777
Szczegóły |
Tytuł |
777 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
777 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Dobraczy�ski
Listy Nikodema
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. Iii_B�1
Przedruk z wydawnictwa "PAX",
Warszawa 1978
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y
J. Andrzejewska
i D. Jagie��o
Wst�p
"Listy Nikodema" pisane by�y w
latach 1948-1951, przy ��ku
umieraj�cej na nieuleczaln� chorob�
c�reczki pisarza. El�unia zmar�a w
sierpniu 1950 roku.
Ksi��ka by�a wielokrotnie wznawiana
i t�umaczona na wiele j�zyk�w obcych.
Jest ci�gle potrzebna, ci�gle
poszukiwana, ci�gle znajduje nowych
czytelnik�w. Co jest tajemnic� tej
popularno�ci?
Powie�� jest rodzajem komentarza
ewangelicznego. Autor szuka
wyja�nienia dla ka�dej sytuacji
�yciowej w s�owach Jezusa w Ewangelii.
To pozwoli�o mu zrozumie� tajemniczy
sens bolesnej choroby i �mierci
dziecka, sens wszystkich wojennych
do�wiadcze�, prawd� naszego czasu.
Autor dzieli si� z czytelnikiem swoimi
odkryciami, pokazuje na jakiej drodze
mo�na spotka� Chrystusa.
El�uni
"...Panie, m�wi�em, tam na ga��zi
drzewa siedzi kruk. Rozumiem, �e Tw�j
majestat nie mo�e si� zni�a� do
m�wi�cego. Lecz ja potrzebuj� znaku.
Gdy sko�cz� moj� modlitw�, spraw, aby
ten kruk odlecia�. To b�dzie jakby
skinienie w moj� stron� na znak, �e
nie jestem zupe�nie sam na �wiecie...
I patrzy�em na ptaka. Ale on
siedzia� nieruchomo na ga��zi. Wtedy
znowu zwr�ci�em si� do kamienia.
Panie, m�wi�em, masz s�uszno��.
Tw�j majestat nie mo�e si� zni�a� do
moich ��da�. Gdyby kruk odlecia�,
by�bym jeszcze smutniejszy. Bo taki
znak by�by znakiem danym mi przez
kogo� r�wnego - a wi�c znowu przeze
mnie samego, znowu by�by odbiciem
moich pragnie�. I ci�gle tkwi�bym w
swojej samotno�ci.
I oddawszy cze�� wr�ci�em.
Lecz wtedy w�a�nie moja rozpacz
ust�pi�a miejsca nieoczekiwanej
rado�ci..."
Antoine de Saint Exupery
"Citadelle"
List I
Drogi Justusie!
Ta choroba, Justusie, zniszczy�a
mnie zupe�nie! Dawniej by�em
cz�owiekiem pe�nym si�, kt�ry
otaczaj�cym ludziom umia� okaza�
�agodno�� i wyrozumia�o��. Wolny by�em
od wiecznego rozdra�nienia,
niecierpliwo�ci i od niezno�nej
potrzeby ci�g�ego skar�enia si�
drugim. Dopiero teraz odkrywam w sobie
te obrzydliwe cechy zgonionej istoty,
kt�ra niby dzika winoro�l na ka�dy
p�ot gotowa si� wspi�� i do ka�dego
p�otu ma �al, �e j� nie do�� wysoko ku
s�o�cu podnosi. Tylu rzeczy potrafi�em
sobie dawniej odm�wi�. Dzi� ledwo
dope�niam przepisanych post�w!
Przyznaj� tak�e: nie mam dzi� dla
nikogo wyrozumia�o�ci. Coraz bardziej
s� mi obcy moi chaberim z Wielkiej
Rady. Nudz� mnie �miertelnie ich nie
ko�cz�ce si� spory na temat oczyszcze�
i dyskusje nad nowymi halakkami. Te
sprawy staj� mi si� ka�dego dnia
oboj�tniejsze. Mo�na przez ca�e �ycie
wype�nia� najskrupulatniej wszystkie
przepisy, a przecie� nie mie� za to
nic... Dlaczego ta choroba przysz�a
w�a�nie na ni�? Ca�y Zakon streszcza
si� w s�owach psalmu: "R�b, cz�owieku,
co ci Najwy�szy ka�e - a On ci� nigdy
nie opu�ci". Nigdy... Niewielu jest
ludzi, kt�rzy by r�wnie uparcie jak ja
po�cili, dbali o czysto��, sk�adali
ofiary, rozwa�ali halakki i haggady.
Tutaj co� zawodzi. Nie mam na pewno
tylu grzech�w, by Najwy�szy mia� mnie
za nie kara� tak strasznym
nieszcz�ciem. Wprawdzie istnieje w
Pismach historia Hioba... Ale ten
Idumejczyk po pierwsze nie by�
wiernym, po wt�re nie wiedzia�, czym
si� s�u�y wszechmocnemu Szekinah;
uparcie nie chcia� uzna�, �e ka�dy
cz�owiek grzeszy, je�li ci�gle, bez
przerwy, nie dba o czysto�� swych
my�li i uczynk�w. A wreszcie -
Najwy�szy jego samego dotkn��
cierpieniem, a nie kogo�, kto by mu
by� tak drogi, jak mnie Rut! Straszn�
jest rzecz� choroba: widuj� przecie�
te odra�aj�ce, pokrzywione stwory,
kt�re �yj� w szczelinach starego muru
pod bram� Gnojn�. Ale patrze�
bezsilnie, jak choroba po�era cia�o
najukocha�szej istoty - to jest co�, z
czym pogodzi� si� niepodobna!
Z kimkolwiek rozmawiam - musz� o
tym m�wi�! Nied�ugo ludzie b�d� ode
mnie uciekali niby od kogo�, kto
zara�a smutkiem jak inny tr�dem czy
egipsk� chorob� oczu. Jeszcze mi tylko
jedno zosta�o, co mnie ratuje: moja
praca. Tworz�c haggady, m�wi�c w nich
o wielko�ci Nienazwanego - odurzam si�
tym niby winem. Wiem, �e m�wi si� o
nich z coraz wi�kszym uznaniem. Szepty
te, kt�re a� do mnie dochodz�, s� mi
pewn� pociech�. Chocia� obok pochwa�
spotykaj� mnie tak�e nagany, te za�
rani� mnie wyj�tkowo dotkliwie. Ludzie
zdaj� si� nie rozumie�, �e prze�ywaj�c
chorob� Rut zdolny jestem m�wi�
jedynie twardymi s�owami, kt�re nie
znosz� obr�bki. Je�eli trafiam czasami
w niew�a�ciwe, nie do�� mocne s�owo -
to trudno... Coraz cz�ciej zdarza mi
si� m�wi�: "to trudno" - i tym
powiedzeniem os�aniam niby tarcz�
swoje rozkrwawione serce. Czuj� si�
wtedy jak ��w, kt�ry wci�gn�� pod
skorup� g�ow� i nogi i woli raczej
nigdzie nie i�� ni� narazi� si� na
bolesne dotkni�cie. Kiedy dawniej
m�wi�em "to trudno", znaczy�o to, �e
sprawa jest wa�na i �e �adna ofiara
nie b�dzie dla niej zbyt du�a. Dzi�
moje "to trudno" znaczy: lepiej, aby
najwa�niejsze sprawy zamilk�y, ni�bym
mia� jeszcze wi�cej cierpie�. Cho�
w�a�ciwie jak mo�na jeszcze wi�cej
cierpie�? Czy ten, kto z l�ku przed
dalszym cierpieniem sta� si�
niezdolny do bronienia czegokolwiek,
nie wypi� ju� ca�ej miary ludzkiego
b�lu?
I to tak�e mnie przygn�bia, �e moje
cierpienie przysz�o na mnie w chwili,
gdy ca�y �wiat znalaz� si� na tym
k�opotliwym zakr�cie. Nie tylko ty to
odczuwasz. U nas tak�e jakby jaka�
gor�czka wst�pi�a ludziom w krew.
Nigdy w Wielkiej Radzie i w
Sanhedrynie nie wybucha�y tak zawzi�te
spory. K��tnie przenosz� si� potem pod
portyk, na Xystos, zamieniaj� si� w
b�jki, w kt�rych niestety bior� udzia�
nawet m�drzy i szanowani doktorzy.
