13210

Szczegóły
Tytuł 13210
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13210 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13210 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13210 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mojej Matce po�wi�cam J. HUBERT DRAPELLA ^^w*-^^- A gdy mnie trafi kula jaka... Ilustrowa� STANIS�AW RZEPA * Nasza Ksi�garnia � Warszawa 1969 PRI Wt5t>- -ND * ^ fl.p Instytut Wydawniczy �Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1969 r. Wydanie I. Nak�ad 10 277 egz. Ark. wyd. 10,1. Ark. druk. 10,5. Papier powlekany ki. V, 82x104/32 80 g (Cz�stochowa). Oddano do produkcji w czerwcu 1969 r. Podpisano do druku w sierpniu 1969 r. Druk uko�czono we wrze�niu 1969 r. Zak�ady Graficzne w Toruniu Zam. nr 1401 � M-12 I Kiedy odchodzi� wzd�u� ulicy Mickiewicza, czu�, �e patrzy na niego. Wiedzia�, �e b�dzie tak sta�a niepomszona, p�ki on nie zniknie za naro�nikiem. To spojrzenie, kt�rym go obdarza�a na drog�, ilekro� si� rozstawali, by�o mu potrzebne, sprawia�o, �e nie wierzy� w zagro�enie na serio. Nawet wtedy, gdy w ucieczce przed rozp�dzonymi �andarmami sflacza�e ze strachu nogi ledwie donios�y go do przechodniej bramy, gdy w czasie przegl�du batalionu (ch�opcy wmieszani w t�um uliczny defilowali przed oczami dow�dcy) zajecha�a �buda" z lotnikami i rozpocz�o si� legitymowanie przechodni�w, czy kiedy przenosi� bro�, jecha� na �wiczenia strzeleckie, prze�lizgiwa� si� strychem z obstawionego przez Niemc�w domu do s�siedniej, �wolnej" kamienicy, przez wszystkie te dni, od kiedy sta� si� doros�y w wieku lat czternastu, wiedzia�, �e cokolwiek si� zdarzy, nie sko�czy si� unicestwieniem; nie potrafi� sobie tego wyobrazi�. Wiedzia�, �e wr�ci do dornu, otworzy drzwi i napotka spojrzenie ciemnych oczu takie, jakie go po�egna�o � bez przerwy �ledz�ce go we wszystkich miejscach i chwilach. To wystarcza�o, �eby nie sta�o mu si� nic ostatecznego. Czasem sam sobie pr�bowa� wyt�umaczy�, �e ka�dy ma matk�, a przeciec tylu z nich odchodzi�o, �e zbytnie poczucie pewno�ci doprowadzi wreszcie do sytuacji bez wyj�cia. U�miecha� si�, bo to by�o tylko dra�nienie wyobra�ni, czu� <si� wyj�tkowo uprzywilejowany. Nic przecie� sta� si� nie mo�e. Nie m�wili ze sob� o swoich obowi�zkach, chocia� domy�lali si�, jakie zagro�enia mog� sprowadza�. Kiedy otrzymali wezwania na przedpowstaniowy alarm, rozeszli si� w milczeniu, ka�de na swoje miejsce wyczekiwania, sk�d zakonspirowane dot�d jednostki mia�y ruszy� do otwartej walki. Alarm odwo�ano. Min�y ju� trzy dni od tamtej chwili i znowu spotykali si� i rozstawali, jak od kilku lat codziennie, tyle �e kr�cej bywali ze sob�, oczekuj�c ponownego wezwania. Zaraz za rogiem kamienicy Jerzy natkn�� si� na le��cego na bruku m�czyzn�. Twarz jego by�a przykryta gazetami, plamy krwi przysypa� kurz. Niekt�rzy przechodnie przystawali, ods�aniali gazety. Wi�kszo�� ludzi, tak jak Jerzy, obchodzi�a zw�oki szerokim ko�em. Interesowali si� trupem tylko ci, kt�rzy mogli spodziewa� si�, �e b�dzie to kto� bliski. Nie by�o w pobli�u policjanta, ale z pewno�ci� kto� zawiadomi� komisariat, 5 tylko �e �granatowi" 1 nie mieli teraz wiele czasu, zaj�ci byli obstawianiem ulic, po kt�rych ci�gn�y ze wschodu niemieckie oddzia�y. Jerzy wdrapa� si� na skarp�, dotar� do Krechowieckiej, skr�ci� w S�owackiego. Nie �pieszy� si�. By� ju� w�a�ciwie wolny. Czeka�a go tylko randka z Bo�en�. Przeci�� ulic� i min�� aptek� na placu Wilsona. Znalaz� si� pod pekinem. W�drowa� powoli wzd�u� wystaw sklepowych. Ludzi by�o sporo, zw�aszcza po tej, handlowej stronie placu. � Ej! �� zawo�a� kto� g�o�no. Przechodnie podnosili g�owy. Jerzy obejrza� si�, ale nie zobaczy� nikogo znajomego. � Ej! � rozleg�o si� jeszcze g�o�niej i Jerzy teraz dopiero dostrzeg� na �rodku placu, pod wielkimi lipami dw�ch �andarm�w. Stali zwr�ceni w stron� sklepowej �ciany. Wo�a� jeden z nich. Ludzie naoko�o zatupali spieszniej, jeszcze nie biegli, ale rozpelzali si� wyd�u�aj�c kroki. � Ej! � to brzmia�o ju� gro�niej, z pasj�. Jerzy przy�pieszy�, ale nie m�g� zrozumie�, jak to si� dzieje, �e nie dogania nikogo z uciekaj�cych. Wok� niego zrobi�o si� lu�no, jakby sta� w oku cyklonu, wir rozmi�t� wszystko. Zosta� sam na pustym chodniku. �andarm bieg� prosto na niego, wyszarpuj�c pistolet z kabury. Twarz mia� czerwon� z w�ciek�o�ci. To by�o wszystko, co. Jerzy zd��y� zauwa�y�, bo nogi same ponios�y go w stron� sklepu Stompora. Przecisn�� si� przez ci�b� klient�w, odepchn�� jakiego� subiekta i dopad� oszklonych tylnych drzwi, prowadz�cych na podw�rze. Korci�o go, �eby poczeka�, zobaczy�, jak �andarm wpadnie do sklepu. Przymkn�� drzwi ostro�nie, by nie narobi� ha�asu i przebieg� do najbli�szej klatki schodowej. Na trzecim pi�trze skr�ci� na balkon prowadz�cy wzd�u� domu. Przyciska� si� do �ciany, �eby nie by� widzianym z podw�rza, w�lizn�� si� do wn�ki. Zadzwoni�. Andrzej by� w domu. Jerzy bez; s�owa wskoczy� do przedpokoju, dopad� do okna. � Gonili ci�? � Jerzy skin�� g�ow�. Balkon przes�ania� przynajmniej po�ow� szeroko�ci podw�rza. Nie wida� by�o �adnego podejrzanego ruchu. ' � Masz co� przy sobie? Daj, schowam. ' ��r- Jestem czysty. � Dlaczego wia�e�? 1 Polski policjant w czasie okupacji, nazywany tak z racji koloru munduru; �granatowi" wsp�pracowali z okupantem i przez og� spo�ecze�stwa traktowani byli w wi�kszo�ci jak zdrajcy. 6 � Nie wiem. �andarm wrzeszcza�. Zobaczy�by� jego mord�. Wyrwa� pistolet... /Wia�em... Przechodz�ca przez podw�rze kobieta odsun�a si� gwa�townie od �mietnika. Zawr�ci�a i sz�a do domu z opuszczon� g�ow�. Jerzy przycisn�� twarz do framugi. Ukazali si� dok�adnie w tym miejscu, na kt�re patrzy�. By�o ich dw�ch. Pierwszy mia� pistolet w wyci�gni�tej r�ce, drugi trzyma� przed sob� peema 1 gotowego do strza�u. Robili wra�enie automat�w, kiedy okr�cali si� woko�o, trzymaj�c bro� wytkni�t� przed siebie tak, �e w to samo miejsce patrzy�y ich oczy i lufa, jakby uzbrojone r�ce sprz�one by�y ze spojrzeniem, �eby nie mierzy�, najpierw strzela�, a potem bra� poprawk� ca�ym cia�em. � Widzia� ci� z bliska? � Z dwudziestu krok�w. Andrzej oderwa� si� od okna. Jerzy patrzy� bez przerwy, gotowy, napi�ty. � Nak�adaj ��� Andrzej podawa� mu swoj� marynark�. � Co� ty?... Andrzej by� wy�szy, ubiera� si� modnie. Marynarka si�ga�a Jerzemu do po�owy uda, ale by�a ze �wietnego materia�u, z kanciastymi ramionami, jak trzeba. Jerzy poczu� si� w niej tak 1 Peem lub empi � skr�ty � pistolet maszynowy. 