Hannah Howell Hrabianka 1 Szkocja, 1455 Przyszłaś pani, popatrzeć? — Słucham? — odpowiedziała bezwiednie Tess i chwilę trwało, nim serce przestało jej łomotać. Zaskoczył ją głos, zaskoczyło pytanie. Głos był ciepły, głęboki i męski. Zlękła się, bo nie spodziewała się nikogo zastać. Przecież zaglądała tu — do wujowych lochów — nie tak dawno i nikogo nie było. Podeszła ostrożnie do krat, podniosła wyżej świecę, żeby rozświetlić mrok, i niemal krzyknęła ze zdumienia. Tak urodziwego mężczyzny jeszcze nie widziała. Stał, a raczej wisiał, przykuty do ściany jak mityczny Prometeusz do skały, skrwawiony i brudny, ale mimo ran krwi piękny — urodziwy jak zjawisko — wysoki, barczysty z bujną blond czupryną. I w jego rysach było coś znajomego... — Dawno tu jesteś, panie? Reyan uniósł brwi. Też był zaskoczony. Nie spodziewał się, że po drugiej stronie krat ujrzy nagle niewiastę, dziewczynę w istocie, w dodatku o tak interesującym obliczu i tak wielkich ciemnych oczach, pełnych niekłamanego zdumienia. Co to ma znaczyć? Czyżby Fergus Thurkettle snuł jakąś intrygę? Tego wykluczyć nie można. — Och, zaszedłem tu jakieś dwie godziny temu — odparł jakby od niechcenia. — i postanowiłeś uciąć sobie drzemkę w kajdanach na ścianie? — Czyściej tu niż w kącie. Tess zmilczała, przyznając mu w duchu rację, bo wystarczył rzut okna na wyżarty przez szczury barłóg, żeby poczuć obrzydzenie. Co ten wuj znowu wymyślił? Pazerny i nienasycony wuj Fergus! Miał tylko jedną ambicję, wręcz obsesję — ziemię i majątek. Ciągle było mu mało; brał w posiadanie wszystko, co mógł, czy miał do tego prawo, czy nie, i było to przerażające. — Zmieniłbyś, panie, zdanie, gdybyś wiedział, kto tu wisiał w zeszłym tygodniu? — Tak? A któż to dostąpił zaszczytu? — Taki wychudzony człowieczek, CO chyba nigdy nie zaznał dobrodziejstwa mydła i wody. — I co się z nim stało? — Śmieszne, ale nie wiem. — Tess miała co prawda pewne ponure przypuszczenia lecz postanowiła zachować je dla siebie. — Widziałam go, szlochał jak dziecko. Z tego, co zdołałam się dowiedzieć, nie popełnił żadnej zbrodni. Postanowiłam więc, że go uwolnię, ale nie miałam kluczy. Gdy wróciłam, już go nie było. - Tak zaraz? — Niezupełnie, po dwóch dniach. Nie mogłam, ot tak sobie, Wziąć kluczy, bo ktoś mógłby zauważyć. Poszłam więc do lama, kowala, żeby mi dorobił. Nie chciał, trudno było go przekonać ale udało się, tyle że zajęło to dwa dni. I gdy tu wróciłam, tego człowieka już nie było. — Masz, pani, pojęcie, co się z nim stało? — Żadnego. Nie wiem, jak się tu znalazł, i nie mam pojęcia, dlaczego nagle znikł. A pan, skąd się tu wziąłeś? — Też nie wiem. Pewnie dlatego, że usiłowałem wspiąć się wyżej, wyjść poza swój stan. W jego głosie zabrzmiały gorzkie nuty, z treści natomiast nic nie wynikało, a przynajmniej nic takiego, co Tess mogłaby pojąć. Wuj był szalony i gwałtowny — to prawda, ale nigdy jeszcze nie wtrącał do lochu nikogo za tego typu przewinienie. Coś jednak zaświtało jej w głowie i zmartwiło zarazem. — Kręciłeś się, panie, koło Brendy? — Kręciłem? Starałem się o nią! — przyznał, lecz niczego ponadto nie zamierzał wyjawiać, a już na pewno nie tego, że umizgując się do wielce zmysłowej Brendy Thurkettle, pilnie się rozglądał, a krótko mówiąc, szpiegował. — I za to cię wtrącili do lochu? — Nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie faktu. Sama miała parę razy ochotę postąpić w taki sposób z umizgującymi się do Brendy. — Właśnie — potwierdził, czując, co zresztą niepomiernie go zdziwiło, niejakie wyrzuty sumienia, że nie powiedział całej prawdy. W tej sytuacji lepiej jednak za dużo nie mówić, bo najpierw szaleniec przykuwa go do ściany, a niedługo potem zjawia się dziewczyna i gapi się jak nie wiadomo co. Nie miał złudzeń co do zamiarów Thurkettle”a i wiedział, że jemu, Reyanowi, grozi śmierć. Cóż więc zaszkodzi małe kłamstwo, zwłaszcza, że mogło uratować go z opresji. Ale dziewczyna miała coś takiego w oczach, że czuł się nieswojo, i fakt, iż skłamał, zaczął mu doskwierać. Skarcił się za to w myślach, — To naprawdę szaleństwo wieszać człowieka jak wypatroszone zwierzę za takie głupstwo — oświadczyła Tess z mocą, dochodząc do wniosku, że wuj chyba ostatecznie zwariował. — Trzeba być szalonym, aby skuwać człowieka w żelaza tylko dlatego, że ma tak fatalny gust. Nikt bowiem, kto miałby odrobinę gustu, nie latałby za kobietą pokroju Brendy — dodała pod nosem, sięgając do kieszeni kubraka po klucze. Reyan stłumił wesołość. Nie było bowiem takiego mężczyzny, który na widok błękitnych oczu, kasztanowych włosów, a nade wszystko, bujnych kształtów Brendy Thurkettle nie czułby, że krew zaczyna w nim wrzeć. I tylko kobieta mogłaby mu z tego powodu zarzucać zły gust. Kobieta albo ktoś, kto wiedział, co naprawdę kryło się za pięknym liczkiem Brendy Thurkettle. Reyan zaczął się zastanawiać, kogo to los zesłał mu tu do lochu. — Chcesz mnie, pani, uwolnić? — Czy ja wiem... Umizgiwanie się do Brendy to cała pańska zbrodnia? — Cała. A czego oczekiwałaś, pani? Że kogoś zamordowałem albo obrabowałem? — No cóż, bywa tu czasami nudno — rzuciła, walcząc z kieszenią i kluczami. — Mieszkasz, pani, tutaj? — spytał, nie spuszczając oczu z kluczy. Nie zdziwiło jej pytanie ani nie zaskoczył fakt, że jej nie zna, bo mało kto ją w ogóle zauważał, co — nawiasem mówiąc — zaczynało ją już nie tyle irytować, ile zwyczajnie męczyć. — Tak, mieszkam tu od blisko pięciu lat. Jestem Tess, siostrzenica Fergusa. — Przyjrzała mu się uważniej. — Teraz sobie przypominam, widziałam was, panie, gdy wybieraliście się na przejażdżkę z Brendą. Wzięliście jednakowe konie. Bardzo to ładnie wyglądało. A ten kubrak to nowy? — zmieniła nagle temat. — Raczej był — odparł, potrząsając wymownie kajdanami na nadgarstkach i kostkach. — A więc? — Spojrzał na kratę. — Nie popędzajcie mnie, panie. Muszę pomyśleć. — Pogładziła się po skroniach, jakby ten gest miał pomóc pamięci. — Już wiem, służy pan u tego grubego dziedzica, Angusa MacLairna, Nie sądzę, aby wuj był wam przychylny. Co innego, gdybyście to wy, panie, byli dziedzicem. — A więc wypuścicie mnie, pani, czy nie? — Co się tak śpieszycie, panie? — Tess postawiła lichtarz na ziemi i przekręciła zamek. Zabrała świecę, weszła do środka i postawiła lichtarz na siermiężnym stoliku przy barłogu. — Ale nie złapano cię in flagranti z jej wysokością panną Brendą ani nic takiego? — spytała, pragnąc się upewnić, czy wypuści na wolność nieszczęśnika, którego wtrącono do lochu, aby nie uciekł od ołtarza. Brenda nikomu nie żałuje swoich wdzięków, co wcześniej czy później musi się skończyć właśnie w ten sposób, że odda się ją komuś, czy będzie tego chciał, czy nie. — In flagranti...? — powtórzył obce słowa. — Chodzi o to, czy nie obściskiwałeś jej gdzieś pod krzakiem, bo w takim przypadku wolałabym się nie mieszać. — Ależ broń Boże, przysięgam. I w ogóle jak możesz, pani, tak myśleć — zaprotestował, bolejąc w duchu, że nie skorzystał z okazji i nie dobrał się do Brend”, gdy była po temu pora. — No i dobrze, bo aż się prosi, żeby kogoś przyłapali. Nasza Brenda posuwa się zbyt daleko. Zaczynamy od nóg czy rąk? Które żelaza otworzyć najpierw? — Nogi. — Jęknął• z wrażenia, gdy dziewczyna uklękła, aby otworzyć okowy. Ubrałaś się, pani, jak chłopak — zauważył. — Masz bystre oczy, sir Halyardzie — mruknęła, podnosząc się z kolan, by sięgnąć zamka przy żelazie na ramionach. — Tam, do diabła! — zaklęła. — Nie ten klucz! — Podeszła do stolika, żeby przy świecy wybrać właściwy z pęku. — A jak się, pani, tu dostałaś? Nie słyszałem kroków. — Jest tu takie sekretne przejście. Wuj kazał je wybudować na wszelki wypadek. 0, jest klucz — oznajmiła z durną. Uwolniony z łańcuchów Reyan najpierw usiadł i zaczął rozmasowywać odrętwiałe i obolałe kończyny, zerkając ciekawie na swoją oswobodzicielkę. Była niebywale drobna, a w nieco przydużym kubraku wydawała się jeszcze szczuplejsza. Na oko wyglądała bardzo młodo, czemu jednak przeczył dojrzały i lekko ochrypły głos. — Mój miecz, opończa i kapelusz wiszą tam na ścianie. — Wzrokiem poprosił o przyniesienie ich. Posłuchała, lecz nie powstrzymała się od pytania. — Zawsze jesteś przy mieczu w towarzystwie dam? — Zamierzałem zaprosić Brendę na przejażdżkę, więc miecz mógł się przydać. — Zaczął naciągać buty, które mu zdjęto przed nałożeniem kajdanów. Po chwili wstał, a Tess aż westchnęła w duchu z wrażenia. Był naprawdę urodziwy, taki, o jakim każda dziewczyna tylko marzy, bo dostać go mogła tylko Brenda i jej podobne. Także i dlatego Tess dziwiła się, dlaczego kuzynka nie wstawiła się za nim u ojca. Ze wszystkich jej konkurentów, a przewinął się ich cały tłum, ten był najlepszy Tess korciło, by zapytać, cóż takiego uczynił, że ściągnął na siebie gniew jej wuja, lecz nie zdążyła. Zdrętwiała. Ktoś nadchodził. Wyraźnie słychać było szczęk otwieranych drzwi i kroki, na schodach zamigotał ognik latarni. Obróciła się, żeby ostrzec Reyana, i też nie zdążyła, bo właśnie chwycił ją, przyciągnął do siebie i przyłożył sztylet do szyi. Nie próbowała się bronić. — Gdzie jest ukryte wyjście? — spytał szeptem, ciągnąc ją za sobą z celi na korytarz. — Z tylu za półkami na ścianie — odparła pośpiesznie. — Jak się je otwiera? — Trzeba pociągnąć za sznur po lewej stronie. — Bała się i sama nie wiedziała, czego bardziej: noża przy szyi czy wuja i jego siepaczy, Thomasa i Donalda. Właśnie nadeszli. — Na Boga, co tu się dzieje? — zagrzmiał Fergus Thurkettle, dobywając miecza. — Stój, Thurkettle, bo poderżnę gardło twojej siostrzenicy. — Powinieneś jednak nauczyć się innych sposobów okazywania wdzięczności — szepnęła Tess, karcąc się w duchu za to, że tak fatalnie pomyliła się w ocenie człowieka, którego oswobodziła z kajdan. — Bądź przeklęta, Tess! — Wuj jakby czytał w jej myślach. — Czemuś go wypuściła? — Właśnie, czemu... — odparła dziewczyna, bo nic lepszego nie przyszło jej do głowy. — Ty głupia babo! Nie wiedziałaś, że to morderca? Zabił Leitha MacNeilla. — Kogo? Reyan zaklął w duchu. Thurkettle nie tylko chciał go zgładzić, ale i obarczyć odpowiedzialnością za własną zbrodnię. — MacNeil to ten człowieczek, co tu wisiał — szepnął do ucha dziewczynie. — Będziesz musiał sobie znaleźć innego kozła ofiar ofiarnego, Thurkettle, bo ja znikam! — zawołał gromko, żeby wszyscy usłyszeli. — Otwieraj — rozkazał Tess, gdy doszli już do ściany. Łatwo jej nie poszło — Reyan trzymał mocno — ale udało jej się szarpnąć za sznur na tyle, żeby drzwi się uchyliły. A gdy tylko Reyan wciągnął ją do środka, nie czekając na nic, zatrzasnęła je przed nosem wuja i jego siepaczy i zasunęła ciężką zasuwę. — Dokąd to przejście prowadzi? — spytał Reyan, nie