8774
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8774 |
Rozszerzenie: |
8774 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8774 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8774 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8774 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jacek Dukaj
Ziemia Chrystusa
Wyszed�szy z d�ungli na pla��, m�czyzna zatrzyma� si�. W d�ungli panowa�
plamisty p�mrok, miejscami cie� g��bszy od ciemno�ci ksi�ycowych nocy, i
oczy blondyna, nagle zaatakowane ig�ami promieni wysoko stoj�cego s�o�ca,
o�lep�y; sta� i potrz�sa� g�ow�, p�ki nie odzyska� wzroku. Wreszcie bia�e plamy
rozp�yn�y si�; nasun�� g��biej na oczy jasny kapelusz, rozejrza� si�, zakl��
melancholijnie - i ruszy� na po�udnie.
Ocean szumia� leniwie, raz g�o�niej, raz ciszej, w rytm podnosz�cych si� i
gasn�cych fal.
W ci�gu dziesi�ciu minut marszu blondyn min�� sze�cioro wczasowicz�w.
Przygl�dali mu si� zdziwieni: na ca�ych siedemdziesi�ciu milionach hektar�w
nale��cych
do konsorcjum Paradise ludzi nosz�cych ubrania mo�na by�o policzy� na palcach
jednej r�ki - a on mia� na sobie czarne spodnie, ciemn� koszul�, nawet krawat.
Kochaj�ca si� w cieniu drzew para ujrzawszy go, zacz�a si� dziko �mia�;
rechotali tak, p�ki nie stracili tchu. Zignorowa� ich.
Min�wszy niewielki cypel, skr�ci� na po�udniowy zach�d; wzd�u� g��bokiego �uku
zatoki zmierza� ku drugiemu, przeciwleg�emu cyplowi. Przyspieszy�, rozci�gn��
usta w mimowolnym u�miechu ulgi: ju� rozpozna� rysy twarzy nagiego m�czyzny
rozci�gni�tego leniwie pod nadbrze�n� skarp�.
Gdy blondyn zatrzyma� si� tu� przy jego g�owie, przywleczony przeze� cie� pad�
na twarz �pi�cego.
W zasi�gu wzroku, pr�cz nich, nie by�o nikogo: d�ungla, pla�a, ocean, niebo,
s�o�ce. Fascynuj�cy, odleg�y i g��boki poszum �cigaj�cych si� fal. Usypiaj�cy
koncert pora�onej zakl�ciem niezrozumienia przyrody - nic wi�cej.
Blondyn na moment odgi�� rondo kapelusza i wytar� r�kawem zroszone potem czo�o.
Odetchn��. Po czym kucn�� i potrz�sn�� ramieniem �pi�cego.
Obudzony niech�tnie uni�s� lew� powiek�.
- Czego? - wymamrota�.
- Se�or Praduiga?
- Czego?
- Lopez Praduiga?
- A je�li tak, to co? Strzeli mi pan w �eb? Kim pan w og�le jest?
- Przysy�a mnie Dunlong, jestem z Ziemi Stalina, pan zapomnia� telefonu.
- Odczep si� pan, w ty�ek mia�em sobie go wetkn��? Czy te� kisi� si� tak we
w�asnym pocie? - Lopez obrzuci� m�czyzn� spojrzeniem pe�nym obrzydzenia
- A w og�le to da�em sobie urlop. Tego panu Dunlong nie powiedzia�?
- Ja nic nie wiem. Mam tylko pana zawiadomi�, �e Dunlong prosi pana o jak
najszybsze przybycie.
- Wracam za miesi�c. I trzy... cztery dni... Kt�ry dzisiaj jest? - Jak
najszybsze, to znaczy natychmiastowe.
-Aha. Do widzenia. Nie zas�aniaj mi pan s�o�ca, ja si� opalam.
- Powtarzam...
- Wed�ug kontraktu mam prawo do urlopu. Niech Dunlong mi tu...
Blondyn przerwa� mu. - Pan nie rozumie. Pan Dunlong prosi pana o powr�t. Gdyby
to by�o proste polecenie, pos�u�yliby�my si� kim� z obs�ugi Raju. A ja
pana prosz�.
Lopez wolno wsta�. By� m�czyzn� wzrostu doskonale �redniego i doskonale
�redniej tuszy i m�g�by uchodzi� za przeci�tnego, trzydziestokilkuletniego
biznesmena,
gdyby nie wspania�a koordynacja ruch�w, gracja zawodowego szermierza oraz
dziwnie spokojne spojrzenie, wzrok prawie senny. Chwil� trawi� s�owa blondyna.
- Legitymacja - rzuci�.
Wys�annik Dunlonga wyj�� j� z tylnej kieszeni spodni i niech�tnie poda�
Lopezowi. By�a to gruba, niewielka karta ze zdj�ciem blondyna, kodami
identyfikacyjnymi
(DNA, profilu g�osu, siatk�wki oka), danymi osobowymi w�a�ciciela (nazywa� si�
Ulrich K.G. Tysler), opatrzona emblematem departamentu wkomponowanym w
uniwersalne,
zaakceptowane przez UEO logo niepodleg�ej Ziemi z dodatkiem Stalin's Earth, K T.
O. G. Na odwrocie znajdowa�a si� p�ytka kontrolna. Lopez odblokowa� j�
i odda� legitymacj� Tyslerowi.
Ten westchn�wszy, przycisn�� do p�ytki kciuk - cho� po prawdzie r�wnie dobrze
m�g�by to by� kt�rykolwiek inny palec, dowolny kawa�ek cia�a: dla sprawdzenia
genotypu ka�da kom�rka jest dobra - p�ytka po�era�a nab�onek, linie papilarne
mo�na wszak zmienia� jak kolor oczu, a samego siebie nie podmienisz.
Alarm nie w��czy� si�.
- Ale� pan strachliwy.
- Mam nadziej�, �e to nie jest fa�szywka; nie ma tu nigdzie �adnego terminalu,
na kt�rym m�g�bym j� sprawdzi�.
- Paranoja.
- Dobrze o tym wiem. - Praduiga odwr�ci� wzrok i zacz�� wypatrywa� czego� na
oceanie. - A teraz powie mi pan, czego to w�a�ciwie Dunlong chce ode mnie.
Ulrich zdj�� kapelusz i zacz�� si� nim wachlowa�.
- Nie wiem.
- Nie poinformowa� pana, c� to za argument mnie przekona? Zapomnia� go pan?
-Nie zapomnia�em. Powiedzia�em ju�: on pana prosi.
- Tak, to istotnie niezwyk�e... No dobrze, a panu nic nie obi�o si� o uszy?
- Panie, plotki mam tu powtarza�? Idzie pan czy nie?
- Niby z jakiego powodu?
Ulrich westchn�� do nieba. - Tak my�la�em.
- Tak pan my�la�? A co, znamy si� sk�d�?
- Nie, nie. Celi�ski to przewidzia�. Tu mi kaktus, powiedzia�, jak on na to
p�jdzie.
Lopez oderwa� wzrok od oceanu. - Celi�ski?
- Czeka w helikopterze przy Bramie. Mamy zabukowany przerzut na czternast�
czterdzie�ci. - Tysler nagle zaniepokoi� si�. - Zegar, czas - rzuci�.
- Dwunasta pi��dziesi�t dwie - poinformowa� go zegarek.
- Cholera.
- Celi�ski. - Lopez pokr�ci� g�ow�. - Co w tym robi Zwrotnicowy ze Zwiadu? -
spyta�, bardziej samego siebie.
Tyslerowi r�ka omdla�a i prze�o�y� kapelusz do lewej.
- Dunlong go wys�a�, w nadziei, �e pana przekona. Kumpel kumpla.
Lopez dozna� objawienia. - Jest Ni�?
- Co?
- Z�apali�cie Ni�?
- M�wi�em, nie b�d� tu powtarza� plotek. Nie chc� wyl�dowa� w Piekle.
Lopez u�miechn�� si� i pokr�ci� g�ow�. - A za jak� to plotk� mo�na wyl�dowa� w
Piekle? Ni� z�apali.
Ulrich j�kn��. - Cz�owieku, miej�e lito��! Powiedz, �ebym si� odwali� i ko�czmy
to. Roztapiam si�! C� tam widzisz w tej wodzie?!
- Czego nie widz� - zaakcentowa� Praduiga. - Masz pan szcz�cie, jakby tu by�a,
pr�dzej wypru�aby ze mnie flaki... Skrzywi� si� porozumiewawczo. - Mo�e
pop�yn�a za cypel. Jazda, zmywamy si� st�d, zanim wr�ci.
Ulrich z ulg� wypu�ci� powietrze z p�uc, w�o�y� kapelusz i powt�rnie si�
u�miechn�� - u�miechem m�czennika. - No. To ju�. Zej�cie do tuneli jest na
p�nocy.