7 pewny siebie, �e zaniecha� obserwacji. �andarmi zreszt� nie kwapili si� do �a�enia po schodach. Mickiewicza 27 to najwi�kszy dom w Warszawie. Na oznaczenie literami klatek ledwie starczy�o alfabetu. � Wygl�dam jak pajac � Jerzy stan�� przed lustrem. � Dobrze wygl�dasz. Posied� chwil�, ale musisz st�d wia�. Mog� wezwa� UeberfallJ i szuka� po mieszkaniach. Jerzego zainteresowa�a otwarta walizka. Andrzej handlowa� srebrem. Skupowa� �broch" 2 i je�dzi� z tym do Lwowa. Przywozi� zegarki kupione od W�och�w w�druj�cych na wschodni front. Teraz handel si� urwa�. Sytuacja zmieni�a si� radykalnie � W�osi nie jechali ju� na wschodni front. � Remanent? � Jerzy wskaza� walizk� pe�n� srebrnych wisiork�w, �y�ek, pude�ek. � Co� z tym trzeba zrobi� � przytakn�� Andrzej. Jerzy wyci�gn�� z walizki spojone ze sob� obr�czki. Resztka �a�cucha czy czego� podobnego. Oderwa� kawa�ek wisiorka. Obr�czki �atwo by�o oddzieli� od siebie. Wzi�� dwie i pokaza� Andrzejowi. � Dasz mi? Andrzej podni�s� g�ow� znad przerwanej roboty. � Na co ci to? Jerzy roze�mia� si�. Szed� na spotkanie z Bo�enk�. Jedn� da jej, drug� zachowa sobie � dla kawa�u. � Zar�cz� si� � powiedzia�. � A id��e, g�uptasie. We�... Czekaj, czekaj � podszed� do walizki i urwa� jeszcze dwie obr�czki. � Jedfta dla mnie. Dwie dla ciebie', a czwart� zaniesiesz Lali ode mnie. � Daj sam. � Ojciec mnie zrzuci ze schod�w. On, ryzykant, handlarz dobrze zarabiaj�cy, niechby pr�bowa� wyst�pi� oficjalnie w tamtym solidnym, mieszcza�skim domu. A Jerzy m�g� by� po�rednikiem w takiej misji � by� przyjacielem brata Lali, jego udzia� os�abi powag� sytuacji. 1 Skr�t od �Ueberfallkommando" � oddzia�y �andarmerii niemieckiej wyposa�one w samochody, wzywane na miejsce zaj�cia (dywersji, zbrojnej akcji itp.). Dwug�osowe syreny ich woz�w stanowi�y d�wi�kowe t�o dnia okupacyjnego. 2 Z�om; ludzie pracuj�cy w konspiracji, zw�aszcza m�odzie�, u�ywali cz�sto gwary z�odziejskiej. By�o w dobrym tonie m�wi� o �mokrej robocie", a nie o wykonaniu wyroku na zdrajcy czy gestapowcu, o �hipiszu", a nie akcji dywersyjnej, sz�o si� na �cynk", �filung" itp. 8 Lala przyjmie obr�czk� jak �art, nie obrazi si�. Zreszt�, czy na Andrzeja mo�na si� by�o obrazi�? _ Jerzy wyszed� z pekinu ostro�nie. �andarm�w nie by�o. Poszed� szybko na um�wione spotkanie. Cieszy�a go d�uga marynarka, ale zawstydza�a swym modnym krojem. By� troch� speszony, spodziewaj�c si� reakcji Bo�eny. Dziewczyna nie mia�a czasu. Um�wili si� na p�niejsz� godzin�. Nie zauwa�y�a przebrania Jerzego. Zawiedziony wr�ci� do Andrzeja, obieca� zaj�� zaraz do Lali, przebra� si� i pogna� do siebie. Lala skwitowa�a podarunek kpi�cym spojrzeniem. � Sam si� nie m�g� pofatygowa�? Pewno jest bardzo zaj�ty brid�em albo pokerem... � powiedzia�a z�o�liwie, ale Jerzy zrozumia�, �e by�o jej po prostu smutno. Wypad� szybko, bo zrobi�o si� p�no. W domu nie zasta� matki, zjad� obiad i pobieg� na dzia�ki, gdzie Bo�ena pewno juz na niego czeka�a. 9 Kiedy przybieg�, siedzia�a na �aweczce pod more�owym drzewem i wystawia�a do s�o�ca piegowat� buzi�. Poda� jej obr�czk� ze �miechem, ale zobaczy�, �e ten �miech j� urazi�. Przeprasza� j� d�ugo i �arliwie i po raz chyba pierwszy w �yciu przekona� si�, �e przeprosiny s� owocniejsze od zwyk�ej zgody. Bo�ena pozwoli�a poca�owa� si� w usta. Mia�a ciep�� twarz i suche, napi�te usta. Poca�unek trwa� kr�tko. Wyrwa�a si� i uciek�a do domu. Obr�czk� zabra�a. On zosta� jeszcze chwil�. Na�o�y� swoj� obr�czk� na serdeczny palec prawej r�ki. Potem ruszy� ku domowi, powoli, statecznie, czu� przyjemn� �lisko�� metalu na spoconym1 palcu. W domu zapomnia� o obr�czce. Musia� wynie�� �miecie, pozmywa� naczynia. Matka zaj�ta by�a szykowaniem kolacji. Kiedjy wk�ada� r�ce do gor�cej wody, spojrza�a na niego uwa�niej. � Zdejm j� do mycia � powiedzia�a. Jerzy zawstydzi� si�. � Nic jej nie b�dzie. Jest srebrna. ' U�miechn�a si� i wtedy opowiedzia� jej wszystko. Tak by�o zawsze. � Dzi� znowu nikt si� nie zg�osi� na wezwanie � powiedzia� ojciec, wchodz�c do kuchni. � Takie wezwanie? � Do kopania row�w � domy�li� si� Jerzy. ��� Odczekaj� i b�d� bra� si�� � powiedzia�a matka. � Na to trzeba tysi�cy wojska. A sk�d wezm� te tysi�ce? Ojciec by� optymist�. � Na takie rzeczy zawsze jest ich dosy�. A jak si� rozz�oszcz�, �e nikt si� nie stawi�... � Porz�dkowa�a garnki i podawa�a Jerzemu. � To znaczy, �e trzeba si� zg�osi�? � ojciec bv� oburzony. � Kto to powiedzia�?... � matka wzi�a �cierk� i zacz�a wyciera� naczynia. � S�ysza�am dzi� w mie�cie, �e lepiej by�oby wyw�drowa� z Warszawy � odezwa�a si� ciotka. Ojciec stan�� w drzwiach zwr�cony w stron� jadalnego, gdzie ciotka Helena pisa�a listy. � Dok�d? � A bo ja wiem. Do Kampinosu. Wszyscy o tym teraz m�wi�. � Jak wszyscy m�wi�, to Niemcy o tym wiedz�. Ale Rosjanie s� nad Wis��, dochodz� do Pragi... Nic nie b�dzie z tego 10 kopania. Trzeba siedzie� i czeka�. Nie ma sensu gdziekolwiek i��... � powiedzia� z wyrzutem. � A kto m�wi, �eby i��? Powtarzam tylko, co s�ysza�am w mie�cie. � No, na mnie czas � ojciec zawr�ci� do korytarza. Po chwili Jerzy wyjrza� przez okno. W zapadaj�cym zmroku zobaczy�, jak ojciec do��czy� do kilku m�czyzn siedz�cych na podw�rzu przy trzepaku na drewnianej, niewygodnej �awce. Na tej �brechta�ce", jak to nazywa�a Helena, ci ludzie �adowali si�, p�cznieli wiadomo�ciami, nierzadko prawdziwymi, bo niekt�rzy z nich s�uchali radia. P�no w nocy Jerzy obudzi� si�. Nie pami�ta�, co mu si� �ni�o. Wiedzia� tylko, �e kto� strzela�. Ju� na jawie pos�ysza� szybki stuk peema. Wp�pi�cy jeszcze nie m�g� oceni� odleg�o�ci. Strzelano niedaleko. Zerwa� si� i podskoczy� do okna. Od strony placu Wilsona kto� szybko bieg�, wypad� spod domu na trawnik. Peem odezwa� si� jeszcze raz i cz�owiek potkn�� si�, bieg� jeszcze par� krok�w, ale coraz wolniej. Nast�pna seria zwali�a go z n�g. Noc by�a wystarczaj�co jasna, by mo�na by�o dostrzec postacie kilku �andarm�w zbli�aj�cych si� do le��cego. Biegn�cy na przedzie zapali� latark�. Kr�g �wiat�a omiata� nerwowo trawniki, wreszcie zatrzyma� si�. �andarmi zwolnili. Nie musieli ju� �pieszy� si�. Podeszli gromad�. Jeden z nich nadepn�� mocno na brzuch le��cego na wznak m�czyzny. Gdyby �y�, przepona by�aby napi�ta, spowodowa�aby odruch � skurcz pod wp�ywem ucisku buta. Ale cia�o by�o nieruchome. �andarmi poszwargotali co� mi�dzy sob� i zawr�cili. Ich postacie wkr�tce wsi�k�y w ciemno��. Czasem tylko zal�ni� refleksem he�m, szcz�kn�� metal karabinu czy peema. Jerzy poczu� ch��d. Cofn�� si� do wn�trza pokoju i przymkn�� okno. Zatrzyma� go przy szybie skrzyp bramy. Kto� z przeciwnej strony ulicy wy�lizn�� si� na ulic� i podsun�� ostro�nie na �rodek trawnika. � Nie �yje? � spyta�a matka. Jerzy odwr�ci� si�. Nie s�ysza�, kiedy podesz�a. � Nie. � Po�� si�. Ju� si� nim zaj�li � powiedzia�a wygl�daj�c. � Nawet go nie zrewidowali. � Gdyby mia� bro�, toby strzela�. 