Spotkanie z wrakiem Ks. Bronisław Kant SDB Zanim będzie za późno WYDAWNICTWO SALEZJAŃSKIE Warszawa 1991 Redakcja książki: ks. Bronisław Kant SDB Redakcja techniczna: Bożena Wilińska Projekt okładki: Mieczysław Kowalski IMPRIMI POTEST Ks. Zdzisław Weder SDB Inspektor Salezjańskiej Inspektorii Warszawskiej Ks. Józef Wittbrodt SDB Sekretarz inspektorialny Warszawa, 20.04.90 r. L. dz. 298/WSI/90 IMPRIMATUR Za zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z dn. 2.05.90 r., nr 343/K/90 Bp Stanisław Kędziora Wikariusz Generalny Ks. Marcin Wójtowicz Notariusz Było to chyba w roku 1965. Pojechałem kiedyś z grupą młodzieży na zwiedzanie powstańczych cmentarzy. Czekając później na powrotny autobus podeszliśmy całą gromadą pod budkę z napojami, by się ochłodzić. Pod budką stał jakiś zawiany facet. Twarz miał bardzo zniszczoną, nie sposób było określić w jakim był wieku. Wpatrywał się we mnie i w roześmianą młodzież. Gdy uregulowałem sprzedawczyni za oranżadę i mieliśmy już odejść od budki, zaczepił mnie: — Czy ksiądz mnie nie poznaje? — Nie — odparłem. — Mieszkam w innej dzielnicy. — Ksiądz mnie kiedyś uczył. — Niemożliwe. — Tak. Niech ksiądz sobie przypomni. W roku pięćdziesiątym w Jaciążku. Chodziliśmy z księdzem na przechadzki. Opowiadał nam ksiądz dużo ciekawych rzeczy. Uczył nas religii. Zgadzało się. W 1950 roku pracowałem jako wychowawca w Jaciążku w Salezjańskim Domu Dziecka przed jego upaństwowieniem. — Jak się pan nazywa? — Proszę mi nie mówić “pan". Janek jestem. Powiedział swoje nazwisko. Tak. Teraz przypomniałem sobie. Był on wtedy w klasie szóstej. Dobrze się zapowiadał. Często bywał dyżurnym. Lubił porządek. Miał wpływ na kolegów i posłuch. Był 3 przywódcą grupy. Miał także duże zdolności. Marzył o służbie wojskowej w lotnictwie. — Janek, co się z tobą stało — zapytałem zdumiony. — Ano stało się. Najpierw wolność, koledzy, papierosy, wódeczka. Mówiłem sobie, że przecież w każdej chwili mogę przestać. Potem kradzieże, by było za co pić i bawić się, wreszcie napady na ludzi i więzienie, z którego wyszedłem przed tygodniem i chyba znowu tam wrócę, albo się powieszę. Stałem się wrakiem. Człowiekiem nie potrzebnym nikomu. Autentycznym wrakiem. Jeszcze gorzej, bo wrak może się jeszcze przydać na złom, można jeszcze coś z niego zrobić, a ze mnie nic już nie będzie. Dwie duże łzy stoczyły mu się po policzkach. — Janek, weź się w garść. Przy dobrych chęciach możesz się jeszcze podźwignąć. Rozpocząć życie od nowa. — O nie. Już za późno. Kiedyś, gdy ksiądz miał z nami lekcje religii, gdy nam mówił, jak trzeba żyć, myślałem sobie, jaki ksiądz jest naiwny. A dziś widzę, że to właśnie ja byłem naiwny. A wy — zwrócił się do otaczającej nas młodzieży — pomyślcie o sobie i o swojej przyszłości, nim będzie za późno. Nadjechał autobus. Wsiedliśmy całą gromadą, ale bez hałasu, jaki zwykle towarzyszy młodzieży. Wszyscy mil- czeli. Autobus ruszył. Pod budką pozostał tylko on jeden: człowiek wrak. Młodzież jechała w milczeniu przeżywając to dość niesamowite spotkanie. Drodzy Przyjaciele. Mogę zaręczyć, że podobnych spotkań miewałem w życiu więcej. Spotkań z wrakami ludzi. Sądzę, że i wy spotykaliście się i spotykacie z nimi. 4 Z ludźmi, dla których jest już za późno, by zachować, lub bodaj odzyskać człowieczeństwo. Dziś jesteście młodzi. Wydaje się Wam. że cały świat należy do Was. Od Was samych zależy, co z tego świata zdobędziecie. Czy Wy zdobędziecie świat, czy świat Was pochłonie i zniszczy. Wasza przyszłość jest w waszych rękach. Możecie wybrać dobro, lub zło, zależnie od tego. jaką pójdziecie dziś drogą. Czy szeroką, wygodną, na pozór przyjemną drogą używania i nadużywania życia, drogą, z której już nie będzie powrotu — czy też drogą wąską i trudną, drogą pracy nad sobą, nad swoim charakterem, by w rezultacie zostać człowiekiem, nie wrakiem. Warto jest to przemyśleć. Książka, którą Wam daję do ręki pomoże Wam przeprowadzić refleksje nad sobą, nad swoim życiem, nad swoją młodością. Pomoże Wam zorientować się, na jakiej znajdujecie się drodze, a być może i zawrócić z drogi niewłaściwej, nim będzie za późno. Życzę Wam, by każdy kto się z Wami po latach spotka, przeżył radość spotkania z człowiekiem. Z peł- nym, prawdziwym człowiekiem, nie z wrakiem. Bumerang Jeżdżąc po świecie, zwiedzałem kiedyś Lipsk, Drezno, Miśnię i okolice. Byłem również w miejscowości Königstein w pobliżu czeskiej granicy. Jest to twierdza 5 zbudowana na stromej górze. W średniowieczu żaden rycerz nie mógł wjechać do zamku konno, trzeba było wciągać go kołowrotem. Podobno żadne wojska nigdy tej twierdzy nie zdobyły. Dziś znajduje się tam muzeum wojskowe, a w jednym z pawilonów w łatach sześć- dziesiątych znajdowało się muzeum broni egzotycznej. Jedna z sal poświecona była bumerangom. Bumerang — to dziwna broń. Kawał drewna podobny do ułamanej końcówki kija hokejowego. Ma tę właściwość, że jeśli go się rzuci, a on nie trafi do celu, wówczas wraca z powrotem. Na jednym z namalowanych obrazów widziałem gromadę leżących na ziemi dzikusów. — Aż tylu zabitych bumerangami? — zapytałem przewodnika. — O nie — odpowiedział. — To nie zabici, to żywi. — To dlaczego leżą? — Dlatego, że rzucili bumerangi i boją się, by one ich nie ugodziły. Wracający bumerang trafia dokładnie w to samo miejsce, skąd został wyrzucony i mógłby ugodzić stojącego wojownika. Gdy go nie napotka — traci siłę i spokojnie spada na ziemię, nie wyrządzając nikomu krzywdy. — Dziwna broń — pomyślałem. — Trzeba umieć nią się posługiwać, by samemu od niej nie zginąć. W tym momencie przyszło mi na myśl, że młodość jest w życiu ludzkim takim właśnie bumerangiem. Źle użyta — może zabić. Może zniszczyć tego, który się nią posługuje. Życiem ludzkim rządzą różne prawa. Jednym z takich praw jest prawo dziedziczności. Przynajmniej 50% wartości człowiek otrzymuje dziedzicznie od swoich rodziców. 6 Około 30% nabywa człowiek w pierwszych kilku latach swego dzieciństwa, biorąc przykład od rodziców i star- szego rodzeństwa. Ostatnie 20% to dopiero wpływ środo- wiska, a wiec kolegów, koleżanek, szkoły, organizacji młodzieżowych, Kościoła itp. A wiec, to kim jesteście i jakimi jesteście odziedziczyliście po swoich rodzicach i wynieśliście z domu rodzinnego. Nie znaczy to, że macie za swoje braki obciążać odpowiedzialnością rodziców, ale musicie zdać sobie sprawę, że wy swoje wartości również przekażecie dziedzicznie swoim dzieciom, a resztę uzupeł- nicie swoim przykładem. Jeśli nie potraficie w okresie swojej młodości wypracować w sobie pozytywnych war- tości, to po pierwsze: nie przekażecie ich dziecku, a po drugie: nie dacie im nigdy dobrego przykładu, bo nie potraficie się zmusić do dobrego życia, jeśli ono nie stanie się dziś waszą drugą naturą. Dziś możecie jeszcze w sobie powiększyć zasób dobra przez ustawiczną pracę nad sobą. Stąd rodzi się dla was obowiązek podjęcia pracy nad swoim charakterem, byście mogli dysponować wielkim zasobem dobrych cech w celu przekazania ich dziedzicznie swoim dzie- ciom. Każdy i każda z Was, myśląc o swojej przyszłej rodzinie, widzi ją jako szczęśliwą, zgodną, żyjącą duchem miłości wzajemnej. Wydaje się Wam, że Wasze dzieci w przyszłości będą najpiękniejsze, najzdrowsze, najmąd- rzejsze, najlepsze, że będą Was kochały, szanowały, słuchały, będą powodem waszej dumy. W pewnej mierze może się to ziścić, jeśli dziś potraficie zmusić się do pracy nad sobą. Okaże się to jednak złudnym snem, jeśli tej 7 pracy zabraknie. Dlatego zachęcam Was, byście dobrze przemyśleli swoją przyszłość. Odpowiedzcie sobie na pytanie, co wniesiesz do swojej rodziny. Jakie wartości, jakie dobre cechy, jakie zalety. I drugie pytanie, co pozwolisz wnieść do swojej rodziny, bo przecież rodzinę będziecie zakładali we dwoje. Czy on, lub ona wniesie Ci szczęście do rodziny, czy bałagan. Dlatego twoja praca nad sobą nie może dotyczyć tylko ciebie. Musisz wywierać dobry wpływ na innych. Dziś jeszcze nie wiesz z kim się zwiążesz na całe życie, kto wraz z Tobą będzie kształtować oblicze twojej rodziny. Dlatego musisz ura- biać, ubogacać duchowo swoje koleżanki, swoich kolegów. Musisz wymagać wiele od siebie i od innych. Inaczej twoja młodość stanie się źle użytym bumerangiem. Dziś chcesz wymierzać tę broń przeciw innym, lecz co będzie, jeśli ona jutro powróci do Ciebie i z jeszcze większą siłą ciebie ugodzi? Naucz się dobrze posługiwać tą bronią. Naucz się dobrze wykorzystać swoją młodość, bo to jest bumerang, a bumerang to dziwna broń. Diablik Natrafiłem kiedyś na niemiecki dramat. Podobno był on również zekranizowany, ale filmu nie widziałem. W prologu zjawia się jakaś tajemnicza postać i zapowiada treść dramatu. “Dwoje ich było. On był gorszy od niej, ale co 8 najdziwniejsze, że równocześnie ona była gorszą od niego. I urodził się im diablik." Potem następują trzy akty, w których jest ukazana troska tych dwojga, by z diablika zrobić człowieka, spostrzegli bowiem, że ich maleństwu rosną rogi. Począt- kowo były nieznaczne. Rodzice myśleli, że to samo przejdzie. Gdy jednak ich dziecko rosło, rosły mu równo- cześnie rogi. Postanowili więc, że muszą rozpocząć życie uczciwe, a nawet świątobliwe, ale to nie pomagało. Rogi rosły. Zdecydowali się poddać diablika operacji plastycznej, jednak rogi po każdym wycięciu wyrastały na nowo, jeszcze większe, niż były poprzednio. Rozpoczęli więc wędrówkę po cudownych miejscach, by uprosić cud, ale wszystko bezskutecznie. Cud nie nastąpił. Diablik zaś rósł, aż stał się autentycznym diabłem. Zawładnął całym domem, panoszył się i rządził, poniewierając swoich rodziców. W ostatnim akcie rodzice zrozpaczeni załamują ręce i pytają wzajemnie siebie: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? I oto następuje epilog. Zjawia się postać ta sama, która zapowiadała dramat w prologu i mówi: “Dlaczego? Dlatego, że gdy ich było tylko dwoje, to on starał się być gorszym od niej, a ona gorszą od niego." Widzimy na tym przykładzie, że to co się przekaże dziedzicznie, tego w żaden sposób potem się nie wykorzeni, a w większym stopniu przekazuje się zło, niż dobro. Warto nad tym poważnie się zastanowić. Dziś staracie się chwytać z życia co się da. Powiadacie, że młodość musi się wyszumieć. Zgoda. Ale co potem? O tym dziś nie myślicie. Warto jest uświadomić sobie, że to wyszumienie się 9 młodości trwa bardzo krótko, najwyżej rok, dwa. Im intensywniej będziesz szumiał, czy szumiała, tym krócej, bo zawsze kończy się takim skutkiem, że zostaniesz przypadkowo ojcem, czy matką i już po szumieniu. Rozpocznie się kilkadziesiąt lat ycia w rodzinie, z dziećmi które z nawiązką zapłacą wam za wasze szumienie jeszcze większym szumieniem. A weźcie pod uwagę również lata swojej starości, które spędzicie u swoich dzieci, jeśli nie uda Wam się dostać do Domu Opieki Społecznej. Dlatego dzisiejsza wasza praca nad sobą jest najlepszą lokatą wartości na przyszłość. Nie czekaj do jutra. Już dziś zastanów się, co przekażesz kiedyś swemu dziecku. Bo jeśli będziesz miał, będziesz miała, pustkę w sercu, to przekażesz tylko pustkę i nic więcej. A jeśli, nie daj Boże, zwiążesz się z kimś, kto również będzie miał pustkę — to wspólnie przekażecie dziecku pustkę do kwadratu. I to jeszcze będzie dobrze, bo najczęściej młodzież nie poprzestaje na pustce. Stara się tę pustkę zapełnić wszelkimi wadami, stara się po- stępować w złem i to w imię młodości, która musi się wyszumieć, w imię źle pojętej wolności, samodzielności i samoodpowiedzialności, która w rzeczywistości jest bezdennym brakiem odpowiedzialności. Jeśli tak sobie życie ułożysz, to wtedy przekażesz dziecku całe swoje “bogactwo ducha", czyli wszystkie wady. A ponieważ każdy dobiera sobie partnera według swoich zamiłowań — można się spodziewać, że zwiążesz się z kimś, kto również będzie miał tylko same wady. Wówczas wspólnie przekażecie dziecku wady do kwadratu. I co wtedy będzie? Łatwo przewidzieć. Urodzi Wam się diablik. 10 I wtedy nic już nie pomoże, nawet jeśli po przyjściu dziecka na świat opamiętacie się i zaczniecie żyć lepiej — to w nim zawsze odzywać się będzie nie to co usłyszy od Was, ale to co od Was otrzymało dziedzicznie. Być może będziecie załamywać ręce i pytać wzajemnie “Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?" Wówczas jednak ani Wy sami, ani nikt inny Wam tego nie powie. Tę od- powiedź możecie dać sobie już dziś, że jeśli dziś starasz się być gorszym od niego, od niej, a on, czy ona chce ciebie w złem prześcignąć — to urodzi się Wam diablik. Diablikiem będzie tylko początkowo, bo z biegiem czasu stanie się autentycznym, wcielonym diabłem. Dzięki Wam. Dzięki Tobie. Sądzę, że jest to wystarczająco spory materiał do refleksji. Gigant czy karzeł Skoro mowa o dziedzictwie, należy z góry zastrzec, że dotyczy ono bardzo wielu dziedzin. Obejmuje zarówno podobieństwo fizyczne dziecka do rodziców, jak i podo- bieństwo duchowe. Rzutuje w dużej mierze na zdolności, a jeszcze bardziej na zdrowie i stan psychiczny. Nie ma takiej dziedziny, która nie miałaby swego odbicia w drugim, czy trzecim pokoleniu. Dlatego dziś musisz zadecydować, czy twoje dziecko będzie gigantem, czy karłem. Czy będzie kiedyś ciebie błogosławiło, czy przeklinało. Czy będzie dumne ze swoich rodziców, czy też będzie miało do ciebie wieczne pretensje. 