4994

Szczegóły
Tytuł 4994
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4994 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4994 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4994 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Janusz �my leczy si� za darmo Stary m�czyzna sta� przy otwartym oknie gabinetu i pali� papierosa. Zamy�lony patrzy� na zakurzone, rozgrzane czerwcowym s�o�cem ulice, na ma�y rynek z nieczynn� fontann�, na ratusz, ko�ci�, szko��, restauracj�, posterunek policji. Na sklep i przystanek autobusowy. Widzia� ca�e miasto ze swego okna. Mia� na sobie bia�y kitel. By� weterynarzem. Rozmy�la� o upa�ach, o suszy, o epidemii w�cieklizny. Otar� pomarszczon� d�oni� pomarszczone czo�o. Odprowadzi� wzrokiem wioz�c� w�giel ci�ar�wk�, kt�ra ��obi�a ko�ami rozmi�k�y asfalt. Gdy umilk� warkot silnika, kto� zapuka� do gabinetu. - Prosz�! - krzykn�� doktor i odwr�ci� si� w stron� drzwi. Do �rodka wsun�� g�ow� ma�y, opalony na czerwono ch�opak. - Dzie� dobry. Czy to pan leczy zwierz�ta? - Tak - odpar� doktor. - Wejd�. Ch�opak podszed� do okna i rozejrza� si�. - Kto zachorowa�? - spyta� weterynarz. Przybysz wyj�� z kieszeni spodni pude�ko po zapa�kach i po�o�y� na biurku. Doktor otworzy� je. W �rodku na kilku spalonych zapa�kach le�a�a �ma. Mia�a matowe bia�o-br�zowe skrzyd�a. Plamy na nich uk�ada�y si� w zawi�y wz�r przypominaj�cy wyblak�� pergaminow� map�. Kraw�d� jednego skrzyd�a by�a lekko nadpalona. �ma mia�a du�e pomara�czowe oczy. - Nie �yje - powiedzia� doktor. - Nieprawda! �pi, bo jest bardzo chora! - zawo�a� ch�opak. - Co jej si� sta�o? - Znalaz�em �m� na poduszce, chyba przygniot�em j� g�ow�. Trzymam j� w pude�ku, bo ona boi si� s�o�ca. Ale lubi ogie�. - Od czego ma przypalone skrzyd�o? - Od �wieczki. - Wczoraj nie by�o u was �wiat�a? - By�o. Ale ja te� lubi� bawi� si� ogniem. Przez chwil� obaj milczeli. Potem ch�opak bardzo cicho zapyta�: - Wyleczy j� pan? - Nie uwa�a�em w szkole dla lekarzy zwierz�t, kiedy uczyli o chorobach nocnych motyli. - Nic pan nie zrobi? - Jeszcze nie wiem. Musz� j� obejrze�. Doktor wzi�� do r�ki ma�e szczypce, delikatnie chwyci� �m� za ca�e skrzyd�o i po�o�y� j� na biurku. Zauwa�y�, �e na wierzchu i po bokach pude�ka wyci�te s� otwory. - Te dziurki s� po to, �eby mia�a czym oddycha�? - spyta�. - Nie. �my nie oddychaj�. One potrzebuj� powietrza tylko do latania. Dziury zrobi�em, �eby pude�ko nie wygl�da�o jak trumna. W nocy my�la�em, �eby po�o�y� j� na parapecie, �eby j� zjad� nietoperz albo sowa i by zn�w lata�a, ale to by bola�o. I nie zobaczy�aby ju� ognia. Nag�y podmuch ciep�ego suchego wiatru szerzej rozwar� okno i poruszy� skrzyd�ami le��cego na blacie owada. - Widzi pan? Ona �yje! M�wi�em. W nocy te� si� troch� rusza�a - krzykn�� ch�opak. Doktor lekko dmuchn�� na �m�. Skrzyd�a zn�w zadr�a�y. - Przyjd� do mnie dzisiaj, jak si� �ciemni. Mieszkam tutaj, w tym domu na pi�trze. Trafisz po ciemku? - Tak. - Rodzice ci� puszcz�? - Jestem tu u babci na wakacjach. Ona jest prawie g�ucha. Do spania zdejmuje taki aparat, �eby lepiej s�ysze� i wtedy mog� robi�, co chc�. - Ona niech zostanie na razie u mnie. W nocy j� wyleczymy. Ch�opak rozpi�� pasek na przegubie. - Ale ja nie mam pieni�dzy. Mog� da� panu zegarek. W wakacje i tak mi niepotrzebny. - �my lecz� za darmo - u�miechn�� si� doktor. * Doktor siedzia� w swoim ma�ym pokoju. Na porysowanym zakurzonym stole le�a�o pude�ko z �m�. - Ju� chyba nie przyjdzie - pomy�la�. I wtedy rozleg�o si� pukanie. Tak samo ciche jak w po�udnie. Doktor podszed� do drzwi i przekr�ci� zasuw�. Ch�opak wszed� do �rodka i rozejrza� si�. - Dlaczego tak ciemno? - zapyta�. - �eby jej jeszcze nie budzi� - odpowiedzia� weterynarz. - Chcesz herbaty? - Tak. Tylko �eby by�o du�o cukru. Doktor zapali� gaz na ma�ej kuchence i postawi� na niej czajnik. T� sam� zapa�k� przypali� papierosa. W �wietle zapa�ki ch�opak zobaczy� bia�e blizny na grzbiecie d�oni weterynarza. Widzia� je ju� wcze�niej, w gabinecie, ale ba� si� pyta�. Teraz si� odwa�y�. - Od czego ma pan te �lady na r�ku? - Od pazur�w tygrysa. Kiedy� pracowa�em w cyrku. - Czyta�em raz ksi��k� o doktorze, kt�ry rozmawia� ze zwierz�tami. Pan te� umie? - Troch�. Ale z �m� nie porozmawiam. Ona ci�gle �pi. Chod�, obudzimy j�. Ju� czas. Podeszli obaj do sto�u. Doktor po�o�y� �m� na gazecie i zbli�y� j� do stoj�cego obok wentylatora. - Zaraz b�dzie lata� - szepn�� i nacisn�� w��cznik elektrycznego wiatraka. Ch�opak szeroko otworzy� oczy. Pr�d powietrza porwa� �m� z gazety i poni�s� j� w stron� otwartego okna, za kt�rym by�o wida� uliczn� latarni�. �ma by�a ju� prawie na zewn�trz, gdy odbi�a si� od kraw�dzi firanki. Zawr�ci�a. Poszybowa�a nad sto�em, nad przepe�nion� popielniczk� i wpad�a w ogie� kuchenki. Cicho sp�on�a. I w tej samej chwili zacz�� gwizda� czajnik. Doktor i ch�opak siedzieli jeszcze ponad dwie godziny w ma�ym pokoju. Prawie do �witu. Rozmawiali o lataniu i o ogniu. Pili herbat� ugotowan� na bia�o-br�zowych skrzyd�ach, przypominaj�cych map� wyspy, na kt�rej piraci zakopali skarby. Grzegorz Janusz Jesie� Wszed�em do klatki schodowej wlok�c za sob� torb� z ksi��kami. "�mietnik, zakupy, czytanka, odkurzacz, wypracowanie, kartofle" - powtarza�em w my�lach. Nie zauwa�y�bym go, gdyby nie zastawi� mi drogi t�pym ko�cem swojego oszczepu. By� taki sam jak ja, mia� moj� twarz, tylko jego ubranie by�o inne i w�osy du�o d�u�sze. Spojrza�em na jego czupryn� rozwian� zimnymi podmuchami, zwi�zan� w grub� kit�, na bia�� blizn� na czole, na przek�ute cierniem lewe ucho, naszyjnik z mlecznych z�b�w wampira, futrzany kubrak, drewniane bransolety na przegubach, zatkni�te za pas nagie ostrze szerokiego no�a, we�niane nogawki spodni, przytroczony do uda p�k strza� o kamiennych