13273
Szczegóły |
Tytuł |
13273 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13273 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hannah Howell
Hrabianka
1
Szkocja, 1455
Przyszłaś pani, popatrzeć?
— Słucham? — odpowiedziała bezwiednie Tess i chwilę trwało, nim serce przestało
jej łomotać.
Zaskoczył ją głos, zaskoczyło pytanie. Głos był ciepły, głęboki i męski. Zlękła
się, bo nie
spodziewała się nikogo zastać. Przecież zaglądała tu — do wujowych lochów — nie
tak dawno i
nikogo nie było. Podeszła ostrożnie do krat, podniosła wyżej świecę, żeby
rozświetlić mrok, i
niemal krzyknęła ze zdumienia.
Tak urodziwego mężczyzny jeszcze nie widziała. Stał, a raczej wisiał, przykuty
do ściany jak
mityczny Prometeusz do skały, skrwawiony i brudny, ale mimo ran krwi piękny —
urodziwy jak
zjawisko — wysoki, barczysty z bujną blond czupryną. I w jego rysach było coś
znajomego...
— Dawno tu jesteś, panie?
Reyan uniósł brwi. Też był zaskoczony. Nie spodziewał się, że po drugiej stronie
krat ujrzy nagle
niewiastę, dziewczynę w istocie, w dodatku o tak interesującym obliczu i tak
wielkich ciemnych
oczach, pełnych niekłamanego zdumienia. Co to ma znaczyć? Czyżby Fergus
Thurkettle snuł
jakąś intrygę? Tego wykluczyć nie można.
— Och, zaszedłem tu jakieś dwie godziny temu — odparł jakby od niechcenia.
— i postanowiłeś uciąć sobie drzemkę w kajdanach na ścianie?
— Czyściej tu niż w kącie.
Tess zmilczała, przyznając mu w duchu rację, bo wystarczył rzut okna na wyżarty
przez szczury
barłóg, żeby poczuć obrzydzenie. Co ten wuj znowu wymyślił? Pazerny i
nienasycony wuj
Fergus! Miał tylko jedną ambicję, wręcz obsesję — ziemię i majątek. Ciągle było
mu mało; brał
w posiadanie wszystko, co mógł, czy miał do tego prawo, czy nie, i było to
przerażające.
— Zmieniłbyś, panie, zdanie, gdybyś wiedział, kto tu wisiał w zeszłym tygodniu?
— Tak? A któż to dostąpił zaszczytu?
— Taki wychudzony człowieczek, CO chyba nigdy nie zaznał dobrodziejstwa mydła i
wody.
— I co się z nim stało?
— Śmieszne, ale nie wiem. — Tess miała co prawda pewne ponure przypuszczenia
lecz
postanowiła zachować je dla siebie. — Widziałam go, szlochał jak dziecko. Z
tego, co zdołałam
się dowiedzieć, nie popełnił żadnej zbrodni. Postanowiłam więc, że go uwolnię,
ale nie miałam
kluczy. Gdy wróciłam, już go nie było.
- Tak zaraz?
— Niezupełnie, po dwóch dniach. Nie mogłam, ot tak sobie, Wziąć kluczy, bo ktoś
mógłby
zauważyć. Poszłam więc do lama, kowala, żeby mi dorobił. Nie chciał, trudno było
go przekonać
ale udało się, tyle że zajęło to dwa dni. I gdy tu wróciłam, tego człowieka już
nie było.
— Masz, pani, pojęcie, co się z nim stało?
— Żadnego. Nie wiem, jak się tu znalazł, i nie mam pojęcia, dlaczego nagle
znikł. A pan, skąd
się tu wziąłeś?
— Też nie wiem. Pewnie dlatego, że usiłowałem wspiąć się wyżej, wyjść poza swój
stan.
W jego głosie zabrzmiały gorzkie nuty, z treści natomiast nic nie wynikało, a
przynajmniej nic
takiego, co Tess mogłaby pojąć. Wuj był szalony i gwałtowny — to prawda, ale
nigdy jeszcze nie
wtrącał do lochu nikogo za tego typu przewinienie. Coś jednak zaświtało jej w
głowie i
zmartwiło zarazem.
— Kręciłeś się, panie, koło Brendy?
— Kręciłem? Starałem się o nią! — przyznał, lecz niczego ponadto nie zamierzał
wyjawiać, a już
na pewno nie tego, że umizgując się do wielce zmysłowej Brendy Thurkettle,
pilnie się rozglądał,
a krótko mówiąc, szpiegował.
— I za to cię wtrącili do lochu? — Nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie
faktu. Sama miała
parę razy ochotę postąpić w taki sposób z umizgującymi się do Brendy.
— Właśnie — potwierdził, czując, co zresztą niepomiernie go zdziwiło, niejakie
wyrzuty
sumienia, że nie powiedział całej prawdy. W tej sytuacji lepiej jednak za dużo
nie mówić, bo
najpierw szaleniec przykuwa go do ściany, a niedługo potem zjawia się dziewczyna
i gapi się jak
nie wiadomo co. Nie miał złudzeń co do zamiarów Thurkettle”a i wiedział, że
jemu, Reyanowi,
grozi śmierć. Cóż więc zaszkodzi małe kłamstwo, zwłaszcza, że mogło uratować go
z opresji.
Ale dziewczyna miała coś takiego w oczach, że czuł się nieswojo, i fakt, iż
skłamał, zaczął mu
doskwierać. Skarcił się za to w myślach,
— To naprawdę szaleństwo wieszać człowieka jak wypatroszone zwierzę za takie
głupstwo —
oświadczyła Tess z mocą,
dochodząc do wniosku, że wuj chyba ostatecznie zwariował. — Trzeba być szalonym,
aby
skuwać człowieka w żelaza tylko dlatego, że ma tak fatalny gust. Nikt bowiem,
kto miałby
odrobinę gustu, nie latałby za kobietą pokroju Brendy — dodała pod nosem,
sięgając do kieszeni
kubraka po klucze.
Reyan stłumił wesołość. Nie było bowiem takiego mężczyzny, który na widok
błękitnych oczu,
kasztanowych włosów, a nade wszystko, bujnych kształtów Brendy Thurkettle nie
czułby, że
krew zaczyna w nim wrzeć. I tylko kobieta mogłaby mu z tego powodu zarzucać zły
gust.
Kobieta albo ktoś, kto wiedział, co naprawdę kryło się za pięknym liczkiem
Brendy Thurkettle.
Reyan zaczął się zastanawiać, kogo to los zesłał mu tu do lochu.
— Chcesz mnie, pani, uwolnić?
— Czy ja wiem... Umizgiwanie się do Brendy to cała pańska zbrodnia?
— Cała. A czego oczekiwałaś, pani? Że kogoś zamordowałem albo obrabowałem?
— No cóż, bywa tu czasami nudno — rzuciła, walcząc z kieszenią i kluczami.
— Mieszkasz, pani, tutaj? — spytał, nie spuszczając oczu z kluczy.
Nie zdziwiło jej pytanie ani nie zaskoczył fakt, że jej nie zna, bo mało kto ją
w ogóle zauważał,
co — nawiasem mówiąc — zaczynało ją już nie tyle irytować, ile zwyczajnie
męczyć.
