Bez tajemnic - Mia Sheridan
Szczegóły |
Tytuł |
Bez tajemnic - Mia Sheridan |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bez tajemnic - Mia Sheridan PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bez tajemnic - Mia Sheridan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bez tajemnic - Mia Sheridan - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
CZĘŚĆ I
Strona 4
Dedykuję tę książkę mojemu mężowi.
Jesteś żywą inspiracją dla wszystkich postaci,
które podsuwa mi umysł i serce
Strona 5
LEW
Natura namiętnego kochanka, instynkt odważnego wojownika.
Strona 6
Rozdział pierwszy
Evie ma czternaście lat, Leo piętnaście
Siedzę na dachu pod oknem swojego pokoju, wpatruję się w nocne niebo i obserwuję
obłoczki własnego oddechu w zimnym listopadowym powietrzu. Ciaśniej opatulam się
złachanym, różowym kocem i opieram głowę na kolanach, mocno przyciskając brodę do piersi.
Nagle na dachu obok mnie ląduje kamyk, po czym zsuwa się po lekkim skosie i spada na ziemię.
Uśmiecham się, słysząc, jak Leo zaczyna wspinać się po rozklekotanym treliażu przy bocznej
ścianie domu. Jeszcze pół kilo i ta zdezelowana kratownica go nie utrzyma. To jednak nie ma już
znaczenia. Nie będzie go tu, żeby się na nią wspinać. Na tę myśl serce ściska mi się boleśnie, ale
zachowuję dobrą minę, kiedy kątem oka dostrzegam przy krawędzi dachu jego tyczkowate
kończyny i rozczochrane ciemnoblond włosy. Podczołguje się w moją stronę. Gdy siada obok,
uśmiecha się szeroko, ukazując niewielką szczelinę między jedynkami, którą tak uwielbiam.
Nachylam się w jego stronę i siedzimy tak przez dłuższy czas, stykając się czołami i patrząc sobie
w oczy, po czym on wzdycha i się prostuje.
– Chyba bez ciebie nie przeżyję, Evie – mówi, jakby tłumił łzy.
Szturcham go ramieniem.
– To trochę melodramatyczne, nie uważasz, Leo? – pytam, próbując wydobyć z niego
uśmiech. Udaje mi się.
Potem jednak uśmiech znika, a on pociera twarz dłonią. Na moment zamiera, po czym
mówi:
– Nie. To fakt.
Nie wiem, co powiedzieć. Jak mam go pocieszać, skoro sama czuję się dokładnie tak
samo?
Znów na mnie spogląda i raz jeszcze patrzymy sobie w oczy.
– Czemu się na mnie gapisz? – zadaję pytanie, które wiem, że zrozumie.
To pierwsze słowa, jakimi się do niego odezwałam.
Przez ułamek sekundy jego twarz pozostaje nieporuszona, a potem powoli rozciąga się
w uśmiechu.
– Bo podoba mi się twoja buzia – wypowiada bezbłędnie swoją kwestię, uśmiechając się
jeszcze szerzej.
Jest chudy, zadziorny i kudłaty, i jest najpiękniejszym chłopcem, jakiego w życiu
widziałam. Chcę patrzeć na niego do końca życia. Chcę być przy nim do końca życia. Ale
przeprowadza się na drugi koniec kraju i nic nie możemy na to poradzić. Poznaliśmy się
w pierwszym domu zastępczym, do którego zostaliśmy oboje wysłani. Jest moim najlepszym
przyjacielem i chłopakiem, którego gorąco pokochałam. Został jednak adoptowany i tak się
cieszę, że wreszcie będzie miał rodzinę, bo coś takiego rzadko przydarza się nastolatkom. Ale
jednocześnie serce mi krwawi.
Wpatruje się teraz we mnie z taką intensywnością, jakby potrafił czytać mi w myślach.
A faktycznie potrafi. Może jestem otwartą księgą, a może miłość przypomina szkło powiększające,
które pozwala zajrzeć w duszę tych, do których należy twoje serce.
Przez parę sekund przygląda mi się w milczeniu, a potem widzę po jego minie, że podjął
decyzję. Zanim zdążę się zastanowić, czego ona dotyczy, nachyla się i delikatnie muska wargami
moje wargi. Powietrze wokół nas zdaje się iskrzyć i przebiega mnie lekki dreszcz. On przysuwa
Strona 7
się bliżej i ujmuje moją twarz w dłonie. Spogląda mi prosto w oczy i z ustami oddalonymi od
moich o parę centymetrów mówi:
– Teraz cię pocałuję, Evie, i będzie to znaczyło, że jesteś moja. Nie obchodzi mnie, jaka
będzie nas dzieliła odległość. Jesteś moja. Będę na ciebie czekał. I chcę, żebyś ty poczekała na
mnie. Obiecaj mi, że nikomu nie pozwolisz się dotknąć. Obiecaj mi, że zachowasz siebie dla mnie.
Ziemia się zatrzymała i zostaliśmy tylko my, tu, na dachu, w środku listopadowej nocy.
– Tak – szepczę w odpowiedzi, a to jedno słowo rozbrzmiewa w mojej głowie. Tak, tak,
tak, milion razy tak.
Zamiera, wciąż wpatrując się w moje oczy, a ja mam ochotę krzyknąć: „Pocałuj mnie
wreszcie!”. Moje ciało pulsuje oczekiwaniem.
Znów się nade mną nachyla i to jest pocałunek! Zaczyna się łagodnie, jego miękkie usta
czule skubią moje. Potem jednak coś się w nim zmienia. Przesuwa językiem wzdłuż miejsca, gdzie
stykają się moje wargi, jakby prosił, bym wpuściła go do środka. Rozchylam je, wydając z siebie
mimowolny jęk. On również jęczy. Jego język drażni się z moim, pieści go, łagodnie się z nim
mocuje, a ja mam wrażenie, że moje ciało zaraz eksploduje od przyjemności, jaką sprawia mi
jego smak. Przez parę minut próbujemy swoich sił i nawet nasz brak doświadczenia jest cudowny
w tej eksploracji. Uczymy się nawzajem na pamięć naszych ust. Wkrótce jednak stajemy się jak
para tancerzy, poruszających się w doskonałej synchronii i odtwarzających choreografię
pocałunku.
Kładę się na plecach, przyciągam go do siebie, nie przerywając pocałunku. Całujemy się
tak godzinami, dniami, tygodniami, a może całe życie. Nasz pocałunek daje nam błogie
zapomnienie. Zbyt wiele i o wiele za mało.
To mój pierwszy pocałunek, wiem, że jego również. I jest doskonały.