11 -� Ale nawet nie sprawdzili kennkarty 1. � A co im po nazwisku? Dla nich sprawa jest prosta: cz�owiek przekroczy� przepisy; stosuj� jedn� kar� za ka�de wykroczenie, to im wystarczy, �eby zabi�. Po�� si� � powiedzia�a to przesadnie zimno i spokojnie. Posz�a do swojego pokoju. Wszyscy w tym domu odeszli wtedy od okien; wiedzieli, �e ta anonimowa �mier� stoi za progiem. Nie spali. Skuleni na swych pos�aniach szykowali si� do nast�pnego dnia, odp�dzali t�ocz�ce si� przed oczy obrazy. Setki razy ten cz�owiek bieg� i pada�, setki razy podchodzi� do niego �andarm i opiera� but na jego brzuchu. Nast�pnego dnia by� wtorek. Pierwszy dzie� miesi�ca. Zaczyna� si� sierpie�. �wieci�o s�o�ce i by�o ciep�o. Trawnik przed domem by� pusty, kurz przykry� plamy na Mickiewicza przy placu Wilsona. By�o czysto. Bruki na Woli, asfalty w �r�dmie�ciu, p�yty na Star�wce, chodniki w ca�ym mie�cie by�y gotowe, czeka�y. Wszyscy rozeszli si� na swoje miejsca spotka�, potem biegali po mie�cie przekazuj�c wiadomo�� o alarmie. Jerzy wpad� do domu dopiero ko�o drugiej. Ojciec by� w banku. Zjedli wi�c we troje, matka, Helena i Jerzy, prawie na stoj�co co�, co mo�na by nazwa� drugim �niadaniem. Przebra� si� w grube zielone pumpy zrobione z wojskowego p�aszcza, narzuci� wiatr�wk� i na g�ow� wsadzi� �mieszn� o tej porze roku narciark� � granatow�, ze sztywnym daszkiem. Helena zerwa�a gumowan� ta�m�, kt�r� owini�te by�o blaszane pude�ko. Wydoby�a z niego paczk� doskona�ych francuskich papieros�w balto, kt�r� przechowywa�a dla swego m�a, przebywaj�cego w Anglii. Da�a papierosy Jerzemu. Wiedzia�, �e nie mo�e odm�wi�. To by�a ofiara, nie podarunek. Matka wyci�gn�a pieni�dze. Wzi�a dwa �g�rale" 2. Potem wszed� do kuchni, uroczy�cie wyj�� zza pazuchy swoj� kennkart� na fa�szywe nazwisko i wsadzi� j� pod cerat�, kt�r� przykryty by� stolik przy gazowej kuchence. Jeszcze raz spojrza� w okno. Z trzeciego pi�tra roztacza� si� szeroki widok. A� do Dworca Gda�skiego nie by�o zabudowa�, je�li nie liczy� pi�trowych domk�w przy placyku Henkla; nic nie zas�ania�o panoramy 1 Okupacyjny dow�d osobisty. 2 Pi��setz�otowe banknoty okupacyjne, wydawane przez Bank Emisyjny. 12 miasta. I nagle zda� sobie spraw�, �e jest to jaka� niezwykle wa�na chwila w jego �yciu: czu� to, jak w jakim� jasnowidzeniu, �e takiej Warszawy nie zobaczy ju� nigdy wi�cej. Wzdrygn�� si�. Obejrza� si� i zobaczy� matk�. Sta�a tu� przy jego ramieniu i patrzy�a mu w oczy. B�dzie patrzy�a na niego przez ca�y czas, p�ki znowu nie zobacz� si� z bliska, jak teraz. Po�egnali si�. Helena mia�a wyj�� zaraz za Jerzym, ostatnia wychodzi�a matka. Dok�d one id�? Wiedzia� tylko, �e rozchodz� si� wszyscy na swoje stanowiska. Mieli suche oczy i nie m�wili nic ani o ojczy�nie, ani o dbaniu o swoje zdrowie, nikt nie pami�ta� o kwiatach, kt�re zostawiali bez opieki � wszystko na swoim miejscu, jakby tu mieli wr�ci� wieczorem. Powiedzieli sobie po prostu �Do zobaczenia". Jerzy rozpiecz�towa� paczk� papieros�w ju� na placu Zbawiciela, kiedy czeka� na dow�dc� plutonu. Zaci�gn�� si� aromatycznym dymem i pomy�la�, �e b�dzie si� stara�, na wszelki wypadek, szybko wypali� te papierosy, �eby zd��y�. By� �wiadkiem po�egnania porucznika z rodzin�. J�drek ca�owa�; swoj� �on�, a potem m�odsz� siostr� �ony i Jerzy pozazdro�ci� mu tego u�cisku. Wyda�a mu si� bardzo pi�kna, jakby spotka�y si� w niej ciep�e, kobiece cechy. Nagle zda� sobie spraw�, �e mo�e jej nigdy nie zobaczy�. Odprowadzi�a ich do tramwaju. Potem przesiedli si� do doro�ki i dojechali do Babic o czasie. Przez nast�pn� godzin� zebrali si� wszyscy. Pok�adli si� w jakim� dole na pustym polu, z pi��set metr�w od koszar niemieckiej Luftwaffe *, kt�re mieli zaatakowa�. Z pocz�tku wygl�da�o to na maj�wk� i by�o bardzo weso�o, ale ju� ko�o pi�tej pos�yszeli pierwsze strza�y i zobaczyli s�upy dymu wspinaj�ce si� pod niebieskie niebo. By�o ich dwustu, st�oczonych na ma�ym skrawku pola. W budynkach mia�o by� trzystu lotnik�w, drugie tyle Niemc�w z kompanii wartowniczej i dwa tysi�ce �ka�muk�w" 2 za drutami obozu pracy. 1 Niemiecka Armia Powietrzna � lotnictwo. 2 Nazywano tak wzi�tych do niewoli Rosjan, kt�rzy nie uzbrojeni, trzymani w obozach wykorzystywani byli przez Niemc�w do rob�t, zw�aszcza przyfrontowych. 13 Pierwsze meldunki z terenu zmrozi�y wszystkich na dobre: drogi do Ulrychowa s� odci�te, a w ogrodach ulrychowskich by�y zakonspirowane magazyny broni. Przy sobie mieli trzy pistolety � waltera, colta-si�dernk� i hiszpana oraz jedena�cie sidol�wek *. Potem nisko nad nimi przelecia� parokrotnie Storch 2, kiwaj�c skrzyd�ami. Rozpierzchli si�, ale nie dosy� szeroko. Ci�gle pozostawali na tej samej ��ce w s�siedztwie uzbrojonych Niemc�w. Kiedy Storch odlecia�, koledzy, kt�rzy pr�bowali przebiec w s�siednie zabudowania Babic, wr�cili z szarymi twarzami. Na przedpolu pojawi�y si� czo�gi. Sk�d czo�gi?! 