5731
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5731 |
Rozszerzenie: |
5731 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5731 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5731 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5731 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Don Webb
SMAK SOLI
- Nie b�d� z nimi pracowa�.
- My�la�em, �e wy, haita�scy peoni, zawsze pracowali�cie z zombimi.
Silna br�zowa r�ka chwyci�a t�py n� do chleba. By� to najszybszy ruch w ten wiecz�r wysysaj�cy energi�. Trzeci
m�czyzna odezwa� si�:
- Przesta�. Je�li go przerobisz na mi�so, jutro b�dziemy mieli jednego wi�cej.
- Chyba �e go posiekam na ma�e kawa�eczki.
- Prosz� bardzo - odpar� trzeci m�czyzna.
W jego g�osie zabrzmia� nik�y ton nadziei. Wi�kszo�� takich p�ton�w ju� przebrzmia�a. Ob�z pracy star� warstewk�
humanizmu. Trudno by�o odr�ni� �ywych od zgalwanizowanych martwych, nie z powodu wywy�szenia tych drugich,
lecz poni�enia tych pierwszych. Tr�jka m�czyzn wygl�da�a tak samo, jak inne ma�e grupki siedz�ce wok� barak�w.
Claude Suryan, �o�nierz, kt�ry walczy� przeciwko kuba�skiej inwazji na Haiti, odbywa� tutaj polityczn� rehabilitacj�.
Roberto Flores, kt�rego rodzina posiada�a niegdy� wielkie po�acie Nuevo Leon, �cina� trzcin� cukrow�, a� b�ble mu
krwawi�y, za "zbrodnie przeciwko ludowi". John Stefenac, kt�ry kierowa� biurem CIA w Mexico City, pozosta� przy
�yciu, poniewa� pewnego dnia m�g� si� przyda� jako chip przetargowy.
Claude Suryan wetkn�� n� do chleba w spr�chnia�y pieniek. Ostatnio nie czu� si� za dobrze. Chyba malaria.
Nikt nie chodzi� do obozowego lekarza.
- Jeste� tch�rz - o�wiadczy� Roberto.
- Nie chc� ci robi� �adnej przys�ugi - burkn�� Claude.
- Ciekawe, czy oni cokolwiek pami�taj� - zamy�li� si� John.
- Nic nie pami�taj�. Gdyby co� pami�tali, wr�ciliby do grob�w - odpar� Claude.
- Ich nigdy nie pochowano - zwr�ci� mu uwag� John.
- Na ka�dego czeka jego dzia�ka ziemi.
- Mia�em nadziej�, �e moja b�dzie w Stanach.
- Wi�c nie cieszysz si�, �e umrzesz tutaj, w Robotniczym Raju? Powinienem donie�� na ciebie do oficera politycznego
- powiedzia� Roberto.
- Za p�no - odpar� John. - Ju� go przerobili na jednego z tamtych.
- Na pewno niewiele sie zmieni�. Jak m�wicie wy, Norte'Americanos: "Wielki Brat patrzy na ciebie."
- Da�bym wszystko, �eby zabra� jednego trupota z powrotem do Stan�w. Po tej ca�ej kuba�skiej anty-trupotowej
propagandzie. Cho�by tylko po to, �eby pokaza� si� z nim w Miami.
- Wystarczy przep�yn�� dziewi��dziesi�t mil na Floryd� - zauwa�y� Roberto.
- Nie, w tamtym kierunku jest wi�cej - poprawi� go Claude. - Dlaczego nie we�miesz Marii? To kawa� baby. Dotrzyma
ci towarzystwa w podr�y.
- On nie chce Marii. Jak zga�nie silnik, Maria b�dzie do niczego, a na Ros� nie ma ju� �adnych szans - oznajmi�
Roberto.
John wyci�gn�� n� z pniaka. Wytar� resztki pr�chna o d�insy. Wieczorami, kiedy fantazjowali o ucieczce, t�py n�
odgrywa� wa�n� rol�. Po kolei chowali go w swoich pryczach. Powietrze wype�nia� ci�ki zapach wygotowywanego
cukru. Stra�nicy obudz� ich przed �witem. Wiecz�r nie r�ni� si� od innych.
