Arabski książę - Penny Jordan
Szczegóły |
Tytuł |
Arabski książę - Penny Jordan |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Arabski książę - Penny Jordan PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Arabski książę - Penny Jordan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Arabski książę - Penny Jordan - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROZDZIA� PIERWSZY
Katrina sta�a posrodku gwarnego, mieniacego sie
kolorami, arabskiego bazaru, kiedy go ujrza�a. W�asnie
targowa�a sie ze sprzedawca o haftowany jedwab,
gdy cos zmusi�o ja do odwr�cenia g�owy. Stal
po przeciwnej stronie waskiej alejki, ubrany w tradycyjna
bia�a galabije. Promienie s�onca migota�y,
odbijajac sie od przypietego do pasa ostrego, niebezpiecznie
wygladajacego no.a.
Straganiarz. widzac, .e przesta�a zwracac na niego
uwage, obszed� ja i pobieg� wzrokiem za jej
spojrzeniem.
- Pochodzi ze szczepu Tuareg�w - poinformowa�
uprzejmie.
Katrina nic nie odpowiedzia�a. Przed przyjazdem
do Zuranu przeczyta�a, .e Tuaregowie byli dzikim,
wojowniczym plemieniem, kt�re w ubieg�ych wiekach
wynajmowano i dobrze op�acano za przeprowadzanie
karawan przez pustynie. Do dzis zachowali
niezale.nosc, preferujac tradycyjny, nomadzki
styl .ycia.
W odr�.nieniu od wielu odzianych w galabije
me.czyzn, jakich dotychczas widywa�a, ten by�
czysty i schludnie ogolony. Obrzuci� ja wynios�ym
spojrzeniem b�yszczacych, ciemnych oczu. Przywodzi�
jej na mysl wspania�e, dzikie, drapie.ne
zwierze, kt�rego nie mo.na oswoic ani zamknac
w klatce miejskiej cywilizacji. Prawdziwy cz�owiek
pustyni, .yjacy wed�ug w�asnego kodeksu moralnego.
W rysach jego twarzy i sposobie bycia by�a
widoczna wywo�ujaca lek, a jednoczesnie skupiajaca
uwage arogancja.
Mia� niebezpiecznie namietne usta!
Przeszy� ja niekontrolowany, zmys�owy dreszcz.
Nie przyjecha�a przecie. do pustynnego kr�lestwa
Zuranu interesowac sie me.czyznami o namietnych
ustach. Przyby�a tu z grupa naukowc�w zajmujacych
sie badaniem miejscowej flory i fauny,
upomnia�a sie w duchu. Nadal nie mog�a jednak
oderwac od niego wzroku.
Najwidoczniej nieswiadomy jej zainteresowania,
rozglada� sie uwa.nie po ruchliwym bazarze. To
by�a scena jak z arabskiej basni, pomysla�a. Gdyby
us�ysza� to jej szef, Richard Walker, wysmia�by
pogardliwie te fantazje. Nie mia�a ochoty jednak
teraz o nim myslec. Pomimo .e w jasny spos�b dala
mu do zrozumienia, .e nie jest nim zainteresowana,
nie dawa� jej spokoju. Za ka.dym razem, kiedy
odrzuca�a jego zaloty, stawa� sie nieprzyjemny i z�osliwy.
Poza tym mia� przecie. .one.
Samo wspomnienie umizg�w Richarda wystarczy�o,
aby sprowadzic ja na ziemie. Skuli�a sie
w cieniu straganu, gdzie natychmiast odnalaz�o ja
spojrzenie nieznajomego. Jego wzrok spocza� na
niej, co spowodowa�o, .e wycofa�a sie g�ebiej,
w cien, nie zastanawiajac sie, dlaczego to robi.
Grupa idacych g��wna aleja kobiet, odzianych
w czarne hid.aby, na moment zas�oni�a nieznajomego.
Kiedy oddali�y sie, ujrza�a go ponownie, ale ju.
straci� zainteresowanie. Odwr�ci� sie i chwytajac
luzny koniec chusty w kolorze indygo, kt�ra mia�
okrecona wok� g�owy, naciagna� na twarz, pozostawiajac
tylko szpare na oczy. By�o to tradycyjne
nakrycie g�owy me.czyzn z plemienia Tuareg�w.
Po chwili odwr�ci� sie do niej plecami i otworzy�
znajdujace sie przed nim drzwi.
Katrina zauwa.y�a, .e mia� szczup�e, opalone
d�onie o smuk�ych palcach i zadbanych paznokciach.
Zmarszczy�a w zadumie czo�o. Wiele wiedzia�a
o plemionach nomad�w zamieszkujacych
pustynie. Zna�a ich historie i zwyczaje. Dlatego tym
bardziej uderzy� ja fakt, .e me.czyzna z plemienia
Tuareg�w, wbrew wielowiekowej tradycji, ods�oni�
publicznie twarz. Zdziwi�o ja, .e przedstawiciel
dzikiego szczepu, rozpoznawalnego po charakterystycznych
strojach w kolorze indygo, okreslanego
mianem �b�ekitnych jezdzc�w", mia� d�onie, kt�rych
nie powstydzi�by sie .aden arystokrata czy
europejski biznesmen.
Nie by�a chyba na tyle niemadra i naiwna, .eby
wierzyc, .e ka.dy interesujacy nieznajomy ubrany
w galabije jest arabskim ksieciem z bajki. Jednoczesnie,
w g�ebi duszy, skrywa�a fantazje o namietnym
seksie z takim w�asnie me.czyzna.
Kiedy znikna� za drzwiami, wypusci�a z ulga
wstrzymywany od d�u.szego czasu oddech.
- Bierze pani? To wspania�y jedwab. Najwy.szej
jakosci. I w bardzo dobrej cenie.
Pos�usznie spojrza�a na materia�. By� cieniutki
i delikatny, jasnob�ekitnym odcieniem idealnie pasowa�
do jej jasnej karnacji i blond w�os�w. Poniewa.
by�a teraz sama w miejscu publicznym, dla
bezpieczenstwa mia�a w�osy dok�adnie upiete pod
kapeluszem z szerokim rondem.
Suknia z tak zwiewnego materia�u podkresla�aby
kuszaco krag�osci jej cia�a. Mog�aby rozpuscic w�osy,
a wtedy me.czyzna z oczami lwa spojrza�by na
nia i...
Katrina wypusci�a z rak jedwab, jakby nagle
zacza� parzyc. Sprzedawca podni�s� go ura.ony.
W g��wnej alei bazaru pojawi�a sie grupa umundurowanych
me.czyzn, na ich widok gwarny t�um
zacza� sie rozstepowac. Wojskowi zdzierali ze stragan�w
zas�ony, trzaskali otwartymi drzwiami. Najwyrazniej
kogos szukali, nic przejmujac sie, .e
niszcza kupcom towar i .e moga skrzywdzic kogos
z otaczajacego t�umu.
Katrina nic bardzo rozumia�a, co sie dzieje, ale
jej wzrok powedrowa� w kierunku drzwi, za kt�rymi
znikna� nieznajomy.
Umundurowani zr�wnali sie z nia. W budynku,
po przeciwnej stronie uliczki, otworzy�y sie drzwi
i na ulice wyszed� me.czyzna. Wysoki, ciemnow�osy,
ubrany po europejsku, w spodniach khaki
i lnianej koszuli. Katrina od razu go rozpozna�a.
Otworzy�a szeroko oczy ze zdziwienia. Nieznajomy
z plemienia Tuareg�w nagle sta� sie Europejczykiem.
Odwr�ci� sie i ruszy� g��wna aleja.
W�asnie mija� stragan, przy kt�rym sta�a, kiedy
jeden z wojskowych zauwa.y� go i przepchna� sie
obok niej. wo�ajac do niego po angielsku i zuransku:
- St�j!
Zauwa.y�a, jak spojrzenie me.czyzny nabiera
hardosci. a jego oczy czujnie badaja okolice, jakby
czegos szuka�y. Nagle jego wzrok spocza� na niej.
- Tu jestes, kochanie! Ostrzega�em cie, .ebys
sie nic oddala�a.
Chwyci� ja mocno za nadgarstek, jego d�on zsune�a
sie ni.ej, po czym spl�t� d�ugie palce z jej
palcami, stwarzajac pozory intymnosci, jaka �aczy
trzymajacych sie za rece zakochanych. Przez ca�y
czas mocno sciska�, nie pozwalajac jej wyrwac
d�oni. Na jego twarzy w miejsce wczesniejszego
aroganckiego wyrazu pojawi� sie sztuczny usmiech.
