5751

Szczegóły
Tytuł 5751
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5751 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5751 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5751 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MA�GORZATA WIECZOREK salamandra Cel osi�gni�ty nie zawsze jest tym zamierzonym, g�osi jedno z mago�skich powiedze�. Prawdziwo�� sw� potwierdzi�o zar�wno w czas Wielkiej Wojny, jak i wiele lat p�niej, gdy delegacja ludzi stan�a przed w�adc� Magonii skar��c si� na potwory gn�bi�ce domostwo Hrothgara. Monstra zosta�y zabite, lecz ich sama obecno�� - i na to �alili si� ludzie - stanowi�a powa�ne naruszenie traktat�w. Trwa�a pami�� o dawnych walkach z mago�skimi chowa�cami, wspomnienie krwi i ofiar; a tak�e l�ku, z kt�rym ludzie witali �wit �wiadomi, �e rozkazuj�cy �ywio�om niewidzialny przeciwnik jest w mocy uderzy� z Cytrynowego Szlaku w ka�dym miejscu i o ka�dej chwili. Nikt - nawet ot�pia�e od ziela wieszczki - nie by� w stanie przenikn�� jego zamiar�w. Zatem plotka goni�a plotk�, zgodne w jednym: jeste�my dla wroga igraszk�. SMOCZA KRONIKA VERNESS - WST�P TIMANDRA VARRO Duessa ukryta za murami Cahoru �ledzi�a ja�ni� �lepe cienie brn�ce przez umowny pejza� asramu. Ludzie uto�samiali si� z widzialn� materi�, nie wiedz�c, �e ka�de ich poruszenie wywo�uje w niewidzialnym �wiecie cienie i zmarszczki podobne tym, jakie wida� na wodzie, gdy ryba podp�ynie do powierzchni. Policzy�a je. Zgadza si�: �o�nierze, mersowie, jak ich zw� w Verness, a ta - znaczniejsza od innych - to ich ksi���. Z rado�ci� rozpozna�a kolejny cie�, kr���cy wok� oddzia�u, cie�, kt�ry zwyk�emu ludzkiemu oku zda�by si� wilkiem. - Mi�o ci� zn�w widzie� w Magonii - wyszepta�a. - Doskonale, �e nadal posiadasz wisiorek. Taki pot�ny arca-vigra'a powinno si� dobrze wykorzysta�. Ludzie nie s� �wiadomi w�a�ciwo�ci, jakimi obdarzona bywa najdrobniejsza z drobnych manifestacji wy�szego �adu. Czas na prezentacj�. Duessa wycofa�a si�. Otworzy�a oczy na odg�os oddalaj�cych si� po �wirowej alejce krok�w. Wsta�a otrzepuj�c sp�dnic�, rozz�oszczona tym, �e zaj�ta odczytywaniem �lad�w poselstwa, nie wyczu�a wcze�niej obecno�ci Rozalindy. Uwolni� si� od ciebie, my�la�a �ledz�c wzrokiem malej�c� sylwetk�. A m�j brat opami�ta si� i nawet je�li zagniewam go, w ko�cu zrozumie, �e nie przystoi mu ludzka kochanka. Zadowolona, odwr�ci�a twarz ku s�o�cu. Czu�a, �e zbli�aj�ce si� wydarzenia same dopasuj� si� do jej pragnie�. Jechali w ciszy przerywanej z rzadka parskni�ciami koni, kopyta uderza�y g�ucho wzbijaj�c chmury kurzu, trwaj�ce d�ugo po przeje�dzie oddzia�u. Bro� i ekwipunek zbrojnych zdobne by�y w smocze motywy, po kt�rych pozna� �atwo verne�skich mers�w. �o�nierzami dowodzi�a Firinne i to na ni� zdawa� si� ksi��� Verness Mortimer w sprawach wojskowych - sam cz�ciej zajmowa� si� dyplomacj� ni� wojaczk�. Machni�cie wilczej kity i zwierz� przepad�o sprzed oczu ludzi, hen, w trawie wybuja�ej wzd�u� go�ci�ca. G�sty �ywop�ot porastaj�cy pobocza mago�skich trakt�w pozosta� dawno za nimi - znak, �e zbli�ali si� do Tollan, stolicy Magonii. Mortimer zaduma� si�, co towarzysz�ce im od pocz�tku drogi wilczysko zrobi, gdy dotr� do miasta, lecz wzruszy� ramionami. �ar wzmaga� zniech�cenie. Czuli na twarzach mago�skie s�o�ce - zrazu przyjemne po ojczystym ch�odzie - kt�re od dziesi�cioleci nie liza�o promieniami twarzy �adnego z Vernessyt�w. Zgodnie z traktatem tak winno pozosta�. Nie zezwala� on na nowe osadnictwo w Magonii i Verness, zarz�dza� te� zawarcie przej��. Nielicznym tylko - znanym na obu dworach - pozwolono podr�owa� swobodnie. Nikt nie mia� ochoty wkracza� do Tollan; tym bardziej zastanawia� Mortimera up�r wilka, zaci�to��, z jak� pod��a� za oddzia�em od samego Verness. Tollan wy�oni�o si� sk�pane w porannym blasku, otoczone wysokimi murami, basztami. Miejskie wie�e wie�czy�y nieregularne, niespokojne he�my wygl�daj�ce jak zastyg�e czerwono��te p�omienie. Nie zmitr�yli d�ugo przed bramami. Wnet pojawi�a si� eskorta kr�lewskich gwardzist�w w lekkich, zdobnych isernowych kolczugach. Wystawa�y spod nich bogate, ��to-czerwone stroje, a na piersiach ka�dego z gwardzist�w widnia�a salamandra. Jednakie mieli twarze. W ich milcz�cej asy�cie w�drowcy z Verness przejechali przez miasto. Dru�yna mers�w zosta�a zatrzymana na dziedzi�cu przez gwardzist�w. Dalej poprowadzono tylko ksi�cia, Firinne i Merkada, p�owow�osego m�odzie�ca szkolonego przez dow�dczyni� na oficera. Blask bij�cy od �cian wy�o�onych mago�skim piaskowcem roz�wietla� sal� tronow�. Ludzie zmru�yli oczy, by po chwili dojrze� gospodarza, masywn� posta� o ciekawym, �ywym obliczu. Obok niego sta�, jak przypuszcza� Mortimer, lar tego miejsca zawini�ty w peleryn�, z twarz� ukryt� g��boko pod brunatnym kapturem. - Podejd�cie no bli�ej! Dono�ny g�os Bennusa z �atwo�ci� wype�ni� ca�� sal�. Wysoki, o jasnej barwie r�wnie lekko pomkn��by ponad zgie�kiem