15401
Szczegóły |
Tytuł |
15401 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15401 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15401 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15401 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
COLIN FORBES
NIEWIDZIALNA BROŃ
PRZEŁOŻYŁ
JAN MEUS
Tytuł oryginału
By Stealth
Od Autora
Wszystkie postaci występujące w tej powieści są wytworem
wyobraźni autora i nie odnoszą się do żyjących osób. To samo
tyczy się przedstawionych rezydencji i apartamentów oraz
opisywanych organizacji międzynarodowych i przedsiębiorstw.
Prolog
Paula Grey nie zauważyła niczego, co mogłoby ją przerazić.
Przynajmniej początkowo...
Nadpływająca znad morza listopadowa mgła skraplała się na
jej twarzy i spływała po niej małymi strużkami. Dziewczyna stała
samotnie nad brzegiem portowego basenu w Lymington - niewielkiej
miejscowości na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii, zwrócona
w kierunku niewidocznej wyspy Wight.
Dochodziła ósma wieczór. Gęstniejąca mgła przydawała
atmosferze niepokojącej tajemniczości, która przyprawiała Paulę o
ciarki na grzbiecie.
Jedynym słyszalnym dźwiękiem był odgłos fal obmywających
opadającą ku morzu kamienną ścianę i przytłumiony pomruk silnika
małej łodzi motorowej, która unosiła jej bliskiego przyjaciela,
Harveya Boyda, w dalszą drogę, przez kanał Solent, na morze.
Paula obliczyła, że nie mógł jeszcze odpłynąć dalej niż
jakieś sto metrów od basenu, w którym roiło się od jachtów,
opatulonych na zimę w plastikową niebieską folię. Teraz motorówka
znajdowała się już na kanale, nie było widać nawet jej konturów.
Pokłócili się z Harveyem przy ostatnim drinku w gospodzie
"Pod Korabiem".
Paula usiłowała najpierw powstrzymać go od tej
niebezpiecznej podróży, potem zaś namawiała, żeby ją ze sobą
zabrał.
- Nie ma mowy - warknął Harvey.
- Powiedziałeś przecież, że nie ma żadnego ryzyka.
- Skąd mogę wiedzieć, co mnie tam czeka? Może napotkam
statek - widmo? Mój kumpel, George, zniknął podczas przeprawy na
wyspę.
Boyd, dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna wzrostu stu
dziewięćdziesięciu centymetrów, o gładko ogolonej twarzy, były
żołnierz SAS, pokręcił głową.
[Special Air SeRVice - elitarna jednostka komandosów
brytyjskich [przyp. Tłum.]. ]
Paula nie dawała jednak za wygraną.
- Sam sobie przeczysz. Najpierw mówisz, że nie ma żadnego
ryzyka, a potem sugerujesz, że coś dziwnego dzieje się na
Solencie.
- Wrócę za godzinę, może nawet wcześniej. Spotkamy się
tutaj, a potem pójdziemy razem z Tweedem na jakąś wystawną
kolację do "Passford House ".
Boyd był nie tylko eks - żołnierzem elitarnej jednostki, ale
znał się też świetnie na technice. W motorówce zainstalował
wysokiej klasy radar. Nic złego nie powinno mu się stać,
próbowała sobie wmawiać Paula, stojąc na szczycie kamiennego
obwałowania.
Mocniej ściągnęła wokół szyi kołnierz nieprzemakalnej kurtki
i poprawiła szal, który miała na głowie. Jednak trudno jej się
było pozbyć tego okropnego przeczucia.
Pochwyciła lornetkę z noktowizorem, wiszącą na szyi.
Zaczynał się przypływ.
Coraz większe fale rozbijały się o kamienny mur, wzbijając
tumany wodnego pyłu.
Dostałoby mi się od Harveya, gdyby wiedział, że stoję tu
sama jak palec, przemknęło jej przez głowę. Zmrużyła oczy.
Mglisty opar tworzył na wodzie jakieś koszmarne zarysy.
Mogłaby przysiąc, że widzi na powierzchni duży, wolno
poruszający się obiekt.
Przenikliwe zimno wciskało jej się pod kurtkę. Trzymała
lornetkę w rękawiczkach, ale teraz ściągnęła prawą, żeby nastawić
ostrość. Raptem wydało jej się, że słyszy za sobą odgłos
przytłumionych kroków. Obejrzała się, lecz wokoło była tylko
mgła.
Nadstawiła uszu. Usiłując zapanować nad pobudzoną
wyobraźnią, skoncentrowała się na nastawianiu ostrości lornetki.
Tumany mgły kłębiły się, przyjmując najbardziej niesamowite
kształty, ale tam przecież nic nie mogło być. Żadna inna łódź nie
wyszłaby z portu w taki wieczór jak ten. Gdzieś w oddali żałobnym
jękiem zanosił się róg mgłowy. To z latarni morskiej. Paula wciąż
słyszała odległy pomruk motorówki Harveya, gdy nagle sparaliżował
ją prawdziwy strach.
Stłumiony zgrzyt, hałas rozpruwanego poszycia. Dźwięk drewna
gniecionego stalowym dziobem - odgłos, jaki wydaje miażdżony
kadłub drewnianej łodzi. Trzask i łoskot. Paula natychmiast
skierowała lornetkę w stronę, skąd, jak się jej wydawało,
dobiegały te odgłosy. Zdawała sobie jednak sprawę, że mgła może
ją zdezorientować.
Z trudnością powstrzymywała drżenie rąk, w których trzymała
lornetkę.
- Wielki Boże! Nie! Tylko nie Harvey...
Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że czegoś
brakuje.
Zamilkł pomruk silnika motorówki. Paula z trudnością łapała
oddech, głęboko wciągając lodowate powietrze. Zapadła
przerażająca cisza, przerywana jedynie uderzeniami coraz to
większych fal o kamienny wał. Czekała.
Zdawało się jej, że upłynęło wtedy wiele godzin, ale minęło
zaledwie piętnaście minut. Paula machinalnie sprawdziła to na
zegarku. Śmiertelne przerażenie nie sparaliżowało w niej
odruchów, wykształconych dzięki szkoleniu Tweeda. Po upłynięciu
kolejnego kwadransa gwałtowna fala przypływu wyrzuciła pod wał
coś, czego Paula nie była w stanie wyraźnie dojrzeć.
Ludzkie ciało. Wiedziała, że to ciało, chociaż nie mogła go
dojrzeć.
Cofając się, szła brzegiem wału w swoich gumowcach, nie
spuszczając oka z unoszącego się na wodzie obiektu. Poruszała się
jak automat.
Przypływ uderzał ciałem o kamienny wał. Znowu sparaliżował
ją strach. Przypływ zaczynał się cofać. Jednak prąd nadal
kierował ciało ku brzegowi. Na końcu wału znajdowała się kamienna
pochylnia, po której spuszczano na wodę łodzie.
Jeżeli jeszcze tylko przez chwilę prąd nie przestanie nieść
swego potwornego balastu w stronę lądu, to Paula będzie mogła
złapać ciało i wyciągnąć je na brzeg.