11 To co najbardziej przechodzi dziedzicznie na dzieci i co bez najmniejszej wątpliwości przekażesz swemu dziecku — to twój stosunek do Boga. twoje życie reli- gijne. Dlatego musisz to uporządkować w pierwszym rzędzie. Religia. Często pod tym słowem rozumie się naukę o życiu według norm i przepisów danego wyznania, czy religii, czyli tak zwaną katechezę. W rzeczywistości katecheza stanowi tylko pewną część, pewien wycinek życia religijnego. Jednak jest to wycinek bardzo ważny. O życiu religijnym powiemy w innym miejscu. W tej chwili zwróćmy uwagę na katechezę, ponieważ aby być człowiekiem religijnym, trzeba posiadać spory zasób wiedzy na temat swojej wiary. W pewnej miejscowości grupa młodzieży skupiona w duszpasterstwie akademickim, nota bene bardzo prężnym i aktywnym, wystąpiła z propozycją, by w tygodniu modlitw o zjednoczenie chrześcijan urządzić spotkanie i dyskusję z wyznawcami innej religii. Zaprosili świadków Jehowy. Ci zaczęli trzepać jak z rękawa cytatami z Pisma Świętego, zaś młodzież katolicka nie potrafiła wskazać żadnego cytatu na potwierdzenie tego, co głosili, ograniczając się tylko do stawiania zarzutów względem jehowitów. Wreszcie któryś z nich powiedział: — Sformułujcie konkretnie, w co wy właściwie wierzycie i na czym polega wasz katolicyzm poza chrztem i pierwszą Komunią. Nikt ze studentów nie potrafił tego uczynić. Wówczas świadkowie Jehowy powiedzieli: 12 — Najpierw określcie sami sobie, w co wierzycie, a wtedy zapraszajcie nas na dyskusję. Po spotkaniu studenci zwrócili się do swego duszpasterza z prośbą, by raz w tygodniu zrobił im wykład o podstawowych prawdach katechizmowych. Osobiście uważam, że należałoby to uczynić w wielu aktywnych grupach duszpasterstwa akademickiego, gdzie prowadzi się wielkie dyskusje na przeróżne tematy, ale uczestnikom tych dyskusji brak jest znajomości nauki Chrystusowej oraz norm moralności chrześcijańskiej. A przecież z tej młodzieży, nie tyle może krytycznej co krytykanckiej, powstaną rodziny, które będą się uważały za głęboko katolickie, za katolicką inteligencję. Stąd rodzi się dla was obowiązek dokładnego poznania swojej wiary, oraz prak- tycznego wcielenia tej nauki w czyn, czyli obowiązek życia chrześcijańskiego. To jest potrzebne nie tylko tobie. To jest potrzebne twemu przyszłemu dziecku, bo jeśli przeka- żesz dziedzicznie słabą wiarę, dyferentyzm religijny, lub obojętność — narazisz swoje dziecko na jeszcze większe trudności, niż te które sam przeżywasz, albo wręcz na utratę szczęścia wiecznego. Dziś być może, zaniedbujesz sakramenty święte, lekceważysz Mszę świętą niedzielną, opuszczasz katechezę. Może nie czynisz tego z przekonania. Po prostu widzisz, że inni tak postępują. Bierzesz z nich przykład, zamiast ich pociągnąć swoim dobrym przykładem. Ale nic w tym dziwnego, bo żeby dawać dobry przykład — potrzeba ustawicznej pracy nad sobą, zmagania się ze sobą i swoimi wadami, trzeba być wielkim pod względem duchowym, trzeba mieć odwagę nie bać się opinii środowiska i jego nacisku. Trzeba przede wszyst- 13 kim przełamać barierę strachu. Po prostu trzeba być gigantem, a nie duchowym karłem. Do was należy wybór. Do każdego i każdej z was: Gigant — czy karzeł? Bogatsi, szczęśliwsi, radośniejsi Większość młodzieży w naszym kraju uczęszcza na katechezę. Jest jednak spory procent tych, którzy z kate- chezą są na bakier. Gdyby tak zapytać tych, którzy nie chodzą, co jest tego przyczyną, to ich odpowiedzi możnaby powkładać do poszczególnych szufladek, których byłoby kilka. Otwórzmy pierwszą szufladkę: “Bo niewierzący nie chodzą i są szczęśliwi." Czy faktycznie są szczęśliwi? Miałem w życiu do czynienia z wieloma niewierzącymi. Nie rzucało się w oczy, że są szczęśliwi. Owszem, mieli wiele zgryzot z powodu, że nie mogli znaleźć odpowiedzi na swoje problemy, na które tylko religia może dać odpowiedź. Ale przypuśćmy, że są szczęśliwi, to czy ty nie możesz być od nich szczęśliwszym? Człowiek wierzący jest bogatszy, radośniejszy i szczęśliwszy od swoich braci niewierzących. Bogatszy. Za bogatszego uważamy tego, który więcej posiada. Oczywiście chodzi nam o bogactwo duchowe, nie materialne. Człowiek niewierzący może posiadać wiele wartości, ale są to wartości jedynie humanistyczne. Ty jako wierzący nie jesteś tego pozbawiony. Możesz mieć takie same bogactwa, takie same wartości humanis- 14 tyczne, ale możesz posiadać również wartości takie, do których on nie ma dostępu. Wartości wieczne, nieprzemi- jające, nadprzyrodzone. Właśnie katecheza wskaże ci te wartości. Wskaże również drogę, jak do nich dojść, sposoby, jak je zdobyć, osiągnąć i jak z nich korzystać. Jeśli będziesz miał, miała, otwarte oczy, otwarte serce, otwartą głowę — szybko to spostrzeżesz. Radośniejszy. Radość człowieka wierzącego wypływa ze świadomości, że mamy w perspektywie życie wieczne. W tym świetle nasze życie posiada swój głęboki i wielki sens. Nie jest tylko mniej, lub więcej piękną wegetacją. Nasze odejście z tego świata nie skończy się przyklepaniem naszej mogiły przez grabarza, ale spotkaniem z najlepszym Ojcem, który czeka za progiem tego świata na nas, by nas wprowadzić do lepszego świata, gdzie śmierci już nie będzie, ani smutku, ani cierpienia, ani żadnej złości. Szczęśliwszy. Jesteś szczęśliwszy, szczęśliwsza od swoich kolegów niewierzących. W latach pięćdziesiątych uczyłem religii w szkole. Między jedną lekcją, a drugą miałem tak zwane “okienko" i zatrzymałem się w pokoju nauczycielskim. Była tam obecna również jedna z nauczy- cielek, afiszująca się, jako ateistka. Zagadnęła mnie: — Proszę księdza, niech mi ksiądz powie, ale tak szczerze, czy ksiądz naprawdę wierzy? — Oczywiście — odpowiedziałem. — Przecież nie został- bym kapłanem, gdybym nie wierzył. — Mógł przecież ksiądz przyjąć kapłaństwo, jak to się mówi “dla chleba", albo dla kariery. — W obecnych czasach? (był to okres stalinizmu, kiedy 15 wielu księży przebywało w więzieniach, a wszyscy byli szykanowani) — I wierzy ksiądz w życie wieczne? — Jak najbardziej. To właśnie jest największym bodź- cem w mojej kapłańskiej pracy. — Zazdroszczę księdzu. Jest ksiądz szczęśliwy. Ksiądz nawet nie jest w stanie zrozumieć, jaki koszmar przeżywa człowiek niewierzący, gdy pomyśli o śmierci. Oto kończy się wszystko i nic już z człowieka nie pozostanie. Absurd życia, że człowiek rodząc się już jest skazany na nicość. Pozostanie garść prochu, lub trochę zgnilizny. Całą filozofię naszego życia możemy zamknąć w trzech sło- wach: “Żyjemy, aby umrzeć". A wy wierzący, jeśli nawet umieracie, to po to, aby wiecznie żyć. Niech te słowa będą i dla was okazją do odczucia szczęścia, płynącego z wiary i życia religijnego. Katecheza jest tym momentem, który nas uczy, jak być bogatszym, radośniejszym, szczęśliwszym. Jest również okazją do nagromadzenia w sobie tych wartości, z myślą o swojej przyszłości i o przyszłości swojej rodziny. Jeśli dziś zauważamy tyle młodzieży sfrustrowanej, zawiedzionej, smutnej, uzależnionej, to jest to oczywiście w dużej mierze wynikiem odziedziczenia tego po rodzicach. Czy już dzisiaj chcesz przekreślić bogactwo duchowe, radość i szczęście swoich przyszłych dzieci? Jeśli nie — to nie zaniedbuj katechezy, oraz swego życia religijnego. Czy warto się trudzić? Sięgnijmy do drugiej szufladki. Oto jedna z od- powiedzi: “Nie chodzę na katechezę, bo to jest męczące, a po co mi dodatkowy trud i wysiłek?" Ciekawa rzecz, że w innych dziedzinach nie prze- szkadza ci trud i wysiłek. Owszem, jesteś dumny, czy dumna, z poniesionego trudu. Cieszy cię na przykład, jeśli sam bez niczyjej pomocy rozwiążesz krzyżówkę. A ileż satysfakcji odczuwasz, gdy samodzielnie rozwiążesz trudne skomplikowane zadanie. A każde zwycięstwo od- niesione w sporcie jak bardzo Cię cieszy. Ileż powodów do dumy daje ci każdy wypracowany przez ciebie sukces. Gdyby wam będącym na studiach lub w szkole średniej kazał profesor rozwiązać zadanie typu dwa dodać dwa, lub pięć odjąć trzy, to byście kazali mu puknąć się w głowę, bo każde zadanie musi być na miarę roz- wiązującego. Dlaczego wiec nie chcecie włożyć trochę trudu i pracy w swoje życie religijne i jego poznanie na katechezie? Dlaczego to zadanie chcecie rozwiązywać na poziomie dziecka z klasy drugiej podstawowej. Denerwuje ciebie, gdy rodzice w trosce o twoje zdrowie zwracają ci uwagę: — Nie wychodź bez czapki. — Nałóż szalik. — Zapnij kurtkę. Zazwyczaj odpowiadacie: — Mamo, proszę mnie nie traktować jak dziecko. Ja mam swoje lata. 17 Równocześnie jednak sami chcecie, żeby katecheza, mająca wpływ na całe wasze życie, nie sprawiała wam najmniejszego kłopotu, najmniejszego trudu, żeby nie wymagała od was wysiłku. To wygląda mniej więcej tak. jakby żołnierz zamiast iść na poligon, domagał się od dowódcy, by mu opowiedział bajkę na dobranoc, bo nie może zasnąć. To unikanie trudu wyraża się w tym, że jeśli już chodzicie na katechezę, to niech wam katecheta broń Boże nie każe prowadzić zeszytów, nie zadaje lektury, nie odpytuje i nie robi sprawdzianów, bo inaczej przestaniecie chodzić. Najlepiej gdy katecheta z wami dyskutuje. Wy wynajdujecie mnóstwo mniej lub więcej banalnych i oklepanych trudności i to w tempie, by katecheta nie nadążył odpowiadać, a większość klasy robi co chce i nie zajmuje się ani waszą dyskusją, ani tematem lekcyjnym. Byle do dzwonka. Zapominacie o jednym, że aby prowadzić dyskusję, trzeba coś na dany temat wiedzieć. Ksiądz powinien podać wam bibliografię, wy powinniście mieć opanowany materiał, dostosowany do waszego poziomu myślowego. Inaczej dyskusja nie ma sensu i z pewnością ksiądz was nie przekona, jak nie przekona najmądrzejszy docent małego dziecka, że nie ma krasnoludków. Dyskusja jest bardzo dobrą rzeczą, ale musi być przygotowana i musi odbywać się poza czasem przeznaczonym na katechezę. Powinni w niej brać udział tylko ci, którzy tego pragną. Dlatego wy sami powinniście domagać się od katechety, by traktował was poważnie, by przekazywał wam jak najwięcej treści, jak najwięcej wiedzy. By wymagał i od 18 was i od siebie, to znaczy by dobrze przygotowywał się na spotkanie z wami, by był nie tyle “wygadany", co oczytany. Przecież on ma was przygotować do autentycznej dojrzałości religijnej, do tego, byście umieli założyć autentycznie katolicką rodzinę, byście mogli przekazać swoim dzieciom dziedzicznie swoją wiarę, byście je mogli potem uczyć prawd wiary. Czego nauczysz, jeśli sam, sama, nie będziesz w tym oczytany, jeśli to dla ciebie będzie czarną magią. Jeżeli dziś potrafisz uczciwie prowadzić notatki z katechezy — kiedyś, jeśli nawet czegoś zapomnisz, sięgniesz do notatek i dasz dziecku właściwą odpowiedź. Jeśli dziś pod kierunkiem katechety potrafisz przyswoić sobie dużo treści religijnych — nie będziesz kiedyś wobec własnego dziecka analfabetą religijnym. Jeśli dziś zrozumiesz wartość życia według zasad nauki Chrystusa — nie będziesz miał w przyszłości problemów z religijnym wychowaniem swoich dzieci. A więc? A więc opłaci się trud i wysiłek uczęszczania na katechezę, oraz trud należytego z niej korzystania. Opłaci się również, byście stawiali wymagania swemu katechecie aby was traktował poważnie i stawiał wam wymagania, a nie zbywał was pseudo-dyskusją, filmi- kiem, czy piosenką religijną. Bo religia chleba nie da Chodząc kiedyś po kolędzie, trafiłem na rodzinę, która nie naprzykrzała się Panu Bogu. Nikt z tej rodziny nie uczęszczał do kościoła, chociaż wszyscy uważali się za katolików. Po prostu nie mieli na to czasu. Ojciec przyjmował na niedziele i święta dyżury w pracy, bo miał za to podwójnie płacone. Matka pracowała chałupniczo. Nie mogła chodzić do kościoła, bo przecież musiałaby oderwać się od dziewiarskiej maszyny. Córka była w szkole średniej. Chciała się dostać na studia, by pracować w handlu zagranicznym. Każdą wolną chwilę poświęcała na uczenie się języków obcych, (przede wszys- tkim niedzielę). Gdy zapytałem o katechizację, matka wyręczając córkę, powiedziała: — Proszę księdza, córka nie chodzi na religię za moją i męża wiedzą. Ona musi się uczyć. Musi myśleć o swojej przyszłości. Religia jej chleba nie da. — Wobec tego — powiedziałem — jej trud jest całkiem zbędny. Jeśli szuka tego, co może jej dać chleb bez religii, nie musi się w ogóle uczyć. Niech wyjdzie na ulicę, a zarobi. I to bez wysiłku. Będzie miała pieniędzy pod dostatkiem. Czasem taka myśl, że religia chleba nie da, może zaświtać i w waszej głowie. Owszem. Jest to prawda. Religia nie da chleba. Nie da pieniędzy. Raczej może sprawić, że ten chleb stanie się gorzki, lub że będzie go mało. Można mieć czasem trudności w pracy, nie dostać awansu. Właśnie w tej dziedzinie sprawdzają się słowa 20 Chrystusa, że nie samym chlebem żyje człowiek. Sami to dobrze rozumiecie, że człowiek myślący stale o chlebie, nie mający wyższych aspiracji, nie będzie pełnym człowie- kiem, a tylko człowieczkiem, jak to już poprzednio mówiliśmy — karłem. Aby być w pełni człowiekiem, trzeba umieć tak umeblować swoje wnętrze, by mógł w nas rozwijać się wielki duch, nie zniewolony przez materię. Dziś oburzasz się (jeszcze!) na bandytyzm, chuliganów, złodziejstwo, rabunki. Właśnie cały tak zwany margines społeczny nie jest czymś innym, jak wybujałą pogonią za chlebem i za tym wszystkim, co my pod tym słowem rozumiemy. To właśnie jest w pełni realizacją hasła, że “religia chleba nie da". Dlatego cały margines społeczny jest z dala od religii, od katechezy, od kościoła, od życia religijnego. Powiesz, że to ciebie nie dotyczy, że ty masz umiar i wiesz, na ile możesz sobie pozwolić, że ty tak nisko nie upadniesz, że się nie upodlisz. Mój drogi, moja droga! Tak się to tylko tobie wydaje. Podobnie mówili kiedyś i ci z marginesu, gdy byli na początku swojej drogi. Ty też powoli nasiąkniesz tym wszystkim, przed czym się jeszcze wzdrygasz i bronisz, a potem już nie będzie powrotu. Jedno jest pewne, dlatego jeszcze raz to powtarzam: z marginesu społecznego nikt nie uczęszcza na katechizację. Miałem kiedyś jedną uczennicę na katechezie w klasie trzeciej licealnej, która zaczęła nagle zaniedbywać się w katechezie. Zacząłem ją widywać w bardzo podej- rzanym towarzystwie i w bardzo podejrzanych sytuacjach. Chciałem porozmawiać z jej matką. Niestety, matka 21 nie chciała wcale tego słuchać. Była oburzona na mnie. — Proszę księdza — mówiła — ksiądz mnie obraża, podejrzewając Niunie o takie rzeczy. Ja jej ufam cał- kowicie. Ona nie zrobi żadnego złego kroku i nie przyniesie wstydu rodzinie. A że przestała chodzić na religię? Co to ma do rzeczy. To jej sprawa. I tak jest porządniejsza od tych co tak gorliwie chodzą. Zresztą ja też nie chodziłam i wcale to mi dziś nie przeszkadza. Po kilku miesiącach spotkałem matkę na ulicy. Rozpłakała się na mój widok. — Księże, niech ksiądz ratuje moją Niunie. Niech ksiądz z nią porozmawia, może to jej pomoże. — Co się stało? — zapytałem. — Proszę sobie wyobrazić, wpadła w złe towarzystwo. Zaczęła palić, pić, wreszcie zażywać narkotyki. Uciekła z domu i włóczy się z bandą narkomanów. Czasem wpada do domu podczas mojej nieobecności, by coś wynieść na sprzedaż. Ksiądz ma taki wpływ na młodzież. Niech ksiądz ją ratuje. Ją i mnie. — Pamięta pani naszą poprzednią rozmowę? Wtedy były jeszcze szansę. Dziś już ich nie ma. — Tak — powiedziała. — To moja wina. Spóźniłam się o tych kilka miesięcy. — Myli się pani — odrzekłem. — Nie o tych kilka miesięcy. Pani się spóźniła o dwadzieścia kilka lat. O te lata, kiedy pani nie uczęszczała na katechizację i to przekazała dziedzicznie swojej córce. To się po latach odezwało. A potem nie dała jej pani szansy, by przez katechezę mogła wyprostować to, co zostało przez dzie- dziczność skrzywione. 