Najzawzi�tsze konflikty ko�cz�
sikkary�ci; rzecz ohydna - ta sekta
najgorliwszych wynajmuje si� po
prostu, by za pieni�dze mordowa� tych,
kt�rych �mierci kto� zapragn��. Ludzie
starsi i do�wiadczeni m�wi�, �e
podobne podniecenie i nienawi��
panowa�y przed dwudziestu kilku laty,
gdy z Galilei raz po raz nadci�ga�y
bandy buntownik�w. Rz�dy Rzymian
doprowadzi�y do uspokojenia kraju i
trzeba przyzna�, �e s� zno�niejsze ni�
tyrania Heroda i jego syn�w. Ale czy
ten wzgl�dny spok�j potrwa jeszcze
d�ugo? Co� si� unosi w powietrzu niby
niepokoj�cy podmuch burzy, kt�ra kryje
si� jeszcze za wzg�rzami, ale ju� jest
blisko. Wszyscy s� przeciwko
wszystkim. Nie jest dla nikogo
tajemnic�, �e legat rzymski w Syrii
nienawidzi prokuratora rzymskiego w
Judei, �e prokurator i tetrarchowie
gryz� si� ze sob� jak psy o ko��; �e
potomkowie Heroda s� sobie
najwi�kszymi wrogami, gotowymi si�
wzajemnie tru� i mordowa�. Nad
wszystkim za� niby rudy cie� khamsimu
wisi pami�� o dalekim cesarzu,
okrutniku i szale�cu. Wie�ci o
krwawych proskrypcjach, jakie on ka�e
zarz�dza� w Rzymie, sprawiaj�, �e w
s�uchaj�cych o tym zaczyna si� odzywa�
dziki, niepohamowany instynkt
nienawi�ci. W Cezarei Grecy ju�
kilkakrotnie rzucili si� na naszych.
Podobno dosz�o do walk w Aleksandrii i
w Antiochii. W Rzymie, jak s�ysza�em,
na wiadomo��, �e pretorianie zabrali
Sejanusa, t�um napad� na nasz�
dzielnic�. Wsz�dzie wojna, krew i
mordy. A tak niedawno jeszcze rzymscy
pismacy wie�cili "z�ot� er�" i czasy
"wiecznego pokoju"!
Mam przeczucie, jakby si� co�
niedobrego gotowa�o. W takich chwilach
- prawda? - cz�owiek wola�by si� czu�
swobodny, by m�c czujnie uwa�a�, z
kt�rej strony nadejdzie
niebezpiecze�stwo. Zamiast tego ca��
moj� uwag� przyszpila do siebie ta
choroba. Mo�e jutro czy pojutrze
nadejd� wydarzenia o znaczeniu
prze�omowym, a ja ich nadej�cia nawet
nie spostrzeg�. Jestem jak cz�owiek,
kt�ry niesie tak du�y ci�ar, �e
zaledwie zdolny jest widzie�, gdzie ma
postawi� nog�.
Nadchodzi co�, co� si� zbli�a... Co
to mo�e by�, jak s�dzisz, Justusie?
Odpowiedz mi: czy ty naprawd�
spodziewasz si�, �e kiedy� pojawi si�
Ten, kt�rego nazywamy Mesjaszem?
Saduceusze od dawna w Jego przyj�cie
nie wierz�. Na�ykawszy si� filozofii
greckiej uwa�aj� Go po prostu za
symbol. �miej� si� pogardliwie, gdy im
kto� m�wi o Cz�owieku_Mesjaszu.
Zreszt� - po co im Mesjasz? Im zale�y
tylko na tym, by istnia�a �wi�tynia,
by w tej �wi�tyni ca�y Izrael sk�ada�
ofiary, by tylko oni byli po�rednikami
mi�dzy cz�owiekiem a o�tarzem Pa�skim,
i na koniec, by Rzymianie nie
sprzeciwiali si� takiemu stanowi
rzeczy. My jeste�my dalecy od
odbierania ludziom wiary w Mesjasza.
M�wimy o Nim cz�sto, opowiadamy w
licznych haggadach, jak b�dzie
wygl�da�o Jego przyj�cie. Ale cho�
pisa�em o tym i m�wi�em tyle razy, nie
mog�, przyznam ci si�, pozby� si�
niespokojnej my�li, �e te wszystkie
obietnice brzmi� nieco za pi�knie.
Malki Massiah, Zwyci�zca Edomu, Pan
�wiata i natury, kt�ra wraz z Jego
pojawieniem si� ma si� sta� tak
p�odna, jaka nie by�a nigdy - czy� to
jednak wygl�da prawdopodobnie? Kim my
jeste�my? Ma�ym narodem, otoczonym
dziesi�tkiem innych i wraz z nimi
przykutym do rydwanu barbarzy�skiego
Rzymu. Sk��ceni sami ze sob�... Kim
musia�by by� �w Syn Dawida, aby
potrafi� odmieni� ten stan? Zwyczajnym
cz�owiekiem - czy raczej p�bogiem?
Ale p�bogowie chodz� po ziemi tylko w
greckich bajkach. Ja wierz�, �e
Najwy�szy czyni� niegdy� rzeczy
cudowne. Ale dzi� wszystko sta�o si�
zupe�nie zwyczajne... Opowiada si�, �e
gdzie� za morzami le�y ziemia cud�w.
Tylko �e ci, kt�rzy tak m�wi�, s�
na�ogowymi k�amcami. Ja rzeczy
niezwyk�ych nie ogl�da�em nigdy.
�wiat, kt�ry mnie otacza, jest daleki
od cudowno�ci. Wiem, co w nim rz�dzi:
z�o��, nienawi��, duma, pycha,
nami�tno��... Aby ten �wiat zwyci�y�,
trzeba by by� bardziej z�ym, bardziej
nienawidz�cym, dumnym i nami�tnym ni�
wszyscy inni. Na tym �wiecie tylko
wojna przynosi zwyci�stwo... Mesjasz
musia�by by� wodzem, kt�ry by zdo�a�
poprowadzi� nas na wszystkich naszych
wrog�w - a tych s� legiony! Mo�e to
budzi w tobie oburzenie, ale takiego
Mesjasza nie wyobra�am sobie. Nie
potrafi� si� oderwa� od tego, co
widz�, s�ysz�, czuj�... Czy kto�, kto
by z garstk� naszej m�odzie�y porwa�
si� na ca�y �wiat i zdo�a� go
zwyci�y�, m�g�by by� uwa�any za
cz�owieka z krwi i ko�ci? Niestety -
cho� nienawidz� wszystkiego, co
pochodzi od saduceuszy, czuj�, �e
zaczynam my�le� podobnie jak i oni.
Mesjasz wydaje mi si� tylko jakim�
idealnym wzorem wszystkich cn�t, kt�ry
nam zosta� podany, i gdyby�my go cho�
w cz�ci zdo�ali na�ladowa�,
uczyniliby�my nasze �ycie lepszym,
milszym, pi�kniejszym. I wydaje mi
si�, �e nie ja jeden tak my�l�. S�
faryzeusze, kt�rzy, gdy kto� przy nich
wspomni o przepowiedni dotycz�cej
powrotu Eliasza, m�wi�: "Czekajcie,
czekajcie na niego", tak jednak, jak
si� powiada o rzeczy nie maj�cej si�
nigdy spe�ni�. Ale g�o�no nikt nie
chce wyjawi� takich my�li. Ja r�wnie�
nie wypowiadam ich. Pisz� o tym tylko
do ciebie, Justusie, i rozmawiam o tym
z J�zefem. On, jak wiesz, nie jest ani
faryzeuszem, ani saduceuszem, wyznaje
za� filozofi�, kt�ra m�wi, �e uczciwie
zarobione z�oto stanowi
najistotniejszy sens ludzkiego �ycia.
Moi chaberim maj� mi za z�e, �e
przyja�ni� si� z nim, �e wsp�lnie
prowadzimy handel. Ze wzgl�du na jego
stosunki z goimami uwa�aj� go za
zanieczyszczonego. W gruncie rzeczy
J�zef jest wielkim grzesznikiem... Mam
jednak do niego s�abo��. On jeden,
mimo tylu swoich spraw, kt�re mu nie
daj� d�u�ej wysiedzie� na miejscu ani
w Jerozolimie, ani w Arymatei,
interesuje si� zdrowiem Rut, znajduje
czas, by j� odwiedzi�, porozmawia� z
ni�, zabawi�, przynie�� jej jaki�
podarunek. Dla mnie jest rzecz�
niezrozumia��, jak cz�owiek nie
zachowuj�cy przepis�w Zakonu - jestem
pewny, �e gdyby nie jego bogactwa,
by�by og�oszony jednym z minim - mo�e
posiada� tyle dobroci. Zawsze
ocenia�em ludzi wed�ug ich pobo�no�ci
i nigdy bym nie przypu�ci�, �e w�a�nie
mi�dzy mn� a J�zefem zawi��e si�
bli�szy stosunek. Nawet przyja��.
Gdyby nie on... Prze�ywa�em ju� chwile
ca�kowitego za�amania. Chcia�em
blu�ni�, kl��, szuka� zapomnienia w
grzechach. W takich dniach wielkie a
nieszczere s�owa pociechy, jakimi mnie
obdarzali moi chaberim, wywo�ywa�y we
mnie md�o�ci. Natomiast proste
odezwanie si� J�zefa, jaki� �art,
kt�rym, czuj� to, chce mnie oderwa� od
mojej rozpaczy, sprawiaj�, �e
odzyskuj� r�wnowag�. Nigdy bardziej
ni� teraz nie by�o mi potrzeba
przyja�ni ludzkiej i nigdy nie
dobija�em si� o ni� natarczywiej.
