3698

Szczegóły
Tytuł 3698
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3698 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3698 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3698 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew �akiewicz To sen tylko, Danielu... 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 �... a Danielowi da� wyrozumienie wszelakiego widzenia i sn�w.� (Proroctwo Daniela, R. I, 17) �Zl�k� si� duch m�j, ja, Daniel, by�em przestraszony tymi rzeczami, a widzenia g�owy mojej strwo�y�y mi�.� (Proroctwo Daniela, R. VII, 15) 5 Wyj�cie 6 1 Przy�ni� mi si� sen. �ni�em, �e jestem ma�y malutki niczym agrafka albo lekko zgi�ta szpilka. Mie�ci�em si� w ko�ysce, lecz by�a to ko�yska r�wnie malutka i r�wnie ostra. Ostro�� mego le�a polega�a na tym, �e spoczywa�em jakby na ostrzu brzytwy � z dw�ch stron maj�c przepa��, a pod sob� zbyt w�skie oparcie, nawet dla tak szpilkowej istoty, aby to oparcie nie stawa�o si� rozdarciem. Le�a�em ma�y, lecz ju� rozdzierany, i rozgl�da�em si� po �wiecie swym mikroskopijnym okiem mr�wki. Widzia�em ogromny wiejski piec � zapewne gdzie� z ziemi wire�skiej � w piecu tym gorza� i kot�owa� si� kra�ny, to zn�w z�oty i ��ty jak ��tko, p�omie�. Trawi� on w ceglanym gnie�dzie �wierkowe szczapy: w piecu strzela�o raz po raz sucho i g�sto, i liza� aksamitny i rozz�ocony okap. A potem pocz�� wyrywa� si� poza okap i zalewa� sw� �ar�oczn� z�ocisto�ci�, i podmywa� sw� ��ci� � ca�� izb�. Gdy wyt�y�em, nie wiadomo czy w przel�knieniu, czy w gwa�townej ciekawo�ci, swe mr�wcze oczka, ujrza�em, �e ogie� nie jest ani tak ognisty ani tak �ar�oczny. A gdy jeszcze mocniej si� nat�y�em, spostrzeg�em, �e to, co bra�em za j�zory z�otego ognia, by�o skupiskiem malutkich drobinek, ni to kurzu, ni to suchej mg�y, ni to popio�u. Drobiny te �wieci�y md�o i fosforycznie i wirowa�y wok� swej osi, a potem � p�ka�y bezg�o�nie i powoli sp�ywa�y ku gliniastemu klepisku. A kiedy w�widrowa�em si� okiem w ceg�y pieca, i ceg�y ju� nie by�y tak ceglane, zwarte i gliniaste, a raczej porowate, jakby wy�arte przez malutkie i chybkie �yj�tka. R�wnie� klepisko � co zwyczajem wire�skim zast�powa�o pod�og� � grozi�o zagubieniem si� w niezliczonych dziurach, jakby bez przerwy pracowa�y tam wsz�dobylskie myszy. I rzeczywi�cie, w dziurach pocz�y b�yska� mysie oczka � lekko zakrwawione i chciwe � i gdyby nie to, �e by�em jak szpilka, ani chybi sta�bym si� ofiar� ich �ar�oczno�ci. Na widok podobnej przemiany zrobi�o si� mi smutno i niedobrze � pocz��em p�aka�. P�aka�em nieprzyzwoicie cienko i uparcie jak komar albo malutka mysz. Im d�u�ej p�aka�em, tym ja�niejszym si� stawa�o, �e p�acz m�j nie jest w stanie gdziekolwiek dotrze�, gdy� w swej szpilkowato�ci mijam si� w przestrzeni � a by� mo�e i w czasie � z lud�mi zar�wno bliskimi, jak dalekimi. I wtedy nad mym le�em pochyli�a si� twarz by� mo�e matki, by� mo�e ojca, gdy� w swej ostrej przenikliwo�ci przenikn��em rysy pochylonego i ujrza�em cielist� materi� dr��on� ma�ymi kawernami. Nie zwa�aj�c na nic, jeno na to, co by�o we mnie, pocz��em obja�nia� si� w swej samotno�ci i w tym, �e darz� pochylonego ogromn� mi�o�ci� i to bez wzgl�du na to, czy mog� by� obiektem mi�o�ci, skoro jestem tak ostry i tak ma�y, �e wprost nieobecny. Twarz zdawa�a si� s�ucha� mnie z pewnym zainteresowaniem, cho� nie bez zniecierpliwienia. Ale po chwili poj��em, �e z zainteresowania tego nic nie wynika, ku niczemu ono nie prowadzi i nic w�a�ciwie nie znaczy. Im g��biej wchodzi�em w p�acz, tym bardziej by�em bezradny i oddalony, tym mocniej pragn��em i �akn��em, a� wreszcie pozosta�o samo uczucie g�odu i pragnienia. By� to g��d tak mocny i trawi�cy, �e stawa� si� g�odo-b�lem, a wreszcie samym b�lem. Wtedy to, co by�o nade mn�, zaofiarowa�o mi pier� i z piersi wyp�yn�a kropla mleka i zawis�a na sutce wiruj�c wok� swej osi. Pocz��em wyci�ga� si� do wiruj�cej kropli, a� wreszcie osi�gn��em j� czubkiem wyostrzonego j�zyka. Kropla p�k�a bezg�o�nie i poj��em, �e komu� sprawi�em b�l, bolej�c nad tym, �e oto pozostan� nie nasycony, cho� sprawiaj�cy b�l i cierpienie. Poj�wszy to, zrozumia�em r�wnie�, �e nie utrzyma� si� mi d�u�ej w moim le�u, i przechyli�em si� w jedn� z dw�ch stron, i zacz��em spada�, a mo�e ulatywa� w powietrze, gdy� ogar- 7 n�o mnie przenikliwie niebieskie, wprost fio�kowe, kr�tkie i dotkliwe. A spada�em albo ulatywa�em nie jak szpilka, ale jak ma�y, skrzydlaty i pyzaty, kt�ry by� jak z puchu albo z lotnych pi�r. Obudzi�em si� z blaskiem fio�kowego �wiat�a w oczach i z nie naruszonym stanem sennych uczu� w sercu. I pocz��em duma� nad znaczeniem dziwnego snu, w czasie kt�rego wchodzi�em oto w tajemne labirynty swej psyche, kt�ra wiele wie i wiele mo�e, �e nie r�wna� si� z ni� najbardziej ezoterycznym prorokom przesz�o�ci. Tak pomy�lawszy pocz��em zag��bia� si� w mroczno�ci psychiki, pr�buj�c rozja�ni� jej przepastne g��bie, pr�buj�c rozwik�a� jej zawik�ania i przej�� jej pi�tra. Na nic jednak by�y moje wysi�ki. Im bardziej wg��bia�em si� w stany �wiadomo�ci, tym silniej czu�em, �e mam do czynienia z samym wg��bianiem, a mniej ze �wiadomo�ci�. Im bardziej pr�bowa�em zbli�y� si� do tego, co by�o w strefach � ,,ponad� czy �pod�, tym szybciej znajdowa�em si� gdzie� po�rodku: w idealnym stanie �pomi�dzy�. A gdy wreszcie poj��em, �e w�a�ciwie nic nie mog� wiedzie� o prawdziwym sensie swego dziwnego i wieloznacznego snu, poczu�em w przyp�ywie nag�ej i zgo�a dalekiej od jakichkolwiek rozwa�a� pami�ci, i� gdzie� w ostatnich chwilach snu zasz�o co�, co by�o r�wnie, je�li nie bardziej wa�ne od snu. I kiedy sk�oni�em si� ku owej pami�ci, nas�uchuj�c i wypatruj�c jakim� trzecim nieznanym uchem i okiem, wr�ci�a do mnie �wiadomo��, co nie ulega�a snom, �wiadomo��, co dawa�a baczenie na to, co si� wok� dzia�o. Widzia�a ona mnie i to, �e �ni mi si� sen (i w�a�nie dzi�ki temu wiedzia�em, �e nie jestem niemowl�ciem, ale �e si� �ni� niemowl�ciem), i to nawet � �e mam �wiadomo�� snu! By�a to wi�c w�a�ciwie nie �wiadomo��, ale ponad�wiadomo��; �wiadomo�� spogl�daj�ca ponad �wiadomo�ci�, gdzie� z g�ry, panuj�ca nad przestrzeni� (i by� mo�e � czasem), lotna jak obdarzony dusz� dym. I ona w�a�nie przywo�a�a t� rzeczywisto��, co wiedzia�a o �nie