22 Nie wiem, jakie były dalsze losy tej dziewczyny i jej matki. Bardziej mnie w tej chwili interesują dalsze wasze losy. Czy nastawiacie się na konsumpcję, czy też zechcecie na katechezie poznawać drogi i możliwości lepszego, wartościowszego życia, chociaż religia ci chleba nie da. Ani chleba, ani tego co przez to słowo rozumiemy. Już byłem przyjęty Na pytanie “Dlaczego nie chodzisz na katechizację?" zdarza się również i taka odpowiedź: “Ja już byłem przyjęty do pierwszej Komunii świętej. Po co mam chodzić, już się i tak niczego nowego nie dowiem". Podobnie możnaby powiedzieć: — Umiesz czytać, pisać, liczyć do stu. Po co wiec chodzisz do szkoły? Po co zabiegasz o przyjęcie na wyższą uczelnie? Jeśli w gronie swoich kolegów i koleżanek zaczniesz rozumować jak dziecko z podstawówki i w szkole średniej sięgać do argumentów z klasy pierwszej podstawowej, to koledzy szybko uznają cię za wariata, a nauczyciele każą twoim rodzicom, by cię umieścili w szkole dla dzieci specjalnej troski. Nie jest rzeczą normalną, gdy dziecko udaje dorosłego. Może to być czasem śmieszne, czasem denerwujące. Gdy jednak człowiek dorosły, lub doras- tający zacznie rozumować i postępować jak dziecko — wówczas jest to zjawisko bardzo bolesne i smutne. Ciekawa rzecz, że stale pomnażasz zasób swojej wiedzy 23 humanistycznej, ustawicznie poszerzasz swoje horyzonty myślowe, a z zakresu religii chcesz pozostać na poziomie dziecka od pierwszej Komunii świętej. Zamiast poszerzyć — zacieśniasz coraz bardziej swój horyzont, bo nic nie pomnażasz swojej wiedzy religijnej, a równocześnie coraz bardziej zapominasz tego wszystkiego, czego się nauczyłeś przed przyjęciem pierwszej Komunii świętej. Wtedy umiałeś cały katechizm, cały pacierz. Gdy szedłeś do bierzmowania umiałeś już tylko nie całą połowę. A dziś? Katechizmu nie znasz wcale, a pacierz? Dobrze jeżeli bez błędu powiesz Ojcze nasz, Zdrowaś i Wierzę w Boga, chociaż nawet tej ostatniej modlitwy nie uda się odmówić bez błędu, lub zająknięcia. Powiadasz, że masz na te sprawy swój punkt widzenia. Oczywiście. Tylko że nie jest to punkt widzenia, który mieści się w źrenicy twego oka i perspektywicznie twoje widzenie rozszerza się tak szeroko, na ile tylko stać, obejmując cały horyzont. Twój punkt widzenia jest punktem poza okiem, jest punktem na którym skupiasz swoje spojrzenie, a wąziutka perspektywka nie rozszerza się tylko maleje, wychodząc z dwojga oczu, a zamykając się ostatecznie na tym twoim punkcie. Zauważ, że chodząc do szkoły, przynajmniej dwa razy w życiu zmieniasz całkowicie swój sposób myślenia. Pierwszy raz, gdy rozpoczynasz szkołę średnią. Już po kilku dniach pobytu w szkole średniej, po kilku lekcjach, robi się z ciebie inny człowiek, całkiem odmienny od tego z podstawówki. Cała szkoła średnia to kilkuletni proces twego dojrzewania tak fizycznego, jak i jeszcze bardziej myślowego. Drugim takim momentem jest rozpoczęcie 24 studiów. Znów zmienia się myślenie młodego człowieka. Jest zauważalna wielka różnica w patrzeniu na świat, w pojmowaniu świata i w myśleniu, między tymi, co ukończyli studia, a tymi, którzy ze studiami nie mieli nic wspólnego. Podobny proces, podobny rozwój musi objąć w tobie całą sferę życia religijnego i religijnego myślenia. Wszystkie prawdy religijne, całą naukę Chrystusa musisz powtórnie przemyśleć, zarówno w szkole średniej, by zacząć myśleć i pojmować wszystko w kategoriach człowieka dorastającego, a potem jeszcze raz będąc na studiach, by zacząć myśleć w kategoriach człowieka dorosłego. Stąd obowiązek dla was, by kontynuować katechezę i w szkole średniej i w duszpasterstwie akademickim, lub w duszpas- terstwie dla pracujących, jeśli nie pójdziesz na studia. Można zaryzykować twierdzenie, że dla rozwoju człowieka ważniejszą rzeczą jest troska o wiedzę religijną, co się dokonuje na katechezie, niż chodzenie do szkoły. Braki w nauce możesz uzupełnić sam, sama, nie chodząc do szkoły. Wiedzę z zakresu wszelkich dziedzin możesz zdobyć korzystając z telewizji, video, czy radia. Nie poznasz jednak w ten sposób i nie zdobędziesz wiedzy religijnej, a bez niej nie poznasz i nie zdobędziesz kultury, czyli pełnego humanizmu. Przecież to religia stanowi trzon każdej kultury. Usuń z jakiejkolwiek kultury, czy to starożytnej, czy nowoczesnej elementy religijne, to co ci zostanie? Nic, albo prawie nic. Przez katechezę i to poważnie traktowaną, możecie uzupełnić swoje braki. Powinniście nie poprzestawać na samej tylko katechezie, ale korzystać wiele z lektury 25 religijnej, by przyswoić sobie religijną wiedze, by ją w sobie przetrawić, przemyśleć w kategoriach ludzi dorosłych, by nie być duchowym inwalidą, upośledzonym umysłowo na duchu, “dzieckiem specjalnej troski" pod względem reli- gijnym, jakich, niestety jest bardzo wiele wśród dzisiejszej młodzieży. Wybaczcie, że przytoczę wam wiersz, który pamiętam z dzieciństwa. Bajka to, czy nie bajka, Mówcie sobie jak tam chcecie, Ja wam tylko jedno powiem: Krasnoludki są na świecie. — Krasnoludki pod względem życia religijnego i wiedzy religijnej. I to im który bardziej karłowaty, tym bardziej złośliwy. Kto mnie zmusi? Wśród tych, którzy nie uczęszczają na katechezę, zaniedbują Mszę świętą niedzielną i życie sakramentalne są i tacy, którzy powiadają: — A kto mnie zmusi? Kto mi każe? Są to przeważnie ci, którzy wyrwali się spod opieki rodziców, nad którymi rodzice nie mają żadnej władzy, żadnego wpływu. Zazwyczaj dzieje się tak, że rodzice wysyłają dziecko na katechizację, wypychają do kościoła, naganiają do pacierza sami zaś tego nie praktykują. Syn, 26 czy córka póki się boi, póty słucha. Ale gdy poczuje się na siłach, wówczas tupnie nogą i powie ojcu, czy matce: — A ty chodzisz? — I na tym kończy się autorytet rodziców, którzy oprócz tego że są rodzicami, nie mają żadnego innego argumentu, zwłaszcza argumentu dob- rego przykładu. Dlatego powinieneś, powinnaś już dziś rozmiłować się w życiu religijnym, by kiedyś nie zabrakło ci argumentu wobec twoich dzieci. Wróćmy jednak do tego powiedzenia: “Kto mi każe? Kto mnie zmusi?" Muszę ci powiedzieć, że rzeczywiście nikt ci nie każe, nikt cię nie zmusi i nawet nikt nie ma takiego prawa. Byłby to bardzo smutny objaw, gdybyś tylko dlatego chodził na katechezę, czy na Mszę świętą, że cię ktoś zmusza. Byłbyś tylko wyrobnikiem wobec najlepszego Ojca, o ile nie podłym niewolnikiem, a przecież przez sakrament chrztu stałeś się wolnym dzieckiem Bożym. Masz prawo do swego Ojca, a Ojciec Niebieski ma prawo do ciebie. Bóg, który jest absolutną mądrością i absolutną wolnością, brzydzi się każdą niewolą, każdym przymusem. Stworzył człowieka na swoje podobieństwo, obdarowując go rozumem i wolną wolą . Sam szanuje te przymioty w człowieku i nie chce, by ktokolwiek odbierał człowiekowi te dary, lub by człowiek sam ich się pozbawiał. Jeśli mówimy, że Bóg brzydzi się grzechem, to właśnie dlatego, że grzech ogranicza w człowieku działania rozumu i wolnej woli, czyni z człowieka niewolnika. Dlatego Bóg nie zmusza człowieka do niczego, nawet do tego, by trwał przy Bogu, lub by się na siłę zbawił. A skoro Bóg ciebie nie zmusza, to i nikt inny zmusić nie może. Jeżeli 27 chodzisz na katechezę, to dlatego, że ci to nakazuje twój własny rozum i twoja własna wolna wola. Chodzisz, ponieważ zdajesz sobie sprawę z wartości katechezy i z korzyści duchowych, jakie przez to osiągasz. Chodzisz z własnego wyboru i to zarówno na katechezę, jak i na Mszę świętą, jak i do sakramentów świętych. Chodzisz również dlatego, że nikt nie może i nie ma prawa zabronić ci tego. ani w tym przeszkodzić, ani przez zakaz, ani przez drwiny, ani w żaden inny sposób. Z tego względu nie możesz traktować katechezy jako jednego z przedmiotów, bo to nie jest przedmiot. Nazywasz często katechezę nauką religii. I słusznie. A właśnie samo słowo “religia" wskazuje ci, czym ona jest. To słowo oznacza “związa- nie". Katecheza, religia jest więc związaniem człowieka z Bogiem. A więc nie tylko nauką o Bogu, ale związaniem się z Nim. Ma to być ścisły związek z Bogiem, i twój udział we Mszy świętej niedzielnej i twoje życie sakramentalne, przez co pogłębiasz swój kontakt z Bogiem i naprawdę się z Bogiem jednoczysz. I to nie z przyzwyczajenia, nie z tradycji, nie dlatego, by sprawić przyjemność rodzicom, lub wychowawcom, ale świadomie i dobrowolnie, dlatego, że sam, sama tego chcesz. Mało tego. Religia, to również twoja postawa katolicka i to wszędzie, gdzie się znajdujesz: w domu, w szkole, na ulicy, w pracy, na zabawie, po prostu wszędzie i zawsze. Jeżeli uczęszczasz na katechezę, to już jest coś. Jeśli oprócz tego zachowujesz starannie obowiązek uczest- niczenia we Mszy świętej niedzielnej, to już jest wiele. Jeżeli uczęszczasz regularnie do sakramentów świętych. 28 to już jest bardzo wiele, ale jeszcze nie wszystko. Musisz także swoją postawą świadczyć o tym. że opowiedziałeś się za Bogiem, za Chrystusem, że jesteś Jego uczniem, Jego świadkiem. Musisz wszędzie i zawsze dawać Mu świadectwo. Musisz nie dlatego, że ci ktoś każe. że cię ktoś zmusza, ale dlatego, że chcesz być wiernym, wierną powziętej przez siebie decyzji, dokonanemu przez siebie wyborowi. Widzisz wiec, że religia to nie minimalizm, nie rezygnacja z trudu i wysiłku, nie gonienie za łatwizną życiową. Religia stawia przed tobą wymagania poważne, na miarę twojego wieku. Ale też jedynie religia wy- chowuje i przygotowuje pełnego człowieka, zdolnego w przyszłości założyć autentyczną rodzinę. Jedynie religia przygotowuje człowieka odpowiedzialnego za siebie, za swoją rodzinę, za swoich kolegów, swoje koleżanki, za swoje środowisko, za społeczeństwo, za kraj, za ojczyznę. Warto nad tym się zastanowić i warto świadomie, z własnej woli tę drogę życia wybrać i konsekwentnie nią postępować. Szumieć, czy nie szumieć? Kiedy szumieć, jeśli nie za młodu? Takie pytanie, a właściwie odpowiedź stawia młodzież, gdy ktoś ma zastrzeżenia do jej złego zachowania. Niektórzy mówią inaczej: “Gdyby kózka nie skakała, to by smutne życie miała, dlatego warto nawet nóżkę złamać, ale przedtem 29 zakosztować coś z tego życia". A wiec szumieć, czy nie szumieć? Gdyby to twoje szumienie nie miało wpływu na twoje późniejsze życie, a jeszcze bardziej na życie twoich dzieci, to oczywiście miałbyś, czy miałabyś rację. Niestety tak nie jest. Poszumisz trochę, a na swoim życiu wyciśniesz ślad, a osłabione zdrowie przekażesz kiedyś swemu dziecku. Im więcej poszumisz, im intensywniej — tym intensywniej zaszkodzisz zdrowiu swego dziecka. Warto jest pomyśleć, co przekażesz swojej przyszłej rodzinie pod względem zdrowia fizycznego. Największe zagrożenie dla zdrowia narodu wypływa dziś z palenia i picia. Oczywiście są gorsze zagrożenia, jak narkomania, prostytucja — ale na ten temat nie będę wam mówił, gdyż to jest bardzo jasne i zrozumiałe dla wszystkich, a po drugie, ludzie oddający się tym plagom społecznym zazwyczaj nie zdążą założyć rodziny, zaś palenie i picie stanowią zagrożenie szczególnie dla rodzin. W roku 1961 pierwszy człowiek wyleciał w kosmos. Był nim Jurij Gagarin. Po powrocie na ziemię jeździł po różnych krajach i dzielił się swoimi wrażeniami. Był również w Polsce. W Zielonej Górze miał spotkanie z młodzieżą. W trakcie tego spotkania ktoś go zapytał: — Towarzyszu, ilu widzicie wśród nas kandydatów na kosmonautów? Gagarin odpowiedział: — Wśród polskiej młodzieży nie widzę kandydatów na kosmonautów, bo polska młodzież za dużo pali i pije. Nie może myśleć o opanowaniu kosmosu, kto nie potrafi przedtem opanować siebie. 30 Być może, było w tym powiedzeniu dużo przechwałki i zarozumiałości młodego człowieka, któremu udało się czegoś w życiu dokonać, nie mniej jednak jest w tym dużo gorzkiej prawdy, bo faktycznie sukcesy życiowe zależą w głównej mierze od opanowania siebie, a młodzież polska rzeczywiście za dużo pali i pije. Dlaczego tak się dzieje? Najczęściej słyszy się w odpowiedzi: “Bo mnie to nie szkodzi". Jest to jednak stwierdzenie jak najbardziej mylne, bo palenie i picie szkodzi najbardziej twojemu zdrowiu, ale jeśli to do ciebie nie przemawia, nie przeko- nuje ciebie, to pomyśl, że to szkodzi bardzo twojej kieszeni. Oblicz uczciwie z ołówkiem w ręku ile wydajesz w ciągu roku na papierosy i alkohol. Przekonasz się, że to wcale nie bagatelka. Jeśli stwierdzisz, że to nie jest suma zbyt wygórowana, to pamiętaj, że po pięciu latach współczynnik wzrośnie. Palenie wzrośnie przynajmniej dwukrotnie, zaś picie pięciokrotnie. Po dziesięciu latach przepalisz rocznie cztery razy więcej, niż dziś, zaś przepijesz dziesięć razy więcej. Czy rzeczywiście nie szkoda ci tego zmarnowanego dziś i w przyszłości grosza? Ważniejszą rzeczą jest jednak to, że szkodzisz materialnie swojej przyszłej rodzinie, swoim przyszłym dzieciom, bo to co wydasz na papierosy, lub na alkohol, to będzie właśnie ten pieniądz, którego zabraknie na owoce dla dzieci. Tak często rodzice narzekają, że owoce, zwłaszcza importowane, są tak drogie, że nie mogą ich kupić dzieciom. Niech tylko wydadzą to co mają przepalić, lub przepić, a dzieci nie nadążą zjeść tych pomarańcz, winogron, czy innych owoców. Twoje palenie i picie zaszkodzi twojej rodzinie także 31 fizycznie, bo w twojej rodzinie będą wieczne niepokoje, nerwowa atmosfera, awantury, bo przecież i nikotyna i alkohol działają w głównej mierze na system nerwowy. Trudno wyobrazić sobie, żeby rodzice palący, lub pijacy nie byli nerwowi. A jeśli rodzice są nerwowi, to nerwowe będą również i ich dzieci, chyba że byłyby tak niedorozwinięte, że ich organizm na nic już by nie reagował. Powiecie, że miało być o szumieniu, a tu wykład o nikotynie i alkoholu. Wszelkie szumienie od tego się rozpoczyna. Najpierw papieros, potem alkohol, a potem już żadnej granicy nie ma. A wiec, szumieć, czy nie szumieć? Nie wysilaj się jeszcze na odpowiedź. Przeczytaj kilka następnych stron, może pomogą ci w podjęciu decyzji. Sprawa twoja i nie twoja Kiedy zaczynam mówić do młodych ludzi o paleniu, czy piciu, często pada stwierdzenie: “A księża też palą". Owszem są księża, którzy palą. Znałem osobiście nawet siostrę zakonną, która od czasu do czasu zapaliła papie- rosa. Muszę wam jednak powiedzieć, że prędzej wolno palić księżom i siostrom zakonnym, niż wam, którzy zamierzacie założyć rodzinę. Ksiądz swego zdrowia nie przekaże nikomu. Jego zdrowie, to faktycznie jego sprawa, o ile nie ma to wpływu na jego zdrowie i życie, za które odpowie przed Stwórcą, czy je należycie wykorzystał, czy 32 zmarnował. Natomiast twoje zdrowie nie jest twoją sprawą, ale sprawą twojej rodziny, którą założysz, twoich dzieci, którym je przekażesz. Ze zgrozą patrzę na dziewczęta i młode matki palące. Dziewczęta nie zdają sobie sprawy, że konsekwencją palenia bywa często niepłodność, poronienia, dzieci rodzą się ze skłonnością do anemii, złej przemiany materii, białaczki. Bywają często słabe, chorowite, rachityczne. Przeważnie wszystkie palące kobiety (mężczyźni również) gdy muszą jechać pociągiem, wybierają przedział dla niepalących, bo przedziały dla palących są przesiąknięte dymem, czyli mówiąc językiem ordynarnym — śmierdzą. Same jednak własnemu dziecku podczas jego podróży na ten świat, każą przez dziewięć miesięcy przebywać w “przedziale" dla palących, przesiąkniętym dymem i nikotyną. Trują je przez dziewięć miesięcy, a potem dotruwają je nadal przy pomocy również palącego męża. Niech się dziecko zahartuje. Niech się uodporni. A potem mówią dziecku: “Daj buzi mamusi", “Daj buzi tatusiowi" i nie rozumieją, dlaczego dziecko się odwraca. Dla dziecka zdrowsze byłoby, gdyby ucałowało popielniczkę. Nie trzeba chyba wysilać się, by się przekonać, że palenie i picie zaszkodzi twojej rodzinie moralnie, bo twoje dziecko będzie musiało wstydzić się swoich rodzi- ców. Papieros oddelikatnia, mówiąc grzecznie, człowieka. Czyni go mniej kulturalnym w obejściu, grubiańskim. Człowiek palący nie liczy się z tymi, którzy nie palą, którym to szkodzi, którzy czują wstręt do dymu papiero- sowego. Przyjrzyjcie się albo sobie, albo innym palącym kolegom i koleżankom. Najpierw zaciągnie się młody 33 człowiek dymem, następnie splunie i zaklnie. Młodzież paląca częściej używa słów wulgarnych, bo to im dodaje podobno dorosłości. Jeszcze bardziej wulgarnym staje się człowiek pijący. Nie ma takiego świństwa, takiej podłości, takiego zła, którego nie spełniłby człowiek pod działaniem alkoholu. Nie wchodzi w takim wypadku w rachubę, ani wy- chowanie, ani wykształcenie, ani stanowisko społeczne. A oto zarejestrowany przeze mnie przykład. