Gregory Philippa - Kochanice króla
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Gregory Philippa - Kochanice króla |
Rozszerzenie: |
Gregory Philippa - Kochanice króla PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Gregory Philippa - Kochanice króla pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Gregory Philippa - Kochanice króla Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Gregory Philippa - Kochanice króla Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
PHILIPPA GREGORY
Kochanice króla
(The Other Boleyn Girl)
Strona 3
Dla Anthony’ego
Strona 4
Wiosna
1521 roku
Moich uszu dochodził stłumiony dźwięk werbli. Nie widziałam
wszakże nic poza ciasno splecionymi tasiemkami gorsetu, który miała na
sobie niewiasta stojąca tuż przede mną i zasłaniająca mi widok na
wzniesione na dziedzińcu podwyższenie z desek. W istocie nieobce mi
były dworskie rozrywki i uroczystości, wszelako nigdy dotąd nie brałam
udziału w podobnym wydarzeniu – mimo iż przebywałam w Londynie już
od przeszło roku. Wierciłam się więc i wykręcałam sobie szyję tak długo,
aż w końcu udało mi się dostrzec skazańca, gdy w towarzystwie księdza
opuszczał Tower. Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy przemierzał
spłacheć zieleni, zbliżając się do podwyższenia, na którym dokładnie
pośrodku umieszczono wielki drewniany kloc. Nieopodal czekał kat
odziany w połyskującą czerń, z kapturem na głowie, gotów do wykonania
wyroku. W moich oczach cała ta scena jawiła się raczej przedstawieniem
aniżeli rzeczywistością, toteż przypatrywałam się z zainteresowaniem,
jakie do tej pory okazywałam trefnisiom i bardom umilającym czas
królewskiej parze, a przy okazji nam, dworskiej świcie.
Król siedział rozparty na tronie, z nieobecną miną, jak gdyby
przepowiadał sobie w myślach słowa, którymi za parę chwil uniewinni
skazańca. Nieco z tyłu, acz wystarczająco blisko, by zareagować na
najlżejsze skinienie monarchy, stali trzej mężczyźni: Wilhelm Carey, od
roku mój ślubny małżonek, Jerzy, mój brat, oraz mój ojciec – sir Tomasz
Boleyn. Wszyscy mieli marsowe miny. Poczuwszy, że palce u stóp
zdrętwiały mi z wysiłku w cienkich atłasowych pantofelkach, opadłam na
pięty, w duchu wyrażając nadzieję, że król się pośpieszy i bez zbędnej
zwłoki okaże swą łaskę skazańcowi, a przy tym i nam. Zbliżała się pora
śniadania, a ja w wieku trzynastu lat miałam nieposkromiony apetyt.
Tymczasem jednak, kiedy w dalszym ciągu nie rozlegał się głos heroldów
zapowiadających przemowę króla, chcąc nie chcąc znów wspięłam się na
palce i spojrzałam na księcia Buckingham, który akurat rozdziewał się ze
swego wspaniałego, utkanego z najprzedniejszej wełny płaszcza. Tak
dobrze znałam jego miękkość i pamiętałam, jak miły jest w dotyku,
dlatego że książę Buckingham należał niemal do rodziny i często bywał w
naszym domu, gdy jeszcze tam mieszkałam, a potem zaszczycił swoją
obecnością moje wesele i podarował mi pozłacaną bransoletkę. Niedawno
Strona 5
wszakże pan ojciec wezwał mnie do siebie, by podzielić się ze mną
smutną nowiną – wuj Edward obraził miłościwie panującego nam króla na
pół tuzina sposobów: po pierwsze, w jego żyłach płynęła królewska krew,
po drugie, zgromadził zbyt liczną jak na potrzeby wiernego wasala grupę
zbrojnych, po trzecie, okazywał zbytnią pewność siebie wobec wciąż
młodego władcy, po czwarte, piąte i szóste zaś rzekomo miał powiedzieć,
iż król nie spłodził męskiego potomka, nie jest w stanie tego uczynić i
umrze, nie pozostawiając następcy tronu.
Nawet ja wiedziałam, że podobnych myśli nie wyraża się na głos, nie
przy świadkach. Inna sprawa, że zarówno król, jak i jego dwór – ba! cały
kraj! – wiedział, iż Anglia rozpaczliwie potrzebuje królewskiego syna.
Wszelako choćby lekka niewiara w męską moc Henryka prowadziła prosto
na szafot, o czym przekonał się na własnej skórze Edward Stafford,
stąpający jak zawsze pewnie i bez cienia strachu, mimo że odległość
między nim a miejscem, gdzie miał złożyć głowę, niebezpiecznie malała,
król zaś wciąż nie korzystał z prawa łaski. Cóż, żaden poddany, a już
zwłaszcza dworzanin nie powinien czynić niewygodnych monarsze uwag.
Tylko wesoły dwór oznacza wesołą, szczęśliwą Anglię.
Z zapartym tchem wpatrywałam się w króla, nie zważając na ostatnie
słowa wuja Edwarda, które ten wypowiadał żywo gestykulując, lecz które
ulatywały wraz z dzielącym nas powietrzem. Lada moment król da znak,
heroldowie zadmą w trąby i przedstawienie się skończy – myślałam.
Przecież mężczyzna stojący na szafocie to niedawny przeciwnik króla w
siłowaniu i grze piłką, jego rywal w turniejach rycerskich, towarzysz
biesiad, uczestnik dworskich zabaw, folgujący tym samym co królewskie
słabościom do dobrych trunków i gier hazardowych. Henryk VIII i książę
Buckingham byli przyjaciółmi jeszcze z lat dziecinnych. Owszem, książę
zasłużył sobie na nauczkę, nawet na bolesne upokorzenie na oczach całego
dworu, ale nie miałam wątpliwości, że ostatecznie zostanie uniewinniony i
wreszcie wszyscy będziemy mogli spożyć pierwszy posiłek tego dnia.
