13396
Szczegóły |
Tytuł |
13396 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13396 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13396 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13396 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ewa Ostrowska
Co słychać za tymi drzwiami
.
i -, 4 Badestinusa 60
»nr7
i
Bronkę obudził dziwny dźwięk: miarowy, posuwisty — jakby ktoś za oknem odgarniał śnieg, ale skąd śnieg, skoro już druga połowa marca, a ostatnie cztery dni były wręcz majowe?
Z narastającym zdumieniem słyszała jednak wyraźnie, jak skrzypi przeraźliwie szufla, jak w rytm tego skrzypienia chrzęści odgarniany śnieg i jak stęka babka. Bo to babka każdej zimy odrzuca śnieg z podwórza, odśnieża przejście do ulicy przez ogródek, oczyszcza chodnik i jezdnię przed drewniakiem.
Śni mi się, pomyślała znowu Bronka, ale ten dźwięk stawał się coraz bardziej nachalny; poczuła też, że zmarzła pod kołdrą i że w pokoju jest bardzo zimno. Otworzyła oczy i czym prędzej je zamknęła: świata za oknami nie widać, szyby pokrył mróz.
— Och! —jęknęła Bronka, okręciła się szczelniej kołdrą. Śnieg! Mróz! Pod koniec marca! Można oszaleć! Gdyby chociaż na pocieszenie była niedziela, błogie lenistwo do dziesiątej, czasem dłużej, nawet do południa, wystarczyło powiedzieć matce: ależ ja dziś źle spałam w nocy, a matka zaraz: to odeśpij, odeśpij, wyleż się przynajmniej. I zaraz babka przynosiła śniadanie do łóżka, wspaniałe życie w niedzielę — pojeść, poleżeć, pooglądać telewizję, ale do niedzieli daleko, dopiero czwartek, więc trzeba wstać i na to zimno...
-- Och! -.- jęknęła Bronka.— barany! Matko święta, w takij pogodę matka każe mi założyć barany!
Barany slras/yły Bronkę od dwóch miesięcy. Wisiały, u thc/jc) sterczały w szafie, rozpierając się dostojnie, grube i ciężkie, gorzej niż ohydne. Dwa miesiące temu ciotka Adclu przytargała wielki pakunek: robiłam porządki i znalazłam swoje stare barany. Nie noszę ich od lat, nosić nie będę, może tobie się przydadzą. A jak nie — to pod tramwaj z nimi! O, Boże —• westchnęła jeszcze ciotka — nie rozumiem, jak ja mogłam coś podobnego na siebie wkładać.
Rzeczy wiście; Irud no sobie wprost wyobrazić elegancką ciotkę Adelę w takim koszmarnym baranim tłumoku. Siedziała przy kuchennym stole, niedbale paliła papierosa, ubrana tak szałowo: kiecka co najmniej za trzy patole, z Mody Polskiej, kozaczki — drugie trzy albo i więcej. Matka przy ciotce wyglądała jak podstarzała i uboga krewna z głuchej prowincji, a to przecież matka jest młodsza od ciotki. Trzyma się fantastycznie, fajna ciotka, pomyślała wtedy Bronka, kręciła się po kuchni w poszukiwaniu czegoś „dobrego", babba upiekła wczoraj placek, ale gdzie go schowała? Tymczasem matka, pieszczotliwie gładząc futro, usprawiedliwiała się przed ciotką, że nie powinna przyjmować tak kosztownego prezentu. Ależ daj spokój, nie zawstydzaj, roześmiała się ciotka, nie chcesz? to pod tramwaj! „Pod tramwaj" - było ulubionym powiedzeniem ciotki, wszystko, co się jej nie podobało, wrzucała „pod tramwaj". To ty mnie zawstydzasz, certowała się matka, naprawdę za darmo? Nie chcesz pieniędzy? No, jeśli tak — i matka rzuciła się ciotce na szyję, co raczej ciotce nie sprawiło przyjemności. Bronią, chodź, przymierz — oznajmiła matka. Co rnam
przymierzyć? — zdumiała się Bronka, raz tylko spojrzała na to wydęte futrzane paskudztwo! więcej się nim nie interesowała; wciąż nie mogła odkryć nowego schowka, w którym babka przed nią ukryła ciasto. Jak to co? Futro — powiedziała matka z naciskiem — już widzę, że będzie w sam raz na ciebie. Marna chyba żartuje ^~ zawołała Bronka, a ciotka natychmiast wpadła w słowo: oczywiście, że żartuje — i roześmiała się, pewno wyobrażając sobie, jak Bronka wyglądałaby w takim futrze. Wcale nie żartuję — powiedziała urażonym tonem matka — przecież to prawie nowe, prawdziwe futro, w pięknym kolorze, pięknie uszyte i w sam raz na Bronię.
Ciotka Adela nerwowo zapaliła papierosa i spojrzała przepraszająco na Bronkę, a matka już okręcała Bronkę wciśniętą w futro — pasuje, pasuje jak ulał. Bronią, ale ci ładnie. Bronią, ach, jakie ono przyjemne w dotyku, jakie ciepłe, prawda? A Bronka czuła się w tym futrze, jakby wtłoczona w beczkę. Futro sięgało do pół łydki, miało biskupie rękawy, ogromny szalowy kołnierz, koszmar! Mamo, przecież ja jestem za tęga — broniła się Bronka — wyglądam jak beczka w beczce. Moja droga, przeciwnie, to futro, ponieważ jest szerokie, tuszuje twoją figurę, a zresztą, wcale nie jesteś aż taka gruba, więc po co te kompleksy? A w ogóle — zdenerwowała się matka — od dawna ci powtarzam: nie jedz tyle! Znowu mielesz buzią i gdzie przed tobą chować ciasto? Nie jedz tyle, to będziesz szczupła. Młoda dziewczyna i taka rozlazła. A w tym futrze -— bardzo ci dobrze. Całkiem zgrabnie wyglądasz, prawda, Adela? Ciotka spłoszyła się. Gdyby je nieco skrócić i zebrać w ramionach, powiedziała, coraz wyraźniej zawstydzona swoim
niewczesnym prezentem. Skrócie? Wybacz, Adela, ale na podobne marnotrawstwo nigdy nie pozwolę. Przecież to prawdziwe futro! Skrócić! A zresztą Bronka ma reumatyzm i bardzo dobrze, że takie długie to futro, przynajmniej będzie grzało w kolana. No i przecież teraz się tak nosi: do pół łydki. Ciotka Adela cierpiała coraz bardziej i kiedy matka uszczęśliwiona, że ma dla Bronki prawdziwe futro, pobiegła do spiżarni po butelkę wina z porzeczek, ciotka przepraszająco musnęła policzek Bronki: wiesz co, Broniu? Oberwij rękaw albo wypal dziurę. Ciociu! Jęknęła Bronka, niech ciocia coś wymyśli, przecież matka naprawdę każe mi w tym chodzić. Niech ciocia powie matce, że zabierze to futro, bo się cioci nagle przypomniało... no, nie wiem, co by się cioci mogło • przypomnieć, ale błagam. Biedna dziewczyna, westchnęła ciotka pełna współczucia, ale jakże ja mogę odbierać to, co dałam? I dodała przepraszająco: Bronią, przez myśl mi nie przeszło... ja naprawdę chciałam dobrze.
