Bunsch Chris - Zamorskie Królestwa
Szczegóły |
Tytuł |
Bunsch Chris - Zamorskie Królestwa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bunsch Chris - Zamorskie Królestwa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bunsch Chris - Zamorskie Królestwa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bunsch Chris - Zamorskie Królestwa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
A.Cole i C. Bunch
Zamorskie królestwa
1
Odległe Królestwa
Dla
Jasona Cole’a
i
Elizabeth Rice Bunch
Mapka:
1.Vacaan „The Far Kingdoms” - Vacaan - Odległe Królestwa
2. Irayas - Irayas
3. The Black Mountain - Czarna Góra
4. Gomalalee - Gomalalee
5. ( not to scale ) - nie według skali
6. Wahumwa - Wahumwa
7. Fist of the Gods - Pięść Bogów
8. pass - przełęcz
9. The Rift - Dolina
10. Wasteland - Ziemia Jałowa
11. The Crater - Krater
12. Desert - Pustynia
12. Grasslands - Stepy
13. River’s Headwaters - Źródła rzeki
14. Unknown - Tereny nieznane
Strona 3
15. Unknown Seas - Nieznane morza
16. rumored islands, - wyspy, archipelagi, rafy i tym podobne
archipelagos, reefs, etc. znane z opowiadań.
17. Abandoned Barracks - Opuszczone Warownie
18. Cannibal Village - Wioska Kanibala
19. Kostroma - Kostroma
20. The Kingdom of Valaroi - Królestwo Valaroi
21. Redond - Redond
22. The Pepper Coast - Wybrze¿e Pieprzowe
23. The Narrow Seas - Wąskie Morze
24. Likantu - Likant
25. Orissa - Orissa
Strona 4
Pierwsza
Podróż
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Strona 5
Kurtyzana
Król Ognia.
Król Wody.
Królowa Muzy.
Ja, Almaryk Emilie Antero, zapisuję moje myśli piórem gęsim w drugim dniu świecy Miesiąca Żniw,
w
dziesiątym roku Czasu Jaszczurki. Przysięgam na głowy mych potomków, iż wszystko, co tu piszę
jest,
prawdą. Błagam was, Moi Panowie i Moja Pani, abyście spojrzeli przychylnym okiem na ów
dziennik.
Ogniu, oświeć drogę i poprowadź korytarzami mglistej pamięci. Wodo, wypieść owoce mych myśli.
Muzo,
spójrz w łaskawości swej na me liche umiejętności i użycz słów wartych opowieści, którą snuć będę.
Opowieści o mych podróżach do Odległych Królestw.
I o tym, co tam znalazłem.
CZYTAJĄC PONOWNIE te wersy, słyszałem śmiech Janosza, śmiech podobny do dźwięcznego
odgłosu
bębna, mogący ogrzać zimną noc, lub zamienić w kamień słowa głupca. Słyszałem wyraźnie, jakby
dzwonił
mi nad uchem, a nie przybywał jako iluzja sprzed czterdziestu lat. Ten śmiech drwił ze mnie i wcale
nie
dlatego, że opisałem tę historię. Ów człek odnosił się przychylnie do historii i wszelkich mądrych
ksiąg.
Uważał je za bardziej święte niż święty gaj cedrowy; sądził, że mówią więcej niż zwierciadło
Proroka. Tak,
odnosiłby się do niej przychylnie, nawet mimo tego, że moje zapiski odmalowują go czasem w
niezbyt
dobrym świetle. Czyż jednak nie przysięgałem mówić tylko prawdy? Janosz był najbardziej
zagorzałym
Strona 6
czcicielem prawdy. Nawet wtedy gdy kłamał... Szczególnie wtedy, gdy kłamał.
Drwina, jestem tego pewien, wymierzona była w tradycyjne, otwierające zaklęcie, które zawarłem w
swoim
dzienniku wzywając ogień, wodę oraz Muzę, aby wspierały mnie w moich zmaganiach.
- To głupi zwyczaj - powiedziałby pewnie. - A co więcej, strata energii. To tak, jakbyś wyleczył
gniazdo
kurzajek na skórze, a potem zabrakłoby ci siły na tak istotne sprawy ,jak demon gnieżdżący się w
twej
czaszce. Nić z supłem jest równie dobra na kurzajki jak po trzykroć błogosławiona skóra ropuchy, a
o wiele
mniej kosztowna.
