13273

Szczegóły
Tytuł 13273
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13273 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hannah Howell Hrabianka 1 Szkocja, 1455 Przyszłaś pani, popatrzeć? — Słucham? — odpowiedziała bezwiednie Tess i chwilę trwało, nim serce przestało jej łomotać. Zaskoczył ją głos, zaskoczyło pytanie. Głos był ciepły, głęboki i męski. Zlękła się, bo nie spodziewała się nikogo zastać. Przecież zaglądała tu — do wujowych lochów — nie tak dawno i nikogo nie było. Podeszła ostrożnie do krat, podniosła wyżej świecę, żeby rozświetlić mrok, i niemal krzyknęła ze zdumienia. Tak urodziwego mężczyzny jeszcze nie widziała. Stał, a raczej wisiał, przykuty do ściany jak mityczny Prometeusz do skały, skrwawiony i brudny, ale mimo ran krwi piękny — urodziwy jak zjawisko — wysoki, barczysty z bujną blond czupryną. I w jego rysach było coś znajomego... — Dawno tu jesteś, panie? Reyan uniósł brwi. Też był zaskoczony. Nie spodziewał się, że po drugiej stronie krat ujrzy nagle niewiastę, dziewczynę w istocie, w dodatku o tak interesującym obliczu i tak wielkich ciemnych oczach, pełnych niekłamanego zdumienia. Co to ma znaczyć? Czyżby Fergus Thurkettle snuł jakąś intrygę? Tego wykluczyć nie można. — Och, zaszedłem tu jakieś dwie godziny temu — odparł jakby od niechcenia. — i postanowiłeś uciąć sobie drzemkę w kajdanach na ścianie? — Czyściej tu niż w kącie. Tess zmilczała, przyznając mu w duchu rację, bo wystarczył rzut okna na wyżarty przez szczury barłóg, żeby poczuć obrzydzenie. Co ten wuj znowu wymyślił? Pazerny i nienasycony wuj Fergus! Miał tylko jedną ambicję, wręcz obsesję — ziemię i majątek. Ciągle było mu mało; brał w posiadanie wszystko, co mógł, czy miał do tego prawo, czy nie, i było to przerażające. — Zmieniłbyś, panie, zdanie, gdybyś wiedział, kto tu wisiał w zeszłym tygodniu? — Tak? A któż to dostąpił zaszczytu? — Taki wychudzony człowieczek, CO chyba nigdy nie zaznał dobrodziejstwa mydła i wody. — I co się z nim stało? — Śmieszne, ale nie wiem. — Tess miała co prawda pewne ponure przypuszczenia lecz postanowiła zachować je dla siebie. — Widziałam go, szlochał jak dziecko. Z tego, co zdołałam się dowiedzieć, nie popełnił żadnej zbrodni. Postanowiłam więc, że go uwolnię, ale nie miałam kluczy. Gdy wróciłam, już go nie było. - Tak zaraz? — Niezupełnie, po dwóch dniach. Nie mogłam, ot tak sobie, Wziąć kluczy, bo ktoś mógłby zauważyć. Poszłam więc do lama, kowala, żeby mi dorobił. Nie chciał, trudno było go przekonać ale udało się, tyle że zajęło to dwa dni. I gdy tu wróciłam, tego człowieka już nie było. — Masz, pani, pojęcie, co się z nim stało? — Żadnego. Nie wiem, jak się tu znalazł, i nie mam pojęcia, dlaczego nagle znikł. A pan, skąd się tu wziąłeś? — Też nie wiem. Pewnie dlatego, że usiłowałem wspiąć się wyżej, wyjść poza swój stan. W jego głosie zabrzmiały gorzkie nuty, z treści natomiast nic nie wynikało, a przynajmniej nic takiego, co Tess mogłaby pojąć. Wuj był szalony i gwałtowny — to prawda, ale nigdy jeszcze nie wtrącał do lochu nikogo za tego typu przewinienie. Coś jednak zaświtało jej w głowie i zmartwiło zarazem. — Kręciłeś się, panie, koło Brendy? — Kręciłem? Starałem się o nią! — przyznał, lecz niczego ponadto nie zamierzał wyjawiać, a już na pewno nie tego, że umizgując się do wielce zmysłowej Brendy Thurkettle, pilnie się rozglądał, a krótko mówiąc, szpiegował. — I za to cię wtrącili do lochu? — Nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie faktu. Sama miała parę razy ochotę postąpić w taki sposób z umizgującymi się do Brendy. — Właśnie — potwierdził, czując, co zresztą niepomiernie go zdziwiło, niejakie wyrzuty sumienia, że nie powiedział całej prawdy. W tej sytuacji lepiej jednak za dużo nie mówić, bo najpierw szaleniec przykuwa go do ściany, a niedługo potem zjawia się dziewczyna i gapi się jak nie wiadomo co. Nie miał złudzeń co do zamiarów Thurkettle”a i wiedział, że jemu, Reyanowi, grozi śmierć. Cóż więc zaszkodzi małe kłamstwo, zwłaszcza, że mogło uratować go z opresji. Ale dziewczyna miała coś takiego w oczach, że czuł się nieswojo, i fakt, iż skłamał, zaczął mu doskwierać. Skarcił się za to w myślach, — To naprawdę szaleństwo wieszać człowieka jak wypatroszone zwierzę za takie głupstwo — oświadczyła Tess z mocą, dochodząc do wniosku, że wuj chyba ostatecznie zwariował. — Trzeba być szalonym, aby skuwać człowieka w żelaza tylko dlatego, że ma tak fatalny gust. Nikt bowiem, kto miałby odrobinę gustu, nie latałby za kobietą pokroju Brendy — dodała pod nosem, sięgając do kieszeni kubraka po klucze. Reyan stłumił wesołość. Nie było bowiem takiego mężczyzny, który na widok błękitnych oczu, kasztanowych włosów, a nade wszystko, bujnych kształtów Brendy Thurkettle nie czułby, że krew zaczyna w nim wrzeć. I tylko kobieta mogłaby mu z tego powodu zarzucać zły gust. Kobieta albo ktoś, kto wiedział, co naprawdę kryło się za pięknym liczkiem Brendy Thurkettle. Reyan zaczął się zastanawiać, kogo to los zesłał mu tu do lochu. — Chcesz mnie, pani, uwolnić? — Czy ja wiem... Umizgiwanie się do Brendy to cała pańska zbrodnia? — Cała. A czego oczekiwałaś, pani? Że kogoś zamordowałem albo obrabowałem? — No cóż, bywa tu czasami nudno — rzuciła, walcząc z kieszenią i kluczami. — Mieszkasz, pani, tutaj? — spytał, nie spuszczając oczu z kluczy. Nie zdziwiło jej pytanie ani nie zaskoczył fakt, że jej nie zna, bo mało kto ją w ogóle zauważał, co — nawiasem mówiąc — zaczynało ją już nie tyle irytować, ile zwyczajnie męczyć. — Tak, mieszkam tu od blisko pięciu