Zrobi� krok w jej kierunku.
- Co pan... - wydusi�a zaskoczona.
- Zacznij isc - wyszepta�, czarujac ja magnetycznym
spojrzeniem, kt�re mog�oby zniewolic niejedna
kobiete.
Jej b�ekitne, �agodne oczy spochmurnia�y. Jak to
mo.liwe, .e wykonywa�a bezwolnie polecenia obcego
me.czyzny
Przysuna� sie do niej i poczu�a w goracym, przesyconym
wonia przypraw i orientalnych perfum
powietrzu, subtelny zapach drogiej wody kolonskiej
o cytrusowej nucie.
Ca�a g��wna aleja wype�ni�a sie wojskowymi
przeszukujacymi stoiska i okoliczne budynki. ?o�nierze
przewracali stragany, niszczyli bezmyslnie
towary, bez skrupu��w demolowali wszystko, co
sta�o im na drodze.
Znikna� nastr�j gwarnej radosci. Wok� rozbrzmiewa�y
ostre, podniesione g�osy oraz jeki taranowanych
przekupni�w i kupujacych. Zapanowa�a
atmosfera leku.
Na g��wna aleje, rozganiajac t�um. wtoczy� sie
du.y terenowy samoch�d z przyciemnianymi szybami,
po czym zatrzyma� sie posrodku. Otworzy�y
sie drzwi i z auta wysiad� umundurowany me.czyzna
z obstawa. Katrina rozpozna�a ministra
spraw wewnetrznych Zuranu, kuzyna w�adcy panstwa.
Targana sprzecznymi uczuciami, z. niepokojem
spojrza�a na swego porywacza. Sadzac po zachowaniu,
niewatpliwie mia� niejedno do ukrycia.. Prawdopodobienstwo,
.e uzbrojeni, groznie wygladajacy
me.czyzni w g��wnej alei zainteresuja sie jej osoba,
a tym samym i nim, by�o raczej nik�e. Przestraszy�a
sie raczej w�asnych podejrzen. Nieznajomy mia�
w sobie tajemniczy, kuszacy urok.
Zdecydowanym szarpnieciem postanowi�a mu
sie wyrwac. Wyczu� jej ruch, wzmocni� uscisk i pociagna�
ja dalej, w odleg�y zacieniony koniec alejki,
gdzie by�o tak wasko i t�oczno, .e mimowolnie
zosta�a przycisnieta do jego cia�a.
Nie wiem, o co tu chodzi, ale... - zacze�a
odwa.nie.
- Cicho! - rzuci� jej do ucha pozbawionym
emocji g�osem.
Katrina zadr.a�a, co wyt�umaczy�a sobie szokiem
i ogarniajacym ja lekiem. Absolutnie nie mia�o
to zwiazku z bliskoscia silnego, doskonale zbudowanego
me.czyzny. Us�ysza�a g�osne, przyspieszone
bicie jego serca, jakby za chwile mia�o wyskoczyc
mu z piersi. Czu�a na sk�rze ka.de uderzenie,
zag�uszajace delikatny rytm jej w�asnego serca.
Saczy�a sie w nia jego energia, jak gdyby jego serce
pompowa�o sile .yciowa dla nich obojga.
Nagle przeszy� ja dobrze znany b�l. Wr�ci�y
wspomnienia. Taka by�a mi�osc miedzy jej rodzicami,
bezgraniczna, niezmierzona, a. do smierci.
Wydala z siebie cichy jek, nieartyku�owany wyraz
osobistego, emocjonalnego leku. Jego reakcja
by�a natychmiastowa i zdecydowana. Chwyci� ja za
szyje, zas�oni� g�owa jej twarz, a jego usta uciszy�y
s�owa protestu, zanim zda.y�a nabrac powietrza,
aby je wykrzyczec.
Smakowa� upa�em i pustynia, tysiacem obcych,
nieznanych rzeczy. Nieznanych i niepokojaco podniecajacych.
Z odraza musia�a sama przed soba
przyznac, .e jej cia�o, wbrew woli, podda�o sie
w�adzy instynkt�w.
Rozchyli�a usta. Poczu�a przyspieszone bicie jego
serca, a zaraz potem fale rozkoszy, kiedy rzuci�
sie na nia jak drapie.nik, wykorzystujac przyzwolenie.
Jego wargi przywar�y mocno do jej ust, rozniecajac
w niej nieopisany .ar. Jego poca�unek
stawa� sie coraz g�ebszy, .ada� odpowiedzi. Katrina
nigdy wczesniej nie pomysla�a, .e mog�aby publicznie
ca�owac sie z me.czyzna w tak intymny spos�b.
A ju. na pewno nie z obcym.
Prawie nie s�ysza�a, jak odje.d.a terenowy samoch�d
ministra. Nieznajomy nie przerywa� namietnego
poca�unku.
Kiedy nagle wypusci� ja z objec, o ma�o sie nie
przewr�ci�a. Podtrzyma� ja i po chwili bez s�owa
znikna� w t�umie, pozostawiajac ja zagubiona
i zszokowana.
- Wasza wysokosc... - da�o sie s�yszec powitania,
kt�rym towarzyszy�y niskie, pe�ne szacunku uk�ony,
kiedy przechodzi� przez pa�ac kr�lewski, zmierzajac
na spotkanie ze starszym przyrodnim bratem.
Uzbrojeni stra.nicy, stojacy w progu sali audiencyjnej,
otworzyli przed nim poz�acane dwuskrzyd�owe
drzwi, pok�onili sie i wycofali.
Xander stana� przed obliczem swego brata, sk�adajac
g�eboki uk�on. Choc mieli tego samego ojca
i choc wszyscy wiedzieli, jak ciep�ym uczuciem
w�adca darzy� swego m�odszego brata, w oficjalnych
sytuacjach, takich jak audiencja u kr�la, zawsze
przestrzegali protoko�u.
W�adca, widzac krewnego, natychmiast wsta�
i da� znak, aby ten r�wnie. powsta� i zbli.y� sie do
niego.
- Ciesze sie, .e wr�ci�es. S�ysza�em o tobie
wiele dobrego od przyw�dc�w wiekszosci panstw,
bracie. Goraco chwala cie te. przedstawiciele ambasad.
- Wasza wysokosc jest zbyt �askawy. Jestem
szczerze wdzieczny za zaufanie, jakim zosta�em
obdarzony, i za powierzenie mi zaszczytnego zadania,
jakim by�o dobranie odpowiedniego, promujacego
demokracje personelu w naszych ambasadach.
To dla mnie prawdziwy zaszczyt m�c s�u.yc...
Otworzy�y sie drzwi i wszed� lokaj, a za nim dwaj
s�u.acy z taca aromatycznej, swie.o zaparzonej
kawy.
Obaj me.czyzni odczekali, a. ceremonia dobiegnie
konca.
- Chodzmy pospacerowac po parku - zaproponowa�
kr�l, kiedy w koncu zostali sami. - Tam
bedziemy mogli spokojnie rozmawiac.
Na patio, na ty�ach sali audiencyjnej, za cie.ka
ozdobna kotara znajdowa� sie porosniety bujna
roslinnoscia kameralny ogr�d, o.ywiany szumem
wody pluskajacej w licznych fontannach. Bracia,
ubrani w nieskazitelnie bia�e galabije, ruszyli po
wy�o.onej kolorowa mozaika scie.ce.
- Tak jak podejrzewalismy - powiedzia� cicho
Xander. kiedy zatrzymali sie przy ma�ym stawie
z rybami. Przykucna�, ze stojacej na brzegu misy
wzia� garsc pokarmu i wrzuci� do wody. - Nazir
spiskuje przeciw tobie.
- Masz niepodwa.alne dowody?
- Jeszcze nie. ~ Xander zaprzeczy� ruchem g�owy.
- Jak wiesz, uda�o mi sie przeniknac do dowodzonej
przez El Khalida bandy rabusi�w i renegat�w.
- Nedzny zdrajca! Zamiast byc tak pob�a.liwym,
ju. dawno powinienem by� wsadzic go do
wiezienia na reszte .ycia - parskna� ze z�oscia.
- El Khalid nigdy nie wybaczy� ci. .e odebra�es
mu ziemie i majatek, kiedy odkry�es jego oszustwa.
Podejrzewam, .e Nazir obieca� mu. .e jesli pomo.e
mu cie obalic, zwr�ci mu jego dobra. Domyslam sie
r�wnie., .e Nazirowi chodzi o to, aby to El Khalida
wiazano z buntem. On sam nie mo.e sobie pozwolic,
aby �aczono go w jakikolwiek spos�b z twoim
zab�jstwem. Musisz byc ostro.ny - doda�, marszczac
brwi.