Nagle na moje policzki spada coś mokrego i zimnego, co sprawia, że wracam do tu
i teraz. Otwieram oczy, on także, i oboje zdajemy sobie sprawę, że wokół padają wielkie płatki
śniegu. Oboje śmiejemy się z zachwytu. Zupełnie jakby anioły przygotowały to widowisko
specjalnie dla nas, by ta niezapomniana chwila stała się jeszcze bardziej magiczna.
Zsuwa się ze mnie, a mnie natychmiast robi się strasznie zimno. Wiem, że muszę wracać
do środka, a on do domu. Gdy to do mnie dociera, w gardle zaczyna mi rosnąć gula. Łzy płyną po
policzkach.
Przyciąga mnie i na dłuższą chwilę przywieramy do siebie, gromadząc w sobie siłę, by się
pożegnać.
Odsuwa się, a cierpienie widoczne na jego twarzy łamie mi serce.
– To nie jest pożegnanie, Evie. Pamiętaj o naszej obietnicy. Wrócę po ciebie. Przyślę ci
nowy adres, jak tylko dotrę do San Diego, i będziemy do siebie pisali. Chcę móc nosić przy sobie
twoje listy i w kółko czytać je od nowa. Przyślę ci też mój numer telefonu, na wszelki wypadek,
ale chcę, żebyś do mnie pisała, dobrze? I nim się obejrzymy, skończysz osiemnaście lat, a ja będę
mógł po ciebie wrócić. Zbudujemy wspólne życie.
– Tak – szepczę. – Napisz do mnie, jak tylko dojedziesz na miejsce, dobrze?
– Napiszę.
Przyciąga mnie do siebie po raz ostatni i scałowuje łzy z moich policzków. Potem
odwraca się i rusza w dół po treliażu. Schodząc, spogląda znów na mnie i mówi cicho:
– Zawsze będziesz tylko ty, Evie.
To ostatnie słowa, które do mnie wypowiada. Tego dnia widzę Leo po raz ostatni.
Strona 8
Rozdział drugi
Osiem lat później
Ktoś mnie śledzi. Robi to już od półtora tygodnia. Jest w tym do bani. Niemal
natychmiast go zauważyłam i obserwuję, jak mnie obserwuje. Widać, że żaden z niego
zawodowiec. Nie przychodzi mi do głowy żaden powód, dla którego ktoś miałby łazić za mną po
mieście. Zwłaszcza ktoś, kto wygląda jak on. Słyszałam, że jedną z przyczyn, dla których
seryjnym mordercom udaje się zwabić ofiarę, jest wygląd miłego, przystojnego, przeciętnego
faceta. Wciąż jednak trudno mi pojąć, że w kwestii bezpieczeństwa powinnam się przejmować
snującym się za mną adonisem. Może jestem naiwna, ale takie mam przeczucie. Poza tym facet
należy raczej do tych mężczyzn, których prosisz (może nawet błagasz), żeby zaciągnęli cię
w ciemną uliczkę, niż do tych, którym pryskasz w twarz gazem pieprzowym, jeśli tego spróbują.
Obserwuję go za pomocą strategicznie umieszczonej puderniczki, przez szczelinę w żaluzjach,
dzięki odbiciu w szybie wystawowej. Idzie mi tak łatwo, że czuję się niemal zażenowana jego
śmiechu wartymi umiejętnościami. Na pierwszy rzut oka widać, że nie znalazłby pracy w żadnej
organizacji szpiegowskiej.
Pozostaje jednak pytanie, czego chce. Jestem przekonana, że bierze mnie za kogoś
innego. Być może naprawdę jest nieudolnym detektywem, który uczepił się niewłaściwej
dziewczyny, wykonując zlecenie dla jednego ze swoich klientów.
Dziś jednak mnie nie śledzi i dobrze, bo idę na pogrzeb i wolałabym, żeby nic mnie nie
rozpraszało. Dziś zostaje pochowana Willow, piękna Willow, której imię pochodzi od drzewa
o długich gałęziach kołyszących się na wietrze. Tyle że Willow nie wygięła się pod podmuchem
zimnego wiatru. Złamała się, pękła na kawałki, powiedziała, że ma dość, i wbiła sobie igłę
w przedramię.
Dorastałyśmy razem w rodzinie zastępczej i nasze życie nie zaczęło się szczególnie
dobrze. Poznałam ją w pierwszym domu, do którego zostałam wysłana po tym, jak sąsiad
zadzwonił na policję z powodu głośnej imprezy, którą urządziła moja biologiczna matka. Kiedy
zjawili się policjanci, siedziałam na kanapie w różowej piżamce w misie, koleś, któremu z ust
śmierdziało zgorzelą i piwem, trzymał łapę pod moją piżamą, zbyt naćpany, żeby wystarczająco
szybko się ode mnie odsunąć, a na stoliku kawowym leżało kilka torebek amfy. Matka siedziała
naprzeciwko mnie na kanapie i gapiła się pustym wzrokiem. Nie wiem, czy miała to gdzieś, czy
była zbyt nawalona, żeby obchodziło ją, co się dzieje. Ostatecznie to chyba nie ma większego
znaczenia.
Siedziała bez ruchu, kiedy policja zdarła ze mnie tego gościa. Wiedziałam już wtedy, że
opieranie się nie ma najmniejszego sensu. Najlepsze, co mogłam zrobić, to zniknąć, a jeśli nie
udało mi się zniknąć w szafie albo pod łóżkiem, to znikałam we własnej głowie. Miałam dziesięć
lat.
Tamten pierwszy dom dziecka przypominał mi podręczną szufladę. Wiecie, taką na
wszystkie drobiazgi, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Wszyscy byliśmy tam takimi
przypadkowymi drobiazgami niemającymi związku z żadnym z pozostałych. Łączyło nas tylko
to, że nie mieliśmy swojego miejsca.
Kilka dni po moim przyjeździe zjawiła się Willow, ładna, krótkowłosa blondyneczka
o udręczonym spojrzeniu. Niewiele się odzywała, ale pierwszej nocy przyszła do mojego łóżka,
ułożyła się między mną i ścianą i zwinęła w kłębek. Pojękiwała przez sen i błagała kogoś, żeby
przestał robić jej krzywdę. Nie musiałam się szczególnie głowić, co też jej się przydarzyło.
Strona 9
Od tamtej pory w miarę możliwości starałam się nią opiekować, choć była ode mnie
zaledwie rok młodsza. Żadna z nas nie miała w sobie siły, z którą należałoby się liczyć – ot, dwie
małe, skrzywdzone dziewczynki, które zdążyły się już nauczyć, że zaufanie to ryzykowna
sprawa – ale Willow zdawała się jeszcze bardziej krucha niż ja, jakby najdrobniejsza przykrość
mogła rozłożyć ją na łopatki. Brałam więc na siebie winę i przyjmowałam karę, jeśli coś
przeskrobała. Pozwalałam jej spać ze mną co noc i opowiadałam jakąś historię, usiłując odgonić
demony. Nie zostałam obdarzona wieloma talentami, ale potrafiłam opowiadać historie, więc
splatałam dla Willow wątki, by mogła coś z tego wszystkiego zrozumieć. Szczerze mówiąc,
opowieści te służyły i jej, i mnie. Ja też próbowałam zrozumieć.