lat. Jestem Tess, siostrzenica Fergusa. — Przyjrzała mu się uważniej. — Teraz sobie przypominam, widziałam was, panie, gdy wybieraliście się na przejażdżkę z Brendą. Wzięliście jednakowe konie. Bardzo to ładnie wyglądało. A ten kubrak to nowy? — zmieniła nagle temat. — Raczej był — odparł, potrząsając wymownie kajdanami na nadgarstkach i kostkach. — A więc? — Spojrzał na kratę. — Nie popędzajcie mnie, panie. Muszę pomyśleć. — Pogładziła się po skroniach, jakby ten gest miał pomóc pamięci. — Już wiem, służy pan u tego grubego dziedzica, Angusa MacLairna, Nie sądzę, aby wuj był wam przychylny. Co innego, gdybyście to wy, panie, byli dziedzicem. — A więc wypuścicie mnie, pani, czy nie? — Co się tak śpieszycie, panie? — Tess postawiła lichtarz na ziemi i przekręciła zamek. Zabrała świecę, weszła do środka i postawiła lichtarz na siermiężnym stoliku przy barłogu. — Ale nie złapano cię in flagranti z jej wysokością panną Brendą ani nic takiego? — spytała, pragnąc się upewnić, czy wypuści na wolność nieszczęśnika, którego wtrącono do lochu, aby nie uciekł od ołtarza. Brenda nikomu nie żałuje swoich wdzięków, co wcześniej czy później musi się skończyć właśnie w ten sposób, że odda się ją komuś, czy będzie tego chciał, czy nie. — In flagranti...? — powtórzył obce słowa. — Chodzi o to, czy nie obściskiwałeś jej gdzieś pod krzakiem, bo w takim przypadku wolałabym się nie mieszać. — Ależ broń Boże, przysięgam. I w ogóle jak możesz, pani, tak myśleć — zaprotestował, bolejąc w duchu, że nie skorzystał z okazji i nie dobrał się do Brend”, gdy była po temu pora. — No i dobrze, bo aż się prosi, żeby kogoś przyłapali. Nasza Brenda posuwa się zbyt daleko. Zaczynamy od nóg czy rąk? Które żelaza otworzyć najpierw? — Nogi. — Jęknął• z wrażenia, gdy dziewczyna uklękła, aby otworzyć okowy. Ubrałaś się, pani, jak chłopak — zauważył. — Masz bystre oczy, sir Halyardzie — mruknęła, podnosząc się z kolan, by sięgnąć zamka przy żelazie na ramionach. — Tam, do diabła! — zaklęła. — Nie ten klucz! — Podeszła do stolika, żeby przy świecy wybrać właściwy z pęku. — A jak się, pani, tu dostałaś? Nie słyszałem kroków. — Jest tu takie sekretne przejście. Wuj kazał je wybudować na wszelki wypadek. 0, jest klucz — oznajmiła z durną. Uwolniony z łańcuchów Reyan najpierw usiadł i zaczął rozmasowywać odrętwiałe i obolałe kończyny, zerkając ciekawie na swoją oswobodzicielkę. Była niebywale drobna, a w nieco przydużym kubraku wydawała się jeszcze szczuplejsza. Na oko wyglądała bardzo młodo, czemu jednak przeczył dojrzały i lekko ochrypły głos. — Mój miecz, opończa i kapelusz wiszą tam na ścianie. — Wzrokiem poprosił o przyniesienie ich. Posłuchała, lecz nie powstrzymała się od pytania. — Zawsze jesteś przy mieczu w towarzystwie dam? — Zamierzałem zaprosić Brendę na przejażdżkę, więc miecz mógł się przydać. — Zaczął naciągać buty, które mu zdjęto przed nałożeniem kajdanów. Po chwili wstał, a Tess aż westchnęła w duchu z wrażenia. Był naprawdę urodziwy, taki, o jakim każda dziewczyna tylko marzy, bo dostać go mogła tylko Brenda i jej podobne. Także i dlatego Tess dziwiła się, dlaczego kuzynka nie wstawiła się za nim u ojca. Ze wszystkich jej konkurentów, a przewinął się ich cały tłum, ten był najlepszy Tess korciło, by zapytać, cóż takiego uczynił, że ściągnął na siebie gniew jej wuja, lecz nie zdążyła. Zdrętwiała. Ktoś nadchodził. Wyraźnie słychać było szczęk otwieranych drzwi i kroki, na schodach zamigotał ognik latarni. Obróciła się, żeby ostrzec Reyana, i też nie zdążyła, bo właśnie chwycił ją, przyciągnął do siebie i przyłożył sztylet do szyi. Nie próbowała się bronić. — Gdzie jest ukryte wyjście? — spytał szeptem, ciągnąc ją za sobą z celi na korytarz. — Z tylu za półkami na ścianie — odparła pośpiesznie. — Jak się je otwiera? — Trzeba pociągnąć za sznur po lewej stronie. — Bała się i sama nie wiedziała, czego bardziej: noża przy szyi czy wuja i jego siepaczy, Thomasa i Donalda. Właśnie nadeszli. — Na Boga, co tu się dzieje? — zagrzmiał Fergus Thurkettle, dobywając miecza. — Stój, Thurkettle, bo poderżnę gardło twojej siostrzenicy. — Powinieneś jednak nauczyć się innych sposobów okazywania wdzięczności — szepnęła Tess, karcąc się w duchu za to, że tak fatalnie pomyliła się w ocenie człowieka, którego oswobodziła z kajdan. — Bądź przeklęta, Tess! — Wuj jakby czytał w jej myślach. — Czemuś go wypuściła? — Właśnie, czemu... — odparła dziewczyna, bo nic lepszego nie przyszło jej do głowy. — Ty głupia babo! Nie wiedziałaś, że to morderca? Zabił Leitha MacNeilla. — Kogo? Reyan zaklął w duchu. Thurkettle nie tylko chciał go zgładzić, ale i obarczyć odpowiedzialnością za własną zbrodnię. — MacNeil to ten człowieczek, co tu wisiał — szepnął do ucha dziewczynie. — Będziesz musiał sobie znaleźć innego kozła ofiar ofiarnego, Thurkettle, bo ja znikam! — zawołał gromko, żeby wszyscy usłyszeli. — Otwieraj — rozkazał Tess, gdy doszli już do ściany. Łatwo jej nie poszło — Reyan trzymał mocno — ale udało jej się szarpnąć za sznur na tyle, żeby drzwi się uchyliły. A gdy tylko Reyan wciągnął ją do środka, nie czekając na nic, zatrzasnęła je przed nosem wuja i jego siepaczy i zasunęła ciężką zasuwę. — Dokąd to przejście prowadzi? — spytał Reyan, nie wypuszczając jej z rąk. Uniósł ją nawet, tak że majtała nogami W powietrzu. — Do stajni, nie dasz jednak rady osiodłać konia, jeśli będziesz mnie tak trzymał. — Zobaczymy. — Osaczą cię. Już pędzą do stajni. — Nie wątpię. — Ostatni raz oddałam komuś przysługę. — Zamknij się. Tess uznała, że skoro nie potrafi