wypuszczając jej z rąk. Uniósł ją nawet, tak że majtała nogami W powietrzu. — Do stajni, nie dasz jednak rady osiodłać konia, jeśli będziesz mnie tak trzymał. — Zobaczymy. — Osaczą cię. Już pędzą do stajni. — Nie wątpię. — Ostatni raz oddałam komuś przysługę. — Zamknij się. Tess uznała, że skoro nie potrafi zmienić swego statusu zakładniczki, lepiej będzie zmilczeć i zastosować się do polecenia. A Reyan klął w duchu na czym świat stoi. Wyrzucał sobie, że jest ostatnim łotrem, lecz jednocześnie usprawiedliwiał się — nie ma innego wyjścia. Brzydziło go, że chowa się za plecami dziewczyny, ale tylko w ten sposób mógł się wyrwać z łap Thurkettle” a i jego siepaczy. Doszli do wyjścia. Reyan kazał Tess odsunąć zasuwę, a resztę załatwił kopniakiem. Drzwi odskoczyły z trzaskiem. Światło oślepiło go na moment, a gdy odzyskał wzrok, zobaczył, że wuj dziewczyny już czeka i że towarzyszy mu aż pięciu uzbrojonych pachołków. — Rzućcie broń — rozkazał, a widząc wahanie, zaśmiał się ponuro. — Nie ryzykuj, Thurkettle, bo ja nie mam nic do stracenia. — Z wolna, jeden po drugim, pachołkowie odrzucili miecze. — A ty — Reyan wskazał wzrokiem siwego stajennego — osiodłaj mi konia. I nie zapomnij, że zostawiłem tu łuki tarczę. — Stajenny rzucił się wykonać polecenie. — Nie ujdzie cito na sucho — syknął Thurkettle. — Jak na razie idzie mi całkiem nieźle. — Jak na razie, ale dopadniemy cię. — Naprawdę? Tylko nie następujcie mi na pięty, bo siostrzenicy może stać się krzywda. — Nie będziesz jej trzymał do końca życia. — Ale wystarczająco długo. Gdy stajenny przygotował wierzchowca, Reyan gestem kazał mu dołączyć do reszty pachołków. — Marsz do dziury — rozkazał wszystkim, wskazując wejście do lochu. Miąć przekleństwa, słudzy ze swoim panem na czele stłoczyli się w mrocznej czeluści. Reyan trzasnął drzwiami. — Zasuwa!— polecił Tess. Posłuchała. — i śpiesz się, bo zaraz znów tu będą — dorzuciła. — Zdążę, wskakuj! — Chcesz mnie zabrać? — Wsiadaj! Znów bez słowa wykonała polecenie; wspięła się na koński zad. Mogłaby zbiec na tuzin różnych sposobów, ale żaden nie przyszedł jej do głowy. Reyan skoczył na siodło i zanim zdążyła się zorientować, sięgnął za plecy, chwycił ją za ręce i błyskawicznie spętał je sobie na brzuchu, przywiązując ją do siebie. Po chwili ścisnął boki konia ostrogami i zwierzę ruszyło galopem. Tess zaczęła się modlić, żeby nieba pozwoliły jej wyjść cało z tej szaleńczej jazdy. Byli przy bramie, gdy z domu wybiegł Fergus. — Ząstrzelić go! — zawołał do łuczników. — Wielkie nieba, panie — zatrwożył się Thomas. — Możemy trafić panienkę. Jego pan zaklął pod nosem, ale po chwili jakby się ocknął. — Jaki dziś dzień? — spytał. — Czwartek, piętnastego maja. — Wspaniale — mruknął Fergus. — Wczoraj skończyła osiemnaście lat. — Aż wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Co pana tak rozbawiło? — zaciekawił się Thomas. Fergus tylko wzruszył ramionami, spoglądając za uciekającym jeńcem i siostrzenicą. Ważył w myślach nowe plany. Skoro Tess skończyła osiemnaście lat, miała pełne prawo do swojego majątku, którym do tej pory zarządzał on — Fergus — jako opiekun małoletniej. Gdyby jednak coś jej się stało, gdyby zginęła albo umarła, majątek powróciłby do niego, bo nie było innych spadkobierców. Przez pięć lat zastanawiał się, jak to zrobić, i oto los dał mu szansę ma załatwienie dwóch spraw jednocześnie. — Za nimi! — rozkazał. — A co z Tess, panie? — znów zatroszczył się Thomas. — Nie martw się o nią. Ten łotr wie zbyt wiele o moich interesach z Czarnymi Douglasami . Rychło opowie o wszystkim Tess, a wtedy ona zacznie być groźna, jasne? Ruszajcie. Gdy tylko zbrojni wypadli za bramę, Thurkettle podreptał do zamku, nucąc pod nosem wesołą melodię. Nalał wielki puchar francuskiego wina i wypił, gratulując sobie doskonałego planu. — Podejrzewam, że sir Reyan nie wróci już do nas? Thurkettle drgnął, nie zauważył bowiem, kiedy weszła córka. — Żywy chyba nie — odparł, siadając przy stole. — Szkoda. — Brenda z wyrazem najwyższego !znudzenia wpatrywała się w swoje upierścienione palce. — Tak trzeba. Nie mogę pozwolić, żeby dotarł do króla i opowiedział o wszystkim, czego się dowiedział, kiedy go zwodziłaś. Nie trzeba było udawać aż takiej cnotki. — Oczekiwałabym wdzięczności, a nie wyrzutów. Robiłam to w twoim interesie, żebyś miał czas sprawdzić podejrzenia. — Wdzięczności nie oczekuj. Też miałaś interes. A gdyby przypadkiem przywlekli go tu żywego, dam ci go na parę godzin, zanim go wykończę. — Jesteś bardzo uprzejmy, ostrzegam jednak, żebyś był ostrożny w obecności Tess. Ona nie jest taka głupia, na jaką wygląda. O nią nie ma się już co martwić. — Thurkettle skrzywił bezkrwiste wargi w bladym uśmiechu. — Jak to? Przecież to ona go wypuściła. — Nie tylko wypuściła. Głupia suka pokazała mu tajne przejście, ale ma za swoje. Wziął ją jako zakładniczkę, tylko że to mu też nie pomoże. Brenda nie od razu zrozumiała, co ojciec ma na myśli. — Chcesz zabić Tess? — spytała, robiąc wielkie oczy. — A co, będziesz jej żałować? — warknął Thurkettle. — Ja? Nie, ale armia jej kuzynów na pewno. Co ciotce strzeliło do głowy, żeby wchodzić do takiej rodziny? Co im powiesz? Fergus Thurkettle wzruszył tylko ramionami na wspomnienie małżeństwa siostry. — To proste, opowiem o porwaniu i morderstwie... — ...które krwawo pomściliśmy — weszła mu w słowo córka. — Właśnie. — Tylko czy naprawdę musimy ja. zgładzić? Rozumiem, że uwolniła Reyana, ale czy nie można potraktować jej mniej surowo? — Rusz głową, dziewczyno. Ona wie sporo o naszych interesach, a ten łotr rychło wszystko z niej wyciągnie. Razem mogą zaprowadzić nas na szubienicę, co i tak byłoby nader łagodną karą. — Pewnie masz rację. To i owo musiała zauważyć przez te pięć lat, kiedy była z nami. — Też tak myślę, ale jest jeszcze inna sprawa. Wczoraj skończyła osiemnaście lat, a to znaczy, że sama może władać swoim majątkiem. — Majątkiem? Tess ma majątek? — I to jaki! Połowa twoich strojów jest kupowana za jej pieniądze. Dopisywałem to do wydatków na jej wychowanie i utrzymanie, a cały czas, przez pięć lat, rozmyślałem, jak przejąć wszystko, nie sprowadzając sobie na głowę Comynów i Delgadów, no i trafiła się okazja. Sama mi ją podała na tacy, że tak powiem. — Czy dobrze rozumiem, że będziesz po niej dziedziczył? — Wszystko, do ostatniego pensa, a jest tego sporo. — Sporo? Tyle, że warto ryzykować? — Pomyśl tylko: trzydzieści tysięcy sztuk złota! A jest jeszcze piękny zamek pod Edynburgiem i ziemia w Hiszpanii. Tess jest bogata, bardzo bogata. — Aż trudno uwierzyć. A skąd ten pacykarz Delgado wziął tyle pieniędzy? Skąd taki majątek u Comynów? — To nie ich zasługa ani nie ich pieniądze. Większość wniosła moja siostra, a dostała od ojca. Zabezpieczył ją, gdy wreszcie poszła po rozum do głowy i rzuciła tego kundla, za którego niebacznie wyszła. A przez lata majątek stale rósł. — I ani Comynowie, ani Delgadowie nie mają do niego prawa? — Żadnego. Majątek stanowił wyłączną własność Eileen, a teraz należy do Tess. — A jesteś pewien, że plan wypali? Połowa Delgadów i Comynów służy na dworze u króla albo w wojsku. Jest jeszcze kościół. Byłoby źle, gdyby ktoś zaczął węszyć. — Nawet jeśli, to i tak nic nie znajdzie. Będzie musiał przyznać, że dziewczynę porwano i zamordowano. — Obyś miał rację, ale ja nie będę jeszcze świętować. Poczekam. Najpierw chcę zobaczyć pieniądze i mieć pewność, że żaden Delgado i żaden Comyn się nie zjawi. Ojciec tylko wzruszył ramionami. Stary dureń, pomyślała Brenda, chwali dzień przed zachodem słońca. Sir Reyan Halyard to mądry człowiek, a ta mała też nie jest głupia. Razem mogą niejednego dokonać, a po pierwsze, nie dadzą się tak łatwo schwytać. Pieniądze — owszem — bardzo by się przydały, jeśli jednak plan nie wypali i ojcu powinie się noga, ona nie będzie miała z tym nic wspólnego. — Chyba zbyt się przejmujesz, Brendo. — A ty nie chwal dnia przed zachodem słońca — powtórzyła głośno to, o czym myślała przed chwilą. — Poczekajmy najpierw na głowy Reyana i Tess. — Już niedługo. Idź i przygotuj sobie żałobny strój, żebyś godnie wystąpiła na ich pogrzebie. 2 Tess jęknęła z ulgą, gdy Reyan wreszcie zsadził ją z konia. Straciła rachubę czasu — tak długo tłukła się na końskim zadzie. Godzinami pędzili po wąwozach i bezdrożach, aby zmylić pogoń. Dziewczyna cała była obolała. O prawdziwym odpoczynku nie było jednak jeszcze mowy. Reyan spętał jej dłonie i przywiązał do siodła. Klęła go na czym świat stoi, że jest okrutny i nieludzki — spętał ją bowiem tak krótko, że nie tylko nie mogła usiąść, ale wręcz musiała stać na palcach, wdychając koński pot. Przysięgła sobie, że przy pierwszej okazji pchnie okrutnika sztyletem, żeby miął za swoje, a ostrze zatopi w brzuchu, tak by nie zginął od razu. Niech się najpierw pomęczy. Im gorzej się czuła, tym straszliwszą obmyślała zemstę. — Powinnaś zapanować nad językiem — zauważył tymczasem Reyan, zgorszony jej przekleństwami. — A ty nad manierami. Osobie, która uwolniła cię z lochu, należałoby się trochę względów. — Przykro mi, panienko, ale nie miałem wyboru. Gdybym cię nie pojmał, nie dojechałbym nawet do zamkowej bramy. — Sapnął, pchając wielki kamień leżący na zboczu wąwozu. — Żałuję, że w ogóle zeszłam do lochu. Bądź przeklęty! — Spojrzała z zainteresowaniem, jak jej ciemiężca mozoli się z kamieniem. — Po co to robisz? — Szykuję kryjówkę. — A więc koniec z uganianiem się w ciemności po bezdrożach? Przynajmniej tyle dobrego. Jestem zmęczona jak pies. — I jak pies ujadasz. Wcale nie jest ciemno, świeci księżyc. — Świeci? — Spojrzała w niebo; księżyc był ledwie w kwadrze. — Świeci tyle co kot napłakał. W rzeczy samej było tak mroczno, że niezbyt widziała, co Reyan robi, a poza tym koń zasłaniał widok. Z trzasków i szmerów domyślała się, że mężczyzna nadal mozoli się ze skalnym odłamem. Gdy tylko próbowała przesunąć konia, ten nieodmiennie wracał na stare miejsce — równie uparty i krnąbrny jak jego właściciel. — Chodź. — Reyan odwiązał ją od siodła, lecz nie zdjął pęt z rąk. — Niby gdzie? — Nie była chętna pójść za nim, ale nie dał jej wyboru; powlókł ją za sobą jak owcę i dopiero wtedy spostrzegła, że kamień, który z takim wysiłkiem odsuwał, kryje wejście do pieczary. — Jaskinia! Co za wspaniały zbieg okoliczności — zaszydziła. Reyarn zmilczał. Jaskinia okazała się spora. Najpierw wprowadził konia, a potem dziewczynę i znów przywiązał ją do łęku siodła. Wolał niczego nie ryzykować. Co prawda nie bardzo wierzył, aby po tym wszystkim chciała wracać do Thurkettle”a, wolał jednak dmuchać na zimne. Tymczasem przygotował posłania i wtedy odwiązał ją od siodła i kazał usiąść w głębi pieczary