8937
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8937 |
Rozszerzenie: |
8937 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8937 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8937 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8937 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner
NIE�MIERTELNI
Prze�o�y� Wojciech Adamiecki
Spis tre�ci:
Wst�p
Cz�� pierwsza
Cz�� druga
Cz�� trzecia
Epilog
Wst�p
Na Ziemi panowa�a bia�a noc, a na Wenus zapada� zmierzch. Wszyscy ludzie wiedzieli o b�yszcz�cej ciemno�ci kt�ra zmieni�a Ziemi� w gwiazd� na zachmurzonym niebie. Nieliczni zdawali sobie spraw�, �e na Wenus �wit przeobrazi� si� ju� niedostrzegalnie w zmierzch. Podmorskie �wiat�a p�on�y coraz ja�niej czyni�c z ogromnych Twierdz czarodziejskie warownie pod powierzchni� p�yt-kiego morza.
�wiat�a te by�y najja�niejsze siedemset lat temu.
Sze��set lat min�o od zniszczenia Ziemi. By� wiek dwudziesty si�dmy.
Czas teraz spowolnia�. Pocz�tkowo bieg� znacznie szybciej. Wiele by�o wtedy do zrobienia. Wenus nie nadawa�a si� do zamieszka-nia, a jednak cz�owiek musia� �y� na Wenus.
Na Ziemi min�� okres jurajski, zanim istoty ludzkie sta�y si� rozumne. Cz�owiek jest odporny i s�aby zarazem. Z tej s�abo�ci mo�na zda� sobie spraw�, gdy dochodzi do wybuchu wulkanu lub trz�sienia ziemi, z odporno�ci natomiast, je�li b�dzie si� pami�ta�, i� ko-lonie przetrwa�y na kontynencie wenusja�skim a� dwa miesi�ce.
Na Ziemi cz�owiek nigdy nie do�wiadczy� gwa�towno�ci okresu jurajskiego. Na Wenus by�o gorzej. Cz�owiek nie dysponowa� �rodkami umo�liwiaj�cymi podb�j Wenus. Or� jego by� albo zbyt s�aby, albo zbyt pot�ny. Cz�owiek m�g� albo ca�kowicie znisz-czy� powierzchni� Wenus, albo zaledwie j� musn��, nie m�g� natomiast na niej �y�. Stan�� w obliczu przeciwnika, kt�rego dotych-czas nie zna�. Stan�� wobec furii... I uciek�.
W miar� bezpiecznie by�o pod powierzchni� morsk�. Cz�owiek zbudowa� wi�c sztuczne �rodowisko na dnie oceanu. Zbudowano kopu�y z impervium. Pod kopu�ami zacz�y powstawa� miasta. Miasta te uko�czono... W tym momencie �wit na Wenus zacz�� zmie-nia� si� w zmierzch. Cz�owiek powr�ci� do morza, z kt�rego si� wy�oni�.
Cz�� pierwsza
Zw�tp wi�c w czary!
Zapytaj tego anio�a, kt�remu
Sprzeda�e� dusz�, to� powie, �e Makdul
Przedwcze�nie z �ona matki by� wyprut
Przyj�cie na �wiat Sama Harkera by�o proroctwem podw�jnym. Ukazywa�o bieg wydarze� w ogromnych Twierdzach, gdzie wci�� pali�y si� �wiat�a cywilizacji, oraz zapowiada�o dalsze �ycie Sam wewn�trz i na zewn�trz tych podmorskich fortec. Jego matka, Bessi, krucha, �adna kobieta, powinna by� na tyle m�dra, �eby nie mie� dziecka. Drobniutka, o w�skich biodrach, umar�a podczas cesarskie-go ci�cia umo�liwiaj�cego Samowi przyj�cie na �wiat kt�ry b�dzie musia� zmia�d�y�, zanim �wiat zdo�a zmia�d�y� jego.
Oto dlaczego Blaze Harker nienawidzi� syna nienawi�ci� �lep� i z�o�liw�. My�l o ch�opcu zawsze przywodzi�a mu na pami�� to, co zdarzy�o si� owej nocy. S�ysz�c g�os Sama, zawsze s�ysza� pe�ne przera�enia, s�abe krzyki Bessi. Znieczulenie l�d�wiowe niewiele pomog�o poniewa� Bessi pod wzgl�dem i psychicznym, i fizycznym nie nadawa�a si� do macierzy�stwa.
Blaze i Bessi - to historia Romea i Julii ze szcz�liwym zako�czeniem, a� do momentu, gdy pocz�ty zosta� Sam. Stanowili par� oboj�tnych, nonszalanckich hedonist�w. W Twierdzach trzeba wybiera�. Mo�na by�o �y� energicznie i pr�nie, staj�c si� technikiem lub artyst�, albo biednie dryfowa�. Technologia stwarza�a szerokie mo�liwo�ci zajmowania si� wszystkim - od talassopolityki do su-rowej kontrolowanej fizyki j�drowej. Bierne dryfowanie by�o jednak �atwe, je�li kto� m�g� sobie na nie pozwoli�. A nawet je�li nie, pozostawa�o spo�ywanie taniego w Twierdzach lotosu. W takim przypadku po prostu nie musia�o si� chodzi� na kosztowne rozrywki do komnat Olimpu lub na areny.
Blaze i Bessi mogli sobie jednak pozwoli� na wszystko. Idylla ich mog�aby sta� si� sag� hedonizmu. I wydawa�o si�, �e zako�czy si� szcz�liwie, w Twierdzach bowiem nie p�aci�a jednostka. P�aci�a ca�a rasa.
Blaze po �mierci Bessi mia� w sobie tylko nienawi��.
Oto pokolenia Harker�w: Geoffrey sp�odzi� Raoula. Raoul sp�odzi� Zachariasza. Zachariasz sp�odzi� Blaze'a, a Blaze sp�odzi� Sama.
Blaze usiad� wygodnie w fotelu i spojrza� na swego prapradziadka.
- Mo�ecie i�� do diab�a - powiedzia�. - Wszyscy.
Geoffrey by� wysokim, muskularnym, jasnow�osym m�czyzn� o zadziwiaj�co du�ych uszach i stopach.
- M�wisz tak - odrzek� - poniewa� jeste� m�ody, i tyle. Ile masz lat? Niespe�na dwadzie�cia!
- To moja sprawa - powiedzia� Blaze.
- Za dwadzie�cia lat ja b�d� mia� dwie�cie - ci�gn�� Geoffrey - i by�em na tyle rozs�dny, �eby przed pi��dziesi�tk� nie mie� syna. I na tyle rozs�dny, by nie wykorzystywa� w�asnej �ony do p�odzenia. C� winne jest to dziecko?
Blaze uparcie ogl�da� swoje palce.
Zachariasz, jego ojciec, kt�ry dotychczas przygl�da� si� w milczeniu, zerwa� si� i warkn��:
- To psychopata! Nadaje si� do szpitala dla wariat�w. Tam wyci�gn�liby z niego prawd�.
Blaze u�miechn�� si�.
- Podj��em �rodki ostro�no�ci, ojcze - powiedzia� �agodnie. - Zanim tu dzisiaj przyszed�em, podda�em si� stosownym testom i ba-daniom. Stwierdzono urz�dowo, �e jestem przy zdrowych zmys�ach. - Jestem ca�kowicie compos mentis. R�wnie� pod wzgl�dem prawnym. Niczego nie mo�ecie mi zrobi� i wiecie o tym.
- Nawet dwutygodniowe niemowl� ma swoje prawo do wolno�ci osobistej - odezwa� si� Raoul, szczup�y, ciemnow�osy, w eleganc-ko skrojonym ubraniu z celoflexu, wyra�nie niezbyt zachwycony t� scen�. - Ty jednak by�e� na tyle ostro�ny, by nie przyznawa� si� do niczego, Blaze?
- By�em bardzo ostro�ny.
Geoffrey, pochyliwszy do przodu swe szerokie barki, spojrza� zimnymi, niebieskimi oczami prosto w oczy Blaze'a i spyta�: - Gdzie jest ch�opiec?
- Nie wiem.
Zachariasz odezwa� si� z w�ciek�o�ci�: - M�j wnuk! Znajdziemy go! Mo�esz by� tego pewien! Czy jest w Twierdzy Delaware, czy gdzie indziej na Wenus - znajdziemy go!
- Na pewno - przytakn�� Raoul. - Harkerowie s� bardzo pot�ni, Blaze. Powiniene� o tym wiedzie�. Dlatego w�a�nie pozwalano ci zawsze robi� wszystko, co chcia�e�. Ale teraz z tym koniec.
- Nie s�dz� - powiedzia� Blaze. - Mam bardzo du�o w�asnych pieni�dzy. A co do odnalezienia... go... nie pomy�leli�cie, �e mo�e to by� trudne?
- Jeste�my pot�nym rodem - odezwa� si� twardo Geoffrey.
- Owszem. A co, je�li nie zdo�acie rozpozna� ch�opca, gdy go odnajdziecie? - spyta� Blaze z u�miechem.
