15401

Szczegóły
Tytuł 15401
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15401 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15401 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15401 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

COLIN FORBES NIEWIDZIALNA BROŃ PRZEŁOŻYŁ JAN MEUS Tytuł oryginału By Stealth Od Autora Wszystkie postaci występujące w tej powieści są wytworem wyobraźni autora i nie odnoszą się do żyjących osób. To samo tyczy się przedstawionych rezydencji i apartamentów oraz opisywanych organizacji międzynarodowych i przedsiębiorstw. Prolog Paula Grey nie zauważyła niczego, co mogłoby ją przerazić. Przynajmniej początkowo... Nadpływająca znad morza listopadowa mgła skraplała się na jej twarzy i spływała po niej małymi strużkami. Dziewczyna stała samotnie nad brzegiem portowego basenu w Lymington - niewielkiej miejscowości na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii, zwrócona w kierunku niewidocznej wyspy Wight. Dochodziła ósma wieczór. Gęstniejąca mgła przydawała atmosferze niepokojącej tajemniczości, która przyprawiała Paulę o ciarki na grzbiecie. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był odgłos fal obmywających opadającą ku morzu kamienną ścianę i przytłumiony pomruk silnika małej łodzi motorowej, która unosiła jej bliskiego przyjaciela, Harveya Boyda, w dalszą drogę, przez kanał Solent, na morze. Paula obliczyła, że nie mógł jeszcze odpłynąć dalej niż jakieś sto metrów od basenu, w którym roiło się od jachtów, opatulonych na zimę w plastikową niebieską folię. Teraz motorówka znajdowała się już na kanale, nie było widać nawet jej konturów. Pokłócili się z Harveyem przy ostatnim drinku w gospodzie "Pod Korabiem". Paula usiłowała najpierw powstrzymać go od tej niebezpiecznej podróży, potem zaś namawiała, żeby ją ze sobą zabrał. - Nie ma mowy - warknął Harvey. - Powiedziałeś przecież, że nie ma żadnego ryzyka. - Skąd mogę wiedzieć, co mnie tam czeka? Może napotkam statek - widmo? Mój kumpel, George, zniknął podczas przeprawy na wyspę. Boyd, dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna wzrostu stu dziewięćdziesięciu centymetrów, o gładko ogolonej twarzy, były żołnierz SAS, pokręcił głową. [Special Air SeRVice - elitarna jednostka komandosów brytyjskich [przyp. Tłum.]. ] Paula nie dawała jednak za wygraną. - Sam sobie przeczysz. Najpierw mówisz, że nie ma żadnego ryzyka, a potem sugerujesz, że coś dziwnego dzieje się na Solencie. - Wrócę za godzinę, może nawet wcześniej. Spotkamy się tutaj, a potem pójdziemy razem z Tweedem na jakąś wystawną kolację do "Passford House ". Boyd był nie tylko eks - żołnierzem elitarnej jednostki, ale znał się też świetnie na technice. W motorówce zainstalował wysokiej klasy radar. Nic złego nie powinno mu się stać, próbowała sobie wmawiać Paula, stojąc na szczycie kamiennego obwałowania. Mocniej ściągnęła wokół szyi kołnierz nieprzemakalnej kurtki i poprawiła szal, który miała na głowie. Jednak trudno jej się było pozbyć tego okropnego przeczucia. Pochwyciła lornetkę z noktowizorem, wiszącą na szyi. Zaczynał się przypływ. Coraz większe fale rozbijały się o kamienny mur, wzbijając tumany wodnego pyłu. Dostałoby mi się od Harveya, gdyby wiedział, że stoję tu sama jak palec, przemknęło jej przez głowę. Zmrużyła oczy. Mglisty opar tworzył na wodzie jakieś koszmarne zarysy. Mogłaby przysiąc, że widzi na powierzchni duży, wolno poruszający się obiekt. Przenikliwe zimno wciskało jej się pod kurtkę. Trzymała lornetkę w rękawiczkach, ale teraz ściągnęła prawą, żeby nastawić ostrość. Raptem wydało jej się, że słyszy za sobą odgłos przytłumionych kroków. Obejrzała się, lecz wokoło była tylko mgła. Nadstawiła uszu. Usiłując zapanować nad pobudzoną wyobraźnią, skoncentrowała się na nastawianiu ostrości lornetki. Tumany mgły kłębiły się, przyjmując najbardziej niesamowite kształty, ale tam przecież nic nie mogło być. Żadna inna łódź nie wyszłaby z portu w taki wieczór jak ten. Gdzieś w oddali żałobnym jękiem zanosił się róg mgłowy. To z latarni morskiej. Paula wciąż słyszała odległy pomruk motorówki Harveya, gdy nagle sparaliżował ją prawdziwy strach. Stłumiony zgrzyt, hałas rozpruwanego poszycia. Dźwięk drewna gniecionego stalowym dziobem - odgłos, jaki wydaje miażdżony kadłub drewnianej łodzi. Trzask i łoskot. Paula natychmiast skierowała lornetkę w stronę, skąd, jak się jej wydawało, dobiegały te odgłosy. Zdawała sobie jednak sprawę, że mgła może ją zdezorientować. Z trudnością powstrzymywała drżenie rąk, w których trzymała lornetkę. - Wielki Boże! Nie! Tylko nie Harvey... Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że czegoś brakuje. Zamilkł pomruk silnika motorówki. Paula z trudnością łapała oddech, głęboko wciągając lodowate powietrze. Zapadła przerażająca cisza, przerywana jedynie uderzeniami coraz to większych fal o kamienny wał. Czekała. Zdawało się jej, że upłynęło wtedy wiele godzin, ale minęło zaledwie piętnaście minut. Paula machinalnie sprawdziła to na zegarku. Śmiertelne przerażenie nie sparaliżowało w niej odruchów, wykształconych dzięki szkoleniu Tweeda. Po upłynięciu kolejnego kwadransa gwałtowna fala przypływu wyrzuciła pod wał coś, czego Paula nie była w stanie wyraźnie dojrzeć. Ludzkie ciało. Wiedziała, że to ciało, chociaż nie mogła go dojrzeć. Cofając się, szła brzegiem wału w swoich gumowcach, nie spuszczając oka z unoszącego się na wodzie obiektu. Poruszała się jak automat. Przypływ uderzał ciałem o kamienny wał. Znowu