Mam nadziej�, �e nie p�nocny cypel mia� pan na my�li.
- �lepy nie jestem. Pozostawia� pan �lady jak ranny ��w.
Lopez wymin�� Tyslera i ruszy� wstecz po tych �ladach. Ulrich ponownie j�kn�� i
truchtem podbieg� do niego - Praduiga narzuci� straszliwe tempo.
Po mini�ciu cypla dostrzegli ko�ysz�cy si� w oddali na falach kuter stra�y
przybrze�nej Imperium Azteckiego. Korzystaj�c z gwarantowanej przez konsorcjum
s�onecznej pogody, �o�nierze Syna Bog�w opalali si� na pok�adzie, przygl�daj�c
si� z zaciekawieniem owym tajemniczym nadludziom, za odezwanie si� do kt�rych,
u�miechni�cie - prawo karze �mierci�.
Praduiga i Tysler w dziesi�� minut dotarli do sztucznej �cie�ki, wcinaj�cej si�
w d�ungl� g�adkim �ukiem. �cie�k�, ju� os�oni�ci od straszliwie pal�cego
s�o�ca, doszli do zej�cia do stacji sieci podziemnych kolejek Raju, kt�re
stanowi�y jedyny dost�pny na jego terenie �rodek komunikacji ka�dy inny
zburzy�by
t� niemal czarodziejsk� wizj� bezczasowej krainy szcz�cia i spokoju. W ko�cu
dojechali do Bramy, gdzie Lopez z�o�y� w przechowalni swoje rzeczy. Czeka�
ju� tam na nich �mig�owiec.
Kwadrans potem znajdowali si� ju� w powietrzu, w drodze do Tenochtitlan.
- Panie majorze.
- Taa?
- Linainen.
- Prze��cz.
W miniaturowych s�uchawkach majora, ukrytych w jego ma��owinach usznych,
zaszemra� g�os porucznika Linainena: - Wszystko obsadzone. Trzymamy w�w�z i
zbocza, nikt niczego nie zauwa�y�.
Nie odrywaj�c wzroku od uk�adu tr�jwymiarowych projekcji, przedstawiaj�cych pod
r�nymi k�tami i w r�ny spos�b rozpo�cieraj�c� si� ni�ej, zalesion�
kotlink�, major rzuci� od niechcenia: - A jak Carterczycy?
- Jak to oni. W ko�cu co yantscharzy, to yantscharzy. Linainen za�mia� si�,
powt�rzywszy stary slogan reklamowy.
- Gdyby co� si� zacz�o, natychmiast meldowa�.
- Ta jest.
Major strzeli� palcami i sier�ant-��czno�ciowiec przerwa� po��czenie.
Nad kotlin� leniwie wstawa� szary �wit.
Major podszed� do skarpy zamykaj�cej od p�nocy p�k� skaln�, na kt�rej mie�ci�
si� punkt dowodzenia. By� on zamaskowany jednostronnymi holografikami
przedstawiaj�cymi t� sam� wisz�c� nad przepa�ci� p�k� i nag� �cian� za ni�,
puste i nietkni�te przez cz�owieka, lecz przesuni�te w prz�d o sze�� metr�w,
co z odleg�o�ci p� mili by�o w�a�ciwie nie do dostrze�enia - chyba �e kto�
wycelowa�by w to miejsce laserowy dalmierz b�d� przyjrza� si� mu okiem
analizatora
KTZ, jednak�e podobnego sprz�tu demajska partyzantka antykomunistyczna nie
posiada�a. Poza tym maskowanie by�o doskona�e, poch�aniano nawet ciep�o cia�
ludzkich ukrytych za holografikami; maszyny na jego miejsce emitowa�y sztuczne,
znikome ciep�o ska�y, oszukuj�c w ten spos�b satelity i wprowadzaj�c w
b��d ewentualnych dociekliwych obserwator�w wyposa�onych w gogle wychwytuj�ce
promienie podczerwone. To r�wnie� by� zbytek ostro�no�ci - partyzanci wszak
nie mieli dost�pu do tak wyrafinowanej techniki, nie dysponowali �adnym
kosmodromem, z kt�rego mogliby wys�a� na orbit� w�asne sputniki. Zreszt� i tak
huntery Sojuszu natychmiast by je str�ci�y.
I w�a�nie z uwagi na owe huntery, a� nazbyt sprawne zabytki okresu zimnej wojny
- "niech je szlag", kl�� w my�lach major - przerzut Skalpela musia� nast�pi�
w ostatniej chwili, zgrane musia�o by� to co do sekundy. Ostatni� rzecz�, jakiej
Dunlong i rz�d Ziemi Stalina sobie �yczyli, by�o dozbrajanie tych, kt�rych
zamierzali podbi� - je�liby bowiem Skalpel zosta� trafiony przez jaki�
orbituj�cy my�liwiec, niechybnie do tego w�a�nie doprowadzi�aby analiza jego
szcz�tk�w
przeprowadzona przez naukowc�w Sojuszu. Czas rozpocz�cia akcji ustalono z g�ry i
atakuj�cy musieli si� do niego dostosowa�, nie wchodzi�y w gr� �adne korekty:
Skalpel mia� zosta� wystrzelony na tutejsz� orbit� o sz�stej siedemna�cie i pi��
sekund; troch� p�no, lecz ani jedna z trzech stali�skich orbitalnych
Katapult nie przechodzi�a wcze�niej nad analogicznym obszarem Ziemi Stalina.
Major odczyta� czas: pi�ta pi��dziesi�t siedem. Jeszcze dwadzie�cia minut.
Nie lubi� akcji o tak napi�tym harmonogramie.
Kotlina mia�a kszta�t zbli�ony do elipsy zorientowanej po�udnikowo, o kr�tszej
�rednicy bliskiej trzem kilometrom, d�u�szej - dwa razy wi�kszej. Porasta�
j� g�sty, zbity las, puszcza prawie; teren by� tam mocno pofa�dowany, poryty
pomniejszymi jarami i w�wozami, w kt�rych szemra�y kr�te strumienie sp�ywaj�ce
do do�� sporej rzeczki, opuszczaj�cej nieck� w�wozem po�udniowo-wschodnim.
Ponadto z kotliny wyj�� mo�na by�o na zach�d, przez nisk� prze��cz oraz
wspinaj�c
si� po p�nocnym zboczu, kt�re jako jedyne nie by�o morderczo strome.
Major mrukn�� has�o i mikroprocesor szkie� kontaktowych pokrywaj�cych jego ga�ki
oczne strzykn�� rozkazami zbitymi w elektromagnetyczne impulsy: wzrok
m�czyzny natychmiast wyostrzy� si� nieludzko. Major rozpocz�� powoln� lustracj�
kotliny; wypatrywa� jakichkolwiek oznak nienaturalnego o�ywienia w obozie
partyzant�w.
Jego ubioru maskuj�cego nie przyozdabia�y �adne znaki identyfikacyjne ani
oznaczenia stopnia, podobnie by�o z reszt� �o�nierzy - mogli s�u�y� w armii
ka�dego tutejszego kraju. Bardzo skrupulatnie skontrolowano ich ekwipunek w
poszukiwaniu zb�dnych przedmiot�w, kt�re - w wypadku kl�ski - mog�yby da� do
my�lenia partyzantom czy te� za du�o powiedzie� jajog�owym Sojuszu. Odrzucono
nawet jednego Carterczyka z racji niezwykle skomplikowanych operacji, jakie
przeszed� po zranieniu w kt�rej� z wcze�niejszych batalii - �lady owych operacji
pozosta�y w jego ciele i na pewno wprawi�yby w zdumienie przeprowadzaj�cych
jego sekcj� demajskich patolog�w.
- Majorze Crueth?
- O co chodzi, Fauers?
- Pozosta�o dziesi�� minut do wyj�cia Skalpela. Trzeba wys�a� potwierdzenie.
- Potwierdzam. Od tej chwili zabraniam u�ywa� tak�e laser�w komunikacyjnych.