Mam doskonala ochrone, nie boje sie, Nazir
nienawidzi mnie od czas�w, kiedy bylismy dziecmi,
ale nie osmieli sie mnie jawnie zaatakowac.
- Szkoda, .e nie mo.esz go wygnac na zes�anie.
- Nie mamy prawa nic zrobic bez konkretnych
dowod�w, bracie - odpar� w�adca. - Jestesmy panstwem
demokratycznym, po czesci dzieki twojej
matce. Musimy przestrzegac prawa.
Wspomnienie matki wywo�a�o na twarzy m�odego
me.czyzny lekki grymas. Zosta�a zatrudniona
w pa�acu jako guwernantka obecnego kr�la, a jego
przyrodniego brata. By�a niezwyk�a kobieta o liberalnych
pogladach, kt�re przekaza�a swemu uczniowi.
Zakocha�a sie w jego ojcu. kt�ry odwzajemni�
jej mi�osc. Xander by� owocem tego zwiazku, nigdy
nie by�o mu dane poznac matki. Zmar�a w miesiac
po jego urodzeniu. Bedac na �o.u smierci, wymog�a
na jego ojcu obietnice, .e wychowa ich syna w szacunku
i w zgodzie z dziedzictwem kulturowym,
jakie wnios�a od ich rodziny.
S�owo zosta�o dotrzymane. Zanim Xander obja�
posade ambasadora Zuranu, by� kszta�cony w Europie
i w Ameryce.
- Nara.asz sie na du.e ryzyko - ostrzeg� w�adca.
- Jako tw�j brat, a zarazem kr�l, otwarcie m�wie, .e
mi sie to nie podoba.
Xander wzruszy� lekcewa.aco ramionami.
- Przecie. ustalilismy, .e nie mamy nikogo,
komu moglibysmy w pe�ni zaufac. Poza tym
niebezpieczenstwo
wcale nie jest tak wielkie. El Khalid
przyja� mnie, kupujac historyjke o tym, .e jestem
odrzuconym przez w�asne plemie Tuaregiem, skazanym
na wieczny ostracyzm. Udowodni�em mu
moje umiejetnosci. W zesz�ym tygodniu napadlismy
na karawane kupiecka i zrabowalismy ca�y towar.
- Kim oni byli? spyta� kr�l, marszczac czo�o.
Musze dopilnowac, aby zrekompensowano im
straty choc dziwne, .e nikt nie zwr�ci� sie do mnie
ze skarga, .e zosta� ograbiony.
Jestem przekonany, .e tego nie zrobia. Zatrzymalismy
ich na pustkowiu, za granica Zuranu, niedaleko
bazy El Khahda. Wiezli fa�szywe pieniadze!
- To wyjasnia wszystko.
El Khalid che�pi sie, ze pracuje dla bardzo
wa.nej osobistosci. Jednak dotychczas nie zauwa.y�em,
aby Nazir lub ktokolwiek z jego ludzi sie
z nim kontaktowa�. Jesli jest tak, jak podejrzewam,
i Nazir bedzie chcia� zamordowac cie podczas
publicznego wystapienia podczas obchod�w narodowego
swieta, beda musieli sie wkr�tce spotkac. El
Khalid rozg�asza, .e organizuje wa.ne zebranie, na
kt�re wszyscy mamy sie stawic. Nie m�wi tylko,
kiedy i gdzie ma sie ono odbyc.
- Uwa.asz, .e Nazir sie pojawi?
- Prawdopodobnie. To on uk�ada plan. Chce
miec pewnosc, .e osoby, kt�re beda pomaga�y Khalidowi
w wype�nieniu misji, sa godne zaufania. Nie
zaryzykuje wys�ania w�asnych ludzi, wiec jestem
przekonany, .e sie pojawi na zgromadzeniu. Oczywiscie
i ja tam bede.
- Nie obawiasz sie, .e cie rozpozna?
- W przebraniu Tuarega? - Xander potrzasna�
g�owa. - Watpie. Zakrywanie twarzy to w koncu ich
obyczaj. Czy jestes usatysfakcjonowany postepami
w budowie nowego kompleksu hotelowego? Odwiedzajac
nasze ambasady, otrzyma�em wiele pochlebnych
opinii dotyczacych poziomu naszej infrastruktury
turystycznej - zmieni� temat Xander.
rzucajac bratu ostrzegawcze spojrzenie, gdy dojrza�,
.e ktos sie do nich zbli.a cichym krokiem.
Rozchyli�a sie sciana zieleni i pojawi� sie znienacka
niewysoki, przysadzisty, .wawy me.czyzna,
o kt�rym przed chwila rozmawiali. Na palcach obu
d�oni mia� liczne z�ote, bogato inkrustowane pierscienie.
Jego jadowite, pe�ne niecheci oczy spocze�y
najpierw na Xandrze, a nastepnie na w�adcy. Ignorujac
m�odszego z braci, przybysz pok�oni� sie
sztywno kr�lowi.
- C�. cie tu sprowadza, Nazirze? Tak rzadko
zdarza sie, abys m�g� sie oderwac od licznych
obowiazk�w ministra i odwiedzic nas tutaj - powiedzia�
kr�l.
- To fakt, jestem bardzo zajety, panie - przyzna�,
puszac sie.
- S�ysza�em, .e mia�es jakies problemy na bazarze
- mrukna� Xander.
Nazir rzuci� mu podejrzliwe spojrzenie.
- Nic takiego. Drobny z�odziejaszek wprowadzi�
troche zamieszania.
- Skoro drobny, to po co ty tam przyjecha�es?
By�em w okolicy. Zreszta, nie twoja sprawa,
jak wype�niam moje obowiazki s�u.bowe.
Moja, jako reprezentanta swiadomej postawy
obywatelskiej - odpar� beznamietnie ksia.e.
Nazir, zaciskajac usta ze z�osci, odwr�ci� sie do
niego plecami i zwr�ci� sie do kr�la:
- Rozumiem, .e wasza wysokosc zlekcewa.y�
moje rady i nie .yczy sobie podczas uroczystosci
uzbrojonej eskorty z�o.onej z mojej osobistej gwardii.
- Jestem ci wdzieczny za troske, kuzynie, ale
zawsze na pierwszym miejscu powinnismy stawiac
obowiazek wobec ludu. Nasi zagraniczni goscie,
w szczeg�lnosci ci wspierajacy rozw�j turystyki
w naszym kraju, nie uwierza w stabilna sytuacje
w Zuranie, jesli zobacza, .e w�adca nic mo.e poruszac
sie swobodnie wsr�d w�asnego narodu podczas
tak radosnego swieta.
Gdyby kr�l sie zgodzi�, zastanawiam sie, kto
zaja�by sie pilnowaniem ochrony przerwa� napieta
cisze Xander.
Nazir rzuci� mu pe�ne nienawisci spojrzenie.
Jesli sugerujesz, .e... zacza� ostrym tonem.
Nic nie sugeruje przerwa� mu ch�odno. Jedynie
stwierdzam fakt.
- Fakt?
- Udowodniono, .e obecnosc uzbrojonych po
zeby ochroniarzy mo.e spowodowac, .e nawet ma�y
incydent wymknie sie spod kontroli.
- Jestem przekonany, .e nikt nic mia�by ochoty
t�umaczyc ambasadorowi obcego panstwa, .e jeden
z jego rodak�w zosta� zastrzelony przez nadgorliwego
ochroniarza.
Wr�cimy jeszcze do tego tematu na osobnosci,
kuzynie.
Nazir, z ponura mina, ca�kowicie ignorujac Xandra.
przekaza� w�adcy wszystkie wiadomosci, po
czym uk�oni� sie i odszed�.
Kr�l zmarszczy� czo�o i wymieni� znaczace spojrzenie
z. przyrodnim bratem.
- Nasz, kuzyn zapomina, co ci jest winien - powiedzia�
ze z�oscia.
Xander wzruszy� ramionami.
- Nigdy nie kry� niecheci do mnie i do mojej
matki.
A do ojca? Nasz ojciec by� najwiekszym w�adca
w historii tego kraju. Warto, .eby Nazir o tym
pamieta�. Nazir by� dla ciebie okrutny, kiedy by�es
dzieckiem, wiem o tym. Ale wtedy ani ja, ani ojciec
nie mielismy o niczym pojecia.