i dzia�a si� ponad snem. I w�wczas przypomnia�em sobie, �e gdy w najlepsze pogr��a�em si� we �nie rozdzierany w ko�ysce, a p�niej odczuwaj�c g�odo-b�le, kto� zapuka� do drzwi. Pukanie by�o nadzwyczaj delikatne i uprzejme � ten kto� musia� puka� nie grzbietem zgi�tego palca, lecz uderza� sam� poduszeczk�, jak to czyni� rozbawione koty. �ni�em gorej�cy piec i twarz, i pier� z kropl� mleka, a r�wnocze�nie wiedzia�em, �e za drzwiami kto� stoi, kto�, kto musi by� bardzo delikatny, subtelny i wiotki, gdy� tylko tacy go�cie pukaj� poduszeczk� palc�w. Nie usi�owa�em wi�c nawet obudzi� si�, gdy� by�em pewien, �e podobnie uprzejmy przybysz stwierdziwszy, �e �pi�, uszanuje m�j sen. Pukanie sta�o si� jeszcze delikatniejsze, ale nie ustawa�o, co �wiadczy�oby, �e nieznajomym kieruje jaki� mus silniejszy nawet od jego delikatnej i subtelnej natury. Przyzwoli�em pukaj�cemu na wej�cie, przyzwoli�em samym przyzwoleniem, nie wychodz�c ze snu i nie u�ywaj�c g�osu. Drzwi lekko si� uchyli�y i do pokoju wnikn�� � niby promie� s�o�ca przez cieniutk� szpar� � malutki, promienny ch�opczyk. W�osy mia� ch�opczyk jasne jak sierpniowe zbo�a, oczka niebieskie niczym niebo odbite w wodzie, ca�y by� �wietlisty i lekko t�czowy. Malutki promienny ch�opiec, skin�wszy leciutko z�ocist� g�ow�, stan�� w drzwiach i spl�t�szy obie r�ce na piersiach, jak to czyni� ludzie w chwili nieokre�lonego czekania, przygl�da� si� mi spod d�ugich, lekko rudawych rz�s. Wygl�da�o, �e ch�opczyk chce odczeka� m�cz�cy, wieloznaczny sen, kt�rego nastr�j (a by� mo�e i obrazy) by� mu znany, aby nast�pnie wy�uszczy� pow�d swego niespodziewanego, delikatnego i sennego przybycia. Ale gdy sen z uporem i konsekwencj� czyni� mnie coraz bardziej g�odnym, smutnym i zagubionym � malutki, promienny ch�opiec najwyra�niej straci� cierpliwo��. Uczyniwszy kilka krok�w nagle uni�s� si� w powietrze jak s�oneczny zaj�czek. 8 By� to widok tak dalece niespodziewany i niebywa�y, �e gdybym nie by� pogr��ony we �nie, zapewne spad�bym z tapczanu. Zew�ok m�j jednak dalej le�a� na tapczanie, cierpi�c i wyrzekaj�c wraz ze �wiadomo�ci�, co pozbawiwszy cia�o zdolno�ci do samodzielnego czucia i cierpienia czyni�a go na podobie�stwo naczynia snu pe�nego. Wtedy malutki, promienny ch�opiec � unosz�c si� nade mn� leciutko i zr�cznie, cho� mog�em spodziewa� si�, �e unoszenie to b�dzie podobne pokracznemu lewitowaniu pilot�w kosmicznych � zacz��em przemawia� d�wi�cznym, cho� nieco za cienkim g�osikiem. Moja ponad�wiadomo�� pragn�c uchwyci� sens owego d�wi�cznego, cho� zbyt cienkiego g�osiku, wyt�y�a si� i rozwar�a nadstawiaj�c swego nie znanego mi dot�d ucha i oka. I oto pocz�a ona, a za ni� ja (cho� z pewnym op�nieniem) pojmowa� sens przemowy ch�opczyka. C� wi�c m�wi� niespodziewany i tajemny przybysz, z jak� wiadomo�ci� przyby� do mnie � zwyk�ego cz�owieka, a je�li tajemniczego, to z tajemnic� tak dalece ukryt�, �e nie moj�? � Widz�, �e jeste� (a je�li nie jeste�, to wkr�tce b�dziesz) zaskoczony moj� wizyt� � rzek� ma�y ch�opczyk odchrz�kn�wszy lekko. � Widz� te�, �e poczynam (a je�li nie poczynam � to poczn�) wydawa� si� ci kim� niewiadomym i tajemniczym. Tymczasem tajemnica moja jest nad wyraz prosta. Nie b�d� wi�c jej ukrywa� przed nimi, a szczeg�lnie przed tob� (jak te� nie zatajam jej przed sob�, gdy� nie brakuje mi odwagi, aby spojrze� prawdzie w oczy); tajemnica moja jest nad wyraz prosta: jestem czaro... czaro... jestem czarodziejem. Wiem, �e wyznanie moje mo�e brzmie� w tych czasach (lecz nie w naszym z tob� czasie) niezbyt powa�nie, je�li zgo�a nie komicznie. Ale co mi tam do tych czas�w, skoro jest mi si� tak, jak si� jest! A je�li kto� (ale nie ty i nie ja) bardziej zawierzy� temu, co jest szare, md�e i p�askie, co jest w dniu codziennym, a mo�e nawet nie w dniu, lecz w smutku i znu�eniu dnia, a pomin�� rzecz nader istotn�: skoro istnieje szare, md�e i p�askie, znu�one i beznadziejne, to r�wnie� musi istnie� barwne, w rado�ci i w g��bi, powtarzam: skoro kto� zawierzy� temu, co jest pospolite, nachalne, s�u�alcze i padalcze � prosz� bardzo, niech mnie nie s�ucha! Fakt jednak pozostanie faktem, �e jestem czaro... czaro... czarodziejem. Czarownikiem, czarnoksi�nikiem, nadzwyczaj szybkim i �mig�ym, i mie� do czynienia z tajemniczym, ziemskim i powietrznym, wodnym i chmurnym � jest dla minie rzecz� zwyk�� jak chleb z mas�em! Ale te� musz� gwoli zupe�nego wyja�nienia niejasno�ci przyzna�, �e i dla mnie nie jest prost� rzecz� wyja�ni� w�asn� natur�. Wci�� wi�c wyja�niam to, co z natury mego czarodziejstwa nie jest podatne na wyja�nianie; wci�� roz�wietlam to, co z uwagi na tajemn� i bezdenn� przepastno�� jest mroczne i ciemne, bo �wiat�o wch�ania i nie zwraca go � wci�� pozostaj�c nie roz�wietlonym, niejasnym, czarodziejskim. Wynika�oby z tego wyja�nienia, �e jestem bardziej w mroku, w g��bi, we wszelakim domy�le ani�eli najbardziej mroczne i g��bokie, co mroczno�ci swej i g��bi strze�e i okrywa zas�on� najgrubsz� nawet czy odleg�o�ci� � najdalsz� nawet. I �e wci�� nios� sw� czar� czarodziejsk� jak ciemn� lamp� � co w jasny dzie� rzuca kr�g czarnego �wiat�a, a w ciemn� noc uwi�ziona jest w kr�gu jasno�ci � �e pod��am dzie� i noc ze sw� czarodziejsk� moc�, kt�ra i mnie samego przed sob� samym zaciemnia, pomimo �e � jak ju� rzek�em � jest mi si� tak, jak si� jest: okre�lenie i mocno. Wynika�oby wi�c, �e pod��am i p�yn�, i unosz� si�, i przenikam, i czaruj�, i mi�uj�, i jestem, i j e s t e m... Tak, mniej wi�cej, przemawia� do mnie promienny ch�opczyk, spogl�daj�c spod d�ugich, rudawych rz�s na tapczan. Ja za� cierpia�em coraz bardziej na widok owej struktury pieca i ognia, kt�ra bezwstydnie ujawnia�a si� przede mn�, jakbym spogl�da� przez wziernik elektronowego mikroskopu, a potem poczu�em wzmagaj�cy si� g��d, a z g�odem b�l dokuczliwy i nieustaj�cy. I wtedy unosz�cy si� z ptasi� swobod� ch�opczyk zni�y� si� i zawis�szy tu� nad moj� g�ow� spojrza� badawczo i przenikliwie w g��b mego snu. Zapewne to w�wczas mojej sennej �wiadomo�ci udzieli� si� fio�kowy blask, gdy� oczy ma�ego, promiennego ch�opczyka z niebieskich sta�y si� ciemnofio�kowe, g��bokie i tajemnicze. 