Ale oto skazaniec odwraca się do swego spowiednika, skłania głowę,
by przyjąć odpuszczenie grzechów, z namaszczeniem całuje podetknięty
mu różaniec. Klęka przed drewnianym klocem i ujmuje go silnymi,
zaprawionymi w szermierce rękami... Zastanowiłam się przelotnie, jak to
jest przyłożyć policzek do gładkiego, nawoskowanego drewna, czując na
skórze łagodny wietrzyk znad rzeki i słysząc krzyki mew kołujących na
niebie. Jak to jest złożyć głowę na katowskim pieńku, za plecami mając
człowieka z toporem, który niejedną szyję uciął? Wzdrygnęłam się ze
współczucia, gdyż nawet wuj – wiedzący równie dobrze jak ja, że to tylko
Strona 6
przedstawienie, lekcja udzielana mu przez wprawionego w słuszny gniew
króla – musiał w tamtej chwili zadrżeć.
Oto kat unosi topór... Zdumiona spoglądam w stronę króla. Doprawdy,
pozostawia akt łaski dosłownie na ostatnią chwilę... Wracam wzrokiem na
podwyższenie, gdzie książę Buckingham spoczywa w tej samej pozycji, z
szeroko rozpostartymi ramionami na znak, iż zgadza się z wymierzoną mu
karą. Z niedowierzaniem, że tak bardzo można igrać z ludzkim życiem,
nawet gdy jest się królem, wpatruję się w urodziwą królewską twarz,
zazwyczaj uśmiechniętą, jednakże teraz ściągniętą maską bólu. Wciąż
mam ją przed oczyma, kiedy rozlegają się werble, a zaraz potem klaśnięcie
topora, jeszcze jedno i następne, jak gdyby ktoś rąbał drwa na opał. Tyle
że to nie drwa ani wióry lecą, lecz głowa mego wuja toczy się po słomie,
chciwie pijącej posokę tryskającą z otwartej szyi. Niewzruszony kat
podpiera się na skrwawionym toporze i schyla się po nią, ujmując za bujne
kręcone włosy, po czym podnosi wysoko, by wszyscy wyraźnie widzieli.
Bardziej maska niż twarz, przesłonięta czarną materią od czoła po nos,
szczerzy zęby w ostatnim wyzywającym grymasie.
Kiedy Henryk podnosił się ciężko z tronu, westchnęłam dziecinnie: „O
mój Boże, co za kłopotliwa sytuacja. Wszystko poszło nie tak. Król czekał
zbyt długo, nie zdążył przemówić na czas...”, lecz oczywiście się myliłam.
To nie była kwestia czasu ani pomyłki królewskiej. Henryk VIII skazał
mego wuja na śmierć i dopilnował, by wyrok wykonano, gdyż cały dwór
musiał na własne oczy zobaczyć i zrozumieć, że jest tylko jeden król. I że
ten król spłodzi prawowitego potomka. Każdy zaś, kto by choć pomyślał
inaczej, skończy na szafocie niczym podły zdrajca albo pierwszy lepszy
rzezimieszek.
Ceremonia dobiegła końca w ciszy. Do Pałacu Westminsterskiego
wróciliśmy tak, jakeśmy się zjawili na terenie Tower – na trzech barkach
poruszanych siłą mięśni wiernych poddanych. Ludzie na brzegu
zdejmowali nakrycia głowy i przyklękali, kiedy mijała ich barka
królewska, z daleka rzucająca się w oczy za sprawą powiewających
proporców i bogato zdobionych materii. Ja płynęłam następną, na której
ledwie pomieścił się dwór królowej. Siedząca obok mnie pani matka,
nagle przypomniawszy sobie o mojej osobie, rzuciła mi krytyczne
spojrzenie i zapytała:
– Cóż to, Mario, słabo ci? Bardzoś blada...
– Nie sądziłam, że zostanie ścięty – odparłam. – Myślałam, że król go
ułaskawi.
Matka nachyliła się i przyłożyła usta do mego ucha, tak że nikt oprócz
Strona 7
mnie nie mógł usłyszeć jej słów.
– W takim razie jesteś głupia – rzekła spokojnie. Z trudem
wychwytywałam jej głos spośród chrobotu pokładowych desek i
miarowego dudnienia tarabanu, w który uderzał nadzorca wioślarzy. –
Podwójnie głupia, skoro masz odwagę coś takiego powiedzieć po tym, co
widziałaś. Patrz uważnie i ucz się, Mario – zakończyła. – Na królewskim
dworze nie ma miejsca na błędy.
Strona 8
Wiosna
1522 roku
Na schodach wiodących do Pałacu Westminsterskiego podszedł do
mnie pan ojciec ze słowami:
– Skoro świt wyruszam do Francji po twą siostrę Annę. Królowa życzy
sobie mieć ją na dworze.
– Sądziłam, że Anna wyjechała po to, by poślubić francuskiego
szlachetkę...
Pan ojciec przerwał mi niecierpliwie:
– Wiążemy z nią inne plany.
Nie zapytałam jakie. Aż nazbyt dobrze wiedziałam, że na nic by się to
zdało – ilekroć chciałam poznać zamierzenia sir Tomasza Boleyna,
musiałam mieć oczy i uszy szeroko otwarte, usta zaś zamknięte. Wszelako
na tę niespodziewaną wieść mą duszą targnął niepokój: czyżby za moimi
plecami wybrano dla Anny partię i szykowano weselisko? Najbardziej w
świecie przerażała mnie myśl, że moja siostra wyjdzie za mąż korzystniej
niż ja i że znów będę żyła w jej cieniu, godna co najwyżej tego, by stąpać
dwa kroki za nią i trzymać tren jej sukni...
– Przestań się dąsać! – upomniał mnie pan ojciec. Natychmiast
przywołałam na twarz uśmiech dworki.
– Oczywiście, ojcze. Przepraszam, ojcze.
Skinął głową udobruchany moim posłuszeństwem i przyśpieszył kroku.