— Tak, mieszkam tu od blisko pięciu lat. Jestem Tess, siostrzenica Fergusa. —
Przyjrzała mu się
uważniej. — Teraz sobie przypominam, widziałam was, panie, gdy wybieraliście się
na
przejażdżkę z Brendą. Wzięliście jednakowe konie. Bardzo to ładnie wyglądało. A
ten kubrak to
nowy? — zmieniła nagle temat.
— Raczej był — odparł, potrząsając wymownie kajdanami na nadgarstkach i
kostkach. — A
więc? — Spojrzał na kratę.
— Nie popędzajcie mnie, panie. Muszę pomyśleć. — Pogładziła się po skroniach,
jakby ten gest
miał pomóc pamięci. — Już wiem, służy pan u tego grubego dziedzica, Angusa
MacLairna, Nie
sądzę, aby wuj był wam przychylny. Co innego, gdybyście to wy, panie, byli
dziedzicem.
— A więc wypuścicie mnie, pani, czy nie?
— Co się tak śpieszycie, panie? — Tess postawiła lichtarz na ziemi i przekręciła
zamek. Zabrała
świecę, weszła do środka i postawiła lichtarz na siermiężnym stoliku przy
barłogu. — Ale nie
złapano cię in flagranti z jej wysokością panną Brendą ani nic takiego? —
spytała, pragnąc się
upewnić, czy wypuści na wolność nieszczęśnika, którego wtrącono do lochu, aby
nie uciekł od
ołtarza. Brenda nikomu nie żałuje swoich wdzięków, co wcześniej czy później musi
się skończyć
właśnie w ten sposób, że odda się ją komuś, czy będzie tego chciał, czy nie.
— In flagranti...? — powtórzył obce słowa.
— Chodzi o to, czy nie obściskiwałeś jej gdzieś pod krzakiem, bo w takim
przypadku wolałabym
się nie mieszać.
— Ależ broń Boże, przysięgam. I w ogóle jak możesz, pani, tak myśleć —
zaprotestował, bolejąc
w duchu, że nie skorzystał z okazji i nie dobrał się do Brend”, gdy była po temu
pora.
— No i dobrze, bo aż się prosi, żeby kogoś przyłapali. Nasza Brenda posuwa się
zbyt daleko.
Zaczynamy od nóg czy rąk? Które żelaza otworzyć najpierw?
— Nogi. — Jęknął• z wrażenia, gdy dziewczyna uklękła, aby otworzyć okowy.
Ubrałaś się, pani,
jak chłopak — zauważył.
— Masz bystre oczy, sir Halyardzie — mruknęła, podnosząc się z kolan, by sięgnąć
zamka przy
żelazie na ramionach. —
Tam, do diabła! — zaklęła. — Nie ten klucz! — Podeszła do stolika, żeby przy
świecy
wybrać właściwy z pęku.
— A jak się, pani, tu dostałaś? Nie słyszałem kroków.
— Jest tu takie sekretne przejście. Wuj kazał je wybudować na wszelki wypadek.
0, jest klucz —
oznajmiła z durną.
Uwolniony z łańcuchów Reyan najpierw usiadł i zaczął rozmasowywać odrętwiałe i
obolałe
kończyny, zerkając ciekawie na swoją oswobodzicielkę. Była niebywale drobna, a w
nieco
przydużym kubraku wydawała się jeszcze szczuplejsza. Na oko wyglądała bardzo
młodo, czemu
jednak przeczył dojrzały i lekko ochrypły głos.
— Mój miecz, opończa i kapelusz wiszą tam na ścianie. — Wzrokiem poprosił o
przyniesienie
ich.
Posłuchała, lecz nie powstrzymała się od pytania.
— Zawsze jesteś przy mieczu w towarzystwie dam?
— Zamierzałem zaprosić Brendę na przejażdżkę, więc miecz mógł się przydać. —
Zaczął
naciągać buty, które mu zdjęto przed nałożeniem kajdanów. Po chwili wstał, a
Tess aż
westchnęła w duchu z wrażenia.
Był naprawdę urodziwy, taki, o jakim każda dziewczyna tylko marzy, bo dostać go
mogła tylko
Brenda i jej podobne. Także i dlatego Tess dziwiła się, dlaczego kuzynka nie
wstawiła się za nim
u ojca. Ze wszystkich jej konkurentów, a przewinął się ich cały tłum, ten był
najlepszy
Tess korciło, by zapytać, cóż takiego uczynił, że ściągnął na siebie gniew jej
wuja, lecz nie
zdążyła. Zdrętwiała. Ktoś nadchodził. Wyraźnie słychać było szczęk otwieranych
drzwi i kroki,
na schodach zamigotał ognik latarni. Obróciła się, żeby ostrzec Reyana, i też
nie zdążyła, bo
właśnie chwycił ją, przyciągnął do siebie i przyłożył sztylet do szyi. Nie
próbowała się bronić.
— Gdzie jest ukryte wyjście? — spytał szeptem, ciągnąc ją za sobą z celi na
korytarz.
— Z tylu za półkami na ścianie — odparła pośpiesznie.
— Jak się je otwiera?
— Trzeba pociągnąć za sznur po lewej stronie. — Bała się i sama nie wiedziała,
czego bardziej:
noża przy szyi czy wuja i jego siepaczy, Thomasa i Donalda. Właśnie nadeszli.
— Na Boga, co tu się dzieje? — zagrzmiał Fergus Thurkettle, dobywając miecza.
— Stój, Thurkettle, bo poderżnę gardło twojej siostrzenicy.
— Powinieneś jednak nauczyć się innych sposobów okazywania wdzięczności —
szepnęła Tess,
karcąc się w duchu za to, że tak fatalnie pomyliła się w ocenie człowieka,
którego oswobodziła z
kajdan.
— Bądź przeklęta, Tess! — Wuj jakby czytał w jej myślach. — Czemuś go wypuściła?
— Właśnie, czemu... — odparła dziewczyna, bo nic lepszego nie przyszło jej do
głowy.
— Ty głupia babo! Nie wiedziałaś, że to morderca? Zabił Leitha MacNeilla.
— Kogo?
Reyan zaklął w duchu. Thurkettle nie tylko chciał go zgładzić, ale i obarczyć
odpowiedzialnością
za własną zbrodnię.
— MacNeil to ten człowieczek, co tu wisiał — szepnął do ucha dziewczynie. —
Będziesz musiał
sobie znaleźć innego kozła ofiar ofiarnego, Thurkettle, bo ja znikam! — zawołał
gromko, żeby
wszyscy usłyszeli. — Otwieraj — rozkazał Tess, gdy doszli już do ściany.
Łatwo jej nie poszło — Reyan trzymał mocno — ale udało jej się szarpnąć za sznur
na tyle, żeby
drzwi się uchyliły. A gdy tylko Reyan wciągnął ją do środka, nie czekając na
nic, zatrzasnęła je
przed nosem wuja i jego siepaczy i zasunęła ciężką zasuwę.
— Dokąd to przejście prowadzi? — spytał Reyan, nie wypuszczając jej z rąk.
Uniósł ją nawet,
tak że majtała nogami W powietrzu.
— Do stajni, nie dasz jednak rady osiodłać konia, jeśli będziesz mnie tak
trzymał.
— Zobaczymy.
— Osaczą cię. Już pędzą do stajni.
— Nie wątpię.