***
Stra�nik trupot rozda� zardzewia�e maczety. Na twarzy mia� liczne �lady po ci�ciach i wida� by�o jego gnij�ce zielone
z�by. Je�li skaleczy�e� stra�nika maczet�, dostawa�e� dwadzie�cia bat�w. Czasami by�o warto. Kuba�skie trupoty nie
by�y takie ulizane, jak ich kapitalistyczne odpowiedniki. Po upadku �wiatowego komunizmu, kiedy Kuba zosta�a sama,
musia�a zaadaptowa� p�nocnoameryka�sk� technologi�. Rozwi�zanie ostateczne. W Ameryce biedni wszczynali
zamieszki, podczas gdy zmarli przejmowali ich posady. Miasta p�on�y i zmarli marszowym krokiem wkraczali w
pocz�tek ponurego milenium. Galwaniczne zestawy ci�ko zwisa�y na ich cia�ach. Bransolety lub �a�cuchy.
Trzcina wyros�a wysoko. Dwadzie�cia dwie stopy zamiast odmian mierz�cych dwana�cie do czternastu st�p, do jakich
przywyk� John. Trzcina cukrowa to ro�lina wieloletnia i kiedy j� �cinasz, pachnie jak najs�odszy trawnik, kt�ry kosi�e�
w dzieci�stwie. Czasami ten zapach zag�usza� gryz�c� wo� smogu z Hawany albo wo� morza. �cinaj�c trzcin� - grub�
na p�tora do dw�ch cali - modli�e� si� o chmury. Podczas zbior�w nie pada, wi�c chmury oznaczaj� wytchnienie od
upa�u. Tniesz u podstawy �odygi i zostawiasz kr�tki kikut, �eby odr�s� do nast�pnych zbior�w. Wysokie trzciny padaj�
wok� ciebie, a trupoty zbieraj� je i zdzieraj� li�cie podobne do miecz�w. Claude i Roberto ci�li oczyszczone �odygi na
metrowe kawa�ki i wrzucali na ci�ar�wki. Martwi kierowcy wywozili je b�otnist� drog�, kt�r� zbudowali w zesz�ym
tygodniu. Martwe d�onie uk�ada�y trzciny na ta�mie bez ko�ca. Kiedy Johna przywie�li na Kub�, na pocz�tku pracowa�
w fabryce. Jeden z trupot�w (dawniej sflacza�a kobieta w �rednim wieku) upad� na ta�m�. Jej operatorowi brakowa�o
kwalifikacji, �eby j� �ci�gn��. Pojecha�a w g�r�, w g�r� pod krajalnic� trzciny na ko�cu fabryki. Wi�kszo�� jej ko�ci i
ca�y metal zatrzyma�y si� na grubej kracie z pulp� trzcinow�. Reszta pop�yn�a dalej razem z m�tnym trzcinowym
sokiem, kt�ry poddawano dzia�aniu mleka wapiennego i przerabiano na surowy syrop cukrowy. �ywi robotnicy p�kali
ze �miechu wyobra�aj�c sobie, jak jaki� arystobiurokrata ze Zjednoczonej Europy s�odzi kaw� szcz�tkami kuba�skiego
zombi. Tutaj rozpaczliwie czepia�e� si� takich rzeczy. Przeb�yski. Gwa�towne wizje wolno�ci.
Centrum wszystkiego stanowi�a Rosa. Rosa Montez, pi�kna c�rka komisarza, a wi�c na tej wyspie kogo� jakby z
arystokracji. Rosa nale�a�a do operator�w trupot�w, pierwsza po�r�d r�wnych. Mia�a pi�� st�p sze�� cali wzrostu,
ciemne w�osy i b��kitne karaibskie oczy. Pewnego razu, kiedy John obs�ugiwa� maszyn� z dwutlenkiem siarki, Rosa
stan�a obok niego. Po kilku minutach katuszy, wype�nionych maszynowym ha�asem, odwr�ci� si� i poca�owa� j�
prosto w usta. Ku jego zdumieniu odda�a poca�unek. Zatrzyma� wspomnienie tych ust tylko dla siebie. Nawet nie
marzy�, �eby komu� powiedzie�. Tak, Rosa by�a �rodkiem wszystkiego.
Dzisiaj trzcina mia�a purpurowe paski biegn�ce przez �rodek li�ci. To wyr�nia�o dzisiejszy dzie�. I jeszcze fakt, �e
Claude ukrad� co� ze sto�u z lunchem.
* * *
Praca ko�czy�a si� o zmierzchu. Stra�nicy trupoty zaganiali ich pod prysznice, pod strumienie wody gor�cej prawie jak
ukrop. Potem nak�adali czyste ubrania. Odblaskowa ���. Dostawali ry�, czerwon� fasol� i juk�. Tyle wody, ile chcieli,
i witaminow� tabletk�. Po obiedzie wiecz�r nale�a� do nich. Mogli budowa� baraki (pod nadzorem trupot�w), gra� w
szachy, modli� si�, walczy�, spa� i nawet �ni�.