Przede wszystkim poddano go zabiegom usuwaj�cym w�osy. Blaze nie m�g� dopu�ci� nawet mo�liwo�ci, �e raz ufarbowane, odro-sn� znowu rude. Sk�py porost kasztanowatego puszku dziecka zosta� usuni�ty. Nigdy nie odro�nie.
Kultura s�u��ca hedonizmowi celuje w naukowej perwersji. A Blaze m�g� dobrze zap�aci�. Niejeden technik zosta� ju� zniszczony przez narkotyki; ludzie ci zwykle s� bardzo zdolni na trze�wo. Blaze znalaz� jednak w ko�cu pewn� kobiet�, kt�ra pracowa�a najlepiej w stanie podniecenia. W pe�ni �y�a nosz�c Szat� Szcz�cia, wi�c d�ugo ju� nie poci�gnie. Narkomani Szaty Szcz�cia przetrzymywali przeci�tnie oko�o dw�ch lat. Szata stanowi�a biologiczn� mutacj� pewnego organizmu odkrytego w morzach wenusja�skich. Gdy zdano sobie spraw� z jego w�a�ciwo�ci, zacz�to hodowa� go nielegalnie. W stanie pierwotnym organizm ten niszczy� swoj� ofiar� przez do tkni�cie. Natomiast mutacja umo�liwia�a kontakt z nim poprzez system nerwowy, a ofiara z zadowoleniem poddawa�a si� po�arciu.
By�o to cudowne odkrycie, biel �ywa bia�o�ci� per�y, przenikni�ta �agodnym migotaniem b�ysk�w, rozdygotana strasznym, eksta-tycznym dr�eniem od chwili zainicjowania �mierciono�nej symbiozy. Pi�knie wygl�da�o na tej kobiecie-techniku, poruszaj�cej si� po jasnym, cichym pokoju w transie koncentracji nad czynno�ciami, za kt�re otrzyma wystarczaj�co du�o pieni�dzy, aby zapewni� sobie �mier� w ci�gu dw�ch lat. By�a bardzo zdolna. Zna�a si� na endokrynologii. Gdy sko�czy�a, Sam Harker straci� na zawsze swe cechy dziedziczne. Matryca zosta�a poprawiona lub raczej zmieniona w stosunku do pierwowzoru.
Podwzg�rze, tarczyca, szyszynka - niewielkie kawa�eczki tkanki, niekt�re by�y do razu aktywne, inne czeka�y, aby zacz�� wydzie-lanie na sygna� zbli�aj�cej si� dojrza�o�ci. Dziecko by�o jeszcze nie ukszta�towane, stanowi�o nieco wi�kszy kawa�ek tkanki z chrz�stkami zamiast ko�ci i niezupe�nie zro�ni�t�, mi�kk� czaszk�.
- �aden potw�r - powiedzia� Blaze, my�l�c ci�gle o Bessi. - Nie, nic kra�cowego. Kr�tkie, mi�siste... grube!
Kawa�ek tkanki, owini�ty w banda�e, le�a� spokojnie na stole operacyjnym. �wiat�o bakteriob�jczych lamp pada�o na u�pion� posta�.
Kobieta, pogr��aj�c si� w oczekiwanej ekstazie, zdo�a�a nacisn�� przycisk sygnalizacyjny, nast�pnie po�o�y�a si� spokojnie na pod�odze, poddaj�c si� pieszczocie per�owo l�ni�cego ubioru. Jej wprawione w trans oczy, bez wyrazu i puste jak lustro, patrzy�y w g�r�. M�czyzna, kt�ry wszed�, omin�� z daleka Szat� Szcz�cia i zabra� si� do niezb�dnych czynno�ci pooperacyjnych.
Starsi Harkerowie pilnowali Blaze'a maj�c nadziej�, i� naprowadzi ich na �lad dziecka. Blaze jednak opracowa� sw�j plan zbyt dok�adnie, aby pozostawia� tego rodzaju luki. Odciski siatk�wki i palc�w Sama znajdowa�y si� w sekretnym miejscu i dzi�ki nim Blaze w ka�dej chwili m�g� dowiedzie� si�, gdzie jest jego syn. Nie spieszy�o mu si�. Zdarzy si�, co ma si� zdarzy�. Teraz - by�o to nieuniknione. Dla Sama Harkera nie by�o �adnej nadziei.
Blaze zakodowa� w swym m�zgu dzwonek alarmowy kt�ry nie odezwie si� przez wiele lat. Tymczasem, po spojrzeniu po raz pierwszy w swym �yciu w twarze oczywisto�ci, robi� wszystko, aby znowu o niej zapomnie�. Nigdy jednak nie zdo�a� zapomnie� Bessi. Pogr��y� si� znowu w jasnym, euforycznym hedonizmie panuj�cym w Twierdzach.
Wczesne lata stopi�y si� w nie zapami�tan� przesz�o�� Dla Sama czas bieg� w�wczas wolniej. Wlok�y si� dni i godziny. M�czyzna i kobieta, kt�rych zna� jako ojca i matk�, nawet wtedy nie mieli z nim nic wsp�lnego. Operacja bowiem nie zmieni�a jego umys�u, inteligencji i pomys�owo�ci, kt�re odziedziczy� po przodkach b�d�cych p�mutantami. Jakkolwiek mutacja polega�a jedynie na d�ugowieczno�ci, cecha ta umo�liwia�a Harkerom osi�gni�cie dominacji na Wenus. Nie byli bynajmniej jedynymi d�ugowiecznymi. Znajdowa�o si� tam kilkuset innych, kt�rzy mieli perspektyw� �ycia od dwustu do siedmiuset lat, co zale�a�o od rozmaitych skomplikowanych czynnik�w. Grupa ta przekazywa�a cechy potomstwu. �atwo by�o ludzi tych rozpozna�.
Zapami�ta�, �e pewnego razu w okresie karnawa�u jego przybrani rodzice, prymitywnie wyelegantowani, poszli si� zabawi�. Do tego czasu Sam zd��y� wyrosn�� na istot� my�l�c�. Wszystkie te cudowno�ci widzia� ju� kiedy� z daleka, nigdy jednak z bliska im si� nie przygl�da�. Karnawa� by� szanowanym obyczajem. Ca�a Twierdza Delaware a� l�ni�a. Kolorowe perfumy wisz�ce nad ruchomymi Szlakami opada�y jak mgie�ka na przechodz�cych uczestnik�w zabawy. By�a to pora mieszania si� wszystkich klas.
Formalnie rzecz bior�c nie by�o klas ni�szych. W rzeczywisto�ci jednak...
Ujrza� jak�� kobiet�. Najcudowniejsz� kobiet�, jak� kiedykolwiek widzia�. Szaty jej by�y b��kitne, jakkolwiek s�owo to w najmniejszym stopniu nie oddawa�o ich koloru. G��boki, bogaty, niezwyk�y b��kit, tak aksamitnie mi�kki i delikatny, �e ch�opiec zapragn�� go dotkn��. By� zbyt m�ody, aby zrozumie� ca�� subtelno�� kroju tych szat, surowo�� ich prostych linii i spos�b, w jaki zwraca�y uwag� na twarz kobiety i jej z�ociste w�osy. Ujrzawszy j� z pewnej odleg�o�ci, poczu� gwa�town� potrzeb� dowiedzenia si� o niej czego� wi�cej.
Przybrana matka nie by�a w stanie spe�ni� jego �yczenia.
- To jest Kedre Walton. Chyba ma teraz ze dwie�cie, trzysta lat.
- Aha. - Lata nic dla niego nie znaczy�y. - Ale kim ona jest?
- To po�egnalne spotkanie, m�j drogi - powiedzia�a.
- Tak szybko?
- Czy nie min�o sze��dziesi�t lat?
- Kedre, Kedre, czasem pragn�, aby�my nie �yli tak d�ugo.
U�miechn�a si� do niego. - Wtedy by�my si� nie spotkali. My, Nie�miertelni, ci��ymy do tego samego poziomu, i dlatego si� spo-tykamy.
Stary Zachariasz Harker wzi�� j� za r�k�. Pod ich tarasem Twierdza b�yszcza�a blaskiem karnawa�u.
- To jest zawsze nowe - powiedzia�.
- Nie by�oby jednak takie, gdyby�my si� nie rozstali za pierwszym razem. Wyobra� sobie, jeste�my nierozerwalnie zwi�zani ze so-b� przez setki lat!
Zachariasz spojrza� na ni� przenikliwie, pytaj�co.
- Mo�e to kwestia proporcji - rzek�. - Nie�miertelni nie powinni mieszka� w Twierdzach. Te ograniczenia... im cz�owiek jest star-szy, tym bardziej odczuwa potrzeb� ekspansji.
- Hm, ja to robi�.
- Ograniczona przez Twierdze. Ludzie m�odzi i ci, kt�rzy �yj� kr�tko, nie dostrzegaj� wok� siebie mur�w. My, starzy, dostrzega-my. Potrzeba nam wi�cej miejsca, Kedre. Zaczynam si� ba�. Osi�gamy granice naszych mo�liwo�ci.