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie było jeszcze sygnalizacji świetlnej. Ruchem na skrzyżowaniach kierowali milicjanci. Do pewnego urzędnika przyszli koledzy, którzy chcieli z nim wypić. Najbardziej tego pragnął on sam, ale że było to przy końcu miesiąca, więc nie miał za co kupić. Koledzy złożyli się i zaofiarowali mu dość pokaźną sumę, która mogłaby starczyć na wiele półlitrówek, pod warunkiem jednak, że on zgodzi się w samo południe przejść nago z domu do ulicy Targowej, przejść na drugą stronę i wrócić z powrotem do domu. Chęć kupienia wódki była tak silna, że ów człowiek się zgodził. Rozebrał się do naga, miał na sobie jedynie skarpetki i sandały, do rąk dali mu koledzy dwie druciane trzepaczki, by się nie mógł zasłonić nawet rękami i wy- szedł na ulicę. Koledzy byli pewni, że nie dojdzie, że go milicjanci zwiną, ale milicjanci odwracali się do niego plecami, udawali, że nie widzą i facet przeszedł całą trasę. Wygrał zakład i pieniądze na wódkę, ale przegrała na opinii jego rodzina. To tylko jeden z najbardziej niewinnych przykładów, co robi z człowieka zamiłowanie do alko- holu. Wiemy dobrze wszyscy, że są przykłady bardziej 34 okrutne. Czy chcesz postawić swoją przyszłą rodzinę w podobnej sytuacji? Długie, długie lata miałem do czynienia z młodzieżą, jako katecheta. Nigdy nie mówiłem nikomu “nie pal!" “nie pij", bo wiedziałem, że to i tak nie pomoże. Zawsze natomiast mówiłem im to, co wam w tej chwili: Chcesz - pal. Chcesz - pij. To twoja sprawa. Twoja i twoich dzieci, twojej rodziny. Ale jeśli kiedyś zamiast jechać ze swoim dzieckiem na spacer będziesz jeździła od lekarza do lekarza, od przychodni do przychodni, jeśli będziesz szukała na całym świecie rozmaitych uzdrowicieli i gdy to wszystko nie pomoże — nie mów wtedy “za co mnie Pan Bóg karze". Nie błagaj o cud! Powiedz wtedy: “Drogie dziecko. Ty musisz być chore, anemiczne, ty musisz chorować, ty musisz umrzeć, bo twojej matki nie stać było na to by nie palić, w swojej młodości." Gdy twój syn nie zda do następnej klasy, gdy dyrektor w szkole powie, żebyś go przeniósł do szkoły specjalnej dla opóźnionych w rozwoju, to nie rób awantury dyrektorowi, nie bij swego syna, tylko miej odwagę powiedzieć: “Drogie dziecko! Ty nie możesz mieć zdolności. Ty musisz mieć ograniczone działanie rozumu, bo twój ojciec musiał być za młodu największym kozakiem na swojej ulicy, czy w swojej wiosce". A wspólnie razem powiedzcie: “Mamy to czego chcieliśmy. O co staraliśmy się przez całą naszą młodość". Orzeł, kukułka, czy wrona Wśród wartości, które kiedyś przekażecie dziedzicznie swoim dzieciom jest również twój obecny stosunek do rodziców. Warto i nad tym się zastanowić. Jak wygląda sytuacja w twoim domu? W waszych domach? W większości wypadków nieciekawie. Najczęściej podkreślacie swoje prawa. Używacie takich słów. jak “Mnie się to należy". “Muszę mieć" itp. Z tym “Muszę mieć" nie patrzycie wcale na to, czy rodziców stać na to, czy nie. Nic was nie obchodzi, że oni będą się zapracowywać, aby wam kupić to, czego się domagacie. Dochodzicie do tego w rozmaity sposób: to prośbą, to płaczem, to awanturą. Gdy to nie skutkuje, wówczas sięgacie po najcięższy argument: “Nie prosiłem się na świat. Skoroście mnie spłodzili, to teraz ponoście konsekwencje, dbajcie o mnie". Zapominacie, że prawo idzie zawsze w parze z obo- wiązkiem. Owszem masz prawo do wielu rzeczy, zwłaszcza do opieki ze strony rodziców, ale pod warunkiem, że spełniasz swoje obowiązki wobec rodziców, wobec rodziny w której żyjesz. Musisz zapamiętać, że MASZ W RO- DZINIE OBOWIĄZKI. 1) Obowiązek budowania i utrwalania rodziny, wspólnoty rodzinnej, bo rodzina jest i powinna być wspólnotą. Dom rodzinny, to nie hotel, nie internat darmowy, nie tania stołówka. Ojciec to nie maszynka do robienia pieniędzy, matka to nie pracownica twego prywatnego punktu gastronomicznego, czy pralniczego. Rodzina to 36 wspólnota, którą wszyscy tworzą i budują, a więc i ty. Inaczej nie jesteś członkiem rodziny, lecz przybłędą. Stąd wypływa dla ciebie drugi obowiązek. 2) Obowiązek troski o miłą i dobrą atmosferę w domu. A więc nie zabieganie o to, by się jakoś urządzić, by tobie było możliwie jak najlepiej, ale by wszystkim w domu było z tobą dobrze. A więc nie dąsy, nie kaprysy, grymasy, fanaberie, czy awantury, nie wykorzystywanie rozdźwię- ków między ojcem i matką, nie wygrywanie własnych spraw. Musisz znaleźć miejsce w rodzinie, swoje miejsce, ale nie kosztem innych. Nie przez pozbawienie innych tego miejsca. 3) Obowiązek troski o dobre imię rodziny. Nie wolno ci poza dom wynosić tego, co dzieje się w rodzinie. Nie wolno ci źle mówić o rodzicach, ani ich lekceważyć. 4) Masz wreszcie obowiązek troski o wspólne dobro materialne swojej rodziny. Tę troskę wyrazisz przez swój współudział w utrzymaniu rodziny. Jeśli sam jeszcze nie pracujesz, nie zarabiasz, to staraj się przynajmniej żyć oszczędnie, nie marnować pracy swoich rodziców, nie czynić niepotrzebnych wydatków. Jeżeli już zarabiasz, to nie znaczy, że zarobione pieniądze są twoją wyłączną własnością i tylko do twojej dyspozycji, a rodzice mają ciebie nadal utrzymywać. Zarobione przez ciebie pieniądze są własnością całej rodziny i musisz dołożyć się do swego utrzymania. 5) Troska o wspólne dobro rodziny każe ci odciążyć rodziców od kłopotów i pomóc im w wychowaniu młod- szego rodzeństwa. Jeśli dobrze spełnisz wszystkie swoje obowiązki, to 37 będziesz mógł, czy mogła powiedzieć, że masz przygoto- wanie do założenia rodziny i zadatek na to, by twoja przyszła rodzina była trwała i szczęśliwa, by była miłującą się wspólnotą, a nie zlepkiem egoistów. Lubimy po- sługiwać się pewnymi analogiami, przypowieściami, po- równaniami. Niech wam do waszego przygotowania się do założenia rodziny posłuży porównanie z życia ptaków. Orzeł długo przygotowuje sobie gniazdo, a potem broni go z całym poświeceniem. Gdy się wylęgną orlęta stary orzeł wynosi je kolejno w górę i uczy patrzeć w słońce, jak też ogarniać wzrokiem najdalsze horyzonty. Inaczej postępuje kukułka. Ta wcale nie przygotowuje gniazda i nie troszczy się o pisklęta. Po prostu podrzuca je innym ptakom do gniazda, niech się one zajmują jej dziećmi. Wrony mają gniazda byle jakie, a swoje pisklęta prowadzają od śmietnika do śmietnika, by tam znalazły pożywienie. Nie ma takich brudów, po których by ich nie prowadzały. A jaką rodzinę ty stworzysz? Jaką przyszłość zgotujesz swoim dzieciom? Czy zechcesz jak orzeł przygotować starannie swoje gniazdo rodzinne? Czy zechcesz swoim dzieciom ukazać szerokie horyzonty? Czy nauczysz je patrzeć w słońce? Czy może jak kukułka nie stworzysz własnego gniazda, własnego prawdziwego domu rodzin- nego, tylko będziesz podrzucać swoje dzieci innym na utrzymanie i wychowanie? Czy będziesz może ciągać je po wszystkich śmietnikach i brudach tego świata, jak wrona? Zadecyduje o tym obecny twój stosunek do rodziców, twoja praca nad sobą, nad swoim charakterem, twój wkład w budowanie rodziny, stworzonej ci przez twoich rodziców. 38 Jak długo mam słuchać? Marzysz o szczęśliwej rodzinie. Wyobrażasz sobie, że twoje dziecko będzie cię kochało, szanowało, słuchało Żeby tak było w rzeczywistości, żeby twoje dziecko umiało cię kochać, szanować i słuchać — musisz mu te zdolności przekazać dziedzicznie, czyli, że dzisiaj musisz sam, sama, kochać, szanować i słuchać swoich rodziców. — Jak to? — powiecie — Mam jak w dzieciństwie siadać ojcu czy matce na kolanach, głaskać, ściskać? — Oczywiście, że nie. Nie na tym polega miłość. Czym jest miłość wyjaśnimy sobie w jednym z następnych rozdziałków. Obecnie wystarczy powiedzieć, że kochać rodziców, to znaczy tak wobec nich postępować, jak chcielibyście, by wasze dzieci postępowały wobec was. O ile miłość ogarnia całego człowieka, a wiec twoje myśli, pamięć, uczucia serca — o tyle szacunek obejmuje twoje słowa, twoje zwracanie się do rodziców, twoje postępo- wanie wobec nich. Posłuszeństwo zaś obejmuje twój rozum i twoją wolę. Najczęstsze pytania młodych ludzi mniej dotyczą miłości do rodziców, czy szacunku, bardziej zaś po- słuszeństwa. — Jak długo mam słuchać rodziców? Do 14 lat, czy do 16, czy 18, czy jeszcze dłużej? Wiek nie odgrywa tu żadnej roli. I tak, jeśli chodzi o miłość do rodziców, to musi ona trwać wiecznie. Nigdy nie może się skończyć. Masz obowiązek miłości do rodziców do końca ich życia, a nawet po ich śmierci, bo 39 gdy odejdą z tego świata będziesz dbać o ich groby, o ich wieczne szczęście. Uczynisz to przez swoją modlitwę za nich. przez Msze święte, które zamówisz przynajmniej w rocznicę ich śmierci, lub w dniu ich imienin o spokój duszy ojca i matki. Za ich życia okażesz im miłość przez troskę o nich, opiekę nad nimi, gdy się zestarzeją. Szacunek do rodziców trwa do końca ich życia. Dopóki żyją — masz obowiązek grzecznie do nich się zwracać, grzecznie z nimi rozmawiać i dobrze o nich mówić wobec innych. Najkrócej trwa posłuszeństwo, bo do twojej samo- dzielności. Jeśli usamodzielnisz się w wieku lat szesnastu, to możesz nie słuchać rodziców. Jeśli zaś nie usamodzielnisz się — to choćbyś założył swoją własną rodzinę, musisz w wielu wypadkach słuchać rodziców. Chciałbym, żebyście mnie dobrze zrozumieli, co to znaczy samodzielność. Samodzielność to nie twoja siła fizyczna, że staniesz się silniejszym od rodziców. Gdybyś był, czy była cielęciem, to zgoda. Z chwilą, kiedy cielę wyrośnie na byczka, lub jałówkę, staje się samodzielne. Ale nie człowiek. Samodzielnym jest ten, kto nie mieszka u rodziców, nie stołuje się u nich, nie jest na ich utrzymaniu, lecz zarabia na siebie, nie korzysta z pomocy rodziców, a nawet swoich dzieci nie podrzuca im do bawienia, wychowania, żywienia. Jeśli ktoś nie spełnia choćby tylko jednego z tych warunków — nie jest samodzielny, nawet jeśli założy swoją własną rodzinę. Oczywiście decyduje wtedy w spra- wach swoich dzieci, ale nie może przerabiać mieszkania, 40 przemeblowywać, przeinaczać bez zgody swoich rodzi- ców, bo to jest ich dom. czy mieszkanie. Nie może sprowadzać do domu takich gości, których rodzice sobie nie życzą mieć w swoim domu. Tym bardziej nie wolno wam już dzisiaj zapraszać kolegów czy koleżanek bez wiedzy i zgody rodziców, nie wolno bez ich pozwolenia urządzać prywatek, czy potań- cówek. Ma to być z ich strony prawdziwa zgoda, nie wymuszona awanturami, krzykiem, wyzwiskami. Nie możesz, choćbyś już pracował, powiedzieć matce: “Mamo, ty idź dzisiaj spać do ciotki, bo ja urządzam dyskotekę". Nie możesz też powiedzieć: ,,Ja dzisiaj na noc nie wrócę", bo nie jesteś samodzielny. A jeśli ci rodzice powiedzą, że tego kolegi, czy tej koleżanki nie chcą widzieć w domu, to nie wolno ci zapraszać. Co więc masz robić? Staraj się jak najprędzej zostać samodzielnym człowiekiem. Staraj się o pracę, o własne mieszkanie, o własne utrzymanie. Aby to mogło jak najszybciej nastąpić, naucz się żyć oszczędnie i ograniczać w wydatkach, a każdy zaoszczędzony grosz ciułaj na swoją przyszłą samodzielność. Nie wydawaj pieniędzy na papierosy, alkohol, na prywatki, sprzęt grający, motor, czy inne rzeczy, aby jak najszybciej być niezależnym od rodziców. Wtedy będziesz mógł, mogła, mówić o samo- dzielności. Szkoła miłości Podobno przysłowia są mądrością narodów. Z pewnością są one owocem wnikliwych obserwacji życia, przemyśleń, stwierdzenia pewnej regularności w świecie, pewnej żelaznej logiki faktów. Wiele z nich mówi nam o prawie dziedziczności. Na przykład: “Jakie drzewo taki klin. Jaki ojciec taki syn", “Jaka mać, taka nać", “Niedaleko pada jabłko od jabłoni". Mówiliśmy już o wielu aspektach dziedziczności. Wypada powiedzieć również o dziedziczności cech moralnych, a to w tym celu, by twoje dziecko nie miało kiedyś trudności z zachowaniem postawy moralnej w życiu. Z tego względu musisz już dziś ustosunkować się należycie do sfery życia seksualnego. Uporządkowanie tych spraw najbardziej wpłynie na twoje przyszłe życie rodzinne. Często młodzi, lub bardzo młodzi ludzie odkrywszy tajemnicę poczęcia życia ludzkiego, zadają pytanie, dla- czego w ten, a nie w inny sposób przychodzą na świat. Dlaczego w rodzinie? Dlaczego poprzez swoich rodzi- ców? Czyż nie mógłby Bóg stwarzać każdego człowieka z osobna? Oczywiście, że mógłby. Tak jak stworzył pierwszych ludzi Adama i Ewę — tak samo mógłby każdego z nas stworzyć jako człowieka już ukształ- towanego, w pełni sił, dojrzałego. Mógłby nas powoływać do bytu jako odrębne, niezależne istoty, tak jak stworzył Aniołów. Skoro jednak Stwórca w swojej odwiecznej mądrości wyznaczył człowiekowi taką drogę, taki po- czątek istnienia, widocznie kryje się w tym jakaś bardzo 42 głęboka myśl. I rzeczywiście! Gdy się trochę zastanowimy, zobaczymy z całą jaskrawością, że tak jest w istocie. Bóg nie stworzył człowieka bez celu. Znamy to z katechizmu, że człowiek został stworzony przez Boga, aby Boga poznał, ukochał, Jemu wiernie służył, a potem cieszył się z Nim wiecznym szczęściem w niebie. Najważniejszą sprawą jest miłość Boga, a śmiem twierdzić, że gdyby człowiek był stworzony przez Boga bezpośrednio, bez współudziału rodziców nie byłby zdolny do umiłowania Boga. Właśnie pierwsi rodzice Adam i Ewa dali tego najwymowniejszy przykład. Nie byli zdolni, by z miłości do Stwórcy zachować jedno, jedyne przykazanie, nie mając dodatkowo żadnych złych skłon- ności. Po prostu