'Nie maj� prawa tu by�! Tak twierdzi� dow�dca batalionu. Ale warcz�ce ze wszystkich stron silniki s�ycha� by�o nawet przy g�o�nej rozmowie. Potem przysz�a wiadomo��, �e poprzedniego dnia do Babic przyjecha�a cz�� dywizji pancernej, maszeruj�cej w�a�nie przez Warszaw�. Czo�gi warcza�y ci�gle, ale nie pokazywa�y si� bli�ej, natomiast od strony koszar podchodzi�y patrole niemieckie z psami. Ps�w te� nie mia�o by�, a by�y. Patrole spacerowa�y na skraju ��czki i nie podchodzi�y. Dlaczego nie strzelali?! O co tu w�a�ciwie chodzi�o? Ludzie zadawali to pytanie g�o�no, patrz�c sobie w twarze z nieukrywan� rozterk�. Jerzemu, zupe�nie niestosownie, przypomnia�o si�, jak kiedy� w towarzystwie pewien starszy pan opowiada� o wygarni�ciu i rozstrzelaniu wszystkich m�czyzn z domu, w kt�rym przebywa�, a niesforny siostrzeniec, s�ysz�c t� relacj�, zapyta� niewinnie: � A jak si� to sta�o, wuju, �e ciebie nie rozstrzelali? � W�a�nie. Dlaczego? Nie pami�ta�, co tamten na to odpowiedzia�, nie mia� teraz na to g�owy, �eby sobie przypomina�... Niemcy chodzili po skraju ��ki i patrzyli na roz�o�onych ch�opc�w. Ch�opcy patrzyli na spaceruj�cych doko�a Niemc�w. I tak to trwa�o. Ju� dawno min�a pi�ta i sz�sta. Nad Warszaw� unosi�y si� coraz nowe s�upy dymu. Strzelanina ros�a to tu, to tam. Jerzy wyobra�a� sobie, jak matka przebiega pod ostrza�em przez ulic�, jak Niemcy wyci�gaj� j� z zaj�tego domu, jak pada pod ciosami, ale te obrazy nie by�y na serio. Wiedzia�, �e matka te� sobie co� takiego wyobra�a na jego temat. Ale 1 Granat zaczepny, produkowany konspiracyjnie z zapalnikiem tarciowym; materia� wybuchowy umieszczony by� w puszkach blaszanych po popularnym �rodku do czyszczenia �sidol" � st�d nazwa. 2 Bocian; tu typ niemieckiego samolotu zwiadowczego, z charakterystyczn�, wysoko przeszklon� kabin�. 14 na pewno nie mog�a wyobrazi� sobie takiej sytuacji, w jakiej by� naprawd�. Bo ta sytuacja nie by�a serio. Wreszcie zapad� zmierzch i zacz�� pada� deszcz. Ulewa. Z ust do ust podawano rozkaz. Wstali, ustawili si� dw�jkami i prowadzeni przez miejscowego ch�opaka ruszyli w ciemno��. Zabrn�li najpierw na pole kapusty. �omota�y sucho kruszone buciorami li�cie. Z pocz�tku pr�bowali si� ucisza�, ale potem zaniechali i tego. Pow��czyli nogami po rozmi�k�ej ziemi, �lizgali si� po bruzdach i szli dalej. Nagle zabrz�cza�o pod nogami. Zwart� kolumn� ww�drowali w �rodek kolosalnego �mietnika pe�nego puszek po konserwach. Tego ha�asu ju� nie zag�usza� szum deszczu. Okaza�o si�, �e wle�li mi�dzy bloki koszar artylerii przeciwlotniczej, os�aniaj�cej lotnisko babickie. W dw�jkach, niby przedszkolaki na spacerze, przedefilowali mi�dzy dwoma starymi fortami. W jednym z ziemnych bunkr�w zapali�a si� latarka. W jej rozproszonym �wietle Jerzy dojrza� he�m i b�ysk karabinu wartownika. �wiat�o przesun�o si� po id�cych i natychmiast zgas�o. Nikt nie ucieka�, nie chowa� si�. Szli dalej, a z bunkra nie wo�ano ani nie strzelano. Szli jak�� bruzd� i co chwila od czo�a monotonnym g�osem podawano wiadomo�� �Uwaga, drut". Przechodzi�o si� ostro�nie, podtrzymuj�c przewody polowych telefon�w niemieckich, kt�rych przerwanie mog�o grozi� alarmem. Ale kto wie, mo�e i na to nie by�oby �adnej reakcji? Nikt nie m�g� poj��, dlaczego Niemcy nie zaatakowali. P�nym wieczorem oddzia� dotar� do jakiej� wioski, podobno w obr�bie Kampinosu. Rozeszli si� po cha�upach i pok�adli pokotem. Zakazano zdejmowania ubra� i but�w. Jerzy rozdarowa� papierosy, a kiedy zapala� ostatniego, zrobi�o mu si� �al. Mo�e zbyt si� po�pieszy� z t� pami�tkow� paczk�, starczy�o na tak kr�tko. Ale zawstydzi� si� swojego sk�pstwa. Pod�o�y� sobie chlebak pod g�ow� i zasn��. Zbudzi�y go strza�y. Ch�opcy wyskakiwali z cha�upy. Okaza�o si�, �e wielu nie us�ucha�o rozkazu i biegli teraz porozbierani z r�kami pe�nymi �ach�w. By�o jasno. Dwa erkaemy J siek�y z pobliskiego zagajnika w stron� odleg�ej o trzysta metr�w piaszczystej skarpy. Stamt�d, rozmiataj�c szerokie strumienie piachu, stacza�y si� �pantery" 2 i za nimi ciek�y drobne stru�ki niemieckiej piechoty. Kiedy czo�gi zjecha�y na d�, erkaemy umilk�y. Przez 1 R�czny karabin maszynowy. 2 Typ niemieckiego czo�gu. 15 wie� przegalopowa� kilkunastoosobowy oddzia� partyzancki. Byli �wietnie uzbrojeni. Szybko znikn�li w lesie. Jerzy bieg� w tym samym kierunku z gromad� koleg�w i czu� si� jak ma�e dziecko, kt�re nie umie nad��y� za doros�ymi. Ostatnie postacie znika�y mi�dzy drzewami puszczy, kiedy �pantery" otworzy�y ogie�. Po tym pierwszym spotkaniu z Niemcami trudno by�o m�wi� o kl�sce: zwyci�stwem wydawa�o si� ju� to, �e nikt nie by� ranny i nikt si� nie zgubi�. A dow�dca widocznie zdo�a� dogoni� jednego z kawalerzyst�w, bo ju� na trzeci dzie� zaprowadzi� ca�y oddzia� do partyzanckiego obozu. By�o to w sercu puszczy, na terenie, do kt�rego Niemcy nie wchodzili nigdy. Dzia�y si� tam r�ne rzeczy. By�y i marsze o �witaniu do pobliskich miejscowo�ci, w kt�rych zagnie�dzili si� Niemcy, by�y wypady z zasadzek, kiedy po s�uchaniu polnych konik�w i �wierkaj�cych niewinnie wr�bli g�uch�o si� od nawa�u ognia, a p�kaj�ce blisko granaty czyni�y reszt� akcji gor�cym, ale niemym filmem. By�y i patrole po wsiach, kt�re os�aniano przed niemieckimi poborcami kontyngent�w, by�y te� godziny spokoju w stodo�ach czy nawet izbach, kiedy pod mu�linowymi firankami na wyrze�bionej przez pracowite lata powierzchni sto�u odbywa�y si� misteria nad czyszczeniem broni w brz�ku uporczywych much i zat�ch�ym, kwa�nym, chlebowym powietrzu. Ale to wszystko nie zbli�a�o do Warszawy. Jerzy wychodzi� na piaszczyst� drog� i patrzy� na po�udnie. Ani wiatr, ani cisza przedwieczorna, ani poblaski nocy nie przynosi�y znak�w walki. By�a tam gdzie�. Nigdy nie rozstawa� si� z ni� na tak d�ugo. By�y oczywi�cie wakacyjne wyjazdy na miesi�czny ob�z, ale wtedy zostawa�a bezpieczna, najcz�ciej z zapowiedzi� spotkania na jakiej� wsi, na dalszy ci�g letniego wyraju. Teraz mija� pi�ty, sz�sty dzie� bez listu, bez �adnego �ladu �ycia. Wyobra�nia podsuwa�a przera�liwe sceny, od kt�rych robi�o si� zimno. Je�li to by�o w nocy, rozjarza� si� papieros, s�owa pada�y leniwie; przewa�nie m�wi�o si� o przedwojennym czasie, o witrynach sklepowych � oboj�tnie, o b�yszcz�cych �wiat�ami ulicach, kt�rych jezdnie parowa�y roziskrzone refleksami po ulewnym letnim deszczu � ju� mniej oboj�tnie, o choinkach wyrastaj�cych lasem na placu przed Politechnik�, lasem, w kt�rym gubi�o si� i odnajdywa�o ojca � rozmowa stawa�a si� nerwowa, a� wreszcie pada�o jakie� pytanie o dom, o bliskich, o ostatni� chwil� przed rozstaniem, o to, co sta�o 16 si� dopiero co, i wtedy rozmowa gas�a. Rozgniatali niedopa�ki, szele�ci�a s�oma. Jerzy wychyla� si� ku szczelinie w deskach i patrzy� na gwiazdy, wch�aniaj�c zimne powietrze. To nic, �e d�awi�o go w gardle, nic, �e rozmowa zawsze si�ga�a tych zakazanych spraw. Teraz by�o l�ej, a ci�gle jeszcze