— Ostatni raz oddałam komuś przysługę.
— Zamknij się.
Tess uznała, że skoro nie potrafi zmienić swego statusu zakładniczki, lepiej
będzie zmilczeć i
zastosować się do polecenia.
A Reyan klął w duchu na czym świat stoi. Wyrzucał sobie, że jest ostatnim
łotrem, lecz
jednocześnie usprawiedliwiał się — nie ma innego wyjścia. Brzydziło go, że chowa
się za
plecami dziewczyny, ale tylko w ten sposób mógł się wyrwać z łap Thurkettle” a i
jego siepaczy.
Doszli do wyjścia. Reyan kazał Tess odsunąć zasuwę, a resztę załatwił
kopniakiem. Drzwi
odskoczyły z trzaskiem. Światło oślepiło go na moment, a gdy odzyskał wzrok,
zobaczył, że wuj
dziewczyny już czeka i że towarzyszy mu aż pięciu uzbrojonych pachołków.
— Rzućcie broń — rozkazał, a widząc wahanie, zaśmiał się ponuro. — Nie ryzykuj,
Thurkettle,
bo ja nie mam nic do stracenia. — Z wolna, jeden po drugim, pachołkowie
odrzucili miecze. —
A ty — Reyan wskazał wzrokiem siwego stajennego — osiodłaj mi konia. I nie
zapomnij, że
zostawiłem tu łuki tarczę. — Stajenny rzucił się wykonać polecenie.
— Nie ujdzie cito na sucho — syknął Thurkettle.
— Jak na razie idzie mi całkiem nieźle.
— Jak na razie, ale dopadniemy cię.
— Naprawdę? Tylko nie następujcie mi na pięty, bo siostrzenicy może stać się
krzywda.
— Nie będziesz jej trzymał do końca życia.
— Ale wystarczająco długo.
Gdy stajenny przygotował wierzchowca, Reyan gestem kazał mu dołączyć do reszty
pachołków.
— Marsz do dziury — rozkazał wszystkim, wskazując wejście do lochu. Miąć
przekleństwa,
słudzy ze swoim panem na czele stłoczyli się w mrocznej czeluści. Reyan trzasnął
drzwiami. —
Zasuwa!— polecił Tess.
Posłuchała.
— i śpiesz się, bo zaraz znów tu będą — dorzuciła.
— Zdążę, wskakuj!
— Chcesz mnie zabrać?
— Wsiadaj!
Znów bez słowa wykonała polecenie; wspięła się na koński zad. Mogłaby zbiec na
tuzin różnych
sposobów, ale żaden nie przyszedł jej do głowy. Reyan skoczył na siodło i zanim
zdążyła się
zorientować, sięgnął za plecy, chwycił ją za ręce i błyskawicznie spętał je
sobie na brzuchu,
przywiązując ją do siebie. Po chwili ścisnął boki konia ostrogami i zwierzę
ruszyło galopem.
Tess zaczęła się modlić, żeby nieba pozwoliły jej wyjść cało z tej szaleńczej
jazdy.
Byli przy bramie, gdy z domu wybiegł Fergus.
— Ząstrzelić go! — zawołał do łuczników.
— Wielkie nieba, panie — zatrwożył się Thomas. — Możemy trafić panienkę.
Jego pan zaklął pod nosem, ale po chwili jakby się ocknął.
— Jaki dziś dzień? — spytał.
— Czwartek, piętnastego maja.
— Wspaniale — mruknął Fergus. — Wczoraj skończyła osiemnaście lat. — Aż
wyszczerzył
zęby w uśmiechu.
— Co pana tak rozbawiło? — zaciekawił się Thomas. Fergus tylko wzruszył
ramionami,
spoglądając za uciekającym jeńcem i siostrzenicą. Ważył w myślach nowe plany.
Skoro Tess
skończyła osiemnaście lat, miała pełne prawo do swojego majątku, którym do tej
pory zarządzał
on — Fergus — jako opiekun małoletniej. Gdyby jednak coś jej się stało, gdyby
zginęła albo
umarła, majątek powróciłby do niego, bo nie było innych spadkobierców. Przez
pięć lat
zastanawiał się, jak to zrobić, i oto los dał mu szansę ma załatwienie dwóch
spraw jednocześnie.
— Za nimi! — rozkazał.
— A co z Tess, panie? — znów zatroszczył się Thomas.
— Nie martw się o nią. Ten łotr wie zbyt wiele o moich interesach z Czarnymi
Douglasami .
Rychło opowie o wszystkim Tess, a wtedy ona zacznie być groźna, jasne?
Ruszajcie.
Gdy tylko zbrojni wypadli za bramę, Thurkettle podreptał do zamku, nucąc pod
nosem wesołą
melodię. Nalał wielki puchar francuskiego wina i wypił, gratulując sobie
doskonałego planu.
— Podejrzewam, że sir Reyan nie wróci już do nas?
Thurkettle drgnął, nie zauważył bowiem, kiedy weszła córka.
— Żywy chyba nie — odparł, siadając przy stole.
— Szkoda. — Brenda z wyrazem najwyższego !znudzenia wpatrywała się w swoje
upierścienione palce.
— Tak trzeba. Nie mogę pozwolić, żeby dotarł do króla i opowiedział o wszystkim,
czego się
dowiedział, kiedy go zwodziłaś. Nie trzeba było udawać aż takiej cnotki.
— Oczekiwałabym wdzięczności, a nie wyrzutów. Robiłam to w twoim interesie,
żebyś miał
czas sprawdzić podejrzenia.
— Wdzięczności nie oczekuj. Też miałaś interes. A gdyby przypadkiem przywlekli
go tu
żywego, dam ci go na parę godzin, zanim go wykończę.
— Jesteś bardzo uprzejmy, ostrzegam jednak, żebyś był ostrożny w obecności Tess.
Ona nie jest
taka głupia, na jaką wygląda.
O nią nie ma się już co martwić. — Thurkettle skrzywił bezkrwiste wargi w bladym
uśmiechu.
— Jak to? Przecież to ona go wypuściła.
— Nie tylko wypuściła. Głupia suka pokazała mu tajne przejście, ale ma za swoje.
Wziął ją jako
zakładniczkę, tylko że to mu też nie pomoże.
Brenda nie od razu zrozumiała, co ojciec ma na myśli.
— Chcesz zabić Tess? — spytała, robiąc wielkie oczy.
— A co, będziesz jej żałować? — warknął Thurkettle.
— Ja? Nie, ale armia jej kuzynów na pewno. Co ciotce strzeliło do głowy, żeby
wchodzić do
takiej rodziny? Co im powiesz?
Fergus Thurkettle wzruszył tylko ramionami na wspomnienie małżeństwa siostry.
— To proste, opowiem o porwaniu i morderstwie...
— ...które krwawo pomściliśmy — weszła mu w słowo córka.
— Właśnie.
— Tylko czy naprawdę musimy ja. zgładzić? Rozumiem, że uwolniła Reyana, ale czy
nie można
potraktować jej mniej surowo?
— Rusz głową, dziewczyno. Ona wie sporo o naszych interesach, a ten łotr rychło
wszystko z
niej wyciągnie. Razem mogą zaprowadzić nas na szubienicę, co i tak byłoby nader
łagodną karą.
— Pewnie masz rację. To i owo musiała zauważyć przez te pięć lat, kiedy była z
nami.