Dygnęłam, odprowadzając go wzrokiem, po czym skierowałam się do
komnaty sypialnej, którą dzieliłam z mężem. Nie było go w środku, toteż
mogłam w spokoju ochłonąć. Stanęłam przed zwierciadłem i patrząc sobie
prosto w oczy, wyszeptałam:
– Wszystko będzie dobrze... Jestem owocem związku dwojga ludzi
pochodzących z najpotężniejszych rodów Anglii. Po ojcu Boleyn, po
matce Howard, w końcu to nie byle co... – zagryzłam wargę. – No tak, ale
ona może powiedzieć o sobie to samo. – Uśmiechnęłam się blado do
swego odbicia, a ono odpowiedziało mi równie pustym grymasem.
Przyglądając się swej ładnej twarzy, dodałam: – To nic, że jestem
młodsza. Poślubił mnie sam Wilhelm Carey, powiernik królewski. Do tego
upodobała mnie sobie królowa. Nikt mi tego nie odbierze! Nawet ona...
Wiosna tego roku była chłodna i deszczowa i na Kanale szalały
sztormy. Przybycie pana ojca i Anny opóźniało się, a ja po dziecięcemu na
Strona 9
przemian modliłam się o ich bezpieczny powrót i o to, by statek, którym
zdążają do brzegów Anglii, zatonął bez śladu, a wraz z nim moja rywalka.
Na myśl o jej śmierci ogarniała mnie dziwna mieszanina uczuć – była
pośród nich głęboka rozpacz i przemożna ulga, wykluczające się, a
zarazem równie szczere. Nie wyobrażałam sobie świata bez Anny. Z
trudem też przychodziło mi wyobrazić sobie świat z nami obiema...
Pewnego ranka wyglądając z okna swej komnaty dostrzegłam przy
zamkowym nabrzeżu łódź, której wieczorem tam nie było. Wytężywszy
wzrok wyłowiłam z kłębiącego się barwnego tłumu dworzan dwie
znajome sylwetki zmierzające żwirowaną aleją wprost do pałacu. Neptun
ich zatem ocalił i oto znów wkraczała w moje życie Anna, odziana w
suknię i płaszcz skrojone podług najnowszej francuskiej mody. Na ten
widok zalała mnie fala zawiści, przykuwając do miejsca, tak że ruszyłam
się dopiero, kiedy oboje zniknęli w drzwiach. Ocknąwszy się, w te pędy
pomknęłam do gościnnej komnaty królowej, licząc na to, że gdy Anna po
długiej nieobecności po raz pierwszy zobaczy mnie u boku monarchini,
inaczej będzie na mnie patrzyła. Już się nawet widziałam, jak dostojnym
ruchem podnoszę się z zydla i witam ją dorośle i z nieodpartym
wdziękiem...
Kiedy ją wszakże zobaczyłam, zapomniałam o wszystkim – o tym, że
nie tak dawno życzyłam jej śmierci, o zawiści i gorącym pragnieniu, by
nad nią górować – taka wielka radość mnie ogarnęła i nim się
spostrzegłam, już biegłam w jej stronę unosząc wysoko suknię, by nie
zaplątać się w ciężką materię, i wołałam:
– Anno!
A ona, choć jeszcze przed chwilą z uniesioną głową i zadartym nosem
wyniośle rzucała chmurne spojrzenia, nagle porzuciła maskę wielkiej
damy, starszej ode mnie o prawie dwa lata, i rozłożywszy szeroko
ramiona, krzyknęła:
– Maria!
Objęłyśmy się czule, przyciskając policzek do policzka i szepcząc
dziewczyńskie słówka.
– Aleś wyrosła! – dziwowała się Anna, nie wypuszczając mnie z
uścisku.
– Och nie, po prostu mam takie wysokie obcasy... – Radowała mnie jej
bliskość i dobrze znajomy zapach. Woń mydła i olejku różanego, unosząca
się z jej skóry, mieszała się z delikatnym powiewem lawendy idącym od
bogatego stroju.
– Co u ciebie? – dopytywała.
Strona 10
– Wszystko dobrze. A u ciebie?
– Bien sûr! – zapewniła. – Jak ci służy małżeństwo?
– Och, może być. Dostałam mnóstwo pięknych sukien.
– A on? Jaki on jest?
– Bardzo dostojny. Prawie nie odstępuje króla, który spogląda nań
łaskawym okiem.
– Zrobiliście to już?
– A jakże.
– Bolało?
– Straszliwie!
Anna rozluźniła uścisk, by mi się przyjrzeć. Poczułam się nieswojo pod
jej badawczym spojrzeniem.
– Wilhelm stara się być delikatny... Zawsze wcześniej daje mi trochę
wina... Ale to takie dziwaczne – wydusiłam z siebie.
– Dziwaczne? – Anna zachichotała; jej surowy wzrok złagodniał i znów
zamigotały w nim swawolne iskierki. – Niby dlaczego?
– No... On wkłada... sama wiesz co... tam, którędy ja siusiam...
Anna parsknęła śmiechem.
– Nie! – zakryła usta w geście przerażenia.
Byłybyśmy gawędziły tak dalej, nie zważając na obecność fraucymeru
za naszymi plecami, gdyby nie pan ojciec, którego postać z nagła przy nas
wyrosła.
– Dość tego swawolenia, dziewczęta – rzekł niskim głosem. – Mario,
czas, byś przedstawiła Annę królowej.
Ujęłam siostrę pod ramię i poprowadziłam ją przez wielką salę.
Mijałyśmy właśnie gęsty szpaler dam dworu otaczających usadowioną
przy kominku Katarzynę Aragońską, gdy szeptem ostrzegłam Annę:
– Bacz, co mówisz i robisz, nasza królowa jest surowych zasad w
przeciwieństwie do królowej Francji...