daleko od wejścia. Zerkając, czy niczego nie knuje, zamaskował wejście. Tess usiadła z jękiem obolałych członków. Zdawała sobie sprawę, że powinna przynajmniej próbować ucieczki, ale była zbyt wykończona, a poza tym nie uśmiechała jej się samotna wędrówka w nocy po bezdrożach, nie mówiąc już o tym, że Reyan był czujny, a w ogóle to ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że wplątała się w tak niebywałą awanturę. Tymczasem patrzyła, jak mężczyzna rozpala ognisko i przygotowuje coś do jedzenia. — Popełniłeś zabójstwo i za to cię uwięzili? — spytała bez wiary, bo nie sądziła, aby mógł się dopuścić czegoś tak strasznego. — Nie, nawet nie dotknąłem miecza, zanim Thurkettle mnie nie uwięził. — To znaczy, że coś ukradłeś — zmieniła oskarżenie. — Niczego nie ukradłem. — No to musiało coś być między tobą a Brendą, coś więcej niż zwykłe umizgi. — Niech pan Bóg broni. — Ejże, wuj nie postąpiłby w ten sposób, gdyby chodziło o zwykłe konkury. Gdyby miał karać śmiercią każdego, kto dobiera się do jego córki, to trupy ścieliłyby się po całej Szkocji. — Zazdrosna? — Bzdura. Odpowiesz wreszcie na moje pytanie? — Przecież odpowiedziałem. — Spojrzał na nią uważnie. — Pora na ciebie, też chciałbym się czegoś dowiedzieć. — Słucham. — Czy naprawdę jesteś siostrzenicą Thurkettle” a? Nie widzę podobieństwa. — Zerwał z jej głowy znoszony kapelusz, który osłaniał twarz, i stanął zdumiony. Spod kapelusza posypała się grzywa pięknych kruczych włosów, długich prawie do pasa. Światło ogniska przydawało im jeszcze uroku. — Gdybyś lepiej znał rodzinę, dopatrzyłbyś paru wspólnych cech. A może byś mnie wreszcie rozwiązał. Wyciągnęła ku niemu spętane dłonie. — Pomyślę. — Delikatnie odsunął jej wyciągnięte ręce. — A jak cię nazywają? Tess Thurkettle? — Jestem hrabianką Comyn-Delgado. — Rozbawiło ją, choć wcale nie zdziwiło, zaskoczenie malujące się na jego obliczu. Ludzie zawsze tak reagowali, gdy podawała swoje pełne nazwisko i tytuł. — Jesteś Hiszpanką? Nie wiedziałem, że Thurkettle ma takie koneksje. — Bo i nie ma. To nazwisko ojca. Z Thurkettle”em jestem spokrewniona po kądzieli. Moja matka była jego siostrą, a gdy rodzice umarli, oddano mu mnie pod opiekę. — Powiedziała to dość obojętnie, choć w duchu ciągle jeszcze nie pogodziła się ze stratą rodziców, a każdy dzień z pięciu lat u wuja wspominała jak męczarnię. — Moja babka ze strony ojca była Szkotką z rodu Comynów, ale dziadek był Hiszpanem. Thurkettle uważał, że jego siostra popełnia mezalians, bo ojciec był tylko malarzem, portrecistą na dworze króla. Thurkettle zawsze zadzierał nosa, więc Reyan nie miał wątpliwości, że dziewczyna mówi prawdę i niczego nie zmyśla. Odkrył kiedyś, że jego ród był spowinowacony z Robertem Bruce”em i na tej wątłej podstawie bo w rzeczy samej chodziło o dziesiątą wodę po kisielu — zbudował całą legendę. Jeśli jego ojciec — stary Thurkettle — też uważał się za królewskiego potomka, to siostra musiała przejść przez piekło, gdy postanowiła poślubić Delgada. Tess też nie miała łatwo u wuja — była przecież żywym dowodem mezaliansu. — Ale to jeszcze nie powód, żeby cię zabijać — dopowiedział głośno. — Mnie? — zdumiała się. — To ciebie ścigają. — Nie tylko, nie tylko. Gdyby tylko o mnie chodziło, nie strzelaliby z łuków. Miał, niestety, rację, tymczasem jednak Tess wolała pominąć ten temat. Odsuwała podejrzenia, choć nie było to łatwe. Faktem jest, że obsypano ich gradem strzał i żaden z łuczników nie zważał, że któraś mogłaby jej dosięgnąć. Więcej nawet — celowano w nią równie zaciekle, co w Reyana. Widać rodzina mamy naprawdę chciała się jej pozbyć. Ale dlaczego akurat teraz? Fergus miał przecież na to pięć długich lat... A właśnie. Próbował Co najmniej trzy razy. Gdy pamięć podsunęła jej owe trzy zdarzenia, nabrała pewności, że żadne z nich nie było przypadkowe, choć przez te wszystkie lata nie chciała w to wierzyć. Teraz też nie. — Mylisz się — syknęła ze złością, skrywając gorycz. Reyarn tylko pokiwał głową. Na początku, gdy łucznicy posłali pierwsze strzały, wydawało mu się, że są po prostu niezręczni albo głupi. Potem uznał, że to drugie — głupi na tyle, że ślepo wykonują rozkazy Thurkettle” a. Gdyby im nie kazał, nie mierzyliby w Tess. Tylko dlaczego to zrobił? Oto pytanie! A ona znała na nie odpowiedź. Wyczytał to w jej oczach, nalewając wino do kubków. Ale wyczytał jeszcze coś — rozpaczliwą próbę odrzucenia prawdy. Postanowił jednak na razie się nad tym nie zastanawiać. Nie miał pewności, czy ta niewinna dziewczyna nie maczała palców w intrygach wuja. Lepiej poczekać i się upewnić. Niejeden już zapłacił głową za zbytni pośpiech i nadmiar wiary. — Nie, nie mylę się, i ty dobrze o tym wiesz. Widzę to po twoich oczach. — Po oczach? — zaszydziła, przyjmując wino z jego rąk. — Opowiadasz głupstwa. — A jednak. Twoje oczy nie kłamią i widzę, że za wszelką cenę starasz się zaprzeczyć prawdzie. — Jakiej prawdzie? Fałszywym oskarżeniom! Niby dlaczego wuj chciałby mnie zabić? — Miałem nadzieję, że dowiem się tego od ciebie. — No to się nie dowiesz, bo nie wiem. — Wypiła łyk wina. Trunek był przedni, co, nie wiedzieć dlaczego, przyprawiło ją o irytację. — Nie sądzę, aby chodziło wyłącznie o mezalians. — Gdyby o to chodziło, wuj mógłby mnie po prostu odesłać na koniec świata. Nie musi maczać rąk we krwi, żebym zeszła mu z oczu. A przy okazji, dość długo kręciłeś się wokół Brendy i wcale mnie nie zauważałeś. — To prawda. Zaskoczyłaś mnie tam, w lochu, nie wiedziałem, kim jesteś. — A widzisz. Nikt mnie nie zauważa, moja obecność w żaden sposób nie obciąża rodziny. — W porządku, ale pomyślmy o innych motywach. Zazdrość? — Raczej nie, chyba że był jakiś trójkąt, o którym nic nie wiem. — Albo jesteś głupi, albo uważasz mnie za głupią. — Przepraszam, masz rację, a zresztą miłość i Thurkettle”owie to jak ogień i woda, nie pasują do siebie. I znowu miął rację. Taka była prawda, gorzka, lecz o tym Tess też nie miała ochoty mówić. Cień smutku w jej oczach nie umknął uwagi Reyana i zrobiło mu się żal dziewczyny. Od wielu tygodni obserwował ThurkettIe”ów i nie widział Tess, nie miał nawet pojęcia o jej istnieniu. Kryli ją po kątach, traktowali jak powietrze. Lata spędzone u wuja z całą pewnością nie były dla niej ani łatwe, ani miłe. Reyan zaczął nawet odczuwać coś na kształt współczucia, nadal jednak nie był pewien, czy może jej zaufać. — Majątek! To może być motyw. Masz pieniądze? — spytał bez przekonania, bo nędzny strój nie wskazywał, aby dziewczyna w ogóle cokolwiek posiadała. A jednak trafił. W oczach Tess zapaliły się ogniki. Pieniądze, powtórzyła w myślach i aż zadrżała. To była jedyna rzecz, jaką wuj wielbił poza — oczywiście — własną osobą, a ona — Tess — coś tam miała, ba, całkiem ładną sumkę. Od dwóch dni wszystko to należało już wyłącznie do niej. Nikt co prawda nie raczył pamiętać o jej urodzinach, ale to już nie ma znaczenia. Wuj z mocy prawa musi jej teraz przekazać pełną władzę nad całym majątkiem. I oto mozaika układała się w całość. Dla majątku brat jej matki nie cofnie się przed niczym. I znów przypomniała sobie owe przypadki, które wcale przypadkami nie były. Wuj od dawna nosił się z zamiarem pozbawienia jej życia. Czekał tylko na sposobną chwilę i dogodne okoliczności, takie, które postawiłyby go poza podejrzeniami. Stąd owe przypadki — narowisty koń, z którego tak łatwo spaść i skręcić sobie kark, spróchniały most, przez który kazał jej jeździć w jedną i drugą stronę pod byle pretekstem, i te cegły, co „przypadkiem” odpadały z murów, akurat gdy pod nimi przechodziła. A teraz, pomyślała, patrząc na Reyana, wuj urządził porwanie. Co za doskonały plan, perfekcyjny! Porwanie i śmierć z rąk porywacza. Nawet gdyby zginęła w czasie pościgu, to Fergusowi Thurkettle”owi nikt nie mógłby niczego zarzucić. — A więc? — Reyan domagał się odpowiedzi. — Coś posiadasz? Pieniądze? — Bawiło go i wzruszało, że dziewczyna nie jest w stanie ukryć swoich myśli. Można w niej było czytać jak w otwartej księdze. — Owszem, trochę — odparła, uznając, że lepiej będzie nie mówić całej prawdy. — Trochę, powiadasz. Nie sądzę, aby Thurkettle zadawał sobie trud dla byle czego. — No cóż... parę tysięcy sztuk złota, kawałek ziemi — skłamała, usprawiedliwiając się przed sobą, że tak się po prostu mówi. — Twój wuj jest pazerny, ale nie połasiłby się chyba na „parę” tysięcy i „kawałek!” ziemi — powiedział jakby od niechcenia. Czuł, że dziewczyna nie mówi całej prawdy, lecz tymczasem nie chciał drążyć sprawy. Zresztą dokładne sumy nie miały większego znaczenia. Ważne, że zrozumiała, co i dlaczego grozi jej ze strony Thurkettle” a. Choć ciągle nie był przekonany, czy może jej zaufać, uznał, że zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nie będzie próbować ucieczki. Wyjął więc nóż i bez słowa przeciął jej pęta. — Jestem wolna? — spytała, wietrząc podstęp. Też mu nie ufała. — Nie sądzę, abyś chciała uciekać. — I chyba masz rację — odrzekła, nie podnosząc oczu. Rozmasowywała zdrętwiałe nadgarstki. — Zbyt wielu ludzi czyha na moje życie. — Zerknęła na Reyana. — Ciebie też nie jestem pewna. — I słusznie. — No to czemu mnie uwolniłeś? Spróbował owsianki, którą przyrządzał na ogniu. — Wiesz, zabijając cię, niewiele bym zyskał... — nabrał potrawy do miski i podał dziewczynie — ale niewykluczone, że mi się przydasz. Jeśli mnie posłuchasz, możesz uratować głowę. U Thurkettle”a nie masz szans. Nic nie odpowiedziała, choć w duchu przyznała mu rację. Spróbowała owsianki. Nie było to jej ulubione danie, ale żołądek dopominał się o swoje, więc zaczęła jeść z apetytem, modląc się, aby na przyszłość postarał się o bardziej urozmaicone menu. Gdyby miała codziennie jeść owsiankę, to wcześniej czy później zamarzyłaby o powrocie do wuja, bez względu na konsekwencje. Zaczęła się nad sobą użalać. W ciągu jednego dnia jej wcale nieróżowe życie zmieniło się na jeszcze gorsze. Jedyna nadzieja, że uda jej się odszukać rodzinę ojca. Wtedy Thurkettle będzie miał za swoje. Nie tylko on... — Zerknęła na swojego ciemiężcę. — Sir Halyard też odpowie za uprowadzenie. Problem tylko w tym, że rodzina mieszkała daleko, a jak na razie do dyspozycji był tylko jeden wierzchowiec — Reyana. Druga sprawa, to jak trafić do Comynów. To po nich odziedziczyła absolutny brak orientacji. Legenda rodzinna głosiła, że stryj Silyio Comyn, wstając z łóżka, z trudem trafiał do drzwi sypialni. Tess miała tylko jedno wyjście. Musiała namówić Reyana, żeby ją odwiózł, przekonać, że będzie to również z korzyścią dla niego. Westchnęła w duchu. Zadanie było trudniejsze niż to, przed którym stał Mojżesz, prowadząc swój lud przez Morze Czerwone Reyan porwał ją, groził, że