Barany więc zostały, a Bronka dostała spazmów. W życiu, powiedziała, nie założę tego świństwa. Jeżeli mama uważa, że te barany takie wspaniałe, to czemu mama nie obdarzy nimi naszej ukochanej i chorowitej Marynki? Jest szczupła, wyższa ode mnie i ma zielone oczy, w sam raz do koloru baranów. Bój się Boga, Broniu, przecież Marynce kupiłam kożuch, po co jej barany? Właśnie, krzyknęła Bronka, Marynce mama kupiła kożuch za dwadzieścia pięć patoli, a ja mam obnaszać darowane barany! Jak ty byś wyglądała w kożuchu, powiedziała matka, jesteś za tęga. Kożuch pogrubia, A barany niby wyszczuplają, co? rozkrzyczała się Bronka. Nie podnoś głosu! Wściekła się matka. Smarkata! Masz prawdziwe futro i powinnaś być wdzięczna... ja nie
mam futra. Ja chodzę w palcie na watolinie! Jaw twoim wieku... — i potoczyła się kwiecista opowieść o tym, co matka wdziewała na siebie w wieku Bronki, można by pomyśleć, że nosiła jedynie zgrzebne worki i trepy.
Na szczęście dla Bronki zima ciągle nie nadchodziła i prawdziwe futro raz na dwa tygodnie uroczyście trzepane, okładane wciąż nowymi kulkami przeciwmolowymi, sterczało w szafie. Bronka matkę wzięła podstępem: po co, mamo, niszczyć prawdziwe futro, skoro nie jest zimno. Szkoda ciuchrać bez potrzeby.
A teraz — zamiast wiosny — mróz, śnieg i matka nie pozwoli założyć kurtki. Och! Jęknęła znowu Bronka. Z kuchni dobiegło głośne trzaśniecie drzwiami, potem krok ojca, mocny i energiczny, teraz przytupujący, widocznie dla rozgrzewki, a potem głos ojca zadudnił basem: psa by nie wygnać na taką pogodę. I zaraz głos matki zrzędliwie upomniał: Tadek! spójrz, ile śniegu naniosłeś. I znowu ojciec: bo mama guzdrze się z tym śniegiem, chodnik jeszcze nie ruszony, śniegu po kolana prawie, a sypie i sypie, bez
przerwy.
Przeraźliwie zaskrzypiało za ścianą krzesło: zawsze skrzypiało, gdy ojciec siadał, ojciec jest wielki, zwalisty, potężny; w sekundę później zatrzeszczał stół, zawsze tak trzeszczy, gdy ojciec opiera się o stół łokciem, zresztą, wszystko w tym starym drewniaku, przegniłym i zbutwiałym, trzeszczy i skrzypi. Głos matki też jakby zatrzeszczał w nagłej złości: nie uprzątnęła chodnika? To co ona robi? Zobaczysz, wlepią nam grzywnę, jak w ubiegłą zimę.
Śmiech ojca zabrzmiał jakoś gorzko, ironicznie.
— Więc potrącisz1 jej z renty, nie dasz sobie krzywdy zrobić.
— O! — rozperlił się wysoką gamą oburzenia głos matki — robisz mi wyrzuty? Mogłeś zapłacić grzywnę ze swojej pensji, jak jesteś taki hojny.
Bronka pod kołdrą parsknęła śmiechem: ciekawe, z której pensji? Chyba z tej lewej, ale i lewe przed matką się nie ukry-ją.Biedny ojciec, pomyślała, straszna fujara, boi się matki.
— A właśnie — kontynuował gniewnie głos matki — zapomniałam cię wczoraj zapytać, dlaczego nie oddałeś mi pieniędzy za fuchę?
Bronka aż wstrzymała oddech, ciekawa odpowiedzi ojca, ale odpowiedzi nie było, natomiast głos matki nacierał.
— Wróciłeś wczoraj do domu po siódmej, więc jeśli nie wpadła ci fucha, to gdzie się szwendałeś? Tylko nie kręć, że u Sosnowskiego, bo sprawdzę, jak ostatnim razem.
W kuchni zapanowała na chwilę absolutna cisza, przerwał ją zawiedziony głos matki: — Tylko tyle? No, dawaj, dawaj, nie kręć.
I znowu cisza.
I znowu głos matki, teraz zadowolony, jakiś syty: — No, całkiem nieźle. Całkiem. Tadeusz, słuchaj, skombinuj koniecznie pięć metrów takiej samej błękitnej glazury jak w ubiegłym miesiącu. Oglądała u Heni jej glazurę jakaś znajoma i znajoma tej znajomej chce też taką samą. Obiecałam Heni, że w przyszłym tygodniu zgłosisz się po adres i omówisz warunki.
Ojciec widocznie bąknął coś pod nosem, gdyż Bronka usłyszała tylko gwałtowną odpowiedź matki: — E, tam! Gadanie! Możesz, możesz! Dlaczego miałbyś wpadać? Dotąd jakoś, chwała Bogu, nie wpadłeś, nie wpadniesz i tym razem. Czy w ogóle ktokolwiek od was kiedyś wpadł? — głos matki
8
zabrzmiał od nowa irytacją, przeszedł na tony zgryźliwe a może ty niespodziewanie zachorowałeś na uczciwość,
co?
Najwyraźniej matka wstała dziś lewą nogą, taki koncert od rana, podsumowała Bronka, przewróciła się na drugi bok, postanawiając zostać w łóżku jak najdłużej. Nie miała /.umiaru stać się kolejną ofiarą złego humoru matki, a musiało być jeszcze wcześnie, bo przecież ojciec wychodził na budowę najpóźniej o wpół do siódmej. Cholerna babka, pomyślała Bronka ziewając, musiała pod moim oknem ten śnieg skrobać? Jeszcze mogłabym pospać.
Wystawiła na chwilę rękę spod kołdry, ależ zimno, do diabła! No tak, matka, ufając telewizyjnej prognozie meteorologicznej i wzbierającym zielenią pączkom liści na drzewach, nie pozwoliła wczoraj nawet przepalić w piecu: po co marnować węgiel, jeżeli tak ciepło?
Matka ostatnio namiętnie skąpiła, a wszystko przez to przeklęte mieszkanie na Słowackiego. Od dwu lat matka zaczęła śnić na jawie i we śnie o tym mieszkaniu. Zupełnie zwariowała, ona taka realistka, taka trzeźwa. Jakby jej ktoś zaoferował teraz pałac — odmówiłaby, bo pałac — to dla niej właśnie mieszkanie na ulicy Słowackiego dziesięć. Owszem, czemu nie? Luksusowe, cztery pokoje z holem, służbówką, kuchnią wykładaną seledynowymi kafelkami, łazienką wielkości pokoju w blokach, ale żeby aż tak ogłupieć? Że też ta stara musiała zasłabnąć akurat przed stoiskiem matki, nie mogła gdzie indziej?! I co ona w ogóle robiła w tej dzielnicy miasta, tam u siebie nie ma Delikatesów? W każdym razie dwa lata temu ta stara, Konarzew-ska, zawędrowała tutaj i omsknęła się koło stoiska matki. Od
1
razu coś mnie tknęło, opowiadała matka, te brylanty na palcach, no i ten kapelusz wariacki z woalką przedpotopo-i wą; ale zwłaszcza te brylanty rzucały się od razu w oczy, taka starucha, a ręce ubryłantowane, i to jak! Założę się, że każdy pierścionek wart co najmniej z pięćdziesiąt tysięcy. I matka „tknięta", a raczej pełna szacunku dla pierścionków tej starej, okazała jej niesłychaną uprzejmość: zaprowadziła na - zaplecze, wydzwoniła taksówkę, odprowadziła do taksówki,1 a potem, gdy usłyszała ten adres! Adres niczym magiczne zaklęcie do Sezamu, nie tylko starą odwiozła, ale i zapłaciła za taksówkę, co już było wydarzeniem niebywałym, ponieważ matka, nawet w czasach, kiedy nie oszczędzała na mieszkanie, niezbyt chętnie sięgała do portfela.