— Też tak myślę, ale jest jeszcze inna sprawa. Wczoraj skończyła osiemnaście
lat, a to znaczy,
że sama może władać swoim majątkiem.
— Majątkiem? Tess ma majątek?
— I to jaki! Połowa twoich strojów jest kupowana za jej pieniądze. Dopisywałem
to do
wydatków na jej wychowanie i utrzymanie, a cały czas, przez pięć lat,
rozmyślałem, jak przejąć
wszystko, nie sprowadzając sobie na głowę Comynów i Delgadów, no i trafiła się
okazja. Sama
mi ją podała na tacy, że tak powiem.
— Czy dobrze rozumiem, że będziesz po niej dziedziczył?
— Wszystko, do ostatniego pensa, a jest tego sporo.
— Sporo? Tyle, że warto ryzykować?
— Pomyśl tylko: trzydzieści tysięcy sztuk złota! A jest jeszcze piękny zamek pod
Edynburgiem i
ziemia w Hiszpanii. Tess jest bogata, bardzo bogata.
— Aż trudno uwierzyć. A skąd ten pacykarz Delgado wziął tyle pieniędzy? Skąd
taki majątek u
Comynów?
— To nie ich zasługa ani nie ich pieniądze. Większość wniosła moja siostra, a
dostała od ojca.
Zabezpieczył ją, gdy wreszcie poszła po rozum do głowy i rzuciła tego kundla, za
którego
niebacznie wyszła. A przez lata majątek stale rósł.
— I ani Comynowie, ani Delgadowie nie mają do niego prawa?
— Żadnego. Majątek stanowił wyłączną własność Eileen, a teraz należy do Tess.
— A jesteś pewien, że plan wypali? Połowa Delgadów i Comynów służy na dworze u
króla albo
w wojsku. Jest jeszcze kościół. Byłoby źle, gdyby ktoś zaczął węszyć.
— Nawet jeśli, to i tak nic nie znajdzie. Będzie musiał przyznać, że dziewczynę
porwano i
zamordowano.
— Obyś miał rację, ale ja nie będę jeszcze świętować. Poczekam. Najpierw chcę
zobaczyć
pieniądze i mieć pewność, że żaden Delgado i żaden Comyn się nie zjawi.
Ojciec tylko wzruszył ramionami. Stary dureń, pomyślała Brenda, chwali dzień
przed zachodem
słońca. Sir Reyan Halyard to mądry człowiek, a ta mała też nie jest głupia.
Razem mogą
niejednego dokonać, a po pierwsze, nie dadzą się tak łatwo schwytać. Pieniądze —
owszem —
bardzo by się przydały, jeśli jednak plan nie wypali i ojcu powinie się noga,
ona nie będzie miała
z tym nic wspólnego.
— Chyba zbyt się przejmujesz, Brendo.
— A ty nie chwal dnia przed zachodem słońca — powtórzyła głośno to, o czym
myślała przed
chwilą. — Poczekajmy najpierw na głowy Reyana i Tess.
— Już niedługo. Idź i przygotuj sobie żałobny strój, żebyś godnie wystąpiła na
ich pogrzebie.
2
Tess jęknęła z ulgą, gdy Reyan wreszcie zsadził ją z konia. Straciła rachubę
czasu — tak
długo tłukła się na końskim zadzie. Godzinami pędzili po wąwozach i bezdrożach,
aby zmylić
pogoń. Dziewczyna cała była obolała.
O prawdziwym odpoczynku nie było jednak jeszcze mowy. Reyan spętał jej dłonie i
przywiązał
do siodła. Klęła go na czym świat stoi, że jest okrutny i nieludzki — spętał ją
bowiem tak krótko,
że nie tylko nie mogła usiąść, ale wręcz musiała stać na palcach, wdychając
koński pot.
Przysięgła sobie, że przy pierwszej okazji pchnie okrutnika sztyletem, żeby miął
za swoje, a
ostrze zatopi w brzuchu, tak by nie zginął od razu. Niech się najpierw pomęczy.
Im gorzej się
czuła, tym straszliwszą obmyślała zemstę.
— Powinnaś zapanować nad językiem — zauważył tymczasem Reyan, zgorszony jej
przekleństwami.
— A ty nad manierami. Osobie, która uwolniła cię z lochu, należałoby się trochę
względów.
— Przykro mi, panienko, ale nie miałem wyboru. Gdybym cię nie pojmał, nie
dojechałbym
nawet do zamkowej bramy. — Sapnął, pchając wielki kamień leżący na zboczu
wąwozu.
— Żałuję, że w ogóle zeszłam do lochu. Bądź przeklęty! — Spojrzała z
zainteresowaniem, jak jej
ciemiężca mozoli się z kamieniem. — Po co to robisz?
— Szykuję kryjówkę.
— A więc koniec z uganianiem się w ciemności po bezdrożach? Przynajmniej tyle
dobrego.
Jestem zmęczona jak pies.
— I jak pies ujadasz. Wcale nie jest ciemno, świeci księżyc.
— Świeci? — Spojrzała w niebo; księżyc był ledwie w kwadrze. — Świeci tyle co
kot napłakał.
W rzeczy samej było tak mroczno, że niezbyt widziała, co Reyan robi, a poza tym
koń zasłaniał
widok. Z trzasków i szmerów domyślała się, że mężczyzna nadal mozoli się ze
skalnym
odłamem. Gdy tylko próbowała przesunąć konia, ten nieodmiennie wracał na stare
miejsce —
równie uparty i krnąbrny jak jego właściciel.
— Chodź. — Reyan odwiązał ją od siodła, lecz nie zdjął pęt z rąk.
— Niby gdzie? — Nie była chętna pójść za nim, ale nie dał jej wyboru; powlókł ją
za sobą jak
owcę i dopiero wtedy spostrzegła, że kamień, który z takim wysiłkiem odsuwał,
kryje wejście do
pieczary.
— Jaskinia! Co za wspaniały zbieg okoliczności — zaszydziła. Reyarn zmilczał.
Jaskinia okazała
się spora. Najpierw wprowadził konia, a potem dziewczynę i znów przywiązał ją do
łęku siodła.
Wolał niczego nie ryzykować. Co prawda nie bardzo wierzył, aby po tym wszystkim
chciała
wracać do Thurkettle”a, wolał jednak dmuchać na zimne. Tymczasem przygotował
posłania i
wtedy odwiązał ją od siodła i kazał usiąść w głębi pieczary daleko od wejścia.
Zerkając, czy
niczego nie knuje, zamaskował wejście.
Tess usiadła z jękiem obolałych członków. Zdawała sobie sprawę, że powinna
przynajmniej
próbować ucieczki, ale była zbyt wykończona, a poza tym nie uśmiechała jej się
samotna
wędrówka w nocy po bezdrożach, nie mówiąc już o tym, że Reyan był czujny, a w
ogóle to
ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że wplątała się w tak niebywałą awanturę.
Tymczasem patrzyła, jak mężczyzna rozpala ognisko i przygotowuje coś do
jedzenia.
— Popełniłeś zabójstwo i za to cię uwięzili? — spytała bez wiary, bo nie
sądziła, aby mógł się
dopuścić czegoś tak strasznego.
— Nie, nawet nie dotknąłem miecza, zanim Thurkettle mnie nie uwięził.