Trzej m�czy�ni przyci�gn�li kamienie do swojego pniaka.
- Zamierzam uwolni� trupoty - oznajmi� Claude.
- Jeste� zwariowany haita�ski peon - mrukn�� Roberto. - No dalej, powiedz mu. Powiedz mu o smaku soli.
- To Amerykanin. On wierzy tylko w technologi�. Jest za bardzo oddalony od serca takich spraw.
- Nie powiesz mu, bo ci� wy�mieje, bo jeste� g�upim wie�niakiem - zadrwi� Roberto. - No, John, poka� nam n�,
chcemy si� po�mia�.
John wyci�gn�� n� spod ��tej tuniki. Ostrze by�o ciep�e i lepkie od dotyku cia�a Johna. Roberto wzi�� n� i zacz�� go
ostrzy� na kawa�ku kwarcytu wielko�ci pi�ci.
- Dzisiaj go naostrz�, a jutro, kiedy Claude uwolni trupoty, dam go morte �o�nierzowi, �eby poder�n�� gard�o swojego
operatora - obieca� Roberto.
- Jak chcesz uwolni� trupoty? - zapyta� John.
- Powiem ci, ale mi nie uwierzysz. Nie jestem niedouczony. Po prostu znam rzeczywisto�� zombich. �ywe trupy,
w�a�nie tego potrzebuj� szefowie.
- Aha, Robotniczy Raj zmieni� ci� w komunist� - doci�� mu Roberto.
- To nie jest kom... W ka�dym razie na Haiti wszyscy znaj� t� histori�. By� raz bogaty plantator, kt�rego plantacje
rozci�ga�y si� daleko od okolicznych wiosek. Poniewa� nikt z wioski czy miasteczka nie m�g� dogl�da� nawet po�owy
jego p�l, plantator postanowi� wykorzysta� zombich. Nikt nie chce ogl�da� swoich zmar�ych haruj�cych na polu. Ci,
kt�rzy zatrudniaj� zombich, dostaj� maczet�. Ale ten cz�owiek my�la�, �e jest bezpieczny. Wi�c wezwa� tw�rc�
zombich i ten tw�rca zombich wyhodowa� mu robotnik�w. I kaza� mu karmi� zombich bardzo md�ym jedzeniem, bo
je�li zombi posmakuje soli, to zrozumie, �e jest martwy, i nie b�dzie wi�cej pracowa�. I przez rok zombi pracowali
ci�ko na polach. Pracowali dzie� i noc, w s�o�cu i w deszczu. Potem w�a�ciciel musia� pojecha� do Port-au- Prince w
interesach. �ona w�a�ciciela zaj�a si� przygotowaniem dla zombich jedzenia bez smaku. �a�owa�a biednych zombich,
kt�rzy nie u�miechali si� ani nie rozmawiali. Postanowi�a, �e zabierze zombich na wiejski festyn. Wzi�a stare ubrania
swoje i m�a i wystroi�a zombich. Nawet w niemodnych strojach zombi byli lepiej ubrani od wie�niak�w. I na�o�y�a im
ciemne okulary, jakie nosz� nasze trupoty, �eby ludzie nie rozpoznali w nich zombich. No i zaprowadzi�a ich do
wioski, i stan�li na ko�cu trasy parady, �eby nie musieli z nikim rozmawia�. A wie�niacy zastanawiali si�, kim s� ci
obcy bogacze. Przed rozpocz�ciem parady sprzedawca pralinek nadszed� ulic�, a kobieta wyj�a troch� pieni�dzy i
kupi�a s�odycze dla biednych zombich. Nie wiedzia�a, �e kiedy cukiernik robi pralinki na festyn, dodaje s�onych
orzeszk�w, �eby jego przyjaciel sprzedawca lemoniady te� zarobi�, bo wszyscy b�d� kupowali napoje, �eby ugasi�
pragnienie. Zombi zjedli s�one pralinki i odzyskali mow�, i zrozumieli, �e nie �yj�. Krzykn�li wielkim g�osem i zdarli z
siebie cudze ubrania, i zrzucili na ziemi� ciemne okulary, i podeptali je. I pocz�apali z powrotem do swoich grob�w,
rozdarli paznokciami gliniast� ziemi� i sami si� pogrzebali.
Roberto doko�czy� znu�onym g�osem:
- A wie�niacy rozw�cieczeni, �e okrutny plantator wyzyskiwa� ich zmar�ych, posiekali go maczetami jak trzcin�
cukrow� i na pewno zgwa�cili jego �on�.