- Poradzi�em sobie z tym i z nim te. sobie
poradze.
- On i jego ojciec nienawidzili twojej matki. Nie
mogli scierpiec. .e mia�a na kr�la taki du.y wp�yw.
A potem kiedy poslubi� ja...
- Mnie mo.e i nie lubi, ale to ciebie chce pozbawic
tronu zauwa.y� sucho Xander, - Musze wracac
na pustynie, zanim moja nieobecnosc zwr�ci
czyjas uwage. Obawia�em sie, .e Nazir zacznie
mnie podejrzewac po tym, jak jego ludzie przeszukali
bazar, ale nagle zda�em sobie sprawe, .e oni
szukaja Tuarega.
- Oficjalna wersja m�wi, .e wr�ci�es do Zuranu
na bardzo kr�tko i .e dzis w nocy wyje.d.asz na
zas�u.ony odpoczynek. Szkoda, .e nie masz czasu
kierowac naszymi nowymi sp�kami. Twoja hodowa
klaczy wcia. powieksza sie o nowe zrebaki,
Zbli.a sie do konca pierwszy etap rozbudowy przystani.
Xander usmiechna� sie szeroko, pokazujac bia�e
zeby kontrastujace z opalona sk�ra twarzy.
Wracajac do pa�acu, w�adca zatrzyma� sie na
moment i stana� twarza w twarz z Xandrem.
- Mam du.e watpliwosci, czy powinienem ci na
to wszystko pozwalac - zwr�ci� sie do niego powa.nie.
- Wiele dla mnie znaczysz. Wiecej, ni. potrafisz
to sobie wyobrazic. Twoja matka by�a mi
bliska jak w�asna. Otworzy�a przede mna
nowe horyzonty wiedzy. To pod jej wp�ywem ojciec
zacza� myslec o zbudowaniu wielkiej przysz�osci
dla naszego kraju. Kiedy umar�a, straci� wole .ycia.
Naraz straci�em ich oboje. Nie chce teraz stracic
i ciebie
- Ani ja ciebie - oswiadczy� Xander, obejmujac
go.
Witaj, kotku! Mo.e wyjdziemy gdzies dzis
wieczorem? S�ysza�em, .e kr�l organizuje wielkie
przyjecie na rozpoczecie sezonu wyscig�w. Mo.e
potem skoczymy do jakiegos klubu?
Katrina usmiechne�a sie na .artobliwa propozycje
kolegi pracujacego w zespole jako fotograf. Tom
Hudson by� kawalerem, a zarazem bezwstydnym
flirciarzem. Nie mo.na by�o go nie lubic.
Pokiwa�a weso�o g�owa. Zanim zda.y�a odpowiedziec,
wtraci� sie ostro Richard:
- Jestesmy tu w pracy, a nie na spotkaniu towarzyskim.
Lepiej, .ebys o tym pamieta�. Poza tym
jutro zaczynamy wczesnie rano - przypomnia�.
Po nag�ym wybuchu kierownika zapad�a krepujaca
cisza. Tom wykrzywi� twarz, robiac zabawna
mine za plecami szefa.
Choc Richard by� doskona�ym specjalista, nie by�
lubiany przez pracownik�w. Najbardziej cierpia�a
przez niego Katnna.
- On jest oblesny - oswiadczy�a z niesmakiem
Beverly Thomas, przysiadajac wieczorem na brzegu
��.ka przyjaci�ki.
By�a to druga kobieta w zespole badawczym.
Naukowcy mieszkali w du.ej, luksusowej, prywatnej
willi, zbudowanej w tradycyjnym arabskim
stylu Budynek podzielony by� na dwie czesci: oddzielnie
pokoje dla me.czyzn i osobno te przeznaczone
dla kobiet. Dodatkowo dysponowa� kilkoma
pokojami goscinnymi.
Z poczatku Katrine peszy� fakt. .e by�y z Beverly
zamykane na noc w osobnej czesci domu. Ale
p�zniej, na skutek niechcianych awans�w Richarda,
by�a nawet zadowolona, .e zmuszono je do przyjecia
miejscowych zwyczaj�w.
- Naprawde wsp�czuje jego .onie - wyzna�a
Katrina.
- Ja r�wnie.. Wiesz, .e stajesz sie jego obsesja?
Widzac na twarzy kole.anki wyraz niepokoju,
doda�a �agodniej: - Z ta obsesja troche przesadzi�am,
ale pewne jest. .e chce zaciagnac cie do ��.ka.
- Mo.e i chce. ale mu sie to nie uda - zapewni�a
stanowczo. - Poradze sobie z jego zalotami, martwi
mnie jednak fakt, .e wykorzystuje swoja pozycje,
aby mnie ukarac za odrzucenie. To moja pierwsza
praca, jestem dopiero na okresie pr�bnym.
- Unikaj go - poradzi�a Beverly, ziewajac. - Ide
spac. To by� d�ugi dzien, a jutro wstajemy o swicie.
Katrina rozesmia�a sie. Nie mog�a doczekac sie
wyprawy na pustynie. Mieli zbadac wyschniete
koryto rzeki, czyli wadi.
Powinna ju. spac. Od ponad godziny le.a�a w ��.ku,
przewracajac sie z boku na bok. Za ka.dym
razem kiedy zamyka�a oczy, pojawia� sie niepokojacy
obraz me.czyzny o ciemnych oczach.
Pozosta�o w pamieci wspomnienie cudownych
dreszczy, jakie ogarne�y jej cia�o, kiedy jej dotkna�
Jakby czyjes silne palce zagra�y na strunach liry.
To zupe�nie niedorzeczne. Dwudziestoczteroletnia
kobieta z doktoratem z biochemii nie powinna
ulegac prymitywnym instynktom seksualnym i tak
reagowac na zupe�nie obcego me.czyzne lub - co
gorsza - na przestepce. Koniuszkami palc�w musne�a
delikatne krag�osci warg, starajac sie przypomniec
sobie dotyk jego ust. Wyobraznia nieomylnie
odtworzy�a wszystkie uczucia, kt�re ogarne�y ja
pod wp�ywem jego namietnego poca�unku.
Rodzice Katriny byli para naukowc�w bezgranicznie
sobie oddanych. ?yli tylko dla siebie nawzajem
i umarli razem, kiedy zawali� sie na nich
strop odkopywanego stanowiska. Katrina mia�a
wtedy siedemnascie lat. Nie by�a ju. dzieckiem.
ale te. jeszcze nie osoba doros�a. Jej rodzice, kt�rzy
byli jedynakami, nie mieli .adnych krewnych. Zostawili
ja sama. tak bardzo pragnaca, aby ktos
ja pokocha�, wype�ni� jej .ycie. B�l po stracie
zrodzi� w niej g�eboki lek przed uczuciami, pewien
rodzaj bezbronnosci i nadwra.liwosci. Ukry�a je
wiec w najg�ebszym zakamarku duszy, zbyt niedojrza�a
i zbyt przera.ona, aby stawic im czo�o.
Uciekajac przed nimi. skupi�a sie na nauce. Uwa.nie
dobiera�a przyjaci�, nie pozwalajac nikomu
zbytnio sie zbli.yc.
W wieku dwudziestu czterech lat uzna�a, .e jest
dojrza�a emocjonalnie i wystarczajaco rozsadna, ale
teraz... To. co czu�a w stosunku do nieznajomego,
ca�kowicie temu przeczy�o.
Przeanalizuj to, co sie wydarzy�o - pomysla�a
Z determinacja. Jestes w kraju nale.acym do obcego
kregu kulturowego. W panstwie, kt�re zawsze cie
fascynowa�o. Dlatego tak bardzo pragne�as tu przyjechac.
Dlatego nauczy�as sie miejscowego jezyka.
Nagle znalaz�as sie w nietypowej sytuacji. Zadzia�a�a
adrenalina. Jak to jednak mo.liwe. ..e jej cia�o a.
tak mocno zareagowa�o na obcego me.czyzne?
Me.czyzne kt�rego zdecydowanie powinna sie
wystrzegac.
Ka.dy w koncu ma prawo do b�ed�w, pocieszy�a
sie w duchu. Poza tym istnia�o bardzo ma�e
prawdopodobienstwo,
.e go jeszcze kiedys spotka. Jednoczesnie
bala sie sama przed soba przyznac, jak ja
ta mysl przygnebia�a.
ROZDZIA� DRUGI
S�once zaczyna�o powoli wspinac sie nad horyzont.
Spod willi w kierunku pustyni ruszy� konw�j
nowoczesnych, doskonale wyposa.onych teren�wek.