podetnie jej gardło, i zapewne nie będzie miał najmniejszej ochoty stanąć oko w oko z jej rodziną. Ale cóż, spróbować można i trzeba, zwłaszcza że innego wyjścia nie ma. Nad czym tak rozmyślasz? — spytał Reyan, odbierając od niej wylizaną do czysta miskę. — Nad niczym. — Ejże... — Upił łyk wina. — A zresztą nieważne. Porozmawiajmy o twoim wuju. — A po co? Wszystko wiadomo. Chce naszych głów. Wiem dlaczego mojej, a twojej? — Bo dowiedziałem się to i owo o jego niecnych sprawkach. — O jego niecnych sprawkach można by napisać cały traktat. — Wiesz coś, czego ja nie wiem? — Myślę, że tak. Choćby o tych białogłowach, które uwiódł. Opowiada, że w jego żyłach płynie królewska krew i niejedna mu ulega, uważając, że spotyka ją zaszczyt. — Pokręciła głową z wyrazem obrzydzenia. — To nieważne. — A co jest ważne? Powiedz mi, czego szukałeś, a ja ci powiem, czy to prawda. — Mimo że chodzi o twojego wuja, o rodzinę? — Spojrzał na nią podejrzliwie i dołożył do ognia. — Nie ma co ich bronić. Musiałabym być szalona, żeby stawać w obronie kogoś, kto czyha na moje życie. To prawda. — Właśnie. Ale opowiedz mi najpierw, dlaczego mój wuj chce twojej głowy. Reyan zmilczał. Ważył w myślach odpowiedź. Oboje znaleźli się w podobnej sytuacji, było więc mało prawdopodobne, aby Tess chciała wykorzystać jego tajemnice przeciwko niemu, więc mógł mówić szczerze. Tylko czy nie ulegał nastrojowi chwili? Te jej oczy, te wielkie brązowe oczy... — No cóż, domyślam się, że Fergus prowadzi nielegalne interesy. — To nic nowego, sądziłam, że usłyszę coś, o czym nie wiem. — A co wiesz? Wiem, że macza palce w brudnych sprawach, i byłabym zdumiona, gdyby było inaczej, ale co konkretnego masz na myśli? — Fergus knuje z Czarnymi Douglasami przeciwko królowi Jakubowi. - Zaskoczył ją, a nawet więcej — zatrwożył. Z przerażenia zakrztusiła się winem. Owszem, od dawna wiedziała, że wuj prowadzi różne niezbyt czyste interesy, lecz do głowy jej nie przyszło, że knuje przeciwko królowi. Zdrada stanu! Toż to szaleństwo! — Jesteś pewien? — szepnęła, bo lęk niemal odjął jej mowę. — Absolutnie, ale, niestety, nie mam niczego czarno na białym. Starałem się zdobyć dowód. — I dlatego uganiałeś się za Brendą? — domyśliła się. — Sądziłem, że uda mi się coś z niej wycisnąć. — Chyba jej jednak nie znasz. — Może. Nie jest szczególnie bystra. — Przeciwnie. I pamiętaj że wie wszystko, zna tajemnice ojca. — Zastanawiałem się nad tym w lochu... — Westchnął. Miał sobie za złe, że dał się zwieść słodkimi minami tej dziewczyny. — Brenda jest przebiegła. Jedno nieostrożne pytanie i zaraz nabrałaby podejrzeń. — Domyślam się, że donosiła ojcu o każdym moim kroku. — Domyślasz się?! Lepiej późno niż wcale. — Mogłabyś sobie darować szyderstwo. — Mężczyźni! — Wzruszyła ramionami. — Wystarczy wam para sarnich oczu, dwie obfitości z przodu i przestajecie myśleć. To prawda pomyślał Reyan z pokorą, lecz nic nie powiedział. Odczekał chwilę i zmienił temat. — Co jeszcze wiesz o wuju? — To zły człowiek, z całą pewnością. Nie mogę sobie jednak przypomnieć albo po prostu nie byłam świadkiem niczego takiego, co można by nazwać zdradą stanu. — Pomasowała się po skroniach zmęczenie dawało o sobie znać. — A o tej porze w ogóle nic nie pamiętam, nawet jak się nazywam. Rzeczywiście, wyglądała na śmiertelnie znużoną. Reyan też potrzebował wypoczynku, postanowił więc odłożyć rozmowę na rano. — Połóż się tu przy ogniu. Zzuła buty, ułożyła się najwygodniej, jak tylko mogła, i otuliła derką. Wiedziała, że mimo zmęczenia sen nie nadejdzie szybko, i nie myliła się. Nadszedł natomiast... Reyan. Wsunął się pod okrycie obok niej. — Co ty wyprawiasz? — oburzyła się. — Idę spać. Tutaj? — Nie ma innego miejsca i derkę też mamy tylko jedną. I nic mnie nie obchodzi, że ktoś już pod nią leży. A zresztą jestem tak zmęczony, że możesz spać spokojnie, jeśli o to ci chodzi. Przez chwilę rozważała, czy powinna tak łatwo skapitulować, ale machnęła ręką. Oboje byli ubrani od stóp do głów, oboje zmęczeni i znużeni, więc kwestia tego, czy wypada zlegać na jednym posłaniu z obcym mężczyzną, nie miała większego znaczenia. Reyan słyszał jeszcze, jak Tess zaczyna równo oddychać — znak, że zapadała w sen. Jemu też oczy zaczęły się kleić. W nocy nic im nie groziło, a ważne, żeby nabrać sil, bo od rana znów trzeba będzie stawić czoło niebezpieczeństwom. 3 Wypoczęliśmy, przemyliśmy oczy, śniadanie też już za nami, pora więc porozmawiać — oświadczył Reyan, nalewając sobie trochę wina z bukłaka. Unikał wzroku dziewczyny. Od rana nie odezwała się ani słowem, co przyprawiało go o irytację. Wydawało mu się, że gdy wypocznie, przemyśli wszystkie sprawy, zrozumie, że nie jest jej wrogiem, lecz sojusznikiem — z przypadku, konieczności, ale sojusznikiem. Tymczasem traktowała go z góry, z pogardą, jakby się brzydziła albo jeszcze gorzej. Tess — zaczął — powinnaś mi pomóc. Możesz na tym tylko zyskać. — Tak jak zyskałam, uwalniając cię z lochu — zaszydziła. Obudziła się w miarę wypoczęta, gdy jednak ogarnęła wzrokiem otoczenie, a myślą wszystko to, co stało się wczoraj, po prostu się wściekła. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nie powinna go winić, a przynajmniej nie za wszystko, ale... nie było nikogo innego, na kim mogłaby się wyładować. Itak dobrze, że nie zaczęła złorzeczyć. Zamknęła się w sobie i milczala jak grób. — Przykro mi — powiedział. — Ale nie miałem wyboru, a poza tym w zamku i tak groziło ci śmiertelne niebezpieczeństwo. Zamiast się złościć, powinnaś mi dziękować. Wiesz przecież, że łucznicy mierzyli tak we mnie, jak i w ciebie. — Wiem i wiem także, że dostarczyłeś wujowi flader wygodnego pretekstu, żeby mnie zupełnie bezkarnie zabić. Prawda, pomyślał, tyle że niecała. — Skoro tak chętnie z niego skorzystał, to znaczy, że cały czas groziło ci niebezpieczeństwo Fergus czyhał na ciebie i pewnie nieraz próbował posłać cię na tamten świat, tylko że ty niczego nie spostrzegłaś. Dziewczyna otworzyła usta, żeby odburknąć, lecz powstrzymała się. Logika wywodu Reyana była nie do podważenia, nie mówiąc już o tym, że świadczyły za nią fakty, których doświadczyła na własnej skórze. Kiwnęła tylko ze smutkiem głową. — A więc mam rację, próbował cię zabić. — Niestety. Na początku nie chciałam w to wierzyć, mówiłam sobie, że to tylko przypadki. Przecież to mój wuj, rodzina, krew z krwi, a jednak... Ze trzy razy zasadzał się na mnie. — A widzisz! Czy poza nim masz jeszcze rodzinę? — Dość rozległą. Czemu pytasz? — Skąd Fergus ma pewność, że będzie dziedziczył po tobie? Zapisywałaś mu majątek? — Nie, ale i tak by go dostał, bo majątek pochodzi od dziadka, ojca mojej mamy i Fergusa. Dziadek chciał zabezpieczyć mamę. Był pewien, że ona wcześniej czy później odejdzie od mojego ojca. Przeznaczył jej więc ziemię i pewną sumę pieniędzy, zastrzegając, że po niej dziedziczyć będę ja. Mama umarła, gdy byłam dzieckiem. Majątkiem zawiadywał dziadek... — ...a po jego śmierci Fergus? — Zgadłeś. Do przedwczoraj. — Reyan spojrzał na dziewczynę pytającym wzrokiem. — Przedwczoraj skończyłam osiemnaście lat! — Niemożliwe! — wykrzyknął z wyrazem najwyższego zdumienia. — Myślałem, że masz znacznie mniej. To ubranie... — machnął ręką — ...wyglądasz w nim jak... dziecko. Właśnie, jak to się dzieje, że panna w twoim wieku ubiera się... w coś takiego? — Spojrzenie i ton głosu zdradzały, co myśli o jej nędznym odzieniu. — Zajmowałam się stajnią, drogi panie, i miałam jeszcze parę innych, równie nieprzystojnych zajęć, a że mam wszystkiego dwie suknie, muszę je oszczędzać — odparła z prostotą, a jednocześnie żal ścisnął jej serce. To prawda, wyglądała jak nędzarka. Natychmiast jednak uniosła się durną. Nikt jej nie uprzedzał, że czeka ją podróż w towarzystwie mężczyzny i to tak wytwornego jak sir Halyard. A poza tym, gdyby miała na sobie suknię, nie zaryzykowałaby wyprawy do lochów i piękny sir Halyard nie siedziałby tu obok, w pieczarze, ale konałby przykuty do ściany. Zrozumiał, że jego niebaczne słowa sprawiły jej przykrość, lecz zainteresowało go co innego. — Dwie suknie, dlaczego tylko dwie? — Mówiłam przecież, wuj sprawował pieczę nad majątkiem. — Rozumiem, ale o ile znam się na tych sprawach, to miał pełne prawo czerpać z majątku na koszty twojego utrzymania. Czy oprócz niego ktoś jeszcze zarządza twoim majątkiem? — Owszem, dwóch prawników. Wuj musiał z nimi uzgadniać wszystkie wydatki. Dziadek Thurkettle nie do końca ufał swojemu synowi i dlatego najął prawników, żeby wszystkiego pilnowali. Sądzę jednak, że wuj nie chciał mieć z nimi do czynienia, więc nie pobierał niczego z majątku. — W głębi duszy miała jednak wątpliwości, czy rzeczywiście tak było. Znów wzrok ją zdradził i Reyan bez trudu odgadł, o czym dziewczyna myśli. Sam nie miał wątpliwości, że Fergus wyciskał z jej majątku wszystko, co tylko się dało, na nią nie przeznaczając ani pensa. Nie wypowiedział jednak tego głośno, nie chciał pogłębiać jej żalu i rozczarowania. Serce coraz głośniej podpowiadało mu, że Tess jest niewinna; była ofiarą Thurkettle”a, a nie wspólniczką. I choć rozum nakazywał ostrożność w ferowaniu wszelkich wyroków, serce trwało przy swoim. Nie sądził, by dziewczyna wiedziała coś istotnego o działaniach wuja, postanowił jednak podrążyć sprawę. Przysunął się bliżej do swojej zakładniczki. — Pamiętasz, co powiedziałem? Czy pamiętała? Doskonale pamiętała, zarówno to, co powiedział, jak to, że wyszła na kompletną idiotkę, a nade wszystko pamiętała, jak traktował ją wuj, który niby to miał się nią opiekować jak własną córką. — Oczywiście, że Fergus knuje przeciwko królowi. Tylko... skąd ta pewność? — spytała. — A z tego, że idzie ręka w rękę z Czarnymi Douglasami, i wiem na ten temat naprawdę sporo, tylko, jak powiadam, nie mam niczego czarno na białym. — I sądziłeś, że umizgując się do Brendy, coś znajdziesz? — Dałabyś już z tym spokój — uciął. — Niech ci będzie i nie ma się co złościć. — Wcale się nie złoszczę. — Oczywiście. — Puściła do niego oko. — A właściwie to dlaczego interesujesz się moim wujem? — Nie ufała mu jeszcze. — O co ci naprawdę chodzi?. Czy to przypadkiem nie jest tak, że chciałbyś zająć jego miejsce u boku Czarnych Douglasów? Dotknęła go, więcej nawet — zezłościła, lecz opanował się. Miała prawo go podejrzewać. Biorąc zaś pod uwagę to, co przeszła i czego się dowiedziała w ciągu ostatniej doby, musiała być podejrzliwa i wobec niego, i wobec wszystkich i wszystkiego. Zastanawiał się gorączkowo, co powinien i co może jej powiedzieć, na ile uchylić rąbka tajemnicy. W końcu doszedł do wniosku, że trzeba iść na całość, ujawnić całą prawdę. Jeśli bowiem pozostawi choćby cień wątpliwości, nie