5093

Szczegóły
Tytuł 5093
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5093 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5093 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5093 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WILLIAM KOTZWINKLE E.T. 1 Statek kosmiczny �agodnie szybowa� i osiad� na Ziemi w smudze lawendowego �wiat�a. Gdyby kto� by� obecny przy tym l�dowaniu, m�g�by przez chwil� pomy�le�, �e to gigantyczna, stara ozdoba choinkowa, spad�a tej nocy z nieba - gdy� Statek by� okr�g�y, b�yszcz�cy i widnia� na nim delikatny wz�r. Statek rozsiewa� przyjemny blask, jakby diamentowy py�, tak �e odruchowo szuka�o si� jakiego� ozdobnego haczyka, na kt�rym wisia� w dalekiej galaktyce. Ale w pobli�u nie by�o nikogo. Statek wyl�dowa� tu zgodnie z planem i jego dow�dztwo nie pope�ni�o �adnego b��du nawigacyjnego. A jednak by�o bliskie pope�nienia takiego b��du... Otwarto w�az, cz�onkowie za�ogi wysiedli i rozproszyli si�; by pobra� pr�bki Ziemi za pomoc� narz�dzi o dziwnych kszta�tach; cz�onkowie za�ogi przypominali ma�e stare elfy, kt�re piel�gnuj� swoje zamglone, sk�pane w �wietle ksi�yca ogrody. Gdy tu i �wdzie mg�a rozrzedzi�a si� i pastelowe �wiat�o z dzioba Statku pad�o na nich, sta�o si� jasne, �e to nie s� elfy, ale istoty bardziej wykszta�cone, gdy� pobiera�y pr�bki - kwiat�w, mchu, krzew�w i zawi�zk�w m�odych drzewek. Jednak ich niekszta�tne g�owy, pochylone ramiona, pulchne, jakby odpi�owane tu�owia, przywodzi�y na my�l krain� elf�w, a czu�o�� i delikatno��, z jak� odnosi�y si� do ro�lin, jeszcze pot�gowa�y to wra�enie - gdyby kto� na Ziemi ich obserwowa�. Ale nikogo nie by�o i elfy, ci botanicy z kosmosu, mog�y pracowa� w spokoju. Jednak ogarnia� ich l�k, gdy zatrzepota� skrzyd�ami nietoperz, zahuka�a sowa czy te� w oddali zaszczeka� pies. W�wczas mieli przyspieszony oddech, a p�yn�ca z czubk�w ich palc�w mg�a tworzy�a wok� nich os�on�; dzi�ki temu trudno ich by�o zauwa�y�; dzi�ki temu kto� samotnie spaceruj�cy w �wietle ksi�yca m�g� przej�� obok spowitej we mgle grz�dki nie widz�c, �e tu zebra�a si� za�oga ze starego kosmosu. Statek kosmiczny to zupe�nie inna sprawa. Ogromne wiktoria�skie ozdoby choinkowe niecz�sto spadaj� na Ziemi�. Ich obecno�� mo�na wykry� - za pomoc� radaru i innych urz�dze� badawczych - i to ogromne �wiecide�ko zosta�o umiejscowione, wytropione. By�o za du�e, �eby go nie zauwa�y�. Opieku�cza mg�a nie mog�a go ca�kowicie przys�oni� ani na Ziemi, ani gdy ko�ysa�o si�, jakby zawieszone na drzewie nocy. A wi�c... spotkanie by�o nieuniknione. Rz�dowe samochody przyst�pi�y do akcji, rz�dowi specjali�ci pracuj�c po godzinach rozbijali si� na bocznych drogach, rozmawiaj�c przez swoje radia i okr��aj�c wielk� ozdob�. Ale nieliczna za�oga starych botanik�w tym si� nie przejmowa�a - w ka�dym razie jeszcze nie teraz. Wiedzieli, �e nie musz� si� spieszy�, wiedzieli, ile czasu minie, nim dotr� do ich uszu odg�osy ziemskich woz�w. Byli tu ju� przedtem, poniewa� Ziemia jest du�a i trzeba zebra� wiele ro�lin, je�li si� chce mie� pe�n� ich kolekcj�. Tak wi�c pobierali pr�bki, po czym ka�dy z nich spowity mg�� wraca� na Statek z darami Ziemi. Weszli przez w�az do wspania�ego b�yszcz�cego wn�trza, wype�nionego pastelowym �wiat�em. Ruszyli beztrosko korytarzami pe�nymi technicznych cud�w i dotarli do g��wnego cudu Statku: ogromnej katedry zbudowanej z listowia Ziemi. Ta olbrzymia cieplarnia by�a sercem Statku, jego celem i specjalno�ci�. Tu ros�y kwiaty lotosu z indyjskiej laguny, paprocie z Afryki, malutkie jagody z Tybetu, krzewy je�yn z jakiej� polnej �cie�ki w Ameryce. Tu znajdowa�y si� okazy wszystkiego, co ro�nie na Ziemi, albo prawie wszystkiego - poniewa� praca nie zosta�a jeszcze zako�czona. Wszystko kwit�o. Gdyby jaki� ekspert z wielkiego ogrodu botanicznego na Ziemi przyby� do tej cieplarni, ujrza�by tu ro�linno��, kt�rej nigdy przedtem nie widzia� - chyba �e w formie skamielin. Oczy by mu wyskoczy�y z orbit, gdyby zobaczy� �ywe ro�liny, na kt�rych jad�y dinozaury, ro�liny z pierwszych ogrod�w, istniej�cych przed wiekami. Zemdla�by, a ocuci�yby go zio�a z wisz�cych ogrod�w Babilonu. Z p�kolistego dachu sp�ywa�y kropelki wody z od�ywczymi substancjami dla niezliczonych gatunk�w upi�kszaj�cych ka�de miejsce w sercu Statku, dla najdoskonalszej kolekcji ro�linno�ci z Ziemi, r�wnie starej jak stara jest Ziemia, jak starzy s� mali botanicy, kt�rzy przychodz� i odchodz�, a zmarszczki w k�cikach ich oczu wygl�daj� jak skamieliny odci�ni�te w ci�gu wiek�w. Wkroczy� w�a�nie jeden z botanik�w, nios�cy jakie� ziele z opadaj�cymi li��mi. W�o�y� je do zbiornika z p�ynem; natychmiast poprawi� si� jego stan: o�y�y li�cie, drgn�y korzenie. W tej samej chwili przez okno w kszta�cie rozety nad zbiornikiem wpad� snop pastelowego �wiat�a; sk�pana w nim ro�linka wyprostowa�a si� i stan�a obok ma�ego, przedpotopowego kwiatka. Botanik spojrza� na ni� sprawdzaj�c, czy wszystko w porz�dku, odwr�ci� si� i pomaszerowa� przez cieplarni�. Szed� mi�dzy japo�skimi kwitn�cymi drzewkami wi�ni, wisz�cymi kwiatami znad Amazonki i zwyk�ym chrzanem, kt�ry zr�cznie torowa� sobie drog�. Pog�aska� go i pod��y� dalej pulsuj�cymi korytarzami do b�yszcz�cego w�azu. Na dworze, w nocnym powietrzu, jego cia�o zacz�o zn�w wydziela� lekk� mgie�k�, kt�ra go, otacza�a, gdy maszerowa�, by zebra� wi�cej ro�lin. Min�� go kolega trzymaj�cy w r�ku korze� dzikiej pietruszki. Ich oczy nie spotka�y si�, ale klatki piersiowe jednocze�nie rozb�ys�y czerwonym �wiate�kiem w okolicy serca, zabarwiaj�c cienk�, przezroczyst� sk�r�. Ka�dy poszed� w swoj� stron�, ten z pietruszk� i ten z pustymi r�kami, w d� skalistej rozpadliny z wygaszonym ju� �wiate�kiem serca. Os�oni�ty mgie�k�, zanurzy� si� w wysokiej trawie, tak wysokiej, jak on sam, i znalaz� si� na skraju lasu sekwoi. Przy tych ogromnych drzewach wygl�da� jak karze�ek. Odwr�ci� si� w kierunku Statku i jego �wiate�ko serca zn�w si� zapali�o, jakby dawa� jakie� sygna�y Statkowi, swej ukochanej starej ozdobie, w kt�rej podr�owa� od wiek�w. Przy w�azach i w korytarzach inne �wiate�ka serca jarzy�y si� jak robaczki �wi�toja�skie poruszaj�ce si� tu i