Następnie klepnąłby mnie w plecy i napełnił kielichy winem aż po same brzegi: - Po prostu
rozpocznij swą
opowieść, Almaryku. Słowa przyjdą same.
A zatem dobrze... Zaczęło się od pewnej kobiety.
Melina była najwspanialszą kurtyzaną w całej Orissie. Nawet po tylu latach na wspomnienie jej
boskiego
ciała rozpierają mnie chucie. Miała duże, ciemne oczy, w których każdy mężczyzna mógł zatracić
duszę, i
długie, pachnące perfumami kruczoczarne włosy, spływające falą na szczęściarza, któremu pozwoliła
utonąć
w swych cudownych objęciach. Miała kształty złotoskórej bogini o wiśniowych ustach, piersiach
zakończonych wspaniałymi, karmazynowymi sutkami i o jedwabnych udach, będących zapowiedzią
najbardziej upojnego schronienia, jakie tylko podróżnik mógłby sobie wyobrazić. Byłem naonczas
młodzianem liczącym dwadzieścia wiosen i pożądałem jej ślepo, wręcz niepohamowanie, czując w
żyłach
wzburzoną, gorącą krew charakterystyczną dla tego wieku. Nie opowiadałbym teraz owej historii,
gdyby
Melina zaspokoiła wówczas me nieposkromione żądze. Ona jednak zniewoliła mnie tylko,
Strona 7
paraliżując swym
urokiem, karmiąc li tylko zawodowymi obietnicami.
W dniu, w którym zaplątałem się w jej sieć, załatwiałem akurat interesy związane z profesją mojego
ojca.
Statek wiozący towary z zachodu zawinął do portu i rozpoczęto już rozładunek. Do moich
obowiązków
należało między innymi nadzorowanie rachunków. Nie oznaczało to oczywiście ingerowania w pracę
naszych wspaniałych niewolników- urzędników. Ojciec stwierdził, że potrzeba tam po prostu
„obecności
władzy”, co oznaczało, że miałem dopilnować, aby łapówki wręczane kapitanowi portu, poborcy
podatkowemu oraz poborcom dziesięciny - dla magów utrzymywały się na rozsądnym poziomie.
Dzierżyłem
sakiewkę pełną złotych i srebrnych monet i wciskałem je w chciwe dłonie, pamiętając o ostrzeżeniu,
iż
gdybym zbytnio przetrząsnął ów trzosik, profity z morskiej wyprawy okazałyby się nadzwyczaj
marne. Rejs
był długi i obfitował w niebezpieczne niespodzianki; nasz statek padł ofiarą sztormu i o mały włos
nie
zatonął w pobliżu ujścia rzeki, która przecina miasto na połowę. Wówczas nie mogłem się nadziwić,
że
ojciec powierzył mi to wcale niełatwe zadanie. On jednak wiedział, że należy mnie zachęcić,
dostrzegając
we mnie zalety, których ja sam nie potrafiłem zobaczyć.
3
Kapitan portu odznaczał się kompletnym brakiem doświadczenia i nadzwyczajną dbałością próbował
zrekompensować owo niedociągnięcie. Kiedy tak chodziliśmy od skrzyni do pakunków, od pakunków
do
beczek, podliczając wartość towarów, spostrzegłem, że niewątpliwie zaczął sobie już wyobrażać
łapówkę
Strona 8
równą rocznej pensji; w młodzieńczych oczach zagościły szpetne błyski chytrości. Jego apetyt rósł, a
mój
umysł szukał desperacko rozwiązania. Rozejrzałem się po magazynie i oko moje spoczęło na
poszarpanej
beli materiału. Jęknąłem, rozerwałem ją, pozwalając kosztownemu suknu spłynąć na brudną podłogę.
Natychmiast zawołałem kapitana statku ignorując, zdziwienie malujące się na obliczu portowego
oficera.
Niechybnie pomyślał, że zwariowałem. Jego zaskoczenie przerodziło się jednak w osłupienie, gdy
pokazałem przybyłemu żeglarzowi stan materiału, przeklinając jego mizerną jakość.
- Albo jesteś głupcem, który dał się nabrać jakiemuś tęgiemu oszustowi - rugałem go - albo jesteś tym
oszustem we własnej osobie. - Kląłem, narzekając, że jakość materiału srodze odbiega od normy i
nawet
kompletny laik na pierwszy rzut oka stwierdziłby, że sukno w ciągu tygodnia zacznie się rozkładać w
wilgotnym klimacie Orissy; skoro zaś bez problemu znalazłem ten defekt, co z resztą towarów? - Do
diabła,
kapitanie, patrz na mnie, gdy do ciebie mówię!
