13424
Szczegóły |
Tytuł |
13424 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13424 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13424 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13424 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BAŚNIE POLSKIE
WYBÓR 1 OPRACOWANIU TOMASl
ŁVDOWA
NI CX A
7
Wydc
I
Piąte
197 4
WSTĘP
Kraina baśni zawsze znajdowała się gdzieś daleko — za górami, za lasami, ale obecnie wydaje się nam jeszcze bardziej nierzeczywista. Baśniowe postacie i zdarzenia stają się do pewnego stopnia znakami umownymi, symbolami, które pomagają autorowi przekazać czytelnikom jakieś ważkie myśli, nieraz pouczenia. Poeci wyczarowali w swej wyobraźni cudowne zjawiska i umieścili w tej dziwnej krainie piękna i tęczowych marzeń. I oto w baśni znajdujemy:
Czar, którego myśl nie schwyci, Urok dziwu snem się przędzie: Coś, co nigdzie — a co wszędzie, Coś, co nigdy — a co zawsze, Najsmutniejsze, najłaskawsze, Znane, a nieodgadnione, Posiadane, a stracone, Coś z żałoby i pociechy, Coś przez łzy i półuśmiechy...
To nie pląsy leśnych dziewic, Nie jadący w bój królewic, Nie darami hojna wróżka, Nie przecudny los Kopciuszka, Lecz lot uszczęśliwia zawdy Z bólu jawy w sen nieprawdy.
O tych baśni mów nam krasie,
Nie masz nowych klechd w zapasie?
Stare wznawiaj więc obrazy
Po dwa razy i sto razy,
Niech je nasze serca chłoną...
Więc baśń tęczowymi słowy Płynie. Czasem dźwigną głowy Zadrzemane babki z kąta... Coś im się po myślach pląta... Przetrą oczy półprzytomne, Szepcą cicho: „Pomnę, pomnę..."
Coś im się przez chwilę zdaje, Że dzieciństwa wskrzesły raje,
- 5 -
to
widać
^
- 6 -
cfalf
Nie jest to przecież złuda: „Tak ludzie bają__pisze
ski — a w każdej jest ziarenko prawdy, choć obwijają lu</ aU i szmatki to jąderko, że często go trudno dopatrzeć ale taki^ne §e^&°
Baśń ludowa wyraża więc przede wszystkim naturalne*zci. P^u szczęścia i równie naturalne pragnienie sprawiedli-v była ciężka, codzienność przygniatała nadmiernymi rzecz samolubnych panów, stąd tyle tęsknot i marzeń ludo^ szym bytowaniu, o sprawiedliwości społecznej. Najbujni0>jx w ustnej tradycji miała baśń ludowa w okresie feudalnych^ v I społecznych, kiedy chłop pańszczyźniany był „przypisani a na szczycie drabiny społecznej błyszczała złotem korona ^ Marzyli o niej nie tylko magnaci czy mężni Wodzowie; róW o polski patrzył pożądliwie na zwodniczy blask królewskiego^ -e siPrze> Sposób zdobycia tronu jest na ogół w baśni prosty. Królów** ^ti^0' ważnie nieudolni albo w poważnym niebezpieczeństwie sprV $wfs tek zaś potrafi nie tylko zwyciężyć silniejszego zwykle nie łatwo daje sobie radę z wyszukanymi trudnościami ż^orai W rezultacie takich wyczynów otrzymuje rękę królewny Jako władca wykazuje chłop wielką roztropność i jeszczć/ -sprawiedliwość. Zwłaszcza na sprawiedliwość kładzie baś* szczególny nacisk. Upośledzone klasy społeczne przez wiel# & i wzdychały na próżno do sprawiedliwości, toteż potrafiły dc/ w i ogromne znaczenie. Żeby tylko marzenie baśniowe zmieniło si^ s dę, żeby wreszcie sprawiedliwość zapanowała w stosunkach^ rTjfó nychl Lud polski doświadczał na sobie aż nazbyt często złych • $' nieprawości i głupoty swych panów, ale nie poddawaj się bier/\\r $' kiemu jarzmu, nie popadał w rezygnację. Wręcz przeciwnie. ^e tf nych warunkach doszedł chłop do słusznego przekonania, v 'eżi^ tężyzna fizyczna i bystrość umysłu może go uchronić od u- \f ciosów i umożliwić wytrwałe dążenie do poprawy losu. Uosc^ • sof najgorszego zła jest oczywiście diabeł, więc i z diabłem mu ^ chłop poradzić. Przytomność umysłu, spryt i zdrowy humor cha/ żują chłopa w jego zmaganiach z diabłem, który przeważnie ^ się niezbyt inteligentnym i mimo piekielnie chytrych zamiarów ^ w stanie sprostać zdrowemu moralnie i bystrzejszemu wieśn/ Co więcej, diabeł lęka się nawet kobiety, chociaż w ocenie 1* stoi ona znacznie niżej od mężczyzny. Chłop jest bardzo spryt^ [ kobieta okazuje przebiegłość, na jaką nawet piekło nie może być — „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle".
Żadna zbrodnia nie uchodzi w baśni bezkarnie. Czy będzie to W * da wyrządzona słabszemu, czy ucisk poddanego, bezwzględny stc?^ -e, bogacza do biednego (nieraz są to nawet bracia), czy wreszci^
\i
- 7 -
r
właściwe obchodzenie się ze zwierzętami — winowajcę zawsze dosięga karząca ręka sprawiedliwości. Ocena wszelkich zjawisk jest w baśni nie tylko surowa, ale i bardzo prosta: zło występuje tu zawsze jako zło i tak jest nazywane, choćby próbowało przystroić się w piękne piórka; dobro jest zawsze oceniane jako wielka wartość pozytywna, zarówno w stosunkach społecznych, jak i w życiu jednostki.
Dążenie do lepszego życia przewija się nie tylko w licznych baśniach o królach (a jeszcze częściej o królewnach), widać to także w bardziej uproszczonych sposobach odmiany losu. Będą to albo zaklęcia umożliwiające przemianę w zwierzęta czy ptaki lub zaczarowania innego rodzaju, albo cudowne moce, otrzymane w nagrodę za spełnienie jakiegoś dobregu uczynku, nieraz nawet zupełnie drobnego.
Surowa moralność naszych baśni, uznanie dla sprawiedliwości i piętnowanie wszelkich nieprawości umożliwiły im spełnianie wielkiej roli wychowawczej. To oddziaływanie dydaktyczne wzrosło jeszcze dzięki stosunkowi baśni do prawdy. Wiele baśni dzieje się w świecie nierzeczywistym, ale wszystkie przekazują jakieś prawdy —¦ owe cenne ziarenka, jak to formułował Kraszewski, owinięte w różne formy opowiadania. Niejednokrotnie prawdę pisano przez duże P, bo też ceniono ją bardzo wysoko.
Ale czasy się zmieniły. Prawda zaczęła tracić znaczenie w normalnych stosunkach między ludźmi. Coraz bezczelniej rozpierał się wszędzie fałsz. I doszło do tego, że o wielu prawdach, nawet tych najważniejszych, nie można było mówić wprost, trzeba je było „obwijać w różrfe szmatki". Szczególnego znaczenia nabrała ta sprawa u nas, gdy w okresie niewoli zaborcy starali się wszelkimi sposobami wynarodowić Polaków, znikczemnić cały naród, uczynić go niegodnym wielkiej przeszłości i niezdolnym do normalnego życia wśród wolnych ludów Europy — w przyszłości.