grotach, wysokie buty z mi�kkiej sk�ry. On popatrzy� w moje oczy. Mgie�ka oddechu by�a zbyt cienka, aby przes�oni� jego spojrzenie. Obaj milczeli�my. Si�gn�� do worka na plecach, co� z niego wyj��. U�cisn�� mocno moj� r�k� i odszed� w stron� lasu. D�ugo patrzy�em za nim, lecz nie odwr�ci� si�. Rozwar�em palce. W d�oni zostawi� mi wyrze�biony w ko�ci ody�ca Ksi�yc w pe�ni z opuszczonymi powiekami i smutn� twarz�. Ksi�yc p�aka�. Wszed�em powoli na czwarte pi�tro. Otworzy�em drzwi. Zdj��em kurtk�, za�o�y�em kapcie, w��czy�em radio, po raz kolejny przejrza�em plik starych czasopism, odgrza�em i zjad�em przedwczorajsz� zup�. Wiadro jako naczynie krwiono�ne Do wsi przysz�a zaraza. Ludzie dostawali gor�czki, potem czerwonych plam i po paru dniach umierali. Znachor powiedzia�, �e jedyne lekarstwo to sok skrzat�w. Ale sk�d takiego skrzata wzi��? Pewnie �yj� w lesie. Poszli�my szuka� w pi�ciu: ja, kowal z ch�opakami i pastuch. Wzi�li�my siekiery, wid�y i wiadro. B��kali�my si� trzy dni. I nic. Ubili�my tylko jaszczurk� i dwie ropuchy. Trzeba by�o wraca� do wsi z pustymi r�kami. Ju� byli�my przy samej wsi, a tu nagle na polanie przy podw�jnym d�bie co� si� rusza. Podeszli�my bli�ej. Patrzymy, a tu w trawie ta�cz� ma�e stwory. Pi�� ich by�o, ca�e go�e, w�osy jak s�oma i wianki na g�owach. Nic, tylko skrzaty. Wszystkie chwycili�my. Strasznie si� szarpa�y, gryz�y i krzycza�y. Ale nie pu�cili�my. Dali�my obuchem po �bach, nie za mocno, �eby czerep�w nie rozwali� i dalej toczymy z nich sok! Ka�dego ma�ego za nogi na ga��� i no�em po gardle. Ciek�a z nich jucha czerwona jak u cz�owieka, prosto do wiatra. A� si� ca�e uzbiera�o. Trupy zostawili�my ko�o mrowiska, a potem szybko do wsi, �eby nie skrzep�o. To si� ludzie ucieszyli. Wszyscy si� zbiegli. Pili lekarstwo �y�kami i smarowali nim g�by. A co zosta�o, to zanie�li tym, co z ��ek nie mogli si� podnie��. Wtedy przylecia� znachor i zacz�� wrzeszcze�, �e nie m�wi� "sok skrzat�w" tylko "sok z chrzanu". Kt�ry� si� musia� przes�ysze�. A potem si� wyda�o, �e te ma�e to nie by�y skrzaty, tylko dzieciaki gajowego. Wiecz�r Oto najwaleczniejsza i najodwa�niejsza dru�yna �wiata: Podarte Skrzyd�o - on nigdy nie chybia, jego strza�y s� szybsze od nietoperzy. Wilczy D� z p�kiem kociej sier�ci przy he�mie, jest najstarszy z nas, zaciska d�onie na drzewcu topora. Odziany w pancerz ze sk�ry w�a �owca Motyli. P�omie� - ma w�osy w kolorze rdzy na ostrzu miecza, kt�ry znale�li�my na dnie jeziora. Czarna Chusta - jego twarz pokrywaj� blizny po pojedynku z kr�lem jaszczurek. Ogon Czarnego Psa - tropiciel z nagim no�em zatkni�tym za pas. Zawsze milcz�cy G��boka Woda, nikt nie pokona go w walce na miecze. Srebrna Tarcza zwany te� �usk� Smoka - jego w��cznia to postrach szerszeni. Szary Oddech - wiatr jest jego opiekunem, razem uje�d�aj� ptaki, z cholewy buta wystaje mu r�koje�� srebrnego sztyletu. Niszczyciel paj�czyn w d�ugiej pelerynie to Niebooki. Jestem taki ma�y jak oni. Stoj� na czele. Zaraz ruszamy. Po fa�dach ko�dry zejdziemy na pod�og�. Poprowadz� ich przez rury kanalizacyjne. B�dziemy podgl�da� dziewczyny k�pi�ce si� w s�siednich �azienkach, wydamy bitw� szczurom, ich krew sp�ynie ze �ciekami. Potem przekradniemy si� do ogrodu. Tam ro�nie ksi�nicznik. Jego kwiat rozwija si� tylko przy pe�ni i pod��a za srebrn� tarcz�, t�ski do niej. Nadetniemy toporem �odyg� i umoczymy groty strza� w ciekn�cym wolno soku, kt�ry daje d�ugi g��boki sen. P�jdziemy w g�ry. Odnajdziemy jaskini�, gdzie na pos�aniu z podartych gazet i ��tych li�ci �pi nagi olbrzym. On ma moj� twarz i te same blizny. Napniemy ci�ciwy, wymierzymy w po�ladki. On powinien spa� bardzo, bardzo d�ugo. Grzegorz Janusz Moje pierwsze dzie�o Nazywam si� Gagarin K., mam dwana�cie lat. Rodzice dali mi tak na imi�, bo chcieli, �ebym zosta� kosmonaut�. Ja zawsze chcia�em by� lekarzem i ucieszy�em si�, gdy dwa lata temu nie dosta�em si� do szko�y astronautycznej. Nie zda�em test�w sprawno�ciowych. Wszyscy m�wi�, �e jestem bardzo inteligentny jak na sw�j wiek. Mieszkam z rodzicami w stolicy, nie mam rodze�stwa. Zawsze chcia�em mie� psa, my�la�em, �e dostan� go kiedy� na imieniny, ale mojego imienia nie ma w kalendarzu. M�j pies na pewno nie nazywa�by si� �ajka. Chcia�bym opisa� moj� najwi�ksz� przygod�. Wszystko zacz�o si� prawie miesi�c temu. Przyszli po mnie w niedziel� rano, le�a�em jeszcze w ��ku. Pokazali rodzicom jakie� legitymacje i kazali mi si� ubra�. Troch� si� przestraszy�em, ale matka powiedzia�a, �e nie ma si� czego ba�, �e ci panowie zawioz� mnie do nowej szko�y. Chcia�em zabra� ze sob� m�j sk�adany n�, ale nie pozwolili. Zaprowadzili mnie do samochodu. Tam czeka� na nas kierowca, te� ubrany w czarny p�aszcz i kapelusz, te� mia� ciemne okulary. Gdy wsiadali�my, zobaczy�em, �e jeden z tych, co po mnie przyszli, ten bez w�s�w, ma pistolet. Najpierw zawie�li mnie na lotnisko, potem lecieli�my ma�ym samolotem przez kilka godzin i wyl�dowali�my na polanie w lesie. Tam czeka�a na nas ci�ar�wka. Na platformie siedzia�o kilku ch�opak�w w moim wieku. Pojechali�my le�n� drog�. Robi�o si� ju� ciemno, gdy dotarli�my do jakiego� budynku. Ci, kt�rzy nas przywie�li, nazywali go szko��. W �rodku kazali rozebra� si� do naga i zaprowadzili nas do �a�ni, potem dali nam zamiast naszych ubra� drelichowe mundury i kazali i�� spa�. Nie dostali�my kolacji. Spali�my w baraku z zakratowanymi oknami. By�o zimno, ale szybko usn��em. Rano obudzi�em si� pierwszy. Podszed�em do okna i wtedy naprawd� zacz��em si� ba�. Zobaczy�em wielki plac otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego, wie�e stra�nicze z karabinami maszynowymi, �o�nierzy z psami i inne baraki. Pomy�la�em, �e nie zrobi�em przecie� nic z�ego. W baraku by�o jeszcze