sparaliżował ją strach. Przypływ zaczynał się cofać. Jednak prąd nadal kierował ciało ku brzegowi. Na końcu wału znajdowała się kamienna pochylnia, po której spuszczano na wodę łodzie. Jeżeli jeszcze tylko przez chwilę prąd nie przestanie nieść swego potwornego balastu w stronę lądu, to Paula będzie mogła złapać ciało i wyciągnąć je na brzeg. Przyśpieszyła kroku, żeby jak najszybciej dotrzeć na pochylnię. Wetknęła lornetkę w kieszeń kurtki i zbiegła do samego podnóża pochylni. Tam schyliła się i czekała. Fale rozbijały się u jej stóp, woda przelewała po kaloszach. Ciało unosiło się obok pochylni, trochę poniżej linii maksymalnego przypływu. Paula wychyliła się i pochwyciła znajomą wełnianą kurtkę, teraz nasiąkniętą wodą. Musiała zebrać wszystkie swoje siły, żeby wyrwać ciało Harveya zachłannej morskiej toni, która nie miała ochoty rozstać się ze swą zdobyczą. Pomimo zimna pot spływał z Pauli strumieniami, gdy z najwyższym wysiłkiem taszczyła topielca w górę po pochylni. W końcu, dysząc ze zmęczenia, puściła zwłoki. Wyczerpana i przemoczona do suchej nitki, szukała w kieszeni latarki. Zawahała się, zanim ją włączyła. - Musisz to zrobić - powiedziała głośno do siebie, zaciskając zęby. Promień światła oświetlił zadartą do góry twarz Harveya Boyda. Czarne włosy przywarły mu do czaszki, a otwarte oczy patrzyły na Paulę niewidzącym wzrokiem. Nie miał prawego ucha i płata skóry na skroni. Paula głęboko wciągnęła powietrze, starając się opanować nudności. To było potworne. Znowu powiedziała na głos: - Musisz pójść do telefonu w kapitanacie portu. Przecież widziałaś już martwych ludzi. - Ale czuła, jakby ją coś przymurowało do tego miejsca. Nie chciała zostawić tu Harveya, w tej mgle, na tym zimnie. Modliła się, żeby tylko zastać Tweeda w "Passford House". - Właśnie przenoszą ciało do ambulansu. Zabiorą je do kostnicy w Southampton. Nie traćmy tu czasu - powiedział zastępca kapitana portu. Nazywał się Walford. Był dobrze zbudowanym mężczyzną o ogorzałej twarzy i mocno zarysowanej szczęce, znamionującej upór. Tweed obserwował go przez chwilę, zanim się odezwał. Sam pełnił funkcję zastępcy szefa SIS i, w odróżnieniu od zastępcy kapitana, był średniej budowy oraz wzrostu. [Secret Intelligence Service - wywiad brytyjski ] Trudno było ocenić jego wiek. Nosił okulary w rogowej oprawce i stanowił typ człowieka, którego mija się na ulicy, nie zwracając na niego uwagi. Ta cecha okazywała się bardzo przydatna w jego profesji. W osobowości Tweeda było jednak coś magnetycznego, co sprawiało, że Walford poczuł się raczej nieswojo pod jego spojrzeniem. - Chciałbym teraz obejrzeć zwłoki - zwrócił się do niego Tweed. - Po co? Kim pan jest? Pan nie ma prawa. W zachowaniu Walforda było coś agresywnego. Znajdowali się w jego skąpo umeblowanym gabinecie, który mieścił się w dużym białym budynku, stojącym niedaleko pochylni i basenu portowego. Kiedy Paula zadzwoniła do Tweeda, był w hotelu "Passford House", dziesięć minut jazdy samochodem od Lymington. Podczas rozmowy z Tweedem szczękały jej z zimna zęby. Wyznała, że jest na wskroś przemoknięta. Przed opuszczeniem hotelu Tweed rzucił na kaloryfer ręcznik. Kluczem, który mu wcześniej zostawiła, otworzył pokój Pauli, wyjął z szuflady świeżą bieliznę, sweter, spódnicę i ocieplany trencz. Nagrzany ręcznik wrzucił wraz z pozostałymi rzeczami do termoizolacyjnej torby, żeby utrzymać ciepło. Zanim Tweed zdążył opuścić "Passford House", niespodziewanie pojawił się u niego Bob Newman, słynny na całym świecie korespondent zagraniczny. Newman podrzucił Tweeda swoim Mercedesem 280E do budynku kapitanatu portu. Teraz pozostawał na zewnątrz, starając się ustalić, gdzie dokładnie wydarzyła się tragedia. - Byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdybym mógł obejrzeć ciało. Znałem Harveya Boyda - nalegał Tweed. - Przyjaciel? Będzie je pan mógł obejrzeć w kostnicy... - Mogę panu nakazać zatrzymanie tego ambulansu. Mogę nawet kazać go zawrócić przez radio. - Tweed zaczynał już mieć dosyć Walforda. - Wydział Specjalny... Wyjął legitymację SIS. Walford wziął do ręki dokument i wpatrywał się w jego arogancką twarz z zaciśniętymi ustami. - Nigdy żadnego z waszych tutaj nie widziałem. - No to teraz pan widzi. Na pańskim miejscu pośpieszyłbym się, żeby zatrzymać ten ambulans. - Przecież panna Grey zidentyfikowała już ciało - burknął Walford, gdy wychodzili na mroźne, mgliste powietrze. - Powtórna identyfikacja nigdy nie zaszkodzi. Kiedy byli już w ambulansie, Walford poprosił jednego z sanitariuszy, żeby odsłonił płótno zakrywające ciało. Tweed patrzył nieruchomo na zmasakrowaną głowę i choć jego twarz nie ujawniała żadnych emocji, widok ten był dla niego wielkim wstrząsem. Po odejściu z SAS Harvey Boyd zgłosił się do SIS. Przeszedł tu skomplikowane testy, w trakcie których badano jego odporność fizyczną i psychiczną. A teraz, kiedy znowu miał służyć swemu krajowi, znalazł się na zimnej płycie w kostnicy, gdzie będą go kroić patolodzy. - To jest Harvey Boyd - stwierdził krótko Tweed. - Możliwe, że przyślę własnego patologa. Proszę ich tam ostrzec w Southampton. Mam do tego prawo... Szybko opuścił ambulans i z powrotem wszedł do budynku. Walford podążył za nim. W drzwiach gabinetu ukazała się Paula, przebrana już w odzież, którą przyniósł jej Tweed. Mokre rzeczy wrzuciła do plastikowej torby. Podbiegła do niego i przytuliła się. Razem z Walfordem pojawił się też Newman, który szedł kilka kroków przed nim. - Tweed, dziękuję ci, że byłeś