10740

Szczegóły
Tytuł 10740
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10740 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10740 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10740 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Spotkanie z wrakiem Ks. Bronisław Kant SDB Zanim będzie za późno WYDAWNICTWO SALEZJAŃSKIE Warszawa 1991 Redakcja książki: ks. Bronisław Kant SDB Redakcja techniczna: Bożena Wilińska Projekt okładki: Mieczysław Kowalski IMPRIMI POTEST Ks. Zdzisław Weder SDB Inspektor Salezjańskiej Inspektorii Warszawskiej Ks. Józef Wittbrodt SDB Sekretarz inspektorialny Warszawa, 20.04.90 r. L. dz. 298/WSI/90 IMPRIMATUR Za zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z dn. 2.05.90 r., nr 343/K/90 Bp Stanisław Kędziora Wikariusz Generalny Ks. Marcin Wójtowicz Notariusz Było to chyba w roku 1965. Pojechałem kiedyś z grupą młodzieży na zwiedzanie powstańczych cmentarzy. Czekając później na powrotny autobus podeszliśmy całą gromadą pod budkę z napojami, by się ochłodzić. Pod budką stał jakiś zawiany facet. Twarz miał bardzo zniszczoną, nie sposób było określić w jakim był wieku. Wpatrywał się we mnie i w roześmianą młodzież. Gdy uregulowałem sprzedawczyni za oranżadę i mieliśmy już odejść od budki, zaczepił mnie: — Czy ksiądz mnie nie poznaje? — Nie — odparłem. — Mieszkam w innej dzielnicy. — Ksiądz mnie kiedyś uczył. — Niemożliwe. — Tak. Niech ksiądz sobie przypomni. W roku pięćdziesiątym w Jaciążku. Chodziliśmy z księdzem na przechadzki. Opowiadał nam ksiądz dużo ciekawych rzeczy. Uczył nas religii. Zgadzało się. W 1950 roku pracowałem jako wychowawca w Jaciążku w Salezjańskim Domu Dziecka przed jego upaństwowieniem. — Jak się pan nazywa? — Proszę mi nie mówić “pan". Janek jestem. Powiedział swoje nazwisko. Tak. Teraz przypomniałem sobie. Był on wtedy w klasie szóstej. Dobrze się zapowiadał. Często bywał dyżurnym. Lubił porządek. Miał wpływ na kolegów i posłuch. Był 3 przywódcą grupy. Miał także duże zdolności. Marzył o służbie wojskowej w lotnictwie. — Janek, co się z tobą stało — zapytałem zdumiony. — Ano stało się. Najpierw wolność, koledzy, papierosy, wódeczka. Mówiłem sobie, że przecież w każdej chwili mogę przestać. Potem kradzieże, by było za co pić i bawić się, wreszcie napady na ludzi i więzienie, z którego wyszedłem przed tygodniem i chyba znowu tam wrócę, albo się powieszę. Stałem się wrakiem. Człowiekiem nie potrzebnym nikomu. Autentycznym wrakiem. Jeszcze gorzej, bo wrak może się jeszcze przydać na złom, można jeszcze coś z niego zrobić, a ze mnie nic już nie będzie. Dwie duże łzy stoczyły mu się po policzkach. — Janek, weź się w garść. Przy dobrych chęciach możesz się jeszcze podźwignąć. Rozpocząć życie od nowa. — O nie. Już za późno. Kiedyś, gdy ksiądz miał z nami lekcje religii, gdy nam mówił, jak trzeba żyć, myślałem sobie, jaki ksiądz jest naiwny. A dziś widzę, że to właśnie ja byłem naiwny. A wy — zwrócił się do otaczającej nas młodzieży — pomyślcie o sobie i o swojej przyszłości, nim będzie za późno. Nadjechał autobus. Wsiedliśmy całą gromadą, ale bez hałasu, jaki zwykle towarzyszy młodzieży. Wszyscy mil- czeli. Autobus ruszył. Pod budką pozostał tylko on jeden: człowiek wrak. Młodzież jechała w milczeniu przeżywając to dość niesamowite spotkanie. Drodzy Przyjaciele. Mogę zaręczyć, że podobnych spotkań miewałem w życiu więcej. Spotkań z wrakami ludzi. Sądzę, że i wy spotykaliście się i spotykacie z nimi. 4 Z ludźmi, dla których jest już za późno, by zachować, lub bodaj odzyskać człowieczeństwo. Dziś jesteście młodzi. Wydaje się Wam. że cały świat należy do Was. Od Was samych zależy, co z tego świata zdobędziecie. Czy Wy zdobędziecie świat, czy świat Was pochłonie i zniszczy. Wasza przyszłość jest w waszych rękach. Możecie wybrać dobro, lub zło, zależnie od tego. jaką pójdziecie dziś drogą. Czy szeroką, wygodną, na pozór przyjemną drogą używania i nadużywania życia, drogą, z której już nie będzie powrotu — czy też drogą wąską i trudną, drogą pracy nad sobą, nad swoim charakterem, by w rezultacie zostać człowiekiem, nie wrakiem. Warto jest to przemyśleć. Książka, którą Wam daję do ręki pomoże Wam przeprowadzić refleksje nad sobą, nad swoim życiem, nad swoją młodością. Pomoże Wam zorientować się, na jakiej znajdujecie się drodze, a być może i zawrócić z drogi niewłaściwej, nim będzie za późno. Życzę Wam, by każdy kto się z Wami po latach spotka, przeżył radość spotkania z człowiekiem. Z peł- nym, prawdziwym człowiekiem, nie z wrakiem. Bumerang Jeżdżąc po świecie, zwiedzałem kiedyś Lipsk, Drezno, Miśnię i okolice. Byłem również w miejscowości Königstein w pobliżu czeskiej granicy. Jest to twierdza 5 zbudowana na stromej górze. W średniowieczu żaden rycerz nie mógł wjechać do zamku konno, trzeba było wciągać go kołowrotem. Podobno żadne wojska nigdy tej twierdzy nie zdobyły. Dziś znajduje się tam muzeum wojskowe, a w jednym z pawilonów w łatach sześć- dziesiątych znajdowało się muzeum broni egzotycznej. Jedna z sal poświecona była bumerangom. Bumerang — to dziwna broń. Kawał drewna podobny do ułamanej końcówki kija hokejowego. Ma tę właściwość, że jeśli go się rzuci, a on nie trafi do celu, wówczas wraca z powrotem. Na jednym z namalowanych obrazów widziałem gromadę leżących na ziemi dzikusów. — Aż tylu zabitych bumerangami? — zapytałem przewodnika. — O nie — odpowiedział. — To nie zabici, to żywi. — To dlaczego leżą? — Dlatego, że rzucili bumerangi i boją się, by one ich nie ugodziły. Wracający bumerang trafia dokładnie w to samo miejsce, skąd został wyrzucony i mógłby ugodzić stojącego wojownika. Gdy go nie napotka — traci siłę i spokojnie spada na ziemię, nie wyrządzając nikomu krzywdy. — Dziwna broń — pomyślałem. — Trzeba umieć nią się posługiwać, by samemu od niej nie zginąć. W tym momencie przyszło mi na myśl, że młodość jest w życiu ludzkim takim właśnie bumerangiem. Źle użyta — może zabić. Może zniszczyć tego, który się nią posługuje. Życiem ludzkim rządzą różne prawa. Jednym z takich praw jest prawo dziedziczności. Przynajmniej 50% wartości człowiek otrzymuje dziedzicznie od swoich rodziców. 