Przyśpieszyła kroku, żeby jak najszybciej dotrzeć na
pochylnię.
Wetknęła lornetkę w kieszeń kurtki i zbiegła do samego
podnóża pochylni. Tam schyliła się i czekała. Fale rozbijały się
u jej stóp, woda przelewała po kaloszach.
Ciało unosiło się obok pochylni, trochę poniżej linii
maksymalnego przypływu.
Paula wychyliła się i pochwyciła znajomą wełnianą kurtkę,
teraz nasiąkniętą wodą.
Musiała zebrać wszystkie swoje siły, żeby wyrwać ciało
Harveya zachłannej morskiej toni, która nie miała ochoty rozstać
się ze swą zdobyczą.
Pomimo zimna pot spływał z Pauli strumieniami, gdy z
najwyższym wysiłkiem taszczyła topielca w górę po pochylni.
W końcu, dysząc ze zmęczenia, puściła zwłoki.
Wyczerpana i przemoczona do suchej nitki, szukała w kieszeni
latarki. Zawahała się, zanim ją włączyła. - Musisz to zrobić -
powiedziała głośno do siebie, zaciskając zęby. Promień światła
oświetlił zadartą do góry twarz Harveya Boyda.
Czarne włosy przywarły mu do czaszki, a otwarte oczy
patrzyły na Paulę niewidzącym wzrokiem. Nie miał prawego ucha i
płata skóry na skroni.
Paula głęboko wciągnęła powietrze, starając się opanować
nudności.
To było potworne. Znowu powiedziała na głos: - Musisz pójść
do telefonu w kapitanacie portu. Przecież widziałaś już martwych
ludzi. - Ale czuła, jakby ją coś przymurowało do tego miejsca.
Nie chciała zostawić tu Harveya, w tej mgle, na tym zimnie.
Modliła się, żeby tylko zastać Tweeda w "Passford House".
- Właśnie przenoszą ciało do ambulansu. Zabiorą je do
kostnicy w Southampton. Nie traćmy tu czasu - powiedział zastępca
kapitana portu.
Nazywał się Walford. Był dobrze zbudowanym mężczyzną o
ogorzałej twarzy i mocno zarysowanej szczęce, znamionującej upór.
Tweed obserwował go przez chwilę, zanim się odezwał. Sam
pełnił funkcję zastępcy szefa SIS i, w odróżnieniu od zastępcy
kapitana, był średniej budowy oraz wzrostu.
[Secret Intelligence Service - wywiad brytyjski ]
Trudno było ocenić jego wiek. Nosił okulary w rogowej
oprawce i stanowił typ człowieka, którego mija się na ulicy, nie
zwracając na niego uwagi.
Ta cecha okazywała się bardzo przydatna w jego profesji. W
osobowości Tweeda było jednak coś magnetycznego, co sprawiało, że
Walford poczuł się raczej nieswojo pod jego spojrzeniem.
- Chciałbym teraz obejrzeć zwłoki - zwrócił się do niego
Tweed.
- Po co? Kim pan jest? Pan nie ma prawa.
W zachowaniu Walforda było coś agresywnego. Znajdowali się w
jego skąpo umeblowanym gabinecie, który mieścił się w dużym
białym budynku, stojącym niedaleko pochylni i basenu portowego.
Kiedy Paula zadzwoniła do Tweeda, był w hotelu "Passford
House", dziesięć minut jazdy samochodem od Lymington.
Podczas rozmowy z Tweedem szczękały jej z zimna zęby.
Wyznała, że jest na wskroś przemoknięta. Przed opuszczeniem
hotelu Tweed rzucił na kaloryfer ręcznik. Kluczem, który mu
wcześniej zostawiła, otworzył pokój Pauli, wyjął z szuflady
świeżą bieliznę, sweter, spódnicę i ocieplany trencz.
Nagrzany ręcznik wrzucił wraz z pozostałymi rzeczami do
termoizolacyjnej torby, żeby utrzymać ciepło.
Zanim Tweed zdążył opuścić "Passford House", niespodziewanie
pojawił się u niego Bob Newman, słynny na całym świecie
korespondent zagraniczny. Newman podrzucił Tweeda swoim
Mercedesem 280E do budynku kapitanatu portu. Teraz pozostawał na
zewnątrz, starając się ustalić, gdzie dokładnie wydarzyła się
tragedia.
- Byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdybym mógł obejrzeć
ciało. Znałem Harveya Boyda - nalegał Tweed.
- Przyjaciel? Będzie je pan mógł obejrzeć w kostnicy...
- Mogę panu nakazać zatrzymanie tego ambulansu. Mogę nawet
kazać go zawrócić przez radio. - Tweed zaczynał już mieć dosyć
Walforda. - Wydział Specjalny...
Wyjął legitymację SIS. Walford wziął do ręki dokument i
wpatrywał się w jego arogancką twarz z zaciśniętymi ustami.
- Nigdy żadnego z waszych tutaj nie widziałem.
- No to teraz pan widzi. Na pańskim miejscu pośpieszyłbym
się, żeby zatrzymać ten ambulans.
- Przecież panna Grey zidentyfikowała już ciało - burknął
Walford, gdy wychodzili na mroźne, mgliste powietrze.
- Powtórna identyfikacja nigdy nie zaszkodzi.
Kiedy byli już w ambulansie, Walford poprosił jednego z
sanitariuszy, żeby odsłonił płótno zakrywające ciało. Tweed
patrzył nieruchomo na zmasakrowaną głowę i choć jego twarz nie
ujawniała żadnych emocji, widok ten był dla niego wielkim
wstrząsem.
Po odejściu z SAS Harvey Boyd zgłosił się do SIS. Przeszedł
tu skomplikowane testy, w trakcie których badano jego odporność
fizyczną i psychiczną. A teraz, kiedy znowu miał służyć swemu
krajowi, znalazł się na zimnej płycie w kostnicy, gdzie będą go
kroić patolodzy.
- To jest Harvey Boyd - stwierdził krótko Tweed. - Możliwe,
że przyślę własnego patologa. Proszę ich tam ostrzec w
Southampton. Mam do tego prawo...
Szybko opuścił ambulans i z powrotem wszedł do budynku.
Walford podążył za nim. W drzwiach gabinetu ukazała się
Paula, przebrana już w odzież, którą przyniósł jej Tweed. Mokre
rzeczy wrzuciła do plastikowej torby.
Podbiegła do niego i przytuliła się.
Razem z Walfordem pojawił się też Newman, który szedł kilka
kroków przed nim.
- Tweed, dziękuję ci, że byłeś taki przewidujący - szepnęła.
- Zamarzłam na sopel lodu. Ten ciepły ręcznik był boski. No i
suche ubranie.
- Możesz jeszcze być w szoku - ostrzegł ją Tweed. - Napij
się czegoś gorącego.
Tylko żadnego alkoholu.
- Poprosiłam pana Walforda i dostałam już coś do picia.