zmienić swego statusu zakładniczki, lepiej będzie zmilczeć i zastosować się do polecenia. A Reyan klął w duchu na czym świat stoi. Wyrzucał sobie, że jest ostatnim łotrem, lecz jednocześnie usprawiedliwiał się — nie ma innego wyjścia. Brzydziło go, że chowa się za plecami dziewczyny, ale tylko w ten sposób mógł się wyrwać z łap Thurkettle” a i jego siepaczy. Doszli do wyjścia. Reyan kazał Tess odsunąć zasuwę, a resztę załatwił kopniakiem. Drzwi odskoczyły z trzaskiem. Światło oślepiło go na moment, a gdy odzyskał wzrok, zobaczył, że wuj dziewczyny już czeka i że towarzyszy mu aż pięciu uzbrojonych pachołków. — Rzućcie broń — rozkazał, a widząc wahanie, zaśmiał się ponuro. — Nie ryzykuj, Thurkettle, bo ja nie mam nic do stracenia. — Z wolna, jeden po drugim, pachołkowie odrzucili miecze. — A ty — Reyan wskazał wzrokiem siwego stajennego — osiodłaj mi konia. I nie zapomnij, że zostawiłem tu łuki tarczę. — Stajenny rzucił się wykonać polecenie. — Nie ujdzie cito na sucho — syknął Thurkettle. — Jak na razie idzie mi całkiem nieźle. — Jak na razie, ale dopadniemy cię. — Naprawdę? Tylko nie następujcie mi na pięty, bo siostrzenicy może stać się krzywda. — Nie będziesz jej trzymał do końca życia. — Ale wystarczająco długo. Gdy stajenny przygotował wierzchowca, Reyan gestem kazał mu dołączyć do reszty pachołków. — Marsz do dziury — rozkazał wszystkim, wskazując wejście do lochu. Miąć przekleństwa, słudzy ze swoim panem na czele stłoczyli się w mrocznej czeluści. Reyan trzasnął drzwiami. — Zasuwa!— polecił Tess. Posłuchała. — i śpiesz się, bo zaraz znów tu będą — dorzuciła. — Zdążę, wskakuj! — Chcesz mnie zabrać? — Wsiadaj! Znów bez słowa wykonała polecenie; wspięła się na koński zad. Mogłaby zbiec na tuzin różnych sposobów, ale żaden nie przyszedł jej do głowy. Reyan skoczył na siodło i zanim zdążyła się zorientować, sięgnął za plecy, chwycił ją za ręce i błyskawicznie spętał je sobie na brzuchu, przywiązując ją do siebie. Po chwili ścisnął boki konia ostrogami i zwierzę ruszyło galopem. Tess zaczęła się modlić, żeby nieba pozwoliły jej wyjść cało z tej szaleńczej jazdy. Byli przy bramie, gdy z domu wybiegł Fergus. — Ząstrzelić go! — zawołał do łuczników. — Wielkie nieba, panie — zatrwożył się Thomas. — Możemy trafić panienkę. Jego pan zaklął pod nosem, ale po chwili jakby się ocknął. — Jaki dziś dzień? — spytał. — Czwartek, piętnastego maja. — Wspaniale — mruknął Fergus. — Wczoraj skończyła osiemnaście lat. — Aż wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Co pana tak rozbawiło? — zaciekawił się Thomas. Fergus tylko wzruszył ramionami, spoglądając za uciekającym jeńcem i siostrzenicą. Ważył w myślach nowe plany. Skoro Tess skończyła osiemnaście lat, miała pełne prawo do swojego majątku, którym do tej pory zarządzał on — Fergus — jako opiekun małoletniej. Gdyby jednak coś jej się stało, gdyby zginęła albo umarła, majątek powróciłby do niego, bo nie było innych spadkobierców. Przez pięć lat zastanawiał się, jak to zrobić, i oto los dał mu szansę ma załatwienie dwóch spraw jednocześnie. — Za nimi! — rozkazał. — A co z Tess, panie? — znów zatroszczył się Thomas. — Nie martw się o nią. Ten łotr wie zbyt wiele o moich interesach z Czarnymi Douglasami . Rychło opowie o wszystkim Tess, a wtedy ona zacznie być groźna, jasne? Ruszajcie. Gdy tylko zbrojni wypadli za bramę, Thurkettle podreptał do zamku, nucąc pod nosem wesołą melodię. Nalał wielki puchar francuskiego wina i wypił, gratulując sobie doskonałego planu. — Podejrzewam, że sir Reyan nie wróci już do nas? Thurkettle drgnął, nie zauważył bowiem, kiedy weszła córka. — Żywy chyba nie — odparł, siadając przy stole. — Szkoda. — Brenda z wyrazem najwyższego !znudzenia wpatrywała się w swoje upierścienione palce. — Tak trzeba. Nie mogę pozwolić, żeby dotarł do króla i opowiedział o wszystkim, czego się dowiedział, kiedy go zwodziłaś. Nie trzeba było udawać aż takiej cnotki. — Oczekiwałabym wdzięczności, a nie wyrzutów. Robiłam to w twoim interesie, żebyś miał czas sprawdzić podejrzenia. — Wdzięczności nie oczekuj. Też miałaś interes. A gdyby przypadkiem przywlekli go tu żywego, dam ci go na parę godzin, zanim go wykończę. — Jesteś bardzo uprzejmy, ostrzegam jednak, żebyś był ostrożny w obecności Tess. Ona nie jest taka głupia, na jaką wygląda. O nią nie ma się już co martwić. — Thurkettle skrzywił bezkrwiste wargi w bladym uśmiechu. — Jak to? Przecież to ona go wypuściła. — Nie tylko wypuściła. Głupia suka pokazała mu tajne przejście, ale ma za swoje. Wziął ją jako zakładniczkę, tylko że to mu też nie pomoże. Brenda nie od razu zrozumiała, co ojciec ma na myśli. — Chcesz zabić Tess? — spytała, robiąc wielkie oczy. — A co, będziesz jej żałować? — warknął Thurkettle. — Ja? Nie, ale armia jej kuzynów na pewno. Co ciotce strzeliło do głowy, żeby wchodzić do takiej rodziny? Co im powiesz? Fergus Thurkettle wzruszył tylko ramionami na wspomnienie małżeństwa siostry. — To proste, opowiem o porwaniu i morderstwie... — ...które krwawo pomściliśmy — weszła mu w słowo córka. — Właśnie. — Tylko czy naprawdę musimy ja. zgładzić? Rozumiem, że uwolniła Reyana, ale czy nie można potraktować jej mniej surowo? — Rusz głową, dziewczyno. Ona wie sporo o naszych interesach, a ten łotr rychło wszystko z niej wyciągnie. Razem mogą zaprowadzić nas na szubienicę, co i tak byłoby nader łagodną karą. — Pewnie masz rację. To i owo musiała zauważyć przez te pięć lat, kiedy była z nami. — Też tak myślę, ale jest jeszcze inna sprawa. Wczoraj skończyła osiemnaście lat, a to znaczy, że