Crueth przeni�s� wzrok na zachodni stok. Prze��cz obsadza� oddzia� porucznika
��czy�skiego (pi�ciu technicznych plus pluton Carterczyk�w pod dow�dztwem
sier�anta Murphy'ego). Mieli tam trzy TZ-16 oraz dwa niskoenergetyczne lasery
snajperskie - opr�cz, rzecz jasna, podstawowego uzbrojenia yantschar�w. Ze
wszystkich trzech zaj�tych przez ludzi Cruetha by� to punkt najtrudniejszy do
obrony. Prze��cz niska, szeroka, las si�gaj�cy grani z obu stron. Zdecydowano
si� wi�c na wysadzenie zbocza w powietrze: po prostu sp�ynie ono, wraz z lasem,
w kotlin� - potem ka�dy wspinaj�cy si� b�dzie widoczny jak na d�oni. Z
kolei oddzia� porucznika Linainena (trzy dru�yny, czterech technicznych) mia� za
zadanie zamkni�cie partyzantom drogi ucieczki przez gra� p�nocn�. Stok
�w by� od dw�ch trzecich wysoko�ci pozbawiony ro�linno�ci: sucha, kamienista
pochy�o��. Natomiast Carterczykami obsadzaj�cymi w�w�z po�udniowo-wschodni
dowodzi� sam major. W�w�z teoretycznie by� �atwy do obrony - lecz stanowi�
g��wne i najcz�ciej u�ywane przez partyzant�w wej�cie do kotliny i po ataku
Skalpela to w�a�nie nim b�dzie si� pr�bowa�a wydosta� z piek�a wi�kszo�� z nich.
Major nie zamierza� ryzykowa�: �ci�gn�� z Ziemi Stalina Cerbera-1200 -
samobie�n�, obdarzon� sztuczn� inteligencj� �mier�. P�toratonowa bestia zdolna
by�a w pojedynk� zatrzyma� szturm kompanii czo�g�w starej generacji. Ten
cud techniki mordu i zniszczenia skonstruowano na Ziemi Hanta, Musslijczycy
sprzedali Ziemi Stalina tysi�c jego sztuk, jako bonus do tajemnicy wszczepu
m�zgowego, za prawo do eksploatacji przez p� wieku stalinowego Charona. Crueth
ocenia�, i� sama ta maszyna zdo�a spokojnie utrzyma� w�w�z, na wszelki
wypadek jednak obsadzi� zbocza czterema dru�ynami, pi�ta za�, w charakterze
ostatniego zabezpieczenia, usadowi�a si� za tezetk� u przeciwleg�ego jego
wylotu.
Major Crueth by� cz�owiekiem systematycznym, dok�adnym, pedantem niemal�e,
potrafi� zabi� za g�upot� i niedopatrzenia wystawiaj�ce na niepotrzebne ryzyko
�ycie jego ludzi. �o�nierze, kt�rymi dowodzi�, wiedzieli o tym (sam postara�
si�, by wiedzieli) i dawa�o im to specyficzne poczucie bezpiecze�stwa. Crueth
zast�powa� im prawo i bog�w - on by� sprawiedliwo�ci� �wiata, kt�ry sprawiedliwy
nie jest, je�li nie musi.
- Pi�� minut, sir.
Wyt�pienie partyzant�w - od dziesi�tk�w lat soli w oku Sojuszu - stanowi�o
niejako gest dobrej woli, a zarazem demonstracj� si�y Stali�czyk�w. Pertraktacje
znajdowa�y si� na etapie zdzierania masek - Sojusz wci�� jeszcze nie wiedzia�, z
kim w�a�ciwie rozmawia. Wed�ug ocen specjalist�w, ca�kowite przej�cie
w�adzy winno nast�pi� najwy�ej za p�tora roku. By�o to tempo doprawdy
rekordowe. Dla por�wnania: Musslijczycy Ziemi� Sto podbijali prawie dwana�cie
lat,
a nadal m�wi�o si� o jakich� powstaniach czy zorganizowanym podziemiu. Ziemia
Demajskiego stanowi�a �up o tyle �atwy, i� panowa� na niej ustr�j totalitarny,
kt�ry jest wr�cz stworzony dla zakulisowych podboj�w, jako �e z za�o�enia
utrzymuje nar�d w stanie permanentnego podboju, a wi�c jedyne, co zdobywca musi
uczyni�, to zmieni� kilku ludzi na szczycie, tych, kt�rzy dzier�� w swych r�kach
w�adz� absolutn�, a kt�rzy ju� i tak stanowi� dla ludu ciemn� tajemnic�.
Gdy po powrocie pierwszych Zwiadowc�w z dopiero co odkrytej Ziemi Demajskiego
rozesz�a si� wie��, i� komuni�ci zd��yli ju� zapanowa� tam nad ca�ym globem,
�wi�towano w wydziale przez kilka dni.
Wed�ug analiz przedstawionych przez Biuro Zwrotnic, Ziemia Demajskiego by�a
efektem dosy� p�nego rozga��zienia: w roku 1901 pewien Murzyn z jednego
z plemion Afryki �rodkowej umar� tam minut� wcze�niej, ni� powinien. (Norm�
stanowi�a, rzecz jasna, historia Ziemi Stalina). G��bszych, subtelniejszych
i bardziej szczeg�owych praprzyczyn nie doszukano si�, zreszt� nie by�y one a�
takie wa�ne. W ka�dym razie w wyniku owej przyspieszonej �mierci, czterdzie�ci
lat p�niej Zwi�zek Radziecki, kt�rego przyw�dc� by� rzeczony Anatolij Demajski
(ojciec Polak, matka Ukrainka) -bynajmniej nie ufaj�cy �lepo zapewnieniom
Hitlera - sam napad� i zdruzgota� Trzeci� Rzesz�, wskutek czego jego strefa
wp�yw�w si�gn�a Atlantyku. I w�a�nie Sowieci, nie USA, zyskali dost�p do
umys��w
wi�kszo�ci najwi�kszych fizyk�w pracuj�cych dla Niemc�w - stanowi�o to zreszt�
r�wnie� pochodn� szczeg�lnej, d�ugofalowej polityki Demajskiego w kwestii
nauki i naukowc�w. Nie by�o Hiroszimy, Nagasaki, nie by�o i Ja�ty - by� za to
szkocki pogrom i Traktat Tananariwia�ski. W roku 1961 ju� tylko podbita przez
cesarsk� Japoni� Australia nie znajdowa�a si� pod panowaniem Nieomylnych. Teraz
major Crueth mia� za zadanie zlikwidowa� ostatnie gniazda oporu; Stali�czycy
chcieli przej�� ca�� Ziemi� za jednym zamachem.
Faktem do�� zastanawiaj�cym by�o, i� Josif Wissarionowicz D�ugaszwili vel J�zef
Stalin zosta� w�adc� rosyjskiego imperium tylko na jednej z dotychczas
odkrytych Ziem, na Ziemi Stalina w�a�nie - st�d te� jej nazwa. Na wszystkich
innych jakie� wcze�niejsze odga��zienie (�mier� tego Murzyna, dajmy na to)
wyklucza�o t� ewentualno��. D�ugi czas trwa�y dyskusje, czy nazywanie Ziemi
imieniem najwi�kszego zbrodniarza w jej dziejach nie jest rzecz� co najmniej
niesmaczn�. Lecz konwencja UE nie pozostawia�a wyboru: to ten cz�owiek stanowi�
podstawowy wyr�nik. (Drugim zastanawiaj�cym faktem by� procent Ziem, kt�rych
podstawowymi wyr�nikami byli podobni ludob�jcy - si�ga� on siedemdziesi�ciu).
Ostatecznie zaakceptowano t� nazw�: pomimo wszystko Stalin by� ju� jedynie
papierow� przesz�o�ci�. Podobnie niewiele os�b protestowa�oby przeciwko nazwaniu
Ziemi imieniem Nerona - ju� �miano si� z po�aru Rzymu. Historia nie jest
dobra ani z�a - historia po prostu jest.
Zdobycie przez Ziemi� Stalina dost�pu do tego �wiata, do kt�rego podboju w�a�nie
przyczynia� si� Crueth, stanowi�o niew�tpliwie wielki sukces Katapulciarzy.
Ziemia Stalina nie by�a bynajmniej Ziemi� najbogatsz� z wszystkich czterech Ziem
niepodleg�ych, chocia� to na niej skonstruowano pierwsz� Katapult�, i
to ona (przez g�upot� swych przyw�dc�w) zdradzi�a za darmo sekret maszyny
odkrytym na pocz�tku �wiatom r�wnoleg�ym - trac�c w ten spos�b jedyn� przewag�,
jak� dysponowa�a. Nie by�a r�wnie� pot�g� kolonialn�: podbi�a wszystkiego trzy
Ziemie, z czego jedna przechodzi�a w�a�nie okres wt�rnego �redniowiecza,
na drugiej po zag�adzie atomowej tylko wiatr hula� pod czarnym niebem zasnutym
ob�okami radioaktywnego py�u; jedynie Ziemia O'Liete'a by�a co� warta, jej
naukowcy w niekt�rych dziedzinach przegonili naukowc�w stali�skich, a z�o�a ropy
mieli tam wci�� obfite. Prawd� m�wi�c, to Ziemia Stalina by�a biedna -
na pewno w por�wnaniu z takimi mocarstwami jak Ziemia Mussli czy Tera.