Stary morski wyga w lot pojął o co chodzi. Zaczął jęczeć jak bardzo mu przykro i zaklinał się, że nie
miał o
niczym zielonego pojęcia. Odesłałem go strasząc gniewem ojca, a sam zwróciłem się do stojącego
obok
oficera. Kiedy go przeprosiłem, uśmiechnął się niewyraźnie, po czym zupełnie spoważniał, gdy na
przypieczętowanie owych przeprosin wcisnąłem mu w dłoń jako łapówkę tylko jedną monetę, biorąc
pod
uwagę wyraźnie zmniejszoną wartość ładunku. Nie protestował, lecz mocno ścisnął pieniądz i
umknął,
zanim zdążyłem na tyle oprzytomnieć, by stwierdzić, że i tak dałem mu pewnie za dużo.
Miejski poborca podatkowy winien był memu ojcu wiele przysług, więc z radością przyjął rzadko
spotykane
świecidełko z zachodu, którym miał zrobić przyjemność znacznie młodszej od siebie żonie.
Strona 9
Uważając się za świeżo wykreowanego mistrza handlu, oczekiwałem poborców dziesięciny z Rady
Magów.
Jedyna próba, jakiej się obawiałem. W owych czasach utrzymywały się silne animozje między
magami a
członkami mojej rodziny. Właśnie buńczucznie zadzierałem nosa myśląc o rychłym odwecie, kiedy
ogłoszono przybycie czarnoksiężnika. Szybko przerwał te cieniutką, jedwabną nić pychy. Prevotant
znany
był jako jeden z najgrubszych i najbardziej chciwych magów w Orissie. Miał kiepską reputację jako
czarnoksiężnik, a także jako człowiek o przedziwnym talencie do opóźniania kupieckich sakiewek aż
do
ostatniej monety. Ujrzawszy mnie zachichotał z radości, zadowolony, iż między nim a fortuną stanął
ktoś tak
młody i głupi. Chichot odbił się echem i przeszedł w przenikliwy pisk dobywający się z gardła
faworyta
przyczepionego do jego barku.
W tamtych czasach niektórzy, zwykle starsi magowie trzymali faworyty, które towarzyszyły im
podczas
rzucania zaklęć. Owe pół zwierzęta, pół demony mogły dowolnie zmieniać swe rozmiary, od
dwukrotnie
większych od człowieka do mniejszych niż to pokryte łuską stworzenie okręcone dokoła szyi
Prevotanta.
Pisk potworka przybrał na sile, zapewne na skutek podekscytowania. Większość faworytów
zachowywała
się histerycznie i czasami trudno je było utrzymać w ryzach, lecz zauważyłem, że ta kreatura była tak
przerażona jak regularnie maltretowany pies. Zamiast uspokoić go ciepłym słowem i pogłaskać po
grzbiecie,
Prevotant zaklął i wymierzył faworytowi mocny cios szpikulcem. Stworzenie zapiszczało z bólu i
złości,
lecz po chwili dało za wygraną. Widziałem, że myśli intensywnie, jako że jego skóra zmieniła barwę
z
Strona 10
czarnej na pulsująco czerwoną. Zaczęło szarpać krwawiącą rankę małymi, ostrymi ząbkami.
- Może jest głodny - odezwałem się, sądząc, że w ten sposób zaskarbię sobie życzliwość Prevotanta.
-
Mógłbym posłać po jakiś smakowity kąsek.
Faworyt zaszczebiotał słysząc moje słowa, lecz czarodziej pokręcił przecząco głową, aż zatrzęsły mu
się
policzki.
- Nie przejmuj się nim. Przejdźmy od razu do interesów. - Nadął się, na ile tylko pozwolił mu szeroki
pas, i
utkwił we mnie srogi wzrok. - Doniesiono mi o przemycie ukrytym w twoim ładunku.
Straciłem zdrowy rozsądek jeszcze przed jego atakiem. Było to stare, portowe zagranie, szczególnie
popularne w kręgach poborców dziesięciny dla magów. Mój ojciec skwitowałby je śmiechem.