Umilkłam, Katarzyna bowiem spojrzała na nas, po czym całą uwagę
skupiła na Annie. Obleciał mnie strach, że niebieskooka królowa dostrzeże
w mej siostrze coś, co sprawi, iż to ją chętniej będzie koło siebie widzieć,
mnie zaś oddali ze dworu. Tymczasem Anna dygnęła tak, jak niewątpliwie
robiła we Francji, gdyż nigdy dotąd nie zauważyłam, by ktokolwiek na
naszym dworze kłaniał się w ten sposób, po czym uniosła głowę i jakby to
ona była panią tego pałacu, zbliżyła się do monarchini. Każdy jej gest,
każde słowo przywodziły na myśl swobodne francuskie obyczaje, na
dodatek w głosie jej pobrzmiewał obcy akcent, nic więc dziwnego, że
Katarzyna spoglądała na nią z rosnącą niechęcią. Skłamałabym mówiąc,
Strona 11
że to mnie zmartwiło. Kiedy królowa na powrót pochyliła się nad swą
robótką, odciągnęłam Annę na bok.
– Królowa pała żywą niechęcią do wszystkiego co francuskie – rzekłam
ściszonym głosem. – Nigdy cię przy sobie nie zatrzyma, jeśli będziesz się
tak zachowywać.
Anna wzruszyła tylko ramionami.
– Czy jej się to podoba czy nie, Francuzi nadają ton dzisiejszej Europie.
Któż inny prócz nich liczy się w świecie?
Choć pytanie było czysto retoryczne, podpowiedziałam:
– Hiszpanie? Skoro już musisz udawać cudzoziemkę...
– Co? – obruszyła się Anna i zbyła mnie śmiechem. – Za nic w świecie
nie założyłabym takiego nakrycia głowy, jakie ona nosi. Wygląda jak
kaptur albo, jeszcze lepiej, jak spadzisty dach! A ona sama...
– Cii... – syknęłam. – Królowa jest piękną kobietą. Najpiękniejszą
monarchinią w Europie.
– Królowa jest starą kobietą – poprawiła mnie Anna.
– Przyodzianą w najbrzydszą suknię i kornet, jakie kiedykolwiek
widziałam, i wywodzącą się z najmniej roztropnego narodu na świecie.
Nie mamy czasu dla starych i brzydkich Hiszpanek.
– My? – wpadłam jej w słowo. – A któż to jest: my?
– Les Francais, oczywiście – odparła z zapalczywością, którą tak
dobrze pamiętałam. – Jestem teraz Francuzką w każdym calu!
– Jesteś Angielką – sprowadziłam ją na ziemię – podobnie jak ja. Nie
zapominaj, że ja także spędziłam dzieciństwo na dworze francuskim, a
mimo to nie puszę się i nie uważam za kogoś lepszego. Och, Anno,
dlaczego ty zawsze musisz udawać?
Wzruszyła ramionami.
– Bo to pomaga.
– Jak to? – nie zrozumiałam.
– Każda kobieta musi mieć w sobie to coś, co ją wyróżnia, czyni jedyną
w swoim rodzaju, przykuwa uwagę, ustawia w centrum zainteresowania.
Ja postanowiłam, że będę Francuzką.
– Chcesz zatem być kimś, kim nigdy nie byłaś i nie będziesz –
zauważyłam.
Anna zignorowała mój sarkazm i obdarzyła mnie zagadkowym
uśmiechem, wodząc swymi ciemnymi, nieprzeniknionymi oczami po mej
twarzy. Odwzajemniłam jej spojrzenie i uśmiech, wiedząc, że mamy ten
sam wykrój ust, ten sam kształt oczu. Różniło nas tylko...
– Siostruniu moja złotowłosa, moja jasnowłosa... – zacmokała. –
Strona 12
Czyżbyś naprawdę sądziła, że ty nie udajesz? Nic a nic?
– Może... – odparłam spokojnie, nie dając po sobie poznać, że celnie
trafiła. Znałyśmy się na wylot, stanowiłyśmy swoje lustrzane odbicie, tyle
że podczas gdy ona widziała we mnie swą jaśniejszą wersję, ja w niej
dostrzegałam siebie w czarnych barwach, jakbym patrzyła w pociemniałe
ze starości zwierciadło.
– Ależ na pewno! – Anna nie miała wątpliwości. – Dobrze więc... Ja
będę udawać mroczną, goniącą za nowinkami, krnąbrną Francuzkę, a ty
łagodną, uroczą, bladolicą Angielkę. Cóż z nas będzie za para! Żaden
mężczyzna nam się nie oprze!
Roześmiałam się; sama nigdy nie potrafiłam oprzeć się urokowi Anny
ani też długo się na nią dąsać.
Na podwórcu zamkowym rozległ się nagle jakiś hałas. Równocześnie
wyjrzałyśmy przez wysokie wąskie okno.
– Czyżby król wracał z polowania? – zapytała z podnieceniem Anna. –
Jaki on jest? Czy to prawda, co o nim powiadają? Że nie ma na świecie
przystojniejszego władcy?
– Jest wspaniały. Naprawdę. Nie ma sobie równych w siodle ani w
tańcu, ani... – zabrakło mi słów. – Wprost trudno to wyrazić.
– Przyjdzie tutaj?
– Zapewne. Zawsze przychodzi przywitać się z królową.
Anna zerknęła na Katarzynę.
– Nie do wiary...
– Darzą się wielką miłością – wyjaśniłam. – No sama powiedz, czy to
nie najwspanialsza historia miłosna pod słońcem. Ona traci męża, on brata,
zostają sami. Ona zdana na łaskę i niełaskę w obcym kraju, nie wiedząc,
co począć ni do kogo się zwrócić, czeka, aż on weźmie ją pod opiekę,
pojmie za żonę i uczyni swą królową! I miłują się po dziś dzień...
Anna uniosła idealną brew i w milczeniu powiodła wzrokiem po
komnacie. Dworki na dźwięk rogów, rżenia koni i ogólnego poruszenia na
dziedzińcu ukradkiem jęły poprawiać suknie i przybierać dostojniejsze
pozy, tak aby zaprezentować się królewskim oczom niby schludny a
przykuwający męską uwagę obrazek, kiedy już drzwi staną otworem, w
progu zaś pojawi się potężna sylwetka młodego Henryka, który zaiste parę
chwil później niczym swawolny młodzieniec zakrzyknął:
– Niespodzianka!
