777

Szczegóły
Tytuł 777
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

777 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jan Dobraczy�ski Listy Nikodema Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. Iii_B�1 Przedruk z wydawnictwa "PAX", Warszawa 1978 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y J. Andrzejewska i D. Jagie��o Wst�p "Listy Nikodema" pisane by�y w latach 1948-1951, przy ��ku umieraj�cej na nieuleczaln� chorob� c�reczki pisarza. El�unia zmar�a w sierpniu 1950 roku. Ksi��ka by�a wielokrotnie wznawiana i t�umaczona na wiele j�zyk�w obcych. Jest ci�gle potrzebna, ci�gle poszukiwana, ci�gle znajduje nowych czytelnik�w. Co jest tajemnic� tej popularno�ci? Powie�� jest rodzajem komentarza ewangelicznego. Autor szuka wyja�nienia dla ka�dej sytuacji �yciowej w s�owach Jezusa w Ewangelii. To pozwoli�o mu zrozumie� tajemniczy sens bolesnej choroby i �mierci dziecka, sens wszystkich wojennych do�wiadcze�, prawd� naszego czasu. Autor dzieli si� z czytelnikiem swoimi odkryciami, pokazuje na jakiej drodze mo�na spotka� Chrystusa. El�uni "...Panie, m�wi�em, tam na ga��zi drzewa siedzi kruk. Rozumiem, �e Tw�j majestat nie mo�e si� zni�a� do m�wi�cego. Lecz ja potrzebuj� znaku. Gdy sko�cz� moj� modlitw�, spraw, aby ten kruk odlecia�. To b�dzie jakby skinienie w moj� stron� na znak, �e nie jestem zupe�nie sam na �wiecie... I patrzy�em na ptaka. Ale on siedzia� nieruchomo na ga��zi. Wtedy znowu zwr�ci�em si� do kamienia. Panie, m�wi�em, masz s�uszno��. Tw�j majestat nie mo�e si� zni�a� do moich ��da�. Gdyby kruk odlecia�, by�bym jeszcze smutniejszy. Bo taki znak by�by znakiem danym mi przez kogo� r�wnego - a wi�c znowu przeze mnie samego, znowu by�by odbiciem moich pragnie�. I ci�gle tkwi�bym w swojej samotno�ci. I oddawszy cze�� wr�ci�em. Lecz wtedy w�a�nie moja rozpacz ust�pi�a miejsca nieoczekiwanej rado�ci..." Antoine de Saint Exupery "Citadelle" List I Drogi Justusie! Ta choroba, Justusie, zniszczy�a mnie zupe�nie! Dawniej by�em cz�owiekiem pe�nym si�, kt�ry otaczaj�cym ludziom umia� okaza� �agodno�� i wyrozumia�o��. Wolny by�em od wiecznego rozdra�nienia, niecierpliwo�ci i od niezno�nej potrzeby ci�g�ego skar�enia si� drugim. Dopiero teraz odkrywam w sobie te obrzydliwe cechy zgonionej istoty, kt�ra niby dzika winoro�l na ka�dy p�ot gotowa si� wspi�� i do ka�dego p�otu ma �al, �e j� nie do�� wysoko ku s�o�cu podnosi. Tylu rzeczy potrafi�em sobie dawniej odm�wi�. Dzi� ledwo dope�niam przepisanych post�w! Przyznaj� tak�e: nie mam dzi� dla nikogo wyrozumia�o�ci. Coraz bardziej s� mi obcy moi chaberim z Wielkiej Rady. Nudz� mnie �miertelnie ich nie ko�cz�ce si� spory na temat oczyszcze� i dyskusje nad nowymi halakkami. Te sprawy staj� mi si� ka�dego dnia oboj�tniejsze. Mo�na przez ca�e �ycie wype�nia� najskrupulatniej wszystkie przepisy, a przecie� nie mie� za to nic... Dlaczego ta choroba przysz�a w�a�nie na ni�? Ca�y Zakon streszcza si� w s�owach psalmu: "R�b, cz�owieku, co ci Najwy�szy ka�e - a On ci� nigdy nie opu�ci". Nigdy... Niewielu jest ludzi, kt�rzy by r�wnie uparcie jak ja po�cili, dbali o czysto��, sk�adali ofiary, rozwa�ali halakki i haggady. Tutaj co� zawodzi. Nie mam na pewno tylu grzech�w, by Najwy�szy mia� mnie za nie kara� tak strasznym nieszcz�ciem. Wprawdzie istnieje w Pismach historia Hioba... Ale ten Idumejczyk po pierwsze nie by� wiernym, po wt�re nie wiedzia�, czym si� s�u�y wszechmocnemu Szekinah; uparcie nie chcia� uzna�, �e ka�dy cz�owiek grzeszy, je�li ci�gle, bez przerwy, nie dba o czysto�� swych my�li i uczynk�w. A wreszcie - Najwy�szy jego samego dotkn�� cierpieniem, a nie kogo�, kto by mu by� tak drogi, jak mnie Rut! Straszn� jest rzecz� choroba: widuj� przecie� te odra�aj�ce, pokrzywione stwory, kt�re �yj� w szczelinach starego muru pod bram� Gnojn�. Ale patrze� bezsilnie, jak choroba po�era cia�o najukocha�szej istoty - to jest co�, z czym pogodzi� si� niepodobna! Z kimkolwiek rozmawiam - musz� o tym m�wi�! Nied�ugo ludzie b�d� ode mnie uciekali niby od kogo�, kto zara�a smutkiem jak inny tr�dem czy egipsk� chorob� oczu. Jeszcze mi tylko jedno zosta�o, co mnie ratuje: moja praca. Tworz�c haggady, m�wi�c w nich o wielko�ci Nienazwanego - odurzam si� tym niby winem. Wiem, �e m�wi si� o nich z coraz wi�kszym uznaniem. Szepty te, kt�re a� do mnie dochodz�, s� mi pewn� pociech�. Chocia� obok pochwa� spotykaj� mnie tak�e nagany, te za� rani� mnie wyj�tkowo dotkliwie. Ludzie zdaj� si� nie rozumie�, �e prze�ywaj�c chorob� Rut zdolny jestem m�wi� jedynie twardymi s�owami, kt�re nie znosz� obr�bki. Je�eli trafiam czasami w niew�a�ciwe, nie do�� mocne s�owo - to trudno... Coraz cz�ciej zdarza mi si� m�wi�: "to trudno" - i tym powiedzeniem os�aniam niby tarcz� swoje rozkrwawione serce. Czuj� si� wtedy jak ��w, kt�ry wci�gn�� pod skorup� g�ow� i nogi i woli raczej nigdzie nie i�� ni� narazi� si� na bolesne dotkni�cie. Kiedy dawniej m�wi�em "to trudno", znaczy�o to, �e sprawa jest wa�na i �e �adna ofiara nie b�dzie dla niej zbyt du�a. Dzi� moje "to trudno" znaczy: lepiej, aby najwa�niejsze sprawy zamilk�y, ni�bym mia� jeszcze wi�cej cierpie�. Cho� w�a�ciwie jak mo�na jeszcze wi�cej cierpie�? Czy ten, kto z l�ku przed dalszym cierpieniem sta� si� niezdolny do bronienia czegokolwiek, nie wypi� ju� ca�ej miary ludzkiego b�lu? I to tak�e mnie przygn�bia, �e moje cierpienie przysz�o na mnie w chwili, gdy ca�y �wiat znalaz� si� na tym k�opotliwym zakr�cie. Nie tylko ty to odczuwasz. U nas tak�e jakby jaka� gor�czka wst�pi�a ludziom w krew. Nigdy w Wielkiej Radzie i w Sanhedrynie nie wybucha�y tak zawzi�te spory. K��tnie przenosz� si� potem pod portyk, na Xystos, zamieniaj� si� w b�jki, w kt�rych niestety bior� udzia� nawet m�drzy i szanowani doktorzy. Najzawzi�tsze konflikty ko�cz� sikkary�ci; rzecz ohydna - ta sekta najgorliwszych wynajmuje si� po prostu, by za pieni�dze mordowa� tych, kt�rych �mierci