czterech ch�opak�w. Obudzi�em jednego z nich. Stan�� przy mnie i zacz�� g�o�no p�aka�. Wtedy obudzili si� pozostali i ryczeli�my wszyscy, a� do baraku wszed� stra�nik i kaza� nam si� zamkn��. Ch�opak stoj�cy najbli�ej drzwi dosta� kolb� w brzuch. Przestali�my p�aka�. Gdy stra�nik wyszed�, zacz�li�my rozmawia�. Pozna�em imiona moich nowych koleg�w: Werter, Kavka, Conrad i John Wolfgang. Zastanawiali�my si�, co to za szko�a. Werter m�wi�, �e to kurs tajnych agent�w, ale nikt nie chcia� w to uwierzy�. �aden z nas nie wiedzia�, dlaczego tu trafili�my. Uspokoili�my si� i nawet �miali�my si� z Kavki, �e ma imi� jak dziewczyna. Potem za�o�yli�my nasze szare mundurki i poszli�my na �niadanie. Jadalnia by�a ogromn� sal�, by�o ju� w niej pe�no ch�opak�w, pewnie ze stu, ale by�o bardzo cicho. Dali nam chleb i kaw�, prawie nie ruszy�em mojej porcji. Zauwa�y�em, �e ka�dy z nas ma na kieszeni nadrukowany numer. Po �niadaniu wesz�o do sali kilku m�czyzn w mundurach, ale nie takich jak nasze. Jeden z nich przedstawi� si� jako dyrektor szko�y, pozosta�ych nazywa� nauczycielami. M�wi�, �e znajdujemy si� w jednej ze specjalnych szk� za�o�onych na polecenie rz�du, �e jest nas dok�adnie stu uczni�w, �e b�dziemy si� tu uczy� przez miesi�c i �e szkolenie zako�czy si� bardzo trudnym egzaminem. Powiedzia�, �e byli�my najlepszymi uczniami w naszych dawnych szko�ach i dlatego tu trafili�my. Wtedy pomy�la�em, �e wcale nie by�em najlepszym uczniem w mojej klasie. Mia�em dobre stopnie, ale tylko dlatego, �e �ci�ga�em na sprawdzianach i umia�em dobrze k�ama�. Dyrektor prosi� nas, �eby�my byli pilni i zdyscyplinowani. Nagle jeden ch�opak zacz�� krzycze�, �e chce wr�ci� do domu. Dwaj nauczyciele podbiegli do niego i walili go po plecach pa�kami, dop�ki nie zamilk�. Dyrektor powiedzia�, �e mo�emy mu zadawa� pytania, ale nikt si� nie odezwa�. Potem zaprowadzili nas do lekarza i do fryzjera. Wszyscy zostali�my ostrzy�eni na �yso. Nast�pnego dnia od rana pada� deszcz. Nauczyciele wyprowadzili nas na plac, kazali rozebra� si� i po�o�y� na brzuchu w b�ocie. Le�eli�my tak ca�y dzie�. Gdy kt�ry� pr�bowa� podnie�� g�ow�, nauczyciel kopa� go ci�kim butem i wdeptywa� twarz w b�oto. By�o bardzo zimno. Werter strasznie kas�a�, gdy wieczorem wr�cili�my do baraku. Mia� chyba gor�czk�. Owin��em si� kocem i usn��em bardzo szybko. �ni�o mi si�, �e latam nagi w kosmosie i obserwuj� gwiazdy, a one nagle wszystkie zaczynaj� spada� na mnie i wtedy widz�, �e to nie gwiazdy, tylko p�atki �niegu, a ja le�� na ziemi i zamarzam i zagrzebuj� si� w b�ocie, �eby by�o mi troch� cieplej. Gdy si� obudzi�em, Kavka, John Wolfgang i Conrad stali przy ��ku Wertera. Werter nie oddycha�. Zawo�ali�my nauczyciela. Nauczyciel zarzuci� sobie cia�o na plecy i wyni�s� je z baraku. Wieczorem ka�dy z nas dosta� paczk� papieros�w i butelk� w�dki. Musieli�my wypali� wszystkie papierosy i wypi� ca�� butelk�. Zacz��em rzyga� po trzecim kieliszku. Nauczyciel uderzy� mnie w twarz i wmusi� we mnie jeszcze kilka �yk�w prosto z butelki. Reszty nie pami�tam. Od tamtej pory musimy codziennie wypala� paczk� papieros�w. By�o jeszcze ciemno, gdy si� ockn��em. Bola�a mnie g�owa i bardzo chcia�o mi si� pi�. Chcia�em wyj�� z baraku, ale drzwi by�y zamkni�te. Rzuci�em si� na prycz� i p�aka�em. Potem jeszcze troch� spa�em. Po �niadaniu zwiedzali�my izb� tortur. Gdy nas tam zaprowadzili, ba�em si�, �e nas b�d� torturowa�, ale tylko ogl�dali�my wszystkie urz�dzenia. Potem nauczyciele przyprowadzili kilku m�czyzn w kajdanach i zademonstrowali nam �amanie ko�em, krzy�owanie, wyrywanie paznokci, wyd�ubywanie oczu, obdzieranie ze sk�ry i gotowanie �ywcem. Torturowani krzyczeli, a my p�akali�my. Prawie ca�y czas mia�em zamkni�te oczy. W nocy �ni�y mi si� zakrwawione �a�cuchy i gwo�dzie i ja musia�em je czy�ci�, ale krew nie schodzi�a. Conrad m�wi�, �e krzycza�em przez sen. O �wicie zaprowadzili nas na msz�. Kaplica by�a ma�a, ledwo si� wszyscy zmie�cili�my. W �rodku nie by�o nauczycieli, tylko my i ksi�dz. Rozmawia�em ze stoj�cym obok mnie ch�opakiem. Nazywa� si� Pushkin. M�wi�, �e ju� d�u�ej nie wytrzyma, �e ucieknie. Ja do tej pory nie my�la�em o ucieczce. Za bardzo si� ba�em. Ksi�dz m�wi� o tym, �eby�my si� nie poddawali, �e trzeba walczy�, �e trzeba wierzy�, �e ka�de cierpienie ma sens. Potem cichym g�osem powiedzia�, �e nauczyciele to s�udzy Szatana i �e tylko on, kap�an, jest po naszej stronie. Gdy wychodzili�my z kaplicy, Pushkin rzuci� si� w stron� ogrodzenia. Dobiega� do drut�w, gdy trafi�y go kule z karabinu maszynowego z wie�y stra�niczej. Dosta� w plecy i przewr�ci� si�. Nawet nie p�aka�em, nie wiem, dlaczego. Nazajutrz po obiedzie zebrali nas wszystkich na placu. Obok dyrektora sta� zwi�zany m�czyzna. By� to stra�nik, kt�ry zastrzeli� Pushkina. Dyrektor powiedzia�, �e stra�nik nale�y do nas, �e mo�emy z nim zrobi�, co chcemy. Stali�my wok� nich i nikt nic nie m�wi�. Nagle w stron� stra�nika polecia� kamie�, potem nast�pny. Dyrektor odsun�� si�. Te� podnios�em z ziemi po��wk� ceg�y i rzuci�em. Trafi�em stra�nika w brzuch. Wszyscy rzucali, nawet gdy stra�nik przewr�ci� si� na ziemi�. Wiedzieli�my, �e nie �yje. Zabili�my go. Dopiero w nocy pomy�la�em, �e mogli�my to samo zrobi� z dyrektorem. Wieczorem nast�pnego dnia zn�w zaprowadzili nas do lekarza. Ka�demu z nas zrobiono zastrzyk. Wr�cili�my do barak�w. Po�o�y�em si� na mojej pryczy i nagle przysz�y do mnie dziwne obrazy. By�o mi dobrze, nie my�la�em o szkole, dyrektorze i nauczycielach. Widzia�em ryby, ptaki, motyle i skrzydlate nasiona klonu, szybowa�em wraz z nimi, wolno jak latawiec albo szybko jak wypuszczona z �uku strza�a i wpad�em w ogromn� paj�czyn�, mi�kk� i delikatn�... po�ar� mnie fioletowy paj�k, w jego brzuchu by�o tak