- Tak s�dzisz?
- My, Nie�miertelni, jeste�my ju� blisko nich. Boj� �mierci intelektualnej. Jaki� po�ytek z d�ugowieczno�ci je�li nie mo�na wyko-rzystywa� umiej�tno�ci i mo�liwo�ci kt�re si� zdoby�o. Stajemy si� introwertykami.
- Zatem, co dalej? Akcja interplanetarna?
- Mo�e jakie� przycz�ki. Jednak na Marsie r�wnie� by�yby potrzebne Twierdze. I na wi�kszo�ci innych planet. My�l� o akcji mi�-dzygwiezdnej.
- To niemo�liwe.
- To by�o niemo�liwe, gdy cz�owiek przyby� na Wenus. Teraz jest to teoretycznie mo�liwe, Kedre. W praktyce jednak nie. Nie ma symbolicznej platformy startowej dla podmorskiej Twierdzy nie mo�na wybudowa� ani mi�dzygwiezdnego statku, ani wypu�ci� go w kosmos. My�l symbolicznie.
- M�j drogi - odrzek�a - dysponujemy nieograniczonym czasem. Zastanowimy si� nad tym znowu za... powiedzmy, pi��dziesi�t lat.
- I nie ujrz� ci� a� do tego czasu?
- Ale� ujrzysz mnie, Zachariaszu. Ale nic wi�cej, b�dzie to czas naszych wakacji. A kiedy znowu si� po��czymy...
Wsta�a. Poca�owali si�. By� to r�wnie� gest symboliczny. Oboje czuli, i� nami�tno�� ich zamienia si� w szary popi�, a poniewa� kochali si�, byli wystarczaj�co m�drzy i cierpliwi, aby poczeka�, a� p�omie� znowu rozb�y�nie.
Post�powali tak dotychczas z dobrym skutkiem. Gdy minie pi��dziesi�t lat, znowu zostan� kochankami.
Sam Harker dostrzeg� ponurego m�czyzn� o ciemnej twarzy, kt�ry energicznie przeciska� si� przez t�um. Mia� na sobie kolorowy celoflex, nic jednak nie mog�o ukry� faktu, i� nie by� on cz�owiekiem z Twierdzy. Niegdy� by� tak silnie opalony, �e stulecia sp�dzo-ne pod wod� nie zdo�a�y wywabi� tej g��bokiej opalenizny. Usta jego uk�ada�y si� w drwi�cy grymas.
- Kto to jest?
- Kto? Gdzie? Och, nie wiem. Nie zawracaj mi g�owy.
By� w�ciek�y, i� musia� w�o�y� na siebie celoflex, ale stare ubranie naprawd� zanadto rzuca�oby si� w oczy. Zmarzni�ty i ura�ony, z zaci�ni�tymi ustami, przejecha� na ruchomym Szlaku obok ogromnego globusa przedstawiaj�cego Ziemi�, przykrytego czarnym, plastikowym ca�unem. W ka�dej Twierdzy by� on przypomnieniem najwi�kszego osi�gni�cia ludzko�ci. Wszed� do ogrodu otoczone-go murem i przy zakratowanym okienku odda� kr��ek identyfikacyjny. Po chwili wpuszczono go do �wi�tyni.
A wi�c to by�a �wi�tynia Prawdy!
Robi�a wielkie wra�enie. Czu� szacunek dla technik�w - logistyk�w, logik�w... nie, nie dla logistyk�w, na razie nie interesowali go. Jaki� kap�an zaprowadzi� go do wewn�trznej komnaty i poprosi�, �eby usiad�.
- Pan Robin Hale?
- Zgadza si�.
- Skolacjonowa� pan i dostarczy� nam wszystkich potrzebnych danych, ale niezb�dne jest kilka dodatkowych pyta�. Logik zada je osobi�cie.
Kap�an wyszed�. Na dole, w hydroponicznym ogrodzie jaki� wysoki, chudy m�czyzna o ko�cistej twarzy siedzia� beztrosko przy warsztacie garncarskim.
- Wzywa si� Logika. Czeka Robin Hale.
- Psiakrew - powiedzia� wysoki, chudy m�czyzna i podrapa� si� w d�ug� szcz�k�. - Niczego nie mog� powiedzie� temu biedakowi. Jest przegrany.
- Ale� prosz� pana!
- Nie denerwuj si�. Porozmawiam z nim. Id� odpocz��. Przygotowa�e� jego papiery?
- Tak.
- W porz�dku. Zaraz przyjd�. Nie ponaglaj mnie. - Mrucz�c pod nosem Logik pocz�apa� do windy. Po chwili znalaz� si� w pokoju kontrolnym i obserwowa� na ekranie wychud�ego, opalonego m�czyzn�, kt�ry siedzia� na brze�ku krzes�a.
- Robin Hale? - odezwa� si� zupe�nie innym, g��bokim g�osem.
Hale natychmiast zesztywnia�. - Tak - powiedzia�.
- Jeste� jednym z Nie�miertelnych. Oznacza to, �e mo�esz �y� siedemset lat. Nie masz jednak zaj�cia. Prawda?
- Zgadza si�.
- Co si� sta�o z twoj� prac�?
- A co si� sta�o z Wolnymi �o�nierzami? ...Powymierali. Sko�czyli si�, gdy Twierdze zjednoczy�y si� pod wsp�lnym rz�dem i pre-sti�owe wojny mi�dzy nimi przesta�y by� potrzebne. W owych czasach Wolni �o�nierze byli wojownikami, najemnikami, kt�rym p�acono za udzia� w bitwach, poniewa� Twierdze, w obawie przed zniszczeniem, same nie chcia�y w nich uczestniczy�.
Logik powiedzia�: - Niewielu Wolnych �o�nierzy jest Nie�miertelnymi. Od dawna nie ma ju� Wolnych przydzia��w. Prze�y�e� �mier� swojego zawodu, Hale.
- Wiem.
- Chcesz, �ebym ci znalaz� prac�?
- To ci si� nie uda - powiedzia� gorzko Hale. - Nie zdo�asz znale�� mi zaj�cia, a ja nie mog� �y� przez siedemset lat niczego nie ro-bi�c, tylko si� bawi�. Nie jestem hedonist�.
- �atwo poradz� ci, co mo�esz zrobi� - odpar� Logik. - Mo�esz umrze�.
Hale milcza�.
Logik ci�gn��: - Ale nie przysz�oby mi �atwo powiedzie� ci, jak to zrobi�. Jeste� cz�owiekiem walki. Chcesz umrzyj walcz�c o �y-cie. A najch�tniej - walcz�c o co�, w co wierzysz. - Przerwa�, a gdy odezwa� si� ponownie, mia� zmieniony g�os.
- Poczekaj. Zaraz tam b�d�. Nie odchod�.
Po chwili jego wysoka, chuda sylwetka wynurzy�a si� zza zas�ony w �cianie. Na widok postaci przypominaj�cej stracha na wr�ble Hale zerwa� si� na r�wne nogi, Logik gestem r�ki kaza� mu usi���.
- Na szcz�cie ja jestem tu szefem - powiedzia�. - Moi kap�ani nie tolerowaliby czego� takiego, gdyby mieli co� do powiedzenia. Ale c� mogliby zrobi� beze mnie. To ja jestem Logikiem. Siadaj. - Przysun�wszy sobie krzes�o, wyci�gn�� z kieszeni dziwacznie wygl�daj�cy przedmiot - by�a to fajka - i nabi� j� tytoniem. - Sam go sadz� i hoduj� - rzek�. - Widzisz, Hale, ca�a ta szarlataneria jest w sam raz dla Twierdz, ale nie widz� powodu, �eby ciebie ba�amuci�.
Hale patrzy� na niego zdumiony. - Ale... ta �wi�tynia... przecie� to �wi�tynia Prawdy? Czy to znaczy, �e...
- Wszystko to bzdura? Nie. Po prostu w normie. K�opot polega na tym, �e prawda nie zawsze brzmi dostojnie. Dawniej przedsta-wiano Prawd� jako nag� posta�. I taka by�a. No, mia�a listek figowy. A sp�jrz na mnie. To by�by widok, co? Kiedy� grali�my tu w otwarte karty, i to nie dzia�a�o. Ludzie my�leli, �e wyg�aszam po prostu sw�j pogl�d. No, tak, wygl�dam, jakbym by� zwyk�ym face-tem. Ale nie jestem. Jestem dziwnym mutantem. Przeszli�my przez pe�ny cykl. Od Platona, Arystotelesa przez Bacona, Korzybskiego i maszyn� do wykrywania prawdy, do punktu, z kt�rego zacz�li�my: i� najlepsz� w �wiecie metod� jest stosowanie logiki w odniesie-niu do ludzkich problem�w. I ja znam odpowiedzi. Prawid�owe.