kto� zapragn��. Ludzie starsi i do�wiadczeni m�wi�, �e podobne podniecenie i nienawi�� panowa�y przed dwudziestu kilku laty, gdy z Galilei raz po raz nadci�ga�y bandy buntownik�w. Rz�dy Rzymian doprowadzi�y do uspokojenia kraju i trzeba przyzna�, �e s� zno�niejsze ni� tyrania Heroda i jego syn�w. Ale czy ten wzgl�dny spok�j potrwa jeszcze d�ugo? Co� si� unosi w powietrzu niby niepokoj�cy podmuch burzy, kt�ra kryje si� jeszcze za wzg�rzami, ale ju� jest blisko. Wszyscy s� przeciwko wszystkim. Nie jest dla nikogo tajemnic�, �e legat rzymski w Syrii nienawidzi prokuratora rzymskiego w Judei, �e prokurator i tetrarchowie gryz� si� ze sob� jak psy o ko��; �e potomkowie Heroda s� sobie najwi�kszymi wrogami, gotowymi si� wzajemnie tru� i mordowa�. Nad wszystkim za� niby rudy cie� khamsimu wisi pami�� o dalekim cesarzu, okrutniku i szale�cu. Wie�ci o krwawych proskrypcjach, jakie on ka�e zarz�dza� w Rzymie, sprawiaj�, �e w s�uchaj�cych o tym zaczyna si� odzywa� dziki, niepohamowany instynkt nienawi�ci. W Cezarei Grecy ju� kilkakrotnie rzucili si� na naszych. Podobno dosz�o do walk w Aleksandrii i w Antiochii. W Rzymie, jak s�ysza�em, na wiadomo��, �e pretorianie zabrali Sejanusa, t�um napad� na nasz� dzielnic�. Wsz�dzie wojna, krew i mordy. A tak niedawno jeszcze rzymscy pismacy wie�cili "z�ot� er�" i czasy "wiecznego pokoju"! Mam przeczucie, jakby si� co� niedobrego gotowa�o. W takich chwilach - prawda? - cz�owiek wola�by si� czu� swobodny, by m�c czujnie uwa�a�, z kt�rej strony nadejdzie niebezpiecze�stwo. Zamiast tego ca�� moj� uwag� przyszpila do siebie ta choroba. Mo�e jutro czy pojutrze nadejd� wydarzenia o znaczeniu prze�omowym, a ja ich nadej�cia nawet nie spostrzeg�. Jestem jak cz�owiek, kt�ry niesie tak du�y ci�ar, �e zaledwie zdolny jest widzie�, gdzie ma postawi� nog�. Nadchodzi co�, co� si� zbli�a... Co to mo�e by�, jak s�dzisz, Justusie? Odpowiedz mi: czy ty naprawd� spodziewasz si�, �e kiedy� pojawi si� Ten, kt�rego nazywamy Mesjaszem? Saduceusze od dawna w Jego przyj�cie nie wierz�. Na�ykawszy si� filozofii greckiej uwa�aj� Go po prostu za symbol. �miej� si� pogardliwie, gdy im kto� m�wi o Cz�owieku_Mesjaszu. Zreszt� - po co im Mesjasz? Im zale�y tylko na tym, by istnia�a �wi�tynia, by w tej �wi�tyni ca�y Izrael sk�ada� ofiary, by tylko oni byli po�rednikami mi�dzy cz�owiekiem a o�tarzem Pa�skim, i na koniec, by Rzymianie nie sprzeciwiali si� takiemu stanowi rzeczy. My jeste�my dalecy od odbierania ludziom wiary w Mesjasza. M�wimy o Nim cz�sto, opowiadamy w licznych haggadach, jak b�dzie wygl�da�o Jego przyj�cie. Ale cho� pisa�em o tym i m�wi�em tyle razy, nie mog�, przyznam ci si�, pozby� si� niespokojnej my�li, �e te wszystkie obietnice brzmi� nieco za pi�knie. Malki Massiah, Zwyci�zca Edomu, Pan �wiata i natury, kt�ra wraz z Jego pojawieniem si� ma si� sta� tak p�odna, jaka nie by�a nigdy - czy� to jednak wygl�da prawdopodobnie? Kim my jeste�my? Ma�ym narodem, otoczonym dziesi�tkiem innych i wraz z nimi przykutym do rydwanu barbarzy�skiego Rzymu. Sk��ceni sami ze sob�... Kim musia�by by� �w Syn Dawida, aby potrafi� odmieni� ten stan? Zwyczajnym cz�owiekiem - czy raczej p�bogiem? Ale p�bogowie chodz� po ziemi tylko w greckich bajkach. Ja wierz�, �e Najwy�szy czyni� niegdy� rzeczy cudowne. Ale dzi� wszystko sta�o si� zupe�nie zwyczajne... Opowiada si�, �e gdzie� za morzami le�y ziemia cud�w. Tylko �e ci, kt�rzy tak m�wi�, s� na�ogowymi k�amcami. Ja rzeczy niezwyk�ych nie ogl�da�em nigdy. �wiat, kt�ry mnie otacza, jest daleki od cudowno�ci. Wiem, co w nim rz�dzi: z�o��, nienawi��, duma, pycha, nami�tno��... Aby ten �wiat zwyci�y�, trzeba by by� bardziej z�ym, bardziej nienawidz�cym, dumnym i nami�tnym ni� wszyscy inni. Na tym �wiecie tylko wojna przynosi zwyci�stwo... Mesjasz musia�by by� wodzem, kt�ry by zdo�a� poprowadzi� nas na wszystkich naszych wrog�w - a tych s� legiony! Mo�e to budzi w tobie oburzenie, ale takiego Mesjasza nie wyobra�am sobie. Nie potrafi� si� oderwa� od tego, co widz�, s�ysz�, czuj�... Czy kto�, kto by z garstk� naszej m�odzie�y porwa� si� na ca�y �wiat i zdo�a� go zwyci�y�, m�g�by by� uwa�any za cz�owieka z krwi i ko�ci? Niestety - cho� nienawidz� wszystkiego, co pochodzi od saduceuszy, czuj�, �e zaczynam my�le� podobnie jak i oni. Mesjasz wydaje mi si� tylko jakim� idealnym wzorem wszystkich cn�t, kt�ry nam zosta� podany, i gdyby�my go cho� w cz�ci zdo�ali na�ladowa�, uczyniliby�my nasze �ycie lepszym, milszym, pi�kniejszym. I wydaje mi si�, �e nie ja jeden tak my�l�. S� faryzeusze, kt�rzy, gdy kto� przy nich wspomni o przepowiedni dotycz�cej powrotu Eliasza, m�wi�: "Czekajcie, czekajcie na niego", tak jednak, jak si� powiada o rzeczy nie maj�cej si� nigdy spe�ni�. Ale g�o�no nikt nie chce wyjawi� takich my�li. Ja r�wnie� nie wypowiadam ich. Pisz� o tym tylko do ciebie, Justusie, i rozmawiam o tym z J�zefem. On, jak wiesz, nie jest ani faryzeuszem, ani saduceuszem, wyznaje za� filozofi�, kt�ra m�wi, �e uczciwie zarobione z�oto stanowi najistotniejszy sens ludzkiego �ycia. Moi chaberim maj� mi za z�e, �e przyja�ni� si� z nim, �e wsp�lnie prowadzimy handel. Ze wzgl�du na jego stosunki z goimami uwa�aj� go za zanieczyszczonego. W gruncie rzeczy J�zef jest wielkim grzesznikiem... Mam jednak do niego s�abo��. On jeden, mimo tylu swoich spraw, kt�re mu nie daj� d�u�ej wysiedzie� na miejscu ani w Jerozolimie, ani w Arymatei, interesuje si� zdrowiem Rut, znajduje czas, by j� odwiedzi�, porozmawia� z ni�, zabawi�, przynie�� jej jaki� podarunek. Dla mnie jest rzecz� niezrozumia��, jak cz�owiek nie zachowuj�cy przepis�w Zakonu - jestem pewny, �e gdyby nie jego bogactwa, by�by og�oszony jednym z minim - mo�e posiada� tyle dobroci. Zawsze ocenia�em ludzi wed�ug ich pobo�no�ci i nigdy bym nie przypu�ci�, �e w�a�nie mi�dzy mn� a J�zefem zawi��e si� bli�szy stosunek. Nawet przyja��. Gdyby nie on... Prze�ywa�em ju� chwile