Richard zmusi� Katrine, aby pojecha�a z nim
jednym samochodem, kt�ry on bedzie prowadzi�.
- Bedzie ci ze mna o wiele wygodniej, jedziemy
jako pierwsi - oswiadczy�, usmiechajac sie. - Ci za
nami beda dusili sie od kurzu - doda� nieuprzejmie.
Faktycznie, przy predkosci, z jaka przemierza�
pustynie, wzbija� sie za nimi cie.ki tuman piachu.
Mimo wszystko Katrina chetnie zamieni�aby sie
z kims, kto jecha� za nimi.
- Zamknij oczy i odpre. sie - zaproponowa�
przymilnie. - Przespij sie troche. Czeka nas d�uga
droga. Najpierw jednak wypij �yk wody. Pamietasz
zasady, trzeba bardzo uwa.ac, .eby sie nie odwodnic.
Pos�usznie wzie�a od niego butelke z woda i napi�a
sie.
Mo.e to dobry pomys� z ta drzemka, pomysla�a,
ziewajac szeroko po pietnastu minutach monotonnej
jazdy. Poczu�a nieodparta chec, by zamknac
oczy. Jesli w ten spos�b uniknie koniecznosci
podtrzymania rozmowy z Richardem. Z wolna morzy�
ja sen. Pewnie dlatego, .e wiekszosc nocy
spedzi�a fantazjujac o nieznajomym. Odp�ywajac
w objecia Morfeusza. czu�a, jak samoch�d nabiera
predkosci.
Obudzi�o ja wpadajace przez przednia szybe popo�udniowe
s�once. Kiedy zda�a sobie sprawe z tego
ile spa�a, usiad�a gwa�townie, zerkajac z zak�opotaniem
na Richarda.
- Powinienes by� mnie obudzic powiedzia�a
z wyrzutem. - Daleko jeszcze do celu?
Mine�o dobrych kilka sekund, zanim jej odpowiedzia�.
Kiedy odwr�ci� g�owe i spojrza� na nia,
wyraz jego oczu ja zaniepokoi�.
- Nie jedziemy do wadi. Wybieramy sie w bardziej
odosobnione, romantyczne miejsce - odpar�
z zadowoleniem. - Gdzies, gdzie bede mia� cie tylko
dla siebie. Gdzie bede m�g� ci pokazac... nauczyc
cie...
Katrina wpatrywa�a sie w niego z przera.eniem,
majac nadzieje, .e zle go zrozumia�a Wyraz jego
twarzy m�wi� jednak cos innego.
Nie mo.esz sie tak zachowywac! Musimy
jechac do wadi. Beda tam na nas czekac niepokoic
sie!
Wiedza, ze zawr�cilismy - odpar� spokojnie.
- Powiedzia�em im, .e sie zle czujesz. Mia�em
doskona�y pomys� z ta woda. Rozpusci�em w niej
tabletki nasenne.
Katrina poczu�a sie jak w filmie grozy.
- Nie badz niedorzeczny. Zaraz zadzwonie po
kogos i...
- Obawiam sie. .e ci sie to nie uda - usmiechna�
sie z zadowoleniem. - Mam twoja kom�rke. Wyja�em
ci ja z torby, kiedy zatrzymalismy sie. .eby
powiedziec grupie, .e wracamy.
Katrina nie mog�a uwierzyc, .e to sie naprawde
dzieje.
- To czyste szalenstwo. Jedzmy stad, do�aczmy
do ekspedycji, zapomnijmy...
- Nie! - uciszy� ja. - Wybieramy sie do oazy.
Od dawna planowa�em, jak porwac cie tylko dla
siebie. W�asnie nadarzy�a sie doskona�a okazja,
a oaza to idealne miejsce. Po�o.ona jest w rzadko
odwiedzanej czesci pustyni, istne odludzie. Takiej
wielbicielce historii regionu jak ty na pewno sie
spodoba. Dawniej zatrzymywa�y sie tu karawany
wielb�ad�w.
Katrina utkwi�a w nim pe�ne paniki spojrzenie.
Zasch�o jej w gardle, serce zacze�o walic z przera.enia.
Nie tyle ba�a sie, .e ja skrzywdzi, ile po prostu
nagle zda�a sobie sprawe, .e sta�a sie jego obsesja,
dok�adnie tak jak przewidzia�a Beverly.
- Sp�jrz, przed nami oaza - poinformowa� Richard,
gdy zakurzona droga skreci�a pomiedzy
ska�y, skad widac by�o kepe palm oraz bujnej
roslinnosci, zza kt�rych przeswitywa�a b�ekitna
tafla migocacej w s�oncu wody.
Kiedy samoch�d zatrzyma� sie. Katrina przyzna�a,
.e w innych okolicznosciach miejsce, gdzie
sie znalezli, urzek�oby ja i zafascynowa�o.
Roslinnosc porastajaca oaze by�a wyjatkowo
bujna, szczeg�lnie na przeciwleg�ym brzegu jeziora.
Kiedys musia�a tedy przep�ywac rzeka, kt�ra
wyrze.bi�a g�ebokie koryto w stromej skalistej skarpie.
Byc mo.e by� tu nawet kiedys wodospad.
Musia�o znajdowac sie tu podziemne zr�d�o, mo.e
nawet podziemna rzeka. Krajobraz by� przepiekny,
Katrina nie potrafi�a sie nim jednak cieszyc. By�a
przekonana, .e nie uda jej sie wyperswadowac
Richardowi jego planu. Jedynym wyjsciem by�a
ucieczka. Aby mog�a sie powiesc, musia�aby na
d�u.szy moment odwr�cic jego uwage, zabrac niepostrze.enie
kluczyki teren�wki i odjechac, zanim
zda.y ja powstrzymac.
- Zabra�em namiot i wszystkie niezbedne rzeczy.
Jestes dobrze zorganizowany - odpar�a, udajac
podziw.- Ja tu posiedze, a ty w tym czasie wszystko
rozpakujesz, zgoda?
- Przykro mi, ale to niemo.liwe powiedzia�.
- Nie po to zada�em sobie tyle trudu, .ebys teraz i
to zepsu�a, robiac cos g�upiego, na przyk�ad uciekajac
Richard spr�bowa� zmusic Katrine, aby wysiad�a
z samochodu. Ani drgne�a, oswiadczajac, .e nigdzie
sie nie ruszy. Po chwili jednak zda�a sobie sprawe.
.e zle oceni�a jego zamiary i .e zdolny jest posunac
sie do wszystkiego.
W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru,
kochanie - oswiadczy�, wyciagajac z kieszeni kajdanki.
Nie sadzi�em, .e to bedzie konieczne, ale
skoro odmawiasz wsp�pracy, bede zmuszony przykuc
cie do drzwi.
Musze zaczerpnac swie.ego powietrza - poprosi�a.
Mo.e mog�abym posiedziec w cieniu
palm. a ty w tym czasie rozpakujesz rzeczy?
Oczywiscie, kochanie - odpar� z usmiechem.
Chodz, znajdziemy ci jakies wygodne miejsce.
Nie mo.esz tracic nadziei - stara�a sie dodac
sobie troche otuchy.
Richard odprowadzi� ja nad wode. Przez ca�y
czas zachowywa� sie bardziej jak stra.nik wiezienny
ni. jak przysz�y kochanek.
Tu bedzie dobrze - oswiadczy�, wskazujac
miejsce pod jedna z palm.
Katrina ruszy�a we wskazanym kierunku. Richard
przytrzyma� ja. Us�ysza�a za soba ostrzegawczy
szczek metalu. Bez trudu odgad�a, .e to kajdanki,
kt�re wczesniej jej pokazywa�. Niewiele myslac,
wyrwa�a sie i zacze�a biec przed siebie. Wiedziona
strachem, pedzi�a do przodu, kierujac sie
w strone prze�eczy pomiedzy stromymi ska�ami, nie
zwa.ajac na dochodzace stamtad odg�osy cie.kich
samochod�w jadacych po nier�wnym pod�o.u oraz
okrzyki. Kiedy zda�a sobie sprawe z dobiegajacych
ha�as�w, by�a ju. w wawozie, stajac twarza w twarz
z banda przestepc�w.
Na ich czele sta� El Khalid. Pierwszy dostrzeg�
Katrine m�ody kierowca. Aby ja wyminac, skreci�
mocno land-roverem, o ma�o go nie przewracajac.