tam. Wiedzia�, �e ma jeszcze troch� czasu, by popracowa�, zanim nadejdzie niebezpiecze�stwo, wi�c zadowolony, �e jego opieku�czy Statek jest blisko, wszed� do lasu sekwoi. W ciemno�ciach �piewa�y lelki, bzyka�y owady, a on cz�apa� dalej. Jego od urodzenia rozd�ty brzuch �lizga� si� zabawnie po poszyciu lasu; taka budowa cia�a zapewnia�a mu sta�y �rodek ci�ko�ci. Jednak nie by� to wygl�d, do kt�rego ludzie na Ziemi mogli si� �atwo przyzwyczai�: te szerokie p�etwowate stopy, wychodz�ce prawie bezpo�rednio z nisko zawieszonego brzucha, i d�ugie, wlok�ce si� jak u ma�py r�ce. Z tego powodu on i jego koledzy byli od milion�w lat nie�miali i nigdy nie mieli ochoty zetkn�� si� z czymkolwiek innym na Ziemi jak z �yciem ro�lin. Mo�e by�a to ich wada, ale dostatecznie d�ugo zajmowali si� �ledzeniem rzeczy na monitorach, by wiedzie�, �e dla mieszka�c�w Ziemi ich pi�kny Statek to przede wszystkim cel, a oni sami s� materia�em dla wypychacza zwierz�t, kt�re mo�na pokazywa� w gablotce. Tak wi�c pozaziemski botanik porusza� si� w lesie ostro�nie, cichutko i rozgl�da� doko�a: mia� oczy bulwiaste, bardzo wypuk�e, takie, jakie mo�na zobaczy� u ogromnej skacz�cej �aby. Wiedzia�, jak� szans� prze�ycia mia�aby taka �aba na ulicy i podobnie ocenia� swoj�. Nauczanie ludzi na jakiej� mi�dzynarodowej konferencji nie wchodzi w gr�, gdy masz nos jak kartofel i przypominasz z wygl�du nadmiernie wyro�ni�t� opuncj�. Ukradkiem posuwa� si� dalej na swych kaczkowatych nogach, dotykaj�c palcami d�oni li�ci. Niech inni przybysze z kosmosu o bardziej swojskich kszta�tach stan� si� nauczycielami ludzko�ci. On natomiast interesowa� si� tylko ma�ym zawi�zkiem sekwoi, na kt�rym od pewnego czasu spoczywa� jego wzrok. Zatrzyma� si�, dok�adnie go obejrza�, potem wykopa�, mrucz�c do niego swym chrypliwym g�osem jakie� dziwne s�owa w j�zyku kosmosu; ale zawi�zek chyba zrozumia� i szok wywo�any wyj�ciem z pod�o�a jego korzeni zosta� szybko zneutralizowany, gdy le�a� na du�ej pomarszczonej d�oni botanika. S�dziwy naukowiec odwr�ci� si� i dostrzeg� s�abe �wiat�o, padaj�ce z ma�ego osiedla w dolinie za drzewami; ciekawi�o go ono ju� dawno, ale dzi� jest ostatnia noc, by m�g� je zbada�, bo tej nocy ko�czy si� etap bada�. Jego Statek opu�ci Ziemi� na d�ugo, a� nast�pi nowa wielka mutacja ro�linno�ci ziemskiej, to znaczy na wieki. Tej nocy ma ostatni� szans�, by zajrze� do okien. Wylaz� zza drzew sekwoi i dotar� do skraju drogi biegn�cej po zboczu pag�rka, gdzie nie wolno parkowa�. Morze ��tych �wiate� ze stoj�cych tu domk�w migota�o zach�caj�co. Przeszed� przez drog�, wlok�c sw�j brzuch po�r�d niskich krzew�w. Podczas d�ugiej powrotnej podr�y w kosmos b�dzie mia� co opowiada� swym towarzyszom: o przygodzie w�r�d �wiate� samotnej opuncji na ziemskiej drodze. Zmarszczki istniej�ce od wiek�w w k�cikach jego oczu za�mia�y si�. Ostro�nie szed� poboczem drogi na swych kaczkowatych nogach z d�ugimi palcami spi�tymi b�on�. Ziemia nie by�a najlepszym miejscem dla niego; pracowa� na planecie, na kt�rej takie nogi nie mia�y sensu. Tam, sk�d przyby�, wi�cej by�o wody, m�g� wi�c brodzi� i tapla� si�, a tylko czasami musia� chodzi� kaczkowatym krokiem po sta�ym gruncie. W dole w domach migota�y �wiat�a i w pewnej chwili jego serce odpowiedzia�o rubinowoczerwonym b�yskiem. On kocha� Ziemi�, a zw�aszcza jej ro�linno��, ale kocha� r�wnie� ludzi, i jak zawsze, gdy zapala�o si� jego �wiate�ko serca, chcia� ich uczy�, przewodzi� im, podzieli� si� z nimi nagromadzon� od wiek�w m�dro�ci�. Jego cie� ta�czy� przed nim w ksi�ycowym �wietle - zw�aszcza g�owa jak opuncja na d�ugiej ga��zce szyi. Natomiast uszy by�y ukryte w fa�dach g�owy niczym pierwsze nie�mia�e p�dy fasoli. Mieszka�cy Ziemi p�kaliby ze �miechu, gdyby wkroczy� na posiedzenie ich rz�du. C� znaczy nagromadzona m�dro�� wszech�wiata, gdy ludzie b�d� si� �mia� z jego sylwetki! Ukry� si� w �wietle ksi�yca i w os�onie lekkiej mgie�ki szed� naprz�d. Do jego m�zgu dociera�y ostrzegawcze sygna�y ze Statku, ale stary botanik wiedzia�, �e s� one przedwczesne, �e s� przeznaczone dla bardziej niezdarnych cz�onk�w za�ogi, by mogli na czas wr�ci�. Nie dla niego. On, kaczkowaty potw�r, porusza� si� raz na jednej nodze, raz na drugiej. By� szybki. Oczywi�cie, gdy si� we�mie pod uwag� miary szybko�ci Ziemi, by� straszliwie powolny. Ka�de dziecko na Ziemi porusza�o si� trzy razy szybciej. Kiedy� jedno z nich o ma�o go nie potr�ci�o rowerem w czasie jakiej� okropnej nocy. Znajdowa�o si� blisko, bardzo blisko. Ale dzisiaj on b�dzie ostro�ny. Zatrzyma� si�, nas�uchiwa�. Sygna� ostrzegawczy ze Statku powt�rzy� si�, jego �wiate�ko serca odebra�o kod alarmowy. Ca�� za�og� wzywano do powrotu. By�o to drugie wst�pne wezwanie. Ale szybkie istoty mia�y jeszcze czas. Botanik ko�ysa� si� wi�c raz w lewo, raz w prawo, zn�w w lewo, nadgarstkami r�k dotykaj�c li�ci. I tak wl�k� si� do miasta. By� stary, lecz porusza� si� dziarsko, szybciej ni� wi�kszo�� botanik�w maj�cych dziesi�� milion�w lat i nogi jak kaczka. Jego wielkie wypuk�e oczy obraca�y si�. Bada� wzrokiem miasto, niebo, drzewa i ziemi�. Nikt nie zbli�a� si� z �adnej strony, by� sam, szed�, by rzuci� szybkie spojrzenie na mieszka�ca Ziemi. Potem po�egna si� i ruszy w bardzo dalek� podr� swym ukochanym Statkiem. Nagle ujrza� na ko�cu drogi dwa snopy �wiat�a skierowane w jego stron�. Jednocze�nie jego serce znalaz�o si� w stanie paniki. Alarm! Ca�a za�oga wraca! Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo! Potkn�� si�, zdezorientowany zbli�aj�cym si� �wiat�em, kt�re by�o szybsze ni� rower, g�o�niejsze i bardziej agresywne. To �wiat�o o�lepia�o go teraz, nieprzyjemne ziemskie �wiat�o, zimne i ostre. Zn�w si� potkn�� i wpad� w krzaki. Smugi �wiat�a le�a�y pomi�dzy nim a jego Statkiem, smugi �wiat�a oddziela�y go od lasu sekwoi i polanki za nim, tam gdzie czeka�a Wielka Ozdoba. Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo ... Rozb�ys�o - szale�cze �wiate�ko jego serca. Chcia� podnie�� ma�y zawi�zek sekwoi, kt�ry spad� na drog�; jego korzenie wzywa�y go. Wysun�� swoje d�ugie palce, ale cofn�� je szybko, gdy� zn�w dostrzeg� o�lepiaj�ce �wiat�o i us�ysza� huk motor�w. Schowa� si� w krzakach, gor�czkowo przys�aniaj�c swoje �wiate�ko serca ga��zi�. Jego wielkie oczy rozgl�da�y si� na wszystkie strony, badaj�c ka�dy szczeg�. Wtem ujrza� straszny widok: ma�y zawi�zek sekwoi zosta� zmia�d�ony przez przeje�d�aj�ce wozy; ale chocia� jego m�ode listki zosta�y poszarpane, wci�� jeszcze ostrzega� starego botanika: niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo! �wiat�o, coraz wi�cej �wiat�a pojawi�o si� na tej drodze, zawsze pustej, a teraz rozbrzmiewaj�cej hukiem woz�w, g�osami ludzkimi, krzykami, wrzaskami tych, co zamierzali go pojma�. Przedziera� si� przez krzaki, zas�aniaj�c r�k� migoc�ce �wiate�ko serca, gdy zimny snop �wiat�a szukaj�c go omi�t� zaro�la. Inteligencja wszystkich gwiazd z siedmiu galaktyk nie by�a w stanie mu pom�c, by porusza� si� szybciej po nie znanym terenie. Jak absurdalnie bezu�yteczne okaza�y si� kaczkowate palce. Czu� szybko�� ludzkich n�g na ich w�asnej Ziemi, n�g, kt�re zbli�a�y si�, i wiedzia�, jakim by� g�upcem, rzucaj�c im wyzwanie. S�ysza� szybki tupot ich but�w, widzia� zimne smugi �wiat�a, omiataj�ce krzaki. Ryczeli w niezrozumia�ym j�zyku, a jeden z nich z czym� g�o�no pobrz�kuj�cym przy pasie by� ju� na jego tropie. W b�ysku �wiat�a stary botanik zobaczy� jego pas, z kt�rego zwisa�o co�, cci przypomina�o z�by wyrwane jakiej� nieszcz�liwej istocie z kosmosu i umieszczone na k�ku. "Ju� czas. Wraca�, wraca�, wraca�!" - wzywa� Statek swoich id�cych samopas cz�onk�w za�ogi. Wypad� na skraj drogi o�wietlonej �wiat�ami. Wozy rozpierzch�y si� tak, jak i kierowcy. Pod os�on� swej mgie�ki �lizga� si� po szosie w �wietle ksi�yca, a szkodliwy ob�ok spalin z ich motor�w ��czy� si� z jego kamufla�em - a� wreszcie przeszed� na drug� stron� szosy i znalaz� si� w d�ugim w�wozie. Szybko pod��y�y za nim ich zimne �wiat�a, jakby wyczuwaj�c, gdzie on jest. Wtuli� si� w piasek i kamienie, gdy mieszkaniec Ziemi te� tam wskoczy�. Oczy starego botanika zobaczy�y k�ko z ohydnie brz�cz�cymi z�bami. W�lizgn�� si� jeszcze g��biej mi�dzy kamienie, os�oni�ty w�asn� mgie�k�; nie r�ni� si� zupe�nie od innych ma�ych pasemek mg�y, jakie widzi si� w w�wozach noc�, gdy zbiera si� wilgo�. Tak, jestem tylko chmurk�, mieszka�cu Ziemi, jednym z twoich nic nie znacz�cych ob�oczk�w. Nie szukaj mnie swoimi �wiat�ami, bo z tej chmurki wy�oni si� d�uga szyja i dwie kaczko wat� nogi z palcami tak d�ugimi i tak cienkimi, jak korzenie purpurowego muchomora. Nie zrozumiesz, jestem tego pewny, �e znajduj� si� na twojej planecie, �eby ocali� wasz� ro�linno��, zanim j� zupe�nie unicestwicie. Inni mieszka�cy Ziemi, dobrze uzbrojeni, te� po�pieszyli, pokrzykuj�c z podniecenia. Rozkoszowali si� tym polowaniem. Gdy min�� go ostatni z ludzi, pobieg� galopem naprz�d i zanurzy� si� w lesie. Zna� dobrze ten ukochany przez siebie teren, gdzie zbiera� okazy. Jego oczy obraca�y si� szybko; rozpozna� �lady, lekkie wg��bienie w�r�d ga��zi oraz �cie�k�, kt�r� on i jego towarzysze podr�y wydeptali, gdy nie�li sadzonki. Ostre �wiat�o przebi�o ciemno�� �wiec�c pod r�nym k�tem. Mieszka�cy Ziemi stracili teraz orientacj�, a on kierowa� swe kroki wprost na Statek. Jego �wiate�ko serca pali�o si� ja�niej; wzmacnia�a je blisko�� za�ogi. Wszystkie serca, jak r�wnie� ro�liny maj�ce setki milion�w lat wo�a�y: Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo! Pomkn�� le�n� �cie�k� pomi�dzy omiataj�cymi �wiat�ami, a jego d�ugie, podobne do korzeni, ogromnie wra�liwe palce od razu wyczuwa�y wszystkie �lady. Pami�ta� ka�d� paj�czyn�, ka�dy li��. S�ysza� ich ciche nawo�ywanie: T�dy, t�dy. Chcieli przyspieszy� jego w�dr�wk� przez las. Szed� dalej. Palcami dotyka� mi�kkiego pod�o�a, ci�gn�c swoje nogi i odbieraj�c sygna�y z lasu, a jego �wiate�ko serca pali�o si� jasnym blaskiem, chc�c po��czy� si� z sercami na polance, tam gdzie czeka� Statek z kosmosu. Znajdowa� si� teraz poza kr�giem zimnego �wiat�a, kt�rego smugi zapl�ta�y si� w�r�d ga��zi; to pozwoli�o przej�� staremu botanikowi, ale nie jego prze�ladowcom. Ga��zie splot�y si� i zamkn�y przej�cie. Ma�y korze� stan�� tak, �e facet z k�kiem z�b�w przy pasie potkn�� si�, a inny korze� chwyci� za nog� jego podw�adnego, kt�ry upad� na wznak, przeklinaj�c j�zykiem Ziemi, podczas gdy ro�liny krzycza�y: uciekaj, uciekaj, uciekaj... Pozaziemski botanik bieg� przez las na polank�. Wielka Ozdoba, Klejnot Galaktyki czeka�. Pocz�apa� w jego kierunku, w stron� spokojnego pi�knego �wiat�a, �wiat�a dziesi�tk�w milion�w �wiate�. Jego cudowne si�y skupi�y si�, emituj�c wspania�e fale promieni, kt�re odbija�y si� doko�a. Z trudem torowa� sobie drog� przez �d�b�a trawy, aby Statek m�g� go zobaczy�, ale jego d�ugie g�upie palce zapl�ta�y si� w jakie� chwasty, kt�re nie pozwala�y mu przej��. Zosta�, zosta� z nami - m�wi�y. Uda�o mu si� uwolni� i pomkn�� dalej na skraj trawy. Promienna ozdoba �wieci�a w�r�d �ody�ek ro�lin, migoc�c wspania�� t�cz�. Zauwa�y� jeszcze otwarty w�az i cz�onka za�ogi stoj�cego przy nim, kt�ry wzywa� go, szuka� rozpaczliwie. Id�, ju� id�... Pow��czy� nogami po trawie, lecz jego zwisaj�cy brzuch, ukszta�towany przez inn� si�� ci�ko�ci, op�nia� jego ruchy. Nagle poczu�, a� do szpiku ko�ci, �e za�oga powzi�a decyzj�. W�az zosta� zamkni�ty. Statek uni�s� si�, gdy on wyskoczy� z trawy machaj�c r�k� o d�ugich palcach. Ale Statek nie m�g� go zobaczy�, gdy� wielka si�a wynios�a go nad Ziemi�, a maskuj�ce �wiat�o zakrywa�o ka�dy szczeg� krajobrazu. Podni�s� si� natychmiast, kr���c nad wierzcho�kami drzew. Wspania�y ornament wraca� w przestworza. Pozaziemski botanik sta� na trawie, a jego �wiate�ko serca pali�o si� z l�kiem. Zosta� sam, oddalony o trzy miliony lat �wietlnych od domu. 2 Mary siedzia�a w sypialni z nogami uniesionymi do g�ry. Troch� czyta�a gazet� i troch� s�ucha�a g�os�w swoich dw�ch syn�w oraz ich koleg�w, kt�rzy grali w " Smoki" w kuchni na dole. - A wi�c dochodzisz do skraju lasu, ale pope�niasz jaki� g�upi b��d, wtedy wzywam W�druj�ce Potwory. W�druj�ce Potwory - pomy�la�a Mary i odwr�ci�a stron� gazety. A co mo�na powiedzie� o cierpi�cych matkach? Rozwiedzionych, skazanych na ma�e alimenty, kt�re mieszkaj� z dzie�mi