ciep�o, le�a�em zwini�ty w k��bek, kolana przyros�y mi do brody... widzia�em stado kruk�w, kt�re wyd�ubywa�y oczy czarownicom ubranym w d�ugie peleryny i przynosi�y je mnie, ja je zjada�em i mia�y one smak zielonych winogron... widzia�em stary las i drzewa poro�ni�te mchem i wiewi�rki, kt�re tak szybko biega�y po ga��ziach, �e podpali�y ca�y las... Potem obudzi�em si� i powiedzieli mi, �e John Wolfgang nie �yje. Do naszego baraku przyprowadzili nowego ch�opaka, nazywa si� Osjan. Rano znowu poszli�my na msz�. Ksi�dz m�wi� o tym, �e �ycie nie ma sensu, �e straci� swoj� wiar�, �e nie ma Boga i nigdy Go nie by�o. Rozp�aka� si� i ukry� twarz w d�oniach. Nagle wyci�gn�� spod sutanny pistolet i strzeli� sobie w usta. Krew obryzga�a o�tarz. Do kaplicy wpadli nauczyciele i wyp�dzili nas na zewn�trz. Wieczorem rozmawia�em z Osjanem. Tylko on prze�y� ze swojego baraku. Opowiedzia� mi o tym, jak pijany nauczyciel zat�uk� dw�ch ch�opak�w. Palili�my papierosy, przyzwyczai�em si� ju� do nich. Odkry�em te�, �e picie w�dki mo�e by� przyjemne. Osjan m�wi�, �e powinni�my si� zbuntowa� i uciec, ale ja wiedzia�em, �e to si� nie uda. Oni s� przecie� doro�li. Nast�pny dzie� sp�dzili�my w prosektorium. Wcze�niej nie zna�em tego s�owa. Widzieli�my, jak nauczyciele kroili trupy. Zdawa�o mi si�, �e to ci sami, kt�rych zam�czyli w izbie tortur. Dyrektor m�wi�, �e musimy wiedzie�, co cz�owiek ma w �rodku, musimy wszystko dok�adnie obejrze�, zw�aszcza m�zg i serce. Zapewnia� nas, �e nie zobaczymy ludzkiej duszy. Kiedy� my�la�em, �e nie wytrzymam widoku ludzkich wn�trzno�ci, ale po tym, co ju� widzia�em, krojone trupy nie robi�y na mnie wra�enia. Potem przypomnia�em sobie, �e chcia�em zosta� w przysz�o�ci lekarzem. Nauczyciele dali nam po butelce w�dki i zostawili nas na noc w kostnicy. Kilku ch�opak�w pobi�o si� po pijanemu, potem wszyscy usn�li. Rano dali�my troch� w�dki stra�nikowi naszego baraku. Dowiedzieli�my si�, �e nazywa si� Adolf. Nie uda�o nam si� go upi� i niczego wi�cej nam nie powiedzia�. Po obiedzie zn�w le�eli�my w b�ocie. Nast�pne trzy dni by�y cudowne. Nie wiem, mo�e dla nich warto by�o to wszystko przecierpie�. Nauczyciel zaprowadzi� mnie do pokoju w g��wnym budynku. Tam czeka�a na mnie dziewczyna. Powiedzia�a, �e ma na imi� Lotta i �e ma siedemna�cie lat. Nauczyciel wyszed� i zamkn�� drzwi na klucz, byli�my sami przez trzy dni i trzy noce. Ona obejmowa�a mnie i ca�owa�a. Pierwszej nocy rozebra�a mnie i siebie i powiedzia�a, �e zrobi ze mnie m�czyzn�. Nigdy przedtem nie widzia�em nagiej dziewczyny, ba�em si�, ale ona trzyma�a mnie za r�k�. To by�o takie pi�kne, tamta noc i dwie nast�pne. Czwartego dnia rano zabrali mnie z powrotem do baraku. Lotta powiedzia�a, �e jeszcze na pewno j� zobacz�. Tego samego dnia wywie�li nas w g�ry. Mieszkali�my w namiotach. My�la�em, �e mo�e st�d uda si� uciec, ale pilnowali nas stra�nicy z psami. Pierwszego dnia w g�rach ka�dy ucze� musia� wtoczy� po stromym zboczu na g�r� wielki g�az. Zn�w pada� deszcz. Widzia�em, jak jednemu ch�opakowi g�az zmia�d�y� nog�. Stra�nik strzeli� mu dwa razy w pier� i zepchn�� cia�o do przepa�ci. Mnie uda�o si� dotrze� na szczyt. Wtedy jeden z nauczycieli za�mia� si� i kopn�� mnie w g�ow�. Przewr�ci�em si�, a g�az potoczy� si� na d�. Musia�em zaczyna� od pocz�tku. Mia�em r�ce zdarte do krwi. W nocy s�ysza�em strza�y, pewnie kto� jednak spr�bowa� ucieka�. Nast�pny dzie� nie r�ni� si� prawie od poprzedniego. Tym razem musieli�my d�wiga� na szczyt tego samego wzg�rza ci�k� drewnian� belk�. By�o bardzo gor�co, zalewa� mnie pot. Szli�my jeden za drugim i przewracali�my si� co chwila, a nauczyciele ok�adali nas pejczami. Na szczycie czeka� dyrektor. Wr�czy� ka�demu obr�cz z drutu kolczastego i kaza� za�o�y� j� sobie na g�ow�. Wszyscy pos�uchali. Kiedy� nie wiedzia�em, �e mo�na kogo� a� tak nienawidzi�. W nocy �ni�o mi si�, �e ostrz� na kamieniu m�j sk�adany n� i �e potem na w�asnym gardle sprawdzam, czy jest dosy� ostry. Rano przywie�li nas z powrotem do szko�y. Po obiedzie nauczyciel da� mi kopert�. By�y w niej zdj�cia Lotty i Osjana. Oboje byli nadzy i le�eli w ��ku. Najpierw si� rozp�aka�em, potem pobieg�em do baraku i rzuci�em si� na Osjana. Przewr�ci�em go na pod�og� i wali�em pi�ciami po twarzy. Zabi�bym go, gdyby nas nie rozdzielili. Uspokoi�em si� i pomy�la�em, �e nigdy wcze�niej z nikim si� nie bi�em. Potem Osjan powiedzia� mi, �e dosta� takie same zdj�cia, tylko z Lott� i ze mn�. Jemu przedstawi�a si� jako Ewa. Jednak kocham j� i wiem, �e Osjan te�. W nocy zn�w mia�em z�e sny, �ni�a mi si� Lotta, ca�owa�em j� i dotyka�em jej piersi i brzucha i nagle zobaczy�em, �e le�ymy na �rodku placu i �e otaczaj� nas ch�opaki z kamieniami w d�oniach. Obudzi�em si� z krzykiem. Nie zasn��em ju�, do rana pali�em papierosy. Po �niadaniu zn�w za�adowali nas do ci�ar�wek. Wystarczy�y dwie ci�ar�wki, zosta�a nas chyba po�owa z tych, kt�rzy zaczynali szko��. Zn�w pojechali�my w g�ry, ale w inne miejsce. Wysiedli�my w skalistym w�wozie. Dyrektor powiedzia�, �e to kopalnia diament�w, �e tutaj zarobimy w ko�cu troch� na nasze utrzymanie. M�wi�, �e trzeba rozkruszy� wiele ton ska�y, �eby odnale�� diament, ale �e praca ta op�aca si� i �e powinni�my bardzo si� stara�. Dostali�my kilofy, m�oty i taczki i pracowali�my do zmierzchu. Nocowali�my w jaskini na go�ej ziemi. Cztery nast�pne dni te� tam sp�dzili�my. Bola�y mnie plecy i r�ce, ale nie przestawa�em pracowa�, bo ciosy stra�nik�w bola�y jeszcze bardziej. Bardzo chcia�em znale�� chocia� najmniejszy diament, bo my�la�em, �e nie b�d� musia� d�u�ej pracowa�, ale wszystkie kamienie, kt�re roz�upa�em, by�y puste. Ca�y czas bardzo chcia�o mi si� pi�, dostawali�my tylko trzy kubki wody dziennie. Przewracali�my si� pod ci�arem