ca�kowitego za�amania. Chcia�em blu�ni�, kl��, szuka� zapomnienia w grzechach. W takich dniach wielkie a nieszczere s�owa pociechy, jakimi mnie obdarzali moi chaberim, wywo�ywa�y we mnie md�o�ci. Natomiast proste odezwanie si� J�zefa, jaki� �art, kt�rym, czuj� to, chce mnie oderwa� od mojej rozpaczy, sprawiaj�, �e odzyskuj� r�wnowag�. Nigdy bardziej ni� teraz nie by�o mi potrzeba przyja�ni ludzkiej i nigdy nie dobija�em si� o ni� natarczywiej. Jaka� to jednak trudna do znalezienia per�a, zw�aszcza wtedy, gdy si� jej szuka! Dzi�ki sp�ce z J�zefem, cho� niczym si� teraz do tego nie przyk�adam, m�j maj�tek ro�nie i pomna�a si�. Sta�em si� prawie r�wnie bogaty jak J�zef. Uwa�aj� nas za najmaj�tniejszych ludzi w ca�ej Judei. Ile� rado�ci dzi�ki temu bogactwu by�bym w stanie sprawi� Rut, gdyby by�a zdrowa! Ale ona patrzy oboj�tnie na wszystko, co jej przynosz�. Czasami k�ad� na jej pos�aniu cenne klejnoty przywiezione z dalekich kraj�w. Ona nie chce mnie urazi� - jest w niej dziwna wra�liwo�� - wi�c przek�ada przez chwil� pier�cienie i naramienniki swymi ma�ymi d�o�mi, tak zr�cznymi do wszelkiego szycia, a potem m�wi: "Tak, to bardzo �adne..." Cho� stara si� to ukry�, s�ysz� w jej g�osie zniech�cenie. "Zabierz to..." - powiada. Wyci�ga si�, lekkim ruchem g�owy daje znak, �eby si� od niej oddali�, przymyka oczy... Kurcz �ciska mi gard�o, gdy to widz�, i teraz, gdy pisz�... Zawsze s�dzi�em, �e bogactwa, kt�re Najwy�szy pozwoli� mi zebra�, by�y mi dane na znak pochwa�y z Jego strony. I nieraz, gdy przegl�dam kt�r�� z moich haggad przed przeczytaniem jej ludziom, my�l�, �e musia�em si� Odwiecznemu spodoba�, skoro pozwala mi tak o sobie pisa�. Dlaczeg� wi�c przysz�a ta choroba jak cier� wbity w r�k� pracuj�cego? Czemu On mnie przygina do ziemi, gdy tylu grzesznik�w obok chodzi bezkarnie? Czasami wydaje mi si�, jakbym siedzia� w jakim� okrutnym wi�zieniu, gdzie si� do�wiadcza ci�kich tortur, a jednocze�nie widzia� tu� za krat� domy, w kt�rych ludzie �yj� zwyczajnie, kochaj� si�, doznaj� ma�ych codziennych rado�ci, nie docenianych dawniej, a tak nagle po��danych w zamkni�ciu. Kt� z nas pojmuje, czym jest zdrowie - przedtem, zanim choroba zago�ci w jego domu? Kto wie, jak mi�o�� potrafi wyssa� wszystkie si�y z cz�owieka, kiedy nagle tracimy mo�no�� pomocy temu, kogo kochamy? Wydaje mi si�, �e b�l dotyka mi� bardziej ni� kogokolwiek innego. A przecie� musz� przyzna�, �e ca�y �wiat jest pe�en okrutnych cierpie�, kt�re obejmuj� wszystkich, i wszyscy w jakim� stopniu s� godni wsp�czucia. Mo�e to jest tak, �e ka�dy z nas �yje w wi�zieniu i gdy patrzy na dom drugiego my�l�c z zazdro�ci� o jego szcz�ciu, w rzeczywisto�ci widzi tylko drugie wi�zienie? Je�li to, co przychodzi na �wiat, ma wywo�a� naprawd� przewr�t, musi przynie�� odpowied� na bezsens �ycia. Napisa�em "bezsens" i cho� czuj� niew�a�ciwo�� tego s�owa, nie potrafi� go ju� przekre�li�. Ty mnie znasz, Justusie, i wiesz, �e pozostan� zawsze wyznawc� Najwy�szego. Nie potrafi�bym si� wyrzec nadziei, �e On przecie� zechce mi w ko�cu pom�c. Wreszcie - nawet bez wzgl�du na t� nadziej� - nie �mia�bym Go opu�ci�. C� by mi wtedy zosta�o? Jestem prawdziwym Izraelit� - jednym z tych, kt�rzy s� skazani, by o Nim �wiadczy�. Moje �ycie tak si� uk�ada, �e wszystko, czymkolwiek si� zajmuj�, jest s�u�b� dla Niego - albo te� zaczyna mnie odpycha� swoj� bezsensowno�ci�. Nie uciekn� przed Nim jak Jonasz. Wi�c dlaczego On mnie przywali� t� chorob�? Oto masz, drogi nauczycielu stan mego ducha, o kt�ry pyta�e�. Zmieni� si�, jak widzisz, od czasu gdy siadywa�em u twych st�p i s�ucha�em twego nauczania. Czasami wydaje mi si�, �e si� wielce zestarza�em, cho� wiem, �e nie powinienem tak m�wi� wobec twojej dostojnej staro�ci. Odpisz mi - a ja ci napisz� znowu o sobie - i o Rut... Obym ci m�g� wtedy donie��: "Jest zdrowa"! List Ii Drogi Justusie! Kiedy widz� cierpienia Rut, na wszelkie sposoby staram si� co� czyni�, dzia�a�. By� mo�e, i� w ten spos�b szukam tylko ratunku przed rozpacz�. Niech i tak b�dzie. Lepiej na pr�no wyobra�a� sobie, �e jej w jaki� spos�b pomagam, ni� z opuszczonymi r�kami bezradnie patrze� na jej twarz coraz bledsz�, na przezroczyste powieki przetkane fioletowymi �y�kami lub s�ucha� oddechu, kt�ry brzmi jak j�k. O Adonaj! To ponad si�y cz�owieka! Hiob straci� swe dzieci, nie jest jednak powiedziane, �e patrzy� na ich m�czarnie. B�l drugich stwarza zamkni�ty �wiat - �wiat, w kt�rym nie spos�b �y� i z kt�rego nie mo�na uciec, nawet przez �mier�. Zreszt� gdy si� ma do wybierania mi�dzy b�lem a �mierci�, nie wybiera si� niczego. Kiedy wi�c Chuz, Eleazar i Samuel zostali przez Wielk� Rad� Faryzejsk� wys�ani dla przyjrzenia si� bli�ej dzia�alno�ci Jana bar Zachariasza, poszed�em z nimi i ja. Nie prowadzi�a mnie do niego tylko ciekawo��. Mocno wros�y w nas zapisane w ksi�gach historie o prorokach, kt�rzy lecz� i wskrzeszaj�. Stan�� mi w pami�ci syn wdowy z Sarepty sydo�skiej... Tamta by�a pogank�, lito�ciw� wprawdzie, ale kobiet� obc� naszej krwi i naszej wierze. Ja za� jestem Judejczykiem, wiernym wyznawc� Zakonu, faryzeuszem, "po�ywaczem terumy". S�u�� Bogu ca�ym swym �yciem. Nie �a�uj� ja�mu�ny, nie zadaj� si� z poganami, dbam o czysto��, odprawiam posty i mod�y. Nie chc� si� chwali�... Gdy chwal� siebie lub kto� mnie darzy pochwa��, odczuwam z pocz�tku zadowolenie i rado��, ale one szybko znikaj�... To tak, jakby si� zjad�o fig�, kt�ra jest smaczna, ale po niej inne b�d� ju� mniej smakowa�y. Znasz mnie zreszt�. Nie chc� si� chwali�, ale wydaje mi si�, �e moja praca ma swoj� warto��. Nauczam - i wiem, �e jestem s�uchany. Haggady, kt�re napisa�em, m�wi� w spos�b przyst�pny o wielko�ci, mocy i chwale Przedwiecznego. Jedn� z nich, �wie�o napisan�, opowiem ci: Pewien rabbi id�c drog� spotka� anio�a, kt�ry ni�s� �uk. Gdy zeszli si� w w�skim przej�ciu, jeden drugiemu nie chcia� ust�pi� z drogi. "Ust�p mi - rzecze rabbi. - Jestem