taki przewidujący - szepnęła. - Zamarzłam na sopel lodu. Ten ciepły ręcznik był boski. No i suche ubranie. - Możesz jeszcze być w szoku - ostrzegł ją Tweed. - Napij się czegoś gorącego. Tylko żadnego alkoholu. - Poprosiłam pana Walforda i dostałam już coś do picia. Filiżankę parującego kakao. Paula stała tyłem do pozostałych mężczyzn. Kiedy uniosła głowę z jego ramienia, Tweed dostrzegł iskierkę uśmiechu w jej szaroniebieskich oczach. Tylko taki człowiek jak Walford mógł poczęstować ją gorącym kakao, którego Paula nie cierpiała. - Nie powinniśmy chyba na tym etapie dopuszczać prasy - mruknął Walford, spoglądając na Newmana. - To jest mój bliski współpracownik - odparł Tweed, nie czując potrzeby dalszych wyjaśnień. Nie było sensu tłumaczyć, że Newman już wiele lat temu był sprawdzany na wszystkie strony, i że pomagał Tweedowi w wielu tajnych misjach. Zastępca kapitana portu nie dawał jednak za wygraną. Trzymając przed sobą długi formularz, patrzył badawczo na dziennikarza. Mężczyzna, któremu Walford się przyglądał, zbliżał się do czterdziestki, mierzył metr osiemdziesiąt, był gładko ogolony i poruszał się jak sportowiec. Miał jasnobrązowe włosy, czujny wzrok i twarz, która znamionowała mocny charakter. Walford widywał kiedyś w gazetach jego fotografie, którymi opatrzona była korespondencja Newmana z terenów, na których coś się działo. Ale to miało miejsce kilka lat wcześniej. Newman był autorem światowego bestsellera "Kruger - komputer, który zawiódł". Zarobił na nim fortunę i mógł teraz żyć, jak mu się podobało. Walford zamachał formularzem. - Policja będzie chciała mieć oświadczenie panny Grey w tej sprawie. Sam też będę potrzebował kilku szczegółów. - Naczelnik Mark Stanstead jest moim przyjacielem - przerwał mu Tweed. -Panna Grey jemu złoży oświadczenie. - W takim razie - nie ustępował Walford - pozostaje jeszcze kwestia poinformowania rodziny... - Był dalekim krewnym sir Geralda Andovera - to jego jedyna rodzina -poinformował Tweed. - Tak się składa, że znam również Andovera. Mieszka gdzieś tu w okolicy, w New Forest. Ma pan jego adres? To dobrze. Niech pan nam powie, jak tam dotrzeć i zaraz możemy złożyć mu wizytę. - Jeszcze jedna rzecz, panie Walford - powiedziała nagle Paula. - Chwilę przed tym, zanim silnik w łodzi Boyda przestał pracować, dostrzegłam we mgle słabe zarysy jakiegoś statku. Jeśli nawet to nie statek, w każdym razie coś tam było... - Myślę, że to tylko efekt wstrząsu, będącego skutkiem nadmiaru emocji -zaczął Walford, spoglądając na Tweeda. - Nie jest bardziej wstrząśnięta ode mnie. Niech jej pan da dokończyć - warknął Tweed. - W każdym razie widziałam jakiś niewyraźny kształt - dokończyła Paula. -Naprawdę coś widziałam. - Żadna inna jednostka nie wypływała dziś na kanał - upierał się Walford. -Musiało się pani przywidzieć. - Tak pan sądzi?! - zawołała ze wściekłością Paula. Zatem uważa pan, że Harvey Boyd sam sobie rozbił łódź, a potem ściął płat skóry z głowy? - Tylko szaleniec mógł się wybrać na kanał w taką pogodę... - Może nawet i był z niego szaleniec, ale nie można mu odmówić wielkiej odwagi - oburzyła się Paula. - Wypłynął, ponieważ miesiąc temu na kanale zniknął jego kumpel, George Stapleton, który przeprawiał się na wyspę Wight swoim jachtem, po prostu zniknął. Nie odnaleziono żadnych śladów katastrofy. Pamięta pan chyba? Miesiąc temu. A może ma pan krótką pamięć? - Nie musi mi pani... - A skoro już o tym mówimy, to ile innych łodzi znikło na tym obszarze w ciągu ostatniego roku? - wtrącił się Tweed. - Nie jestem komputerem... - Więc były jeszcze inne tajemnicze zaginięcia? Chciałbym wiedzieć, ile ich było. Proszę. Niech mi pan powie. Może pan przecież sprawdzić w raportach. - Myślę, że mógłbym to sprawdzić... - W takim razie sądzę, że powinien pan to zrobić. - Teraz przerwał Tweed. - W sumie pięć - z niechęcią przyznał Walford. - Jeżeli ludzie zaczną sobie opowiadać różne głupoty, to wielu właścicieli jachtów, którzy korzystają z naszego basenu, może zacząć się rozglądać za innym miejscem do cumowania. Takie historie szkodzą interesom. - Na litość boską! - odezwał się po raz pierwszy Newman. - Szkodzą turystyce. Znowu to samo. Syndrom "Szczęk". - Rekinów tutaj nie ma - odparł szorstko Walford. Sięgnął po leżący na półce stary, oprawiony w skórę rejestr i zaczął przerzucać kartki. Newman zasępił się. - Może i nie ma rekinów, ale meduza pewnie się znajdzie. - Znalazłem ten zapis - mruknął Walford - lecz nie wydaje mi się, żeby to mogło mieć jakiś związek z tym, co się teraz zdarzyło. - Niech nam pan tylko poda wszelkie dane, a my już sami ocenimy, jaki to ma związek - odpowiedział Tweed. - W połowie października - zaczął Walford - niejaki George Stapleton wybrał się jachtem na wyspę Wight podczas gęstej mgły. Nigdy nie dotarł do Yarmouth. Nie znaleziono żadnych szczątków łodzi. - Przerzucił kilka kartek. - O takich sprawach powinniście właściwie rozmawiać z samym kapitanem portu. - Gdzie on jest? - zapytała szybko Paula. - Wyjechał na urlop za granicę. Zastępuję go tylko do czasu powrotu. O, są następne. Początek lutego w tym roku. Dwóch młodzieńców, w odstępie kilku tygodni, wypłynęło na Solent. Żaden nie wrócił. Nie znaleziono jakichkolwiek szczątków. - Jaka była wtedy pogoda? - zainteresował się Tweed. - Gęsta mgła. Ci idioci... - Podniósł wzrok. Widząc spojrzenie Pauli, zmienił określenie. - Żaden z tych żeglarzy nie zainteresował się warunkami panującymi na kanale. Aha, tu mamy numer piąty, jeśli doliczymy