Właściwie, byłoby fajnie mieć takie mieszkanie, pomyślała Bronka, głosy w kuchni ucichły, słyszała tylko krzątaninę matki. Czemu nie? Własny pokój, wreszcie bez Marynki, wygodnie, niezależnie. Tu, cholera, chcę spać, a ta pali światło, bo się uczy namiętnie, idiotka. Ja chcę słuchać płyty Krawczyka, a ta się wykrzywia, nie znosi Krawczyka. I tak ze wszystkim. Jakby ta stara wykitowała, a mamie udałoby się dostać po niej chałupę... Głupie marzenie, taką chałupę przydzielą jakiemuś dygnitarzowi, a nie ekspedientce z Delikatesów.
Tę czteropiętrową, szarą kamienicę Bronka znała doskonale: matka lubiła w niedzielę po mszy jechać „na spacer" na ulicę Słowackiego. Najbardziej elegancka ulica w całym mieście, twierdziła matka. Ojciec potakiwał bez zainteresowania, urywał się szybko, babka szła gotować obiad i tylko one, Bronka z Marynką, musiały towarzyszyć matce. Czasami matka prosiła w zwykły, powszedni dzień:
10
dziewczęta, pojedźmy na spacer. I jechały, Marynka, ponieważ jest taka posłuszna córeczka, że aż się rzygać chce, no, a Bronka, ponieważ zawsze to jakaś atrakcja, lepsze od udawania, że się człowiek wkuwa.
Matka podziwiała na tej ulicy wszystko — przestronne, szerokie okna kamienic, klatki schodowe wykładane imitacją marmuru, kute bramy, firanki wiszące w oknach, fragmenty mebli, widoczne przez te firanki, i balkony, i płyty chodnika, i samochody parkujące przed domami, i ludzi, wchodzących w bramy kamienic, wszystko bowiem na tej ulicy było dla matki wspaniałe. Tu każdy kundel obsikujący latarnię był wspaniałym rasowym psem. a każdy facet prowadzący takiego kundla był kimś. Na tej ulicy mieszkały same „ktosie", śmiały się z matki. Czasem Bronka prowokowała: nie przejechałaby się mama na ulicę Ktosiów? Matka podczas spacerów zachowywała się jak wariatka, więc Bronka, obawiając się kompromitacji, zostawała w tyle i szła kilka kroków za matką, która wspinała się na palce, zaglądała w parterowe okna, podziwiała zielone wachlarze palm, czyjeś brzdąkanie na pianinie: cóź za gra, mówiła matka, to na pewno jakiś wielki artysta. Ale nerwowe podniecenie osiągało szczyt przed kamienicą opatrzoną numerem dziesięć. Tę matka upodobała sobie najbardziej, ta była dla niej najwspanialsza wśród wspaniałych — jedyna. Rzeczywiście, była to efektowna kamienica, w słońcu lśniła pasażem okien, wydawało się, że nie posiada wcale murów, tylko te okna. Mieszkających tu ludzi matka znała z nazwiska; to znaczy wyobrażała sobie, że ów facet z brzuszkiem, niski i czerwony na twarzy, to na pewno ten znany dziennikarz, wygląda tak nobliwie, mówiła matka.
11
Nazwiska osób poznała z listy lokatorów, umiała je na pamięć, wymawiała z nabożnym skupieniem. Na ludzi wchodzących do pięknej bramy, wykładanej imitacjął czarnego marmuru — a może nawet prawdziwym marmurem? — patrzyła z bałwochwalczym uwielbieniem. Nawet Marynka wolała przed kamienicą numer dziesięć oddalić się od matki na przyzwoitą odległość. Ludzie stąd wydawali się matce inni, jakby z innego świata, z tego wspaniałego, do którego ona nie miała nigdy dostępu. Wśród stałych klientek miała żonę dziennikarza i znaną aktorkę, ale nawet one były gorsze, ponieważ nie mieszkały na Słowackiego dziesięć. Sama elita, mówiła matka, same znakomitości. Artyści, pisarze, nikt tuzinkowy, nikt przeciętny. Ruda dozorczyni, niska, tęga kobieta, była dla matki również ktosiem. Uśmiechała się do tej dozorezyni. Matka, która rozstawiała po kątach sprzątaczki ze swoich Delikatesów, dla której, ekspedientka działu spożywczego nie zasługiwała na grzecznościowy ukłon, która do swojej podwładnej, pani Henryczki, starszej osoby przed emeryturą, odnosiła się z nonszalanckim lekceważeniem, każąc odnosić do domu paczki z wędliną, wysyłając po kawę, ciastka, lody — tu, przed tą kamienicą, gotowa była wyrwać dozorczyni miotłę i sama puścić się w tan po podwórzu, sama zamiatać marmurowe klatki schodowe. Patrzcie, mówiła matka, pełna zachwytu: to właśnie dozorczyni. Więc później Bronka na widok dozorczyni trącała Marynkę: patrz, to właśnie księżniczka perska.
A tej starej matka ani razu nie spotkała podczas swoich spacerów po Słowackiego. Ani przed kamienicą, ani na podwórzu, ani nawet wtedy, kiedy ośmielała się wsiadać do
12
windy tylko po to, żeby pojeździć nią wolno i dostojnie, bo ta winda tak jeździła: wolno i dostojnie, od parteru na czwarte piętro i z powrotem, na dół. Przejedziemy się?— proponowała często córkom, ale one odmawiały. Wiecie, opowiadała swoje wrażenia z owych podróży matka, w tej windzie pachnie. Perfumami. Wiecie, na drugim piętrze wsiadł do . /indy ten aktor. W telewizji wygląda młodziej, ale jaki on irzystojny. Przepuścił mnie pierwszą przy wyjściu. Więc jdyby nie te brylanty na rękach Konarzewskiej — matka straciłaby swoją szansę przekroczenia progu Sezamu. A tak wkroczyła pewnie i legalnie, obejmując troskliwiej czule podpierając tę starą.