W wieku XIX ogrom nieszczęść i poniżenia narodu polskiego przeszedł wszelką miarę. Ale właśnie ten niesłychany ucisk wyzwolił siły światłych działaczy, które okazały się wystarczające do przerzucenia mostu między przeszłością i przyszłością. Przedstawiciele ginącej klasy szlacheckiej obudzili poczucie narodowe ludu polskiego, samorodną kulturę ludową włączyli do skarbca ogólnonarodowego. Przekazywane ustnie z pokolenia w pokolenie baśnie ludowe otrzymały piękną oprawę literacką najświetniejszych piór polskich. Co więcej, w okresie największego ucisku narodowego wielcy pisarze posłużyli się formą baśniową, by przypominać zgnębionemu społeczeństwu najbardziej istotne wskazania patriotyczne. Baśń.ludowa, która przedtem w swej tendencji dydaktycznej nie wykraczała poza zakres ogólnoludzkiej moralności, teraz dzięki światłym pisarzom stała się wcale ważkim czynnikiem
8 -
w ciężkiej walce o zachowanie istotnych wartości narodowych, umożliwiających przetrwanie długiej nocy niewoli i bezprzykładnych prześladowań. I wreszcie — już na początku XX wieku — w baśniowej formie przekazywał wielki poeta ludowy wyraźne wezwanie do walki o wolność:
„Gdy ludzie staną się tak dobrzy jak ty [...], gdy nabiorą takiej wiary i mądrości, że już nie będą mogli znieść jarzma, co ich gniecie [...], wówczas zjawi się taki drugi chłopaczek [...], zapuka do bramy złocistej i wielkim zawoła głosem:
— Wstańcie, rycerze, ze snu wiekowego, wstańcie i spłyńcie w doliny pomiędzy ludzi, którzy stali się już dobrzy i mądrzy i wielką mają wiarę, a pod panowaniem złego żadnym sposobem żyć już nie chcą dłużej!
My to usłyszymy i uwierzymy [...]. Rumaki nasze zeprzemy ostrogami i z dobytym mieczem w dłoni popędzimy w świat jak wicher, jak burza. Zerwie się naokoło szum ogromny. [...] Całe niebo i ziemia zatrzęsie się od grzmotów; błyskawice krzyżować się będą, jak miecze ongi zastępów niebieskich, co walczyły z szatanami, pioruny walić będą bez ustanku, przestrach pójdzie po wszystkim, co żyje, lecz potem nastanie spokój [...], a ludzie, zbawieni z niedoli, pieśni radosne zaśpiewają..."
Tak mówił rycerz zaklęty, a poeta kończy baśń jakże wymownym stwierdzeniem:
„Myśmy dotąd jeszcze niegodni; nie wiemy na pewno, w której skale cud się ten mieści, lecz mamy nadzieję i ufność, że już niedługo mądrość i wiara w wyzwolenie po świecie się rozkrzewi i że wtedy natchnie Bóg takiego chłopaczka, jak tamten, że chłopaczek ten znajdzie ową jaskinię, do bramy złocistej zapuka i będzie mógł śpiącym rycerzom słowo powiedzieć niekłamliwe:
— Już czas!" i
Polskie baśnie ludowe sięgają swymi początkami czasów średniowiecznych. Przejęta z Zachodu baśń-legenda o Walterze z Akwitanii, zadomowionym w Polsce jako Walgierz Wdały, znalazła się we wstępie do pierwszego naszego zbioru baśni — w Klechdach Wójcickiego. Baśnie stworzone przez wielkich pisarzy naśladują wyobrażenia ludowe, jednak podnoszą rangę tego gatunku literackiego, stawiają go na równi z najwyższymi osiągnięciami artystycznymi naszej wielkiej poezji.
1 Jan Kasprowicz: O śpiących rycerzach w Tatrach. Por. s. 288 i 289 niniejszego wyboru baśni.
- 9 -
Długą i piękną drogę rozwojową baśni polskiej przedstawił lapidarnie wielki znawca naszego folkloru, prof. Julian Krzyżanowski:
„Na przełomie stuleci XVIII i XIX, w okresie mnóstwa «odkryć» społecznych, jednym z najowocniejszych było odkrycie literatury ludowej. Niezwykłość jego polegała na tym, że literatura ta była od dawna znana, nawet bowiem osoby od ludu bardzo odległe niańkami miewały kobiety wiejskie, które wychowankom swym śpiewały pieśni po chatach i na polach śpiewane lub opowiadały bajki, zasłyszane w czasie długich wieczornic jesiennych i zimowych. Tak, ale «babskie bajki» lub «babskie baśnie», podobnie jak pieśni ludowe, przed końcem wieku XVIII wyjątkowo tylko cieszyły się uznaniem. W okresie natomiast przełomowym znalazły w całej Europie namiętnych miłośników. Zwłaszcza wydanie przez Braci Grimmów bajek niemieckich stało się wielkim wydarzeniem literackim; obaj uczeni znaleźli naśladowców, zbierających i drukujących zbiorki opowiadań ludowych; co więcej, zbieracze ci zdołali zainteresowaniami swymi zarazić wielkich poetów romantycznych. Mickiewicz i Słowacki w Polsce, Puszkin zaś i Gogol w Rosji, by na tych czterech nazwiskach poprzestać, wprowadzili uroczyście do literatury pomiataną dotąd «chłopiankę», przy czym autor Balladyny, baśni-tragedii, wdział na jej skronie koronę w znaczeniu i dosłownym, i przenośnym. Dziewczynę więc wiejską zrobił królową nadgoplańską, baśń zaś o siostrze zazdrosnej podniósł na wyżyny wspaniałej tragedii1."
Ta uroczysta koronacja baśni ludowej, dokonana przez Słowackiego, była poprzedzona wprowadzeniem podań ludowych do wielkiej poezji romantycznej w Balladach Mickiewicza. Pierwiastki ludowe znajdziemy również w Dziadach tego poety. Ale zarówno w Balladynie, jak w twórczości Mickiewicza ludowe wątki baśniowe zostały przetworzone i wzbogacone fantazją poetycką. W tym samym jednak czasie baśń ludowa ukazała prawdziwe swe oblicze, bez pięknych szat literackich, w pierwszym zbiorze książkowym, mianowicie w Klechdach K. Wł. Wójcickiego (1837).
• Wójcicki nie był jednak pionierem w tej dziedzinie. Pierwszym zbieraczem baśni polskich był Zorian Dołęga Chodakowski (właściwe nazwisko: Adam Czarnocki, 1784—1825), który wiele lat strawił na penetrowaniu zapadłych wsi, gdzie z niemałym trudem wyciągał od nieufnych chłopów ludowe baśnie, skrzętnie je zapisywał i chował jak prawdziwe skarby do okutej skrzyni. Niestety, przedwczesna śmierć tego zapalonego miłośnika naszego folkloru uniemożliwiła wykorzystanie w kraju jego cennych zbiorów. Legendarna skrzynia Choda-
1 Julian Krzyżanowski: Wstęp do Stu baśni ludowych, Warszawa 1957, PIW,
s. 5.