Hale z trudem to rozumia�. - Ale nie mo�esz by� nieomylny... Nie stosujesz �adnego systemu?
- Stosowa�em systemy - odpar� Logik. - Mn�stwo trudnych s��w. Sprowadzaj� si� do tego samego. Do ch�opskiego rozumu. - Hale zamruga�. Logik poci�gn�� fajk�. - Mam przesz�o tysi�c lat - m�wi� dalej. - Wiem, �e trudno w to uwierzy�. Powiedzia�em ci, �e je-stem dziwnym mutantem. Urodzi�em si� na Ziemi, synu. Pami�tam wojny atomowe. Nie te pierwsze - wtedy w�a�nie przyszed�em na �wiat, moi rodzice dostali si� pod wp�yw jakiego� wt�rnego promieniowania. Dzi�ki temu sta�em si� rzeczywi�cie Nie�miertelny. Ale moim g��wnym talentem... Czy pami�tasz, co czyta�e� o Benie Proroku? Nie? W owych czasach by� jednym z mn�stwa prorok�w. Wielu ludzi przepowiada�o, co si� stanie. Niemal nie pos�ugiwali si� logik�. Ben Prorok to ja. Na szcz�cie us�ucha�o mnie troch� od-powiednich ludzi i zacz�li kolonizowa� Wenus. Ruszy�em za nimi. Gdy Ziemia wylecia�a w powietrze, ju� mnie tutaj badano. Zda-niem niekt�rych technik�w m�j m�zg by� troch� nietypowy. Posiada� jak�� dodatkow� cech�, instynkt czy jak to nazwa� - nikt osta-tecznie nie stwierdzi� dok�adnie, na czym to polega. Ale jest to to samo, co sprawia, �e my�l�ce maszyny daj� poprawne odpowiedzi, do tego dosz�o! Bracie, ja po prostu nie potrafi� nie dawa� w�a�ciwych odpowiedzi!
- Ma pan tysi�c lat? - zapyta� Hale, zafascynowany tym faktem.
- Prawie. Na moich oczach wszystko przemija. Wiem jak m�g�bym zdoby� w�adz� nad tym kurnikiem, gdybym chcia�. Ale za nic w �wiecie! Znam wi�kszo�� odpowiedzi na ten temat i �adna mi si� nie podoba. Po prostu siedz� tu, w �wi�tyni Prawdy, i odpowia-dam na pytania.
Hale odezwa� si� bezradnie: - Zawsze my�leli�my, �e tu jest maszyna...
- Ale� tak, wiem. Zabawne, �e ludzie wierz� w to, co m�wi im maszyna, a nie uwierz� facetowi takiemu jak oni. Cho� mo�e to wcale nie �mieszne. S�uchaj, synu wszystko jedno, jak na to patrze� - ja znam odpowied�. Przetwarzam w g�owie informacje i do�� szybko wiem, z nich wynika. Wszystko polega na zdrowym rozs�dku. Musz� si� tylko dowiedzie� wszystkiego o tobie i twoich k�o-potach.
- Mo�e pan zatem odgadywa� przysz�o��.
- Zbyt wiele zmiennych - odrzek� Logik. - Aha, przy okazji, mam nadziej�, �e nie b�dziesz sobie na m�j temat strz�pi� j�zyka. Nie podoba�oby si� to kap�anom. Za ka�dym razem, gdy pokazuj� si� jakiemu� klientowi schodz� z piedesta�u, kap�ani podwy�szaj� dach �wi�tyni. Nie dlatego, �e ma to jakiekolwiek znaczenie. Zreszt�, gadaj sobie, je�li chcesz. I tak nikt nie uwierzy, �e niezawodna wy-rocznia nie jest jak�� supermaszyn�. - U�miechn�� si� pogodnie. - Najwa�niejsze synu, �e wpad�em na pomys�. M�wi�em, �e sumuj� dane i otrzymuj�. odpowied�. Czasami wi�cej ni� jedn�. Mo�e by� poszed� na l�d?
- Co takiego?!
- A dlaczego nie? - powiedzia� Logik. - Jeste� rzeczywi�cie twardy. Jasne, �e mo�esz zgin�� i my�l�, �e prawdopodobnie tak b�dzie. Ale zginiesz w walce. W Twierdzach niewiele znajdziesz okazji do walki o cokolwiek, w co wierzysz. Jest jeszcze troch� ludzi, kt�-rzy czuj� tak samo jak ty. Kilku Wolnych �o�nierzy r�wnie� jak s�dz� - Nie�miertelnych. Odszukaj ich. Id�cie na l�d.
- To niemo�liwe - rzek� Hale.
- Oddzia�y mia�y swe forty, prawda?
- Do walki z d�ungl� potrzebne by�y rzesze technik�w. A te zwierz�ta. Musieli�my prowadzi� sta�� wojn� z l�dem. Poza tym - nie-wiele ju� pozosta�o z fort�w.
- Zajmijcie jeden i odbudujcie go.
- Ale co dalej?
- Mo�e zostaniesz przyw�dc� - powiedzia� cicho Logik. - Mo�e zdo�asz zosta� przyw�dc� - na Wenus.
Zapad�a d�uga cisza. Twarz Hale'a zmieni�a si�.
- No dobra - powiedzia� Logik wstaj�c. Wyci�gn�� r�k�. - Przy okazji: nazywam si� Ben Crowell. Przyjd�, je�li wpadniesz w tara-paty. Albo ja mog� wpa�� do ciebie. W takim przypadku nie wygadaj si�, �e jestem wielkim m�zgiem - mrukn�� Logik do Hale'a.
Pocz�apa� do wyj�cia ss�c fajk�.
�ycie w Twierdzach pod wieloma wzgl�dami przypomina�o gr� w szachy. W�r�d drobiu na gospodarskim podw�rku spo�eczne pierwsze�stwo mierzy si� d�ugo�ci� pobytu. D�ugo�� trwania jest bogactwem. Pionki maj� kr�tki okres �ycia; skoczki, go�ce i wie�e - d�u�szy. Pod wzgl�dem spo�ecznym istnia�a tam tr�jwymiarowa demokracja i autokracja, kt�r� okre�la� czas. Nie bez przyczyny d�ugowieczni biblijni patriarchowie zdobywali w�adz�. Mogli j� utrzyma�.
W Twierdzach Nie�miertelni wiedzieli po prostu wi�cej ni� �miertelnicy. Dosz�o do wyra�nego i interesuj�cego przemieszczenia pod wzgl�dem psychologicznym. W owej praktycznej epoce nie oddawano Nie�miertelnym czci boskiej, przemieszczenie jednak by-�o niew�tpliwe. Rodzice posiadaj� cech�, kt�rej nie mog� mie� dzieci: dojrza�o��. Jest to czynnik dodatni. Do�wiadczenie. Wiek. Na tym tle dosz�o do emocjonalnego przemieszczenia. Kr�tko �yj�cy mieszka�cy Twierdz pod�wiadomie zacz�li patrze� na Nie�miertel-nych z poczuciem zale�no�ci. Oczywi�cie, oni wiedzieli wi�cej. Byli r�wnie� starsi.
Niech za nas my�l�.
Poza tym cz�owiek ma godn� ubolewania tendencji aby zrzeka� si� nieprzyjemnej odpowiedzialno�ci. Przez ca�e stulecia tendencja ta nie zagra�a�a indywidualizmowi. Poczucie odpowiedzialno�ci spo�ecznej zosta�o doprowadzone do punktu, w kt�rym, przynajm-niej teoretycznie, ka�dy by� str�em swego brata.
W ko�cu wszyscy utworzyli ko�o i z ulg� wsparli si� ramiona s�siad�w.
Nie�miertelni, wiedz�c, jak d�ugie i puste stulecia ich czekaj�, zadali sobie trud, aby stulecia te nie by�y takie puste. Uczyli si�. Stu-diowali. Mieli mn�stwo czasu. Zdobywszy wiedz� i do�wiadczenie zacz�li si�ga� po odpowiedzialno��, kt�r� bezw�adny t�um ch�tnie im przekaza�.
By�a to bardzo stabilna kultura - kultura gin�cej rasy.
Zawsze pakowa� si� w tarapaty.
Fascynowa�o go wszystko, co nowe. Zadba�y o to chromosomy Harker�w. Nazywa� si� jednak Sam Reed. Wiedzia�, �e jest uwi�-ziony za niewidzialnymi kratami i nie zaprzestawa� z nimi walki. Widzia� ich niezliczon� ilo��. Co� niewyt�umaczalnego a odziedzi-czonego wci�� buntowa�o si� w jego umy�le i szuka�o mo�liwo�ci auto ekspresji. Czego mo�na dokona� w ci�gu dziewi��dziesi�ciu lat?