6 Około 30% nabywa człowiek w pierwszych kilku latach swego dzieciństwa, biorąc przykład od rodziców i star- szego rodzeństwa. Ostatnie 20% to dopiero wpływ środo- wiska, a wiec kolegów, koleżanek, szkoły, organizacji młodzieżowych, Kościoła itp. A wiec, to kim jesteście i jakimi jesteście odziedziczyliście po swoich rodzicach i wynieśliście z domu rodzinnego. Nie znaczy to, że macie za swoje braki obciążać odpowiedzialnością rodziców, ale musicie zdać sobie sprawę, że wy swoje wartości również przekażecie dziedzicznie swoim dzieciom, a resztę uzupeł- nicie swoim przykładem. Jeśli nie potraficie w okresie swojej młodości wypracować w sobie pozytywnych war- tości, to po pierwsze: nie przekażecie ich dziecku, a po drugie: nie dacie im nigdy dobrego przykładu, bo nie potraficie się zmusić do dobrego życia, jeśli ono nie stanie się dziś waszą drugą naturą. Dziś możecie jeszcze w sobie powiększyć zasób dobra przez ustawiczną pracę nad sobą. Stąd rodzi się dla was obowiązek podjęcia pracy nad swoim charakterem, byście mogli dysponować wielkim zasobem dobrych cech w celu przekazania ich dziedzicznie swoim dzie- ciom. Każdy i każda z Was, myśląc o swojej przyszłej rodzinie, widzi ją jako szczęśliwą, zgodną, żyjącą duchem miłości wzajemnej. Wydaje się Wam, że Wasze dzieci w przyszłości będą najpiękniejsze, najzdrowsze, najmąd- rzejsze, najlepsze, że będą Was kochały, szanowały, słuchały, będą powodem waszej dumy. W pewnej mierze może się to ziścić, jeśli dziś potraficie zmusić się do pracy nad sobą. Okaże się to jednak złudnym snem, jeśli tej 7 pracy zabraknie. Dlatego zachęcam Was, byście dobrze przemyśleli swoją przyszłość. Odpowiedzcie sobie na pytanie, co wniesiesz do swojej rodziny. Jakie wartości, jakie dobre cechy, jakie zalety. I drugie pytanie, co pozwolisz wnieść do swojej rodziny, bo przecież rodzinę będziecie zakładali we dwoje. Czy on, lub ona wniesie Ci szczęście do rodziny, czy bałagan. Dlatego twoja praca nad sobą nie może dotyczyć tylko ciebie. Musisz wywierać dobry wpływ na innych. Dziś jeszcze nie wiesz z kim się zwiążesz na całe życie, kto wraz z Tobą będzie kształtować oblicze twojej rodziny. Dlatego musisz ura- biać, ubogacać duchowo swoje koleżanki, swoich kolegów. Musisz wymagać wiele od siebie i od innych. Inaczej twoja młodość stanie się źle użytym bumerangiem. Dziś chcesz wymierzać tę broń przeciw innym, lecz co będzie, jeśli ona jutro powróci do Ciebie i z jeszcze większą siłą ciebie ugodzi? Naucz się dobrze posługiwać tą bronią. Naucz się dobrze wykorzystać swoją młodość, bo to jest bumerang, a bumerang to dziwna broń. Diablik Natrafiłem kiedyś na niemiecki dramat. Podobno był on również zekranizowany, ale filmu nie widziałem. W prologu zjawia się jakaś tajemnicza postać i zapowiada treść dramatu. “Dwoje ich było. On był gorszy od niej, ale co 8 najdziwniejsze, że równocześnie ona była gorszą od niego. I urodził się im diablik." Potem następują trzy akty, w których jest ukazana troska tych dwojga, by z diablika zrobić człowieka, spostrzegli bowiem, że ich maleństwu rosną rogi. Począt- kowo były nieznaczne. Rodzice myśleli, że to samo przejdzie. Gdy jednak ich dziecko rosło, rosły mu równo- cześnie rogi. Postanowili więc, że muszą rozpocząć życie uczciwe, a nawet świątobliwe, ale to nie pomagało. Rogi rosły. Zdecydowali się poddać diablika operacji plastycznej, jednak rogi po każdym wycięciu wyrastały na nowo, jeszcze większe, niż były poprzednio. Rozpoczęli więc wędrówkę po cudownych miejscach, by uprosić cud, ale wszystko bezskutecznie. Cud nie nastąpił. Diablik zaś rósł, aż stał się autentycznym diabłem. Zawładnął całym domem, panoszył się i rządził, poniewierając swoich rodziców. W ostatnim akcie rodzice zrozpaczeni załamują ręce i pytają wzajemnie siebie: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? I oto następuje epilog. Zjawia się postać ta sama, która zapowiadała dramat w prologu i mówi: “Dlaczego? Dlatego, że gdy ich było tylko dwoje, to on starał się być gorszym od niej, a ona gorszą od niego." Widzimy na tym przykładzie, że to co się przekaże dziedzicznie, tego w żaden sposób potem się nie wykorzeni, a w większym stopniu przekazuje się zło, niż dobro. Warto nad tym poważnie się zastanowić. Dziś staracie się chwytać z życia co się da. Powiadacie, że młodość musi się wyszumieć. Zgoda. Ale co potem? O tym dziś nie myślicie. Warto jest uświadomić sobie, że to wyszumienie się 9 młodości trwa bardzo krótko, najwyżej rok, dwa. Im intensywniej będziesz szumiał, czy szumiała, tym krócej, bo zawsze kończy się takim skutkiem, że zostaniesz przypadkowo ojcem, czy matką i już po szumieniu. Rozpocznie się kilkadziesiąt lat ycia w rodzinie, z dziećmi które z nawiązką zapłacą wam za wasze szumienie jeszcze większym szumieniem. A weźcie pod uwagę również lata swojej starości, które spędzicie u swoich dzieci, jeśli nie uda Wam się dostać do Domu Opieki Społecznej. Dlatego dzisiejsza wasza praca nad sobą jest najlepszą lokatą wartości na przyszłość. Nie czekaj do jutra. Już dziś zastanów się, co przekażesz kiedyś swemu dziecku. Bo jeśli będziesz miał, będziesz miała, pustkę w sercu, to przekażesz tylko pustkę i nic więcej. A jeśli, nie daj Boże, zwiążesz się z kimś, kto również będzie miał pustkę — to wspólnie przekażecie dziecku pustkę do kwadratu. I to jeszcze będzie dobrze, bo najczęściej młodzież nie poprzestaje na pustce. Stara się tę pustkę zapełnić wszelkimi wadami, stara się po- stępować w złem i to w imię młodości, która musi się wyszumieć, w imię źle pojętej wolności, samodzielności i samoodpowiedzialności, która w rzeczywistości jest bezdennym brakiem odpowiedzialności. Jeśli tak sobie życie ułożysz, to wtedy przekażesz dziecku całe swoje “bogactwo ducha", czyli wszystkie wady. A ponieważ każdy dobiera sobie partnera według swoich zamiłowań — można się spodziewać, że zwiążesz się z kimś, kto również będzie miał tylko same wady. Wówczas wspólnie przekażecie dziecku wady do kwadratu. I co wtedy będzie? Łatwo przewidzieć. Urodzi Wam się diablik. 