waszego Harveya Boyda. Gość w średnim wieku, o nazwisku Benton, przyjaciel sir Geralda Andovera. - Popatrzył na Tweeda. - Wypuścił się małą motorówką na początku lutego. Żeby uprzedzić wasze pytanie, powiem od razu, że w gęstej mgle. Nikt o nim więcej nie słyszał ani też nikt go nie widział, odkąd tylko wypłynął na rzekę Beaulieu. - Pięć zaginionych łodzi w ciągu roku? - Tweed zaakcentował nutę niedowierzania w swoim głosie. - Oczywiście, musiało być jakieś dochodzenie? Jakieś śledztwo? - Takie rzeczy teraz zdarzają się coraz częściej. - Walford, spoglądając na nich z niechęcią, z trzaskiem zamknął rejestr. - Dawniej takie wypadki się nie zdarzały. Teraz wielu młodych ludzi może sobie pozwolić na jacht. - Benton nie był młodzieńcem - zauważył Tweed. - A, właśnie. Czy nie powinien pan zadzwonić do sir Geralda Andovera, skoro był on jedynym krewnym tego Boyda? - W takich sprawach się nie dzwoni, jeśli można załatwić to osobiście. Miał nam pan pokazać, jak do niego dotrzeć. Mam nadzieję, że zaraz rozpoczną się poszukiwania szczątków motorówki Boyda. - Straż przybrzeżna została już poinformowana. - W oczach Walforda pojawił się cień triumfu. - Oczywiście, dzisiejszego wieczoru nie wypłyną. Mgła staje się coraz gęstsza. Mam tu mapę, na której zaznaczę, gdzie możecie spotkać Andovera. Niełatwo go tam znaleźć, w New Forest. Na zniszczonym drewnianym stole rozpostarł mapę sztabową. Biorąc do ręki długopis, zauważył ze zdumieniem, że to Paula zbliża się do niego. - Jestem dobrym nawigatorem. Przynajmniej na lądzie - wyjaśniła. - Musicie wrócić do Lymington i skręcić w tę drogę do Brockenhurst... Długopisem pokazywał jej na mapie zawiłą trasę, przestrzegając przed miejscami, w których mogliby zabłądzić. Podziękowała, kiedy Walford wręczył jej mapę. - Jeśli natomiast chodzi o policję... - zaczął Walford, ale jego goście śpieszyli już w stronę drzwi. - Powiedziałem panu przecież, że skontaktuję się z naczelnikiem - przypomniał mu Tweed. - Dziękuję za pomoc. Rozległy parking przy dużym białym budynku niknął we mgle. Tweed wcześniej pożyczył Pauli swojego Forda Escorta, żeby podwiozła Boyda do Lymington. Stał teraz obok Mercedesa Newmana. Walford zatrzymał się w drzwiach i odprowadzał ich wzrokiem. - Panie Tweed! - zawołał. - Mówił pan, że jest z Wydziału Specjalnego. Co Boyd tu dla was robił? - Nic takiego - wykręcił się Tweed. - Musimy się śpieszyć, żeby powiedzieć Andoverowi, co się wydarzyło. - Zniżył głos. - Paula, znasz drogę, może więc weźmiesz mojego Escorta, a my pojedziemy za tobą. Paula otworzyła drzwi Escorta i wsunęła się do auta. Newman otworzył Mercedesa i usiadł za kierownicą, podczas gdy Tweed szybko usadowił się z tyłu. Wdali rozległ się dźwięk syreny wozu patrolowego. tO DLA TEGO TAK CI SIę śpieszyło - zauważył Newman. Przed włączeniem silnika Paula opuściła szybę w drzwiach. Z przyjemnością odetchnęła świeżym, zimnym powietrzem. Gdzieś z bliska dobiegł ją krzyk mewy. Przenikliwy, choć stłumiony przez mgłę pisk zabrzmiał tak żałobnie jak róg mgłowy, który słyszała z wału basenu portowego. Jak requiem dla zmarłych. - Jedna rzecz jest pewna - stwierdził Newman, podążając za Paulą w stronę wyjazdu z parkingu. - Cokolwiek by się jeszcze miało zdarzyć tego wieczoru, z pewnością nie będzie to już dla nas takim szokiem jak ten, jakiego Paula doznała na nabrzeżu. Już za godzinę miał żałować tych słów.. Część pierwsza BEZ OKUPU Rozdział 1 Ku wielkiej uldze Pauli, mgła zniknęła już na przedmieściach Lymington. Mijając rozległe wrzosowiska, rozciągające się po obydwu stronach drogi, Paula mknęła opustoszałą A 377, z mapą rozłożoną na siedzeniu obok. Cieszyła się, że jedzie sama, bo to pomagało jej przyjść powoli do siebie. Konieczność skoncentrowania się na prowadzeniu samochodu pozwalała odsunąć od siebie myśl o tragedii. Kiedy zbliżała się do Brockenhurst, udało jej się w porę zauważyć zjazd w prawo do Beaulieu. Włączyła kierunkowskaz i ostro skręciła na wiejski trakt oznaczony numerem B3055, przy którym pierwszą osadą było Beaulieu. Walford ostrzegł ją, że teraz zacznie się odcinek prowadzący przez leśne odludzie - New Forest. W lusterku wstecznym Paula z ulgą dostrzegła światła Mercedesa Newmana, który jechał w bliskiej odległości. Musiała teraz uważać, żeby, kierując się instrukcjami Walforda, nie przegapić ukrytej wśród drzew willi "Prewencja", będącej domem sir Geralda Andovera. Newman prowadził Mercedesa z taką samą prędkością, z jaką jechała Paula, starając się jednak utrzymywać bezpieczną odległość. Przypuszczał, że może mieć trudności z odnalezieniem domu i wolał zachować wystarczający dystans na wypadek, gdyby chciała raptownie przyhamować. - Nie wiem, czy to był dobry pomysł, pozwolić jej prowadzić po szoku, jakiego doznała - powiedział. - Zrobiłem to celowo - odparł Tweed. - Musi się jak najszybciej otrząsnąć. Będzie mi chciała udowodnić, że potrafi się szybko pozbierać. Pół godziny samotnej jazdy bardzo jej w tym pomoże. - Skoro tak uważasz. Ja, w każdym razie, też widziałem ciało Boyda w ambulansie. - Jak ci się to udało? Nie każdemu na to pozwalają - spytał z ciekawością Tweed. - Och, zapytałem tylko, czy odmówiliby tej przysługi bratu. Wpuścili mnie natychmiast. Zauważ, że nie powiedziałem, iż jestem jego bratem. Do tego wniosku doszli sami. - To jeden z twoich zawodowych trików. No i jakie wrażenie odniosłeś? Chyba niezbyt miły widok, co? - Wyglądał tak, jakby jakiś nordycki bóg ściął mu wielkim tasakiem płat ze skroni. Żaden zwykły