Filiżankę parującego kakao.
Paula stała tyłem do pozostałych mężczyzn. Kiedy uniosła
głowę z jego ramienia, Tweed dostrzegł iskierkę uśmiechu w jej
szaroniebieskich oczach. Tylko taki człowiek jak Walford mógł
poczęstować ją gorącym kakao, którego Paula nie cierpiała.
- Nie powinniśmy chyba na tym etapie dopuszczać prasy -
mruknął Walford, spoglądając na Newmana.
- To jest mój bliski współpracownik - odparł Tweed, nie
czując potrzeby dalszych wyjaśnień.
Nie było sensu tłumaczyć, że Newman już wiele lat temu był
sprawdzany na wszystkie strony, i że pomagał Tweedowi w wielu
tajnych misjach.
Zastępca kapitana portu nie dawał jednak za wygraną.
Trzymając przed sobą długi formularz, patrzył badawczo na
dziennikarza.
Mężczyzna, któremu Walford się przyglądał, zbliżał się do
czterdziestki, mierzył metr osiemdziesiąt, był gładko ogolony i
poruszał się jak sportowiec. Miał jasnobrązowe włosy, czujny
wzrok i twarz, która znamionowała mocny charakter.
Walford widywał kiedyś w gazetach jego fotografie, którymi
opatrzona była korespondencja Newmana z terenów, na których coś
się działo. Ale to miało miejsce kilka lat wcześniej. Newman był
autorem światowego bestsellera "Kruger - komputer, który
zawiódł". Zarobił na nim fortunę i mógł teraz żyć, jak mu się
podobało. Walford zamachał formularzem.
- Policja będzie chciała mieć oświadczenie panny Grey w tej
sprawie. Sam też będę potrzebował kilku szczegółów.
- Naczelnik Mark Stanstead jest moim przyjacielem - przerwał
mu Tweed. -Panna Grey jemu złoży oświadczenie.
- W takim razie - nie ustępował Walford - pozostaje jeszcze
kwestia poinformowania rodziny...
- Był dalekim krewnym sir Geralda Andovera - to jego jedyna
rodzina -poinformował Tweed. - Tak się składa, że znam również
Andovera.
Mieszka gdzieś tu w okolicy, w New Forest. Ma pan jego
adres? To dobrze. Niech pan nam powie, jak tam dotrzeć i zaraz
możemy złożyć mu wizytę.
- Jeszcze jedna rzecz, panie Walford - powiedziała nagle
Paula.
- Chwilę przed tym, zanim silnik w łodzi Boyda przestał
pracować, dostrzegłam we mgle słabe zarysy jakiegoś statku. Jeśli
nawet to nie statek, w każdym razie coś tam było...
- Myślę, że to tylko efekt wstrząsu, będącego skutkiem
nadmiaru emocji -zaczął Walford, spoglądając na Tweeda.
- Nie jest bardziej wstrząśnięta ode mnie. Niech jej pan da
dokończyć - warknął Tweed.
- W każdym razie widziałam jakiś niewyraźny kształt -
dokończyła Paula. -Naprawdę coś widziałam.
- Żadna inna jednostka nie wypływała dziś na kanał - upierał
się Walford. -Musiało się pani przywidzieć.
- Tak pan sądzi?! - zawołała ze wściekłością Paula. Zatem
uważa pan, że Harvey Boyd sam sobie rozbił łódź, a potem ściął
płat skóry z głowy?
- Tylko szaleniec mógł się wybrać na kanał w taką pogodę...
- Może nawet i był z niego szaleniec, ale nie można mu
odmówić wielkiej odwagi - oburzyła się Paula. - Wypłynął,
ponieważ miesiąc temu na kanale zniknął jego kumpel, George
Stapleton, który przeprawiał się na wyspę Wight swoim jachtem, po
prostu zniknął. Nie odnaleziono żadnych śladów katastrofy.
Pamięta pan chyba? Miesiąc temu. A może ma pan krótką pamięć?
- Nie musi mi pani...
- A skoro już o tym mówimy, to ile innych łodzi znikło na
tym obszarze w ciągu ostatniego roku? - wtrącił się Tweed.
- Nie jestem komputerem...
- Więc były jeszcze inne tajemnicze zaginięcia? Chciałbym
wiedzieć, ile ich było. Proszę. Niech mi pan powie. Może pan
przecież sprawdzić w raportach.
- Myślę, że mógłbym to sprawdzić...
- W takim razie sądzę, że powinien pan to zrobić. - Teraz
przerwał Tweed.
- W sumie pięć - z niechęcią przyznał Walford. - Jeżeli
ludzie zaczną sobie opowiadać różne głupoty, to wielu właścicieli
jachtów, którzy korzystają z naszego basenu, może zacząć się
rozglądać za innym miejscem do cumowania.
Takie historie szkodzą interesom.
- Na litość boską! - odezwał się po raz pierwszy Newman. -
Szkodzą turystyce.
Znowu to samo. Syndrom "Szczęk".
- Rekinów tutaj nie ma - odparł szorstko Walford.
Sięgnął po leżący na półce stary, oprawiony w skórę rejestr
i zaczął przerzucać kartki. Newman zasępił się.
- Może i nie ma rekinów, ale meduza pewnie się znajdzie.
- Znalazłem ten zapis - mruknął Walford - lecz nie wydaje mi
się, żeby to mogło mieć jakiś związek z tym, co się teraz
zdarzyło.
- Niech nam pan tylko poda wszelkie dane, a my już sami
ocenimy, jaki to ma związek - odpowiedział Tweed.
- W połowie października - zaczął Walford - niejaki George
Stapleton wybrał się jachtem na wyspę Wight podczas gęstej mgły.
Nigdy nie dotarł do Yarmouth.
Nie znaleziono żadnych szczątków łodzi. - Przerzucił kilka
kartek. - O takich sprawach powinniście właściwie rozmawiać z
samym kapitanem portu.
- Gdzie on jest? - zapytała szybko Paula.
- Wyjechał na urlop za granicę. Zastępuję go tylko do czasu
powrotu. O, są następne. Początek lutego w tym roku. Dwóch
młodzieńców, w odstępie kilku tygodni, wypłynęło na Solent. Żaden
nie wrócił. Nie znaleziono jakichkolwiek szczątków.
- Jaka była wtedy pogoda? - zainteresował się Tweed.
- Gęsta mgła. Ci idioci... - Podniósł wzrok. Widząc
spojrzenie Pauli, zmienił określenie. - Żaden z tych żeglarzy nie
zainteresował się warunkami panującymi na kanale. Aha, tu mamy
numer piąty, jeśli doliczymy waszego Harveya Boyda. Gość w
średnim wieku, o nazwisku Benton, przyjaciel sir Geralda
Andovera. - Popatrzył na Tweeda. - Wypuścił się małą motorówką na
początku lutego. Żeby uprzedzić wasze pytanie, powiem od razu, że
w gęstej mgle. Nikt o nim więcej nie słyszał ani też nikt go nie
widział, odkąd tylko wypłynął na rzekę Beaulieu.