Wiedziałem o
tym. Ojciec opisywał mi te rozmaite gierki, dbając o uzupełnienie mej edukacji. Lecz wiedzieć a
robić - ech,
to już wielka różnica. Moja twarz, ta odwieczna zdrajczyni rudowłosych, przybrała kolor równie
ognisty jak
moje kędziory.
- Ależ... ależ... To niemożliwe - wyjąkałem. - Kazaliśmy przedsięwziąć środki ostrożności. Wszelkie
środki
ostrożności!
4
Prevotant skrzywił się i wyjął zza fałd poplamionych szat jakieś pomięte kartki papieru. Przez chwilę
studiował uważnie zapisane gęsim piórem słowa skrzętnie zakrywając je dłonią przed moim
wzrokiem.
Pokręcił posępnie głową, po czym schował zapiski. Faworyt ruszył w kierunku kieszeni i zarobił
kolejne
uderzenie
Strona 11
- Paskudna bestia - syknął mag i ponownie zwrócił się do mnie: - Bardzo poważne oskarżenia.
Wyjątkowo
poważne. - Pożądliwie łypnął na towary mojego ojca. - Nie pozostaje mi nic innego, jak... jak...
Otworzyłem usta pełen niepokoju. Niecierpliwie potrząsnął głową i utkwił we mnie ciężkie
spojrzenie: -
Jak...
Wreszcie doznałem olśnienia.
- Och! Och... Naturalnie! - Złapałem się za pas i potrząsnąłem mocno sakiewką. Oczy rozszerzyły mu
się na
ów znajomy brzęk, a twarz pojaśniała wyraźnie, gdy obliczył, o ile pomnoży swój majątek. Skrzek
faworyta
wciąż wskazywał na grę głębokich emocji. Czarodziej nieświadomie, chyba z przyzwyczajenia
uszczypnął
stworzenie. Jeśli zaś chodzi o mnie, zrozumiałem swój błąd w tej samej chwili, w której go
popełniłem.
Teraz Prevotant wie dokładnie, czym dysponuję, i będzie chciał wyciągnąć jak najwięcej. Po jednej
stronie
legło nieszczęście, po drugiej zaś zagościło upokorzenie, a ja pośród nich desperacko próbowałem
pomóc
sobie swoim sprytem. Rozpoczęliśmy targowanie.
- No cóż - powiedział w końcu - są pewne rzeczy, których powinienem dopełnić. Niektórzy
powiedzieliby,
że jest to moim bezwzględnym obowiązkiem. Będę jednak potrzebował wsparcia. Dziesięciu
pomocników...
a może i więcej.
Ponownie potrząsnąłem sakiewką, wściekły, że nie mam innego wyboru, i brnąłem dalej.
- Ale ... - zacząłem włączając się do gry. - Ale ...
- Zresztą nie ma konieczności, bym postępował ściśle według zasad - odpowiedział po namyśle. -
Nauczyłem się polegać w tych sprawach na mojej łagodnej naturze. - Zmierzył sakiewkę wzrokiem,
Strona 12
lecz ja
nie wykonałem najmniejszego gestu.
- Mógłbym to ostatecznie zrobić sam - powiedział pragnąc, aby moja dłoń wreszcie uwolniła
trzymane
złoto. - To jednak będzie wymagało... - Ponownie zerknął na ładunek. - Moi przełożeni nie
pozwoliliby mi
pobrać od ciebie dziesięciny mniejszej niż... trzy miedziaki za każdą dziesiątą wagi.
Westchnąłem.
- A zatem muszę natychmiast podążyć do domu mego ojca z wieścią o jego ruinie. - Trąciłem
sakiewkę. -
Dziesięcina, której żądasz, zabierze wszystko co posiadam i nawet jeszcze więcej.
Prevotant spojrzał z bólem. Policzki mu obwisły, lecz dostrzegłem, że oczy jego faworyta błysnęły
zadziornie i stworzenie wysunęło język wietrząc fluidy strachu. Trzymałem nerwy na wodzy nie
zdradzając
prawdziwych uczuć. Mag złamał się pierwszy.
- No dobrze - wykrztusił przez ściśnięte gardło. - Odprawię tu proste oczyszczenie, lecz ze
względów
bezpieczeństwa musi ono objąć cały magazyn. Dziesięcina za taki obrządek wynosi jeden miedziak za
sto
miar wagi.
Podniósł rękę. - Jednak... jestem tu tylko z moim faworytem. Zaklęcie wymaga mnóstwo pracy i
przygotowań...