Stali�czycy na gwa�t potrzebowali nowych technologii, ropy, z�� rud, taniej
si�y
roboczej, przestrzeni �yciowej i �yznych ziem. Grozi� im g��d, grozi� kryzys,
grozi�a nag�a inwazja z innych �wiat�w. Jedynym ratunkiem zdawa�a si� - znowu
- Katapulta; marzy�a im si� taka Ziemia Cartera czy Hanta. To by�a loteria.
Uk�ad si� m�g� si� bardzo szybko zmieni�.
Dlatego te� utrzymuj�c w tajemnicy fakt zdobycia Ziemi Demajskiego, sprytnie to
wykorzystuj�c - mogli tak wiele zyska�.
Crueth zastanawia� si�, ile naprawd� Ziem zosta�o dot�d odkrytych: ka�dy wszak
rozumowa� w ten spos�b. Sier�ant Fauers podszed� do majora, poda� mu mask�
przeciwgazow� wraz z niewielk� butl� z powietrzem i zameldowa�:
- Odliczamy od trzydziestu.
Crueth skin�� g�ow�, wy��czy� wzmocnienie szkie� i za�o�y� mask� oraz czarne
gogle.
Skalpel zosta� katapultowany dok�adnie o oznaczonym czasie. Zgodnie z planem
ustabilizowa� sw�j lot, wszed� na orbit� stacjonarn� i przes�a� na powierzchni�
sygna� READY.
- Start - mrukn�� major, a Fauers "klepn��" w niematerialny klawisz widmowego
terminalu i w kotlin� uderzy� grom. G��wny poziom bazy partyzant�w mie�ci�
si� osiem metr�w pod powierzchni� gruntu; mogliby si� tam broni� do�� d�ugo. Jej
zniszczenie by�o podstawowym zadaniem Skalpela. Straszliwej mocy promie�
jego lasera ci�� ziemi� jak mas�o; mkn�� szybko i pewnie, po spirali, ku
�rodkowi celu. W pi�� sekund przeby� ca�� zaprogramowan� drog�, po czym w
tytanowej
kuli satelity nast�pi�a implozja, b�ysn�y na moment jego dysze i, pos�uszny
autodestrukcyjnemu algorytmowi, Skalpel run�� w atmosfer�, spalaj�c si� do
nierozpoznawalnych szcz�tk�w.
Podziemna baza partyzant�w ju� nie istnia�a; wy�ej, na powierzchni ziemi, szala�
po�ar. Niecka zaczyna�a si� zmienia� w szalone inferno.
Major pozwoli�, by ogie� rozprzestrzeni� si� na prawie ca�� kotlin�, po czym
wyda� rozkaz: - Tlen�wka.
Grzmotn�o i parabolicznym torem wspi�� si� w b��kit cygarowaty pocisk. Po
chwili eksplodowa�: na niebie j�a si� w b�yskawicznym tempie rozrasta� t�usta
chmura. Major odkr�ci� zaw�r butli z powietrzem.
Po�ar zgas� w ci�gu kilku minut: chmura - z�owrogi ciemny stw�r rozpe�z�y po
niebosk�onie - pi�a tlen, wysysa�a go spod siebie, jak wampir krew z ofiary.
Zanim zd��y�a si� nasyci�, Crueth rozkaza� wystrzeli� nast�pny pocisk.
I nast�pny.
I nast�pny.
Po kwadransie mrukn��:
- Powinni ju� si� zorientowa�, �e to si� nie sko�czy.
Oblicza�, i� w maski i butle z powietrzem wyposa�onych by�o nie wi�cej, jak
czterystu-pi�ciuset partyzant�w. Cz�� z nich zgin�a w bazie. Jednak i tak
pozostaje znacz�ca si�a. Crueth s�dzi�, i� poj�wszy, �e chmura tlenowa tak
szybko nie zniknie, rzuc� si� w panice do wyj�� z kotliny, nie bardzo nawet
my�l�c o uzbrojeniu - by� jednak z urodzenia i wychowania pesymist�, przygotowa�
si� wi�c na regularny szturm.
Gdzie� na p�nocy rozleg� si� huk.
W tej samej chwili sier�ant Fauers zameldowa�: - Id� na prze��cz.
I po chwili: - Stok p�nocny, sir.
Tak� kolejno�� prognozowa� komputer - ze wzgl�du na odleg�o�ci. Czterdzie�ci
sekund p�niej mieli si� pojawi� pierwsi uciekinierzy, kt�rzy wybrali drog�
przez w�w�z.
Crueth przeszed� na wschodni� stron� p�ki.
Pojawili si�.
Poukrywani za osobistymi holografikami Carterczycy rozpocz�li nieregularny,
spokojny ostrza� - wynurzaj�ce si� z lasu sylwetki pada�y ju� po kilku krokach.
Strza��w s�ycha� nie by�o: Steirlsony posiada�y wbudowane t�umiki pr�niowe, by�
to ostatni model, dopiero co wypuszczony przez hantyjsk� sp�k� Steirl
& Son - pracowa�a ona wy��cznie "na zam�wienia" Carterczyk�w, co od dawna
stanowi�o przedmiot sporu pomi�dzy nimi a Musslijczykami. Komputery celownicze
karabink�w przesy�a�y przetworzone obrazy celu szk�om kontaktowym pokrywaj�cym
oczy �o�nierzy: ka�de ich spojrzenie stanowi�o dla owych komputer�w rozkaz.
�aden partyzant nie przeszed� wi�cej jak dziesi�� metr�w.
Potem nagle w w�w�z wbieg�o kilkudziesi�ciu uzbrojonych, ostrzeliwuj�cych si�
chaotycznie Demajczyk�w. Cerber uzna�, i� czas wkroczy� do akcji. Rozleg�o
si� st�umione strfurrrch! - i partyzanci opadli powoli na ziemi� w postaci
rzadkiego, czerwonego deszczu krwi, ko�ci i mi�sa.
- Jak idzie ��czy�skiemu? - spyta� Crueth Fauersa.
- Popisuje si�. Odczeka� i przysypa� tym zboczem kilkunastu skuba�c�w.
- Ale k�opot�w nie ma?
- Niee.
Niewidoczny Cerber pos�u�y� si� tym razem niewielkiej mocy laserem: niewidzialna
dla cz�owieka ig�a wypali�a w czo�ach atakuj�cych mikroskopijne dziurki;
potkn�li si� dziwnie i upadli.
Carterczycy zintensyfikowali ostrza�.
Z p�nocy dobieg� przeci�g�y, wibruj�cy grzmot.
- Co jest?
- To Linainen, panie majorze. Demajczycy wyci�gn�li sk�d� wyrzutnie rakiet
ziemia-ziemia.
- O kurwa. Daj mi go.
W uszach Cruetha zaszemra� g�os porucznika; w tle trzaska�a bro� maszynowa
partyzant�w, co� hucza�o.
- Co tam si� dzieje, Linainen?
- Te sukinsyny mia�y tu gdzie� tajny arsena�. Wal� do nas zza za�omu.
- Poradzisz sobie?
- Nam krzywdy nie zrobi�, a sami na zbocze i tak wyj�� nie mog�, bo yantscharzy
ich zetn�. Pi��... trzy minuty i podusz� si� jak nic.
Siedem minut p�niej strza�y na wszystkich trzech przej�ciach ostatecznie
usta�y.
Crueth odczeka� chwil�, poleci� wystrzeli� jeszcze jedn� tlen�wk� i wyda� rozkaz
powrotu.
Najpierw do jaskini wycofa� si� mia� kilkuosobowy "sztab" majora wraz z paroma
skrzynkami sprz�tu. Jaskinia si�ga�a jakie� dwadzie�cia metr�w w g��b
ska�y za p�k�; obszar przerzutowy - kula o promieniu dw�ch i p� metra, kt�rej
rzutem na skalne pod�o�e by�o ko�o oparte na jej �rednicy, odznaczaj�ce
si� ja�niejszym kolorem, albowiem liczba dotychczasowych przerzut�w by�a
nieparzysta - umiejscowiony by� dok�adnie na �rodku groty, aby unikn��, w razie
przypadkowych odchy��w, wbicia jakiego� nieszcz�nika w �cian�. Od si�dmej
trzydzie�ci pi��, co p� minuty, Katapulta umieszczona w tym samym miejscu na
Ziemi Stalina dokonywa�a kontrolnych przerzut�w.
Po rozkazie Cruetha szeregowy Loon pobieg� w g��b jaskini, wyj�� wcze�niej ju�
przygotowany na plastikowej tabliczce harmonogram powrotu (oznaczony symbolem
A-l; istnia�o dwana�cie jego wariant�w), odczeka�, a� ko�o piasku zniknie,
po�o�y� tabliczk� na polu przerzutowym i szybko odskoczy� - szeregowy Loon ba�
si� Katapult. Potem da� znak przygotowanym ju� do powrotu technikom; podeszli
do�, a on porozmieszcza� ich wok� ko�a, by mogli na nie wej�� maksymalnie
szybko - taka by�a procedura.
