Arabski książę - Penny Jordan

Szczegóły
Tytuł Arabski książę - Penny Jordan
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Arabski książę - Penny Jordan PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Arabski książę - Penny Jordan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Arabski książę - Penny Jordan - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROZDZIA� PIERWSZY Katrina sta�a posrodku gwarnego, mieniacego sie kolorami, arabskiego bazaru, kiedy go ujrza�a. W�asnie targowa�a sie ze sprzedawca o haftowany jedwab, gdy cos zmusi�o ja do odwr�cenia g�owy. Stal po przeciwnej stronie waskiej alejki, ubrany w tradycyjna bia�a galabije. Promienie s�onca migota�y, odbijajac sie od przypietego do pasa ostrego, niebezpiecznie wygladajacego no.a. Straganiarz. widzac, .e przesta�a zwracac na niego uwage, obszed� ja i pobieg� wzrokiem za jej spojrzeniem. - Pochodzi ze szczepu Tuareg�w - poinformowa� uprzejmie. Katrina nic nie odpowiedzia�a. Przed przyjazdem do Zuranu przeczyta�a, .e Tuaregowie byli dzikim, wojowniczym plemieniem, kt�re w ubieg�ych wiekach wynajmowano i dobrze op�acano za przeprowadzanie karawan przez pustynie. Do dzis zachowali niezale.nosc, preferujac tradycyjny, nomadzki styl .ycia. W odr�.nieniu od wielu odzianych w galabije me.czyzn, jakich dotychczas widywa�a, ten by� czysty i schludnie ogolony. Obrzuci� ja wynios�ym spojrzeniem b�yszczacych, ciemnych oczu. Przywodzi� jej na mysl wspania�e, dzikie, drapie.ne zwierze, kt�rego nie mo.na oswoic ani zamknac w klatce miejskiej cywilizacji. Prawdziwy cz�owiek pustyni, .yjacy wed�ug w�asnego kodeksu moralnego. W rysach jego twarzy i sposobie bycia by�a widoczna wywo�ujaca lek, a jednoczesnie skupiajaca uwage arogancja. Mia� niebezpiecznie namietne usta! Przeszy� ja niekontrolowany, zmys�owy dreszcz. Nie przyjecha�a przecie. do pustynnego kr�lestwa Zuranu interesowac sie me.czyznami o namietnych ustach. Przyby�a tu z grupa naukowc�w zajmujacych sie badaniem miejscowej flory i fauny, upomnia�a sie w duchu. Nadal nie mog�a jednak oderwac od niego wzroku. Najwidoczniej nieswiadomy jej zainteresowania, rozglada� sie uwa.nie po ruchliwym bazarze. To by�a scena jak z arabskiej basni, pomysla�a. Gdyby us�ysza� to jej szef, Richard Walker, wysmia�by pogardliwie te fantazje. Nie mia�a ochoty jednak teraz o nim myslec. Pomimo .e w jasny spos�b dala mu do zrozumienia, .e nie jest nim zainteresowana, nie dawa� jej spokoju. Za ka.dym razem, kiedy odrzuca�a jego zaloty, stawa� sie nieprzyjemny i z�osliwy. Poza tym mia� przecie. .one. Samo wspomnienie umizg�w Richarda wystarczy�o, aby sprowadzic ja na ziemie. Skuli�a sie w cieniu straganu, gdzie natychmiast odnalaz�o ja spojrzenie nieznajomego. Jego wzrok spocza� na niej, co spowodowa�o, .e wycofa�a sie g�ebiej, w cien, nie zastanawiajac sie, dlaczego to robi. Grupa idacych g��wna aleja kobiet, odzianych w czarne hid.aby, na moment zas�oni�a nieznajomego. Kiedy oddali�y sie, ujrza�a go ponownie, ale ju. straci� zainteresowanie. Odwr�ci� sie i chwytajac luzny koniec chusty w kolorze indygo, kt�ra mia� okrecona wok� g�owy, naciagna� na twarz, pozostawiajac tylko szpare na oczy. By�o to tradycyjne nakrycie g�owy me.czyzn z plemienia Tuareg�w. Po chwili odwr�ci� sie do niej plecami i otworzy� znajdujace sie przed nim drzwi. Katrina zauwa.y�a, .e mia� szczup�e, opalone d�onie o smuk�ych palcach i zadbanych paznokciach. Zmarszczy�a w zadumie czo�o. Wiele wiedzia�a o plemionach nomad�w zamieszkujacych pustynie. Zna�a ich historie i zwyczaje. Dlatego tym bardziej uderzy� ja fakt, .e me.czyzna z plemienia Tuareg�w, wbrew wielowiekowej tradycji, ods�oni� publicznie twarz. Zdziwi�o ja, .e przedstawiciel dzikiego szczepu, rozpoznawalnego po charakterystycznych strojach w kolorze indygo, okreslanego mianem �b�ekitnych jezdzc�w", mia� d�onie, kt�rych nie powstydzi�by sie .aden arystokrata czy europejski biznesmen. Nie by�a chyba na tyle niemadra i naiwna, .eby wierzyc, .e ka.dy interesujacy nieznajomy ubrany w galabije jest arabskim ksieciem z bajki. Jednoczesnie, w g�ebi duszy, skrywa�a fantazje o namietnym seksie z takim w�asnie me.czyzna. Kiedy znikna� za drzwiami, wypusci�a z ulga wstrzymywany od d�u.szego czasu oddech. - Bierze pani? To wspania�y jedwab. Najwy.szej jakosci. I w bardzo dobrej cenie. Pos�usznie spojrza�a na materia�. By� cieniutki i delikatny, jasnob�ekitnym odcieniem idealnie pasowa� do jej jasnej karnacji i blond w�os�w. Poniewa. by�a teraz sama w miejscu publicznym, dla bezpieczenstwa mia�a w�osy dok�adnie upiete pod kapeluszem z szerokim rondem. Suknia z tak zwiewnego materia�u podkresla�aby kuszaco krag�osci jej cia�a. Mog�aby rozpuscic w�osy, a wtedy me.czyzna z oczami lwa spojrza�by na nia i... Katrina wypusci�a z rak jedwab, jakby nagle zacza� parzyc. Sprzedawca podni�s� go ura.ony. W g��wnej alei bazaru pojawi�a sie grupa umundurowanych me.czyzn, na ich widok gwarny t�um zacza� sie rozstepowac. Wojskowi zdzierali ze stragan�w zas�ony, trzaskali otwartymi drzwiami. Najwyrazniej kogos szukali, nic przejmujac sie, .e niszcza kupcom towar i .e moga skrzywdzic kogos z otaczajacego t�umu. Katrina nic bardzo rozumia�a, co sie dzieje, ale jej wzrok powedrowa� w kierunku drzwi, za kt�rymi znikna� nieznajomy. Umundurowani zr�wnali sie z nia. W budynku, po przeciwnej stronie uliczki, otworzy�y sie drzwi i na ulice wyszed� me.czyzna. Wysoki, ciemnow�osy, ubrany po europejsku, w spodniach khaki i lnianej koszuli. Katrina od razu go rozpozna�a. Otworzy�a szeroko oczy ze zdziwienia. Nieznajomy z plemienia Tuareg�w nagle sta� sie Europejczykiem. Odwr�ci� sie i ruszy� g��wna aleja. W�asnie mija� stragan, przy kt�rym sta�a, kiedy jeden z wojskowych zauwa.y� go i przepchna� sie obok niej. wo�ajac do niego po angielsku i zuransku: - St�j! Zauwa.y�a, jak spojrzenie me.czyzny nabiera hardosci. a jego oczy czujnie badaja okolice, jakby czegos szuka�y. Nagle jego wzrok spocza� na niej. - Tu jestes, kochanie! Ostrzega�em cie, .ebys sie nic oddala�a. Chwyci� ja mocno za nadgarstek, jego d�on