bitwy. Uszu Vernessyt�w nie rani� �aden obcy akcent, ani �ladu archaicznych d�ugich samog�osek, wyra�nych w mowie ludzi mieszkaj�cych w Magonii. Mortimer dostrzeg� nagle, �e wraz z poselstwem do sali przemkn�� wilk. Wielki basior na sztywnych szeroko rozstawionych �apach. Mago�czycy zignorowali jego obecno��, nawykli, jak zgadywa� ksi���, do zwierz�cych aun�w. - Zaprawd� dziwne to poselstwo - ci�gn�� Bennus. - Tym dziwniejsze, �e nie daj� Verness powodu do skarg na wype�nianie przez nas traktatu. - Posta� w kapturze schyli�a si� i zacz�a szepta� mu do ucha. - Ciekawe. Dwoje mers�w z Dan Tenebre. Oczy i uszy, tak brzmi ich dewiza, prawda? - Nie czeka� na odpowied�. - S�ucham, co was sprowadza. - Mylisz si�, panie. - Mortimer zbli�y� si� do tronu. - Porozumienie zosta�o naruszone. Niedaleko Yvelot otwarto przej�cie, przez kt�re przenikn�y wasze chowa�ce - rzek�. Nie umkn�o jego uwadze, �e Bennus, zaskoczony, spojrza� na swojego towarzysza. - Yvelot? - zdumia� si� kr�l. - U nas to Engelberg, panie - wyja�ni�a posta� w kapturze po tej znacz�cej zw�oce, �wiadcz�cej, �e Mago�czyk si�gn�� po �r�d�a wiedzy niedost�pne ludziom; chyba �e ryzykantom wyprawiaj�cym si� w d� Cytrynowego Szlaku. Cytrynowe ziele spr�bowano ob�askawi� podczas wojen z Magoni�. Po kilku dawkach zielnej esencji, po oswojeniu si� z drugim wzrokiem, gdy umys� zaczyna� nadawa� sens umownym obrazom asramu, cz�owiek nieodwo�alnie popada� w szale�stwo. Nie, nie lar, poprawi� si� w my�lach Mortimer. Nikt nie radzi si� lara, spe�niaj� rozkazy swoich pan�w. Musia� to by� mag, bardziej od przeci�tnego Mago�czyka sprawny w pod��aniu tym, co nazywamy Cytrynowym Szlakiem. Mortimer zmarszczy� czo�o, pr�buj�c sobie przypomnie�, gdzie ju� s�ysza� ten g�os. Niski i chropowaty. Wiele lat temu, jego matka... - Engelberg? Engelberg! - ryk Bennusa nieomal og�uszy� ludzi. - Wiedzia�em! Gozlin gromadzi grendele! Tym razem m�j bratanek przekroczy� wszelkie granice! Wygnam go jak Finvarr�. - Nie r�b tego, panie! - odezwa� si� Mortimer. - Kr�l Fuatha w�ada g��binami i nie obchodz� go nasze losy. Nie wiemy, jakim s�siadem by�by tw�j bratanek. Bennus zacz�� si� troch� uspokaja�, lecz nadal zaciska� d�onie na pod�okietnikach tronu, a� biela�y mu k�ykcie. - W rzeczy samej, nie masz powod�w, by na Finvarr� narzeka�. - Przyjrza� si� Mortimerowi uwa�niej. - Po mieczu pochodzisz z Lamarr�w. W�adacie po�ow� floty zacumowanej w Vsmorye. Fuatha was sobie upodobali. Nikt nigdy nie uton��, nie straci� statku... Szkoda tylko - westchn�� - �e kr�lowa kaza�a �ci�� ci ojca. - Za�mia� si� widz�c nieruchom� twarz ksi�cia. - Widz�, �e �atwo nie tracisz zimnej krwi. - Wychowa�em si� w dokach Vsmorye i na zamku Verness. Niewiele mo�e mnie wzruszy�. - Pozwol� sobie nie uwierzy� - odrzek� na to Bennus. - A Gozlinem si� zajm�. I to jeszcze dzi�. Fen... Umilk� patrz�c za doradc�. Ten zapomnia� o pos�ach, w�adcy i pos�uchaniu, zafascynowany, skupiony na wilku, kt�ry stan�� za grupk� ludzi. Zbli�y� si� do niego na dwa kroki. - ...rirze? - doko�czy� w�adca niecierpliwie. - Fenrir? - z niedowierzaniem wyszepta� Mortimer. Tego w�a�nie maga go�ci�a na dworze jego matka. Imi� Fenrir pojawi�o si� w tajnej Smoczej Kronice Verness w tym samym akapicie, co opis egzekucji ojca. Zbyt cz�sto wizyta Mago�czyk�w przy�piesza�a wypadki, ods�ania�a to, co powinno zosta� ukryte, i ko�czy�a si� karuzel� aresztowa�, �mierci i wygnania. Fenrir dojrza� jego wzburzenie. - Faer t'e'll offi quel t'a plaisi - rzek� do ksi�cia. Mortimer poczu� zimny podmuch. Uwa�aj, o co prosisz. Fenrir, reaguj�c na niedoko�czone w my�lach �yczenie, wypowiedzia� zwyczajowe ostrze�enie ahimsy. Innymi s�owy: Nie mog� ci inaczej zaszkodzi�, jak tylko spe�niaj�c twe pragnienia. Mortimer opanowa� emocje. Nie zamierza� dostarcza� magowi pretekstu. Bennus zdawa� si� szczerze zaskoczony wiadomo�ci� o chowa�cach. Wyra�nie te� rozz�o�ci� si� na bratanka, w kt�rego win� �atwo mu by�o uwierzy�, gdy� Gozlin popad� w nie�ask�, skazany na pobyt w dawnej siedzibie Finvarry. Poselstwo zako�czy�o si� wi�c pomy�lnie i nader szybko. Czasem tak by�o z Mago�czykami, trudne kwestie rozwi�zywali od razu, proste �limaczy�y si� miesi�cami. Fenrir odwr�ci� si� do swojego w�adcy, ignoruj�c pos��w. - Panie! Musz� prosi�, by� raczy� rzuci� okiem na to wilczysko. Podejd� no tu, wilku! - Zwierz� ruszy�o, ostro�nie stawiaj�c �apy, przy ka�dym kroku ods�aniaj�c k�pki sier�ci ukryte mi�dzy czarnymi poduszeczkami. - Zgaduj� - odezwa� si� mag - i� to nie wilk w istocie tu przed nami stoi. - Spod fa�d ubrania wyci�gn�� p��cienny woreczek. Si�gn��, nabra� szczypt� z�ocistego proszku i wyci�gn�� r�k� nad zwierz�ciem. Wilczysko w przestrachu przywar�o brzuchem i �bem do pod�ogi, skuli�o uszy, zaskomli�o. �lepia zacisn�y si�, gdy migotliwy py� pocz�� opada� z d�oni m�czyzny. Proszek, chocia� by�o go niewiele, pokry� ca�e futro. Fenrir wyszepta� kilka nagl�cych s��w i cia�o