rozwieje wszelkich podejrzeń, to nie znajdzie w dziewczynie sojusznika, a przeciwnie — wroga. — Od miesięcy śledzę Czarnych Douglasów i twojego wuja. Działam na prośbę i z upoważnienia króla Jakuba drugiego — powiedział wprost. — A ja jestem królową Anglii — zakpiła, nie dając wiary ani jednemu słowu. Nie da się nabrać, nie jest taka głupia. Pomyślała chwilę, po czy spytała: — Możesz to udowodnić? — Nie — odparł krótko. — Gdybym nosił przy sobie dokumenty świadczące, że działam z rozkazu króla, to tak jakbym nosił wyrok śmierci. Pamiętasz tego wychudzonego człowieka? Mówiłaś, że widziałaś go w lochu? Otóż był on stajennym u Fergusa, a w rzeczywistości służył królowi. Mieliśmy wymienić wiadomości, ale niestety, twój wuj zdemaskował go, zanim zdążyłem z nim porozmawiać. — Kazał go zamordować? — Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak. Tess zerwała się z miejsca i bez słowa podeszła do wejścia do pieczary. Reyan, idąc rano po wodę, zostawił niewielką szparę na świeże powietrze. Dziewczyna wsparła się o ścianę i próbowała ogarnąć to wszystko, czego się dowiedziała. Cały jej świat w ciągu jednego dnia stanął na głowie. Groziła jej śmierć. Podstawowe pytanie brzmiało, czy może zaufać sir Reyanowi Halyardowi, czy w ogóle może komukolwiek ufać? Łzy cisnęły jej się do oczu. Bo jak tu nie płakać, pomyślała, ocierając wilgotne policzki. Ile zwykła kobieta może znieść? Nie chciała już niczego więcej słyszeć. Każde słowo Reyana pognębiało ją jeszcze bardziej. Ten człowiek całą mocą piętnował wuja, oskarżał go o największą zbrodnię. Jeśli rzeczywiście działał z rozkazu króla, wtedy sprawa była jasna i zrozumiała. A jeśli nie? Jeśli sam coś knuł? Nie mogła przecież wykluczyć, że spiskował tak jak wuj i w sobie tylko wiadomym interesie chciał się go pozbyć. Gdzie więc była prawda? Na razie Tess nie miała innego wyjścia, jak zaufać własnej intuicji, ale na niej też nie mogła polegać, a przynajmniej nie do końca, zwłaszcza gdy sprawa dotyczyła tak przystojnego mężczyzny, co każdej mógł zawrócić w głowie. Reyan wstał i podszedł do niej. Widział, że dziewczyna płacze, lecz nie miał pojęcia, jak ją pocieszyć. Jej wuj okazał się zdrajcą, mordercą i człowiekiem żądnym władzy, który nie cofa przed niczym, by pomnożyć majątek i wpływy. Taka była prawda. Prawdą było też, że obojgu jemu i jej — groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. I to, że nie miał żadnych gwarancji, iż uda im się wyjść cało. Czuł się kompletnie bezradny. Odruchowo pogłaskał Tess po kruczej głowie. — Powiedziałem prawdę, działam z rozkazu króla. Znów otarła policzki i znów bez skutku; łzy lały się strumieniem. — Trudno mi w to uwierzyć. Jeszcze nie spotkałam rycerza w służbie króla, który porywa niewinne kobiety i grozi, że podetnie im gardło. — Nie zamierzałem cię zabijać. — Tak? A co byś zrobił, gdyby oni, wuj i jego ludzie, uznali, że blefujesz? — Zginąłbym — odparł z prostotą. Obróciła się jak rażona piorunem i spojrzała uważnie w jego oczy. Nie było w nich kłamstwa. Wyglądał równie nieszczęśliwie i żałośnie, jak ona. Nie powinna dalej zwlekać, zresztą i tak nie miała wyboru. Uwierzyła mu. Uwierzyła, lecz w duchu postanowiła pilnie go obserwować. — Owszem, wiem, że wuj utrzymywał przyjazne stosunki z Czarnymi Douglasami. Posłańcy krążyli bez przerwy. — Odwróciła się do szczeliny u wejścia. — Ostatnio powiększył swój oddział zbrojnych. Płatnerze pracują bez wytchnienia. Najął ludzi do wytwarzania strzał. Zastanawiałam się nawet, czy ktoś nie szykuje na nas ataku. — A może to on szykował się na kogoś. Obiło ci się coś o uszy? — Nie i nie widziałam też żadnych wojsk, jeśli o to pytasz, co oczywiście nic nie znaczy, bo jeśli wuj rzeczywiście coś knuje, to naturalnie czyni to w ukryciu. — Łzy wreszcie przestały jej się lać po policzkach. — To racja, Douglasowie jednak poczynają sobie coraz śmielej i bezczelniej, ale jeszcze nie na tyle, żeby już ich przygwoździć. — A co wuj może na tym wszystkim zyskać? Nie jest pretendentem do tronu. — Ale Douglasowie są. Po śmierci Jakuba Pierwszego byli bardzo blisko korony i pewnie by ją dostali, gdyby nie jego syn. — Wiem, ale wiem też, jak ukarano winnych królobójstwa. Tortury i męczarnie nieprędko pójdą w zapomnienie. Wuj wydał sporo na ludzi i broń. Musi być przekonany, że mu się to opłaci. — Właśnie po pieniądzach do niego trafiłem. Naprawdę niczego nie słyszałaś? Wspomniałaś o posłańcach, że bez przerwy krążyli. Nie wiesz, z czym przybywali i jakie zabierali odpowiedzi od Fergusa? Zmarszczyła czoło, przeszukując zakamarki wątłej pamięci. Jest! Jakże mogła zapomnieć?! — Tunel! — wykrzyknęła. — Tunel, jaki tunel? — spytał Reyan z nadzieją, że może rzeczywiście przypomniała sobie coś ważnego. Wskazywało na to podniecenie malujące się na jej twarzy. — No tunel! Z lochu do stajni. Wlokłeś mnie tamtędy z nożem na szyi. — Ciągle o tym wspominasz. — Trudno zapomnieć, że szlachetny rycerz w ten właśnie sposób odwdzięczył się za uwolnienie z lochu. — Ciekawe, przemknęło jej przez myśl, ale fakt, że on tak się irytował, ilekroć ona wspomniała o gwałcie, który jej zadał, sprawiał, że zaczynała nabierać do niego zaufania. — No więc co z tym tunelem? — ponaglił Reyan. — A to, że są tam dwa spore pomieszczenia. Widziałam je na własne oczy. Jakby piwnice do składowania plonów i dziesięcin lub choćby jabłek czy wina. Nic nadzwyczajnego, w każdym zamku znajdzie się coś takiego, ale tam akurat usłyszałam kiedyś coś, co może być ważne. — Mówże wreszcie. — Było to jakieś dwa tygodnie temu, zeszłam właśnie do tunelu i usłyszałam, że wuj z kimś rozmawia... — Z kim? Z kimś od Douglasów? — Chyba tak i nie był to posłaniec, tylko ktoś ważny. Rozmawiał z wujem jak równy z równym albo wręcz wyższy stanem. Słyszałam, jak przypominał mu jakieś zdarzenie z przeszłości, jakiś sekret, o którym wuj wolałby zapomnieć. Zaraz potem spytał, czy zapasy wysyłane do Douglasów nie popsują się, bo tam nie ma takich pomieszczeń jak to, w którym rozmawiali. I pytał jeszcze, czy wytrzymają do początków maja. — Jesteś pewna? Powtórzyłabyś pod przysięgą? — Najzupełniej. Rozmawiali w najgłębszej tajemnicy, a mnie zdjął lęk, że słyszę coś, co nie jest przeznaczone dla moich uszu, i zaraz uciekłam. — Zrobiłaś mądrze, byliby cię zabili. — Uderzył zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń. — Dwa miesiące, powiadasz? To by się zgadzało z tym, co ja wiem. — A co wiesz? — Że tysięczna armia ruszy na króla! Tess zbladła; serce zaczęło jej bić mocniej. — To straszne, okropne. Nie mogę pojąć, dlaczego wuj miałby to zrobić? To hańba dla całego rodu, na wieki. — Jak się głębiej zastanowisz, to zrozumiesz. — Że co? Że marzą mu się nowe zaszczyty i nowe włości? To nie jest warte takiego ryzyka, a on nie jest ryzykantem. A może Douglasowie mają coś na niego? — Zbladła jeszcze bardziej, gdy słowa, które usłyszała w lochu przy tunelu, zabrzmiały w jej pamięci z nową siłą. — Wuj nie pierwszy raz dopuszcza się zdrady — szepnęła ledwo słyszalnym głosem. Reyan popatrzył na nią z zaciekawieniem. — Niestety. Czarni Douglasowie wiedzą, że ma na rękach krew Jakuba Pierwszego — wyjaśniła. Odjęło mu mowę. Oto czego szukał! Tygodniami chodził za Brendą w nadziei, że czegoś się dowie, miesiącami myszkował tu i tam i oto Tess objawiła mu nagle to, na co poświęcił ogrom czasu. A co jeszcze bardziej irytujące, ta dziewczyna o nic się nie starała, podczas gdy on wypruwał z siebie żyły. Ale — spojrzał na nią — niemożliwe, aby Thurkettle nie zorientował się, a przynajmniej nie zaczął podejrzewać, że siostrzenica coś widziała, coś usłyszała, że po prostu wie. Fergus nie był głupcem i musiał zdawać sobie sprawę, że dziewczyna stanowi dlań zagrożenie, bo wystarczy, że ktoś zacznie z nią rozmawiać albo wręcz przepytywać. Skoro tak, to jej wuj uczyni wszystko, aby milczała... na zawsze. Zawisła nad nią równie wielka groźba, jak nad nim. Wcześniej tak mu się wydawało, teraz był tego pewien. Byli więc skazani na siebie, a przynajmniej do czasu, kiedy Thurkettle przestanie komukolwiek zagrażać. Skoro Tess znalazła się w takiej sytuacji za Reyana sprawą, to jego obowiązkiem było uchronić ją od najgorszego. Zadanie godne Herkulesa, zwłaszcza że jego życie też wisiało na włosku. — I co o tym sądzisz? Przydadzą ci się takie wiadomości? — Ba, gdybyśmy tylko dotarli do króla... Tymczasem... — ...tymczasem wuj ma wszelkie powody, by chcieć mojej głowy. Douglasowie też — dokończyła za niego. Powiedziała to spokojnie, choć trwoga ściskała jej serce. Usiadła przy ogniu, wbiła wzrok w gorejące drwa. Jej życie nigdy nie było bezpieczne, groźby czyhały zewsząd — klany ciiągle ze sobą wojowały, zarazy dziesiątkowały ludzi — nigdy jednak nie była wystawiona na tak bezpośrednie niebezpieczeństwo i to ją przerażało. Sprostać groźbie mogła w jeden tylko sposób: mobilizując wszystkie siły. Najważniejsze to odnaleźć rodzinę. Pod skrzydłami Delgadów i Comynów wuj jej nie dosięgnie. Podniosła wzrok. Reyan kucnął przy niej. Teraz wszystko będzie zależało od tego człowieka, od jego chęci, dobrej woli i zręczności, a nie znając go, nie mogła przewidzieć czy sprosta wyzwaniu, czy starczy mu i chęci, i dobrej woli, i wiedzy, i zręczności. — Są tylko dwa wyjścia — podsumował. — Albo Fergus skończy z nami, albo my z nim. Stanowimy dla niego śmiertelne zagrożenie, tak jak on jest zagrożeniem dla nas i dla króla. — Lękasz się, że się wystraszę, że spróbuję przebłagać wuja? — Szczerze? Tak. — No to posłuchaj. Boleję, to oczywiste, że moja rodzina zapłaci za zbrodnie Thurkettle” a, bo musi zapłacić, skoro nazwisko Thurkettle zostanie okryte hańbą po wsze czasy, ale też nie zamierzam dawać głowy, aby ratować skórę Fergusa Thurkettle”a, zwłaszcza zaś, że on by mi tę głowę uciął. Nie uwierzę w ani jedno jego słowo, choćby przysięgał na wszystkie świętości, że nic mi się nie stanie, jeśli tylko postąpię wedle jego woli. To kłamca, a ja doskonale o tym wiem. — Przerwała, jakby przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym. — A co z Brendą, miłością twojego życia? Reyan chciał zaprotestować przeciwko ostatniemu zdaniu, uznał jednak, że lepiej będzie, jeśli zmilczy. Zaczął więc inaczej. — Jeśli ona jest w to wplątana... — Wplątana? — nie dała mu dokończyć Tess. — Piękna Brenda tkwi w tym po same uszy. Zawsze lubiła być w środku wszystkiego. — No to spotka ja. taki sam los jak ojca i Douglasów. — W to nie wierzę. Użyje wszystkich swoich uroków i oczaruje sędziów, tak jak oczarowała ciebie, jeśli, oczywiście, stanie kiedykolwiek przed sądem. Pewnie już teraz myśli o ucieczce z całym majątkiem. Czasami wydaje mi się, że ona jest o