Przez lata ze wszystkich sił starałam się troszczyć o tę dziewczynę. Bóg mi świadkiem.
Ale choć robiłam, co mogłam, nie byłam w stanie uratować Willow. Nie sądzę, by ktokolwiek
mógł, bo smutna prawda była taka, że sama Willow nie chciała, by ktoś ją ratował. We
wczesnych latach nauczono ją, że nie da się jej pokochać, karmiła więc tym kłamstwem swoją
duszę tak długo, aż stało się sednem jej życia. To dlatego dokonywała takich, a nie innych
wyborów i dlatego złamała tyle serc, w tym moje.
Miesiąc później w naszym domu pojawił się jedenastoletni chłopiec, wysoki, chudy,
gniewny dzieciak o imieniu Leo, który na pytania naszych zastępczych rodziców odburkiwał
„tak” lub „nie” i prawie nigdy nie patrzył nikomu w oczy. Kiedy do nas przyjechał, miał jedną
rękę w gipsie, blednące, żółtawe sińce na twarzy i coś, co przypominało ślady po palcach na szyi.
Sprawiał wrażenie wściekłego na świat i intuicja podpowiadała mi, że ma powody do takich
odczuć.
Leo… Leo. Wiem jednak, że nie mogę o nim myśleć. Nie pozwalam myślom zbaczać
w tym kierunku, bo to zbyt bolesne. Mimo wszystkiego, co w życiu przeszłam, tylko o nim nie
jestem w stanie dłużej myśleć. Zajmuje miejsce w mojej przeszłości i tam go pozostawiam.
Z zamyślenia wyrywa mnie pastor, dając znak, żebym podeszła i wygłosiła mowę
pogrzebową. Niestety Willow nie miała przyjaciół wśród ludzi, którzy w niedzielę wygrzebują
się z wyrka o dziewiątej rano, więc publikę mam niewielką, a co najmniej połowa wygląda, jakby
była na kacu, jeśli nie nadal pijana. Staję za pulpitem twarzą do zgromadzonych i wtedy właśnie
go dostrzegam – opiera się o drzewo parę metrów za resztą towarzystwa. Jego widok w tym
miejscu mnie zaskakuje. Byłam pewna, że dziś mnie nie śledzi. Ale jakim cudem i po co by się tu
znalazł, gdyby za mną nie jechał? Wiem na pewno, że nigdy nie widziałam go w pobliżu Willow.
Zapamiętałabym go. Przez moment wpatruję się w mojego tajemniczego stalkera, a on patrzy mi
prosto w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nasze spojrzenia napotykają się po raz
pierwszy. Potrząsam lekko głową, żeby powrócić do chwili obecnej, i zaczynam mówić.
– Dawno, dawno temu anioły wysłały wyjątkową, śliczną dziewczynkę do odległej
krainy, by wiodła tam urocze życie, pełne miłości i szczęścia. Dziewczynkę nazywano
Kryształową Księżniczką, bo jej śmiech przypominał dźwięk kryształowych dzwoneczków, które
wisiały na bramach nieba i podzwaniały, gdy witano w nich nową duszę. Imię to pasowało do
niej również dlatego, że była bardzo wrażliwa, kochała niezwykle mocno, a jej serce łatwo było
złamać. Podczas przygotowań do wyprawy jeden z nowych aniołów popełnił jakiś błąd.
Zapanował zamęt, a Kryształową Księżniczkę wysłano do miejsca, które nie było jej
przeznaczone: do mrocznej, brzydkiej krainy rządzonej głównie przez gargulce i inne złe
stworzenia. Kiedy jednak dusza zajmie miejsce w ludzkim ciele, stanu tego nie da się odwrócić.
Choć anioły głośno rozpaczały nad losem czekającym Kryształową Księżniczkę, nie mogły
zrobić nic prócz opiekowania się nią i wskazywania jej właściwej drogi, z dala od terytoriów
gargulców i złych istot. Niestety wkrótce po przybyciu Kryształowej Księżniczki do owej krainy
okrucieństwo otaczających ją bestii pozostawiło pierwszą, potężną rysę na jej kruchym sercu.
Strona 10
I choć wiele nie tak złych stworzeń próbowało kochać księżniczkę, gdyż była przepiękna
i nietrudno ją było pokochać, serce pękało w dalszym ciągu, aż rozpadło się na dobre.
Księżniczka zamknęła oczy po raz ostatni, myśląc o wszystkich potworach, które okrutnie ją
traktowały i sprawiły, że jej serce ostatecznie rozpadło się na drobne kawałeczki. Ale nie do
bestii, nawet najbardziej obłąkanych, należy ostatnie słowo. Anioły, zawsze w pobliżu, spłynęły
z góry i poniosły Kryształową Księżniczkę do nieba, gdzie na powrót skleiły jej złamane serce.
Odtąd nikt już nie mógł mu zagrozić. Księżniczka otwarła oczy, uśmiechnęła się promiennie
i dźwięcznie roześmiała. Jej śmiech, jak zawsze, przypominał odgłos kryształowych
dzwoneczków. Księżniczka nareszcie znalazła się w domu.
Wracając na miejsce między zgromadzonymi, z których część wygląda na obojętnych,
a część na nieco skonsternowanych, zerkam na mężczyznę opartego o drzewo. Wygląda, jakby
zamarł ze spojrzeniem utkwionym we mnie. Marszczę lekko brwi. Znałam Willow, więc jestem
prawie pewna, że jego obecność nie wróży nic dobrego. Rany, może była komuś winna
pieniądze? Facet śledził mnie, żeby się zorientować, czy jestem osobą, od której może wyciągnąć
forsę? Znów marszczę brwi. Na pewno nie. Chyba widać wyraźnie po jakichś trzydziestu
sekundach, że w moim portfelu, hmm, hula wiatr.
– Nie jestem pewna, o czym to było, ale ładnie mówiłaś – stwierdza z uśmiechem Sherry,
współlokatorka Willow, odciągając mnie na bok i przelotnie ściskając.
Mówiąc „współlokatorka”, mam na myśli osobę, do której Willow wbijała, kiedy akurat
nie pasożytowała na którymś ze swoich kochasiów.