Wyjąłem sakiewkę zza pasa. Faworyt zaczął pohukiwać niczym sowa, owładnięty chciwością,
podczas gdy
jego pan drapieżnym ruchem schował woreczek z monetami za pazuchę.
- Załatwię to bardzo szybko - rzucił bez namysłu. - Błyskawicznie.
Posłałem po niewolnika, żeby przyniósł jego rzeczy z lektyki i chwilę później czarnoksiężnik ustawił
swój
Strona 13
trójnóg, z którego zwieszała się mosiężna misa pełna gorących węgli. On zaś wrzucał do naczynia
różne
śmiecie, kawałki pleśni i jakieś proszki. Obrzydliwa woń wypełniła powietrze, lecz nie pojawił się
charakterystyczny dym. Faworyt zeskoczył na podłogę i podrygiwał dookoła, wrzeszcząc na znak
protestu.
Jestem pewien, że umknąłby gdyby nie długi, cienki łańcuch, który Prevotant mocno ściskał w garści.
Mag umieścił trójnóg w wąskim przejściu między skrzyniami pełnymi drewnianych zabawek.
Twierdził, że
miejsce to jest najskuteczniejsze do odpowiedniego ukierunkowania zaklęcia. Ruszył wolno wzdłuż
wąskiego korytarza wlokąc za sobą faworyta; stworzenie opierało się zaciekle, zawodząc niczym
dziecko i
dławiąc się na łańcuchu. - Przestań - wycedził Prevotant. - Tylko wszystko pogorszysz.
Ukląkł na jednym kolanie i narysował okrąg na podłodze, a następnie kwadrat obejmujący koło.
Skrócił
łańcuch przyciągając faworyta do siebie. Małe ząbki kąsały na oślep wpijając się w palce, lecz w
końcu
5
udało mu się złapać potworka za szyję i wrzucić w obręb koła. Stworzenie przez kilka chwili
wydawało się
zamroczone upadkiem. Prevotant skinął głową.
- Teraz dobrze. A jeśli dalej będziesz przysparzał mi kłopotów, każę cię obedrzeć ze skóry i uszyć z
ciebie
buty. - Mag podniósł się sapiąc ciężko i podszedł do trójnogu. Skinął, bym do niego dołączył, a ja
spełniłem
prośbę.
- Konieczna jest obecność właściciela - wyjaśnił. - W przeciwnym razie zaklęcie oczyszczające nie
będzie
trwałe.
Ze swoich bagaży wydobył kolejny worek. - Chcę, żeby zaklęcie było dobre i silne - powiedział. -
Strona 14
Lubię,
kiedy klienci są zadowoleni.
Po magazynie gdzieniegdzie kręcili się ludzie - urzędnicy, tragarze oraz potencjalni klienci, którzy
przyszli,
aby rozejrzeć się w towarze.
- Czy mam ich wyprosić? - zapytałem.
- Nie ma potrzeby. Ryzyko jest minimalne. - Wrzucił do misy garść czegoś co wyglądało na brązowe
wióry,
które w zetknięciu z węglami wydały wilgotny syk. Przyjrzałem się uważniej, ale i tym razem nie
dostrzegłem najmniejszego śladu dymu.
Zaczął szybko i nagle:
- O, demony, które zamieszkujecie krainę ciemności. Strzeżcie się! Strzeżcie! - Wytrząsnął więcej
brązowych strużyn na żar, a w odpowiedzi rozległ się kolejny syk. Zobaczyłem, że węgle przestają
się
żarzyć, jakby coś wysysało z nich gorąco.
- Ogień w Chłód. Chłód w Ogień. Wzywam płomienie, aby was odszukały. Strzeżcie się demony!
Strzeżcie!
Opróżnił worek wsypując zawartość do misy. Ujrzałem błysk. Kupka węgli załamała się na samym
środku
tworząc szarą, martwą masę. Stworek w kredowym więzieniu wydał z siebie upiorny skowyt. Okrąg
ożył
tysiącem roztańczonych płomieni. Faworyt zaskrzeczał z bólu szamocząc się i podskakując dokoła
przeszywany mackami upiornego ognia. Dotyk żywiołu nie pozostawiał najmniejszego śladu na
skórze
stworzenia, lecz bezsprzecznie gorąco dawało mu się we znaki. Pełne rozpaczy i desperacji wycie
wydawało
się nadzwyczaj prawdziwe. Nagle faworyt skurczył się do rozmiarów małego kamyka, mimo iż jego
wrzaski
Strona 15
były równie głośne jak przedtem. Odskoczyłem zatrwożony, gdy kamyk urósł niespodziewanie do
rozmiarów psa i rozrastał się wciąż, aż przekroczył obszar otaczającego go okręgu. Małe ząbki
zamieniły się
w potężne, połyskujące kły, kłapiące w agonii bólu. Żaden rozmiar nie mógł mu jednak pomóc w
ucieczce;
płomienie podskoczyły jeszcze wyżej. - Przepadnij! - krzyknął Prevotant.