statek nie byłby w stanie zadać tak przerażająco perfekcyjnej rany; dziób statku, rozbijającego kadłub, niósłby ze sobą trochę śmiecia -podkreślił Newman. - Ale Paula nie słyszała odgłosu silnika żadnego statku, tylko pomruk łodzi Boyda do chwili, aż zamilkł. Bardzo to zagadkowe. - Następna zagadka jest to, skąd się wziąłeś w "Passford House"? Bardzo miłe miejsce, ale ty przecież nigdy nie korzystasz z urlopu - zauważył Newman. - Zadzwonił do mnie sir Gerald Andover, prosząc, żebym do niego przyjechał. Mam zaczekać, aż się ze mną skontaktuje - odpowiedział Tweed. - Przyjechałeś więc natychmiast, a tymczasem Paula zjawiła się tu z Boydem. Co tu się dzieje? - Sam chciałbym wiedzieć. To jeszcze jedna zagadka. Newman zwolnił. Droga o dobrze utrzymanej nawierzchni wiła się ostrymi zakosami. Samochód omiatał światłami nagie drzewa po obydwu jej stronach, z wystrzelającymi w niebo gałęziami przypominającymi ręce szkieletów. Rosło tu sporo dębów i gdzieniegdzie widać było gęste skupiska iglastych krzewów. Spomiędzy drzew zaczęły wypełzać kłęby mgły, osiadając na przedniej szybie samochodu. Newman włączył wycieraczki i tylne światła wozu Pauli od razu stały się wyraźniejsze. - Kim jest ten sir Gerald Andover? - To geniusz. Przez wiele lat pełnił funkcję szefa placówki badawczej przy zarządzie jednej z największych korporacji naftowych. Jego głównym zadaniem było przepowiadanie przyszłości: jak świat będzie się rozwijał w skali globalnej. Andover przewidział kryzys naftowy z 1973 roku na długo, zanim nastąpił; przesłał nawet specjalny raport ówczesnemu premierowi, ostrzegając, że arabscy szejkowie stworzą kartel i będą szantażować Zachód cenami ropy. Nikt nie wziął go wtedy na serio. Ale potem okazało się, że miał rację. Znam go. To trochę dziwaczny facet. - Pod jakim względem dziwaczny? - Niezależny aż do przesady. Nie cierpi głupców. - Ja też nie znoszę głupoty. Powiedz mi o nim coś więcej. Im głębiej wjeżdżali w bór, tym szara mgła stawała się gęściejsza. Newman przełączył wycieraczki na największą prędkość. Mgła i rosnące na skraju drogi drzewa przydawały atmosferze klaustrofobicznego charakteru. Nie spotkali, jak dotąd, żadnego innego pojazdu. - Andover jest wysokim, postawnym mężczyzną po pięćdziesiątce, szczupłej budowy ciała. Ma jasny strzyżony wąs. Mówi nie znoszącym sprzeciwu głosem. To "stary Chińczyk". - To znaczy? - sondował Newman. - Może to trochę przesadne określenie. Wielokrotnie był w Hongkongu, ale nigdy tam nie osiadł. Trzy miesiące temu wydarzyło się coś dziwnego. Będąc u szczytu swojej kariery, z dnia na dzień zrezygnował z posady w firmie naftowej oraz innych kierowniczych stanowisk, które piastował. Nagle stał się odludkiem. To zupełnie do niego niepodobne. A potem ten dziwny telefon do mnie. - Co w nim było dziwnego? - Przede wszystkim nie poznałem jego głosu - mówił tak, jakby się postarzał o dziesięć lat od chwili, gdy pięć miesięcy temu rozmawiałem z nim w jego klubie. Błagał mnie, żebym się z nim spotkał, ale zabronił mi przyjeżdżać do siebie do domu. Nigdy nie byłem u niego. Zapytałem, skąd dzwoni i otrzymałem bardzo dziwną odpowiedź. - Przestań być taki tajemniczy. - Powiedział, że dzwoni z budki. Dlaczego nie dzwonił z domu? Nie pytałem go o to. Wydawało się, że jest bardzo wzburzony. To zupełnie do niego niepodobne. - Czy nie napomknął przynajmniej, dlaczego tak bardzo mu zależy, żeby się z tobą zobaczyć? - Ani jednym słowem. Nie zapytałem go o to. Mówił bardzo nerwowo - jakby chciał opuścić tę budkę możliwie najprędzej. Coś złego dzieje się w willi "Prewencja". - Dziwna nazwa dla domu. - To typowe dla Andovera. Jak już wspominałem, zajmuJe się przewidywaniem przyszłości. Uważa, że jego dziejową misją jest prewencja, zapobieżenie nadchodzącej katastrofie, poprzez ostrzeganie możnych tego świata o jej nadejściu. Chciałbym jeszcze raz podkreślić, że jest to człowiek, który potrafi myśleć w kategoriach globalnych. - A jak jego sprawy osobiste? - Dziesięć lat temu rozszedł się z żoną, oskarżając ją o zdradę. Ma jedną córkę, Irenę. Dziewczyna musi mieć teraz jakieś osiemnaście lat. Mieszka w willi, a jej stosunki z ojcem układają się poprawnie. Przepada za jazdą konną. - Trudno o lepsze niż tutaj warunki... Zaraz, co ta Paula wyrabia? Paula, prowadząc Escorta, wóz znacznie mniejszy od Mercedesa, i wpatrując się w rozświetlony reflektorami samochodu tunel wśród drzew, coraz bardziej czuła narastające uczucie klaustrofobii. Po chwili raptownie przyhamowała, ale Newman miał czas zwolnić. Snop światła reflektorów oświetlił wyasfaltowany podjazd prowadzący na lewo, w głąb lasu. Przy wjeździe znajdowały się dwa kamienne filary, a wysoka brama z kutego żelaza stała otworem. Paula zatrzymała się i wychyliła, żeby przeczytać nazwę: LAMPARCI SKOK. To nie ten dom. Newman zatrzymał się kilka metrów za nią i przełączył światła na mijania. Paula nadal przyglądała się bramie. Szczyt każdego z filarów wieńczyła sylwetka rzucającego się na ofiarę lamparta. Paula nie wykluczała, że mogła przeoczyć wjazd do willi "Prewencja". Przypomniała sobie, że nieco wcześniej kątem oka zarejestrowała po tej samej stronie jezdni jeszcze jedną drogę prowadzącą w głąb lasu. Włączyła kierunkowskaz i wolno zawróciła. Przez otwartą szybę machnęła Newmanowi ręką, żeby za nią jechał. W pewnym momencie światła reflektorów padły na żużlową dróżkę prowadzącą w głąb lasu. Nie było tam bramy wjazdowej, tylko betonowy słup z tabliczką, na której widniało dużymi literami: PREWENCJA. Zadrżała, czytając ten napis, choć sama nie wiEdziała czemu. Tweed postanowił, że sam przejmie prowadzenie swojego Escorta, a Paula pojedzie razem z nim jako pasażer. Newmanowi polecił czekać w Mercedesie, ukrytym między drzewami po drugiej stronie jezdni, naprzeciw żużlowego podjazdu. - Andover może nie być zachwycony taką delegacją - wyjaśnił. - Nalegał przez telefon, żebym przyjechał sam. - Czy nie będzie miał nic przeciw mojej obecności? - zapytała Paula. - Ty miewasz nieraz większy dar skłaniania ludzi do zwierzeń niż ja, a odniosłem wrażenie, że Andover jest czymś mocno wystraszony. Kiedy wolno jechali krętą dróżką wśród drzew, Paula czuła, jak ciarki chodzą jej po plecach. Głównej drogi dawno już nie było widać. Po obu stronach dróżki gąszcz rododendronów tworzył gęstą ścianę, bardzo zaniedbaną, jakby od lat nikt ich nie przystrzygał. Paula podzieliła się tą obserwacją z Tweedem. - Wcale mnie to nie dziwi. Andover w ogóle nie interesuje się otoczeniem, w jakim mieszka. - Wygląd domu też by to potwierdzał - zgodziła się Paula. Wyjechali zza następnego zakrętu i w świetle reflektorów ukazało się potężne wiktoriańskie gmaszysko, pozbawione walorów architektonicznych. Dom był duży, zwieńczony trzema szczytami dwuspadowego dachu i również sprawiał wrażenie zaniedbanego. Tweeda zdumiały jego rozmiary. Chrobocząc kołami na żużlowej nawierzchni, zatrzymał samochód przed głównym wejściem. - Drzwi są szeroko otwarte - zauważyła półgłosem Paula. Zdjęła z dłoni prawą rękawiczkę, rękę wsunęła do torebki i wyjęła z niej Browninga kalibru 0,32 cala. - Coś mi się tu nie podoba. - Po co zabrałaś Browninga? - Harvey był przekonany, że coś niedobrego dzieje się na Solencie. Miałam nadzieję, że zabierze mnie ze sobą na motorówkę. Chciałam być przygotowana na wypadek, gdyby nastąpiły jakieś problemy. Tu też mogą być problemy. - To rzeczywiście dziwne, że o tej porze drzwi nie są zamknięte - zgodził się Tweed. - Musimy się w takim razie poruszać ostrożnie... - Czy mam sprawdzić tylne wejście? Tweed otworzył drzwi Escorta i przyglądał się Pauli w świetle lampki pod sufitem. Światło połyskiwało na jej kruczoczarnych włosach, uwypuklało kości policzkowe i podkreślało ostry zarys podbródka, znamionujący ludzi o silnej woli. Czuł, że Paula bardzo stara się udowodnić, że już otrząsnęła się z szoku, jakiego doznała na nabrzeżu. Jeszcze jednego koszmarnego przeżycia mogłaby jednak nie znieść. - Nie - szepnął. - Będziemy się trzymać razem. Spróbujemy wejść głównymi drzwiami. Rozmowy musimy ograniczyć do minimum. Wyłączył światła, wysiadł z auta i zamknął drzwi na kluczyk. Pierwszy wszedł po dwóch zniszczonych kamiennych schodkach na obszerny ganek i zatrzymał się. Szeroko otwarte drzwi wejściowe, wykonane z masywnego drewna, oszklone były w górnej części kolorowymi szybkami. Za drzwiami znajdowała się chyba zasłona, a z boku drzwi Tweed dostrzegł szklany wizjer. Andover zabezpieczył się na wypadek wizyty nieproszonych gości. Dlaczego w takim razie zostawił drzwi otwarte? Tweed pociągnął za rączkę łańcuszka. Gdzieś w głębi pogrążonego w ciszy domu rozległ się dźwięk dzwonka. Za drzwiami rozpościerał się obszerny; wyłożony parkietem hol. Tweed ponownie pociągnął za rączkę i znowu zabrzmiał dźwięk dzwonka. Nadal jednak nikt się nie pojawiał. - Coś tu jest zdecydowanie nie tak - szepnęła Paula. - Mnie też to się nie podoba. O tej porze drzwi na oścież? - W takim razie co robimy? - Wejdziemy do holu i zawołam Andovera. Ale najpierw przez chwilę posłuchajmy. Może ktoś się włamał. Daj mi lepiej broń. - Ja też umiem strzelać, jeśli zajdzie potrzeba. A broń jest moja - powiedziała twardo. Tweed wzruszył z rezygnacją ramionami. Na strzelnicy była niezła. Wyglądało też na to, że już całkiem doszła do siebie. Jeżeli będzie nalegał, Paula przyjmie to jako brak zaufania do swojej osoby. - Andover! - zawołał cicho Tweed, kiedy weszli do pustego holu. Uniósł do góry dłoń, ostrzegając tym gestem Paulę, by nic nie mówiła. Szerokie, stare dębowe schody wiodły na górę. Wzdłuż ściany pierwszego piętra biegła zabezpieczona poręczą galeria. Tweed uniósł wzrok i przyjrzał się jej uważnie. Ludzie często zapominali, że niebezpieczeństwo może czaić się na wyższych piętrach. W holu pachniało mgłą, która przenikała tu przez otwarte drzwi. Paula odniosła wrażenie, że w tej atmosferze ciszy i bezruchu jest coś niesamowitego. Przez otwarte drzwi w głębi holu i jeszcze jedne po prawej stronie, sączyło się światło. W wyłożonym dębową boazerią holu światło było niezapalone, co sprawiało, że na ścianach kładły się niepokojące cienie. - Andover! - Tweed zawołał teraz głośniej i nasłuchiwał. Kiedy znowu nie było odpowiedzi, ruchem ręki wskazał Pauli drzwi w głębi, polecając, by je sprawdziła, a następnie dał jej do zrozumienia, że zajmie się drzwiami po prawej stronie. Ruszyli każde w swoim kierunku. Gumowe zelówki butów nie zdradzały ich obecności. Dotarłszy do drzwi, Tweed stanął i wsunął głowę do środka. Pokój wyglądał na gabinet lub bibliotekę. Na archaicznym biurku świeciła duża lampa z abażurem. Tweed zauważył, że sięgające od sufitu do podłogi story z wypłowiałego czerwonego aksamitu, dawno zasługujące na wymianę, szczelnie zasłaniały okno. Pozostałe trzy ściany wypełniały oszklone szafy biblioteczne, sięgające również po sam sufit. Do jednej z nich przystawiona była drewniana drabina. Tweed trafnie odgadł, że na górze zamocowane są kółka, na których można ją przesuwać po szynie. Coś go