m�wi�cymi niezrozumia�ym dla nich j�zykiem. - A czy ja mog� wycofa� W�druj�ce Potwory za to, �e przysz�y z pomoc� gnomowi? - Gnom jest na us�ugach z�odziei, a wi�c ciesz si�, �e masz do czynienia tylko z W�druj�cymi Potworami. Mary westchn�a, z�o�y�a gazet�. Gnomy, potwory, maszkary, ona ma ich pe�no co wiecz�r w kuchni, a do tego stosy plastikowych butelek, torebek po frytkach, papier�w oraz ksi��ek, kalkulatork�w i mn�stwo r�nych kartek przypi�tych do jej tablicy spraw do za�atwienia. Gdyby kto� z g�ry wiedzia�, co to znaczy wychowywa� dzieci, nigdy by si� na to nie zdecydowa�. Nagle dzieci zacz�y �piewa�. "Gdy wyrwa� szpunt, lat mia�a dwana�cie. Ach, dajcie mi wina dzban i cent�w pi�tna�cie..." Co za piosenka - powiedzia�a do siebie Mary, - zgrzytaj�c z�bami na my�l o tym, �e kt�re� z jej dzieci we�mie gar�� cent�w pewnego wieczora lub te� gar�� czego� innego, LSD, DMT, XYZ. Kto wie, z czym oni przyjd� do domu nast�pnym - razem? Mo�e z jakim� potworem? - Steve jest hersztem z�odziei. Ma absolutn� w�adz�. Absolutna w�adza. Mary wyci�gn�a sw� bol�c� nog� i poruszy�a szybko palcami. Jako g�ow� rodziny ona powinna posiada� absolutn� w�adz�. Ale oni nawet nie chc� wytrze� naczy�, gdy o to prosi. Czuj� si� jak potw�r. Mia�a s�abe wyobra�enie, jak taki stw�r wygl�da, ale chyba by�o to w�a�ciwe okre�lenie jej obecnego nastroju. Czu�a si� potwornie. Z kuchni znajduj�cej si� pod sypialni� nadal dobiega�y g�osy rozmowy: - Jakie s� te W�druj�ce Potwory? - S� takie jak Itfdzie - odpar� herszt z�odziei. - Aha. Bardzo z�e. Cierpi� na megalomani�, paranoj�, kleptomani�. S� schizoidalne. Ot, co... - powiedzia�a do siebie Mary. - Ja jestem schizoidalna. Czy wychowa�am dzieci, �eby sta�y si� hersztami z�odziei? Czy po to pracuj� osiem godzin dziennie? Mo�e by nie by�o tak �le, gdyby moje �ycie toczy�o si� r�wnie spontanicznie jak ich. Z niespodziewanymi telefonami od wielbicieli. Pomy�la�a o swoich adoratorach i stwierdzi�a, �e oni te� s� potworni. - W porz�dku, wi�c posuwam si� naprz�d i strzelam w nie moimi ma�ymi strza�ami, �eby zacz�y mnie goni�. Moimi o�owianymi strza�ami... To m�wi Elliott, moje najm�odsze dziecko - pomy�la�a Mary, s�uchaj�c jego cienkiego, piszcz�cego g�osu. M�j dzieciaczek strzelaj�cy o�owianymi strza�ami! Mia�a wra�enie, jakby w ni� sam� ugodzi�a jedna z nich. Prosto w tarczyc� lub w jakie� inne miejsce, sk�d wycieka�a jej energia. ,Bo�e, jak bardzo potrzebuj� zmiany... - Uciekam drog�. One za mn�. W chwili, gdy maj� mnie dopa��, a s� rzeczywi�cie w�ciek�e, " korzystam z mojej przeno�nej kryj�wki... Przeno�na kryj�wka? Mary pochyli�a si� na ��ku, �eby dowiedzie� Si$ czego� wi�cej. To wszystko brzmia�o troch� dziwnie. - W�a�� do �rodka i zamykam wieko. Szybko znikam w rozrzedzonym powietrzu. �ebym to ja mia�a tak� kryj�wk� - przesz�o jej przez - my�l - by m�c si� tam schowa� oko�o czwartej trzydzie�ci ka�dego dnia. - Elliott, mo�esz przebywa� w swojej kryj�wce tylko przez dziesi�� okr��e�. Mnie wystarczy kryj�wka tylko na dziesi�� minut w biurze. I mo�e troch� p�niej, w czasie wielkiego ruchu na ulicach po pracy. Wsta�a z ��ka z postanowieniem, by przyjemnie sp�dzi� wiecz�r, bez �adnych oznak niepokoju. Ale gdzie jest jaki� romans? Gdzie podniecaj�cy m�czyzna jej �ycia? Szed� ko�ysz�c si� drog�, na kt�rej nie wolno parkowa�. By�o zupe�nie cicho, jego prze�ladowcy odeszli, ale on nie mo�e d�ugo istnie� w takich warunkach. Si�a ci�ko�ci Ziemi dosi�gnie go i wygnie mu kr�gos�up; jego mi�nie zwiotczej� i znajdzie si� w jakim� rowie, jak wielka nad�ta dynia. C� to za koniec dla botanika z mi�dzygalaktyk! Droga opada�a w d�, a on drepta� w stron� �wiate� osiedla, kt�re tak bardzo przyci�ga�y go ju� dawniej i przyci�ga�y r�wnie� teraz. Dlaczego ku nim schodzi�? Dlaczego odczuwa� mrowienie w koniuszkach palc�w i migotanie �wiate�ka serca? Czy mo�e stamt�d oczekiwa� pomocy dla siebie w tym obcym �rodowisku? Drog� zamyka�y niskie krzaki i zaro�la. Prze�azi ukradkiem mi�dzy nimi, trzymaj�c nisko g�ow� i r�k� na sercu. �wiate�ko zamigota�o triumfalnie, a on zakl��. "�wiate�ko - powiedzia� do niego w swoim j�zyku - ty nale�ysz do roweru". Dziwaczne kszta�ty budynk�w, niepodobne do pi�knych ko�ysz�cych si� taras�w, by�y tu� przed nim. �le jest my�le� o w�asnym domu. Takie wspomnienia s� tortur�. �wiat�a stawa�y si� wyra�niejsze i tym samym bardziej przyci�gaj�ce. Potkn�� si� przy jakim� krzaku i upad� na piaszczyste urwisko. Jego d�ugie palce wy��obi�y �lady na piachu i na wij�cej si� �cie�ce, kt�ra prowadzi�a do dom�w. Naprzeciwko siebie ujrza� ogrodzenie. Musia� si� na nie wspi��. Takie d�ugie palce u r�k i n�g by�y dobre do pokonywania przeszk�d. Jak bluszcz owin�� si� doko�a ogrodzenia. Znalaz� si� na samej g�rze, lecz spad� na drug� stron� z brzuchem do g�ry i z rozkraczonymi nogami. Uderzy� si�, poczu� b�l w ustach i przekozio�kowa� jak dynia na trawniku. Co ja tutaj robi�, chyba oszala�em?... Zatrzyma� si� na obcym gruncie. Ziemski dom znajdowa� si� przera�aj�co blisko, jego �wiat�a i cienie ta�czy�y przed pe�nymi l�ku oczami stare - 1 go botanika. Dlaczego jego �wiate�ko serca go tutaj przywiod�o? Domy na Ziemi s� groteskowe, okropne. Lecz co� na podw�rku zacz�o przesy�a� �agodne sygna�y. Odwr�ci� si� i zobaczy� warzywnik. Li�cie i �odygi warzyw w nie�mia�y spos�b wita�y go gestami przyja�ni. P�acz�c przyczo�ga� si� do nich i poca�owa� karczocha. Ukryty na grz�dce warzywnej zacz�� si� radzi� ro�lin. Zach�ca�y go, by zajrza� do kuchni. - Dlatego mam k�opoty - zasygnalizowa� rot �linom - �e chcia�em zagl�da� do okien. Nie mog� powt�rzy� takiego szale�stwa. Ale karczoch nalega�, pomrukuj�c cichutko, i pozaziemski botanik wype�z� pos�usznie z grz�dki, obracaj�c oczami na wszystkie strony. �wiat�o pali�o si� w kuchni, ale czworobok podworka wygl�da� z�owr�bnie, jak czarna dziura w kosmosie. Poczu� zawr�t g�owy, gdy wpad� w ten nieopisany wir na skraju wszech�wiata. Zobaczy� na dachu plastikow� chor�giewk�, a na niej myszk� i kaczk� z parasolk�. Przy stole na �rodku pokoju pi�ciu Ziemian uczestniczy�o w jakim� obrz�dzie. Siedzieli zafascynowani. Krzyczeli poruszaj�c ma�ymi pionkami po