sama może władać swoim majątkiem. — Majątkiem? Tess ma majątek? — I to jaki! Połowa twoich strojów jest kupowana za jej pieniądze. Dopisywałem to do wydatków na jej wychowanie i utrzymanie, a cały czas, przez pięć lat, rozmyślałem, jak przejąć wszystko, nie sprowadzając sobie na głowę Comynów i Delgadów, no i trafiła się okazja. Sama mi ją podała na tacy, że tak powiem. — Czy dobrze rozumiem, że będziesz po niej dziedziczył? — Wszystko, do ostatniego pensa, a jest tego sporo. — Sporo? Tyle, że warto ryzykować? — Pomyśl tylko: trzydzieści tysięcy sztuk złota! A jest jeszcze piękny zamek pod Edynburgiem i ziemia w Hiszpanii. Tess jest bogata, bardzo bogata. — Aż trudno uwierzyć. A skąd ten pacykarz Delgado wziął tyle pieniędzy? Skąd taki majątek u Comynów? — To nie ich zasługa ani nie ich pieniądze. Większość wniosła moja siostra, a dostała od ojca. Zabezpieczył ją, gdy wreszcie poszła po rozum do głowy i rzuciła tego kundla, za którego niebacznie wyszła. A przez lata majątek stale rósł. — I ani Comynowie, ani Delgadowie nie mają do niego prawa? — Żadnego. Majątek stanowił wyłączną własność Eileen, a teraz należy do Tess. — A jesteś pewien, że plan wypali? Połowa Delgadów i Comynów służy na dworze u króla albo w wojsku. Jest jeszcze kościół. Byłoby źle, gdyby ktoś zaczął węszyć. — Nawet jeśli, to i tak nic nie znajdzie. Będzie musiał przyznać, że dziewczynę porwano i zamordowano. — Obyś miał rację, ale ja nie będę jeszcze świętować. Poczekam. Najpierw chcę zobaczyć pieniądze i mieć pewność, że żaden Delgado i żaden Comyn się nie zjawi. Ojciec tylko wzruszył ramionami. Stary dureń, pomyślała Brenda, chwali dzień przed zachodem słońca. Sir Reyan Halyard to mądry człowiek, a ta mała też nie jest głupia. Razem mogą niejednego dokonać, a po pierwsze, nie dadzą się tak łatwo schwytać. Pieniądze — owszem — bardzo by się przydały, jeśli jednak plan nie wypali i ojcu powinie się noga, ona nie będzie miała z tym nic wspólnego. — Chyba zbyt się przejmujesz, Brendo. — A ty nie chwal dnia przed zachodem słońca — powtórzyła głośno to, o czym myślała przed chwilą. — Poczekajmy najpierw na głowy Reyana i Tess. — Już niedługo. Idź i przygotuj sobie żałobny strój, żebyś godnie wystąpiła na ich pogrzebie. 2 Tess jęknęła z ulgą, gdy Reyan wreszcie zsadził ją z konia. Straciła rachubę czasu — tak długo tłukła się na końskim zadzie. Godzinami pędzili po wąwozach i bezdrożach, aby zmylić pogoń. Dziewczyna cała była obolała. O prawdziwym odpoczynku nie było jednak jeszcze mowy. Reyan spętał jej dłonie i przywiązał do siodła. Klęła go na czym świat stoi, że jest okrutny i nieludzki — spętał ją bowiem tak krótko, że nie tylko nie mogła usiąść, ale wręcz musiała stać na palcach, wdychając koński pot. Przysięgła sobie, że przy pierwszej okazji pchnie okrutnika sztyletem, żeby miął za swoje, a ostrze zatopi w brzuchu, tak by nie zginął od razu. Niech się najpierw pomęczy. Im gorzej się czuła, tym straszliwszą obmyślała zemstę. — Powinnaś zapanować nad językiem — zauważył tymczasem Reyan, zgorszony jej przekleństwami. — A ty nad manierami. Osobie, która uwolniła cię z lochu, należałoby się trochę względów. — Przykro mi, panienko, ale nie miałem wyboru. Gdybym cię nie pojmał, nie dojechałbym nawet do zamkowej bramy. — Sapnął, pchając wielki kamień leżący na zboczu wąwozu. — Żałuję, że w ogóle zeszłam do lochu. Bądź przeklęty! — Spojrzała z zainteresowaniem, jak jej ciemiężca mozoli się z kamieniem. — Po co to robisz? — Szykuję kryjówkę. — A więc koniec z uganianiem się w ciemności po bezdrożach? Przynajmniej tyle dobrego. Jestem zmęczona jak pies. — I jak pies ujadasz. Wcale nie jest ciemno, świeci księżyc. — Świeci? — Spojrzała w niebo; księżyc był ledwie w kwadrze. — Świeci tyle co kot napłakał. W rzeczy samej było tak mroczno, że niezbyt widziała, co Reyan robi, a poza tym koń zasłaniał widok. Z trzasków i szmerów domyślała się, że mężczyzna nadal mozoli się ze skalnym odłamem. Gdy tylko próbowała przesunąć konia, ten nieodmiennie wracał na stare miejsce — równie uparty i krnąbrny jak jego właściciel. — Chodź. — Reyan odwiązał ją od siodła, lecz nie zdjął pęt z rąk. — Niby gdzie? — Nie była chętna pójść za nim, ale nie dał jej wyboru; powlókł ją za sobą jak owcę i dopiero wtedy spostrzegła, że kamień, który z takim wysiłkiem odsuwał, kryje wejście do pieczary. — Jaskinia! Co za wspaniały zbieg okoliczności — zaszydziła. Reyarn zmilczał. Jaskinia okazała się spora. Najpierw wprowadził konia, a potem dziewczynę i znów przywiązał ją do łęku siodła. Wolał niczego nie ryzykować. Co prawda nie bardzo wierzył, aby po tym wszystkim chciała wracać do Thurkettle”a, wolał jednak dmuchać na zimne. Tymczasem przygotował posłania i wtedy odwiązał ją od siodła i kazał usiąść w głębi pieczary daleko od wejścia. Zerkając, czy niczego nie knuje, zamaskował wejście. Tess usiadła z jękiem obolałych członków. Zdawała sobie sprawę, że powinna przynajmniej próbować ucieczki, ale była zbyt wykończona, a poza tym nie uśmiechała jej się samotna wędrówka w nocy po bezdrożach, nie mówiąc już o tym, że Reyan był czujny, a w ogóle to ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że wplątała się w tak niebywałą awanturę. Tymczasem patrzyła, jak mężczyzna rozpala ognisko i przygotowuje coś do jedzenia. — Popełniłeś zabójstwo i za to cię uwięzili? — spytała bez wiary, bo nie sądziła, aby mógł się dopuścić czegoś tak strasznego. — Nie, nawet nie dotknąłem miecza, zanim Thurkettle mnie nie uwięził. — To znaczy, że coś ukradłeś — zmieniła oskarżenie. — Niczego