zsune�a sie ni.ej, po czym spl�t� d�ugie palce z jej palcami, stwarzajac pozory intymnosci, jaka �aczy trzymajacych sie za rece zakochanych. Przez ca�y czas mocno sciska�, nie pozwalajac jej wyrwac d�oni. Na jego twarzy w miejsce wczesniejszego aroganckiego wyrazu pojawi� sie sztuczny usmiech. Zrobi� krok w jej kierunku. - Co pan... - wydusi�a zaskoczona. - Zacznij isc - wyszepta�, czarujac ja magnetycznym spojrzeniem, kt�re mog�oby zniewolic niejedna kobiete. Jej b�ekitne, �agodne oczy spochmurnia�y. Jak to mo.liwe, .e wykonywa�a bezwolnie polecenia obcego me.czyzny Przysuna� sie do niej i poczu�a w goracym, przesyconym wonia przypraw i orientalnych perfum powietrzu, subtelny zapach drogiej wody kolonskiej o cytrusowej nucie. Ca�a g��wna aleja wype�ni�a sie wojskowymi przeszukujacymi stoiska i okoliczne budynki. ?o�nierze przewracali stragany, niszczyli bezmyslnie towary, bez skrupu��w demolowali wszystko, co sta�o im na drodze. Znikna� nastr�j gwarnej radosci. Wok� rozbrzmiewa�y ostre, podniesione g�osy oraz jeki taranowanych przekupni�w i kupujacych. Zapanowa�a atmosfera leku. Na g��wna aleje, rozganiajac t�um. wtoczy� sie du.y terenowy samoch�d z przyciemnianymi szybami, po czym zatrzyma� sie posrodku. Otworzy�y sie drzwi i z auta wysiad� umundurowany me.czyzna z obstawa. Katrina rozpozna�a ministra spraw wewnetrznych Zuranu, kuzyna w�adcy panstwa. Targana sprzecznymi uczuciami, z. niepokojem spojrza�a na swego porywacza. Sadzac po zachowaniu, niewatpliwie mia� niejedno do ukrycia.. Prawdopodobienstwo, .e uzbrojeni, groznie wygladajacy me.czyzni w g��wnej alei zainteresuja sie jej osoba, a tym samym i nim, by�o raczej nik�e. Przestraszy�a sie raczej w�asnych podejrzen. Nieznajomy mia� w sobie tajemniczy, kuszacy urok. Zdecydowanym szarpnieciem postanowi�a mu sie wyrwac. Wyczu� jej ruch, wzmocni� uscisk i pociagna� ja dalej, w odleg�y zacieniony koniec alejki, gdzie by�o tak wasko i t�oczno, .e mimowolnie zosta�a przycisnieta do jego cia�a. Nie wiem, o co tu chodzi, ale... - zacze�a odwa.nie. - Cicho! - rzuci� jej do ucha pozbawionym emocji g�osem. Katrina zadr.a�a, co wyt�umaczy�a sobie szokiem i ogarniajacym ja lekiem. Absolutnie nie mia�o to zwiazku z bliskoscia silnego, doskonale zbudowanego me.czyzny. Us�ysza�a g�osne, przyspieszone bicie jego serca, jakby za chwile mia�o wyskoczyc mu z piersi. Czu�a na sk�rze ka.de uderzenie, zag�uszajace delikatny rytm jej w�asnego serca. Saczy�a sie w nia jego energia, jak gdyby jego serce pompowa�o sile .yciowa dla nich obojga. Nagle przeszy� ja dobrze znany b�l. Wr�ci�y wspomnienia. Taka by�a mi�osc miedzy jej rodzicami, bezgraniczna, niezmierzona, a. do smierci. Wydala z siebie cichy jek, nieartyku�owany wyraz osobistego, emocjonalnego leku. Jego reakcja by�a natychmiastowa i zdecydowana. Chwyci� ja za szyje, zas�oni� g�owa jej twarz, a jego usta uciszy�y s�owa protestu, zanim zda.y�a nabrac powietrza, aby je wykrzyczec. Smakowa� upa�em i pustynia, tysiacem obcych, nieznanych rzeczy. Nieznanych i niepokojaco podniecajacych. Z odraza musia�a sama przed soba przyznac, .e jej cia�o, wbrew woli, podda�o sie w�adzy instynkt�w. Rozchyli�a usta. Poczu�a przyspieszone bicie jego serca, a zaraz potem fale rozkoszy, kiedy rzuci� sie na nia jak drapie.nik, wykorzystujac przyzwolenie. Jego wargi przywar�y mocno do jej ust, rozniecajac w niej nieopisany .ar. Jego poca�unek stawa� sie coraz g�ebszy, .ada� odpowiedzi. Katrina nigdy wczesniej nie pomysla�a, .e mog�aby publicznie ca�owac sie z me.czyzna w tak intymny spos�b. A ju. na pewno nie z obcym. Prawie nie s�ysza�a, jak odje.d.a terenowy samoch�d ministra. Nieznajomy nie przerywa� namietnego poca�unku. Kiedy nagle wypusci� ja z objec, o ma�o sie nie przewr�ci�a. Podtrzyma� ja i po chwili bez s�owa znikna� w t�umie, pozostawiajac ja zagubiona i zszokowana. - Wasza wysokosc... - da�o sie s�yszec powitania, kt�rym towarzyszy�y niskie, pe�ne szacunku uk�ony, kiedy przechodzi� przez pa�ac kr�lewski, zmierzajac na spotkanie ze starszym przyrodnim bratem. Uzbrojeni stra.nicy, stojacy w progu sali audiencyjnej, otworzyli przed nim poz�acane dwuskrzyd�owe drzwi, pok�onili sie i wycofali. Xander stana� przed obliczem swego brata, sk�adajac g�eboki uk�on. Choc mieli tego samego ojca i choc wszyscy wiedzieli, jak ciep�ym uczuciem w�adca darzy� swego m�odszego brata, w oficjalnych sytuacjach, takich jak audiencja u kr�la, zawsze przestrzegali protoko�u. W�adca, widzac krewnego, natychmiast wsta� i da� znak, aby ten r�wnie. powsta� i zbli.y� sie do niego. - Ciesze sie, .e wr�ci�es. S�ysza�em o tobie wiele dobrego od przyw�dc�w wiekszosci panstw, bracie. Goraco chwala cie te. przedstawiciele ambasad. - Wasza wysokosc jest zbyt �askawy. Jestem szczerze wdzieczny za zaufanie, jakim zosta�em obdarzony, i za powierzenie mi zaszczytnego zadania, jakim by�o dobranie odpowiedniego, promujacego demokracje personelu w naszych ambasadach. To dla mnie prawdziwy zaszczyt m�c s�u.yc... Otworzy�y sie drzwi i wszed� lokaj, a za nim dwaj s�u.acy z taca aromatycznej, swie.o zaparzonej kawy. Obaj me.czyzni odczekali, a. ceremonia dobiegnie konca. - Chodzmy pospacerowac po parku - zaproponowa� kr�l, kiedy w koncu zostali sami. - Tam bedziemy mogli spokojnie rozmawiac. Na patio, na ty�ach sali audiencyjnej, za cie.ka ozdobna kotara znajdowa� sie porosniety bujna roslinnoscia kameralny ogr�d, o.ywiany szumem wody pluskajacej w licznych fontannach. Bracia, ubrani w nieskazitelnie bia�e galabije, ruszyli po wy�o.onej kolorowa mozaika scie.ce. - Tak jak podejrzewalismy - powiedzia� cicho Xander. kiedy zatrzymali sie przy ma�ym stawie z rybami. Przykucna�, ze stojacej na brzegu misy wzia� garsc pokarmu i wrzuci� do wody. - Nazir spiskuje przeciw tobie. - Masz niepodwa.alne dowody? - Jeszcze nie. ~ Xander zaprzeczy� ruchem g�owy. - Jak wiesz, uda�o mi sie przeniknac do dowodzonej przez El Khalida bandy rabusi�w i renegat�w. - Nedzny zdrajca! Zamiast byc tak pob�a.liwym, ju. dawno powinienem by� wsadzic go do wiezienia na reszte .ycia - parskna� ze