Trzeba było widzieć matkę opowiadającą o tym nie-chanym zdarzeniu! Uznała je za cud boski, za zrządzenie ,)atrzności To cud boski, nie inaczej - mówiła, płonąc ypiekami, głosem załamującym się od nerwowego podnie-:nia. A ta stara mieszka tam sama jedna, w takim jieszkaniu! Jest wdową po bracie jakiegoś przedwojennego lisarza, o którym dziś pies z kulawą nogą nie pamięta. Ale :n szwagier to frajer, ten mąż, to był dopiero ktoś. abrykant. Autentyczny fabrykant; A ta stara nie ma dziś w lieszkaniu ani jednego przyzwoitego grata! Cztery pokoje, kuchnia, hol — puściuteńkie, porosłe pajęczynami, nie wietrzone, udusić się można. Okna zasłonięte zawsze storami to właśnie jej, tej starej! Tylko jedno łóżko i krzesło, które stoi przy jej łóżku, ale krzesło, mówię wam, takiego nie widziałam nigdzie, takie krzesło jak ze starego filmu —-matka wreszcie znalazła określenie na to niebywałe krzesło i kilka obrzydliwych obrazów na ścianie, za które nie dałabym złamanego grosza, które wyrzuciłabym czym prę-
13
dzej na śmietnik, takie tam pokractwa wymalowane, a t\ stara powiada, że za te obrazki to mogłabym z całą rodzin? kilka ładnych lat przeżyć^ palcem o palec nie uderzając. Om tak właśnie żyła, nie uderzając palcem o palec. Wyprzeda wała po kolei meble, srebra, porcelanę z tego mieszkania, mówi, że ma już nędzne resztki, że kiedyś to miała, ale przepadło podczas wojny. Po mężu nie dostała żadnej renty; ale nie pracowała nigdy. No, mówię do niej, ale skoro bra pani męża był pisarzem, to przecież powinna pani otrzymy wać, jako najbliższa rodzina, honoraria za wznowienia A ona się śmieje ironicznie: ale, moja pani, szwagier b; przedwojennym pisarzem, teraz takich nie wznawiają W każdym razie, jeżeli udało się jej tyle lat przeżyć bez żad< nej pracy, to znaczy, że miała nieliche meble i obrazy. W ty mieszkaniu mieszkała jeszcze przed wojną, ale teraz ( dawna prawie nigdzie nie wychodzi. Boże, jakie miała* szczęście, że ona przyszła do naszych Delikatesów, że jej si słabo zrobiło koło mego stoiska, że mnie coś tknęło!
O, znów coś nadaje ojcu o tym mieszkaniu, pomyślał Bronka, bo zza ściany głos matki perorował: a ty mi si, Tadeusz, nie wymiguj, ostatecznie ja też każdego dni ryzykuję, może nie? Teraz chodzi o to mieszkanie, pewnu każą zapłacić, chociaż ono leży w gestii gospodarki ko-, munalnej; darmo nie dają, to i każdy grosz ważny. I wiesz co?; Wczoraj widziałam w Peweksie dywan, bardzo ładny, wzór turecki, duży, w sam raz pasowałby do tego narożnego pokoju, gdzie zrobiłabym stołowy. Jak myślisz: kupić czy poczekać?
O, matko, westchnęła Bronka. Ta matka! Całkiem jej piątej klepki brak. Kupować dywan do narożnego pokoju
14
v mieszkaniu, w którym mieszka wciąż jeszcze i nie umiera
'HO właścicielka! Żeby chociaż miała się gorzej. Żeby
ichorowała na zapalenie płuc albo na coś, albo złamała
ogę, albo dostała niestrawności! Ale ta stara żyje i ma się
.ilkiem nieźle. I skąd w ogóle nadzieja matki na mieszkanie
i u) niej? Skichać się można od tych ciągłych rozmów o starej,
mieszkaniu itepe.
Zaraz po spotkaniu starej matka uważała, że załatwi jej iniis/kanie dla siebie. Przecież ta stara żyć wiecznie nie le, mówiła matka, muszę załatwić formalności, zanim i ie. Bój się Boga, Teresa, zaprotestował ojciec, ale matka icdziała: ta stara niech się Boga boi. To grzech zajmować kic olbrzymie mieszkanie. A jeśli będzie żyła długo, to co .a i na wtedy? — zapytała Bronka ze złością, bo takie tam lupie gadanie; dzielenie skóry na niedźwiedziu. Otruje ją iiimą, czy jak? Umieszczę w przytułku — odparła matka w ogóle to dziwne, że nikt z władz nie zainteresował się itarą do tej pory.
I matka natychmiast wkroczyła do akcji. Energicznie bojowo. Drogą oficjalną, no i kanałami prywatnymi. Tu .nianie, a tam mięsko. Zobaczycie, załatwię to mieszkanie, _ Jgrażała się. Prawda, matka wiele może załatwić. Nikt by nawet nie przypuszczał, co ludzie gotowi uczynić dla zdobyciu kawałka świńskiego zadka — święte słowa matki. Nie musiałam kończyć studiów, powtarza często matka, znosząc do chałupy kolejny „wziątek" od wdzięcznej klientki, patrzcie: ja jak jakaś pani doktor, bomboniery, czekolady, koniaki. A wszystko za kawałek świńskiego zadka. A ile uprzejmości, uśmiechów, przymilań. Ile zapewnień — odwdzięczę się przy okazji... gdyby pani kiedyś czegoś
15
potrzebowała... Czekolady i bombonierki oraz „wziątk w forsie matka przynosi do domu, a koniakami handluj oddaje w komis do stoiska z alkoholami. No i leci nowa dol tak matka umie się rządzić. Cwana jak cholera. Nie frajerk Zarabia w tym swoim stoisku kupę forsy, może trochę mni niż ojciec, no, mniej, ale też niemało. I po co się człowiek m wysilać, uczyć jak ostatni idiota? Matka się nie wysilał; jakiś kurs i całe wykształcenie, a bywało, przynosii dziennego „utargu" pięćset, sześćset złotych. No, aj przecież jeszcze swoją dolę otrzymywała pani Henryczk* i to uczciwie, fifty-fifty, matka jest bardzo skrupulatn w takich sprawach.
Bronka parsknęła śmiechem: przypomniało się jej prze
rażone zdumienie Marynki. Jakby się nagle urwała z
sznura, jakby przez te wszystkie lata niczego nie zauważała
jakby się nagle ocknęła ta idiotka, ten słodziel, ten pieszczo
szek wszystkich. Wytrzeszczając w kosmicznym zdumieni i
swoje zielone oczy, jąkając się jak kretynka uderzom
w głowę, spytała matkę: mamo, jak to? co ty mówisz? te
nieprawda? Matka akurat tego dnia miała fart, dwa koniaki
które opyliła u koleżanki w stoisku z alkoholami, odpaJają<
jej oczywiście, co należy, i wziątek namacalny w postać
dwustu złotych ekstra za prowiant spod lady na chrzcin)
u pewnej znajomej, no i utarg niekiepski, razem matka
chapnęła w ciągu jednego dnia więcej niż patyka. Czego t>
nie rozumiesz, Marynko? zdumiała się matka tą lawiną
wyjąkanych pytań. Te pieniądze, mamo, jak to? wy-
buchnęła Marynka. Stara krowa, bo to się działo w ubiegłym
roku, a taka głupia, jakby niedorozwinięta w ogóle. Przecież
to nieuczciwe, powiedziała Marynka i wyglądała tak, jakby
16
rljjr
nj ktoś umarł, blada jak ostatnie nieszczęście, ręce się trzęsą,
I woda drży, bo matka wytłumaczyła jej, że niby dlaczego nieuczciwe? Czy klient wiele straci, jeżeli mu się nie doważy lalno deko czy dwa? Matka aż oburzyła się w pewnym momencie: ja nigdy nie podmieniam gatunków wędlin, i >i)wiedziała, to jest dopiero nieuczciwe! Boże, mamo, jąkała
iV nadal Marynka i matka poczuła się lekko dotknięta: ależ, i óruchna, to przecież nic złego, tłumaczyła. Naprawdę, pr/ccież nikt nie sprawdza, czy mu brakuje deko albo pół, ja nic wpadnę. Ale Marynce nie chodziło wcale o bezpieczeństwo matki, o co jej chodziło — w ogóle trudno zrozumieć. < '/emu to robisz, mamo, zapytała. Boże, co za idiotka, nie wytrzymała Bronka, gdzie ty żyjesz, na jakim świecie? przecież jakoś trzeba żyć, nie? Właśnie, podchwyciła matka,
I1 zęba żyć, wszyscy tak robią. To niemożliwe, powiedziała Marynka. Owszem, możliwe, odparła matka, już serio rozgniewana i dotknięta do żywego. I wiesz, robią dużo itorsze rzeczy niż ja. Takie ekspedientki ze spożywczego na przykład rozmrażają kurczaki! Oczy Marynki zrobiły się ogromne. Rozmrażają? Kurczaki? No, bo za świeże kurczaki jest wyższa cena niż za mrożone, rozumiesz? Tak, rozumiem, teraz rozumiem, odparła grobowym głosem Marynka.