d�wiganego gruzu i od gor�ca i kilku z nas ju� nie wsta�o. Nie wiem, jak to wytrzyma�em. Mo�e dlatego, �e prawie wcale nie my�la�em, tylko na o�lep wali�em m�otem. Jeden ch�opak pope�ni� w kopalni samob�jstwo, w nocy powiesi� si� na drzewie na sznurowad�ach. Mia� na imi� Gutenberg. �aden z nas nie znalaz� diamentu. Ostatniego dnia dyrektor powiedzia�, �e to nie by�a kopalnia, tylko zwyk�e kamienio�omy, i �e jeste�my band� g�upc�w i darmozjad�w. Tu� przed �witem byli�my z powrotem w szkole. Pozwolili nam le�e� w barakach do obiadu. Le�a�em na brzuchu, na plecach mia�em b�ble od s�o�ca. Po po�udniu zap�dzili nas do jadalni. Krzes�a by�y ustawione w kilku rz�dach, a z przodu wisia� ekran. Zgasili �wiat�o i przez kilka godzin puszczali nam filmy, same o wojnie. Ogl�dali�my ludzi rozrywanych wybuchami, zatrutych gazem, rozstrzeliwanych, mia�d�onych g�sienicami czo�g�w, walcz�cych na bagnety, kryj�cych si� przed samolotami, p�on�cych �ywcem. Zastanawia�em si�, po co nam to pokazuj�, widzieli�my przecie� gorsze rzeczy na w�asne oczy z bliska, ale o nic nie pyta�em. W nocy w baraku Conrad m�wi�, �e chyba jeste�my w szkole wojskowej. Ale dlaczego nie ucz� nas obchodzi� si� z broni�? Nast�pnego dnia pojechali�my do miasta. Ka�dy z nas zosta� rozebrany do naga i zamkni�ty w klatce. Opr�cz tego przyczepiono nam plastykowe czerwone nosy i ogony z kawa�k�w sznurka. Klatki ustawiono na rynku. Miejscowi zbiegli si� wok� nas i ryczeli ze �miechu. Opluwali nas, d�gali kijami i rzucali kamieniami. Do ka�dej klatki przyczepiona by�a jaka� tabliczka, ale ze �rodka nie mog�em nic odczyta�. Po godzinie t�um znudzi� si� i troch� uspokoi�. Dzieciaki rzuca�y mi ciastka i cukierki, brzydzi�em si� samym sob�, ale wszystko zjad�em, tak dawno nie jad�em s�odyczy. Byli�my zamkni�ci w klatkach ca�� noc. Nie od razu wr�cili�my do szko�y. Rano zaprowadzili nas do szpitala dla umys�owo chorych. Zwiedzili�my wszystkie gabinety i cele, pokazywali nam ludzi, kt�rzy �piewali ko�cielne pie�ni, kt�rzy zjadali w�asne odchody, kt�rzy wyli jak psy i �wierkali jak ptaki, kt�rzy miotali si� od �ciany do �ciany albo kl�czeli nieruchomi godzinami. Zostali�my tam jeszcze przez nast�pne dwa dni. Zauwa�y�em, �e wariat�w mo�na podzieli� na trzy grupy: jedni �miej� si� ca�y czas, inni p�acz�, pozostali modl� si� albo milcz�, a to chyba to samo. Lekarze nie leczyli ich, tylko bili i polewali zimn� wod� tych najg�o�niejszych. Je�eli kt�ry� wariat by� bardzo niepos�uszny, prowadzili go na elektrowstrz�sy. Rozmawia�em z jednym pacjentem, by� prawie normalny, mia� na imi� Newton i kiedy� by� malarzem. Opowiedzia� mi, �e malowa� krajobrazy, kt�re widzia� przez zamkni�te powieki. Po kilku latach widzia� przez powieki coraz s�abiej i nie m�g� malowa� krajobraz�w, wi�c zrobi� sobie dziury no�em w powiekach, �eby zn�w widzie�. Wtedy rodzina wezwa�a karetk� i Newtona zamkn�li w szpitalu. Potem Newton da� mi z�amany o��wek i poprosi�, �eby mu zrobi� zastrzyk. Nie wiedzia�em, o co mu chodzi�o. Jeden z nauczycieli podszed� do nas i uderzy� Newtona pa�k� w kark, a mnie popchn�� na �cian� i kaza� i�� gdzie indziej. Ostatniego dnia w szpitalu musieli�my budowa� domki z kart. Gdy kt�remu� uda�o si� ustawi� wi�cej ni� trzy pi�tra, podchodzi� do niego dyrektor i dmucha� albo trz�s� sto�em i kaza� zaczyna� od nowa. Potem wr�cili�my do szko�y. Tamtego dnia prawie nas nie m�czyli. Po obiedzie zostali�my w sto��wce. Ka�dy dosta� kartk� papieru i d�ugopis i musia� napisa� wypracowanie. Ja wylosowa�em temat: "Czy Chrystus by� dobrym cie�l�?" Nic mi nie przysz�o do g�owy i odda�em czyst� kartk�, ale nic mi nie zrobili, kazali i�� spa�. Rano poszli�my do piwnicy. Ka�dego z nas nauczyciele zamkn�li w ciasnej kom�rce i kazali by� cicho. Le�a�em w ciemno�ci i w ciszy ca�y dzie� i ca�� noc. Na zmian� spa�em i budzi�em si�. Uda�o mi si� na szcz�cie ukry� kilka papieros�w i zapa�ki. Raz stra�nik przyni�s� kromk� chleba i troch� wody. Zjad�em i usn��em. Przy�ni�o mi si�, �e mam psa, du�ego i czarnego i �e bawi� si� z nim, a potem �api� go za gard�o i dusz�, a on patrzy mi w oczy. Nast�pny dzie� by� najwa�niejszy. Rano ka�dy z nas dosta� zamiast mundurka granatowy garnitur, bia�� koszul� i krawat. Wyk�pali�my si� i za�o�yli�my nowe ubrania. Zaprowadzili nas na sto��wk�. Dyrektor i naczyciele te� byli od�wi�tnie ubrani. Sto�y i krzes�a ustawiono inaczej ni� zwykle. Ka�dy z nas siedzia� w du�ej odleg�o�ci od innych. Naprzeciw nas, przy d�ugim stole siedzia� dyrektor i nauczyciele. Dyrektor wsta� i powiedzia�, �e dzie� dzisiejszy to ostatni dzie� naszego szkolenia, �e teraz b�dziemy zdawa� egzamin pisemny. M�wi� jeszcze, �e nasze spo�ecze�stwo od wielu lat �yje w dobrobycie, spokoju, szcz�ciu i og�lnej beztrosce. Od lat nie by�o wojen i epidemii, nikt nie choruje na powa�ne choroby, nikt nagle nie umiera, nie ma bandyt�w i z�odziei, nie ma szale�c�w. Chcia�em krzykn��, �e byli�my przecie� w szpitalu dla wariat�w, ale dyrektor powiedzia�, �e szpital, kt�ry zwiedzali�my, powsta� tylko dla potrzeb naszej szko�y, normalnie szale�c�w likwiduje si�, tamci ju� gryz� piach. Dyrektor m�wi�, �e przez wszystkie te dobrodziejstwa st�pi�a si� ludzka wra�liwo�� i �e w naszym spo�ecze�stwie zabrak�o prawdziwych pisarzy, artyst�w pi�ra. M�wi� o ma��ach, ziarnach piasku, cierpieniu i per�ach i �e rz�d postanowi� zorganizowa� szko�� pisarzy, aby nasza kultura nie umar�a do ko�ca. My jeste�my uczniami tej szko�y, m�odzie� to najlepszy materia�. Dostarczono nam wstrz�s�w, nowych do�wiadcze� i prze�y�, a my mamy zamieni� to na literackie dzie�a. M�wi�, �e ka�dy pisarz to wariat, ale nie ka�dy wariat to pisarz. Spo�ecze�stwo nie potrzebuje wariat�w. Wariat�w nie przynosz�cych po�ytku likwiduje si�, wspomina� ju� o