tej miłości nie mieli. Nie nauczyli się, bo i od kogo? Człowiek, który przychodzi na świat rodząc się ze swoich rodziców, odziedzicza po nich miłość, gdyż sam jest owocem miłości wzajemnej pomiędzy rodzicami. Jako małe dziecko jest bezradne i skazane na ustawiczną troskę rodziców, zwłaszcza matki. Ta troska jest owiana miłością, którą dziecko odczuwa, zaczyna się z nią zżywać i samo coraz bardziej kocha rodziców. Ze względu na nich kocha też swoje rodzeństwo, krewnych, aż wreszcie ukocha samo kogoś jednego w sposób szczególny i sam zakłada rodzinę, nowe ognisko miłości. Jako dziecko dowiaduje się od rodziców, że jest Ktoś, kto je kocha jeszcze bardziej, niż ojciec i matka. Że jest Bóg, najlepszy Ojciec, którego również trzeba kochać. I w ten sposób, poprzez miłość do rodziców, staje się człowiek zdolnym do umiłowania Boga. 43 Wspomniałem poprzednio, że człowiek dziedziczy miłość po swoich rodzicach i że sam jest owocem ich wzajemnej miłości. Samo przekazywanie życia, wszystkie trudy związane z wydaniem dziecka na świat, zwłaszcza rodzenie, karmienie i cały okres wczesnego dzieciństwa sprawiają, że rodzice stają się niejako niewolnikami swego dziecka. I gdyby tylko to łączyło się z rodzicielst- wem, mało kto byłby zdolny podjąć się obowiązku rodziców. Dlatego Stwórca dał człowiekowi siłę, która skłania dwoje ludzi, mężczyznę i kobietę ku sobie, popęd, który ich przynagla do poczęcia dziecka, który domaga się zaspokojenia przez całkowite ich zespolenie się, tak że według słów Pisma Świętego, stają się jednym ciałem i jedną duszą. Popęd, który daje rodzicom dużą satysfakcję z rodzicielstwa i pewną dozę osobistej przyjemności w momencie zjednoczenia. Służy on także do pogłębienia ich wzajemnej miłości i sprawia, że dziecko, które w tym momencie się poczyna, jest nie tylko owocem ich miłości, ale i dziedziczy tę miłość po nich. Dlatego patrząc na to trzeźwo, widzimy w tym nie coś złego, nieskromnego, ale wielką Bożą tajemnicę, którą człowiek stopniowo od- krywa i przez to staje się współuczestnikiem wielkiego dzieła stworzenia. Zwycięzca czy niewolnik? Popęd seksualny dany człowiekowi przez Stwórcę jest wartością dobrą, pożyteczną i konieczną. Jest on jednak siłą ślepą i nie może rządzić człowiekiem. Musi być kierowany rozumem i silną wolą. Człowieka z charak- terem ubogaci, uszczęśliwi i będzie mu służył. Człowie- kiem słabym zawładnie i uczyni swoim niewolnikem. Jest on żywiołem, a każdy żywioł musi być opanowany przez człowieka, inaczej go zniszczy. Wiemy dobrze, że nie można żyć bez powietrza, ale gdy to powietrze przekroczy wyznaczone sobie granice i stanie się huraganem, lub trąbą powietrzną, wówczas niesie śmierć i zniszczenie. Nie można również żyć bez wody, ale gdy ona przekroczy swe granice i stanie się powodzią, wiemy jak straszne pociąga za sobą skutki. Nie wyobrażamy sobie życia bez ognia, ale gdy ogień stanie się pożarem — wszystko zniszczy i strawi. Podobnie jest i z popędem seksualnym. Należy stale utrzymywać go w wyznaczonych mu przez Stwórcę granicach, inaczej zrujnuje, zniszczy i strawi człowieka. Granicę stanowią Boże Przykazania. Oprócz granic — potrzebne jeszcze jest Boże upoważnienie, by móc skorzystać z tego popędu, a upoważnieniem tym jest dla katolika Sakrament Małżeństwa. Dziwicie się? A przecież w życiu tak często spotykacie się z potrzebą upoważnienia do pewnych czynności. Ktoś może z odznaczeniem ukończyć akademię medyczną, ale na leczenie musi otrzymać specjalne upoważnienie. Ktoś 45 inny może celująco zdać wszystkie egzaminy na wydziale prawa, ale nie może podejmować się prowadzenia jakiej- kolwiek sprawy sądowej, póki nie otrzyma do tego upoważnienia. Może ktoś ukończyć teologie, a nawet utrzymać świecenia kapłańskie — nie może jednak spo- wiadać, jeżeli biskup nie udzieli mu upoważnienia zwanego jurysdykcją. Dlaczego? Dlatego, że we wszystkich tych wypadkach chodzi o bardzo ważną sprawę. Od diagnozy lekarza zależy życie ludzkie. Od werdyktu sędziego słuszność, lub niesłuszność kary, a zwłaszcza kary śmierci. Od decyzji spowiednika zależy prawość sumienia u penitenta, a przez to możliwość zbawienia lub za- tracenia jego duszy. Popęd seksualny został dany człowiekowi nie dla zabawy, ale do przekazywania życia, które raz zapocząt- kowane, będzie trwało wiecznie, czy to w ciele, czy poza nim. Słuszną jest wiec rzeczą, że do tak ważnego aktu potrzebne jest specjalne Boże upoważnienie, jakim dla katolika jest Sakrament Małżeństwa. Stąd nie można bez Sakramentu Małżeństwa zaspokoić popędu seksualnego. To znaczy, że każde zaspokojenie popędu poza Sak- ramentem Małżeństwa jest grzechem, bez względu na to, czy ktoś zaspokoi ten popęd sam, czy z kimś innym. Warto więc o tym pamiętać, zwłaszcza przy rachunku sumienia i przy korzystaniu z Sakramentu Pojednania. Wszelkie uchybienia pod tym względem należy jasno przedstawić spowiednikowi, gdyż zatajenie tego na spo- wiedzi czyni spowiedź nieważną i świętokradzką. Spotkałem się kiedyś z takim stwierdzeniem wśród młodzieży, że zaspokojenie tego popędu jest potrzebne 46 dla zdrowia organizmu. Moi Drodzy! Organizm został tak stworzony, że sam, bez pomocy reguluje nadmiar posiadanych składników i nie trzeba mu w tym dopo- magać. Każda dziewczyna ma swój okres miesięczny, kiedy to organizm wydziela z krwią wszystko co mu jest zbędne, a każdy chłopiec, przeważnie też raz w miesiącu ma nocną polucję, podczas której organizm wydala to co ma w nadmiarze. I jedno i drugie jest uciążliwe i przykre, ale jest zjawiskiem naturalnym. Nie trzeba się tego wstydzić, ale też nie trzeba organizmowi w tym dopo- magać. Kilkadziesiąt lat pracowałem z młodzieżą i nie spotkałem takiego wypadku, by ktoś żałował, że opanował w sobie popęd seksualny, że się mu nie poddał. Wiele natomiast widziałem tragedii, gdy ktoś stał się niewol- nikiem nałogu. Widziałem ludzi-ruiny, widziałem wraki ludzkie, a nawet — przepraszam za te słowa — widziałem ludzi-szmaty. Czy wobec tego chcesz być wolnym dziec- kiem Bożym, zwycięzcą nad sobą, czy niewolnikiem? Pomyśl, zanim będzie za późno. Jedno imię miłości Często słyszy się powiedzenie, że miłość nie jedno ma imię. Byłem kiedyś z kolegami na plaży w Gdyni. Oczywiście było to jeszcze w czasach, gdy w Bałtyku można było się kąpać. Po pewnym czasie usłyszeliśmy jakieś głośne śmiechy i jeszcze głośniejsze rozmowy. To 47 weszła na plażę nowa grupka amatorów kąpieli. Szedł marynarz w towarzystwie czterech dziewcząt. Można raczej powiedzieć, że szedł obwieszony dziewczętami. Zajęli miejsce kilka metrów przed nami. Kiedy się roze- brali i zostali tylko w strojach kąpielowych, okazało się. że marynarz był od stóp do głowy cały wytatuowany. Wypisane miał na sobie przeróżne imiona: Iwona, Beata, Kate, Susan, Stenia, Carmen, Nelly, Kinga itd. Od czasu do czasu widniało również serce przeszyte strzałą, oraz napis “I love you", co bezsprzecznie miało świadczyć o miłości. Ktoś z nas powiedział: “Miłość niejedno ma imię". Zaczęliśmy się zastanawiać gdzie uwieczni on imiona nowych swoich znajomości. Można przypuszczać, że ów marynarz miał wiele przeżyć z poszczególnymi dziewczętami, ale nigdy w życiu nie przeżył miłości, ani też nikogo nią nie obdarzył. Przez park przechodzi matka z dziesięcioletnim chłopcem. Na jednej ławce siedzi para młodych ludzi. Ona siedzi mu na kolanach. Są objęci, i jak się to mówi, skrzyżowali oddechy. Chłopiec zwraca się do matki: — Mamo, czy ta pani się topiła? Bo ten pan ją ratuje metodą “usta w usta". Młodzi byli zapewne przeświad- czeni, że ich łączy wielka miłość, ale to nie to. Nawet gdy dwojgu młodym ludziom serce mocno bije, nawet gdy rozsadza im klatkę piersiową, nawet gdyby biegali na spotkanie ze sobą dziesiątki razy dziennie, to jeszcze nie koniecznie musi to być miłość. W jednym z czasopism wyczytałem dawno temu żartobliwą definicję miłości, że jest to swędzenie serca, 48 którego nie można podrapać. Musicie zrozumieć, że nie każde swędzenie serca jest zaraz miłością. Stary, bo jeszcze z okresu międzywojennego dowcip mówił, że zebrali się na spotkaniu lingwiści z całego świata, by orzec, który język jest najdźwięczniejszy i który najlepiej swoim brzmieniem wyraża sens wypowiadanych słów. Wybrano jako tekst słowo “miłość", które każdy miał wypowiedzieć w swoim języku. Podczas gdy inni wypowiadali to słowo, Polak zastanawiał się, co ma zrobić, bo przecież słowo “miłość" z dwoma trudnymi dla ucha obcokrajowca dźwiękami, jak “ś" i “ć" nie zabrzmi imponująco. Gdy więc przyszła na niego kolej, wypowie- dział, jak tylko umiał najczulej: “cielęcina". Otrzymał huczne oklaski. Uznano, że język polski jest najbardziej dźwięczny i najlepiej oddaje sens słowa “miłość". Czy przypadkiem w waszym życiu nie mylicie sensu słów i nie uważacie za wielką miłość to, co jest zwykła cielęciną? Można sobie pożartować, ale biorąc sprawę poważnie, to musimy pamiętać, że nie ma dziesięciu miłości. Jest tylko jedna miłość. Pochodzi ona od Boga, bo Bóg jest Miłością. Różne mogą być tylko przedmioty miłości i różne sposoby jej okazywania, ale miłość tylko jedna. Łatwo ją rozpoznać, bo miłość nigdy nie oddala człowieka od Boga, tylko zbliża. Miłość nigdy nie uboży drugiego człowieka, ale go ubogaca. Nie obdziera człowieka z tego, co ma najcenniejszego, nie jest zaborcza, nie przeprowadza swojej woli, nie zmusza do uległości. A więc, jeśli na skutek kontaktów między dwojgiem osób któraś z nich oddala się od Boga, urywa z Nim swoją łączność, zaczyna stronić od życia religijnego, zwłaszcza 49 sakramentalnego, od modlitwy — to znak, że to co ich łączyło, nie było miłością. Jeśli chłopiec żąda od dziew- czyny, by mu się oddała przed ślubem, to też na pewno nie jest miłość, tylko zwyczajny egoizm, a to co on uważa za “dowód miłości" będzie z jej strony największym dowodem naiwności. Jeśli dwoje ludzi na swój widok wzajemny dostaje zawrotu głowy, a ich ręce zaczynają błąkać się tam gdzie nie potrzeba, a oni sami robią wrażenie, jakby chcieli się nawzajem połknąć — to też nie jest miłość. To po prostu zwykłe pożądanie. On pragnie jej, ona pragnie jego, a najczęściej to nawet wtedy gdy on pragnie jej to w rzeczywistości szuka siebie. Ma na względzie siebie i zaspokojenie swoich namiętności. Warto o tym pamiętać w relacjach dziewczyna — chłopiec, kobieta — mężczyzna. Zwłaszcza mężczyźni są skłonni do pomyłki wobec siebie i wobec kobiet, uważając za miłość zwykłe pożądanie. Bardzo dobitnie wyraża to nasz polski język. O dziewczynie mówi się, że kocha chłopca, lub że jest w chłopcu zakochana. O chłopcu zaś, że kocha się w dziewczynie. KOCHA SIĘ! To znaczy siebie, a nie ją. Ona jest mu potrzebna, o ile spełnia jego zachcianki, jest mu posłuszna i oddana. Jeśli tylko zechce zachować chociaż odrobinę swojej niezależności — natychmiast ją rzuci i weźmie inną. Dlatego ważną rzeczą będzie dla dziewcząt zachowanie wielkiej ostrożności w tym wzglę- dzie, ale o tym to już w następnych rozdziałach. Miłość na trzeźwo Powiedzieliśmy już tak wiele o tych rozmaitych ludzkich uczuciach, czy przeżyciach, które nie są miłością, że wreszcie czas jest powiedzieć coś na temat samej miłości. Nie chcę się zagłębiać w dociekanie teoretyczne na temat, co to jest miłość. Wolę wam naświetlić pewne cechy, po których można poznać, czy to co nami zawładnęło jest miłością, czy nie jest, nawet bez uciekania się do psycho- logów. Musicie nauczyć się rozpoznawać tę jedną jedyną miłość, odnoszącą się i do Boga, i do człowieka, obojętnie czy to będzie miłość dziecka do rodziców, czy między narzeczonymi, czy miłość bliźniego w ogólności. Jest pięć cech, po których ją poznajemy, czyli pięć rodzajów dobra, jakie powinna wyświadczać osoba miłująca wobec osoby kochanej, czyli wobec przedmiotu miłości. Jeśli zabraknie bodaj jednej z tych pięciu cech, możemy śmiało powie- dzieć, że miłości nie ma. 1) Dobrze myśleć o przedmiocie swojej miłości. Jeżeli ktoś ciebie kocha, to powinien mieć przed oczami twój obraz czysty i doskonały, nie twoją karykaturę. Ileż to razy między zakochanymi zdarzają się sceny zazdrości, lub podejrzenia. Jeśli chłopiec stale podejrzewa dziewczynę, że nie jest mu wierną, że spotyka się z innymi itd. to znaczy, że źle o niej myśli. Jest to już pierwszy sprawdzian, że kocha on namiętnie, ale nie ją, tylko siebie. 2) Dobrze mówić o przedmiocie swojej miłości. Niejedna dziewczyna gdyby wiedziała, jak jej chłopiec wyraża się o niej, jak “czule" ją nazywa w gronie swoich 51 koleżków plunęłaby mu pod nogi i zrezygnowałaby z takiej znajomości. Dawne rycerstwo polskie (podkreślam: polskie, bo z innymi różnie bywało), słynęło ze swojej wielkiej grzeczności wobec niewiast. Każdy rycerz stawał w szranki w obronie damy swojego serca i jej dobrego imienia. Dzisiejsze rycerstwo jest czasami grzeczne wobec dziewcząt, ale tylko tak długo, jak długo one są w pobliżu. a poza oczy potrafią chłopcy w swoim gronie nie tylko nazywać je najwulgarniejszymi wyrazami, ale i zmyślać najbardziej niedorzeczne bezeceństwa, które im przypisują. Jeśli zachodzi taka sytuacja oznacza to, że nie ma między nim, a nią miłości. 3) Dobrze mówić, czyli zwracać się do przedmiotu miłości. Miłość człowieka uszlachetnia. Nawet ten. kto z natury swojej jest bardzo nieokrzesany i grubiański, będzie się starał dobierać słowa wobec swojej dziewczyny. Jeśli jest inaczej, jeśli traktuje ją wulgarnie, nie liczy się ze słowami — nie ma tam miłości, najwyżej pożądanie. Tu można zastosować to powiedzenie, że co w sercu, to i na języku. 4) Dobrze czynić przedmiotowi swojej miłości. Jeśli chłopiec stara się jedynie, by wykorzystać dziewczynę i jej łatwowierność, to najlepszy dowód, że kocha siebie, nie ją. Dlatego nie może jej stawiać w takiej sytuacji, która powodowałaby konflikty w jej sumieniu, odejście od Boga, od Jego przykazań. 5) Dobrze życzy przedmiotowi miłości. A więc nie może chłopiec narażać swojej dziewczyny na plotki, podejrzenia, złą opinię. Nie narazi jej zdrowia ani fizycznego, ani moralnego. 