Sherry jest trochę szorstka i wygląda na jakieś dziesięć lat więcej, niż ma naprawdę. Jej
włosy są utlenione na blond z paroma centymetrami ciemnych, obficie przeplatanych siwizną
odrostów. Dekolt ma za duży nie tylko jak na pogrzeb, ale nawet jak na taniec go-go. Jej skóra
jest chropowata i przesadnie opalona, a twarz pokrywa gruba warstwa makijażu. Całości
dopełniają buty na koturnach à la striptizerka. Mimo jednak niezliczonych modowych wpadek
ma dobre serce i cholernie starała się przyjaźnić z Willow. Ale przerobiła tę samą lekcję co ja
i nauczyła się, że jeśli ktoś ma zapędy autodestrukcyjne, niewiele można zrobić, by im zapobiec.
Kiedy zerkam ponownie, mężczyzny już nie ma.
Strona 11
Rozdział trzeci
Na cmentarz przyjechałam autobusem, ale do mieszkania odwozi mnie Sherry.
– Odzywaj się, skarbie! – woła, a ja wyskakuję z samochodu, dziękuję i macham na
pożegnanie.
Wbiegam do środka i pospiesznie przebieram się z czarnej sukienki bez rękawów
i szpilek w uniform, który noszę do głównej pracy. W ciągu dnia pracuję jako pokojówka
w Hiltonie, a dorywczo jako kelnerka w firmie cateringowej, głównie w weekendowe wieczory
lub kiedy jestem potrzebna. Nic nadzwyczajnego, ale robię, co trzeba, żeby opłacić rachunki.
Zarabiam sama na siebie i jestem z tego dumna. W dniu, kiedy skończyłam osiemnaście lat,
wiedziałam, że pokażą mi drzwi domu zastępczego, w którym mieszkałam, co jednocześnie mnie
ekscytowało i śmiertelnie przerażało. Wreszcie przestawałam być częścią systemu, mogłam
ustalać własne reguły i kierować swoim losem, ale byłam też bardziej samotna niż kiedykolwiek
do tej pory, bez rodziny, bez wsparcia, bez zagwarantowanego dachu nad głową i trzech
posiłków dziennie. Przez jakiś czas musiałam się mierzyć z atakami paniki. Ale teraz, po czterech
latach, radzę sobie całkiem nieźle. Choć pewnie „całkiem nieźle” dla różnych osób oznacza różne
rzeczy. To chyba dość subiektywna sprawa.
Nie chodzi o to, że nie chcę niczego więcej. Wiem, że w większości spraw, w tym
w kwestii ambicji, jestem dość zachowawcza. Wydaje mi się jednak, że zaczęłam życie od takiej
dawki dramatów i smutków, która wystarczy mi na całe życie, i może bezpieczeństwo jest nudne,
ale też upragnione przez kogoś, kto go nigdy nie zaznał. Dlatego na razie jestem zadowolona.
Wyskoczywszy z autobusu w centrum miasta, ruszam szybkim krokiem w stronę wejścia
dla pracowników, by podbić kartę. Przygotowuję wózek ze środkami czystości i jadę na
najwyższe piętro, na którym mieszczą się penthausy. Pukam lekko, a kiedy nie słyszę
odpowiedzi, otwieram drzwi własną kartą. Wprowadzam wózek do środka i rozglądam się po
apartamencie. Wygląda na zwolniony, zaczynam więc zdejmować pościel. Pogłaśniam iPoda
i śpiewam do wtóru z Rihanną. Uśmiecham się i kręcę tyłkiem, układając świeże prześcieradło na
podwójnym łóżku. To właśnie lubię w swojej pracy. Mogę zatracić się w myślach, a sprzątanie
staje się jednostajną czynnością gdzieś w tle. Wyciągam świeżą poszwę na kołdrę i zaczynam
oblekać, kiedy kątem oka dostrzegam ruch. Odwracam się błyskawicznie, wydając z siebie
zduszony okrzyk zaskoczenia. Za moimi plecami stoi mężczyzna, oparty swobodnie o framugę
drzwi. Na jego ustach błąka się uśmieszek. Z zażenowaniem wyjmuję słuchawki z uszu i mrugam
gwałtownie.
– Najmocniej przepraszam – mówię. – Nie sądziłam, że ktoś tu jest. Z przyjemnością
wrócę później.
Popycham wózek w stronę drzwi. Mężczyzna nieoczekiwanie podchodzi do mnie i łapie
za rączkę wózka.
– Nie trzeba. Właśnie wychodziliśmy. Podziwiałem tylko przedstawienie.
Z zadowoloną miną przebiega leniwie wzrokiem po moim ciele, od stóp do piersi. Ze
wstydem przestępuję z nogi na nogę. Uśmiecham się niepewnie, kiedy spogląda mi w oczy,
i wtedy do pokoju wchodzi kobieta. Jest piękna, ma idealnie ułożone blond włosy i nieskazitelny
makijaż. W jednej chwili ogarnia mnie onieśmielenie. Kiwam głową na powitanie i ruszam
w kierunku drzwi.
– Wrócę później – mamroczę, ale oboje również zmierzają do wyjścia.
Kobieta rzuca:
– Nie trzeba, właśnie wychodziliśmy. Zostań i dokończ. – Zarzucając na ramiona kurtkę,
Strona 12
posyła mi pogardliwe spojrzenie i dodaje: – I nie zapomnij o opróżnieniu kosza. Dziewczyna,
która była tu ostatnio, tego nie zrobiła.
Mężczyzna uśmiecha się do niej i klepie ją po tyłku, na co ona chichocze.
Gdy drzwi się za nimi zamykają, stoję bez ruchu przez dobrą minutę, próbując odzyskać
beztroskie samopoczucie. Ale mój nastrój uległ nagłej zmianie i ogarnia mnie melancholia, nad
którą nie mam ochoty się zastanawiać.
Kończę zmianę, a kiedy podbijam kartę, moja koleżanka Nicole wybiega za mną i podbija
swoją.
– Cholerne brudasy z dwunastego piętra – złości się. – Słowo daję, można by pomyśleć,
że niektórzy goście wychowali się w oborze. Dwie godziny zajęło mi uprzątnięcie trzech pokoi
na piętrze. Obrzydliwe. Nawet nie pytaj. Przez to odbiorę Kaylee z opóźnieniem. Idziesz ze mną
na przystanek? Samochód mam u mechanika. – Mówiąc to, bierze swoje okrycie.
Uśmiecham się do niej i narzucam na siebie kurtkę. Razem zmierzamy do wyjścia.
– Może stworzymy listę „próśb obsługi hotelowej”, którą będziemy wręczać przy
meldowaniu? – rzucam z sarkazmem.
– Tak! Numer jeden: na litość boską, zawiń zużyty kondom w papier toaletowy i umieść
w koszu na śmieci. Zdrapywanie pańskiej zaschniętej… wydzieliny z dywanu, po tym jak gumka
wylądowała pod łóżkiem, dalece wykracza poza moje obowiązki.
Pędzimy na przystanek, a ja wydaję z siebie taki odgłos, jakbym wymiotowała, mimo to
się śmieję.