Po chwili za nia pojawi� sie Richard. Oceniajac
z przera.eniem sytuacje, rzuci� sie do odwrotu,
zostawiajac Katrine na pastwe losu. Pobieg� do
d.ipa i odjecha�. Katrina nawet nie zwr�ci�a uwagi,
.e ja porzuci� i uciek�.
Wok� niej wzbi� sie duszacy tuman kurzu. Ostatnie
promienie s�onca odbija�y sie od przeje.d.ajacego
obok niej samochodu. Przez okno wychyli� sie
kierowca. Jedna reka trzyma� kierownice, druga
wyciagna� w jej kierunku, starajac sie ja chwycic.
Na jego twarzy pojawi� sie lubie.ny usmieszek.
Katrina rzuci�a sie do ucieczki. Pomysla�a, .e
�atwiej poradzi�aby sobie z niechcianymi zalotami
Richarda ni. z tym, co ja tu czeka�o. Z przera.eniem
stwierdzi�a, ze droge odwrotu odcia� jej me.czyzna
na koniu. Stara�a sie go wyminac, ale on na nia
natar�, nie wypuszczajac z pu�apki. Tetent i odg�osy
konskich kopyt wymiesza�y sie z okrzykami okra.ajacych
ja me.czyzn. Jeden z jezdzc�w podjecha� tak
blisko, .e poczu�a na sk�rze goracy oddech konia.
Serce o ma�o nie wyskoczy�o jej z piersi. Me.czyzna
wychyli� sie z siod�a, zr�wna� sie z nia, wyciagna�
reke, jednym wprawnym ruchem podni�s� ja i posadzi�
przed soba na grzbiecie konia. By�a jego wiezniem.
Bez tchu, z ledwie bijacym sercem i twarza
przycisnieta do jego szorstkiej galabiji, poczu�a
przez materia� delikatny cytrusowy zapach. Nagle
zesztywnia�a. Nieomylnie rozpozna�a wode kolonska...
Stara�a sie odwr�cic, .eby spojrzec nieznajomemu
w twarz.
Uda�o jej sie ujrzec jedynie jego oczy. Kiedy
spojrza�a w nie, serce podskoczy�o jej w piersi.
Odwr�ci�a g�owe, w oddali dostrzeg�a znikajaca
teren�wke Richarda. Do oczu nap�yne�y jej �zy,
jedna sp�yne�a po policzku, padajac na opalona reke
trzymajaca lejce.
Me.czyzna zacisna� usta i strzasna� ja. Mrukna�
cos do konia, kt�ry pos�usznie obr�ci� sie
i ruszy� w kierunku grupy przygladajacych im
sie jezdzc�w.
Nagle jakby znikad pojawi� sie d.ip jadacy z zawrotna
predkoscia prosto na nich. Na miejscu kierowcy
siedzia� Arab. kt�ry wczesniej pr�bowa� ja
schwytac. Pomacha� zacisnieta piescia w ich strone,
wykrzykujac cos w nieznanym jej dialekcie, po
czym odjecha�, do�aczajac do ludzi przygladajacych
sie scenie z. przodu konwoju.
Katrinie cisne�y sie na usta tysiace pytan. Zanim
jednak zda.y�a sie odezwac, porywacz pociagna� za
cugle wierzchowca, zatrzymujac sie przed gestykulujacym,
mocno zbudowanym me.czyzna.
Zadr.a�a, widzac przewieszona przez ramie pote.na
strzelbe. Na biodrach mia� pas z amunicja oraz
groznie wygladajacy, tradycyjny zakrzywiony sztylet.
U jego boku pojawi� sie jej przesladowca z d.ipa.
Wskazywa� na nia. wymachiwa� rekoma, cos
wykrzykujac. Z jego przemowy zrozumia�a
zaledwie pare s��w.
Porywacz skina� delikatnie g�owa w strone Araba.
Katrina wywnioskowa�a, .e me.czyzna ze strzelba
by� przyw�dca grupy.
- Dlaczego pozwoli�es uciec temu me.czyznie?
- za.ada� wyjasnien wsciek�ym g�osem.
Zapad�a chwila ciszy, zanim jej porywacz udzieli�
mu odpowiedzi.
-To pytanie powinienes skierowac do innych,
El Khalidzie. Jak cz�owiek na koniu, nawet najszybszym,
jak ten pochodzacy ze stajni w�adcy, m�g�by
dogonic d.ipa z napedem na cztery ko�a? Suliman
m�g� puscic sie za nim w poscig, ale wybra� �atwiejszy
�up.
- Odebra� mi moja nagrode i teraz stara sie mnie
skompromitowac.
- S�yszysz, Tuaregu. co m�wi Suliman? Co mu
odpowiesz?
Katrina musia�a mocno zacisnac usta, aby nie
zaczac b�agac porywacza, .eby nie pozwoli� jej
oddac Sulimanowi. Przyw�dca nazwa� go Tuaregiem,
u.ywajac jedynie nazwy szczepu, z kt�rego
pochodzi�. Do Sulimana m�wi� po imieniu. Czy
oznacza�o to. .e przychyli sie do prosby tego drugiego?
Na sama mysl o tym poczu�a md�osci.
Dlaczego on nic nie odpowiada? Czu�a, .e sie jej
przyglada, ale nie smia�a odwr�cic g�owy i odpowiedziec
spojrzeniem. Ba�a sie tego. co mo.e
ujrzec w jego oczach.
- Odpowiem mu. .e ja mam dziewczyne, a on
nie. Kiedy wr�ce do Zuranu, wezme za nia spory
okup.
- Nikt nie opusci obozu, dop�ki na to nic pozwole
- pad�o ostre stwierdzenie. - Zebra�em was tu
do wype�nienia specjalnej misji. Jesli odniesiemy
sukces, wszyscy staniemy sie bardzo bogaci. Skoro
obaj roscicie sobie prawo do kobiety, walczcie o nia.
Arab skina� g�owa i dw�ch uzbrojonych, dziko
wygladajacych me.czyzn sciagne�o ja z konia i odprowadzi�o
na bok.
Niespokojna, zdo�a�a jeszcze odwr�cic g�owe
i ujrzec, jak El Khalid rzuca jej porywaczowi
sztylet.
Na moment wstrzyma�a oddech. Z ulga zauwa.y�a,
.e z�apa� bron w locie. Me.czyzni staneli naprzeciw
siebie, powoli okra.ajac sie. Suliman trzyma�
w d�oni podobny sztylet i natychmiast rzuci� sie
na przeciwnika. Pojedynkujacych sie otoczy�a
szczelnie grupa ciekawskich. Katrina widzia�a tylko
kr�tkie fragmenty walki. Tym razem jednak mia�a
powa.ny pow�d, .eby poznac jak najszybciej zwyciezce.
Rywale zrzucili galabije, ods�aniajac nagie
torsy. Walczyli boso, ale w nakryciach g�owy.
Zrobi� sie wiecz�r i zapalono latarnie. Dziewczyna
czu�a sie, jakby znalaz�a sie w innym swiecie.
Blask lamp odbija� sie od sztylet�w, s�ychac by�o
odg�osy walki.
Us�ysza�a jek b�lu. Zebrany t�um me.czyzn zawy�
z aprobata. Ponad g�owami zgromadzonych
dojrza�a d�on trzymajaca w g�rze sztylet. W niewyraznym
swietle widac by�o sp�ywajace po nim krople
krwi. Poczu�a silne md�osci. Czy me.czyzna
o ciemnych oczach zosta� zraniony? W sytuacji,
w jakiej sie znalaz�a, absurdalnie bardziej bala sie
o niego ni. o siebie. Gdyby tylko mog�a, natychmiast
pobieg�aby, aby przy nim byc.
Us�ysza�a kolejny jek i ryk aplauzu.
Walka wydawa�a sie ciagnac w nieskonczonosc.
W Katrinie narasta�a coraz wieksza odraza na mysl
o tak prymitywnym okrucienstwie. Nigdy nie potrafi�a
zaakceptowac .adnej formy fizycznej przemocy.
Wczesniejsze pragnienie przygladania sie
pojedynkowi ustapi�o miejsca uczuciu ulgi, .e
oszczedzono jej uczestniczenia w tak haniebnym
spektaklu.
Chwile p�zniej walka zakonczy�a sie. Pilnujacy
ja Arabowie zaciagneli ja przed oblicze El Khalida
Katrine interesowa� tylko jeden z trzech me.czyzn
stojacych obok siebie. ?o�adek podchodzi� jej do
gard�a. Poczu�a silne md�osci, a zarazem wielka
ulge. gdy us�ysza�a, jak t�um skanduje: Tu-a-reg! Jej
porywacz trzyma� w podniesionych rekach dwa
sztylety. Obok sta� pokonany przeciwnik ze zgnebiona
mina.
