10740
Szczegóły |
Tytuł |
10740 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10740 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10740 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10740 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Spotkanie z wrakiem
Ks. Bronisław Kant SDB
Zanim będzie za późno
WYDAWNICTWO SALEZJAŃSKIE
Warszawa 1991
Redakcja książki: ks. Bronisław Kant SDB Redakcja techniczna: Bożena Wilińska
Projekt okładki: Mieczysław Kowalski
IMPRIMI POTEST
Ks. Zdzisław Weder SDB Inspektor Salezjańskiej Inspektorii
Warszawskiej
Ks. Józef Wittbrodt SDB Sekretarz inspektorialny Warszawa,
20.04.90 r. L. dz. 298/WSI/90
IMPRIMATUR
Za zgodą Kurii Metropolitalnej
Warszawskiej z dn. 2.05.90 r., nr 343/K/90
Bp Stanisław Kędziora Wikariusz Generalny
Ks. Marcin Wójtowicz Notariusz
Było to chyba w roku 1965. Pojechałem kiedyś z grupą młodzieży na
zwiedzanie powstańczych cmentarzy. Czekając później na powrotny
autobus podeszliśmy całą gromadą pod budkę z napojami, by się
ochłodzić. Pod budką stał jakiś zawiany facet. Twarz miał bardzo
zniszczoną, nie sposób było określić w jakim był wieku. Wpatrywał się
we mnie i w roześmianą młodzież. Gdy uregulowałem sprzedawczyni za
oranżadę i mieliśmy już odejść od budki, zaczepił mnie:
— Czy ksiądz mnie nie poznaje?
— Nie — odparłem. — Mieszkam w innej dzielnicy.
— Ksiądz mnie kiedyś uczył.
— Niemożliwe.
— Tak. Niech ksiądz sobie przypomni. W roku pięćdziesiątym w
Jaciążku. Chodziliśmy z księdzem na przechadzki. Opowiadał nam ksiądz
dużo ciekawych rzeczy. Uczył nas religii.
Zgadzało się. W 1950 roku pracowałem jako wychowawca w
Jaciążku w Salezjańskim Domu Dziecka przed jego upaństwowieniem.
— Jak się pan nazywa?
— Proszę mi nie mówić “pan". Janek jestem. Powiedział
swoje nazwisko.
Tak. Teraz przypomniałem sobie. Był on wtedy w klasie
szóstej. Dobrze się zapowiadał. Często bywał dyżurnym.
Lubił porządek. Miał wpływ na kolegów i posłuch. Był
3
przywódcą grupy. Miał także duże zdolności. Marzył o
służbie wojskowej w lotnictwie.
— Janek, co się z tobą stało — zapytałem zdumiony.
— Ano stało się. Najpierw wolność, koledzy, papierosy,
wódeczka. Mówiłem sobie, że przecież w każdej chwili
mogę przestać. Potem kradzieże, by było za co pić i bawić
się, wreszcie napady na ludzi i więzienie, z którego
wyszedłem przed tygodniem i chyba znowu tam wrócę,
albo się powieszę. Stałem się wrakiem. Człowiekiem
nie potrzebnym nikomu. Autentycznym wrakiem. Jeszcze
gorzej, bo wrak może się jeszcze przydać na złom,
można jeszcze coś z niego zrobić, a ze mnie nic już nie
będzie.
Dwie duże łzy stoczyły mu się po policzkach.
— Janek, weź się w garść. Przy dobrych chęciach możesz
się jeszcze podźwignąć. Rozpocząć życie od nowa.
— O nie. Już za późno. Kiedyś, gdy ksiądz miał z nami
lekcje religii, gdy nam mówił, jak trzeba żyć, myślałem
sobie, jaki ksiądz jest naiwny. A dziś widzę, że to właśnie ja
byłem naiwny. A wy — zwrócił się do otaczającej nas
młodzieży — pomyślcie o sobie i o swojej przyszłości, nim
będzie za późno.
Nadjechał autobus. Wsiedliśmy całą gromadą, ale bez
hałasu, jaki zwykle towarzyszy młodzieży. Wszyscy mil-
czeli. Autobus ruszył. Pod budką pozostał tylko on jeden:
człowiek wrak. Młodzież jechała w milczeniu przeżywając to
dość niesamowite spotkanie.
Drodzy Przyjaciele. Mogę zaręczyć, że podobnych
spotkań miewałem w życiu więcej. Spotkań z wrakami
ludzi. Sądzę, że i wy spotykaliście się i spotykacie z nimi.
4
Z ludźmi, dla których jest już za późno, by zachować, lub
bodaj odzyskać człowieczeństwo.
Dziś jesteście młodzi. Wydaje się Wam. że cały świat
należy do Was. Od Was samych zależy, co z tego świata
zdobędziecie. Czy Wy zdobędziecie świat, czy świat Was
pochłonie i zniszczy. Wasza przyszłość jest w waszych
rękach. Możecie wybrać dobro, lub zło, zależnie od tego.
jaką pójdziecie dziś drogą. Czy szeroką, wygodną, na
pozór przyjemną drogą używania i nadużywania życia,
drogą, z której już nie będzie powrotu — czy też drogą
wąską i trudną, drogą pracy nad sobą, nad swoim
charakterem, by w rezultacie zostać człowiekiem, nie
wrakiem.
Warto jest to przemyśleć. Książka, którą Wam daję do
ręki pomoże Wam przeprowadzić refleksje nad sobą, nad
swoim życiem, nad swoją młodością. Pomoże Wam
zorientować się, na jakiej znajdujecie się drodze, a być
może i zawrócić z drogi niewłaściwej, nim będzie za
późno. Życzę Wam, by każdy kto się z Wami po latach
spotka, przeżył radość spotkania z człowiekiem. Z peł-
nym, prawdziwym człowiekiem, nie z wrakiem.
Bumerang
Jeżdżąc po świecie, zwiedzałem kiedyś Lipsk, Drezno,
Miśnię i okolice. Byłem również w miejscowości
Königstein w pobliżu czeskiej granicy. Jest to twierdza
5
zbudowana na stromej górze. W średniowieczu żaden
rycerz nie mógł wjechać do zamku konno, trzeba było
wciągać go kołowrotem. Podobno żadne wojska nigdy tej
twierdzy nie zdobyły. Dziś znajduje się tam muzeum
wojskowe, a w jednym z pawilonów w łatach sześć-
dziesiątych znajdowało się muzeum broni egzotycznej.
Jedna z sal poświecona była bumerangom.
Bumerang — to dziwna broń. Kawał drewna podobny do
ułamanej końcówki kija hokejowego. Ma tę właściwość,
że jeśli go się rzuci, a on nie trafi do celu, wówczas wraca z
powrotem. Na jednym z namalowanych obrazów widziałem
gromadę leżących na ziemi dzikusów.
— Aż tylu zabitych bumerangami? — zapytałem przewodnika.
— O nie — odpowiedział. — To nie zabici, to żywi.
— To dlaczego leżą?
— Dlatego, że rzucili bumerangi i boją się, by one ich nie
ugodziły. Wracający bumerang trafia dokładnie w to
samo miejsce, skąd został wyrzucony i mógłby ugodzić
stojącego wojownika. Gdy go nie napotka — traci siłę i
spokojnie spada na ziemię, nie wyrządzając nikomu
krzywdy.