Jak zwykle pierwsza odezwała się królowa. Kładąc białą dłoń na piersi,
przemówiła:
– Ależ jesteśmy zaskoczone i zachwycone twą nieoczekiwaną wizytą,
Strona 13
panie.
Za królem do komnaty wsypali się królewscy towarzysze i przyjaciele.
Na ich czele sunął Jerzy, mój brat, który powściągnął radość na widok
Anny i przybrawszy zwykłą dworską maskę, nachylił się nisko nad dłonią
królowej.
– Wasza wysokość – musnął ustami rubinowy pierścień – cały dzionek
przebywałem na rażącym słońcu, a jednak dopiero teraz czuję się
prawdziwie oślepiony jasnością bijącą od ciebie.
Katarzyna wygięła wargi w uśmiechu i patrząc na wciąż pochyloną
czarnowłosą głowę, rzekła łaskawie:
– Możesz przywitać się z siostrą.
Jerzy podniósł wzrok na twarz królowej i obojętnym tonem spytał:
– Czyżby Maria dotrzymywała ci dzisiaj towarzystwa, pani?
– I Anna także – dobrotliwie sprostowała królowa, gestem
upierścienionej dłoni dając znak, byśmy się zbliżyły. Jerzy powitał nas
ukłonem, nawet o cal nie oddalając się od królewskiego tronu.
– No i? Czy znajdujesz ją bardzo odmienioną? – dopytywała
Katarzyna.
– Pani, ufam, że Anna zmieni się dopiero teraz, mając ciebie za wzór –
odrzekł dwornie Jerzy.
Katarzyna roześmiała się dźwięcznie, acz krótko.
– Pochlebca... – stwierdziła ze znużeniem i odprawiła go sprzed swego
oblicza jednym machnięciem ręki.
Skupiliśmy się we troje w kącie komnaty, nie zwracając uwagi na
dalszą konwersację toczącą się przy tronie.
– Witaj, Panno Urocza – rzekł Jerzy do Anny, do mnie zaś:
– Jakże się miewasz, Pani Urocza?
Anna dłuższą chwilę przyglądała mu się spod opuszczonych rzęs, w
końcu powiedziała:
– Żałuję, że nie mogę cię uściskać, bracie.
Jerzy uśmiechnął się szerzej i zapewnił:
– Przywitamy się jak należy, gdy tylko stąd wyjdziemy. Nie wolno nam
jednak urazić królowej... – Obejrzawszy Annę od stóp do głów, z
zadowoleniem oznajmił: – Dobrze wyglądasz, Anno-mario.
– Bo dobrze się czuję – odparła i zaraz zapytała: – A ty, bracie, dobrze
się miewasz?
– Jak nigdy wcześniej.
– Opowiedz o mężu małej Marii! – zażądała Anna, kiedy Wilhelm
podchodził do królowej, aby podobnie jak przedtem Jerzy z szacunkiem
Strona 14
pochylić się nad jej dłonią, uwolnioną teraz od robótki.
– Prawnuk hrabi Somerset, zaufany człowiek króla. – Jerzy ograniczył
informacje do tych najważniejszych: koligacji rodzinnych i królewskiego
zainteresowania. – Mała Maria świetnie się spisała! – pochwalił mnie, po
czym zapytał: – Wiesz, Anno, że ty również niebawem wyjdziesz za mąż?
Skinęła głową.
– Pan ojciec nie zdradził mi tylko nazwiska.
– Zdaje się, że chodzi o rodzinę Ormonde’ów.
– Zostanę więc hrabiną! – oznajmiła Anna z tryumfem, rzucając mi
zwycięskie spojrzenie.
– Zaledwie irlandzką! – zripostowałam, wytrzymując jej wzrok.
Oderwałam oczy od siostry i przeniosłam je na scenę rozgrywającą się
w centrum komnaty. Król zasiadał właśnie u boku małżonki, mój mąż zaś,
Wilhelm, trzymając się blisko króla popatrywał w naszą stronę. Na jego
twarzy malowała się dezaprobata dla wyzywającego stroju i zachowania
Anny. Gwar rozmów ucichł, gdy Katarzyna przemówiła, mimo że
zwróciła się do Henryka ledwie słyszalnym głosem.
– Tuż przed twoim przyjściem, panie, przybyła siostra mej drogiej
Marii, Anna Boleyn.
– Zarazem siostra Jerzego? – zainteresował się donośnie Henryk.
Brat nasz już skłaniał głowę.
– Tak jest, wasza wysokość.
Król uśmiechnął się miło do Anny, która dygnęła po swojemu – mnie
to przywodziło na myśl ceber opadający do studni – z głową wysoko
uniesioną i wyzywającym uśmiechem na wargach. Powieka jej przy tym
ani drgnęła. Być może liczyła, że oczaruje króla, lecz on omiótł ją tylko
spojrzeniem; cały dwór wiedział, że monarcha gustuje w niewiastach
uległych, uśmiechających się doń słodko, nie zaś przyszpilających go
spojrzeniem oczu czarnych i głębokich jak studnia. Zamiast odezwać się
do niej, jak nakazywałaby zwykła grzeczność obowiązująca przecież
nawet władców, zwłaszcza na własnym dworze, Henryk zadał pytanie
mnie:
– Bardzoś rada, że masz siostrę przy sobie?
Dygnęłam, skłaniając nisko głowę, gdyż poczułam, jak na lica wypełza
mi rumieniec.
– Niepomiernie, wasza wysokość! – zapewniłam gorąco.
– Któż by nie radował się bliskością Anny?