nie ukradłem. — No to musiało coś być między tobą a Brendą, coś więcej niż zwykłe umizgi. — Niech pan Bóg broni. — Ejże, wuj nie postąpiłby w ten sposób, gdyby chodziło o zwykłe konkury. Gdyby miał karać śmiercią każdego, kto dobiera się do jego córki, to trupy ścieliłyby się po całej Szkocji. — Zazdrosna? — Bzdura. Odpowiesz wreszcie na moje pytanie? — Przecież odpowiedziałem. — Spojrzał na nią uważnie. — Pora na ciebie, też chciałbym się czegoś dowiedzieć. — Słucham. — Czy naprawdę jesteś siostrzenicą Thurkettle” a? Nie widzę podobieństwa. — Zerwał z jej głowy znoszony kapelusz, który osłaniał twarz, i stanął zdumiony. Spod kapelusza posypała się grzywa pięknych kruczych włosów, długich prawie do pasa. Światło ogniska przydawało im jeszcze uroku. — Gdybyś lepiej znał rodzinę, dopatrzyłbyś paru wspólnych cech. A może byś mnie wreszcie rozwiązał. Wyciągnęła ku niemu spętane dłonie. — Pomyślę. — Delikatnie odsunął jej wyciągnięte ręce. — A jak cię nazywają? Tess Thurkettle? — Jestem hrabianką Comyn-Delgado. — Rozbawiło ją, choć wcale nie zdziwiło, zaskoczenie malujące się na jego obliczu. Ludzie zawsze tak reagowali, gdy podawała swoje pełne nazwisko i tytuł. — Jesteś Hiszpanką? Nie wiedziałem, że Thurkettle ma takie koneksje. — Bo i nie ma. To nazwisko ojca. Z Thurkettle”em jestem spokrewniona po kądzieli. Moja matka była jego siostrą, a gdy rodzice umarli, oddano mu mnie pod opiekę. — Powiedziała to dość obojętnie, choć w duchu ciągle jeszcze nie pogodziła się ze stratą rodziców, a każdy dzień z pięciu lat u wuja wspominała jak męczarnię. — Moja babka ze strony ojca była Szkotką z rodu Comynów, ale dziadek był Hiszpanem. Thurkettle uważał, że jego siostra popełnia mezalians, bo ojciec był tylko malarzem, portrecistą na dworze króla. Thurkettle zawsze zadzierał nosa, więc Reyan nie miał wątpliwości, że dziewczyna mówi prawdę i niczego nie zmyśla. Odkrył kiedyś, że jego ród był spowinowacony z Robertem Bruce”em i na tej wątłej podstawie bo w rzeczy samej chodziło o dziesiątą wodę po kisielu — zbudował całą legendę. Jeśli jego ojciec — stary Thurkettle — też uważał się za królewskiego potomka, to siostra musiała przejść przez piekło, gdy postanowiła poślubić Delgada. Tess też nie miała łatwo u wuja — była przecież żywym dowodem mezaliansu. — Ale to jeszcze nie powód, żeby cię zabijać — dopowiedział głośno. — Mnie? — zdumiała się. — To ciebie ścigają. — Nie tylko, nie tylko. Gdyby tylko o mnie chodziło, nie strzelaliby z łuków. Miał, niestety, rację, tymczasem jednak Tess wolała pominąć ten temat. Odsuwała podejrzenia, choć nie było to łatwe. Faktem jest, że obsypano ich gradem strzał i żaden z łuczników nie zważał, że któraś mogłaby jej dosięgnąć. Więcej nawet — celowano w nią równie zaciekle, co w Reyana. Widać rodzina mamy naprawdę chciała się jej pozbyć. Ale dlaczego akurat teraz? Fergus miał przecież na to pięć długich lat... A właśnie. Próbował Co najmniej trzy razy. Gdy pamięć podsunęła jej owe trzy zdarzenia, nabrała pewności, że żadne z nich nie było przypadkowe, choć przez te wszystkie lata nie chciała w to wierzyć. Teraz też nie. — Mylisz się — syknęła ze złością, skrywając gorycz. Reyarn tylko pokiwał głową. Na początku, gdy łucznicy posłali pierwsze strzały, wydawało mu się, że są po prostu niezręczni albo głupi. Potem uznał, że to drugie — głupi na tyle, że ślepo wykonują rozkazy Thurkettle” a. Gdyby im nie kazał, nie mierzyliby w Tess. Tylko dlaczego to zrobił? Oto pytanie! A ona znała na nie odpowiedź. Wyczytał to w jej oczach, nalewając wino do kubków. Ale wyczytał jeszcze coś — rozpaczliwą próbę odrzucenia prawdy. Postanowił jednak na razie się nad tym nie zastanawiać. Nie miał pewności, czy ta niewinna dziewczyna nie maczała palców w intrygach wuja. Lepiej poczekać i się upewnić. Niejeden już zapłacił głową za zbytni pośpiech i nadmiar wiary. — Nie, nie mylę się, i ty dobrze o tym wiesz. Widzę to po twoich oczach. — Po oczach? — zaszydziła, przyjmując wino z jego rąk. — Opowiadasz głupstwa. — A jednak. Twoje oczy nie kłamią i widzę, że za wszelką cenę starasz się zaprzeczyć prawdzie. — Jakiej prawdzie? Fałszywym oskarżeniom! Niby dlaczego wuj chciałby mnie zabić? — Miałem nadzieję, że dowiem się tego od ciebie. — No to się nie dowiesz, bo nie wiem. — Wypiła łyk wina. Trunek był przedni, co, nie wiedzieć dlaczego, przyprawiło ją o irytację. — Nie sądzę, aby chodziło wyłącznie o mezalians. — Gdyby o to chodziło, wuj mógłby mnie po prostu odesłać na koniec świata. Nie musi maczać rąk we krwi, żebym zeszła mu z oczu. A przy okazji, dość długo kręciłeś się wokół Brendy i wcale mnie nie zauważałeś. — To prawda. Zaskoczyłaś mnie tam, w lochu, nie wiedziałem, kim jesteś. — A widzisz. Nikt mnie nie zauważa, moja obecność w żaden sposób nie obciąża rodziny. — W porządku, ale pomyślmy o innych motywach. Zazdrość? — Raczej nie, chyba że był jakiś trójkąt, o którym nic nie wiem. — Albo jesteś głupi, albo uważasz mnie za głupią. — Przepraszam, masz rację, a zresztą miłość i Thurkettle”owie to jak ogień i woda, nie pasują do siebie. I znowu miął rację. Taka była prawda, gorzka, lecz o tym Tess też nie miała ochoty mówić. Cień smutku w jej oczach nie umknął uwagi Reyana i zrobiło mu się żal dziewczyny. Od wielu tygodni obserwował ThurkettIe”ów i nie widział Tess, nie miał nawet pojęcia o jej istnieniu. Kryli ją po kątach, traktowali jak powietrze. Lata spędzone u wuja z całą pewnością nie były dla niej ani łatwe, ani miłe. Reyan zaczął nawet odczuwać coś na kształt współczucia, nadal jednak