- 10 -
kowskiego z rękopisami baśni i pieśni ludowych dostała się w ręce. Jeden z rękopisów wykorzystał zbieracz pieśni ukraińsl^ materiały przetworzyli pisarze rosyjscy- Wiadomo, że ze zbiorów nockiego korzystał także największy p^eta rosYJski, Aleksan^ kin (1799—1837).
O wiele pomyślniejsze rezultaty przy^-10sła Praca Kazimierz^ ^j , sława Wójcickiego (1807—1879). Był to urodz°ny zbieracz l(Staroż Y ności" polskich. Swoim trudem ocalił od zapomnienia wiele %ikJ cych obyczajów i zwyczajów ludowych x stał siC pierwszym polsk baśniarzem. W roku 1837 wydał w rodzinnym mieście W^^ Klechdy, starożytne podania i powieści ^du Polskiego i ftisi.tykflk naście lat później (1851) uzupełnił zbiór nowymi baśniami. Klechd' Wójcickiego, pomijając niezbyt fortunny tytuł, stanowią wydarzen/ w dziejach baśni polskiej. Po raz pierwszy ukazały się w k^ żyjące dotąd tylko w ustach ludu liczne baśnie polskie. Wójcj^ wiada je zwięźle, a choć czasem puszcza się na niezbyt S2c2 siekance rytmiczne (por. baśń Waligóia-WYrwidąb), nie upięły ków ludowych płodami własnej wyobraźni. Książka Wójcickieg ceniona nie tylko przez czytelników i Krytykę fachową. Na poCZatku wieku XX poddał Klechdy przeróbce upiększającej i unowoc^. _ cej poeta Jan Kasprowicz.
W kilka lat po wydaniu Klechd Wójcickiego w Królestwie polskim zaczęły się ukazywać w Lesznie (zabór pruski) w wychodzący^ ta popularnym piśmie Klechdy ludu polskiego w Szląsku. Zbieraczem tych baśni okazał się zasłużony budziciel polskości na nieci^ od stuleci Śląsku, Józef Lompa (1797— I863)- Jego zapisy mają t* większą wartość, że treść baśni podają w prostej formie ludoweo opowiadania, bez pretensji do kunsztowności poetyckiej. 9
Publikacje Wójcickiego i Lompy zbiegły się w czasie, a nawet^j podziałać inspirująco na baśniopisarstwo wybitnych poetów ó^ nych, którzy zajęli się gorliwie zbieraniem i ogłaszaniem baśni znanych~ sobie regionów naszego kraju. Ryszard Berwiński (1819—1879) og}aszał, w tym samym, co Lompa, leszczyńskm „Przyjacielu Ludu" baśnie vie] kopolskie, zaś Roman Zmorski (1822—1867) wydał w dalekim ^J Wrocławiu Podania i baśnie ludu (1852). obejmujące głównie baśnie mazowieckie. Obaj ci poeci szafowali czasem zbyt obficie ozdąami literackimi, to znów bez skrupułów przepisywali baśnie swoi^ przedników (np. w zbiorze Zmorskiego znajdujemy przepisaną dosi0w' nie z „Przyjaciela Ludu" baśń O dwóch dzieciątkach na wodę p^* nych), ale niech to nas bardzo nie dziwi. W anormalnej ówo^J sytuacji politycznej, kiedy naród polski był pozbawiony bytu pafishj wego, nawet takie zjawiska były pożyteczne, gdyż utrwalały i"
- 11 -
kazywały szerszemu ogółowi treść oryginalnych baśni ludowych.
Również w zaborze pruskim ukazał się zbiór baśni opracowany przez trzeciego znanego poetę: w roku 1845 Lucjan Siemieński (1809—1877) wydał w Poznaniu Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie. A na emigracji, w Paryżu — o czym już była mowa — baśń ludowa dostąpiła najwyższego zaszczytu, stając się treścią Balladyny Słowackiego.
Jednak nie Wójcicki ani Lampa, nie literackie obróbki Berwińskiego, Zmorskiego czy Siemieńskiego zadomowiły się pod strzechą chłopską! Trafił tam Bajarz polski Józefa Antoniego Glińskiego (1817—1866). Pierwsze wydanie Bajarza ukazało się w Wilnie w roku 1852. Gliński nie miał talentu literackiego, toteż gdy puszczał się na „upiększanie" baśni siekańcami rymowanymi albo wierszowanymi wstawkami, szpecił prostą treść baśni w sposób prawie doskonały. Trzeba jednak przyznać, że wśród czterdziestu pięciu baśni, wchodzących w skład Bajarza, znalazło się kilka wartościowych. Baśnie: o leku Popycku, o czarowniku i jego uczniu, o diable i o babie i kilka innych — zachowały ludowy humor i jędrność i nie powinny ulec zapomnieniu. Ale kilka tych dobrych baśni nie usprawiedliwia dziesięciu przeszło wydań całego Bajarza. I nie to jest głównym grzechem tego zbioru, że przemyca wątki obce — białoruskie czy rosyjskie — bo wiele niepolskich motywów, sięgających nieraz bardzo odległych czasów, zadomowiło się na dobre w naszych przekazach ustnych. Znacznie poważniejszym obciążeniem Bajarza są jego niedomogi artystyczne. Udziwnione, a często dziwaczne nazwy, owe konie-srebrnogrzywki, wilki-wiatroloty, żar-ptaki, wory-sa-mochwyty, lulki-niewykurki, oraz nieporadność stylistyczna, obarczona nieudolnym rymowaniem, nie mogły wyrabiać dobrego smaku wśród czytelników wiejskich, nie obeznanych z arcydziełami naszej literatury pięknej. Dlatego Bajarz Glińskiego, dobry w pomyśle, stał się w ostatecznym wyniku poważną zawadą w rozwoju baśni polskiej.
Całe szczęście, że po nie zawsze udanych próbach poetów i nieza-służenie spopularyzowanym partactwie kiepskiego literata zajęli się baśniami ludowymi czołowi pisarze polscy.
Najpracowitszy z polskich twórców, Józef Ignacy Kraszewski (1812 1887), skierował główny swój wysiłek na przedstawienie w cyklu powieści dawnych dziejów narodu, lecz doceniał także znaczenie baśni. I oto sam pisze urocze Bajki i bajeczki, dając dobry przykład i wzór swoim następcom. A ci nie pozostają w tyle. Wielki miłośnik u u, Adolf Dygasiński (1839—1902), ułożył Cudowne bajki, które d0^enr się kilku wydań. Najsławniejszy z naszych powieściopisarzy, ^
Sienkiewicz (1846—1916), nie wydał wprawdzie osobnego zd^ ' ogłosił kilka baśni, godnych uwagi nie tylko pod wzgle_dem autentyc2. nym. Sabałowa bajka stanowi przykład stosunku pisarza do
- 12
nej twórczości góralskiej, Legenda żeglarska, Sąd Ozyrysa czy U bramy raju świadczą o jego głębokiej trosce o los uciemiężonego narodu i wzbogacają baśnie polskie o nowe, bardzo ważne motywy patriotyczne.
