Firkin #4 666 stopni Fahrenheita - HARMAN ANDREW

Szczegóły
Tytuł Firkin #4 666 stopni Fahrenheita - HARMAN ANDREW
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Firkin #4 666 stopni Fahrenheita - HARMAN ANDREW PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Firkin #4 666 stopni Fahrenheita - HARMAN ANDREW PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Firkin #4 666 stopni Fahrenheita - HARMAN ANDREW - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HERMAN ANDREW Firkin #4 666 stopniFahrenheita ANDREW HERMAN Dla przez nikogo nieopiewanych bohaterow wielkiego Legendarnego zespolu. Bez zmasowanych sil pelnych poswiecenia entuzjastow, ktorzy tworza brytyjskie wydawnictwo Random House, zapewne pozostawalbym bez pracy... a wy zapewne nie czytalibyscie tych slow.Kilka specjalnych "dziekujow" dla Johna, Nicoli i Julesa z Kacika Wydawniczego. Najnizsze uklony. Dla Kate i Tracey z Kacika Reklamy i Rozwiazywania Problemow. Hurraa! Dla Dennisa i jego ludzi z Dzialu Graficznego gromkie brawa! No i ogromne "cmokl" dla wszystkich zaangazowanych w Wysylanie Ksiazek na Polki. Niech wystapia Ron, Paul, Michael, Kate G., Graha, Rod, Mike, David, Gili, Kate R., Peter, Debbie, Alan, Jeremy Chris i Arne. Tak trzymac, prosze... Slysze kroki dyrektora banku... Na koniec bardzo szczegolny i zdecydowanie zalegly pisk publicznego zachwytu dla faceta, bez ktorego moje ksiazki z pewnoscia nie bylyby ani w polowie takie sliczne. Dla artysty, ktoremu po tych wszystkich plomieniach nie zostal juz ani kolor zolty, ani pomaranczowy. Dzieki, Mick. A jesli chodzi o nastepna okladke... Rozdzial pierwszy Wladza nad ssakami Otworzyl oczy, spojrzal w lustro i uznal, ze polubi bycie kobieta. Zwlaszcza odziana w tak interesujaca bielizne. Czekaly go trzy tygodnie totalnej nimfoma-niackiej przyjemnosci, a on byl bezwzglednie zdecydowany wykorzystac kazda minute rozpusty do maksimum. Wczesniej jednak musial zorientowac sie w kilku kwestiach - tak przynajmniej twierdzila wakacyjna broszura. Punkt pierwszy: uwodzenie.Wyprobowal odrzucanie w tyl dlugich do pasa jasnoblond wlosow, zatrzepotal trzycalowymi kruczoczarnymi rzesami i sprobowal wydac przecudne wargi. Nic z tego. Piecset lat harowki kilofem w parnych kopalniach Hadesji jakos nigdy nie stworzylo mu okazji do tego typu prob. Problemem byly chociazby zeby. Nauka zmyslowego wydymania warg przy ustach pelnych zoltawych klow i podbrodku w kolorze zniszczonego skorzanego fotela nie nalezy badz co badz do najprostszych zadan. Demon uznal, ze chwilowo da sobie spokoj z wydymaniem warg i skoncentruje diabelskie wysilki na opracowaniu zabojczo kokieteryjnego chichotu. Nie bez niepokoju wciagnal powietrze gleboko do pluc, oszolomiony wzrastajacym powoli usciskiem bielizny, ktora wzmacnialy fiszbiny i mnostwo interesujaco umiejscowionych ramiaczek. W umysle stworzyl wizje dzwieku, jaki ma zamiar wydac ze swych przeslicznie kobiecych ust - lagodny, stosowny pisk, swobodnie wzrastajacy o oktawe, zakonczony gwaltownym wdechem. Niepokojacy, lecz pociagajacy (w nieodparcie uroczy sposob), gwarantowac mial sklonienie tlumow podnieconych konkurentow do masowego oblegania drzwi. Nikt z wyjatkiem demona nie uznalby tego, co opuscilo jego gardlo, za melodyjne. Mowiac szczerze, stado oslow w rzezni brzmialoby w porownaniu z tym dzwiekiem jak orkiestra symfoniczna. 0 dziwo jednak, wysilki nie poszly na marne. Demon z usmiechem niecierpliwosci na obliczu drzal z podniecenia, nasluchujac dudniacych w korytarzu krokow. Nonszalancko oblizal maly palec, prze- 3 jechal nim po wyskubanej ze smakiem brwi i wygladzil przod halki.Kilka sekund pozniej drzwi wylecialy z zawiasow i do srodka wpadla horda gotowych na wszystko mezczyzn. Demon uniosl brew, gdy dostrzegl, ze wszyscy odziani sa w habity. Wiedzial, ze w Poludniowej Hedonii odchodza niezle numery, ale zeby habity? Nic to, raz sie zyje... -Czolem, kochaniutcy! - zawolal zmyslowo. Podloga dudnila piekielnym halasem, lecz oni wciaz nadchodzili. General Synod w kompletnych karmazynowych szatach wlasciwych dla jego urzedu wpadl do pokoju, ostrzeliwujac sie szerokimi strumieniami stuprocentowej Wody Swieconej. Zza jego plecow wyskoczylo trzech mnichow, ktorzy chwycili groteskowo mizdrzaca sie kobiete i zaciagneli ja, wierzgajaca i krzyczaca, na lozko. Ludzie z klasztoru wiedzieli, ze dorwali kolejna ofiare na goracym uczynku. Przytloczony demon z Hadesji zatrzepotal rzesami. Nie spodziewal sie, ze kokieteryjny chichot okaze sie az tak skuteczny. W kazdym razie - ze okaze sie taki bez odpowiednich cwiczen. Dopiero gdy paski zacisnely sie wokol jego nadgarstkow i kostek, swiece zaplonely, a na przenosnym polowym oltarzu pojawilo sie kadzidlo, demon doszedl do wniosku, ze byc moze - choc wcale niekoniecznie - sprowadzilo ich tu cos innego niz wieczorna pokusa. General Synod rozpromienil sie usmiechem fanatyka i wyrzekl slowa przyprawiajace o drzenie serca kazdego demona na wakacjach: -W porzadku, panowie, gotowi do egzorcyzmow? Dla Demona Alhfa nastepne poltorej godziny zmienilo sie w czyste pieklo. Po drugiej stronie nieskazitelnie bialych talpejskich szczytow zagniezdzila sie niczym dlugi na tysiac stop, rozedrgany smok rojna masa zwana Cranachanem. W tym wlasnie momencie gleboko wewnatrz poskrecanych jelit Cranachanu dalo sie slyszec ciezkie, zaprawione alkoholem i nuta przygnebienia westchnienie. Wielce Wielebny Hipokryt III z ponura mina odkorkowal druga butelke wina mszalnego, ktorego data poswiecenia ginela w pomroce dziejow, nalal sobie kolejnego solidnego kielicha i siedzial smetnie w samym srodku cuchnacego szczurami chaosu zakrystii. Z ciemnosci wystawala para drgajacych wasikow, ktorych wlasciciel popiskiwal w oczekiwaniu na kawalek najblekitniejszego z serow. Hipokryt westchnal po raz kolejny i cisnal w ciemnosc kawalek sera, ktory zostal natychmiast schwytany i zarlocznie schrupany. Ten kawalek gnijacego produktu nabialowego zawieral cala jego nadzieje na to, ze kiedys pojawia sie wierni 4 i dane mu bedzie wyglosic kazanie - nadzieje, ktora miala w ciagu kilku godzin nawiedzic go ponownie, zawarta w malych, czarnych kulkach szczurzych odchodow.Nikt nigdy nie odwiedzal kaplicy sw. Absencjusza ze