ci�ko. Kciukiem dotyka� obr�czki na serdecznym palcu. Nie kojarzy�a mu si� ju� z Bo�enk� ani z Andrzejem. �� Zdejm j� do mycia � powiedzia�a matka. U�miecha� si� na wspomnienie dziecinnego wstydu, kt�ry te s�owa wywo�a�y. Teraz w mroku i oddaleniu jej oczy by�y ciemniejsze i jakie� smutne,'wielkie i nieruchome, jak z ikony. Pierwszy raz wyszed� jej na spotkanie chyba ko�o trzynastego. Mieli ubezpiecza� zrzuty. Nie orientowa� si�, dok�d ich prowadz�. Wiedzia� tylko, �e zrzutowisko by�o na po�udnie od ich kwater. Dotarli do sporej ��ki, w kt�rej centrum roz�o�ono latarnie, potem rozeszli si� gwia�dzi�cie na wszystkie strony, licz�c skrupulatnie kroki. Stan�li ko�em, zwr�ceni twarzami na zewn�trz. Gdzie� tam, za nimi, zosta� gwar p�g�os�w, szamotanina z latarniami, podniecenie przygotowa�; tu, gdzie sta�y posterunki ubezpieczaj�ce, nie dociera�o ju� nic, by�o cicho i wiele, bardzo wiele czasu na oczekiwanie. Jerzy podszed� do skraju zagajnika, kt�ry przes�ania� mu widok w po�udniow� stron�. Orientowa� si� po gwiazdach i rozgl�da� pilnie w czerni zalegaj�cej doko�a, pochyla� g�ow�, by dostrzec szczeg�y terenu i m�c w ka�dej chwili wr�ci� na w�a�ciwe miejsce, wyznaczone przez rozprowadzaj�cego. Odszed� zreszt� nie dalej ni� dwadzie�cia krok�w. Id�c czu�, �e teren podnosi si�, �e wychodzi na jakie� wzniesienie, potem dostrzeg� granic� czerni: odcina�a si� wyra�nie od buro-czer-wonego, faluj�cego t�a; tam niebo by�o ruchliwe, b�yska�o, czerwieni�o si� i zasnuwa�o k��bami dymu, nad jego g�ow� by�o spokojnie, nieruchome gwiazdy b�yska�y jak refleksy w umar�ych oczach. Post�pi� jeszcze par� krok�w, granica czerni opada�a i nagle spojrzenie nie hamowane przeszkod� pobieg�o w dal. Nie zd��y� jeszcze pomy�le�, a ju� skurcz d�awi� mu gard�o i poczu� nap�ywaj�ce do oczu �zy. Zacisn�y si� r�ce, oddech sta� si� kr�tki, nier�wny. Kiedy przenika� spojrzeniem poprzez 2 � A gdy mnie trafi 17 dym po�ar�w do okien i mi�dzy domy, nie musia� wzywa� na pomoc wyobra�ni, �eby dope�ni� ten widok anegdot� umierania ka�dego z tych, kt�rzy tam byli. Nie wiedzia�, czy wi�ksza jest w�ciek�o��, czy strach; nie wiedzia�, czy �zy, kt�re �askota�y go po policzkach, to �zy przera�enia czy bezsilno�ci. Nie wiedzia�, czy p�acze z powodu ca�ej tej koszmarnej panoramy, czy na my�l o tej jednej istocie gdzie� zagubionej, wetkni�tej w to piek�o st�kaj�ce wybuchami, grzechocz�ce, zba�wanione k��bami oleistego dymu migoc�ce wszystkimi odcieniami k�uj�cych oczy kolor�w. Sta� d�ugo. Pos�ysza� chrz�st piasku obok siebie. Koledzy schodzili ze swych stanowisk i stawali na szczycie skarpy zapatrzeni, milcz�cy. Na twarzach mieni� si� odblask �uny. � S�ycha� strza�y � powiedzia� kto� p�g�osem. Jerzy spojrza� nie rozumiej�c. � Pojedyncze strza�y �� doda� tamten. I nagle stoj�cy na skarpie ch�opcy zbli�yli si� do siebie, popatrzyli przytomniej, jakby wyrwani z niedobrego transu. Ma racj�, s�ycha�. Nawet gdyby to nie byli nasi, to przecie� ten, kto strzela � mierzy. Do kogo�... Musia�a im starczy� ta nadzieja, �e tam jeszcze kto� walczy, �e to jeszcze nie koniec. Nagle nad czerwonoburym pu�apem rozb�ys�y s�upy �wiat�a. Prze�lizgiwa�y si� pomi�dzy dymami. Si�ga�y wysoko i rozp�ywa�y si� w czerni, to zn�w uk�ada�y si� w sk��bione, ostre kr�gi nad po�arami. Pracowicie przeszukiwa�y niebo, a� nagle w jednym rozsrebrzy�a si� sylwetka samolotu. Lecia� nisko i nawet z tej odleg�o�ci wida� by�o, jak chwieje si� niepewnie, odpychany od ziemi pot�nymi ogniskami �aru. Reflektory zaraz zbieg�y si� ku niemu. Zacz�a strzela� artyleria. Rozp�ta�o si� drugie piek�o � w powietrzu. Samoloty nalatywa�y nieustannie. Osaczane przez niemieck� artyleri�, otaczane rojami pomara�czowych pocisk�w wali�y si� ku dymom, znika�y w nich, wywijaj�c si� smugom �wiat�a. Nie wida� by�o, czy zrzuca�y cokolwiek. Zdawa�y.si� powolne i bezbronne. Jeden zosta� trafiony, gdy nalatywa� ku po�arom od strony Wis�y. Lecia� potem stromym torem, wybuchaj�c po drodze i rozlatuj�c si�, a� wpad� w dymy i po chwili eksplozja zaja�nia�a pot�nie gdzie� w rejonie Woli. Drugi nadlecia� nad miasto ju� dymi�c; ci�gn�� za sob� smug� ognia, b�yszcza� w �wietle reflektor�w, ko�ysa� si�, unika� lec�cych 18 pomara�cz. Zdawa�o si�, �e pilot szuka jeszcze miejsca do l�dowania. Spad� chyba na �r�dmie�cie. Trzeci eksplodowa� w powietrzu wysoko nad domami. Reflektory i pociski artylerii ? nie odst�pi�y od wielkiej kuli ognia, z kt�rej sypa�y si� 0 szcz�tki migoc�ce, szarpane wybuchami granat�w, a� p�omie� rozp�yn�� si� i wtopi� w chmury. Potem ju� nie by�o wida� samolot�w, cho� reflektory nie ustawa�y w poszukiwaniach. Widowisko by�o sko�czone. Ch�opcy zawr�cili na swoje stanowiska. Stracili nadziej�, by teraz, po kl�sce, kt�rej byli �wiadkami, tamci, w g�rze, chcieli jeszcze przylecie� do nich z obiecanym zrzutem. Ale po kilkunastu minutach pos�yszeli bliski warkot. Ze �rodka kr�gu zamigota�a latarka, z przelatuj�cego samolotu odpowiedzia�o �wiate�ko. Mrugali tak przez par� sekund do siebie, samolot odlecia� i znowu nic si� nie dzia�o. Mo�e odwo�ali zrzut? Nikt jednak nie przychodzi�, 19 nie dawa� sygna�u do powrotu. Samolot nadlecia� powt�rnie. Zdawa�o si�, �e leci bardzo szybko, �e nie zd��y za jednym nalotem wyrzuci� wszystkich work�w. Jerzy zadar� g�ow� i chcia� wy�ledzi� sylwetk� maszyny. Na czarnym tle nieba nic nie zobaczy�. Pomy�la� nagle, �e nad nim, mo�e o kilkaset metr�w przemykaj� ludzie z obcego, egzotycznego �wiata, kt�rzy prze�ywaj� swoj� przygod� bez upokorze� niewoli. Ich przygoda by�a wprawdzie r�wnie niebezpieczna, ale by�a sam� wolno�ci� i upaja�a. Przez moment zdawa�o mu si�, �e gdyby ten samolot wyl�dowa� i by�a iszansa wej�cia na jego pok�ad, szansa ucieczki w tamten �wiat, zdecydowa�by si� na to natychmiast. Przedzieraj�c si� potem przez chaszcze zagajnika i wyszukuj�c spadochron�w, kt�re g�ucho �opota�y, otwieraj�c si� par� minut temu nad jego g�ow�, czu� si� upokorzony swoimi bezsensownymi marzeniami. Nast�pny dzie� up�yn�� na czyszczeniu i przestrzeliwaniu zrzutowej broni. Nast�pnego dnia wyruszono ponownie. By� pi�tnasty sierpnia. Dzie� imienin matki. �� Id� do ciebie � m�wi� sobie w duchu. � Id� do ciebie! Mia�o to by� jak zakl�cie, magiczna formu�a, �e skoro idzie do niej, na jej spotkanie, to nie mo�e si� okaza�, �e idzie daremnie. Patrzy� wi�c przed siebie w przybli�aj�ce si� �uny i powtarza� jak zapowied� �ycze�. �� Id� do ciebie... Najpierw horyzont czerwieni wyd�u�a� si� na boki, nie mo�na by�o obj�� go jednym spojrzeniem, potem oskrzydli�a ich czerwie�, tylko za sob� mieli drog� czarn�. Byli ju� blisko. Jerzy szed� za czo�em kolumny. Widzia� plecy poprzednika, miarowo chyl�ce si� przy ka�dym kroku, widzia� jasny, �wie�y pas erkaemu, obci�gaj�cy rami�. Obok Jerzego szed� amunicyjny; co chwila zmieniali si� w niesieniu skrzynek. R�ce mieli zaj�te dodatkowym sprz�tem, nie spos�b by�o pilnowa�, �eby chlebak pe�en pestek 1 do peem�w nie obija� si� o karabin. Ponad sapaniem najbli�szych towarzyszy s�ycha� by�o dzwonienie, grzechot, niemiarowy odg�os krok�w, przeklinanie potykaj�cych si� i wpadaj�cych na siebie koleg�w. Kazano im i�� 1 W okupacyjnym �argonie pociski do r�cznej broni, przewa�nie pistoletowej. 