— Dziwna broń — pomyślałem. — Trzeba umieć nią się
posługiwać, by samemu od niej nie zginąć. W tym
momencie przyszło mi na myśl, że młodość jest w życiu
ludzkim takim właśnie bumerangiem. Źle użyta — może
zabić. Może zniszczyć tego, który się nią posługuje.
Życiem ludzkim rządzą różne prawa. Jednym z takich praw
jest prawo dziedziczności. Przynajmniej 50% wartości
człowiek otrzymuje dziedzicznie od swoich rodziców.
6
Około 30% nabywa człowiek w pierwszych kilku latach
swego dzieciństwa, biorąc przykład od rodziców i star-
szego rodzeństwa. Ostatnie 20% to dopiero wpływ środo-
wiska, a wiec kolegów, koleżanek, szkoły, organizacji
młodzieżowych, Kościoła itp. A wiec, to kim jesteście i
jakimi jesteście odziedziczyliście po swoich rodzicach i
wynieśliście z domu rodzinnego. Nie znaczy to, że macie za
swoje braki obciążać odpowiedzialnością rodziców, ale
musicie zdać sobie sprawę, że wy swoje wartości również
przekażecie dziedzicznie swoim dzieciom, a resztę uzupeł-
nicie swoim przykładem. Jeśli nie potraficie w okresie
swojej młodości wypracować w sobie pozytywnych war-
tości, to po pierwsze: nie przekażecie ich dziecku, a po
drugie: nie dacie im nigdy dobrego przykładu, bo nie
potraficie się zmusić do dobrego życia, jeśli ono nie stanie
się dziś waszą drugą naturą.
Dziś możecie jeszcze w sobie powiększyć zasób dobra przez
ustawiczną pracę nad sobą. Stąd rodzi się dla was
obowiązek podjęcia pracy nad swoim charakterem,
byście mogli dysponować wielkim zasobem dobrych
cech w celu przekazania ich dziedzicznie swoim dzie-
ciom.
Każdy i każda z Was, myśląc o swojej przyszłej
rodzinie, widzi ją jako szczęśliwą, zgodną, żyjącą duchem
miłości wzajemnej. Wydaje się Wam, że Wasze dzieci w
przyszłości będą najpiękniejsze, najzdrowsze, najmąd-
rzejsze, najlepsze, że będą Was kochały, szanowały,
słuchały, będą powodem waszej dumy. W pewnej mierze
może się to ziścić, jeśli dziś potraficie zmusić się do pracy
nad sobą. Okaże się to jednak złudnym snem, jeśli tej
7
pracy zabraknie. Dlatego zachęcam Was, byście dobrze
przemyśleli swoją przyszłość. Odpowiedzcie sobie na
pytanie, co wniesiesz do swojej rodziny. Jakie wartości,
jakie dobre cechy, jakie zalety. I drugie pytanie, co
pozwolisz wnieść do swojej rodziny, bo przecież rodzinę
będziecie zakładali we dwoje. Czy on, lub ona wniesie Ci
szczęście do rodziny, czy bałagan. Dlatego twoja praca
nad sobą nie może dotyczyć tylko ciebie. Musisz wywierać
dobry wpływ na innych. Dziś jeszcze nie wiesz z kim się
zwiążesz na całe życie, kto wraz z Tobą będzie
kształtować oblicze twojej rodziny. Dlatego musisz ura-
biać, ubogacać duchowo swoje koleżanki, swoich kolegów.
Musisz wymagać wiele od siebie i od innych. Inaczej twoja
młodość stanie się źle użytym bumerangiem. Dziś chcesz
wymierzać tę broń przeciw innym, lecz co będzie, jeśli ona
jutro powróci do Ciebie i z jeszcze większą siłą ciebie
ugodzi? Naucz się dobrze posługiwać tą bronią. Naucz
się dobrze wykorzystać swoją młodość, bo to jest
bumerang, a bumerang to dziwna broń.
Diablik
Natrafiłem kiedyś na niemiecki dramat. Podobno był on
również zekranizowany, ale filmu nie widziałem. W
prologu zjawia się jakaś tajemnicza postać i zapowiada treść
dramatu.
“Dwoje ich było. On był gorszy od niej, ale co
8
najdziwniejsze, że równocześnie ona była gorszą od niego. I
urodził się im diablik."
Potem następują trzy akty, w których jest ukazana
troska tych dwojga, by z diablika zrobić człowieka,
spostrzegli bowiem, że ich maleństwu rosną rogi. Począt-
kowo były nieznaczne. Rodzice myśleli, że to samo
przejdzie. Gdy jednak ich dziecko rosło, rosły mu równo-
cześnie rogi. Postanowili więc, że muszą rozpocząć życie
uczciwe, a nawet świątobliwe, ale to nie pomagało. Rogi
rosły. Zdecydowali się poddać diablika operacji plastycznej,
jednak rogi po każdym wycięciu wyrastały na nowo,
jeszcze większe, niż były poprzednio. Rozpoczęli więc
wędrówkę po cudownych miejscach, by uprosić cud, ale
wszystko bezskutecznie. Cud nie nastąpił. Diablik zaś
rósł, aż stał się autentycznym diabłem. Zawładnął całym
domem,
panoszył się i rządził, poniewierając swoich rodziców.
W ostatnim akcie rodzice zrozpaczeni załamują ręce i pytają
wzajemnie siebie: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? I oto
następuje epilog. Zjawia się postać ta sama, która
zapowiadała dramat w prologu i mówi:
“Dlaczego? Dlatego, że gdy ich było tylko dwoje, to on starał
się być gorszym od niej, a ona gorszą od niego."
Widzimy na tym przykładzie, że to co się przekaże
dziedzicznie, tego w żaden sposób potem się nie wykorzeni, a w
większym stopniu przekazuje się zło, niż dobro. Warto nad
tym poważnie się zastanowić. Dziś staracie się chwytać z życia
co się da. Powiadacie, że młodość musi się wyszumieć. Zgoda.
Ale co potem? O tym dziś nie myślicie. Warto jest uświadomić
sobie, że to wyszumienie się
9
młodości trwa bardzo krótko, najwyżej rok, dwa. Im
intensywniej będziesz szumiał, czy szumiała, tym krócej, bo
zawsze kończy się takim skutkiem, że zostaniesz
przypadkowo ojcem, czy matką i już po szumieniu.
Rozpocznie się kilkadziesiąt lat
ycia w rodzinie, z dziećmi które z nawiązką zapłacą wam
za wasze szumienie jeszcze większym szumieniem. A
weźcie pod uwagę również lata swojej starości, które
spędzicie u swoich dzieci, jeśli nie uda Wam się dostać
do Domu Opieki Społecznej. Dlatego dzisiejsza wasza
praca nad sobą jest najlepszą lokatą wartości na przyszłość.