Pierwiastek egzotyczny (w baśni Przygoda tygrysa) wprowadził do naszego baśniopisarstwa Wacław Sieroszewski (1858—1945). Cztery jego Bajki tworzą grubą książkę. Wydane po raz-pierwszy w roku 1910, doczekały się kilku wznowień, w tym trzech w Polsce Ludowej. Jeszcze przed wydaniem Bajek Sieroszewskiego Jan Kasprowicz (1860—1926) opracował na nowo Klechdy Wójcickiego. Pod tytułem Bajki, klechdy i baśnie wydał je w roku 1902. Przeróbka może nie najlepiej wypadła, ale samo zajęcie się Klechdami Wójcickiego wpłynęło na powstanie oryginalnych utworów Kasprowicza, takich jak O śpiących rycerzach w Tatrach czy baśń o Perłowicu. Te baśnie należą do wartościowego dorobku Kasprowicza i nie ma żadnej potrzeby przypisywać mu — co dotychczas uparcie pokutuje — również Klechd Wójcickiego. W pierwszym zdaniu przedmowy do Bajek, klechd i baśni pisał on przecież wyraźnie:
lrBaśnie, które oddajemy w ręce publiczności, są opracowaniem dziś już wyczerpanych Klechd, starożytnych podań i powieści ludu polskiego i Rusi K. Wł. Wójcickiego. Nie naruszając treści, pragnęliśmy klechdy te zmienić w tonie, a przy tym wyrzucić z nich pierwiastki «noweli-styczne», które, o ile nam sądzić wolno, nie mogły być własnością ludu, lecz są literacką przyprawą ich zbieracza V
Inny piewca życia ludu polskiego, Władysław Stanisław Reymont (1867—1925), wplótł kilka baśni i legend do swego największego dzieła, Chłopów. Oddzielnie ogłosił baśniową Legendę wigilijną, a pod koniec życia przygotował osobne wydanie swoich legend i baśni. Ten zamiar pisarza nie doczekał się jeszcze realizacji.
Osobny rozdział w dziejach baśni polskiej stanowią baśnie i podania góralskie, głównie tatrzańskie z okolic Zakopanego. Już Lucjan Sie-mieński w swoich Wieczornicach zamieścił dosyć obszerny szkic pt. Rysy górali tatrzańskich, gdzie zapisał w formie bardzo zwięzłej istotną treść kilku baśni o dziwożonach, strzygach, ukrytych skarbach, zaklętych pieczarach oraz wybrane epizody z życia słynnego Janosika. Opowiadanie nieśmiertelnego Sabały spisał mistrzowskim piórem Sienkiewicz, góralskie gadki posłużyły Kasprowiczowi do napisania kilku baśni oryginalnych, ale prawdziwym piewcą dawnej góralszczyzny stał się Kazimierz Tetmajer (1865—1940). W zbiorze Na skalnym Podhalu (1903) nakreślił stylizowane obrazy z życia dawnych górali tatrzań-
1 Jan Kasprowicz: Przedmowa do Bajek, klechd i baśni. Cyt. wg Dzieł pod redakcją Stefana Kołaczkowskiego, Kraków 1930, tom XVII, s. 79.
- 13 -
r
skich. Malowidła te może nie odzwierciedlają zbyt wiernie prawdziwego życia w Tatrach, ale poeta umiał tu doskonale podchwycić piękno i rozmach góralskiej baśniowości, zaklętej w Tatrach bardziej prawdziwie niż rzekome skarby pod wieloma skałami. Większość podań i baśni zebranych w cyklu Na skalnym Podhalu jest wysnuta z wyobraźni Tetmajera, lecz harmonizuje z klimatem autentycznych gadek góralskich; toteż nic dziwnego, że obecnie górale uważają za swoje własne te utwory poety. Do podań góralskich wrócił jeszcze Tetmajer w niewielkiej książce Bajeczny świat Tatr (1906), gdzie przekazał kilka autentycznych tym razem, dawnych opowiadań góralskich.
Specjalny rodzaj baśni zademonstrował Kornel Makuszyński (1881— 1953), który już samym tytułem zapowiadał specyficzne właściwości książki. Te Bardzo dziwne bajki ukazały się po raz pierwszy w czasie wielkiej zawieruchy światowej, w roku 1916.
Po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 ukazało się sporo zbiorów bajek i baśni. Znów przypomniano Glińskiego, a niektórzy pisarze pokusili się o stworzenie oryginalnych wersji baśni polskich. Szczególnie cenne wartości dorzucił do skarbnicy naszego baśniopisarstwa Witold Bunikiewicz (1884—1946) swymi Żywotami diabłów polskich (1930). Należy również wymienić Opowieści niezwykłe Włodzimierza Perzyńskie-go (1878—1930), który smutną rzeczywistość warszawskiej biedoty zabarwił baśniową fantastyką. W tym samym okresie pisał Klechdy polskie poeta Bolesław Leśmian (1879—1937), jednak zbiór jego, wydany z papierów pośmiertnych za granicą po II wojnie światowej, dopiero w roku 1959 dotarł do czytelników w kraju.
Podczas straszliwej eksterminacji naszego narodu w latach drugiej wojny światowej ponieśliśmy także ogromne straty kulturalne. Ten fakt narzucił po wyzwoleniu konieczność szybkiego upowszechnienia najcenniejszego dorobku naszej literatury. Aura sprzyjała więc nowym opracowaniom baśni polskich. Z szeroko zakrojonym planem przystąpił do literackiego opracowania baśni polskich Stanisław Dzikowski (1886— 1951), który już w roku 1948 wydał okazały zbiór pt. Klechdy polskie. Książka ta miała stanowić serię pierwszą, jednak następnej serii już Dzikowski nie - zdołał ogłosić. Zmarł przed ukończeniem ambitnego dzieła.
Dzikowski zamierzał opracować literacko wątki baśniowe, które w formie surowej, najczęściej w gwarowych przekazach, przetrwały w tradycji ustnej do naszych prawie czasów. Od połowy wieku XIX zbierali te baśnie zasłużeni badacze życia ludu polskiego, jak Oskar Kolberg (1814—1890), autor pomnikowego zbioru Lud polski, jak reprezentowany w niniejszym wyborze baśni Józef Lompa czy wreszcie wybitny uczony Lucjan Malinowski (1839—1898) oraz cały zastęp póź-
14 -
niejszych zbieraczy. Piękny język i smak artystyczny Dzikowskiego stawiają jego Klechdy w rzędzie najlepszych opracowań ludowych wątków baśniowych.
Równie cenną publikację pozostawił po sobie świetny gawędziarz, Stanisław Wasylewski (1885—1953). Jeszcze przed ostatnią wojną światową wydał poważną pracę o Śląsku Opolskim, a zaraz po przyłączeniu całego Śląska do Polski opublikował Legendy i baśnie śląskie (1947).
Wasylewski i Dzikowski wydali swe zbiory baśni już po wojnie, ale cała ich twórczość należy do okresu poprzedniego, który został zamknięty przez tragiczny rok 1939, dlatego można chyba ich książki zaliczyć do tak zwanego dwudziestolecia międzywojennego. Kończąc przegląd dziejów baśni polskiej w książce Klechdami Dzikowskiego, otrzymujemy przeszło stuletnie ramy czasowe, w obrębie których baśń nasza przeszła znamienne fazy rozwojowe. Od prostych zapisów literackich Wójcickiego i Lompy, poprzez próby stylistycznego ozdabiania, i to zarówno ze strony uzdolnionych poetów, jak i niezbyt udolnych literatów (Gliński), aż do zupełnie samodzielnych utworów wybitnych pisarzy — baśń polska przekazywała czytającemu ogółowi treści ludowe.