stole. Machali kartami papieru, zapewne zawieraj�cymi jakie� wielkie tajemnice, poniewa� ka�dy z Ziemian chowa� przed drugim, co - by�o tam wydrukowane. Potem rzucono pot�n� - kostk� i wszyscy wpatrywali si� z przej�ciem, , gdzie wyl�duje ten sze�cianik. Zn�w wrzeszczeli, patrzyli na swoje tabliczki i poruszali swoimi pionkami, a ich s�owa rozbrzmiewa�y, w nocnym powietrzu. - Mam nadziej�, �e si� udusisz w tej swojej kryj�wce. - Pos�uchaj tylko: Wariactwo. Halucynacyjne wariactwo... - Tak, przeczytaj troch� wi�cej. - Dotkni�ty t� chorob� widzi, s�yszy i wyczuwa rzeczy, kt�re nie istniej �. Botanik zanurzy� si� zn�w w ciemno�ci. Ta planeta by�a przedziwna. Gzy potrafi kiedy� uczestniczy� w tym obrz�dzie? Rzuca� sze�ciok�tn� kostk� i zosta� zaakceptowany? Monstrualnie skomplikowane wibracje p�yn�y do niego z domu, zawi�e kody i sygna�y sz�y tam i z powrotem. Mia� dziesi�tki milion�w lat i widzia� bardzo wiele r�nych miejsc, ale nigdy nie spotka� si� z czym� tak skomplikowanym jak to. Zdruzgotany, odsun�� si�, �eby jego m�zg m�g� odpocz�� na warzywnej grz�dce. Ju� kiedy�, przedtem, zagl�da� do okien na Ziemi, ale nigdy z tak bliskiej odleg�o�ci i nigdy nie spotka� si� z tak dziwnymi my�lami ludzi. - To s� tylko dzieci - powiedzia� og�rek. Stary botanik mrukn��. Je�li to, co s�ysza�, by�o falami wysy�anymi przez dzieci, to jakie s� fale wysy�ane przez doros�ych? C� za nieprzeniknione zawi�o�ci czekaj� go tutaj? Gwa�townie opad� tu� obok kapusty i pochyli� g�ow�. To ju� koniec. Niech rano przyjd� i go zabior�. Mary wzi�a prysznic, �eby si� od�wie�y�. Potem obwi�za�a g�ow� r�cznikiem i stan�a na macie wygryzionej przez psa Harveya. Zniszczone fr�dzle osiad�y pomi�dzy palcami stopy, gdy si� wyciera�a. Na�o�y�a kimono ze sztucznego jedwabiu i odwr�ci�a si� do lustra. Zn�w nowa zmarszczka i jakie� wory pod oczami. Czy odkryje dzisiaj jeszcze co�, co pog��bi jej depresj�?' Na szcz�cie szkody nie by�y wielkie. Jednak nigdy nic nie wiadomo. Nie mo�na przewidzie� rozmiar�w dzieci�cego okrucie�stwa, kt�re w ka�dej chwili mo�e ow�adn�� domem - b�jki, narkotyki, niezno�nie g�o�na muzyka - a to przyspieszy�oby jej fizyczny i moralny upadek. Zacz�a smarowa� twarz bardzo drogim kremem nawil�aj�cym i modli�a si� o chwil� spokoju. Nagle pies zacz�� szczeka� na ganku z ty�u domu. - Harvey! - zawo�a�a z okna �azienki. - Uspok�j si�! Pies by� �miesznie podejrzliwy, ba� si� wszystkiego, co porusza�o si� w ciemno�ci. Mary mia�a wra�enie, �e wsz�dzie kr�ci si� pe�no maniak�w, seksualnych. Gdyby szczeka� na nich, by�by przynajmniej po�yteczny. Ale on szczeka� na samochody wioz�ce pizz�, na samoloty, na satelity i cierpia� na halucynacje. A poza tym zjada� maty w �azience. Zn�w krzykn�a przez okno: - Harvey, na mi�o�� bosk�, uspok�j si�! Zamkn�a z trzaskiem okno i wysz�a z �azienki. To, co zastanie tam, na dole, nie jest bardzo podniecaj�ce, ale musi sobie z tym jako� poradzi�. Otworzy�a drzwi do pokoju Elliotta. Pi�trzy�a si� w nim masa zupe�nie bezu�ytecznych przedmiot�w. Jak zwykle w pokoju ch�opca. Mia�a ochot� wrzuci� to wszystko do jakiej� przeno�nej niewidzialnej kryj�wki. Wzi�a si� do roboty. Uk�ada�a, odk�ada�a, nape�nia�a, zdj�a jego statki kosmiczne z sufitu, wsun�a pi�k� koszykow� do szafy. Nie wiedzia�a, co zrobi� ze skradzionym znakiem drogowym. Mia�a nadziej�, �e ch�opiec nie nale�y do typ�w analnych, cho� mo�e mie�, z nimi co� wsp�lnego, pozbawiony ojca, rado�ci i sp�dzaj�cy ka�d� woln� chwil� z W�druj�cymi Potworami. W�a�ciwie on nie by� nawet mi�y. Ale mo�e to taki wiek. - Elliott! - zawo�a�a swojego ma�ego chochlika. Oczywi�cie ch�opiec nie odezwa� si�. - Elliott! - zn�w wrzasn�a. Podnios�o si� jej ci�nienie i pog��bi�y zmarszczki doko�a ust. Kroki Elliotta zadudni�y na schodach, a potem w hallu. Hukn�� w drzwi swoimi czterema ko�czynami i stan�� na progu, przygl�daj�c si� z niepokojem, co ona wyprawia z jego kolekcj� �mieci. - Elliott, widzisz, jak teraz wygl�da pok�j? - Tak, teraz nic nie b�d� m�g� znale��. - Nie ma brudnych talerzy, ubrania s� w szafie, ��ko zosta�o po�cielone. Blat biurka czysty... - W porz�dku, w porz�dku. - Tak zawsze powinien wygl�da� pok�j doros�ego cz�owieka. - Dlaczego? - �eby�my nie uwa�ali, i� mieszkamy w chlewie. Prawda? - Prawd�. - Czy to jest list od twego ojca? - Mary wskaza�a r�k� w stron� biurka, na charakter pisma tak dobrze jej znany. - Co nowego? - Nic. - Aha - spr�bowa�a zmieni� temat. Chcesz, �eby pomalowa� �ciany? Jest ju� troch� brudno. - Dobrze. - Na jaki kolor? - Na czarny. - �wietnie. Bardzo zdrowy objaw. - Lubi� czer�. To m�j ulubiony kolor. - Zn�w zezujesz. Nie nosi�e� okular�w? - Nie. - Mary! - G��wny potw�r zawo�a� z do�u. - Graj� twoj� piosenk�. - Wychyli�a si� zza drzwi. - Jeste� pewien? - Tak - rzek� Elliott. - To twoja piosenka, mamo, chod�. S�ysza�a s�abe d�wi�ki "Przekonaj mnie", rozlegaj�ce si� z kuchni. W rytm piosenki schodzi�a ze schod�w, Elliott pod��a� przodem. - Czy ojciec wspomnia�, kiedy si� z wami zobaczy? - W �wi�to Dzi�kczynienia. - W �wi�to Dzi�kczynienia? Przecie� wie, �e , to �wi�to nale�y do mnie. Ale czy� mo�na by�o do - gada� si� z nim na jaki� temat? Z wyj�tkiem futbolu... Przypomnia�a sobie, jak bieg� gdzie� ze �wiat�em ksi�yca na ci�kich powiekach i westchn�a: - Och, no c�... Zje kolacj� Dzi�kczynienia w automacie. Albo w chi�skiej restauracji - indyka faszerowanego glutaminianem sodu. Elliott uciek� od niej, a Harvey zacz�� zn�w szczeka� na przeje�d�aj�ce auto. Pozaziemski botanik da� nura pomi�dzy grz�dki warzyw, sp�aszczy� si� zupe�nie i przykry� li��mi swoje wystaj�ce kszta�ty. - Nie masz si� czego obawia� - powiedzia� pomidor. - To tylko samoch�d z pizz�. Poniewa� nie wiedzia�, co to jest samoch�d z pizz�, pozosta� w�r�d li�ci. Samoch�d zatrzyma� si� przed domem. Drzwi otworzy�y si� i ujrza� mieszka�ca Ziemi. - To Elliott - wyja�ni� zielony groszek. - On - tam mieszka. S�dziwy naukowiec zerkn�� spod li�ci. Ziemianin by� tylko troch� wy�szy od niego. Ale mia� nogi groteskowo d�ugie, a jego brzuch nie zwisa� w elegancki spos�b a� do Ziemi, jak u pewnych na wy�szym stopniu rozwoju osobnik�w. Nie wzbudza� strachu