O, matka jest wyjątkowo mądrą kobietą, potrafi załatwić swoim stałym klientom nie tylko szynkę spod lady. Zaczyna się wszystko, rzecz jasna, od tego świńskiego zadka. To początek łańcucha, to kamyczek, który wyzwala lawinę zależności i możliwości lub, nazywając to inaczej, delikatnie: wdzięczności. Okazuje się, że wszyscy chcą jadać koniecznie zadek świński i gotowi dla tego zadka zrobić wiele. Komplet
17
mebli, na który trzeba się wcześniej zapisywać, pralkę
automatyczną, na którą też trzeba się zapisywać, i narożnik
w kolorze bordo, i podgrzewacz dla niemowlaka, każdy
deficytowy towar, poszukiwany — matka może, umie
załatwić. Mówi, śmiejąc się, że obok sprzedaży wędlin
wyspecjalizowała się w świadczeniu usług dla ludności. Bo
matka od lat wyznaje zasadę: ludziom należy pomagać.
Zasada brzmi pięknie, jej pointa nieco mniej pięknie:
pomagać, bo to się opłaci. Prędzej czy później musi się
skalkulować, mówi matka. Należy jeszcze wiedzieć, komu
pomagać. Tylko ktosiom. Matka zna się na ludziach, rzadko
się myli, ocenia raczej bezbłędnie: komu. Stara Konarzew-
ska była szlachetnym wyjątkiem spośród setek rencistek
zajmujących kolejkę do stoiska matki. No, tu matkę wzięły
te wielokaratowe brylanty. Nie znaczy to, że matka goni
rencistki, och, nie, matka słynie ze swojej uprzejmości,
jeszcze się nie zdarzyło, aby jakiś klient wpisał na matkę
skargę, przeciwnie: książka życzeń i zażaleń pęcznieje od
pochwał pod adresem matki. Matka powiada: w dzisiejszych
czasach ludzie nabierają się na uprzejmość. To klucz, który
ich otwiera, rozczula, wzrusza, ulepią, więc matka promie-
• nieje życzliwą uprzejmością: służę panu, pani pozwoli, że jej
pomogę, radzę ten kawałeczek, szanowna pani, dziękuję
ślicznie, przykro mi, ale nie polecam. Och, przyglądać się
matce, gdy w swoim stoisku błyszczy uśmiechami, rozdziela
je hojnie, pracowicie i na wszelki wypadek: tej pani w futrze,
która jest stałą klientką i żoną kogoś tam na stanowisku, i tej
grubej babie w chustce, która co prawda nie jest stalą
klientką i nie wiadomo, czy jest kimś, ale kto wie? kto wie? na
wszelki wypadek lepiej zastosować środek zwany uprzej-
18
mością; dziś, powiada matka, nie wiadomo, czy dama' w futrze jest pomocą domową, czy panią doktor; obydwie i mszą futra i stoją w kolejce po kawałek szynki. Damy w futrze, która jest tylko pomocą domową, matka nie wesprze swoimi możliwościami, ale: „dla pani, pani doktor, ws/.ystko. Ależ pani doktor, cóż za kłopot, dla mnie żaden, ja tl/iś pani, jutro pani mnie, przecież trzeba sobie pomagać". ()d czasu spotkania tej starej, matka zaczęła czerpać z tych nagromadzonych, skrzętnie schomikowanych zapasów wdzięczności, jakie posiadała u rozmaitych pań na stanowi-hicli lub żon facetów na stanowiskach. A jak odmówić i mocy komuś, kto z takim życzliwym i bezinteresownym miechem ofiarowywał kiedyś swoją? Starania o mieszka-c to jednak coś bardziej poważnego niż załatwienie irożnika w kolorze bordo czy automatycznej pralki bez ¦¦ pisu. Należało je poprzeć legendą. I ta się narodziła. Nigdy nikogo o nic nie prosiłam, relacjonowała matka wieczorami oicu, a cienka ściana przepuszczała każde słowo, tak powie-łł/ialam na wstępie: nigdy! Nikogo! Bo prosić nie umiem, ale irra/ proszę. Przez całe swoje życie męczę się w ciasnocie, vs wilgoci, koszmarne warunki jednym słowem, można sprawdzić. Gnieździmy się na dwudziestu metrach kwadratowych w pięć osób. Czy to pani sobie wyobraża? Żadnych *ygód sanitarnych, wodę nosimy z ulicznego hydrantu, ściany zżarte pleśnią, grzybem, drewniak, który pięćdziesiąt l.tt temu budował jeszcze mój świętej pamięci ojciec. Ja / mężem śpię w kuchni za parawanem, moja stara matka, i hora na astmę, też w kuchni na rozkładanym łóżku, bo nclyny pokój odstąpiliśmy córkom, one muszą mieć jaką i:iką przestrzeń życiową. Jestem prostą kobietą, tak powie-
19
działam, i może dlatego takie mieszkanie mnie, zwykłe! Cz całe życie jako ślusarz. Ja, towarzyszu, zaczynałam ekspedientce, byłej robotnicy, nie należy się. No, to on* ,sj start w życie jako pracownica fizyczna, byłam prządką zanrzeczrta nrałtnwni<> »ra™„ m;a}^t™ «•¦„« „„i«.oJ )Si;|gaiam świetne wyniki. Mój mąż, towarzyszu, jest
zaprzeczyła gwałtownie, że czemu miałoby się nie należ© i żebym zadzwoniła do niej jutro, to ona mnie umówi a swoim mężem.
W miarę postępu czasu i docierania do coraz to nowyc osób, na coraz to wyższych stanowiskach, opowieść matk nabierała żywych kolorów. Barwna i malownicza, wspieran rozmaitymi papierami oficjalnymi, zaświadczeniami wyłu dzanymi od znajomych lekarek, które zreszlą wystawiały je, ufając całkowicie matce. No, bo babka rzeczywiście chorowała na astmę, cukrzycę, reumatyzm. A r^pka na potrzeby nowego mieszkania zachorowała na serce i chociaż rejonowa lekarka wady serca się nie doszukała, to znalazła ślad nerwicy i matka ubłagała ją o zaświadczenie dla władz. Bronka była zdrowa jak rydz i tu matka nie mogła nic wskórać, za to przy Marynce — wielkie pole do popisu. Anemia — to raz, zapalenie mięśnia sercowego — to dwa,i ropne anginy — to trzy. Na anemię Marynka chorowała w wieku lat siedmiu, zapalenie mięśnia sercowego przecho-i dziła w wieku lat dziesięciu, ale matka wydębiła zaświadczenie, że córka jej, Maryna Cegłowsfca, lat szesnaście i pół, jest w złym stanie zdrowia, chora na to i owamto, z powodu fatalnych warunków mieszkaniowych. Tak uzbrojona wstępowała, do coraz to nowych gabinetów, a wieczorami cienka ściana przekazywała nadsłuchującym dziewczynom
ykłym robotnikiem budowlanym. Ma świetną opinię racy. Proszę, tu opinia z pracy... A może towarzysz uważa ż.e nam, rodzinie właściwie robotniczej, nie należy się takie i urs/.kanie, że nie posiadamy moralnego prawa, aby się o nie ' Tak, to prawda, obecnie pracuję jako kierowniczka i w Delikatesach. Ale swoją pozycję wypracowałam /m trudem. Nosiłam dziecko pod sercem i wyrabiałam ie procent normy, i potrafiłam jeszcze uczyć się, niać wykształcenie w szkole dla pracujących i zdać ¦f na bardzo dobrze. Marzyły mi się studia ekono-.-, oczywiście zaoczne, ponieważ na dzienne pozwolić uie mogłam, ale urodziła się druga córka i musiałam nować. Całe życie mieszkam w warunkach poniżej iej krytyki, w pleśni i grzybie, ale do tej pory nie ' im się o mieszkanie, ponieważ miałam świadomość, że Uki rodzin mieszkają jeszcze gorzej niż moja i im się pierwszeństwo...