9 Nic wi�cej moja ponad�wiadomo�� � szybuj�ca nade mn� niby obdarzony dusz� dym � nie rzek�a o dziwnej i tajemniczej wizycie. Pozosta�o wi�c nie wyja�nionym, jak� drog� wydosta� si� z pokoiku promienny przybysz: czy przewion�� przez drzwi, cho� drzwi by�y zamkni�te, czy te� wyfrun�� przez okno, czy mo�e uni�s� si� wprost do g�ry jak t�czowa chmurka my�l�cej mg�y? Wsta�em ze swego le�a, czuj�c w g�owie szum, ucisk w skroniach, a w �o��dku b�l lekki i dokuczliwy; b�l ju� nie senny, cho� przecie ten sam, co go mia�em, gdy �ni�em sen i gdy ogl�da�em ponadsen. Wsta�em o ile� bogatszy ni� wczoraj wieczorem, cho� na pewno ani prostszy, ani te� �atwiejszy czy ja�niejszy. Wsta�em wi�c ten sam i nie ten sam zarazem, gdy� by�em oto nie tylko ze �wiadomo�ci�, ale jeszcze z r�nymi jej pi�trami � i w g�r�, i w d�, a by� mo�e i w bok. Nie m�wi�c ju� o samej tre�ci snu. Wsta�em z tym wszystkim, ale jeszcze i z tym, �e oto by�em m o c e n, gdy� skoro by�em i we �nie, i ponad snem; skoro by�em i w ko�ysce, i na tapczanie, i w wire�skiej izbie, i w mym nadmorskim pokoiku, skoro wi�c by�em, ho-ho, m o c e n, wi�c by�em n i e z j e d n y m, skoro, ho-ho!, by�em! Zaraz sporz�dzi�em jajecznic� z trzech jaj na boczku: sma��c j� spos�b w�a�ciwy, to jest najpierw rumieni�c boczek, lekko studz�c patelni� i na to � trzy ��te �lepia w rozta�czonej galarecie. Dopiero szum i syk: bia�ko � bieli� si� do bia�o�ci w�a�ciwej, a ��tko � ��te i w lekkiej b�once, ale wewn�trz sosiste i smakowite. Po tym po�ywnym i apetycznym �niadanku zabra�em si� do porz�dk�w, kt�re winienem by� ju� dawno zrobi�. A mo�e nawet i dobrze � my�la�em robi�c porz�dki � �e nie robi�em porz�dk�w wprz�dy, ale dopiero teraz, gdy jestem w si�ach zrobi� porz�dek w�a�ciwy... Tak grzebi�c si� i porz�dkuj�c przer�ne drobiazgi, spostrzeg�em na biurku niebiesk� kopert� z pi�knym bia�ym koniem, naklejonym w prawym rogu, jak by� powinien naklejony znaczek. List musia� le�e� zapewne od wczoraj, a mo�e od przedwczoraj; nie pami�ta�em, abym go mia� otwiera�, a jednak list by� otwarty, a .nawet lekko rozdarty, widocznie otwierano go z niecierpliwo�ci� i w po�piechu. Wzi��em list do r�ki i nagle przypomnia�em sobie jego tre��, jakbym go ju� kiedy� czyta�, cho� by�o bardziej ni� pewne, �e czyta� go nie czyta�em. List brzmia� mniej wi�cej tak: �Danielu, Znamy si� nie od dzi� i nie od wczoraj nawet, a wi�c znamy si� jak dwa �yse konie. Nie my�l wi�c, �e skoro pisz� do Ciebie, to dlatego �e Ci� nie znam albo �e zmieni�em zdanie o Tobie. Jak wiesz, nie ukrywa�em nigdy, �e jeste� fantast�, megalomanem i niew�skim egocentrykiem. Do tego jeste� naiwny jak dzieci� i nie brak Ci przebieg�o�ci w�a�ciwej naturom skrytym, zamkni�tym i lekce se wa��cym bli�nich i �wiat, w kt�rym si� �yje. Takich ludzi jak Ty trzeba szuka� ze �wiec� i cud, �e� jeszcze nie trafi� do Zworek albo do Lochan�wka. Nie zwa�aj�c na to darz� Ci� �yczliwo�ci� i wyrozumia�o�ci�, czego nauczy�o mnie �ycie oraz do�wiadczenie pokole�. Nie b�d� te� ukrywa�, �e ko�o mego domu od pewnego czasu kr��� jacy� dwaj na ciemno ubrani faceci, a ja, jak wiesz, mam brata i szwagierk�, nader lekkomy�lnych i zgo�a g�upawych. Czuj�, �e owo kr��enie jest nie bez przyczyny, �e kto� zamierza c o � przeciwko mnie. Tylko k t o i c o? Czy�by to byli o n i?! Jak ci wiadomo, jestem cz�owiekiem odpowiedzialnym i na odpowiedzialnym stanowisku, na kt�rym gospodarz� jak gospodarzowi przysta�o (cho� pluj� na wszelkie stanowiska i gdyby nie o n i, to kto wie...). I ten fakt, �e bez przerwy winienem by� zaprz�tni�ty ciemno ubranymi facetami, kt�rzy wygl�daj� na u m y � l n i e naj�tych s�ugus�w, co umy�lili B�g wie co, ska- 10 zuje mnie na rol� bardzo niewdzi�czn� i m�cz�c� (cho� pluj� na wszelkie role, nawet najbardziej wdzi�czne i niem�cz�ce). Wiem, �e jeste� jak anio� w ludzkim ciele: p r z y j e � d � a j w i � c s z y b k o (a je�li co, to nawet �mignij samolotem), a jako� zaradzimy gro�nej sytuacji. Pozdrawiam Ci� i mam niep�onn� nadziej�, �e nie zawiedziesz mego zaufania, bowiem czekam na Ciebie jak na ratunek. Tw�j Waldemar Rud�, dnia tego i tego roku takiego a takiego. PS. Mam te� nadziej�, �e nasze kochane miasto Rud� pozwoli Tobie odnale�� siebie. Bo kto tam wie co przez te lata zrobi�e� z sob�, i nie tylko... PS. PS. List po przeczytaniu natychmiast spal!� 11 2 I oto jecha�em drog� piaszczyst� i rozje�d�on�, przez r�wnin� tak r�wninn�, �e palec wystawiony do g�ry stawa� si� drzewkiem, a drzewo � g�rze podobne. Przy drodze miga�y wierzbowe g�ownie ow�osione cienk� ga��zi�, a gdzie� daleko dymi�y topole, �atwe i szybkie we wzro�cie niczym trawa. Na w�skich zagonach ros�y pyry, chude �ytko i ��ta pszeniczka, g��wnie jednak � owsy, k�kole i kra�ne maki. Zaraz za polem � ciemne laski, gdzie nic, tylko krzywa sosna, suche ig�y pod nog� i surojadka spsia�a albo w najlepszym wypadku ma�lak jakim� cudem wypsni�ty z piask�w. Za laskami niebo s�a�o si� dymne, za�mierdzia�o zbukami i autobus � kt�rym gna�em godzin� nie wiedzie� ju� kt�r� � zajecha� nad szeroko rozlane stawy, w kt�re uchodzi�o wszystko, co z rynsztok�w miasta Rudzi. Tylko autobus wwi�z� mnie � i pozosta�ych, kt�rzy siedzieli obok i z ty�u � w przedsionek Rudzi, gdy w motorze co� zazgrzyta�o, bekn�o trzy razy i autobus stan�� jak wkopany. W�wczas ten, co siedzia� za kierownic� i kt�rego zna�em jedynie z ceglastego karku i z plec�w � pochyli� swe wyprostowane a� do sztywno�ci plecy i tak pochylony pocz�� wyrzeka� na czym �wiat stoi. Nie pozosta�o wi�c nic innego, jak wyj�� z autobusu, kt�ry � co nie ulega�o w�tpliwo�ci � uleg� awarii, i zanim awaria ust�pi, rozprostowa� usztywnione nogi. Gdy tylko wyszed�em na zewn�trz, smr�d zbuk�w spot�gowa� si�, a niebo sta�o si� jeszcze bardziej dymne, ciemne i w kopciu. Us�ysza�em te� bulgotanie, jakby kto� nabiera� powietrza do p�uc i powoli zanurza� si� w g��bie niepowrotne. To bulgota�o w stawie o wodzie czarnej, pienistej, otoczonej zieleni� brzeg�w tak soczystych, �e mo�na by�o staw z miejsca namalowa� (lecz bez zapach�w) i powiesi� na �cianie. Bo� jeszcze na grobli sta� stary m�yn nakryty gontowym dachem, z m�y�skim ko�em wyszczerbionym i jakby ruszaj�cym si�, lecz na chwil� tylko, bo gdy drugi raz spojrza�em na ko�o i na m�yn � ko�o si� nie rusza�o, a m�yn sta� jak z obrazka. Jak mog�em najszybciej ruszy�em w kierunku