- Pięć zaginionych łodzi w ciągu roku? - Tweed zaakcentował
nutę niedowierzania w swoim głosie. - Oczywiście, musiało być
jakieś dochodzenie? Jakieś śledztwo?
- Takie rzeczy teraz zdarzają się coraz częściej. - Walford,
spoglądając na nich z niechęcią, z trzaskiem zamknął rejestr. -
Dawniej takie wypadki się nie zdarzały.
Teraz wielu młodych ludzi może sobie pozwolić na jacht.
- Benton nie był młodzieńcem - zauważył Tweed.
- A, właśnie. Czy nie powinien pan zadzwonić do sir Geralda
Andovera, skoro był on jedynym krewnym tego Boyda?
- W takich sprawach się nie dzwoni, jeśli można załatwić to
osobiście. Miał nam pan pokazać, jak do niego dotrzeć. Mam
nadzieję, że zaraz rozpoczną się poszukiwania szczątków motorówki
Boyda.
- Straż przybrzeżna została już poinformowana. - W oczach
Walforda pojawił się cień triumfu. - Oczywiście, dzisiejszego
wieczoru nie wypłyną.
Mgła staje się coraz gęstsza. Mam tu mapę, na której
zaznaczę, gdzie możecie spotkać Andovera.
Niełatwo go tam znaleźć, w New Forest.
Na zniszczonym drewnianym stole rozpostarł mapę sztabową.
Biorąc do ręki długopis, zauważył ze zdumieniem, że to Paula
zbliża się do niego.
- Jestem dobrym nawigatorem. Przynajmniej na lądzie -
wyjaśniła.
- Musicie wrócić do Lymington i skręcić w tę drogę do
Brockenhurst...
Długopisem pokazywał jej na mapie zawiłą trasę,
przestrzegając przed miejscami, w których mogliby zabłądzić.
Podziękowała, kiedy Walford wręczył jej mapę.
- Jeśli natomiast chodzi o policję... - zaczął Walford, ale
jego goście śpieszyli już w stronę drzwi.
- Powiedziałem panu przecież, że skontaktuję się z
naczelnikiem - przypomniał mu Tweed. - Dziękuję za pomoc.
Rozległy parking przy dużym białym budynku niknął we mgle.
Tweed wcześniej pożyczył Pauli swojego Forda Escorta, żeby
podwiozła Boyda do Lymington. Stał teraz obok Mercedesa Newmana.
Walford zatrzymał się w drzwiach i odprowadzał ich wzrokiem.
- Panie Tweed! - zawołał. - Mówił pan, że jest z Wydziału
Specjalnego. Co Boyd tu dla was robił?
- Nic takiego - wykręcił się Tweed. - Musimy się śpieszyć,
żeby powiedzieć Andoverowi, co się wydarzyło. - Zniżył głos. -
Paula, znasz drogę, może więc weźmiesz mojego Escorta, a my
pojedziemy za tobą.
Paula otworzyła drzwi Escorta i wsunęła się do auta. Newman
otworzył Mercedesa i usiadł za kierownicą, podczas gdy Tweed
szybko usadowił się z tyłu.
Wdali rozległ się dźwięk syreny wozu patrolowego. tO DLA
TEGO TAK CI SIę śpieszyło - zauważył Newman.
Przed włączeniem silnika Paula opuściła szybę w drzwiach. Z
przyjemnością odetchnęła świeżym, zimnym powietrzem. Gdzieś z
bliska dobiegł ją krzyk mewy.
Przenikliwy, choć stłumiony przez mgłę pisk zabrzmiał tak
żałobnie jak róg mgłowy, który słyszała z wału basenu portowego.
Jak requiem dla zmarłych.
- Jedna rzecz jest pewna - stwierdził Newman, podążając za
Paulą w stronę wyjazdu z parkingu. - Cokolwiek by się jeszcze
miało zdarzyć tego wieczoru, z pewnością nie będzie to już dla
nas takim szokiem jak ten, jakiego Paula doznała na nabrzeżu.
Już za godzinę miał żałować tych słów..
Część pierwsza
BEZ OKUPU
Rozdział 1
Ku wielkiej uldze Pauli, mgła zniknęła już na przedmieściach
Lymington. Mijając rozległe wrzosowiska, rozciągające się po
obydwu stronach drogi, Paula mknęła opustoszałą A 377, z mapą
rozłożoną na siedzeniu obok. Cieszyła się, że jedzie sama, bo to
pomagało jej przyjść powoli do siebie.
Konieczność skoncentrowania się na prowadzeniu samochodu
pozwalała odsunąć od siebie myśl o tragedii.
Kiedy zbliżała się do Brockenhurst, udało jej się w porę
zauważyć zjazd w prawo do Beaulieu. Włączyła kierunkowskaz i
ostro skręciła na wiejski trakt oznaczony numerem B3055, przy
którym pierwszą osadą było Beaulieu.
Walford ostrzegł ją, że teraz zacznie się odcinek prowadzący
przez leśne odludzie - New Forest. W lusterku wstecznym Paula z
ulgą dostrzegła światła Mercedesa Newmana, który jechał w
bliskiej odległości. Musiała teraz uważać, żeby, kierując się
instrukcjami Walforda, nie przegapić ukrytej wśród drzew willi
"Prewencja", będącej domem sir Geralda Andovera.
Newman prowadził Mercedesa z taką samą prędkością, z jaką
jechała Paula, starając się jednak utrzymywać bezpieczną
odległość.
Przypuszczał, że może mieć trudności z odnalezieniem domu i
wolał zachować wystarczający dystans na wypadek, gdyby chciała
raptownie przyhamować.
- Nie wiem, czy to był dobry pomysł, pozwolić jej prowadzić
po szoku, jakiego doznała - powiedział.
- Zrobiłem to celowo - odparł Tweed. - Musi się jak
najszybciej otrząsnąć.
Będzie mi chciała udowodnić, że potrafi się szybko
pozbierać. Pół godziny samotnej jazdy bardzo jej w tym pomoże.
- Skoro tak uważasz. Ja, w każdym razie, też widziałem ciało
Boyda w ambulansie.
- Jak ci się to udało? Nie każdemu na to pozwalają - spytał
z ciekawością Tweed.
- Och, zapytałem tylko, czy odmówiliby tej przysługi bratu.
Wpuścili mnie natychmiast. Zauważ, że nie powiedziałem, iż
jestem jego bratem.
Do tego wniosku doszli sami.
- To jeden z twoich zawodowych trików. No i jakie wrażenie
odniosłeś? Chyba niezbyt miły widok, co?
- Wyglądał tak, jakby jakiś nordycki bóg ściął mu wielkim
tasakiem płat ze skroni. Żaden zwykły statek nie byłby w stanie
zadać tak przerażająco perfekcyjnej rany; dziób statku,
rozbijającego kadłub, niósłby ze sobą trochę śmiecia -podkreślił
Newman.