10 I wtedy nic już nie pomoże, nawet jeśli po przyjściu dziecka na świat opamiętacie się i zaczniecie żyć lepiej — to w nim zawsze odzywać się będzie nie to co usłyszy od Was, ale to co od Was otrzymało dziedzicznie. Być może będziecie załamywać ręce i pytać wzajemnie “Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?" Wówczas jednak ani Wy sami, ani nikt inny Wam tego nie powie. Tę od- powiedź możecie dać sobie już dziś, że jeśli dziś starasz się być gorszym od niego, od niej, a on, czy ona chce ciebie w złem prześcignąć — to urodzi się Wam diablik. Diablikiem będzie tylko początkowo, bo z biegiem czasu stanie się autentycznym, wcielonym diabłem. Dzięki Wam. Dzięki Tobie. Sądzę, że jest to wystarczająco spory materiał do refleksji. Gigant czy karzeł Skoro mowa o dziedzictwie, należy z góry zastrzec, że dotyczy ono bardzo wielu dziedzin. Obejmuje zarówno podobieństwo fizyczne dziecka do rodziców, jak i podo- bieństwo duchowe. Rzutuje w dużej mierze na zdolności, a jeszcze bardziej na zdrowie i stan psychiczny. Nie ma takiej dziedziny, która nie miałaby swego odbicia w drugim, czy trzecim pokoleniu. Dlatego dziś musisz zadecydować, czy twoje dziecko będzie gigantem, czy karłem. Czy będzie kiedyś ciebie błogosławiło, czy przeklinało. Czy będzie dumne ze swoich rodziców, czy też będzie miało do ciebie wieczne pretensje. 11 To co najbardziej przechodzi dziedzicznie na dzieci i co bez najmniejszej wątpliwości przekażesz swemu dziecku — to twój stosunek do Boga. twoje życie reli- gijne. Dlatego musisz to uporządkować w pierwszym rzędzie. Religia. Często pod tym słowem rozumie się naukę o życiu według norm i przepisów danego wyznania, czy religii, czyli tak zwaną katechezę. W rzeczywistości katecheza stanowi tylko pewną część, pewien wycinek życia religijnego. Jednak jest to wycinek bardzo ważny. O życiu religijnym powiemy w innym miejscu. W tej chwili zwróćmy uwagę na katechezę, ponieważ aby być człowiekiem religijnym, trzeba posiadać spory zasób wiedzy na temat swojej wiary. W pewnej miejscowości grupa młodzieży skupiona w duszpasterstwie akademickim, nota bene bardzo prężnym i aktywnym, wystąpiła z propozycją, by w tygodniu modlitw o zjednoczenie chrześcijan urządzić spotkanie i dyskusję z wyznawcami innej religii. Zaprosili świadków Jehowy. Ci zaczęli trzepać jak z rękawa cytatami z Pisma Świętego, zaś młodzież katolicka nie potrafiła wskazać żadnego cytatu na potwierdzenie tego, co głosili, ograniczając się tylko do stawiania zarzutów względem jehowitów. Wreszcie któryś z nich powiedział: — Sformułujcie konkretnie, w co wy właściwie wierzycie i na czym polega wasz katolicyzm poza chrztem i pierwszą Komunią. Nikt ze studentów nie potrafił tego uczynić. Wówczas świadkowie Jehowy powiedzieli: 12 — Najpierw określcie sami sobie, w co wierzycie, a wtedy zapraszajcie nas na dyskusję. Po spotkaniu studenci zwrócili się do swego duszpasterza z prośbą, by raz w tygodniu zrobił im wykład o podstawowych prawdach katechizmowych. Osobiście uważam, że należałoby to uczynić w wielu aktywnych grupach duszpasterstwa akademickiego, gdzie prowadzi się wielkie dyskusje na przeróżne tematy, ale uczestnikom tych dyskusji brak jest znajomości nauki Chrystusowej oraz norm moralności chrześcijańskiej. A przecież z tej młodzieży, nie tyle może krytycznej co krytykanckiej, powstaną rodziny, które będą się uważały za głęboko katolickie, za katolicką inteligencję. Stąd rodzi się dla was obowiązek dokładnego poznania swojej wiary, oraz prak- tycznego wcielenia tej nauki w czyn, czyli obowiązek życia chrześcijańskiego. To jest potrzebne nie tylko tobie. To jest potrzebne twemu przyszłemu dziecku, bo jeśli przeka- żesz dziedzicznie słabą wiarę, dyferentyzm religijny, lub obojętność — narazisz swoje dziecko na jeszcze większe trudności, niż te które sam przeżywasz, albo wręcz na utratę szczęścia wiecznego. Dziś być może, zaniedbujesz sakramenty święte, lekceważysz Mszę świętą niedzielną, opuszczasz katechezę. Może nie czynisz tego z przekonania. Po prostu widzisz, że inni tak postępują. Bierzesz z nich przykład, zamiast ich pociągnąć swoim dobrym przykładem. Ale nic w tym dziwnego, bo żeby dawać dobry przykład — potrzeba ustawicznej pracy nad sobą, zmagania się ze sobą i swoimi wadami, trzeba być wielkim pod względem duchowym, trzeba mieć odwagę nie bać się opinii środowiska i jego nacisku. Trzeba przede wszyst- 13 kim przełamać barierę strachu. Po prostu trzeba być gigantem, a nie duchowym karłem. Do was należy wybór. Do każdego i każdej z was: Gigant — czy karzeł? Bogatsi, szczęśliwsi, radośniejsi Większość młodzieży w naszym kraju uczęszcza na katechezę. Jest jednak spory procent tych, którzy z kate- chezą są na bakier. Gdyby tak zapytać tych, którzy nie chodzą, co jest tego przyczyną, to ich odpowiedzi możnaby powkładać do poszczególnych szufladek, których byłoby kilka. Otwórzmy pierwszą szufladkę: “Bo niewierzący nie chodzą i są szczęśliwi." Czy faktycznie są szczęśliwi? Miałem w życiu do czynienia z