Nie czekaj do jutra. Już dziś zastanów się, co przekażesz
kiedyś swemu dziecku. Bo jeśli będziesz miał, będziesz
miała, pustkę w sercu, to przekażesz tylko pustkę i nic
więcej. A jeśli, nie daj Boże, zwiążesz się z kimś, kto
również będzie miał pustkę — to wspólnie przekażecie
dziecku pustkę do kwadratu. I to jeszcze będzie dobrze,
bo najczęściej młodzież nie poprzestaje na pustce. Stara
się tę pustkę zapełnić wszelkimi wadami, stara się po-
stępować w złem i to w imię młodości, która musi się
wyszumieć, w imię źle pojętej wolności, samodzielności i
samoodpowiedzialności, która w rzeczywistości jest
bezdennym brakiem odpowiedzialności. Jeśli tak sobie
życie ułożysz, to wtedy przekażesz dziecku całe swoje
“bogactwo ducha", czyli wszystkie wady. A ponieważ
każdy dobiera sobie partnera według swoich zamiłowań
— można się spodziewać, że zwiążesz się z kimś, kto
również będzie miał tylko same wady. Wówczas wspólnie
przekażecie dziecku wady do kwadratu. I co wtedy
będzie? Łatwo przewidzieć. Urodzi Wam się diablik.
10
I wtedy nic już nie pomoże, nawet jeśli po przyjściu
dziecka na świat opamiętacie się i zaczniecie żyć lepiej
— to w nim zawsze odzywać się będzie nie to co usłyszy od
Was, ale to co od Was otrzymało dziedzicznie.
Być może będziecie załamywać ręce i pytać wzajemnie
“Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?" Wówczas jednak ani
Wy sami, ani nikt inny Wam tego nie powie. Tę od-
powiedź możecie dać sobie już dziś, że jeśli dziś starasz się
być gorszym od niego, od niej, a on, czy ona chce ciebie w
złem prześcignąć — to urodzi się Wam diablik.
Diablikiem będzie tylko początkowo, bo z biegiem czasu
stanie się autentycznym, wcielonym diabłem. Dzięki
Wam. Dzięki Tobie. Sądzę, że jest to wystarczająco spory
materiał do refleksji.
Gigant czy karzeł
Skoro mowa o dziedzictwie, należy z góry zastrzec, że
dotyczy ono bardzo wielu dziedzin. Obejmuje zarówno
podobieństwo fizyczne dziecka do rodziców, jak i podo-
bieństwo duchowe. Rzutuje w dużej mierze na zdolności, a
jeszcze bardziej na zdrowie i stan psychiczny. Nie ma
takiej dziedziny, która nie miałaby swego odbicia w drugim,
czy trzecim pokoleniu. Dlatego dziś musisz zadecydować,
czy twoje dziecko będzie gigantem, czy karłem. Czy
będzie kiedyś ciebie błogosławiło, czy przeklinało. Czy
będzie dumne ze swoich rodziców, czy też będzie miało
do ciebie wieczne pretensje.
11
To co najbardziej przechodzi dziedzicznie na dzieci i co
bez najmniejszej wątpliwości przekażesz swemu
dziecku — to twój stosunek do Boga. twoje życie reli-
gijne. Dlatego musisz to uporządkować w pierwszym
rzędzie.
Religia. Często pod tym słowem rozumie się naukę o
życiu według norm i przepisów danego wyznania, czy
religii, czyli tak zwaną katechezę. W rzeczywistości
katecheza stanowi tylko pewną część, pewien wycinek
życia religijnego. Jednak jest to wycinek bardzo ważny. O
życiu religijnym powiemy w innym miejscu. W tej
chwili zwróćmy uwagę na katechezę, ponieważ aby być
człowiekiem religijnym, trzeba posiadać spory zasób
wiedzy na temat swojej wiary.
W pewnej miejscowości grupa młodzieży skupiona w
duszpasterstwie akademickim, nota bene bardzo
prężnym i aktywnym, wystąpiła z propozycją, by w tygodniu
modlitw o zjednoczenie chrześcijan urządzić spotkanie i
dyskusję z wyznawcami innej religii. Zaprosili świadków
Jehowy. Ci zaczęli trzepać jak z rękawa cytatami z
Pisma Świętego, zaś młodzież katolicka nie potrafiła
wskazać żadnego cytatu na potwierdzenie tego, co głosili,
ograniczając się tylko do stawiania zarzutów względem
jehowitów. Wreszcie któryś z nich powiedział:
— Sformułujcie konkretnie, w co wy właściwie wierzycie i
na czym polega wasz katolicyzm poza chrztem i pierwszą
Komunią.
Nikt ze studentów nie potrafił tego uczynić. Wówczas
świadkowie Jehowy powiedzieli:
12
— Najpierw określcie sami sobie, w co wierzycie, a wtedy
zapraszajcie nas na dyskusję.
Po spotkaniu studenci zwrócili się do swego duszpasterza z
prośbą, by raz w tygodniu zrobił im wykład o
podstawowych prawdach katechizmowych. Osobiście
uważam, że należałoby to uczynić w wielu aktywnych
grupach duszpasterstwa akademickiego, gdzie prowadzi
się wielkie dyskusje na przeróżne tematy, ale uczestnikom
tych dyskusji brak jest znajomości nauki Chrystusowej
oraz norm moralności chrześcijańskiej. A przecież z tej
młodzieży, nie tyle może krytycznej co krytykanckiej,
powstaną rodziny, które będą się uważały za głęboko
katolickie, za katolicką inteligencję. Stąd rodzi się dla was
obowiązek dokładnego poznania swojej wiary, oraz prak-
tycznego wcielenia tej nauki w czyn, czyli obowiązek życia
chrześcijańskiego. To jest potrzebne nie tylko tobie. To
jest potrzebne twemu przyszłemu dziecku, bo jeśli przeka-
żesz dziedzicznie słabą wiarę, dyferentyzm religijny, lub
obojętność — narazisz swoje dziecko na jeszcze większe
trudności, niż te które sam przeżywasz, albo wręcz na
utratę szczęścia wiecznego. Dziś być może, zaniedbujesz
sakramenty święte, lekceważysz Mszę świętą niedzielną,
opuszczasz katechezę. Może nie czynisz tego z przekonania.
Po prostu widzisz, że inni tak postępują. Bierzesz z nich
przykład, zamiast ich pociągnąć swoim dobrym
przykładem. Ale nic w tym dziwnego, bo żeby dawać
dobry przykład — potrzeba ustawicznej pracy nad sobą,
zmagania się ze sobą i swoimi wadami, trzeba być wielkim
pod względem duchowym, trzeba mieć odwagę nie bać się
opinii środowiska i jego nacisku. Trzeba przede wszyst-
13
kim przełamać barierę strachu. Po prostu trzeba być
gigantem, a nie duchowym karłem. Do was należy wybór.
Do każdego i każdej z was: Gigant — czy karzeł?
Bogatsi, szczęśliwsi, radośniejsi
Większość młodzieży w naszym kraju uczęszcza na
katechezę. Jest jednak spory procent tych, którzy z kate-
chezą są na bakier. Gdyby tak zapytać tych, którzy nie
chodzą, co jest tego przyczyną, to ich odpowiedzi możnaby
powkładać do poszczególnych szufladek, których
byłoby kilka. Otwórzmy pierwszą szufladkę: “Bo
niewierzący nie chodzą i są szczęśliwi."