tym. Szko�� opu�ci� ma jeden prawdziwy geniusz, reszta marnie sko�czy. Najlepszy, najwy�ej dwu, cho� to si� dot�d nie zdarzy�o, b�dzie bogaty i s�awny, reszta zostanie zg�adzona. Dyrektor pokaza� w stron� okna. Na placu stra�nicy ustawiali szubienice. Potem kaza� nam napisa� utw�r literacki, proz� albo wierszem. Autor najlepszego prze�yje. Powiedzia�, �e mamy na pisanie dok�adnie pi�� godzin. Rozejrza�em si� po sali i policzy�em ch�opak�w. By�o nas trzydziestu czterech. Wpatrywa�em si� w kartk� papieru i nie wiedzia�em, co pisa�. Kavka i jego s�siad z przodu szeptali mi�dzy sob�. Dyrektor podszed� do nich, wyci�gn�� z kieszeni rewolwer i strzeli� im obu w g�ow�. Nauczyciele wywlekli cia�a za nogi z sali. Przez dwie godziny nic nie napisa�em, tylko bazgra�em po kartce. Potem u�o�y�em wiersz dla Lotty: Pierwsza litera jest jak klepsydry prawa po�owa. Druga to pier�cie� albo �renica. Trzecia jest sierpem Ksi�yca. Czwarta - drabina z jednym szczeblem; zaraz koniec s�owa. Pi�ta - jak skrzyd�o wiatraka. Ostatnia - dolne k�y wilko�aka. Ale pomy�la�em, �e to za kr�tkie i �e nie wiadomo, o co w tym chodzi. Postanowi�em w ko�cu opisa� wszystko, co wydarzy�o si� w szkole, najwa�niejsze wydarzenia w moim �yciu, mo�e ostatnie. I teraz siedz� przed zapisanymi kartkami. Zegar na �cianie jadalni pokazuje, �e zosta�o jeszcze osiem minut. Wszystko zaj�o mi siedemna�cie stron. Pisa�em bardzo niestarannie. Wygl�dam przez okno i modl� si�, �eby te strony by�y dobr� literatur�. GRZEGORZ JANUSZ WYKOLEJENIEC Do wykonania tej sztuki musimy przygotowa� dwa pier�cienie gumowe , pier�cie� metalowy, gumk� i agrafk�. Jeden z gumowych pier�cieni przecinamy i ��czymy go z pier�cieniem metalowym, po czym pier�cie� gumowy dok�adnie sklejamy. Dwa po��czone pier�cienie bierzemy do lewej r�ki, przy czym pier�cie� gumowy ukrywamy w d�oni pokazuj�c widzom jedynie pier�cie� metalowy. Do drugiego gumowego pier�cienia przymocowujemy gumk�, kt�r� za pomoc� agrafki umieszczamy w prawym r�kawie marynarki. ZBIGNIEW WYROZUMSKI "SZTUKA ILUZJI" Mro��cy krew w �y�ach ryk g�odnego lwa rozdar� nocn� cisz�. Z jego gard�a z samych trzewi wydoby� si� przeci�g�y warkot, w kt�rym s�ycha� by�o pragnienie zabijania. Lew po��da� surowego paruj�cego mi�sa. Wszystko wok� zadr�a�o. Stada sp�oszonych ptak�w poderwa�y si� z g�o�nym piskiem z ga��zi drzew, by�o ich tak wiele, �e zupe�nie za�mi�y blady sierp ksi�yca. Kopyta wystraszonych koni zadudni�y g�ucho o such�, tward� ziemi�. Wyrwany ze snu s�o� zatr�bi� przera�liwie, jakby wo�a� o pomoc. Zawt�rowa�y mu psy, wy�y i skamla�y na przemian. L�ni�cy t�usto w�� dusiciel pe�z� powoli, lecz wytrwale do upatrzonego celu. Kolorowa papuga zaskrzecza�a jak zamek starej zardzewia�ej strzelby. D�ugi na dwana�cie st�p krokodyl k�apn�� z�bat� paszcz�, zsun�� si� z pluskiem do wody i znieruchomia� na grz�skim dnie. Dwa olbrzymie nied�wiedzie powsta�y ze swych legowisk i nads�uchiwa�y nocnych odg�os�w, nie ba�y si� nikogo. Przera�one �miertelnie szympansy miota�y si�, szczerzy�y z�by i zawodzi�y jak popsute organy. Czarna pantera te� nie spa�a, gotowa do walki czuwa�a w swej kryj�wce, pr�y�a mi�nie, jej oczy zielono �wieci�y w ciemno�ci. Czarodziej obudzi� si�. Le�a� w swym fraku na stercie siana dla koni i dla fa�szywego jednoro�ca. Bola�a go g�owa, w ustach czu� gorzki, suchy smak. Mia� rozbity nos i wybite dwa z�by. Nie pami�ta� od czego. Nawet nie pr�bowa� sobie przypomnie�. By� jeszcze pijany, ale zaraz po przebudzeniu zacz�� my�le� o swych zgryzotach. Mia� ich ostatnio mn�stwo. �ona, kobieta- guma, puszcza�a si� z si�aczem i z pogromc� drapie�nych zwierz�t, publiczno�� wygwizda�a kilka ostatnich wyst�p�w, zamiast bia�ego go��bia wyczarowa� trzy razy pod rz�d zdech�ego kota, dyrektor coraz cz�ciej wspomina� o zerwaniu wsp�pracy, klown parodiowa� na scenie sztuczki czarodzieja, kto� na drzwiach jego wozu napisa� w nocy kred� "czary-mary kutas stary" i ubrudzi� wycieraczk� odchodami s�onia. Czarodziej wsta�, za�atwi� si� w k�cie stajni, odnalaz� sw�j pognieciony cylinder, strzepn�� z niego �d�b�a siana, wyszepta� zakl�cie i wyj�� ze �rodka paczk� papieros�w, zapa�ki i trzy puszki piwa. - Mia�y by� camele. - Westchn�� i wsun�� do ust papierosa. Zaci�gn�� si� gorzkim dymem. Wypi� duszkiem pierwsz� puszk� i przymkn�� oczy. Tym razem alkohol nie pomaga�. Czarodziej ca�y czas rozmy�la� o swych problemach. Jego my�li stawa�y si� coraz czarniejsze. Przypomnia� sobie swoj� �on�. "Jest dobra w ��ku" - pomy�la�. Wyobrazi� sobie, jak kobieta-guma zwi�zuje swe nogi w supe� na grubym spoconym karku si�acza i prawie si� rozp�aka�. Gdy pi� trzecie piwo, wpad� na pomys�, jak pozby� si� wszystkich zmartwie�: postanowi� sko�czy� ze sob�. Wyci�gn�� z cylindra brzytw� z ko�cian� r�koje�ci� i przy�o�y� j� do lewego nadgarstka. Zacisn�� powieki. Poci�gn��, ale za lekko, z rany wyciek�o tylko kilka kropel. Ba� si�, �e b�dzie bola�o. Nagle gdzie� w oddali us�ysza� niesiony przez mg�� stukot k� ostatniego nocnego poci�gu. Rzuci� brzytw� na siano i wyszed� ze stajni. Przeskoczy� przez ogrodzenie i ruszy� przez ��k� w stron� tor�w. Szed� przez wysok� do pasa mokr� traw� i nie ogl�da� si� w stron� rozbitego na skraju miasta zielonego namiotu. Wsiad�em do ��to-niebieskiego poci�gu tu� przed odjazdem. W przedziale by�o prawie pusto. Zaj��em miejsce przy oknie, wrzuci�em walizk� na metalow� p�k� i pr�bowa�em czyta� wczorajsz� gazet� w �wietle jedynej migocz�cej jarzeni�wki. Ruszyli�my. Zapali�em papierosa. Nie mia�em biletu i pali�em w przedziale dla niepal�cych. Wiedzia�em, �e konduktor nie przyjdzie. Spa� albo pi� w�dk�. Zgniot�em gazet� i wytar�em ni� cmentarne b�oto z but�w. Wyjrza�em przez okno. Mia�em nadziej�, �e nigdy nie wr�c� do