wieloma niewierzącymi. Nie rzucało się w oczy, że są szczęśliwi. Owszem, mieli wiele zgryzot z powodu, że nie mogli znaleźć odpowiedzi na swoje problemy, na które tylko religia może dać odpowiedź. Ale przypuśćmy, że są szczęśliwi, to czy ty nie możesz być od nich szczęśliwszym? Człowiek wierzący jest bogatszy, radośniejszy i szczęśliwszy od swoich braci niewierzących. Bogatszy. Za bogatszego uważamy tego, który więcej posiada. Oczywiście chodzi nam o bogactwo duchowe, nie materialne. Człowiek niewierzący może posiadać wiele wartości, ale są to wartości jedynie humanistyczne. Ty jako wierzący nie jesteś tego pozbawiony. Możesz mieć takie same bogactwa, takie same wartości humanis- 14 tyczne, ale możesz posiadać również wartości takie, do których on nie ma dostępu. Wartości wieczne, nieprzemi- jające, nadprzyrodzone. Właśnie katecheza wskaże ci te wartości. Wskaże również drogę, jak do nich dojść, sposoby, jak je zdobyć, osiągnąć i jak z nich korzystać. Jeśli będziesz miał, miała, otwarte oczy, otwarte serce, otwartą głowę — szybko to spostrzeżesz. Radośniejszy. Radość człowieka wierzącego wypływa ze świadomości, że mamy w perspektywie życie wieczne. W tym świetle nasze życie posiada swój głęboki i wielki sens. Nie jest tylko mniej, lub więcej piękną wegetacją. Nasze odejście z tego świata nie skończy się przyklepaniem naszej mogiły przez grabarza, ale spotkaniem z najlepszym Ojcem, który czeka za progiem tego świata na nas, by nas wprowadzić do lepszego świata, gdzie śmierci już nie będzie, ani smutku, ani cierpienia, ani żadnej złości. Szczęśliwszy. Jesteś szczęśliwszy, szczęśliwsza od swoich kolegów niewierzących. W latach pięćdziesiątych uczyłem religii w szkole. Między jedną lekcją, a drugą miałem tak zwane “okienko" i zatrzymałem się w pokoju nauczycielskim. Była tam obecna również jedna z nauczy- cielek, afiszująca się, jako ateistka. Zagadnęła mnie: — Proszę księdza, niech mi ksiądz powie, ale tak szczerze, czy ksiądz naprawdę wierzy? — Oczywiście — odpowiedziałem. — Przecież nie został- bym kapłanem, gdybym nie wierzył. — Mógł przecież ksiądz przyjąć kapłaństwo, jak to się mówi “dla chleba", albo dla kariery. — W obecnych czasach? (był to okres stalinizmu, kiedy 15 wielu księży przebywało w więzieniach, a wszyscy byli szykanowani) — I wierzy ksiądz w życie wieczne? — Jak najbardziej. To właśnie jest największym bodź- cem w mojej kapłańskiej pracy. — Zazdroszczę księdzu. Jest ksiądz szczęśliwy. Ksiądz nawet nie jest w stanie zrozumieć, jaki koszmar przeżywa człowiek niewierzący, gdy pomyśli o śmierci. Oto kończy się wszystko i nic już z człowieka nie pozostanie. Absurd życia, że człowiek rodząc się już jest skazany na nicość. Pozostanie garść prochu, lub trochę zgnilizny. Całą filozofię naszego życia możemy zamknąć w trzech sło- wach: “Żyjemy, aby umrzeć". A wy wierzący, jeśli nawet umieracie, to po to, aby wiecznie żyć. Niech te słowa będą i dla was okazją do odczucia szczęścia, płynącego z wiary i życia religijnego. Katecheza jest tym momentem, który nas uczy, jak być bogatszym, radośniejszym, szczęśliwszym. Jest również okazją do nagromadzenia w sobie tych wartości, z myślą o swojej przyszłości i o przyszłości swojej rodziny. Jeśli dziś zauważamy tyle młodzieży sfrustrowanej, zawiedzionej, smutnej, uzależnionej, to jest to oczywiście w dużej mierze wynikiem odziedziczenia tego po rodzicach. Czy już dzisiaj chcesz przekreślić bogactwo duchowe, radość i szczęście swoich przyszłych dzieci? Jeśli nie — to nie zaniedbuj katechezy, oraz swego życia religijnego. Czy warto się trudzić? Sięgnijmy do drugiej szufladki. Oto jedna z od- powiedzi: “Nie chodzę na katechezę, bo to jest męczące, a po co mi dodatkowy trud i wysiłek?" Ciekawa rzecz, że w innych dziedzinach nie prze- szkadza ci trud i wysiłek. Owszem, jesteś dumny, czy dumna, z poniesionego trudu. Cieszy cię na przykład, jeśli sam bez niczyjej pomocy rozwiążesz krzyżówkę. A ileż satysfakcji odczuwasz, gdy samodzielnie rozwiążesz trudne skomplikowane zadanie. A każde zwycięstwo od- niesione w sporcie jak bardzo Cię cieszy. Ileż powodów do dumy daje ci każdy wypracowany przez ciebie sukces. Gdyby wam będącym na studiach lub w szkole średniej kazał profesor rozwiązać zadanie typu dwa dodać dwa, lub pięć odjąć trzy, to byście kazali mu puknąć się w głowę, bo każde zadanie musi być na miarę roz- wiązującego. Dlaczego wiec nie chcecie włożyć trochę trudu i pracy w swoje życie religijne i jego poznanie na katechezie? Dlaczego to zadanie chcecie rozwiązywać na poziomie dziecka z klasy drugiej podstawowej. Denerwuje ciebie, gdy rodzice w trosce o twoje zdrowie zwracają ci uwagę: — Nie wychodź bez czapki. — Nałóż szalik. — Zapnij kurtkę. Zazwyczaj odpowiadacie: — Mamo, proszę mnie nie traktować jak dziecko. Ja mam swoje lata. 17 Równocześnie jednak sami chcecie, żeby katecheza, mająca wpływ na całe wasze życie, nie sprawiała wam najmniejszego kłopotu, najmniejszego trudu, żeby nie wymagała od was wysiłku. To wygląda mniej więcej tak. jakby żołnierz zamiast iść na poligon, domagał się od dowódcy, by mu opowiedział bajkę na dobranoc, bo nie może zasnąć. To unikanie trudu wyraża się w tym, że jeśli już chodzicie na katechezę, to niech wam katecheta broń Boże nie każe prowadzić zeszytów, nie zadaje lektury, nie odpytuje i nie robi sprawdzianów, bo inaczej przestaniecie chodzić. Najlepiej gdy katecheta z wami dyskutuje. Wy wynajdujecie mnóstwo mniej lub więcej banalnych i oklepanych trudności i to w tempie, by katecheta nie nadążył odpowiadać, a większość klasy robi co chce i nie zajmuje się ani waszą dyskusją, ani tematem lekcyjnym. Byle do dzwonka. Zapominacie o jednym, że aby prowadzić dyskusję, trzeba coś na dany temat