– Dobra – mówię dalej. – Numer dwa, proszę nie obcinać paznokci w łóżku. Wolałabym
uniknąć deszczu ścinków, kiedy strzepuję państwa kołdrę, a potem chodzenia na czworakach, by
wyzbierać je wszystkie z podłogi.
– O matko! Naprawdę? Bydlaki! – Woła, ale też się śmieje.
Właśnie podjeżdża autobus, więc ściskam ją pospiesznie na pożegnanie i mówię:
– Do zobaczenia w środę wieczorem!
Ruszam na przystanek po drugiej stronie ulicy.
Nicole zawsze rozwesela mnie swoim beztroskim sposobem bycia i poczuciem humoru.
Jest żoną naprawdę świetnego gościa o imieniu Mike i mamą czteroletniej Kaylee. Mike jest
elektrykiem i dobrze zarabia, ale Nicole pracuje jako pokojówka kilka dni w tygodniu, żeby
trochę dorobić i, jak twierdzi, zwiększyć swój budżet na buty. Ma bzika na ich punkcie, im
wyższy obcas, tym lepiej. Nie mam pojęcia, jak w niektórych w ogóle chodzi.
Poznałyśmy się trzy lata temu w pracy i wkrótce potem zaprzyjaźniłyśmy się. Jadam
u niej i Mike’a kolację co najmniej raz w tygodniu. Uwielbiam spędzać czas z nimi i Kaylee,
chłonę radość i spokój, jakie daje kochająca rodzina, choć nie robimy nic specjalnego – po prostu
jemy wspólny posiłek i spędzamy razem wieczór. Oni nie w pełni pojmują, że dla mnie kolacja
w gronie bliskich to spełnienie marzeń. To coś, czego nigdy nie miałam.
Nicole i Mike wiedzą, że dorastałam w rodzinie zastępczej, ale niewiele więcej. To
dobrzy, pracowici ludzie, którzy mieszkają w uroczym dwupokojowym domku w przyzwoitej
dzielnicy, i nie chcę fundować im historii o uzależnieniach od narkotyków, alfonsach
i molestowaniu. Nie są naiwni i zdają sobie sprawę, że takie rzeczy się dzieją, ale są dla mnie jak
klosz ochronny, bezpieczne miejsce z dala od tamtego świata, i chcę, żeby tak zostało.
Wyjmuję powieść i zaczynam czytać, a autobus rusza. Tak się zaczytałam, że niemal
przegapiam przystanek, i wyskakuję w ostatniej chwili, przeciskając się między zamykającymi
się drzwiami. Idę pięć przecznic do swojego budynku, po czym wchodzę do środka, kręcąc głową
na widok wyłamanego zamka. Znowu! Dobra, może poziom zabezpieczeń nie należy do
szczególnie wysokich, ale całkiem tu czysto, a na tyłach mam słoneczny balkon, na którym mogę
Strona 13
hodować w skrzynkach kilka drzewek owocowych i trochę kwiatków w doniczkach. Czasem
siadam tam wieczorem z książką i czuję się usatysfakcjonowana. To mi wystarcza.
Jestem lekko zawiedziona, że mój stalker ma dziś wolne. Zdaję sobie sprawę, że to nie
najzdrowsza z możliwych myśli, ale i tak się do siebie uśmiecham.
Stoję pod prysznicem dłużej, niż powinnam. Ciepła woda nie jest za darmo, ale dziś
pozwalam sobie na tę namiastkę luksusu. Jeszcze nie miałam okazji opłakać Willow.
– Spoczywaj w pokoju, księżniczko – szepczę, a woda spływa po mnie, mieszając się ze
łzami.
Po chwili wychodzę i owijam się ręcznikiem.
Wkładam czarne spodnie do jogi, fioletowy top sportowy i obszerną ciemnopopielatą
bluzę, która spada mi z ramienia, po czym wlokę się do kuchni, żeby przygotować sobie kolację.
Podgrzewam domową zupę jarzynową, którą ugotowałam parę dni temu, i opiekam kromkę
chleba. Zupy zostaje mi tyle, żeby napełnić mały pojemnik na żywność, więc nalewam ją, po
czym idę korytarzem do mieszkania pani Jenner i cicho pukam. Kiedy otwiera, uśmiecham się
i mówię:
– Jadła już pani? Jeśli nie, to mam porcję zupy jarzynowej własnej roboty.
Uśmiecha się szeroko i odpowiada:
– Jesteś taka kochana, skarbie. Bardzo ci dziękuję.
Odwzajemniam jej uśmiech.
– Bardzo proszę. Dobrej nocy.
W kuchni nakładam własną kolację na tacę i zabieram ją do pokoju. Siadam na podłodze
i zaczynam jeść, opierając się o dwuosobową sofę. Kawalerka nie pozwala na bogate
umeblowanie, ale to nie szkodzi, bo przecież nie zapraszam gości. Wrzucam do odtwarzacza
DVD Skazanych na Shawshank, jeden z moich ulubionych filmów, i wciskam play. Nie wydaję
pieniędzy na kablówkę, więc polegam na płytach, które kupuję na wyprzedażach garażowych, ale
zazwyczaj i tak wolę czytać, więc wszystko gra.
Po uprzątnięciu naczyń zasypiam przy filmie, a kiedy wreszcie docieram do łóżka, jest już
po północy.
Budzik dzwoni o siódmej, więc zwlekam się i ubieram w strój do biegania. Poranek jest
chłodny, wkładam nauszniki i polarową kamizelkę. Przez minutę czy dwie rozciągam się pod
domem, a kiedy ruszam ulicą, mój oddech zmienia się w białe obłoczki. Zaciskam dłoń na kluczu
od mieszkania, który mam w kieszeni, tak jak uczył nas instruktor samoobrony na kursie, który
robiłam w college’u. To mnie uspokaja. Trzymam go mocno, dopóki nie wbiegnę na gęściej
zaludnioną alejkę, po czym zapinam kieszeń z kluczem w środku, zakładam słuchawki i włączam
iPoda. Pokonuję swoje pięć kilometrów i wracam do domu, czując się silna i pełna energii.
Biorę krótki prysznic, suszę swoje długie, ciemne włosy, związuję je w kucyk i wkładam
znoszone dżinsy i obszerny szary sweter. Mam dziś wolne, więc zamierzam trochę ogarnąć
mieszkanie, wybrać się do biblioteki i resztę dnia spędzić na balkonie pod kocem z książką
i kubkiem herbaty. Przechodzi mi przez myśl, że ten plan jak nic kwalifikuje mnie do
wcześniejszej emerytury. Podczas gdy inne dwudziestodwulatki śpią do późna, żeby wypocząć
przed wieczorem w klubie, ja inwentaryzuję swoją kolekcję herbat. Taa…
Pół godziny później, pościeliwszy łóżko i ogarnąwszy pobieżnie mieszkanie, ruszam ulicą
w kierunku miejscowej biblioteki, kiedy dostrzegam ciemnosrebrne bmw zaparkowane pod
sąsiednim domem. Nie znam się na autach, ale zauważam model, M6. Uśmiecham się lekko pod
nosem. Dziś na służbie, jak widzę.