wilka wyci�gn�o si� w l�ni�cy pos�g m�odego m�czyzny. Mag przykl�kn�� przy postaci i z�o�y� r�k� na jej czole. Z wolna metaliczny po�ysk znikn��, wyparty przez zdrowy cielisty odcie� sk�ry. M�czyzna gwa�townie wci�gn�� powietrze, chwytaj�c je w p�uca �apczywie. Bennus nie skrywa� swojego zaciekawienia. Wychyli� si� do przodu i zmarszczy� brew. - Cz�owiek? - �ci�le m�wi�c, ukryty raczej ni� przemieniony. Dlatego te� tak wyn�dznia�, gdy� wilkiem nie b�d�c nie mia� �mia�o�ci polowa� z watah�, a i przy podziale �upu pewnie ostawa�y mu si� najgorsze och�apy. Zgodzisz si�, magu, �e nie m�g� sam przyj�� tej postaci! - Pewnie przed rozejmem do nas zaw�drowa�. Mo�e by� te� tak, �e pochodzi z ludzkiej osady - odrzek� mag i uni�s� r�ce w ge�cie niezdecydowania. - Nie wszystko zdo�am odczyta�, w�drowa� daleko. Ten stan tak mu dopiek�, �e pod��y� za pierwsz� grup� ludzi, o kt�rych us�ysza�, �e zmierzaj� do Tollan, w nadziei odczynienia zakl�cia. Zgaduj� jeno. Trzeba poczeka�, a� si� ocknie. - Trzeba nam cierpliwo�ci - zgodzi� si� Bennus, rozpieraj�c si� na siedzisku. - Hej, stra�e! Zabierzcie go! I zarzu�cie mu na grzbiet jak�� koszulin�, tylko migiem! Nieznajomy wygl�da�, na ile da�o si� oceni�, na m�czyzn� �redniego wzrostu. Obdarzony delikatnymi, regularnymi rysami; z jasnymi w�osami, by� bardziej �adny ni� przystojny, urod� wsp�ln� dla obu p�ci. Zaniesiono go do �o�a w jednym z niedalekich pomieszcze�. - Jak my�licie, co to jest? - zapyta� Merkad wskazuj�c na pier� m�czyzny. Na rzemieniu zwisa� z szyi przedziwny kamie�. P�aski, okr�g�y, w �rodku z obszernym prze�witem, przez kt�ry przechodzi� rzemie�. Szaro zabarwiony, rozb�yskiwa� zielonymi iskrami. - Rynor - odrzek� Fenrir. - Znajdowany czasem w g�rskich strumieniach. Pomaga odr�ni� prawd� od fa�szu. Zdaje mi si�, �e taki kszta�t widz� po raz pierwszy. Nie zaszczyci� wisiorka drugim spojrzeniem. To� i magowie pope�niaj� b��dy. Czekali dalej w ciszy. M�czyzna powoli, z ostro�na, poruszy� r�k�, zaciskaj�c d�ugie palce na delikatnym prze�cieradle. Rozwar� oczy i rozejrza� si� wok� p�przytomnie, walcz�c z w�asn� pami�ci� i oszo�omieniem. Fenrir pom�g� mu usi���. - Gdzie jestem? - zapyta� zdezorientowany, wodz�c oczyma po twarzach obcych. Nie rozpozna� nikogo, a jego niepok�j wzr�s�. - W Tollan - odpowiedzia� Fenrir bacznie obserwuj�c jego twarz. S�owa maga wywo�a�y gwa�town� reakcj�. Co� sobie przypomnia�. - Magonia! - wykrzykn��. - Rozalindo! - Pr�bowa� wsta�. Odrzuci� precz po�ciel, lecz os�abiony jeszcze mimo mago�skich mikstur, zapl�ta� stop� w materia�, straci� r�wnowag� i wyl�dowa� na sk�rze nied�wiedzia u�o�onej wzd�u� �o�a. - Musz� uwolni� moj� Rozalind� - rzek� ju� spokojniej, gdy mersowie pomogli mu z powrotem u�o�y� si� na poduszkach. Chwyta� pomocne r�ce, w ten spos�b podkre�laj�c wag� swej pro�by. - Na razie si� musisz nabra� - odrzek� Fenrir. Drzwi komnaty otworzy�y si� przed Bennusem. Kr�l nie chcia� czeka� na relacj� maga. Przystan�� nad �o�em. - Panie - wyszepta� ukryty przedtem pod postaci� wilka m�czyzna. Pr�bowa� wsta� zdj�ty trwog�, lecz Fenrir go powstrzyma�. - Nie przypuszcza�em nawet, �e si� znajduj� w kr�lewskim pa�acu. Ostatnie, co pami�tam to Engelberg. I potem nic... - Reakcja obronna - szybko wyja�ni� mag widz�c twarde spojrzenie swojego w�adcy. - Tak dzia�aj� ich m�zgi. Gdy co� zbyt ci�ko jest znie��, nie przedostaje si� do �wiadomo�ci. W�a�nie ten mechanizm znosz� igraj�c z cytrynowym zielem. Z jak najgorszym dla siebie skutkiem... - Tylko przyparci do muru - powiedzia� przyciszonym g�osem Mortimer. Nie spojrza� na �adnego z Mago�czyk�w, temat zbyt wi�za� si� z dawnymi wojnami, by czu� si� swobodnie. - Nikt tego nie robi dla swawoli - zaznaczy�. - Naprawd�? - Fenrir odwr�ci� si� nie oczekuj�c odpowiedzi. - Znasz mnie - stwierdzi� Bennus kieruj�c wzrok na m�czyzn�. - A wi�c pochodzisz z Magonii. Vernessyci popatrzyli po sobie zaniepokojeni. Nie spos�b tak chy�o przywykn�� do akcentu panuj�cego w ludzkiej osadzie, akcentu, jakim w Verness m�wiono wieki temu. Fenrir igra� z ich �wiadomo�ci� na poziomie Cytrynowego Szlaku, sprawiaj�c, �e w mowie nieznajomego nie by�o obcych d�wi�k�w. - M�w, co si� sta�o. By�e� wilkiem, dop�ki ten tu mag ciebie nie odmieni�. Co pami�tasz? Kim jeste�? - Nazywam si� Roland Leupart - powiedzia� powoli odkl�ty, szukaj�c s��w. - Z ludzkiej osady Veder. Leupartowie nigdy nie wdawali si� w �adne wa�nie, my ludzie spokojni, z�otnikami jeste�my. Jubilerzy z ojca na syna. Mnie mia�a przypa�� pracownia ojca. Ostatnie zam�wienie mieli�my od samego pana Engelberg, Gozlina. Bogowie! - westchn��. - To wszystko moja wina, powinienem pod��y� tam sam! Ojciec nie najm�odszy, niewiele ju� m�g� robi� i wi�kszo�� pracy na mnie spad�a, lecz trzeba mi by�o na Engelberg samemu si� uda�, a nie Rozalind� s�a�! - Ukry� twarz w d�oniach. - Rozalinda, moja s�odka Rozalinda! By�a mi przyrzeczona od dziecka, wychowali�my