Z powrotem zmaterializowa� si� piasek, harmonogram znikn��. Loon zanotowa� czas;
minut� od pojawienia si� potwierdzenia rozpocznie si� seria przerzut�w
- co dziewi��dziesi�t sekund jeden.
I zn�w - znikn�o ko�o piasku, powr�ci�a ska�a. Sta� na niej zielony ostros�up.
- Okay, w�azi� - zakomenderowa� Loon i technicy, wraz z ca�ym swym
elektronicznym z�omem, weszli na pole Katapulty.
To samo dzia�o si� w podobnych punktach przerzutowych przy p�nocnym zboczu i
zachodniej prze��czy.
Major Crueth, stoj�c przy wej�ciu do jaskini, obserwowa� sprawne wycofywanie si�
z w�wozu dru�yn Carterczyk�w. Ci s�ynni �o�nierze w swym pe�nym rynsztunku
prawie ju� nie przypominali ludzi, mo�e tylko liczb� ko�czyn i og�lnym zarysem
sylwetki. Dwie godziny zabiera�o im samo ubranie si�, przygotowanie do akcji.
Najpierw, na go�e cia�o, wdziewali lekki, przezroczysty kombinezon -
wyrafinowany produkt hantyjskiej biotechnologii, utrzymuj�cy sta�� wilgotno��,
temperatur�,
zamykaj�cy wszelkie rany, zatrzymuj�cy up�yw krwi. Na to sz�y skomplikowane
zespo�y wzmacniaczy ruch�w, stanowi�cych zarazem dodatkowe ochraniacze. Potem
w�a�ciwe pancerze. Na to - str�j maskuj�cy. Na to uzbrojenie: podstawowe,
pomocnicze, setka innych bajer�w; na plecach, na wysoko�ci nerek, niewielkich
rozmiar�w butla z powietrzem wystarczaj�cym na tydzie� forsownego marszu. Ubi�r
carterskich �o�nierzy by� hermetyczny, chroni� r�wnie� przed pot�n� dawk�
promieniowania. Buty - wysokie, ci�kie - stanowi�y cz�� kombinezonu; d�onie
pokrywa�y grube r�kawice, zaopatrzone w wiele niedostrzegalnych go�ym okiem
mechanizm�w, kt�re dla Cruetha by�y ju� lekk� przesad� (na przyk�ad taki
punktowy laser o�wietlaj�cy). G�ow� okrywa� jajowaty he�m powleczony kapturem
kombinezonu maskuj�cego. G�rna cz�� twarzy ukryta by�a za g�adk� bulw�
lustrzanej os�ony, kt�ra kry�a r�wnie� systemy celownicze - ich ostatni� warstw�
by�y owe szk�a kontaktowe: yantschar m�g� patrze� na pole bitwy na dziesi�tki
r�nych sposob�w, z kt�rych ludzki wcale nie znajdowa� si� na pierwszym miejscu.
Dolna cz�� twarzy przes�oni�ta by�a mask� przeciwgazow� z dodatkow� os�on�,
zwykle bowiem owa maska stanowi�a najs�abszy punkt - wybiega� z niej w��
prowadz�cy
do butli z powietrzem, niewidoczny pod kombinezonem. Ani jeden skrawek cia�a nie
pozostawa� odkryty. Gdyby sto, sto pi��dziesi�t lat temu pojawi�y si�
w jakim� mie�cie Ziemi Stalina podobne stwory - ludzie wialiby od nich z
krzykiem.
Powszechnie s�dzi si� - i s�usznie - �e �o�nierz najemny, walcz�cy za pieni�dze
czy te� z innych powod�w, z kt�rych najwa�niejszym nie jest uwarunkowanie
kulturowe oraz osobisty stosunek do sprawy, za kt�r� si� bije, jest nic nie wart
w por�wnaniu z �o�nierzem armii regularnej. Yantscharzy byli jednak�e
kim� w rodzaju nowo�ytnych Szwajcar�w - w�a�ciwie jedyny eksportowy towar Ziemi
Cartera stanowili najemnicy.
Ziemia ta zosta�a odkryta przez Terajczyk�w. Ich Zwiadowcy szybko zorientowali
si� w tamtejszych wypaczeniach historii: za prezydentury Cartera (bardzo
prawdopodobne, �e i z jego winy) rozp�ta�a si� trzecia wojna �wiatowa, w kt�rej
posz�y w ruch atom�wki, wskutek czego nast�pi�o je�li nie cofni�cie si�
w rozwoju, to w ka�dym razie silne jego zahamowanie: rozpad pa�stw, wszelkich
dawnych struktur, og�lny chaos, powszechna wojna. Zwierz�ta normalne walczy�y
ze zwierz�tami zmutowanymi, zwierz�ta zmutowane z lud�mi, ci z w�asnymi
mutantami, a ludzcy mutanci z maszynami - i wszyscy mi�dzy sob�. Walka,
przetrwanie-by�
doskona�ym wojownikiem, oto cel. Ka�de kolejne pokolenie Carterczyk�w by�o w tym
lepsze.
Terajczycy pope�nili zasadniczy b��d w ocenie. Ich analitycy stwierdzili, �e
�wiat, w kt�rym panuje podobna anarchia i gdzie ka�dy bije si� z ka�dym,
jest bardzo �atwy do podbicia, a to chocia�by na zasadzie wygrywania jednych
przeciwko drugim, a tak�e dlatego, i� Carterczycy, je�li chodzi o technik�,
pozostali �adnych par� dziesi�tk�w lat w tyle, co - zw�aszcza w przypadku
techniki wojskowej stanowi straszliwy handicap.
Drogo kosztowa�a ich ta pomy�ka. Yantscharzy po pierwszych kl�skach szybko
zjednoczyli si� w obliczu wsp�lnego wroga, zacz�li zdobywa� na nim bro�, zdobyli
tak�e nierozwa�nie przerzucon� na ich Ziemi� Katapult� i sami j�li gn�bi�
Terajczyk�w. Nast�pnie sprzymierzyli si� z Musslijczykami, kt�rzy ju� od dawna
mieli chrapk� na Ziemi� Hanta. Musslijczycy zacz�li dostarcza� im nowoczesny
or�. Trzy miesi�ce p�niej prezydent Ziemi Tera podpisa� uk�ad pokojowy.
Carterczycy zachowali niepodleg�o��, Ziemia Hanta przesz�a pod protektorat
musslijski, ponadto Terajczycy zobowi�zani zostali do zap�acenia gigantycznej
kontrybucji. W zamian za� za dostawy Musslijczycy mieli zapewnion� pomoc
carterskich najemnik�w przy kolejnych podbojach. Z czasem najemnicy ci zyskali
sobie s�aw� wojownik�w wr�cz niepokonanych; oczywi�cie wiele w tym by�o mitu i
reklamy - lecz tak�e cz�� prawdy.
Yantschar�w mo�na kupi� ca�kowicie: na czas tej akcji zamontowano im �adunki
wybuchowe, aby mo�na by�o szybko zniszczy� ich up�r i bro�, gdyby zasz�a
taka konieczno��, a pomimo wysi�k�w in�ynier�w istnia�a w owym wypadku zaledwie
pi��dziesi�cioprocentowa szansa prze�ycia �o�nierza. Ale yantscharzy i
to mieli zapisane w kontraktach, podobnie jak przymusow�, automatyczn� amnezj� w
razie dostania si� do niewoli.
Ostatnia wycofa�a si� z w�wozu dru�yna pi�ta, kt�ra w czasie wcze�niejszych
przerzut�w przesun�a si� ku kotlinie. Katapultowano j� w dw�ch strza�ach;
potem �ci�gni�to Cerbera. W ko�cowym, parzystym strzale wr�ci� mieli major
Crueth z szeregowym Loonem.
Znikn�� Cerber, pojawi�o si� ko�o piasku (w istocie by�a to, rzecz jasna,
p�kula). Loon odchrz�kn��.
- Panie majorze.
- Tak, ju� id�.
Weszli w pole przerzutu.
- Powiecie mi, kiedy zostanie dziesi�� sekund, Loon.
- Siedemdziesi�t... sze��dziesi�t osiem...
Czekali.
- Dziesi��.
Crueth nacisn�� guzik nadajnika.
W sze�ciu wbitych w ziemi� w r�nych punktach kotliny miniaturowych wyrzutniach
nast�pi�y wybuchy - pomkn�y w niebo srebrne tuleje. Spadaj�c po kr�tkich
�ukach, pozostawia�y za sob� ledwie widoczne, rzadkie, bia�e ob�oki. Wiatr
szybko zmy� je z b��kitu.