zaj�ty my�lami o Nim... Odejd�..." Ale anio� nie zeszed� mu z drogi. "Czemu mnie zatrzymujesz?" - zniecierpliwi� si� nauczyciel (a by� to bardzo m�dry rabbi, znaj�cy wszystkie tajemnice nieba i ziemi - gdy pisa�em t� haggad�, my�la�em o tobie, Justusie). Wtedy anio� rzek�: "Ust�pi� ci, gdy mi powiesz, jaki On jest". Rabbi u�miechn�� si�. "Dobrze trafi�e� - powiedzia� - tylko ja mog� ci to wyja�ni�. On jest jak piorun: spada z grzmotem na grzesznika i przybija go do ziemi..." "A co czyni ze sprawiedliwym?" - pyta� anio�. "Nosisz Jego �uk - rzek� rabbi - a nie wiesz tego? Zdarza Mu si�, �e i w niego szyje swoimi strza�ami..." "Po c� jednak?" "Czyni to, gdy cz�owiek zbytnio wyro�nie. Pami�tasz, jak nie mog�c przem�c Jakuba w walce porazi� wreszcie jego biodro?" "Wi�c s�dzisz, czcigodny, �e On boi si� cz�owieka?" "Tss! Tak nie m�w, to by by�o blu�nierstwo. Trzeba powiedzie� inaczej: Jest w Nim tajemna s�abo�� i gdy j� cz�owiek odkryje - staje si� Mu r�wny si��. Ale ten sekret znaj� tylko najm�drsi..." I anio� zszed� z drogi m�dremu nauczycielowi. Jak ci si� podoba moja haggada? To jest moja my�l, �e On jest wszechpot�ny, ale istnieje w Nim jaka� s�abo��. Trzeba tylko odkry� w�a�ciwe zakl�cie. Praojciec Jakub zna� je na pewno, gdy nie ust�pi� Mu krokiem. Mnie niestety to s�owo nie jest znane. Lecz gdzie i jak go szuka�? Kiedy� wydawa�o mi si�, �e �wiat sk�ada si� z dw�ch cz�ci: z wielkiej, w kt�rej przebywaj� grzesznicy i poganie, oraz z ma�ej, w kt�rej jest miejsce dla wiernych Zakonu i sprawiedliwych. Dzi� zaczynam s�dzi�, �e by�by to podzia� zbyt prosty. S� grzesznicy jak J�zef, kt�rych nie mog� wyobrazi� sobie razem z najgorszymi; s� wierni jak saduceusze - a przecie� gdyby oni zostali usprawiedliwieni, nie by�oby sprawiedliwo�ci! Nie wystarczy nazywa� si� wiernym, nosi� talit, filakterie i pi�� cici u p�aszcza. Istnieje drabina - jak ta widziana we �nie przez Jakuba - na kt�r� si� wspinamy bez ko�ca. I nie�atwo jest powiedzie�, na kt�rym jej szczeblu znajduje si� s�owo wi���ce Najwy�szego. Nie jest si� u szczytu, nawet gdy si� zosta�o faryzeuszem... Nie wszyscy moi chaberim wydaj� mi si� lud�mi �wi�tobliwymi. Taki na przyk�ad rabbi Joel... Dra�ni mnie ich pobo�no��, kt�r� obnosz� niby goni�ca za m�czyznami dziewka sw� now� kutton�. Lecz je�li nawet nie wszyscy faryzeusze s� prawdziwie pobo�ni i cnotliwi, czym�e wobec ich czysto�ci, modlitw, post�w, rozwa�a� jest moralno�� zwyk�ego amhaareca? Ka�dy z nich jest wstr�tnym grzesznikiem, zaj�tym tylko zaspokajaniem swoich nami�tno�ci. Ci ludzie nigdy nie podnosz� oczu w g�r�, �yj� z karkiem przygi�tym do ziemi jak trzoda, bez pami�ci, bez �wiadomo�ci nawet, �e istnieje Najwy�szy, Jego anio�owie i cnoty... Czcigodny Hillel m�wi: "Przybli�my Zakon do ludu" - i ja przynajmniej staram si� to czyni�. Moje haggady id� mi�dzy chaberim, oni za� opowiadaj� je s�uchaczom. Kt� jednak z amhaarec�w chce ich s�ucha�? Gdybym uczy�, jak wypieka� chleb z piasku, zbiegliby si�. Sprawy Najwy�szego ich nie ciekawi�. Ale jak�e tu my�le� o przybli�eniu Zakonu, kiedy ma si� w domu takie nieszcz�cie? Cierpienia Rut s� przera�aj�ce... Nie spos�b jest rozwa�a� chwa�� Najwy�szego, gdy s�yszy si� obok j�k i widzi rozchylone usta dr��ce b�lem. Pytasz, co na to lekarze? Nie umiej� nic poradzi�. Zreszt� lekarze... Z pocz�tku przychodzili pewni siebie, ha�a�liwi, okre�laj�cy chorob�, zanim si� jeszcze im o niej powiedzia�o. Potem, gdy ich leki zawiod�y, stali si� milcz�cy i tajemniczy. Moje pytania pozostawiali bez odpowiedzi, porozumiewaj�c si� tylko mi�dzy sob� niezrozumia�ymi s�owami. Byli coraz bardziej wymagaj�cy - nic ju� nie obiecuj�c i �adnej pomocy nie daj�c. A w ko�cu zacz�li znika�... Jeden za drugim opuszczali m�j dom. Odchodz�c zapewniali, �e Rut na pewno odzyska zdrowie. Ale jak i kiedy - tego nie m�wi� �aden. Radzili czeka� cierpliwie. Jak gdyby znudzeni moimi pytaniami, wzruszeniem ramion dawali mi do zrozumienia, �e ��dam od nich nie wiedzie� czego. Ani jeden nie wykrztusi� z siebie, �e ich wiedza zawiod�a. Raczej zdawali si� przypisywa� ca�� win� mojej natarczywo�ci... Czy oburza ci�, �e w moim b�lu pomy�la�em o ratunku, jaki mo�e przyj�� z r�k tego kap�a�skiego syna, p�dz�cego �ycie na spalonej s�o�cem pustyni? Coraz cz�ciej m�wi si� o nim, �e jest prorokiem. Wielkie s�owo. Od wielu ju� lat nie by�o proroka na ziemi Judzkiej. A ten cz�owiek przypomina naprawd� Eliasza: lata ca�e �y� samotny w�r�d ska� mi�dzy Hebronem a wybrze�em Morza Asfaltowego. Kiedy wreszcie porzuci� samotno�� i stan�� nad brodem ko�o Bethabara, ludzie zadr�eli. Jest, m�wi�, wielki, czarny, z w�osami potarganymi, ubrany w sk�r� wielb��da, o oczach jak dwa gorej�ce w�gle. Nie m�wi podobno, ale krzyczy. Powtarza wci��: "Czy�cie pokut�, pokutujcie, �a�ujcie za grzechy..." Zanurza ludzi w Jordanie, polewa im g�owy i daje rady, jak maj� post�powa�. Niezliczone t�umy ci�gn� do niego. Ju� zaraz za bram� miasta weszli�my w ci�b�. W Jerozolimie ostatnie dni by�y ch�odne; nocami pada� deszcz ze �niegiem. Ale w miar� jak zst�powali�my ku Jerychu, robi�o si� coraz gor�cej i nasze we�niane simlah zacz�y nam ci��y�. Od jeziora bi�o gor�co niby z piekarskiego pieca. Ludzi na drodze by�o coraz wi�cej. Sp�ywali bocznymi drogami i �cie�kami. Z do�u szli inni - powracaj�cy. Pytano ich z krzykiem: "Czy prorok nie odszed�? Jest ci�gle?" "Jest!" - odkrzykiwali. "Chrzci dalej?" "Chrzci!" Wracaj�cy znad Jordanu mieli twarze pe�ne powagi, jakby nieco wystraszone. "Czy krzyczy i grozi?" - zwracano si� do nich. "Gromi kap�an�w i faryzeusz�w - odpowiadali. - Ale dla innych jest dobry..." Do Jerozolimy dosz�a ju� wie�� o tym, �e Jan, chocia� sam pochodzi z kap�a�skiego rodu, pe�en jest gniewu wobec saduceusz�w. Ale ma s�uszno��. C� jednak m�g�by mie� przeciwko nam? My jedni pami�tamy zawsze o czci dla prorok�w i my tak�e wzywamy lud do pokuty. Wielu z naszych chaberim