si� razem, pokochali, tak jak rodzice zamierzyli. Trzeba mi by�o samemu zanie�� ten naszyjnik! Rozalinda tam posz�a, lecz ju� nie wr�ci�a. Czekali�my na ni�, a� w ko�cu poszed�em tam i stan��em przed Gozlinem ��daj�c oddania narzeczonej. - Co powiedzia�? - zapyta� Bennus. - �e jej nie odda, i �e chce jej dla siebie. Pewnikiem wtedy zamieni� mnie w wilka. Nic wi�cej nie pami�tam. - Przypomnij sobie, co jeszcze powiedzia�? - pyta� w�adca. - Jest Mago�czykiem. Powiedzia� wi�cej. Jaki postawi� warunek zak�adu? - Co� o koniu, chyba - m�ody z�otnik marszczy� czo�o i zaciska� palce na po�cieli. - Ju� wiem, powiedzia�, �e pr�dzej kto� galopem drog� na Engelberg pokona, ni�li mi odda Rozalind�. - Nie najszcz�liwszy warunek - rzek� Bennus tylko do Fenrira. - �dziebko nadstawi� karku. Zale�y mu na dziewczynie. Wyrazu twarzy maga nie widzieli w cieniu kaptura, lecz w�adca Magonii wyra�nie by� zaskoczony. Zbity z panta�yku. - Co za problem? - wypali� zniecierpliwiony Merkad. Spod �ciany przy wezg�owiu �o�a ruszy� na �rodek komnaty. - W Magonii koni nie ma? - I szeptem do Firinne: - Czy te� nie chce krewniaka pozbawi� zabawki? Obaj Mago�czycy drgn�li. - Problem w tym, m�ody cz�owieku - warkn�� Fenrir, nie czekaj�c na reakcj� Bennusa - �e Engelberg to wyspa. Konie w wodzie p�yn�, nie galopuj�. - Mam pewien pomys�, Fenrirze - odezwa� si� Bennus po chwili milczenia. - Zostawimy teraz naszych go�ci, niech udadz� si� na spoczynek. A rano pojad� na wybrze�e i tam niech ju� nas wygl�daj�. Za�o�� si�, �e znajdziemy spos�b, by konie nie zamoczy�y kopyt. Przybra� tajemnicz� min� i wyra�nie zadowolony, odwr�ci� si� i wyszed�, a mag za nim. Vernessyci Planowali wyjecha� wcze�nie rano, zostali wi�c obudzeni przed �witem przez s�u�b� wnosz�c� �niadanie. P�niej zaprowadzono ich do koni. Zwierz�ta sta�y ju� na dziedzi�cu, wi�c skorzystali z okazji, by si� rozejrze� wok�. �wiat�o wstaj�cego dnia by�o na tyle s�abe, �e nie o�wietli�o wyra�nie zakamark�w dziedzi�ca, za to cienie pod arkadami rozprasza�y wisz�ce w powietrzu migocz�ce kule, z buzuj�cym w �rodku ogniem. Czekali niecierpliwie na z�otnika, gdy przed stajniami pojawi� si� Fenrir. - Roland Leupart opu�ci� swoj� komnat� przed �witaniem i nikt go wi�cej nie widzia�. Ruszajcie sami! Roland Leupart szybko opu�ci� kr�lewski go�ciniec, przedar� si� przez g�sty, szarpi�cy ubranie �ywop�ot i wszed� mi�dzy drzewa. Leupart wola� zag��bi� si� w g�stw� lasu, gdy� na traktach kr�lewskich nic nie uchodzi�o spojrzeniu w�adcy. Tak przynajmniej m�wiono w Veder. A ka�dy zamieszka�y w Magonii cz�ek wiedzia�, �e nigdy do�� ostro�no�ci, gdy ma spraw� z jej rodowitymi mieszka�cami. Puszcza to co innego. Niby jest r�wnie gro�na jak Mago�czycy, ale przynajmniej wiadomo, czego si� po niej spodziewa�. Spos�b, w jaki mo�e zagrozi�, nie zale�y od przelotnego kaprysu. Dosy� bezpieczna za dnia, a przed stworzeniami nocy te� zdo�a si� cz�owiek os�oni�... Cienie zg�stnia�y, nied�ugo zmierzch ogarnie �wiat. Stan�� na �rodku niewielkiej polanki. Rozejrza� si� - drzewa pocz�y ciemnie�, jak zwykle przed noc�; nasycona, mechata ziele� li�ci sczernia�a ju� tak, �e las wygl�da� jak okryty �a�ob�. Nazbiera� ga��zi pokrywaj�cych �ci�k�. Wybra� najd�u�sze, wbi� ko�ce w ziemi� i zbudowa� co� na kszta�t n�dznego sza�asu. Nie znalaz�by w nim schronienia przed deszczem czy wiatrem, ale te� nie tego po swoim dziele si� spodziewa�. Teraz najwa�niejsze! Podszed� do drzewa na �rodku polanki, kt�re jedyne zieleni�o si� jeszcze w p�mroku. Wygl�da�o, jakby ono stworzy�o t� polank�, a mago�skie ro�liny odsun�y si� od przybysza. Leupart z wdzi�czno�ci� poklepa� m�od� kor� jarz�biny, si�gn�� nad g�ow� i zacz�� rzeza� ga��zie. Doko�czy� budowa� sza�as, wsun�� si� na czworakach do �rodka i zakry� wej�cie listowiem. Bardzo kr�tko zatrzymywa� jego uwag� wznosz�cy si� i opadaj�cy poszum lasu. Po chwili ju� chrapa�. Nie wiedzia�, co go obudzi�o. Brak odg�os�w zda si� raczej, ni� ha�as. W martwej ciszy jak huk wystrza�u rozleg� si� trzask p�kaj�cego patyka. Co� kr��y�o wok� sza�asu. Podpar� si� na �okciu i spr�bowa� przebi� wzrokiem mrok s�cz�cy si� przez ga��zie. W tym momencie Emrys, wi�kszy z ksi�yc�w Magonii, wype�z� ponad drzewa i rzuci� srebrne promienie na �wiat w dole. Co� zaja�nia�o w ciemno�ci. - Rozalindo?! - wykrzykn�� rozpoznaj�c znajome, delikatne rysy. Gor�czkowo odsun�� ga��zie zas�aniaj�ce wej�cie. Lepszy mia� teraz widok na tr�jk�tn� twarz dziewczyny i �uki wysokich ko�ci policzkowych ocienionych rz�sami. Poprawi�a jasne w�osy bole�nie znajomym ruchem. - Co tutaj robisz? - pyta� z niedowierzaniem. - Jak si� tu dosta�a�? - Uciek�am od Gozlina - odpowiedzia�a. - B��kam si� tu p� nocy. - Pochyli�a si� do przodu, chc�c wsun�� si� do sza�asu, ale nagle powstrzyma�a si�. - Nie zaprosisz mnie do �rodka? - spyta�a z wahaniem. - Oczywi�cie. Wejd�, prosz� - odrzek� z�y na siebie. Dziewczyna znalaz�a si� w �rodku. W mgnieniu oka w