Podobna procedura - albowiem powy�sza operacja stanowi�a przecie� jedynie cz��
wi�kszego przedsi�wzi�cia sta�a si� ju� standardem, by�o to obliczone
na zrobienie wra�enia na "sprzymierze�cach". W pojemnikach, kt�re eksplodowa�y
nad kotlin�, znajdowa� si� py� radioaktywny. Wed�ug symulacji istnia�a
mo�liwo��,
i� atak prze�y�o kilku, kilkunastu partyzant�w - nie spos�b mie� pewno��, gdy w
gr� wchodzi tak du�y obszar i tak wiele zmieniaj�cych si� czynnik�w - na
przyk�ad ten arsena� przy p�nocnym stoku: poj�cia o nim nie mieli. A wi�c ci,
kt�rzy prze�yli, mieli by� odt�d �ywym �wiadectwem si�y, a przede wszystkim
bezwzgl�dno�ci Stali�czyk�w - "Oto jak ko�cz� nasi wrogowie!" Je�liby knuli
jaki� podst�p (a knuj� z pewno�ci�), da to wiele do my�lenia przyw�dcom Sojuszu.
Te �yj�ce trupy pora�one chorob� popromienn�, b�agaj�ce o �mier�.
�adnego imperium nie zbudowano na mi�osierdziu i dobroci.
- Ju�! - krzykn�� Loon, i nim przebrzmia� jego okrzyk, byli na Ziemi Stalina.
W wielkiej sztucznej grocie, wykutej w skale specjalnie dla potrzeb tej akcji
(wszak w naturalnym swym stanie owo zbocze kotliny na Stalinie otwiera�o
si� identyczn� jaskini�, co na Demajskim), jasno by�o jak w laboratorium; Crueth
zamruga�, o�lepiony. Panowa� tu �w charakterystyczny dla operacji wojskowych
rodzaj uporz�dkowanego chaosu, kt�ry tak fascynuje cywil�w. Krzy�owa�y si�
komendy, ostrym g�osem wypowiadane przez niezliczon� liczb� dowodz�cych, prawie
ka�dy bowiem mia� kogo� pod sob�; mrucza�y i warcza�y maszyny; Katapulta,
wype�niaj�ca swym metalowym cielskiem wi�ksz� cz�� groty, z przeci�g�ym j�kiem
zatrzymywa�a rozp�dzone w sobie mechanizmy. Wizualny rozgardiasz rzuca� si� w
oczy - wydawa�o si�, �e to ich kto� zaatakowa�, nie na odwr�t.
Crueth zszed� z platformy przerzutowej po stromej pochylni; platform� stanowi�
walec o wysoko�ci czterech metr�w i �rednicy o�miu, wype�niony syntetycznym,
dobrze ubitym piaskiem o owej osobliwej czerwonobrunatnej barwie, dobrze znanej
wszystkim zwiadowcom, agentom i �o�nierzom Korpusu.
Major dostrzeg� Misi�skiego rozmawiaj�cego z jakim� yantscharem (Carterczyk,
nadal w bojowym rynsztunku, sta� ty�em do Katapulty, Misi�ski opiera� si�
o ska��) i podszed� do nich.
- Misi�ski...
- O! - wpad� mu w s�owo Misi�ski. - Jest pan major.
Carterczyk odwr�ci� si�. Mia� podniesion� lustrzan� przy�bic� i rozsuni�te
p�ytki system�w celowniczych. Crueth rozpozna� w nim sier�anta Murphy'ego,
dow�dc� przydzielonych do tej akcji najemnik�w, i spyta�:
- O co chodzi? - Spostrzeg� manewr Misi�skiego i warkn��: - Misi�ski, mam z tob�
do pogadania na temat tego twojego geniusza wywiadu.
- Dw�ch moich ludzi zosta�o rannych - mrukn�� Murphy. - Lewa r�ka, z�amana ko��;
lewa noga, skr�cona kostka.
- I co z tego?
- Fors� chc� mie� teraz.
- W kontrakcie termin wyp�acania odszkodowa�... Okay, b�dziesz mia� te
pieni�dze.
Murphy skin�� g�ow� i nagle wyraz jego twarzy si� zmieni�. Crueth nie widzia�
jego ust przes�oni�tych mask�, ale by� pewien, �e Carterczyk si� u�miecha.
- Zna pan ten kawa�, panie majorze... - zacz��, przerzucaj�c Steirlsona na
plecy, gdzie czarne macki obj�y go i wci�gn�y w rozp�aszczony na kombinezonie
futera�.
- Nie teraz. - Crueth obr�ci� si� za umykaj�cym Misi�skim - Misi�ski, wracasz
tu!
Misi�ski wr�ci� i podaj�c majorowi telefon, powiedzia�:
- Kto� do pana.
Crueth spojrza� podejrzliwie na cywila, lecz telefon przyj��.
- Major Crueth.
- No, nareszcie.
- Meyer?
- A kto? Co za dupek twierdzi�, �e ci� nie ma?
- Bo mnie nie by�o. Ale �e dupek, to prawda.
- Dunlong ci� chce.
- Co to znaczy: chce? Zakocha� si�?
- Nie utrudniaj. Ma dla ciebie jak�� robot�.
-A czym ja si� teraz wed�ug niego zajmuj�? Jak posi�d� zdolno�� rozmna�ania si�
przez podzia�, to go powiadomi� i wtedy nawet siedem rob�t naraz b�d�
w stanie wykonywa�. Na razie jestem cz�owiekiem.
Na Meyerze pozornie nie wywar�a �adnego wra�enia ta, jak na Cruetha,
wstrz�saj�co d�uga wypowied�. - Zosta�e� zdj�ty. Misi�ski przejmie po tobie t�
operacj�;
cz�� wojskowa w�a�ciwie si� przecie� ju� zako�czy�a. Dzi� wieczorem masz si�
zg�osi� w sto szesnastce.
- �e co?!
Meyer przezornie si� wy��czy�.
Crueth na moment przymkn�� oczy i zakl��. Kiedy je otworzy�, by� ju� niemal
spokojny.
- Misi�ski!
Pi�t� Alej� sz�a demonstracja zwi�zkowc�w. Demonstrowali przeciwko zatrudnianiu
na Ziemi Stalina robotnik�w z Ziemi O'Liete'a; ta nieprawdopodobnie
tania si�a robocza pozbawia�a setek tysi�cy niewykwafilikowanych Stali�czyk�w
miejsc pracy, a ich rodziny jedynych �r�de� utrzymania. Celi�ski wszed� do
salonu AAA, by bezpiecznie przeczeka� tu marsz. Gigafony przyw�dc�w rycza�y
og�uszaj�co, nikn�� w tym ha�asie nawet warkot ko�uj�cych wy�ej bezza�ogowych
policyjnych �mig�owc�w: p�askich, w�skich maszyn o pokracznych, modliszkowatych
sylwetkach, wyposa�onych w autopiloty o symulowanej inteligencji. Natomiast
na ziemi towarzyszy� manifestacji oddzia� policji konnej. Celi�ski obserwowa� to
oboj�tnie. Zebranie u Dunlonga mia�o si� rozpocz�� za godzin�. Wysiad�szy
na La Guardii z wyczarterowanego meksyka�skiego Paragga, skierowa� si�, podobnie
jak Praduiga, prosto do swego domu; obaj, z racji zatrudnienia w takiej,
a nie innej instytucji, mieli s�u�bowe mieszkania na przedmie�ciach Nowego
Jorku. Jednak�e c�rka Celi�skiego nie wr�ci�a i Janusz mia� jeszcze troch�
wolnego
czasu; zwolni� taks�wk�, poszed� piechot�. Taksiarz, imigrant z Ziemi Mussli,
okl�� go g�sto w przedziwnym angielskim, owej niestrawnej musslijskiej jego
mutacji, w uszach Stali�czyk�w brzmi�cej niczym podw�jnie zdegenerowany
gangsterski slang. Dlaczego nowojorscy taryfiarze to zawsze musz� by�
obcokrajowcy
z wad� wymowy?
W salonie AAA spotka� czarnoksi�nika z Ziemi Ziem, z kt�rym podczas feralnego
rekonesansu na tym wt�rnie �redniowiecznym �wiecie siedzia� w jednej celi,
oczekuj�c na proces przed trybuna�em papieskim, a kt�rego mia� za zmar�ego. Lecz
nie tyle zaskoczy� Celi�skiego fakt, i� Vaudremaux �yje, co miejsce jego
pobytu; wszak Ziemia Ziem, jednostronnie jawna kolonia Stalina, wci�� obj�ta
by�a przez Pi�ty Departament pe�n� kwarantann�.
Podszed�, z�apa� czarnoksi�nika za rami�.
- Co ty tu robisz, u licha? - spyta� w ziemickiej neo�acinie.