— To znaczy, że coś ukradłeś — zmieniła oskarżenie.
— Niczego nie ukradłem.
— No to musiało coś być między tobą a Brendą, coś więcej niż zwykłe umizgi.
— Niech pan Bóg broni.
— Ejże, wuj nie postąpiłby w ten sposób, gdyby chodziło o zwykłe konkury. Gdyby
miał karać
śmiercią każdego, kto dobiera się do jego córki, to trupy ścieliłyby się po
całej Szkocji.
— Zazdrosna?
— Bzdura. Odpowiesz wreszcie na moje pytanie?
— Przecież odpowiedziałem. — Spojrzał na nią uważnie. — Pora na ciebie, też
chciałbym się
czegoś dowiedzieć.
— Słucham.
— Czy naprawdę jesteś siostrzenicą Thurkettle” a? Nie widzę podobieństwa. —
Zerwał z jej
głowy znoszony kapelusz, który osłaniał twarz, i stanął zdumiony. Spod kapelusza
posypała się
grzywa pięknych kruczych włosów, długich prawie do pasa. Światło ogniska
przydawało im
jeszcze uroku.
— Gdybyś lepiej znał rodzinę, dopatrzyłbyś paru wspólnych cech. A może byś mnie
wreszcie
rozwiązał. Wyciągnęła ku niemu spętane dłonie.
— Pomyślę. — Delikatnie odsunął jej wyciągnięte ręce. — A jak cię nazywają? Tess
Thurkettle?
— Jestem hrabianką Comyn-Delgado. — Rozbawiło ją, choć wcale nie zdziwiło,
zaskoczenie
malujące się na jego obliczu. Ludzie zawsze tak reagowali, gdy podawała swoje
pełne nazwisko i
tytuł.
— Jesteś Hiszpanką? Nie wiedziałem, że Thurkettle ma takie koneksje.
— Bo i nie ma. To nazwisko ojca. Z Thurkettle”em jestem spokrewniona po
kądzieli. Moja
matka była jego siostrą, a gdy rodzice umarli, oddano mu mnie pod opiekę. —
Powiedziała to
dość obojętnie, choć w duchu ciągle jeszcze nie pogodziła się ze stratą
rodziców, a każdy dzień z
pięciu lat u wuja wspominała jak męczarnię. — Moja babka ze strony ojca była
Szkotką z rodu
Comynów, ale dziadek był Hiszpanem. Thurkettle uważał, że jego siostra popełnia
mezalians, bo
ojciec był tylko malarzem, portrecistą na dworze króla.
Thurkettle zawsze zadzierał nosa, więc Reyan nie miał wątpliwości, że dziewczyna
mówi prawdę
i niczego nie zmyśla. Odkrył kiedyś, że jego ród był spowinowacony z Robertem
Bruce”em i na
tej wątłej podstawie bo w rzeczy samej chodziło o dziesiątą wodę po kisielu —
zbudował całą
legendę. Jeśli jego ojciec — stary Thurkettle — też uważał się za królewskiego
potomka, to
siostra musiała przejść przez piekło, gdy postanowiła poślubić Delgada. Tess też
nie miała łatwo
u wuja — była przecież żywym dowodem mezaliansu.
— Ale to jeszcze nie powód, żeby cię zabijać — dopowiedział głośno.
— Mnie? — zdumiała się. — To ciebie ścigają.
— Nie tylko, nie tylko. Gdyby tylko o mnie chodziło, nie strzelaliby z łuków.
Miał, niestety, rację, tymczasem jednak Tess wolała pominąć ten temat. Odsuwała
podejrzenia,
choć nie było to łatwe. Faktem jest, że obsypano ich gradem strzał i żaden z
łuczników nie
zważał, że któraś mogłaby jej dosięgnąć. Więcej nawet — celowano w nią równie
zaciekle, co w
Reyana. Widać rodzina mamy naprawdę chciała się jej pozbyć.
Ale dlaczego akurat teraz? Fergus miał przecież na to pięć długich lat... A
właśnie. Próbował Co
najmniej trzy razy.
Gdy pamięć podsunęła jej owe trzy zdarzenia, nabrała pewności, że żadne z nich
nie było
przypadkowe, choć przez te wszystkie lata nie chciała w to wierzyć. Teraz też
nie.
— Mylisz się — syknęła ze złością, skrywając gorycz. Reyarn tylko pokiwał głową.
Na
początku, gdy łucznicy posłali pierwsze strzały, wydawało mu się, że są po
prostu niezręczni albo
głupi. Potem uznał, że to drugie — głupi na tyle, że ślepo wykonują rozkazy
Thurkettle” a.
Gdyby im nie kazał, nie mierzyliby w Tess. Tylko dlaczego to zrobił? Oto
pytanie!
A ona znała na nie odpowiedź. Wyczytał to w jej oczach, nalewając wino do
kubków. Ale
wyczytał jeszcze coś — rozpaczliwą próbę odrzucenia prawdy. Postanowił jednak na
razie się
nad tym nie zastanawiać. Nie miał pewności, czy ta niewinna dziewczyna nie
maczała palców w
intrygach wuja. Lepiej poczekać i się upewnić. Niejeden już zapłacił głową za
zbytni pośpiech i
nadmiar wiary.
— Nie, nie mylę się, i ty dobrze o tym wiesz. Widzę to po twoich oczach.
— Po oczach? — zaszydziła, przyjmując wino z jego rąk. — Opowiadasz głupstwa.
— A jednak. Twoje oczy nie kłamią i widzę, że za wszelką cenę starasz się
zaprzeczyć prawdzie.
— Jakiej prawdzie? Fałszywym oskarżeniom! Niby dlaczego wuj chciałby mnie zabić?
— Miałem nadzieję, że dowiem się tego od ciebie.
— No to się nie dowiesz, bo nie wiem. — Wypiła łyk wina. Trunek był przedni, co,
nie wiedzieć
dlaczego, przyprawiło ją o irytację.
— Nie sądzę, aby chodziło wyłącznie o mezalians.
— Gdyby o to chodziło, wuj mógłby mnie po prostu odesłać
na koniec świata. Nie musi maczać rąk we krwi, żebym zeszła mu z oczu. A przy
okazji, dość
długo kręciłeś się wokół Brendy i wcale mnie nie zauważałeś.
— To prawda. Zaskoczyłaś mnie tam, w lochu, nie wiedziałem, kim jesteś.
— A widzisz. Nikt mnie nie zauważa, moja obecność w żaden sposób nie obciąża
rodziny.
— W porządku, ale pomyślmy o innych motywach. Zazdrość? — Raczej nie, chyba że
był jakiś
trójkąt, o którym nic nie wiem.
— Albo jesteś głupi, albo uważasz mnie za głupią.
— Przepraszam, masz rację, a zresztą miłość i Thurkettle”owie to jak ogień i
woda, nie pasują do
siebie.
I znowu miął rację. Taka była prawda, gorzka, lecz o tym Tess też nie miała
ochoty mówić.
Cień smutku w jej oczach nie umknął uwagi Reyana i zrobiło mu się żal
dziewczyny. Od wielu
tygodni obserwował ThurkettIe”ów i nie widział Tess, nie miał nawet pojęcia o
jej istnieniu.