nie był pewien, czy może jej zaufać. — Majątek! To może być motyw. Masz pieniądze? — spytał bez przekonania, bo nędzny strój nie wskazywał, aby dziewczyna w ogóle cokolwiek posiadała. A jednak trafił. W oczach Tess zapaliły się ogniki. Pieniądze, powtórzyła w myślach i aż zadrżała. To była jedyna rzecz, jaką wuj wielbił poza — oczywiście — własną osobą, a ona — Tess — coś tam miała, ba, całkiem ładną sumkę. Od dwóch dni wszystko to należało już wyłącznie do niej. Nikt co prawda nie raczył pamiętać o jej urodzinach, ale to już nie ma znaczenia. Wuj z mocy prawa musi jej teraz przekazać pełną władzę nad całym majątkiem. I oto mozaika układała się w całość. Dla majątku brat jej matki nie cofnie się przed niczym. I znów przypomniała sobie owe przypadki, które wcale przypadkami nie były. Wuj od dawna nosił się z zamiarem pozbawienia jej życia. Czekał tylko na sposobną chwilę i dogodne okoliczności, takie, które postawiłyby go poza podejrzeniami. Stąd owe przypadki — narowisty koń, z którego tak łatwo spaść i skręcić sobie kark, spróchniały most, przez który kazał jej jeździć w jedną i drugą stronę pod byle pretekstem, i te cegły, co „przypadkiem” odpadały z murów, akurat gdy pod nimi przechodziła. A teraz, pomyślała, patrząc na Reyana, wuj urządził porwanie. Co za doskonały plan, perfekcyjny! Porwanie i śmierć z rąk porywacza. Nawet gdyby zginęła w czasie pościgu, to Fergusowi Thurkettle”owi nikt nie mógłby niczego zarzucić. — A więc? — Reyan domagał się odpowiedzi. — Coś posiadasz? Pieniądze? — Bawiło go i wzruszało, że dziewczyna nie jest w stanie ukryć swoich myśli. Można w niej było czytać jak w otwartej księdze. — Owszem, trochę — odparła, uznając, że lepiej będzie nie mówić całej prawdy. — Trochę, powiadasz. Nie sądzę, aby Thurkettle zadawał sobie trud dla byle czego. — No cóż... parę tysięcy sztuk złota, kawałek ziemi — skłamała, usprawiedliwiając się przed sobą, że tak się po prostu mówi. — Twój wuj jest pazerny, ale nie połasiłby się chyba na „parę” tysięcy i „kawałek!” ziemi — powiedział jakby od niechcenia. Czuł, że dziewczyna nie mówi całej prawdy, lecz tymczasem nie chciał drążyć sprawy. Zresztą dokładne sumy nie miały większego znaczenia. Ważne, że zrozumiała, co i dlaczego grozi jej ze strony Thurkettle” a. Choć ciągle nie był przekonany, czy może jej zaufać, uznał, że zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nie będzie próbować ucieczki. Wyjął więc nóż i bez słowa przeciął jej pęta. — Jestem wolna? — spytała, wietrząc podstęp. Też mu nie ufała. — Nie sądzę, abyś chciała uciekać. — I chyba masz rację — odrzekła, nie podnosząc oczu. Rozmasowywała zdrętwiałe nadgarstki. — Zbyt wielu ludzi czyha na moje życie. — Zerknęła na Reyana. — Ciebie też nie jestem pewna. — I słusznie. — No to czemu mnie uwolniłeś? Spróbował owsianki, którą przyrządzał na ogniu. — Wiesz, zabijając cię, niewiele bym zyskał... — nabrał potrawy do miski i podał dziewczynie — ale niewykluczone, że mi się przydasz. Jeśli mnie posłuchasz, możesz uratować głowę. U Thurkettle”a nie masz szans. Nic nie odpowiedziała, choć w duchu przyznała mu rację. Spróbowała owsianki. Nie było to jej ulubione danie, ale żołądek dopominał się o swoje, więc zaczęła jeść z apetytem, modląc się, aby na przyszłość postarał się o bardziej urozmaicone menu. Gdyby miała codziennie jeść owsiankę, to wcześniej czy później zamarzyłaby o powrocie do wuja, bez względu na konsekwencje. Zaczęła się nad sobą użalać. W ciągu jednego dnia jej wcale nieróżowe życie zmieniło się na jeszcze gorsze. Jedyna nadzieja, że uda jej się odszukać rodzinę ojca. Wtedy Thurkettle będzie miał za swoje. Nie tylko on... — Zerknęła na swojego ciemiężcę. — Sir Halyard też odpowie za uprowadzenie. Problem tylko w tym, że rodzina mieszkała daleko, a jak na razie do dyspozycji był tylko jeden wierzchowiec — Reyana. Druga sprawa, to jak trafić do Comynów. To po nich odziedziczyła absolutny brak orientacji. Legenda rodzinna głosiła, że stryj Silyio Comyn, wstając z łóżka, z trudem trafiał do drzwi sypialni. Tess miała tylko jedno wyjście. Musiała namówić Reyana, żeby ją odwiózł, przekonać, że będzie to również z korzyścią dla niego. Westchnęła w duchu. Zadanie było trudniejsze niż to, przed którym stał Mojżesz, prowadząc swój lud przez Morze Czerwone Reyan porwał ją, groził, że podetnie jej gardło, i zapewne nie będzie miał najmniejszej ochoty stanąć oko w oko z jej rodziną. Ale cóż, spróbować można i trzeba, zwłaszcza że innego wyjścia nie ma. Nad czym tak rozmyślasz? — spytał Reyan, odbierając od niej wylizaną do czysta miskę. — Nad niczym. — Ejże... — Upił łyk wina. — A zresztą nieważne. Porozmawiajmy o twoim wuju. — A po co? Wszystko wiadomo. Chce naszych głów. Wiem dlaczego mojej, a twojej? — Bo dowiedziałem się to i owo o jego niecnych sprawkach. — O jego niecnych sprawkach można by napisać cały traktat. — Wiesz coś, czego ja nie wiem? — Myślę, że tak. Choćby o tych białogłowach, które uwiódł. Opowiada, że w jego żyłach płynie królewska krew i niejedna mu ulega, uważając, że spotyka ją zaszczyt. — Pokręciła głową z wyrazem obrzydzenia. — To nieważne. — A co jest ważne? Powiedz mi, czego szukałeś, a ja ci powiem, czy to prawda. — Mimo że chodzi o twojego wuja, o rodzinę? — Spojrzał na nią podejrzliwie i dołożył do ognia. — Nie ma co ich bronić. Musiałabym być szalona, żeby stawać w obronie kogoś, kto czyha na moje życie. To prawda. — Właśnie. Ale opowiedz mi najpierw, dlaczego mój wuj chce twojej głowy. Reyan zmilczał. Ważył w myślach odpowiedź. Oboje znaleźli się