Pewnego razu wystara� si� o prac� w ogromnych, hydroponicznych ogrodach. Dzi�ki prymitywnej, pospolitej twarzy, �ysej g�owie, przedwcze�nie rozwini�temu umys�owi, zdo�a� przekonywaj�co k�ama� na temat swego wieku. Pocz�tkowo sz�o mu nie�le, dop�ki nie uleg� w�asnej ciekawo�ci i nie zacz�� eksperymentowa� ze sztucznie prowadzonymi botanicznymi kulturami. Poniewa� nie zna� si� na tym, zniszczy� dobrze rozwini�te rozsady. Przedtem jednak w jednym z pojemnik�w odkry� b��kitny kwiat, kt�ry przypomnia� mu kobiet� dostrze�on� podczas karnawa�u. Jej str�j by� dok�adnie tej samej barwy. Zapyta� o t� ro�lin� kt�rego� z pracownik�w.
- Przekl�te zielska - powiedzia� tamten. - Nie mo�na utrzyma� ich z dala od pojemnik�w, setki lat - one wci�� wy�a��. Ale z tymi nie ma specjalnego k�opotu. Najgorsza jest zwyk�a trawa. - Wyrwa� chwast i odrzuci� na bok.
Sam podni�s� ro�lin�, a p�niej jeszcze o ni� wypyta�. By� to, jak si� dowiedzia�, fio�ek. Ta skromna, �adna, ma�a ro�linka by�a da-lekim echem wspania�ych szlachetnych kwiat�w - hybryd, kt�re ros�y w innych cz�ciach ogrod�w. Przechowywa� j�, dop�ki nie rozpad�a si� w proch. Zachowa� j� p�niej w pami�ci, podobnie jak wspomnienie o kobiecie w fio�kowo-b��kitnym stroju.
Pewnego dnia uciek� do Twierdzy Kanada le��cej daleko po przeciwnej stronie Morza P�ycizn. Nie opuszcza� dotychczas Twierdzy i podr� w wielkiej, przezroczystej kuli unosz�cej si� w bulgocz�cej wodzie zafascynowa�a go. Pojecha� z pewnym cz�owiekiem, kt�-rego przekupi� kradzionymi pieni�dzmi, aby ten udawa� jego ojca. Po dotarciu do Twierdzy Kanada nie ujrza� go wi�cej.
Maj�c dwana�cie lat by� ju� bardzo sprytny. Wymy�la� r�ne sposoby zarabiania na �ycie, �aden jednak go nie zadowala�. Wszyst-kie okazywa�y si� zbyt nudne. Blaze Harker wiedzia�, co robi, pozostawiaj�c umys� ch�opca nietkni�ty w skar�owacia�ym, u�omnym ciele. By�o ono u�omne jedynie wed�ug �wczesnych standard�w estetyki. Standard pi�kna ustanowili d�ugonodzy, wysocy Nie�mier-telni. Dlatego cech� brzydoty przypisywano kr�pym, t�po wygl�daj�cym �miertelnym.
Samem powodowa�o silne, gwa�towne poczucie nienasycenia, kt�re nie mog�o rozwija� si� normalnie, poniewa� by�o pierwiast-kiem w�a�ciwym dla Nie�miertelnych, a Sam niew�tpliwie nie by� Nie�miertelnym. Po prostu nie kwalifikowa� si� do pracy, kt�ra wymaga�a uczenia si� przez lat sto lub d�u�ej. A nawet pi��dziesi�ciu lat nauki...!
Poszed� drog� trudn�, nieuchronn�. Spotkawszy Kr�tacza zyska� swego Chirona-Fagina.
Kr�tacz by� t�ustym, z�o�liwym starcem bez nazwiska. Mia� bujne, bia�e w�osy, gruz�owaty nos i w�asn� filozofi�. Nigdy nie narzu-ca� si�, ale udziela� rad, gdy go poproszono.
- Ludzie chc� uciechy - zwr�ci� si� do ch�opca. - Wi�kszo�� z nich. A nie chc� rzeczy, kt�re rani�, ich uczucia. P�jd� po rozum do g�owy, ch�opcze. Z�odziejstwo si� prze�y�o. Najlepiej sta� si� u�ytecznym dla ludzi, kt�rzy maj� w�adz�. Na przyk�ad taka banda Jima Sheffielda. Jim obs�uguje odpowiednich ludzi. O nic nie pytaj, tylko r�b, co ci m�wi�. Przede wszystkim poszukaj odpowied-nich kontakt�w. - Poci�ga� nosem i mruga� wodnistymi oczami.
- Rozmawia�em z nim o tobie. Zobacz si� z nim. Tu jest adres. - Rzuci� ch�opcu plastikowy kr��ek. - Nie wyci�ga�bym ciebie z ta-rapat�w, gdybym czego� w tobie nie widzia�. Zobacz si� z Jimem.
Zatrzyma� Sama przy drzwiach.
- Dasz sobie rad�. I nie zapomnisz o starym Kr�taczu, co? Niekt�rzy zapominaj�. Mog� narobi� k�opotu r�wnie �atwo jak pom�c.
Sam opu�ci� t�ustego, z�o�liwego starca, kt�ry poci�ga� nosem i chichota�.
Poszed� zobaczy� si� z Jimem Sheffieldem. Mia� wtedy czterna�cie lat, by� silny, niski, zadziorny. Stwierdzi�, �e Sheffield jest sil-niejszy i wi�kszy. Sheffield mia� lat siedemna�cie, by� absolwentem zwariowanej szko�y Kr�tacza, niezale�nym, bystrym biznesme-nem, kt�rego banda zyskiwa�a s�aw�. W Twierdzach czynnik ludzki by� bardzo istotny przy intrygach. Nie tylko w polityce. Inne ob-szary �ycia w tej epoce by�y r�wnie sformalizowane i skomplikowane jak �ycie w Italii Machiavellego. Uderzenie no�em uwa�ano nie tylko za bezprawne, ale i nieeleganckie. Narz�dziem sta�a si� intryga. W nieustannie zmieniaj�cej si� r�wnowadze si� za dobrego gracza uchodzi� ten, kto zdo�a� przechytrzy� przeciwnika, zap�dzi� go w jego w�asne sieci i doprowadzi� do samozniszczenia.
Banda Sheffielda dzia�a�a samodzielnie. Pierwsze zadanie Sama Reeda - nazwisko Harker kojarzy� tylko z jednym z wielkich Kla-n�w w poprzedniej Twierdzy - polega�o na wyp�yni�ciu w morze w towarzystwie kogo� bardziej do�wiadczonego i dostarczeniu kilku okaz�w b��kitnego glonu, kt�ry w Twierdzach by� zabroniony. Po powrocie przez sekretne wej�cie ujrza� zdziwiony Kr�tacza, kt�ry czeka� z przygotowanym ju� przeno�nym urz�dzeniem promieniuj�cym. Niewielkie pomieszczenie by�o szczelnie zamkni�te.
Kr�tacz mia� na sobie ubi�r ochronny. G�os jego dochodzi� zza membrany.
- St�jcie tam, ch�opcy. �ap to - powiedzia� rzuciwszy Samowi spryskiwacz. - Teraz spryskaj t� kolb�. Jest zapiecz�towana, tak? W porz�dku. Spryskaj j� dok�adnie. �wietnie. Teraz powoli si� odwracajcie.
- Chwileczk�... - wtr�ci� drugi ch�opiec.
Kr�tacz poci�gn�� nosem. - R�b, co ci ka��, albo ci skr�c� tw�j chudy kark - powiedzia� zdecydowanie. - Podnie�cie r�ce. Kieruj� na was te promienie, a wy obracajcie si� powoli... no, ju�.
P�niej wszyscy trzej spotkali Jima Sheffielda. Jim by� opanowany, ale w�ciek�y. Pr�bowa� k��ci� si� z Kr�taczem.
Kr�tacz poci�gn�� nosem i zmierzwi� bia�e w�osy.
- Zamknij si� - powiedzia�. - Zaczynasz za szybko rosn��. Gdyby� pami�ta�, �eby mnie zapyta�, zanim zabierzesz si� do czego� nowego, zaoszcz�dzi�by� sobie k�opot�w. - Popuka� w pomalowan� na czarno kul�, kt�r� Sam umie�ci� na stole. - Dlaczego ten glon jest zakazany w Twierdzach? Czy tw�j patron zlecaj�c ci dostarczenie tego, nie powiedzia�, �e trzeba by� ostro�nym?
Sheffield skrzywi� szerokie usta. - By�em ostro�ny!
- Ta rzecz jest niegro�na tylko w warunkach laboratoryjnych - powiedzia� Kr�tacz. - Glon po�era metal. Rozpuszcza go. Staje si� nieszkodliwy po poddaniu go dzia�aniu odpowiednich odczynnik�w. Ale w stanie surowym, jak teraz, m�g�by si� rozle�� i narobi� tu mn�stwo k�opotu. Odkryto by, czyja to sprawka, i pow�drowa�by� do Kliniki. Widzisz? Gdyby� najpierw do mnie przyszed�, kaza�-bym ci przygotowa� to urz�dzenie z promieniami ultrafioletowymi do zniszczenia resztek �wiat�a s�onecznego w najmniejszym glo-nie, kt�ry m�g�by si� przylepi� do ubrania ch�opc�w. Nast�pnym razem nie b�d� taki �agodny, Jim. Nie mam zamiaru i�� do Kliniki.