Kryli ją po kątach, traktowali jak powietrze. Lata spędzone u wuja z całą
pewnością nie były dla
niej ani łatwe, ani miłe. Reyan zaczął nawet odczuwać coś na kształt
współczucia, nadal jednak
nie był pewien, czy może jej zaufać.
— Majątek! To może być motyw. Masz pieniądze? — spytał bez przekonania, bo
nędzny strój
nie wskazywał, aby dziewczyna w ogóle cokolwiek posiadała. A jednak trafił.
W oczach Tess zapaliły się ogniki. Pieniądze, powtórzyła w myślach i aż
zadrżała. To była
jedyna rzecz, jaką wuj wielbił poza — oczywiście — własną osobą, a ona — Tess —
coś tam
miała, ba, całkiem ładną sumkę. Od dwóch dni wszystko to należało już wyłącznie
do niej. Nikt
co prawda nie raczył pamiętać o jej urodzinach, ale to już nie ma znaczenia. Wuj
z mocy prawa
musi jej teraz przekazać pełną władzę nad całym majątkiem. I oto mozaika
układała się w całość.
Dla majątku brat jej matki nie cofnie się przed niczym.
I znów przypomniała sobie owe przypadki, które wcale przypadkami nie były. Wuj
od dawna
nosił się z zamiarem pozbawienia jej życia. Czekał tylko na sposobną chwilę i
dogodne
okoliczności, takie, które postawiłyby go poza podejrzeniami. Stąd owe przypadki
— narowisty
koń, z którego tak łatwo spaść i skręcić sobie kark, spróchniały most, przez
który kazał jej jeździć
w jedną i drugą stronę pod byle pretekstem, i te cegły, co „przypadkiem”
odpadały z murów,
akurat gdy pod nimi przechodziła. A teraz, pomyślała, patrząc na Reyana, wuj
urządził porwanie.
Co za doskonały plan, perfekcyjny! Porwanie i śmierć z rąk porywacza. Nawet
gdyby zginęła w
czasie pościgu, to Fergusowi Thurkettle”owi nikt nie mógłby niczego zarzucić.
— A więc? — Reyan domagał się odpowiedzi. — Coś posiadasz? Pieniądze? — Bawiło
go i
wzruszało, że dziewczyna nie jest w stanie ukryć swoich myśli. Można w niej było
czytać jak w
otwartej księdze.
— Owszem, trochę — odparła, uznając, że lepiej będzie nie mówić całej prawdy.
— Trochę, powiadasz. Nie sądzę, aby Thurkettle zadawał sobie trud dla byle
czego.
— No cóż... parę tysięcy sztuk złota, kawałek ziemi — skłamała,
usprawiedliwiając się przed
sobą, że tak się po prostu mówi.
— Twój wuj jest pazerny, ale nie połasiłby się chyba na „parę” tysięcy i
„kawałek!” ziemi —
powiedział jakby od niechcenia. Czuł, że dziewczyna nie mówi całej prawdy, lecz
tymczasem nie
chciał drążyć sprawy. Zresztą dokładne sumy nie miały większego znaczenia.
Ważne, że
zrozumiała, co i dlaczego grozi jej ze strony Thurkettle” a. Choć ciągle nie był
przekonany, czy
może jej zaufać, uznał, że zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nie będzie
próbować
ucieczki. Wyjął więc nóż i bez słowa przeciął jej pęta.
— Jestem wolna? — spytała, wietrząc podstęp. Też mu nie ufała.
— Nie sądzę, abyś chciała uciekać.
— I chyba masz rację — odrzekła, nie podnosząc oczu. Rozmasowywała zdrętwiałe
nadgarstki.
— Zbyt wielu ludzi czyha na moje życie. — Zerknęła na Reyana. — Ciebie też nie
jestem
pewna.
— I słusznie.
— No to czemu mnie uwolniłeś?
Spróbował owsianki, którą przyrządzał na ogniu.
— Wiesz, zabijając cię, niewiele bym zyskał... — nabrał potrawy do miski i podał
dziewczynie
— ale niewykluczone, że mi się przydasz. Jeśli mnie posłuchasz, możesz uratować
głowę. U
Thurkettle”a nie masz szans.
Nic nie odpowiedziała, choć w duchu przyznała mu rację. Spróbowała owsianki. Nie
było to jej
ulubione danie, ale żołądek dopominał się o swoje, więc zaczęła jeść z apetytem,
modląc się, aby
na przyszłość postarał się o bardziej urozmaicone menu. Gdyby miała codziennie
jeść owsiankę,
to wcześniej czy później zamarzyłaby o powrocie do wuja, bez względu na
konsekwencje.
Zaczęła się nad sobą użalać. W ciągu jednego dnia jej wcale nieróżowe życie
zmieniło się na
jeszcze gorsze. Jedyna nadzieja, że uda jej się odszukać rodzinę ojca. Wtedy
Thurkettle będzie
miał za swoje. Nie tylko on... — Zerknęła na swojego ciemiężcę. — Sir Halyard
też odpowie za
uprowadzenie. Problem tylko w tym, że rodzina mieszkała daleko, a jak na razie
do dyspozycji
był tylko jeden wierzchowiec — Reyana. Druga sprawa, to jak trafić do Comynów.
To po nich
odziedziczyła absolutny brak orientacji. Legenda rodzinna głosiła, że stryj
Silyio Comyn, wstając
z łóżka, z trudem trafiał do drzwi sypialni.
Tess miała tylko jedno wyjście. Musiała namówić Reyana, żeby ją odwiózł,
przekonać, że będzie
to również z korzyścią dla niego. Westchnęła w duchu. Zadanie było trudniejsze
niż to, przed
którym stał Mojżesz, prowadząc swój lud przez Morze Czerwone Reyan porwał ją,
groził, że
podetnie jej gardło, i zapewne nie będzie miał najmniejszej ochoty stanąć oko w
oko z jej
rodziną. Ale cóż, spróbować można i trzeba, zwłaszcza że innego wyjścia nie ma.
Nad czym tak rozmyślasz? — spytał Reyan, odbierając od niej wylizaną do czysta
miskę.
— Nad niczym.
— Ejże... — Upił łyk wina. — A zresztą nieważne. Porozmawiajmy o twoim wuju.
— A po co? Wszystko wiadomo. Chce naszych głów. Wiem dlaczego mojej, a twojej?
— Bo dowiedziałem się to i owo o jego niecnych sprawkach.
— O jego niecnych sprawkach można by napisać cały traktat.
— Wiesz coś, czego ja nie wiem?
— Myślę, że tak. Choćby o tych białogłowach, które uwiódł. Opowiada, że w jego
żyłach
płynie królewska krew i niejedna mu ulega, uważając, że spotyka ją zaszczyt. —
Pokręciła głową
z wyrazem obrzydzenia.
— To nieważne.
— A co jest ważne? Powiedz mi, czego szukałeś, a ja ci powiem, czy to prawda.
— Mimo że chodzi o twojego wuja, o rodzinę? — Spojrzał na nią podejrzliwie i
dołożył do
ognia.
— Nie ma co ich bronić. Musiałabym być szalona, żeby stawać w obronie kogoś, kto
czyha na
moje życie.
To prawda.
— Właśnie. Ale opowiedz mi najpierw, dlaczego mój wuj chce twojej głowy.