Jaka� to jednak trudna do znalezienia
per�a, zw�aszcza wtedy, gdy si� jej
szuka!
Dzi�ki sp�ce z J�zefem, cho�
niczym si� teraz do tego nie
przyk�adam, m�j maj�tek ro�nie i
pomna�a si�. Sta�em si� prawie r�wnie
bogaty jak J�zef. Uwa�aj� nas za
najmaj�tniejszych ludzi w ca�ej Judei.
Ile� rado�ci dzi�ki temu bogactwu
by�bym w stanie sprawi� Rut, gdyby
by�a zdrowa! Ale ona patrzy oboj�tnie
na wszystko, co jej przynosz�. Czasami
k�ad� na jej pos�aniu cenne klejnoty
przywiezione z dalekich kraj�w. Ona
nie chce mnie urazi� - jest w niej
dziwna wra�liwo�� - wi�c przek�ada
przez chwil� pier�cienie i
naramienniki swymi ma�ymi d�o�mi, tak
zr�cznymi do wszelkiego szycia, a
potem m�wi: "Tak, to bardzo �adne..."
Cho� stara si� to ukry�, s�ysz� w jej
g�osie zniech�cenie. "Zabierz to..." -
powiada. Wyci�ga si�, lekkim ruchem
g�owy daje znak, �eby si� od niej
oddali�, przymyka oczy... Kurcz
�ciska mi gard�o, gdy to widz�, i
teraz, gdy pisz�...
Zawsze s�dzi�em, �e bogactwa, kt�re
Najwy�szy pozwoli� mi zebra�, by�y mi
dane na znak pochwa�y z Jego strony. I
nieraz, gdy przegl�dam kt�r�� z moich
haggad przed przeczytaniem jej
ludziom, my�l�, �e musia�em si�
Odwiecznemu spodoba�, skoro pozwala mi
tak o sobie pisa�. Dlaczeg� wi�c
przysz�a ta choroba jak cier� wbity w
r�k� pracuj�cego? Czemu On mnie
przygina do ziemi, gdy tylu
grzesznik�w obok chodzi bezkarnie?
Czasami wydaje mi si�, jakbym siedzia�
w jakim� okrutnym wi�zieniu, gdzie si�
do�wiadcza ci�kich tortur, a
jednocze�nie widzia� tu� za krat�
domy, w kt�rych ludzie �yj�
zwyczajnie, kochaj� si�, doznaj�
ma�ych codziennych rado�ci, nie
docenianych dawniej, a tak nagle
po��danych w zamkni�ciu. Kt� z nas
pojmuje, czym jest zdrowie - przedtem,
zanim choroba zago�ci w jego domu? Kto
wie, jak mi�o�� potrafi wyssa�
wszystkie si�y z cz�owieka, kiedy
nagle tracimy mo�no�� pomocy temu,
kogo kochamy?
Wydaje mi si�, �e b�l dotyka mi�
bardziej ni� kogokolwiek innego. A
przecie� musz� przyzna�, �e ca�y �wiat
jest pe�en okrutnych cierpie�, kt�re
obejmuj� wszystkich, i wszyscy w
jakim� stopniu s� godni wsp�czucia.
Mo�e to jest tak, �e ka�dy z nas �yje
w wi�zieniu i gdy patrzy na dom
drugiego my�l�c z zazdro�ci� o jego
szcz�ciu, w rzeczywisto�ci widzi
tylko drugie wi�zienie? Je�li to, co
przychodzi na �wiat, ma wywo�a�
naprawd� przewr�t, musi przynie��
odpowied� na bezsens �ycia. Napisa�em
"bezsens" i cho� czuj� niew�a�ciwo��
tego s�owa, nie potrafi� go ju�
przekre�li�. Ty mnie znasz, Justusie,
i wiesz, �e pozostan� zawsze wyznawc�
Najwy�szego. Nie potrafi�bym si�
wyrzec nadziei, �e On przecie� zechce
mi w ko�cu pom�c. Wreszcie - nawet bez
wzgl�du na t� nadziej� - nie �mia�bym
Go opu�ci�. C� by mi wtedy zosta�o?
Jestem prawdziwym Izraelit� - jednym z
tych, kt�rzy s� skazani, by o Nim
�wiadczy�. Moje �ycie tak si� uk�ada,
�e wszystko, czymkolwiek si� zajmuj�,
jest s�u�b� dla Niego - albo te�
zaczyna mnie odpycha� swoj�
bezsensowno�ci�. Nie uciekn� przed Nim
jak Jonasz. Wi�c dlaczego On mnie
przywali� t� chorob�?
Oto masz, drogi nauczycielu stan
mego ducha, o kt�ry pyta�e�. Zmieni�
si�, jak widzisz, od czasu gdy
siadywa�em u twych st�p i s�ucha�em
twego nauczania. Czasami wydaje mi
si�, �e si� wielce zestarza�em, cho�
wiem, �e nie powinienem tak m�wi�
wobec twojej dostojnej staro�ci.
Odpisz mi - a ja ci napisz� znowu o
sobie - i o Rut... Obym ci m�g� wtedy
donie��: "Jest zdrowa"!
List Ii
Drogi Justusie!
Kiedy widz� cierpienia Rut, na
wszelkie sposoby staram si� co�
czyni�, dzia�a�. By� mo�e, i� w ten
spos�b szukam tylko ratunku przed
rozpacz�. Niech i tak b�dzie. Lepiej
na pr�no wyobra�a� sobie, �e jej w
jaki� spos�b pomagam, ni� z
opuszczonymi r�kami bezradnie patrze�
na jej twarz coraz bledsz�, na
przezroczyste powieki przetkane
fioletowymi �y�kami lub s�ucha�
oddechu, kt�ry brzmi jak j�k. O
Adonaj! To ponad si�y cz�owieka! Hiob
straci� swe dzieci, nie jest jednak
powiedziane, �e patrzy� na ich
m�czarnie. B�l drugich stwarza
zamkni�ty �wiat - �wiat, w kt�rym nie
spos�b �y� i z kt�rego nie mo�na
uciec, nawet przez �mier�. Zreszt� gdy
si� ma do wybierania mi�dzy b�lem a
�mierci�, nie wybiera si� niczego.
Kiedy wi�c Chuz, Eleazar i Samuel
zostali przez Wielk� Rad� Faryzejsk�
wys�ani dla przyjrzenia si� bli�ej
dzia�alno�ci Jana bar Zachariasza,
poszed�em z nimi i ja. Nie prowadzi�a
mnie do niego tylko ciekawo��. Mocno
wros�y w nas zapisane w ksi�gach
historie o prorokach, kt�rzy lecz� i
wskrzeszaj�. Stan�� mi w pami�ci syn
wdowy z Sarepty sydo�skiej... Tamta
by�a pogank�, lito�ciw� wprawdzie, ale
kobiet� obc� naszej krwi i naszej
wierze. Ja za� jestem Judejczykiem,
wiernym wyznawc� Zakonu, faryzeuszem,
"po�ywaczem terumy". S�u�� Bogu ca�ym
swym �yciem. Nie �a�uj� ja�mu�ny, nie
zadaj� si� z poganami, dbam o
czysto��, odprawiam posty i mod�y. Nie
chc� si� chwali�... Gdy chwal� siebie
lub kto� mnie darzy pochwa��, odczuwam
z pocz�tku zadowolenie i rado��, ale
one szybko znikaj�... To tak, jakby
si� zjad�o fig�, kt�ra jest smaczna,
ale po niej inne b�d� ju� mniej
smakowa�y. Znasz mnie zreszt�. Nie
chc� si� chwali�, ale wydaje mi si�,
�e moja praca ma swoj� warto��.
Nauczam - i wiem, �e jestem s�uchany.
Haggady, kt�re napisa�em, m�wi� w
spos�b przyst�pny o wielko�ci, mocy i
chwale Przedwiecznego. Jedn� z nich,
�wie�o napisan�, opowiem ci: Pewien
rabbi id�c drog� spotka� anio�a, kt�ry
ni�s� �uk. Gdy zeszli si� w w�skim
przej�ciu, jeden drugiemu nie chcia�
ust�pi� z drogi. "Ust�p mi - rzecze
rabbi. - Jestem zaj�ty my�lami o
Nim... Odejd�..." Ale anio� nie zeszed�
mu z drogi. "Czemu mnie zatrzymujesz?"