z�oscia. - El Khalid nigdy nie wybaczy� ci. .e odebra�es mu ziemie i majatek, kiedy odkry�es jego oszustwa. Podejrzewam, .e Nazir obieca� mu. .e jesli pomo.e mu cie obalic, zwr�ci mu jego dobra. Domyslam sie r�wnie., .e Nazirowi chodzi o to, aby to El Khalida wiazano z buntem. On sam nie mo.e sobie pozwolic, aby �aczono go w jakikolwiek spos�b z twoim zab�jstwem. Musisz byc ostro.ny - doda�, marszczac brwi. Mam doskonala ochrone, nie boje sie, Nazir nienawidzi mnie od czas�w, kiedy bylismy dziecmi, ale nie osmieli sie mnie jawnie zaatakowac. - Szkoda, .e nie mo.esz go wygnac na zes�anie. - Nie mamy prawa nic zrobic bez konkretnych dowod�w, bracie - odpar� w�adca. - Jestesmy panstwem demokratycznym, po czesci dzieki twojej matce. Musimy przestrzegac prawa. Wspomnienie matki wywo�a�o na twarzy m�odego me.czyzny lekki grymas. Zosta�a zatrudniona w pa�acu jako guwernantka obecnego kr�la, a jego przyrodniego brata. By�a niezwyk�a kobieta o liberalnych pogladach, kt�re przekaza�a swemu uczniowi. Zakocha�a sie w jego ojcu. kt�ry odwzajemni� jej mi�osc. Xander by� owocem tego zwiazku, nigdy nie by�o mu dane poznac matki. Zmar�a w miesiac po jego urodzeniu. Bedac na �o.u smierci, wymog�a na jego ojcu obietnice, .e wychowa ich syna w szacunku i w zgodzie z dziedzictwem kulturowym, jakie wnios�a od ich rodziny. S�owo zosta�o dotrzymane. Zanim Xander obja� posade ambasadora Zuranu, by� kszta�cony w Europie i w Ameryce. - Nara.asz sie na du.e ryzyko - ostrzeg� w�adca. - Jako tw�j brat, a zarazem kr�l, otwarcie m�wie, .e mi sie to nie podoba. Xander wzruszy� lekcewa.aco ramionami. - Przecie. ustalilismy, .e nie mamy nikogo, komu moglibysmy w pe�ni zaufac. Poza tym niebezpieczenstwo wcale nie jest tak wielkie. El Khalid przyja� mnie, kupujac historyjke o tym, .e jestem odrzuconym przez w�asne plemie Tuaregiem, skazanym na wieczny ostracyzm. Udowodni�em mu moje umiejetnosci. W zesz�ym tygodniu napadlismy na karawane kupiecka i zrabowalismy ca�y towar. - Kim oni byli? spyta� kr�l, marszczac czo�o. Musze dopilnowac, aby zrekompensowano im straty choc dziwne, .e nikt nie zwr�ci� sie do mnie ze skarga, .e zosta� ograbiony. Jestem przekonany, .e tego nie zrobia. Zatrzymalismy ich na pustkowiu, za granica Zuranu, niedaleko bazy El Khahda. Wiezli fa�szywe pieniadze! - To wyjasnia wszystko. El Khalid che�pi sie, ze pracuje dla bardzo wa.nej osobistosci. Jednak dotychczas nie zauwa.y�em, aby Nazir lub ktokolwiek z jego ludzi sie z nim kontaktowa�. Jesli jest tak, jak podejrzewam, i Nazir bedzie chcia� zamordowac cie podczas publicznego wystapienia podczas obchod�w narodowego swieta, beda musieli sie wkr�tce spotkac. El Khalid rozg�asza, .e organizuje wa.ne zebranie, na kt�re wszyscy mamy sie stawic. Nie m�wi tylko, kiedy i gdzie ma sie ono odbyc. - Uwa.asz, .e Nazir sie pojawi? - Prawdopodobnie. To on uk�ada plan. Chce miec pewnosc, .e osoby, kt�re beda pomaga�y Khalidowi w wype�nieniu misji, sa godne zaufania. Nie zaryzykuje wys�ania w�asnych ludzi, wiec jestem przekonany, .e sie pojawi na zgromadzeniu. Oczywiscie i ja tam bede. - Nie obawiasz sie, .e cie rozpozna? - W przebraniu Tuarega? - Xander potrzasna� g�owa. - Watpie. Zakrywanie twarzy to w koncu ich obyczaj. Czy jestes usatysfakcjonowany postepami w budowie nowego kompleksu hotelowego? Odwiedzajac nasze ambasady, otrzyma�em wiele pochlebnych opinii dotyczacych poziomu naszej infrastruktury turystycznej - zmieni� temat Xander. rzucajac bratu ostrzegawcze spojrzenie, gdy dojrza�, .e ktos sie do nich zbli.a cichym krokiem. Rozchyli�a sie sciana zieleni i pojawi� sie znienacka niewysoki, przysadzisty, .wawy me.czyzna, o kt�rym przed chwila rozmawiali. Na palcach obu d�oni mia� liczne z�ote, bogato inkrustowane pierscienie. Jego jadowite, pe�ne niecheci oczy spocze�y najpierw na Xandrze, a nastepnie na w�adcy. Ignorujac m�odszego z braci, przybysz pok�oni� sie sztywno kr�lowi. - C�. cie tu sprowadza, Nazirze? Tak rzadko zdarza sie, abys m�g� sie oderwac od licznych obowiazk�w ministra i odwiedzic nas tutaj - powiedzia� kr�l. - To fakt, jestem bardzo zajety, panie - przyzna�, puszac sie. - S�ysza�em, .e mia�es jakies problemy na bazarze - mrukna� Xander. Nazir rzuci� mu podejrzliwe spojrzenie. - Nic takiego. Drobny z�odziejaszek wprowadzi� troche zamieszania. - Skoro drobny, to po co ty tam przyjecha�es? By�em w okolicy. Zreszta, nie twoja sprawa, jak wype�niam moje obowiazki s�u.bowe. Moja, jako reprezentanta swiadomej postawy obywatelskiej - odpar� beznamietnie ksia.e. Nazir, zaciskajac usta ze z�osci, odwr�ci� sie do niego plecami i zwr�ci� sie do kr�la: - Rozumiem, .e wasza wysokosc zlekcewa.y� moje rady i nie .yczy sobie podczas uroczystosci uzbrojonej eskorty z�o.onej z mojej osobistej gwardii. - Jestem ci wdzieczny za troske, kuzynie, ale zawsze na pierwszym miejscu powinnismy stawiac obowiazek wobec ludu. Nasi zagraniczni goscie, w szczeg�lnosci ci wspierajacy rozw�j turystyki w naszym kraju, nie uwierza w stabilna sytuacje w Zuranie, jesli zobacza, .e w�adca nic mo.e poruszac sie swobodnie wsr�d w�asnego narodu podczas tak radosnego swieta. Gdyby kr�l sie zgodzi�, zastanawiam sie, kto zaja�by sie pilnowaniem ochrony przerwa� napieta cisze Xander. Nazir rzuci� mu pe�ne nienawisci spojrzenie. Jesli sugerujesz, .e... zacza� ostrym tonem. Nic nie sugeruje przerwa� mu ch�odno. Jedynie stwierdzam fakt. - Fakt? - Udowodniono, .e obecnosc uzbrojonych po zeby ochroniarzy mo.e spowodowac, .e nawet ma�y incydent wymknie sie spod kontroli. - Jestem przekonany, .e nikt nic mia�by ochoty t�umaczyc ambasadorowi obcego panstwa, .e jeden z jego rodak�w zosta� zastrzelony przez nadgorliwego ochroniarza. Wr�cimy jeszcze do tego tematu na osobnosci, kuzynie. Nazir, z ponura mina, ca�kowicie ignorujac Xandra. przekaza� w�adcy wszystkie wiadomosci, po czym uk�oni� sie i odszed�. Kr�l zmarszczy� czo�o i wymieni� znaczace spojrzenie z. przyrodnim bratem. - Nasz, kuzyn zapomina, co ci jest winien - powiedzia� ze z�oscia. Xander wzruszy� ramionami. - Nigdy nie kry� niecheci do mnie i do