Faworyt znieruchomiał jak rażony piorunem; milczący, z roztwartym, upiornym pyskiem widocznym
poprzez ścianę płomieni. Zaległa cisza. Wkrótce jednak usłyszałem cykanie, potem następne, jakby
otworzył
się dach wpuszczając roje owadów; całe ich chmary spadały martwe z krokwi i ścian: niektóre
skrzydlate,
inne pełzające. Po chwili poczułem na ciele gęsty, suchy deszcz. Usłyszałem odgłosy zamieszania,
które
przerodziły się w dziki pęd i skrobanie, stopniowo przybierające na sile. Nagle magazyn zalały
tysiące
szczurów i jaszczurek, a podłoga zmieniła się w istne morze futer i łusek. Kobiety i mężczyźni
rozproszeni
tu i tam zaczęli krzyczeć z przerażenia i obrzydzenia.
- Nie ma się czego obawiać - rozległ się spokojny głos maga. - Być może zaklęcie jest zbyt silne, ale
przynajmniej pozbędziesz się szkodników. - Zanim zdążyłem otworzyć usta, podniósł obie ręce do
góry i
krzyknął - Koniec! - Ogień zniknął momentalnie - równie szybko, jak się pojawił. Nagle zobaczyłem,
że
węgle w misie zawieszonej na trójnogu żarzą się ponownie.
Mag szarpnął za łańcuch wyciągając faworyta poza granice wyznaczone kredą. Stworzenie
powróciło już do
swych normalnych wymiarów, lecz nadal kipiało wściekłością za sposób, w jaki zostało
potraktowane.
- No, dobra robota - odezwał się do mnie Prevotant ciągnąc bezlitośnie za łańcuch. - Teraz muszę
tylko... -
Strona 16
Obydwaj podskoczyliśmy widząc, jak faworyt warknął groźnie i wystrzelił w górę urastając do
rozmiarów
człowieka. Szarpnął za łańcuch a Prevotant wrzasnął, gdy koniec uwięzi wyśliznął mu się z dłoni tnąc
miękkie ciało.
- Hej - zawołał - co to ma znaczyć? Przestań natychmiast! - Podreptał do przodu z uniesioną pięścią.
Faworyt ponownie warknął i zaczął wściekle kłapać zębami. Skulił się, gdy Prevotant podszedł do
niego,
lecz nie zmienił rozmiarów, a jego skóra połyskiwała barwami złości. Mag z wściekłością kopnął
stwora.
Bestia z piskiem przeskoczyła swego pana, który obrócił się błyskawicznie, klnąc i krzycząc, żeby
faworyt
natychmiast wrócił, lecz ten skulił uszy i popędził przez magazyn niczym spuszczony ze smyczy ogar.
6
Niewiasta odziana w kosztowne szaty wrzasnęła z przerażenia i dołączyła pośpiesznie do orszaku
swoich
niewolników. Jej krzyk przyciągnął tylko uwagę bestii, która skręciła nagle i przemknęła tuż obok
niej,
roztrącając tłum ludzi. Krwawa rana naznaczyła ramię nadobnej niewiasty.
Wściekłość Prevotanta ustąpiła miejsca panice.
- Wracaj do tatusia! - błagał teraz wysokim sopranem. - Tatuś ma dla ciebie smakowite
niespodzianki...
Proszę cię wróć. - Faworyt nie zważając na słowa swego pana szarpał zaciekle zębami opakowania
towarów,
rozrywał pazurami skrzynie. Moi ludzie próbowali go zwabić w kąt, lecz uciekli widząc, jak
szarżująca
bestia rozrasta się coraz bardziej. Znowu rzucił się na ładunek. Chaos najwyraźniej wyostrzył mi
zmysły; nie
tylko dostrzegłem, że szkody są minimalne, lecz również zrozumiałem, że właśnie otwiera się przede
mną
Strona 17
szansa ucieczki od maga.