sza�asie zrobi�o si� tak ciasno, �e czu� jej gor�cy, nios�cy wilgo� oddech na policzku. Przysun�a si� jeszcze bli�ej. - Tak bardzo si� za tob� st�skni�am, m�j mi�y - wyszepta�a. Jednocze�nie jej d�o� niby przypadkiem opad�a na jego kolano. Po chwili ruszy�a w g�r� po wewn�trznej stronie uda. Zatrzyma� j�, przyciskaj�c r�k�. - Nie! - powiedzia� zdecydowanie. Rozalinda nie zra�ona odmow� pr�bowa�a ustami dosi�gn�� jego szyi. Odsun�� si�. Po��danie i oszo�omienie walczy�y z nim o lepsze z obrzydzeniem. Rozalindy nie obraca�o si� na sianie, nie by�a z takich. Dziewczyna roze�mia�a si� cicho, lecz zaraz ucich�a, gdy szorstko odsun�� j� od siebie. - Nie wiem i nie chc� wiedzie�, jak ci� Gozlin wypr�bowa� - powiedzia� z gniewem - ale nie jeste� moj� Rozalind�. Ona nie mia�a smyka�ki do kurestwa. Skromna by�a. - Jak m�wisz? - wysycza�a ura�ona. W�ciek�o�� pocz�a odmienia� jej kruche rysy. - Ale �e� z jednym dobrze trafi� niechc�cy. Nie jestem twoj� Rozalind�. I nie puszcz� tej zniewagi p�azem! Rozchichota�a si� szale�czo. W p�mroku dostrzeg�, �e to nie tylko z�o�� deformowa�a jej rysy. Tr�jk�t twarzy przemieni� si� w regularniejszy owal. Oczy, cho� nadal b�awatne, zmieni�y kszta�t na bardziej sko�ny, wyd�u�ony. W�osy �ciemnia�y. - Duessa... - wyszepta� przera�ony, rozpoznaj�c siostr� Gozlina. - Ale jakim sposobem... - Jak zdo�a�am tu wej��?... Sam mnie zaprosi�e�. - Szybkim ruchem pochwyci�a rynor zwisaj�cy mu z szyi. Obr�ci�a w r�ce. - Jako� nie pom�g� ci mnie przejrze� - stwierdzi�a. - Taki ju� smutek z lud�mi. Nawet je�li znajd� w swych niskich umys�ach miejsce cho� na ociupin� magii, i tak na zmarnowanie to p�jdzie. Gwa�townym ruchem szarpn�a za kamie�. Zanim rzemie� p�k�, bole�nie przeci�� sk�r�. Skaleczenie wype�ni�o si� krwi� i cieniutki strumyczek ogrza� zag��bienie przy obojczyku. �cisn�a tryumfalnie rynor w uniesionej d�oni. - Mnie ju� czas goni, m�j mi�y, mog� ci tylko obieca�, �e z wi�kszym znawstwem od ciebie wykorzystam ten kamie�. - Odwr�ci�a si� i jak duch znikn�a w�r�d drzew. Roland pad� na ziemi� z�orzecz�c okrutnie na w�asn� g�upot�. Kiepem go wszyscy zwa� powinni. Wys�a� Rozalind� na Engelberg, to raz. Potem zaszed� do Gozlina, a� prosz�c si�, aby ten zakl�� go w wilka, to po drugie. Trzy: wyruszy� sam z Tollan. Lecz jak inaczej by�o mu post�pi�? Wiadomo, �e najgorsze nieszcz�cia spadaj� na cz�owieka, gdy przyjmie mago�sk� pomoc. �al mu pier� �cisn��, �e nie pojecha� go�ci�cem wedle �yczenia Bennusa. Pewnikiem na ich drodze �aden z czarownik�w nie stan��. Vernessyci sp�dzili niespokojn� noc w karczmie w rybackiej wiosce, a rano wyruszyli na wsch�d go�ci�cem r�wnoleg�ym do morskiego brzegu. Humor im powr�ci�, gdy tylko osad� zamieszkan� w wi�kszo�ci przez ludzko-mago�skich miesza�c�w pozostawili z ty�u. Jechali dok�adnie pomi�dzy lasem a niewielkimi wydmami, z oddali s�yszeli poszum morza. Ra��ce s�o�ce, ja�niejsze ni� zapami�tane z domu, odbija�o si� od bia�ego t�ucznia, kt�rym wysypana by�a droga. Upa� zn�w zapanowa� okrutny, dawa� im si� pot�nie we znaki i przeklinali pod nosem we�niane kaftany i ci�kie kolczugi. - Nie rozumiem, sk�d Bennus wiedzia�, o co pyta�? - odezwa� si� Merkad podje�d�aj�c do Firinne. - Jak wykoncypowa�, �e Gozlin naznaczy� warunek? - Co ci wiadomo o Mago�czykach? - spyta�a Firinne. - No... - zawaha� si�. Przez chwil� chcia� ich nazwa� demonami, jak czyni�y to pos�ugaczki jakie�, lecz pohamowa� si� wiedz�c, �e w lepszym towarzystwie za takich nie uchodz�. - S� inni ni� my - wybrn�� dyplomatycznie. - W czym inni? - No... inni. Maj� magi�, naprawd� mocne czarowanie. I s� �li. - Dlaczego? - Nie uda�o jej si� ukry� u�mieszku. Ch�opak stropi� si� jeszcze bardziej. - No... Dzia�aj� na szkod� ludziom. - W tym to si� chyba od samych ludzi nie za bardzo r�ni�, prawda? - odrzek�a. - Mago�czycy nie wierz� w bog�w, nie znajdziesz tu �adnej mago�skiej �wi�tyni, tylko ludzkie - a jednocze�nie s� to najbardziej religijne istoty, jakie znam. Nie musz� wierzy�, oni wiedz�. W�adaj� magi�, gdy� si�gaj� umys�em poza nasz �wiat, czas mo�e i patrz� na� z zewn�trz. - Cytrynowy Szlak! - wykrzykn�� Merkad zadowolony, �e jest w stanie doda� co� od siebie. - Cytrynowym Szlakiem chodz� tylko ludzie. A wiedzie zawsze w d�, zapami�taj to sobie - powiedzia�a z naciskiem. - Zbyt wielu m�odzik�w ju� widzia�am bawi�cych si� zielem. Wydaje im si�, �e mo�na igra� ze �wiadomo�ci�, jak szamani Po�udniowego Kontynentu i nic za to nie p�aci�. Cena jest jedna: szale�stwo. Szamani, miarkuj sobie, nie u�ywaj� ziela tylko aun�w. My czasem nie mamy innego wyj�cia. Tylko ziele. A i tak nigdy nie osi�gniemy mistrzostwa Mago�czyk�w. Oni cz�ci� swojego jestestwa przebywaj� stale w niewidzialnym - jak lubi� podkre�la�, wy��cznie dla nas niewidzialnym - �wiecie, gdzie my�l rozkazuje materii. Zmiany wprowadzone na tym poziomie wp�ywaj� na nasz �wiat. Czarowanie jest dla nich jak uk�adanie klock�w, dzia�ania w