Brew mu się nieznacznie zmarszczyła. Na swoje nieszczęście
zapomniałam, że król woli proste, czasem nawet rubaszne odpowiedzi na
Strona 15
swoje pytania, natomiast nie lubi, gdy mówi się przy nim ogródkami. Być
może dlatego tak chętnie prowadził rozmowy z mężczyznami,
zaśmiewając się z ich niewybrednych dowcipów i aluzji, a niezbyt pewnie
czuł się w towarzystwie kobiet, które miały bardziej cięte języki, choć
potrafiły swe myśli owijać w bawełnę, nim te opuściły ich usta. Teraz
przez moment nic nie mówił, patrząc to na mój słodki uśmiech, to na
nieodgadniona twarz Anny, wreszcie wybuchnął śmiechem i strzeliwszy
palcami, podsunął mi dłoń. Ujmując ją, odetchnęłam z ulgą, szczególnie że
usłyszałam przy tym:
– Nic się nie martw, moja droga. Nikt i nic nie zdoła przyćmić blasku
bijącego z rozjaśnionej szczęściem twarzy oblubienicy. Zresztą ja,
podobnie jak mój druh Wilhelm, znajduję upodobanie w niewiastach o
jasnej karnacji i płowych włosach.
Gruchnął chóralny śmiech, w którym wybijał się śmieszek
czarnowłosej Anny i przytłumiony jękliwy chichot królowej o skrytej pod
kanciastym kornetem niegdyś kasztanowej, a obecnie wypłowiałej i lekko
przyprószonej siwizną grzywie bynajmniej nie lwiej. Zarówno Anna, jak i
Katarzyna wiedziały, że nie pozostaje im nic innego, jak robić dobrą minę
do zlej gry i śmiać się z całego serca z żartobliwego komplementu, jakim
obdarzył mnie miłościwy pan. Ja śmiałam się głośno i szczerze, znacznie
szczerzej, niż one potrafiły udawać.
Grajkowie uderzyli w struny i wraz z pierwszą ulatującą nutą Henryk
przyciągnął mnie do siebie.
– Zaiste jesteś uroczym stworzeniem – rzekł z aprobatą.
– Od mego druha Wilhelma słyszałem, że tak zagustował w
dwunastoletnich dziewicach, że ani mu w głowie dzielić łoże z
kimkolwiek innym. – Uśmiech spełzł mi z twarzy, lecz na szczęście król
właśnie porwał mnie w tany i tego nie widział. Nachylił się do mego ucha
i przyjaznym tonem stwierdził: – Szczęściarz z niego!
– Szczęśliwy jest ten, kto ma twą przychylność, panie... – wyszeptałam
pusty komplement przez ściśnięte gardło.
Henryk ryknął śmiechem.
– A ja jednak sądzę, że prawdziwego szczęścia zaznał tylko ten
mężczyzna, na którego ty, Mario, patrzysz łaskawym okiem.
Nim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, okręcił mnie w tańcu i wkrótce
sunęliśmy wzdłuż szpaleru chłonących nasz widok par. Kątem oka
dostrzegłam zasznurowane usta Katarzyny Aragońskiej, wyraz aprobaty na
twarzy mego brata i – najsłodszą ze wszystkiego – bijącą z Anny zazdrość,
że oto mnie, jej młodszą, mdłą siostrę, trzyma w ramionach sam król
Strona 16
Anglii.
Anna nie byłaby jednak sobą, gdyby z łatwością nie przyzwyczaiła się
do obowiązujących na dworze królewskim zwyczajów. Nie minął tydzień,
a ona już czuła się jak ryba w wodzie, przy każdej okazji schlebiając
Katarzynie i oddając się dworskim rozrywkom, podczas gdy pan ojciec
czynił przygotowania do jej ślubu. Przyszli małżonkowie jeszcze nie
zostali sobie przedstawieni, na razie wszystkich zaprzątały ważniejsze
kwestie, takie jak wysokość posagu i uzgodnienia dotyczące wspólnego
majątku, które zazwyczaj zabierały wiele czasu, w wypadku zaś
połączenia węzłem małżeńskim dwóch znakomitych rodów mogły
przeciągać się w nieskończoność. Choć sam kardynał Wolsey
zaangażowany był w negocjacje – a może właśnie dlatego – zanosiło się
na to, że Anna długo jeszcze nie straci wianka. Tymczasem była więc
atrakcją dworu, gdy flirtowała z dworzanami z najbliższego otoczenia
króla niczym wytrawna Francuzka, i jego ozdobą, kiedy z
niewymuszonym wdziękiem służyła księżnej Mary Tudor, niewiele od niej
starszej królewskiej siostrze. W wolnych chwilach była po prostu sobą,
starą dobrą Anną, która przepadała za plotkami, jazdą konną i
przekomarzankami z Jerzym i ze mną, jako że od dzieciństwa
pozostawaliśmy bardzo zżyci – być może za sprawą niewielkiej różnicy
wieku pomiędzy nami: w roku 1522 Jerzy miał lat dziewiętnaście, Anna
piętnaście, ja zaś byłam od niej tylko o rok z okładem młodsza. Po krótkiej
przerwie, kiedy to nas rozdzielono wysyłając najpierw mnie, a potem
Annę do Francji, znów byliśmy razem i nic nie mogło przyćmić naszej
radości – nawet to, że przez te lata oddaliliśmy się od siebie i staliśmy się
sobie niemal obcy. Na dworze powiadano o nas: trójca Boleynów,
swawolna trójca, i nawet król łaknął naszego towarzystwa, nieraz
posyłając po nas, gdy nudził się w swej prywatnej komnacie. Henryk nie
znosił bezczynności, przepadał za to za spędzaniem czasu wśród ładnych
kobiet i dobrych kompanów. To my sprawialiśmy, że jego ulubione
rozrywki – taniec, jazda konna, polowanie z sokołem, turnieje nawet –
nabierały rumieńców. Przez większość czasu nie odstępowaliśmy go na
krok. Z rzadka, późnym popołudniem bądź też w deszczowe dni, kiedy
mało komu chciało się wyściubiać nos z pałacu, król wiódł nas do komnat
królowej, gdzie odprawiano nas skinieniem ręki.