w podobnej sytuacji, było więc mało prawdopodobne, aby Tess chciała wykorzystać jego tajemnice przeciwko niemu, więc mógł mówić szczerze. Tylko czy nie ulegał nastrojowi chwili? Te jej oczy, te wielkie brązowe oczy... — No cóż, domyślam się, że Fergus prowadzi nielegalne interesy. — To nic nowego, sądziłam, że usłyszę coś, o czym nie wiem. — A co wiesz? Wiem, że macza palce w brudnych sprawach, i byłabym zdumiona, gdyby było inaczej, ale co konkretnego masz na myśli? — Fergus knuje z Czarnymi Douglasami przeciwko królowi Jakubowi. - Zaskoczył ją, a nawet więcej — zatrwożył. Z przerażenia zakrztusiła się winem. Owszem, od dawna wiedziała, że wuj prowadzi różne niezbyt czyste interesy, lecz do głowy jej nie przyszło, że knuje przeciwko królowi. Zdrada stanu! Toż to szaleństwo! — Jesteś pewien? — szepnęła, bo lęk niemal odjął jej mowę. — Absolutnie, ale, niestety, nie mam niczego czarno na białym. Starałem się zdobyć dowód. — I dlatego uganiałeś się za Brendą? — domyśliła się. — Sądziłem, że uda mi się coś z niej wycisnąć. — Chyba jej jednak nie znasz. — Może. Nie jest szczególnie bystra. — Przeciwnie. I pamiętaj że wie wszystko, zna tajemnice ojca. — Zastanawiałem się nad tym w lochu... — Westchnął. Miał sobie za złe, że dał się zwieść słodkimi minami tej dziewczyny. — Brenda jest przebiegła. Jedno nieostrożne pytanie i zaraz nabrałaby podejrzeń. — Domyślam się, że donosiła ojcu o każdym moim kroku. — Domyślasz się?! Lepiej późno niż wcale. — Mogłabyś sobie darować szyderstwo. — Mężczyźni! — Wzruszyła ramionami. — Wystarczy wam para sarnich oczu, dwie obfitości z przodu i przestajecie myśleć. To prawda pomyślał Reyan z pokorą, lecz nic nie powiedział. Odczekał chwilę i zmienił temat. — Co jeszcze wiesz o wuju? — To zły człowiek, z całą pewnością. Nie mogę sobie jednak przypomnieć albo po prostu nie byłam świadkiem niczego takiego, co można by nazwać zdradą stanu. — Pomasowała się po skroniach zmęczenie dawało o sobie znać. — A o tej porze w ogóle nic nie pamiętam, nawet jak się nazywam. Rzeczywiście, wyglądała na śmiertelnie znużoną. Reyan też potrzebował wypoczynku, postanowił więc odłożyć rozmowę na rano. — Połóż się tu przy ogniu. Zzuła buty, ułożyła się najwygodniej, jak tylko mogła, i otuliła derką. Wiedziała, że mimo zmęczenia sen nie nadejdzie szybko, i nie myliła się. Nadszedł natomiast... Reyan. Wsunął się pod okrycie obok niej. — Co ty wyprawiasz? — oburzyła się. — Idę spać. Tutaj? — Nie ma innego miejsca i derkę też mamy tylko jedną. I nic mnie nie obchodzi, że ktoś już pod nią leży. A zresztą jestem tak zmęczony, że możesz spać spokojnie, jeśli o to ci chodzi. Przez chwilę rozważała, czy powinna tak łatwo skapitulować, ale machnęła ręką. Oboje byli ubrani od stóp do głów, oboje zmęczeni i znużeni, więc kwestia tego, czy wypada zlegać na jednym posłaniu z obcym mężczyzną, nie miała większego znaczenia. Reyan słyszał jeszcze, jak Tess zaczyna równo oddychać — znak, że zapadała w sen. Jemu też oczy zaczęły się kleić. W nocy nic im nie groziło, a ważne, żeby nabrać sil, bo od rana znów trzeba będzie stawić czoło niebezpieczeństwom. 3 Wypoczęliśmy, przemyliśmy oczy, śniadanie też już za nami, pora więc porozmawiać — oświadczył Reyan, nalewając sobie trochę wina z bukłaka. Unikał wzroku dziewczyny. Od rana nie odezwała się ani słowem, co przyprawiało go o irytację. Wydawało mu się, że gdy wypocznie, przemyśli wszystkie sprawy, zrozumie, że nie jest jej wrogiem, lecz sojusznikiem — z przypadku, konieczności, ale sojusznikiem. Tymczasem traktowała go z góry, z pogardą, jakby się brzydziła albo jeszcze gorzej. Tess — zaczął — powinnaś mi pomóc. Możesz na tym tylko zyskać. — Tak jak zyskałam, uwalniając cię z lochu — zaszydziła. Obudziła się w miarę wypoczęta, gdy jednak ogarnęła wzrokiem otoczenie, a myślą wszystko to, co stało się wczoraj, po prostu się wściekła. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nie powinna go winić, a przynajmniej nie za wszystko, ale... nie było nikogo innego, na kim mogłaby się wyładować. Itak dobrze, że nie zaczęła złorzeczyć. Zamknęła się w sobie i milczala jak grób. — Przykro mi — powiedział. — Ale nie miałem wyboru, a poza tym w zamku i tak groziło ci śmiertelne niebezpieczeństwo. Zamiast się złościć, powinnaś mi dziękować. Wiesz przecież, że łucznicy mierzyli tak we mnie, jak i w ciebie. — Wiem i wiem także, że dostarczyłeś wujowi flader wygodnego pretekstu, żeby mnie zupełnie bezkarnie zabić. Prawda, pomyślał, tyle że niecała. — Skoro tak chętnie z niego skorzystał, to znaczy, że cały czas groziło ci niebezpieczeństwo Fergus czyhał na ciebie i pewnie nieraz próbował posłać cię na tamten świat, tylko że ty niczego nie spostrzegłaś. Dziewczyna otworzyła usta, żeby odburknąć, lecz powstrzymała się. Logika wywodu Reyana była nie do podważenia, nie mówiąc już o tym, że świadczyły za nią fakty, których doświadczyła na własnej skórze. Kiwnęła tylko ze smutkiem głową. — A więc mam rację, próbował cię zabić. — Niestety. Na początku nie chciałam w to wierzyć, mówiłam sobie, że to tylko przypadki. Przecież to mój wuj, rodzina, krew z krwi, a jednak... Ze trzy razy zasadzał się na mnie. — A widzisz! Czy poza nim masz jeszcze rodzinę? — Dość rozległą. Czemu pytasz? — Skąd Fergus ma pewność, że będzie dziedziczył po tobie? Zapisywałaś mu majątek? — Nie, ale i tak by go dostał, bo majątek pochodzi od dziadka, ojca mojej mamy i Fergusa. Dziadek chciał zabezpieczyć mamę. Był pewien, że ona wcześniej czy później odejdzie od mojego ojca. Przeznaczył jej więc ziemię i