Chocia� starzec wygl�da� niegro�nie, zbuntowane spojrzenie Sheffielda przygas�o i Jim opu�ci� oczy. B�kn�wszy co� na zgod� wsta�, wzi�� pojemnik i wyszed� skin�wszy na ch�opc�w. Sam poczeka� chwil�.
Kr�tacz mrugn�� do niego i powiedzia�:
- Robi si� mas� b��d�w, je�li cz�owiek nie prosi o rad�, dziecino.
By�y to jednak tylko epizody w jego �yciu zewn�trznym. R�wnie� wewn�trznie by� dojrza�y, amoralny, zbuntowany. Buntowa� si� przeciwko kr�tko�ci �ycia sprawiaj�cej, i� gdy pomy�la� o Nie�miertelnych, nauka wydawa�a mu si� bezcelowa. Buntowa� si� prze-ciwko w�asnemu cia�u, grubemu, kr�pemu i plebejskiemu. Nie�wiadom przyczyn buntowa� si� �lepo przeciwko temu, czym sta� si� w owym pierwszym tygodniu swego �ycia.
Zawsze byli na �wiecie jacy� gniewni ludzie. Czasem gniew ten, jak u Eliasza, jest ogniem Bo�ym, a cz�owiek taki przechodzi do historii jako �wi�ty i reformator, kt�rego gniew porusza� g�ry w imi� poprawienia losu ludzko�ci. Czasami jest to gniew niszczyciel-ski, a wtedy dochodz� do g�osu wielcy wojenni wodzowie, �eby pustoszy� ca�e kraje. Tego rodzaju gniew wy�adowuje si� i nie musi po�era� swego nosiciela.
Gniew Sama Reeda by� jednak gniewem przeciwko nieuchwytno�ci czasu i przeznaczenia, a jedynym przeciwnikiem, kt�rego do-strzega�, by� Sam Reed. Przyznajmy, �e tego rodzaju gniew nie jest normalny. Sam Reed nie by� jednak normalny. Ju� jego ojciec nie by� normalny, w przeciwnym razie nie zem�ci�by si� tak strasznie na swym synu. Jaka� skaza we krwi Harker�w by�a �r�d�em gorz-kiego gniewu, z kt�rym �yli obaj, ojciec i syn daleko od siebie i w�ciekaj�cy si� na odmienne rzeczy ci�gle jednak w r�nym stopniu opancerzeni buntem przeciwko samemu �yciu.
Sam przechodzi� przez tyle faz wewn�trznego rozwoju i� Kr�tacz, Jim Sheffield i inni, z kt�rymi w�wczas pracowa�, byliby zdu-mieni. Poniewa� mia� umys� bardziej z�o�ony ni� tamci, potrafi� funkcjonowa� na znacznie wi�kszej ilo�ci poziom�w i potrafi� to ukrywa�. Od momentu gdy odkry� w Twierdzach ogromne biblioteki, sta� si� nami�tnym czytelnikiem. Nigdy nie by� intelektualist�, w�asna niecierpliwo�� uniemo�liwia�a mu opanowanie jakiejkolwiek dziedziny wiedzy i w ten spos�b poprawienia sobie statusu dzi�-ki jedynej przewadze, jak� posiada� - umys�owi.
Poch�ania� jednak ksi��ki jak ogie�, kt�ry poch�ania paliwo, a jego z kolei poch�ania�o w�asne niezadowolenie. Brn�� przez ca�e cy-kle lektur na ka�dy temat, kt�ry w kr�tkiej chwili kaprysu go zafrapowa�, co kumulowa�o si� w wiedzy o danym temacie magazyno-wanej bezu�ytecznie w jakiej� kom�rce r�wnie bezu�ytecznego, ch�onnego m�zgu. Czasami wiedza ta pomaga�a mu w pope�nieniu oszustwa lub dokonaniu morderstwa. Cz�ciej jednak spoczywa�a u�piona w umy�le, kt�ry zosta� zaprojektowany na przechowywa-nie pi��setletniego do�wiadczenia, a skazany by� na �mier� przed up�ywem stulecia.
Ca�y k�opot Sama Reeda polega� na tym, i� nie wiedzia�, co mu dolega. D�ugo walczy� z w�asn� �wiadomo�ci� staraj�c si� racjona-listycznie wyleczy� umys� z pod�wiadomej wiedzy o utraconym dziedzictwie. Przez pewien czas mia� nadziej� na znalezienie jakiej� odpowiedzi w ksi��kach...
W tych wczesnych dniach szuka� i znajdowa� w nich chwilow� ucieczk�, kt�rej p�niej pr�bowa� na wiele r�nych sposob�w - proszki, kobiety, niespokojne przenoszenie si� z Twierdzy do Twierdzy - a� stan�� wreszcie przed ogromnym, niewykonalnym zada-niem, kt�rego unika� z tak gwa�town� niech�ci� - przed przes�dzeniem o swym przeznaczeniu.
Przez nast�pne pi�tna�cie lat spokojnie i szybko czyta� w bibliotekach Twierdz, w kt�rych akurat przebywa� w zwi�zku z zaanga-�owaniem w subtelny przebieg r�nych ciemnych afer. Do kompan�w odnosi� si� z tak� sam� pogard� jak do swych bezpo�rednich lub po�rednich ofiar. Sam Reed pod �adnym wzgl�dem nie by� sympatyczny. Pozostawa� nieodgadniony nawet dla samego siebie.
By� ofiar� w�asnej nienawi�ci do siebie, a kiedy jej p�omie� wybucha�, samowola Sama przejawia�a si� w spos�b otwarty. Mia� po-dejrzan� reputacj�. Nikt nie ufa� mu zanadto, no bo je�li on nie ufa� nawet sobie?... Jego umys� i r�ka by�y jednak tak znakomite, i� utrzymywa�o si� znaczne zapotrzebowanie na jego us�ugi ze strony tych, kt�rzy mieli ochot� zaryzykowa�, i� ich wymy�lna intryga mo�e zako�czy� si� krwawym morderstwem, je�li Sama Reeda poniesie temperament. By�o takich wielu. I wielu uwa�a�o, �e jest fa-scynuj�cy.
W Twierdzach bowiem �ycie osi�gn�o poziom spokoju, kt�ry nie jest przyrodzon� cech� umys�u ludzkiego. W bardzo wielu lu-dziach p�on�o niespokojnie co� na kszta�t nierozpoznanego sygna�u buntu, kt�ry tkwi� w Samie, co przejawia�o si� w dziwaczny spo-s�b. Ekrany wyobra�ni zbiorowej przybiera�y dziwne formy, takie jak krwawe ballady, kt�re jeszcze w dzieci�stwie Sama przewali�y si� przez Twierdze fal� szczytowej popularno�ci. Mniej dziwna, lecz r�wnie znamienna, by�a moda na prawie �e uwielbienie dla dawnych czas�w Wolnych �o�nierzy, dla dobrych, dawnych dni b�d�cych ostatnim romantycznym okresem.
W umy�le ludzkim g��boko tkwi przekonanie, �e wojna jest wspania�a, jakkolwiek mo�e by� taka zaledwie dla garstki wybranych, a od tysi�ca lat jest czym� straszliwym. A jednak przekonanie to si� utrzymuje, mo�e dlatego �e terror sam w sobie jest perwersyjnie fascynuj�cy, jakkolwiek wi�kszo�� z nas musi go inaczej nazwa�, zanim zacznie podziwia�.
Wolni �o�nierze, ci powa�ni, ci�ko pracuj�cy ludzie, zajmuj�cy si� obs�ugiwaniem machiny wojennej, w powszechnej wyobra�ni przybrali posta� dumnych bohater�w i niejeden m�czyzna wzdycha� do czas�w, na kt�re si� tak niewiele sp�ni�.
�piewano w zmienionej formie t�skne ballady, kt�re Wolni �o�nierze przekazali z okresu pionierskiego na Wenus, a kt�re si�ga�y niewyobra�alnie innych czas�w na Starej Ziemi. �piewano je wszak�e inaczej. Nieprawdziwi Wolni �o�nierze w nieprawdziwych ko-stiumach wyst�powali przed rozko�ysan� widowni�, kt�ra reagowa�a na ka�dy d�wi�k nie zdaj�c sobie sprawy, jak bardzo si� myli.
Brakowa�o si�y wyrazu i w s�owach, i w rytmie. Twierdze bowiem znajdowa�y si� w zastoju, a ludzie w takim stanie nie potrafi� si� �mia�. Ich poczucie humoru jest subtelne i niezdecydowane, wyra�a si� raczej w chichocie ni� w ryku �miechu. Przewrotno�� i aluzja, a nie �miech, stanowi�y podstaw� ich nieszczerego poczucia humoru.