52 Reasumując to wszystko cośmy powiedzieli, możemy stwierdzić, że miłość to po prostu odpowiedzialność. Odpowiedzialność za siebie, ale też za drugiego człowieka, za chłopca, za dziewczynę. Stąd ważną rzeczą jest. by się dobrze przygotować do przeżycia prawdziwej miłości, by jej nie rozmieniać na drobne, nie wymieniać na towar byle jaki. by, jak mówi Pismo święte, nie rzucać pereł przed wieprze. Należy ową prawdziwą miłość wymodlić, bo skoro ona jest z Boga i od Boga. to Bóg jej nie poskąpi tym, którzy potrafią o nią zadbać. A gdy ciebie ogarnie prawdziwa miłość - musisz ją mieć stale pod kontrolą, by nie skarłowaciała, nie zredukowała się do jakiejś mizernej namiastki, lecz by stale wzrastała i rozwijała się i by pomagała w rozwoju pełnej osobowości, pełnego człowieczeństwa. Jeśli byś zauważyła, że ze strony twego chłopca nie wieje prawdziwą miłością, musisz jak najszybciej wycofać się z tej znajomości, nie czekać, aż będzie za późno. W latach sześćdziesiątych znana była piosenka pod tytułem “Poszła sobie". W kilku zwrotkach powtarzał się lament chłopca, który się skarżył, że dziewczyna poszła sobie. W ostatniej zwrotce chłopiec dodaje: “Już dziesiąta w tym miesiącu poszła sobie". Słowa niby żartobliwe, ale wyrażają wielką życiową prawdę, jak bardzo płytkie, powierzchowne i krótkotrwałe jest to, co chłopiec ofiaruje dziewczynie, jako swoją miłość. Ważną rzeczą jest, aby dwoje ludzi umiało zachować pewien dystans między sobą. Każda dziewczyna powinna pamiętać, ale i wymagać od chłopca, że jeżeli on ją 53 faktycznie kocha, to musi kochać ją całą, że jego “miłość" nie może ograniczać się do dwóch, trzech części anatomicznych jej ciała, by i tak poprzestać wreszcie na jednej. Z chwilą gdy naiwna dziewczyna udostępni mu to, do czego on tęskni przestanie się ona jako osoba liczyć u niego. Nie ważne będą jej oczy, twarz, sylwetka, charakter. Będzie się sycił przez jakiś czas, a potem, jeśli zna może przytoczoną piosenkę, zaśpiewa z żalem: “Już jedenasta w tym miesiącu poszła sobie". Bal w przedsionku Na poprzednich stronach często używałem zwrotu, że w tym czy innym przypadku nie było między młodymi miłości, a tylko pożądanie. Czym ono jest? Otóż trzeba powiedzieć, że pożądanie jest jednym z etapów na drodze do miłości. Miłość nie może wybuchnąć nagle i od razu wydać owoce. Miłość nie może być zwrócona do przedmiotu, którego nie zna. Dlatego najpierw musi nastąpić niejako zarejestrowanie przed- miotu miłości. Dzieje się to przez zwrócenie na kogoś uwagi, w czym dopomagają nam zmysły, a zwłaszcza wzrok. Widzimy wszystkich, którzy są w zasięgu naszych oczu, ale kogoś zauważamy w sposób szczególny i kodu- jemy jego obraz w naszej myśli, tak że widzimy go nawet wtedy, gdy jest z nami nieobecny. Później przychodzi zainteresowanie tym kimś, kogo 54 się zauważyło. Zainteresowanie prowadzi nas do głęb- szego poznania. Poznanie budzi upodobanie, które przechodzi kolejno do pożądania przedmiotu swojej miłości i chęci podporządkowania go sobie, zdobycia na własność. Ale na tym nie można poprzestać. Muszą nastąpić następne etapy na drodze do miłości, a wiec zdobywanie wzajemności osoby ukochanej, troska o to, by niczym nie zmrozić rodzącej się miłości, a wiec praca nad uszlachetnianiem własnego charakteru i charakteru osoby kochanej z równoczesnym budzeniem się odpowiedzialności za nią. Ta odpowiedzialność, mająca źródło w miłości, każe czasem sercu zamilknąć, zwłaszcza gdy osoba umiłowana nie odwzajemnia się podobnym uczuciem, lub gdy ma przeszkody do późniejszego zrealizowania miłości w mał- żeństwie. Odpowiedzialność każe dopuścić do głosu zdrowy rozsądek, by na trzeźwo obie strony mogły rozważyć wszelkie argumenty za i przeciw odnośnie do planowanego wspólnego życia, założenia rodziny, wy- chowania dzieci. Po szczęśliwym przebrnięciu poprzez wszystkie te etapy miłości, rozpocznie się okres jej pogłębiania przez rozszerzenie swojej akceptacji na tych wszystkich i na to wszystko, co ma jakikolwiek związek z osobą umiłowaną, a wiec na jej rodziców, krewnych, jej zamiłowania, przyzwyczajenia. Następnym okresem będzie wspólne przygotowanie się do Sakramentu Małżeństwa, by wreszcie po jego zawarciu móc rozpocząć wspólne pożycie, które będzie 55 z każdym rokiem umacniać, pogłębiać i potęgować ich wzajemna miłość. Jeśli ktoś nie przejdzie spokojnie przez wszystkie kolejne etapy, jeśli poprzestanie na pożądaniu -- ten nigdy nie przeżyje prawdziwej miłości, a Sakrament Małżeństwa, jeśli do niego w ogóle dojdzie, będzie czekiem bez pokrycia. Będzie obwieszczeniem końca miłości. Wesele będzie zwykłą stypą pogrzebową po uśmierceniu miłości dwojga młodych ludzi, którzy tak wiele sobie obiecywali i tak wspaniale zapewniali się o swoich dozgonnych uczuciach. Jeśli dziś obserwuje się zanik miłości małżeńskiej, jeśli tyle małżeństw przeżywa swój kryzys — to znak, że wiele z nich było zawartych nie z miłości, lecz z pożądania, które ma to do siebie, że bardzo szybko wygasa, a jeszcze szybciej zmienia przedmioty swego zainteresowania. Wiśnie szybciej czerwienieją na gałęzi ułamanej, ale nikt ich nie zbiera, bo nie nadają się do spożycia. Podobnie jest i z pożądaniem. Kto na nim poprzestanie, być może szybciej się rozwinie fizycznie, ale owoce z takiej “miłości" będą w późniejszym życiu bardzo cierpkie i nie dadzą zadowolenia. Każdy i każda z was chętnie uczęszcza na dobre zabawy, tańce, a zwłaszcza na bale. Normalnie wygląda to tak: Dwoje ludzi udaje się do lokalu, gdzie ma odbyć się bal. Za pierwszymi drzwiami pokażą swoje zaproszenie, lub karty wstępu. Za drugimi zostawią swoje płaszcze w szatni, poprawią na sobie ubranie, uczesanie, makijaż i dopiero wchodzą na salę balową, gdzie muszą najpierw 56 odnaleźć swoje miejsce przy stoliku. Dopiero wtedy mogą pozwolić sobie na taniec. A co byście powiedzieli o takiej parze, która nie chciałaby przekroczyć kolejno wszystkich drzwi i pro- gów, nie mając zaproszenia, ale słysząc porywającą muzykę, zaraz za pierwszym progiem rozpoczęłaby swój taniec, albo przy szatni, nie zdejmując kożuchów. Na pewno każdy, kto by ich zobaczył, pukałby się w czoło, a organizatorzy balu kazaliby ich natychmiast usunąć. Czy wobec tego nie należy pukać się w czoło na widok takich ludzi, którzy zamiast przekroczyć wszystkie progi na drodze do miłości, zaczynają swój życiowy taniec, swój bal, tuż za pierwszym progiem pożądania, powiedzmy sobie, na wycieraczce, przy szatni, lub przy toalecie? Dlatego zastanów się i nie daj się wciągnąć w taką niedorzeczną sytuację. Przeżyj sam i daj przeżyć swej partnerce prawdziwy bal w kryształowej sali. Daj jej przeżyć i sam przeżyj prawdziwą miłość. Boże upoważnienie Wiemy już z poprzednich rozdziałów, że do przekazania życia nie wystarczą same chęci i dojrzałość fizyczna. Nawet miłość nie wystarczy. Potrzebne jest Boże upoważ- nienie, a jest nim dla nas katolików Sakrament Małżeństwa, do którego należy się dobrze przygotować. Śmiem twierdzić, że przynajmniej 90% młodych ludzi, zawierają- 57 cych ten sakrament, nie wie co przyjmuje, nie wie, czym ten sakrament jest, do czego zobowiązuje, co daje. Wielu uważa, że Sakrament Małżeństwa to jest tradycja rodzinna, którą należy zachowywać. Pytałem kiedyś młodego narzeczonego przy zapowiedziach: — Dlaczego chcesz zawrzeć ten sakrament? — Bo mój dziadek zawierał, ojciec zawierał, to i ja muszę. To jest nasza tradycja rodowa. — Twój dziadek — mówię mu — pracował na roli, twój ojciec pracował w fabryce, a ty będąc w wojsku nigdzie nie pracujesz, jesteś na utrzymaniu swoich rodziców. Gdzie jest wiec twoja tradycja rodowa? Inni uważają Sakrament Małżeństwa za piękny obrzęd, piękną ceremonię. Jest okazja, by się inaczej ubrać, by się pokazać znajomym, po prostu, jest to moment od którego można próbować na weselu, czy wódka gorzka, czy słodka, czyli traktuje się ten sakrament, jako piękny dodatek do wesela. Niechby proboszcz powiedział mło- dym, że nie są jeszcze duchowo dostatecznie przygotowani do zawarcia Sakramentu Małżeństwa, że trzeba datę zawarcia przesunąć — to byłaby awantura na cztery fajerki. Jeśli natomiast ciocia ze Stanów nie zdąży przysłać materiału na suknię ślubną, lub nie ma dostatecznej ilości alkoholu potrzebnego na wesele — wówczas ślub można przesunąć bez mrugnięcia okiem. Mało kto uświadamia sobie, że Małżeństwo to jest SAKRAMENT czyli ściślejsze zjednoczenie z Bogiem. Sakrament — to znaczy że jest dla zawierających źródłem Bożej łaski, że udziela wraz z łaską Bożą siłę, Bożą pomoc, Bożą moc i Boże błogosławieństwo. 58 Czasem słyszy się takie powiedzenie: — Jak ksiądz nam robi trudności, żąda chodzenia na jakieś tam nauki przedmałżeńskie, to nie będziemy brali ślubu kościelnego. Weźmiemy cywilny i dobrze będzie. Co za ignorancja, jeśli ktoś stawia na równi i Sakrament Małżeństwa i kontrakt cywilny. Czym się one różnią? Po pierwsze: kontrakt cywilny daje tylko prawo do nazwiska, dziedziczenia spadku i do starania się o alimenty, gdy się małżeństwo rozleci. Sakrament Mał- żeństwa, jak to już powiedzieliśmy, daje Bożą moc, siłę i Boże błogosławieństwo. Po drugie: w małżeństwie cywilnym dwoje ludzi wiąże się ze sobą, zaś w sakramencie dwoje ludzi wiąże się z Bogiem. Po trzecie: w małżeństwie cywilnym dwoje ludzi obdarowuje się wzajemnie sobą, podczas gdy w sakramencie dwoje ludzi obdarowuje się wzajemnie Bogiem, a to obdarowanie się sięga na całą założoną przez nich rodzinę. Nie znaczy to, że rodzina zbudowana na fundamencie sakramentu nie przeżywa trudności i kryzysów, że życie w tej rodzinie upływa jak w bajce. Jednak w takiej sytuacji małżonkowie nie są skazani na własne tylko siły. Mają bogate wsparcie i pomoc duchową, dzięki której łatwiej mogą przezwyciężyć te trudności, niż małżonkowie związani kontraktem cywilnym, którzy takiej pomocy nie mają. Sakrament Małżeństwa jest dla katolików Bożym upoważnieniem do korzystania z praw małżeńskich i przekazywania życia. By rodzina zbudowana na tym fundamencie mogła być w pełni szczęśliwa — musi w niej panować ponadto prawo miłości Boga i bliźniego. Bez tego rodzina ta nie będzie w pełni katolicka. Stąd zdarzają 59 się różne nieporozumienia i anomalie. Na ogół wszyscy uważają się za wierzących katolików i są przekonani, że ich rodziny są rodzinami katolickimi, gdy tymczasem tak nie jest. albo przynajmniej niezupełnie. Jeśli on i ona są katolikami, zachowują miłość między sobą. ale nie mają ślubu kościelnego — to jest przykład rodziny pogańskiej złożonej z katolików. Jeśli mają ślub kościelny, a obce jest im prawo miłości Boga i bliźniego wówczas mamy do czynienia z rodziną katolicką, złożoną z pogan, chociaż ochrzczonych. Jeśli nie mają ślubu kościelnego, ani wzajemnej miłości — mamy do czynienia z rodziną pogańską, złożoną z ochrzczonych pogan, uważających się za katolików. Jedynie ci, którzy łączą Sakrament Małżeństwa z praktyką miłości Boga i bliźniego, mają w pełni prawo zwać się katolikami. Mając na uwadze swoje przygotowanie do założenia rodziny, weźcie pod uwagę również to wszystko, co powyżej wam przytoczyłem, a wówczas wzrosną wasze szansę na przeżycie prawdziwego szczęścia w prawdziwej rodzinie katolickiej. Odpowiedzialność Od najmłodszych lat przeżywamy paradoks odpowie- dzialności. Z jednej strony dążymy do niej, pragniemy jej, z drugiej zaś strony uciekamy od niej. Wygląda to mniej więcej tak jak w piosence z lat sześćdziesiątych, która 60 mówi. że “Szedł Atanazy ku Annie, szedł oddalając się od Anny nieustannie", a to dlatego, że miał oczy na plecach. Im bardziej posuwamy się w latach, tym bardziej i częściej jesteśmy za coś odpowiedzialni, a równocześnie tym częściej staramy się zrzucić z siebie wszelką odpowiedzial- ność, odsunąć się od niej. zepchnąć ją na innych. Tak często nasze postępowanie cechuje wszelki brak od- powiedzialności. Przypomnijmy sobie, z jaką dumą pełniliśmy w pierwszej klasie funkcję dyżurnego, z jaką powagą. Byliśmy potem w życiu odpowiedzialni za rozmaite wartości: za porządek, za bezpieczeństwo, za wykonanie planu, za różne imprezy, za zdrowie, za przepisy BHP, za kasę, za majątek społeczny, państwowy itd. Bywaliśmy odpowie- dzialni przed rodzicami, przed nauczycielką, przed klasą, przed tą czy inną władzą, przed społeczeństwem, a nawet przed sądem. Największą wartością na ziemi jest człowiek i to zarówno jego strona fizyczna, jak i duchowa. Tymczasem zauważa się w życiu wielki brak poczucia odpowiedzial- ności właśnie za człowieka. Za drugiego człowieka. I to od początku istnienia. Przede wszystkim brak odpowiedzial- ności w powołaniu go do życia, w wydaniu go na świat, a potem w jego wychowaniu. Ten brak odpowiedzialności w wychowaniu pochodzi ze strony rodziców, starszego rodzeństwa, kolegów i koleżanek, środowiska. Człowiek stanowi tak wielką wartość na tej ziemi, że nie może być pozostawiony sam sobie. Wszyscy ludzie są odpowiedzialni za każdego innego człowieka. Nikt nie może powiedzieć, że go nic nie obchodzi drugi człowiek. 61 A więc i ja i ty i my wszyscy odpowiadamy za drugiego człowieka. Za jego duszę, za jego zbawienie wieczne, za jego wartości duchowe, za jego życie godne człowieka, za trwałość jego małżeństwa, za jego szczęście rodzinne itd. Zastanów się. czy stosujesz tę odpowiedzialność. Często widzisz zło, ale się mu nie przeciwstawiasz. Czekasz na cudowną Bożą interwencję. Zapytasz może — A gdzie tolerancja? Tolerancja nie oznacza przymykania oczu na zło. Tolerancja obejmuje drugiego człowieka, a nie zło, które on czyni. Czy potrafisz zabrać głos w rodzinie, wśród rodzeństwa, koleżanek, kolegów? Młody człowiek przebywa w więzieniu. Czy on się urodził złym. Na pewno nie. Tylko w pewnej chwili, gdy zaczął zło popełniać, nikt nie zwrócił uwagi. Nikt go nie upomniał, nikt nie przestrzegł, nie podał ręki, by go z tego zła wyciągnąć. Miał z pewnością przyjaciół, kolegów, koleżanki, ale ci jeszcze podbijali mu bębenek, by się jeszcze bardziej wygłupiał, bo to ich bawiło. Czy ty nie bywasz w takich sytuacjach. Potem, gdy taki człowiek posunie się za daleko — wszyscy się od niego odsuną i będzie się im wydawało, że są porządnymi ludźmi, bo oni przecież tego nie popełnili. Nawet do głowy im nie przyjdzie że są winni tragedii w życiu swego kolegi, którego tak kiedyś oklaskiwali. Ktoś został pijakiem. Maltretuje żonę, bije dzieci. Tragedia w rodzinie. Wszyscy go potępiają. Zanim jednak to się stało — był on przypuszczalnie duszą wszystkich zabaw, bardzo miłym kolegą, wesołym gdy trochę podpił. Koledzy, koleżanki, prześcigali się, by mu trochę dolać, by był weselszy, radośniejszy i bardziej towarzyski. Potem nagle nie ma 62 winnych. Potem zostaje on sam ze swoim psychicznym garbem, z moralnym skrzywieniem. Można takie przykłady mnożyć bez liku. Rozbite małżeństwa, pijaństwo, więzienie za gwałty, napady, rabunki itd. Ci ludzie na tym skończyli, ale rozpoczynali od innych rzeczy, które na pewno się nie podobały kolegom, a może tobie, ale wtedy chciałeś być tolerancyjny. Bałeś się by nie urazić jego osobistej wolności. A to nie jest prawda. To jest tylko twój parawanik. Ty po prostu bałeś się wyjść poza przeciętność. Bałeś się okazać KIMŚ. Wolałeś zostać szarą masą. To tak samo, jakbyś nie pomógł tonącemu, tłumacząc się, że to jego sprawa. Jak chce, niech się topi. Wolność osobista. Tolerujesz wokół siebie ludzi nieodpowiedzialnych. Czasem oni cię bawią. Czasem sam jesteś nieodpowie- dzialny i inni bawią się twoim