niebo sprytniejsza od ojca. — Dajmy sobie spokój z Brendą. Przyjdzie czas, to pogadamy i o niej. Tymczasem są ważniejsze sprawy. To nie ona ugania się za nami z łukiem i kołczanem pełnym strzał. — Niech będzie. A co planujesz zrobić z tymi, co się uganiają? — Nic, na razie zostaniemy tutaj. — W pieczarze? To przecież pułapka. — Owszem, jest takie niebezpieczeństwo, ale nie ma innego wyjścia. Muszę zostać w tej okolicy do czwartku. — Całe sześć dni? I sądzisz, że nas nie znajdą? — Mam nadzieję. W czwartek mam się z kimś spotkać niedaleko stąd i tego nie da się zmienić. — A gdybyś nie stawił się na to spotkanie? — Ów człowiek zacznie mnie szukać, a do tego nie mogę dopuścić. Mógłby bowiem wpaść w ręce Fergusa, a wtedy koniec. Przybywa tu specjalnie, żeby wziąć ode mnie wiadomości dla króla, a to szansa dla nas. — Ja widzę jeszcze inną szansę — zaczęła Tess ostrożnie, zastanawiając się, czy nie za wcześnie wtajemniczać go w plany związane z Delgadami i Comynami. Spojrzał na nią zaciekawiony. W jej oczach malowała się nadzieja, ale nie tylko — zaiskrzyło coś, czego do tej pory nie widział: przebiegłość. Zrozumiał, że dziewczyna chce go do czegoś przekonać, i postanowił nie ulec tym wielkim, błyszczącym oczom. — Znasz kogoś, kto mógłby nam pomóc? — spytał. — Rodzina mojego ojca. Delgadowie i Comynowie — odparła, widząc po jego wzroku, że nie zechce nawet wysłuchać jej propozycji. — Tess, twój wuj nie jest głupi. Pierwsza myśl, jaka przyjdzie mu do głowy, to właśnie to, że zechcesz uciec do rodziny ojca. — Też tak przypuszczam, wiem jednak, że nie podejdzie do nich zbyt blisko, zwłaszcza jeśli dojdzie do wniosku, że już do nich dotarłam i opowiedziałam o zdradzie. — Nie wątpię, że rodzina ojca byłaby gotowa stanąć do walki w twojej obronie, ale to nie jest wyjście. To sprawa króla. — Tym bardziej trzeba do nich dotrzeć. Połowa mojej rodziny to prawnicy. Niemal cała reszta służy w wojsku, chyba już ci o tym wspominałam. Otoczą nas opieką, obronią. — Moi sojusznicy zrobią to skuteczniej. — Tylko gdzie oni są? — U boku króla, w Sterling. — A moi w Edynburgu, a więc znacznie bliżej. Mają tam solidny zamek. — Owszem, Edynburg jest bliżej, tylko że po drodze będą czyhać ludzie Fergusa, a niewykluczone, że także Douglasowie ze swoim wojskiem. Mówiłem ci już, że twój wuj od razu pomyśli, iż uciekasz do Edynburga. — Będą nas także ścigać na drogach do Sterling — odparła i spojrzała na Reyana smutnym wzrokiem. — Chyba mi jednak nie ufasz. — A ty? — Wolał odpowiedzieć pytaniem na pytanie, bo aż go kusiło, żeby wziąć ją w ramiona i przyznać, że wierzy jej bez reszty, wierzy jej i wierzy w nią. — Ja? Ja ci ufam. — No dobrze, obiecuję, że zastanowię się nad twoim planem. Zadowolona? — Zadowolona. Wstał i skierował się do wyjścia. — Idę po drewno, a ty zostań tutaj. — Jakbym miała inny wybór — mruknęła do siebie. A więc obiecał się zastanowić. To więcej, niż się spodziewała. Bała się, że odrzuci jej plan bez słowa wyjaśnienia. Sześć dni! Miała sześć dni, żeby go przekonać. 4 - Muszę się wykąpać! Reyan zaklął po nosem, odłożył miecz, który właśnie starannie czyścił, i spojrzał na dziewczynę. Od rana, od kiedy się obudziła, nękała go o kąpiel i nie miał już siły. Źle sypiał, a i za dnia też nie mógł się opędzić od myśli o tym, co kryje się pod chłopięcymi łachami, o tym, co czuł każdej nocy, gdy kładli się na wspólnym posłaniu pod jedną derką. Dochodził już do kresu wytrzymałości. — Nie możesz poczekać, aż znajdziemy się w bezpieczniejszym miejscu? — Nie mogę. — Stała nad nim z rękami na biodrach. — Miałam właśnie wziąć kąpiel, gdy ty nagle wtargnąłeś w moje życie i wywróciłeś je do góry nogami. I mam dość. Mam dość siebie i w ogóle. Wiem, że w pobliżu jest źródło, bo przecież przynosisz codziennie wodę. Gdzie ono jest? — Niech cię diabli! — zaklął, rzucił miecz na ziemię i zerwał się wściekły na równe nogi. — Mam dość tego gadania. Chcesz się kapać, to będziesz się kąpać, tylko gorszej chwili nie mogłaś sobie wybrać. — Zaczynam śmierdzieć — oznajmiła błagalnie. — Nic nie czuję — odparł szczerze, a w duchu pożałował, bo gdyby dziewczyna roztaczała nieprzyjemną woń, łatwiej byłoby opanować żądze. — Może dlatego, że sam niezbyt ładnie pachniesz — palnęła, uciekając się do kłamstwa, żeby postawić na swoim. Tak naprawdę Reyan woniał świeżością, co jeszcze bardziej ją irytowało, bo świadczyło o tym, że sam zażywa kąpieli. — Weź rzeczy, to cię zaprowadzę. Tylko pamiętaj, masz się wykąpać raz-dwa. — Wzięła mydło, które miał w jukach. — A czym się wytrzesz? — zainteresował się. — Ubraniem, a potem je wypiorę. — Chcesz urządzić pranie?! — zawołał z niekłamanym oburzeniem. — Oczywiście, że tak, i nie krzycz. Mam tylko to co na sobie i muszę to wreszcie wyprać. — Ale chyba nie będziesz czekać na dworze, aż ci wyschną ubrania — zamruczał gniewnie. Pogrzebał w jukach i wyciągnął czystą koszulę. — Masz, włożysz to po kąpieli i jazda z powrotem. Mokre rzeczy wysuszysz przy ogniu. Wzięła koszulę, dość obszerną, lecz nie na tyle, żeby uczynić zadość wszystkim wymaganiom skromności. Chciała zaprotestować, ale Reyan już wyszedł z pieczary, więc machnęła ręką, uznając, że kąpiel po czterech dniach warta jest grzechu nieskromności. Okazało się, że obok pieczary jest nie tylko źródło, ale i małe jeziorko, doskonale osłonięte niemal ze wszystkich stron. Miała ochotę dać Reyanowi kuksańca za to, że przez cztery długie dni ani nie zaproponował jej kąpieli, ani nic nie powiedział. — Ty samolubie! — nie wytrzymała. — Posłuchaj, Tess... — Niczego nie chcę słuchać. Wynoś się. Wracaj do pieczary. — Tylko się pośpiesz. — Wolał nie podejmować kłótni. — Tego jeziorka tylko na pozór nie widać. Łatwo tu trafić — ostrzegł jeszcze raz i zostawił ja. samą. Tess rozejrzała się i przyznała mu rację. Jeziorko rozlewało się u podnóża skały i z dołu można tu było dotrzeć nawet na koniu. Wzruszyła ramionami, po czym zaczęła się rozbierać. Od czterech dni Reyan nic nie mówił o ludziach wuja. Widać przestali penetrować tę okolicę, co nie znaczy, że nie mogli tu wrócić. Nawet gdyby, to na kąpiel starczy czasu, a zresztą nie można bez przerwy żyć w strachu. Najpierw zajęła się ubraniem. Wyprała je starannie, rozłożyła na kamieniach, a następnie sama wskoczyła do wody. Nawet nie była taka zimna, jak się wydawało. Mydląc się i taplając na przemian, dziewczyna myślała o Reyanie. Zresztą stałe o nim myślała, ale cóż w tym dziwnego, skoro byli razem dzień i noc. Problem tylko w tym, że w jej myślach jawił się nie Reyan sojusznik, lecz Reyan mężczyzna. Wyobraźnia podsuwała jej smak pocałunków i nie tylko pocałunków. Tess przychodziły wtedy do głowy nieznane jej jeszcze sprawy, które dzieją się między mężczyzną a kobietą. Nocami, gdy nie mogła zasnąć, zastanawiała się nad wadami swego towarzysza niedoli i nie znajdowała żadnych. W ciągu dnia też nie. Choć bacznie go obserwowała, nie odkryła najmniejszej skazy. Nawet gdy się złościł, gdy ją irytował, nie widziała niczego, co pozwalałoby myśleć o nim z niechęcią. Przeciwnie, nawet w irytacji nie przestawał jej fascynować. — Musi mieć jakieś wady — szepnęła do siebie. — Tylko trzeba uważniej mu się przyjrzeć. Na przykład, jest arogancki. Prawda? Prawda. Ale nie tak jak wielu innych, a poza tym ma prawo tak się właśnie zachowywać. Niecierpliwy! Łatwo się złości. Oczywiście! Ale czy ona również nie jest niecierpliwa? Nieufny! Właśnie, tylko czy ona nie dmucha na zimne? Władczy. Czasami zachowuje się tak, jakby zjadł wszystkie rozumy. Też prawda, ale czy w sytuacji, w której się znaleźli, nie trzeba działać zdecydowanie? Zaklęła pod nosem. Miał wady, to oczywiste, ale — niestety — żadnej takiej, która byłaby nie do zniesienia, a jeśli już, to takie same jak ona, a za takie trudno go krytykować. Prawdziwy kłopot polegał zresztą nie na wadach, lecz na zaletach. Tych zaś miał co niemiara. Oczy błękitne jak niebo, wzrok pełen zrozumienia, ciało, które tak doskonale poznała przez te noce, mocne i gorące, i ten uśmiech... Miękła pod nim jak wosk. Na szczęście tego jeszcze nie zauważył. Czy naprawdę nie zauważył? — pomyślała, nurzając się cała w wodzie. Mówił przecież, że czyta w niej jak w otwartej księdze. Owszem, nie potrafiła ukryć uczuć. Więc może Reyan wiedział...? Domyślał się? Cała nadzieja, że miał równie wiele problemów ze sobą, co ona. Reyan rozsiadł się u wejścia do pieczary i patrzył w przestrzeń. Starał się nie myśleć o Tess, ale było to zadanie ponad siły. Do tej pory tylko czuł jej kobiecość pod szorstkim ubraniem, gdy zlegali pod jedną derką, a teraz nadarzała się okazja ujrzeć jej sekrety. Wystarczyło zerknąć. A może powinien to zrobić. A-nuż okaże się mniej pociągająca, niż podpowiadała wyobraźnia, a to ostudziłoby żądze, z którymi już nie dawał sobie rady. Z dnia na dzień tracił jasność spojrzenia i rozsądek. Owszem, była ładna, ale ten język jak u żmii i to ubranie. Na zdrowy rozum nie powinien na nią w ogóle zwracać uwagi. Tylko że jego rozum chyba oszalał. Ta dziewczyna była niewątpliwie dziewicą, a uwieść dziewicę to grzech, za który żaden ksiądz nie da rozgrzeszenia. Reyan pokiwał ponuro głową. Nawet wizja ogni piekielnych, która zwykle studziła jego zapały, tym razem nie pomagała. Nie było innej rady — musi usunąć ją ze swojego życia. Tylko że było to niemożliwie w ciągu najbliższych dwóch dni, a nawet dłużej, bo przecież groziło im wspólne niebezpieczeństwo. Nie mógł jej więc zostawić. Opanuj się, nakazał sobie solennie, bo będziesz gorzko żałował. Wyostrzył wzrok i rozejrzał się po okolicy. — Co, u diabła, ta dziewczyna ma w sobie? — mruknął, zdając sobie nagle sprawę, że pierwszy raz w życiu mówi głośno do siebie. Poruszała w nim uczucia, które do tej pory drzemały głęboko ukryte. Szedł wytyczoną ścieżką, służył królowi i to było całe jego życie, w którym nie było miejsca na drugą osobę. Prawda, że żądze dawały o sobie znać. Ale załatwiał to jak inni, szybko i bez konsekwencji. Ale tej dziewczyny nie tylko pożądał. Budziła w nim coś więcej i taka była prawda. Mógł zaprzeczać, złościć się i irytować, ale tak właśnie było i wydało mu się to bardzo groźne. Powinien jej unikać, ale jak, skoro los sprawił, że ugrzązł z nią i wszędzie, gdzie się obrócił, widział te wielkie brązowe oczy, co zdawały się spoglądać w głąb jego duszy, budząc niepokój i lęk, jakiego jeszcze nie zaznał. — Taki sam lęk jak pięciu konnych... — mruknął do siebie i dopiero gdy to powiedział, zdał sobie sprawę, że pięciu zbrojnych ludzi na koniach to nie zjawy, lecz rzeczywistość. Byli jeszcze daleko, lecz zmierzali prosto ku jeziorku i nie mogło być wątpliwości, że to ludzie Thurkettle”a. Zerwał