- zniecierpliwi� si� nauczyciel (a by�
to bardzo m�dry rabbi, znaj�cy
wszystkie tajemnice nieba i ziemi -
gdy pisa�em t� haggad�, my�la�em o
tobie, Justusie). Wtedy anio� rzek�:
"Ust�pi� ci, gdy mi powiesz, jaki On
jest". Rabbi u�miechn�� si�. "Dobrze
trafi�e� - powiedzia� - tylko ja mog�
ci to wyja�ni�. On jest jak piorun:
spada z grzmotem na grzesznika i
przybija go do ziemi..." "A co czyni
ze sprawiedliwym?" - pyta� anio�.
"Nosisz Jego �uk - rzek� rabbi - a nie
wiesz tego? Zdarza Mu si�, �e i w
niego szyje swoimi strza�ami..." "Po
c� jednak?" "Czyni to, gdy cz�owiek
zbytnio wyro�nie. Pami�tasz, jak nie
mog�c przem�c Jakuba w walce porazi�
wreszcie jego biodro?" "Wi�c s�dzisz,
czcigodny, �e On boi si� cz�owieka?"
"Tss! Tak nie m�w, to by by�o
blu�nierstwo. Trzeba powiedzie�
inaczej: Jest w Nim tajemna s�abo�� i
gdy j� cz�owiek odkryje - staje si�
Mu r�wny si��. Ale ten sekret znaj�
tylko najm�drsi..." I anio� zszed� z
drogi m�dremu nauczycielowi.
Jak ci si� podoba moja haggada? To
jest moja my�l, �e On jest
wszechpot�ny, ale istnieje w Nim
jaka� s�abo��. Trzeba tylko odkry�
w�a�ciwe zakl�cie. Praojciec Jakub
zna� je na pewno, gdy nie ust�pi� Mu
krokiem. Mnie niestety to s�owo nie
jest znane.
Lecz gdzie i jak go szuka�? Kiedy�
wydawa�o mi si�, �e �wiat sk�ada si� z
dw�ch cz�ci: z wielkiej, w kt�rej
przebywaj� grzesznicy i poganie, oraz
z ma�ej, w kt�rej jest miejsce dla
wiernych Zakonu i sprawiedliwych. Dzi�
zaczynam s�dzi�, �e by�by to podzia�
zbyt prosty. S� grzesznicy jak J�zef,
kt�rych nie mog� wyobrazi� sobie razem
z najgorszymi; s� wierni jak
saduceusze - a przecie� gdyby oni
zostali usprawiedliwieni, nie by�oby
sprawiedliwo�ci! Nie wystarczy nazywa�
si� wiernym, nosi� talit, filakterie i
pi�� cici u p�aszcza. Istnieje drabina
- jak ta widziana we �nie przez Jakuba
- na kt�r� si� wspinamy bez ko�ca. I
nie�atwo jest powiedzie�, na kt�rym
jej szczeblu znajduje si� s�owo
wi���ce Najwy�szego. Nie jest si� u
szczytu, nawet gdy si� zosta�o
faryzeuszem... Nie wszyscy moi
chaberim wydaj� mi si� lud�mi
�wi�tobliwymi. Taki na przyk�ad rabbi
Joel... Dra�ni mnie ich pobo�no��,
kt�r� obnosz� niby goni�ca za
m�czyznami dziewka sw� now� kutton�.
Lecz je�li nawet nie wszyscy
faryzeusze s� prawdziwie pobo�ni i
cnotliwi, czym�e wobec ich czysto�ci,
modlitw, post�w, rozwa�a� jest
moralno�� zwyk�ego amhaareca? Ka�dy z
nich jest wstr�tnym grzesznikiem,
zaj�tym tylko zaspokajaniem swoich
nami�tno�ci. Ci ludzie nigdy nie
podnosz� oczu w g�r�, �yj� z karkiem
przygi�tym do ziemi jak trzoda, bez
pami�ci, bez �wiadomo�ci nawet, �e
istnieje Najwy�szy, Jego anio�owie i
cnoty... Czcigodny Hillel m�wi:
"Przybli�my Zakon do ludu" - i ja
przynajmniej staram si� to czyni�.
Moje haggady id� mi�dzy chaberim, oni
za� opowiadaj� je s�uchaczom. Kt�
jednak z amhaarec�w chce ich s�ucha�?
Gdybym uczy�, jak wypieka� chleb z
piasku, zbiegliby si�. Sprawy
Najwy�szego ich nie ciekawi�.
Ale jak�e tu my�le� o przybli�eniu
Zakonu, kiedy ma si� w domu takie
nieszcz�cie?
Cierpienia Rut s� przera�aj�ce...
Nie spos�b jest rozwa�a� chwa��
Najwy�szego, gdy s�yszy si� obok j�k i
widzi rozchylone usta dr��ce b�lem.
Pytasz, co na to lekarze? Nie umiej�
nic poradzi�. Zreszt� lekarze... Z
pocz�tku przychodzili pewni siebie,
ha�a�liwi, okre�laj�cy chorob�, zanim
si� jeszcze im o niej powiedzia�o.
Potem, gdy ich leki zawiod�y, stali
si� milcz�cy i tajemniczy. Moje
pytania pozostawiali bez odpowiedzi,
porozumiewaj�c si� tylko mi�dzy sob�
niezrozumia�ymi s�owami. Byli coraz
bardziej wymagaj�cy - nic ju� nie
obiecuj�c i �adnej pomocy nie daj�c. A
w ko�cu zacz�li znika�... Jeden za
drugim opuszczali m�j dom. Odchodz�c
zapewniali, �e Rut na pewno odzyska
zdrowie. Ale jak i kiedy - tego nie
m�wi� �aden. Radzili czeka�
cierpliwie. Jak gdyby znudzeni moimi
pytaniami, wzruszeniem ramion dawali
mi do zrozumienia, �e ��dam od nich
nie wiedzie� czego. Ani jeden nie
wykrztusi� z siebie, �e ich wiedza
zawiod�a. Raczej zdawali si�
przypisywa� ca�� win� mojej
natarczywo�ci...
Czy oburza ci�, �e w moim b�lu
pomy�la�em o ratunku, jaki mo�e
przyj�� z r�k tego kap�a�skiego syna,
p�dz�cego �ycie na spalonej s�o�cem
pustyni? Coraz cz�ciej m�wi si� o
nim, �e jest prorokiem. Wielkie s�owo.
Od wielu ju� lat nie by�o proroka na
ziemi Judzkiej. A ten cz�owiek
przypomina naprawd� Eliasza: lata ca�e
�y� samotny w�r�d ska� mi�dzy Hebronem
a wybrze�em Morza Asfaltowego. Kiedy
wreszcie porzuci� samotno�� i stan��
nad brodem ko�o Bethabara, ludzie
zadr�eli. Jest, m�wi�, wielki, czarny,
z w�osami potarganymi, ubrany w sk�r�
wielb��da, o oczach jak dwa gorej�ce
w�gle. Nie m�wi podobno, ale krzyczy.
Powtarza wci��: "Czy�cie pokut�,
pokutujcie, �a�ujcie za grzechy..."
Zanurza ludzi w Jordanie, polewa im
g�owy i daje rady, jak maj�
post�powa�. Niezliczone t�umy ci�gn�
do niego.
Ju� zaraz za bram� miasta weszli�my
w ci�b�. W Jerozolimie ostatnie dni
by�y ch�odne; nocami pada� deszcz ze
�niegiem. Ale w miar� jak
zst�powali�my ku Jerychu, robi�o si�
coraz gor�cej i nasze we�niane simlah
zacz�y nam ci��y�. Od jeziora bi�o
gor�co niby z piekarskiego pieca.
Ludzi na drodze by�o coraz wi�cej.
Sp�ywali bocznymi drogami i �cie�kami.
Z do�u szli inni - powracaj�cy. Pytano
ich z krzykiem: "Czy prorok nie
odszed�? Jest ci�gle?" "Jest!" -
odkrzykiwali. "Chrzci dalej?"
"Chrzci!" Wracaj�cy znad Jordanu mieli
twarze pe�ne powagi, jakby nieco
wystraszone. "Czy krzyczy i grozi?" -
zwracano si� do nich. "Gromi kap�an�w
i faryzeusz�w - odpowiadali. - Ale dla
innych jest dobry..." Do Jerozolimy
dosz�a ju� wie�� o tym, �e Jan,
chocia� sam pochodzi z kap�a�skiego
rodu, pe�en jest gniewu wobec
saduceusz�w. Ale ma s�uszno��. C�
jednak m�g�by mie� przeciwko nam? My
jedni pami�tamy zawsze o czci dla
prorok�w i my tak�e wzywamy lud do
pokuty. Wielu z naszych chaberim
pokutuje dobrowolnie za grzechy
nieczystych amhaarec�w. Prorok, kt�ry
by dzi� pojawi� si� mi�dzy nami, tylko
w nas m�g�by znale�� oparcie.