20 I* f jeden przy drugim, �eby si� nie pogubi�. Po kilku pierwszych kilometrach kolumna rozci�gn�a si� jednak i Jerzy widzia� postacie mijanych oficer�w, kt�rzy p�g�osem nawo�ywali zostaj�cych w tyle. Nie szli szybko, ale ka�dy nieuwa�ny krok powodowa� metr op�nienia. Z tych metr�w tworzy�y si� luki, kt�re ros�y z ka�d� sekund�, w�� kolumny rozci�ga� si� na setki metr�w. Sz�o ich przecie� oko�o siedmiuset, trzysta pi��dziesi�t par. W ciemno�ci czas si� zatrzyma�, niczego nie mijali, do niczego si� nie zbli�ali. I tylko te po�ary � nie potrafi� oceni�, jak s� od nich daleko. �wieci�y przed nimi niby drogowskaz. Rusza� nogami, wysuwa� je do przodu, stawia� i co chwila natrafia� na wyb�j czy kolein�, potyka� si� i bole�nie czu� w barkach ci�ar skrzynek. Weszli mi�dzy jakie� niewysokie domki, puste i ciemne; mo�e ludzie z nich byli usuni�ci, mo�e uciekli. Grunt obni�a� si� gwa�townie. Zagrzechota�o g�o�niej, pod nogami by�y kocie �by. Kt�ry� z oficer�w stal obok mijaj�cej go kolumny i powtarza� szeptem: �Cisza, starajcie si� i�� cicho! Cisza, ch�opcy, 21 cisza". Kolumna zwolni�a, do��czali maruderzy, odczuwali na karkach zdyszane oddechy id�cych z ty�u koleg�w. By�o w tym ich skupianiu si� w bez�adn� gromad�, w szepcie oficera co� niepokoj�cego i Jerzy pomy�la�, �e by�oby bardzo niedobrze, gdyby teraz napatoczyli si� na byle patrol niemiecki. Nie byli gotowi na ostrza�, z nogami z waty i r�kami obola�ymi od ci�ar�w; z tym ca�ym majdanem obijaj�cym boki i po�ladki nie potrafiliby dzia�a� precyzyjnie i wed�ug rozkazu. Pos�uchaliby instynktu, a nie byli przecie� na tyle wyszkoleni, by m�g� to by� instynkt wojtskowy. Prawdopodobnie zacz�oby si� od masowej ucieczki, nerwowego poszukiwania os�ony, chowania g�owy pod byle kamie�, nie by�oby mowy o strzelaniu, o celowaniu do wroga, kt�ry widzi i mierzy. Zawsze o wrogu w ciemno�ciach my�li si�, �e on widzi lepiej i wi�cej, zw�aszcza gdy pierwszy otwiera ogie�. Jerzy wpad� na poprzednika, kt�ry �achn�� si�, ale milcza�. Stan�li. Ucich�o brz�czenie i tupanie. Jakie� postacie przesuwa�y si� ko�o nich ku przodowi kolumny. � Gdzie jeste�my? � zapyta� Jerzy szeptem. � Oni te� pewno nie wiedz� � stoj�cy obok wskaza� oficer�w, kt�rzy po�piesznie przemkn�li teraz do ty�u. Erkaemista �ci�gn�� bro� z ramienia i posun�� si� w stron� bielej�cego opodal kraw�nika. Usiad�. Najbli�si poszli za jego przyk�adem. � Przed nami Niemcy �� zaszepta� kt�� od przodu kolumny. � Przed nami, za nami � zbagatelizowa� erkaemista. � Tyle, co przez ulic�. Artyleria i czo�gi � szepta� drugi. � I kr��owniki � doda� niedowiarek. Jerzy wypatrywa� przez chwil�. Nie potrafi� zidentyfikowa� miejsca. Na wprost nie by�o �un ani dym�w, zabudowania najwy�ej jednopi�trowe. Dotarli pewno na skraj miasta. Mo�e gdzie� w okolic� Ko�a albo te� Pow�zek. Strzelanin� s�ycha� by�o z lewej, i to do�� daleko. Ale to nie m�wi�o nic. Min�o ju� dwa tygodnie od wybuchu. Nie wiedzia�, jaka jest sytuacja, gdzie przebiega front powsta�czy na zachodniej kraw�dzi Warszawy. Odstawi� skrzynki i potar� opuchni�te palce. Poczu� �lisk� od potu obr�czk�. Uwiera�a go. U�miechn�� si�. Prezent, dar imieninowy to jego obecno�� w Warszawie. Niespodzianka, bo przecie� matka nawet nie wie, �e przyszed� ju� do miasta. Jeszcze nie wie. Ba, nie wiedzia�a pewno i o tym, �e wyszed� z Warszawy. Ba�a si� o niego przez wszystkie te dni, a jemu 22 nie grozi�o prawie �adne niebezpiecze�stwo. Walki, w kt�rych bra� udzia�, nie mog�y si� r�wna� z tym, co z daleka ukaza�o mu si� jako piek�o tamtej, zrzutowej nocy. �eby cho� m�g� uspokoi� j� jeszcze tego dnia, �eby cho� odj�� zmartwienie minionych dw�ch tygodni. Patrzy� w jej oczy ciemne i spokojne, dawa�y mu tyle si�y. Nie, musia�a wiedzie�, �e jemu nic nie grozi�o, patrzy�a na niego przez ca�y czas... Wiedzia�a. Oficerowie znowu przeszli. By�o ich teraz znacznie wi�cej. Zagarn�li oddzia� maszeruj�cy przed Jerzym. Stworzy� si� rodzaj szpicy, kt�rej chyba po�ow� stanowili oficerowie. Pewno zdecydowali si� na natarcie czy przebicie, je�li rzeczywi�cie przed nimi byli Niemcy. Od przodu rozleg�y si� kroki oddzia�u poprzedzaj�cego. Odchodzili. Kolumna uformowa�a si� po�piesznie, w marszu. Pr�bowali do��czy�, ale id�c po bruku jak najciszej, nie mogli zmniejszy� dziel�cej ich odleg�o�ci. Skr�cili. Wida� by�o na tle ja�niejszego nieba jakie� niedu�e drzewka, blady refleks p�asko le��cych szyb. Inspekty. Jerzy wchodzi� w�a�nie w zagon pomidor�w, pozna� je po tyczkach i cierpkim zapachu zieleni; ostatni ch�opcy przed nimi znikali za budk� ogrodnika, gdy nagle reflektor bluzn�� �wiat�em dok�adnie w przerw� mi�dzy oddzia�ami. Prawie jednocze�nie zahucza� cekaem 4 Musia� strzela� zza os�ony, z jakiego� bunkra, bo strza�y dudni�y g�ucho. Tyczki pomidor�w zarusza�y si� gwa�townie, po ogrodzie poszed� szum, s�ysza�o si� pacni�cia pocisk�w wwiercaj�cych si� w ziemi�. Od czasu do czasu zabrz�cza�a t�uczona szyba inspekt�w. Przypadli do ziemi. Reflektor o�wietla� tylko t� w�a�nie zbawienn� przerw� mi�dzy oddzia�ami. Cekaem pru� zagon, strzela� uparcie i bez sensu w pusty kawa�ek ogrodu. Le�eli bez ruchu, czekaj�c, kiedy fantazja ka�e Niemcom skierowa� �wiat�o w lewo; za smug� rozjarzonej, k�uj�cej bieli przesunie si� i ogie�... Nagle reflektor zgas�. Cekaem ucich�. Le�eli chwil�, nie wierz�c w cisz�. Reflektor zapali� si� znowu. Tym razem przeszukiwa� w prawo, nie si�gaj�c postaci skulonych na kraw�dzi zagonu. Nie strzelano, ale nikt te� nie mia� ochoty le�� prosto w �wiat�o. � Obejdziemy ty�em. W ty� zwrot, zawracamy � pos�ysza� iszepty i pos�usznie wyczo�ga� si�. Na skraju ogrodu i ulicy stworzy� si� nieopisany ba�agan. Jedni zawr�cili w miejscu 1 Ci�ki karabin maszynowy. 