pokutuje dobrowolnie za grzechy nieczystych amhaarec�w. Prorok, kt�ry by dzi� pojawi� si� mi�dzy nami, tylko w nas m�g�by znale�� oparcie. Coraz by�o gor�cej, duszniej i coraz t�umniej. Wyruszywszy z miasta wczesnym �witem, odpocz�li�my w po�udnie w miejscu, gdzie bia�e i czerwonawe wzg�rza wst�puj� w r�wnin� otaczaj�c� Jerycho. Rzadkie dotychczas i trzymaj�ce si� tylko rozpadlin k�py zielono�ci stawa�y si� tutaj mas� zwart�, niby mechaty dywan, nad kt�ry wystrzela�y palmy. Miasto bieli�o si� na wzg�rzu swymi domami i wspania�o�ci� swoich pa�ac�w. Za zbitym k��bem krzew�w balsamowych i wysokich traw na dnie ghoru p�yn�� �piesznie Jordan. Ludzie zbiegali ku niemu jak niezliczone potoki. Wszystko tu sz�o: amhaarece, rzemie�lnicy miejscy, mali straganiarze, celnicy, wysmarowane karminem nierz�dnice, bogaci kupcy, bankierzy, lewici, s�u�ba �wi�tynna, �o�nierze, doktorzy, znawcy Pisma, ba - nawet kap�ani. W rozgwarze setek i tysi�cy g�os�w s�ycha� by�o narzecza galilejskie, chananejskie, syrofenickie, nosowy j�zyk grecki, pokrzykiwania arabskie. W�drowa� do brodu nar�d wybrany: Judejczycy, Galilejczycy, przybysze z diaspory, a tak�e Samarytanie, Idumejczycy... Niezliczone stopy miesi�y piasek osypiska, w jakie rozpad� si� wysoki i stromy brzeg rzeki. Jordan w tym miejscu pozwala siebie przekroczy�. Ludzie wchodzili w wod�, ona za� burzy�a si� i pieni�a. Tych, kt�rzy nie chcieli si� zamoczy�, przewozi�y na drugi brzeg �odzie i tratwy. Cz�owiek, kt�ry posiada� ��d� lub potrafi� zbi� tratw� z kilku desek, m�g� nie�le zarobi�. Przewo�nicy przekrzykiwali siebie wzajem, rzucali si� ku dostatniej ubranym przybyszom, ci�gn�li ich si�� do swoich �odzi. Dochodzi�o do spor�w i bijatyk. Oba brzegi rzeki by�y zapchane lud�mi, a nad tym ogromnym obozowiskiem unosi� si� bulgot rozm�w. Dzielono si� uwagami o proroku, spierano, �miano, opowiadano. Ca�e stada w�drownych sprzedawc�w z koszami pe�nymi �ywno�ci kr�ci�y si� mi�dzy zebranymi. Nawo�ywano do ma�ych chleb�w j�czmiennych, do obarzank�w, do ryb suszonych lub ma�ych terit�w, kt�re posp�lstwo jada na surowo. Tu i tam pali�y si� ogniska; gotowano przy nich straw�. Inni sprzedawcy handlowali owocami. Masa zebranego w�r�d zieleni ludu przypomina�a t�umy pielgrzym�w obozuj�cych pod murami miasta w dniach �wi�t Paschy lub Sza�as�w. Kiedy stan�li�my nad brzegiem rzeki, dzie� pochyli� si� ju� ku wieczorowi. Roziskrzona kula wisia�a nad wzg�rzami Judei, kt�rych ostre i poszarpane kszta�ty rysowa�y si� pod blask s�o�ca czarnym i gro�nym cieniem. By�o ju� za p�no, by przej�� rzek� i rozmawia� z prorokiem; nale�a�o z tym poczeka� do rana. Znale�li�my sobie miejsce z dala od rozkrzyczanego t�umu, w kt�rym niew�tpliwie nie brak�o ludzi nieczystych. Dokonawszy przepisanych obmy� siedli�my do wieczornego posi�ku. S�o�ce zapada�o coraz ni�ej, a d�ugie cienie drzew le�a�y na zielonoburej wodzie wyci�gni�te przez ca�� szeroko�� rzeki. Jeszcze niekt�rzy przechodzili j� w br�d. Ale wi�kszo�� przyby�ych uk�ada�a si� ju� do spoczynku. Prorok musia� odej��, bo ludzie na przeciwleg�ym brzegu, stoj�cy poprzednio nad sam� wod� zbitym t�umem, rozproszyli si� po okolicy. W przestrzeni trac�cej barwy gor�c� czerwieni� zapala�y si� ogniska. G�ry Moabskie unosi�y si� niby r�owy ob�ok nad kamieniej�cym w mroku w�wozem. Zaraz jednak zaczyna�y gasn��: szarzej�c wraca�y spomi�dzy chmur na ziemi�. Woda chlupota�a, gwar cich�. Odm�wiwszy modlitwy wieczorne i owin�wszy si� p�aszczami wyci�gn�li�my si� na ziemi. Piasek styg� pr�dko. Trzciny szumia�y. Z dna ghoru niebo wydawa�o si� mniej ni� zwykle wysokie; robi�o wra�enie p�askiego sklepienia �wi�tyni. Le��c na wznak my�la�em o Rut. Widok choroby rodzi my�li mo�e bardziej ni� widok �mierci. �mier� co� ko�czy, choroba nie ko�czy niczego... Choroba przychodzi niespodziewanie, rozpala si�, przygasa, znowu od�ywa... Gdy cz�owiek s�dzi, �e ju� odesz�a, ona powraca na nowo. Staje si� niby ko�ysanie to w ty�, to w prz�d. Zaciskamy z�by, czekaj�c, kiedy przeminie. Nie mija! I wreszcie kt�rego� dnia dochodzimy do przekonania, �e tego ju� d�u�ej nie zdo�amy znie��. Starczy nam jeszcze si� na dzi�, mo�e jeszcze na jutro... Dni tymczasem lec�, od tamtego "jutra" up�ywa kilka szabat�w i wiecznie jest to samo: ma�a poprawa, a po niej nowy nawr�t choroby. Z pocz�tku mia�em si� w nadmiarze. Mog�em czuwa�, robi� starania, zdobywa� si� na �wie�e pomys�y. W ko�cu jednak moja energia wyczerpa�a si�; szanuj� si� teraz jak zapa�nik, kt�ry wie, �e tylko trwaniem potrafi zm�c przeciwnika. Choroba sta�a si� niby garb, do kt�rego zaczynam si� przyzwyczaja�. Nie mog�em przedtem spa� ani je��. Teraz �pi� coraz mocniej, jakby broni�c si� przed obudzeniem. I jem... Pewnego dnia gotowe obudzi� si� we mnie podejrzenie, �e chora j�czy bez powodu... Nie przesta�em walczy�! Mam jednak takie uczucie, jakbym zdradzi� spraw�. Zdradzi�em j�, sam nie wiem kiedy i sam nie wiem jak. Nad ghorem wisia� woal mg�y, spoza kt�rego przebija� si� czerwony sierp ksi�yca. Woda przelewa�a si� z szumem. D�ugo nie mog�em zasn��... Zbudzi� nas wcze�nie ha�as ludzkiego rojowiska. Pokrzykuj�c �a�o�nie mewy kr�ci�y si� nad rzek�. Zobaczyli�my, �e zbli�a si� do nas grupa kap�an�w i lewit�w. Szli powa�nie, wspieraj�c si� na laskach i wlok�c za sob� po mokrym piasku swe d�ugie szaty. Kilku pacho�k�w roztr�ca�o ludzi, aby kap�ani mogli przej�� nie dotkni�ci przez ci�b�. Id�cy przodem Jonatas syn Ananiasza ubrany by� w efod, co znaczy�o, �e przyby� tutaj jako przedstawiciel �wi�tyni. Dlatego sk�onili�my si� mu pierwsi, cho� �aden z nas go nie znosi. Jest synem dawnego arcykap�ana, szwagrem Kajfasza, nasim - przewodnicz�cym Sanhedrynu. Ohydny saduceusz, kt�ry drwi z wiary w zmartwychwstanie! Tak si� upodobni� do Greka, �e jest doprawdy bezczelno�ci� z jego strony nak�ada� efod! To on obsadzi� swymi lud�mi sadzawk� Owcz� i ma doch�d od ka�dego umytego