Coraz by�o gor�cej, duszniej i
coraz t�umniej. Wyruszywszy z miasta
wczesnym �witem, odpocz�li�my w
po�udnie w miejscu, gdzie bia�e i
czerwonawe wzg�rza wst�puj� w r�wnin�
otaczaj�c� Jerycho. Rzadkie dotychczas
i trzymaj�ce si� tylko rozpadlin k�py
zielono�ci stawa�y si� tutaj mas�
zwart�, niby mechaty dywan, nad kt�ry
wystrzela�y palmy. Miasto bieli�o si�
na wzg�rzu swymi domami i
wspania�o�ci� swoich pa�ac�w. Za
zbitym k��bem krzew�w balsamowych i
wysokich traw na dnie ghoru p�yn��
�piesznie Jordan. Ludzie zbiegali ku
niemu jak niezliczone potoki. Wszystko
tu sz�o: amhaarece, rzemie�lnicy
miejscy, mali straganiarze, celnicy,
wysmarowane karminem nierz�dnice,
bogaci kupcy, bankierzy, lewici,
s�u�ba �wi�tynna, �o�nierze, doktorzy,
znawcy Pisma, ba - nawet kap�ani. W
rozgwarze setek i tysi�cy g�os�w
s�ycha� by�o narzecza galilejskie,
chananejskie, syrofenickie, nosowy
j�zyk grecki, pokrzykiwania arabskie.
W�drowa� do brodu nar�d wybrany:
Judejczycy, Galilejczycy, przybysze z
diaspory, a tak�e Samarytanie,
Idumejczycy... Niezliczone stopy
miesi�y piasek osypiska, w jakie
rozpad� si� wysoki i stromy brzeg
rzeki. Jordan w tym miejscu pozwala
siebie przekroczy�. Ludzie wchodzili w
wod�, ona za� burzy�a si� i pieni�a.
Tych, kt�rzy nie chcieli si� zamoczy�,
przewozi�y na drugi brzeg �odzie i
tratwy. Cz�owiek, kt�ry posiada� ��d�
lub potrafi� zbi� tratw� z kilku
desek, m�g� nie�le zarobi�.
Przewo�nicy przekrzykiwali siebie
wzajem, rzucali si� ku dostatniej
ubranym przybyszom, ci�gn�li ich si��
do swoich �odzi. Dochodzi�o do spor�w
i bijatyk. Oba brzegi rzeki by�y
zapchane lud�mi, a nad tym ogromnym
obozowiskiem unosi� si� bulgot rozm�w.
Dzielono si� uwagami o proroku,
spierano, �miano, opowiadano. Ca�e
stada w�drownych sprzedawc�w z koszami
pe�nymi �ywno�ci kr�ci�y si� mi�dzy
zebranymi. Nawo�ywano do ma�ych
chleb�w j�czmiennych, do obarzank�w, do
ryb suszonych lub ma�ych terit�w,
kt�re posp�lstwo jada na surowo. Tu i
tam pali�y si� ogniska; gotowano przy
nich straw�. Inni sprzedawcy
handlowali owocami. Masa zebranego
w�r�d zieleni ludu przypomina�a t�umy
pielgrzym�w obozuj�cych pod murami
miasta w dniach �wi�t Paschy lub
Sza�as�w.
Kiedy stan�li�my nad brzegiem
rzeki, dzie� pochyli� si� ju� ku
wieczorowi. Roziskrzona kula wisia�a
nad wzg�rzami Judei, kt�rych ostre i
poszarpane kszta�ty rysowa�y si� pod
blask s�o�ca czarnym i gro�nym
cieniem. By�o ju� za p�no, by przej��
rzek� i rozmawia� z prorokiem;
nale�a�o z tym poczeka� do rana.
Znale�li�my sobie miejsce z dala od
rozkrzyczanego t�umu, w kt�rym
niew�tpliwie nie brak�o ludzi
nieczystych. Dokonawszy przepisanych
obmy� siedli�my do wieczornego
posi�ku. S�o�ce zapada�o coraz ni�ej,
a d�ugie cienie drzew le�a�y na
zielonoburej wodzie wyci�gni�te przez
ca�� szeroko�� rzeki. Jeszcze
niekt�rzy przechodzili j� w br�d. Ale
wi�kszo�� przyby�ych uk�ada�a si� ju�
do spoczynku. Prorok musia� odej��, bo
ludzie na przeciwleg�ym brzegu,
stoj�cy poprzednio nad sam� wod�
zbitym t�umem, rozproszyli si� po
okolicy. W przestrzeni trac�cej barwy
gor�c� czerwieni� zapala�y si�
ogniska. G�ry Moabskie unosi�y si�
niby r�owy ob�ok nad kamieniej�cym w
mroku w�wozem. Zaraz jednak zaczyna�y
gasn��: szarzej�c wraca�y spomi�dzy
chmur na ziemi�. Woda chlupota�a, gwar
cich�. Odm�wiwszy modlitwy wieczorne i
owin�wszy si� p�aszczami wyci�gn�li�my
si� na ziemi. Piasek styg� pr�dko.
Trzciny szumia�y. Z dna ghoru niebo
wydawa�o si� mniej ni� zwykle wysokie;
robi�o wra�enie p�askiego sklepienia
�wi�tyni.
Le��c na wznak my�la�em o Rut.
Widok choroby rodzi my�li mo�e
bardziej ni� widok �mierci. �mier� co�
ko�czy, choroba nie ko�czy niczego...
Choroba przychodzi niespodziewanie,
rozpala si�, przygasa, znowu od�ywa...
Gdy cz�owiek s�dzi, �e ju� odesz�a,
ona powraca na nowo. Staje si� niby
ko�ysanie to w ty�, to w prz�d.
Zaciskamy z�by, czekaj�c, kiedy
przeminie. Nie mija! I wreszcie
kt�rego� dnia dochodzimy do
przekonania, �e tego ju� d�u�ej nie
zdo�amy znie��. Starczy nam jeszcze
si� na dzi�, mo�e jeszcze na jutro...
Dni tymczasem lec�, od tamtego
"jutra" up�ywa kilka szabat�w i
wiecznie jest to samo: ma�a poprawa, a
po niej nowy nawr�t choroby.
Z pocz�tku mia�em si� w nadmiarze.
Mog�em czuwa�, robi� starania,
zdobywa� si� na �wie�e pomys�y. W
ko�cu jednak moja energia wyczerpa�a
si�; szanuj� si� teraz jak zapa�nik,
kt�ry wie, �e tylko trwaniem potrafi
zm�c przeciwnika. Choroba sta�a si�
niby garb, do kt�rego zaczynam si�
przyzwyczaja�. Nie mog�em przedtem
spa� ani je��. Teraz �pi� coraz
mocniej, jakby broni�c si� przed
obudzeniem. I jem... Pewnego dnia
gotowe obudzi� si� we mnie
podejrzenie, �e chora j�czy bez
powodu... Nie przesta�em walczy�! Mam
jednak takie uczucie, jakbym zdradzi�
spraw�. Zdradzi�em j�, sam nie wiem
kiedy i sam nie wiem jak.
Nad ghorem wisia� woal mg�y, spoza
kt�rego przebija� si� czerwony sierp
ksi�yca. Woda przelewa�a si� z
szumem. D�ugo nie mog�em zasn��...
Zbudzi� nas wcze�nie ha�as
ludzkiego rojowiska. Pokrzykuj�c
�a�o�nie mewy kr�ci�y si� nad rzek�.
Zobaczyli�my, �e zbli�a si� do nas
grupa kap�an�w i lewit�w. Szli
powa�nie, wspieraj�c si� na laskach i
wlok�c za sob� po mokrym piasku swe
d�ugie szaty. Kilku pacho�k�w
roztr�ca�o ludzi, aby kap�ani mogli
przej�� nie dotkni�ci przez ci�b�.
Id�cy przodem Jonatas syn Ananiasza
ubrany by� w efod, co znaczy�o, �e
przyby� tutaj jako przedstawiciel
�wi�tyni. Dlatego sk�onili�my si� mu
pierwsi, cho� �aden z nas go nie
znosi. Jest synem dawnego arcykap�ana,
szwagrem Kajfasza, nasim -
przewodnicz�cym Sanhedrynu. Ohydny
saduceusz, kt�ry drwi z wiary w
zmartwychwstanie! Tak si� upodobni� do
Greka, �e jest doprawdy bezczelno�ci�
z jego strony nak�ada� efod! To
on obsadzi� swymi lud�mi
sadzawk� Owcz� i ma doch�d od ka�dego
umytego zwierz�cia.
Odpowiedzia� na nasz uk�on
u�miechem tak przyjaznym, jakby to nie
on przezywa� nas "kretami, kt�re ryj�
pod �wi�tyni�".
- Witajcie, czcigodni nauczyciele -
powiedzia� - niech Najwy�szy b�dzie z
wami.
Czekali�my na to, co b�dzie dalej.