jednak w tym pokoju niepokoiło. Na biurku panował porządek. Obok oprawnego w skórę bibularza leżało wieczne pióro i notatnik - wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby coś zanotować. Widząc stojący na skraju biurka czarny telefon, po który można było bez kłopotu sięgnąć z przystawionego do biurka fotela, Tweedowi przypomniał się nerwowy telefon Andovera z budki telefonicznej. Dlaczego dzwonił z budki? Idąc powoli po wytartym dywanie o orientalnym wzorze, Tweed zdjął okulary i zaczął przecierać je chusteczką. Na serwetce stał biały kubek, ozdobiony niebieskim niderlandzkim wzorem. W kubku znajdował się jakiś brunatny płyn. Tweed dotknął go ręką. Był zimny. Sięgając po kubek, upuścił okulary. Wetknął więc chusteczkę do kieszeni i pochylił się, żeby je podnieść. Zanim się wyprostował, założył okulary ponownie na nos. Właśnie wstawał, gdy nagle dostrzegł coś w drucianej oprawie dużego abażuru, stojącej na biurku lampy. Z uwagą wpatrywał się w mały, ukryty w lampie przedmiot. Wyglądał jak niewielkie szklane oczko pokryte drobną siateczką - mikrofon do podsłuchu. Tweed poruszał się bardzo zwinnie. Podniósł słuchawkę telefonu i odkręcił mikrofon. Tu znalazł następny podsłuch. Był to najnowocześniejszy model, uruchamiany dźwiękiem ludzkiego głosu. Teraz Tweed przeszukał cały pokój, a wiedział, gdzie szukać takich rzeczy. Włączył najpierw żyrandol pod sufitem, wszedł na krzesło i znalazł jeszcze jeden mikrofon, zgrabnie ukryty między szklanymi wisiorkami. Odstawił krzesło, podszedł do drabiny i wspiął się na tyle wysoko, by móc spojrzeć na szynę, po której się poruszała. Tutaj nic. Szybko zszedł na dół, nieco uniósł drabinę i począł ją ostrożnie przesuwać w stronę drzwi - trochę przyśpieszył, gdy zauważył, że kółka są dobrze naoliwione i drabina porusza się bezszelestnie. Drabina przesuwała się po szynie i podjechała prawie pod same drzwi, aż w końcu zatrzymała ją blokada. Tweed ostrożnie wspiął się na górę. Zwisający u sufitu żyrandol dobrze oświetlał połyskującą szynę. Z tyłu drewnianego klocka, który służył jako blokada, znajdował się jeszcze jeden mikrofon, równie wysokiej klasy co poprzedni. Tweed zszedł z posępną miną z drabiny i przesunął ją na poprzednie miejsce. Pokój był naszpikowany urządzeniami podsłuchowymi. Andover musiał chyba zauważyć mikrofon w lampie na biurku. Nagle rozległ się jakiś szelest. Tweed odwrócił się szybko i zastygł w bezruchu. Przy wejściu stała Paula. Na jej twarzy, jak i w całej postaci, widać było napięcie. Jednak całą swoją uwagę Tweed skoncentrował na Browningu Pauli. Trzymała go oburącz, celując w podłogę, gotowa do strzału. Cóż ona, u diabła, znalazła? -pomyślał. Paula rozpoczęła penetrację domu od powolnego podejścia do oświetlonych drzwi w głębi holu. Zatrzymała się i przez chwilę nasłuchiwała. W domu panowała przerażająca cisza, która skojarzyła jej się z tamtym wyczekiwaniem na nabrzeżu basenu portowego. Co więcej, zapach mgły, który mieszał się w powietrzu z przenikliwym chłodem, sprawiał, że atmosfera tego domu jeszcze bardziej działała jej na nerwy. Przy ścianie znajdował się brzydki, staroświecki kaloryfer. Paula dotknęła go. Był prawie chłodny. Jak Andover mógł mieszkać w takiej kostnicy? Zajrzała do wnętrza pomieszczenia, ale i tam panowała podobna atmosfera. Była to kuchnia w wiktoriańskim stylu, z podłogą wyłożoną kamiennymi płytami. W obszernej wnęce piętrzył się duży, przedpotopowy piec kuchenny. Musiał tu stać od chwili, kiedy wybudowano to muzeum, to znaczy od czasów królowej Wiktorii. Paula zrobiła kilka kroków do wnętrza ponurego pomieszczenia. Kamienne płyty tłumiły odgłos jej kroków. Jedynym ustępstwem na rzecz nowoczesności była jarzeniowa lampa zawieszona u sufitu, rzęsiście oświetlająca kuchnię, oraz stojąca obok lodówki duża komorowa zamrażarka. Na środku tej posępnej izby znajdował się drewniany stół o zużytym blacie. Paula zmarszczyła brwi. Na stole stało kilka talerzy. Na jednym leżał bochenek chleba z kilkoma odkrojonymi kromkami, na innym zaś kawałek żółtego sera. W porcelanowej maselniczce, z odłożoną na bok przykrywką, było masło. Nóż, którym krojono chleb, również znajdował się na stole. Wszystko wskazywało na to, że właściciel przygotował sobie właśnie skromną kolację, lecz coś przeszkodziło mu w jej spożyciu. Z tyłu za stołem, na przeciwległej ścianie, znajdowały się okna z obszarpanymi firankami, do połowy przysłonięte zasłonami z białego materiału, które dawno nie widziały pralni. Paula otwierała wiszące na ścianach szafki, sprawdzając ich zawartość. Następnie otworzyła znajdujące się w ścianie drzwi. Jak się okazało, prowadziły do obszernej spiżarni, z podłogą wyłożoną płytkami ceramicznymi. Półki, podobnie jak i kuchenne szafki, były nieźle zaopatrzone. Paula zauważyła coś, co wydawało się kontrastować z prymitywnym wystrojem kuchni - mianowicie ktoś, prawdopodobnie Andover, poukładał na półkach wszystko tak, by artykuły z najbliższą datą ważności znajdowały się na samym przedzie. Paula otworzyła dużą lodówkę, która również była świetnie zaopatrzona. Miała już wychodzić z kuchni, kiedy jej wzrok padł na olbrzymią zamrażarkę. Skoro już wszystko tak dokładnie sprawdzała, to powinna właściwie zajrzeć jeszcze i tutaj. Pochwyciła wieko i podniosła je do góry. Ledwie to zrobiła, o mało go zaraz nie zatrzasnęła. Wielki Boże, tylko nie zemdlej!, - powiedziała do siebie. Tutaj też było mnóstwo prowiantu, ale na samym szczycie leżał duży plastikowy pojemnik, szeroki na jakieś