grobli i m�yna, czuj�c lekkie dr�enie gruntu, albowiem nogi zadr�a�y mi wyra�nie, a od n�g dr�enie przesz�o na brzuch, pier� i z�by, te � odpowiedzia�y szcz�kaniem. Na nic by� m�j po�piech, bo tylko spu�ci�em oko z m�yna, ko�o ruszy�o tak szybko i tak szybko zamar�o w bezruchu, �e tylko b�ysk m�tnych kropli zdradza� niedawne obroty. Wygl�da na to, �e m�yn podgl�da mnie albo te� co� wie o mnie, gdy� inaczej � po c� ta historia z ko�em? � pomy�la�em zna� nie bez racji, bo tylko z�apa�em za klamk�, a drzwi zadr�a�y i otwar�y si� z piskiem i zgrzytem obna�aj�c wn�trze m�yna puste i ciche, a wi�c w przyczajeniu. Stan��em na palcach i przy�o�ywszy r�k� do serca, aby t�umi� jego pohukiwania, trwa�em tak par� minut, a� us�ysza�em g��binowe, id�ce � �spod�, d�wi�ki niby silnik�w, a potem granie muzyki konkretnej skomponowanej na blach�, druty, szk�o i trzy m�y�skie kamienie. Wtedy w najdalszym k�cie m�yna da�o si� s�ysze� g�o�ne zgrzytanie i skrzyp i otworzy�o si� wieko skrzyni � jedna przegr�dka na zbo�e, druga na m�k� � i ukaza� si� najpierw kark, potem zgi�te plecy, a� wreszcie ca�y: od g�owy a� do st�p � m�j kumpel ze szkolnej �awy, kt�ry zgin�� przed laty trafiony na �lizgawce kul� (wesz�a ona ty�em czaszki, a wysz�a jednym okiem, drugie pozostawiaj�c nietkni�te), Pawe� Pawe�czyk! I Pawe� Pawe�czyk, taki jak przed laty: ani ciut starszy, ani te� m�odszy � gdy ja ju� nie ten, bo siwawy na skroniach i w drodze do Waldemara, poza tym po r�nych prze�yciach i 12 snach r�wnych prze�yciom � �ypi�c na mnie jednym okiem (bo drugie za czarn� przepask�, gdy� tego drugiego ju� nie ma): � C� to, dr�ysz i wi�dniesz jak kapciuch, Danielu, kt�ry� za mojej pami�ci pope�nia� gwa�t nad sob� i dalej to czynisz, czego czyni� nie wypada! � Jak�e�, to ty, Pawle, i z tym okiem? (cho� by� przynajmniej by� takim, jakim by�e�, gdy mia�e� par� oczu). � Mnie si� dziwujesz, czy sam sobie si� dziwisz? � na to Pawe� Pawe�czyk kogucim tenorkiem akurat w okresie mutacji. � A mo�e nie poznajesz mnie i siebie? � Poniek�d. Tyle lat, tyle sn�w... � Och, wszak wiesz, �e problem czasu jest nieistotny, gdy� czas�w jest wiele, i to o tej samej porze i na tym samym miejscu... I jam dzi�ki temu, oto jestem, cho� par�na�cie lat temu uczyniono nade mn� ko�o fabryki Gayera okrutny �art, od kt�rego mo�na oszale�. Oczywi�cie, je�li si� trzyma� ludzkiej logiki, kt�ra prowadzi wprost do szale�stwa, Danielu � synu. Onana. � Nie dotykaj mnie zbytnio � ja w�wczas � i nie wymieniaj imienia owego starotestamentowego jegomo�cia, nawet je�li mog�em mie� z nim co� wsp�lnego, bo kt� z nas � o czym wiesz najlepiej � nie uje�d�a� w�asnego konia? � Traktujesz mnie logicznie i dos�ownie � w odpowiedzi Pawe� Pawe�czyk � sprawy fizjologii i tak zwanego bicia konia s� mi najzupe�niej dalekie i obce, ale, niestety, rozmawiaj�c z tob�, musz� u�ywa� jednoznacznej mowy, bo� nie w stanie inn� zrozumie�. � Zapewne, Pawle, by�oby tak, gdyby nie to, �e od pewnego czasu jestem najwyra�niej dwu mo�e i wielopi�trowy. Dlatego rozumiem wi�cej, ni�li si� zazwyczaj widzi i rozumie, nie musisz wi�c ucieka� si� do mowy jednoznacznej. Cho�, przyznam, nadal nie pojmuj�, czemu mam by� synem Onana, skoro memu ojcu by�o inaczej? � zawo�a�em z gorycz�. Pawe� Pawe�czyk nic tym razem nie odrzek�, tylko wskaza� na dwudzia�ow� skrzyni�, z kt�rej wylaz�, a wskazawszy wlaz� w ni�, wi�c ja za nim. I wtedy dopiero poj��em, �e nie jest to �adna skrzynia, lecz jakby wej�cie wiod�ce w g��bie schodkami spiralnymi i l�ni�cymi metalicznie. Co odpowiada�oby charakterowi muzyki konkretnej rozbrzmiewaj�cej coraz g�o�niej i konkretniej. Schodzili�my tak z Paw�em Pawe�czykiem coraz g��biej, �e o ma�o co a dosta�bym zawrotu g�owy, a� wreszcie znale�li�my si� w d�ugim korytarzu, w kt�rym r�wnym szeregiem l�ni�y aluminiowe, bo srebrzyste drzwi. Pawe� Pawe�czyk otworzy� jedne z nich i � oczywi�cie! � w niedu�ym pokoiku, po�r�d pulpit�w, zegar�w i tarcz, ujrza�em siwiutk� i pulchn� jak p�czek pani� Pyd�: nasz� pani� i wychowawczyni�, co swego czasu darzy�a mnie pewn� sympati�, cho� musia�em mie� niezbyt dobry charakter, gdy� niezbyt dobrze ��czy�em literki w wyrazach, a i wyrazy pisa�em przer�ne... � Witam ci�, ch�opcze! � zawo�a�a pani Pyda rumieni�c si� leciutko. � Widz�, �e nic a nic si� nie zmieni�e�, cho� teraz ju� z grubsza wiadomo, co mo�e z ciebie wyrosn��. A taki by�e� niedookre�lony i do tego ten fatalny nawyk rozdzielnego pisania liter... Mia�e� bardzo brzydki charakter, m�j ch�opcze! Kurczaki, i te lepiej by si� spisa�y... � Kurczaki?! � ja na to. � Kurczaki?!... (Bo Kurczaki to taki cmentarz miasta Rudzi, a na tym cmentarzu by� mo�e... m�j Bo�e!) � Kurczaki, a jakie� to Kurczaki?! � Kurczaki... � z j�kiem i nieomal �e ze szlochem pani Pyda, lecz zaraz si� wyprostowa�a i rzek�a surowo, cho� nie bez pewnej rado�ci: � Nadal jeste� nieostro�ny, krn�brny i dotkliwy, delikatny i pami�tliwy. Zawsze by�e� dla mnie zagadk� pedagogiczn�, cho� s�dz�, �e jeste� i by�e� klasycznym przyk�adem idealisty subiektywnego, co ze �wiatem ma do czynienia tyle, co ze sob�. Z sob� za�? Tak, tak. Obserwowa�am ci� dok�adnie i musz� przyzna�, �e do ko�ca nie by�am pewna, co z ciebie wyro�nie 13 � taki by�e� niedookre�lony, cho� dotkliwy i bezwzgl�dny, i s�abiutki jak piskurek, jak kurek, jak kur... kur... Tu si� pani Pyda zaci�a i zamilk�a na chwil�, co pozwoli�o mi zabra� g�os: � Ja r�wnie� si� ciesz�, �e pobyt w mie�cie mej wczesnej m�odo�ci, do kt�rego niegdy� przyby�em z miejsca mego dzieci�stwa, bardzo wczesnego i p�niejszego nieco, �e pobyt w tym mie�cie rozpoczyna si� od spotkania z pani�, pani profesorko, i z niegdy� mym przyjacielem lub raczej kumplem, Paw�em Pawe�czykiem. Cho� przyznam si� szczerze, �e podejrzewa�bym siebie, �e prze�ywam halucynacje lub jakowe� sny na jawie, gdyby nie to, �e si� niedawno przebudzi�em ze snu, kiedy to uda�o si� mi rozm�wi� z w�asn� ponad�wiadomo�ci�. A zapewne dzi�ki niej uda�o mi si� znowu� skontaktowa� si� z kim� promiennym, ma�ym i uroczym, jak poranny odblask s�o�ca na przymkni�tej okiennicy. � Ach, Danielu, Danielu! widz�, �e nic si� nie zmieni�e� przez te lata � westchn�a pani Pyda z�o�ywszy nabo�nie r�ce. � A mo�e nawet sta�e� si� jeszcze bardziej uparty