Ci�gle �yczliwie u�miechni�ty,
wyja�ni� nam pow�d swojej obecno�ci na
tym miejscu. Jak si� okazuje - nawet
saduceusze nie mog� ju� d�u�ej udawa�,
�e nie widz� t�um�w �ci�gaj�cych do
Bethabara. Podobno tak�e prokurator
przys�a� go�ca z zapytaniem, co znaczy
to zbiegowisko nad rzek�. R�wnie� w
ma�ym Sanhedrynie debatowano nad tym
przedwczoraj ca�y dzie�. W por� kto�
przypomnia� sobie o starym obyczaju,
kt�ry nakazuje, aby ka�dy nowo
wyst�puj�cy prorok przedstawi� swoj�
misj� �wi�tyni. Postanowiono wi�c
wys�a� do Jana poselstwo, kt�re by go
wezwa�o do wyja�nienia, z czym
przyszed�. To, �e sam Jonatas stan��
na jego czele, dowodzi�o, jak powa�nie
kap�ani traktuj� ca�� spraw�.
- Tak wi�c dowiemy si� za chwil�,
kim on jest - ko�czy� nasi. - I nie
wykr�ci si� s�owami. Skoro jest
Eliaszem - Jonatas pocz�� si� �mia�
z�o�liwie - za��damy od niego znaku.
Niech uczyni cud. Oczywi�cie, je�eli
potrafi... - chichota�, g�adz�c si� po
brodzie. - Za��damy od niego, by
uczyni� cud. A wtedy...
Saduceusze nie wierz� w cuda, wi�c
uwa�aj�, �e to jest znakomita pu�apka.
Ale maj� racj� w tym, �e staraj� si�
umniejszy� znaczenie syna
Zachariaszowego. Rzymianie s�
podejrzliwi i we wszystkim w�sz�
spiski. Walka o wyzwolenie b�dzie
musia�a kiedy� wybuchn��; nie wolno
jednak, aby znowu sta�a si� pr�nym
wybuchem. Jan nie jest na pewno
cz�owiekiem, kt�ry m�g�by nar�d do
niej poprowadzi�...
Jonatas zaproponowa�, aby�my razem
z nimi udali si� do proroka. "B�dzie
powa�niej - twierdzi� - gdy i wy,
nauczyciele, postawicie mu pytania.
Je�li nie b�dzie umia� na nie da�
odpowiedzi i zmiesza si�, wielko��
jego zblednie tym skuteczniej...."
Gdy trzeba drze� sk�r� ze
sk�adaj�cego ofiar� amhaareca,
saduceusze daj� sobie doskonale rad�
bez nas. Ale gdy trzeba o czym�
przekona� lud, wol� wyst�powa� razem z
nami. S� tch�rzami jak prawdziwi
zdrajcy. Kto wie, czy nie podejrzewaj�
nas, �e jeste�my w porozumieniu z
Janem; wol� si� od tego zabezpieczy�,
wsp�lnie go atakuj�c. Naradzali�my si�
chwil� nad propozycj� Jonatasa. Ale
ostatecznie przyj�li�my j�. Jan nie
jest naszym cz�owiekiem i nie mamy
powodu go oszcz�dza�.
Dwiema du�ymi �odziami przewieziono
nas na wschodni brzeg. Zbity t�um sta�
tu p�kr�giem nad sam� wod�. Ze �rodka
ci�by dochodzi� g�os m�wi�cego. To
prawda: on nie m�wi, ale krzyczy.
Pacho�y zacz�li torowa� nam przej�cie
i t�um rozst�powa� si�, patrzy� jednak
ciekawie, co si� stanie. Otoczeni
pacho�kami szli�my �rodkiem. Wreszcie
zobaczy�em Jana. Sta� nad brzegiem
pochylony nad lud�mi zanurzonymi w
wodzie. Jest to olbrzym suchy i
czarny. Nie zauwa�y�em jednak, aby
mia� wzrok smoka. Przeciwnie, pod
strz�pi�cymi si� brwiami tkwi� oczy
marz�ce, smutne, szarob��kitne jak
wczesnowiosenne niebo. Gdyby nie
zarost, kt�ry go postarza, wygl�da�by
bardzo m�odo. Ale w jego ruchach i
gestach jest gor�czka. Jak m�wi�c
krzyczy, tak chodz�c - biega. Ledwie
ujrza� nas, ruszy� ku nam. Poczu�em
przez chwil� niepok�j, bo zbli�a� si�
jak cz�owiek, kt�ry ma zamiar
rozpocz�� walk�. Lecz gdy ruchy i g�os
wydaj� si� zaczepne, wzrok uspokaja.
Stan�� przed nami wsparty na swym
d�ugim kiju. Poranny wiatr rozwiewa�
mu w�osy i g�adzi� wysok�, mocn�
pier�. Zatrzyma� si� nagle, a na jego
twarzy odmalowa�o si� jakby uczucie
zawodu: mo�na by s�dzi�, �e oczekiwa�
kogo� innego. Jonatas wysun�� si�
przed nas i zaczerpn�wszy obficie
powietrza powiedzia� g�osem mocnym,
aby by� s�yszanym przez wszystkich:
- Janie, synu Zachariasza!
Przychodzimy tutaj od arcykap�ana
J�zefa i ca�ego Sanhedrynu. Chcemy
ci�, jak ka�e stary obyczaj, zapyta�.
Czy b�dziesz nam odpowiada�?
- Tak - rzuci� kr�tko. Ma g�os
d�wi�czny i g��boki. - Pytajcie...
- Janie, synu Zachariasza, synu
Abiasza...
Jonatas m�wi� teraz z najwy�sz�
powag� i namaszczeniem. Ludzie naok�
cisn�li si�, lecz zachowywali si�
cicho, pragn�c s�ysze� rozmow�.
- Kim jeste�? Mo�e Mesjaszem?
Zaprzeczy� �piesznie. Jeszcze s�owa
wisia�y na ustach kap�ana, gdy ju�
zawo�a�:
- Nie! Nie! Nie jestem Mesjaszem...
Pomy�la�em, �e ta odpowied�
rozprasza w�a�ciwe niebezpiecze�stwo.
Gdyby Jan og�osi� si� Mesjaszem,
m�g�by ju� nie odpowiada� na dalsze
pytania. Mesjasz jest ponad �wi�tyni�.
Ale prorok musi zachowa� pok�j ze
�wi�tyni�. Wprawdzie Jeremiasz... Lecz
s� to dawne dzieje; dzi� prorok musi
chodzi� na pasku kap�an�w. Chyba
gdyby
by� z nami.
- Wi�c mo�e jeste� Eliaszem? -
zapyta� Jonatas.
Znowu wa�y� si� los chrzciciela
znad Jordanu. Ale odpowied� przysz�a
r�wnie �pieszna jak poprzednia:
- Nie jestem...
Jonatas przez chwil� prze�yka�
�lin�. Zrozumia�em, �e to przeczenie
zaskoczy�o go. Mnie zreszt� tak�e.
T�um m�wi o Janie jako o Eliaszu. Gdy
powiedzia�, �e nim nie jest, po�owa
jego s�awy sp�yn�a w piasek.
- Jeste� prorokiem?
- Nie!
Patrzy�em zaskoczony w
szarob��kitne oczy, lec�ce spojrzeniem
poza nas w przestrze�. Jan ledwie chce
patrze� na tych, co go otaczaj�. Jego
�wiat zaczyna si� gdzie� daleko, za
t�umem t�ocz�cych si� ludzi.
Zauwa�y�em, �e jego oczy s� obrzucone
zmarszczkami jak oczy pustynnych
w�drowc�w lub �eglarzy, nawyk�ych do
wypatrywania dalekich horyzont�w. M�wi
i s�ucha jakoby w roztargnieniu.
Da�bym g�ow�, �e r�wnocze�nie czego�
nas�uchuje.
- Kim�e wobec tego jeste�? - w
pytaniu Jonatasa zabrzmia�a pogarda.
Odpowiedzia� strof� Izajasza:
- "Jestem g�osem, kt�ry wo�a na
pustyni..."
Wtedy odezwa�em si�:
- Czemu wi�c chrzcisz?
Jego wzrok wr�ci� z dali i spocz��
na mnie. Spostrzeg�em w jego oczach
gor�czk� i napi�cie.
- Ja chrzcz� wod� - powiedzia� -
ale...
Oczy jego pobieg�y znowu w dal, za
t�um, gdzie� ku tamtej stronie rzeki.
- ...jest ju� Ten, kt�ry sta� si�
wcze�niej ni� ja, a przyjdzie po
mnie... - Usta mu zadr�a�y. Zapatrzony
w horyzont m�wi� to z jakim�
rozczuleniem, prawie jak kobieta, gdy
m�wi o ukochanym m�czy�nie:
- Nie jestem godny rozwi�za�
rzemyka u sanda��w Jego...