Przy ostatnich s�owach zacz�� ostrzy� n� troch� mocniej.
- Nie rozumiem - powiedzia� John. - W czym rzecz?
- Rzecz w tym. - Claude wyci�gn�� solniczk� spod tuniki.
- O Bo�e - j�kn�� John. - Chyba nie m�wisz powa�nie. Chodzi o minikomputery i roztwory od�ywcze, nie jakie�
karaibskie hokus-pokus.
- �ywe trupy to �ywe trupy. Mo�e to naukowe, mo�e jony sodu i chloru rozpalaj� iskr� �ycia w martwych systemach
nerwowych. To jest m�j spos�b protestu, tak jak to - wskaza� na n� - jest tw�j spos�b.
- Co dobrego przyniesie uwolnienie trupot�w? - zapyta� John. - Dooko�a obozu wci�� s� �ywi Kuba�czycy z
karabinami. I pola minowe.
- Nie rozumiesz? - zapyta� Roberto. - Czy upa� przyt�pi� twoje CIA-owskie zmys�y, amigo? Claude to wielki
wyzwoliciel. Nie s�ysza�e� retoryki w jego opowiadaniu? Chytry wytw�rca pralinek, plantator-wyzyskiwacz,
wykorzystanie zombich jako metafory uciemi�onych ni�szych klas? Jego rewolucyjny zapa� przekszta�ca nawet
zwyk�� ludow� bajk�. Claude nale�a� do tych komunist�w, kt�rzy wywo�ali powstanie i otworzyli drog� dla kuba�skiej
inwazji.
Claude wsta� i odszed�.
- My�la�em, �e by� w ruchu oporu.
- By�. P�niej. Chce kogo� uwolni�, zanim umrze. Pragn�� haita�skiej republiki, nie kuba�skiego satelity.
- Musimy go powstrzyma�.
- �eby nie pope�ni� szale�stwa? Ka�dy cz�owiek ma prawo pope�ni� jakie� szale�stwo. Gdyby �wiat by� logiczny i
rozs�dny, wszyscy byliby�my tacy sami. Gdyby �wiat by� zdrowy, kapitali�ci w twoim kraju nie wynale�liby trupot�w.
Jak to si� zacz�o... elektryczne wspomaganie treningu mi�ni? Od kulturystyki do nieumar�ej si�y roboczej. My nie
powstrzymujemy ci� od szale�stwa. Nie zabraniamy ci ub�stwia� Rosy. Wi�c nie zaczynaj. Widzia�em twoje oczy,
kiedy obserwujesz, jak ona przeje�d�a przez nasze pola. Jestem m�czyzn�, a przynajmniej by�em m�czyzn�, zanim
nas tutaj przywie�li. Wszyscy byli�my m�czyznami.
John odszed� w noc. Postanowi� odszuka� Claude'a. Nie wiedzia�, co robi�. Przy�apa� si� na tym, �e zbli�a si� do szopy
z blachy falistej, gdzie mieszka�a Maria. By�em kiedy� m�czyzn�. Wszyscy byli�my m�czyznami. Kto� napisa� na
drzwiach szopy kredk� �wiecow�: "O ty Aniele o martwych oczach". Nikogo u niej nie by�o, wi�c m�g� wej��.
M�czy�ni walczyli i zabijali, �eby z ni� by�. Maria by�a trupotem. Kto� ni� kierowa�. Mo�e obozowy psycholog tak
zarz�dzi� - dostateczna os�oda dla m�czyzny, �eby dalej funkcjonowa�. Bardziej prawdopodobne, �e jaki� obozowy
urz�dnik realizowa� swoje zboczone fantazje poprzez Mari�.
M�wiono, �e to Rosa ni� kieruje.
John otworzy� drzwi. P�on�a ma�a gazoholowa lampka. Kto� pomalowa� oczy Marii na szarozielono. Nie "patrzy�a"
oczami, tylko przez ma�� fasetow� broszk�. U�miech spazmatycznie uformowa� si� na jej twarzy.
Prawie nie czu�o si� smrodu zgnilizny.
* * *
Stra�nicy budzili �ywych na godzin� przed �witem, wal�c kamieniem w arkusz blachy falistej zawieszony na
�a�cuchach. John pr�bowa� pewnej nocy odci�� ten zaimprowizowany gong, ale go przy�apano. Dwadzie�cia bat�w.