Czasami zwlekałam z odejściem i wtedy udawało mi się pochwycić
spojrzenie, jakim Katarzyna obdarzała miłościwego pana. Uśmiechała się
doń łagodnie i z jakowąś melancholią w oczach, której nie dostrzegałam,
Strona 17
gdy patrzyła na swe dworki czy swą córkę, księżniczkę Marię. Pewnego
razu wkroczyłam do komnaty królowej, nie zdając sobie sprawy, iż jest
sam na sam z Henrykiem, i zastałam ich usadowionych jak para
kochanków – ona na niskim, wyściełanym atłasem zydlu, on u jej stóp, z
głową opartą na jej kolanach, poddający się delikatnej pieszczocie dłoni
swojej małżonki, która odgarniała mu z czoła rudozłote loki i w
zamyśleniu okręcała je wokół palca, tak że miotały wokół odblaski niczym
pierścienie wysadzane szlachetnymi kamieniami, jakie odeń otrzymała
przed laty, kiedy wciąż jeszcze była młoda i piękna, tuż po ślubie, który
mu wszyscy odradzali... Wycofałam się wtedy bezszelestnie, nie chcąc
burzyć ich spokoju, i czym prędzej odszukałam Annę.
Pod ramię z Jerzym spacerowała po pałacowym ogrodzie, jedną ręką
zaciskając poły peleryny, drugą zaś wymachując bukiecikiem
przebiśniegów.
– Król i królowa są razem – oznajmiłam z zaczerwienionymi z zimna
policzkami.
– W łożu? – Anna uniosła w zaciekawieniu brew.
– Skądże znowu! – Mój rumieniec przybrał na sile. – Przecież jest
jasno.
Siostra uśmiechnęła się do mnie z politowaniem.
– I to mówi szczęśliwa oblubienica?! – Wzniosła oczy do nieba. –
Czyżbyście ty i Wilhelm nigdy nie baraszkowali za dnia?
– Maria jest szczęśliwą oblubienicą. – Szlachetny jak zawsze Jerzy
stanął w mojej obronie. Sięgnął po mnie wolnym ramieniem i przyciągnął
do siebie. – Na własne uszy słyszałem, jak Wilhelm zwierzał się królowi,
że nie zna słodszego stworzenia niż nasza Maria... Ale, ale... Co oni
takiego robili?
– Po prostu byli razem – odparłam. Z jakiegoś powodu przy Annie nie
chciałam opisywać tego, co przypadkiem zobaczyłam.
– W ten sposób nie da Henrykowi króla – nieoczekiwanie wyrzuciła z
siebie moja siostra.
– Cii... – Jerzy i ja równocześnie położyliśmy jej palce na ustach.
Upewniwszy się, że w ogrodzie nie ma nikogo oprócz nas, stanęliśmy
jeszcze bliżej siebie.
– Zapewne utraciła już nadzieję... – szepnął Jerzy. – W końcu ma
prawie czterdzieści lat!
– Zaledwie trzydzieści siedem – uściśliłam. Popatrzył na mnie z
nagłym zainteresowaniem.
– Mario, królowa cię faworyzuje... Musisz więc wiedzieć, czy wciąż
Strona 18
cierpi na miesięczną przypadłość?
– Ależ, Jerzy! – zachłysnęłam się z oburzenia i wstydu. W odpowiedzi
wyręczyła mnie Anna.
– Owszem – poinformowała rzeczowo. – Tyle że niewiele jej z tego
przyjdzie. Od lat nie była brzemienna i to jest jej wina! Królowi nie można
nic zarzucić, odkąd ta przebrzydła Bessie Blount urodziła mu bękarta,
który... dacie temu wiarę? – uniosła brew – już potrafi dosiąść kuca!
– Nieprawda... – słabo broniłam królowej – mają jeszcze mnóstwo
czasu...
– Na to, żeby ona umarła, a on ponownie się ożenił? – podchwyciła
Anna. – Z tym mogę się zgodzić. Na szczęście Katarzyna jest chorowita...
– Anno! – wykrzyknęłam wpatrując się w nią z odrazą.
– To, co mówisz, jest podłe!
Jerzy znów się rozejrzał zaalarmowany moim podniesionym głosem. W
drugim krańcu ogrodu pojawiła się lady Seymour z córkami, były jednak
dość daleko i nie mogły nas słyszeć. Zignorowaliśmy ich obecność, gdyż
Boleynowie i Seymourowie nie przepadali za sobą, tocząc odwieczną
walkę o władzę i przywileje.
– Może i podłe – wzruszyła ramionami Anna – ale prawdziwe. Któż
zasiądzie w przyszłości na tronie, jeśli król nie będzie miał syna z prawego
łoża?
– Królewna Maria zawsze może wyjść za mąż – wypaliłam bez
zastanowienia.
– Cudzoziemski książę nigdy się nie utrzyma na angielskim tronie –
skwitował Jerzy i dodał: – A Anglia nie może sobie pozwolić ani na walki
o koronę, ani na wojnę domową.
– W takim razie księżniczka Maria może zostać królową – nie
ustępowałam. – Nie potrzebuje wychodzić za mąż.
– Też coś! – prychnęła Anna. Wokół jej ust przez chwilę unosił się
zmrożony obłoczek pary. – Niewiasta na tronie! Może jeszcze nauczy się
brać udział w turniejach, co? Zresztą magnaci nigdy na to nie pozwolą...
Nie mogąc znieść dokuczliwego zimna, znowu zaczęliśmy spacerować.
Po długiej chwili zatrzymaliśmy się przy fontannie ustawionej pośrodku
ogrodu. Anna z gracją przysiadła na kamiennym obmurowaniu i zapatrzyła
się we własne odbicie. Nagle powierzchnia wody się zmarszczyła – to
złote rybki, które ktoś wpuścił do sadzawki, w jaką fontanna zamieniła się
na zimę, ożywiły się w nadziei na przekąskę. Anna dystyngowanym
ruchem zsunęła z dłoni misternie haftowaną rękawiczkę i zanurzyła
smukłe palce w lodowatej wodzie; pobudzone stworzenia kręciły się w
Strona 19
kółko, miarowo poruszając pyszczkami, nadaremno jednak. Wraz z
Jerzym przyglądałam się tej scenie w milczeniu.