- Ale Paula nie słyszała odgłosu silnika żadnego statku,
tylko pomruk łodzi Boyda do chwili, aż zamilkł. Bardzo to
zagadkowe.
- Następna zagadka jest to, skąd się wziąłeś w "Passford
House"?
Bardzo miłe miejsce, ale ty przecież nigdy nie korzystasz z
urlopu - zauważył Newman.
- Zadzwonił do mnie sir Gerald Andover, prosząc, żebym do
niego przyjechał.
Mam zaczekać, aż się ze mną skontaktuje - odpowiedział
Tweed.
- Przyjechałeś więc natychmiast, a tymczasem Paula zjawiła
się tu z Boydem.
Co tu się dzieje?
- Sam chciałbym wiedzieć. To jeszcze jedna zagadka.
Newman zwolnił. Droga o dobrze utrzymanej nawierzchni wiła
się ostrymi zakosami. Samochód omiatał światłami nagie drzewa po
obydwu jej stronach, z wystrzelającymi w niebo gałęziami
przypominającymi ręce szkieletów. Rosło tu sporo dębów i
gdzieniegdzie widać było gęste skupiska iglastych krzewów.
Spomiędzy drzew zaczęły wypełzać kłęby mgły, osiadając na
przedniej szybie samochodu. Newman włączył wycieraczki i tylne
światła wozu Pauli od razu stały się wyraźniejsze.
- Kim jest ten sir Gerald Andover?
- To geniusz. Przez wiele lat pełnił funkcję szefa placówki
badawczej przy zarządzie jednej z największych korporacji
naftowych. Jego głównym zadaniem było przepowiadanie przyszłości:
jak świat będzie się rozwijał w skali globalnej.
Andover przewidział kryzys naftowy z 1973 roku na długo,
zanim nastąpił; przesłał nawet specjalny raport ówczesnemu
premierowi, ostrzegając, że arabscy szejkowie stworzą kartel i
będą szantażować Zachód cenami ropy.
Nikt nie wziął go wtedy na serio. Ale potem okazało się, że
miał rację. Znam go.
To trochę dziwaczny facet.
- Pod jakim względem dziwaczny?
- Niezależny aż do przesady. Nie cierpi głupców.
- Ja też nie znoszę głupoty. Powiedz mi o nim coś więcej.
Im głębiej wjeżdżali w bór, tym szara mgła stawała się
gęściejsza.
Newman przełączył wycieraczki na największą prędkość. Mgła i
rosnące na skraju drogi drzewa przydawały atmosferze
klaustrofobicznego charakteru. Nie spotkali, jak dotąd, żadnego
innego pojazdu.
- Andover jest wysokim, postawnym mężczyzną po
pięćdziesiątce, szczupłej budowy ciała. Ma jasny strzyżony wąs.
Mówi nie znoszącym sprzeciwu głosem.
To "stary Chińczyk".
- To znaczy? - sondował Newman.
- Może to trochę przesadne określenie. Wielokrotnie był w
Hongkongu, ale nigdy tam nie osiadł. Trzy miesiące temu wydarzyło
się coś dziwnego. Będąc u szczytu swojej kariery, z dnia na dzień
zrezygnował z posady w firmie naftowej oraz innych kierowniczych
stanowisk, które piastował. Nagle stał się odludkiem.
To zupełnie do niego niepodobne. A potem ten dziwny telefon
do mnie.
- Co w nim było dziwnego?
- Przede wszystkim nie poznałem jego głosu - mówił tak,
jakby się postarzał o dziesięć lat od chwili, gdy pięć miesięcy
temu rozmawiałem z nim w jego klubie.
Błagał mnie, żebym się z nim spotkał, ale zabronił mi
przyjeżdżać do siebie do domu. Nigdy nie byłem u niego.
Zapytałem, skąd dzwoni i otrzymałem bardzo dziwną odpowiedź.
- Przestań być taki tajemniczy.
- Powiedział, że dzwoni z budki. Dlaczego nie dzwonił z
domu? Nie pytałem go o to. Wydawało się, że jest bardzo
wzburzony. To zupełnie do niego niepodobne.
- Czy nie napomknął przynajmniej, dlaczego tak bardzo mu
zależy, żeby się z tobą zobaczyć?
- Ani jednym słowem. Nie zapytałem go o to. Mówił bardzo
nerwowo - jakby chciał opuścić tę budkę możliwie najprędzej. Coś
złego dzieje się w willi "Prewencja".
- Dziwna nazwa dla domu.
- To typowe dla Andovera. Jak już wspominałem, zajmuJe się
przewidywaniem przyszłości. Uważa, że jego dziejową misją jest
prewencja, zapobieżenie nadchodzącej katastrofie, poprzez
ostrzeganie możnych tego świata o jej nadejściu.
Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że jest to człowiek, który
potrafi myśleć w kategoriach globalnych.
- A jak jego sprawy osobiste? - Dziesięć lat temu rozszedł
się z żoną, oskarżając ją o zdradę. Ma jedną córkę, Irenę.
Dziewczyna musi mieć teraz jakieś osiemnaście lat. Mieszka w
willi, a jej stosunki z ojcem układają się poprawnie. Przepada za
jazdą konną.
- Trudno o lepsze niż tutaj warunki... Zaraz, co ta Paula
wyrabia?
Paula, prowadząc Escorta, wóz znacznie mniejszy od
Mercedesa, i wpatrując się w rozświetlony reflektorami samochodu
tunel wśród drzew, coraz bardziej czuła narastające uczucie
klaustrofobii.
Po chwili raptownie przyhamowała, ale Newman miał czas
zwolnić.
Snop światła reflektorów oświetlił wyasfaltowany podjazd
prowadzący na lewo, w głąb lasu.
Przy wjeździe znajdowały się dwa kamienne filary, a wysoka
brama z kutego żelaza stała otworem. Paula zatrzymała się i
wychyliła, żeby przeczytać nazwę:
LAMPARCI SKOK. To nie ten dom.
Newman zatrzymał się kilka metrów za nią i przełączył
światła na mijania.
Paula nadal przyglądała się bramie. Szczyt każdego z filarów
wieńczyła sylwetka rzucającego się na ofiarę lamparta.
Paula nie wykluczała, że mogła przeoczyć wjazd do willi
"Prewencja". Przypomniała sobie, że nieco wcześniej kątem oka
zarejestrowała po tej samej stronie jezdni jeszcze jedną drogę
prowadzącą w głąb lasu.
Włączyła kierunkowskaz i wolno zawróciła. Przez otwartą
szybę machnęła Newmanowi ręką, żeby za nią jechał. W pewnym
momencie światła reflektorów padły na żużlową dróżkę prowadzącą w
głąb lasu. Nie było tam bramy wjazdowej, tylko betonowy słup z
tabliczką, na której widniało dużymi literami: PREWENCJA.
Zadrżała, czytając ten napis, choć sama nie wiEdziała czemu.