w swych s�abo�ciach. C� to znowu � za ma�e, urocze i promienne? Zar�czam ci, �e nie w tym kryje si� tajemniczo�� �wiata ani jego alogiczna logika! Zar�czam, �e malutki ch�opczyk (bo ch�opczyk to by�, cho� go nie by�o) przy�ni� ci si� lub si� wymarzy� albo si� sparzy� z tw� gor�c� wyobra�ni�. I nic wi�cej! Sen za� z owym piecem ognistym, co okaza� si� bez ognia, ale z czym� ponadto, sen za� � ho! ho! ho! � to dopiero by�o co�, z czym winiene� si� zmierzy� i w co winiene� uwierzy�! � C� znowu?! W jakich snach?! � zawo�a�em dotkni�ty do �ywego t� w�cibsko�ci� pani Pydy, kt�ra nawet w sny wchodzi�a. � Co za w�cibianie si�! � Musisz wiedzie� o tym, drogi Danielu � odpar�a pani Pyda lekko si� skurczywszy, a nawet zwin�wszy � �e od tego tu jeste�my, aby, jak rzek�e� niezbyt zr�cznie, a nawet nachalnie, si� w�cibia�. Ma�o tego, tu w�a�nie, w tej centrali g��binnej, w tej centrali podm�ynnej ko�yszemy palmami sn�w waszych. I pani Pyda wyprostowawszy si�, cho� z lekkim skrzywieniem, zanuci�a mi prosto w nos: Palmy si� ko�ysz�, palmy si� ko�ysz� � tak � tak � tak. Tam wszystko zosta�o, tam wi�cej nie wr�c� � nie � nie � nie. Ptaki pod palmami, w palmach s�odkie mi��sze � mi � ma � mi. Palmy si� ko�ysz�, palmy si� ko�ysz� � za du�o. A doko�czywszy piosenki pani Pyda westchn�a g��boko i rzek�a: � Tak, m�j drogi. Nie kto inny, tylko Pawe� Pawe�czyk zaprogramowa� tw�j sen o zanikaj�cej i iluzorycznej twarzy �wiata widzialnego, pragn�c ci�, m�j drogi, przygotowa� do przyjmowania zjawisk w ich kszta�cie w�a�ciwym. Jak ka�dy m�odzik troszeczk� przesoli�, �e, biedaku, p�aka�e� nawet przez sen i we �nie... � Tak jest � potwierdzi� Pawe� Pawe�czyk patrz�c bezczelnie swym jednym okiem. � Chcia�em ci zaszczepi� logik� w�a�ciw� i w�a�ciwy punkt widzenia. Ale pani profesorka zlitowa�a si� nad tob�, gdy� jeste� jeszcze nie przygotowany do przyjmowania w�a�ciwych punkt�w widzenia. Ty za� wykorzysta�e� lito�� nasz� � bo� zawsze by� bezwzgl�dny i egoista � i pocz��e� �ni�, ju� na w�asn� r�k�, historyjk� z ma�ym, promiennym, �wietlistym i szybkim. 14 � Jakim prawem? Jakim prawem?! I dlaczego � ja w�wczas � dlaczego wtr�cacie si� do mego �ycia wewn�trznego?! Czy�by�cie byli snem tylko?! � Byli�my i jeste�my! � Pyda w odpowiedzi, skwapliwie i nawet jakby z gorliwo�ci� nie licuj�c� z wiekiem ani te� ze stanowiskiem. � Jak trafnie przeczuwa�e�, ty i inni idealistycznie nastawieni ludzie � �mierci nie ma, a jest co�, co (musz�, niestety, uciec si� do por�wnania, bo umys� tw�j nie chwyta bez por�wna�) zdaje si� by� podobne do przej�cia ze stanu trwa�ego w stan promienny. Jeste�my wi�c nadal lud�mi (tak jest � jeste�my!), ale na zgo�a innym pi�trze. Na tym pi�trze, gdzie ju� nie ma w i e d z e n i a, ale tylko samo w i d z e n i e. Dopiero my z Pawe�kiem, mym kur... kur... kurczaczkiem � wykrztusi�a pani Pyda czerwieni�c si� jak lilia oblana krwi� � widzimy wszystko w spos�b w�a�ciwy, a to: tajemnic� materii, tajemnic� czasu, tajemnic� przestrzeni, tajemnic� Wszech�wiata wreszcie. Widzimy to, a r�wnocze�nie b�d�c lud�mi (tak jest � b�d�c!) widzimy te�, jak si� m�czycie niby dwuwymiarowe p�aszczaki, co si� staraj� poj�� tr�jwymiarowo�� przestrzeni. Dlatego my, bli�si w�a�ciwemu poznaniu, wchodzimy w sny wasze. Bowiem jedynie sfera sn�w jest waszym lekko promiennym stanem, gdzie ulega rozbiciu (pewnemu, oczywi�cie) konwencjonalno�� waszego postrzegania. Konwencja, co za s�owo! Zwr�� na to uwag�, m�j drogi Danielu, �e s�owo to ogarnia wszelkie sztuki, kt�re cz�owiek uprawia, jako te� � sfer� obyczaj�w, kultur i nauk �cis�ych, stawiaj�c znak r�wno�ci pomi�dzy fantazj�, bredzeniem a postrzeganiem �wiata, �e nie wiadomo wreszcie, czy ludzko�� naprawd� postrzega, czy jedynie idealistycznie si� subiektywizuje albo te� subiektywnie si� idealizuje, czy te� idealnie jest subiektywna. I dzi�, gdy wydaje si� wam, �e w naukach �cis�ych obalacie subiektywizm wynikaj�cy z waszego idealizmu czy te� idealizm wynik�y z niebywa�ego w�r�d istot �yj�cych subiektywizmu, dzi� w�a�nie jak nigdy wp�dzacie si� w konwencje, co niby maj� by� niekonwencjonalne, albowiem przecz� waszemu dotychczasowemu poczuciu logiki... I st�d triumf wasz, bo�cie doszli do wniosku, �e �wiat�o, na przyk�ad, ma natur� falow�, ale i ma te� sprzeczn� z zasad� ruchu falowego natur� korpuskularn�! Albo zn�w fantazjujecie na temat Wszech�wiata, bo�cie Wszech�wiatu zmierzyli gor�czk� na 4� w skali Kelvina i oto s�dzicie, �e owo ciepe�ko jest pozosta�o�ci� po w y y-b u u-c h u u, co si� mia�o sta� przed 14 miliardami lat (oczywi�cie, licz�c lata w swej ziemskiej konwencji), przy temperaturze � dok�adnie wyliczaj�c � dziesi�ciu stopni w skali Celsjusza podniesionych do dziewi�tej pot�gi! Ale, m�j drogi, nie wiadomo dlaczego Wszech�wiat mia�by stygn��, a mo�e w�a�nie on si� rozgrzewa? Tylko nie wiadomo, co to znaczy miliard lat, skoro nie jeste�cie w stanie widzie� wi�cej ani�eli sto lat, poj�� wi�kszej cyfry ni� dziesi��, bo dziesi�� macie palc�w. A mo�e ten czas, o kt�rym m�wicie, �e jest czasem, pojawi� si� razem z cz�owiekiem? A mo�e czas ma natur� kolist�, a nie linearn�? A mo�e, przynajmniej, falist�, je�li � jak to twierdzicie � wszelkie cz�stki, nie tylko �wiat�o, rozchodz� si� ruchem falistym, cho� r�wnocze�nie p�dz� prosto niczym pociski na�adowane energi�. Mo�e wi�c czas r�wnie� ma podw�jn� w�a�ciwo�� � falow� i cz�stkow� � gdzie, dajmy na to, cz�stk� jest cz�owiek, a fal� wszystko pozaludzkie? C� wi�c mo�esz wiedzie�, Danielu, na temat naszego bycia i niebycia, skoro nic nie wiesz na temat czasu? � sko�czy�a pani Pyda sw�j wyk�ad, gdy� by� to wyk�ad, jak pani Pyda by�a, i to by�a profesork� od fizyki, polskiego i �piewu (o palmach). � W�a�nie, w�a�nie! � podchwyci� Pawe� Pawe�czyk bezczelniej�c coraz bardziej. � To, �e istniejemy obok siebie: ja jako ch�opczyk i kur... kur... a ty jako dobrze ju� zapowiedziany � i zapowiadaj�cy si� r�wnie� � m�czyzna, �wiadczy wymownie, jak skomplikowanym problemem jest czas. I ty o tym wiesz, tak! tak! (oczywi�cie, co� nieco� albo bardzo ma�o), bo po co ta ca�a podr� do miasta Rudzi, gdzie� by� podrostkiem niezbyt lojalnym, a nawet mocno kurewskim?! Po co?! Po to w�a�nie, aby odwr�ci� kota ogonem. Ale kot ma ogon