mojej matki. A do ojca? Nasz ojciec by� najwiekszym w�adca w historii tego kraju. Warto, .eby Nazir o tym pamieta�. Nazir by� dla ciebie okrutny, kiedy by�es dzieckiem, wiem o tym. Ale wtedy ani ja, ani ojciec nie mielismy o niczym pojecia. - Poradzi�em sobie z tym i z nim te. sobie poradze. - On i jego ojciec nienawidzili twojej matki. Nie mogli scierpiec. .e mia�a na kr�la taki du.y wp�yw. A potem kiedy poslubi� ja... - Mnie mo.e i nie lubi, ale to ciebie chce pozbawic tronu zauwa.y� sucho Xander, - Musze wracac na pustynie, zanim moja nieobecnosc zwr�ci czyjas uwage. Obawia�em sie, .e Nazir zacznie mnie podejrzewac po tym, jak jego ludzie przeszukali bazar, ale nagle zda�em sobie sprawe, .e oni szukaja Tuarega. - Oficjalna wersja m�wi, .e wr�ci�es do Zuranu na bardzo kr�tko i .e dzis w nocy wyje.d.asz na zas�u.ony odpoczynek. Szkoda, .e nie masz czasu kierowac naszymi nowymi sp�kami. Twoja hodowa klaczy wcia. powieksza sie o nowe zrebaki, Zbli.a sie do konca pierwszy etap rozbudowy przystani. Xander usmiechna� sie szeroko, pokazujac bia�e zeby kontrastujace z opalona sk�ra twarzy. Wracajac do pa�acu, w�adca zatrzyma� sie na moment i stana� twarza w twarz z Xandrem. - Mam du.e watpliwosci, czy powinienem ci na to wszystko pozwalac - zwr�ci� sie do niego powa.nie. - Wiele dla mnie znaczysz. Wiecej, ni. potrafisz to sobie wyobrazic. Twoja matka by�a mi bliska jak w�asna. Otworzy�a przede mna nowe horyzonty wiedzy. To pod jej wp�ywem ojciec zacza� myslec o zbudowaniu wielkiej przysz�osci dla naszego kraju. Kiedy umar�a, straci� wole .ycia. Naraz straci�em ich oboje. Nie chce teraz stracic i ciebie - Ani ja ciebie - oswiadczy� Xander, obejmujac go. Witaj, kotku! Mo.e wyjdziemy gdzies dzis wieczorem? S�ysza�em, .e kr�l organizuje wielkie przyjecie na rozpoczecie sezonu wyscig�w. Mo.e potem skoczymy do jakiegos klubu? Katrina usmiechne�a sie na .artobliwa propozycje kolegi pracujacego w zespole jako fotograf. Tom Hudson by� kawalerem, a zarazem bezwstydnym flirciarzem. Nie mo.na by�o go nie lubic. Pokiwa�a weso�o g�owa. Zanim zda.y�a odpowiedziec, wtraci� sie ostro Richard: - Jestesmy tu w pracy, a nie na spotkaniu towarzyskim. Lepiej, .ebys o tym pamieta�. Poza tym jutro zaczynamy wczesnie rano - przypomnia�. Po nag�ym wybuchu kierownika zapad�a krepujaca cisza. Tom wykrzywi� twarz, robiac zabawna mine za plecami szefa. Choc Richard by� doskona�ym specjalista, nie by� lubiany przez pracownik�w. Najbardziej cierpia�a przez niego Katnna. - On jest oblesny - oswiadczy�a z niesmakiem Beverly Thomas, przysiadajac wieczorem na brzegu ��.ka przyjaci�ki. By�a to druga kobieta w zespole badawczym. Naukowcy mieszkali w du.ej, luksusowej, prywatnej willi, zbudowanej w tradycyjnym arabskim stylu Budynek podzielony by� na dwie czesci: oddzielnie pokoje dla me.czyzn i osobno te przeznaczone dla kobiet. Dodatkowo dysponowa� kilkoma pokojami goscinnymi. Z poczatku Katrine peszy� fakt. .e by�y z Beverly zamykane na noc w osobnej czesci domu. Ale p�zniej, na skutek niechcianych awans�w Richarda, by�a nawet zadowolona, .e zmuszono je do przyjecia miejscowych zwyczaj�w. - Naprawde wsp�czuje jego .onie - wyzna�a Katrina. - Ja r�wnie.. Wiesz, .e stajesz sie jego obsesja? Widzac na twarzy kole.anki wyraz niepokoju, doda�a �agodniej: - Z ta obsesja troche przesadzi�am, ale pewne jest. .e chce zaciagnac cie do ��.ka. - Mo.e i chce. ale mu sie to nie uda - zapewni�a stanowczo. - Poradze sobie z jego zalotami, martwi mnie jednak fakt, .e wykorzystuje swoja pozycje, aby mnie ukarac za odrzucenie. To moja pierwsza praca, jestem dopiero na okresie pr�bnym. - Unikaj go - poradzi�a Beverly, ziewajac. - Ide spac. To by� d�ugi dzien, a jutro wstajemy o swicie. Katrina rozesmia�a sie. Nie mog�a doczekac sie wyprawy na pustynie. Mieli zbadac wyschniete koryto rzeki, czyli wadi. Powinna ju. spac. Od ponad godziny le.a�a w ��.ku, przewracajac sie z boku na bok. Za ka.dym razem kiedy zamyka�a oczy, pojawia� sie niepokojacy obraz me.czyzny o ciemnych oczach. Pozosta�o w pamieci wspomnienie cudownych dreszczy, jakie ogarne�y jej cia�o, kiedy jej dotkna� Jakby czyjes silne palce zagra�y na strunach liry. To zupe�nie niedorzeczne. Dwudziestoczteroletnia kobieta z doktoratem z biochemii nie powinna ulegac prymitywnym instynktom seksualnym i tak reagowac na zupe�nie obcego me.czyzne lub - co gorsza - na przestepce. Koniuszkami palc�w musne�a delikatne krag�osci warg, starajac sie przypomniec sobie dotyk jego ust. Wyobraznia nieomylnie odtworzy�a wszystkie uczucia, kt�re ogarne�y ja pod wp�ywem jego namietnego poca�unku. Rodzice Katriny byli para naukowc�w bezgranicznie sobie oddanych. ?yli tylko dla siebie nawzajem i umarli razem, kiedy zawali� sie na nich strop odkopywanego stanowiska. Katrina mia�a wtedy siedemnascie lat. Nie by�a ju. dzieckiem. ale te. jeszcze nie osoba doros�a. Jej rodzice, kt�rzy byli jedynakami, nie mieli .adnych krewnych. Zostawili ja sama. tak bardzo pragnaca, aby ktos ja pokocha�, wype�ni� jej .ycie. B�l po stracie zrodzi� w niej g�eboki lek przed uczuciami, pewien rodzaj bezbronnosci i nadwra.liwosci. Ukry�a je wiec w najg�ebszym zakamarku duszy, zbyt niedojrza�a i zbyt przera.ona, aby stawic im czo�o. Uciekajac przed nimi. skupi�a sie na nauce. Uwa.nie dobiera�a przyjaci�, nie pozwalajac nikomu zbytnio sie zbli.yc. W wieku dwudziestu czterech lat uzna�a, .e jest dojrza�a emocjonalnie i wystarczajaco rozsadna, ale teraz... To. co czu�a w stosunku do nieznajomego, ca�kowicie temu przeczy�o. Przeanalizuj to, co sie wydarzy�o - pomysla�a Z determinacja. Jestes w kraju nale.acym do obcego kregu kulturowego. W panstwie, kt�re zawsze cie fascynowa�o. Dlatego tak bardzo pragne�as tu przyjechac. Dlatego nauczy�as sie miejscowego jezyka. Nagle znalaz�as sie w nietypowej sytuacji. Zadzia�a�a adrenalina. Jak to jednak mo.liwe. ..e jej cia�o a. tak mocno zareagowa�o na obcego me.czyzne? Me.czyzne kt�rego zdecydowanie powinna sie wystrzegac. Ka.dy w koncu ma prawo do b�ed�w, pocieszy�a sie w duchu. Poza tym istnia�o bardzo ma�e