Tweed postanowił, że sam przejmie prowadzenie swojego
Escorta, a Paula pojedzie razem z nim jako pasażer. Newmanowi
polecił czekać w Mercedesie, ukrytym między drzewami po drugiej
stronie jezdni, naprzeciw żużlowego podjazdu.
- Andover może nie być zachwycony taką delegacją - wyjaśnił.
- Nalegał przez telefon, żebym przyjechał sam.
- Czy nie będzie miał nic przeciw mojej obecności? -
zapytała Paula.
- Ty miewasz nieraz większy dar skłaniania ludzi do zwierzeń
niż ja, a odniosłem wrażenie, że Andover jest czymś mocno
wystraszony.
Kiedy wolno jechali krętą dróżką wśród drzew, Paula czuła,
jak ciarki chodzą jej po plecach. Głównej drogi dawno już nie
było widać. Po obu stronach dróżki gąszcz rododendronów tworzył
gęstą ścianę, bardzo zaniedbaną, jakby od lat nikt ich nie
przystrzygał. Paula podzieliła się tą obserwacją z Tweedem.
- Wcale mnie to nie dziwi. Andover w ogóle nie interesuje
się otoczeniem, w jakim mieszka.
- Wygląd domu też by to potwierdzał - zgodziła się Paula.
Wyjechali zza następnego zakrętu i w świetle reflektorów
ukazało się potężne wiktoriańskie gmaszysko, pozbawione walorów
architektonicznych.
Dom był duży, zwieńczony trzema szczytami dwuspadowego dachu
i również sprawiał wrażenie zaniedbanego. Tweeda zdumiały jego
rozmiary. Chrobocząc kołami na żużlowej nawierzchni, zatrzymał
samochód przed głównym wejściem.
- Drzwi są szeroko otwarte - zauważyła półgłosem Paula.
Zdjęła z dłoni prawą rękawiczkę, rękę wsunęła do torebki i
wyjęła z niej Browninga kalibru 0,32 cala. - Coś mi się tu nie
podoba.
- Po co zabrałaś Browninga?
- Harvey był przekonany, że coś niedobrego dzieje się na
Solencie.
Miałam nadzieję, że zabierze mnie ze sobą na motorówkę.
Chciałam być przygotowana na wypadek, gdyby nastąpiły jakieś
problemy. Tu też mogą być problemy.
- To rzeczywiście dziwne, że o tej porze drzwi nie są
zamknięte - zgodził się Tweed. - Musimy się w takim razie
poruszać ostrożnie...
- Czy mam sprawdzić tylne wejście?
Tweed otworzył drzwi Escorta i przyglądał się Pauli w
świetle lampki pod sufitem. Światło połyskiwało na jej
kruczoczarnych włosach, uwypuklało kości policzkowe i podkreślało
ostry zarys podbródka, znamionujący ludzi o silnej woli. Czuł, że
Paula bardzo stara się udowodnić, że już otrząsnęła się z szoku,
jakiego doznała na nabrzeżu. Jeszcze jednego koszmarnego
przeżycia mogłaby jednak nie znieść.
- Nie - szepnął. - Będziemy się trzymać razem. Spróbujemy
wejść głównymi drzwiami. Rozmowy musimy ograniczyć do minimum.
Wyłączył światła, wysiadł z auta i zamknął drzwi na kluczyk.
Pierwszy wszedł po dwóch zniszczonych kamiennych schodkach
na obszerny ganek i zatrzymał się. Szeroko otwarte drzwi
wejściowe, wykonane z masywnego drewna, oszklone były w górnej
części kolorowymi szybkami. Za drzwiami znajdowała się chyba
zasłona, a z boku drzwi Tweed dostrzegł szklany wizjer.
Andover zabezpieczył się na wypadek wizyty nieproszonych
gości.
Dlaczego w takim razie zostawił drzwi otwarte?
Tweed pociągnął za rączkę łańcuszka. Gdzieś w głębi
pogrążonego w ciszy domu rozległ się dźwięk dzwonka. Za drzwiami
rozpościerał się obszerny; wyłożony parkietem hol. Tweed ponownie
pociągnął za rączkę i znowu zabrzmiał dźwięk dzwonka. Nadal
jednak nikt się nie pojawiał.
- Coś tu jest zdecydowanie nie tak - szepnęła Paula.
- Mnie też to się nie podoba. O tej porze drzwi na oścież?
- W takim razie co robimy?
- Wejdziemy do holu i zawołam Andovera. Ale najpierw przez
chwilę posłuchajmy. Może ktoś się włamał. Daj mi lepiej broń.
- Ja też umiem strzelać, jeśli zajdzie potrzeba. A broń jest
moja - powiedziała twardo.
Tweed wzruszył z rezygnacją ramionami. Na strzelnicy była
niezła.
Wyglądało też na to, że już całkiem doszła do siebie. Jeżeli
będzie nalegał, Paula przyjmie to jako brak zaufania do swojej
osoby.
- Andover! - zawołał cicho Tweed, kiedy weszli do pustego
holu.
Uniósł do góry dłoń, ostrzegając tym gestem Paulę, by nic
nie mówiła.
Szerokie, stare dębowe schody wiodły na górę. Wzdłuż ściany
pierwszego piętra biegła zabezpieczona poręczą galeria. Tweed
uniósł wzrok i przyjrzał się jej uważnie.
Ludzie często zapominali, że niebezpieczeństwo może czaić
się na wyższych piętrach.
W holu pachniało mgłą, która przenikała tu przez otwarte
drzwi.
Paula odniosła wrażenie, że w tej atmosferze ciszy i
bezruchu jest coś niesamowitego. Przez otwarte drzwi w głębi holu
i jeszcze jedne po prawej stronie, sączyło się światło.
W wyłożonym dębową boazerią holu światło było niezapalone,
co sprawiało, że na ścianach kładły się niepokojące cienie.
- Andover! - Tweed zawołał teraz głośniej i nasłuchiwał.
Kiedy znowu nie było odpowiedzi, ruchem ręki wskazał Pauli
drzwi w głębi, polecając, by je sprawdziła, a następnie dał jej
do zrozumienia, że zajmie się drzwiami po prawej stronie. Ruszyli
każde w swoim kierunku.
Gumowe zelówki butów nie zdradzały ich obecności.
Dotarłszy do drzwi, Tweed stanął i wsunął głowę do środka.
Pokój wyglądał na gabinet lub bibliotekę. Na archaicznym
biurku świeciła duża lampa z abażurem. Tweed zauważył, że
sięgające od sufitu do podłogi story z wypłowiałego czerwonego
aksamitu, dawno zasługujące na wymianę, szczelnie zasłaniały
okno.
Pozostałe trzy ściany wypełniały oszklone szafy
biblioteczne, sięgające również po sam sufit. Do jednej z nich
przystawiona była drewniana drabina. Tweed trafnie odgadł, że na
górze zamocowane są kółka, na których można ją przesuwać po
szynie. Coś go jednak w tym pokoju niepokoiło.