Już Siemieński nie poprzestawał na literackim wygładzeniu przekazów ludowych. Diabeł w Krakowie jest w większym stopniu wytworem fantazji poety niż stylistyczną przeróbką dawnego podania. W latach późniejszych obserwujemy w dziejach baśni dwa charakterystyczne zjawiska. Z jednej strony coraz liczniejszy zastęp ludoznawców gromadzi zapisy gwarowe baśni ludowych w ich surowym kształcie, z drugiej natomiast wybitni pisarze wzbogacają baśń polską dodatkami, wysnutymi z własnej wyobraźni. Posługują się przy tym oni formą baśniową do upowszechniania zaleceń patriotycznych, dzięki czemu baśń staje się ważkim czynnikiem w walce narodowowyzwoleńczej z zaborcami. Po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 baśnie głośnych pisarzy nie nawiązują raczej do dawnych przekazów ludowych, chociaż ich treścią są przeważnie losy biednych ludzi z wsi i miast. Natomiast wyraźny nawrót do dawnej tradycji naszego baśniopisarstwa stanowią wydane już po drugiej wojnie światowej nowoczesne opracowania Dzikowskiego i Wasylewskiego. Można je uznać za zamknięcie dziejów pierwszego stulecia polskiego baśniopisarstwa. Można również potraktować te zbiory baśni jako odpowiedniki prac Wójcickiego i Lompy.
Zebrane w niniejszej edycji baśnie nie reprezentują wszystkich bez wyjątku wątków baśniowych, występujących w przekazach ludowych.
- 15 -
Gdy jednak porównamy ten wybór ze starannie dobranymi zapisami gwarowymi w opracowanych przez Helenę Kapełuś i Juliana Krzyża-nowskiego Stu baśniach ludowych 1, okaże się, że w dotychczasowych opracowaniach literackich nie pominięto zbyt wielu wątków z tradycji ludowej. Zbiór niniejszy nie ogranicza się jednak tylko do baśni ludowych. Kryterium wartości literackiej umożliwiło włączenie do tego wydania wielu utworów oryginalnych, które poza naśladowaniem formy baśniowej mają niewiele wspólnego z treścią ludowych podań i baśni. Dzięki temu czytelnik otrzymuje najciekawsze baśnie polskie w opracowaniach literackich, od Klechd Wójcickiego do Klechd polskich Dzikowskiego.
W prezentacji poszczególnych autorów starano się uwzględnić najlepsze ich osiągnięcia. Selekcja była nieraz dosyć surowa. Na przykład z dwudziestu dziewięciu Klechd Wójcickiego wybrano tylko dziewięć, z dwudziestu baśni Zmorskiego — sześć, z Bajarza Glińskiego — tylko cztery, z dorobku późniejszych pisarzy dziewiętnastowiecznych zamieszczono najwyżej trzy, cztery baśnie. Również ze współczesnych zbiorów Dzikowskiego i Wasylewskiego podano po pięć tylko baśni. W zasadzie nie powtarzamy tych samych wątków w różnych opracowaniach. Dla przykładu jednak, jak niektóre wątki ulegały zmianom u różnych pisarzy, zamieszczono i Argelusa, i O młódzieńcu w kłodę zaklętym.
W niniejszym wyborze mogłoby się znaleźć wiele innych baśni, i to zarówno pisarzy tutaj uwzględnionych, jak i pominiętych. Nie było jednak celem tej książki zaprezentowanie wszystkich pisarzy, dawnych i współczesnych, którzy zajmowali się tematyką baśniową, lecz chodziło o przypomnienie czytelnikom najciekawszych baśni różnych autorów. Przyjęcie takich założeń przesądziło m.in. o uwzględnieniu Bajarza polskiego Glińskiego, mimo poważnych zastrzeżeń w stosunku do tego zbioru, oraz skłoniło do zrezygnowania z opracowań nawet nowszych, jeśli nie stanowią one wyraźnego kroku naprzód w sposobie przedstawienia treści baśniowej.
Nie bez znaczenia jest wreszcie i objętość tomu. Równie ciekawych baśni można by zebrać na drugi co najmniej tom, trudno więc było zmieścić w tej książce wszystkie zasługujące na szerokie rozpowszechnienie.
Ostatnie wydania w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej różnią się nieco od pierwszych edycji. Już w wydaniu czwartym (1971 r.) wyłączono baśń Wójcickiego o Walgierzu Wdałym, chociaż sięga ona bar-
1 Sto baśni ludowych. Opracowali Helena Kapełuś i Julian Krzyżanowski. Wstępem, przypisami i słownikiem opatrzył Julian Krzyżanowski. Warsza j MCMLYII, PIW, stron 416.
dzo dawnej tradycji, oraz góralskie opowiadanie Tetmajera Jak baba diabla wyonacyła. Natomiast dodano do niniejszego wyboru kilka Opowieści niezwykłych Włodzimierza Perzyńskiego, baśń Ignacego Matuszewskiego O leniwym parobku Legacie oraz adresowaną wyraźnie do małych dzieci baśń O chciwym Macieju Artura Oppmana, znanego pod pseudonimem Or-Ot (1867—1931). Ten piewca dawnej Warszawy napisał sporo baśni, jednakże obciążył je nie zawsze najlepszym rymowaniem. Na przełomie wieków XIX i XX taki sposób pisania ułatwiał zapamiętanie, a nawet nauczenie się na pamięć całego ulubionego utworu, dziś wszakże wolelibyśmy zwykłą prozę. Ale zaraz trzeba dodać, że nieraz i baśniowy temat przedstawiał Or-Ot w formie pięknego wiersza. Oto jego wprowadzenie do zbiorku Za morzami, za górami (1916), które z powodzeniem można by zastosować także do niniejszego wyboru baśni:
Pójdźcie no, dzieci! Wieczór zapada, Już pierwsza gwiazdka błysnęła blada.
0 takiej porze najmilej właśnie Prawić cichutko cudowne baśnie. Ja siądę sobie w fotelu dziadzi,
A wy mnie słuchać będziecie radzi
1 nim Marysia lampę zapali, Będziem w świat czarów podróżowali.
W tym dziwnym świecie, kędyś daleko, Za siódmą górą, za siódmą rzeką, Jaśniej się iskrzą słonka promienie, Gadają ptaki, żyją kamienie, W głos ludzką mową rozpucha skrzeczy, Zwierzęta mają rozum człowieczy, Boć też i nieraz w zwierzęcym ciele Zaklęty książę lat żyje wiele.
Jadąc przez puszczę głuchą, milczącą, Rycerz tam zbudzi księżniczkę śpiącą, Tam Tomcio Paluch w borach sosnowych Wędruje w butach siedmiomilowych, Złocistowłosa Królewna Śnieżka Pośród karzełków na puszczy mieszka, Kopciuszek gubi trzewiczek złoty I Bóg nagradza dobroć sieroty...
Tam pan Twardowski w hulaszczej bucie Na kałakuckim jeździ kogucie, Madej za grzechy czyni pokutę, Boruta skarby gromadzi sute, Dzielni Wyrwidąb i Waligóra Zwalczają smoka, jak strzelec tura, I chwacki krakus w wiosenne rano Wdziera się mężnie na Górę Szklaną...