zwierz�cia. Odpowiedzia� na nasz uk�on u�miechem tak przyjaznym, jakby to nie on przezywa� nas "kretami, kt�re ryj� pod �wi�tyni�". - Witajcie, czcigodni nauczyciele - powiedzia� - niech Najwy�szy b�dzie z wami. Czekali�my na to, co b�dzie dalej. Ci�gle �yczliwie u�miechni�ty, wyja�ni� nam pow�d swojej obecno�ci na tym miejscu. Jak si� okazuje - nawet saduceusze nie mog� ju� d�u�ej udawa�, �e nie widz� t�um�w �ci�gaj�cych do Bethabara. Podobno tak�e prokurator przys�a� go�ca z zapytaniem, co znaczy to zbiegowisko nad rzek�. R�wnie� w ma�ym Sanhedrynie debatowano nad tym przedwczoraj ca�y dzie�. W por� kto� przypomnia� sobie o starym obyczaju, kt�ry nakazuje, aby ka�dy nowo wyst�puj�cy prorok przedstawi� swoj� misj� �wi�tyni. Postanowiono wi�c wys�a� do Jana poselstwo, kt�re by go wezwa�o do wyja�nienia, z czym przyszed�. To, �e sam Jonatas stan�� na jego czele, dowodzi�o, jak powa�nie kap�ani traktuj� ca�� spraw�. - Tak wi�c dowiemy si� za chwil�, kim on jest - ko�czy� nasi. - I nie wykr�ci si� s�owami. Skoro jest Eliaszem - Jonatas pocz�� si� �mia� z�o�liwie - za��damy od niego znaku. Niech uczyni cud. Oczywi�cie, je�eli potrafi... - chichota�, g�adz�c si� po brodzie. - Za��damy od niego, by uczyni� cud. A wtedy... Saduceusze nie wierz� w cuda, wi�c uwa�aj�, �e to jest znakomita pu�apka. Ale maj� racj� w tym, �e staraj� si� umniejszy� znaczenie syna Zachariaszowego. Rzymianie s� podejrzliwi i we wszystkim w�sz� spiski. Walka o wyzwolenie b�dzie musia�a kiedy� wybuchn��; nie wolno jednak, aby znowu sta�a si� pr�nym wybuchem. Jan nie jest na pewno cz�owiekiem, kt�ry m�g�by nar�d do niej poprowadzi�... Jonatas zaproponowa�, aby�my razem z nimi udali si� do proroka. "B�dzie powa�niej - twierdzi� - gdy i wy, nauczyciele, postawicie mu pytania. Je�li nie b�dzie umia� na nie da� odpowiedzi i zmiesza si�, wielko�� jego zblednie tym skuteczniej...." Gdy trzeba drze� sk�r� ze sk�adaj�cego ofiar� amhaareca, saduceusze daj� sobie doskonale rad� bez nas. Ale gdy trzeba o czym� przekona� lud, wol� wyst�powa� razem z nami. S� tch�rzami jak prawdziwi zdrajcy. Kto wie, czy nie podejrzewaj� nas, �e jeste�my w porozumieniu z Janem; wol� si� od tego zabezpieczy�, wsp�lnie go atakuj�c. Naradzali�my si� chwil� nad propozycj� Jonatasa. Ale ostatecznie przyj�li�my j�. Jan nie jest naszym cz�owiekiem i nie mamy powodu go oszcz�dza�. Dwiema du�ymi �odziami przewieziono nas na wschodni brzeg. Zbity t�um sta� tu p�kr�giem nad sam� wod�. Ze �rodka ci�by dochodzi� g�os m�wi�cego. To prawda: on nie m�wi, ale krzyczy. Pacho�y zacz�li torowa� nam przej�cie i t�um rozst�powa� si�, patrzy� jednak ciekawie, co si� stanie. Otoczeni pacho�kami szli�my �rodkiem. Wreszcie zobaczy�em Jana. Sta� nad brzegiem pochylony nad lud�mi zanurzonymi w wodzie. Jest to olbrzym suchy i czarny. Nie zauwa�y�em jednak, aby mia� wzrok smoka. Przeciwnie, pod strz�pi�cymi si� brwiami tkwi� oczy marz�ce, smutne, szarob��kitne jak wczesnowiosenne niebo. Gdyby nie zarost, kt�ry go postarza, wygl�da�by bardzo m�odo. Ale w jego ruchach i gestach jest gor�czka. Jak m�wi�c krzyczy, tak chodz�c - biega. Ledwie ujrza� nas, ruszy� ku nam. Poczu�em przez chwil� niepok�j, bo zbli�a� si� jak cz�owiek, kt�ry ma zamiar rozpocz�� walk�. Lecz gdy ruchy i g�os wydaj� si� zaczepne, wzrok uspokaja. Stan�� przed nami wsparty na swym d�ugim kiju. Poranny wiatr rozwiewa� mu w�osy i g�adzi� wysok�, mocn� pier�. Zatrzyma� si� nagle, a na jego twarzy odmalowa�o si� jakby uczucie zawodu: mo�na by s�dzi�, �e oczekiwa� kogo� innego. Jonatas wysun�� si� przed nas i zaczerpn�wszy obficie powietrza powiedzia� g�osem mocnym, aby by� s�yszanym przez wszystkich: - Janie, synu Zachariasza! Przychodzimy tutaj od arcykap�ana J�zefa i ca�ego Sanhedrynu. Chcemy ci�, jak ka�e stary obyczaj, zapyta�. Czy b�dziesz nam odpowiada�? - Tak - rzuci� kr�tko. Ma g�os d�wi�czny i g��boki. - Pytajcie... - Janie, synu Zachariasza, synu Abiasza... Jonatas m�wi� teraz z najwy�sz� powag� i namaszczeniem. Ludzie naok� cisn�li si�, lecz zachowywali si� cicho, pragn�c s�ysze� rozmow�. - Kim jeste�? Mo�e Mesjaszem? Zaprzeczy� �piesznie. Jeszcze s�owa wisia�y na ustach kap�ana, gdy ju� zawo�a�: - Nie! Nie! Nie jestem Mesjaszem... Pomy�la�em, �e ta odpowied� rozprasza w�a�ciwe niebezpiecze�stwo. Gdyby Jan og�osi� si� Mesjaszem, m�g�by ju� nie odpowiada� na dalsze pytania. Mesjasz jest ponad �wi�tyni�. Ale prorok musi zachowa� pok�j ze �wi�tyni�. Wprawdzie Jeremiasz... Lecz s� to dawne dzieje; dzi� prorok musi chodzi� na pasku kap�an�w. Chyba gdyby by� z nami. - Wi�c mo�e jeste� Eliaszem? - zapyta� Jonatas. Znowu wa�y� si� los chrzciciela znad Jordanu. Ale odpowied� przysz�a r�wnie �pieszna jak poprzednia: - Nie jestem... Jonatas przez chwil� prze�yka� �lin�. Zrozumia�em, �e to przeczenie zaskoczy�o go. Mnie zreszt� tak�e. T�um m�wi o Janie jako o Eliaszu. Gdy powiedzia�, �e nim nie jest, po�owa jego s�awy sp�yn�a w piasek. - Jeste� prorokiem? - Nie! Patrzy�em zaskoczony w szarob��kitne oczy, lec�ce spojrzeniem poza nas w przestrze�. Jan ledwie chce patrze� na tych, co go otaczaj�. Jego �wiat zaczyna si� gdzie� daleko, za t�umem t�ocz�cych si� ludzi. Zauwa�y�em, �e jego oczy s� obrzucone zmarszczkami jak oczy pustynnych w�drowc�w lub �eglarzy, nawyk�ych do wypatrywania dalekich horyzont�w. M�wi i s�ucha jakoby w roztargnieniu. Da�bym g�ow�, �e r�wnocze�nie czego� nas�uchuje. - Kim�e wobec tego jeste�? - w pytaniu Jonatasa zabrzmia�a pogarda. Odpowiedzia� strof� Izajasza: - "Jestem g�osem, kt�ry wo�a na pustyni..." Wtedy odezwa�em si�: - Czemu wi�c chrzcisz? Jego wzrok wr�ci� z dali i spocz�� na mnie. Spostrzeg�em w jego oczach gor�czk� i napi�cie. - Ja chrzcz� wod� - powiedzia� - ale... Oczy jego pobieg�y znowu w dal, za t�um, gdzie� ku tamtej stronie rzeki. - ...jest ju� Ten, kt�ry sta� si� wcze�niej ni� ja, a przyjdzie po mnie... - Usta mu zadr�a�y. Zapatrzony w horyzont