- Aha! - krzyknął Prevotant, gdy Faworyt odwrócił się i popędził ku nam. - Teraz posłuchasz głosu
rozsądku! - Stworzenie skurczyło się jednak i przemknęło między nami. Wyczułem nadarzającą się
okazję i
błyskawicznie popchnąłem trójnóg. Dymiące węgle rozsypały się pośród skrzyń pełnych drewnianych
zabawek. Teraz mag wpadł w histerię . Skoczył i brzegiem szat próbował dławić w zarodku małe
płomyki.
- Pomóż mi! - zawołał. - W przeciwnym razie stracisz to wszystko. - Oczyma wyobraźni widział już
cały
magazyn, a następnie całe nabrzeże, trawione bezlitosnym ogniem. Podszedłem spokojnym krokiem,
delikatnie odsunąłem go na bok i ugasiłem ogień depcząc płomienie.
Zostawiłem go zastygłego w bezruchu, paplającego"słowa przeprosin, a sam poszedłem po nadzorcę
magazynu. Wzięliśmy sieć, kilka długich kijów i zawołaliśmy paru krzepkich niewolników. Dość
szybko
udało nam się usidlić faworyta, który okazywał już wyraźne oznaki zmęczenia i strachu, po czym
przyprowadziliśmy go do jego pana. Prevotant patrzył na mnie cielęcymi oczami. Zlekceważyłem to
spojrzenie i powiodłem lodowatym wzrokiem po „zgliszczach”.
- Proszę, pozwól mi to wszystko naprawić - odezwał się nieśmiało.
Wyciągnąłem rękę.
- Możesz zacząć od złota mego ojca - zaproponowałem.
Sprawiał wrażenie osłupiałego.
- Tak dużo? - wyszeptał, ale od razu zwrócił mi sakiewkę.
- I to tylko na początek - kontynuowałem - bo kiedy podliczę dzisiejsze straty ... - Pokręciłem głową.
-
Wątpię, czy starczy ci środków na spłatę. Poradzę memu ojcu, żeby udał się po rekompensatę do
rady. -
Pragnąłem jedynie wlać w jego serce strach bogów. Tak naprawdę to wcale nie miałem zamiaru
wziąć od
Strona 18
niego więcej pieniędzy. Byłem przekonany, że wysokość długu, jaki wyczarowaliby księgowi mego
ojca,
wprowadziłaby Prevotanta w pokorę na wiele lat. Zamierzałem właśnie zacząć moją litanię „ale”, „z
drugiej
strony” i tym podobnych powiedzonek, kiedy nagle podniósł palec do ust na znak ciszy. Rozejrzał się
wokoło, aby sprawdzić, czy ktoś nas nie obserwuje.
- Może mam tu coś, co może potrafi uspokoić młodego panicza - odezwał się tajemniczo. Zagłębił
dłoń w
przepastnych fałdach swych szat, rzuciwszy mi chytre spojrzenie. - Przekonasz się sam, że to coś
naprawdę
wyjątkowego.
Wręczył mi białą kartę o mocno czerwonych brzegach. Pośrodku widniała pieczęć cechu nierządnic:
wyzywająco obnażona postać Butali, bogini miłości z przesadnie wielkimi piersiami i narządami
płciowymi.
Poniżej złoty napis głosił: „ Melina będzie dziś tańczyć dla swych szczególnych przyjaciół i
dobroczyńców” .
Wiedziałem, kim była; podobnie zresztą jak każdy mężczyzna w Orissie. Melina, jedna z dwunastu
najpiękniejszych kobiet, jakie znajdowały się na samym szczycie handlu przyjemnościami. Wszystkie
używały wytwornych słów i zgłębiały subtelności cywilizacji. Wielcy mężczyźni, bogaci mężczyźni,
a
wreszcie przystojni mężczyźni i bohaterowie zabiegali o ich względy zarówno z uwagi na
przyjemność jaką
czerpali z przebywania w ich towarzystwie, jak i dla rozkoszy cielesnych. Na tym polu ta gorąca,
namiętna
bogini swego zawodu nie miała sobie równych. Każdy mężczyzna zrobiłby wiele, by zatonąć w
namiętnych
objęciach Meliny. Szczególnie bardzo młody mężczyzna, który nie miał do zaoferowania prawie nic
ponad
swą młodość.