kosztem, a ty się cieszysz popularnością w ich kręgu. Jednak gdy chodzi o praw- dziwą przyjaźń, to wymagasz, by twój przyjaciel, twoja przyjaciółka, byli ludźmi odpowiedzialnymi. Wymagasz tego od nich. Również i ty staraj się być odpowiedzial- nym, odpowiedzialną, za drugiego człowieka. Przekonasz się, jak wielu znajdziesz przyjaciół. Złe towarzystwo Każdy człowiek ma wrodzone sobie pragnienie dobra. U niektórych ludzi ono się rozwija i wydaje owoc, 63 u innych zaś zamiera bezowocnie. Aby pragnienie dobra w człowieku było płodne — musi człowiek najpierw zaakceptować je w sobie, a następnie stale je rozwijać, udoskonalać. By to stało się możliwe, musi człowiek przełamać w sobie barierę strachu. O tej barierze mówiliśmy już na innym miejscu, ale nie zaszkodzi, jeśli jeszcze coś dopowiemy. Bez akceptacji dobra i jego rozwijania, a również bez przełamania bariery strachu, pragnienie dobra umiera. Człowiek staje się coraz bardziej niezdolnym do dobrego czynu. Gdybyśmy przyjęli teorię ewolucji, to musielibyśmy stwierdzić, że taki człowiek nie postępuje, lecz cofa się do punktu zerowego, że nie staje się coraz doskonalszym od małpy, ale po prostu staje się coraz bardziej złośliwą, wredną małpą, co gorzej, nie w klatce, a na wolności, a więc bardziej niebezpieczną. Staje się małpą, korzystającą z dorobku innych. Staje się pasożytem na organizmie społeczeństwa, a wreszcie ostatnim kretynem, zdolnym do wszelkiej podłości. Jesteście młodymi ludźmi, o wyostrzonym, krytycznym spojrzeniu. Widzicie wady starszego pokolenia. Wytykacie je i to często nawet w sposób bardzo brutalny. Nie godzicie się na zło, jakie widzicie w pokoleniu ludzi starszych. Często ten wasz krytycyzm przeradza się w protest, bunt, kontestację Czy macie do tego prawo? Czy to jest zjawisko dobre, czy złe? Czy to jest wyrazem twojej bezkompromisowej postawy wobec zła? Czy to przemawia przez ciebie pragnienie dobra? Musisz to sprawdzić, bo może twój bunt ma całkiem inne podłoże? Może tak samo postępujesz i wstydzisz się tego, dlatego 64 wytykasz zło innym, by przykryć swoje, by je usprawied- liwić, wytłumaczyć? Może to tylko chęć zepchnięcia winy na innych. Jeżeli twój bunt pochodzi z pragnienia dobra, to w takim wypadku masz obowiązek czuwania, by to pragnienie nie uschło. Musisz dobro zaakceptować, a odrzucić kategorycznie zło. Musisz też przełamać barierę strachu, by stanąć po stronie dobra. Wówczas dopiero będziesz zdolnym do prawdziwego czynu, a ten czyn nie będzie polegał jedynie na krytyce wszystkiego i wszystkich, ale na tym, że oprzesz się złu w swoim środowisku, wśród kolegów, koleżanek i będziesz ich pociągał w kierunku dobra. Wyczytałem kiedyś w gazecie o takich wydarzeniach: Trzech chłopców, z bardzo porządnych rodzin, w wieku 20, 19 i 17 lat napadło na staruszka, niosącego z poczty rentę. Odebrali mu pieniądze i tak go pobili, że zmarł. Powiecie — Cóż w tym nadzwyczajnego. Dziesiątki takich wypadków dzieje się niemal na każdym kroku. Dziwne było to, że każdy z nich z osobna był bardzo dobrym chłopcem. Gdy dziennikarka rozmawiała z ich rodzicami, każda z matek mówiła to samo: “Bardzo dobry, pracowity, uczciwy, dobry syn i dobry brat. To złe towarzystwo wszystkiemu winne". Podobnie stwierdzali sąsiedzi każdego z nich: “Bardzo miły, grzeczny, usłużny. Wdał się w złe towarzystwo". Profesorowie w szkołach mówili podobnie o każdym: “Wzorowy uczeń. Bardzo dobrze się zapowiadał. Niepotrzebnie wdał się w złe towarzystwo". A przecież oni byli tylko trzej. Nie mieli innych kolegów. Zawsze byli razem. Każdy z nich 65 z osobna był wzorowym człowiekiem, ale razem wzięci, byli wzajemnie dla siebie złym towarzystwem. Czytamy w biografii św. Jana Bosko, że jako mały chłopiec często przybiegał do domu z sińcami i guzami na głowie. Gdy mu matka zabraniała bawić się z chłopcami, którzy go pobili, on prosił: “Mamo, pozwól mi pójść do nich, bo gdy ja jestem z nimi, oni stają się lepszymi". A w jakim towarzystwie ty się obracasz? Czy starasz, się sam, sama, być dobrym towarzystwem dla innych, czy złym? Czy gdy jesteś w towarzystwie kolegów, koleżanek, wpływasz na nich dodatnio, czy oni na ciebie ujemnie? Czy na skutek przebywania wśród nich oni stają się lepszymi? Odpowiedź na postawione pytania jest ważną sprawą dla ciebie, bo od niej zależy, czy będzie możliwy postęp w twojej pracy nad sobą, nad swoim charakterem, a taki cel chyba stawiasz przed sobą, bo przecież masz wrodzone w sobie pragnienie dobra. A charakter musisz wypracować taki, by był dobry nie tylko od wielkiego święta, ale i na codzień i nie tylko dla siebie, ale i dla swoich przyszłych dzieci. Uczciwy protest Modne są dzisiaj takie słowa, jak protest, kontestacja, bunt, zerwanie z tradycją, wyzwanie, walka pokoleń itp. Może to i ciebie dotyczy? Może też buntujesz się przeciw wszystkiemu i wszystkim? 66 Każdy protest może być albo negatywny, albo pozytywny. Jeśli widzisz zło i ono cię denerwuje, jeśli chcesz je wyrugować, jeśli w zamian za zło dajesz, lub przynajmniej proponujesz dobro — to taki protest jest dobry i błogo- sławiony. Jeśli natomiast twój protest odnosi się do wszystkiego i do wszystkich i nie potrafisz nic zaproponować na miejsce rugowanych przez siebie wartości, to twój protest, twój bunt, jest nieuzasadniony i szkodliwy społe- cznie, a ty sam stajesz się jedynie wielkim krzykaczem, a nie prawdziwym kontestatorem. Zwiedzając najsławniejsze muzea i galerie, łatwo się przekonamy, że jednym z częstszych tematów dawnego malarstwa, była postać świętego Hieronima, przebywają- cego w grocie, lub na pustyni, nie rzadko trzymającego w ręku trupią czaszkę. Był on niejako uosobieniem przez długie wieki trwającej ascezy, polegającej na ucieczce przed światem, który kusił i odciągał od Boga. Zamiarem świętego Hieronima było przybliżyć Boga ludziom. By to zrealizować — musiał on najpierw sam Boga poznać, następnie przemyśleć i przeżyć, a wreszcie przekazać innym. By dobrze poznać Ewangelię, wyuczył się doskonale kilku starożytnych języków, w których były pisane oryginały ksiąg Pisma Świętego, następnie udał się do Ziemi Świętej, gdzie za życia ziemskiego przebywał Syn Boży i tam studiował Pismo Święte, konfrontując wszystko z terenem, chodząc niejako śladami patriar- chów, proroków, wreszcie Chrystusa i Apostołów. Aby wszystkie prawdy objawione należycie przemyśleć i prze- żyć, przebywał w miejscach pustynnych, mieszkał w grocie skalnej, z dala od zgiełku światowego. Tam mógł 67 spokojnie i bez przeszkód przetłumaczyć na język łaciński wszystkie księgi Pisma Świętego, by je potem przekazać, jako najbardziej wierne i znane tłumaczenie Objawienia Bożego, zwane Wulgatą i służące przez długie wieki, prawie aż do Soboru Watykańskiego II. Niezależnie od tego, stał się on równocześnie jakby wzorcem ascezy, znanym z wielu płócien sławnych malarzy. Ale oto w XIX wieku pojawił się inny święty, zwany rewolucjonistą ascezy, święty Jan Bosko, który przeciw- stawił się dotychczasowym tradycyjnym wzorcom życia wewnętrznego. Zamiast śmierci — ukazał życie. Zamiast trupiej czaszki — otoczył się rojem młodzieży. Zamiast zamknąć się w grocie — wyszedł na ulice i place, otworzył się na cały świat. Kazał wszystkim weselić się i radować. Jaki miał zamiar? Okazuje się, że taki sam, jak i święty Hieronim: przybliżyć Boga ludziom, ale przez przy- bliżanie ludzi do Boga. Również on musiał Boga poznać. Czynił to przez uporczywe zdobywanie nauki i wiedzy, oraz wielu praktycznych umiejętności, a uczył się nie tylko z Biblii pisanej, ale także z Biblii życia, którą sam często pisał swoim życiem, dedykując ją młodzieży. Tę Biblię młodych musiał on sam przemyśleć i przeżyć. Uczył się, jak korzystać z takich darów Bożych, jak odwaga, siła, zdolności naukowe i praktyczne, radość w każdej sytuacji życiowej. Wreszcie przekazał te wartości innym, swojej młodzieży. Potrafił pociągnąć za sobą do Boga tysiące i tysiące młodych ludzi. Potrafił ze zwykłych uliczników, mówiąc językiem dzisiejszym — chuliganów, robić świętych, o czym świadczy cała plejada idących w jego ślady świętych, błogosławionych, kandydatów na 68 ołtarze. Widzimy w tym gronie świętą Marię Dominikę Mazarello, która idąc za jego przykładem, czyniła dla dziewcząt to wszystko, co on czynił dla chłopców. Widzimy świętego Dominika Sawio, piętnastoletniego chłopca, który jako dewizę swego życia przyjął hasło “Raczej umrzeć, niż zgrzeszyć". Widzimy błogosławionego Michała Rua, pierwszego następcę świętego Jana Bosko, którego Święty przygarnął z ulicy. Widzimy błogosławionych męczenników biskupa Versiglia i księdza Caravario, oddających swe życie w obronie ludzkiej godności. Widzimy błogosławioną Laurę Wikunię, trzy- nastoletnią dziewczynę z gór Andyjskich. Widzimy cały tłum ponad sto osób innych kandydatów na ołtarze, pociągniętych przykładem Księdza Bosko. O swoich pierwszych wychowankach sam święty Jan Bosko mówił, że wielu z nich dorównuje świętością i czystością świętemu Alojzemu, a którzy przypuszczalnie skończyliby w więzieniu, gdyby Ksiądz Bosko nie zabrał ich z ulicy. To był jego twórczy protest, jego sprzeciw przeciw dotychczasowym kategoriom myślenia. Protest uczciwy. Sam się uchronił przed pustką i uchronił przed nią tysiące młodych ludzi. A ty? Też wyrażasz swój protest, swoje niezadowolenie, swój sprzeciw, swoją pogardę dla tradycji. Rzucasz wyzwanie całemu światu. A co proponujesz w zamian? Co dajesz? Jakie wartości? Czy swoje tchórzostwo i brak odwagi cywilnej? Czy swój brak sprecyzowanych celów? A może swoją opieszałość, niechciejstwo, lenistwo i... pustkę? Wyjałowiony i wyprany ze wszystkiego chcesz budować nową przyszłość na gruzach tradycji. Może nie 69 chcesz, ale de facto kształtujesz. Co zatem przekażesz potomnym? Pomyśl, czy nie stać cię na twórczy protest. Zagraj uczciwie i na całego. Na bezludnej wyspie Czytałem kiedyś w dzieciństwie książkę, która bardzo mi się podobała i utkwiła w pamięci. Pozwólcie, że — przytoczę wam jej treść. Pewien człowiek wędrował po świecie i zaszedł przypadkiem do pewnego miasta, gdzie wybierano króla. Mieszkańcy tego miasta zaproponowali jemu, by został ich królem. — Nie wiem, czy potrafię — tłumaczył się przybysz. — Spróbuj. To tylko na rok. — Jak to na rok? — Po prostu na rok. Po roku wybierzemy nowego. Przez rok jednak możesz rządzić jak chcesz, robić co chcesz i mieć wszystko, cokolwiek zapragniesz. Każdy twój rozkaz będzie spełniony. Wędrowiec się zgodził. Zaraz więc ubrano go w królewskie szaty, oprowadzono po zamku, pokazano wszystkie skarby, jakie tam się znajdowały, a które były do jego dyspozycji. Urządzono wspaniałą uroczystość koronacyjną. Nazajutrz król przebrał się w swoje zwykłe ubranie i wyszedł do miasta. Zaczął wypytywać ludzi, co się dzieje z każdorazowym królem, po roku jego panowania. Nikt 70 jednak nie chciał dać mu odpowiedzi. Każdy kładł palec na ustach i mówił: —- Człowieku, nie pytaj o to, jeśli chcesz żyć. To jest największa tajemnica państwowa, o której nie wolno nikomu ani wiedzieć, ani tym bardziej mówić. Zaszedł na brzeg morza, gdzie stary rybak naprawiał sieci. Ten również nie chciał mówić, ale skuszony złotym talarem, powiedział: Wędrowcze, siądź ze mną do łódki, a dowiesz się prawdy, bo też tylko ja jeden tę prawdę znam. Dlatego w całym mieście nie ma innej łodzi, niż moja, ani innego rybaka, prócz mnie. Popłynęli w stronę niedalekiej wyspy. Chodząc po niej, znajdowali co krok jakiś szkielet ludzki. — To są poprzedni królowie — powiedział rybak. Wywozi się ich na wyspę bezludną i tu umierają z głodu. Widzisz przed sobą chmarę ptactwa? Pastwią się nad ostatnim królem. Przerażony tym widokiem król, postanowił uchronić się przed takim losem. Wysyłał codziennie rybaka na wyspę z rozmaitymi materiałami, potrzebnymi do zbudowania małego domku, z narzędziami do pracy i uprawy roli, z nasionami i z zapasami żywności. Na tych przygotowaniach zeszedł mu cały rok. Nie miał czasu ani na zabawy, ani na uczty. Ucztę urządził dopiero wtedy, gdy rok panowania dobiegał końca. Wznosząc toast, powiedział: — Rok się skończył i skończyło się moje panowanie. Możecie mnie teraz wysłać na bezludną wyspę. Wszyscy obecni odpowiedzieli mu jednak: — Nie królu. Twoje panowanie dopiero się zaczyna i nie na bezludnej wyspie, ale w naszym mieście. Przez długie 71 lata czekaliśmy na dobrego króla. Każdy jednak myślał tylko o sobie, a nie o dobru poddanych. Nawet o sobie każdy z nich nie myślał jak należy. Nikt się nie zainteresował tym, co będzie po roku panowania. Każdy patrzył tylko jak się zabawić, jak pohulać. Ty zamiast marnować czas na uczty i hulanki, troszczyłeś się o to, jak zabezpieczyć sobie przyszłość. Skoro zadbałeś o siebie — potrafisz zadbać i o całe królestwo. Będziesz więc naszym królem do końca swego życia, a po twojej śmierci znów będziemy wybierać króla na rok. Moje drogie, moi drodzy. Jesteście młodzi. Do was należy przyszłość. Często wam się wydaje, że do was należy cały świat, że wy nim rządzicie. Chcecie jak najwięcej używać, albo i nadużywać. Wszystko musi być na wasze żądanie. Macie jednak dwie możliwości. Możecie nie myśleć o przyszłości, tylko o dniu dzisiejszym. Możecie czerpać z życia ile się da. Możecie bawić się i hulać, palić i pić, a nawet, przepraszam za wyrażenie — łajdaczyć się. Każdy z was może być po prostu królem, w swoim pojęciu oczywiście. Ale co potem? Musicie pamiętać, że czeka was bezludna wyspa. Po roku młodzień- czego szumienia przyjdzie pustka, głód utraconych wartości, szkielety z waszych dzisiejszych pięknych snów i marzeń, a być może i cuchnący rozkład moralny, wasz i waszej rodziny. Życie na bezludnej wyspie, kiedy to nikt się do was nie zbliży, nikt nie pomoże. Życie, będące powolnym obumie- raniem i schodzeniem do grobu. Druga możliwość to ta, by w okresie młodości, w okresie królowania, nie lecieć na użycie, ale na zabezpieczenie sobie przyszłości. Powoli, systematycznie zabezpieczać sobie byt, przygotować się do późniejszej pracy. Przygotować się do 72 życia w rodzinie i do godnego życia tej rodziny. Wówczas będziecie mieli szansę rozpocząć swoje prawdziwe królowanie nie na rok, nie na okres krótkiej młodości, tym krótszy, im bardziej będziecie używać — ale na całe życie, bo nic tak nie owocuje, nic tak nie procentuje, nic nie przyniesie ci tyle zysku, radości i zadowolenia, jak mądrze przeżyty okres twojej twórczej młodości. Zadysponuj wiec całym skarbem, udostępnionym ci przez naturę w okresie twego królowania, twojej młodości: swoimi siłami, swoimi wartościami ducho- wymi, swoim zdrowiem i zadecyduj: czy rok królowania i bezludna wyspa, czy też rok wykorzystania wszystkich szans i możliwości, a potem królowanie przez całe życie? Jesteś