– Czy króla to nie trapi? – zapytała Anna przerywając ciszę.
– Nieustannie – zapewnił ją zafrasowany Jerzy. – Wszyscy wiedzą, że
kwestia sukcesji staje się coraz bardziej paląca. Henryk przemyśliwuje,
czyby nie uczynić swym następcą syna Bessie Blount...
– I wynieść bękarta na tron?
– Było nie było, chłopiec dostał na chrzcie imię Henry’ego Fitzroya.
Król tym samym uznał go za swe dziecko. Teraz wystarczy, żeby panował
wystarczająco długo i żeby zdążył przekonać do swego pomysłu
Seymourów i nas, Howardów – z butą prawił Jerzy – a jeśli jeszcze stanie
za nim Kościół i nie będzie protestów ze strony innych mocarstw, czegóż
chcieć więcej?...
– Jeden mały chłopiec, do tego bękart – pokręciła głową Anna. – Jedna
mała dziewczynka, która nie skończyła szóstego roku życia, podstarzała
królowa i miłościwie nam panujący Henryk VIII w kwiecie wieku... –
Przeniosła spojrzenie na mnie i na Jerzego i znienacka oznajmiła
pobladłymi wargami: – Coś się wydarzy, czuję to. Coś musi się wydarzyć.
Tylko co...?
Kiedy do królowej przyszedł list od kardynała Wolseya z zaproszeniem
na uroczystości z okazji tłustego czwartku urządzane w York Place, jego
londyńskiej posiadłości, nie komu innemu jak mnie przypadł zaszczyt
odczytania go przed całym dworem. Kardynał w barwnych słowach
roztaczał wizję wielkiej maskarady mającej stanowić odwzorowanie
oblężenia twierdzy Château Vert, prosząc Katarzynę o wyznaczenie pięciu
dworek, które zatańczyłyby na koniec ze zdobywcami.
– Och, wasza wysokość! – wykrzyknęłam i onieśmielona zaraz
umilkłam.
– Co takiego, Mario? – spytała dobrodusznie królowa.
– Och, wasza wysokość, tak bardzo chciałabym to zobaczyć!...
– Doprawdy? Tylko zobaczyć? – Jak zwykle jej królewska mość
przejrzała mnie na wylot.
– Pani – skłoniłam się głęboko – czy będę mogła być jedną z
tańczących dam?
– Tak, będziesz mogła – oświadczyła wspaniałomyślnie. – Ile jeszcze
muszę wybrać?
– Jeszcze cztery, miłościwa pani.
Mówiąc to, kątem oka spojrzałam w stronę Anny, która z
Strona 20
przymkniętymi oczyma siedziała sztywno na zydlu. Dobrze wiedziałam,
co robi. W swojej głowie słyszałam jej słowa: „Wybierz mnie! Wybierz
mnie! Wybierz mnie!”, jak gdyby nie przepowiadała ich sobie w myślach,
ale donośnie krzyczała.
– Królowa francuska Mary Tudor... – zaczęła w zamyśleniu Katarzyna i
ciągnęła wyliczankę: – hrabina Devon Katherine Courtenay... moja droga
Jane Parker... Anna Boleyn... No i ty, Mario – zakończyła.
Wymieniłyśmy z siostrą zdumione spojrzenia. Jednak się udało!
Pojedziemy do York Place obie, w otoczeniu królewskiej siostry i
powinowatej oraz w towarzystwie naszej przyszłej bratowej (pod
warunkiem że jej ojciec i nasz wreszcie dogadają się co do wysokości
posagu).
– Czy wystąpimy w zieleni? – spytała Anna szybko, bojąc się, że
królowa przemyśli swą decyzję i wykreśli ją z listy wybranych.
Katarzyna uśmiechnęła się miło i skinęła głową.
– Jakżeby inaczej? – odparła, mnie zaś poleciła: – Mario, odpisz
kardynałowi w imieniu nas wszystkich, zapewniając, że z radością
przyjmujemy jego zaproszenie i prosimy, by wysłał do nas mistrza
ceremonii, z którym uzgodnimy stroje i tańce.
– Ja to zrobię! – Anna poderwała się gwałtownie i podbiegła do stołu,
gdzie wyłożone leżały papier i pióra. Już maczając czubek gęsiego pióra w
inkauście, wyjaśniła: – Maria ma tak niestaranny charakter pisma, że
kardynał gotów pomyśleć, iż mu odmawiamy.
– Zatem dobrze – rzekła ze śmiechem królowa – ty doń napiszesz,
Anno, mój osobisty sekretarzu... – I zarzucając żarty dodała: – Wybierz
sobie język: francuski albo łacinę.
Dłoń Anny nawet nie zadrżała nad czystą wciąż kartą papieru.
– Jak sobie życzysz, miłościwa pani. Biegle posługuję się oboma tymi
językami.
– Co za szkoda, że nie władasz hiszpańskim – odparowała Katarzyna
ucinając dyskusję. – Tak czy inaczej powiadom kardynała Wolseya, że
weźmiemy udział w zdobyciu twierdzy Château Vert.
Wraz z pojawieniem się na dworze mistrza ceremonii rozpoczęła się
wojna podjazdowa na słowa i uśmiechy, w której wygraną były co
znaczniejsze role w mającym się odbyć przedstawieniu. Wreszcie
Katarzyna, zmęczona naszymi dąsami i złośliwostkami, postanowiła sama
nam je wyznaczyć i tak mnie przypadła w udziale rola Dobroci, siostra
króla Mary została rzecz jasna Pięknością, Jane Parker – Wiernością
(czego Anna nie omieszkała skomentować: „Oj, trzyma się naszego