m�wi� to z jakim� rozczuleniem, prawie jak kobieta, gdy m�wi o ukochanym m�czy�nie: - Nie jestem godny rozwi�za� rzemyka u sanda��w Jego... Lecz w tej samej chwili p�k�a nuta mi�kka i �agodna. Prorok wybuchn�� wo�aniem: - On przyjdzie i ochrzci was Ogniem i Duchem! Szare �agodne oczy sta�y si� nagle straszne. Znik�a z nich marzycielska dobro�. Zacz�y sypa� ogniem niby wyj�ta z ogniska i rzucona w powietrze �agiew. Post�pi� krok naprz�d, zaciskaj�c d�onie na swym kiju. - Rodzie �mijowy! S�dzicie, �e unikniecie Pa�skiego gniewu? Spr�chnia�e drzewo nie ujdzie siekiery! Pyta� przyszli�cie? Jonatas cofa� si�, a olbrzymi prorok szed� na niego, grzmi�c gniewnymi s�owami: - Pyta� chcecie? Jedno wam tylko odpowiem: Pokutujcie! Pokutujcie! W prochu i w popiele pokutujcie! Jak Niniwa! Wam si� zdaje, �e jeste�cie inni ni� oni? - zatoczy� r�k� kr�g. Jonatas uskoczy� za mnie. Rozszala�y prorok sta� przede mn�, m�wi� wprost do mnie; jego gor�czkowe s�owa lecia�y mi prosto w oczy niby iskry. - S�dzicie, �e jeste�cie wolni od grzechu, bo�cie synami Abrahamowymi? Patrz! Schyli� si�, porwa� z ziemi gar�� ma�ych utoczonych przez wod� kamieni, podsun�� mi je na d�oni przed sam� twarz. - Z tych kamieni Najwy�szy, gdy zechce, zrodzi nowych syn�w Abrahamowi! Poj��e�? Ogarn�o mnie takie dr�enie, �e nie umia�em nic odpowiedzie�. Rozumiesz, �e jest si� czego przestraszy�, gdy szalony i wielki m�czyzna zaczyna ci z bliska wygra�a�. Ani si� spostrzeg�em, kiedy zosta�em sam. Moi towarzysze i saduceusze dali nurka w t�um. Tylko ja jeden z ca�ego poselstwa sta�em przed Janem, on za� krzycza� na mnie. G�upiemu t�umowi musia�o si� to podoba�, bo s�ysza�em z ty�u i z bok�w szydercze szepty. Gdyby rzuci� si� na mnie z kijem, nie znalaz�by si� nikt, kto by mnie broni�. - Ju� idzie On! - znowu zacz�� m�wi�. - Ju� si� zbli�a... Gro�nie brzmi�cy g�os przygas�, wzrok min�� mnie jak n�dzn� traw�. Poj��em: ten cz�owiek �y� niby na skraju dw�ch �wiat�w: �wiata marze� i �wiata gniewu. Gdy patrzy� blisko - wybucha�; gdy patrzy� daleko - marzy�. - Ma wiejad�o w r�ku - m�wi�, jakby �piewa� psalm - podrzuci na nim pszenic�, oddzieli ziarno od plew. Zachowa ziarno w spichrzu, lecz plewy spali ogniem nieugaszonym... Zastyg� na chwil� w bezruchu. Wzrok jego szuka� Id�cego, jak szuka l�du zb��kany �eglarz. Lecz ju� ludzie obok zacz�li rzuca� pytania. Kilka razy powtarzali je, zanim skr�ci� spojrzenie i zobaczy� ich. - Co mamy czyni�? - m�wili. - Co mamy czyni�, Janie? Co mamy czyni�? Cho� patrzy� na nich, nie gromi�. Mia� ju� now� twarz: twarz kogo�, kto przenosi sw� beznadziejn� mi�o�� na spotkane dziecko. Odpowiada�: - Masz dwa p�aszcze? Oddaj jeden ubogiemu... Zwr�ci� si� do celnika, kt�ry stan�� obok mnie, a ja ani spostrzeg�em, �e cz�owiek nieczysty podszed� do mnie na odleg�o�� mniejsz� ni� siedem krok�w: - Bierz tylko tyle, ile ci ka�� bra�. Jaki� �o�nierz, nosz�cy znaki kr�la Heroda, zapyta�: - Co mam czyni�? - S�u� - odpowiedzia� - za sw�j �o�d. Czuwaj i strze�, czego ci strzec kazano, lecz nie bij, nie zabijaj, nie krzywd�... Teraz zobaczy�em jakiego� amhaareca, ch�opa lub rybaka z Galilei, bo mia� galilejsk� wymow�. By� t�gi, o twarzy szerokiej, z gruba ciosanej. Ma�e oczy znika�y za stercz�cymi policzkami. Trzyma� przed sob� swe wielkie d�onie pe�ne zgrubie�. Wysun�� si� z t�umu z g�upkowat� min�. By�a w nim l�kliwo�� spleciona z zuchwa�o�ci�. Musia� nale�e� do tych, kt�rzy, gdy przyjdzie do awantury w gospodzie, pierwsi rzucaj� si� do bitki, a potem pierwsi uciekaj�. Kilku innych Galilejczyk�w, nie�mia�ych i niezdarnych, wypchn�o go przed siebie. Prawdopodobnie zdoby� ich uznanie zapowiedzi�: "Ju� ja mu powiem..." Ale teraz zapomnia� j�zyka i co� mamrota� pod nosem. Wreszcie wydoby� z siebie s�owa - oczywi�cie wrzasn��, i to tak g�o�no, �e a� sam si� przestraszy� swego krzyku: - Co mamy czyni�? Jan zatrzyma� si� przed nimi. Swoj� d�o� czarn�, spalon� z wierzchu, bia�� od spodu po�o�y� na ramieniu rybaka. D�u�ej ni� na kimkolwiek innym oczy proroka spocz�y na Galilejczyku. On, taki rozproszony, przez p� tylko wszystko widz�cy, z ca�ym skupieniem wpi� wzrok w t�p� twarz tamtego. - Zarzucaj swoje sieci - powiedzia�. - I czekaj... Czekaj... I szed� dalej ku innym, kt�rzy si� ku niemu cisn�li. Ulegaj�c niepoj�temu wewn�trznemu nakazowi (odk�d Rut jest chora, zdarza mi si� podejmowa� najbardziej rozpaczliwe postanowienia), posun��em si� ku niemu i ja. Znalaz�em si� w grupie ludzi, kt�rzy szli ku wodzie, by da� si� ochrzci�. Obok mnie galilejski rybak zrywa� z siebie porywczo kutton�, odkrywaj�c zbr�zowia�y tors. W�a�ciwie to by�o �mieszne. Jordan musi by� a� g�sty od grzech�w amhaarec�w, celnik�w i dziewczyn publicznych, tych wszystkich, kt�rzy nie wype�niaj� Zakonu. Ja staram si� go wype�nia� jak mog� najlepiej. Pokutuj� za grzechy ca�ego Izraela. Nie przyszed�em do Jana po oczyszczenie, ale po zdrowie dla Rut. A przecie� zbli�a�em si� ku wodzie zwijaj�c po drodze p�aszcz na r�k�. Cho� to by�o naprawd� nies�uszne, got�w by�em podda� si� obmyciu, byle w ten spos�b zdoby� �ask� proroka. Mijaj�c go podnios�em na niego wzrok. Wydaje mi si� czasami, �e potrafi� prosi� spojrzeniem. Powiedzia�em prawie pokornie: - Co mam czyni�, rabbi? Moja... Przerwa� mi. Ale nie by�o gniewu w jego ruchu, gdy dotyka� d�oni� mego ramienia. Teraz nie krzycza� jak przedtem. Rzek�: - S�u�, jak potrafisz. Umiej si� wyrzec... I czekaj... Dziwne - prawda? Powiedzia� mi "czekaj", jak tamtemu Galilejczykowi. Mo�e tak zreszt� m�wi do wielu. Przecie� uwa�a si� tylko za poprzednika kogo� drugiego. Ale s��w "umiej si� wyrzec" - nie rozumiem zupe�nie. Czego mam si� wyrzec? S�u�by Najwy�szemu? Nie wyrzekn� si� jej, p�ki �ycia! Woda rzeki, ciep�a i mi�kka, sp�yn�a mi po plecach. Jan m�wi, �e ona oczyszcza, ale mnie si� zda�o, �e w�a�nie brudzi; �e pokrywa b�otem. Odszed�em w t�um zawstydzony swoim post�pkiem. �miejesz si� na