�miech bowiem jest okrutny i szczery. Nadchodzi� czas, gdy ludzie b�d� �piewa� znowu stare, krwawe ballady tak jak powinno si� je �piewa�, i znowu zaczn� �mia� si� z w�asnych niepowodze� z ca�ego serca, z samej potrzeby �miechu. Poniewa� jedyn� alternaty-wa �miechu s� �zy, a �zy oznaczaj� kl�sk�. W tym znaczeniu tylko pionierzy �miej� si� z prymitywn� szczero�ci�. Wtedy w Twier-dzach nie by�o nikogo, kto by s�ysza� prawdziwy �miech w ca�ym jego okrucie�stwie i ca�ej odwadze, mo�e poza najstarszymi w�r�d nich, kt�rzy pami�tali dawne czasy.
Sam Reed, podobnie jak inni, uwa�a� Wolnych �o�nierzy - kt�rzy wymarli prawie tak jak dinozaury na Starej Ziemi i niemal z ta-kich samych powod�w - za symbole urzekaj�cej przygody. Rozumia� jednak przyczyny tej emocjonalnej aprobaty i potrafi� zakpi� z samego siebie. Wszyscy w gruncie rzeczy urzeczeni byli nie tyle Wolnymi �o�nierzami, lecz swobod� dzia�ania.
A jednak tak naprawd� nie pragn�li jej. Przerazi�aby i odstraszy�a wi�kszo�� tych ludzi, kt�rzy z takim wdzi�kiem osuwali si� w ramiona ka�dego, kto pragn�� zaofiarowa� im wsparcie moralne i duchowe. Nostalgia jednak ma r�wnie� sw�j wdzi�k, pogr��yli si� wi�c w niej ca�kowicie.
Sam czyta� o pionierskim okresie na Wenus z jak�� dzik� t�sknot�. Cz�owiek m�g� wykorzystywa� wszystkie swe si�y przeciwko wrogowi takiemu jak ta krwio�ercza planeta, z kt�r� musieli walczy� przybysze. Przy czytaniu o Starej Ziemi ogarnia�a go pal�ca no-stalgia za szerszymi horyzontami, jakie ofiarowywa�a. Nuci� stare pie�ni i pr�bowa� wyobrazi� sobie, jak wygl�da�o otwarte niebo usiane przera�aj�c� ilo�ci� innych widzialnych �wiat�w kosmosu.
K�opot polega� na tym, i� �wiat jego by� prymitywnym miejscem, kt�re sztucznie uczyniono skomplikowanym przy pomocy spryt-nego zabiegu tak, aby nikt nie m�g� wpl�ta� si� w powa�ny konflikt z istniej�c� barier�, bariera ta bowiem by�a sztuczna i zawali�aby si�. Gdy jedn� r�k� bi�o, si� w ni�, drug� trzeba by�o j� wspiera�. Tylko czas m�g� zaoferowa� Samowi przeciwnika godnego jego wysi�k�w. Tylko czas, ten d�ugi, skomplikowany bieg stuleci, kt�rych nigdy nie prze�yje. Dlatego nienawidzi� m�czyzn, kobiet, ca-�ego �wiata, siebie. Nie posiadaj�c przeciwnika, z kt�rym m�g�by walczy� konstruktywnie, walczy� ze wszystkim bez r�nicy, nisz-czycielsko.
Walczy� tak przez czterdzie�ci lat.
Przez ca�y ten czas tylko jedna rzecz okaza�a si� trwa�a, jakkolwiek przypomina� j� sobie mgli�cie i bez wi�kszego zainteresowania. Najbardziej dzia�a� na niego kolor b��kitny. Cz�ciowo t�umaczy� to sobie wspomnieniami o Starej Ziemi i niepoj�cie b��kitnym nie-bie. Tutaj woda ogranicza�a cz�owieka ze wszystkich stron. Powietrze ci�kie by�o od wilgoci, chmury wisia�y nabrzmia�e wilgoci�, a szare morza przykrywaj�ce Twierdze wydawa�y si� niewiele bardziej mokre ni� chmury i powietrze. Tak wi�c b��kit utraconego nie-ba towarzyszy� w jego wyobra�ni my�li o wolno�ci...
Pierwsza dziewczyna, z kt�r� zawar� wolny zwi�zek, by�a tancereczk� ze �r�dmiejskiej kafejki, a w chwili gdy ujrza� j�, ubrana by� w sk�py str�j z b��kitnych pi�r. Mia�a b��kitne oczy, nie tak b��kitne jak pi�ra lub niezapomniane ziemskie niebo, ale jednak b��kitne. Sam wynaj�� ma�e mieszkanie na bocznej ulicy w Twierdzy Montana i chyba z sze�� miesi�cy sprzeczali si� razem bardziej ni� inne pary.
Kt�rego� ranka, gdy wr�ci� po ca�onocnej pracy z band� Sheffielda, od razu po otworzeniu drzwi poczu� dziwny zapach. Jak�� ci�k� s�odycz w powietrzu oraz ostr� intensywn�, znajom� gorycz, kt�r� niewielu mieszka�c�w Twierdz rozpozna�oby w tej ja�owej epoce.
Drobna tancerka le�a�a sztywno pod przeciwleg�� �cian�. Tam, gdzie by�a kiedy� jej twarz, znajdowa� si� blado zabarwiony kwiat, kt�rego p�atki, wpijaj�c si� jak wielka palczasta r�ka, ciasno przyciska�y kwiat do czaszki. Kwiat by� ��ty, ale �y�ki w p�atkach zrobi-�y si� teraz czerwone, a opr�cz tego czerwie� sp�ywa�a pod kwiatem na b��kitne ubranie dziewczyny.
Z le��cego obok niej na pod�odze pude�ka z kwiaciarni, w kt�rym kto� przys�a� jej ten kwiat, wysun�a si� zielona bibu�ka.
Sam zupe�nie nie domy�la� si�, kto to zrobi� i dlaczego. M�g� to by� jaki� wr�g, pragn�cy zem�ci� si� za dawne zniewagi, albo na-wet kto� z przyjaci� - podejrzewa� przez chwil� Kr�tacza - kt�ry obawia� si�, �e wp�yw dziewczyny oderwie go od za�atwianych no-c� zyskownych interes�w. Lub mog�a to by� jaka� kabaretowa rywalka, poniewa� w�r�d ludzi tej profesji toczy�a si� nies�ychanie ostra walka, jako �e ostatnio brakowa�o w Twierdzy Montana pracy.
Sam przeprowadzi� �ledztwo, dowiedzia� si�, czego chcia�, i beznami�tnie wymierzy� sprawiedliwo�� ludziom, kt�rzy mogli by� lub nie byli winni. Niewiele to Sama obchodzi�o. Dziewczyna nie by�a zbyt �adna, tak jak Sam nie by� �adnym m�czyzn�. By�a ba-nalna i mia�a b��kitne oczy. Sam podtrzymywa� w�asn� reputacj� uczyniwszy to, co uczyni�, w zwi�zku z jej zamordowaniem.
Potem inne dziewczyny przychodzi�y i odchodzi�y. Sam zamieni� ma�e mieszkanie na bocznej ulicy na wi�ksze ze spokojniejszym s�siedztwem. Nast�pnie, zako�czywszy wyj�tkowo dochodow� prac�, pu�ci� w diab�y dziewczyn� i mieszkanie i przeprowadzi� si� do niemal wytwornej rezydencji wysoko na wie�y nad centralnym Szlakiem. Znalaz� �adn�, b��kitnook� pie�niark�, kt�ra z nim za-mieszka�a.
Na pocz�tku naszej opowie�ci, Sam mia� w trzech Twierdzach trzy mieszkania: Jedno drogie, jedno przeci�tne i jedno celowo znaj-duj�ce si� w�r�d portowych zau�k�w najciemniejszej cz�ci Twierdzy Wirginia. Lokatorzy pilnowali mieszka�. Sam by� na sw�j spo-s�b epikurejczykiem. Teraz go by�o na to sta�.
W kosztownym mieszkaniu dwa pokoje przeznaczy� wy��cznie na w�asne potrzeby, wype�nia� je ci�gle powi�kszaj�cy si� zbi�r ksi��ek i nagra� oraz dobrane specjalnie trunki i �rodki osza�amiaj�ce. Wsp�lnicy w interesach nie wiedzieli o tym. Pojawi� si� tu pod innym nazwiskiem i na og� uchodzi� za handlowca przybywaj�cego z jakiej� nieokre�lonej, lecz odleg�ej Twierdzy. W takim w�a�nie stopniu Sam Reed realizowa� model �ycia, kt�re Sam Harker prowadzi�by z racji przys�uguj�cych mu praw.
Kr�lowa Wiatru i Ciemno�ci
Rozpacza, roni �zy,
M�odzie�cze, m�j zab�jco,
Ju� jutro umrzesz ty...