Jezu, ale nadaje — szeptała w podziwie Bronka. aryna, słyszysz? Nie starała się dotąd o mieszkanie! Ale tylko dlatego, że od lat mówi się o rozbiórce tych i i na Sprawiedliwej. Po co mam bulić ciężką forsę, skoro parę lat i tak mieszkanie dadzą? — chichotała Bronka. kic studia ekonomiczne? Nigdy nie była na żadnych
sprawozdania matki. Więc mówię mu: towarzyszu, chociaż! .md i ach, dziennych czy zaocznych. Maryna, co ty? Masz nie należę do partii, pochodzę z rodziny o bogatych! mmc kota na puszczy.
tradycjach robotniczych. A co, Tadeusz, może to niepraw-1 a ta idiotka, Marynka, zamiast bawić się rozmówkami da? Mój ojciec, towarzyszu, już dziś nieżyjący, pracował! //a ściany albo odwracała się na swoim tapczanie plecami do
20
21
Bronki, okrywając kołdrą aż po same uszy, albo wytra szczała oczy i mówiła: biedna mama. Dlaczego biedna? co; ty? Bo to wszystko jest ohydne, ohydne! Zaraz aż ohydne! Pi prostu: samo życie. Tak trzeba, tak się załatwia. Więc ni rozumiem, dlaczego współczujesz matce zamiast ją podzi wiać? Ja nie współczuję, ja się nad nią lituję, odparł; Marynka. A co to za różnica? A w ogóle, większość z tego, matka nawija tym różnym facetom, jest prawdą. Przecie: pracowała w fabryce, przecież dziadek był ślusarzem, ojci< jest robotnikiem, babka ledwo się potrafi podpisać. I matun matka zrobiła zaocznie, miała te ambicje, nie? A może te barak nie przegnił od starości? Może nie nosi się wod; z ulicy? No, ty nie nosisz, a szkoda, jakbyś tak ponosiła tobyś wiedziała, co to znaczy przytaskać z tego cholerneg hydrantu kilkanaście wiader wody. I rwie nas wszystkich oc wilgoci. I oni, matka, ojciec, babka, gnieżdżą się w kuchni żeby nam było wygodniej. Jak ty niczego nie rozumiesz odpowiadała Marynka.
— O, matko, zamiast kimać, rozmyślam o idiotyzmacł — przeciągnęła się Bronka — ale swoją drogą, ciekawam o co Marynie chodzi? Ma wszystko, czego ja nie mam Ładna, zgrabna i ubierana przez matkę w dobre ciuchy. Tak kożuch jej fundnęła! Za dwadzieścia pięć patoli! A dla mnu barany za frajer. Broniu, Broniu, ależ jesteś na kożuch tęga! — rozdrażniła się Bronka. — Cholera, na kożuch tęga, a na barany w sam raz. Żeby to mnie matka kupiła ta kożuch, to całowałabym ją po rękach, a Maryna — jakb; niezadowolona. Córuchno, kożuszek pi kupiłam, popatr: jaki piękny, dwadzieścia pięć tysięcy, oznajmiła mat dumnie, a Marynka, ta frajerka, głowę na dół i nic. Maryniu
22
|i'z, nie cieszysz się, przymierz, przymierz. Owszem, 'e się, mamo, powiedziała, jakby ją kto do trumny dał, tak grobowo. Co ci, córuchno? Nic, głowa mnie Idiotka. I kto ją zrozumie? Maryna, ty chyba się ¦ukłaś albo zwariowałaś, taki kożuch! A ona: za wziątki i lilojki. Ale się matka zdenerwowała, popłakała się,
uiwdę biedna. A ty myślisz, że ze swojej pensji mogłabym
tki kożuch kupić? Właśnie, o tym mówię, odpowiedziała
.1 ry na. Dziecko, dlaczego? może ty naprawdę jesteś chora, co
t lobą dzieje, może powinnam zaprowadzić cię do lekarza?
[, czort z Marynka, pomyślała coraz bardziej rozdrażnio-Jronka, widmo baranów było coraz bliższe, cholerna
Itka obnosi kożuch z miną cierpiętnicy, a ja muszę się
liec/yć wkładając koszmarne barany. Bo matka niewąt-,ic każe mi je założyć i trzeba będzie przybrać radosny ncch. Każe włożyć, matka jest przecież tak cholernie .kliwa.
a ścianą ciężkie, powolne kroki, trzaśniecie drzwiami: ika skończyła odmiatać śnieg albo przyszła rozgrzać ręce ii pieca. Zawsze tak robiła: okutana w wełnianą chustę aż r/ubek nosa, w wojłokowych buciorach, w watowanej ice wchodziła maleńka, przygarbiona, ciężko dysząc, /ymywała się koło pieca i wyciągała czerwone ręce i ronę ciepła.
Bronią! Wstawaj! Ubieraj się ciepło, grube majtki, iła bieliznę, golf, bć> dziesięć stopni mrozu — zawołała tka z kuchni. — Marynka już dawno po śniadaniu. Marynka, cacany dzidziuś. Co mówisz? Nic nie mówię! Tylko jak wstawać w takim zimnie?
23
¦*,:
— Normalnie: wstać i już. Marynka wstała bez ceregie nawet się umyła.
— Kiedyś porzygam się tą Marynką — mruknęła Broi ka. — Patrzcie, jaka bohaterka: nawet się umyła, no, n<
— Bronią... — babka stanęła w drzwiach pokoju. ¦— Czego?
— Co zjesz na śniadanko? Marynka jadła jajeczka n miękko, ugotować jajeczka?
— Nie chcę jajek. • ,
— To co? i
— Odchudzam się. Nie będę jadła.
— A co to za fanaberie? — zawołała matka z kuchn — Odchudzaj się, oczywiście, ale rozsądnie, śniadanie trz< ba zjeść, wypełnić żołądek, żeby miał co trawić.
— Och, mamo! — jęknęła Bronka.
— Masz zjeść śniadanie i koniec dyskusji. Zdecyduj si( co babcia ma.ci zrobić, babcia nie ma czasu, jeszcze mm odwalić śnieg z jezdni, bo nam karę wlepią, nie wyobrażas sobie, jaki śnieg, a wiatr ciągle nawiewa i nawiewa.