prawdopodobienstwo, .e go jeszcze kiedys spotka. Jednoczesnie bala sie sama przed soba przyznac, jak ja ta mysl przygnebia�a. ROZDZIA� DRUGI S�once zaczyna�o powoli wspinac sie nad horyzont. Spod willi w kierunku pustyni ruszy� konw�j nowoczesnych, doskonale wyposa.onych teren�wek. Richard zmusi� Katrine, aby pojecha�a z nim jednym samochodem, kt�ry on bedzie prowadzi�. - Bedzie ci ze mna o wiele wygodniej, jedziemy jako pierwsi - oswiadczy�, usmiechajac sie. - Ci za nami beda dusili sie od kurzu - doda� nieuprzejmie. Faktycznie, przy predkosci, z jaka przemierza� pustynie, wzbija� sie za nimi cie.ki tuman piachu. Mimo wszystko Katrina chetnie zamieni�aby sie z kims, kto jecha� za nimi. - Zamknij oczy i odpre. sie - zaproponowa� przymilnie. - Przespij sie troche. Czeka nas d�uga droga. Najpierw jednak wypij �yk wody. Pamietasz zasady, trzeba bardzo uwa.ac, .eby sie nie odwodnic. Pos�usznie wzie�a od niego butelke z woda i napi�a sie. Mo.e to dobry pomys� z ta drzemka, pomysla�a, ziewajac szeroko po pietnastu minutach monotonnej jazdy. Poczu�a nieodparta chec, by zamknac oczy. Jesli w ten spos�b uniknie koniecznosci podtrzymania rozmowy z Richardem. Z wolna morzy� ja sen. Pewnie dlatego, .e wiekszosc nocy spedzi�a fantazjujac o nieznajomym. Odp�ywajac w objecia Morfeusza. czu�a, jak samoch�d nabiera predkosci. Obudzi�o ja wpadajace przez przednia szybe popo�udniowe s�once. Kiedy zda�a sobie sprawe z tego ile spa�a, usiad�a gwa�townie, zerkajac z zak�opotaniem na Richarda. - Powinienes by� mnie obudzic powiedzia�a z wyrzutem. - Daleko jeszcze do celu? Mine�o dobrych kilka sekund, zanim jej odpowiedzia�. Kiedy odwr�ci� g�owe i spojrza� na nia, wyraz jego oczu ja zaniepokoi�. - Nie jedziemy do wadi. Wybieramy sie w bardziej odosobnione, romantyczne miejsce - odpar� z zadowoleniem. - Gdzies, gdzie bede mia� cie tylko dla siebie. Gdzie bede m�g� ci pokazac... nauczyc cie... Katrina wpatrywa�a sie w niego z przera.eniem, majac nadzieje, .e zle go zrozumia�a Wyraz jego twarzy m�wi� jednak cos innego. Nie mo.esz sie tak zachowywac! Musimy jechac do wadi. Beda tam na nas czekac niepokoic sie! Wiedza, ze zawr�cilismy - odpar� spokojnie. - Powiedzia�em im, .e sie zle czujesz. Mia�em doskona�y pomys� z ta woda. Rozpusci�em w niej tabletki nasenne. Katrina poczu�a sie jak w filmie grozy. - Nie badz niedorzeczny. Zaraz zadzwonie po kogos i... - Obawiam sie. .e ci sie to nie uda - usmiechna� sie z zadowoleniem. - Mam twoja kom�rke. Wyja�em ci ja z torby, kiedy zatrzymalismy sie. .eby powiedziec grupie, .e wracamy. Katrina nie mog�a uwierzyc, .e to sie naprawde dzieje. - To czyste szalenstwo. Jedzmy stad, do�aczmy do ekspedycji, zapomnijmy... - Nie! - uciszy� ja. - Wybieramy sie do oazy. Od dawna planowa�em, jak porwac cie tylko dla siebie. W�asnie nadarzy�a sie doskona�a okazja, a oaza to idealne miejsce. Po�o.ona jest w rzadko odwiedzanej czesci pustyni, istne odludzie. Takiej wielbicielce historii regionu jak ty na pewno sie spodoba. Dawniej zatrzymywa�y sie tu karawany wielb�ad�w. Katrina utkwi�a w nim pe�ne paniki spojrzenie. Zasch�o jej w gardle, serce zacze�o walic z przera.enia. Nie tyle ba�a sie, .e ja skrzywdzi, ile po prostu nagle zda�a sobie sprawe, .e sta�a sie jego obsesja, dok�adnie tak jak przewidzia�a Beverly. - Sp�jrz, przed nami oaza - poinformowa� Richard, gdy zakurzona droga skreci�a pomiedzy ska�y, skad widac by�o kepe palm oraz bujnej roslinnosci, zza kt�rych przeswitywa�a b�ekitna tafla migocacej w s�oncu wody. Kiedy samoch�d zatrzyma� sie. Katrina przyzna�a, .e w innych okolicznosciach miejsce, gdzie sie znalezli, urzek�oby ja i zafascynowa�o. Roslinnosc porastajaca oaze by�a wyjatkowo bujna, szczeg�lnie na przeciwleg�ym brzegu jeziora. Kiedys musia�a tedy przep�ywac rzeka, kt�ra wyrze.bi�a g�ebokie koryto w stromej skalistej skarpie. Byc mo.e by� tu nawet kiedys wodospad. Musia�o znajdowac sie tu podziemne zr�d�o, mo.e nawet podziemna rzeka. Krajobraz by� przepiekny, Katrina nie potrafi�a sie nim jednak cieszyc. By�a przekonana, .e nie uda jej sie wyperswadowac Richardowi jego planu. Jedynym wyjsciem by�a ucieczka. Aby mog�a sie powiesc, musia�aby na d�u.szy moment odwr�cic jego uwage, zabrac niepostrze.enie kluczyki teren�wki i odjechac, zanim zda.y ja powstrzymac. - Zabra�em namiot i wszystkie niezbedne rzeczy. Jestes dobrze zorganizowany - odpar�a, udajac podziw.- Ja tu posiedze, a ty w tym czasie wszystko rozpakujesz, zgoda? - Przykro mi, ale to niemo.liwe powiedzia�. - Nie po to zada�em sobie tyle trudu, .ebys teraz i to zepsu�a, robiac cos g�upiego, na przyk�ad uciekajac Richard spr�bowa� zmusic Katrine, aby wysiad�a z samochodu. Ani drgne�a, oswiadczajac, .e nigdzie sie nie ruszy. Po chwili jednak zda�a sobie sprawe. .e zle oceni�a jego zamiary i .e zdolny jest posunac sie do wszystkiego. W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru, kochanie - oswiadczy�, wyciagajac z kieszeni kajdanki. Nie sadzi�em, .e to bedzie konieczne, ale skoro odmawiasz wsp�pracy, bede zmuszony przykuc cie do drzwi. Musze zaczerpnac swie.ego powietrza - poprosi�a. Mo.e mog�abym posiedziec w cieniu palm. a ty w tym czasie rozpakujesz rzeczy? Oczywiscie, kochanie - odpar� z usmiechem. Chodz, znajdziemy ci jakies wygodne miejsce. Nie mo.esz tracic nadziei - stara�a sie dodac sobie troche otuchy. Richard odprowadzi� ja nad wode. Przez ca�y czas zachowywa� sie bardziej jak stra.nik wiezienny ni. jak przysz�y kochanek. Tu bedzie dobrze - oswiadczy�, wskazujac miejsce pod jedna z palm. Katrina ruszy�a we wskazanym kierunku. Richard przytrzyma� ja. Us�ysza�a za soba ostrzegawczy szczek metalu. Bez trudu odgad�a, .e to kajdanki, kt�re wczesniej jej pokazywa�. Niewiele myslac, wyrwa�a sie i zacze�a biec przed siebie. Wiedziona strachem, pedzi�a do przodu, kierujac sie w strone prze�eczy pomiedzy stromymi ska�ami, nie zwa.ajac na dochodzace stamtad odg�osy cie.kich samochod�w jadacych po nier�wnym pod�o.u oraz okrzyki. Kiedy zda�a sobie sprawe z dobiegajacych ha�as�w, by�a ju. w wawozie, stajac twarza w twarz z