W pierwszym dniu dorocznego karnawa�u, kt�ry zapocz�tkowa� ostatni rok jego �ycia, Sam Reed siedzia� przy ma�ym, obrotowym stoliku i rozmawia� o pieni�dzach i mi�o�ci z dziewczyn� w r�owym aksamicie. Musia�o by� prawie po�udnie, bo �wiat�o docieraj�ce przez wod� Morza P�ycizn i ogromn� kopu�� Twierdzy pada�o na nich w przy�mionym zenicie. Wszystkie zegary zosta�y zatrzymane na trzy dni karnawa�u tak, by nikt nie musia� martwi� si� o czas.
Dla ka�dego nie przyzwyczajonego od dzieci�stwa do czego� takiego jak obrotowa kafejka, �r�dmie�cie wiruj�ce wok� Sama by-�oby nie do zniesienia. Ca�a sala kr�ci�a si� powoli przy wolnej muzyce, os�oni�ta przezroczystymi, okr�g�ymi �cianami. Obraca�y si� sto�y, ka�dy wok� w�asnej osi, a wraz z nimi otaczaj�ce je krzes�a. Za mi�kk� chmurk� w�os�w dziewczyny Sam widzia� ca�� Twier-dz� rozlegle rozpo�cieraj�c� si� w dole i przesuwaj�c� si� uroczy�cie obok jego beztroskiego punktu obserwacyjnego.
Smuga kolorowych perfum przep�yn�a obok nich d�ug�, zwiewn� wst�g�, unosz�c si� i opadaj�c w powietrzu, a Sam poczu� w tym momencie na twarzy malutkie kropelki pachn�cej wilgotnej r�owej mg�y. Strz�sn�wszy je niecierpliwym machni�ciem r�ki spojrza� zmru�onymi oczami na siedz�c� naprzeciwko dziewczyn�.
- No i co? - odezwa� si�.
Dziewczyna u�miechn�a si� i pochyli�a g�ow� nad wysok�, w�sk�, koncertow� lir�, ozdobion� kaskad� kolorowych wst��ek, kt�r� siedz�c obejmowa�a r�k�. Mia�a ciemnob��kitne oczy ocienione tak ci�kimi powiekami, i� wydawa�o si�, �e patrzy na niego z za-mkni�tymi powiekami.
- Za chwil� mam nast�pny wyst�p - powiedzia�a. - Powiem ci p�niej.
- Powiesz mi teraz - o�wiadczy� Sam stanowczo, cho� nie tak szorstko, jak odezwa�by si� do wi�kszo�ci innych kobiet. To kosz-towne mieszkanie znajduj�ce si� wysoko w ekskluzywnej dzielnicy Twierdzy by�o akurat wolne i je�li Samowi si� powiedzie, dziew-czyna stanie si� nast�pn� lokatork�. By� mo�e zamieszka na sta�e. Zdawa� sobie spraw�, i� my�l�c o Rosathe odczuwa wewn�trzny niepok�j. Nie chcia�, by kt�rakolwiek kobieta dzia�a�a na niego a� tak bardzo.
Rosathe si� u�miechn�a. Mia�a ma�e, delikatne usta, a chmura mi�kkich, obci�tych kr�tko ciemnych w�os�w tworzy�a wok� jej g�owy ciemn� mg��. Czasami twarz jej zdradza�a nieoczekiwane poczucie humoru, w szafirowych oczach b�yszcza�a zbijaj�ca troch� z tropu inteligencja. Rosathe �piewa�a g�osem podobnym do r�owego aksamitu jej sukni, s�abym, mi�kkim, skar��cym si� g�osem, kt�rego przyjemne dr�enie koi�o nerwy.
Sam ba� si� jej. B�d�c jednak Samem Reedem si�ga� po t� osobliw� pokrzyw�. Zawsze stawia� czo�o niebezpiecze�stwu i je�eli ist-nia� jakikolwiek spos�b pozbycia si� z pami�ci tego aksamitnego stworzenia, to raczej przez przesyt ni� pr�b� zapomnienia. Mia� za-miar doj�� do przesytu mo�liwie jak najszybciej.
Rosathe wskazuj�cym palcem tr�ci�a lekko strun� liry.
Odezwa�a si�: - Dzi� rano us�ysza�am interesuj�c� plotk�. Jim Sheffield przesta� ci� lubi�. Czy to prawda, Sam?
- Pyta�em ci� o co� - odrzek� oboj�tnie.
- I ja ci� pyta�am.
- No wi�c, to prawda. Je�eli Jim za�atwi mnie pierwszy, zapisz� ci w testamencie m�j maj�tek. Czy o to ci chodzi?
Zarumieni�a si�, a szarpni�ta przez ni� struna gwa�townie zadrga�a. - Mog�abym ci� spoliczkowa�, Samie Reed. Wiesz, �e potrafi� sama zarabia�.
Westchn��. By�a to prawda, co zreszt� utrudnia�o z ni� rozmow�. Rosathe by�a pie�niark� bardziej ni� popularn�. Je�liby zamiesz-ka�a z nim, to nie dla pieni�dzy. To tak�e zak��ca�o spok�j jego umys�u.
�agodna muzyka, w takt kt�rej ca�a sala powoli si� obraca�a, umilk�a. Nast�pnie zad�wi�cza� w powietrzu mocny akord, od kt�rego zadr�a�y smugi perfum. Rosathe wsta�a, opieraj�c o biodro wysok�, w�sk� lir�.
- Teraz moja kolej - powiedzia�a. - Zastanowi� si� nad tym. Sam. Daj mi kilka dni. Mog� by� dla ciebie bardzo niedobra.
- Wiem, �e b�dziesz dla mnie niedobra. Id� �piewa�. Zobaczymy si� po karnawale, ale nie w sprawie odpowiedzi. Ju� j� znam. Przyjdziesz.
Roze�mia�a si� i odesz�a tr�caj�c r�k� struny i nuc�c piosenk�. Sam spogl�da� za ni�, widzia�, jak odwracaj� si� g�owy, a twarze o�ywiaj� si� w oczekiwaniu. Zanim sko�czy�a �piewa�, wsta� i wyszed� z obrotowego pomieszczenia, s�ysz�c za sob� aksamitny, s�a-by g�os kt�ry przechodzi� w pe�n� skargi rozpacz za ba�niow� Genevieve. Pie�niarka zaznacza�a delikatnie ka�d� nut� bior�c raz wy�-sze, raz ni�sze trudne tony, kt�re nadawa�y bardzo starej pie�ni pe�n� smutku, minorow� tonacj�.
,,O, Genevieve, s�odka Genevieve, nadchodz� dni, nadchodz� dni..." skar�y�a si� Rosathe obserwuj�c znikaj�ce, szerokie plecy Sa-ma. Sko�czywszy piosenk� wysz�a szybko do swej garderoby i nacisn�a w��cznik aparatu nadawczego, wywo�uj�c Sheffielda.
- S�uchaj, Jim - powiedzia�a szybko, gdy jego ciemna ponura twarz pojawi�a si� na ekranie - rozmawia�am w�a�nie z Samem i...
Gdyby Sam to s�ysza�, zapewne zabi�by j� ju� wtedy zamiast znacznie p�niej. Ale, oczywi�cie, nie s�ysza�. W chwili gdy zaczyna-�a si� ta rozmowa, szed� ku zbiegowi okoliczno�ci, kt�ry mia� sta� si� punktem zwrotnym w jego �yciu.
Ten zbieg okoliczno�ci by� kolejn� kobiet� w b��kicie. Przechadzaj�c si� po ruchomym Szlaku podnios�a r�ce i zarzuci�a na g�ow� skraj swej przejrzy�cie b��kitnej szaty jak zas�on�. Sarn zauwa�y� ten ruch r�ki i kolor i zatrzyma� si� tak gwa�townie, i� ludzie id�cy obok wpadli na niego, jeden nawet co� warkn�� got�w do zrobienia awantury. Przyjrzawszy si� jednak dok�adniej granitowej twarzy o wydatnej szcz�ce i �ci�gni�tym napi�ciem rysom, odwr�ci� si�, jakby bez powodu poniechawszy tej my�li.
Maj�c w pami�ci wci�� �ywy obraz Rosathe, Sam patrzy� na kobiet� z zaciekawieniem mniejszym, ni� gdyby ujrza� j� kilka dni wcze�niej. Ale tkwi�ce w nim g��boko wspomnienie odezwa�o si�, sta� wi�c nieruchomo i patrzy�. Lekki podmuch ruchomego Szlaku unosi� zas�on� nad jej twarz� tak, i� zacz�a odbija� si� w oczach - b��kitne cienie b��kitnej zas�ony w przes�anianym powiekami b��-kicie jej oczu. By�a bardzo pi�kna.
Sam odgoni� na bok mgie�k� r�owych, karnawa�owych perfum, zawaha� si�, co nie by�o u niego normalne, a nast�pnie energicznie zacisn�wszy z�ocony pas ruszy� przed siebie d�ugim krokiem, jak zwykle stawiaj�c mi�kko stopy. Nie wiedzia�, dlaczego twarz tej kobiety i jej fio�kowo-b��kitny str�j zaniepokoi�y go. Wiele zapomnia� od