Czy faktycznie są szczęśliwi? Miałem w życiu do
czynienia z wieloma niewierzącymi. Nie rzucało się w
oczy, że są szczęśliwi. Owszem, mieli wiele zgryzot z
powodu, że nie mogli znaleźć odpowiedzi na swoje
problemy, na które tylko religia może dać odpowiedź. Ale
przypuśćmy, że są szczęśliwi, to czy ty nie możesz być od
nich szczęśliwszym? Człowiek wierzący jest bogatszy,
radośniejszy i szczęśliwszy od swoich braci niewierzących.
Bogatszy. Za bogatszego uważamy tego, który więcej
posiada. Oczywiście chodzi nam o bogactwo duchowe,
nie materialne. Człowiek niewierzący może posiadać
wiele wartości, ale są to wartości jedynie humanistyczne.
Ty jako wierzący nie jesteś tego pozbawiony. Możesz
mieć takie same bogactwa, takie same wartości humanis-
14
tyczne, ale możesz posiadać również wartości takie, do
których on nie ma dostępu. Wartości wieczne, nieprzemi-
jające, nadprzyrodzone. Właśnie katecheza wskaże ci te
wartości. Wskaże również drogę, jak do nich dojść,
sposoby, jak je zdobyć, osiągnąć i jak z nich korzystać.
Jeśli będziesz miał, miała, otwarte oczy, otwarte serce,
otwartą głowę — szybko to spostrzeżesz.
Radośniejszy. Radość człowieka wierzącego wypływa ze
świadomości, że mamy w perspektywie życie wieczne. W
tym świetle nasze życie posiada swój głęboki i wielki sens.
Nie jest tylko mniej, lub więcej piękną wegetacją. Nasze
odejście z tego świata nie skończy się przyklepaniem
naszej mogiły przez grabarza, ale spotkaniem z
najlepszym Ojcem, który czeka za progiem tego świata na
nas, by nas wprowadzić do lepszego świata, gdzie
śmierci już nie będzie, ani smutku, ani cierpienia, ani
żadnej złości.
Szczęśliwszy. Jesteś szczęśliwszy, szczęśliwsza od swoich
kolegów niewierzących. W latach pięćdziesiątych
uczyłem religii w szkole. Między jedną lekcją, a drugą
miałem tak zwane “okienko" i zatrzymałem się w pokoju
nauczycielskim. Była tam obecna również jedna z nauczy-
cielek, afiszująca się, jako ateistka. Zagadnęła mnie:
— Proszę księdza, niech mi ksiądz powie, ale tak szczerze,
czy ksiądz naprawdę wierzy?
— Oczywiście — odpowiedziałem. — Przecież nie został-
bym kapłanem, gdybym nie wierzył.
— Mógł przecież ksiądz przyjąć kapłaństwo, jak to się
mówi “dla chleba", albo dla kariery.
— W obecnych czasach? (był to okres stalinizmu, kiedy
15
wielu księży przebywało w więzieniach, a wszyscy byli
szykanowani)
— I wierzy ksiądz w życie wieczne?
— Jak najbardziej. To właśnie jest największym bodź-
cem w mojej kapłańskiej pracy.
— Zazdroszczę księdzu. Jest ksiądz szczęśliwy. Ksiądz
nawet nie jest w stanie zrozumieć, jaki koszmar przeżywa
człowiek niewierzący, gdy pomyśli o śmierci. Oto kończy
się wszystko i nic już z człowieka nie pozostanie. Absurd
życia, że człowiek rodząc się już jest skazany na nicość.
Pozostanie garść prochu, lub trochę zgnilizny. Całą
filozofię naszego życia możemy zamknąć w trzech sło-
wach: “Żyjemy, aby umrzeć". A wy wierzący, jeśli nawet
umieracie, to po to, aby wiecznie żyć.
Niech te słowa będą i dla was okazją do odczucia
szczęścia, płynącego z wiary i życia religijnego. Katecheza
jest tym momentem, który nas uczy, jak być bogatszym,
radośniejszym, szczęśliwszym. Jest również okazją do
nagromadzenia w sobie tych wartości, z myślą o swojej
przyszłości i o przyszłości swojej rodziny. Jeśli dziś
zauważamy tyle młodzieży sfrustrowanej, zawiedzionej,
smutnej, uzależnionej, to jest to oczywiście w dużej mierze
wynikiem odziedziczenia tego po rodzicach. Czy już
dzisiaj chcesz przekreślić bogactwo duchowe, radość i
szczęście swoich przyszłych dzieci? Jeśli nie — to nie
zaniedbuj katechezy, oraz swego życia religijnego.
Czy warto się trudzić?
Sięgnijmy do drugiej szufladki. Oto jedna z od-
powiedzi: “Nie chodzę na katechezę, bo to jest męczące, a
po co mi dodatkowy trud i wysiłek?"
Ciekawa rzecz, że w innych dziedzinach nie prze-
szkadza ci trud i wysiłek. Owszem, jesteś dumny, czy
dumna, z poniesionego trudu. Cieszy cię na przykład, jeśli
sam bez niczyjej pomocy rozwiążesz krzyżówkę. A ileż
satysfakcji odczuwasz, gdy samodzielnie rozwiążesz trudne
skomplikowane zadanie. A każde zwycięstwo od-
niesione w sporcie jak bardzo Cię cieszy. Ileż powodów do
dumy daje ci każdy wypracowany przez ciebie sukces.
Gdyby wam będącym na studiach lub w szkole średniej
kazał profesor rozwiązać zadanie typu dwa dodać dwa,
lub pięć odjąć trzy, to byście kazali mu puknąć się w
głowę, bo każde zadanie musi być na miarę roz-
wiązującego. Dlaczego wiec nie chcecie włożyć trochę
trudu i pracy w swoje życie religijne i jego poznanie na
katechezie? Dlaczego to zadanie chcecie rozwiązywać na
poziomie dziecka z klasy drugiej podstawowej.
Denerwuje ciebie, gdy rodzice w trosce o twoje zdrowie
zwracają ci uwagę:
— Nie wychodź bez czapki.
— Nałóż szalik.
— Zapnij kurtkę.
Zazwyczaj odpowiadacie:
— Mamo, proszę mnie nie traktować jak dziecko. Ja
mam swoje lata.
17
Równocześnie jednak sami chcecie, żeby katecheza,
mająca wpływ na całe wasze życie, nie sprawiała wam
najmniejszego kłopotu, najmniejszego trudu, żeby nie
wymagała od was wysiłku. To wygląda mniej więcej tak.
jakby żołnierz zamiast iść na poligon, domagał się od
dowódcy, by mu opowiedział bajkę na dobranoc, bo nie
może zasnąć.
To unikanie trudu wyraża się w tym, że jeśli już
chodzicie na katechezę, to niech wam katecheta broń
Boże nie każe prowadzić zeszytów, nie zadaje lektury, nie
odpytuje i nie robi sprawdzianów, bo inaczej przestaniecie
chodzić. Najlepiej gdy katecheta z wami dyskutuje. Wy
wynajdujecie mnóstwo mniej lub więcej banalnych i
oklepanych trudności i to w tempie, by katecheta nie
nadążył odpowiadać, a większość klasy robi co chce i nie
zajmuje się ani waszą dyskusją, ani tematem lekcyjnym.