Bato�enie zostawi�o mu pierwsze blizny na ciele i upodobni�o do pozosta�ych m�czyzn. Szybko zjadali pozbawione
smaku �niadanie z pasty ry�owej i recyklowanego mleka. Potem wchodzili na ci�ar�wki. Kiedy doje�d�ali do pola, na
kt�rym mieli pracowa� tego dnia, wstawa� �wit. Wszyscy pracowali ci�ko o poranku. Musieli wyrobi� norm�; a je�li
zd��yli odwali� wi�kszo��, zanim zrobi�o si� gor�co - tym lepiej. Nawet trupoty pracowa�y wydajniej w ch�odzie
poranka. Mo�e upa� zwi�ksza� oporno�� w ich obwodach.
Podczas lunchu, kiedy �ywi zjadali swoje sma�one banany z ry�em na zimno, trupoty ustawia�y si� w szeregu do
inspekcji. Jeden z nich bra� kamer� wideo i skanowa� ich ze wszystkich stron, szukaj�c uszkodze�. Wtedy trupoty
znajdowa�y si� najbli�ej siebie i wtedy Claude wprowadzi� w �ycie sw�j plan. Podbieg� do szeregu trupot�w, oblizuj�c
palce prawej d�oni. Nasypa� soli na zwil�one palce. Otwiera� trupotom usta lew� r�k�, szarpi�c ich podbr�dki do do�u.
Smarowa� sol� ich podniebienia. Za�atwi� czterech, zanim operatorzy zd��yli wstuka� reakcj�. Kiedy w�o�y� palce do
ust pi�tego trupota, ten zwar� szcz�ki. Odgryz� w ca�o�ci wskazuj�cy i �rodkowy palec oraz dwa segmenty serdecznego.
Claude upad� na kolana, obryzguj�c krwi� twarz i cia�o trupota. John wsta�. Martwi stra�nicy wycelowali w niego
karabiny. Nie wolno pomaga� Haita�czykowi. Stra�nicy gestami nakazali mu usi���. Zanim przerwa na lunch dobieg�a
ko�ca - pi�tna�cie, mo�e dwadzie�cia minut - Claude Suryan wykrwawi� si� na �mier�.
Kiedy wr�cili na to miejsce po zako�czeniu dnia pracy, cia�a Claude'a ju� tam nie by�o.
* * *
Roberto powiedzia�:
- W t� noc n� jest tw�j.
- Nie chc� go
.
- Zawsze chcemy mie� n�. Masz. We� go.
John wzi�� n�.
- Cieszysz si�, �e zgin��.
- Nie. Nie ciesz� si�. �mier� ka�dego z nas zwi�ksza ich si�y.
- Ale nie pr�bowa�e� go powstrzyma�.
- Zrobi�, co musia�. Poszed� w�asn� drog�. Zgin�� po haita�sku.
- Nienawidzi�e� go, bo by� rewolucjonist�.
- Mo�e sam kiedy� by�em rewolucjonist�. Ostatecznie m�j kraj prze�y� wi�cej rewolucji ni� Kolos P�nocy. Mo�e
by�em rewolucjonist� z dwoma bra�mi przede mn� w kolejno�ci do dziedziczenia rodzinnego maj�tku. Mo�e
zawiesi�em plakat z Castro na �cianie mojego pokoju w Universidad. Mo�e jeden z moich braci zrobi� si� chciwy,
wszed� w handel narkotykami i zabi�a go stra� graniczna Yanqui. Mo�e m�j drugi brat zwia� przed wyrokiem do
Kolumbii. M�j ojciec umar� z �alu. Przej��em rodzinny interes. Pierwsze moje zadanie to st�umi� strajk na naszych
polach tytoniowych w Vera Cruz, �eby matka sko�czy�a sp�aca� dom, o kt�rym marzy�a przez ca�e �ycie. Potem
nadesz�a pow�d� i musia�em posmarowa� �ap� pewnego urz�dasa, �eby zmeliorowa� moj� ziemi� w Nuevo Leon, �eby
peoni mi nie wymarli. I mo�e gdzie� po drodze zapomnia�em o biednych i indios, i niesprawiedliwo�ci spo�ecznej, bo
by�em zbyt zaj�ty. Mo�e, gringo, na tym polega moja wina. Nie, nie czu�em nienawi�ci do Claude'a. I tak tego nie
zrozumiesz.
John zacz�� ostrzy� n�. Nie�wiadomy wykonywanej czynno�ci. Coraz bardziej podobny do robota. Zapyta�:
- A ty jak umrzesz? Jak� p�jdziesz drog�?
- Umr� jak m�j dziadek, od ci�kiej pracy na polu - za�mia� si� cicho Roberto.
Po chwili granie owad�w zawis�o w powietrzu jak zw�j srebrnego drutu.