Cudna kraina! W niej wam, o dzieci, Jak mgnienie oka wieczór przeleci,
2 Baśnie polskie
17 -
Myśl poszybuje jakby skowronek, Bić będzie serce jak srebrny dzwonek, Czasem wam w oku łezka zabłyśnie, Czasem na ustach smutek zawiśnie I w małej główce zrobi się jaśniej Po tej wędrówce w krainie baśni...
A więc wejdźmy w uroczą krainę naszej baśni, po której będą nas oprowadzać przedstawieni już w tym wstępie pisarze — wielcy miłośnicy polskiego ludu i jego dawnej tradycji.
Tomasz Jodełka-Burzecki
Kazimierz Władysław Wójcicki
vv
T
MORSKIE OKO
tych miejscach, gdzie takie góry a skały, były dawniej żyzne łany i lasy, i łąki, Na samej od Polski granicy mieszkał pan polski możny, a zwał się Morski. A tuż od węgierskich kopców l panował młody i urodny książę i byli z sobą sąsiedzi o miedzę tylko. Pan Morski miał cudnej urody córkę, książę ją uj-rzał i zaraz się w niej srodze rozmiłował. Prosił ojca o jej rękę, ale ten poprzysiągł, że wyda ją, ale tylko za swojaka, nie cudzego rodu.
Stary Morski był to wojak, poszedł z królem na wyprawę daleko, a córkę zamknął w klasztorze i powiedział, że ją przeklnie, jeśli pójdzie za Węgrzyna, bo woli oddać diabłu jak do obcego rodu.
Za długo bawił na wyprawie; młoda dziewka nudziła się srodze, a tymczasem urodny książę dalej do niej w zalecanki. Posyłał jej to cudne korale, to wstążki, to klejnoty. Nasyłał stare wróżki, co jej z węgierska wróżyły, że będzie wielką panią, że będzie miała srebrne pałace i złociste komnaty. Oczarowały roz-tęsknioną dziewczynę i ta przyrzekła uciec z klasztoru. Wieczorem młody książę podszedł pod mury przebrany za mnicha, żegnał się i o jałmużnę prosił. Zakonnice wpuściły go za kratą, Czarownice rzuciły zioła i zamówiły, a wszystkie psy posnęły. Książę uciekł z dziewczyną; kazał jej wystawić pałac cały koralowy — od złotą i kamieni drogich lśniący.
Teraz księżna rada cały dzień po łąkach kwiecistych tańcowała albo dzieci swe pieściła, a wieczorem wróżki ją kołysały i śpiewały, żeby miłe i piękne sny miewała. Wszystko tam szło, jak
1Od węgierskich kopców — przez kilkaset lat w średniowieczu Słowacja była pod panowaniem węgierskim, stąd graniczne kopce węgierskie w Tatrach.
19 -
r
wianki wił — ani gradu, ani powodzi, ani zarazy na bydło. Siedmioro dziatek mieli, wszystkie ślicznie się chowały. Stary Morski jak nie wracał, tak nie wracał; ludzie gadali, że od Tatarów zabity już nie żyje. Córka wdziała czarną żałobę, zabrała dobytek po ojcu i śmiała się z przekleństwa. Aż tu powraca niedługo potem pan Morski, pyta o córkę — pokazują mu koralowy pałac. Córka, dowiedziawszy się o ojcu, przybrana w klejnoty, poszła go pozdrowić. Stary przeżegnał się, plunął, tupnął nogą, aż się pałac koralowy w proch rozsypał, i tak zawołał:
— Bogdajby twój cudzoziemiec i całe jego mienie w kamień się obróciło!
A gdy księżna wywiodła dziatki swoje i z płaczem padła mu do nóg, jeszcze więcej rozgniewany wykrzyknął:
— Rozpłyń się we łzach twoich, a przeklęte dzieci twoje niech się w nich potopią, bo aniś ty córka, ani oni Morskiego wnuki!
I przekleństwo ojca spełniło się zaraz: pola, łąki, lasy, pałace, trzody i wszystko w jeden się zamieniło kamień. Przestraszony książę przebrał się za mnicha i uciekać począł. Ale i on zamienił się w skałę, co dotąd Mnichem się zo^wie. Księżna płakała, przywołała wróżki, ale te nic nie pomogły przeciw ojcowemu przekleństwu. Każda tylko porwała dziecię i uciekała. A tu kamienie rosnąć spod ziemi poczęły tak nagle, że dalej biec nie mogły. Każda zmęczona usiadła i widziała śmierć przed sobą. Dzieci płakały, nawoływały matki, matka przybiegła, płakała a płakała, że z łez jej stawy się robiły, i siedem się takich stawów zrobiło, a w każdym stawie jedno dziecię leży. Księżna oczy wypłakała. Jedno oko z wyższej stoczyło się skały i od panieńskiego jej nazwiska Morskim Okiem nazwano. Klejnoty wszystkie utopiła księżna w tym stawie, które później wyłowiono.
Kiedy już nic nie było, tylko stawy a puste skały, sama księżna się w jednym stawie roztopiła, a że czarno była ubrana, woda się od tego zabarwiła i dotąd jest czarna.
Mówią ludzie, że tam nieraz jeszcze słychać płacz i narzekanie, bo jej dusza jęczy, o ratunek prosi. Ale jak kto usłyszy to i zlituje się, to go zaraz śnieg ze skał zasypie.
- 20
TWARDOWSKI
Twardowski był dobry szlachcic, bo po mieczu i kądzieli *. Chciał mieć więcej rozumu, niż mają drudzy poczciwi ludzie, i znaleźć na śmierć lekarstwo, bo nie chciało mu się umrzeć.
W starej księdze raz wyczytał, jak diabła przywołać można; o północnej przeto dobie cicho wychodzi z Krakowa, kędy leczył w całym mieście, i przybywszy na Podgórze, zaczął biesa głośno wzywać. Stanął prędko zawezwany; jak w one czasy bywało, zawarli z sobą umowę. Na kolanach zaraz diabeł napisał długi cyrograf, który własną krwią Twardowski, wyciśniętą z serdecznego palca, podpisał.
Między wielu warunkami był ten główny: że dopóty ni do ciała, ni do duszy czart żadnego prawa nie ma, dopóki Twardow-skiego w Rzymie nie ułapi.
Na mocy tej to umowy diabłu, jako swemu słudze, rozkazał naprzód, by z całej Polski srebro zaniósł w jedno miejsce i piaskiem dobrze przysypał. Wskazał mu Olkusz; posłuszny służka dopełnił rozkaz wydany i z tego srebra powstała sławna kopalnia srebra w Olkuszu.
Drugą rzecz kazał: do Pieskowej Skały by przyniósł skałę, wysoką, przewrócił na dół najcieńszym końcem, ażeby tak wiecznie stała. Posłuszny giermek 2, jako pan kazał, postawił skałę, co dotąd stoi i zwie się Skałą Sokolą.
Wszystko, co jeno zażądał żywnie, miał na swoje zawołanie; jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez skrzydeł, w daleką drogę siadał na koguta i prędzej bieżał niż konno, pływał po Wiśle ze swoją kochanką wstecz wody bez wiosła i żagli, a jak szkło wziął do ręki, zapalał wioski na sto mil odległe.
Upodobawszy jedną pannę chciał się ożenić, ale panna chowała we flaszce robaka i pod tym warunkiem obiecywała oddać temu rękę, kto zgadnie, co to za robak.