królem! Most Posłuchajcie, co się wydarzyło w latach trzydziestych w pewnym wojewódzkim mieście. Jeśli w wojewódzkim — to znaczy, że była tam potrójna władza: burmistrz, starosta i wojewoda. Przez miasto przepływała rzeka, były więc i mosty. Jeden most był bardzo stary i groził zawaleniem. By go ocalić od zagłady, wbito z obu stron słupy przed mostem, by w ten sposób uniemożliwić wjazd aut i furmanek. Po jakimś czasie wydano zakaz przepędzania przez most bydła. Wkrótce jednak dziury w moście były tak wielkie, że była obawa, czy jakieś dziecko nie wpadnie do rzeki, 73 lub ktoś starszy nie złamie sobie nogi. Nie można było zakazać chodzenia po moście, gdyż tędy wiodła droga dzieci do szkoły, a innych po zakupy do miasta. Zebrali się więc mieszkańcy pobliskich ulic i wysłali delegację do burmistrza, by coś temu zaradzić. Burmistrz przyjechał dorożką wraz z dwoma urzędnikami magistratu. Chodzili po moście, oglądali, kiwali głowami i zadecydowali, że sprawę prześlą do starosty. Minęło kilka miesięcy i przyjechał starosta w towarzystwie swoich referentów, na oględziny mostu. Znów chodzili po moście, naradzali się, debatowali i postanowili przekazać sprawę do wojewody, aby ten przypadkiem nie poczuł się urażony, że starostwo samo, bez jego zgody podejmuje tak ważną decyzję. Znów minęło kilka miesięcy. Wreszcie przyjechał wojewoda. Bardzo ostrożnie chodził po moście, opukiwał laseczką każdą deskę, na której miał stanąć. — To skandal — mówił do towarzyszących mu urzędników — Jak można było tak długo zwlekać z naprawą! Ktoś musi za to pójść do Berezy! (Bereza — był to obóz pracy). Już my to załatwimy. Podejmiemy decyzję w najbliższych dniach! Skierował się do swego samochodu. Wszyscy byli przekonani, że wojewoda skieruje sprawę mostu do prezydenta. Przypadek jednak zrządził inaczej. Oto scho- dząc już prawie z mostu, wojewoda zauważył wędkarzy, łowiących ryby pod mostem. Ponieważ sam był zapalo- nym wędkarzem, zatrzymał się, by popatrzeć czy ryba bierze. Oparł się o barierę, ale bariera nie wytrzymała i wojewoda wpadł do rzeki. Nic mu się nie stało, bo go 74 natychmiast wyciągnięto, ale wszyscy się cieszyli z tego faktu. Byli pewni, że teraz naprawdę wojewoda podejmie decyzję. I rzeczywiście podjął. Za dwa, trzy dni kazał przybić na moście tabliczki z ostrzeżeniem: “Nie opierać się! Bariera spróchniała!" I być może do dzisiaj stałyby kikuty tego rozpadającego się mostu, gdyby nie wybuchła wojna w 1939 roku. Pierwszy bomby spadły na most, który po wojnie został całkiem na nowo postawiony. Moi drodzy! Może nas śmieszyć, lub denerwować taka decyzja wojewody, ale zastanówcie się, czy wasze decyzje nie są przypadkiem identyczne. Każdy i każda z was jest mostem, a w przyszłości będzie nim jeszcze bardziej. Most musi udźwignąć dwa ciężary: swój własny, oraz tych, którzy przez niego przechodzą, lub na nim się opierają. Już dzisiaj musicie udźwignąć swój własny ciężar, oraz ciężar tych, którzy się na was opierają. Może to jest twoje własne rodzeństwo, młodszy brat, młodsza siostra, dla których jesteś wzorem do naśladowania. Może jakiś kolega, koleżanka, którzy w tobie widzą wzór swego życia. Nie możesz ich zawieść. Najważniejsze jest jednak to, że kiedyś zostaniesz ojcem, czy matką. Staniesz się mostem dla swoich dzieci. Mostem, który będzie miał za zadanie przeprowadzić twoje dzieci do Boga. Mostem, na którym twoje dziecko będzie musiało znaleźć oparcie. A jakie będzie to oparcie, jeśli ty już dzisiaj często nie możesz udźwignąć własnego ciężaru. Jeśli ty może już dzisiaj jesteś próchnem, lub za wszelką cenę starasz się nim zostać? Czy twoje dziecko 75 przypnie na tobie napis: “Uwaga, Próchno! Nie opierać się! Nie można się oprzeć na moim ojcu, na mojej matce!". Czy narazisz swoje dziecko, by przełamało wszelkie bariery i wpadło do życiowej przepaści? Czy twoje dziecko będzie głosiło wszem, wobec i każdemu z osobna: “Nie mogę liczyć na mego ojca, na moją matkę!", “Mój ojciec, moja matka nie ma barier. Grozi zawaleniem!", “Nie opierać się! Bariera spróchniała!" Pomyśl, czy nie wymagasz generalnego remontu. Generalnej naprawy swego wnętrza. Nie spychaj tego na innych. Sam, sama musisz podjąć decyzję. Życzę ci, aby nie była to głupia decyzja wojewody, ale decyzja natych- miastowej naprawy i odbudowy swego wnętrza. A jeśli? zapyta ktoś może: — A jeśli ja nie założę rodziny? Jeśli nie będę przekazywał życia? Jeśli zostanę księdzem, czy siostrą zakonną? To tym bardziej będzie ci potrzebna formacja we- wnętrzna, opanowanie siebie i zdecydowanie dobry cha- rakter, w wiec nic nie stracisz ze swoich poświęceń, wyrzeczeń i wysiłków. A skoro już zaczęliśmy mówić na ten temat, to powinniśmy sobie powiedzieć możliwie całą prawdę. Tyle w swoim życiu korzystałeś z usług kapłana, lub siostry zakonnej. Zaczęło się od tego, że któryś kapłan cię 76 ochrzcił, a przez to stałeś się dzieckiem Bożym. Ktoś inny, ksiądz, czy siostra, przygotowali cię do sakramentu Spowiedzi i Komunii świętej. Tylu kapłanów udzielało ci w ciągu twego życia rozgrzeszenia i Komunii świętej, tylu odprawiało ci Mszę świętą, by ci uprosić Boże błogo- sławieństwo i potrzebne łaski w życiu. Inni kapłani, lub siostry, przybliżali ci Boga przez katechezę. A może ktoś z twoich bliskich był chory w szpitalu i pielęgnowała go siostra zakonna? Może któryś z kapłanów przygotowywał kogoś z twojej rodziny na spotkanie z Bogiem i odprowadzał na miejsce wiecznego spoczynku? A przecież ci kapłani, te siostry, to nie były istoty z zaświatów. To byli ludzie, którzy zamiast założyć swoją rodzinę i zająć się wyłącznie swoimi sprawami, woleli poszerzyć swoje serce i swoją miłość, by objąć nią wszystkich. Nie tylko żonę, czy męża, nie tylko swoje dzieci, ale wszystkich, których Bóg postawi na ich drodze. I ty korzystałeś, czy korzystałaś z ich pomocy, z ich posługi, rzec można z ich miłości. A czy nie odczuwasz przypadkiem chęci, by tak samo postąpić? Może również twoje serce podpowiada ci, by je poszerzyć. Może również odczuwasz potrzebę, by nie ograniczyć swej miłości do jednej osoby męża, czy żony, do kilku osób swojej rodziny? Może zechcesz ogarnąć swą miłością wszystkich, których Bóg postawi na twej drodze, jako kapłan, zakonnik, lub siostra zakonna, misjonarz, lub misjonarka? Gdybyś poszedł za takim podszeptem swego serca — okazałbyś wielką wspaniałomyślność, wielkoduszność wobec Boga i ludzi. Jeśli taka myśl zrodzi się w twojej głowie, takie 77 pragnienie w twoim sercu nie staraj się tego zagłuszyć, bo to jest właśnie głos Bożego powołania i nikt nie będzie szczęśliwy, jeśli się temu sprzeciwi. Co to jest powołanie? Dokładnie nikt ci tego nie potrafi określić, nawet sami powołani. Jest to cel. który nam się ukazuje i do którego zaczynamy dążyć, rezygnując z innych celów, które dotychczas nam się ukazywały, jako jedynie słuszne i wielkie. Jest to droga, z której absolutnie nie chcemy zejść, ani zboczyć. Jest to życiowa pasja, która każe nam zapomnieć o wszystkim, by tylko jej się oddać całkowicie. Jest to życie, które nas uskrzydla, dodaje energii i chęci do działania i wytrwania. Jest to jakaś siła wewnętrzna, jakaś moc, która nas niejako zmusza do takiego, a nie innego działania. Jest to sens życia. Jest to po prostu wszystko. Dlatego możnaby rzec, że jeśli ktoś utraci powołanie — to traci wszystko. Dosłownie wszystko. Biorąc pod uwagę relację Bóg — człowiek, możemy nazwać powołanie wyborem. Bóg wybiera człowieka, by mu zlecić do spełnienia specjalne zadanie. Równocześnie jednak człowiek wybiera Boga. Raz wybrawszy — musi Go wybierać stale na nowo, inaczej swoje powołanie utraci. Ostatecznym zewnętrznym wyrazem powołania człowieka przez Boga jest decyzja kompetentnej władzy kościelnej, np. rektora seminarium, przełożonego zakon- nego, względnie przełożonej. Powołanie musi być konkretne, wyraziste, nie jakieś tam mgliste, dlatego często bywa, że ktoś poszukuje swojej drogi powołania tak długo, aż ją znajdzie. W Kościele Chrystusowym istnieje bogaty wachlarz rozmaitych 78 form powołania. Każda forma jest inna, choćby dlatego, że inną rolę ma do spełnienia ten kto wstępuje do seminarium, inną zaś ten. kto chce służyć Bogu i ludziom w życiu zakonnym. W dodatku każde zgromadzenie ma inny charyzmat, odziedziczony po założycielu. Aby dokonać właściwego wyboru, trzeba dobrze zapoznać się z drogą, którą się wybiera. Trzeba również swój wybór powołania należycie przemodlić, bo jeśli jest to sprawa Boża, to nie można jej załatwić bez Boga. Warto jest wobec tego zastanowić się nad swoją przyszłą drogą życiową. Warto też spokojnie i rzeczowo omówić te sprawy ze spowiednikiem, który poznawszy tajniki naszej duszy będzie mógł nam udzielić odpowiednich rad i wskazówek. A więc: Pomyśl, przemyśl, przemódl, zadecyduj. Możliwości Biorąc pod uwagę powołanie do służby Bogu i bliźniemu, możliwości są różne. Można osiągnąć kapłaństwo, można poświęcić się życiu konsekrowanemu składając śluby zakonne, można wreszcie zostać misjonarzem lub misjonarką. Z natury rzeczy mniej możliwości mają dziewczęta, ponieważ odpada im droga kapłaństwa. Tak jest z usta- nowienia samego Chrystusa, który nawet swojej Matce nie dał możliwości sprawowania Najświętszej Ofiary. 79 Musiała po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa przyjmować z rąk Apostołów Ciało Pańskie. A wiec, dziewczęta mogą poświęcić się życiu zakonnemu, mogą realizować powołanie misyjne. Do wyboru mają zakony, zgromadzenia i instytuty. Zakony mają surowszą regułę, zwłaszcza kontemplacyjne, to znaczy te, które nie utrzymują kontaktów ze światem zewnętrznym, a przynajmniej bardzo mało. Za to oddają się wiele modlitwie. Przeciętnemu człowiekowi wydaje się czasem nonsensem istnienie zakonów kontemplacyjnych. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę tę wielką prawdę, że to opatrzność Boża rządzi światem a nie ślepy los — wówczas pojmiemy nie tylko potrzebę, ale i konieczność istnienia takich wspólnot, które ustawicznie modlą się do Boga za cały świat, łącznie z tymi którzy nie chcą, lub nie mają czasu na modlitwę. Zakony kontemplcyjne chronią niejako świat przed Bożym gniewem. W przyszłym życiu dowiemy się dopiero, jak wiele każdy i każda z nas zawdzięcza modlitwom zakonów kontemplacyjnych. Gdyby którąś z was pociągało życie w zakonie czynnym, musi zapoznać się z duchem tego zakonu i z jego misją w Kościele, bo w zakonie czynnym, nie wystarcza tylko chęć modlitwy i pobożność. Trzeba ukochać pracę, zgodną z charyzmatem założycieli. Są też zgromadzenia i instytuty bezhabitowe, jeśli którąś z dziewcząt przerażałby habit. Zgromadzenia sióstr bezhabitowych dają możliwość pracy ewangeliza- cyjnej w środowiskach niedostępnych dla osób w habicie. Jeśli chodzi o chłopców, to mają większe możliwości 80 wyboru pracy misyjnej, gdyż w grę wchodzi kapłaństwo. Mogą pojechać na misje jako kapłani diecezjalni, za zgodą swego biskupa ordynariusza. Druga możliwość - to zostać misjonarzem w jakimś zgromadzeniu zakonnym, bądź to jako kapłan, bądź jako brat zakonny. Taki misjonarz różni się tym od księdza diecezjalnego na misjach, że nie pracuje sam, lecz razem z innymi swoimi współbraćmi i oprócz ewangelizacji — pełni jeszcze posłannictwo wypływające z charyzmatu swego zgroma- dzenia. Kandydat na misjonarza może więc zgłosić się do jakiegokolwiek zgromadzenia, prowadzącego misje za- graniczne. Jako salezjanin, muszę zaprezentować i zareklamować swoje zgromadzenie, a więc zachęcam do pracy na misjach salezjańskich, gdzie ewangelizację łączy się z pracą nad młodzieżą. W zgromadzeniu salezjańskim można pojechać na misje jako kapłan, po ukończeniu studiów filozoficznych, teologicznych, praktyki i po otrzymaniu święceń. Można też pojechać jako kleryk w ramach praktyki pedagogicznej po ukończeniu samej tylko filozofii, by potem kończyć studia teologiczne w krajach misyjnych i tam pozostać do pracy po świeceniach kapłańskich. Korzyści z tego są takie, że, po pierwsze, łatwiej jest w młodym wieku nauczyć się języka urzędowego i języków lokalnych, a po drugie, mody kleryk jest dla tubylców świadectwem, że można żyć w celibacie, co jest sprawą bardzo ważną dla budzenia powołań kapłańskich i zakonnych w krajach misyjnych. Wielką rolę mają do spełnienia na misjach nasi bracia 81 zakonni, zwani koadiutorami. Ci nie muszą tracić czasu na studiowanie filozofii i teologii, a mając jakiś fach w ręku, stają się na misjach nauczycielami zawodu, instruktorami. Zakładają szkoły i szkółki, lub centra zawodowe, niosąc ludziom Ewangelię, a równocześnie i możliwości rozwoju społecznego. Podobną rolę pełnią Siostry Salezjanki, które w większości wypadków pracują na misjach wspólnie z salezjanami. Polscy Salezjanie pracują w trzydziestu krajach świata, przeważnie na misjach międzynarodowych. Natomiast w Zambii i w Ugandzie prowadzą misje czysto polskie. W tych dwóch krajach pracują tylko Polacy. Inny rodzaj pracy misyjnej to opieka nad polskimi emigrantami. Pracę taką prowadzą Salezjanie w Ameryce Południowej oraz w kilku krajach Europy. Jak widzicie pole pracy jest bez kresów. Możliwości ogromne. Żniwo wielkie, ale żniwiarzy mało. Może zamiast prosić Pana, by posłał robotników na swoje żniwo — zgłosicie się sami i powiecie: Oto jestem! Poślij mnie! Jako temat do refleksji pozostawiam wam słowa pieśni śpiewanej chętnie przez polskiego Papieża, a także przez młodzież. “Pan kiedyś stanął nad brzegiem, Szukał ludzi gotowych pójść za Nim, by łowić serca słów Bożych prawdą. O Panie, to Ty na mnie spojrzałeś. Twoje usta wyrzekły me imię. Swoją barkę pozostawiam na brzegu, Razem z Tobą nowy zacznę dziś łów. 82 Spis rzeczy Spotkanie z wrakiem ................. 3 Bumerang ....................... 5 Diablik ......................... 8 Gigant czy karzeł ................... 11 Bogatsi, szczęśliwsi, radośniejsi ............ 14 Czy warto się trudzić ................. 17 Bo religia chleba nie da ................ 20 Już byłem przyjęty .................. 23 Kto mnie zmusi? ................... 26 Szumieć, czy nie szumieć ............... 29 Sprawa twoja i nie twoja ............... 32 Orzeł, kukułka czy wrona? .............. 36 Jak długo mam słuchać? ............... 39 Szkoła miłości ..................... 42 Zwycięzca, czy niewolnik? .............. 45 Jedno imię miłości ................... 47 Miłość na trzeźwo ................... 51 Bal w przedsionku .................. 54 Boże upoważnienie .................. 57 Odpowiedzialność ................... 60 Złe towarzystwo .................... 63 Uczciwy protest .................... 66 Na bezludnej wyspie ................. 70 Most .......................... 73 A jeśli? ......................... 76 Możliwości ....................... 79 1