Lecz w tej samej chwili p�k�a nuta
mi�kka i �agodna. Prorok wybuchn��
wo�aniem:
- On przyjdzie i ochrzci was Ogniem
i Duchem!
Szare �agodne oczy sta�y si� nagle
straszne. Znik�a z nich marzycielska
dobro�. Zacz�y sypa� ogniem niby
wyj�ta z ogniska i rzucona w powietrze
�agiew. Post�pi� krok naprz�d,
zaciskaj�c d�onie na swym kiju.
- Rodzie �mijowy! S�dzicie, �e
unikniecie Pa�skiego gniewu?
Spr�chnia�e drzewo nie ujdzie
siekiery! Pyta� przyszli�cie?
Jonatas cofa� si�, a olbrzymi
prorok szed� na niego, grzmi�c
gniewnymi s�owami:
- Pyta� chcecie? Jedno wam tylko
odpowiem: Pokutujcie! Pokutujcie! W
prochu i w popiele pokutujcie! Jak
Niniwa! Wam si� zdaje, �e jeste�cie
inni ni� oni? - zatoczy� r�k� kr�g.
Jonatas uskoczy� za mnie. Rozszala�y
prorok sta� przede mn�, m�wi� wprost
do mnie; jego gor�czkowe s�owa lecia�y
mi prosto w oczy niby iskry.
- S�dzicie, �e jeste�cie wolni od
grzechu, bo�cie synami Abrahamowymi?
Patrz!
Schyli� si�, porwa� z ziemi gar��
ma�ych utoczonych przez wod� kamieni,
podsun�� mi je na d�oni przed sam�
twarz.
- Z tych kamieni Najwy�szy, gdy
zechce, zrodzi nowych syn�w
Abrahamowi! Poj��e�?
Ogarn�o mnie takie dr�enie, �e nie
umia�em nic odpowiedzie�. Rozumiesz,
�e jest si� czego przestraszy�, gdy
szalony i wielki m�czyzna zaczyna ci
z bliska wygra�a�. Ani si�
spostrzeg�em, kiedy zosta�em sam. Moi
towarzysze i saduceusze dali nurka w
t�um. Tylko ja jeden z ca�ego
poselstwa sta�em przed Janem, on za�
krzycza� na mnie. G�upiemu t�umowi
musia�o si� to podoba�, bo s�ysza�em z
ty�u i z bok�w szydercze szepty. Gdyby
rzuci� si� na mnie z kijem, nie
znalaz�by si� nikt, kto by mnie
broni�.
- Ju� idzie On! - znowu zacz��
m�wi�. - Ju� si� zbli�a...
Gro�nie brzmi�cy g�os przygas�,
wzrok min�� mnie jak n�dzn� traw�.
Poj��em: ten cz�owiek �y� niby na
skraju dw�ch �wiat�w: �wiata marze� i
�wiata gniewu. Gdy patrzy� blisko -
wybucha�; gdy patrzy� daleko - marzy�.
- Ma wiejad�o w r�ku - m�wi�, jakby
�piewa� psalm - podrzuci na nim
pszenic�, oddzieli ziarno od plew.
Zachowa ziarno w spichrzu, lecz plewy
spali ogniem nieugaszonym...
Zastyg� na chwil� w bezruchu. Wzrok
jego szuka� Id�cego, jak szuka l�du
zb��kany �eglarz. Lecz ju� ludzie obok
zacz�li rzuca� pytania. Kilka razy
powtarzali je, zanim skr�ci�
spojrzenie i zobaczy� ich.
- Co mamy czyni�? - m�wili. - Co
mamy czyni�, Janie? Co mamy czyni�?
Cho� patrzy� na nich, nie gromi�.
Mia� ju� now� twarz: twarz kogo�, kto
przenosi sw� beznadziejn� mi�o�� na
spotkane dziecko. Odpowiada�:
- Masz dwa p�aszcze? Oddaj jeden
ubogiemu...
Zwr�ci� si� do celnika, kt�ry
stan�� obok mnie, a ja ani
spostrzeg�em, �e cz�owiek nieczysty
podszed� do mnie na odleg�o�� mniejsz�
ni� siedem krok�w:
- Bierz tylko tyle, ile ci ka��
bra�.
Jaki� �o�nierz, nosz�cy znaki
kr�la Heroda, zapyta�:
- Co mam czyni�?
- S�u� - odpowiedzia� - za sw�j
�o�d. Czuwaj i strze�, czego ci strzec
kazano, lecz nie bij, nie zabijaj, nie
krzywd�...
Teraz zobaczy�em jakiego�
amhaareca, ch�opa lub rybaka z
Galilei, bo mia� galilejsk� wymow�.
By� t�gi, o twarzy szerokiej, z gruba
ciosanej. Ma�e oczy znika�y za
stercz�cymi policzkami. Trzyma� przed
sob� swe wielkie d�onie pe�ne
zgrubie�. Wysun�� si� z t�umu z
g�upkowat� min�. By�a w nim l�kliwo��
spleciona z zuchwa�o�ci�. Musia�
nale�e� do tych, kt�rzy, gdy przyjdzie
do awantury w gospodzie, pierwsi
rzucaj� si� do bitki, a potem pierwsi
uciekaj�. Kilku innych Galilejczyk�w,
nie�mia�ych i niezdarnych, wypchn�o
go przed siebie. Prawdopodobnie zdoby�
ich uznanie zapowiedzi�: "Ju� ja mu
powiem..." Ale teraz zapomnia� j�zyka
i co� mamrota� pod nosem. Wreszcie
wydoby� z siebie s�owa - oczywi�cie
wrzasn��, i to tak g�o�no, �e a� sam
si� przestraszy� swego krzyku:
- Co mamy czyni�?
Jan zatrzyma� si� przed nimi. Swoj�
d�o� czarn�, spalon� z wierzchu, bia��
od spodu po�o�y� na ramieniu rybaka.
D�u�ej ni� na kimkolwiek innym oczy
proroka spocz�y na Galilejczyku. On,
taki rozproszony, przez p� tylko
wszystko widz�cy, z ca�ym skupieniem
wpi� wzrok w t�p� twarz tamtego.
- Zarzucaj swoje sieci -
powiedzia�. - I czekaj... Czekaj...
I szed� dalej ku innym, kt�rzy si�
ku niemu cisn�li. Ulegaj�c niepoj�temu
wewn�trznemu nakazowi (odk�d Rut jest
chora, zdarza mi si� podejmowa�
najbardziej rozpaczliwe
postanowienia), posun��em si� ku niemu
i ja. Znalaz�em si� w grupie ludzi,
kt�rzy szli ku wodzie, by da� si�
ochrzci�. Obok mnie galilejski rybak
zrywa� z siebie porywczo kutton�,
odkrywaj�c zbr�zowia�y tors. W�a�ciwie
to by�o �mieszne. Jordan musi by� a�
g�sty od grzech�w amhaarec�w, celnik�w
i dziewczyn publicznych, tych
wszystkich, kt�rzy nie wype�niaj�
Zakonu. Ja staram si� go wype�nia� jak
mog� najlepiej. Pokutuj� za grzechy
ca�ego Izraela. Nie przyszed�em do
Jana po oczyszczenie, ale po zdrowie
dla Rut. A przecie� zbli�a�em si� ku
wodzie zwijaj�c po drodze p�aszcz na
r�k�. Cho� to by�o naprawd�
nies�uszne, got�w by�em podda� si�
obmyciu, byle w ten spos�b zdoby�
�ask� proroka. Mijaj�c go podnios�em
na niego wzrok. Wydaje mi si� czasami,
�e potrafi� prosi� spojrzeniem.
Powiedzia�em prawie pokornie:
- Co mam czyni�, rabbi? Moja...
Przerwa� mi. Ale nie by�o gniewu w
jego ruchu, gdy dotyka� d�oni� mego
ramienia. Teraz nie krzycza� jak
przedtem. Rzek�:
- S�u�, jak potrafisz. Umiej si�
wyrzec... I czekaj...
Dziwne - prawda? Powiedzia� mi
"czekaj", jak tamtemu Galilejczykowi.
Mo�e tak zreszt� m�wi do wielu.
Przecie� uwa�a si� tylko za
poprzednika kogo� drugiego. Ale s��w
"umiej si� wyrzec" - nie rozumiem
zupe�nie. Czego mam si� wyrzec? S�u�by
Najwy�szemu? Nie wyrzekn� si� jej,
p�ki �ycia!
Woda rzeki, ciep�a i mi�kka,
sp�yn�a mi po plecach. Jan m�wi, �e
ona oczyszcza, ale mnie si� zda�o, �e
w�a�nie brudzi; �e pokrywa b�otem.
Odszed�em w t�um zawstydzony swoim
post�pkiem.