Docieram do biblioteki i spędzam tam jakąś godzinę, wybierając zestaw książek na
najbliższy tydzień. Mam cztery powieści, książkę kucharską z przyjaznymi kieszeni przepisami
Strona 14
i coś na temat drugiej wojny światowej. Może nie stać mnie w tej chwili na college, ale wiedzę
mam na wyciągnięcie karty bibliotecznej i każdego tygodnia dobieram sobie nowy temat.
W drodze powrotnej dostrzegam mojego stalkera: wysokiego, smagłego mężczyznę
idącego spacerkiem parę metrów za mną i udającego, że rozmawia przez telefon.
Podejmuję decyzję. Mijam własne mieszkanie i nieco przyspieszam kroku, a kiedy
skręcam za róg, puszczam się biegiem i wpadam w mały zaułek. Biegnę nim w nadziei, że
wyłonię się na głównej ulicy za plecami mężczyzny.
Kiedy skręcam, brak mi tchu. Idę pospiesznie przed siebie i zerkam za róg. Zgodnie
z oczekiwaniem stoi pośrodku ulicy wyraźnie zdezorientowany, nie mając pojęcia, gdzie się
podziałam. Skradam się, a gdy staję tuż za nim, mówię głośno:
– Niegrzecznie tak śledzić nieznajomych!
Odwraca się gwałtownie i odskakuje w tył, wciągając głośno powietrze. Oczy ma
wybałuszone.
– Jezu! Śmiertelnie mnie wystraszyłaś!
– Ja wystraszyłam ciebie? – pytam z niedowierzaniem, wbijając w niego wściekłe
spojrzenie. – To ty mnie śledzisz jak jakiś zbok. – Przechylam głowę na bok. – Tak przy okazji,
wskazówka: jeśli zamierzasz kogoś śledzić, powinieneś mniej się z tym obnosić. Na przykład –
wymachuję ręką w jego kierunku – sterczenie na środku ulicy i wgapianie się w ofiarę na ogół cię
zdradzi. – Mrużę oczy.
Milczy, przyglądając mi się bacznie, z lekko rozdziawionymi ustami. Te usta… są
naprawdę ładne! Nie, nie daj się rozkojarzyć, Evie! To może być seryjny zabójca,
a w najlepszym razie kompletny świr.
Opieram ręce na biodrach.
– Ale nic się nie martw. Jestem pewna, że jeśli się przyłożysz, to pójdzie ci lepiej. Może
jest jakiś filmik instruktażowy czy coś, co mógłbyś wypożyczyć… może książka na ten temat?
Jak zostać obleśnym prześladowcą dla opornych? – Unoszę brew.
Stoi nieruchomo i wpatruje się we mnie bez słowa przez dłuższą chwilę, a potem
wybucha śmiechem.
– A niech mnie, naprawdę niezłe z ciebie ziółko!
W jego głosie słychać podziw. A jego śmiech… Rany, jego śmiech jest naprawdę
przyjemny!
Przyglądam mu się przez chwilę. Dobry Boże, już wcześniej uważałam, że jest
przystojny, ale z bliska po prostu powala. Ta mocna szczęka, prosty nos, ciemnobrązowe brwi…
Jeśli jest w nim coś niedoskonałego, to chyba to, że jest troszkę zbyt doskonały, o ile to w ogóle
możliwe. Jest wysoki, barczysty i bardzo męski, a jego szczękę zdobi cień zarostu, który wygląda
na zostawiony celowo. Kiedy tak się śmieje, to słowo daję, że kawałek mojej duszy, ta część,
która skrywa tajemnice nawet przede mną, usiłuje wyrwać się w jego kierunku, jakby jego radość
związana była z moim sercem niewidzialną nicią. Wariactwo. Nawet go nie znam.
– Dobra – mówię. – Koniec żartów. Czemu za mną łazisz?
Mrużę oczy, ale szczerze mówiąc, wcale się nie denerwuję. Ten mężczyzna sprawia
wrażenie zupełnie niegroźnego, wiem to, bo miałam do czynienia ze wszelkimi przejawami
ludzkiego skurwysyństwa. Można powiedzieć, że jestem ekspertką w tej dziedzinie.
Wtedy on robi coś, co kompletnie wytrąca mnie z równowagi. Przeczesuje palcami gęste,
karmelowo-brązowe włosy, opuszcza głowę, tak że musi podnosić na mnie wzrok, i unosi brwi.
Jego spojrzenie zdradza niepewność, a jednocześnie jest cholernie seksowne. Aż kręci mi się
w głowie. To jego karta przetargowa. Założę się, że niejedna pod jego wpływem zrzuciła ciuchy.
Nieznajomy się odzywa, a ja natychmiast otrząsam się z rozmarzenia.
Strona 15
– Tak bardzo rzucałem się w oczy?
Ma tyle przyzwoitości, żeby sprawiać wrażenie zażenowanego. Robi krok w moją stronę.
Ja robię krok w tył. Zatrzymuje się.
– Nie zrobię ci krzywdy – mówi.
Brzmi to tak, jakby mój brak zaufania bardzo go ranił. Poważnie? Czy mam mu znów
przypomnieć, że jest stalkerem? Tak naprawdę wcale się go nie boję, ale nie znam go,
a zachowanie zdrowego dystansu od nieznajomego jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
– Owszem, tak bardzo rzucałeś się w oczy. Przestań ze mną pogrywać. Chcę wiedzieć,
czemu mnie śledzisz.
Wygląda, jakby rozważał, czy udzielić mi odpowiedzi. Potem patrzy mi prosto w oczy
i mówi łagodnie:
– Znałem Leo. Prosił, żebym zobaczył, jak ci się wiedzie.
Strona 16
Rozdział czwarty
Mój świat hamuje z piskiem opon, zamieram i szczęka mi opada.
– Co? – pytam schrypniętym głosem.
To jedno imię sprawia, że rozpadam się na kawałki. Biorę się jednak w garść.
Nieznajomy nie musi tego wiedzieć. Prostuję się i pytam pewniejszym głosem:
– Co to znaczy, że znałeś Leo? – Nie daję po sobie poznać, że obawiam się znaczenia
czasu przeszłego.
Oczywiście tysiące razy zastanawiałam się, czy coś nie przydarzyło się Leo.