Sklerozy, by oddac mu czesc. W ciagu piecdziesieciu lat odspiewano tu moze jeden krociutki psalmik. Wielce Wielebny Hipokryt III byl onegdaj histerycznym optymista, ale szybko poznal stosunek mieszkancow Cranachanu do religii. Niemal rownie szybko znalazl w miare rozsadne wyjasnienie dla faktu, ze nikt nigdy nie przychodzi na modlitwe. Tu nie chodzi o to, ze Cranachanie nie wierza w rzeczy, ktorych nie widza, ktorych nie moga dotknac ani z ktorymi nie moga porozmawiac. Co to, to nie. Po prostu nie maja wystarczajaco duzo wiary, by obdzielac nia rowniez religie, powiedzial sobie Hipokryt i zilustrowal teorie wygodnym przykladem prostego cranachanskiego zywota. Wezmy, powtarzal sobie na okraglo, typowa gospodynie domowa z Cranachanu. Po uwierzeniu przez pierwszych kilka minut dnia, ze poranna mzawka z polnocnego wschodu nie jest gorsza od wczorajszego calodziennego kapusniaczku, po spedzeniu nastepnych kilku godzin na usilnym przekonywaniu samej siebie, ze nie zostanie napadnieta po drodze na rynek, a jeszcze kolejnych na wloczeniu sie po wspomnianym rynku i usilowaniu wzbudzenia w sobie wiary w to, ze w portfelu jest dosc pieniedzy na zakup ilosci rzepy wystarczajacej do nakarmienia dzieciarni; wreszcie, po spedzeniu reszty wieczoru na przekonywaniu siebie i rodziny, ze papka z rzepy byla: a) najlepszym posilkiem, jaki w zyciu jedli, oraz, po szybkim sprawdzeniu zawartosci portmonetki, b) uczta, ktora bedzie musiala wystarczyc im na caly tydzien - coz, po tym wszystkim moglo nie starczyc wiary w luksusy takie jak na przyklad bogowie. Doskonale odzwierciedlalo sie to w liczbie parafian regularnie odwiedzajacych kaplice sw. Absencjusza ze Sklerozy. Wiernych uczeszczajacych co tydzien na nabozenstwo daloby sie policzyc na palcach prawej reki skazanego zlodzieja. To znaczy na jej kikucie. Bylo tak od polwiecza i gdyby Wielce Wielebny Hipokryt III nie zostal ochrzczony w Morzu Spokoju i nie unikal uzywania lub nawet poznania zwrotu "napad zlosci", przeklinalby teraz w dzikiej furii i ciskal lichtarzami w dlugich na miesiac atakach szalu. Nie wiedzial, skad tego wieczora wzielo sie u niego tak wyjatkowe przygnebienie. Moze to sprawka wina, moze pogody, a moze po prostu znudzenia. Po pieciu dekadach spedzonych w towarzystwie wlasnym, tuzina lichtarzy i kilku gryzoni kazdemu niechybnie zabrakloby tematow do rozmowy. Coz, gdyby mial do przeczytania jakas nowa powiesc... Ale zrezygnowal z czlonkostwa w Swiecie Zwoju wiele lat temu, po tym jak uparli sie przy przyslaniu mu tych bzdetow o... ech, o czym to bylo? Zapijaczony umysl siegnal trzydziesci lat w glab stechlych archiwow pamieci. Zaiskrzylo mu przed oczami, gdy tak patrzyl wstecz i wstecz, i wstecz... 5 Znow czyscil lichtarze. W pierwszej chwili nie rozpoznal tego dzwieku. Dwa szybkie zderzenia knykci z drzwiami wejsciowymi i znow cisza. Podniosl wzrok znad ubabranego woskiem swiecznika, ktory wlasnie polerowal, i rozejrzal sie za szczurami. Nic. Wzruszyl ramionami, spojrzal na swiece i nieomal wyszedl z siebie i stanal obok, zorientowawszy sie, ze pukanie oznacza knykcie, a knykcie oznaczaja czlowieka! W sekunde przeskoczyl z pol tuzina law koscielnych i podbiegl do drzwi, szeroko szczerzac sie w oczekiwaniu... ech, to byly czasy. Mogl wtedy biegac... Przypominal sobie teraz, jak chwycil za klamke, popchnal mocno drzwi i sklonil sie w glebokim, powitalnym uklonie, a zlozony wzor zlotych naszyc na jego piusce zalsnil w swietle swiecy.Po poltorej minuty koszmarnego ataku lumbago, przy absolutnym braku wchodzacych do srodka wiernych, Hipokryt z trudem wyprostowal sie i mlasnal. Wyobraznia plata mi psikusy! - pomyslal wtedy, dziesiatki lat temu. Niemniej chwile potem jego spojrzenie padlo na niewielka prostokatna jutowa paczke, oparta o framuge drzwi. 0 dziwo, byla zaadresowana do niego. Drapiac sie w przenikliwym zdumieniu po bladej, okraglej lepetynie, dokladnie zlustrowal wzrokiem korytarz, po czym schwycil paczke, zatrzasnal drzwi i zniknal w zagraconym, cuchnacym szczurami chaosie zakrystii. Na wspomnienie swoich dloni rozrywajacych goraczkowo przesylke i oczu pelnych lez nadziei, gdy rwal jute, usmiechnal sie melancholijnie i pociagnal haust wina. Tytul polecany przez Swiat Zwoju... Na pewno! Najnowsza intelektualna, nowoczesna klasyka literacka spod piora Mandryli Kretowskiej. Drzal z niecierpliwosci. Minely miesiace, odkad wypelnil formularz zamowieniowy i przymocowal go z zapalem do nozki ostatniego z oplaconych z gory golebi zwrotnych Swiata Zwoju. Od tego czasu czekal na przesylke zawierajaca "Seksowne nimfy jezdzace na oklep na kucach do polo..." i doczekal sie! 0 radosci, o szczescie! Zdarl ostatnia warstwe opakowania, cisnal ja w kat i spojrzal na tylna okladke malego, nieciekawie wygladajacego tomiku, ktory trzymal w reku. Dziwny wybor okladki, pomyslal. Odwrocil ksiazke i jeknal rozdzierajaco, przeczytawszy tytul: TELEWPLYWANIE DLA OPORNYCH Sugestywne Oddzialywanie Umyslowe w 24 Prostych LekcjachTo nie to! Nie te ksiazke zamawial! Nikt przy zdrowych zmyslach nie mialby ochoty czytac czegos tak beznadziejnie nudnego! Albo "Seksowne nimfy", albo nic! W mlodzienczym poczuciu urazonej dumy odrzucil podrecznik w kat i zapomnial o nim. Az do dzisiaj... Dziesiatki lat po tym, jak przeczytal juz wszystko, co wpadlo 6 mu w rece w tej malej kapliczce. Poza tym nie czul sie wcale przy zdrowych zmyslach. Desperacko potrzebowal czegos, czegokolwiek, do czytania. Zerwal sie na rowne nogi, lekko zatoczyl i zanurkowal w stosie wielkich pudel, nieruszonych od... bedzie ze trzydziesci lat. Gdy podczas goraczkowych poszukiwan Hipokryt wyrzucal w gore kolejne pudla, liczne pajaki uciekly, korniki zadrzaly, a kilka szczurzych rodzin skladajacych sie z matek samotnie wychowujacych dzieci zostalo nagle bez dachu nad glowa. Na cud zakrawa, ze po pieciu minutach znalazl to, czego szukal.Z trudem opanowujac drzenie rak, odwrocil pierwsza stronice i zaczal czytac. "Gratulujemy wlasciwego wyboru zwoju i witamy w przyszlosci pelnej nieograniczonych mozliwosci! Jestes na poczatku drogi, pouczajacego przezycia, ktore przeniesie cie w Swiat Twojego Wyboru: Swiat, w ktorym przestajesz byc postronnym obserwatorem, w ktorym to ty sprawujesz kontrole! Zapraszamy do skladajacej sie z dwudziestu czterech prostych lekcji podrozy do krolestwa Te-lewplywow. Tak! Zaufaj nam, a nie bedziesz juz dluzej musial czekac na kelnera w barze zycia. Poznaj nasze lekcje, a Szampan Zycia napelni twoj kielich. Podazaj za nami, a szlak twoj usiany bedzie wyjatkowymi okazjami. Tak, to prawda! Dzieki Sugestywnemu Oddzialywaniu Umyslowemu mozesz pozyskac oddanych parafian, o ktorych zawsze marzyles. Skoncentruj swoj umysl zgodnie z zasadami SOU i Telewplywow!" ... i trzysta szesc stron w tym samym tonie. 