Kiedy zwyciezca odwr�ci� sie, straci�a na moment
dech w piersi. Na jego ciele widoczne by�y
rany. Jedna znajdowa�a sie na twarzy, niebezpiecznie
blisko oka. druga powy.ej serca, a trzecia na
ramieniu, z tej obficie saczy�a sie krew.
Katrina poczu�a zawr�t g�owy. Ignorujac md�osci,
odwr�ci�a wzrok od b�yszczacego od potu.
umiesnionego meskiego torsu. Suliman nie mia� na
ciele .adnych ran, co ja zaskoczy�o, gdy. to Tuareg
zosta� zwyciezca.
- Oto twoja nagroda, wez ja - us�ysza�a slow a El
Khalida.
Zwyciezca skina g�owa w kierunku przyw�dcy.
W gescie tym Katrina dostrzeg�a wiecej cynizmu
ni. szacunku, a przynajmniej tak jej sie wydawa�o.
Me.czyzna odrzuci� sztylet i schyli� sie po le.aca
na ziemi galabije. Nagle katem oka dostrzeg�a,
jak Suliman niespodziewanie rzuca sie rozjuszam
na przeciwnika, zaciskajac sztylet w podniesionej
d�oni.
Katrina us�ysza�a mimowolnie wydobywajace
sie z jej piersi ostrze.enie. Cos jednak musia�o
wczesniej zaalarmowac Tuarega. gdy. okreci� sie
w mgnieniu oka i b�yskawicznym ruchem, za
kt�rym jej oczy nie by�y w stanie nada.yc, silnym
kopnieciem wytraci� sztylet z reki Sulimana.
Natychmiast trzej inni me.czyzni obezw�adnili
napastnika i odciagneli go na bok. Zwyciezca, zupe�nie
jakby nic sie nie sta�o, niezbyt uprzejmym
gestem nakaza� Katrinie, aby za nim posz�a.
Mia�a trudnosci, aby za nim nada.yc. Gdy sie
z nim zr�wna�a, zatrzyma� sie i odwr�ci�, aby na nia
spojrzec.
- Masz isc za mna - oswiadczy� zimno.
Katrina nie mog�a uwierzyc w�asnym uszom.
Chyba pozwala sobie na zbyt wiele Wsciek�a z powodu
ura.onej dumy. zapomnia�a o wczesniejszej
traumie.
- Mowy nie ma - zaprotestowa�a. - Nie jestem
twoja w�asnoscia. Poza tym w Zuranie kobiety maja
prawo chodzic u boku swych partner�w.
- Jestesmy na pustyni, a nie w Zuranie. A ty
jestes moja zdobycza i moge zrobic z toba, co
zechce.
Nie pozostawiajac jej czasu na riposte, odwr�ci�
sie i ruszy� szybkim krokiem w strone namiot�w,
kt�re wtapia�y sie w skalny krajobraz. Przed niekt�rymi
p�one�y niewielkie ogniska, krzata�y sie
tam kobiety odziane w czadory. miesza�y w garnkach
strawe. Intensywny zapach gotowanego jedzenia
uswiadomi� Katrinie, jak dawno nie mia�a nic
w ustach
Tak jak sie spodziewa�a, namiot Tuarega znajdowal
sie na uboczu. Obok sta� zaparkowany zdezelowany
samoch�d terenowy. Na ty�ach przywiazany
by� kon, z zadowoleniem skubiacy siano i dogladany
przez m�odego ch�opaka. Zanim Katrina zdo�a�a
przyjrzec sie lepiej okolicy, poczu�a na ramieniu
cie.ka d�on, kt�ra popchne�a ja do namiotu.
Widzia�a ju. podobne namioty na edukacyjnej
wystawie w miescie Zuran, nigdy jednak nie przysz�o
jej do g�owy, .e kiedys sama w takim bedzie
mieszkac. We wnetrzu p�one�o delikatnym swiat�em
kilka lamp, oswietlajacych przestrzen mieszkalna
z kolorowymi, wzorzystymi dywanami oraz
kanapa. Na ziemi le.a�o kilka poduszek. Na srodku
pomieszczenia znajdowa� sie niski drewniany stolik,
na kt�rym sta� dzbanek.
Nagle dotar�a do niej prawda. Pusci�y emocje
i wybuchne�a g�osnym p�aczem.
- Dlaczego p�aczesz? Martwisz sie o swojego
kochanka? Oceniajac po szybkosci, z jaka ucieka�,
nie sadze, .eby uroni� po tobie choc jedna �ze.
- Richard nie jest moim kochankiem! - rzuci�a
ze z�oscia. - Jest .onaty i,..
- To wyjasnia, dlaczego zabra� cie w tak odlegle
i odosobnione miejsce przerwa� z cynicznym
usmiechem.
- Nie chcia�am tu przyjechac. Zmusi� mnie!
Oczywiscie - zakpi�.
Katrina unios�a g�owe i spojrza�a na niego wyzywajaco.
- Dlaczego udajesz Tuarega. skoro na pierwszy
rzut oka widac, .e nim nie jestes?
- Cicho! - rozkaza� ze z�oscia.
- Nie bede cicho! Pamietam cie z bazaru w Zuranie.
Zda.y�a jeszcze wydac st�umiony okrzyk, kiedy
zakry� jej d�onia usta. W jego oczach migota� gniew.
- Badz cicho - powiedzia� �agodnie, zbli.ajac
do niej twarz.
Katrina mia�a dosc. Porwano ja, zastraszono,
gro.ono jej i teraz jeszcze to... Z wsciek�oscia
ugryz�a go w d�on. Przera.ona swym czynem, poczu�a
na ustach s�onawy smak jego krwi. Me.czyzna
odepchna� ja od siebie.
- Ty .mijo! - sykna�, spogladajac na slady po
zebach, tu. pod kciukiem. - Nie licz, .e zatrujesz
mnie swoim jadem. Oczysc mi rane!
Katrina wpatrywa�a sie w niego z niedowierzaniem.
P�one�a jej twarz. Ura.ona i wsciek�a dr.a�a
na ca�ym ciele. Ku w�asnemu zaskoczeniu ogarne�y
ja. ukryte dotad gdzies w g�ebi, odurzajaco niebezpieczne,
zmys�owe mysli. Mysli odzwierciedlajace
jej pragnienia. Pragnienia, kt�re b�aga�y
o spe�nienie.
Wzie�a szmatke, kt�ra jej poda�, zamoczy�a
w miseczce z woda i przemy�a rane. Niespodziewanie
pusci� ja i odsuna� sie.
- Nie dam ci sposobnosci, abys wyrzadzi�a jeszcze
wieksze szkody - oswiadczy� szorstkim g�osem
- Dlaczego tak dziwnie sie zachowujesz? - spyta�a.
- Kim jestes? Na bazarze wyglada�es na Europejczyka.
- Nie wolno ci m�wic takich rzeczy! Nic o mnie
nie wiesz! - krzykna� gwa�townie. W jego g�osie
wyczuwa�o sie wrogosc.
- Wiem. .e nie jestes Tuaregiem - powt�rzy�a
z uporem.
- Niby skad? - spyta� szyderczo.
- Wiem, poniewa. studiowa�am historie i kulture
Zuranu - odpar�a smia�o. - Prawdziwy Tuareg
nigdy nie pokaza�by twarzy w miejscu publicznym.
- Na twoim miejscu zapomnia�bym o tym, co
widzia�as w Zuranie - powiedzia� spokojnym, lecz
groznym g�osem.
- Powiesz mi. kim jestes?
- Nie ma znaczenia, kim jestem. Wa.ne, co
robie. Wszyscy, kt�rzy z�o.ylismy przysiege wiernosci
El Khalidowi. mamy ku temu powody. ?yjemy
poza prawem i lepiej o tym pamietaj.
- Jestes przestepca? Zbiegiem?
- Zadajesz zbyt wiele pytan. Zapewniam cie, .e
wola�abys nie wiedziec, kim jestem i co robie.
- Przynajmniej powiedz, jak ci na imie ,jak mam
do ciebie m�wic? Nie mo.esz chciec, abym nazywa�a
cie Tuaregiem. Ja wola�abym, .ebys nie m�wi�
do mnie: Angielko.
Ku jej zaskoczeniu rozesmia� sie.
- No dobrze. M�w do mnie...
Nie m�g� jej podac prawdziwego imienia Alexander.