wiedzieć. Ksiądz powinien podać wam bibliografię, wy powinniście mieć opanowany materiał, dostosowany do waszego poziomu myślowego. Inaczej dyskusja nie ma sensu i z pewnością ksiądz was nie przekona, jak nie przekona najmądrzejszy docent małego dziecka, że nie ma krasnoludków. Dyskusja jest bardzo dobrą rzeczą, ale musi być przygotowana i musi odbywać się poza czasem przeznaczonym na katechezę. Powinni w niej brać udział tylko ci, którzy tego pragną. Dlatego wy sami powinniście domagać się od katechety, by traktował was poważnie, by przekazywał wam jak najwięcej treści, jak najwięcej wiedzy. By wymagał i od 18 was i od siebie, to znaczy by dobrze przygotowywał się na spotkanie z wami, by był nie tyle “wygadany", co oczytany. Przecież on ma was przygotować do autentycznej dojrzałości religijnej, do tego, byście umieli założyć autentycznie katolicką rodzinę, byście mogli przekazać swoim dzieciom dziedzicznie swoją wiarę, byście je mogli potem uczyć prawd wiary. Czego nauczysz, jeśli sam, sama, nie będziesz w tym oczytany, jeśli to dla ciebie będzie czarną magią. Jeżeli dziś potrafisz uczciwie prowadzić notatki z katechezy — kiedyś, jeśli nawet czegoś zapomnisz, sięgniesz do notatek i dasz dziecku właściwą odpowiedź. Jeśli dziś pod kierunkiem katechety potrafisz przyswoić sobie dużo treści religijnych — nie będziesz kiedyś wobec własnego dziecka analfabetą religijnym. Jeśli dziś zrozumiesz wartość życia według zasad nauki Chrystusa — nie będziesz miał w przyszłości problemów z religijnym wychowaniem swoich dzieci. A więc? A więc opłaci się trud i wysiłek uczęszczania na katechezę, oraz trud należytego z niej korzystania. Opłaci się również, byście stawiali wymagania swemu katechecie aby was traktował poważnie i stawiał wam wymagania, a nie zbywał was pseudo-dyskusją, filmi- kiem, czy piosenką religijną. Bo religia chleba nie da Chodząc kiedyś po kolędzie, trafiłem na rodzinę, która nie naprzykrzała się Panu Bogu. Nikt z tej rodziny nie uczęszczał do kościoła, chociaż wszyscy uważali się za katolików. Po prostu nie mieli na to czasu. Ojciec przyjmował na niedziele i święta dyżury w pracy, bo miał za to podwójnie płacone. Matka pracowała chałupniczo. Nie mogła chodzić do kościoła, bo przecież musiałaby oderwać się od dziewiarskiej maszyny. Córka była w szkole średniej. Chciała się dostać na studia, by pracować w handlu zagranicznym. Każdą wolną chwilę poświęcała na uczenie się języków obcych, (przede wszys- tkim niedzielę). Gdy zapytałem o katechizację, matka wyręczając córkę, powiedziała: — Proszę księdza, córka nie chodzi na religię za moją i męża wiedzą. Ona musi się uczyć. Musi myśleć o swojej przyszłości. Religia jej chleba nie da. — Wobec tego — powiedziałem — jej trud jest całkiem zbędny. Jeśli szuka tego, co może jej dać chleb bez religii, nie musi się w ogóle uczyć. Niech wyjdzie na ulicę, a zarobi. I to bez wysiłku. Będzie miała pieniędzy pod dostatkiem. Czasem taka myśl, że religia chleba nie da, może zaświtać i w waszej głowie. Owszem. Jest to prawda. Religia nie da chleba. Nie da pieniędzy. Raczej może sprawić, że ten chleb stanie się gorzki, lub że będzie go mało. Można mieć czasem trudności w pracy, nie dostać awansu. Właśnie w tej dziedzinie sprawdzają się słowa 20 Chrystusa, że nie samym chlebem żyje człowiek. Sami to dobrze rozumiecie, że człowiek myślący stale o chlebie, nie mający wyższych aspiracji, nie będzie pełnym człowie- kiem, a tylko człowieczkiem, jak to już poprzednio mówiliśmy — karłem. Aby być w pełni człowiekiem, trzeba umieć tak umeblować swoje wnętrze, by mógł w nas rozwijać się wielki duch, nie zniewolony przez materię. Dziś oburzasz się (jeszcze!) na bandytyzm, chuliganów, złodziejstwo, rabunki. Właśnie cały tak zwany margines społeczny nie jest czymś innym, jak wybujałą pogonią za chlebem i za tym wszystkim, co my pod tym słowem rozumiemy. To właśnie jest w pełni realizacją hasła, że “religia chleba nie da". Dlatego cały margines społeczny jest z dala od religii, od katechezy, od kościoła, od życia religijnego. Powiesz, że to ciebie nie dotyczy, że ty masz umiar i wiesz, na ile możesz sobie pozwolić, że ty tak nisko nie upadniesz, że się nie upodlisz. Mój drogi, moja droga! Tak się to tylko tobie wydaje. Podobnie mówili kiedyś i ci z marginesu, gdy byli na początku swojej drogi. Ty też powoli nasiąkniesz tym wszystkim, przed czym się jeszcze wzdrygasz i bronisz, a potem już nie będzie powrotu. Jedno jest pewne, dlatego jeszcze raz to powtarzam: z marginesu społecznego nikt nie uczęszcza na katechizację. Miałem kiedyś jedną uczennicę na katechezie w klasie trzeciej licealnej, która zaczęła nagle zaniedbywać się w katechezie. Zacząłem ją widywać w bardzo podej- rzanym towarzystwie i w bardzo podejrzanych sytuacjach. Chciałem porozmawiać z jej matką. Niestety, matka 21 nie chciała wcale tego słuchać. Była oburzona na mnie. — Proszę księdza — mówiła — ksiądz mnie obraża, podejrzewając Niunie o takie rzeczy. Ja jej ufam cał- kowicie. Ona nie zrobi żadnego złego kroku i nie przyniesie wstydu rodzinie. A że przestała chodzić na religię? Co to ma do rzeczy. To jej sprawa. I tak jest porządniejsza od tych co tak gorliwie chodzą. Zresztą ja też nie chodziłam i wcale to mi dziś nie przeszkadza. Po kilku miesiącach spotkałem matkę na ulicy. Rozpłakała się na mój widok. — Księże, niech ksiądz ratuje moją Niunie. Niech ksiądz z nią porozmawia, może to jej pomoże. — Co się stało? — zapytałem. — Proszę sobie wyobrazić, wpadła w złe towarzystwo. Zaczęła palić, pić, wreszcie zażywać narkotyki. Uciekła z domu i włóczy się z bandą narkomanów. Czasem wpada do domu podczas mojej nieobecności, by coś wynieść na sprzedaż. Ksiądz ma taki wpływ na młodzież. Niech ksiądz ją ratuje. Ją i mnie. — Pamięta pani naszą poprzednią rozmowę? Wtedy były jeszcze szansę. Dziś już ich nie ma. — Tak — powiedziała. — To moja wina. Spóźniłam się o tych kilka miesięcy. — Myli się pani — odrzekłem. — Nie o tych kilka miesięcy. Pani się spóźniła o dwadzieścia kilka lat. O te lata, kiedy pani nie uczęszczała na katechizację i to przekazała dziedzicznie swojej córce. To się po latach odezwało. A potem nie dała jej pani szansy, by przez katechezę mogła wyprostować to, co zostało przez dzie- dziczność skrzywione. 