Przekonywałam samą siebie, że musiało mu się coś stać, skoro przez tyle lat się ze mną nie
skontaktował i skoro złamał obietnicę, że napisze do mnie, gdy tylko dotrze do San Diego. Przez
pierwszych parę miesięcy w moim umyśle powstały setki scenariuszy, tłumaczących, czemu ten
piękny chłopiec zniknął z mojego życia. Wypadek samochodowy w drodze z lotniska?
Znalezienie po przyjeździe złodzieja w domu?
Kiedy miałam szesnaście lat, poszłam do biblioteki i przewertowałam kalifornijskie
gazety z tygodnia, w którym się przeprowadzał, w poszukiwaniu jakichkolwiek wiadomości na
temat przedwczesnego zgonu matki, ojca i ich nastoletniego syna. Bezowocne poszukiwania
przynosiły zarówno ulgę, jak i frustrację.
Założyłam raz nawet fałszywe konto na Facebooku, żeby poszukać jego profilu, ale nic
nie znalazłam. Sama też nie miałam konta. Zbyt wiele osób z mojej przeszłości mogłoby
próbować się ze mną kontaktować, a tego z całą pewnością nie potrzebowałam.
Problem polegał na tym, że za mało wiedziałam na temat nowej rodziny Leo, by mieć
jakiś punkt zaczepienia. Ojciec adopcyjny podobno pracował w szpitalu, ale nie miałam pojęcia,
czy jako lekarz czy na przykład pracownik administracji. Ta informacja, miasto, do którego się
przenosili, oraz imię i wiek Leo były wszystkim, czym dysponowałam.
Miałam jedynie komputer biblioteczny i mikrofiszki z archiwalnymi wydaniami gazety,
nic więc dziwnego, że nie zaszłam za daleko.
Po nieudanych próbach znalezienia jakichkolwiek informacji na jego temat
poprzysięgłam, że przestanę sobie tym ciągle zawracać głowę. To było zbyt bolesne. W swoje
osiemnaste urodziny, w dniu, w którym zgodnie z obietnicą miał po mnie wrócić, zamknęłam
oczy i wyobraziłam go sobie, jak uśmiecha się do mnie na dachu pod zimowym niebem. Wtedy
właśnie zamknęłam go we wspomnieniach.
Podnoszę wzrok i widzę, że mężczyzna przygląda mi się badawczo ze zmarszczonymi
brwiami, ale nie zbliża się już do mnie ani nie próbuje mnie dotknąć. Odwracam się i podchodzę
do znajdujących się niedaleko za mną stopni ganku, siadam i biorę głęboki oddech. Nogi mam
jak z waty. Powtarzam pytanie:
– Co to znaczy, że znałeś Leo?
Podchodzi do mnie powoli i wskazuje na drugi koniec schodka, na którym siedzę, bez
słów pytając, czy pozwolę mu zająć miejsce obok siebie. Kiwam głową. Siada na drugim końcu
schodów, o jeden stopień niżej ode mnie, obraca się nieco w moją stronę, po czym pochyla do
przodu i opiera łokcie na umięśnionych udach. Czuję zapach jego wody kolońskiej – czysty,
leśny, wspaniały. Mężczyzna wzdycha i mówi:
– Leo zginął w zeszłym roku w wypadku samochodowym. Byliśmy przyjaciółmi,
graliśmy w szkole w jednej drużynie. Wszyscy sądziliśmy przez kilka dni, że przeżyje, ale nie.
Odwiedziliśmy go grupką, odciągnął mnie na bok i opowiedział o tobie parę słów. Kazał mi
przyrzec, że sprawdzę, czy wszystko u ciebie w porządku, czy ułożyłaś sobie życie i jesteś
Strona 17
szczęśliwa. Wiedział, że przenoszę się tu, żeby pracować w firmie ojca, i że nie będę miał
trudności, żeby do ciebie zajrzeć.
Brwi ma ściągnięte, mówi powoli, jakby starał się udzielić mi informacji we właściwy
sposób. Coś też zachowuje przede mną w tajemnicy. Nie mam pojęcia, skąd to wiem, ale po
prostu wiem.
Czuję się odrętwiała i zdezorientowana, przez kilka minut milczę.
– Rozumiem. Co dokładnie opowiedział ci o mnie Leo? – pytam wreszcie, zerkając na
mężczyznę, który bacznie mi się przygląda.
– Tylko tyle, że poznał cię w domu dziecka i że byłaś dla niego kimś wyjątkowym.
Powiedział, że straciliście kontakt, ale zawsze się zastanawiał, jak ułożyło się twoje życie. I to
właściwie wszystko.
Nie odzywam się ani słowem, więc ciągnie:
– Przeprowadziłem się tu w czerwcu, ale zadomowienie się zajęło mi kilka miesięcy.
Dopiero niedawno wreszcie znalazłem czas, który zgodnie z obietnicą mogłem przeznaczyć na
bycie stalkerem.
Uśmiecha się, rzucając mi spojrzenie spod długich karmelowych rzęs. Ale jego uśmiech
jest teraz smutny. Niepewny.
Odwzajemniam go. Nie dam po sobie poznać, jak bardzo te słowa mnie zabolały.
„Straciliśmy kontakt”? I przez wszystkie te lata mieszkał sobie cały i zdrowy w San Diego i ani
razu do mnie nie napisał, nie zadzwonił ani w żaden sposób nie próbował się ze mną
skontaktować? Czemu? Nawet nie wiem, jak poradzić sobie z tym, że właśnie dowiedziałam się
o jego śmierci. Muszę wrócić do domu i zwinąć się w kłębek na parę godzin. Muszę to
przetrawić. Podnoszę się chwiejnie, a mężczyzna zrywa się na równe nogi. Wycieram wilgotne
dłonie o dżinsy.
– Przykro mi z powodu Leo – mówię wreszcie. – Raczej niewiele wiesz o łączącej nas
historii, ale Leo jest kimś, kto… złamał dane mi słowo. To stało się dawno temu i już o nim nie
myślę. Nie miał powodu wysyłać cię, żebyś sprawdził, jak się mam. Jeśli chciał wiedzieć, jak
ułożyło się moje życie, powinien był sam się ze mną skontaktować przed… no, przedtem. Mimo
to miło z twojej strony, że dotrzymałeś obietnicy danej przyjacielowi. Wykonałeś już swoje
zadanie. Żyję i mam się doskonale. Misja zakończona. Życzenie z łoża śmierci spełnione.
Zmuszam się do słabego uśmiechu, ale jestem niemal pewna, że przypomina raczej
grymas. Mężczyzna nie odwzajemnia go. Wygląda na zaniepokojonego.
– Nawiasem mówiąc, kogo mam przyjemność nazywać swoim osobistym stalkerem?
Teraz się uśmiecha, ale uśmiech nie obejmuje oczu.
– Jake Madsen – odpowiada, wciąż mi się przypatrując.