banda przestepc�w. Na ich czele sta� El Khalid. Pierwszy dostrzeg� Katrine m�ody kierowca. Aby ja wyminac, skreci� mocno land-roverem, o ma�o go nie przewracajac. Po chwili za nia pojawi� sie Richard. Oceniajac z przera.eniem sytuacje, rzuci� sie do odwrotu, zostawiajac Katrine na pastwe losu. Pobieg� do d.ipa i odjecha�. Katrina nawet nie zwr�ci�a uwagi, .e ja porzuci� i uciek�. Wok� niej wzbi� sie duszacy tuman kurzu. Ostatnie promienie s�onca odbija�y sie od przeje.d.ajacego obok niej samochodu. Przez okno wychyli� sie kierowca. Jedna reka trzyma� kierownice, druga wyciagna� w jej kierunku, starajac sie ja chwycic. Na jego twarzy pojawi� sie lubie.ny usmieszek. Katrina rzuci�a sie do ucieczki. Pomysla�a, .e �atwiej poradzi�aby sobie z niechcianymi zalotami Richarda ni. z tym, co ja tu czeka�o. Z przera.eniem stwierdzi�a, ze droge odwrotu odcia� jej me.czyzna na koniu. Stara�a sie go wyminac, ale on na nia natar�, nie wypuszczajac z pu�apki. Tetent i odg�osy konskich kopyt wymiesza�y sie z okrzykami okra.ajacych ja me.czyzn. Jeden z jezdzc�w podjecha� tak blisko, .e poczu�a na sk�rze goracy oddech konia. Serce o ma�o nie wyskoczy�o jej z piersi. Me.czyzna wychyli� sie z siod�a, zr�wna� sie z nia, wyciagna� reke, jednym wprawnym ruchem podni�s� ja i posadzi� przed soba na grzbiecie konia. By�a jego wiezniem. Bez tchu, z ledwie bijacym sercem i twarza przycisnieta do jego szorstkiej galabiji, poczu�a przez materia� delikatny cytrusowy zapach. Nagle zesztywnia�a. Nieomylnie rozpozna�a wode kolonska... Stara�a sie odwr�cic, .eby spojrzec nieznajomemu w twarz. Uda�o jej sie ujrzec jedynie jego oczy. Kiedy spojrza�a w nie, serce podskoczy�o jej w piersi. Odwr�ci�a g�owe, w oddali dostrzeg�a znikajaca teren�wke Richarda. Do oczu nap�yne�y jej �zy, jedna sp�yne�a po policzku, padajac na opalona reke trzymajaca lejce. Me.czyzna zacisna� usta i strzasna� ja. Mrukna� cos do konia, kt�ry pos�usznie obr�ci� sie i ruszy� w kierunku grupy przygladajacych im sie jezdzc�w. Nagle jakby znikad pojawi� sie d.ip jadacy z zawrotna predkoscia prosto na nich. Na miejscu kierowcy siedzia� Arab. kt�ry wczesniej pr�bowa� ja schwytac. Pomacha� zacisnieta piescia w ich strone, wykrzykujac cos w nieznanym jej dialekcie, po czym odjecha�, do�aczajac do ludzi przygladajacych sie scenie z. przodu konwoju. Katrinie cisne�y sie na usta tysiace pytan. Zanim jednak zda.y�a sie odezwac, porywacz pociagna� za cugle wierzchowca, zatrzymujac sie przed gestykulujacym, mocno zbudowanym me.czyzna. Zadr.a�a, widzac przewieszona przez ramie pote.na strzelbe. Na biodrach mia� pas z amunicja oraz groznie wygladajacy, tradycyjny zakrzywiony sztylet. U jego boku pojawi� sie jej przesladowca z d.ipa. Wskazywa� na nia. wymachiwa� rekoma, cos wykrzykujac. Z jego przemowy zrozumia�a zaledwie pare s��w. Porywacz skina� delikatnie g�owa w strone Araba. Katrina wywnioskowa�a, .e me.czyzna ze strzelba by� przyw�dca grupy. - Dlaczego pozwoli�es uciec temu me.czyznie? - za.ada� wyjasnien wsciek�ym g�osem. Zapad�a chwila ciszy, zanim jej porywacz udzieli� mu odpowiedzi. -To pytanie powinienes skierowac do innych, El Khalidzie. Jak cz�owiek na koniu, nawet najszybszym, jak ten pochodzacy ze stajni w�adcy, m�g�by dogonic d.ipa z napedem na cztery ko�a? Suliman m�g� puscic sie za nim w poscig, ale wybra� �atwiejszy �up. - Odebra� mi moja nagrode i teraz stara sie mnie skompromitowac. - S�yszysz, Tuaregu. co m�wi Suliman? Co mu odpowiesz? Katrina musia�a mocno zacisnac usta, aby nie zaczac b�agac porywacza, .eby nie pozwoli� jej oddac Sulimanowi. Przyw�dca nazwa� go Tuaregiem, u.ywajac jedynie nazwy szczepu, z kt�rego pochodzi�. Do Sulimana m�wi� po imieniu. Czy oznacza�o to. .e przychyli sie do prosby tego drugiego? Na sama mysl o tym poczu�a md�osci. Dlaczego on nic nie odpowiada? Czu�a, .e sie jej przyglada, ale nie smia�a odwr�cic g�owy i odpowiedziec spojrzeniem. Ba�a sie tego. co mo.e ujrzec w jego oczach. - Odpowiem mu. .e ja mam dziewczyne, a on nie. Kiedy wr�ce do Zuranu, wezme za nia spory okup. - Nikt nie opusci obozu, dop�ki na to nic pozwole - pad�o ostre stwierdzenie. - Zebra�em was tu do wype�nienia specjalnej misji. Jesli odniesiemy sukces, wszyscy staniemy sie bardzo bogaci. Skoro obaj roscicie sobie prawo do kobiety, walczcie o nia. Arab skina� g�owa i dw�ch uzbrojonych, dziko wygladajacych me.czyzn sciagne�o ja z konia i odprowadzi�o na bok. Niespokojna, zdo�a�a jeszcze odwr�cic g�owe i ujrzec, jak El Khalid rzuca jej porywaczowi sztylet. Na moment wstrzyma�a oddech. Z ulga zauwa.y�a, .e z�apa� bron w locie. Me.czyzni staneli naprzeciw siebie, powoli okra.ajac sie. Suliman trzyma� w d�oni podobny sztylet i natychmiast rzuci� sie na przeciwnika. Pojedynkujacych sie otoczy�a szczelnie grupa ciekawskich. Katrina widzia�a tylko kr�tkie fragmenty walki. Tym razem jednak mia�a powa.ny pow�d, .eby poznac jak najszybciej zwyciezce. Rywale zrzucili galabije, ods�aniajac nagie torsy. Walczyli boso, ale w nakryciach g�owy. Zrobi� sie wiecz�r i zapalono latarnie. Dziewczyna czu�a sie, jakby znalaz�a sie w innym swiecie. Blask lamp odbija� sie od sztylet�w, s�ychac by�o odg�osy walki. Us�ysza�a jek b�lu. Zebrany t�um me.czyzn zawy� z aprobata. Ponad g�owami zgromadzonych dojrza�a d�on trzymajaca w g�rze sztylet. W niewyraznym swietle widac by�o sp�ywajace po nim krople krwi. Poczu�a silne md�osci. Czy me.czyzna o ciemnych oczach zosta� zraniony? W sytuacji, w jakiej sie znalaz�a, absurdalnie bardziej bala sie o niego ni. o siebie. Gdyby tylko mog�a, natychmiast pobieg�aby, aby przy nim byc. Us�ysza�a kolejny jek i ryk aplauzu. Walka wydawa�a sie ciagnac w nieskonczonosc. W Katrinie narasta�a coraz wieksza odraza na mysl o tak prymitywnym okrucienstwie. Nigdy nie potrafi�a zaakceptowac .adnej formy fizycznej przemocy. Wczesniejsze pragnienie przygladania sie pojedynkowi ustapi�o miejsca uczuciu ulgi, .e oszczedzono jej uczestniczenia w tak haniebnym spektaklu. Chwile p�zniej walka zakonczy�a sie. Pilnujacy ja Arabowie zaciagneli ja przed oblicze El Khalida