tego miasta. Niebo na wschodzie robi�o si� szare. Nie by�o ju� wida� gwiazd. Poci�g jecha� coraz szybciej. Min�li�my przedmie�cia, za oknem przesuwa�y si� pola �yta i kartofli. Drog� wzd�u� tor�w jecha� turkocz�cy w�z z ba�kami mleka. Wo�nica pi� tanie wino prosto z butelki. Opar�em g�ow� o dr��c� �cian� i przymkn��em oczy. Wyobrazi�em sobie ogromn� fili�ank� gor�cej s�odkiej herbaty. Potem pomy�la�em o zawarto�ci mojej walizki. Wioz�em w niej moje najnowsze trofeum: serce cz�owieka, kt�ry umar� ze strachu, gdy zobaczy� anio�a. Zbiera�em takie rzeczy. Mia�em ju� mi�dzy innymi testament piromana, w kt�rym zapisa� sw� dusz� piek�u; zatopionego w bursztynie kar�a; spr�ynowy rozdwajacz ja�ni; przedwojenne wydanie "sennika dla niewidomych od urodzenia"; negatyw fotografii Pana Boga; napocz�t� paczk� tytoniu fajkowego o smaku palonej na stosie czarownicy; fujark� z piszczeli kobiety, kt�ra ca�e �ycie udawa�a syren�; akwarium pe�ne moczu pegaza. W og�le interesowa�em si� sztuk�. Po pi�ciu minutach poci�g zatrzyma� si� na pierwszej stacji. Nikt nie wsiad�, jaki� pijak spa� na �awce na peronie. Ja te� pr�bowa�em zasn��. Poci�g ruszy�. Ko�a stuka�y jako� dziwnie. Jechali�my przez las. Gdy po minucie otworzy�em oczy, za oknem nie by�o sosen i brz�z. Po jasnej niebieskiej r�wninie sz�y dziewczynki w bia�ych sukienkach, mia�y na g�owach papierowe korony, sypa�y z ma�ych koszyk�w na ziemi� p�atki kwiat�w. Wok� nich biegli ch�opcy, nie wygl�dali na takich, co umiej� czyta� i pisa�. Byli nadzy, grali na srebrnych tr�bkach i szklanych fletach. Wszyscy mieli z�ote w�osy. S�o�ce by�o tr�jk�tne. Zdawa�o mi si�, �e kiedy� zna�em t� melodi�. "Za du�o pracuj�" - pomy�la�em i zn�w zamkn��em oczy. Przy�o�y�em r�ce do �omocz�cych skroni i po chwili lekko uchyli�em powiek�. Zobaczy�em gromad� nagich starc�w. Siwych, chudych, pomarszczonych. Mieli ostrza szpadli zamiast d�oni. Grzebali do�y pod suchymi czarnymi drzewami. Na ga��ziach ko�ysa�y si� p�tle. Kobieta w czerwonej balowej sukni wbija�a d�ugie proste drewniane miecze w ziemi� obok do��w. S�ycha� by�o gwizd wiatru. Mg�a mojego oddechu pokrywa�a szyb�. "Na pewno mieli�my wypadek" - przysz�o mi do g�owy. "Jestem w piekle". Dr��c� d�oni� dotkn��em czo�a, klatki piersiowej i ramion. Chcia�em otworzy� okno. Zatrzask nie ust�pi�. Za szyb� pojawi�a si� zielona ��ka. Ros�y na niej mlecze. Nad ��tymi kwiatami unosi�y si� pszczo�y i motyle wielkie jak latawce. Idealna t�cza si�ga�a do s�o�ca. Pod samotn� wierzb� p�acz�c� stali kobieta i m�czyzna. Ca�owali si�. Ona trzyma�a w d�oni ki�� czarnych winogron. M�j strach min��. Przylgn��em twarz� do szyby i patrzy�em na nag� par�, dop�ki nie znikn�li za kraw�dzi� okna. Troch� si� nawet podnieci�em. Nagle wszystkie kwiaty przemieni�y si� w dmuchawce, gwa�towny wiatr porwa� ich puch. Motyle poczernia�y i skurczy�y si� jak spalony papier. Trawa te� sta�a si� czarna. Stado chudych czarnych k�z uwi�zanych na przerdzewia�ych grubych �a�cuchach pas�o si� w�r�d czerwonych jak roz�arzone �elazo szczelin. Na horyzoncie zobaczy�em dymi�cy wulkan. Od p�nocy nadci�ga�y ciemne chmury, mi�dzy kt�rymi skaka�y pioruny. S�ysza�em grzmoty i bicie dzwon�w. Oparty o g�az pastuch mia� na sobie czarn� peleryn� i karnawa�ow� mask� na twarzy, trzyma� w r�ku bat zako�czony o�owianymi ci�arkami. Z nieba pada� jaki� bia�y proszek, pewnie s�l. W przedziale czu� by�o siark�, saletr� i w�glem drzewnym. Nie musia�em si� szczypa�, nigdy nie mia�em takich sn�w. �ni�y mi si� tylko rekiny, o�miornice i p�aszczki. Wybieg�em na korytarz i szarpn��em za r�czk� hamulca bezpiecze�stwa. Nie zadzia�a�. Awaryjne otwieranie drzwi te� nie dzia�a�o. Jechali�my dalej. Wr�ci�em na swoje miejsce. Zapali�em papierosa, przetar�em r�kawem zaparowan� szyb�. Z prawej kieszeni marynarki wyj��em p�ask� blaszan� flaszk�-niewypitk� i poci�gn��em solidnie. Po�o�y�em nogi na przeciwnym siedzeniu. Pomy�la�em, �e ju� chyba od siedmiu lat nie by�em w kinie. Na polu fioletowego �ubinu sta�y setki �elaznych ��ek. Spali na nich bladzi, nieogoleni m�czy�ni w niebieskich pi�amach z za d�ugimi r�kawami. �wieci� ksi�yc. Mia� kszta�t pot�uczonego budzika. Wok� unosi�o si� pierze z podartych poduszek. Z g��w �pi�cych wydobywa�y si� ba�ki mydlane i lecia�y do granatowego nieba. G�o�no chrapali i pogwizdywali, nikt nie krzycza� przez sen. Przy ��ku stoj�cym najbli�ej tor�w w drucianej klatce siedzia� kolorowy kogut. Mia� na g�owie papierow� torb�. Poci�g jecha� coraz szybciej. Ju� wcale si� nie ba�em. Czeka�em na kolejne obrazy. �a�owa�em, �e nie mam przy sobie mojego szpiegowskiego aparatu fotograficznego ukrytego w r�a�cu z czaszek kolibr�w. Zamiast ��ek pojawi�y si� trzy zabytkowe, �adowane od przodu armaty. By�y wycelowane w stron� widocznego w oddali wielkiego okr�g�ego zielonego namiotu. Na jego czubku powiewa�a czarna flaga z trupi� czaszk�. Ubrani w bia�e mundury ��nierze zapalili lonty. Mieli na g�owach sztywne czapki z pi�rami i z�ote epolety na ramionach. Na ich piersiach l�ni�y ordery. Z luf buchn�� ogie� i wylecia�y zdech�e koty, maczugi, uci�te ludzkie g�owy i w�e. Wszystkie pociski dosi�g�y celu. W przedziale zrobi�o si� bardzo gor�co, zdj��em p�aszcz i rozlu�ni�em krawat. Co� wpad�o mi do oka i zn�w na chwil� przymkn��em powieki. Gdy je otworzy�em, ujrza�em jakie� stare brudne miasto i trzynastu kominiarzy w czarnych cylindrach, z drabinami na plecach. Ka�dy z nich prowadzi� na smyczy czarnego kota. Szli po pokrywaj�cych w�sk� ulic� pot�uczonych lustrach w z�otych i drewnianych ramach, rozgniatali je ci�kimi butami z g�o�nym miarowym zgrzytaniem. Koty wyrywa�y si� do przodu, w moj� stron�. Mia�y jaskrawoczerwone j�zyki. To dziwne, �e zauwa�y�em tak wiele drobiazg�w. Poci�g przecie� ca�kiem