twardy! � zagrozi�, nie wiadomo dlaczego, Pawe� Pawe�czyk marszcz�c si� i wypinaj�c ile si�. � Im kotek starszy, tym ma ogon twardszy! Tak! Tak! 15 � Oczywi�cie, �e skomplikowanym � ja na to � ale nie na tyle, abym si� mia� w tych komplikacjach skomplikowa� i powik�a�. Abym mia� ulega� jakiej� przera�aj�cej wizji pieca, kt�ry nie jest piecem, i ognia, kt�ry ogniem te� nie jest. By� mo�e, i� czas jest kolisty czy nawet falisty, gdy�, by� mo�e, dzi�ki temu przyszed� do mnie ma�y, promienny, fio�kowy i z�ocisty jak �an pszenicy ch�opczyk. Ale wiedz o tym, Pawle Pawe�czyku, �e ch�opczyka ci si� nie uda zaprogramowa�, jak te� nie uda ci si� mnie obj�� swym programowaniem. A co do kota, toby si� przyda�, gdy� we �nie twoim (je�li by� to tw�j sen, jak m�wisz) za du�o by�o myszek o krwistym oku. � Cha, cha, cha! � Pawe� Pawe�czyk bezczelny ju� zupe�nie. � Malutki, promienny ch�opczyk, kt�ry nic o sobie nie wie poza tym, �e jest czaro... czaro... czarodziejem! Mo�na to mi�dzy bajki w�o�y� i da� ma�ym ch�optysiom do poczytania! Cha, cha, cha! � Daj spok�j, Pawe�ku � rzek�a z melancholi� pani Pyda. � Nie dokuczaj Danielowi. Wci�� jeste�cie niezgodni, a przecie� posadzi�am was w jednej �awce w nadziei, �e ty, Pawe�ku, staniesz si� mniej dos�owny, za� Daniel zyska troch� na trze�wo�ci i charakter pisma wyrobi. Tak pi�knie, Pawe�ku, pisa�e�! Zupe�nie jak m�j ojciec, kt�ry by� nie byle kim, bo sekretarzem u burmistrza miasta Rudzi! � I owszem � zgodzi� si� niech�tnie Pawe� Pawe�czyk � pismo mia�em niezgorsze, ale co mi z tego, skoro nie mog� go nadal wyrabia�, a ten tu, co bazgra� jak kura pazurem i liter nie umia� porz�dnie ��czy�, wci�� wyrabia i wyrabia te swoje bazgro�y. A potem puszcza to w �wiat, rozprzestrzeniaj�c z�y styl i charakter. � Musz� bezstronnie przyzna�, Pawe�ku � zgodzi�a si� pani Pyda � �e mia�e� sw�j styl, i to od pierwszej klasy. Jakie wspania�e laseczki stawia�e�, a jak wdzi�cznie ��czy�e� literki, cho�by w s�owie �ko�. � Przepraszam bardzo � wtr�ci�em si� rozgoryczony t� nag�� oboj�tno�ci� � ale chcia�bym zaznaczy�, �e wyraz �ko� r�wnie� pisa�em niezgorzej, mo�e dlatego, �e przyby�em do miasta Rudzi ju� obeznany z ko�mi, gdy� w owej krainie, w kt�rej si� zjawi�em na �wiat, koni by�o moc. I cho�, by� mo�e, moim stylem jest bestylowo�� � co r�wnie� oznacza, �e jeszcze wszystko jest przede mn� � niemniej jednak w pewnych sprawach ju� od zarania lat przejawia�em a� nadto stylu i dobrego smaku. Czego nie m�g�bym powiedzie� � prosz� mi wybaczy�, pani profesorko, moj� �mia�o�� � o was, kt�rzy mimo swego promiennego stanu oraz wiedzy w�a�ciwej, co ma by�, nie wiedz�, lecz w i d z �, ho�dujecie stylowi kiepskiej fantastycznonaukowej literatury. Ten m�yn, te schody, to wn�trze z pulpitem sterowniczym, z kt�rego zapewne steruje si� naszymi snami... � M�j ch�opcze � odpar�a pani Pyda lekko poblad�szy, ale z opanowaniem i z godnym podziwu spokojem � czy s�dzisz, �e potrzebne s� nam m�yny, schody i pulpity sterownicze? � Jak�e wi�c wyt�umaczy� ten fakt, �e widz� pani�, pani profesorko, za pulpitem sterowniczym?... � O to zapytaj siebie samego, m�j ch�opcze! � zawo�a�a pani Pyda ju� bez opanowania i spokoju. � Siebie samego? A wi�c... A wi�c �ni� pani�, pani profesorko, i Paw�a Pawe�czyka �ni�, i �ni�?... � Ty koniu bezwstydny! Ty! Tego to ju� za wiele. On sobie wyobra�a, �e nas wyobra�a! � zapia� Pawe� Pawe�czyk g�osem koguta, gdy� Pawe� Pawe�czyk wci�� by� w okresie mutacji. � Muitatis mutandis!! � zakrzykn�a pani Pyda, kt�ra by�a i od �aciny. (A potem, by� mo�e, doda�a; mortuum flagellas, ale tegom nie przyj�� ani poj��, gdy� z �aciny by�em pa�a.) � Jak mam wi�c to wszystko rozumie�? � Merde. W mord�! Jak .chcesz, tak go� na swoim koniu i!... � wrzasn�� Pawe� Pawe�czyk. � I... � rzek�em za Paw�em Pawe�czykiem czuj�c pewne usztywnienie tu i �wdzie. I poczu�em szum, jakby uderzenia krwi do m�zgu, i szaro�� w krwiste plamy, a gdy wreszcie wr�ci�em do normy, ujrza�em, �e stoj� sobie pod m�ynem, jedn� r�k� trzymaj�c si� za nos, jakbym za chwil� mia� g�sto kichn��, drug� � maj�c woln�. 16 3 W tym, �e stoj� pod m�ynem i ni z tego, ni z owego trzymam si� za nos, nie by�oby nic dziwnego �miesznego nawet, albowiem od owej chwili, gdy sprawy moje pocz�y rozgrywa� si� na kilku p�aszczyznach, z powodzeniem r�wnie� mog�em znajdowa� si� w m�ynie, rozmawia� z Paw�em Pawe�czykiem i pani� profesork� Pyd� i mog�em �ciska� w gar�ci nos. Dziwne by�o to, �e tak stoj�c pod m�ynem najspokojniej w �wiecie rozmawia�em z pani� Cecyli� Rogaczewsk�! I chocia� min�o ponad dwadzie�cia lat od chwili mego wyjazdu z miasta Rudzi, nadal by�a ona w miar� m�oda, w miar� stara, lekko zgry�liwa i ironizuj�ca, z tym samym ostrym i d�ugim nosem i z okiem cyga�skim i bezlitosnym jakby... Dziwne r�wnie� by�o to, �e rozmowa nasza mia�a wyra�nie przyjacielski charakter, za� oblicze pani Cecylii okrasza� dobrotliwy u�mieszek. Pyta�a ona mnie, po co w�a�ciwie zd��am do Rudzi, ja za� odpowiada�em � staraj�c si� mie� r�wnie dobrotliwy u�mieszek � �e jad�, albowiem mam przyjaciela, a ten przyjaciel... Mam te� pewne powody natury osobistej (cho� przyjaciel Waldemar te� nale�y do osobisto�ci, �e tak rzekn� � osobistej), o powodach tych trudno jednak m�wi�, cho�by z tego wzgl�du, �e trudno wypowiada� si� w zdaniach, co si� realizuj� w jednym czasie, o sprawach, jakie si� dziej� ,,przed� i dzia�y si� ,,po�, a r�wnie� ,,pod� i �nad�, nie m�wi�c ju� o tym, �e mog� si�ga� zgo�a do czwartego wymiaru. � Ach tak � odpar�a z u�miechem pani Cecylia � wi�c masz a� tak� komplikacj� powodowi Ciesz� si� bardzo, �e przez te lata tak wydoro�la�e�, i� jeste� tak skomplikowany. Ciesz� si�, tym bardziej i� twoja matka cierpia�a z twego powodu onegdaj (czy � przed laty?), bo� j� ocenia� wprost i bez zrozumienia, co ju� by�o oczernianiem. A i wobec mnie by�e� nie bez winy. Och, ile� musia�am traci� si�, aby ci� nauczy� porz�dku w�a�ciwego i czysto�ci. Jakie�cie by�y dzikusy wire�skie, niczym �ubry wypuszczone z las�w, m�j biedny, ma�y Danielku... � Jestem pani, pani Cecylio, nad wyraz wdzi�czny za te i za inne jeszcze nauki, kt�re nie posz�y w las (cho� my byli�my z lasu), ale trafi�y prosto w serce. Ja i moja biedna babcia, kt�ra w�wczas by�a tak pi�kna