Byle do dzwonka. Zapominacie o jednym, że aby prowadzić
dyskusję, trzeba coś na dany temat wiedzieć. Ksiądz
powinien podać wam bibliografię, wy powinniście mieć
opanowany materiał, dostosowany do waszego poziomu
myślowego. Inaczej dyskusja nie ma sensu i z pewnością
ksiądz was nie przekona, jak nie przekona najmądrzejszy
docent małego dziecka, że nie ma krasnoludków. Dyskusja
jest bardzo dobrą rzeczą, ale musi być przygotowana i
musi odbywać się poza czasem przeznaczonym na
katechezę. Powinni w niej brać udział tylko ci, którzy tego
pragną.
Dlatego wy sami powinniście domagać się od katechety, by
traktował was poważnie, by przekazywał wam jak
najwięcej treści, jak najwięcej wiedzy. By wymagał i od
18
was i od siebie, to znaczy by dobrze przygotowywał się na
spotkanie z wami, by był nie tyle “wygadany", co
oczytany. Przecież on ma was przygotować do autentycznej
dojrzałości religijnej, do tego, byście umieli założyć
autentycznie katolicką rodzinę, byście mogli przekazać
swoim dzieciom dziedzicznie swoją wiarę, byście je mogli
potem uczyć prawd wiary. Czego nauczysz, jeśli sam,
sama, nie będziesz w tym oczytany, jeśli to dla ciebie
będzie czarną magią.
Jeżeli dziś potrafisz uczciwie prowadzić notatki z katechezy
— kiedyś, jeśli nawet czegoś zapomnisz, sięgniesz do notatek
i dasz dziecku właściwą odpowiedź. Jeśli dziś pod
kierunkiem katechety potrafisz przyswoić sobie dużo treści
religijnych — nie będziesz kiedyś wobec własnego dziecka
analfabetą religijnym. Jeśli dziś zrozumiesz wartość życia
według zasad nauki Chrystusa — nie będziesz miał w
przyszłości problemów z religijnym wychowaniem swoich
dzieci.
A więc? A więc opłaci się trud i wysiłek uczęszczania na
katechezę, oraz trud należytego z niej korzystania.
Opłaci się również, byście stawiali wymagania swemu
katechecie aby was traktował poważnie i stawiał wam
wymagania, a nie zbywał was pseudo-dyskusją, filmi-
kiem, czy piosenką religijną.
Bo religia chleba nie da
Chodząc kiedyś po kolędzie, trafiłem na rodzinę, która
nie naprzykrzała się Panu Bogu. Nikt z tej rodziny nie
uczęszczał do kościoła, chociaż wszyscy uważali się za
katolików. Po prostu nie mieli na to czasu. Ojciec
przyjmował na niedziele i święta dyżury w pracy, bo miał za
to podwójnie płacone. Matka pracowała chałupniczo. Nie
mogła chodzić do kościoła, bo przecież musiałaby
oderwać się od dziewiarskiej maszyny. Córka była w
szkole średniej. Chciała się dostać na studia, by
pracować w handlu zagranicznym. Każdą wolną chwilę
poświęcała na uczenie się języków obcych, (przede wszys-
tkim niedzielę). Gdy zapytałem o katechizację, matka
wyręczając córkę, powiedziała:
— Proszę księdza, córka nie chodzi na religię za moją i
męża wiedzą. Ona musi się uczyć. Musi myśleć o swojej
przyszłości. Religia jej chleba nie da.
— Wobec tego — powiedziałem — jej trud jest całkiem
zbędny. Jeśli szuka tego, co może jej dać chleb bez religii,
nie musi się w ogóle uczyć. Niech wyjdzie na ulicę, a
zarobi. I to bez wysiłku. Będzie miała pieniędzy pod
dostatkiem.
Czasem taka myśl, że religia chleba nie da, może
zaświtać i w waszej głowie. Owszem. Jest to prawda.
Religia nie da chleba. Nie da pieniędzy. Raczej może
sprawić, że ten chleb stanie się gorzki, lub że będzie go
mało. Można mieć czasem trudności w pracy, nie dostać
awansu. Właśnie w tej dziedzinie sprawdzają się słowa
20
Chrystusa, że nie samym chlebem żyje człowiek. Sami to
dobrze rozumiecie, że człowiek myślący stale o chlebie,
nie mający wyższych aspiracji, nie będzie pełnym człowie-
kiem, a tylko człowieczkiem, jak to już poprzednio
mówiliśmy — karłem.
Aby być w pełni człowiekiem, trzeba umieć tak
umeblować swoje wnętrze, by mógł w nas rozwijać się
wielki duch, nie zniewolony przez materię. Dziś oburzasz się
(jeszcze!) na bandytyzm, chuliganów, złodziejstwo, rabunki.
Właśnie cały tak zwany margines społeczny nie jest czymś
innym, jak wybujałą pogonią za chlebem i za tym
wszystkim, co my pod tym słowem rozumiemy. To właśnie
jest w pełni realizacją hasła, że “religia chleba nie da".
Dlatego cały margines społeczny jest z dala od religii, od
katechezy, od kościoła, od życia religijnego.
Powiesz, że to ciebie nie dotyczy, że ty masz umiar i
wiesz, na ile możesz sobie pozwolić, że ty tak nisko nie
upadniesz, że się nie upodlisz. Mój drogi, moja droga!
Tak się to tylko tobie wydaje. Podobnie mówili kiedyś i ci z
marginesu, gdy byli na początku swojej drogi. Ty też
powoli nasiąkniesz tym wszystkim, przed czym się jeszcze
wzdrygasz i bronisz, a potem już nie będzie powrotu.
Jedno jest pewne, dlatego jeszcze raz to powtarzam: z
marginesu społecznego nikt nie uczęszcza na katechizację.
Miałem kiedyś jedną uczennicę na katechezie w klasie
trzeciej licealnej, która zaczęła nagle zaniedbywać się w
katechezie. Zacząłem ją widywać w bardzo podej-
rzanym towarzystwie i w bardzo podejrzanych sytuacjach.
Chciałem porozmawiać z jej matką. Niestety, matka
21
nie chciała wcale tego słuchać. Była oburzona na mnie.
— Proszę księdza — mówiła — ksiądz mnie obraża,
podejrzewając Niunie o takie rzeczy. Ja jej ufam cał-
kowicie. Ona nie zrobi żadnego złego kroku i nie przyniesie
wstydu rodzinie. A że przestała chodzić na religię? Co to ma
do rzeczy. To jej sprawa. I tak jest porządniejsza od tych co
tak gorliwie chodzą. Zresztą ja też nie chodziłam i wcale to
mi dziś nie przeszkadza.
Po kilku miesiącach spotkałem matkę na ulicy. Rozpłakała
się na mój widok.
— Księże, niech ksiądz ratuje moją Niunie. Niech ksiądz z
nią porozmawia, może to jej pomoże.
— Co się stało? — zapytałem.
— Proszę sobie wyobrazić, wpadła w złe towarzystwo.
Zaczęła palić, pić, wreszcie zażywać narkotyki. Uciekła z
domu i włóczy się z bandą narkomanów. Czasem wpada do
domu podczas mojej nieobecności, by coś wynieść na
sprzedaż. Ksiądz ma taki wpływ na młodzież. Niech
ksiądz ją ratuje. Ją i mnie.