22 Nie wiem, jakie były dalsze losy tej dziewczyny i jej matki. Bardziej mnie w tej chwili interesują dalsze wasze losy. Czy nastawiacie się na konsumpcję, czy też zechcecie na katechezie poznawać drogi i możliwości lepszego, wartościowszego życia, chociaż religia ci chleba nie da. Ani chleba, ani tego co przez to słowo rozumiemy. Już byłem przyjęty Na pytanie “Dlaczego nie chodzisz na katechizację?" zdarza się również i taka odpowiedź: “Ja już byłem przyjęty do pierwszej Komunii świętej. Po co mam chodzić, już się i tak niczego nowego nie dowiem". Podobnie możnaby powiedzieć: — Umiesz czytać, pisać, liczyć do stu. Po co wiec chodzisz do szkoły? Po co zabiegasz o przyjęcie na wyższą uczelnie? Jeśli w gronie swoich kolegów i koleżanek zaczniesz rozumować jak dziecko z podstawówki i w szkole średniej sięgać do argumentów z klasy pierwszej podstawowej, to koledzy szybko uznają cię za wariata, a nauczyciele każą twoim rodzicom, by cię umieścili w szkole dla dzieci specjalnej troski. Nie jest rzeczą normalną, gdy dziecko udaje dorosłego. Może to być czasem śmieszne, czasem denerwujące. Gdy jednak człowiek dorosły, lub doras- tający zacznie rozumować i postępować jak dziecko — wówczas jest to zjawisko bardzo bolesne i smutne. Ciekawa rzecz, że stale pomnażasz zasób swojej wiedzy 23 humanistycznej, ustawicznie poszerzasz swoje horyzonty myślowe, a z zakresu religii chcesz pozostać na poziomie dziecka od pierwszej Komunii świętej. Zamiast poszerzyć — zacieśniasz coraz bardziej swój horyzont, bo nic nie pomnażasz swojej wiedzy religijnej, a równocześnie coraz bardziej zapominasz tego wszystkiego, czego się nauczyłeś przed przyjęciem pierwszej Komunii świętej. Wtedy umiałeś cały katechizm, cały pacierz. Gdy szedłeś do bierzmowania umiałeś już tylko nie całą połowę. A dziś? Katechizmu nie znasz wcale, a pacierz? Dobrze jeżeli bez błędu powiesz Ojcze nasz, Zdrowaś i Wierzę w Boga, chociaż nawet tej ostatniej modlitwy nie uda się odmówić bez błędu, lub zająknięcia. Powiadasz, że masz na te sprawy swój punkt widzenia. Oczywiście. Tylko że nie jest to punkt widzenia, który mieści się w źrenicy twego oka i perspektywicznie twoje widzenie rozszerza się tak szeroko, na ile tylko stać, obejmując cały horyzont. Twój punkt widzenia jest punktem poza okiem, jest punktem na którym skupiasz swoje spojrzenie, a wąziutka perspektywka nie rozszerza się tylko maleje, wychodząc z dwojga oczu, a zamykając się ostatecznie na tym twoim punkcie. Zauważ, że chodząc do szkoły, przynajmniej dwa razy w życiu zmieniasz całkowicie swój sposób myślenia. Pierwszy raz, gdy rozpoczynasz szkołę średnią. Już po kilku dniach pobytu w szkole średniej, po kilku lekcjach, robi się z ciebie inny człowiek, całkiem odmienny od tego z podstawówki. Cała szkoła średnia to kilkuletni proces twego dojrzewania tak fizycznego, jak i jeszcze bardziej myślowego. Drugim takim momentem jest rozpoczęcie 24 studiów. Znów zmienia się myślenie młodego człowieka. Jest zauważalna wielka różnica w patrzeniu na świat, w pojmowaniu świata i w myśleniu, między tymi, co ukończyli studia, a tymi, którzy ze studiami nie mieli nic wspólnego. Podobny proces, podobny rozwój musi objąć w tobie całą sferę życia religijnego i religijnego myślenia. Wszystkie prawdy religijne, całą naukę Chrystusa musisz powtórnie przemyśleć, zarówno w szkole średniej, by zacząć myśleć i pojmować wszystko w kategoriach człowieka dorastającego, a potem jeszcze raz będąc na studiach, by zacząć myśleć w kategoriach człowieka dorosłego. Stąd obowiązek dla was, by kontynuować katechezę i w szkole średniej i w duszpasterstwie akademickim, lub w duszpas- terstwie dla pracujących, jeśli nie pójdziesz na studia. Można zaryzykować twierdzenie, że dla rozwoju człowieka ważniejszą rzeczą jest troska o wiedzę religijną, co się dokonuje na katechezie, niż chodzenie do szkoły. Braki w nauce możesz uzupełnić sam, sama, nie chodząc do szkoły. Wiedzę z zakresu wszelkich dziedzin możesz zdobyć korzystając z telewizji, video, czy radia. Nie poznasz jednak w ten sposób i nie zdobędziesz wiedzy religijnej, a bez niej nie poznasz i nie zdobędziesz kultury, czyli pełnego humanizmu. Przecież to religia stanowi trzon każdej kultury. Usuń z jakiejkolwiek kultury, czy to starożytnej, czy nowoczesnej elementy religijne, to co ci zostanie? Nic, albo prawie nic. Przez katechezę i to poważnie traktowaną, możecie uzupełnić swoje braki. Powinniście nie poprzestawać na samej tylko katechezie, ale korzystać wiele z lektury 25 religijnej, by przyswoić sobie religijną wiedze, by ją w sobie przetrawić, przemyśleć w kategoriach ludzi dorosłych, by nie być duchowym inwalidą, upośledzonym umysłowo na duchu, “dzieckiem specjalnej troski" pod względem reli- gijnym, jakich, niestety jest bardzo wiele wśród dzisiejszej młodzieży. Wybaczcie, że przytoczę wam wiersz, który pamiętam z dzieciństwa. Bajka to, czy nie bajka, Mówcie sobie jak tam chcecie, Ja wam tylko jedno powiem: Krasnoludki są na świecie. — Krasnoludki pod względem życia religijnego i wiedzy religijnej. I to im który bardziej karłowaty, tym bardziej złośliwy. Kto mnie zmusi? Wśród tych, którzy nie uczęszczają na katechezę, zaniedbują