pół metra, bez wieczka. Wypełniał go stos kostek lodu. Pod pierwszą warstwą - a było to wyraźnie widać poprzez lód - leżała ludzka ręka, odcięta na wysokości łokcia; w miejscu odcięcia kikut owinięty był poplamionym krwią bandażem. Ręka należała do kobiety. Na środkowym palcu rozprostowanej dłoni połyskiwał szmaragdowy pierścień. Paula stała w drzwiach biblioteki, trzymając oburącz Browninga, gotowa w każdej chwili wypróżnić magazynek w sprawcę tego barbarzyństwa, gdyby tylko się pokazał. Tweed przyłożył palec do ust, dając jej znać zmarszczeniem brwi, żeby się nie odzywała. Podszedł do dziewczyny, wziął ją za rękę i podprowadził do biurka, a następnie pokazał podsłuch w lampie. Szerokim gestem ręki dał jej do zrozumienia, że wokół pełno jest podobnych urządzeń. Paula kiwnęła głową, a potem ona z kolei wzięła Tweeda za rękę, w prawej dłoni nadal dzierżąc pistolet. Jak lunatyczka zaprowadziła go do kuchni i uniosła wieko zamrażarki. Tweed raz tylko mrugnął oczami, nachylił się, żeby dokładnie przyjrzeć się odciętej ręce, a potem zamknął wieko. Biorąc Tweeda ponownie za rękę, Paula przeprowadziła go przez hol, skąd wyszli na ganek. Teraz go ostrzegła: - Ten rzeźnik nadal tu jest. Przez okno w kuchni widziałam kogoś w ogrodzie... Rozdział 2 Idź do Newmana - powiedział Tweed do Pauli. - Opowiedz mu, co się stało i szybko wracajcie tutaj. A Browninga to może lepiej ja wezmę. - Musimy teraz iść i sprawdzić, kto łazi za domem. W przeciwnym razie uda mu się zbiec... Trudno było zarzucić coś jej logice. Nie mogli sobie teraz pozwolić na kłótnię i stratę czasu. Tweed dał znak, by poszła za nim. Przeszli z żużlowego podjazdu na trawę rosnącą po obydwu stronach domu. Nie było tu żadnego ogrodzenia, żadnego bocznego wejścia. Zabezpieczenie prawie żadne. Wydawało się, że Andover nie odczuwał potrzeby większego bezpieczeństwa. W bocznych oknach po lewej stronie nie było żadnych świateł. Z prawej strony ściana wiecznej zieleni zasłaniała dom przed widokiem z sąsiedniej posesji. Kiedy znaleźli się na tyłach domu, Tweed zdał sobie sprawę, że do willi "Prewencja" należał całkiem spory kawałek terenu. Wzrok już mu się przyzwyczaił do panującego na zewnątrz mroku i Tweed dostrzegł przed sobą rozległy trawnik, sięgający aż do odległych drzew. Zatrzymał się i ręką dał znak dziewczynie, żeby również stanęła. Paula miała rację. Na środku trawnika, bliżej domu, wolno posuwał się jakiś człowiek. - Coś do siebie mówi - szepnęła Paula. - Chyba rozpoznaję ten chód. Najprawdopodobniej to Andover. W tym momencie pozostająca dotąd w cieniu postać weszła w krąg światła sączącego się przez okno w kuchni. Tweed mógł ją obejrzeć w całej okazałości, ponieważ ten człowiek stał teraz nieruchomo. Patrząc na niego, Tweed doznał wstrząsu. Choć panowało przenikliwe zimno i w powietrzu unosiły się pasma nieruchomej mgły, Andover miał na sobie tylko spodnie i koszulę. Nie to jednak zaszokowało Tweeda, lecz wygląd Andovera. Twarz miał zapadłą, ramiona obwisłe. Widać było, że bardzo wychudł. Potępiona dusza, przemknęło Tweedowi przez myśl. Ta postać nie miała nic wspólnego z pełnym godności, stanowczym Andoverem o ciętym języku, jakiego poznał w Londynie. Ten tutaj był wrakiem człowieka. - Kto tam? - Andover nagle drgnął, gdy Tweed z Paulą weszli w strefę światła. Paula schowała Browninga pod trencz. - A, to ty, Tweed... Ale co ty tu, u diabła, robisz? Mówiłem ci przecież wyraźnie, żebyś czekał w "Passford House", aż się z tobą skontaktuję. Poza tym, miałeś przyjść sam... Mówił chaotycznie, zduszonym głosem. Dopiero ostatnie zdanie przybrało ton znajomej stanowczości. - Jest bardzo zimno - powiedziała spokojnie Paula. - Przyniosę panu płaszcz. W holu widziałam chyba szafę na wierzchnie okrycia. Tak mi się przynajmniej wydawało. - To bardzo miło z pani strony. - Ton jego głosu znowu się zmienił. Tym razem był bardzo uprzejmy i ciepły. - Tam rzeczywiście jest szafa na płaszcze. Paula odwróciła się i szybko odeszła, chowając pistolet do torebki. Będąc sam z Andoverem, Tweed postanowił sprawdzić jego reakcję i zaproponował: - Może weszlibyśmy do środka porozmawiać? - Nie! Nie! - Andover pochwycił Tweeda za klapy płaszcza. - Byliście w środku, prawda? Czy rozmawialiście, węsząc po domu? Był bardzo wzburzony. Szarpał Tweeda za płaszcz, jakby chciał wytrząsnąć z niego odpowiedź. Tweed stał nieruchomo, nie usiłując nawet zrzucić z siebie drżących rąk. - Odpowiem ci, jak się trochę weźmiesz w garść. Zza rogu wyłoniła się Paula, niosąc w ręku wełniany szal i gruby płaszcz. Andover, zawstydzony tym, że Paula mogła widzieć jego wybuch, puścił Tweeda. Cofnął się, wziął od Pauli szalik, owinął sobie nim szyję, a potem wsunął ręce w rękawy płaszcza, który pomogła mu włożyć. - To naprawdę bardzo miło z pani strony - powiedział już normalnym głosem. - Trochę dziś chłodnawo. - Powiedziałabym, że to raczej syberyjskie zimno. Chyba że jest pan niewrażliwy na pogodę - dorzuciła pogodnie Paula. - Jestem Paula Grey, asystentka pana Tweeda. - Jest czymś znacznie więcej niż asystentką - włączył się Tweed, patrząc z uwagą na Andovera. - Zastępuje mnie, kiedy wyjeżdżam. Wie o wszystkim, o czym ja wiem. Niedawno otrzymała awans. W naszej instytucji zatrudniamy coraz więcej kobiet. - Kobiety - stwierdził Andover - bywają bardzo skrupulatne. Mają większą zdolność koncentracji i są lojalne. - jedynym powodem, dla którego weszliśmy do domu - węsząc, jak to określiłeś - było to, że drzwi wejściowe zostawiłeś otwarte. Przy