Reyan zmilczał. Ważył w myślach odpowiedź. Oboje znaleźli się w podobnej
sytuacji, było więc
mało prawdopodobne, aby Tess chciała wykorzystać jego tajemnice przeciwko niemu,
więc mógł
mówić szczerze. Tylko czy nie ulegał nastrojowi chwili? Te jej oczy, te wielkie
brązowe oczy...
— No cóż, domyślam się, że Fergus prowadzi nielegalne interesy.
— To nic nowego, sądziłam, że usłyszę coś, o czym nie wiem.
— A co wiesz?
Wiem, że macza palce w brudnych sprawach, i byłabym zdumiona, gdyby było
inaczej, ale co
konkretnego masz na myśli?
— Fergus knuje z Czarnymi Douglasami przeciwko królowi Jakubowi. -
Zaskoczył ją, a nawet więcej — zatrwożył. Z przerażenia zakrztusiła się winem.
Owszem, od
dawna wiedziała, że wuj prowadzi różne niezbyt czyste interesy, lecz do głowy
jej nie przyszło,
że knuje przeciwko królowi. Zdrada stanu! Toż to szaleństwo!
— Jesteś pewien? — szepnęła, bo lęk niemal odjął jej mowę.
— Absolutnie, ale, niestety, nie mam niczego czarno na białym. Starałem się
zdobyć dowód.
— I dlatego uganiałeś się za Brendą? — domyśliła się.
— Sądziłem, że uda mi się coś z niej wycisnąć.
— Chyba jej jednak nie znasz.
— Może. Nie jest szczególnie bystra.
— Przeciwnie. I pamiętaj że wie wszystko, zna tajemnice ojca.
— Zastanawiałem się nad tym w lochu... — Westchnął. Miał sobie za złe, że dał
się zwieść
słodkimi minami tej dziewczyny.
— Brenda jest przebiegła. Jedno nieostrożne pytanie i zaraz nabrałaby podejrzeń.
— Domyślam się, że donosiła ojcu o każdym moim kroku.
— Domyślasz się?! Lepiej późno niż wcale.
— Mogłabyś sobie darować szyderstwo.
— Mężczyźni! — Wzruszyła ramionami. — Wystarczy wam para sarnich oczu, dwie
obfitości z
przodu i przestajecie myśleć.
To prawda pomyślał Reyan z pokorą, lecz nic nie powiedział. Odczekał chwilę i
zmienił temat.
— Co jeszcze wiesz o wuju?
— To zły człowiek, z całą pewnością. Nie mogę sobie jednak przypomnieć albo po
prostu nie
byłam świadkiem niczego takiego, co można by nazwać zdradą stanu. — Pomasowała
się po
skroniach zmęczenie dawało o sobie znać. — A o tej porze w ogóle nic nie
pamiętam, nawet jak
się nazywam.
Rzeczywiście, wyglądała na śmiertelnie znużoną. Reyan też potrzebował
wypoczynku,
postanowił więc odłożyć rozmowę na rano.
— Połóż się tu przy ogniu.
Zzuła buty, ułożyła się najwygodniej, jak tylko mogła, i otuliła derką.
Wiedziała, że mimo
zmęczenia sen nie nadejdzie szybko, i nie myliła się. Nadszedł natomiast...
Reyan. Wsunął się
pod okrycie obok niej.
— Co ty wyprawiasz? — oburzyła się.
— Idę spać.
Tutaj?
— Nie ma innego miejsca i derkę też mamy tylko jedną. I nic mnie nie obchodzi,
że ktoś już pod
nią leży. A zresztą jestem tak zmęczony, że możesz spać spokojnie, jeśli o to ci
chodzi.
Przez chwilę rozważała, czy powinna tak łatwo skapitulować, ale machnęła ręką.
Oboje byli
ubrani od stóp do głów, oboje zmęczeni i znużeni, więc kwestia tego, czy wypada
zlegać na
jednym posłaniu z obcym mężczyzną, nie miała większego znaczenia.
Reyan słyszał jeszcze, jak Tess zaczyna równo oddychać — znak, że zapadała w
sen. Jemu też
oczy zaczęły się kleić. W nocy nic im nie groziło, a ważne, żeby nabrać sil, bo
od rana znów
trzeba będzie stawić czoło niebezpieczeństwom.
3
Wypoczęliśmy, przemyliśmy oczy, śniadanie też już za nami, pora więc porozmawiać
—
oświadczył Reyan, nalewając sobie trochę wina z bukłaka. Unikał wzroku
dziewczyny.
Od rana nie odezwała się ani słowem, co przyprawiało go o irytację. Wydawało mu
się, że gdy
wypocznie, przemyśli wszystkie sprawy, zrozumie, że nie jest jej wrogiem, lecz
sojusznikiem —
z przypadku, konieczności, ale sojusznikiem. Tymczasem traktowała go z góry, z
pogardą, jakby
się brzydziła albo jeszcze gorzej.
Tess — zaczął — powinnaś mi pomóc. Możesz na tym tylko zyskać.
— Tak jak zyskałam, uwalniając cię z lochu — zaszydziła.
Obudziła się w miarę wypoczęta, gdy jednak ogarnęła wzrokiem otoczenie, a myślą
wszystko to,
co stało się wczoraj, po prostu się wściekła. Oczywiście zdawała sobie sprawę,
że nie powinna go
winić, a przynajmniej nie za wszystko, ale... nie było nikogo innego, na kim
mogłaby się
wyładować. Itak dobrze, że nie zaczęła złorzeczyć. Zamknęła się w sobie i
milczala jak grób.
— Przykro mi — powiedział. — Ale nie miałem wyboru, a poza tym w zamku i tak
groziło ci
śmiertelne niebezpieczeństwo. Zamiast się złościć, powinnaś mi dziękować. Wiesz
przecież, że
łucznicy mierzyli tak we mnie, jak i w ciebie.
— Wiem i wiem także, że dostarczyłeś wujowi flader wygodnego pretekstu, żeby
mnie zupełnie
bezkarnie zabić.
Prawda, pomyślał, tyle że niecała.
— Skoro tak chętnie z niego skorzystał, to znaczy, że cały czas groziło ci
niebezpieczeństwo
Fergus czyhał na ciebie i pewnie nieraz próbował posłać cię na tamten świat,
tylko że ty niczego
nie spostrzegłaś.
Dziewczyna otworzyła usta, żeby odburknąć, lecz powstrzymała się. Logika wywodu
Reyana
była nie do podważenia, nie mówiąc już o tym, że świadczyły za nią fakty,
których doświadczyła
na własnej skórze. Kiwnęła tylko ze smutkiem głową.
— A więc mam rację, próbował cię zabić.
— Niestety. Na początku nie chciałam w to wierzyć, mówiłam sobie, że to tylko
przypadki.
Przecież to mój wuj, rodzina, krew z krwi, a jednak... Ze trzy razy zasadzał się
na mnie.
— A widzisz! Czy poza nim masz jeszcze rodzinę?
— Dość rozległą. Czemu pytasz?
— Skąd Fergus ma pewność, że będzie dziedziczył po tobie? Zapisywałaś mu
majątek?
— Nie, ale i tak by go dostał, bo majątek pochodzi od dziadka, ojca mojej mamy i
Fergusa.