Vaudremaux obejrza� si�; rozpozna� Celi�skiego i wyszczerzy� z�by. By� w
gustownym, ciemnym garniturze o terajskim kroju, d�ugie, kruczoczarne w�osy
splecione mia� w warkocz; na palcach pier�cienie, w nosie kolczyk. U�cisn��
mocno d�o� Janusza.
- Co za spotkanie!
- Ja my�l�! Duch zmar�ego z innego �wiata!
Vaudremaux za�mia� si� g�o�no; czw�rka Murzyn�w studiuj�cych kopi� hantyjskiej
wersji Ostatniej wieczerzy tamtejszego Leonarda da Vinci obejrza�a si�
na� zgorszona. Celi�ski zerkn�� na zewn�trz: demonstracja ju� przesz�a.
Poci�gn�� czarnoksi�nika, wyszli na ulic�. Vaudremaux si�gn�� do kieszeni i
w�o�y�
na nos filtry powietrzne.
- Nie mog� si� przyzwyczai� do tego smrodu - mrukn��.
Skr�cili, i za chwil� znowu. Janusz rozgl�da� si� za jak�� ma��, cich�
kawiarenk�. Przechodz�c przez ulic�. lawirowali pomi�dzy unieruchomionymi w
korku
samochodami; Celi�ski spostrzeg�, jak niewiele z nich to wozy stali�skiej
produkcji: par� mazd, ford�w, nissan�w - reszta to hantyjskie anaguy, denatrie,
amuxy i sportowe coula'e; nawet ��to pomalowane taks�wki by�y autami
obcoziemnej produkcji. Mijany policjant wypisywa� mandat �le zaparkowanemu
amuxowi
na dyplomatycznych numerach, nale��cemu do carterskiego przedstawicielstwa.
- Samochody - parskn�� Vaudremaux.
Weszli do "Niticco", dwupi�trowej kafejki prowadzonej przez stare musslijskie
ma��e�stwo; usiedli w k�cie i zam�wili fautre mauchois, specjalno�� zak�adu.
Celi�ski, kt�ry gustowa� w musslijskiej francuskiej kuchni, zachwala� potraw�
czarnoksi�nikowi. Vaudremaux wyrazi� tymczasem swoje zdziwienie obserwowanym
w Nowym Jorku przemieszaniem r�noziemnych kultur.
Janusz u�miechn�� si� pod nosem.
- Ma�a Mussla rozrasta si� jak rak. Poch�on�a ju� Ma�� Itali�; by�a prawdziwa
mafijna wojna, wyrzynali si� dziesi�tkami.
- Nie rozumiem, czemu na to pozwalacie.
Celi�ski wzruszy� ramionami.
- Takie prawo. Nikt nie protestuje w UEO, ka�dy si� boi zamkni�cia innych Ziem.
Otwarte, prywatne Katapulty s� najlepsz� gwarancj� pokoju. Ty tego mo�e
nie rozumiesz, ale ten strach przed konfliktem mi�dzy�wiatowym jest bardzo du�y.
W czasach wewn�trznej zimnej wojny powstrzymywa�a nas pewno�� samozag�ady:
jak ju� by kto� zacz��, to koniec z ca�� planet�. Ale ze �wiata alternatywnego
mo�esz spokojnie oklepa� wodor�wkami inn� Ziemi�, a sam jeste� bezpieczny;
na dodatek technologia Katapult uniemo�liwia zastosowanie jakiegokolwiek systemu
obronnego. Kolonijne Ziemie nafaszerowane s� wi�c Katapultami z
wielomegatonowymi
�adunkami umieszczonymi w ich polach przerzutu, Katapultami zaprogramowanymi na
automatyczne kontruderzenie w ojczyste Ziemie nieprzyjaci�, gdyby po naszej
ojczystej Ziemi nic ju� nie pozosta�o i nie mia� kto si� m�ci�;
wszechmo�liwo�ciowy holocaust na zasadzie odwetu martwej r�ki. Wszyscy si� boj�.
Tylko
w strachu pok�j.
Vaudremaux pokr�ci� g�ow�.
Zadzwoni� telefon Janusza. Zwrotnicowy wyj�� go, roz�o�y�. Rozmowa by�a z Ziemi
Tera: prowadzili j� kr�tkimi, urywanymi zdaniami. Uzyskanie ci�g�ej ��czno�ci
pomi�dzy dwoma r�wnoleg�ymi wszech�wiatami jest niemo�liwe; a taka rwana,
fragmentaryczna ��czno�� stanowi efekt. u�ycia ma�opolowych Katapult AT&T o
wysokiej
cz�stotliwo�ci przerzut�w terabajtowych no�nik�w informacji, ka�dorazowo od nowa
odczytywanych i zapisywanych. Z uwagi na energie, konieczne dla utrzymania
Katapult w owym "cyklu rezonansowym", telefoniczne rozmowy mi�dzy�wiatowe by�y
niezwykle drogie, raczej nie dzwoniono na inn� Ziemi� z b�ahych powod�w.
- Co si� sta�o? - spyta� czarnoksi�nik znad paruj�cej kawy, gdy Celi�ski ju� z
powrotem z�o�y� i schowa� aparat.
- Ambasada. Chc� mnie powo�a� na eksperta w sporze o piekieln� Wenus. Niewa�ne.
S�uchaj, Vaudremaux, ty mi jeszcze wci�� nie powiedzia�e�, jakim cudem
dosta�e� si� na Stalina.
- Ach, to prawdziwa historia mi�osna. Jest w Zwiadzie niejaka Pauline von Kreuz.
Znasz j� mo�e?
- W Zwiadzie s� tysi�ce ludzi.
- W ka�dym razie kochana Pauline nie mog�a patrze�, jak �ami� mnie ko�em: wzi�a
Cytadel� szturmem i uwolni�a mnie.
- Sama jedna?
- No... pono� przekabaci�a dw�ch yantschar�w; my�leli, �e taki jest rozkaz.
- Rany boskie... �e te� ja o tym nie s�ysza�em...!
- Us�yszysz, us�yszysz. B�dzie proces, b�d� j� s�dzi� z tuzina paragraf�w.
- A co z tob�? Jaki ty w og�le masz status prawny`?
-A jak my�lisz? Pi�ty Departament zaanga�owa� mnie jako rzeczoznawc�, bieg�ego
czy kogo� takiego... Nie mogli mnie odes�a�, a nie zdecydowali si� u�pi�.
Mam paszport, jestem Stali�czykiem. No, Janusz - teraz my koledzy po fachu.
Gdzie to �arcie?
Celi�ski wci�� niedowierzaj�co kr�ci� g�ow�.
- Przecie� ta Pauline musia�a kompletnie zidiocie�! Wywal� j� na zbity pysk i
wy�l� do Piek�a! Wielka mi�o��, te� co�. W �yciu si� ju� nie zobaczycie.
- Te� tak my�l�.
- Co� nie bardzo ci� to martwi.
- To ona si� zakocha�a, nie ja.
Zwrotnicowy spojrza� uwa�nie na u�miechni�tego Vaudremaux.
- Przyznaj si� - szepn��. - Jak ty� to zrobi�?
- Ostatecznie jest si� tym czarnoksi�nikiem, no nie?
Przyniesiono fautre mauchois. Zacz�li je��.
Janusz popatrywa� to na Vaudremaux, to przez okno, ponad gigantycznym korkiem
samochodowym, na widmowe tablice informacyjne md�o rozjarzone przed �cian�
przeciwleg�ego budynku: wska�nik Dow-Jonesa sinusoidowa� w okolicy linii
wsparcia, stali�ski EPT (wsp�czynnik wypadkowy kurs�w g��wnych walut danej
Ziemi)
do�owa�, musslijski natomiast nieub�aganie pi�� si� wzwy�. "Mussla nas w ko�cu
podbije gospodarczo", westchn�� Celi�ski w duchu, "nie b�dzie �adnej inwazji".
- Powiedz mi - zagadn�� pomi�dzy jednym k�sem a drugim - jak ci si� podoba ten
�wiat? Co ci� najbardziej zdziwi�o?
- Mmm... nie jeste� specjalnie oryginalny, ka�dy mnie o to pyta.
- I co odpowiadasz?
- R�nie. Zale�y, ile mam czasu.
- Teraz masz dosy�. Powiedz prawd�.
Czarnoksi�nik zamy�li� si�; prze�uwaj�c, grzeba� machinalnie widelcem w
talerzu. Spogl�da� gdzie� w bok. Najwyra�niej m�wienie prawdy nie nale�a�o do
jego naturalnych odruch�w. Celi�ski pami�ta� z owej ciemnej, cuchn�cej,
zaszczurzonej celi inkwizycyjnych kazamat�w zupe�nie innego Vaudremaux. Ludzie
si� zmieniaj�, zazwyczaj na gorsze, poniewa� ma�o kto jest w og�le w stanie
sobie wyobrazi� lepsz� wersj� siebie.