szybko jecha�, ko�a wci�� stuka�y. W przedziale zrobi�o si� zimno, okry�em nogi p�aszczem. Ju� nie by�o kominiarzy. Teraz widzia�em trzech je�d�c�w na wielb��dach. Ich sylwetki by�y s�abo widoczne, przedzierali si� przez burz� piaskow�. Walczyli z tr�b� powietrzn�, pr�bowali jej uciec. Zdziwi�em si�, �e nic nie by�o s�ycha�, ani odg�os�w burzy ani krzyku w�drowc�w. Dopiero po chwili spostrzeg�em, �e ca�a scena rozgrywa si� w dolnej komorze gigantycznej klepsydry, tak wielkiej, �e min�li�my j� po minucie. Zza szklanej kopu�y wy�oni�o si� czerwone s�o�ce. Pulsowa�o niespokojnie, coraz szybciej. �wiat�o dra�ni�o oczy, musia�em je zmru�y�, lecz nadal obserwowa�em krajobraz przez w�skie szpary w powiekach. Chyba zn�w troch� si� ba�em. Pomy�la�em, �e jak za kilkadziesi�t lat b�d� siedzia� w bujanym fotelu przy kominku i b�d� to opowiada� moim wnukom, to wyrosn� z nich chyba lunatycy i seryjni mordercy. Z zaro�li tu� przy torach wysz�a zakapturzona posta� w d�ugiej szarej pelerynie. Trzyma�a w r�ku �uk, na plecach mia�a ko�czan pe�en pierzastych strza�. Si�gn�a jedn�, za�o�y�a na ci�ciw� i napr�y�a. �wisn�o, strza�a poszybowa�a wysoko i trafi�a w czerwon� kul�. Pulsowanie usta�o na chwil� i nagle s�o�ce p�k�o jak odpustowy balon. Ze �rodka chlusn�a czerwona ciecz, ulewa zadudni�a o dach wagonu. �ucznik w kapturze znikn��. Teraz zrobi�o si� bardzo zimno, za�o�y�em p�aszcz i postawi�em ko�nierz. Zacz�� si� potop. Wszystko uton�o. Troch� �a�owa�em, �e prawie nic nie by�o wida�. Jechali�my znacznie wolniej. Poci�g zamieni� si� w ��d� podwodn� o nap�dzie elektrycznym. W oddali co� kot�owa�o si� w g��binach, jakie� znajome ciemne kszta�ty. Wyt�y�em wzrok. Tak, nie myli�em si�, to by�y rekiny, o�miornice i p�aszczki. A wi�c mo�e jednak... W stron� przeciwn� ni� my p�yn�a samotna syrena. By�a m�oda, pi�kna i naga. To znaczy p�naga, jak to syreny. Mia�a w�osy splecione w gruby warkocz, w z�bacz trzyma�a otwart� brzytw� z ko�cian� r�koje�ci�. Nawet na mnie nie spojrza�a. Tu� przy oknie p�ywa�y ma�e czerwone rybki, jak w akwarium uderza�y o szyb�, otwiera�y okr�g�e pyski i zagl�da�y do �rodka. Mia�y oczy jak guziki sutanny. Dopiero po chwili je rozpozna�em, by�y to czerwone krwinki. Stukn��em palcem w okno i czerwone cia�ka uciek�y. Poziom krwi opad� po chwili, na szybie zosta�o tylko kilka kropel. Jarzeni�wka w przedziale zgas�a. Na zewn�trz by�o ciemno. Nic nie by�o wida�. Po paru minutach w ciemno�ci pojawi�y si� �wiec�ce blado punkty. Wielkie jak pi�� robaczki �wi�toja�skie frun�y obok poci�gu. Tu� za nimi lecia�y jeszcze wi�ksze �my. Gdy dogoni�y kt�rego� �wietlika, rozszarpywa�y go na strz�py i po�era�y wci�� �wiec�ce srebrzyste mi�so. Zn�w zapali�em papierosa. Jeden z nocnych motyli zauwa�y� p�omie� zapa�ki i uderzy� w okno. Odskoczy�em w g��b przedzia�u, skuli�em si� pod siedzeniem, zas�oni�em twarz d�o�mi. Szyba p�k�a z trzaskiem. Odetchn��em pi�� razy g��boko i przez szczelin� mi�dzy palcami spojrza�em w okno. Nic si� nie sta�o. By�o widno. Zobaczy�em asfaltow� jezdni� i id�c� poboczem gromad� dzieci z tornistrami na plecach. Pada� drobny deszcz. Kilka samochod�w czeka�o, a� dr�nik podniesie szlaban. Widowisko sko�czy�o si�. Niesiony szynami stukot k� obudzi� czarodzieja. Otworzy� oczy i oderwa� czo�o od ch�odnego metalu. Po��czenie zosta�o przerwane. Czarodziej zadr�a�, by�o mu zimno, ale poza tym czu� si� ca�kiem dobrze. Tak jakby zmartwienia, czarne my�li i z�e wspomnienia odesz�y w dal po r�wnoleg�ych sztabach �elaza. Wsta� z tor�w, wyg�adzi� wilgotny frak i spojrza� na wschodz�ce s�o�ce. Si�gn�� do cylindra, szepn�� zakl�cie i wyj�� paczk� papieros�w z wizerunkiem wielb��da. Pstrykn�� palcami, zapali� p�omykiem, kt�ry pojawi� si� na czubku kciuka, zaci�gn�� si� i obserwowa� ptaki siedz�ce na przewodach elektrycznych. Nagle zda� sobie spraw�, �e jest szcz�liwy. Przeci�gn�� si�. Pomy�la� o m�odej pi�knej akrobatce. Pracowa�a w cyrku od niedawna. M�wiono, �e jest jeszcze dziewic�. Wyobrazi� j� sobie nag�. Postanowi� zacz�� wszystko od nowa. Wyci�gn�� z cylindra bukiet r�, butelk� drogiej wody kolo�skiej i pomara�czowy plastykowy grzebie�. Uczesa� si�, od�wie�y�, za�o�y� cylinder na g�ow� i ruszy� przez pole w stron� widocznego w oddali zielonego namiotu. - Dzisiaj b�dziesz moja, �licznotko! - krzykn��. Rozleg� si� zgrzyt hamulc�w, poci�g zatrzyma� si�. Wyszed�em na korytarz i przez otwarte drzwi wyskoczy�em na ziemi�. Wszyscy pasa�erowie wysiedli, s�aniali si� na nogach. Niekt�rzy p�akali, inni dyszeli jak zm�czone psy, siwa staruszka wymiotowa�a w traw�. Maszynista by� blady i mia� pian� na ustach. Kilkadziesi�t metr�w przed elektrowozem zobaczy�em m�czyzn� w czarnym fraku, kt�ry podnosi� si� z tor�w. Natychmiast domy�li�em si� wszystkiego. To on by� najwi�kszym sztukmistrzem �wiata. Cz�owiek w czarnym fraku. To on stworzy� ten niezwyk�y, pora�aj�cy seans. W jego g�owie powsta�o arcydzie�o, kt�re ogl�dali�my za po�rednictwem kolejowych tor�w. Tylko ja je doceni�em. Pomy�la�em, �e pasa�erowie poci�gu podmiejskiego to skromna publiczno��. Banda pijak�w i analfabet�w. A gdyby czo�o takiego dotyka�o nie do szyny, ale na przyk�ad do rury kanalizacyjnej. Gdyby ostrzyc go na �yso, przyku� g�ow� �a�cuchem do kranu w mojej kuchni i dr�czy� psychoanaliz�, hipnoz�, telepati�, elektrowstrz�sami i zastrzykami... Wtedy powsta�by spektakl wszechczas�w, cudowne przymusowe widowisko dla mas. A mo�e uda�oby si� przesy�a� to przez telewizj�. Wszyscy by zwariowali. Ca�e miasto. Wszystkie miasta i wioski. W ko�cu nadesz�a chwila spe�nienia moich ch�opi�cych marze�. Pobieg�em za cudotw�rc�, wyci�gn��em z lewej kieszeni marynarki czarny rewolwer, odbezpieczy�em, wymierzy�em w nogi i krzykn��em: - St�j, bo strzelam!