0 radosci! Ostre jak brzytwa pazury polyskujace czerwonawym blaskiem z irytacja bebnily w zarzucony papierami stol, odliczajac ostatnie, ciagnace sie w nieskonczonosc sekundy dnia. Nagle zatrzymaly sie, popchnely plik przypalonego niepalnego pergaminu po obsydianowym stole, apatycznie ujely szlamopis i nim dla odmiany zabebnily. Nabab zwezil karmazynowe oczy, skrzywil sie na widok stosu dokumentow imigracyjnych i cmoknal zalosnie. Wszystkie rogi w najnowszym pliku byly nadpalone. Kazdy rog kazdej cholernej pojedynczej kartki. To zalosne! Wiedzial, ze powinien je odeslac z powrotem - producenci niepalnego pergaminu zapewniali, ze ich produkt jest "Odporny na wysokie temperatury. Nie marszczy sie, nie zwe- 7 gla, nie spala na popiol. Powaznie". Naprawde powinien go odeslac. Po prostu jakos nie potrafil sie tym przejac, mial na glowie o wiele wazniejsze sprawy. Jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem, juz niedlugo bedzie mogl sie stad wyrwac. Prosta droga na szczyt.Strzasajac popiol z rogow co bardziej nadpalonych kartek, mlasnal, wciagnal haust siarkowego powietrza i apatycznie zaklal. Nie bylo w tym nic niezwyklego. Ot, po prostu kolejny przyklad stanu, w jakim znalazl sie obecnie podziemny swiat. Nagle przez supercienkie okna z plaskiego kwarcu wdarl sie ultrafioletowy blysk. Przez ulamek sekundy na biurku zarysowala sie sylwetka - wysoki na dziewiec stop, pokryty czarna luska stwor otoczony cynobrowa poswiata. Po kilku sekundach od blysku rozlegl sie potezny huk gromu. Zla pogoda rozpetala sie naprawde. Z gory uderzaly oslepiajace potoki plomieni, uderzajac w rojne chodniki, tanczac po niezliczonych dachach i przelewajac sie rozpaczliwie rynsztokami. Na widok pokazu pirotechniki meteorologicznej za oknem Nabab zaklal po raz drugi. Powinien byl przewidziec, ze zrobi sie paskudnie. W dniu, w ktorym zostawia swoj plaszcz przeciwgromowy w pralni chemicznej, zawsze zaczyna gromic. Mial tylko stara popielnice, charakteryzujaca sie irytujacym nawykiem odwracania sie na druga strone przy silnym wietrze. Kto chcialby pracowac w Administracji Piekielnej? - pomyslal ponuro, wygladajac przez biurowe okno. Jego waskie zrenice zamglily sie, gdy przypomnial sobie, jak zglosil sie do pracy. Ach, ten entuzjazm! Zamierzal wypracowac sobie droge przez piekielna piramide stanowisk, radosnie przeskoczyc Komitet Integracji Piekielnej, dac susa nad Ministerstwem Meczarni i podazac wciaz naprzod i w gore, tam gdzie czekala na niego prawdziwa potega. Niestety, nie wszystko poszlo tak, jak zaplanowal: gdzies po drodze utknal w Urzedzie Imigracyjnym, wypelniajac akta nowych mieszkancow Mortropolis, stolicy Podziemnego Krolestwa Hadesji. Tkwil tu od stuleci, osiadlszy na niedajacej szans na awans mieliznie. Podbijanie wiz wjazdowych i sprawdzanie paszmortow nie stanowi ukoronowania kariery demona z ambicjami. Z dyskretnym usmiechem spojrzal na notatke przypieta do tablicy. Zanosilo sie na zmiany. Ha! Po wyborach wszystko mialo ulec zmianie... Nagle z tuby umieszczonej za oknem ulecial slup goracej pary. Kilka sekund pozniej dolaczyly do niego kolejne, grzmiac w halasliwej kakofonii. Nabab, uslyszawszy sygnal konca zmiany przetaczajacy sie nad Mortropolis, pisnal z zachwytu, porwal popielnice z wieszaka i zbiegl po spiralnych schodach. Jego rozszczepione kopyta krzesaly iskry, uderzajac szybko o kolejne stopnie. Lata doswiadczen nauczyly go, ze jesli nie wyrwie sie z biura, zanim zrobi sie tloczno, utknie na wiele godzin w niekonczacym sie ogonku u podstawy schodow. W dodatku tego wieczora moglo byc jeszcze gorzej. Zawsze robilo sie gorzej pod- 8 czas gromienia - idioci z ksiegowosci koszmarnie dlugo uzerali sie z plaszczami i popielnicami.Z uderzeniem kopyt zeskoczyl z ostatniego stopnia, przebiegl przez glowny hol, wpadl w obrotowe drzwi i wyskoczyl na ruchliwa ulice. Natychmiast znalazl sie po pachy w tlumie, od ktorego odroznialy go czarne luski i para zakreconych rogow, dowody przynaleznosci do klasy rzadzacej. Groznie powarkujac, przepchnal sie przez zbita mase cial i ruszyl w strone Tumoru. -Zlezc mi z drogi! - parsknal ze zle skrywana zloscia. - Jazda! Schwycil jedna z nieprzeliczonych par ramion i cisnal jej wlasciciela na bok. Rozluzniajac piesc, wymacal sobie droge przez zbite ciala ze sprawnoscia wlasciwa tredowatemu na styczniowej wyprzedazy. Tak, bylo ich wszystkich zdecydowanie zbyt wielu, w dodatku wciaz naplywali. Naplywali przez rzeke Flegeton. Jedna przyzwoita wojna albo kleska glodu, a przewoznicy musieli transportowac setki dziennie. Wybierajac na chybil trafil poruszajacego sie w slimaczym tempie przechodnia, rozochocony Nabab poczestowal go silnym uderzeniem w tyl glowy. Glowa odwrocila sie, spojrzala na warczacego diabla w doskonale skrojonej skorze z czarnej skory, otrzymala szybki cios w szczeke, poleciala na bok i popadla w nieswiadomosc. Nabab usmiechnal sie szyderczo i ruszyl przez gwarne ulice. Dotarcie do centrum Tumoru zajelo mu poltorej godziny. Jak zwykle zalowal, ze znalazl sie tutaj. Nikt przy zdrowych zmyslach nie wybralby sie tu z wlasnej woli. W uszach huczalo mu od dzwiekow wydawanych przez piekielne maszyny pracujace w Stoczni Flegetonskiej, gorac byl nie do zniesienia - gdzies w okolicach szesciuset osiemdziesieciu stopni - no i krecilo sie tu jeszcze wiecej cial. Zapewniono go, ze powodem, dla ktorego Transcendentalne Biuro Podrozy spolka z o.o. ma swoja siedzibe w Tumorze, sa skomplikowane wzgledy finansowe. Niski czynsz. Zdenerwowany Nabab odepchnal na bok trzech eksmarynarzy, rzucil sie w strone waskiego zaulka i wpadl przez rozgrzane do czerwonosci stalowe drzwi. Podniecenie roslo, gdy kopyta niosly go przez niekonczace sie kondygnacje schodow. Kiedy dotarl na ostatnie pietro drapacza powlok, niemilosiernie rwalo go w udach. Otworzyl drzwi prowadzace do Transcendentalnego Biura Podrozy spolki z o.o. i wkroczyl w sam srodek piekielnej klotni. -Zarezerwowalem trzy tygodnie! - wrzeszczal wielki demon, pochylajac sie nad biurkiem agenta. - Trzy tygodnie. A co dostalem? Poltorej godziny! -Przykro mi, prosze pana. Tego typu wakacje zawsze sa obarczone takim ryzykiem. Ubezpieczyl sie pan? - zaskomlala luskowata postac za biurkiem. -Tak! - krzyknal gniewny klient, energicznie kladac na obsydianowym biurku arkusz nieplonnego pergaminu w nienaruszonym stanie. -Och. - Agent chrzaknal, polizal pazur i przekartkowal dokument, jednoczesnie zastanawiajac sie nad stopniem obronnosci biurka. 