23 i pomaszerowali z powrotem, inni przy�pieszyli, wyprzedzaj�c koleg�w, by przywr�ci� poprzedni porz�dek marszu. Ten chaos odd�wi�kn�� tysi�cem poszturchiwa�, p�g�osem wypowiadanych upomnie�, brz�k�w oporz�dzenia. Niemcy zareagowali ogniem z cekaemu, ale ci�gle mierzyli w pusty obszar ogrodu. Dopiero wtedy Jerzy rozejrza� si� w sytuacji: na tle b�yszcz�cego reflektora sylwety drzew � mur po drugiej stronie. Wygl�da�o to na Pow�zki. Byli w okolicy bramy cmentarza wojskowego. Zna� to miejsce, ale od strony ulicy Pow�zkowskiej. Nie m�g�by si� podj�� prowadzenia oddzia�u poza lini� zabudowa�; nie zdawa� sobie nawet sprawy, na jakiej byli uliczce. Ogie� niemiecki okaza� si� na tyle po�yteczny, �e ch�opcy przestali si� t�oczy�, zmilkli i kolumna uformowa�a si� szybciej. Szli jaki� czas przez podw�rza, obok ruder, warsztat�w kamieniarskich, mi�dzy p�ytami nagrobkowymi i postaciami anio��w. Nagle T�olumna stan�a. Nie widz�c swego dow�dcy, Jerzy przepcha� si� do przodu. Czo�o kolumny zebra�o si� w ciasn� gromadk�. Rozprawiano. Sytuacja by�a kiepska. Oddzia�u poprzedzaj�cego nie odnale�li, przewodnika nie by�o, oficerowie przepadli razem ze szpic�, a oni zabrn�li w obce miejsce. Wiadomo�� o niemieckich czo�gach i artylerii na ulicy Pow�zkowskiej okaza�a si� prawdziwa; tamt�dy nie mo�na by�o przej�� bez walki. A skoro tej walki nie zdecydowali dow�dcy, nie warto by�o ryzykowa�. Gdzie s� najbli�sze pozycje powsta�cze? Nikt nie wiedzia�. By�o ich przesz�o trzystu z kilkoma podchor��ymi, jednym sier�antem i dwoma czy trzema podoficerami. Niebo na wschodzie zaczyna�o ja�nie�. Trzeba by�o co� zdecydowa�. Lada chwila zrobi si� na tyle jasno, �e Niemcy rozpoczn� poszukiwania; przecie� ich s�yszeli. Sier�ant troch� orientowa� si� w tej dzielnicy i podj�� si� poprowadzi� oddzia� do Puszczy Kampinoskiej. D�ugo milczeli, kiedy pad�a ta propozycja; ka�dy czu�, �e jest w tym co� z ucieczki, cho� zapewniali si� w duchu, �e ju� nast�pnej nocy mog� ruszy� powt�rnie, ale z przewodnikiem, �eby donie�� bro�, dotrze� ca�o chocia� do powsta�czych pozycji. Jerzy przypomnia� sobie wiecz�r sprzed dw�ch tygodni. Maszerowali pewno t� sam� drog�, tyle �e nie szos�, jak teraz. Te� oddalali si� od Warszawy. Zacz�o si� rozja�nia�, ale r�wnocze�nie roz�cieli�a si� nisko mg�a. Szli marszem ubezpieczonym, nie bali si� zaskoczenia, 24 a mg�a g�stnia�a coraz bardziej. Kiedy mijali G�ry Szwedzkie, na kt�rych okopa�a si� niemiecka artyleria przeciwlotnicza, s�yszeli krz�tanin� obs�ugi, ale nie widzieli Niemc�w, tylko niebo nad sob� jasne, b��kitne, a przed sob� ledwie zarysy kilku postaci. Bia�y tuman zacz�� opada�, wype�ni� si� kolor nieba. Przy�pieszyli. Zacz�� si� wy�cig. Wiedzieli, �e id� zupe�nym pustkowiem i skoro tylko opadnie mg�a, Niemcy wystukaj� ich ka�dego z osobna. Z lewej strony szosy s�yszeli niemieckie nawo�ywania, komendy. Szli przygi�ci, prawie biegli, spoceni, zmordowani, wlok�cy kilogramy �elastwa, w��cz�c nogami po nier�wnej, kamienistej powierzchni. Mieli za sob� ca�� noc marszu, noc niepowodzenia, goryczy zawodu; znowu oddalali si� od Warszawy, jakby zdradzali tych, kt�rzy tam walczyli; uciekali, byli nie w porz�dku � takie my�li nie dodawa�y si�. A teraz ju� nie wystarcza�o schyla� g�ow�, trzeba by�o z�ama� si� wp�; r�ce nie mia�y ju� si�, skrzynki z amu-nici�, karabiny uderza�y o kamienie; opar s�a� si� coraz ni�ej, oddech stawa� si� kr�tki, urywany, usta mieli szeroko rozdziawione, krztusili si� gwa�townymi haustami powietrza. Podoficerowie wyst�pili z szeregu i biegli obok kolumny. Zostawali z ty�u i poganiali najs�abszych, prosili o te jeszcze... ile? Kilometr? Sto metr�w? Nie by�o nic wida�. Mg�a ich ratowa�a, ale przeklinali j�: nie wiedzieli, jak d�ugo jeszcze 25 wytrzymaj�. I nagle zg�stnia�a, oplata�a jakie� niewyra�ne kszta�ty, niskie, przysadziste, to pierwsze zaro�la � ja�owce. Mign�y czarne s�upy pni, wpadli do lasu. Ch�opcy padali na ziemi�, rozrzucali woko�o sprz�t i w jednej chwili ca�y skraj lasu wygl�da� jak pobojowisko. Nie mo�na by�o poderwa� kolumny do marszu. Silniejsi musieli jednak wsta� i ubezpieczy� koleg�w, rozpozna� teren. Dopiero wczesnym popo�udniem dotarli do porzuconych niedawno kwater, gdzie spotkali si� z cz�ci� pogubionych �o�nierzy i oficer�w. Do Warszawy wyruszyli w trzy dni p�niej. Marsz wygl�da� podobnie. Tyle �e kolumna nie by�a ju� tak liczna: maszerowa�o ich oko�o pi�ciuset. Jerzy szed� w szpicy przez ca�y czas. Teraz lepiej orientowa� si� w drodze. Zostawiali Bielany z prawej. W okolicy Wawrzyszewa przednie ubezpieczenie zatrzyma�o kolumn�. Znowu by�a bieganina oficer�w do ty�u i do przodu, wzd�u� szereg�w. W ciemno�ci Jerzy nie widzia� nic i chwilow� przerw� w pochodzie traktowa� jako narad� nad wyborem drogi. Przechodz�cy do czo�a oficerowie rozmawiali p�g�osem. � Ty tylko powiedz, czy dasz sobie rad�. Nie chc� m�wi� po niemiecku, rozumiesz? Co� by�o w tym niepokoj�cego. Z kim trzeba m�wi�? I to nie po niemiecku. Jerzy wysun�� si� o par� krok�w przed stoj�cych koleg�w i nas�uchiwa�. Pos�ysza� wszystko naraz, co�, czego nie mo�na by�o jasno okre�li�, jakby �wiadomo�� czego� nieuchwytnego, nie s�ysza� gwaru ani szept�w, nie s�ysza� brz�ku oporz�dzenia czy broni. A jednak wyczu�, �e w ciemno�ci, przed nim, stoi mur ludzi. Nie by�o to uczucie przera�aj�ce, nawet kiedy si� domy�la�, �e przed nimi s� uzbrojeni wrogowie. Dow�dca szpicy wy�oni� si� z nocy tu� przed Jerzym i nachyli� si�, by rozpozna� jego twarz. Trwa�o to jaki� u�amek sekundy d�u�ej, ni� by�o potrzeba. Jerzy wyczu�, jak dow�dca zapanowuje nad sob�, nim wyszepce pierwsze s�owo tak, by zabrzmia�o mobilizuj�co. � Erkaem na stanowisko ogniowe, szpica w tyralier�, przygotowa� si� do natarcia, poda� kolumnie: �W g�stej tyralierze padnij!" Oficer poczeka�, a� erkaem stan�� tu� przy nim, a ca�a szpica rozsun�a si� w ciemno�ci. S�ycha� by�o zamieraj�ce szepty, potem chrz�st oporz�dzenia, kiedy kolumna i??????