— Pamięta pani naszą poprzednią rozmowę? Wtedy były
jeszcze szansę. Dziś już ich nie ma.
— Tak — powiedziała. — To moja wina. Spóźniłam się o
tych kilka miesięcy.
— Myli się pani — odrzekłem. — Nie o tych kilka
miesięcy. Pani się spóźniła o dwadzieścia kilka lat. O te
lata, kiedy pani nie uczęszczała na katechizację i to
przekazała dziedzicznie swojej córce. To się po latach
odezwało. A potem nie dała jej pani szansy, by przez
katechezę mogła wyprostować to, co zostało przez dzie-
dziczność skrzywione.
22
Nie wiem, jakie były dalsze losy tej dziewczyny i jej
matki. Bardziej mnie w tej chwili interesują dalsze wasze
losy. Czy nastawiacie się na konsumpcję, czy też zechcecie na
katechezie poznawać drogi i możliwości lepszego,
wartościowszego życia, chociaż religia ci chleba nie da.
Ani chleba, ani tego co przez to słowo rozumiemy.
Już byłem przyjęty
Na pytanie “Dlaczego nie chodzisz na katechizację?"
zdarza się również i taka odpowiedź: “Ja już byłem
przyjęty do pierwszej Komunii świętej. Po co mam
chodzić, już się i tak niczego nowego nie dowiem".
Podobnie możnaby powiedzieć: — Umiesz czytać, pisać,
liczyć do stu. Po co wiec chodzisz do szkoły? Po co
zabiegasz o przyjęcie na wyższą uczelnie?
Jeśli w gronie swoich kolegów i koleżanek zaczniesz
rozumować jak dziecko z podstawówki i w szkole średniej
sięgać do argumentów z klasy pierwszej podstawowej, to
koledzy szybko uznają cię za wariata, a nauczyciele każą
twoim rodzicom, by cię umieścili w szkole dla dzieci
specjalnej troski. Nie jest rzeczą normalną, gdy dziecko
udaje dorosłego. Może to być czasem śmieszne, czasem
denerwujące. Gdy jednak człowiek dorosły, lub doras-
tający zacznie rozumować i postępować jak dziecko —
wówczas jest to zjawisko bardzo bolesne i smutne.
Ciekawa rzecz, że stale pomnażasz zasób swojej wiedzy
23
humanistycznej, ustawicznie poszerzasz swoje horyzonty
myślowe, a z zakresu religii chcesz pozostać na poziomie
dziecka od pierwszej Komunii świętej. Zamiast poszerzyć
— zacieśniasz coraz bardziej swój horyzont, bo nic nie
pomnażasz swojej wiedzy religijnej, a równocześnie coraz
bardziej zapominasz tego wszystkiego, czego się nauczyłeś
przed przyjęciem pierwszej Komunii świętej. Wtedy
umiałeś cały katechizm, cały pacierz. Gdy szedłeś do
bierzmowania umiałeś już tylko nie całą połowę. A dziś?
Katechizmu nie znasz wcale, a pacierz? Dobrze jeżeli bez
błędu powiesz Ojcze nasz, Zdrowaś i Wierzę w Boga,
chociaż nawet tej ostatniej modlitwy nie uda się odmówić
bez błędu, lub zająknięcia.
Powiadasz, że masz na te sprawy swój punkt widzenia.
Oczywiście. Tylko że nie jest to punkt widzenia, który
mieści się w źrenicy twego oka i perspektywicznie twoje
widzenie rozszerza się tak szeroko, na ile tylko stać,
obejmując cały horyzont. Twój punkt widzenia jest
punktem poza okiem, jest punktem na którym skupiasz
swoje spojrzenie, a wąziutka perspektywka nie rozszerza się
tylko maleje, wychodząc z dwojga oczu, a zamykając się
ostatecznie na tym twoim punkcie.
Zauważ, że chodząc do szkoły, przynajmniej dwa razy w
życiu zmieniasz całkowicie swój sposób myślenia.
Pierwszy raz, gdy rozpoczynasz szkołę średnią. Już po
kilku dniach pobytu w szkole średniej, po kilku lekcjach,
robi się z ciebie inny człowiek, całkiem odmienny od tego z
podstawówki. Cała szkoła średnia to kilkuletni proces
twego dojrzewania tak fizycznego, jak i jeszcze bardziej
myślowego. Drugim takim momentem jest rozpoczęcie
24
studiów. Znów zmienia się myślenie młodego człowieka.
Jest zauważalna wielka różnica w patrzeniu na świat, w
pojmowaniu świata i w myśleniu, między tymi, co
ukończyli studia, a tymi, którzy ze studiami nie mieli nic
wspólnego.
Podobny proces, podobny rozwój musi objąć w tobie całą
sferę życia religijnego i religijnego myślenia. Wszystkie
prawdy religijne, całą naukę Chrystusa musisz powtórnie
przemyśleć, zarówno w szkole średniej, by zacząć myśleć i
pojmować wszystko w kategoriach człowieka
dorastającego, a potem jeszcze raz będąc na studiach, by
zacząć myśleć w kategoriach człowieka dorosłego. Stąd
obowiązek dla was, by kontynuować katechezę i w szkole
średniej i w duszpasterstwie akademickim, lub w duszpas-
terstwie dla pracujących, jeśli nie pójdziesz na studia.
Można zaryzykować twierdzenie, że dla rozwoju
człowieka ważniejszą rzeczą jest troska o wiedzę religijną, co
się dokonuje na katechezie, niż chodzenie do szkoły. Braki
w nauce możesz uzupełnić sam, sama, nie chodząc do
szkoły. Wiedzę z zakresu wszelkich dziedzin możesz
zdobyć korzystając z telewizji, video, czy radia. Nie
poznasz jednak w ten sposób i nie zdobędziesz wiedzy
religijnej, a bez niej nie poznasz i nie zdobędziesz kultury,
czyli pełnego humanizmu. Przecież to religia stanowi
trzon każdej kultury. Usuń z jakiejkolwiek kultury, czy to
starożytnej, czy nowoczesnej elementy religijne, to co ci
zostanie? Nic, albo prawie nic.
Przez katechezę i to poważnie traktowaną, możecie
uzupełnić swoje braki. Powinniście nie poprzestawać na
samej tylko katechezie, ale korzystać wiele z lektury
25
religijnej, by przyswoić sobie religijną wiedze, by ją w sobie
przetrawić, przemyśleć w kategoriach ludzi dorosłych, by
nie być duchowym inwalidą, upośledzonym umysłowo na
duchu, “dzieckiem specjalnej troski" pod względem reli-
gijnym, jakich, niestety jest bardzo wiele wśród dzisiejszej
młodzieży. Wybaczcie, że przytoczę wam wiersz, który
pamiętam z dzieciństwa.
Bajka to, czy nie bajka, Mówcie sobie jak tam chcecie, Ja
wam tylko jedno powiem: Krasnoludki są na świecie.
— Krasnoludki pod względem życia religijnego i wiedzy
religijnej. I to im który bardziej karłowaty, tym bardziej
złośliwy.
Kto mnie zmusi?
Wśród tych, którzy nie uczęszczają na katechezę,
zaniedbują Mszę świętą niedzielną i życie sakramentalne są
i tacy, którzy powiadają: — A kto mnie zmusi? Kto mi każe?