9 -No i? - warknal Demon Alhf, wymachujac rozdwojonym, purpurowym z wscieklosci ogonem. -To ubezpieczenie zaklada standardowy zwrot kosztow - odparl nerwowo Flagit. Zaczynal rozumiec, dlaczego byl jedynym chetnym do objecia schedy po poprzednim agencie1. Ten wysoki na dwanascie stop, dzierzacy topor demon byl pietnastym klientem, ktory tego dnia przyszedl ze skarga, i Flagit czul, ze niestety chyba wie, na czym polega problem. - Pokrywa straty wynikle z rezygnacji, blednej rezerwacji, a takze wszelkich czynow noszacych znamiona przestepstwa dokonanych przez osoby trzecie, a spowodowanych przez opetanie przez pana.-No wiec? -Nie gwarantuje zwrotu w wypadku wojen, dzialania sil wyzszych i... eee... - Nie zamierzal wypowiadac tego slowa. Demon stal sie o kilka odcieni cynobru ciemniejszy, co bardzo sugestywnie oddawalo jego uczucie kompletnego niezadowolenia. -Prosze posluchac, kiedy rezerwowalem trzytygodniowe opetanie nastolet niej nimfomanki w Poludniowej Hedonii, oczekiwalem pewnych interesujacych doswiadczen, z ktorych bede mogl zwierzyc sie kolegom w barze. Nie oczekiwa lem natomiast, ze gdy otworze dlugorzese oczy... Zaczyna sie, pomyslal Flagit i zadrzal. -... stwierdze, ze jestem przywiazany do lozka, a nade mna pochyla sie ksiadz! - Demon kontynuowal swoja tyrade. Zdecydowanie. Pietnasty. Flagit sie skulil. -I ze spedze poltorej godziny jako ofiara egzorcyzmow do nieprzytomnosci. To maja byc wakacje?!? Domagam sie zwrotu pieniedzy! - Z ciskajacych gromy ust demona wyciekla cienka struzka sliny. Flagit krzyknal w glebi duszy. "Jeszcze jeden egzorcyzm!" Wygladalo na to, ze swiezo awansowany general Synod dobrze wczuwa sie w role Glownego Egzorcysty. Odrobine zbyt dobrze. Flagit skulil sie za zaslona z dokumentu potwierdzajacego ubezpieczenie, wzruszyl ramionami i tak lagodnie, jak tylko potrafil, oznajmil: -Przykro mi, ale bez Rozszerzonej Gwarancji Antyegzorcystycznej nic nie moge... Demon zawarczal straszliwie i nachylil sie jeszcze bardziej, napinajac szczeki i wahajac sie pomiedzy dobyciem topora a chwyceniem agenta za gardlo. -A... ale, tego, w tych okolicznosciach - zakwilil Flagit, usmiechajac sie glupawo - moge zaproponowac cos innego. Co pan powie na trzytygodniowy blotka glosi, ze ten albo zostal zaaresztowany przez Urzad Ochrony Piekla za dzialalnosc sprzeczna z bardzo rygorystycznymi hadesjanskimi przepisami dotyczacymi Kontroli Ruchu Transcendentalnego, albo tez pechowo zamordowany przez niezadowolonego klienta. Jakakolwiek byla prawda, wszyscy mieli pewnosc, ze wiecej sie nie pojawi. Takie oto niebezpieczenstwa wiaza sie z prowadzeniem biura podrozy. 10 rejs po Flegetonie, he?Trzej sposrod pomniejszych biurowych urzednikow rzucili sie do drzwi. Z nozdrzy demona buchnela para, jeden ze szponow zacisnal sie na drzewcu topora. -Mam rozumiec, ze nie jest pan zainteresowany? To w takim razie moze tydzien surfowania po lawie w Jeziorze Arrheniusa? Demon pewnym gestem ujal Flagita za pokryte luskami gardlo. Agent wyrzucil ramiona do gory w gescie uleglosci i zamachal nimi goraczkowo. -W porzadku, pusc mnie! Alhf rzucil go z powrotem na obrotowe kamienne krzeslo. -Posluchaj - zachrypial Flagit konspiracyjnym tonem. - Co ty na to, zebym powiedzial, ze miala miejsce podwojna rezerwacja? No wiesz, to sie czasem zdarza, zwlaszcza z nimfomankami, sa o tej porze roku bardzo popularne. Bedziesz mogl dochodzic zwrotu kosztow. No i jak? - Flagit rozmasowywal zmiazdzona krtan, rozmyslajac, nie po raz pierwszy zreszta, nad konsekwencjami awansu. Zgoda, pieniadze byly wieksze, ale wizja spedzenia reszty wiecznosci ze zgruchotana tchawica nie napawala go optymizmem. Czyzby mial juz nigdy nie zaspiewac zadnej arii? -Czy to znaczy, ze bede mial inne wakacje? - warknal demon podejrzliwie. -Oczywiscie, prosze wybrac cos z tej broszury. Cokolwiek - wyszeptal Flagit, podajac mu gruby katalog drukowany na kredowym pergaminie. - Prosze cos wybrac. Demon, wciaz mruczac pod nosem, wzial podana mu broszurke. -A jesli nie odpowiada panu wybor, mozemy zalatwic zwrot panskich ciezko zarobionych pieniedzy, pobierajac oczywiscie niewielka oplate manipulacyjna. Demon mruknal i chwilowo zadowolony zaszyl sie w kacie, by przejrzec katalog. Flagit otarl z czola parujacy pot i odetchnal z ulga. Krotkotrwala. Katem oka dostrzegl Nababa. Piekielne serce agenta zabilo mocniej. Rzut oka wystarczyl, by sie zorientowac, ze Nabab przyszedl po odbior. -Czesc, Flagit! - warknal gosc. - Masz cos dla mnie? -Eee, co masz na mysli? - odparl Flagit, wciaz rozcierajac obolale gardlo. -Ty mi powiedz. Powinienes wiedziec, co w tych czasach mozna dostac za pietnascie tysiecy oboli. Pelen obaw Flagit przelknal sline, siegnal za siebie i nerwowo dotknal niewielkiego woreczka. Wiedzial doskonale, ze pietnascie tysiecy oboli to ladnych kilka wozow sprzedanych dusz. Ale sprobuj kupic najnowoczesniejszy ekwipunek po czarnorynkowych cenach. To prawdziwe pieklo. Podenerwowany poklepal worek, majac nadzieje, ze to wystarczy. Nabab spodziewal sie czegos spektakularnego, a cena za zwyciestwo w wyborach byla spora. 