Na biurku panował porządek. Obok oprawnego w skórę bibularza
leżało wieczne pióro i notatnik - wystarczyło wyciągnąć rękę,
żeby coś zanotować. Widząc stojący na skraju biurka czarny
telefon, po który można było bez kłopotu sięgnąć z przystawionego
do biurka fotela, Tweedowi przypomniał się nerwowy telefon
Andovera z budki telefonicznej. Dlaczego dzwonił z budki?
Idąc powoli po wytartym dywanie o orientalnym wzorze, Tweed
zdjął okulary i zaczął przecierać je chusteczką. Na serwetce stał
biały kubek, ozdobiony niebieskim niderlandzkim wzorem. W kubku
znajdował się jakiś brunatny płyn. Tweed dotknął go ręką. Był
zimny. Sięgając po kubek, upuścił okulary. Wetknął więc
chusteczkę do kieszeni i pochylił się, żeby je podnieść.
Zanim się wyprostował, założył okulary ponownie na nos.
Właśnie wstawał, gdy nagle dostrzegł coś w drucianej oprawie
dużego abażuru, stojącej na biurku lampy. Z uwagą wpatrywał się w
mały, ukryty w lampie przedmiot.
Wyglądał jak niewielkie szklane oczko pokryte drobną
siateczką - mikrofon do podsłuchu.
Tweed poruszał się bardzo zwinnie. Podniósł słuchawkę
telefonu i odkręcił mikrofon. Tu znalazł następny podsłuch. Był
to najnowocześniejszy model, uruchamiany dźwiękiem ludzkiego
głosu.
Teraz Tweed przeszukał cały pokój, a wiedział, gdzie szukać
takich rzeczy. Włączył najpierw żyrandol pod sufitem, wszedł na
krzesło i znalazł jeszcze jeden mikrofon, zgrabnie ukryty między
szklanymi wisiorkami. Odstawił krzesło, podszedł do drabiny i
wspiął się na tyle wysoko, by móc spojrzeć na szynę, po której
się poruszała.
Tutaj nic.
Szybko zszedł na dół, nieco uniósł drabinę i począł ją
ostrożnie przesuwać w stronę drzwi - trochę przyśpieszył, gdy
zauważył, że kółka są dobrze naoliwione i drabina porusza się
bezszelestnie.
Drabina przesuwała się po szynie i podjechała prawie pod
same drzwi, aż w końcu zatrzymała ją blokada.
Tweed ostrożnie wspiął się na górę. Zwisający u sufitu
żyrandol dobrze oświetlał połyskującą szynę. Z tyłu drewnianego
klocka, który służył jako blokada, znajdował się jeszcze jeden
mikrofon, równie wysokiej klasy co poprzedni. Tweed zszedł z
posępną miną z drabiny i przesunął ją na poprzednie miejsce.
Pokój był naszpikowany urządzeniami podsłuchowymi. Andover musiał
chyba zauważyć mikrofon w lampie na biurku. Nagle rozległ się
jakiś szelest.
Tweed odwrócił się szybko i zastygł w bezruchu. Przy wejściu
stała Paula. Na jej twarzy, jak i w całej postaci, widać było
napięcie.
Jednak całą swoją uwagę Tweed skoncentrował na Browningu
Pauli.
Trzymała go oburącz, celując w podłogę, gotowa do strzału.
Cóż ona, u diabła, znalazła? -pomyślał.
Paula rozpoczęła penetrację domu od powolnego podejścia do
oświetlonych drzwi w głębi holu. Zatrzymała się i przez chwilę
nasłuchiwała. W domu panowała przerażająca cisza, która
skojarzyła jej się z tamtym wyczekiwaniem na nabrzeżu basenu
portowego. Co więcej, zapach mgły, który mieszał się w powietrzu
z przenikliwym chłodem, sprawiał, że atmosfera tego domu jeszcze
bardziej działała jej na nerwy.
Przy ścianie znajdował się brzydki, staroświecki kaloryfer.
Paula dotknęła go.
Był prawie chłodny. Jak Andover mógł mieszkać w takiej
kostnicy?
Zajrzała do wnętrza pomieszczenia, ale i tam panowała
podobna atmosfera. Była to kuchnia w wiktoriańskim stylu, z
podłogą wyłożoną kamiennymi płytami.
W obszernej wnęce piętrzył się duży, przedpotopowy piec
kuchenny.
Musiał tu stać od chwili, kiedy wybudowano to muzeum, to
znaczy od czasów królowej Wiktorii. Paula zrobiła kilka kroków do
wnętrza ponurego pomieszczenia.
Kamienne płyty tłumiły odgłos jej kroków.
Jedynym ustępstwem na rzecz nowoczesności była jarzeniowa
lampa zawieszona u sufitu, rzęsiście oświetlająca kuchnię, oraz
stojąca obok lodówki duża komorowa zamrażarka. Na środku tej
posępnej izby znajdował się drewniany stół o zużytym blacie.
Paula zmarszczyła brwi.
Na stole stało kilka talerzy. Na jednym leżał bochenek
chleba z kilkoma odkrojonymi kromkami, na innym zaś kawałek
żółtego sera. W porcelanowej maselniczce, z odłożoną na bok
przykrywką, było masło. Nóż, którym krojono chleb, również
znajdował się na stole.
Wszystko wskazywało na to, że właściciel przygotował sobie
właśnie skromną kolację, lecz coś przeszkodziło mu w jej
spożyciu.
Z tyłu za stołem, na przeciwległej ścianie, znajdowały się
okna z obszarpanymi firankami, do połowy przysłonięte zasłonami z
białego materiału, które dawno nie widziały pralni.
Paula otwierała wiszące na ścianach szafki, sprawdzając ich
zawartość. Następnie otworzyła znajdujące się w ścianie drzwi.
Jak się okazało, prowadziły do obszernej spiżarni, z podłogą
wyłożoną płytkami ceramicznymi. Półki, podobnie jak i kuchenne
szafki, były nieźle zaopatrzone. Paula zauważyła coś, co wydawało
się kontrastować z prymitywnym wystrojem kuchni - mianowicie
ktoś, prawdopodobnie Andover, poukładał na półkach wszystko tak,
by artykuły z najbliższą datą ważności znajdowały się na samym
przedzie.
Paula otworzyła dużą lodówkę, która również była świetnie
zaopatrzona.
Miała już wychodzić z kuchni, kiedy jej wzrok padł na
olbrzymią zamrażarkę. Skoro już wszystko tak dokładnie
sprawdzała, to powinna właściwie zajrzeć jeszcze i tutaj.
Pochwyciła wieko i podniosła je do góry. Ledwie to zrobiła,
o mało go zaraz nie zatrzasnęła.
Wielki Boże, tylko nie zemdlej!, - powiedziała do siebie.
Tutaj też było mnóstwo prowiantu, ale na samym szczycie leżał
duży plastikowy pojemnik, szeroki na jakieś pół metra, bez
wieczka.