się z miejsca i przeklinając się w duchu za chwile zamyślenia, popędził po dziewczynę. — Tess, wychodź. Musimy wracać do pieczary! — zawołał półgłosem, zbierając jej mokre rzeczy rozłożone na kamieniach. — Co ty wyprawiasz, zostaw to — zaprotestowała, kryjąc się w wodzie po szyję. — Ludzie Thurkettle”a zaraz tu będą. Przeraziła się, jego zaś przeraziła własna reakcja, bo niczego tak w tej chwili nie pragnął, jak zrzucić ubranie i zanurzyć się w wodzie obok niej, i to wcale nie po to, aby zażywać kąpieli. — Daj mi ubranie i odwróć się — zażądała. — Nie ma czasu, wyłaź, bo nie zdążymy. — Jestem goła. — Daj spokój ze skromnością, ci ludzie zaraz tu będą. Albo zaświecisz gołym tyłkiem, albo cię złapią. Co wolisz? — Zaświecić. —Wyskoczyła zwody, jak ją pan Bóg stworzył, chwyciła koszulę i puściła się pędem do jaskini. Reyan oniemiał z wrażenia i zanim się ocknął i ruszył za nią, zdążyła wciągnąć koszulę i zawiązać ją pod szyją. Dogonił ją dopiero u wejścia do jaskini, pchnął do środka, a sam skrył się za skałą, obserwując sytuację. Pięciu konnych dotarło właśnie do jeziorka. Reyan gromił się w duchu najgorszymi słowami, widząc, że jeden z nich zainteresował się śladami stóp. Oznaczało to, że szybko stąd nie odjadą, przeciwnie — zaczną węszyć. Wsunął się do pieczary, maskując wejście, i znów oniemiał na widok Tess odzianej w samą koszulę. Zapomniał o niebezpieczeństwie, a gdy się ocknął, przyszło mu na myśl, że dla obojga byłoby lepiej, gdyby nie miała tak wspaniale wysmukłych nóg. — Odjechali? — spytała, jakby nie zauważając, że pożera ją oczami. — Nie i szybko nie odjadą. Odkryli ślady na brzegu. — Wielkie nieba, przepraszam, to moja wina. — Moja. Zbyt późno ich zauważyłem, a przez to nie zdążyłem zatrzeć śladów. — Zaczną nas szukać? — Cały czas to robią. Thurkettle musi się już bardzo niecierpliwić. — Zostaną w pobliżu. — Tak sądzę. — I co zrobimy? — Nic. — Reyan zaczął zasypywać ognisko. — Kryjówka jest w miarę bezpieczna, więc jeśli będziemy cicho, raczej nas nie znajdą — dodał i zajął się koniem. Osiodłał go i odprowadził w głąb pieczary. — Na wszelki wypadek, gdyby trzeba było uciekać — wyjaśnił. — A nie lepiej od razu? — Zobaczą nas. Na razie wiedzą tylko, że gdzieś tu jesteśmy. Tyle wywnioskowali ze śladów. Przy odrobinie szczęścia nie znajdą jednak naszej kryjówki i po pewnym czasie uznają, że trzeba szukać dalej, i odjadą. — Na razie — powtórzyła jego słowa — nie mieliśmy zbyt dużo szczęścia. — To prawda, ale mam jeszcze inny plan. - Jaki? — Nie martw się. Usiądź i przestań wreszcie gadać. Dziewczyna westchnęła ciężko. Najbliższa przyszłość malowała się ponuro. Albo ich znajdą, albo — przy odrobinie szczęścia — za jakiś czas odjadą. Wuj nie przebierał w środkach, gdy czuł się zagrożony, a teraz, po czterech dniach bezowocnych poszukiwań, musiał być po prostu wściekły. Ludzie ze strachu będą szukać do upadłego, zwłaszcza że znaleźli ślady... Zaczęła nerwowo krążyć po jaskini. Niech ich wszyscy diabli — syknął Reyan. Cały czas trwał na posterunku przy wejściu do jaskini i właśnie wstał, aby rozprostować zdrętwiałe kości. — Jeszcze się kręcą? — spytała szeptem Tess. — Jeszcze, a co gorsza, wygląda na to, że zostaną tu na noc. — I nie odjadą, dopóki czegoś nie znajdą? — Jeden z nich zorientował się, że ślady są świeże. — Wujowi czasami trafiał się pomocnik z jaką taką głową na karku — powiedziała z sarkazmem. Niestety — skwitował Reyan ponuro. — A może powinnam do nich pójść. — Chcesz zostać męczennicą? — zgromił ją. — Wyobraź sobie, że zawsze o tym marzyłam — zaszydziła, lecz zaraz zmieniła ton. — Z nas dwojga ja mam więcej szans. Ciebie zabiją bez wahania. — A ciebie nie? Powiedzmy, że masz rację, że osłupieją na chwilę, i co wtedy? — Nie wiem, coś wymyślę. Mówiłam ci o rodzinie ojca. — Mówiłaś i co z tego? Minie wiele dni, zanim dotrze do nich jakakolwiek wiadomość, a Thurkettle nie będzie się wahał. Pozbędzie się ciebie jak nic. Tylko czeka, żeby to zrobić, a winę zwalić na mnie. — To racja, więc co robimy? — My? Nic. Ty tu zostajesz. — A ty zostaniesz męczennikiem. — To mi się wcale nie uśmiecha, ale mam plan. — Jaki? — Żeby ich zwieść, sprawić, żeby stąd odjechali. Cała trudność w tym, jak ich przekonać, że cały czas jesteś ze mną. — Powiedzmy, że to się uda, co potem? — Wracam. — Tak po prostu wracasz? A to, że ich jest pięciu, a ty jeden, to się nie liczy? Że będą strzelać z łuków też nie? — Łucznicy z nich marni. — Skoro wuj zdołał znaleźć jednego, który potrafi czytać ślady, to może znalazł i takiego, co urnie strzelać z łuku. — No cóż, trzeba zaryzykować — uciął Reyan, zwijając derkę i przystrajając ją w ubrania Tess. — A nie możemy tu zostać? To całkiem niezła forteca. — Oblegana przez pięciu zbrojnych. Pięciu na dwoje, jeśli, oczywiście, potrafisz posługiwać się mieczem, łukiem, a przynajmniej sztyletem. — A i owszem, lepiej niż niejeden z drabów Fergusa — powiedziała z durną i spojrzała ze smutkiem na swoje małe dłonie. — Problem tylko w tym, że rzadko się trafia miecz albo łuk na moją miarę. — Jeśli umiesz to dobrze, może się przydać, kiedy wszystko inne zawiedzie. Ale zostać tu to ostateczność. Zawsze mogą nas wziąć głodem albo wykurzyć ogniem, nie mówiąc już o tym, że w każdej chwili mogą posłać po posiłki. — Widzę, że już postanowiłeś. — Tak jest. Teraz jest szansa wymknąć się niespostrzeżenie. Potem wybiorę sobie moment i miejsce, żeby im się pokazać. — Wziął w ręce zwiniętą w rulon derkę przystrojoną jej kubrakiem i spodniami. — Jak ci się podoba? — To niby mam być ja? A gdzie głowa? — Wezmę jeszcze kapelusz. W mroku powinno ich to zmylić. — Oby — mruknęła nieprzekonana dziewczyna. Reyan tymczasem odłożył kukłę, znalazł kawałek patyka i zaczął coś kreślić na piasku. — Gdybym nie wrócił... — Nie mów tak, bo zacznę się denerwować. — Nie wyglądasz na niewiastę, która mdleje przy każdej okazji. — Nie należę jednak także do tych, co z uśmiechem żegnają rycerzy wyprawiających się na wojnę. Rozumiem, że nie mamy wyboru, że to jedyne wyjście, ale jakaś szansa jest i nie odbieraj mi nadziei. — Westchnęła. — Nie odbieram, lecz na wszelki wypadek powinnaś wiedzieć, jak trafić do mojego przyjaciela Simona, który zjawi się w okolicy za dwa dni. A teraz popatrz i zapamiętaj, co masz powiedzieć, żeby poznał, że jesteś jedną z nas. Simon odprowadzi cię do rodziny. — Poczekał, aż Tess dokładnie obejrzy to, co narysował. — Masz sztylet? — Mam, a ty? — odparła pośpiesznie, starając się ukryć lęk. — Mam sztylet, miecz i łuk, ale broń to ostateczność. Będę ich zwodził z daleka i... — pogłaskał ją po wilgotnych włosach — ...wrócę, Tess, wrócę na pewno. Nie wierzyła. Bała się jak nigdy w życiu. Bała się, że więcej go nie zobaczy, i może dlatego, a może z całkiem innych powodów objęła go i pocałowała. Nie spodziewała się, że odda pocałunek, lecz tak właśnie zrobił. Otoczył ją ramieniem i pocałował... wcale nie na pożegnanie. — Powodzenia — szepnęła, gdy wreszcie oderwali się od siebie. Reyan patrzył na nią zmieszany. Jeszcze przed chwilą nie myślał o niczym innym, jak tylko o tym, żeby się wymknąć niespostrzeżenie i naprowadzić ludzi Thurkettle” a na fałszywy trop. Teraz co innego przepełniało jego myśli i serce — żeby zostać, żeby sycić oczy i kryć pocałunkami całe jej ciało. Czuł na wargach jej smak, słodki i niebezpieczny. Zaklął w duchu, podniósł kukłę i poszedł po konia. Tess milczała, siedząc nieruchomo tam, gdzie ją zostawił. — Reyanie — szepnęła, gdy miał już wychodzić — to pewnie nieważne, ale chcę, żebyś wiedział: jeśli coś ci się stanie, jeśli nie wrócisz, zapłacą mi za to, zapłacą srogo. — To bardzo ważne — szepnął i znikł w mroku. Tess nie ruszyła się z miejsca, wzięła tylko sztylet i położyła na kolanach. Przez dłuższą chwilę otaczała ją głęboka cisza, a potem rozległ się tętent koni. Przymknęła oczy i zaczęła się modlić. Zapowiadała się długa noc. 5 - Tess? — Reyanie, ty wariacie — syknęła, wypuszczając sztylet z zaciśniętej dłoni. — Niewiele brakowało, a rzuciłabym tym w ciebie. — Przynajmniej byłaś czujna — mruknął, wślizgując się do pieczary. Odsunął kamień i wprowadził wierzchowca. Spocone zwierzę ciężko dyszało po długiej drodze. Dziewczyna patrzyła na Reyana w milczeniu, gdy rozpalał ogień; jej serce nie chciało się uspokoić. Nie miała siły ruszyć się z miejsca w głębi pieczary, w którym siedziała od wielu godzin. — Udało się — rzekł po prostu. — To dobrze — odparła, jakby nie słysząc. Patrzyła na niego, zastanawiając się, jak to się dzieje, że raptem ktoś tak ogromnie zaczyna się podobać. „Czujna” powiedział. Czuła się po prostu obolała. Tyle godzin napięcia, tyle godzin czekania, tyle godzin bez ruchu. Było dobrze po zmierzchu, kiedy, wiedziona nie wiadomo czym, zaszyła się w głębi jaskini i tak trwała, a teraz lękała się wstać. Bała się, że jeśli się ruszy, zrobi coś szalonego. Bo tak strasznie chciała się do niego przytulić, poczuć jego ciało, usłyszeć bicie serca, upewnić się, przekonać, że jest, że wrócił, cały i zdrowy, i że to nie sen. lecz bała się... bała siebie. Siedziała więc bez ruchu. — Naprawdę nie rozumiem, jak coś takiego mogło ich oszukać. — Reyan zaśmiał się, rozbierając kukłę. — Twoje ubranie wyschło. — To dobrze. — Chciałbym się umyć. Jest woda? — Jest — odparła, ale nie ruszyła się z miejsca. Reyan zmilczał, sam nalał sobie wody do drewnianej misy. Zzuł buty i rozebrał się do pasa. Starał się zrozumieć dziwne zachowanie dziewczyny. Tłumaczył sobie, że niełatwo jej było czekać samej w ciemności. — Tu nie będą nas już szukać — powiedział, chcąc dodać jej ducha. — Odwiodłem ich daleko i zostawiłem tyle śladów, że prędko się nie połapią. — To dobrze. — Tess? Czy coś się stało? — Nie, nic się nie stało. — Łżesz. Chodź tutaj do światła — wyciągnął ręce — bo tam, w kącie, w ogóle cię nie widzę. Przez chwilę tylko patrzała na wyciągnięte ku niej ręce i nagą pierś Reyana i nagle zerwała się miejsca, jak ptak wracający do gniazda z podniebnej wędrówki, jednym susem przemierzyła całą długość pieczary i rzuciła mu się na szyję. Przylgnęła do niego całą sobą z taką silą, że aż się zachwiał, stracił równowagę i siadł na legowisku, przyciągając ją do siebie. Nie protestowała; przeciwnie, wtuliła się w niego jeszcze mocniej, moszcząc się na jego kolanach. — Boże, jak ja na ciebie czekałam — szeptała. — Już myślałam, że nie wrócisz, że cię zabili i rzucili wilkom na pożarcie. — Wilkom na pożarcie? — Zaśmiał się nerwowo, czując jej rozpalone ciało i odkrywając, że poza skąpą koszulą Tess nie ma niczego na sobie. — W życiu się tak nie bałam. — Nie było wyjścia, musiałem cię tu zostawić. — Wbrew temu, co sobie w duchu