11 -Czas dostawy - zawarczal Nabab, przypatrujac sie workowi. - Mam doscczekania. Trzy miesiace glupich wymowek nadwereza moja cierpliwosc. Przy szedl czas na wyniki. I oby byly dobre! Flagit skinal na demona i opuscil pomieszczenie, szybkim krokiem udajac sie do niewielkiego magazynu, polozonego w przeciwleglym rogu ostatniego pietra drapacza powlok. Delikatnie polozyl swoj woreczek na rozgrzane biurko i przetarl czolo. Bylo tu za goraco, nawet dla niego. Na tym polegal problem z najwyzszymi pietrami drapaczy powlok. Zawsze bylo w nich za goraco. Zycie w Podziemnym Krolestwie Hadesji z natury bylo gorace, ale tutaj, w miejscu upchnietym pod poteznym sklepieniem kamiennego sufitu (czule zwanego skalosfera) panowal gorac. Czasami temperatura dochodzila do szesciuset dziewiecdziesieciu stopni. Na szczescie sytuacja wkrotce miala ulec poprawie. Pierwsza decyzja nowego agenta bylo szybkie zainstalowanie klimatyzacji. Zostal szefem, wiec po coz mialby sie pocic? -Co chcesz wiedziec? - wychrypial Flagit. Wciaz szczypalo go w gardle, wartki strumyk potu splywal po luskach na jego grzbiecie. -Dobrze wiesz! Pietnascie tysiecy oboli! - wykrzyczal Nabab, uderzajac jedna pokryta luskami piescia w druga. - Miales pietnascie patykow. Pokaz towar! -Badania i proces technologiczny sa nieco drogie, zwlaszcza jesli chce sie wygrac wybory... - Flagit wiercil sie i przecieral czolo. -Czy ja prosilem o wymowki? Prosilem? Zamknij sie i pokaz mi powod, dla ktorego unikales mnie przez ostatnie trzy miesiace - wywarczal pochylony Nabab zdecydowanie zbyt blisko ucha Flagita. Agent przelknal sline, majac nadzieje, ze najnowsze skarby sie nie stopily. -Dlaczego spotykamy sie tutaj? - szczeknal Nabab. - Za goraco tu. Poza tym nienawidze Tumoru! -Mam tu biuro, poza tym to u ciebie jest za goraco. Wszedzie kreca sie diably Seirizzima. Jesli wyniuchaja, co sie dzieje... fiu!, lepiej nawet o tym nie myslec. Seirizzim na Naczelnego Grabarza, uuuurgh! Chcesz zobaczyc, co dla ciebie mam, czy nie? - rzucil wreszcie. Przelknal sline raz jeszcze, widzac, jak Nabab usmiecha sie szyderczo, przytakuje i przeciera czolo wierzchem pokrytej luskami dloni. Flagit usmiechnal sie szeroko i wyjal z woreczka prostokatna obsy-dianowa podstawke, szesc lsniacych stalowych kulek, niewielka druciana ramke i kilka kawalkow drutu bezblaskowego. -Pospiesz sie! - burknal Nabab, obserwujac, jak Flagit przymocowuje ramke do podstawki, przeciaga linke przez kazda z kulek, a nastepnie wiesza je w doskonalym porzadku na ramce. -Wlala! - oswiadczyl, zakonczywszy operacje. -I co to ma byc? - warknal Nabab, wymachujac czubkiem ogona. - Albo, mowiac bardziej konkretnie, jak ta kupa zlomu ma zapewnic mi wieczna przy- 12 chylnosc Jego Piekielnosci Mrocznego Lorda d'Abaloha i zarazem sprawic, ze sposrod wszystkich kandydatow to wlasnie mnie namasci na Naczelnego Grabarza Mortropolis, he?-Spojrz - powiedzial Flagit, goraczkowo pragnac posiadac zdolnosc kon trolowania swoich gruczolow, by z kazdego poru ciala wydzielac pewnosc siebie. Nie mial zadnej gwarancji, ze w razie gdy Nabab bedzie niezadowolony, wyjdzie ze spotkania na obu kopytach. Lekko tylko drzacymi pazurami chwycil najblizsza kulke, uniosl ja, oddalajac od pozostalych pieciu, i puscil. Szosta kulka, jakby pod wplywem magii, odskoczyla w bok, uniosla sie i opadla, wystrzeliwujac w gore pierwsza kulke i od nowa zaczynajac caly cykl. Gdy dzwiek zderzajacych sie kul dodatkowo podraznil jego i tak juz dosc podly nastroj, w Nababie zawrzalo. Flagit zdobyl sie na wymuszony usmiech, zatrzymal kolyske, chwycil dwie kulki i powtorzyl sztuczke. -Z trzema tez mozna - dodal, majac nadzieje, ze to pomoze. -Co to jest! - zagrzmial Nabab, wypuszczajac z szerokich nozdrzy strumienie pary. -Eee... doskonaly relaks dla przemeczonego wladcy Podziemi. Popatrz, zasada zachowania pedu jest wykorzystywana do stworzenia kojacego cyklu powtarzajacych sie zderzen... -Stul pysk! -... ktore pomagaja spokojnie zasnac. -Stul pysk!!! - wrzasnal Nabab, przybierajac zdecydowanie karmazynowy odcien styksowej czerni. - Trzy miesiace temu dalem ci pietnascie tysiecy oboli. To najlepsze, co mozesz mi zaoferowac? -Skadze. Co powiesz na to? - zapytal Flagit, wydobywajac dlugi na stope, przezroczysty zbiornik wypelniony pomaranczowym i karmazynowym plynem. Blyskawicznie ustawil go na dluzszej podstawce i pstryknal malym przelacznikiem. Sprezynowy mechanizm ukryty w podstawce zawarczal i wprawil zbiornik w jednostajny ruch na boki. Gestsza, karmazynowa lawa w zetknieciu z niemie-szajacym sie z nia pomaranczowym plynem formowala miniaturowe fale. -Probowalem umiescic w srodku mala zaglowke, ale przewracala sie i tonela. Z drugiej strony, tak jest bardziej relaksujace. Nie sadzisz, ze... och! - Podnoszac wzrok, Flagit ujrzal gotujaca sie ze wscieklosci, omiatajaca go goracym oddechem czerwona twarz. - Coz, mialem pomysl na mala metalowa kulke umieszczona na koncu zylki. Mozna by nia rozbijac male kawalki skal... Nie? Ha! Glupi pomysl. Oczywiscie, eee... tak naprawde myslalem o... -Myslales? Myslales?! - krzyknal Nabab. - Poznanie intelektualne nie ma z tym nic wspolnego. Kiedy wspomnialem, ze d'Abaloh moglby miec ochote na cos, co pozwoli mu sie rozluznic po calym dniu pracowitej diabolicznosci, mialem na mysli cos bardziej zlowrogiego. Jakies nowe meczarnie w Malebolgu albo... 13 -Moze nowy, lsniacy zestaw ostrzalek do widel? - przerwal mu Flagit. - Albo to. - Usmiechnal sie szeroko i wyciagnal z torby wizerunek rozpromienionej, brodatej twarzy. - Ostatni krzyk mody, boska tarcza do rzutkow?-Nie, nie! - Nabab jeknal przenikliwym, naznaczonym udreka glosem. - Jestem zrujnowany! Moja kariera legla w gruzach. Seirizzim bez trudu wkroczy do Grabarstwa, a ja bede liczyl bluzniercow, zanim on skonczy pierwszy tydzien urzedowania. Jestem zrujnowany. Zrujnowany! To wszystko twoja wina! Litosc nad soba nagle przerodzila sie we wscieklosc i chec odwetu. Wyraz twarzy Nababa zmienil sie z panicznego strachu w wyrachowany, szyderczy usmiech pelen zlowrogiego okrucienstwa. -Taaaaak - wymruczal, po czym ujal Flagita za gardlo i przygwozdzil do sciany. - Twoja wina. Zalatwiles mnie swoim zalosnym, tepym umyslem! - Ociekajacy grozbami usmiech przeszedl w sfere ultimatum. - Zadam ci proste pytanie, Flagit. Jak myslisz, co sie stanie, jesli z jakiegos nieprzewidywalnego powodu nie uda mi sie objac stanowiska Naczelnego Grabarza Mortropolis, he? Usta Flagita pracowaly, podczas gdy on sam usilowal nadazyc za watkiem grozby. -Eee... - brzmiala najlepsza odpowiedz, na