Twardowski, w ciemię nie bity, przebrał się w dziada łachmany i przyszedł do ładnej panny. Pyta go zaraz, ukazując z dala flaszkę:
1 Twardowsk i... szlachcic po mieczu i kądzieli — słynny czarnoksiężnik polski, Twardowski, który żył w wieku XVI, był szlachcicem zarówno w linii męskiej (po ojcu), jak i żeńskiej (po matce).
2 Giermek — tu: sługa, pachołek.
- 21 -
Co to za zwierzę, robak czy wąż? Kto to odgadnie, będzie mój mąż.
- A Twardowski odrzekł na to:
— To jest pszczółka, mościwa panno!
Zgadł w istocie i wnet się ożenił.
Pani Twardowska na rynku Krakowa ulepiła z gliny domek; w nim przedawała garnki i misy. Twardowski za bogatego przebrany pana, przejeżdżając z licznym dworem, tłuc je zawsze czeladzi kazał. A kiedy żona ze złości wyklinała w pień, co żyje, on, siedząc w pięknej kolasie, śmiał się szczerze i wesoło.
Złota miał zawsze by piasku, bo co chciał, to diabeł znosił. Kiedy długo dokazuje, raz był zaszedł w bór ciemnisty bez narzędzi czarnoksięskich. Zaczął dumać zamyślony; nagle napada go diabeł i żąda, aby niezwłocznie udał się prosto do Rzymu.
Rozgniewany czarnoksiężnik mocą swojego zaklęcia zmusił biesa do ucieczki; zgrzytając kłami ze złości wyrywa sosnę z korzeniami i tak silnie Twardowskiego uderza po nogach obu, że jedną zgruchotał całą. Od onej doby był kulawy i zwany odtąd powszechnie kuternogą.
W ostatku sprzykrzywszy sobie zły duch, czekając dość długo na duszę czarnoksiężnika, przybiera postać dworzana i jak biegłego lekarza zaprasza niby do swojego pana, że potrzebuje pomocy. Twardowski za posłańcem śpieszy do pobliskiej wioski nie wiedząc, że w niej się gospoda nazywała Rzymem.
Skoro tylko próg przestąpił onego mieszkania, mnóstwo kruków, sów, puchaczy osiadło dach cały i wrzaskliwymi głosy napełniło powietrze. Twardowski od razu poznał, co go może tutaj spotkać, więc z kołyski dziecię małe, świeżo dopiero ochrzczone, porywa drżący na ręce, zaczyna piastować, gdy w własnej postaci wpada diabeł do izby.
Chociaż był pięknie ubrany — miał kapelusz trójgraniasty, frak niemiecki, z długą na brzuch kamizelką, spodnie krótkie i obcisłe,^ a trzewiki ze sprzączkami i wstążkami, wszyscy go poznali zaraz, bo wyglądały rogi spod kapelusza, pazury z trzewika i harcap * z tyłu.
Już chciał porwać Twardowskiego, gdy spostrzegł wielką prze-
1 Harcap — warkocz przy peruce, noszony przez mężczyzn w późniejszym okresie (w wieku XVIII).
- 22 -
szkodę, bo małe dziecię na ręku, do którego nie miał prawa. Ale bies wnet znalazł sposób; przystąpił do czarownika i rzecze:
— Jesteś dobry szlachcic: zatem werbum nobile debet esse stabile Km
Twardowski widząc, że nie może złamać szlacheckiego słowa, złożył w kołyskę dziecię, a wraz ze swym towarzyszem wylecieli wprost kominem.
Zawrzało stado radośnie sów, wron, kruków i puchaczy. Lecą wyżej, coraz wyżej. Twardowski nie stracił ducha; spojrzy na dół — widzi ziemię, a tak wysoko poleciał, że wsie widzi takie małe jak komary, miasta duże jakby muchy, a-sam Kraków by dwa pająki razem.
Żal mu szczery serce ścisnął; tam zostawił wszystko drogie, co polubił i ukochał; a więc podleciawszy wyżej, gdzie ni sęp, ni orzeł Karpat skrzydłem wiatru nie poruszył, gdzie zaledwo okiem sięgnął, z mordowanej piersi silnie dobędzie ostatku głosu i zanuci pieśń pobożną.
Była to jedna z kanty czek 2, które dawniej w swej młodości, kiedy nie znał żadnych czarów, duszę jeszcze miał niewinną, ułożył na cześć Marii i śpiewał zawsze codziennie.
Głos jego niknie w powietrzu, choć śpiewa z serca serdecznie, ale pasterze górale, co pod nim na górach paśli, zdziwieni podnieśli głowy, chcąc wiedzieć, skąd pieśń nabożna słowa im z chmurą przynosi. Głos jego bowiem nie poszedł w górę, ale przyległ do tej ziemi, by zbudował ludzkie dusze.
Skończył pieśń całą, zdziwiony wielce patrzy, że w górę nie leci wyżej, że zawisł w miejscu. Spojrzy dokoła — już towarzysza nie widzi swojej podróży; głos jeno mocny nad sobą słyszy, co zagrzmiał w sinawej chmurze:
— Zostaniesz do dnia sądnego, zawieszony tak jak teraz! Jak zawisł w miejscu, dotychczas buja, a choć mu słowa
w ustach zamarły, choć głosu jego nikt nie dosłyszy, starcy, co dawne pamiętają czasy, gdy miesiąc w pełni zabłyśnie, przed niewielu jeszcze laty wskazywali czarną plamkę jako ciało Twar-dowskiego, zawieszone do dnia sądu.
1Verbum nobile debet esse stabile (łac.) — słowo szlacheckie winno być dotrzymane.
2 Kantyczka — pieśń nabożna.
- 23 -
BORUTA
Boruta'jest to nazwa sławnego diabła, co dotąd siedzi pod gruzami łęczyckiego zamku. Żyje długo, bo już niemal cztery wieki przeżył; teraz przecie musiał się zestarzeć, gdyż wielce się ustat-kował i mało o sobie daje wiadomości. Imię to było głośnym szeroko i długo, a niejeden piskorz szlachecki, chciawszy dogryźć sąsiadowi, przeklinał, żeby go Boruta zdusił albo łeb ukręcił! — a diabeł, chętny złorzeczeniu, dopełniał nieraz życzenia.
W pobliżu zamku łęczyckiego mieszkał szlachcic niewiadomego nazwiska i herbu, rosły i silny. Nikt z nim nie mógł się mierzyć na szable, bo za pierwszym złożeniem przeciwnikowi silnym zamachem wytrącał oręż z ręki. Jak się raz plecami o zrąb domu oparł, całe sąsiedztwo nie dało mu rady.
Stąd szlachcic dostał przydomek Boruty; bo mówiono powszechnie, że musiał mu diabeł Boruta pomagać, kiedy wszyscy nie podołali jego sile i mocy, a że nosił siwą kapotę, dla różnicy od prawdziwego diabła dostał przydomek siwy? tak więc zwał się Siwy Boruta.
Od onej chwili nikt go nie zaczepił, każdy pomijał lub ustępował z drogi, nawet w gospodzie pijana szlachta, kiedy porwała się do broni, na sam głos Siwego Boruty wychodziła do sieni albo na podwórze i tam karbowała sobie dymiące łysiny.