swoj� osob�. Ch�opiec poszed� podjazdem i znik� z pola widzenia. - Id� dooko�a - rzek� pomidor. - Zobaczysz, jak on wraca. - Ale tam jest pies... - Pies zosta� przywi�zany - wyja�ni� pomidor. - Zjad� kalosze Mary. Pozaziemski czmychn�� z grz�dki i okr��y� dom. Ale �wiat�a samochodu z pizz� na zakr�cie nagle o�wietli�y podjazd i stary botanik przestraszy� si�. Gwa�townym ruchem wskoczy� na ogrodzenie i zacz�� prze�azi�. Jeden z jego d�ugich palc�w przypadkiem nacisn�� zamek w furtce. Znalaz� si� na podw�rku. Mieszkaniec Ziemi by� blisko. Pozaziemski, os�oni�ty mgie�k�, szybko zakry� swoje �wiate�ko serca, zsun�� si� z furtki i schowa� w szopie. Wpad� w pu�apk�, ale w szopie znajdowa�y si� narz�dzia, na przyk�ad grabie do obrony. Na og� by�y one podobne do narz�dzi z jego Statku, gdy� ogrodnictwo wsz�dzie jest takie samo. Swymi d�ugimi - palcami chwyci� grabie. By� gotowy na przyj�cie napastnika. Nie nale�y sobie stroi� �art�w ze starego botanika. - Nie skalecz si� w nog� - szepn�� ma�y bluszcz - w doniczce. Nabra� odwagi. Z ogrodu rozchodzi� si� zapach drzewka pomara�czowego, gdy� dziecko Ziemi zrywa�o pomara�cze. W chwil� potem pomara�cza wpad�a do szopy i uderzy�a go w pier�. Stary botanik upad�, a pomara�cza potoczy�a si� po pod�odze. Co za upokorzenie! Botanik takiej rangi, uderzony pomara�cz�. Z�y, chwyci� pomara�cz� w sw� pot�n� r�k� i rzuci� przed siebie w mrok. Mieszkaniec Ziemi wrzasn�� i zacz�� ucieka� co si� w nogach. - Na pomoc! Mamo! Na pomoc! Mary zadr�a�a. Czy�by prze�ywa�a proces starzenia si� w przyspieszonym tempie? - Tam co� jest - krzycza� Elliott, wpadaj�c do kuchni. Trzasn�� drzwiami i zamkn�� na zasuwk�. Mary zrobi�o si� s�abo. Popatrzy�a na plansz� gry w "Smoki". �a�owa�a, �e nie ma wystarczaj�co du�ej przeno�nej kryj�wki, by wszyscy mogli si� w niej schowa�. Co ona ma teraz zrobi�? O tym nie by�o mowy w czasie rozprawy rozwodowej w s�dzie. - W szopie... - papla� Elliott - rzuci� we mnie pomara�cz�. - Och - za�mia� si� Tyler, G��wny Potw�r - to brzmi gro�nie. Ch�opcy przerwali gr� i pomkn�li do drzwi, ale Mary zagrodzi�a im drog�. - Stop! Nikt si� st�d nie ruszy. - Dlaczego? - Bo tak. - Wyprostowa�a si�, podnios�a dzielnie g�ow� i chwyci�a latark�. Je�li to jest seksmaniak, ona wyjdzie pierwsza i odda siebie w ofierze. Mia�a jednak nadziej�, �e b�dzie to cho� troch� czaruj�cy maniak. - Mamo, ty zostaniesz tutaj - powiedzia� Michael, jej starszy syn. - My zobaczymy, co to jest. - Nie traktuj mnie protekcjonalnie, m�ody cz�owieku. Obok niej stan�� inny potw�r, ma�y Greg, z no�em rze�nickim. - Od�� to! - Mary popatrzy�a na nich wzrokiem w�adcy absolutnego. Popchn�li j�, otworzyli drzwi i wyskoczyli na dw�r. Ruszy�a za nimi, kurczowo trzymaj�c Eliotta. - Co� ty w�a�ciwie zobaczy�? - Tam! - Wskaza� szop� na narz�dzia. O�wietli�a latark� jej wn�trze: doniczki, nawozy, motyki, �opaty. - Nic tam nie ma. Michael po drugiej stronie trawnika zawo�a�: - Furtka jest otwarta! - Sp�jrz na te �lady! - krzykn�� G��wny Potw�r biegn�c w stron� furtki. S�dziwy podr�nik nie rozumia� ich prostackiego, zagmatwanego j�zyka, ale ze swojego ukrycia na piaszczystym pag�rku m�g� przyjrze� si� lepiej ich kszta�tom. Widzia� pi�tk� dzieci Ziemi i... Ale kim jest ta egzotyczna istota im towarzysz�ca? Jego �wiate�ko serca zacz�o si� �wieci�, wi�c szybko je zakry�. Przydrepta� cichutko, �eby lepiej zobaczy� t� wysok� wiotk� posta� towarzysz�c� dzieciom. Nie mia�a nosa jak opuncja ani nie wygl�da�a jak worek z kartoflami, ale.. . Przyczo�ga� si� jeszcze bli�ej. - Okay, koniec zabawy! Z powrotem do domu. Greg, daj mi ten n�. D�wi�czne sylaby jej mowy nic nie znaczy�y dla niego, ale czu�, �e ona by�a matk� tej za�ogi. - Gdzie jest ojciec, wysoki i silny? - Wyrzuci�a go st�d kilka lat temu - odpowiedzia� zielony groszek. - Tu jest pizza - rzek� Greg podnosz�c j�. - Elliott w ni� wlaz�. - Pizza? Kto wam pozwoli� zamawia� pizz�? Mary przesz�a pod lamp� na ganku. Pozaziemski naukowiec spojrza� na ni�. Teraz przesta� my�le� o ucieczce. Zwariowane �wiate�ko serca - s�dziwy botanik zwr�ci� si� do swego osobliwego organu, kt�ry teraz zacz�� migota� - nale�ysz do... do samochodu z pizz�. Mary zabra�a ich do domu, zadowolona, �e najgorsze min�o. Elliott zn�w fantazjowa�, i to wszystko. Przez niego pewnie dosta�a kilka nowych zmarszczek. Ale nie ma sensu dawa� mu ma�ych dawek valium przy kolacji. To taki po prostu okres, przez kt�ry musi przej��. - Tam co� by�o, przysi�gam. Tyler zachichota�: - Przyda�by ci si� zimny prysznic, Elliott. - Hej - rzek�a Mary - �adnych prysznic�w. Za du�o wiedzieli; przewy�szali j� wiedz� w ka�dym wzgl�dzie. Mog�a tylko mie� nadziej�, �e uda si� jej zachowa� pewien dystans, ale jednocze�nie czu�a, �e to b�dzie niemo�liwe. - No dobrze ju�, wracajcie do swoich dom�w. - Jeszcze nie jedli�my pizzy. - S� na niej �lady n�g - powiedzia�a z rozpacz� chc�c, aby zapanowa� spok�j, ale oni oczywi�cie nie zwr�cili uwagi na jej s�owa i zacz�li je�� t� pizz�. Podrepta�a w stron� schod�w, czuj�c si� tak, jakby kto� na ni� nast�pi�. Po�o�y si� z zio�owymi kompresikami pod oczami i b�dzie liczy�a jaszczurki. Z podestu schod�w zawo�a�a: - Jak sko�czycie pizz�, natychmiast wracajcie do domu! Us�ysza�a pomruki W�druj�cych Potwor�w. Jakie to mi�e by�y czasy, gdy dziewi�cioletnie dzieci pracowa�y w kopalniach. Ale te dni bezpowrotnie min�y - pomy�la�a zgry�liwie. Wesz�a do - pokoju i pad�a na ��ko. Oto typowy wiecz�r weso�e rozw�dki. Dreszcze z przezi�bienia, szok i W�druj�ce Potwory. Po�o�y�a kompresiki pod oczy i wpatrywa�a si� w sufit. Mia�a wra�enie, �e kto� j� obserwuje. Ale to by�a tylko jej wybuja�a fantazja. A je�li ten przekl�ty pies nie przestanie szczeka�, to zostawi go na autostradzie z karteczk� w pysku. Zacz�a oddycha� g��boko i liczy� jaszczurki, kt�re zbli�a�y si� do niej i patrzy�y na ni� przyja�nie. Przenie�li si� ukradkiem z gr� do salonu. Wszyscy grali w "Smoki" z wyj�tkiem Elliotta, kt�ry poszed� do swego pokoju nad�sany. �le spa� w nocy, n�ka�y go dziwne sny, mia� przed sob� jak�� ogromn� przestrze�, a potem zobaczy� linie, kt�re utworzy�y niezliczon� ilo�� drzwi, prowadz�cych