Są to przeważnie ci, którzy wyrwali się spod opieki
rodziców, nad którymi rodzice nie mają żadnej władzy,
żadnego wpływu. Zazwyczaj dzieje się tak, że rodzice
wysyłają dziecko na katechizację, wypychają do kościoła,
naganiają do pacierza sami zaś tego nie praktykują. Syn,
26
czy córka póki się boi, póty słucha. Ale gdy poczuje się na
siłach, wówczas tupnie nogą i powie ojcu, czy matce: —
A ty chodzisz? — I na tym kończy się autorytet
rodziców, którzy oprócz tego że są rodzicami, nie mają
żadnego innego argumentu, zwłaszcza argumentu dob-
rego przykładu. Dlatego powinieneś, powinnaś już dziś
rozmiłować się w życiu religijnym, by kiedyś nie zabrakło ci
argumentu wobec twoich dzieci.
Wróćmy jednak do tego powiedzenia: “Kto mi każe? Kto
mnie zmusi?" Muszę ci powiedzieć, że rzeczywiście nikt ci
nie każe, nikt cię nie zmusi i nawet nikt nie ma takiego
prawa. Byłby to bardzo smutny objaw, gdybyś tylko
dlatego chodził na katechezę, czy na Mszę świętą, że cię ktoś
zmusza. Byłbyś tylko wyrobnikiem wobec najlepszego Ojca,
o ile nie podłym niewolnikiem, a przecież przez
sakrament chrztu stałeś się wolnym dzieckiem Bożym.
Masz prawo do swego Ojca, a Ojciec Niebieski ma prawo
do ciebie. Bóg, który jest absolutną mądrością i absolutną
wolnością, brzydzi się każdą niewolą, każdym przymusem.
Stworzył człowieka na swoje podobieństwo, obdarowując
go rozumem i wolną wolą . Sam szanuje te przymioty w
człowieku i nie chce, by ktokolwiek odbierał człowiekowi
te dary, lub by człowiek sam ich się pozbawiał.
Jeśli mówimy, że Bóg brzydzi się grzechem, to właśnie
dlatego, że grzech ogranicza w człowieku działania rozumu i
wolnej woli, czyni z człowieka niewolnika. Dlatego Bóg nie
zmusza człowieka do niczego, nawet do tego, by trwał przy
Bogu, lub by się na siłę zbawił. A skoro Bóg ciebie nie
zmusza, to i nikt inny zmusić nie może. Jeżeli
27
chodzisz na katechezę, to dlatego, że ci to nakazuje twój
własny rozum i twoja własna wolna wola. Chodzisz,
ponieważ zdajesz sobie sprawę z wartości katechezy i z
korzyści duchowych, jakie przez to osiągasz. Chodzisz z
własnego wyboru i to zarówno na katechezę, jak i na
Mszę świętą, jak i do sakramentów świętych. Chodzisz
również dlatego, że nikt nie może i nie ma prawa zabronić ci
tego. ani w tym przeszkodzić, ani przez zakaz, ani przez
drwiny, ani w żaden inny sposób. Z tego względu nie
możesz traktować katechezy jako jednego z przedmiotów,
bo to nie jest przedmiot. Nazywasz często katechezę nauką
religii. I słusznie. A właśnie samo słowo “religia"
wskazuje ci, czym ona jest. To słowo oznacza “związa-
nie". Katecheza, religia jest więc związaniem człowieka z
Bogiem. A więc nie tylko nauką o Bogu, ale związaniem się
z Nim. Ma to być ścisły związek z Bogiem, i twój udział we
Mszy świętej niedzielnej i twoje życie sakramentalne, przez
co pogłębiasz swój kontakt z Bogiem i naprawdę się z
Bogiem jednoczysz. I to nie z przyzwyczajenia, nie z
tradycji, nie dlatego, by sprawić przyjemność rodzicom, lub
wychowawcom, ale świadomie i dobrowolnie, dlatego, że
sam, sama tego chcesz.
Mało tego. Religia, to również twoja postawa katolicka i
to wszędzie, gdzie się znajdujesz: w domu, w szkole, na
ulicy, w pracy, na zabawie, po prostu wszędzie i zawsze.
Jeżeli uczęszczasz na katechezę, to już jest coś. Jeśli
oprócz tego zachowujesz starannie obowiązek uczest-
niczenia we Mszy świętej niedzielnej, to już jest wiele.
Jeżeli uczęszczasz regularnie do sakramentów świętych.
28
to już jest bardzo wiele, ale jeszcze nie wszystko. Musisz
także swoją postawą świadczyć o tym. że opowiedziałeś
się za Bogiem, za Chrystusem, że jesteś Jego uczniem,
Jego świadkiem. Musisz wszędzie i zawsze dawać Mu
świadectwo. Musisz nie dlatego, że ci ktoś każe. że cię ktoś
zmusza, ale dlatego, że chcesz być wiernym, wierną
powziętej przez siebie decyzji, dokonanemu przez siebie
wyborowi. Widzisz wiec, że religia to nie minimalizm, nie
rezygnacja z trudu i wysiłku, nie gonienie za łatwizną
życiową. Religia stawia przed tobą wymagania poważne,
na miarę twojego wieku. Ale też jedynie religia wy-
chowuje i przygotowuje pełnego człowieka, zdolnego w
przyszłości założyć autentyczną rodzinę. Jedynie religia
przygotowuje człowieka odpowiedzialnego za siebie, za
swoją rodzinę, za swoich kolegów, swoje koleżanki, za
swoje środowisko, za społeczeństwo, za kraj, za ojczyznę.
Warto nad tym się zastanowić i warto świadomie, z
własnej woli tę drogę życia wybrać i konsekwentnie nią
postępować.
Szumieć, czy nie szumieć?
Kiedy szumieć, jeśli nie za młodu? Takie pytanie, a
właściwie odpowiedź stawia młodzież, gdy ktoś ma
zastrzeżenia do jej złego zachowania. Niektórzy mówią
inaczej: “Gdyby kózka nie skakała, to by smutne życie
miała, dlatego warto nawet nóżkę złamać, ale przedtem
29
zakosztować coś z tego życia". A wiec szumieć, czy nie
szumieć?
Gdyby to twoje szumienie nie miało wpływu na twoje
późniejsze życie, a jeszcze bardziej na życie twoich dzieci, to
oczywiście miałbyś, czy miałabyś rację. Niestety tak nie jest.
Poszumisz trochę, a na swoim życiu wyciśniesz ślad, a
osłabione zdrowie przekażesz kiedyś swemu dziecku. Im
więcej poszumisz, im intensywniej — tym intensywniej
zaszkodzisz zdrowiu swego dziecka. Warto jest pomyśleć, co
przekażesz swojej przyszłej rodzinie pod względem
zdrowia fizycznego.
Największe zagrożenie dla zdrowia narodu wypływa dziś z
palenia i picia. Oczywiście są gorsze zagrożenia, jak
narkomania, prostytucja — ale na ten temat nie będę
wam mówił, gdyż to jest bardzo jasne i zrozumiałe dla
wszystkich, a po drugie, ludzie oddający się tym plagom
społecznym zazwyczaj nie zdążą założyć rodziny, zaś
palenie i picie stanowią zagrożenie szczególnie dla rodzin.