jaka sie zdobyl. -Przemysl to sobie, idioto! - wrzasnal Nabab. - Tylko nie mysl zbyt intensywnie. Chce wynikow! Masz na to tydzien! - Zakonczyl tyranska tyrade, rzucil Flagitem przez cala dlugosc magazynu, wypadl za drzwi, zbiegl po setkach schodow i wpadl wprost w mase wlekacych sie pieszych. Zawrocil, biegiem pokonal schody, wetknal glowe przez drzwi i krzyknal: -Zrob cos z tymi... tymi stworami! To miejsce roi sie od nich! Podciagnela jaskrawoczerwona koszule nocna, wsunela ja do majteczek gestem znamionujacym wprawe, sprawdzila line i rozhustala sie. Gdy leciala pomiedzy krokwiami, powietrze rozwiewalo jej niechlujne kucyki, a drewniany sztylet pewnie tkwil pomiedzy dziewiecioletnimi zebami. Tym razem zdobedzie skarb. Nikt jej nie powstrzyma. Przykucnawszy ostroznie, wyladowala na zakurzonej krokwi zapuszczonej drukarni i zlapala rownowage, zastanawiajac sie nad dystansem, jaki dzielil ja od "ladu w chmurach". Patrzac na "lad w chmurach" krytycznym spojrzeniem wlasciwym logice doroslych, ujrzelibysmy pokryta kurzem polke, ktora mozna za pomoca skomplikowanego systemu linek i ciezarkow podnosic i opuszczac, zwiekszajac w ten 14 sposob pojemnosc magazynowa drukarni. Dla Alei byla to rozhustana wysepka, szybujaca gdzies pod niebem, za pelna krokodyli przepascia, mozliwa do pokonania tylko w najsmielszym akcie odwagi - skoku na linie. Zaden zawadiacki bohater czajacy sie z lichtarzem, by ja stracic, nie dorownywal Alei w skokach. Kucajac tak na krokwi ze sztyletem miedzy zebami i obserwujac line wiszaca bez ruchu szesc stop przed nia, dziewczynka czula, ze tak wlasnie wyglada przygoda.Robila to juz setki razy i wiedziala - nauczyly ja tego since na kolanach, liczniejsze, niz gotowa byla przyznac - ze caly sekret pokonania przepasci polega na pedzie. Mierz wysoko, mocno sie rozhustaj, a nie bedziesz miala problemow. Potknij sie i spadnij, a wrog zlapie cie majtajaca sie bezwladnie nad gniazdem krokodyli, z kazda sekunda coraz nizej i nizej. Alea zdawala sobie sprawe, ze zlo czai sie wszedzie, zlo wcielone w kazda osobe w wieku powyzej lat dziesieciu i/lub kazdego, kto mowi: "Nie badz niegrzeczna i idz do lozka". Kilka minut wczesniej o maly wlos uniknela schwytania, kiedy jej ojciec nieoczekiwanie wytknal glowe zza drzwi i zezowal przez swoje grube na cal krysztalowe okulary. Wisiala wtedy na innej linie i tylko duzej dozie szczescia oraz swojej zdolnosci do zatrzymywania sie w absolutnym bezruchu zawdzieczala unikniecie smiertelnego niebezpieczenstwa, jakim bylo odeslanie do lozka wczesniej. Koniec gry. Ale teraz, kilka sekund pozniej, daleko jej bylo do bezruchu. Wszystkie wlokna jej cialka jednoczesnie rzucily sie w strone liny, dlonie pewnie chwycily jutowy sznur. Zaczela sie energicznie hustac, gotowa do pokonania pelnej krokodyli rozpadliny. Wtedy wydarzyla sie katastrofa. Przymocowana do "ladu w chmurach" lina gwaltownie opadla dwie stopy w dol, bolesnie wykrecajac Alei rece, a obrzydliwy dzwiek zasygnalizowal wystrzelenie w jej strone kolorowych atramentow z polki. Sabotaz! Ktos umyslnie nie uwiazal liny. Tylko krotka przerwa oddzielila niemilknaca kakofonie pekajacych pojemnikow i plusk atramentu od ryku furii jej ojca. Rozlegly sie zmierzajace gniewnie w strone drzwi kroki, a warkniecia i przeklenstwa mieszaly sie z krzykiem. -Alea, jesli to wyglada w polowie tak zle, jak brzmialo, to sie doigralas! Co ci mowilem o zabawie w moim warsztacie? Nerwowo przelykajac sline, spojrzala na rosnaca kaluze kolorow, zastanawiajac sie jednoczesnie, czy wyglada to gorzej niz zeszlomiesieczna wpadka: ta, ktora w ulamku sekundy tak bezwzglednie zniweczyla efekty osmiodniowej pracy ojca. Skrzywila sie na wspomnienie kamiennej plyty ze starannie powycinanymi literkami, lecacej z polki, uderzajacej w kolczugowy plaszcz i rozsypujacej sie na tysiace malutkich kawaleczkow. Wciaz byla zdania, iz plyta nie powinna tak niepewnie balansowac na skraju polki. Potem przypomniala sobie twarz ojca, to, jak oblicze jego zdolalo odmalowac absolutnie zadziwiajaca palete czerwieni i purpury. Raz jeszcze spojrzala na kaluze i uznala, ze nie wyglada to az tak zle. Taka przynajmniej miala nadzieje. Wtedy zostala skazana na trzy tygodnie trzymania 15 taty za reke i noszenia spodniczki. To bylo pieklo!Drzwi otwarly sie z hukiem i ukazala sie w nich sylwetka palajacego gniewem ojca. Alea dyndala bezradnie, upackana na czerwono, zielono i cynobrowe, nad wciaz powiekszajacym sie teczowym morzem, starajac sie ubrac twarzyczke w najslodszy, najniewinniejszy z usmiechow. Niestety, sztylet nieco przeszkadzal jej w tych zamiarach. -Cos ty narobila? - Ryngraf jeknal. Wstrzas byl taki, ze jego wlosy trzesz czaly z napiecia. Alea wyplula sztylet. -No... poslizgnelam sie - wyszeptala, a po nosku pocieklo jej cos rozo-wiutkiego. -Poslizgnelas sie?! - zaskrzeczal Ryngraf, przeskakujac z nogi na noge. - Tyle masz na swoje usprawiedliwienie? -Eee... zabawa skonczona - przyznala dziewczynka i pewnie by wzruszyla ramionami, gdyby nie to, ze kurczowo trzymala sie liny. Jej umysl pracowal, starajac sie znalezc sposob na zlagodzenie wyroku do szybkiej i bezbolesnej smierci. Wyprzec sie nie mogla, nieco zbyt duzo dowodow jej winy rozlalo sie po podlodze. Okolicznosci lagodzace - utrzymywac, ze gdyby lina byla pewniej przymocowana, nic by sie nie stalo? Nie, zbyt ryzykowne, potrzeba by do tego wyjatkowo dobrego adwokata i absolutnie zniewalajacego usmiechu. Nagle doznala olsnienia. Konstruktywne podejscie! Jakie potencjalne korzysci mogloby odniesc rzemioslo drukarskie z wielobarwnej kaluzy zmieszanych atramentow? Alea odkaszlnela, zeslizgnela sie kilka cali nizej i zaczela szybko mowic: -To nie jest takie zle. Jesli podasz mi pergamin dowolnego koloru, to pokaze ci najszybszy sposob drukowania stopami i to bedzie naprawde naprawde bardzo ladne sam zobaczysz i wszystkim sie spodoba i bedziesz to mogl sprzedac i zarobisz mnostwo pieniedzy w galeriach i bedziesz bardzo bogaty... - Stopniowo milkla, dochodzac do wniosku, ze moze lepiej w calosci nie prezentowac mechanizmu. - Eee... podloga niezle teraz wyglada, prawda? -Musze to teraz posprzatac, co? - odburknal tata. -Naprawde to zrobisz? Jak milo. - Usmiechnela