Wypełniał go stos kostek lodu. Pod pierwszą warstwą - a było
to wyraźnie widać poprzez lód - leżała ludzka ręka, odcięta na
wysokości łokcia; w miejscu odcięcia kikut owinięty był
poplamionym krwią bandażem. Ręka należała do kobiety. Na
środkowym palcu rozprostowanej dłoni połyskiwał szmaragdowy
pierścień.
Paula stała w drzwiach biblioteki, trzymając oburącz
Browninga, gotowa w każdej chwili wypróżnić magazynek w sprawcę
tego barbarzyństwa, gdyby tylko się pokazał.
Tweed przyłożył palec do ust, dając jej znać zmarszczeniem
brwi, żeby się nie odzywała. Podszedł do dziewczyny, wziął ją za
rękę i podprowadził do biurka, a następnie pokazał podsłuch w
lampie. Szerokim gestem ręki dał jej do zrozumienia, że wokół
pełno jest podobnych urządzeń.
Paula kiwnęła głową, a potem ona z kolei wzięła Tweeda za
rękę, w prawej dłoni nadal dzierżąc pistolet. Jak lunatyczka
zaprowadziła go do kuchni i uniosła wieko zamrażarki. Tweed raz
tylko mrugnął oczami, nachylił się, żeby dokładnie przyjrzeć się
odciętej ręce, a potem zamknął wieko.
Biorąc Tweeda ponownie za rękę, Paula przeprowadziła go
przez hol, skąd wyszli na ganek. Teraz go ostrzegła:
- Ten rzeźnik nadal tu jest. Przez okno w kuchni widziałam
kogoś w ogrodzie...
Rozdział 2
Idź do Newmana - powiedział Tweed do Pauli. - Opowiedz mu,
co się stało i szybko wracajcie tutaj. A Browninga to może lepiej
ja wezmę.
- Musimy teraz iść i sprawdzić, kto łazi za domem. W
przeciwnym razie uda mu się zbiec...
Trudno było zarzucić coś jej logice. Nie mogli sobie teraz
pozwolić na kłótnię i stratę czasu. Tweed dał znak, by poszła za
nim. Przeszli z żużlowego podjazdu na trawę rosnącą po obydwu
stronach domu.
Nie było tu żadnego ogrodzenia, żadnego bocznego wejścia.
Zabezpieczenie prawie żadne. Wydawało się, że Andover nie
odczuwał potrzeby większego bezpieczeństwa. W bocznych oknach po
lewej stronie nie było żadnych świateł. Z prawej strony ściana
wiecznej zieleni zasłaniała dom przed widokiem z sąsiedniej
posesji.
Kiedy znaleźli się na tyłach domu, Tweed zdał sobie sprawę,
że do willi "Prewencja" należał całkiem spory kawałek terenu.
Wzrok już mu się przyzwyczaił do panującego na zewnątrz mroku i
Tweed dostrzegł przed sobą rozległy trawnik, sięgający aż do
odległych drzew. Zatrzymał się i ręką dał znak dziewczynie, żeby
również stanęła.
Paula miała rację. Na środku trawnika, bliżej domu, wolno
posuwał się jakiś człowiek.
- Coś do siebie mówi - szepnęła Paula.
- Chyba rozpoznaję ten chód. Najprawdopodobniej to Andover.
W tym momencie pozostająca dotąd w cieniu postać weszła w
krąg światła sączącego się przez okno w kuchni. Tweed mógł ją
obejrzeć w całej okazałości, ponieważ ten człowiek stał teraz
nieruchomo. Patrząc na niego, Tweed doznał wstrząsu. Choć
panowało przenikliwe zimno i w powietrzu unosiły się pasma
nieruchomej mgły, Andover miał na sobie tylko spodnie i koszulę.
Nie to jednak zaszokowało Tweeda, lecz wygląd Andovera.
Twarz miał zapadłą, ramiona obwisłe. Widać było, że bardzo
wychudł.
Potępiona dusza, przemknęło Tweedowi przez myśl.
Ta postać nie miała nic wspólnego z pełnym godności,
stanowczym Andoverem o ciętym języku, jakiego poznał w Londynie.
Ten tutaj był wrakiem człowieka.
- Kto tam? - Andover nagle drgnął, gdy Tweed z Paulą weszli
w strefę światła.
Paula schowała Browninga pod trencz. - A, to ty, Tweed...
Ale co ty tu, u diabła, robisz? Mówiłem ci przecież wyraźnie,
żebyś czekał w "Passford House", aż się z tobą skontaktuję. Poza
tym, miałeś przyjść sam...
Mówił chaotycznie, zduszonym głosem. Dopiero ostatnie zdanie
przybrało ton znajomej stanowczości.
- Jest bardzo zimno - powiedziała spokojnie Paula. -
Przyniosę panu płaszcz.
W holu widziałam chyba szafę na wierzchnie okrycia. Tak mi
się przynajmniej wydawało.
- To bardzo miło z pani strony. - Ton jego głosu znowu się
zmienił.
Tym razem był bardzo uprzejmy i ciepły. - Tam rzeczywiście
jest szafa na płaszcze.
Paula odwróciła się i szybko odeszła, chowając pistolet do
torebki.
Będąc sam z Andoverem, Tweed postanowił sprawdzić jego
reakcję i zaproponował: - Może weszlibyśmy do środka porozmawiać?
- Nie! Nie! - Andover pochwycił Tweeda za klapy płaszcza. -
Byliście w środku, prawda? Czy rozmawialiście, węsząc po domu?
Był bardzo wzburzony. Szarpał Tweeda za płaszcz, jakby
chciał wytrząsnąć z niego odpowiedź. Tweed stał nieruchomo, nie
usiłując nawet zrzucić z siebie drżących rąk.
- Odpowiem ci, jak się trochę weźmiesz w garść. Zza rogu
wyłoniła się Paula, niosąc w ręku wełniany szal i gruby płaszcz.
Andover, zawstydzony tym, że Paula mogła widzieć jego
wybuch, puścił Tweeda.
Cofnął się, wziął od Pauli szalik, owinął sobie nim szyję, a
potem wsunął ręce w rękawy płaszcza, który pomogła mu włożyć.
- To naprawdę bardzo miło z pani strony - powiedział już
normalnym głosem.
- Trochę dziś chłodnawo.
- Powiedziałabym, że to raczej syberyjskie zimno. Chyba że
jest pan niewrażliwy na pogodę - dorzuciła pogodnie Paula. -
Jestem Paula Grey, asystentka pana Tweeda.
- Jest czymś znacznie więcej niż asystentką - włączył się
Tweed, patrząc z uwagą na Andovera. - Zastępuje mnie, kiedy
wyjeżdżam. Wie o wszystkim, o czym ja wiem. Niedawno otrzymała
awans. W naszej instytucji zatrudniamy coraz więcej kobiet.
- Kobiety - stwierdził Andover - bywają bardzo skrupulatne.
Mają większą zdolność koncentracji i są lojalne.
- jedynym powodem, dla którego weszliśmy do domu - węsząc,
jak to określiłeś - było to, że drzwi wejściowe zostawiłeś
otwarte. Przy