Dziadek chciał zabezpieczyć mamę. Był pewien, że ona wcześniej czy później
odejdzie od
mojego ojca. Przeznaczył jej więc ziemię i pewną sumę pieniędzy, zastrzegając,
że po niej
dziedziczyć będę ja. Mama umarła, gdy byłam dzieckiem. Majątkiem zawiadywał
dziadek...
— ...a po jego śmierci Fergus?
— Zgadłeś. Do przedwczoraj.
— Reyan spojrzał na dziewczynę pytającym wzrokiem.
— Przedwczoraj skończyłam osiemnaście lat!
— Niemożliwe! — wykrzyknął z wyrazem najwyższego zdumienia. — Myślałem, że masz
znacznie mniej. To ubranie... — machnął ręką — ...wyglądasz w nim jak...
dziecko. Właśnie, jak
to się dzieje, że panna w twoim wieku ubiera się... w coś takiego? — Spojrzenie
i ton głosu
zdradzały, co myśli o jej nędznym odzieniu.
— Zajmowałam się stajnią, drogi panie, i miałam jeszcze parę innych, równie
nieprzystojnych
zajęć, a że mam wszystkiego dwie suknie, muszę je oszczędzać — odparła z
prostotą, a
jednocześnie żal ścisnął jej serce. To prawda, wyglądała jak nędzarka.
Natychmiast jednak
uniosła się durną. Nikt jej nie uprzedzał, że czeka ją podróż w towarzystwie
mężczyzny i to tak
wytwornego jak sir Halyard. A poza tym, gdyby miała na sobie suknię, nie
zaryzykowałaby
wyprawy do lochów i piękny sir Halyard nie siedziałby tu obok, w pieczarze, ale
konałby
przykuty do ściany.
Zrozumiał, że jego niebaczne słowa sprawiły jej przykrość, lecz zainteresowało
go co innego.
— Dwie suknie, dlaczego tylko dwie?
— Mówiłam przecież, wuj sprawował pieczę nad majątkiem.
— Rozumiem, ale o ile znam się na tych sprawach, to miał pełne prawo czerpać z
majątku na
koszty twojego utrzymania. Czy oprócz niego ktoś jeszcze zarządza twoim
majątkiem?
— Owszem, dwóch prawników. Wuj musiał z nimi uzgadniać wszystkie wydatki.
Dziadek
Thurkettle nie do końca ufał swojemu synowi i dlatego najął prawników, żeby
wszystkiego
pilnowali. Sądzę jednak, że wuj nie chciał mieć z nimi do czynienia, więc nie
pobierał niczego z
majątku. — W głębi duszy miała jednak wątpliwości, czy rzeczywiście tak było.
Znów wzrok ją zdradził i Reyan bez trudu odgadł, o czym dziewczyna myśli. Sam
nie miał
wątpliwości, że Fergus wyciskał z jej majątku wszystko, co tylko się dało, na
nią nie
przeznaczając ani pensa. Nie wypowiedział jednak tego głośno, nie chciał
pogłębiać jej żalu i
rozczarowania.
Serce coraz głośniej podpowiadało mu, że Tess jest niewinna; była ofiarą
Thurkettle”a, a nie
wspólniczką. I choć rozum nakazywał ostrożność w ferowaniu wszelkich wyroków,
serce trwało
przy swoim. Nie sądził, by dziewczyna wiedziała coś istotnego o działaniach
wuja, postanowił
jednak podrążyć sprawę. Przysunął się bliżej do swojej zakładniczki.
— Pamiętasz, co powiedziałem?
Czy pamiętała? Doskonale pamiętała, zarówno to, co powiedział, jak to, że wyszła
na kompletną
idiotkę, a nade wszystko pamiętała, jak traktował ją wuj, który niby to miał się
nią opiekować jak
własną córką.
— Oczywiście, że Fergus knuje przeciwko królowi. Tylko... skąd ta pewność? —
spytała.
— A z tego, że idzie ręka w rękę z Czarnymi Douglasami, i wiem na ten temat
naprawdę sporo,
tylko, jak powiadam, nie mam niczego czarno na białym.
— I sądziłeś, że umizgując się do Brendy, coś znajdziesz?
— Dałabyś już z tym spokój — uciął.
— Niech ci będzie i nie ma się co złościć.
— Wcale się nie złoszczę.
— Oczywiście. — Puściła do niego oko. — A właściwie to dlaczego interesujesz się
moim
wujem? — Nie ufała mu jeszcze. — O co ci naprawdę chodzi?. Czy to przypadkiem
nie jest tak,
że chciałbyś zająć jego miejsce u boku Czarnych Douglasów?
Dotknęła go, więcej nawet — zezłościła, lecz opanował się. Miała prawo go
podejrzewać. Biorąc
zaś pod uwagę to, co przeszła i czego się dowiedziała w ciągu ostatniej doby,
musiała być
podejrzliwa i wobec niego, i wobec wszystkich i wszystkiego.
Zastanawiał się gorączkowo, co powinien i co może jej powiedzieć, na ile uchylić
rąbka
tajemnicy. W końcu doszedł do wniosku, że trzeba iść na całość, ujawnić całą
prawdę. Jeśli
bowiem pozostawi choćby cień wątpliwości, nie rozwieje wszelkich podejrzeń, to
nie znajdzie w
dziewczynie sojusznika, a przeciwnie — wroga.
— Od miesięcy śledzę Czarnych Douglasów i twojego wuja. Działam na prośbę i z
upoważnienia
króla Jakuba drugiego — powiedział wprost.
— A ja jestem królową Anglii — zakpiła, nie dając wiary ani jednemu słowu. Nie
da się nabrać,
nie jest taka głupia. Pomyślała chwilę, po czy spytała: — Możesz to udowodnić?
— Nie — odparł krótko. — Gdybym nosił przy sobie dokumenty świadczące, że
działam z
rozkazu króla, to tak jakbym nosił wyrok śmierci. Pamiętasz tego wychudzonego
człowieka?
Mówiłaś, że widziałaś go w lochu? Otóż był on stajennym u Fergusa, a w
rzeczywistości służył
królowi. Mieliśmy wymienić wiadomości, ale niestety, twój wuj zdemaskował go,
zanim
zdążyłem z nim porozmawiać.
— Kazał go zamordować?
— Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak.
Tess zerwała się z miejsca i bez słowa podeszła do wejścia do pieczary. Reyan,
idąc rano po
wodę, zostawił niewielką szparę na świeże powietrze. Dziewczyna wsparła się o
ścianę i
próbowała ogarnąć to wszystko, czego się dowiedziała. Cały jej świat w ciągu
jednego dnia
stanął na głowie. Groziła jej śmierć. Podstawowe pytanie brzmiało, czy może
zaufać sir
Reyanowi Halyardowi, czy w ogóle może komukolwiek ufać? Łzy cisnęły jej się do
oczu.
Bo jak tu nie płakać, pomyślała, ocierając wilgotne policzki. Ile zwykła kobieta
może znieść? Nie
chciała już niczego więcej słyszeć. Każde słowo Reyana pognębiało ją jeszcze
bardziej.
Ten człowiek całą mocą piętnował wuja, oskarżał go o największą zbrodnię. Jeśli
rzeczywiście
działał z rozkazu króla, wtedy sprawa była jasna i zrozumiała. A jeśli nie?
Jeśli sam coś knuł?
N