do... kosmosu. Pobieg� naprz�d, ale zn�w pojawi�y si� drzwi. Nie tylko on by� spi�ty: pies Harvey przegryz� smycz i opu�ci� sw�j posterunek na ganku z ty�u domu. Cichutko wkrad� si� do pokoju Elliotta; patrzy�, jak ch�opiec �pi, patrzy� �akomie na jego buty, ale zjedzenie ich mog�oby tylko wywo�a� awantur�. By� nerwowy, jaki� niesw�j, potrzebowa� rozrywki. Nawet nocne wycie do ksi�yca nie da�o mu wiele rado�ci. Co� dziwnego znajduje si� na podw�rku. Naje�y� si�, zaskomla�, lecz wzi�� si� w gar�� i zaczai normalnie szczeka�. Ale co tam by�o, nie wiedzia�. Zaj�� si� swoim ogonem. Mi�kkim j�zykiem obliza� go, z�bami wy�apa� pch�y. Nagle zn�w us�ysza� ten d�wi�k. Elliott r�wnie� go us�ysza� i usiad� na ��ku. Harvey warkn��, naje�y� si�, z l�kiem przeszy� spojrzeniem mrok. Chcia� kogo� ugry��. Czatowa�, by razem z Elliottem wyj�� z pokoju na schody i na dw�r. Stary botanik przespa� si� troch� na piaszczystym pag�rku, potem wsta� i poszed� w stron� domu. We wszystkich oknach by�o ciemno. Znalaz� zamek w furtce, otworzy� go palcem i wszed� tak, jakby by� mieszka�cem Ziemi. Ale cie� jego sylwetki na trawniku zalanym ksi�ycowym �wiat�em �wiadczy�, �e daleko mu do tych istot. Z jakiego� dziwnego powodu ich brzuch nie dotyka� Ziemi, by� inaczej uformowany. Mieszka�cy Ziemi przypominali raczej nieszcz�sn� fasolk� szparagow� rozpi�t� na kracie ko�ci i mi�ni. A on by� istot� spokojn�, nisko zawieszon� i rozwa�n�. Tak rozmy�laj�c przeszed� przez dziedziniec swym kaczkowatym krokiem, �eby odby� nowe strategiczne zebranie z warzywami. Ale swoj� du�� stop� nadepn�� na brzeg metalowego ogrodniczego narz�dzia, kt�re z wielk� szybko�ci� spad�o mu na g�ow�. Przewr�ci� si� z krzykiem na grz�dk� kukurydzy; w chwil� potem otworzy�y si� drzwi na ty�ach domu i wyskoczy� z niego mieszkaniec Ziemi z psem. Elliott zapali� latark� i o�wietli� ni� szop�. Zimny promie� skaka� po narz�dziach. Harvey przegryz� worek z torfem i od razu poczu� si� lepiej. Z pyskiem pe�nym torfu ta�czy� i warcza� troch� przyt�umionym g�osem na cienie. Stary botanik, gotowy do walki, przykucn�� na grz�dce, trzymaj�c kurczowo og�rek. Ca�y dr�a�, z�by mu szcz�ka�y. Ch�opiec rozgarn�� �odygi kukurydzy, zajrza� do �rodka. Krzykn�� i pochyli� si� nad ziemi�. Pozaziemski wydosta� si� na zewn�trz i pocz�apa� w stron� furtki, uderzaj�c swymi du�ymi stopami. - Nie odchod�! G�os ch�opca brzmia� przyjemnie, niczym m�odych ro�linek, i stary botanik odwr�ci� si�, �eby na niego popatrze�. Ich spojrzenia spotka�y si�. Pies biega� w k�ko, szczekaj�c, a torf wylatywa� mu z pyska. Dziwne po�ywienie, pomy�la� botanik, ale nie mia� zamiaru nad tym si� zastanawia�. Z�by Harveya b�ysn�y w �wietle ksi�yca, lecz ch�opiec na�o�y� mu obro�� i zn�w zawo�a� w stron� s�dziwego botanika: - Nie odchod�! Ale pozaziemski naukowiec ju� min�� furtk� i szed� w mrok. Mary, z kompresikami pod oczami, obudzi�a si�. Nagle poczu�a, �e dom jakby si� nieco przechyli�. Wsta�a, w�o�y�a szlafrok i zesz�a do hallu. Us�ysza�a g�osy dobiegaj�ce z pokoju. Cz�sto zastanawia�a si�, w co oni tam si� bawi�. Plakaty z p�nagimi ksi�niczkami z kosmosu wydawa�y si� nieodzowne w czasie tych zabaw. - Moje dzieciaki... - westchn�a. Zbli�aj�c si� do pokoju; us�ysza�a g�os Tylera, Steve'a i Grega - "Smok�w", kt�rym powiedzia�a wyra�nie, �eby poszli do domu. Oczywi�cie zlekcewa�yli jej polecenie. Oczywi�cie nie �pi� w nocy, a jutro stan� przed swymi matkami z podkr��onymi oczami i b�d� wygl�dali jak zmory. Nie mog�a ju� d�u�ej tego znie��. Mocniej zwi�za�a szlafrok paskiem i zamierza�a przyst�pi� do szturmu, ale drzwi by�y uchylone. Ujrza�a ostre czerwone �wiat�o - �wieci� wykonany przez nich laser, �eby z�agodzi� brzmienie muzyki. Efekt by� koj�cy, musia�a to przyzna�. Ale czy nie by� tw�rczy? - Sp�jrz, to wygl�da jak cycuszek. Jest nawet brodawka. Chwyci�a si� �ciany. Z nimi nie mo�na wygra�. Gdyby tam wpad�a jak wariatka, gdyby ujrzeli doros�� kobiet�, krzycz�c�, w szlafroku, po�rodku nocy, czy nie wp�yn�oby to ujemnie na ich rozw�j seksualny? Czy nie wywo�a�oby kompleks�w? Ona na pewno dosta�aby migreny. Oci�ale, niczym ranny �o�, zanurzy�a si� w mroku. I wtedy w�a�nie Elliott zaryglowa� drzwi wej�ciowe i wpad� do pokoju zabaw. - No co tam ch�opaki? - Popatrz... na t� par� cycuszk�w. - Potw�r by� na podw�rku! - Potw�r? Hej, ja mam tu prawdziw� nag� Marsjank�. - To by� gnom. Mia� jakie� trzy stopy wzrostu i d�ugie r�ce. By� na poletku kukurydzy. - Zamknij drzwi, �eby nie obudzi� mamy. Mama ruszy�a wolno do swego pokoju. Dom sta� na swoim miejscu. Nie odchyli� si� od pionu ale Elliott tak. Mo�e to odst�pstwo od normy, a mo�e jaki� nie�mia�y maniak seksualny wybra� jej ogr�dek warzywny, �eby tu dokonywa� nienaturalnych akt�w. Dlaczego - zastanawia�a si� - dlaczego wybra� mnie? 3 - To by�o tu, w�a�nie tu... Pozaziemski naukowiec przys�uchiwa� si� g�osom ludzi, kt�rzy chodzili tam i z powrotem po miejscu l�dowania. Obserwowa� ich zza drzew i domy�la� si�, o czym m�wili: by� tu cudowny Statek i uciek� im. Tu zatrzyma� si� Statek - cud, na kt�ry mieszka�cy tej planety mog� tylko patrze�, lecz ruszy� w drog� powrotn�. - .... i wy�lizn�� mi si� z r�k. Ich dow�dca z p�kiem kluczy przy pasku odwr�ci� si�. Jego podw�adni potakiwali g�upkowato. Dow�dca wsiad� do wozu i odjecha�. Oni odjechali r�wnie�. By� dzie� i miejsce l�dowania pozosta�o puste. Pozaziemski patrza� ze smutkiem na �lady odci�ni�te przez Statek. Wy�lizn�� mi si� z r�k... Z wysi�kiem podni�s� r�k�. Wyczerpanie i g��d dawa�y o sobie zna�. Nie by�o na Ziemi silnie dzia�aj�cych tabletek od�ywczych, skondensowanych cudownych tabletek, dzi�ki kt�rym on i jego towarzysze mogli prze�y�. �u� jakie� jagody, ale nie smakowa�y mu, wi�c wyplu� twarde pesteczki. W ci�gu dziesi�tk�w milion�w lat zbierania dzikich ro�lin nigdy nie uwa�a� za potrzebne nauczy� si�, kt�re z nich nadaj� si� do jedzenia, a teraz by�o ju� za p�no. Och, ile by da� za jedn� ma�� tabletk� od�ywcz�, na�adowan� energi�! Cofn�� si� w krzaki, s�aby, przygn�biony. Odczuwa� sw�dzenie ca�ego cia�a po wzi�ciu pr�bki jakiego� pn�cza. Zbli�a� si� koniec. Elliott peda�owa� ulic� w stron� dalekich wzg�rz. W�a�ciwie