i tak m�oda, i� wprost nie do uwierzenia jest, �e sta�a si� babci�... � Ona by�a (i jest!) czym� wi�cej ani�eli twoj� matk�, a ty� j� sponiewiera� i zbabci�. Szczerze, szczerze jej wsp�czuj�! Oto co znaczy urodzi� dzieci�, kt�re nie chce poprzesta� na dzieci�ctwie, lecz dalej p�odzi jak byk puszcza�ski! � zdenerwowa�a si� ni z tego, ni z owego Cecylia Rogaczewska. � Czy w tym jest moja wina, i� matka mo�e by� babk�, jak niegdy� by�a c�rk�, a nawet zupe�nie prawdopodobne, �e przez pewien czas by�a wnuczk�? Po stokro� gorzej by by�o, gdyby b�d�c matk�, by�a r�wnie� czyim� m�em albo � dajmy na to � �on�... �on� czyj��, kogo z pewnych, nader istotnych wzgl�d�w, nie sta� na to, aby by� m�... m�... � wykrztusi�em z siebie czerwieniej�c gwa�townie, cho� przecie nic z�ego nie mog�o mi przej�� przez my�l (bo niby co? i dlaczego?). � Nie kr�� i nie pl�cz! Co za kr�tacz i pl�tacz z ciebie! Widz�, �e przez ten czas nic a nic si� nie zmieni�e�, ma�y przewrotny pl�taczu i kr�taczu! � zakrzykn�a Cecylia Rogaczewska m�niej�c w tym krzyku, �e ma�o brakowa�o, a sypn��by si� jej w�s. � Prosz� mi wybaczy�, ale nic z�ego nie mia�em na my�li, ponad to, co � jak wiadomo pani � co... � Ach, ty zazdro�niku i m�czenniku, co si� samoudr�czasz i samogwa�ty czynisz! Wci�� jeste� taki sam, a� do nudno�ci! 17 � Mo�liwe, i� teraz jestem taki, jakim by�em w�wczas. I w�wczas (jak i teraz) wiele rzeczy widzia�em naraz, ale nie dane mi by�o dotrze� do swego widzenia. Bowiem nie by�em w�wczas odwiedzany na swych pi�trach przez kogo� takiego, jak ma�y i czaro... czarodziejski, mog�em wi�c tylko si� samoudr�cza� widz�c pewne sprawy i nie widz�c ich zarazem, i mog�em si� samo... � Pu�� wreszcie ten nos! � zawo�a�a poczerwieniawszy mocno pani Cecylia. � Co za niebywa�e nieopanowanie, a by� mo�e � ekshibicjonizm nawet! � Przepraszam pani� bardzo, pani Cecylio... � wyj�ka�em poczerwieniawszy nie mniej, lecz wi�cej ni� Cecylia Rogaczewska. � Ale zjawi�a si� pani w momencie, gdy s�dzi�em, �e rozmawiam z Paw�em Pawe�czykiem i z pani� profesork� Pyd� albo �e dumam pod m�ynem, rozmowy tej nie zako�czywszy. To, �e prawie r�wnocze�nie (a by� mo�e, �e r�wnocze�nie) rozmawiam z pani� i dumam trzymaj�c nos w gar�ci, i to tak d�ugo, jak d�ugo rozmawiam, nie jest moj� win� ani, bro� Bo�e, brakiem szacunku czy � c� za niesprawiedliwo��! � ekshibicjonizmem... � Wi�c czym�e w ko�cu?! Czy�by� ju� sam siebie nie kontrolowa� i nie wiedzia�, co czynisz?! � Ale� wr�cz przeciwnie. Doskonale wiem, co czyni�... Tylko �e wiem, jak by tu powiedzie�?... Pojmuje pani: obs�u�y� naraz �wiadomo��, pod- i ponad�wiadomo��, gdy tymczasem jestem jeden, jak ten palec! Tak! To jest zadanie nad wyraz ci�kie i pe�ne niespodzianek wszelakich. Jest to wi�c dla mnie o s t r z e � e n i e n a p r z y s z � o � �... � Och, jak�e kr�cisz i wik�asz, kr�taczu i pl�taczu! Jaka zn�w �wiadomo�� i ponad�wiadomo��?! � No, w�a�nie! Jaka �wiadomo�� i ponad�wiadomo��?! Ponad�wiadomo�� � musi pani o tym wiedzie� � to jest taka �wiadomo��, kt�ra spogl�da z g�ry; jest przestrzenna i lotna, jak obdarzony dusz� dym, i pozwala ona nam r�wnocze�nie �ni� i � na przyk�ad � rozmawia� z ma�ym, promiennym ch�opczykiem... � Co za bzdury pleciesz! Co za ponad�wiadomo��, co ma by� przestrzenna i lotna jak obdarzony dusz� dym, kt�ra � na dodatek � rozmawia z jakim� tam ch�opczykiem! � Przepraszam bardzo pani�, pani Cecylio, ale jest pani wci�� jednakowo jednostronna, co, przyznam, ma t� (smutn�) zalet�, �e pozwala na zadziwiaj�c� pewno�� siebie. Co si� cz�sto przytrafia kobietom, kt�re zmuszone s� zbytnio si� maskulinizowa�. Bo prosz� mi powiedzie�, jakim cudem rozmawia pani teraz ze mn�, zjawiaj�c si� tak niepostrze�enie i tak lekko, jak � nie por�wnuj�c � promie� s�o�ca? Na dodatek, jest pani taka. jak w�wczas, gdy ja... � Jeste� nadzwyczaj bezczelny! Tylko tym mog� wyt�umaczy� twoje zuchwa�e i ob��ka�cze s�owa oraz r�wnie zuchwa�y bezwstyd, co jest ju� ani chybi ekshibicjonizmem czystej wody. Rzeczywi�cie, niewart jeste�, aby mie� urocz� niczym Danae pod z�otym deszczem matk�: zbabci�a ci si� matka, skoro� ty zbzikowa�, zboczy� si� i wyobra�asz sobie zbyt wiele! Na ca�e twoje szcz�cie tr�bi� na ciebie, a ty tego nie s�yszysz czy mo�e nie chcesz s�ysze� � skoro� taki wielopi�trowy... � Jakim wi�c cudem, je�li nie cudem pi�ter, rozmawiam oto z pani�?! � zawo�a�em biegn�c co tchu do PKS-u, kt�ry rzeczywi�cie tr�bi� i si� niecierpliwi� od pewnego czasu. Ale pani Cecylia Rogaczewska � daj�c tym do zrozumienia, �e lekce se wa�y moje. pytania � lekkim krokiem opu�ci�a grobl� m�y�sk�, zna� kieruj�c si� wiadomymi sobie skr�tami przez podmok�e ��ki i olszyn� do miasta Rudzi. Tylkom si� dosta� do autobusu, a kierowca � wyprostowawszy swoje przygarbione plecy � ruszy� tak gwa�townie, �e polecia�em do ty�u. Wtedy ujrza�em, �e nie mam ju� swego miejsca, gdy� siedzi na nim m�czyzna w sile wieku, z lekkim brzuszkiem, z siwizn� na skroniach i z jednym okiem przepasanym czarn� opask�. 18 Jakie� by�o moje zdziwienie i oburzenie zarazem, gdym rozpozna� w m�czy�nie Paw�a Pawe�czyka: nie tego, co wprz�dy, bo zmienionego w czasie, jakby i jego czas by� w stanie sta� si� czasem! � Przepraszam... � wyb�ka�em trzymaj�c si� kurczowo oparcia, bo autobus skr�ca� i podrzuca� na skr�tach � przepraszam bardzo, ale zdaje si�, �e zaj��e� nie swoje miejsce... Pawe� Pawe�czyk �ypn�� bezczelnie swym piwnym okiem i jak gdyby nigdy nic siedzia� dalej. � Nie wiem, czy o tym wiesz � ci�gn��em nader spokojnie � ale od lat co najmniej dziesi�ciu w kraju naszym s� w PKS-ach miejsca numerowane. Mo�esz to zreszt� sprawdzi� na swoim bilecie (oczywi�cie, je�li masz bilet). � By� mo�e, �e to by�o pana miejsce � odpar� Pawe� Pawe�czyk z naciskiem i nie raczywszy nawet rzuci� okiem na m�j bilet, kt�ry mu podsuwa�em pod nos � ale to nie ma nic do rzeczy. � Co za pomys�y?! � zawo�a�em lec�c do ty�u i �api�c si� czego si� da�o, a by�a to r�ka Paw�a Pawe�czyka, zimna i nawet jakby zwi�d�a. � Skoro wjechali�my w granice wielkiego miasta Rudzi, ka�dy siada, gdzie mu wygodnie � odpar� z godno�ci� Pawe� Pawelczyk, wyswobadzaj�c z lekkim niesmakiem r�k� � widz�, �e jest pan nietutejszy i nic nie wie pan o taryfie podmiejskiej. � Trafi� pan, panie