pami�ci. My jeste�my tylko pasa�erami w chybotliwej ��dce, w ich mocy jest by� wiatrem, kt�ry j� popycha. Nadymaj policzki, a� p�kn�, a ��d� ani drgnie. Czasem tylko jedn� nog� wychyniemy na brzeg i udaje nam si� t� ��dk� ruszy�. - Magiczne przedmioty, arca-vigra'a - je�li ich u�ywaj� - symbolizuj� zmiany, jakie zosta�y ju� wcze�niej przygotowane na tej wy�szej p�aszczy�nie, dlatego r�wnie� ludzie mog� z nich odnie�� korzy��. Mago�czyk�w jednak�e niewol� regu�y. Istotom o takiej pot�dze zabroniono z nami igra�, inaczej sprowadz� na siebie gniew bog�w. A czarownicy kilka razy przekonali si�, �e ci o nas nie zapomnieli. Zgodnie z ahims�, Gozlin musia� zostawi� furtk�. Zak�ad z cz�owiekiem. W mago�skim rozumieniu tego s�owa post�pi� etycznie. - Cz�owiek nie k�opota�by si� stawianiem zagadek - skomentowa� Merkad. - Cz�owiek na jego miejscu nie wygl�da�by gromu z jasnego nieba, je�eli tego poniecha. Jedynie ludzie s� tak wolni, �e mog� rozmy�lnie czyni� z�o i nie pozostawi� ofierze �adnej drogi ucieczki. Merkad z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�. Podni�s� si� w strzemionach. - Ej, a co to? - Go�ciniec od lasu rozdziela�y dwa szpalery �ywop�otu. Nagle co� zachrobota�o. Z listowia wychyn�� cz�owiek w brudnym i podartym ubraniu. Merkad pierwszy rozpozna� z�otnika. - Leupart?! Duessa powr�ci�a na Engelberg zadowolona. Mia�a rynor, najlepszy spos�b, by utrze� nosa dziewce, ho�ubionej przez brata. Ju� i tak zbyt d�ugo znosi�a tutaj t� kobiet�. Radowa�o j� i to, �e z�otnikowi te� przy okazji za afront odp�aci. I to wszystko nie przeciwstawiaj�c si� ahimsie, gdy� tej nie narusza�o spe�nianie ludzkich �ycze�. Sami odpowiadali za swe pragnienia. Nasz�a Rozalind� w ogrodzie. Jasnolice dziewcz� przycupn�o w�r�d ulubionych krzak�w kremowych r�. Przez moment rozmawia�y grzecznie o tym i o owym, �e kwiecie kwitnie, a woda w fontannie szemrze. Raptem Duessa zmieni�a temat: - Wiem, �e nie by�am ci przyjazna... - zacz�a z ostro�na. Rozalinda zerkn�a na ni� niepewnie, lecz zachowa�a milczenie. - Chcia�abym to naprawi�. - Chwyci�a Rozalind� za r�ce, przyci�gn�a j� zmuszaj�c, aby spojrza�a jej w twarz. - Gozlin tak by si� ucieszy�, gdyby�my przesta�y si� wadzi�. - Rozalinda nie mog�a uwolni� si� spod uroku spojrzenia Duessy. Co� uleg�o zmianie. Przecie� to niemo�liwe, aby kto� tak pi�kny by� z�y, pomy�la�a dziewczyna. Duessa zdawa�a si� m�wi� szczerze. O, w�a�nie zab�ys�y �zy! I jedna z wolna sp�yn�a zostawiaj�c l�ni�cy �lad... - Nie p�acz - poprosi�a Rozalinda. Duessa podnios�a g�ow�. - B�dziemy przyjaci�kami? - Je�li tego chcesz. - Magonka z rado�ci� na obliczu pochwyci�a d�onie Rozalindy. Powoli zacz�y i�� ogrodow� alejk�. - Mam dla ciebie prezent - odezwa�a si� Duessa - sp�niony podarunek, z jakim nale�a�o ciebie powita�. - Wyci�gn�a kamie� i unios�a, by pokaza� Rozalindzie. - Nazywa si� rynor, je�eli spojrzysz przez t� dziurk� w �rodku, dojrzysz prawdziw� istot� rzeczy, pomimo otaczaj�cej j� magii, formy, jaka j� wi�zi. Widzie� rzeczy takimi, jakimi s�, bez �adnych z�udze�, to wielka umiej�tno��. Brakuje jej ludziom. Czy� nie chcia�aby� zobaczy� Gozlina tak, jak ja go widz�, pozna� prawdziwej istoty? - O tak! - odpowiedzia�a zamy�lona Rozalinda, zna� by�o, �e s�owa Duessy dotkn�y spraw z dawna j� gn�bi�cych. - Gozlin ma tyle tajemnic - westchn�a. - Chcia�abym go lepiej zrozumie�. Duessa z�o�y�a rynor w wyci�gni�tej r�ce dziewczyny. U�miech jej ocieka� s�odycz�, gdy wypowiedzia�a obowi�zkowe ostrze�enie: - Faer t'e'll offi quel t'a plaisi. Lecz Rozalinda ju� nie s�ucha�a. Mortimer z towarzyszami sp�dzili wi�ksz� cz�� dnia i pocz�tek nocy czekaj�c na Bennusa. Obraz pla�y nad Zatok� Senlis wry� si� im ju� g��boko w pami��. Drobny, srebrzysty piasek si�ga� samej wody, kt�ra w blasku Emrysa przybra�a ciemnozielony odcie�, wysrebrzony jedynie tam, gdzie na zmarszczkach fal zata�czy�o odbicie ksi�yca. Za plecami mieli wapienny klif, kt�ry otacza� zatok� z obu stron wdzieraj�c si� g��boko w morze. Z prawej strony ska�a zawraca�a i zamyka�a wej�cie do zatoki, lecz morze przebi�o si� przez ni�, otwieraj�c w ten spos�b olbrzymie wrota. Linia przyp�ywu przesun�a si� ju� w g�r� po skale oddzielaj�cej zatok� od morza, piasek pla�y gin�� pod wod�. Poczynali w�tpi� w to, czy Bennus rzeczywi�cie zamierza� im pom�c. Leupart siedzia� apatycznie, wspar� czo�o na podci�gni�tych, obj�tych ramionami kolanach. Emrys w swej nocnej w�dr�wce przesun�� si� i �wieci� bezpo�rednio nad skalnymi wrotami. - Hej, popatrzcie! - zakrzykn�� Merkad. - Stado ptak�w! Nie wiedzia�em, �e w Magonii jakie� ptaki w�druj� noc�. - Bo i nie powinny - odrzek�a Firinne. Zaciekawiona, zbli�y�a si� do wody. - Nocne ptaki to drapie�niki, rzadko ��cz� si� w stada. - To nie ptaki - powiedzia� Mortimer podnosz�c si� z piasku. - Przypatrzcie si� lepiej. Cienie zas�aniaj�ce ksi�yc straci�y regularno��, z do�u zaokr�glone, z g�ry przykryte poszarpanymi