�miejesz si� na pewno, �e si� da�em
wyk�pa� razem z celnikami i
nierz�dnicami. Nie chcia�em wr�ci� do
moich towarzyszy; zreszt� na szcz�cie
gdzie� znikn�li. Ukry�em si� w�r�d
krzew�w nadbrze�nych i siad�szy na
ziemi my�la�em, jak bardzo g�upio
post�pi�em. Jaki� po�ytek z tego
oczyszczenia, skoro nie otrzyma�em w
zamian nawet obietnicy zdrowia dla
Rut? Lecz Jan, jak si� okazuje, nikogo
nie leczy. Odtr�ca tych, co mu
przynosz� chorych. "M�j czas jest
kr�tki - powiada. - A praca moja to
prostowanie dr�g. Kiedy On
przyjdzie..." I znowu patrzy poprzez
ludzi. Wyk�pa�em si� wi�c w Jordanie
za nic. Pociesza�em si�, �e ka�demu z
nas zdarza si� pope�nia�
niedorzeczno�ci.
Przesiedzia�em nad rzek� ca�y
dzie�. W Jerozolimie musi by� zimno;
wida� st�d, jak nad wzg�rzami Judei
wisz� ci�kie chmury. Tu panuje parna
duchota i krzewy pe�ne s� kwiat�w. Ale
mo�e i dla czego innego nie �piesz�
si� z powrotem do miasta. Tam jest
Rut, a ja, cho� j� kocham i zrobi�bym
wszystko, aby by�a zdrowa, z coraz
wi�kszym trudem patrz� na ni�. Jej
choroba sta�a si� ju� moj� chorob�...
Znowu przyszed� wiecz�r i Jan
przesta� chrzci�. T�um, jak wczoraj,
rozpe�z� si� po wybrze�u. Zapalano
ogniska, przekupnie z wrzaskiem
zachwalali swoje placki, ryby, owoce,
a tak�e m�ode wino w glinianych
dzbankach. Niedaleko ode mnie
zobaczy�em grup� Galilejczyk�w, tych
samych, kt�rym przewodniczy� �w t�gi
rybak. Wszyscy oni zreszt� wygl�daj�
na rybak�w. Siedli w kr�g ogniska,
odm�wili modlitwy, a potem zacz�li
je��. Rozmawiali. M�j rybak co� gada�
niskim, dudni�cym g�osem. W kole
swoich nie by� nie�mia�y - wydawa� si�
raczej nadmiernie ha�a�liwy. M�wili
inni. Tu� naprzeciw widzia�em
o�wietlon� blaskiem ch�opi�c� twarz,
pi�kn� jak twarz dziewczyny. Ten m�wi�
cicho i z rzadka. Dosz�o do moich
uszu, jak zwr�ci� si� do cz�owieka,
kt�ry siedzia� obr�cony do mnie ty�em:
"Nie widzia�em ci�, Natanaelu, przy
proroku..." Nie mog�em us�ysze�, co
tamten odpowiedzia�, widzia�em tylko,
jak wskaza� d�oni� na wysok� fig�,
rosn�c� nieco dalej od wybrze�a. "Ty
zawsze marzysz..." - odrzek� z
u�miechem ch�opak. O czym tacy ludzie
mog� marzy�? S�dzi�em, �e o nowej
�odzi, o nowej sieci, o zabawie, o
paru denarach �atwo zarobionych, o
dziewczynie... Tymczasem Szymon (tak
nazywaj� tego t�giego rybaka) rzek�:
"To nie jest marzenie. Prorok Jan m�wi
wyra�nie, �e On przyjdzie lada chwila.
Kaza� czeka�..." Wyobra� sobie: oni
my�l� o tym Kim�, zupe�nie jakby to
by� cz�owiek, kt�ry tylko patrze�, jak
wyjdzie spoza krzew�w. Nas�uchiwa�em,
bo mnie bawi�a ich rozmowa. "Kim On
b�dzie?" - przerwa� kt�ry� z nich.
"Jak to kim? - za�mia� si� Szymon. -
Mesjaszem! Przyjdzie w zbroi, z
mieczem, otoczony �o�nierzami... Albo
przyjedzie na koniu, jak setnicy
rzymscy..." "I zacznie si� wojna? Jak
my�lisz, Szymonie?" "Kto wie, czy
b�dzie potrzebna. Mo�e wszystko runie
na Jego widok..." "A my co?"
"P�jdziemy za Nim!" - krzykn�� gor�co
Szymon. Kt�ry� obok zacz�� �mia� si�
szczerze i nawet bez goryczy: "Czy�
b�d� Mu potrzebni tacy jak my?" "No,
Janie, a ty co my�lisz?" - zapytano
ch�opca o twarzy pi�knej dziewczyny.
"Ja my�l� - powiedzia� jak poprzednio
spokojnie i wolno - �e cho� jeste�my
tylko biedakami i grzesznikami,
b�dziemy Mu s�u�yli. Co z tego, �e
nawet nas nie dostrze�e? Mesjaszowi
mi�o jest s�u�y�, cho�by z dala..."
"Nie ma w nich zarozumia�o�ci" -
my�la�em, le��c na rozci�gni�tej
simlah i patrz�c w niebo. Gwiazd nie
by�o wida� tak samo jak poprzedniej
nocy, mglisty opar unosi� si� nad
rzek�. Ksi�yc tak�e jeszcze nie
wyszed�. By�o ciemno i tylko
po�yskiwa�y ogniska, dwakro�
liczniejsze dzi�ki odbiciom ich blasku
w wodzie.
My�la�em o Rut - i my�la�em o tym
Kim�, kogo zapowiedzia� Jan. Ka�da z
tych my�li wypiera�a drug�.
Przeplata�y si� wzajem.
Zasn��em p�no, lecz obudzi�em si�
wypocz�ty i rze�ki. Moich
Galilejczyk�w ju� nie by�o, poszli
pewno z ci�b�, kt�ra otoczy�a proroka.
Pod��y�em i ja w tamtym kierunku.
Chcia�em raz jeszcze spojrze� na Jana,
zanim wyrusz� w drog� powrotn�.
Min��em wysokiego Cz�owieka o
ciemnych, ale jakby przetkanych z�otem
w�osach, spadaj�cych Mu na ramiona.
Szed� w zamy�leniu. Rozgarn��em ludzi.
Jan sta� w po�rodku. Ludzie znowu
zwracali si� do niego, a on im
odpowiada�. Jego oczy ucieka�y poza
t�um. Mo�e by�y nawet bardziej
niespokojne ni� wczoraj. Aby si�
skupi� nad pytaniami ludzi, kt�rzy go
otaczali, prorok bole�nie marszczy�
brwi. By� jak pie�niarz, kt�ry chce
�piewa�, a musi s�ucha� nudnego
gadania. Lecz w tej�e chwili, gdy
wysun��em si� z t�umu w kr�g
wewn�trzny, zobaczy�em skierowane ku
mnie, rozszerzone �arliwym uczuciem
oczy proroka. Zrobi�em krok w ty�, bo
mi si� wydawa�o, �e szykuje si�, aby
wybuchn�� nowym gniewem. Zaraz jednak
spostrzeg�em, �e jego wzrok nie by�
utkwiony we mnie, a jedynie w Kim� tu�
obok mnie, jego za� usta nie zaciska�y
si� gniewnie. Przeciwnie - zdawa�y si�
dr�e� jakby od wzruszenia. Obr�ci�em
g�ow�, by zobaczy�, na kogo patrzy.
Wysoki ciemnow�osy Cz�owiek, kt�rego
min��em, sta� teraz obok. Mia� twarz,
jakiej si� nie zapomina: twarz kogo�,
kogo si� kiedy� spotka�o, nie wiadomo
tylko, gdzie i kiedy. C� ci
powiedzie� jeszcze o niej? S� twarze
podobne do profilu ptaka lub
zwierz�cia, r�ni�ce si� od siebie tym
lub owym. Ta mia�a jaki� rys wsp�lny
dla wszystkich innych twarzy. Ale to
nie by�a pospolito��. Wydawa� si�
tylko mog�o, �e dobre spojrzenia
wszystkich ludzkich oczu zbieg�y si� w
Jego spojrzeniu. Szed� wolno ku
Janowi, a Jan szed� ku Niemu. Gdy byli
tu� przed sob�, prorok zatrzyma� si�.
Powiedzia� g�osem st�umionym,
g��bokim, dr��cym:
- A wi�c jeste�?...
Pochyli� si�, jakby chcia� upa�� na
kolana. Ale Nadchodz�cy zbli�y� si�
pr�dko i wzi�� go za ramiona.
- Przychodz�, abym by� ochrzczony
przez ciebie...
- Przeze mnie? - wykrzykn�� Jan. -
Nigdy! To Ty przecie�...
- Tak trzeba - powiedzia� Tamten ze
spokojn� stanowczo�ci�.
Chcia�em zobaczy�, jak Go b�dzie
chrzci�. Ale ludzie zwarli si� w kr�g
(widz