Pawle (niech ju� ci b�dzie �pan�), w sedno; rzeczywi�cie od pewnego czasu, a �ci�le bior�c: od lat dwudziestu, jestem nietutejszy. S�dz� jednak, �e to miejsce nale�y mi si� prawem wielogodzinnego zasiedzenia. Tymczasem panu raczej odpowiada�yby inne prawa; dajmy na to, prawo z a l e � e n i a! � Zale�enia?! � Pawe� Pawe�czyk, jakby lekko si� zdenerwowawszy. � Oczywi�cie. � Skoro tak, to mo�emy si� po�o�y�... � Pawe�czyk w�wczas, szykuj�c si� jakby do k�adzenia. � Nie �miej! � ja na to p�g�osem. � Nie pozwalaj se za wiele! �adnego rozk�adania si� ani smrodzenia w nos. Skoro �e� wlaz� do �rodka korzystaj�c z defektu silnika, to ju� sied� albo spieprzaj, i to �ywo. � Defektum silnikum, powiada pan? A mo�e defekus m�zgorum? � Pawe� Pawe�czyk szczerz�c z�by, ale r�wnocze�nie zapinaj�c marynark�. � �ebym nie powiedzia�: mortuum flagellas � p�g�osem i sk�aniaj�c si� lekko ku Paw�owi Pawe�czykowi. � Co za zadziwiaj�cy brak tolerancji znajduj� u ciebie. Przecie� jest tyle miejsca w autobusie. Prosz� bardzo, spocznij obok. A mo�e, dajmy na to, ja musz� siedzie� pod oknem, gdy�, dajmy na to, nie znosz� autobusowych zaduch�w i smrod�w benzyny? A mo�e, dajmy na to, jestem inwalid� i o w�asnych si�ach nie mog� wsta�? A mo�e, dajmy na to, jestem niewidomy i nie widz� ciebie ani tego, gdzie siad�em... � ci�gn�� Pawe� Pawe�czyk p�aczliwym g�osem, rozgl�daj�c si� po autobusie, jakby tam szuka� wsparcia i ratunku. � Ju� ja wiem dobrze, dajmy na to, kim jeste� i kim powiniene� by�! � w�wczas ja przez zaci�ni�te z�by, gdy� nachalstwo Paw�a Pawe�czyka sta�o si� nie do zniesienia. � Kim jestem i gdzie jestem? � Pawe� Pawe�czyk rozkapryszonym g�osem jak rozpieszczone dzieci�. � Czy jestem w twoim �nie? W kt�rym wi�c �nie? A mo�e jestem w �wiadomo�ci, w kt�rej wi�c �wiadomo�ci? A mo�e jestem i we �nie, i w �wiadomo�ci, i pod, i nad... � Wyno� si�, ty przechero przebrzyd�y! � krzykn��em tak g�o�no, �e przekrzycza�em szum motoru i w autobusie zapanowa�o milczenie, jak przed burz�. � Patrzta, ludzie � kto� w tej ciszy � jak ruga bidnego kalek�! Co za �winiopas przeokropny! � Prosz� si� nie wtr�ca� nie do swoich sprawi � ja w odpowiedzi. 19 � Jak to � nie do swoich? C� to, my�lisz pan, �e� tu kr�lem i panem. �e wszystko mo�na, co si� zamarzy? � Nic mi si� nie marzy! A to miejsce zajmowa�em od pocz�tku, czemu wi�c ten niby to niewidomy i niby to kaleka, i w og�le niby cz�owiek, czemu wi�c... � Patrzajta, ludzie! Dla niego to niby-cz�owiek! Kiedy� ty, panie hrabio, poszed� se w krzaczki na ma�laczki, to tego bidul� przyprowadzi�a matula i posadzili�my go pod okienkiem, bo go od benzyny mgli. A ten przyszed� i zaraz huzia na biednego J�zia! � w krzyk na mnie i z wielu stron naraz. � Ale ja naprawd�... � Siadaj pan i nie gadaj! � ofukni�to mnie srogo. Nie pozosta�o mi nic innego, jak si��� obok Pawia Pawe�czyka, kt�ry, B�g raczy wiedzie�, kim teraz by� i kim mia� by�, ale �e by�, to nie ulega�o w�tpliwo�ci... 20 4 Dom Waldemara by� nie tak daleko od placyku, na kt�rym zatrzyma� si� autobus (a tymczasem przy Pawle Pawe�czyku znalaz�o si� z pi�ciu lito�ciwych i jeden przez drugiego wspomagali go, a on poj�kiwa� �ypi�c szelmowsko okiem), wi�c co si� w nogach pogna�em przez ulice, na kt�rych czu� by�o kocimi szczynami, kiszon� kapust� i wielkim praniem. A gdy tak gna�em, zaraz mi si� wszystko przypomnia�o � ka�da przecznica i dom, a na domach � �Magiel gor�cy�, ,,Gremplowanie we�ny�, ,,Wypo�yczanie sukien �lubnych�. Za gremplowaniem skr�ci�em w lewo i przeszed�em rynsztok, w kt�rym si� toczy�y rozgotowane cebule, marchewka i listek laurowy. A gdy tak przekracza�em rynsztok i znalaz�em si� na �rodku jezdni, a przed sob� mia�em znajom� kamienic�, szar� jak s�oniowa sk�ra, i mia�em przekroczy� drugi rynsztok � kto� zatupota� za moimi plecami. A gdy zatupota�, od razu przypomnia�em sobie, �e tupanie to tak w�a�nie tupa�o od momentu, gdy dotkn��em stop� rudzkiej ziemi. Zatrzyma�em si� wi�c przy wystawie, na kt�rej stal s��j z kiszon� kapust�, i zobaczy�em odbicie kogo� niewysokiego, ubranego na ciemno, z podpuchni�t� twarz�, kra�nymi pulchnymi wargami i z noskiem malutkim i sp�aszczonym, cho� ostrym na ko�cu � tkwi� on na lekko opuch�ej twarzy jak siode�ko albo kaczy dzi�b. Odskoczy�em od wystawy i jak mog�em najszybciej wszed�em do szerokiej bramy, gdzie na ko�cu d�ugiego i ciemnego podw�rza, w poprzecznej oficynie mieszka� m�j przyjaciel Waldemar. I wtedy dostrzeg�em, �e w g��bi podw�rza spaceruje sobie podobny, cho� nieco wy�szy m�czyzna, r�wnie na ciemno ubrany, r�wnie podpuchni�ty, tylko nos ma nieco d�u�szy. Czy�by to byli ci dwaj ubrani na ciemno, o kt�rych donosi� mi w li�cie Waldemar? � pomy�la�em z niezrozumia�ym l�kiem, gdy� nie mieszkaj�c w Rudzi przez tyle lat nie musia�em si� nikogo ba�, a wr�cz przeciwnie � b�d�c w pe�ni sil i mocy sam mog�em wyzwala� z l�k�w tych, co tu mieszkali. A je�li nawet, przypu��my, mog�em mie� co� wsp�lnego z tymi .lud�mi, to od czego tu by�em, jak nie od tego, aby spraw� wyja�ni� i l�k roz�adowa�? My�la�em tak i r�wnocze�nie czu�em, �e skr�cam w bok, prosto na klatk� schodow� frontowej kamienicy. A niech tam! � pomy�la�em znalaz�szy si� na p�pi�trze, obok zakurzonego okna z ma�ymi witra�ykami z Siewc� i Kosiarzem � przeczekam, a� ci dwaj si� min�, a mo�e si� zatrzymaj�, a jak si� zatrzymaj�, to mo�e co� rzekn� do siebie, co mi wiele wyja�ni... � Jest! � rzek� wtedy ten, co szed� z g��bi podw�rza. � Mamy go � potwierdzi� ni�szy, z siod�atym nosem. � Wszed� pro�ciutko jak szczupak w wi�cierz! � No i co teraz? � zapyta� ten, co szed� mi naprzeciw. � Teraz mamy go w gar�ci. Ju� nie b�dzie nam podskakiwa�! � Takich, co podskakuj�, to my �aps i za nos! � zgodzi� si� wy�szy. � Za nochal i wciry po grzbiecie olejkiem d�bowym � zarechota� z siod�atym nosem. � A co b�dzie, jak nam czmychnie? � nagle zaniepokoi� si� ten, kt�ry szed� od podw�rza. � Pr�dzej kichnie, jak czmychnie. Nie po to tutaj laz�, aby teraz drapn�� � uspokoi� ni�szy. � A niechby nawet spr�bowa�: ju� my go podrapiemy! � pocieszy� si� wy�szy. � Niech si� tylko kupy trzyma i nogami dobrze zbiera � potakn�� ni�szy i roze�mia� si� serdecznie, a� mu nos rozsiod�a� si� na dobre. 21 C� to takiego! � pomy�la�em z