li��mi. - Bogowie! - krzykn�a Firinne rozpoznaj�c widok. -Tyle mog� rzec, �e dobrze, i� nie przenie�li ich do naszego �wiata. Wojny wygl�da�yby wtedy zupe�nie inaczej. - Lecz co to jest? - zapyta� Merkad. - Przypatrz si� dobrze, ch�opcze - powiedzia� Mortimer. - Bogowie, Bennus musia� tu �ci�gn�� ca�� swoj� flot�! Okr�ty przybli�y�y si�. Jeden tylko przez chwil� zas�oni� tarcz� Emrysa. Statki zacz�y opada�, jeden za drugim z wolna na wod� i chowa�y si� za wysokimi ska�ami. Chc�c lepiej widzie� ludzie ruszyli w g�r� wapiennego zbocza, gdy zza ich plec�w dobieg�o dono�ne klaskanie. Odwr�cili si�, zaskoczeni. - Zawsze robi wra�enie - rzek� Bennus i u�miechn�� si� przepraszaj�co. - Reakcje nieuprzedzonych pozwalaj� mnie samemu ponownie cieszy� si� tym widokiem. Lecz chod�my na ska�y, stamt�d docenicie flot� Magonii w jej pe�nej chwale, tak jak na to zas�uguje. Wspi�li si� na skaliste wrota zamykaj�ce zatok�. Woda unios�a si� ju� wysoko ukrywaj�c w swej topieli otw�r w skale. Wrota wygl�da�y teraz jak niewielki cypelek, skalista grobla. Mago�ska flota opada�a na wod� burta przy burcie tworz�c pas pok�ad�w si�gaj�cych od ska�y przy zatoce Senlis a� do wysokiego brzegu wyspy b�d�cej we w�adaniu Gozlina. Gdy tylko statki ustawi�y si� w odpowiedniej pozycji pocz�to je po�piesznie wi�za� linami i przerzuca� trapy, tu i tam usuwaj�c reling, by poszerzy� przej�cia. - Rzeczywi�cie robi wra�enie - rzek� Mortimer. Ponownie poczu� si� dzieckiem, kt�re przez dziesi�� lat wychowywa�o si� w portowym mie�cie Vsmorye i godzinami przesiadywa�o na nabrze�u s�uchaj�c opowie�ci �eglarzy. Nadal �ywi� naiwn� nadziej�, �e przejmie kiedy� flot� Lamarr�w, swoj� ojcowizn�. Za�ogi statk�w ko�czy�y przygotowania. Ska�� i poszczeg�lne pok�ady po��czy�y szerokie pomosty. Lecz za�ogi nie sko�czy�y jeszcze swojego zadania. - Dlaczego sypi� na wszystko ziemi�? - zapyta� Mortimer. - Lubi� by� ostro�ny - odpowiedzia� Bennus. - Ruszajcie! Spi�li konie. Zwierz�ta ostro�nie przesz�y na pok�ad pierwszej brygantyny. Przez chwil� wydawa�o si�, �e opanuje je panika, lecz wkr�tce przesta�y zwraca� uwag� na przechy�y pok�ad�w. Galopowali na Engelberg. Wiatr ta�czy� w rejach, napi�te liny trzeszcza�y z wysi�ku, a koniom ziemia spod kopyt pryska�a w morze. Zbli�ali si� do wyspy Gozlina. Teraz gdy przyp�yw osi�gn�� swoje apogeum, Cahor, siedziba w�adcy Engelbergu, widziany od strony l�du wyrasta� wprost z fal. Wra�enie wzmaga� kszta�t budowli, kt�ra niegdy�, nim wola Bennusa wynios�a j� na powierzchni�, s�u�y�a za siedzib� w�adcy podwodnego kr�lestwa. Jasne, spiralne kopu�y na�ladowa�y gigantyczne morskie muszle. Podobne wzory na �cianach zewn�trznych mur�w i wie� pokrywa�y korale, na szczycie splataj�ce si� w nieregularne blanki. Wkr�tce opu�cili ostatni pok�ad, by stan�� przed bramami Cahoru. Rozwarto je przed nimi bez mitr�gi. Komnata, do kt�rej wkroczyli, niegdy� tronowa, przypomina�a o dawnych kr�lach podwodnego kr�lestwa Fuatha. P�askorze�by udanie oddawa�y podwodn� ro�linno��, w�r�d kt�rej kry�y si� legendarne morskie potwory. Gozlin oczekiwa� ich rozparty na kryszta�owym krze�le o wysokim, zdobionym oparciu, ustawionym przy szczycie d�ugiego sto�u. By� m�czyzn� ciemnow�osym, o jasnych oczach. Mi�kkie kosmyki w�os�w opada�y mu wok� przystojnej twarzy. Ubrany w obszern� koszul�, w�skie sk�rzane spodnie i mi�kkie wysokie buty, trzyma� nogi na kraw�dzi sto�u. Na widok go�ci wsta� i uk�oni� si� z przesadn� galanteri�. - Widz�, �e wr�ci�e�, Leuparcie - odezwa� si�. - Nie �al ci �ycia wilka? - Oddaj mi Rozalind� - powiedzia� z�otnik wzburzony obra�liwie uprzejmym u�miechem Gozlina. - Warunek by� taki, �e konno pokonam drog�. I jestem. Nie zdo�asz temu zaprzeczy�. - M�j stryj wam pom�g� - odpowiedzia� Gozlin wskazuj�c na widoczny w oknie wykuszu �agiel. - Nie r�ni si� to od przebycia cie�niny na promie. Bennus m�g� zmusi� morze, by si� rozst�pi�o... - Zastanowi� si� przez chwil�. - Tak, to dobry pomys�. Morze winno si� rozst�pi�, konie pobiec nie trac�c ziemi spod kopyt... Tak, wtedy bym si� zgodzi� - doko�czy� z przekonaniem. - Naprawd� by� si� zgodzi�, panie? Taki tw�j warunek? Ziemia pod kopytami? - u�ci�li� Mortimer. - Obejrzyj zatem dok�adniej te statki. Gozlin podszed� do okna, z�o�onego z grubych sze�ciok�tnych kawa�k�w szk�a oprawnych w o��w. Otworzy� je i wyjrza� przysiadaj�c na parapecie. Po chwili wsta� i bez s�owa wr�ci� na swoje krzes�o przy stole. Pochwyci� za stoj�cy obok kielicha srebrny dzwonek. - Wygra�e� - powiedzia� do Leuparta. - Nie �miem dalej nagina� warunk�w, lecz pozostawmy ostateczn� decyzj� Rozalindzie. Je�eli zechce p�j�� za tob�, nie stan� wam na drodze. - �adnej magii? - �adnej. Do komnaty wkroczy�a Rozalinda. Przystan�a na widok ludzi. Widzia�a z okna, jak flota Bennusa pomog�a Rolandowi w dostaniu si� na Engelberg, lecz nie s�dzi�a, �e z�otnik stan�� przed Gozlinem w tak licznej asy�cie. Leupart chcia� podbiec do