pewno, �e si� da�em wyk�pa� razem z celnikami i nierz�dnicami. Nie chcia�em wr�ci� do moich towarzyszy; zreszt� na szcz�cie gdzie� znikn�li. Ukry�em si� w�r�d krzew�w nadbrze�nych i siad�szy na ziemi my�la�em, jak bardzo g�upio post�pi�em. Jaki� po�ytek z tego oczyszczenia, skoro nie otrzyma�em w zamian nawet obietnicy zdrowia dla Rut? Lecz Jan, jak si� okazuje, nikogo nie leczy. Odtr�ca tych, co mu przynosz� chorych. "M�j czas jest kr�tki - powiada. - A praca moja to prostowanie dr�g. Kiedy On przyjdzie..." I znowu patrzy poprzez ludzi. Wyk�pa�em si� wi�c w Jordanie za nic. Pociesza�em si�, �e ka�demu z nas zdarza si� pope�nia� niedorzeczno�ci. Przesiedzia�em nad rzek� ca�y dzie�. W Jerozolimie musi by� zimno; wida� st�d, jak nad wzg�rzami Judei wisz� ci�kie chmury. Tu panuje parna duchota i krzewy pe�ne s� kwiat�w. Ale mo�e i dla czego innego nie �piesz� si� z powrotem do miasta. Tam jest Rut, a ja, cho� j� kocham i zrobi�bym wszystko, aby by�a zdrowa, z coraz wi�kszym trudem patrz� na ni�. Jej choroba sta�a si� ju� moj� chorob�... Znowu przyszed� wiecz�r i Jan przesta� chrzci�. T�um, jak wczoraj, rozpe�z� si� po wybrze�u. Zapalano ogniska, przekupnie z wrzaskiem zachwalali swoje placki, ryby, owoce, a tak�e m�ode wino w glinianych dzbankach. Niedaleko ode mnie zobaczy�em grup� Galilejczyk�w, tych samych, kt�rym przewodniczy� �w t�gi rybak. Wszyscy oni zreszt� wygl�daj� na rybak�w. Siedli w kr�g ogniska, odm�wili modlitwy, a potem zacz�li je��. Rozmawiali. M�j rybak co� gada� niskim, dudni�cym g�osem. W kole swoich nie by� nie�mia�y - wydawa� si� raczej nadmiernie ha�a�liwy. M�wili inni. Tu� naprzeciw widzia�em o�wietlon� blaskiem ch�opi�c� twarz, pi�kn� jak twarz dziewczyny. Ten m�wi� cicho i z rzadka. Dosz�o do moich uszu, jak zwr�ci� si� do cz�owieka, kt�ry siedzia� obr�cony do mnie ty�em: "Nie widzia�em ci�, Natanaelu, przy proroku..." Nie mog�em us�ysze�, co tamten odpowiedzia�, widzia�em tylko, jak wskaza� d�oni� na wysok� fig�, rosn�c� nieco dalej od wybrze�a. "Ty zawsze marzysz..." - odrzek� z u�miechem ch�opak. O czym tacy ludzie mog� marzy�? S�dzi�em, �e o nowej �odzi, o nowej sieci, o zabawie, o paru denarach �atwo zarobionych, o dziewczynie... Tymczasem Szymon (tak nazywaj� tego t�giego rybaka) rzek�: "To nie jest marzenie. Prorok Jan m�wi wyra�nie, �e On przyjdzie lada chwila. Kaza� czeka�..." Wyobra� sobie: oni my�l� o tym Kim�, zupe�nie jakby to by� cz�owiek, kt�ry tylko patrze�, jak wyjdzie spoza krzew�w. Nas�uchiwa�em, bo mnie bawi�a ich rozmowa. "Kim On b�dzie?" - przerwa� kt�ry� z nich. "Jak to kim? - za�mia� si� Szymon. - Mesjaszem! Przyjdzie w zbroi, z mieczem, otoczony �o�nierzami... Albo przyjedzie na koniu, jak setnicy rzymscy..." "I zacznie si� wojna? Jak my�lisz, Szymonie?" "Kto wie, czy b�dzie potrzebna. Mo�e wszystko runie na Jego widok..." "A my co?" "P�jdziemy za Nim!" - krzykn�� gor�co Szymon. Kt�ry� obok zacz�� �mia� si� szczerze i nawet bez goryczy: "Czy� b�d� Mu potrzebni tacy jak my?" "No, Janie, a ty co my�lisz?" - zapytano ch�opca o twarzy pi�knej dziewczyny. "Ja my�l� - powiedzia� jak poprzednio spokojnie i wolno - �e cho� jeste�my tylko biedakami i grzesznikami, b�dziemy Mu s�u�yli. Co z tego, �e nawet nas nie dostrze�e? Mesjaszowi mi�o jest s�u�y�, cho�by z dala..." "Nie ma w nich zarozumia�o�ci" - my�la�em, le��c na rozci�gni�tej simlah i patrz�c w niebo. Gwiazd nie by�o wida� tak samo jak poprzedniej nocy, mglisty opar unosi� si� nad rzek�. Ksi�yc tak�e jeszcze nie wyszed�. By�o ciemno i tylko po�yskiwa�y ogniska, dwakro� liczniejsze dzi�ki odbiciom ich blasku w wodzie. My�la�em o Rut - i my�la�em o tym Kim�, kogo zapowiedzia� Jan. Ka�da z tych my�li wypiera�a drug�. Przeplata�y si� wzajem. Zasn��em p�no, lecz obudzi�em si� wypocz�ty i rze�ki. Moich Galilejczyk�w ju� nie by�o, poszli pewno z ci�b�, kt�ra otoczy�a proroka. Pod��y�em i ja w tamtym kierunku. Chcia�em raz jeszcze spojrze� na Jana, zanim wyrusz� w drog� powrotn�. Min��em wysokiego Cz�owieka o ciemnych, ale jakby przetkanych z�otem w�osach, spadaj�cych Mu na ramiona. Szed� w zamy�leniu. Rozgarn��em ludzi. Jan sta� w po�rodku. Ludzie znowu zwracali si� do niego, a on im odpowiada�. Jego oczy ucieka�y poza t�um. Mo�e by�y nawet bardziej niespokojne ni� wczoraj. Aby si� skupi� nad pytaniami ludzi, kt�rzy go otaczali, prorok bole�nie marszczy� brwi. By� jak pie�niarz, kt�ry chce �piewa�, a musi s�ucha� nudnego gadania. Lecz w tej�e chwili, gdy wysun��em si� z t�umu w kr�g wewn�trzny, zobaczy�em skierowane ku mnie, rozszerzone �arliwym uczuciem oczy proroka. Zrobi�em krok w ty�, bo mi si� wydawa�o, �e szykuje si�, aby wybuchn�� nowym gniewem. Zaraz jednak spostrzeg�em, �e jego wzrok nie by� utkwiony we mnie, a jedynie w Kim� tu� obok mnie, jego za� usta nie zaciska�y si� gniewnie. Przeciwnie - zdawa�y si� dr�e� jakby od wzruszenia. Obr�ci�em g�ow�, by zobaczy�, na kogo patrzy. Wysoki ciemnow�osy Cz�owiek, kt�rego min��em, sta� teraz obok. Mia� twarz, jakiej si� nie zapomina: twarz kogo�, kogo si� kiedy� spotka�o, nie wiadomo tylko, gdzie i kiedy. C� ci powiedzie� jeszcze o niej? S� twarze podobne do profilu ptaka lub zwierz�cia, r�ni�ce si� od siebie tym lub owym. Ta mia�a jaki� rys wsp�lny dla wszystkich innych twarzy. Ale to nie by�a pospolito��. Wydawa� si� tylko mog�o, �e dobre spojrzenia wszystkich ludzkich oczu zbieg�y si� w Jego spojrzeniu. Szed� wolno ku Janowi, a Jan szed� ku Niemu. Gdy byli tu� przed sob�, prorok zatrzyma� si�. Powiedzia� g�osem st�umionym, g��bokim, dr��cym: - A wi�c jeste�?... Pochyli� si�, jakby chcia� upa�� na kolana. Ale Nadchodz�cy zbli�y� si� pr�dko i wzi�� go za ramiona. - Przychodz�, abym by� ochrzczony przez ciebie... - Przeze mnie? - wykrzykn�� Jan. - Nigdy! To Ty przecie�... - Tak trzeba - powiedzia� Tamten ze spokojn� stanowczo�ci�. Chcia�em zobaczy�, jak Go b�dzie chrzci�. Ale ludzie zwarli si� w kr�g (widz