Mszę świętą niedzielną i życie sakramentalne są i tacy, którzy powiadają: — A kto mnie zmusi? Kto mi każe? Są to przeważnie ci, którzy wyrwali się spod opieki rodziców, nad którymi rodzice nie mają żadnej władzy, żadnego wpływu. Zazwyczaj dzieje się tak, że rodzice wysyłają dziecko na katechizację, wypychają do kościoła, naganiają do pacierza sami zaś tego nie praktykują. Syn, 26 czy córka póki się boi, póty słucha. Ale gdy poczuje się na siłach, wówczas tupnie nogą i powie ojcu, czy matce: — A ty chodzisz? — I na tym kończy się autorytet rodziców, którzy oprócz tego że są rodzicami, nie mają żadnego innego argumentu, zwłaszcza argumentu dob- rego przykładu. Dlatego powinieneś, powinnaś już dziś rozmiłować się w życiu religijnym, by kiedyś nie zabrakło ci argumentu wobec twoich dzieci. Wróćmy jednak do tego powiedzenia: “Kto mi każe? Kto mnie zmusi?" Muszę ci powiedzieć, że rzeczywiście nikt ci nie każe, nikt cię nie zmusi i nawet nikt nie ma takiego prawa. Byłby to bardzo smutny objaw, gdybyś tylko dlatego chodził na katechezę, czy na Mszę świętą, że cię ktoś zmusza. Byłbyś tylko wyrobnikiem wobec najlepszego Ojca, o ile nie podłym niewolnikiem, a przecież przez sakrament chrztu stałeś się wolnym dzieckiem Bożym. Masz prawo do swego Ojca, a Ojciec Niebieski ma prawo do ciebie. Bóg, który jest absolutną mądrością i absolutną wolnością, brzydzi się każdą niewolą, każdym przymusem. Stworzył człowieka na swoje podobieństwo, obdarowując go rozumem i wolną wolą . Sam szanuje te przymioty w człowieku i nie chce, by ktokolwiek odbierał człowiekowi te dary, lub by człowiek sam ich się pozbawiał. Jeśli mówimy, że Bóg brzydzi się grzechem, to właśnie dlatego, że grzech ogranicza w człowieku działania rozumu i wolnej woli, czyni z człowieka niewolnika. Dlatego Bóg nie zmusza człowieka do niczego, nawet do tego, by trwał przy Bogu, lub by się na siłę zbawił. A skoro Bóg ciebie nie zmusza, to i nikt inny zmusić nie może. Jeżeli 27 chodzisz na katechezę, to dlatego, że ci to nakazuje twój własny rozum i twoja własna wolna wola. Chodzisz, ponieważ zdajesz sobie sprawę z wartości katechezy i z korzyści duchowych, jakie przez to osiągasz. Chodzisz z własnego wyboru i to zarówno na katechezę, jak i na Mszę świętą, jak i do sakramentów świętych. Chodzisz również dlatego, że nikt nie może i nie ma prawa zabronić ci tego. ani w tym przeszkodzić, ani przez zakaz, ani przez drwiny, ani w żaden inny sposób. Z tego względu nie możesz traktować katechezy jako jednego z przedmiotów, bo to nie jest przedmiot. Nazywasz często katechezę nauką religii. I słusznie. A właśnie samo słowo “religia" wskazuje ci, czym ona jest. To słowo oznacza “związa- nie". Katecheza, religia jest więc związaniem człowieka z Bogiem. A więc nie tylko nauką o Bogu, ale związaniem się z Nim. Ma to być ścisły związek z Bogiem, i twój udział we Mszy świętej niedzielnej i twoje życie sakramentalne, przez co pogłębiasz swój kontakt z Bogiem i naprawdę się z Bogiem jednoczysz. I to nie z przyzwyczajenia, nie z tradycji, nie dlatego, by sprawić przyjemność rodzicom, lub wychowawcom, ale świadomie i dobrowolnie, dlatego, że sam, sama tego chcesz. Mało tego. Religia, to również twoja postawa katolicka i to wszędzie, gdzie się znajdujesz: w domu, w szkole, na ulicy, w pracy, na zabawie, po prostu wszędzie i zawsze. Jeżeli uczęszczasz na katechezę, to już jest coś. Jeśli oprócz tego zachowujesz starannie obowiązek uczest- niczenia we Mszy świętej niedzielnej, to już jest wiele. Jeżeli uczęszczasz regularnie do sakramentów świętych. 28 to już jest bardzo wiele, ale jeszcze nie wszystko. Musisz także swoją postawą świadczyć o tym. że opowiedziałeś się za Bogiem, za Chrystusem, że jesteś Jego uczniem, Jego świadkiem. Musisz wszędzie i zawsze dawać Mu świadectwo. Musisz nie dlatego, że ci ktoś każe. że cię ktoś zmusza, ale dlatego, że chcesz być wiernym, wierną powziętej przez siebie decyzji, dokonanemu przez siebie wyborowi. Widzisz wiec, że religia to nie minimalizm, nie rezygnacja z trudu i wysiłku, nie gonienie za łatwizną życiową. Religia stawia przed tobą wymagania poważne, na miarę twojego wieku. Ale też jedynie religia wy- chowuje i przygotowuje pełnego człowieka, zdolnego w przyszłości założyć autentyczną rodzinę. Jedynie religia przygotowuje człowieka odpowiedzialnego za siebie, za swoją rodzinę, za swoich kolegów, swoje koleżanki, za swoje środowisko, za społeczeństwo, za kraj, za ojczyznę. Warto nad tym się zastanowić i warto świadomie, z własnej woli tę drogę życia wybrać i konsekwentnie nią postępować. Szumieć, czy nie szumieć? Kiedy szumieć, jeśli nie za młodu? Takie pytanie, a właściwie odpowiedź stawia młodzież, gdy ktoś ma zastrzeżenia do jej złego zachowania. Niektórzy mówią inaczej: “Gdyby kózka nie skakała, to by smutne życie miała, dlatego warto nawet nóżkę złamać, ale przedtem 29 zakosztować coś z tego życia". A wiec szumieć, czy nie szumieć? Gdyby to twoje szumienie nie miało wpływu na twoje późniejsze życie, a jeszcze bardziej na życie twoich dzieci, to oczywiście miałbyś, czy miałabyś rację. Niestety tak nie jest. Poszumisz trochę, a na swoim życiu wyciśniesz ślad, a osłabione zdrowie przekażesz kiedyś swemu dziecku. Im więcej poszumisz, im intensywniej — tym intensywniej zaszkodzisz zdrowiu swego dziecka. Warto jest pomyśleć, co przekażesz swojej przyszłej rodzinie pod względem zdrowia fizycznego. Największe zagrożenie dla zdrowia narodu wypływa dziś z palenia i picia. Oczywiście są gorsze zagrożenia, jak narkomania, prostytucja — ale na ten temat nie będę wam mówił, gdyż to jest bardzo jasne i zrozumiałe dla wszystkich, a po drugie, ludzie oddający się tym plagom społecznym zazwyczaj nie zdążą założyć rodziny, zaś palenie i picie stanowią zagrożenie szczególnie dla rodzin. W roku 1961 pierwszy człowiek wyleciał w kosmos. Był nim Jurij Gagarin. Po powrocie na ziemię jeździł po różnych krajach i dzielił się swoimi wrażeniami. Był również w Polsce. W Zielonej Górze miał spotkanie z młodzieżą. W trakcie tego spotkania ktoś go zapytał: — Towarzyszu, ilu widzicie wśród nas kandydatów na kosmonautów? Gagarin odpowiedział: — Wśród polskiej młodzieży nie widzę kandydatów na kosmonautów, bo polska młodzież za dużo pali i pije. Nie może myśleć o opanowaniu kosmosu, kto nie potrafi przedtem opanować siebie. 