Strona 19
Otworzyłem usta. - Skąd ty to masz? - Niemożliwe, żeby człowiek typu Prevotanta otrzymał
zaproszenie od
tak egzaltowanego towarzystwa.
Mag skwitował zawartą w moim pytaniu odrazę kolejnym chytrym spojrzeniem.
- Czy to naprawdę takie ważne?
7
Ponownie zerknąłem na kartę. Butala nie była już sama. Teraz przewodniczyła zbiorowej orgii.
Przyglądając się zobaczyłem , jak nagie postacie zaczynają się poruszać kopulując na więcej
sposobów, niż
byłem w stanie sobie wyobrazić.
- Zamierzałem to sprzedać - szepnął mag wprost do mego ucha. - Cena bez wątpienia byłaby wysoka.
Ponownie spojrzałem na jej imię czując przebiegający przez ciało gorący prąd i widząc, jak litery
rosną
wypełniając niemal całkowicie pole widzenia.
- Melina - wyszeptał głośniej Prevotant. - Dla ciebie?
Wziąłem kartę próbując nie dać poznać po sobie najmniejszego wrażenia.
- Och, sądzę, że mogłoby mnie to zainteresować. - Wsunąłem kartę do kieszeni kaftana.
- A zatem dobiliśmy targu? - zapytał Prevotant.
Zawahałem się, lecz natychmiast poczułem jak karta pali mnie na piersiach. Czułem, że ta kobieta już
rzuciła na mnie czar. Musiałem ją zobaczyć. Skinąłem głową. Prevotant potraktował skinienie jako
urzędową pieczęć, uścisnął mi dłoń i mamrocząc coś pod nosem wyszedł czym prędzej z magazynu z
gaworzącym stworkiem na ramieniu. Długo jeszcze nie mogłem zapomnieć tego chytrego spojrzenia i
czułem, że postąpiłem głupio przyjmując kartę. Zamiast wziąć odzyskane złoto i udać się prosto do
domu,
by uczcić osobiste zwycięstwo nad magiem, poszedłem do tawerny, gdzie do późnej nocy piłem i
grałem z
przyjaciółmi. Winiak zmieszany z wigorem młodości rozwiał początkowe wahania. Dlaczego
Strona 20
miałbym
pozwolić, aby taka szumowina, jak Prevotant wywierała na mnie taki wpływ? Poza tym, czyż nie był
on
magiem? A czyż magowie nie byli zmorą rodziny Antero? Gdybym tam poszedł, mógłbym dać mu
prztyczka w nos w imię mojej rodziny. Dlaczego miałbym tego nie zrobić?
Wymknąłem się mojej kompanii prosto w pogrążone w ciemnościach nocy miasto, aby poszukać
lektyki,
którą niewolnicy ponieśli wąskimi uliczkami. Kiedy wreszcie zatrzymali się, księżyc stał na niebie w
najwyższym punkcie. Mocno podniszczony budynek, do którego sprowadziło mnie zaproszenie, nie
wyróżniał się niczym szczególnym. Prawdę mówiąc cała ulica stanowiła część dzielnicy pełnej
kamieniczek,
sklepów i tawern dla najniższej z klas wolnych. Jaszczurki i świnie walczyły tu o zdobycz grzebiąc w
stertach śmieci. Wszedłem do kamienicy czując zwątpienie. Panujące wewnątrz ciemności i smród
niemal
zatykały dech w piersiach. Wyjąłem z kieszeni ogniste paciorki i wyszeptałem zaklęcie; zalśniły
słabo. W
wątłym świetle wnętrze wydało mi się jeszcze bardziej odpychające. Widziałem ciemne kształty
przycupnięte pod zimnymi ścianami, a jakieś mniejsze stworzenia umykały mi spod nóg. Brnąłem
jednak
dalej wspinając, się po skrzypiących, rozklekotanych schodach, przechodząc uważnie ponad
połamanymi
stopniami i chrapiącymi cielskami.
Opary wina ulatniały się z mej głowy dość szybko w tych niezwykłych okolicznościach. Dotknąłem
miecza
wsuniętego w skórzaną pochwę, wtargnąłem bowiem w świat złodziei i czarownic. Ponownie
zastanowiłem
się nad trafnością decyzji. Wtedy do mych uszu dobiegły słabe dźwięki muzyki oraz śmiech. Na
najwyższym
piętrze ujrzałem olbrzymie odrzwia, przez które dobywała się cudowna woń kwiatów rozpraszająca