- 26 wa�a rozkaz, i zapad�a cisza. Jerzy zda� sobie spraw�, �e teraz dopiero zaczyna si� denerwowa�; s�ysza� przy�pieszone dudnienie pulsu; spocone r�ce zaciska� na stenie1. Oficer znikn�� znowu. W ciemno�ci przed tyralier� kipia�o. Teraz ju� wyra�nie s�ycha� by�o g�osy, tupanie wielu n�g. Pr�bowa� wys�ucha� z tych krok�w, ilu mo�e by� przeciwnik�w. Nagle g�osy podnios�y si�, co� krzyczano, co�, czego nie rozumia�. Krzycza�o wielu. Jerzy uni�s� si� i odci�gn�� zamek stena. Pos�ysza�, �e obok, potem dalej, jak echo, zaszczeka�y karabiny. Zrobi�o mu si� zimno. Marz�y przede wszystkim usta. Jeszcze chwila, a poderw� si� i pobiegn� strzelaj�c, strzelaj�c, strzelaj�c... Do kogo? Nie wida� celu. Napi�cie min�o i w tej samej chwili pos�ysza� tu� przed sob� kroki. Dow�dca szed� spiesznie, ale ju� bez tego zdenerwowania. By�by wpad� na erkaemist�, gdyby ten nie poderwa� si� ze stanowiska. Jerzy wsta� r�wnie�. � W dw�jkach w marszu... G�os porucznika brzmia� weso�o; po niedawnej chwili napi�cia spowodowa�o to tak� reakcj�, jakby w marszu podano rozkaz �odtr�biono". Z�a��c na �cie�k� i podbiegaj�c do swoich par, wszyscy zacz�li gada�. W jednym momencie zapanowa� nastr�j wycieczki. Z tamtej strony, z ciemno�ci, na ich powitanie wyci�gn�y si� d�onie, zab�ys�y �wiat�a latarek. Przechodzili przez ten klosz �wiat�a, �ciskali r�ce W�gr�w, pokrzykiwali, przyjmowali paczki papieros�w i czekolad�. Ale ju� w chwil� potem wpadali znowu w jeszcze czarniejsz� noc, zimn�, obc� i z�owrog�. D�ugo jeszcze za sob� s�yszeli nawo�ywania W�gr�w, �miechy. Przed nimi by�y �uny; Tej nocy jeszcze raz natkn�li si� na plac�wk� w�giersk�. Wszystko odby�o si� podobnie, tyle �e obecny tam oficer niemiecki bardzo d�ugo wykrzykiwa� swoje �Sofort schiessen!" 2 Potem nagle jego krzyk urwa� si� wp� s�owa, jakby mu kto� zas�oni� usta. Dow�dca, kt�ry dogoni� szpic�, potwierdzi� domys�y: oficera niemieckiego W�grzy sami przydusili, nie mieli wyboru: taki �wiadek wys�a�by ca�� plac�wk� pod �cian�. Wkr�tce Jerzy rozpozna� przedmie�cie �oliborza. Zbli�ali si� db W�o�cia�skiej. Kiedy pierwsi przeskakiwali przez ulic� i podbiegali pod mur warsztat�w Opla na rogu Marymonckiej, zagra� niemiecki karabin maszynowy. Niemiec strzela� d�ugimi 1 Brytyjski, pochodzenia zrzutowego pistolet maszynowy. 2 Natychmiast strzela�! 27 seriami i zupe�nie nieskutecznie. Przebiegali bez strat, nawet nie widz�c, sk�d do nich strzelaj�. Jerzy przycisn�� si� do muru i popatrywa� ciekawie w g�r�. Kto� z prowadz�cych sta� obok i m��ci� w �elazn� bram� pi�ciami. Nagle nad g�ow� Jerzego co� zacz�o chrobota�. Nie zd��y� zarepetowa� stena, kiedy na tle ja�niejszego nieba dojrza� sylwetk� g�owy w niemieckim he�mie. �� Sie macie, ch�opaki. Nie przez bram�, przez furtkie. Przeciskali si� przez w�ski otw�r po dw�ch, �eby szybciej, nawet nie w strachu przed niemieckim kaemem. Przeszli przez p�ot na teren ogr�dk�w dzia�kowych przytykaj�cych do Krasi�skiego. Tak blisko, par�set metr�w do domu. Jerzy chcia� si� urwa�, zajrze� na podw�rze. Hamowa� si�. Doprowadzono ich do Suzina. Tam mieli kwatery. Pobieg� do dow�dcy i poprosi� o zwolnienie. �wita�o, kiedy wychodzi� na ulic�. By� os�abiony. Ledwie pow��czy� nogami. Dom sta� ca�y. Nie wida� nawet dziur po artylerii. Id�c na skos przez trawnik skraca� sobie drog�, �pieszy� si�, a nie m�g� ju� podbiec. Nie spotka� nikogo na podw�rzu. Nawet gdyby kto� znajomy stan�� teraz przy nim, nie zauwa�y�by tego. Do klatki �D" jeszcze par� krok�w. Kolana mia� mi�kkie, w ustach sucho. Zrobi�o mu si� niedobrze. Ale nie przystan��. Na schody w�azi� powoli, chwytaj�c si� por�czy. Dobrn�� do trzeciego pi�tra. Drzwi by�y zatrza�ni�te. Od�o�y� stena na posadzk� nieuwa�nie, potr�ca� go nogami, kiedy pochyli� si� do zamka i niepewnymi palcami ujmowa� klucz. Otworzy� drzwi i wtedy dopiero pomy�la�, �e to przecie� nie mia�o sensu � ca�y ten po�piech. Nikogo nie mog�o by� w domu. Ojciec jest... by� wtedy w banku, a matka i ciotka te� wysz�y. Nie po to, �eby wr�ci� do domu na drugi dzie�. A jednak zrobi� pierwszy szybki krok do przedpokoju, zanim opami�ta� si� i zawr�ci� po stena porzuconego na klatce schodowej. Potem wszed� do pustego mieszkania i usiad� w kuchni. Zasta� j� tak�, jaka by�a niegdy�. Ile to czasu? Zaledwie 18 dni temu. Wiek? W p�otwartych drzwiach kredensu zobaczy� poustawiane w stosach talerze z niebieskiego serwisu. Tak go lubi�a... Siedzia� bez ruchu. Odpoczywa�. Zm�czy�a go w�asna fantazja. Nie chcia� ju� wizji jej poniewierki, jej b�lu, umierania. Ona jest. Wszystko b�dzie dobrze. W ciszy, z zamkni�tymi oczami siedzia� d�ugo i z trudem w my�li wi�za� s�owa: oznajmia�, �e �yje, wr�ci� do Warszawy 28 ca�y, zdrowy, troch� zm�czony, nogi ma obrz�k�e i zapuchni�-te oczy. Troch� kr�ci mu si� w g�owie, ale zaraz p�jdzie zje�� cokolwiek i po�o�y si� spa�. A potem, potem b�dzie szed� dalej i wreszcie dojdzie do tego miejsca, w kt�rym b�d� razem. W�wczas oboje zaczn� si� niepokoi� o reszt� najbli�szych, o znajomych, o s�siad�w, ale najpierw musz� si� znale�� razem, blisko siebie. Wtedy b�dzie czas na wszystko inne. W dwa dni potem, po nieudanym natarciu na Dworzec Gda�ski i pr�bie przebicia si� g�r� na Stare Miasto, Jerzy wr�ci� na kr�tkie przedpo�udnie do kwatery. Zg�osi� si� na ochotnika do oddzia�u, kt�ry mia� kana�ami przemaszerowa� na Star�wk�. Na kwaterze spotka� jakiego� oficera, kt�ry bra� udzia� we wrze�niowej kampanii. �� Czy to by�o prawdziwe natarcie? � pyta� niecierpliwie. � Co znaczy prawdziwe? � nie rozumia� oficer. �� No, chodzi mi o artyleri�, ogie� zaporowy i... Czy to by�o tak, jak na prawdziwym odcinku, na froncie prawdziwej wojny? Oficer spojrza� zm�czonymi oczami i nagle Jerzemu przypomnia� si� ksi�dz, kt�ry przybieg� do nich, kiedy ustawiali si� w pobli�u alei Wojska Polskiego, przed rozpocz�ciem natarcia, wiatr szarpa� kom�� i stu��, rozwiewa� mu w�osy. Stan�� przed oddzia�em; na tle r�owiej�cych w mroku �un nad Warszaw� � bia�y, niespokojny, uni�s� r�ce z krzy�em, �egna� ich, udzielaj�c irn absolucji, wykrzykiwa� s�owa porywane podmuchem wiatru i g�uszone hukiem p�kaj�cych na przedpolu pocisk�w; ksi�dz mia� natchnion� twarz i zm�czone oczy pod siwymi nastroszonymi brwiami. ��� Tak. Prawdziwe! � warkn�� ofi