30 Być może, było w tym powiedzeniu dużo przechwałki i zarozumiałości młodego człowieka, któremu udało się czegoś w życiu dokonać, nie mniej jednak jest w tym dużo gorzkiej prawdy, bo faktycznie sukcesy życiowe zależą w głównej mierze od opanowania siebie, a młodzież polska rzeczywiście za dużo pali i pije. Dlaczego tak się dzieje? Najczęściej słyszy się w odpowiedzi: “Bo mnie to nie szkodzi". Jest to jednak stwierdzenie jak najbardziej mylne, bo palenie i picie szkodzi najbardziej twojemu zdrowiu, ale jeśli to do ciebie nie przemawia, nie przeko- nuje ciebie, to pomyśl, że to szkodzi bardzo twojej kieszeni. Oblicz uczciwie z ołówkiem w ręku ile wydajesz w ciągu roku na papierosy i alkohol. Przekonasz się, że to wcale nie bagatelka. Jeśli stwierdzisz, że to nie jest suma zbyt wygórowana, to pamiętaj, że po pięciu latach współczynnik wzrośnie. Palenie wzrośnie przynajmniej dwukrotnie, zaś picie pięciokrotnie. Po dziesięciu latach przepalisz rocznie cztery razy więcej, niż dziś, zaś przepijesz dziesięć razy więcej. Czy rzeczywiście nie szkoda ci tego zmarnowanego dziś i w przyszłości grosza? Ważniejszą rzeczą jest jednak to, że szkodzisz materialnie swojej przyszłej rodzinie, swoim przyszłym dzieciom, bo to co wydasz na papierosy, lub na alkohol, to będzie właśnie ten pieniądz, którego zabraknie na owoce dla dzieci. Tak często rodzice narzekają, że owoce, zwłaszcza importowane, są tak drogie, że nie mogą ich kupić dzieciom. Niech tylko wydadzą to co mają przepalić, lub przepić, a dzieci nie nadążą zjeść tych pomarańcz, winogron, czy innych owoców. Twoje palenie i picie zaszkodzi twojej rodzinie także 31 fizycznie, bo w twojej rodzinie będą wieczne niepokoje, nerwowa atmosfera, awantury, bo przecież i nikotyna i alkohol działają w głównej mierze na system nerwowy. Trudno wyobrazić sobie, żeby rodzice palący, lub pijacy nie byli nerwowi. A jeśli rodzice są nerwowi, to nerwowe będą również i ich dzieci, chyba że byłyby tak niedorozwinięte, że ich organizm na nic już by nie reagował. Powiecie, że miało być o szumieniu, a tu wykład o nikotynie i alkoholu. Wszelkie szumienie od tego się rozpoczyna. Najpierw papieros, potem alkohol, a potem już żadnej granicy nie ma. A wiec, szumieć, czy nie szumieć? Nie wysilaj się jeszcze na odpowiedź. Przeczytaj kilka następnych stron, może pomogą ci w podjęciu decyzji. Sprawa twoja i nie twoja Kiedy zaczynam mówić do młodych ludzi o paleniu, czy piciu, często pada stwierdzenie: “A księża też palą". Owszem są księża, którzy palą. Znałem osobiście nawet siostrę zakonną, która od czasu do czasu zapaliła papie- rosa. Muszę wam jednak powiedzieć, że prędzej wolno palić księżom i siostrom zakonnym, niż wam, którzy zamierzacie założyć rodzinę. Ksiądz swego zdrowia nie przekaże nikomu. Jego zdrowie, to faktycznie jego sprawa, o ile nie ma to wpływu na jego zdrowie i życie, za które odpowie przed Stwórcą, czy je należycie wykorzystał, czy 32 zmarnował. Natomiast twoje zdrowie nie jest twoją sprawą, ale sprawą twojej rodziny, którą założysz, twoich dzieci, którym je przekażesz. Ze zgrozą patrzę na dziewczęta i młode matki palące. Dziewczęta nie zdają sobie sprawy, że konsekwencją palenia bywa często niepłodność, poronienia, dzieci rodzą się ze skłonnością do anemii, złej przemiany materii, białaczki. Bywają często słabe, chorowite, rachityczne. Przeważnie wszystkie palące kobiety (mężczyźni również) gdy muszą jechać pociągiem, wybierają przedział dla niepalących, bo przedziały dla palących są przesiąknięte dymem, czyli mówiąc językiem ordynarnym — śmierdzą. Same jednak własnemu dziecku podczas jego podróży na ten świat, każą przez dziewięć miesięcy przebywać w “przedziale" dla palących, przesiąkniętym dymem i nikotyną. Trują je przez dziewięć miesięcy, a potem dotruwają je nadal przy pomocy również palącego męża. Niech się dziecko zahartuje. Niech się uodporni. A potem mówią dziecku: “Daj buzi mamusi", “Daj buzi tatusiowi" i nie rozumieją, dlaczego dziecko się odwraca. Dla dziecka zdrowsze byłoby, gdyby ucałowało popielniczkę. Nie trzeba chyba wysilać się, by się przekonać, że palenie i picie zaszkodzi twojej rodzinie moralnie, bo twoje dziecko będzie musiało wstydzić się swoich rodzi- ców. Papieros oddelikatnia, mówiąc grzecznie, człowieka. Czyni go mniej kulturalnym w obejściu, grubiańskim. Człowiek palący nie liczy się z tymi, którzy nie palą, którym to szkodzi, którzy czują wstręt do dymu papiero- sowego. Przyjrzyjcie się albo sobie, albo innym palącym kolegom i koleżankom. Najpierw zaciągnie się młody 33 człowiek dymem, następnie splunie i zaklnie. Młodzież paląca częściej używa słów wulgarnych, bo to im dodaje podobno dorosłości. Jeszcze bardziej wulgarnym staje się człowiek pijący. Nie ma takiego świństwa, takiej podłości, takiego zła, którego nie spełniłby człowiek pod działaniem alkoholu. Nie wchodzi w takim wypadku w rachubę, ani wy- chowanie, ani wykształcenie, ani stanowisko społeczne. A oto zarejestrowany przeze mnie przykład. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie było jeszcze sygnalizacji świetlnej. Ruchem na skrzyżowaniach kierowali