Katrine interesowa� tylko jeden z trzech me.czyzn stojacych obok siebie. ?o�adek podchodzi� jej do gard�a. Poczu�a silne md�osci, a zarazem wielka ulge. gdy us�ysza�a, jak t�um skanduje: Tu-a-reg! Jej porywacz trzyma� w podniesionych rekach dwa sztylety. Obok sta� pokonany przeciwnik ze zgnebiona mina. Kiedy zwyciezca odwr�ci� sie, straci�a na moment dech w piersi. Na jego ciele widoczne by�y rany. Jedna znajdowa�a sie na twarzy, niebezpiecznie blisko oka. druga powy.ej serca, a trzecia na ramieniu, z tej obficie saczy�a sie krew. Katrina poczu�a zawr�t g�owy. Ignorujac md�osci, odwr�ci�a wzrok od b�yszczacego od potu. umiesnionego meskiego torsu. Suliman nie mia� na ciele .adnych ran, co ja zaskoczy�o, gdy. to Tuareg zosta� zwyciezca. - Oto twoja nagroda, wez ja - us�ysza�a slow a El Khalida. Zwyciezca skina g�owa w kierunku przyw�dcy. W gescie tym Katrina dostrzeg�a wiecej cynizmu ni. szacunku, a przynajmniej tak jej sie wydawa�o. Me.czyzna odrzuci� sztylet i schyli� sie po le.aca na ziemi galabije. Nagle katem oka dostrzeg�a, jak Suliman niespodziewanie rzuca sie rozjuszam na przeciwnika, zaciskajac sztylet w podniesionej d�oni. Katrina us�ysza�a mimowolnie wydobywajace sie z jej piersi ostrze.enie. Cos jednak musia�o wczesniej zaalarmowac Tuarega. gdy. okreci� sie w mgnieniu oka i b�yskawicznym ruchem, za kt�rym jej oczy nie by�y w stanie nada.yc, silnym kopnieciem wytraci� sztylet z reki Sulimana. Natychmiast trzej inni me.czyzni obezw�adnili napastnika i odciagneli go na bok. Zwyciezca, zupe�nie jakby nic sie nie sta�o, niezbyt uprzejmym gestem nakaza� Katrinie, aby za nim posz�a. Mia�a trudnosci, aby za nim nada.yc. Gdy sie z nim zr�wna�a, zatrzyma� sie i odwr�ci�, aby na nia spojrzec. - Masz isc za mna - oswiadczy� zimno. Katrina nie mog�a uwierzyc w�asnym uszom. Chyba pozwala sobie na zbyt wiele Wsciek�a z powodu ura.onej dumy. zapomnia�a o wczesniejszej traumie. - Mowy nie ma - zaprotestowa�a. - Nie jestem twoja w�asnoscia. Poza tym w Zuranie kobiety maja prawo chodzic u boku swych partner�w. - Jestesmy na pustyni, a nie w Zuranie. A ty jestes moja zdobycza i moge zrobic z toba, co zechce. Nie pozostawiajac jej czasu na riposte, odwr�ci� sie i ruszy� szybkim krokiem w strone namiot�w, kt�re wtapia�y sie w skalny krajobraz. Przed niekt�rymi p�one�y niewielkie ogniska, krzata�y sie tam kobiety odziane w czadory. miesza�y w garnkach strawe. Intensywny zapach gotowanego jedzenia uswiadomi� Katrinie, jak dawno nie mia�a nic w ustach Tak jak sie spodziewa�a, namiot Tuarega znajdowal sie na uboczu. Obok sta� zaparkowany zdezelowany samoch�d terenowy. Na ty�ach przywiazany by� kon, z zadowoleniem skubiacy siano i dogladany przez m�odego ch�opaka. Zanim Katrina zdo�a�a przyjrzec sie lepiej okolicy, poczu�a na ramieniu cie.ka d�on, kt�ra popchne�a ja do namiotu. Widzia�a ju. podobne namioty na edukacyjnej wystawie w miescie Zuran, nigdy jednak nie przysz�o jej do g�owy, .e kiedys sama w takim bedzie mieszkac. We wnetrzu p�one�o delikatnym swiat�em kilka lamp, oswietlajacych przestrzen mieszkalna z kolorowymi, wzorzystymi dywanami oraz kanapa. Na ziemi le.a�o kilka poduszek. Na srodku pomieszczenia znajdowa� sie niski drewniany stolik, na kt�rym sta� dzbanek. Nagle dotar�a do niej prawda. Pusci�y emocje i wybuchne�a g�osnym p�aczem. - Dlaczego p�aczesz? Martwisz sie o swojego kochanka? Oceniajac po szybkosci, z jaka ucieka�, nie sadze, .eby uroni� po tobie choc jedna �ze. - Richard nie jest moim kochankiem! - rzuci�a ze z�oscia. - Jest .onaty i,.. - To wyjasnia, dlaczego zabra� cie w tak odlegle i odosobnione miejsce przerwa� z cynicznym usmiechem. - Nie chcia�am tu przyjechac. Zmusi� mnie! Oczywiscie - zakpi�. Katrina unios�a g�owe i spojrza�a na niego wyzywajaco. - Dlaczego udajesz Tuarega. skoro na pierwszy rzut oka widac, .e nim nie jestes? - Cicho! - rozkaza� ze z�oscia. - Nie bede cicho! Pamietam cie z bazaru w Zuranie. Zda.y�a jeszcze wydac st�umiony okrzyk, kiedy zakry� jej d�onia usta. W jego oczach migota� gniew. - Badz cicho - powiedzia� �agodnie, zbli.ajac do niej twarz. Katrina mia�a dosc. Porwano ja, zastraszono, gro.ono jej i teraz jeszcze to... Z wsciek�oscia ugryz�a go w d�on. Przera.ona swym czynem, poczu�a na ustach s�onawy smak jego krwi. Me.czyzna odepchna� ja od siebie. - Ty .mijo! - sykna�, spogladajac na slady po zebach, tu. pod kciukiem. - Nie licz, .e zatrujesz mnie swoim jadem. Oczysc mi rane! Katrina wpatrywa�a sie w niego z niedowierzaniem. P�one�a jej twarz. Ura.ona i wsciek�a dr.a�a na ca�ym ciele. Ku w�asnemu zaskoczeniu ogarne�y ja. ukryte dotad gdzies w g�ebi, odurzajaco niebezpieczne, zmys�owe mysli. Mysli odzwierciedlajace jej pragnienia. Pragnienia, kt�re b�aga�y o spe�nienie. Wzie�a szmatke, kt�ra jej poda�, zamoczy�a w miseczce z woda i przemy�a rane. Niespodziewanie pusci� ja i odsuna� sie. - Nie dam ci sposobnosci, abys wyrzadzi�a jeszcze wieksze szkody - oswiadczy� szorstkim g�osem - Dlaczego tak dziwnie sie zachowujesz? - spyta�a. - Kim jestes? Na bazarze wyglada�es na Europejczyka. - Nie wolno ci m�wic takich rzeczy! Nic o mnie nie wiesz! - krzykna� gwa�townie. W jego g�osie wyczuwa�o sie wrogosc. - Wiem. .e nie jestes Tuaregiem - powt�rzy�a z uporem. - Niby skad? - spyta� szyderczo. - Wiem, poniewa. studiowa�am historie i kulture Zuranu - odpar�a smia�o. - Prawdziwy Tuareg nigdy nie pokaza�by twarzy w miejscu publicznym. - Na twoim miejscu zapomnia�bym o tym, co widzia�as w Zuranie - powiedzia� spokojnym, lecz groznym g�osem. - Powiesz mi. kim jestes? - Nie ma znaczenia, kim jestem. Wa.ne, co robie. Wszyscy, kt�rzy z�o.ylismy przysiege wiernosci El Khalidowi. mamy ku temu powody. ?yjemy poza prawem i lepiej o tym pamietaj. - Jestes przestepca? Zbiegiem? - Zadajesz zbyt wiele pytan. Zapewniam cie, .e wola�abys nie wiedziec, kim jestem i co robie. - Przynajmniej powiedz, jak ci na imie ,jak mam do ciebie m�wic? Nie mo.esz chciec, abym nazywa�a cie Tuaregiem. Ja wola�abym, .ebys nie m�wi� do mnie: Angielko. Ku jej zaskoczeniu rozesmia� sie. - No dobrze. M�w