To uszanowanie, a raczej bojaźń sąsiadów, co znali moc żylastej prawicy, wbiła go w dumę. Uniesiony nią nieraz w zuchwałej przechwałce odgrażał, że jak złapie1 prawdziwego Borutę, to mu karku nakręci, a skarby, których pilnuje, zabierze. Uważano nieraz, że wtedy słyszeć się dawał w piecu lub za piecem śmiech szyderski.
Siwy Boruta, kiedy pił — a pił nie lada, bo najtężsi bracia piskorze nie mogli go przepić — zawsze pierwszą szklankę wypijał za zdrowie diabła Boruty, a słyszano odgłos zaraz gruby, przeciągły: — Dziękuję!
Siwy Boruta miał dużo pieniędzy, ale wkrótce w hulance roztrwonił; postanowił przeto dostać się do skarbów i wziąć z parę mieszków złota od swego miłego pana brata, jak nazywał diabła Borutę.
O samej północy, zapaliwszy latarnię, zuchwały szlachcic, ufając swojej sile i szabli, poszedł do lochów. Wyostrzoną demesz-
- 24 -
kę 1 trzymał wydobytą z pochew pod pachą, a latarnią rozświecał ciemnotę dokoła panującą. Ze dwie godziny chodził po zakrętach, nareszcie, wybiwszy drzwi jedne, ukryte w murze, ujrzał skarby, a w kącie na bryle złota siedział sam Boruta w postaci sowy z iskrzącymi oczyma.
Zbladł i zadrżał na ten widok zuchwały szlachcic; spocił się potężnie ze strachu; po chwili przyszedłszy do siebie, wyrzekł z cicha, z ukłonem i pokorą:
— Mnie wielce miłościwemu panu bratu kłaniam uniżenie!
Sowa kiwnęła głową, co rozweseliło nieco Siwego Borutę. Ukłoniwszy się raz jeszcze, zaczął wypełniać siwej kapoty kieszenie i mieszki, które przyniósł, złotem i srebrem. Tak je obładował, że zaledwie mógł się obrócić.
Już świtać zaczęło, a szlachcic nie przestawał garściami ściągać złota; w ostatku, nie mając go gdzie włożyć, począł w gębę sypać, a że miał niemałą, nasypał dosyć i znowu ukłoniwszy się stróżowi, wyszedł z lochu. Zaledwie stanął na progu, kiedy drzwi się same zatrzasnęły i ucięły mu całą piętę.
Kulejąc, a krwią znacząc ślady kroków swoich, przeładowany skarbami, dobywając ostatki sił, tak dawniej głośnej, ledwo doszedł do domostwa.
Upuścił na podłogę złoto i srebro, wypluł z napchanej gęby, a sam padł wysilony i słaby. Odtąd miał dużo pieniędzy, ale siłę stracił i zdrowie. Przestękał całe życie i gdy w kłótni o miedzę wyzwał sąsiada, ten, którego dawniej jednym palcem obalał Siwy Boruta, pokonał bogacza i zabił.
Domostwo jego pustkami zostało, nikt zamieszkać nie chciał, bo sam diabeł Boruta często przesiadywał w starej wierzbie, co na podwórzu rosła; odwiedzał izbę i alkierz, pozostałe skarby przenosząc na powrót do zamku łęczyckiego.
WALIGÓRA — WYRWIDĄB
Żona jednego myśliwca, zbierając w lesie jagody, porodziła tam bliźnięta; a obydwa byli chłopcy; sama zaraz wnet umarła.
Zostawione niemowlęta nie karmiła żadna z niewiast; jednego karmiła wilczyca, a drugiego niedźwiedzica. Co wykarmiła wil-
1 Demeszka — szabla ze świetnej stali wyrabianej w Dainaszku.
- 25 -
czyca, ten się nazywał Waligóra; drugi Wyrwidąb się nazwał. Pierwszy siłą walił góry, drugi, jakby kłosy zboża, najtęższe wyrywał dęby.
Że się kochali wzajemnie, wychodzili na wędrówkę, by obchodzić świat szeroki. Idą przez puszczę ciemną dzień jeden i drugi; w dniu się trzecim zatrzymali, bo drogę zaparła góra i skalista, i wysoka.
— Co my zrobiem teraz, bracie?! — Wyrwidąb smutnie zawoła.
— Nie troskaj się, bracie miły, ja tę górę precz odrzucę, by nam droga wolną była.
I podpiera ją plecami, i przewraca górę z trzaskiem; odsunął ją na pół mili. Poszli sobie zatem dalej.
Idą prosto, aż dąb wielki stoi na środku drogi; zatrzymuje ich w pochodzie. Wyrwidąb więc naprzód idzie, obejmuje go rękoma, wyrywa z całym korzeniem i rzuca na bliską rzekę.
Ale chociaż tacy mocni, nogi przecież utrudzili; więc pod lasem odpoczęli. Jeszcze sen nie skleił powiek, patrzą, aż mały człowieczek leci ku nim, lecz tak prędko, że ptak żaden ni zwierz żaden nie potrafiłby go zgonić.
Zdziwieni, wstają na nogi, gdy on człeczek w ptasim locie zatrzymuje się przed nimi.
— Jak się macie, parobczaki! — rzekł wesoło i radośnie — widzę, żeście utrudzeni; jeśli wola wasza będzie, w jednej chwili was zaniosę tam, gdzie jeno zażądacie.
Rozwinął piękny kobierzec.
— No, siadajcie społy ze mną!
Wyrwidąb więc z Waligóra usiedli wygodnie na nim. Człeczek klasnął, a kobierzec niesie ich by ptak na skrzydłach.
— Zapewne was to dziwiło? — człeczek mały znowu rzeknie — żem tak prędko biegł po ziemi: widzicie, oto trzewiki, com dostał od czarownika; kiedy wdzieję, wtedy biegnę: co krok — to mila; co skoczę — to dwie.
Waligóra prosi tedy, Wyrwidąb łączy swe prośby, by dał po jednym trzewiku, bo chociaż są tacy mocni, jednak droga nogi trudzi. Poruszony więc prośbami, podarował im trzewiki. Gdy niemało ulecieli, zsadził ich pod wielkim miastem, a w tym mieście był smok wielki, co dzień wiele ludzi zjadał.
- 26 -
Król ogłosił:
„Kto się znajdzie, że tego smoka zabije, dwie mam córy do wyboru: jedną oddam mu za żonę i po śmierci tron swój oddam".
Stają więc bracia przed królem, oświadczają swą gotowość, że zabiją tego smoka. Pokazano im jaskinię, gdzie ten potwór zamieszkiwał. Idą śmiało; na pół drogi on się mały człeczek zjawia.
— Jak się macie, przyjaciele! Wiem, gdzie kres jest waszej drogi, lecz posłuchajcie mej rady: włóż każdy na nogę trzewik, bo smok jak wyskoczy nagle, nie da nawet machnąć ręką.
Posłuchali mądrej rady. Wyrwidąb stanął przed jamą, wzniósł z zamachem dąb ogromny, by jak tylko łeb ukaże, jednym ciosem smoka zgładził. Waligóra zaszedł z tyłu i jaskinią z szczerej skały trzęsie jakby snopem żyta.
Smok wypada z jamy nagle, a Wyrwidąb, przestraszony, zapomniawszy i o kłodzie, co ją trzymał w obu rękach, szczęściem, że wdział dany trzewik, bo uskoczył na dwie mile. Smok go nie mogąc dogonić, obró