niej, przytuli�, lecz Firinne przytrzyma�a go za rami�. - Rozalindo - odezwa� si� Gozlin uprzejmie - musisz podj�� decyzj�. Ludzie ci przybyli, by ciebie uwolni�. - Mortimer zmarszczy� czo�o, w g�osie bratanka Bennusa us�ysza� cie� sarkazmu. - Mo�esz odej��, je�li tylko taka twoja wola. - Rozalindo! - zawo�a� Leupart. Zdo�a� uwolni� si� z uchwytu Firinne. Podbieg� do dziewczyny. - Najmilsza moja! - Odejd� ode mnie! - zakrzykn�a gniewnie dziewczyna. Cofn�a si� kilka krok�w i zmierzy�a z�otnika wrogim spojrzeniem. - Wracaj sam do Veder! Z�otnik powi�d� bezradnym wzrokiem po swoich towarzyszach. - Bogowie, on j� zaczarowa�! Rozalindo! Otrz��nij si�! Jeste�my sobie przeznaczeni! Czy za nic masz wol� naszych rodzic�w?! - To o�e� si� z nimi! Nic mnie nie obchodz�. To moje �ycie i chc� je prze�y� zgodnie ze swoj� wol�, a nie ich. Nie mam zamiaru zestarze� si� czekaj�c, a� b�d� mog�a za siebie decydowa�. A i to wtedy jeno, gdy owdowiej�! Zapragn�� wstrz�sn�� ni� na tyle, by powr�ci�a do zdrowych zmys��w. - Rozalindo! Nie mo�esz przecie� �y� jak jaka� rozwi�z�a p�mago�ska dziewka! Dziewczyna pokra�nia�a ze z�o�ci. Zacisn�a d�onie i nabra�a tchu. - Chc�! - krzykn�a. - Zawsze chcia�am! - On ciebie przemieni�... - powiedzia� powoli tonem doros�ego m�wi�cego z dzieckiem. Roz�o�y� r�ce. - Nie jeste� ju� t� Rozalind�, kt�r� zna�em... Poszukam sprawiedliwo�ci u Bennusa, on ciebie uleczy. Cofnie z�e czary. - Jak groch o �cian�! - zakrzykn�a gniewnie Rozalinda do stoj�cych z ty�u ludzi. - Og�uch� do reszty! Tak te� by�o w Veder! Nigdy mnie nie s�ucha�, wynajduj�c we wszystkim potwierdzenie swoich pragnie�! - Pokr�ci�a gwa�townie g�ow�. - Nie znaczy nie, a nie by� mo�e, m�j panie! Podesz�a do Gozlina i chwyci�a go za r�k�. U�miechn�� si� i obj�� j�. - Nikt nie musia� mnie porywa�, sama tu przysz�am. Porwanie to bajeczka maj�ca zaoszcz�dzi� mi procesji s�siad�w i krewnych perswaduj�cych, bym wr�ci�a na drog� cnoty! Wyno� si�, przepadnij, nie chc� ju� ciebie wi�cej na oczy ogl�da�! - Pani wyrazi�a swe zdanie - odezwa� si� Gozlin. - Nie b�d� was zatrzymywa�. Firinne chwyci�a Leuparta za �okie� i nie bacz�c na jego protesty popchn�a w stron� drzwi. Rozalinda i Gozlin zostali sami. - Popatrz - powiedzia�. Poprowadzi� dziewczyn� do otwartego okna. - Trzeba przyzna�, �e wiele zdzia�a�. U�y� dla swoich mrzonek jednego statku Bennusa to ju� wyczyn, a tu mamy do czynienia z ca�� flot�. Pochlebiam sobie, �e po cz�ci z uwagi na mnie m�j drogi stryj wzi�� udzia� w awanturze. Naruszy�em kr�lewski monopol na grendele, wi�c chcia� mnie poni�y�, wspomagaj�c cz�owieka w zak�adzie. - Za�mia� si� cicho. - To nawet zabawne. Rozalinda wypl�ta�a si� z jego obj�� i przesz�a na �rodek komnaty. W zamy�leniu pochwyci�a w d�o� rynor zawieszony na szyi, wyci�gaj�c kamie� spod materia�u sukienki. - Powiedz mi... - odezwa�a si� zamy�lona. - To nie jest twoja prawdziwa posta�, prawda? Usiad� w oknie. - Jaka posta�?! - zapyta� zdziwiony. - Ludzka. - Mo�emy j� wybra� - odpowiedzia� wzruszaj�c ramionami. - Taki wyb�r m�wi du�o jednocze�nie o pochodzeniu Mago�czyka. Tylko potomkowie rod�w kr�lewskich potrafi� zapanowa� nad ludzk� postaci�, odzia� j� w indywidualne cechy. To kwestia presti�u. Zaniepokojony pr�bowa� dojrze�, co Rozalinda kurczowo �ciska w d�oni. - Nie o posta� mi chodzi. - Pr�bowa�a przypomnie� sobie, jakiego s�owa u�y�a Duessa. - Ju� wiem! Istota! Jaka jest twoja prawdziwa istota?! - Co tam trzymasz w r�ku!? - krzykn�� przera�ony. - Poka� mi natychmiast! - Chc� lepiej ci� pozna� - powiedzia�a z u�miechem, podnosz�c rynor do oka. - Zaniechaj! - Rzuci� si� do przodu pragn�c wyrwa� kamie� z jej r�ki. Za p�no. Nie zobaczy�a prawdziwej postaci Gozlina. P�omienie obj�y jej cia�o. Najpierw sp�on�y w�osy, jakby zdmuchni�te gor�cym oddechem. Zm�tnia�y oczy, pokryte drgaj�cymi z b�lu, krwistymi nagle powiekami. Podda�a si� sk�ra. Poczerwienia�e b�ble wype�ni� p�yn, kt�ry w olbrzymim �arze szybko wyparowa�. W powietrzu rozni�s� si� sw�d palonego mi�sa i skwierczenie, gdy poczernia�a sk�ra p�k�a z suchym trzaskiem, ods�aniaj�c wpierw wilgotne przez u�amek chwili jeno wn�trze mi�ni, a potem biel ko�ci. Rozalinda upad�a. Wszystko rozegra�o si� b�yskawicznie. Gdy Rozalinda nie odpowiedzia�a na pytanie Gozlina, ten si�gn�� my�l� i dojrza� z�owrogi cie�, wir przebijaj�cy p�aszczyzn� istnienia i ��cz�cy j� z tym, co istnieje poza ni�; wir, kt�ry dla ludzkiego oka zda� si� niewinny jak kamyk. Dostrzeg� to jednak zbyt p�no, by wytr�ci� go ukochanej z d�oni. Kiedy Rozalinda zdecydowa�a si� podnie�� rynor do oka, jej los by� przes�dzony. Nikomu ze �miertelnych nie uda�o si� spojrze� w prawdziw� twarz ognia i wyj�� z tego bez szwanku. Gozlin rzuci� si� na kolana. Wzi�� rynor do r�ki, popatrzy� na niego, �cisn��. Uni�s� g�ow� i krzyk protestu zabrzmia� w powietrzu Engelbergu. Za oknem pocz�� sypa� �nieg. Bogowie poruszyli si� zaniepokojeni. Ma�gorzata Wieczorek