Babka westchnęła ciężko.
— Więc co będziesz jadła, Broniu?
— Kakao. I bułkę z masłem. Dwie bułki z masłem Bronka poczuła potężny głód, szybko wyskoczyła spo kołdry. O, matko święta, ale ziąb!
— Dziewczynki, pa! Lecę! Marynia, tylko dobrze ok szyję szalikiem! Bronią, a ty oczywiście założysz futro!
Nie zapomniała o futrze, cholera! Omal nie krzyknę Bronka, aż jej się gorąco zrobiło ze złości: nie zapomniała, pewno nie założę, jeszcze czego, pomyślała Bronka, nie m zamiaru wystawić się na ogólne pośmiewisko.
, mc/ascm matka poguniala babkę. Mamo! Co z tym I u mcm dla Broni? Dziewczyna spóźni się do szkoły, /< jej trzeba ostudzić kakao, niezdrowo, żeby piła zbyt ic I niech mama zaraz wytrzepie jej futerko! I niech ta nic zapomni o surówce do obiadu! Za mało jemy min! Marynia taka blada, anemiczna, a Broni na Mię materii...
c / sionki wykrzykiwała coś o tej przemianie materii, .u /.resztą; ma fioła na punkcie naszego zdrowia, la Bronka, prawda jest naga, jestem tłusta, bo żrę za > zwalać na przemianę materii. A Maryna je jak Cholera, czemu ona nie ma też takiego wściekłego |ak ja?
ąc za sobą spódnicę po podłodze, jeszcze nie ubrana, ziewając poszła do kuchni. Babka, wciąż okutana • ohydne chusty, stała przy piecu, mieszała w garnku Dwie buły posmarowane grubo masłem leżały na /prost na ceracie. Marynka siedziała przy stole dna, obcinała paznokcie. Bronkę zatrzęsło. Po ;: jeśli nie założy tego futrzanego tłumoka, będzie ra. Po drugie: babka chyba na złość posmarowała te V: grubo masłem. Po trzecie: cerata była uwalana, bo io jadł tu śniadanie ojciec, a ojciec zawsze wszystko siebie zapaskudzi, porozlewa mleko, potłuści ma-ysmaruje dżemem, ta cerata aż się lepi! Jak można w ly wsadzić bułki! Nie ma w tym domu talerzyków? l ra, suwak się popsuł właśnie przy spódnicy, a babka wczoraj wszywała, pewno specjalnie tak wszyła, > sic popsuł! O! — krzyknęła Bronka. — O! Niech babcia spojrzy:
I
24
25
widzi babcia? widzi? I w czym ja teraz pójdę do szkoły? mogła babcia przyszyć mi porządnie?
— Trzeba byfo sobie samej przyszyć — odezwała Marynka.
— Nie mądrzyj się! Mama babci kazała przyszyć, mnie! A w ogóle jesteś świnia — krzyknęła wściekle Bror
— nie masz innego miejsca do obcinania paznokci?! A cia niech zapamięta: śniadanie dla mnie proszę podawać talerzu! Babcia, jak chce, może sobie jeść choćby z podłe
— Ty to jesteś świnia — powiedziała Marynka.
— A baranów niech babcia nie trzepie i tak ich nie załc
— wrzeszczała dalej Bronka, miotając się po kuchni, j ' Gdzie w tym domu jest jakaś agrafka? Przecież nie pój
w rozpiętej spódnicy!
— Nie wrzeszcz — powiedziała spokojnie Marynka.' No tak, teraz Bronka już wiedziała, co ją tak rozdrażr
Nawet nie wizja baranów ani te buły wprost na ceracie, { Maryna! Ten słodki pieszczoszek wszystkich! A właści| nie tyle Maryna, co jej kożuch! Już wisiał przerzucony pr krzesło — taki fantastyczny, szałowy kożuch! W którl Maryna wygląda też fantastycznie! A ja, pomyślała Bronf a ja?
Z impetem wywaliła szufladę z kredensu na stół. Szpui| nici, igły, zatrzaski, bawełniczki — wszystko pieczołowic pedantycznie poukładane potoczyło się po stole. WprJ w te maślane plamy, w dżemowe wysepki. Ale ten ojciecj pomyślała Bronka. Mama ma rację twierdząc, że jak świr
Wśród przyborów do szycia nie było ani jednej agrai Bronka zgarnęła ten cały majdan do szuflady i zaczę przewracać w następnych. Przecież musi czymś spiąć
26
,-ttł spódnicę! Wyciągnięta za daleko szuflada wypadła ilłogę. Do diabła, zaklęła Bronka, kopnęła jakąś i.j ściereczkę, która z tej szuflady wypadła, no tak, tmniała sobie: przecież ma agrafkę, przy majtkach, bo i ich gumka zerwała.
!c ściereczki, które wywaliłaś na podłogę, babcia tj prała, krochmaliła i prasowała ¦— odezwała się
nk:i.
N<> to co? — zapytała Bronka. — Czego ty się mnie z? ' ¦
(a odstawiła garnek z płyty, dmuchnęła idiotycznie; lak robiła, żeby mleko lub kakao nie „uciekło", llkc znowu poniosło: co za obrzydliwy zwyczaj dmu-
cudze kakao, przecież babce cuchnie z ust. C/y naprawdę babcia musi zawsze pluć do mego
D? krzyknęła Bronka, odsunęła krzesło, siadła,
jąc, aż babka naleje kakao do kubka i poda do stołu, babce niezdarnie szło, nie mogła znaleźć kubka na potrąciła szklankę, zrzuciła łyżeczkę, a macała, ma-
no, wreszcie znalazła! Całkowita skleroza, pomyślała f» Vji, obserwując nieskoordynowane ruchy babki. Głowę i w ramiona, cholera, może płacze? Ręce babce się ', kubek w nich aż dygotał, siorbnęła nosem — Tne współczucie Bronki ulotniło się natychmiast: jak i katar, to powinno się używać chusteczki do nosa, ma rację, że tak babkę goni, babka jest niemożliwa. >ka znowu siorbnęła; nie, nie miała kataru — jednak a. Bronka zobaczyła twarz babki: obrzmiałą od i, czerwoną, pomarszczoną, brzydką twarz starej ko-Stawiając przed Bronką kubek, babka idiotycznie
27
wykręciła głowę, jakby nie chciała pokazać swoich łez, któ ściekały bruzdami po twarzy i wsiąkały w brzeg wełnią chusty.
Ciekawe, pomyślała Bronka, czy mama zabierze babkę tego fantastycznego mieszkania, jeżeli je, oczywiście, łatwi?
— Mogłabyś chociaż powiedzieć: dziękuję — odezwi się Marynka.
— Nie, ty chyba dziś rzeczywiście zwariowałaś — wiedziała Bronka. — Czy ktokolwiek w tym domu kon kolwiek za coś dziękuje? Pobrałaś jakieś specjalne lek dobrego wychowania? Może od mamy? Ona co drugie sto sadzi: dziękuję uprzejmie, służę uprzejmie, kłaniam się nisi polecam się. Komu mam i za co dziękować, do diabła?,
Babka znikała już za drzwiami kuchni. I nie odwra-głowy ku siedzącym przy stole dziewczynom, powiedzi
— A wszystkie żonkile i pierwiosnki wymarzły. B Boże.
Bronka osłupiała: całkowita skleroza u babki. Wyb nęła śmiechem.