sie i zaczela zastanawiac, czy aby na pewno powiedziala to, co powinna powiedziec. Gdy kilka minut pozniej siedziala w kapieli (wlasnie wylano na nia trzecie wiadro lodowatej wody) i sluchala wyroku skazujacego ja na trzy tygodnie wczesnego chodzenia do lozka, bez kolacji i mozliwosci wniesienia odwolania do sadu apelacyjnego, doszla do wniosku, ze byc moze odpowiedniejszy bylby inny dobor slow. 16 Flagit uwielbial muszki owocowe. Stanowily jego ulubiony cel opetan. Tak cudownie proste i nieodparcie sprytne. Zawsze dawaly mu kopa. Zwlaszcza po pelnym sprzeczek dniu spedzonym w Transcendentalnym Biurze Podrozy spolce z o.o.W niewielkiej kabinie, tysiac stop pod Gorami Talpejskimi, Flagit wyszczerzyl sie w usmiechu ozdobionym zdecydowanie zbyt wieloma zebami. Niewielki ulamek jego umyslu brzeczal sobie po okolicy we wnetrzu muszki owocowej, a projekcja jego mysli skupila sie z niewyslowiona dokladnoscia, przedarlszy sie uprzednio przez wznoszaca sie wysoko nad jego glowa podobna do siatki kopule. Dla muszki owocowej byl niewykrytym mentalnym pasazerem, obserwujacym kazdy ruch, odbierajacym kazde owadzie wrazenie. Mozgowym podgladaczem. W tej samej chwili do takich samych budek podpietych bylo w Podziemnym Krolestwie Hadesji nieskonczenie wiele innych demonow i diablow. Kazdy z nich wprowadzal w zycie swoje fantazje, poslugujac sie opetanymi cialami - opetanymi za tygodniowa oplata, oczywiscie. Nawet najpodlejszy robotnik z Stoczni Fle-getonskiej mogl sie podlaczyc i przez tydzien byc ksieciem regentem albo przez miesiac lub dluzej - nimfomanka. Wystarcza odpowiednia kwota w obolach na oplate. I bilet. To jest podstawa. Nie ma biletu, nie ma opetania. To jedyny sposob na sprawowanie kontroli. "Przestrzen W" stawala sie zatloczona; wielka liczba mozgowych podgladaczy sprawiala, ze wzrastalo zagrozenie przypadkowego powrotu do ciala innego demona. Bilety pozwalaly Wojerystyczne j Kontroli Ruchu miec wszystkich na oku. Flagit odwiedzil jej siedzibe tylko raz. Zaciemnione pomieszczenie, posrodku ktorego znajdowala sie olbrzymia czarna kula pokryta malutkimi swiatelkami oraz tu i owdzie ciagami liczb. Oznaczaly one osobiste swiadomosci demonow na wakacjach, dryfujace ostroznie wsrod wielkiej mnogosci innych, by wrocic prosto do wlasnego ciala. Piekielna psyche jest w stanie bezcielesnosci bezradna. Wyszarpnij ja z ciala, a nigdy nie uda jej sie wrocic do Hadesji. W kazdym razie nie o wlasnych silach. Ale Flagit znal sztuczki pozwalajace orientowac sie w tej materii. Wystarczajaco dlugo pracowal w Transcendentalnym Biurze Podrozy, by wiedziec, ze jesli jest sie ostroznym i wiekszosc siebie pozostawia na miejscu, mozna opetac, co sie chce, i bezpiecznie wrocic. Jak dotychczas wykorzystal do mozgowego podgladactwa tylko dwie piate swojej swiadomosci. I jak dotychczas Wojerystyczna Kontrola Ruchu go nie na- 17 mierzyla. Na nieszczescie oznaczalo to, ze jedynymi istotami, jakie mogl latwo opetywac, byly te nieprzekraczajace poziomem umyslowym Ammoretanskiego Jaszczura Smierci. Po lobotomii.Teraz polozyl sie i obserwowal zlozonymi owadzimi oczami nieskonczenie dlugie korytarze wijace sie we wnetrznosciach Cranachanu. Dzisiejszy wypad nie byl jedynie tak potrzebnym Flagitowi relaksem. Dzisiaj szukal czegos, co ocali jego kark od poteznego uscisku Nababa. Nagle poczul przeplywajaca przez czulki muszki owocowej fale rozczarowania. Blyskawicznie wyprostowal sie, nozdrza zadrzaly mu z niecierpliwosci. Rozczarowanie stanowilo w oczach Flagita cos bardzo pozytecznego. Stare porzekadlo o tym, ze nie swieci garnki lepia, niesie w sobie sporo prawdy: nie da sie ukryc, ze pieklo ma patenty na pomyslowosc tych naprawde wkurzonych. Kolana nawet najbardziej doswiadczonego w bojach egzorcysty zatrzesa sie, jesli zobaczy zbrodnie dokonana przez najlagodniejsze z jagniat w najstraszliwszym z nastrojow. Niewielu zdaje sobie z tego sprawe. Zacierajac szpony, zamknal mentalny obwod i muszka owocowa wleciala do kaplicy sw. Absencjusza ze Sklerozy, przemknela przez drzwi do zakrystii, osiadla na szczycie dlugiego, niezapalonego lichtarza i, powodowana czyms wiecej niz tylko wlasciwa owadom ciekawoscia, wlepila wzrok w siedzaca w ciemnosciach postac. Wielce Wielebny Hipokryt III z obcym ascecie niecierpliwym, rozgoraczkowanym usmiechem na twarzy zamknal tom "Telewplywania dla opornych" i zaczal przygotowywac sie do pierwszej w swoim zyciu proby z sugestywnym oddzialywaniem umyslowym. Byl pewien, ze wszystko zrozumial, wszak pieciokrotnie przeczytal podrecznik od deski do deski. Na wszelki wypadek jednak odnalazl rozdzial zatytulowany "Wladza nad ssakami. Wstep do kontrolowania gryzoni" i przeczytal go raz jeszcze, z glowa pelna mysli o przyszlosci. Gdyby tak przeczytal podrecznik trzydziesci lat temu, kaplica sw. Absencjusza ze Sklerozy pelna bylaby dzis niecierpliwych wyznawcow lasych na psalm lub dwa, glosno domagajacych sie katechizmow, blagajacych o nauki i wlasne Biblie, ktorymi mogliby walic sie w czola. Godzine pozniej podniecony do granic mozliwosci Hipokryt wybiegl z zakrystii (za nim pomknela muszka owocowa, ktora nastepnie przysiadla na lawie). Wielebny Hipokryt rzucil na wykafelkowana podloge duzy kwadratowy koc i przemagajac nieznosny artretyczny bol, siadl na nim w odpowiedni dla joginow sposob. Wedlug podrecznika splecenie nog w nienaturalny sposob mialo dopomoc w skupieniu uwagi. Hipokryt mial co do tego pewne watpliwosci. Jego kolana takze. Nie watpil jednak zupelnie w skutecznosc Sugestywnego Oddzialywania Umyslowego. Byl pewien, ze zadziala. Z podrecznika dowiedzial sie tego, tak jak 18 i wielu innych wspanialych rzeczy. Hipokryt wiedzial tez, ze gdyby mial czas, inklinacje i klej, moglby stworzyc mala piecioscienna piramidke, za pomoca ktorej, wylacznie dzieki odpowiednio wyrazistym myslom, daloby sie naostrzyc dowolna liczbe tepych brzytew. Wiedzial tez, ze proby rozmawiania z roslinami w celu naklonienia ich do szybszego wzrostu sa bezcelowe i moga zakonczyc sie jedynie bolem szczeki. Prawdziwym sposobem ulepszania wegetacji jest utrzymywanie z warzywnymi przyjaciolmi wspolnoty mysli. Wszystko to bylo opisane w rozdziale dziewietnastym: "Paprotki, paki, mozgi"2.I tak oto Hipokryt