– Dobrze, Jake’u Madsenie, czyli stalkerze, na pewno już wiesz, że nazywam się Evelyn
Cruise. I wiesz, że mówią na mnie Evie.
Podaję mu rękę, a kiedy ją ściska, czuję delikatne wyładowania między moją skórą i jego,
i nagle moja osoba sprowadza się wyłącznie do dłoni. Wszystkie pozostałe części mojego ciała,
niedotykane przez Jake’a Madsena, przestały istnieć. Coś przedziwnego, zastanawiam się, czy on
też to poczuł. Sądząc po tym, jak wpatruje się w nasze dłonie i unosi kącik ust w nieznacznym
uśmiechu, to owszem. Wygląda na to, że jest między nami chemia. Wielkie zaskoczenie – kto
pozostałby nieczuły na chemię do mężczyzny o jego aparycji? Pewnie śmieje się w duchu
i myśli: „Kolejna? Naprawdę?”. Założę się, że kobiety na ulicy rozpływają się codziennie u jego
stóp. A to, że ja sama rozpływam się na ulicy u stóp tego mężczyzny, dopiero co się
dowiedziawszy, że miłość mojego życia przeniosła się na tamten świat, sprawia, że czuję się
bardzo, ale to bardzo zdezorientowana i potężnie spanikowana. Muszę już iść.
Strona 18
Wyswobadzam dłoń z uścisku, a kiedy to robię, on marszczy brwi i patrzy mi w oczy.
– Pa, Jake – mówię, odwracam się i ruszam do swojego mieszkania.
– Evie – woła, więc się obracam. – Będziesz za mną tęsknić, prawda? – Uśmiecha się.
– Wiesz, chyba będę. – Uśmiecham się lekko, odwracam i odchodzę pospiesznie do
domu.
Gdy tylko zamykam za sobą drzwi, osuwam się na podłogę, przyjmuję pozycję
embrionalną i płaczę za moim pięknym chłopcem, moim Leo. Moje łzy to łzy smutku i straty,
zdezorientowania i bólu. To łzy z powodu chłopca, którego straciłam, i chłopca, który mnie
odrzucił. Przez tyle lat czułam się zła i zraniona, ale ogarnia mnie rozpacz na myśl, że Leo,
człowiek o pięknej duszy, nie stąpa już po tej ziemi, a ból wynikający z tej wiedzy jest niemal nie
do zniesienia.
W końcu zasypiam tam, gdzie leżę, ale wiem z własnego doświadczenia, że można płakać
nawet przez sen.
Strona 19
Rozdział piąty
Evie ma dziesięć lat, Leo jedenaście
Przygotowaniu kolacji zawsze towarzyszy hałas. Do mnie należy napełnienie wodą
dzbanków i przyniesienie dla wszystkich szklanek. Stoję przy zlewie i napełniam drugi z trzech
dzbanków, a reszta dzieciaków krząta się głośno wokół mnie, wykonując swoje kolacyjne
obowiązki. Wszyscy gadają, śmieją się, a starsze dzieci kłócą się między sobą.
Siadam przy stole na swoim miejscu. Dzisiejszy wieczór jest inny niż ostatnie, bo po mojej
lewej, na miejscu Alexa, dwunastolatka o wielkich uszach, siedzi nowy, posępny chłopiec, Leo.
Alex wyjechał trzy dni temu do bardziej stałego domu. To miejsce to w zasadzie rodzaj
przechowalni dla dzieci, które trzeba gdzieś szybko umieścić. Ostatecznie wszyscy wylądujemy
gdzie indziej.
Leo miał za zadanie podać serwetki i widzę, że ułożył je po prawej stronie, a powinny się
znaleźć po lewej. Wiem to, bo lubię czytać książki takie jak Ania z Zielonego Wzgórza czy
Domek na prerii, i to dzięki nim dowiaduję się rozmaitych rzeczy.
Kiedy siedzimy tak w oczekiwaniu, aż nasi rodzice zastępczy i ich dwie nastoletnie córki
ustawią na stole jedzenie, jedna z pozostałych podopiecznych, trzynastolatka o imieniu Allie,
z trądzikiem i boczkami wylewającymi się z najbardziej obcisłych spodni, jakie jej się udało
znaleźć, strzela we mnie groszkiem z miski, którą właśnie ustawiono na stole.
– Hej, szmato – szepcze, przeciągając słowa i wykrzywiając usta jak na jakimś
koszmarnym selfie. – Słyszałam, że twoja zdzirowata matka nie pojawiła się dziś w sądzie.
Pewnie była zajęta ssaniem komuś w zaułku kutasa za drobniaki. Niedaleko pada jabłko od
jabłoni.
Robię wielkie oczy i czuję pieczenie pod powiekami. Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się.
Wbijam wzrok w talerz.
W tym domu oczywiście nie ma żadnych tajemnic. Każdy, kto ma na to ochotę, może bez
trudu podsłuchać odbywające się w salonie rozmowy pracowników socjalnych z rodzicami
zastępczymi. A potem rozchodzą się plotki. Jesteśmy boleśnie świadomi wszystkich koszmarów,
które przeżyło każde z nas, by znaleźć się w tym tyglu rozpaczy.
Ja też znam tajemnice Allie. Wiem, że jej matka zmarła i że jej ojciec w zasadzie postradał
zmysły, nie mógł pracować ani zajmować się ani Allie, ani jej siostrą. Ale się nie odzywam.
Trzymam pod stołem rękę Willow, która siedzi na prawo ode mnie, a ona ściska łagodnie
moją dłoń i wbija wzrok we własny talerz.
– Ja tylko jestem szczera, Evie – mówi Allie, śmiejąc się, czemu towarzyszy nieprzyjemny
odgłos parsknięcia. – Lepiej dla ciebie, jeśli spojrzysz prawdzie w oczy.
Czemu każda okrutna osoba uważa się za uosobienie szczerości? Jakby należało im
podziękować, że zryli ci serce swoim szczególnym rodzajem prawdomówności.
Nie odpowiadam, a Allie wkrótce zajmuje się czymś bardziej interesującym niż ja i moje
milczenie.
Po chwili podnoszę wzrok i widzę, że chłopiec o imieniu Leo wpatruje się we mnie.
Spoglądam na niego, ale nie odwraca głowy.
– Czemu się na mnie gapisz? – syczę do niego, policzki mi płoną ze wstydu, że usłyszał
właśnie tę wymianę zdań.
Wpatruje się we mnie jeszcze przez chwilę, po czym wzrusza ramionami.
– Bo podoba mi się twoja twarz – odpowiada, ale teraz kącik jego ust drży
Strona 20
w półuśmiechu.
Wiem, że się ze mną droczy, ale nie w przykry sposób, i podoba mi się uczucie, które
wywołują we mnie jego słowa. Odwracam wzrok, również powstrzymując się od uśmiechu.