— Ot i masz — powiedziała do Marynki — ukoch babcię. Jej nie można urazić.
— Czyżby? — zapytała Marynka.
— Ech! — wzruszyła ramionami Bronka, zabrała się jedzenia. Marynka milczała. Obrysowywała palcem s wiały wzór ceraty. To milczenie wydało się Bronce wy: wające.
— Nie podobam ci się? — zaatakowała. Marynka milczała.
— No, ty, śliczna, odpowiedz, kiedy cię grzecznie pyta
28
>głaś powiedziała Marynka, wciąż obryso-<>r.
k mogłam? No, tylko ty »ię nie rozbecz, ty rszczoszku, zapadający na zdrowiu. A co, może r/ydliwe, kiedy babka dmuchu w moje kakao? łga gile nosem? Albo jak smarka w rękaw? Albo /.y jedzeniu, że aż się flaki wywracają. Tobie się wracają, co? Całujesz babkę, ale ocierasz usta. jak jesteś taka dobra, litościwa, to czemu tu mu nie wyskoczysz za babką, nie wyrwiesz jej i nie odwalasz śniegu? Albo czemu pozwalasz woje brudy? A co, może ci nie pierze? Wyprałaś raz, choć cokolwiek? Pończochy, majtadały? apki? A ja swoje piorę. Więc co się czepiasz? >dzi? O babkę? Też mi ważna persona! Nawet i wstydzi! A ciotka Adela babki na próg swego puszcza.
powiedziała Marynka.
żliwa osobo -— zakpiła Bronka. — Uważaj, bo
i*/ dziurę w tej ceracie i będzie na mnie. Przecież
>, co nie tak, zwala się na mnie w tym cholernym
Mbo wiesz? Wydłub! Może matka odżałuje stówę
1^1 nową, zamiast tego paskudztwa. Ty lepiej popatrz,
I|M się wygłupiać, jak cisnęłaś kożuch. Gorzej niż byle
In bym taki kożuch całowała. A twoje kozaki...
l v też masz takie — przerwała Marynka;
> nie wypadało mnie zbyć tańszymi. Ja na twoim
Maryna, umiałabym się urządzić. Ciężka frajerka.
ci matka płacić pensję? Maryniu — zaczęła prze-
.ić Bronka — czemu ty nigdzie nie chodzisz, nie
29
bawisz się, jesteś taka młoda, śliczna, może potrzeb pieniędzy? Chcesz, za każdą piątkę zapłacę ci dwi złotych. Ty byś, Maryna, zbiła majątek...
— Przestań.
— A ta frajerka, zamiast matce podziękować, zamias wiem co, bo jej piątki sypią się jak z rogu obfitości, powi; mnie pieniądze mamy nie są potrzebne.
— Śmierć frajerom, co?
— Takim jak ty, pewno że śmierć. Jezu, żeby tak matka zechciała płacić. Cholera, a tu człowiek musi kradać drobne, bo skąpią na kino. Co? Do kina? Ty ma; uczyć, a nie po kinach. Gdybyś była taka zdolna Marynia... — Bronka spojrzała wrogo na siostrę. — skończona frajerko. Niemożliwa frajerko.
Ale Marynka już nie odwzajemniła spojrzenia: zapa na w okno, nieobecna, wyłączona.
Jaka ona śliczna... żebym tak ja... — i wielki żal tar Bronką. Maryna jest śliczna, zdolna, mądra, ma kożuc dwadzieścia pięć patoli i matka ją ubóstwia, nie pot niczego odmówić. Kupiła kożuch, chociaż tak skąpi, sknerzy na to mityczne mieszkanie.
Żeby chociaż Maryna chodziła do jakiegoś innego lice Chłopcy z klasy Bronki i z innych również, na z maturalnych, obwołali Marynę miss szkoły. Ledwo ty pokazała się w szkole — wszyscy, wszyscy zainteresowali tą śliczną Maryna. To twoja siostra, ta smarkata z pie szej a? zaczepiali chłopcy Bronkę na przerwach. Ale dzi< czyna, bezbłędna, a niech cię, Bronka, ale niasz siostrę, cz na sobie spojrzenia tych wszystkich chłopaków, z któr żaden dotąd nawet nie spojrzał w jej stronę, spojrzę
30
|i% kurczyła się pod ich taksującym brzemieniem, to s/ne, koszmar. Bronka — powiedział Jurek, ta i vna licząca metr pięćdziesiąt wzrostu w kapeluszu, n >ta ¦— aż nie do uwierzenia, że to twoja rodzona >t i i )uć takiemu w gębę, czy jak? Bo nie sposób znosić iwytów i tego nagłego zainteresowania: nagle cała lopaków miała mnóstwo spraw do załatwienia i; Bronka, słuchaj, wpadnę do ciebie wieczorkiem, i nigę od matmy; Bronka, kochanie ty moje, nie yśmy się do kina, zaprosiłabyś siostrę?... Dać po
• ma wyjścia. A Krystiana powiedziała: wiesz, ty leś podobna do Maryny. Nie podejrzewając ironii,
• nadzieją: naprawdę? Oczywiście, odpowiedziała ;t, uderzające podobieństwo. Przede wszystkim i. Toteż gdy Maryna podeszła na przerwie, syknęła iścią: zjeżdżaj. Jesteś za dobra dla mnie. Broniu, co : raszyła się Marynka. Zjeżdżaj, powtórzyła Bronka, I zniewagi Krystiany i tych wszystkich innych
żebyś nie śmiała zbliżać się do mnie. Odtąd nie do szkoły razem, chociaż matka kazała Bronce ać się siostrą. Nawet na przystanku udawała, że nie ryny. W szkole jednak nie dało się ukryć pokre-t. Koszmar trwał. Nauczyciele chórem okrzyknęli , nieomal geniuszem. Była dobra tak w polskim, jak natematyce. Cholera, żeby chociaż rozrabiała, albo co. ona cacana, grzeczna: zachwycająca. Twoja siostra, owska, jest nie tylko zdolna, ale ambitna i pilna, cnna. Dlaczego z niej nie bierzesz przykładu? Na lym kroku, wszędzie słyszała: Maryna, Maryna i Ma-I jak ją strawić, tę cudowną Marynę? Na szczęście
31
Maryna, młodsza o rok, chodziła do innej klasy, szczęście nie musiała patrzeć na Marynę na lekcjach. Ale: wątpliwe szczęście zostało Bronce odebrane: w tn licealnej podłapała dwie tęgie dwóje, z polaka i anglika. przekonana, że pod koniec roku jakoś je „wyciągnij Przecież zawsze udawało się „wyciągnąć": trochę się pou( ła, mnóstwo najęczała przed profesorami, że warunki mi( kaniowe, grzyb, wilgoć, wspólny pokój na pięć osób, ci praca, wodę nosić itepe, i jakoś szło, „wyciągano". Ale cholernej trzeciej licealnej: pech. Ten świnia, gimnast] zemścił się i usłyszawszy o dwóch golach, dorzucił trzeciej Z gimnastyki! Boże święty! A wtedy Rosjanka zaraz dow] ła swego gola. Cztery gole, klęska. I pomyśleć, że właścii przez gimnastykę. Bo gdyby gimnastyk nie uparł się, Rosj^ ka dałaby się ubłagać, matka by tam coś podetknęła i krzyku. Gimnastyk był młody, przystojny i kochała si< nim cała kupa idiotek. Bronka miała go w pięcie, ale bardzo przytyła podczas ostatnich wakacji, leż