- Chodzi�em po ko�cio�ach - zacz�� czarnoksi�nik wolno i cicho. - S�ucha�em
mszy, obserwowa�em ludzi, rozmawia�em z ksi�mi. Ogl�da�em telewizj�. Gra�em
na komputerach, wchodzi�em w virtual reality. Czyta�em ksi��ki. Skleci�o mi si�
takie has�o: B�g wirtualny.
- Co...?
- S�uchaj, s�uchaj. - Popi� wod� mineraln�. - Ja jestem jak gdyby z przesz�o�ci;
ale znam przecie� wasz� histori�. Ja jestem z przesz�o�ci, ze �wiata,
kt�rym kiedy� by� Stalin, i widz� r�nice. A pami�taj, kto ci to m�wi: heretyk
na stos przeznaczony, s�uga diab�a. Wi�c ta r�nica to jest B�g wirtualny.
B�g chwilowy; istniej�cy jedynie w wybranych momentach, sytuacjach, miejscach. W
straszliwym tempie post�puje u was atomizacja postrzegania �wiata. Niegdy�
�wiat by� ca�o�ci� i ka�dy jego element ��czy� si� z wszystkimi innymi w z�otych
proporcjach, niezmienn� r�wnowag� filozofii bytu. Teraz widzenie �wiata
rozszczepi�o si�: je�li choroba, to mikroskopy, chemia, medycyna
wyspecjalizowana; je�li �mier�, narodziny - pstryk, wchodzimy w przestrze�
religijn� -
ewangelizacja telewizyjna, oto prawdy ostateczne z ust bohatera opery mydlanej;
a je�li mi�o��, to psychologia, pod�wiadomo��, Freud, i znowu inny �wiat,
niekompatybilny z reszt�. Nawet gorliwy katolik pomy�li o Bogu jako Bogu w�a�nie
jedynie w ko�ciele, na pogrzebie czy podczas teologicznej dyskusji b�d�
sk�aniaj�cej do podobnych refleksji lektury, cho� to ju� rzadziej. Poza tym -
B�g jest jedynie s�owem, bladym skojarzeniem, postaci� z mitologii stoj�c�
na r�wni z bogami greckimi; widmem ze �wiata virtual reality. To jest B�g
wirtualny. Zamkni�ty w czysto sakralnym oprogramowaniu rzeczywisto�ci. Na
cmentarzu
jeste� chrze�cijanin, na gie�dzie makler, w urz�dach podatnik, na ulicy
kierowca, w domu m��; coraz mniej punkt�w wsp�lnych. Wasza kulturosfera
rozszczepia
si� jak te �wiaty alternatywne, odchodzi ga��ziami w r�nych kierunkach,
potrzebujecie Katapulty, �eby przeskoczy� ze �wiata psychologii do �wiata
religii.
A ja pami�tam, znam �redniowiecze. Znam czas, gdy �wiat by� jedno�ci�. Ja jestem
z tego czasu, z tego �wiata. Moja pami�� nie jest podzielona na sektory
odczytywalne jedynie pojedynczo. Chcia�em porozmawia� o ekonomii systemu
kolonialnych Ziem w kontek�cie ostatniej encykliki papie�a. Nie by�o z kim,
ludzie
nie pojmuj�, o czym m�wi�, w ekonomii nie ma Boga. - Vaudremaux od�o�y� sztu�ce,
pochyli� si� nad blatem, po czym spyta� w swym kalekim stali�skim angielskim:
- Czy ty mnie s�uchasz, czy ty mnie rozumiesz, Janusz?
- P�no ju�, musz� i��, Dunlong czeka
- Pozwolicie panowie, �e was sobie przedstawi�. Pan Janusz Celi�ski i pan Lopez
Praduiga si� znaj�; to jest major Edwin Crueth z Korpusu.
Nikt nie powiedzia� "mi�o mi".
Lopezowi nie spodoba� si� Crueth. Dostrzega� w tym prawie dwumetrowym, zawodowym
�o�nierzu niepokoj�c� symetri� si�y cia�a i woli. Lopez nie lubi� takich
ludzi. Nie potrafi� nimi sterowa�. To go deprymowa�o.
Natomiast Celi�ski najwyra�niej nie�le si� bawi�. Pomrukuj�c co� pod nosem,
u�miechni�ty lekko, przygl�da� si� bezczelnie Cruethowi. Crueth odpowiada�
mu u�miechem zaskakuj�co szczerym.
Lopez odchrz�kn��.
- Nie chcia�bym psu� ci zabawy, Johny, tak jak ty mi zepsu�e� urlop, ale...
Dunlong zamacha� r�koma.
- To by� tw�j wyb�r.
- Nie powtarzaj mi tego, bo jeszcze zmieni� zdanie.
- Ale te� ty nie wypominaj mi rzeczy, kt�rych nie zrobi�em.
- Kusicielu. Specjalnie podes�a�e� mi Celi�skiego.
Przez ca�y czas lotu do Tenochtitlan, a potem do Nowego Jorku, Celi�ski
wymigiwa� si� od odpowiedzi, dlaczego to nie zabra� si� razem z Ulrichem do
przekonywania
Lopeza i pozosta� w helikopterze, cho� Dunlong wyda� mu tak wyra�ne polecenie;
Lopez podejrzewa�, i� ze strachu przed Rosalie. Jednocze�nie inna my�l przysz�a
mu do g�owy. A je�li Dunlong wys�a� po niego Celi�skiego w�a�nie w nadziei, i�
Praduiga pomy�li to, co pomy�la�? Je�li to zmy�ka, podst�p? Wszak gdyby
nie mimochodem rzucona uwaga Ulricha, nigdy nie zgodzi�by si� na przerwanie
dopiero co rozpocz�tego urlopu. Ani Ulrich - ani Celi�ski - s�owem si� nie
zaj�kn�li o nowej Nici. Dyrektor Pi�tego Departamentu m�g� to zaplanowa�,
�wiadomie zagra� na przys�owiowej podejrzliwo�ci Praduigi; trzecie dno? Mo�e
wi�c i Celi�ski celowo chcia� odsun�� Lopeza od sprawy, w ko�cu Rosalie nie
demon.
G��bokie i powik�ane by�y intrygi Dunlonga.
- To zagranie poni�ej pasa - ci�gn�� Lopez. - Ty wiedzia�e�, �e tylko jeden
wniosek mog� z tego wysnu�. To nie fair.
Dyrektor si� �mia�.
- O czym wy m�wicie? - zirytowa� si� Celi�ski.
- Ni� - rzuci� Lopez w przestrze�.
- Ni� - przy�wiadczy� rozbawiony Dunlong.
Celi�skiemu opad�a szcz�ka.
- Nie wiedzia�e�? - zdziwi� si� Praduiga.
- Nie wiedzia� - przyzna� Dunlong. - M�g�by ci powiedzie�, zanim by� si�
zgodzi�, a tobie diabli wiedz� co chodzi po g�owie.
- My�la�em, �e to podst�p podw�jny.
- Przeceniasz mnie.
- W �yciu mi si� to nie zdarzy�o.
- Zaraz, zaraz - w��czy� si� Celi�ski. - Co z t� Nici�? Kiedy j� z�apali�my?
- Miesi�c temu. Nieca�y.
Lopez uni�s� brwi. - Troch� szybko jak na analiz�. Zwrotnicowi sporz�dzili
wykres? Drzewa?
- Po minie Janusza mog�e� si� zorientowa�, �e Zwrotnicowych jeszcze tam nie by�o
- oznajmi� Dunlong, de facto zn�w wykr�caj�c si� od jednoznacznej odpowiedzi.
- Zwiadowcy? - indagowa� Lopez.
- Poniek�d.
- To "poniek�d" oznacza co� paskudnego.
- Masz racj�.
- Mo�e by� to wszystko opowiedzia� w jakim� porz�dku; ci�gn� z ciebie, jak z
je�ca.
Dunlong zapali� sobie cygaro i zaci�gn�� si� g��boko.
Przyj�� ich w saloniku przylegaj�cym do g��wnej sali konferencyjnej. By�o to
niewielkie, ciemno wytapetowane pomieszczenie, wyposa�one w sze�� niskich
foteli, o pod�odze przykrytej r�cznej roboty dywanem z Ziemi Ziem. Za oknem
b�yszcza� w promieniach zachodz�cego S�o�ca niebosi�ny g��wny budynek
Ministerstwa
Kolonii; za nim, niewidoczne, wznosi�y si� wysoko�ciowce Departament�w Trzeciego
i Czwartego. Pierwszy i Drugi nie istnia�y, wch�on�� je i przej�� ich
funkcje kierowany przez Johna C. Dunlonga Departament Pi�ty