W roku 1961 pierwszy człowiek wyleciał w kosmos. Był
nim Jurij Gagarin. Po powrocie na ziemię jeździł po
różnych krajach i dzielił się swoimi wrażeniami. Był
również w Polsce. W Zielonej Górze miał spotkanie z
młodzieżą. W trakcie tego spotkania ktoś go zapytał:
— Towarzyszu, ilu widzicie wśród nas kandydatów na
kosmonautów?
Gagarin odpowiedział:
— Wśród polskiej młodzieży nie widzę kandydatów na
kosmonautów, bo polska młodzież za dużo pali i pije. Nie
może myśleć o opanowaniu kosmosu, kto nie potrafi
przedtem opanować siebie.
30
Być może, było w tym powiedzeniu dużo przechwałki i
zarozumiałości młodego człowieka, któremu udało się
czegoś w życiu dokonać, nie mniej jednak jest w tym dużo
gorzkiej prawdy, bo faktycznie sukcesy życiowe zależą w
głównej mierze od opanowania siebie, a młodzież
polska rzeczywiście za dużo pali i pije. Dlaczego tak się
dzieje? Najczęściej słyszy się w odpowiedzi: “Bo mnie to
nie szkodzi". Jest to jednak stwierdzenie jak najbardziej
mylne, bo palenie i picie szkodzi najbardziej twojemu
zdrowiu, ale jeśli to do ciebie nie przemawia, nie przeko-
nuje ciebie, to pomyśl, że to szkodzi bardzo twojej
kieszeni. Oblicz uczciwie z ołówkiem w ręku ile wydajesz w
ciągu roku na papierosy i alkohol. Przekonasz się, że to
wcale nie bagatelka. Jeśli stwierdzisz, że to nie jest suma
zbyt wygórowana, to pamiętaj, że po pięciu latach
współczynnik wzrośnie. Palenie wzrośnie przynajmniej
dwukrotnie, zaś picie pięciokrotnie. Po dziesięciu latach
przepalisz rocznie cztery razy więcej, niż dziś, zaś przepijesz
dziesięć razy więcej. Czy rzeczywiście nie szkoda ci tego
zmarnowanego dziś i w przyszłości grosza?
Ważniejszą rzeczą jest jednak to, że szkodzisz materialnie
swojej przyszłej rodzinie, swoim przyszłym dzieciom, bo to
co wydasz na papierosy, lub na alkohol, to będzie właśnie
ten pieniądz, którego zabraknie na owoce dla dzieci. Tak
często rodzice narzekają, że owoce, zwłaszcza
importowane, są tak drogie, że nie mogą ich kupić
dzieciom. Niech tylko wydadzą to co mają przepalić, lub
przepić, a dzieci nie nadążą zjeść tych pomarańcz,
winogron, czy innych owoców.
Twoje palenie i picie zaszkodzi twojej rodzinie także
31
fizycznie, bo w twojej rodzinie będą wieczne niepokoje,
nerwowa atmosfera, awantury, bo przecież i nikotyna i
alkohol działają w głównej mierze na system nerwowy.
Trudno wyobrazić sobie, żeby rodzice palący, lub pijacy nie
byli nerwowi. A jeśli rodzice są nerwowi, to nerwowe będą
również i ich dzieci, chyba że byłyby tak niedorozwinięte, że
ich organizm na nic już by nie reagował.
Powiecie, że miało być o szumieniu, a tu wykład o
nikotynie i alkoholu. Wszelkie szumienie od tego się
rozpoczyna. Najpierw papieros, potem alkohol, a potem już
żadnej granicy nie ma. A wiec, szumieć, czy nie
szumieć? Nie wysilaj się jeszcze na odpowiedź. Przeczytaj kilka
następnych stron, może pomogą ci w podjęciu decyzji.
Sprawa twoja i nie twoja
Kiedy zaczynam mówić do młodych ludzi o paleniu, czy
piciu, często pada stwierdzenie: “A księża też palą".
Owszem są księża, którzy palą. Znałem osobiście nawet
siostrę zakonną, która od czasu do czasu zapaliła papie-
rosa. Muszę wam jednak powiedzieć, że prędzej wolno
palić księżom i siostrom zakonnym, niż wam, którzy
zamierzacie założyć rodzinę. Ksiądz swego zdrowia nie
przekaże nikomu. Jego zdrowie, to faktycznie jego sprawa,
o ile nie ma to wpływu na jego zdrowie i życie, za które
odpowie przed Stwórcą, czy je należycie wykorzystał, czy
32
zmarnował. Natomiast twoje zdrowie nie jest twoją
sprawą, ale sprawą twojej rodziny, którą założysz, twoich dzieci,
którym je przekażesz. Ze zgrozą patrzę na dziewczęta i młode
matki palące. Dziewczęta nie zdają sobie sprawy, że
konsekwencją palenia bywa często niepłodność, poronienia,
dzieci rodzą się ze skłonnością do anemii, złej przemiany
materii, białaczki. Bywają często słabe, chorowite, rachityczne.
Przeważnie wszystkie palące kobiety (mężczyźni również)
gdy muszą jechać pociągiem, wybierają przedział dla
niepalących, bo przedziały dla palących są przesiąknięte
dymem, czyli mówiąc językiem ordynarnym — śmierdzą.
Same jednak własnemu dziecku podczas jego podróży na
ten świat, każą przez dziewięć miesięcy przebywać w
“przedziale" dla palących, przesiąkniętym dymem i
nikotyną. Trują je przez dziewięć miesięcy, a potem
dotruwają je nadal przy pomocy również palącego męża.
Niech się dziecko zahartuje. Niech się uodporni. A potem
mówią dziecku: “Daj buzi mamusi", “Daj buzi tatusiowi"
i nie rozumieją, dlaczego dziecko się odwraca. Dla
dziecka zdrowsze byłoby, gdyby ucałowało popielniczkę.
Nie trzeba chyba wysilać się, by się przekonać, że
palenie i picie zaszkodzi twojej rodzinie moralnie, bo
twoje dziecko będzie musiało wstydzić się swoich rodzi-
ców. Papieros oddelikatnia, mówiąc grzecznie, człowieka.
Czyni go mniej kulturalnym w obejściu, grubiańskim.
Człowiek palący nie liczy się z tymi, którzy nie palą,
którym to szkodzi, którzy czują wstręt do dymu papiero-
sowego. Przyjrzyjcie się albo sobie, albo innym palącym
kolegom i koleżankom. Najpierw zaciągnie się młody
33
człowiek dymem, następnie splunie i zaklnie. Młodzież
paląca częściej używa słów wulgarnych, bo to im dodaje
podobno dorosłości.
Jeszcze bardziej wulgarnym staje się człowiek pijący. Nie
ma takiego świństwa, takiej podłości, takiego zła,
którego nie spełniłby człowiek pod działaniem alkoholu.
Nie wchodzi w takim wypadku w rachubę, ani wy-
chowanie, ani wykształcenie, ani stanowisko społeczne. A
oto zarejestrowany przeze mnie przykład.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie było
jeszcze sygnalizacji świetlnej. Ruchem na skrzyżowaniach
kierowali