usiadl dokladnie w centrum majacej rozmiary niewielkiej komorki kapliczki sw. Absencjusza ze Sklerozy, gotowy i chetny do dzialania. Po raz ostatni spojrzawszy na lawki, zamknal oczy, wyciagnal w mysli reke i wskoczyl w umyslowy kostium Szczurolapa z Hameln. Postepujac dokladnie wedlug szczegolowych instrukcji zawartych w podreczniku, wyobrazil sobie swoja czaszke jako przezroczysty ul, w ktorym kotluja sie bzyczace mysli. Wyobrazil sobie, ze robi sie coraz cieplej. W zapowiedzianym czasie sciany ula zaczely polyskiwac, topniec, stawac sie coraz ciensze i ciensze. Myslowe pszczoly bzyczaly coraz glosniej, podniecone tym, ze struzki stopnialego ula splywaja po kopulastej powierzchni... Nagle w scianie pojawila sie dziura, a ulamki sekund po niej pojedyncza neuronowa pszczola, halasliwie polatujaca w pszczelim uniesieniu, blyskawicznie przemknela przez mur i zniknela, wyruszajac na poszukiwanie piskliwych gryzoni, tylko nieznacznie wyprzedzajac reszte roju. Dla postronnego obserwatora w zachowaniu Wielce Wielebnego Hipokryta III nie byloby nic niezwyklego. W gruncie rzeczy naprawde nie bylo w nim nic niezwyklego, moze z wyjatkiem tego, ze siedzial na podlodze w pozycji lotosu, z dlonmi obroconymi wnetrzem ku gorze, i cicho zawodzil. Gdyby pominac wyjatkowo nieswiatobliwa fioletowobrazowa poswiate emanujaca z sieci recznie 2 Szczerze mowiac, nie jest to do konca prawda. W tle mysli Hipokryta tlila sie niepewnie ma-ciupenka iskierka watpliwosci. Dotyczyla ona pewnego przypisu w rozdziale poswieconym kontrolowaniu gryzoni. Coz mowil ten przypis? Ano, zobaczmy. "Od wydawcy: Szeroko zakrojone badania doswiadczalne w terenie wykazaly, ze telewplywowa manipulacja stworzeniami stojacymi na drabinie ewolucyjnej powyzej jaszczurek moze okazac sie niemozliwa. Mozna te trudnosc jednakowoz przezwyciezyc, zaopatrujac sie w Niespadliwy Wzmacniacz Telewplywu; do kupienia w Swiecie Zwoju po promocyjnej cenie pieciuset dwunastu szelagow plus trzydziesci dwa szelagi za golebie i wysylke". Dalej znajdowal sie pogladowy rysunek czegos, co przypominalo smieszna siateczke na wlosy. Ujrzawszy to, Hipokryt wymamrotal cos pod nosem, potrzasnal glowa w wyrazie niezrozumienia i przewrocil kartke. Bylo dla niego dojmujaco oczywiste, ze ten zalosny stek bzdur zostal dopisany pozniej. Przede wszystkim czuc go bylo na odleglosc nedzna proba wyciagniecia z latwowiernych subskrybentow Swiata Zwoju dalszej ciezko zapracowanej krwawicy. A poza tym kazdy przy jako tako zdrowych zmyslach wiedzial doskonale, iz nie istnieje cos takiego jak ewolucja. Jasne, zwierzeta i takie tam rozne zmienialy od czasu do czasu ksztalty, ale bylo to po prostu wyrazem boskiej dbalosci o to, by zoologowie interesowali sie stworzeniem, czy tez raczej stworzeniami. 19 wyszywanych zlotych zdobien jego piuski, nietrudno byloby dojsc do wniosku, ze Hipokryt wlasnie medytuje.Medytuje - pomyslal ze zloscia chwilowy wlasciciel pary czarnych oczu zlozonych, ktory obserwowal cala sytuacje z lawy. - Medytuje! Jasna cholera! Kolejny slepy zaulek. Muszka ponuro odwrocila sie, z gorycza rozmyslajac o zaczynaniu od poczatku i powracaniu do miejsca zwanego punktem wyjscia. Desperacja zawiodla Fla-gita w jego poszukiwaniach tak daleko, zostaly tylko trzy dni... a wciaz nie mial niczego, co moglby pokazac. Muszka owocowa splunela i raz jeszcze wyruszyla na nudne poszukiwania. Jej uwage przykul nagle niespodziewany zgrzyt pazurkow o kamien. Odwrocila sie i ujrzala tuzin szczurow wbiegajacych do kaplicy i z piskiem zatrzymujacych sie przed Wielebnym Hipokrytem. Kilka sekund pozniej dolaczyla do nich niezliczona masa machajacych ogonkami gryzoni o drzacych wasikach, przejetych ta jedna mysla, ze wlasnie teraz musialy tu przyjsc, bo gdyby tego nie zrobily, to, coz, to... W porzadku, moze nie byly do konca pewne dlaczego, ale wszystkie zdawaly sobie sprawe z tego, jak zywotnie wazna jest ich obecnosc. Zdecydowanie. Tak. W tym wlasnie miejscu. Wlasnie tym. Wielebny otworzyl oczy i ujrzal falujacy szary dywan wiercacych sie gryzoni. Kiedy indziej otworzywszy oczy i znalazlszy sie w takiej sytuacji, skoczylby jak oparzony. W tej jednak chwili pisnal z zachwytu, a poswiata otaczajaca jego piuske zniknela. W myslach klepnal sie mocno po plecach, gratulujac sobie przejrzenia na wylot tego tak zalosnego i niescislego przypisu. Zanim w kaplicy przebrzmialy echa ekstatycznej radosci, telewplywowe pole zniknelo, myslowy Szczurolap z Hameln przestal grac, a tysiace przerazonych czlonkow szczurzej spolecznosci dojrzalo do przekonania, ze niezaleznie od tego, co im powiedziano, wcale nie chca tu byc, i rozpierzchlo sie do milionow nor. -To dziala! - krzyknal Wielebny Hipokryt, obserwujac znikajace w norach nieprzeliczone szczurze ogony. - Sugestywne Oddzialywanie Umyslowe zdalo egzamin! -Sugestywne Oddzialywanie Umys... Co u diaska...? - pisnal pytajaco cichy, bzyczacy glos. -Cudownie! To, u diaska! No, niezupelnie, teraz wszystkie sie rozbiegly, ale gdybym nie rozgryzl tego przypisu, siedzialbym tylko i cierpl - odparl Hipokryt, nie zauwazywszy, ze bzyczacy glos wydobyla z siebie unoszaca sie o cal od jego nosa muszka owocowa. Prawde mowiac, w obecnym stanie nie widzialby w tym pewnie nic nadzwyczajnego. Caly buzowal szczesciem. - Zrobilem to! Przyzwalem wszystkie te szczury, po prostu myslac o serze. Ha! I co oni wiedza o ewolucji! Przyzwalem? - pomyslala z podnieceniem muszka, pocierajac w myslach szponiasta lapa podbrodek i nagle dostrzegajac potencjalne korzysci plynace z sy- 20 tuacji, w ktorej sie znalazla.-Och, ilez bym dal, zeby moc zrobic to samo z ludzmi! -Co dokladnie bys dal? - zabzyczala muszka owocowa. W jej malym umysle pojawily sie pierwsze zarodki planu. -Cokolwiek! -Cokolwiek? -Absolutnie cokolwiek! -Zupelnie absolutnie cokolwiek? - zaskrzeczal owad. Jeszcze tylko jeden raz i bedzie moj, pomyslal. -Dokladnie! Absol... - Wielebnemu nie bylo dane dokonczyc. Z radosnym krzykiem nietypowego entuzjazmu, ktorego nie jestesmy sklonni kojarzyc z niewielkimi uskrzydlonymi owadami, czesc podlogi eksplodowala, do srodka buchnely slupy goracej pary, rozlegl sie zgrzyt dziesiatkow czarnych szponow i kilka sekund pozniej w kaplicy nie bylo juz sladu po Wi