pewną sumę pieniędzy, zastrzegając, że po niej dziedziczyć będę ja. Mama umarła, gdy byłam dzieckiem. Majątkiem zawiadywał dziadek... — ...a po jego śmierci Fergus? — Zgadłeś. Do przedwczoraj. — Reyan spojrzał na dziewczynę pytającym wzrokiem. — Przedwczoraj skończyłam osiemnaście lat! — Niemożliwe! — wykrzyknął z wyrazem najwyższego zdumienia. — Myślałem, że masz znacznie mniej. To ubranie... — machnął ręką — ...wyglądasz w nim jak... dziecko. Właśnie, jak to się dzieje, że panna w twoim wieku ubiera się... w coś takiego? — Spojrzenie i ton głosu zdradzały, co myśli o jej nędznym odzieniu. — Zajmowałam się stajnią, drogi panie, i miałam jeszcze parę innych, równie nieprzystojnych zajęć, a że mam wszystkiego dwie suknie, muszę je oszczędzać — odparła z prostotą, a jednocześnie żal ścisnął jej serce. To prawda, wyglądała jak nędzarka. Natychmiast jednak uniosła się durną. Nikt jej nie uprzedzał, że czeka ją podróż w towarzystwie mężczyzny i to tak wytwornego jak sir Halyard. A poza tym, gdyby miała na sobie suknię, nie zaryzykowałaby wyprawy do lochów i piękny sir Halyard nie siedziałby tu obok, w pieczarze, ale konałby przykuty do ściany. Zrozumiał, że jego niebaczne słowa sprawiły jej przykrość, lecz zainteresowało go co innego. — Dwie suknie, dlaczego tylko dwie? — Mówiłam przecież, wuj sprawował pieczę nad majątkiem. — Rozumiem, ale o ile znam się na tych sprawach, to miał pełne prawo czerpać z majątku na koszty twojego utrzymania. Czy oprócz niego ktoś jeszcze zarządza twoim majątkiem? — Owszem, dwóch prawników. Wuj musiał z nimi uzgadniać wszystkie wydatki. Dziadek Thurkettle nie do końca ufał swojemu synowi i dlatego najął prawników, żeby wszystkiego pilnowali. Sądzę jednak, że wuj nie chciał mieć z nimi do czynienia, więc nie pobierał niczego z majątku. — W głębi duszy miała jednak wątpliwości, czy rzeczywiście tak było. Znów wzrok ją zdradził i Reyan bez trudu odgadł, o czym dziewczyna myśli. Sam nie miał wątpliwości, że Fergus wyciskał z jej majątku wszystko, co tylko się dało, na nią nie przeznaczając ani pensa. Nie wypowiedział jednak tego głośno, nie chciał pogłębiać jej żalu i rozczarowania. Serce coraz głośniej podpowiadało mu, że Tess jest niewinna; była ofiarą Thurkettle”a, a nie wspólniczką. I choć rozum nakazywał ostrożność w ferowaniu wszelkich wyroków, serce trwało przy swoim. Nie sądził, by dziewczyna wiedziała coś istotnego o działaniach wuja, postanowił jednak podrążyć sprawę. Przysunął się bliżej do swojej zakładniczki. — Pamiętasz, co powiedziałem? Czy pamiętała? Doskonale pamiętała, zarówno to, co powiedział, jak to, że wyszła na kompletną idiotkę, a nade wszystko pamiętała, jak traktował ją wuj, który niby to miał się nią opiekować jak własną córką. — Oczywiście, że Fergus knuje przeciwko królowi. Tylko... skąd ta pewność? — spytała. — A z tego, że idzie ręka w rękę z Czarnymi Douglasami, i wiem na ten temat naprawdę sporo, tylko, jak powiadam, nie mam niczego czarno na białym. — I sądziłeś, że umizgując się do Brendy, coś znajdziesz? — Dałabyś już z tym spokój — uciął. — Niech ci będzie i nie ma się co złościć. — Wcale się nie złoszczę. — Oczywiście. — Puściła do niego oko. — A właściwie to dlaczego interesujesz się moim wujem? — Nie ufała mu jeszcze. — O co ci naprawdę chodzi?. Czy to przypadkiem nie jest tak, że chciałbyś zająć jego miejsce u boku Czarnych Douglasów? Dotknęła go, więcej nawet — zezłościła, lecz opanował się. Miała prawo go podejrzewać. Biorąc zaś pod uwagę to, co przeszła i czego się dowiedziała w ciągu ostatniej doby, musiała być podejrzliwa i wobec niego, i wobec wszystkich i wszystkiego. Zastanawiał się gorączkowo, co powinien i co może jej powiedzieć, na ile uchylić rąbka tajemnicy. W końcu doszedł do wniosku, że trzeba iść na całość, ujawnić całą prawdę. Jeśli bowiem pozostawi choćby cień wątpliwości, nie rozwieje wszelkich podejrzeń, to nie znajdzie w dziewczynie sojusznika, a przeciwnie — wroga. — Od miesięcy śledzę Czarnych Douglasów i twojego wuja. Działam na prośbę i z upoważnienia króla Jakuba drugiego — powiedział wprost. — A ja jestem królową Anglii — zakpiła, nie dając wiary ani jednemu słowu. Nie da się nabrać, nie jest taka głupia. Pomyślała chwilę, po czy spytała: — Możesz to udowodnić? — Nie — odparł krótko. — Gdybym nosił przy sobie dokumenty świadczące, że działam z rozkazu króla, to tak jakbym nosił wyrok śmierci. Pamiętasz tego wychudzonego człowieka? Mówiłaś, że widziałaś go w lochu? Otóż był on stajennym u Fergusa, a w rzeczywistości służył królowi. Mieliśmy wymienić wiadomości, ale niestety, twój wuj zdemaskował go, zanim zdążyłem z nim porozmawiać. — Kazał go zamordować? — Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak. Tess zerwała się z miejsca i bez słowa podeszła do wejścia do pieczary. Reyan, idąc rano po wodę, zostawił niewielką szparę na świeże powietrze. Dziewczyna wsparła się o ścianę i próbowała ogarnąć to wszystko, czego się dowiedziała. Cały jej świat w ciągu jednego dnia stanął na głowie. Groziła jej śmierć. Podstawowe pytanie brzmiało, czy może zaufać sir Reyanowi Halyardowi, czy w ogóle może komukolwiek ufać? Łzy cisnęły jej się do oczu. Bo jak tu nie płakać, pomyślała, ocierając wilgotne policzki. Ile zwykła kobieta może znieść? Nie chciała już niczego więcej słyszeć. Każde słowo Reyana pognębiało ją jeszcze bardziej. Ten człowiek całą mocą piętnował wuja, oskarżał go o największą zbrodnię. Jeśli rzeczywiście działał z rozkazu króla, wtedy sprawa była jasna i zrozumiała. A jeśli nie? Jeśli sam coś knuł? N