By�o zbyt charakterystyczne. W obozie
rebeliant�w respektowano anonimowosc. Wszyscy
znali go tu jako �Tuarega". Nie mia� jednak ochoty,
.eby ona tak go nazywa�a.
- Mo.esz m�wic do mnie Xander. - By�o to
zdrobnienie od jego pe�nego imienia. U.ywali go
tylko jego najbli.si. Jego brat przyrodni i bratowa.
By�o wiec ma�o prawdopodobne, aby ktos go rozpozna�.
- Xander? Bardzo rzadkie imie. Nigdy wczesniej
sie z nim nie spotka�am - powiedzia�a, marszczac
czo�o.
- Wybra�a je moja matka - oswiadczy� szorstko.
- A jak ty masz na imie?
- Jestem Katrina Blake - przedstawi�a sie.
- Kiedy bede mog�a wr�cic do Zuranu? - spyta�a
z wahaniem w g�osie.
- Nie wiem. El Khalid wyda� rozkaz, .e nikt nie
mo.e opuscic oazy. dop�ki on nie da pozwolenia.
Przez chwile mia�a ochote zapytac go. po co tu
przyjecha�, ale z czystej ostro.nosci wola�a nie
dra.yc tematu.
- Bardzo roztropnie - powiedzia� ch�odno, jakby
odgad� jej mysli. - Zostan tu. Nie wolno ci
opuszczac namiotu.
- Dokad idziesz? - spyta�a z panika w g�osie
kiedy ruszy� do wyjscia.
- Ide sie przebrac - odpar� spokojnie.
Aha... - wyszepta�a, rumieniac sie. - A twoje
rany? Ktos powinien je opatrzyc - zasugerowa�a
z poczuciem winy.
- To tylko zadrapania, same szybko sie zagoja
odrzek�, wzruszajac ramionami.
- Dlaczego Suliman przegra� walke, skoro ty
otrzyma�es wiecej ran?
- Zwyciezca zostaje nie ten. kto zada wiecej ran,
lecz ten, kto rozbroi przeciwnika - odpowiedzia�
obojetnie.
Spojrza�a w kierunku wyjscia.
- Stad do Zuranu dzieli nas ponad trzysta kilometr�w
pustyni - oznajmi� niepytany.
Ta beznamietnie wypowiedziana informacja wywo�a�a
nieprzyjemny dreszcz leku. Poczu�a ogarniajaca
ja rozpacz. Pustynia stanowi�a swoisty rodzaj
wiezienia, by�a naturalna stra.niczka uniemo.liwiajaca
ucieczke.
Zdeterminowana, postanowi�a stanac z nim twarza
w twarz.
- Richard zaalarmuje w�adze i...
- Jestesmy na ziemi niczyjej, poza zasiegiem
w�adz i twojego kochanka - odpar�.
- Richard nie jest moim kochankiem, jest moim
szefem - wykrztusi�a.
- Dlaczego przyjechaliscie sami do oazy? Z drugiej
strony nie dziwi mnie. .e wypierasz sie znajomosci
z nim po tym, jak cie zostawi�.
- Widocznie uzna�, .e rozsadniej bedzie ruszyc
po pomoc, ni. .ebysmy oboje zostali zak�adnikami
- rzuci�a.
- Rozsadniej? Oczywiscie, jestes Europejka!
- zadrwi�. - Tu, na pustyni, uzna�bym to raczej za
lekkomyslnosc. W stosunkach z p�cia przeciwna my
kierujemy sie emocjami. Jesli jestesmy zwiazani
z kobieta, to bezgranicznie sie jej oddajemy. Oczywiscie
w waszej kulturze nic ceni sie takiej postawy.
Ja raczej pozwoli�bym sobie wyrwac .ywcem serce
z piersi, ni. opusci� kobiete, nara.ajac ja na zniewage
lub niebezpieczenstwo.
Kartina dosta�a gesiej sk�rki. Poczu�a nieprzyjemne
pieczenie w oczach. Jego s�owa przywo�a�y
w jej wyobrazni intymne obrazy, kt�re pobudza�y
fantazje, odbywajac najskrytsze marzenia. Czy.
nie pragne�a od zawsze takiego w�asnie me.czyzny,
takiej mi�osci? Zawsze powtarza�a sobie, .e szuka
nieistniejacego idea�u. Stara�a sie odrzucic niemadre
mrzonki i starac sie przyjac .ycie takim, jakie
jest.
- Idz. jesli chcesz - powiedzia� niedbale. - Jesli
Suliman cie nie schwyta, zginiesz na pustyni.
Katrina nic nie odpowiedzia�a. Niewatpliwie
mia� racje. Choc sta�a do niego ty�em, wyczu�a, .e
wyszed� do czesci sypialnej namiotu.
Opad�a adrenalina, kt�ra wczesniej dodawa�a jej
odwagi. Poczu�a sie s�aba i zacze�a dr.ec na ca�ym
ciele. Znalaz�a sie w wiezieniu, kt�re jednoczesnie
by�o jej schronieniem.
Nie wolno jej jednak zapominac, kim by� ten
me.czyzna. Przeczyta�a kiedys, .e zak�adnik mo.e
sie uzale.nic emocjonalnie od porywacza. Ona nie
mo.e do tego dopuscic.
Nawet nie zauwa.y�a, kiedy znowu sie pojawi�.
Mia� na sobie czysta, bia�a galabije, by� bosy i nie
mial nakrycia g�owy. Mia� mokre w�osy. Kiedy sie
do niej zbli.y�, poczu�a zapach czystej sk�ry i subtelna
won wody kolonskiej. Jej serce wykona�o
salto.
Czu�a sie skrepowana. On by� taki czysty i swie.y,
a ona zmeczona i brudna. Przyzna�a w g�ebi
duszy, .e i bez lego czu�a sie przy nim nieswojo.
Rozpaczliwie stara�a sie odwr�cic spojrzenie od
jego ciemnej d�oni zapinajacej guziki galabiji.
- Jak d�ugo zamierzasz mnie tu trzymac? - zapyta�a,
starajac sie ukryc uczucia.
- Tak d�ugo, jak bede musia� - odpar�, rzucajac
jej zimne, aroganckie spojrzenie.
- Co zamierzasz... zrobic? - wycedzi�a, obawiajac
sie. .e us�yszy w jej g�osie niepok�j.
- Zrobic? - spyta� drwiaco, spogladajac na nu
badawczo.
- No tak. to znaczy... - Urwa�a, z trudem prze�ykajac
sline. - To znaczy... jak dasz znac ekspedycji...?
- Zadajesz zbyt wiele pytan! Macie w Anglii
takie powiedzenie na temat ciekawosci, pamietasz?
- ?e ciekawosc to pierwszy stopien do piek�a?
- W obecnej sytuacji powinnas sie zastanowic,
ile warta jest twoja wolnosc dla twoich przyjaci�,
a dopiero potem martwi�bym sie. jak ich o tym
poinformuje.
Katrine ogarne�a panika, ale postanowi�a jej sie
nic poddawac. Smierc rodzic�w zmusi�a ja wczesnie
do samodzielnosci. Nauczy�a sie polegac tylko
na sobie. Przyzwyczai�a sie stawac twarza w twarz
z rzeczywistoscia i radzic sobie w trudnych sytuacjach
.yciowych.
Zwil.y�a jezykiem zaschniete usta.
- A jesli moi... to znaczy firma nic zap�aci
.adanego okupu? - spyta�a zachrypnietym g�osem.
Zapad�a chwila milczenia. W jego oczach dostrzeg�a
b�ysk, kt�rego nie potrafi�a zinterpretowac.
- Wtedy wystawie towar na rynek - odpar� �agodnie.
- Na pewno znajdzie sie ktos, kto dobrze
zap�aci za atrakcyjna, m�oda kobiete - wyjasni�,
kiedy spojrza�a na niego w os�upieniu.
Otworzy�a szeroko oczy i wbi�a w niego przera.ony
wzrok. Czy.by by� do tego zdolny?
Bez s�owa zawiaza� na g�owie tuareska chuste,
w�o.y� sanda�y, po czym odsuna� cie.ka kotare
i wyszed� z namiotu.
Zosta�a sama! Mog�aby po prostu wyjsc, gdyby
chcia�a. Ale dokad by posz�a? By�a przekonana, .e
me.czyzni przebywajacy w obozie prowadzili dzia�alnosc
przestepcza, musieli wiec trzymac stra.e
Gdyby chcia�a uciec, na pewno by ja z�apali i si�a
sprowadzili z powro