do mnie... Nie m�g� jej podac prawdziwego imienia Alexander. By�o zbyt charakterystyczne. W obozie rebeliant�w respektowano anonimowosc. Wszyscy znali go tu jako �Tuarega". Nie mia� jednak ochoty, .eby ona tak go nazywa�a. - Mo.esz m�wic do mnie Xander. - By�o to zdrobnienie od jego pe�nego imienia. U.ywali go tylko jego najbli.si. Jego brat przyrodni i bratowa. By�o wiec ma�o prawdopodobne, aby ktos go rozpozna�. - Xander? Bardzo rzadkie imie. Nigdy wczesniej sie z nim nie spotka�am - powiedzia�a, marszczac czo�o. - Wybra�a je moja matka - oswiadczy� szorstko. - A jak ty masz na imie? - Jestem Katrina Blake - przedstawi�a sie. - Kiedy bede mog�a wr�cic do Zuranu? - spyta�a z wahaniem w g�osie. - Nie wiem. El Khalid wyda� rozkaz, .e nikt nie mo.e opuscic oazy. dop�ki on nie da pozwolenia. Przez chwile mia�a ochote zapytac go. po co tu przyjecha�, ale z czystej ostro.nosci wola�a nie dra.yc tematu. - Bardzo roztropnie - powiedzia� ch�odno, jakby odgad� jej mysli. - Zostan tu. Nie wolno ci opuszczac namiotu. - Dokad idziesz? - spyta�a z panika w g�osie kiedy ruszy� do wyjscia. - Ide sie przebrac - odpar� spokojnie. Aha... - wyszepta�a, rumieniac sie. - A twoje rany? Ktos powinien je opatrzyc - zasugerowa�a z poczuciem winy. - To tylko zadrapania, same szybko sie zagoja odrzek�, wzruszajac ramionami. - Dlaczego Suliman przegra� walke, skoro ty otrzyma�es wiecej ran? - Zwyciezca zostaje nie ten. kto zada wiecej ran, lecz ten, kto rozbroi przeciwnika - odpowiedzia� obojetnie. Spojrza�a w kierunku wyjscia. - Stad do Zuranu dzieli nas ponad trzysta kilometr�w pustyni - oznajmi� niepytany. Ta beznamietnie wypowiedziana informacja wywo�a�a nieprzyjemny dreszcz leku. Poczu�a ogarniajaca ja rozpacz. Pustynia stanowi�a swoisty rodzaj wiezienia, by�a naturalna stra.niczka uniemo.liwiajaca ucieczke. Zdeterminowana, postanowi�a stanac z nim twarza w twarz. - Richard zaalarmuje w�adze i... - Jestesmy na ziemi niczyjej, poza zasiegiem w�adz i twojego kochanka - odpar�. - Richard nie jest moim kochankiem, jest moim szefem - wykrztusi�a. - Dlaczego przyjechaliscie sami do oazy? Z drugiej strony nie dziwi mnie. .e wypierasz sie znajomosci z nim po tym, jak cie zostawi�. - Widocznie uzna�, .e rozsadniej bedzie ruszyc po pomoc, ni. .ebysmy oboje zostali zak�adnikami - rzuci�a. - Rozsadniej? Oczywiscie, jestes Europejka! - zadrwi�. - Tu, na pustyni, uzna�bym to raczej za lekkomyslnosc. W stosunkach z p�cia przeciwna my kierujemy sie emocjami. Jesli jestesmy zwiazani z kobieta, to bezgranicznie sie jej oddajemy. Oczywiscie w waszej kulturze nic ceni sie takiej postawy. Ja raczej pozwoli�bym sobie wyrwac .ywcem serce z piersi, ni. opusci� kobiete, nara.ajac ja na zniewage lub niebezpieczenstwo. Kartina dosta�a gesiej sk�rki. Poczu�a nieprzyjemne pieczenie w oczach. Jego s�owa przywo�a�y w jej wyobrazni intymne obrazy, kt�re pobudza�y fantazje, odbywajac najskrytsze marzenia. Czy. nie pragne�a od zawsze takiego w�asnie me.czyzny, takiej mi�osci? Zawsze powtarza�a sobie, .e szuka nieistniejacego idea�u. Stara�a sie odrzucic niemadre mrzonki i starac sie przyjac .ycie takim, jakie jest. - Idz. jesli chcesz - powiedzia� niedbale. - Jesli Suliman cie nie schwyta, zginiesz na pustyni. Katrina nic nie odpowiedzia�a. Niewatpliwie mia� racje. Choc sta�a do niego ty�em, wyczu�a, .e wyszed� do czesci sypialnej namiotu. Opad�a adrenalina, kt�ra wczesniej dodawa�a jej odwagi. Poczu�a sie s�aba i zacze�a dr.ec na ca�ym ciele. Znalaz�a sie w wiezieniu, kt�re jednoczesnie by�o jej schronieniem. Nie wolno jej jednak zapominac, kim by� ten me.czyzna. Przeczyta�a kiedys, .e zak�adnik mo.e sie uzale.nic emocjonalnie od porywacza. Ona nie mo.e do tego dopuscic. Nawet nie zauwa.y�a, kiedy znowu sie pojawi�. Mia� na sobie czysta, bia�a galabije, by� bosy i nie mial nakrycia g�owy. Mia� mokre w�osy. Kiedy sie do niej zbli.y�, poczu�a zapach czystej sk�ry i subtelna won wody kolonskiej. Jej serce wykona�o salto. Czu�a sie skrepowana. On by� taki czysty i swie.y, a ona zmeczona i brudna. Przyzna�a w g�ebi duszy, .e i bez lego czu�a sie przy nim nieswojo. Rozpaczliwie stara�a sie odwr�cic spojrzenie od jego ciemnej d�oni zapinajacej guziki galabiji. - Jak d�ugo zamierzasz mnie tu trzymac? - zapyta�a, starajac sie ukryc uczucia. - Tak d�ugo, jak bede musia� - odpar�, rzucajac jej zimne, aroganckie spojrzenie. - Co zamierzasz... zrobic? - wycedzi�a, obawiajac sie. .e us�yszy w jej g�osie niepok�j. - Zrobic? - spyta� drwiaco, spogladajac na nu badawczo. - No tak. to znaczy... - Urwa�a, z trudem prze�ykajac sline. - To znaczy... jak dasz znac ekspedycji...? - Zadajesz zbyt wiele pytan! Macie w Anglii takie powiedzenie na temat ciekawosci, pamietasz? - ?e ciekawosc to pierwszy stopien do piek�a? - W obecnej sytuacji powinnas sie zastanowic, ile warta jest twoja wolnosc dla twoich przyjaci�, a dopiero potem martwi�bym sie. jak ich o tym poinformuje. Katrine ogarne�a panika, ale postanowi�a jej sie nic poddawac. Smierc rodzic�w zmusi�a ja wczesnie do samodzielnosci. Nauczy�a sie polegac tylko na sobie. Przyzwyczai�a sie stawac twarza w twarz z rzeczywistoscia i radzic sobie w trudnych sytuacjach .yciowych. Zwil.y�a jezykiem zaschniete usta. - A jesli moi... to znaczy firma nic zap�aci .adanego okupu? - spyta�a zachrypnietym g�osem. Zapad�a chwila milczenia. W jego oczach dostrzeg�a b�ysk, kt�rego nie potrafi�a zinterpretowac. - Wtedy wystawie towar na rynek - odpar� �agodnie. - Na pewno znajdzie sie ktos, kto dobrze zap�aci za atrakcyjna, m�oda kobiete - wyjasni�, kiedy spojrza�a na niego w os�upieniu. Otworzy�a szeroko oczy i wbi�a w niego przera.ony wzrok. Czy.by by� do tego zdolny? Bez s�owa zawiaza� na g�owie tuareska chuste, w�o.y� sanda�y, po czym odsuna� cie.ka kotare i wyszed� z namiotu. Zosta�a sama! Mog�aby po prostu wyjsc, gdyby chcia�a. Ale dokad by posz�a? By�a przekonana, .e me.czyzni przebywajacy w obozie prowadzili dzia�alnosc przestepcza, musieli wiec trzymac stra.e Gdyby chcia�a uciec, na pewno by ja z�apali i si�a sprowadzili z powro