nie wiedzia�, dlaczego si� tam udawa�. Reflektor jego roweru zachowywa� si� jak namagnesowany, jakby szuka� �elaza zakopanego w�r�d wzg�rz. Tak, rower jakby wiedzia�, dok�d ma jecha�. Elliotta uwa�ano za g�upka. Oszukiwa� w czasie r�nych gier. Mia� ostry, piskliwy g�os, wyrywa� si� jak filip z konopi i zawsze w szkole czy w domu m�wi� co� od rzeczy. Gdy tylko mo�na by�o czego� unikn�� w �yciu, on tego unika�, maj�c nadziej�, �e Mary lub Michael b�d� si� nim opiekowa�. Poza tym nosi� grube okulary i wygl�da� jak �aba w butelce. Tak, tak, neurotyczny g�upek. Jego �cie�ka �ycia prowadzi�a donik�d, ale je�li mo�na by zaznaczy� jakie� miejsce na mapie duszy, przeznaczeniem Elliotta by�a przeci�tno�� i melancholia. By� ofiar� losu, pechowcem. Co� takiego powiedzia�by psycholog dzieci�cy, tylko �e dzisiaj �cie�ka Elliotta zmieni�a kierunek - prowadzi�a do wzg�rz. Jecha� tak, jak chcia� rower. Wspina� si� i peda�owa� po zas�anych li��mi �cie�kach. Rower by� powyginany i zardzewia�y, gdy� cz�sto go gdzie� rzuca�, zostawia� na deszczu, ale dzi� okaza� si� lekki jak pi�rko. Dzi� b�yszcza� jak nowy. Zaprowadzi� go do lasu, do wij�cej si� �cie�ki. Elliott zatrzyma� si� na polance. Wiedzia�, �e co� niewiarygodnego wydarzy�o si� tutaj. Wszystko przypomina�o obecno�� Wielkiego Statku. Patrz�c zza szkie� na �lady na trawie m�g� prawie odtworzy� jego kszta�t. Serce Elliotta wali�o jak m�ot. Czo�o p�on�o ogniem w po�wiacie jakiej� ogromnej energii, kt�ra wci�� znajdowa�a si� na polance. Pozaziemski, ukryty w krzakach, nie ujawni� swojej obecno�ci. Okropny pies ch�opca m�g� by� przecie� w pobli�u i m�g� ugry�� w kostk� wybitnego naukowca. Ale nie, ch�opiec by� sam. Jednak lepiej pozosta� w ukryciu. On i tak nied�ugo wyzionie ducha, nie ma wi�c po co wci�ga� w to obcych. Ch�opiec wyj�� z kieszeni torebk�, a z niej jaki� malutki przedmiot. Po�o�y� go na ziemi, zrobi� kilka krok�w i zn�w po�o�y�, i zn�w zrobi� kilka krok�w, a� w ko�cu znik� gdzie� na �cie�ce. Stary podr�nik wype�z� z krzak�w. Ciekawo�� to jego najwi�ksza wada, ale ju� by� za stary, �eby si� zmieni�. Na kolanach, podpieraj�c si� r�kami, dotar� do polanki, by zobaczy�, co ch�opiec tam zostawi�. By�a to okr�g�a malutka pastylka, nies�ychanie podobna do od�ywczych tabletek z kosmosu. Odwr�ci� j� na d�oni. Widnia�y na niej dwie literki "M i M". W�o�y� j� do ust i czeka�, a� si� rozpu�ci. Wspania�e. Naprawd�. Nigdy w galaktyce nie pr�bowa� czego� takiego. Ruszy� tropem ch�opca, jedz�c jedn� pastylk� za drug�. Powraca�y mu si�y, nadzieja nap�yn�a do serca. Ten trop zaprowadzi� go zn�w do domu ch�opca. Mary podawa�a kolacj�. By�a to jedna z jej bardziej udanych potraw: do makaronu z puszki doda�a �wie�e kie�ki pszenicy, ser i dorzuci�a jeszcze gar�� orzeszk�w, �eby nada� temu wykwintny charakter. - Jedz kolacj�, Elliott. Siedzia� jak zwykle pochylony nad talerzem, jakby mia� zamiar si� w nim pogr��y�. Moje dziecko ma depresj�. Mary przypomnia�a sobie inne kolacje, gdy Elliott by� m�odszy i gdy ona z m�em ciskali w siebie no�ami do mas�a. Kurczak znalaz� si� na �cianie, ut�uczone kartofle jak stalaktyty zwisa�y z sufitu, a sos z nich �cieka� na wra�liw� g�ow� Elliotta. Nie wysz�o mu to na dobre. Stara�a si� umili� dzisiejsz� kolacj� rozmow�. - Jak macie zamiar si� przebra� na �wi�to Halloween? - Ten okropny wiecz�r zbli�a� si� szybko. Setki dzieci odwiedz� jej dom, �piewaj�c i gapi�c si� na ni�. - Elliott b�dzie gnomem - odpar� Michael. - Odczep si� - burkn�� Elliott. - M�ody cz�owieku - Mary zastuka�a widelcem w szklank� Elliotta - jedz makaron. - Nikt mi nie wierzy - po�ali� si� ch�opiec i spojrza� jeszcze bardziej ponuro na posi�ek. Mary pog�aska�a jego r�k�. - Nie o to chodzi, �e ci nie wierzymy, kochanie... - On by� naprawd�, przysi�gam. - Elliott popatrzy� na ni� zza swoich grubych szkie�. Mary zwr�ci�a si� do Gertie, pi�cioletniej dziewczynki. - Gertie, kochanie, a w co ty si� przebierzesz? - Ja b�d� Bo Derek. Obraz jej ma�ej c�reczki nago krocz�cej ulic� stan�� jej przed oczyma. Skuba�a widelcem makaron i stara�a si� my�le� o czym� innym, ale Michael zn�w zwr�ci� si� do Elliotta: - Mo�e to by�a jaszczurka - odezwa� si� autorytatywnym tonem starszego brata. - Ja mam jaszczurki - powiedzia�a Mary cichutko do orzeszka. - Nie, to nie by�a jaszczurka - rzek� Elliott. - Hm, a s�ysza�e� o aligatorach w kana�ach �ciekowych? Aligatory, pomy�la�a Mary. Mog�abym dla odmiany zacz�� liczy� aligatory. Zamkn�a oczy i wielki aligator wyszczerzy� do niej z�by. Zwr�ci�a si� do Elliotta. - Tw�j brat twierdzi, �e ty sobie to wymy�li�e�. Takie rzeczy si� zdarzaj�. My wszyscy stale sobie co� wyobra�amy. Ja na przyk�ad wyobra�am sobie, �e dostaj� w sklepie sukienk� od Diora za dwa dolary. I w osza�amiaj�cej kreacji wkraczam do restauracji McDonalda. - Nie mog�em sobie tego wymy�li� - �achn�� si� Elliott. - A mo�e - odezwa� si� Michael - to by� jaki� zboczeniec? - Bardzo ci� prosz�, Michael, nie poruszaj takich temat�w w obecno�ci Gertie. - Co to jest zboczeniec, mamusiu? - Taki facet w nieprzemakalnym p�aszczu, kochanie. - Albo niedorozwini�te dziecko - ci�gn�� Michael. Obrzuci�a go surowym spojrzeniem, nakazuj�cym milczenie. Dlaczego dzieci tak bardzo lubuj� si� w dziwacznych wyja�nieniach? Dlaczego ka�da rozmowa przy kolacji przebiega tak jak ta? Gdzie s� eleganckie �arty, przekomarzania si� przy drugim daniu? Poda�a w�a�nie pa�eczki rybne. - A mo�e - nie ust�powa� Michael, jak zwykle nie zwracaj�c uwagi na jej pro�b� - to by� elf albo dobrotliwy duszek? Elliott rzuci� sw�j widelec. - Nic podobnego, ty kutasie! - Co takiego? - Mary zdumiona otworzy�a szeroko oczy. Jak takie s�owo dotar�o do jej rodziny? - Elliott, �eby� nigdy tak nie m�wi� przy kolacji. Ani kiedy indziej w domu. Elliott zgarbi� si� nad obrusem. - Tatu� by mi uwierzy�. - Dlaczego nie zatelefonujesz do niego i nie opowiesz o tym? Je�li telefon jeszcze dzia�a, w co w�tpi�... - Nie mog� - odpar� Elliott. - Jest w Meksyku z Sally. Gdy pad�o imi� jej dawnej przyjaci�ki, obecnie znienawidzonego wroga, Mary zacz�a nadrabia� min�, w�druj�c widelcem w�r�d pa�eczek rybnych. Dzieci bywaj� tak okrutne, pomy�la�a.