surowo przykazywał, jego ręce zbłądziły ku jej nogom. Czuł gładką jak jedwab skórę, a równie nieposłuszna jak ręce pamięć przywiodła smak jej pocałunku. Tego się nie bałam, no, może trochę. Lękałam się o ciebie, bo to ciebie ścigali. — Przemknęło jej przez myśl, że powinna odsunąć jego rękę, bo przecież tak nie wypada, ale zamiast dłoni odsunęła od siebie myśl o tym, co wypada, a co nie. — Jak widzisz, wróciłem cały i zdrowy — powiedział chrapliwie. Głos wiązł mu w gardle, jakby słowa przeszkadzały w tym, czego teraz pragnął najbardziej. Chciał jej dotykać, gładzić, odnajdywać palcami wszystkie tajniki ciała. Tuliła się do niego, a on czuł pod koszulą małe jędrne piersi. Jeśli zaraz, natychmiast nie odsunie jej od siebie, nie uczyni tego nigdy, bo zapomni o tych wszystkich ważnych powodach, dla których w ogóle nie powinien jej dotykać. — Cały i zdrowy? Nie ranili cię? -Nie. Gdy otwierała usta, czuł na szyi jej oddech i znów aż do bólu zapragnął jej ust. Jęknął, gdy wtulając się w niego jeszcze mocniej, podrażniła udami jego nabrzmiałą męskość. Sprawy coraz śpieszniej wymykały się spod wszelkiej kontroli. Jeszcze chwila i nie będzie już odwrotu od zatracenia. — Posłuchaj — odezwał się niepewnie. — Usiądziemy przy ogniu, a ja zrobię coś do jedzenia. — Przecież siedzimy przy ogniu. Czy był to jej gorący oddech na szyi, czy może jeszcze coś innego, tego ani on, ani nikt nigdy nie rozstrzygnie, ale myśli i zmysły, które całą siłą woli starał się jeszcze trzymać na wodzy, zerwały się jak do lotu. Mrucząc, a może tylko myśląc: „Nie rób tego”, sięgnął ku rozpuszczonym włosom dziewczyny. Chyba jednak mruknął, bo Tess, odchylając się pod pieszczotą do tyłu, spojrzała na niego ciekawie. — Czego nie chcesz robić? Odwzajemnił spojrzenie z taką mocą, że poczuła jeszcze żywsze tętno krwi. Bezwiednie pogładziła go po nagiej piersi, czując pod palcami, jak jego serce przyspiesza i bije coraz gwałtowniej. Pragnął jej, pragnął całym sobą, do utraty tchu, do zatracenia. — Całować — szepnął, wpatrując w jej wargi. — Nie powinienem cię całować. Przy całej swojej naiwności i niewinności Tess zdawała sobie sprawę, że nie chodzi tylko o pocałunek, że na tym wcale się nie skończy, i miała świadomość, że to, o czym teraz myśli, jest grzechem, że postępuje nierozważnie, wkracza na niebezpieczną drogę i że czyni to na własne życzenie. Co więcej, chce tego i pragnie. Dotknęła językiem jego warg i usłyszała, jak Reyan bierze głęboki oddech. Zrozumiała, że pragnie jej równie mocno, jak ona jego, i podjęła ostateczną decyzję. Instynktownie czuła, że nawet jeśli są to tylko żądze, rozpalona namiętność, to taka chwila może się już nie powtórzyć. Więc musiała ją zatrzymać. Zrobić to tu i teraz, nie myśleć, co będzie dalej, później, kiedyś. Musiała — jak mawiał ojciec — słuchać głosu serca. Objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. — To może ja pocałuję ciebie? — To niezbyt mądry plan — powiedział, nie przestając muskać wargami jej ust. — Ale kuszący. — Zbyt kuszący, Tess, i niech to diabli! — Jęknął z cicha, dotykając językiem jej warg. Odpowiedziała tym samym. — Wchodzimy na niebezpieczną drogę — ostrzegł jeszcze. — Pragnę nie tylko pocałunku. Miała tego pełną świadomość. Siedziała na jego kolanach i czuła jego wzbierającą żądzę. — Igrasz z ogniem, dziewczyno. — Wiem, czuję płomień. — Nie nadaję się do małżeństwa, Tess. — Nie prosiłam cię o rękę. Zaśmiał się. — A zdajesz sobie sprawę, do czego to prowadzi? Nie żartowałem, mówiąc, że pragnę nie tylko pocałunku. — Nie tylko, a czego jeszcze? — Nie przestawała się o niego ocierać. Czuła potęgujący się żar ich ciał. — Wszystkiego. — Chwycił ją oburącz za biodra, aby przytrzymać w miejscu, uniemożliwić ruch, którego nie był już w stanie wytrzymać. Spłoniła się, a jej ciemnobrązowe oczy zrobiły się jeszcze mroczniejsze. Serce biło jej coraz mocniej, usta łapczywie nabierały powietrza, a Reyan wiedział, co to znaczy. Jako bardziej doświadczony powinien oczywiście okazać choćby trochę opanowania, lecz nie stać go już było nawet na odrobinę. — Tess, chcę cię dotykać, poznać każdy kawałek twojego ciała — szeptał. — Chcę pogrążyć się w tobie i pragnę tego jak niczego na świecie. Byłaś już kiedyś z mężczyzną? — Nigdy. — No to posłuchaj, dziewczyno. Jeśli zaraz, natychmiast, nie odsuniesz się ode mnie i nie uciekniesz w najdalszy kąt, to o świcie nie powiesz już „nigdy” Spojrzała na niego, dysząc z podniecenia. Przez chwilę jeszcze się wahała. Powiedział, że nie nadaje się do małżeństwa, i to, co się może stać, nie zmieni tego nawet na jotę. Ofiarowywała mu i ciało, i serce, on tylko żądze. Nie było to najlepsze rozwiązanie, ale tu i teraz jedyne. Jeśli się zawaha, przegra i to. Musnęła wargami jego usta. — Jak na człowieka, który ponoć bardzo pragnie, działasz dziwnie powoli. — Piekło i szatani! — Wplótł palce we włosy dziewczyny zamknął jej i swoje usta długim pocałunkiem. Tess jęknęła z rozkoszy, rozchyliła wargi, poszukała językiem jego języka. Całował ją łapczywie, jak zgłodniały, a ona ochoczo postępowała w ślad za nim. Gdy ułożył ją na posłaniu, nie protestowała. Patrzyła, jak pozbywa się resztek odzienia. Pierwszy raz w życiu dane jej było oglądać nagiego mężczyznę. Podobał jej się. Choć blondyn, skórę miał smagłą. Od pępka w dół wiodła smużka jasnych włosów, im niżej tym gęściejsza. Kiedy położył się na niej, zarzuciła mu ręce na szyję. Gdy uniósł się na łokciu, aby zsunąć z niej koszulę, zmartwiała. Nie była Brendą, nie miała się czym pochwalić. Peszył ją jego wzrok; im dłużej patrzył, tym bardziej lękała się, że jej nader skromna nagość ostudzi jego żądze. Ale gdy spojrzała mu w oczy, wyczytała w nich coś zupełnie innego. Podobała mu się i to napełniło ją durną i jeszcze bardziej rozpaliło. Zapomniała o zażenowaniu. — Jesteś piękniejsza, niż sobie wyobrażałem. — A wyobrażałeś sobie mnie nagą? — Zadrżała, gdy poczuła całą jego męskość. — Bez przerwy, od tej pierwszej nocy, gdy wtuliłaś się we mnie — szepnął, muskając ją wargami po policzkach. Nie zdążyła nawet zastanowić się nad odpowiedzią, a gdyby nawet wiedziała, co powiedzieć, i tak nie dałaby rady, bo znów zaczął ją całować. Zamknął obje jej piersi w swoich wielkich dłoniach, delikatnie pieszcząc sutki opuszkami palców. Poczuła rozkoszny ból i przymknęła powieki, bo świat zawirował jej przed oczami. — Tess — szepnął, pochylając się nad jej piersiami. — Boże, jaka ty jesteś słodka. Krzyknęła, gdy wolno, z rozmysłem przywarł ustami do nabrzmiałego sutka. Zanurzyła obie dłonie w jego włosach, przyciągnęła go do siebie i drżąc od rozkoszy, całą sobą poddała się pieszczocie. A gdy jął błądzić palcami śród jedwabiu skrywającego najtajniejsze miejsce dziewczyny, a zaraz potem muskać opuszkami palców sekret jej kobiecości, szeptała tylko jego imię, jakby prosząc o jeszcze śmielsze pieszczoty. Wtedy oderwał się od niej i wsparł się na łokciach. Nie musiał nic mówić, bo, wiedziona odwiecznym instynktem, sama oplotła go nogami wokół bioder. Wolno nabrała powietrza, gdy ich ciała złączyły się w jedno, i wolno je wypuściła, kiedy cofnął się nieco, by znów wniknąć w jej dziewiczą czeluść. Czuła, że traci przytomność; jego delikatne ruchy przyprawiały ją o szaleństwo, gdy nagle wtargnął w nią z całą mocą, sprawiając ból. Jęknęła i znieruchomiała. Czuła na sobie jego wzrok. Uchyliła powieki. — Boli? — spytał z troską. — Nie, tylko trochę — odparła szeptem, jakby dzieląc jego obawę, że każde głośniejsze słowo może zrujnować wszystko, zniszczyć czar chwili, przywrócić ich do rzeczywistości. — Takie jakby ukłucie. Zamknął jej usta pocałunkiem. Kiedy znów wprawił ciało w rozkołysany ruch, przylgnęła do niego, poddając się temu rytmowi. Wsunął rękę pod jej biodra, by jeszcze mocniej przygarnąć ją do siebie. Po chwili jego ruchy stały się bardziej zdecydowane, a pocałunki gorętsze. Tess poczuła, •że jej ciało zaczyna żyć własnym życiem, straciła poczucie czasu i miejsca, dala się ponieść w otchłań nieznanej sobie rozkoszy. Jak z oddali usłyszała tylko swój głos; wołała go, aby dał się ponieść razem z nią. Poczuła, jak Reyan wnika w nią z niebywała mocą, usłyszała swoje imię, a potem jego ciało stężało nagle i targnęło w dygocie. Fala rozkoszy ogarnęła zespolone ciała. Dziewczynę opuściły siły; wyczerpana jak nigdy spoczęła w jego ramionach, jakby niesiona w świat, w którym nie ma początku i końca, granic i czasu. Gdy odzyskała świadomość, ujrzała przed oczami rodziców i odkryła nagle tajemnicę sekretnych spojrzeń i uśmiechów, które tak często widywała w domu, a których treści nie potrafiła nigdy zgłębić. Zaraz potem, muskając palcami szerokie plecy Reyana, pomyślała o utraconym dziewictwie — bez żalu, wyrzutów i bez uczucia przykrości i zawodu. Jeśli nawet czarowna chwila z Reyanem miałaby się nigdy nie potworzyć, to i tak warta była tej ceny, jaką przyszło jej zapłacić za rozkosze zatracenia. Zaraz potem Tess przemknęła przez głowę myśl tak trzeźwa, że aż cyniczna, że utracone dziewictwo nie zamyka jej żadnej drogi. Z majątkiem, jaki przypadł jej w udziale, bez trudu znajdzie męża, jeśli kiedyś zechce wyjść za mąż. Zaprotestowała westchnieniem, gdy wyszedł z jej wnętrza. Przyglądała mu się leniwie spod na wpół przymkniętych powiek, kiedy szedł się myć. Wziął potem ręcznik, zmoczył w wodzie, wrócił i zajął się nią. Zarumieniła się, wstydząc się tak intymnej czynności, i zamknęła oczy. Gdy po chwili wrócił na posłanie, wtuliła się w niego jak przedtem. Poczuła jednak, że coś go nurtuje. — Tess — pocałował ją w czoło — nie powinienem był... Nie pozwoliła mu dokończyć; przycisnęła palec do jego ust, nakazując milczenie. — Nie mów tak. Wziął ją za rękę i ucałował. — Chyba nie rozumiesz. Nie jestem rozpustnikiem, ale też nie jestem niewinny. Nie powinienem był do tego dopuścić. — Proszę cię, Reyanie. Tylko nie mów, że żałujesz. Nawet gdyby to była prawda, to nie chcę tego słyszeć. — Nie żałuję. — To dobrze. — Zaczęła całować jego pierś. — Ale nie powinienem był. Rzuciła przekleństwo, chwyciła derkę, okryła się szczelnie i usiadła. Nie chciała, aby tak mówił, nie chciała o tym rozmawiać, a przynajmniej nie teraz i nie w ten sposób. Lękała się słów, które mogłyby być przykre. Dawał jej do zrozumienia, że nie potrafi sama dokonywać wyborów, że to, co się stało, stało się wyłącznie za jego sprawą, a to nieprawda. Reyan spoglądał na nią spod oka. Nigdy w życiu nie zlegał z dziewicą, ale to i owo słyszał. Na przykład, że dziewica, nawet chętna i ochocza, potrafi w jednej chwili zmienić nastrój, a po wszystkim mieć pretensje do mężczyzny. Zastanawiał się, czy Tess nie zachowuje się właśnie tak, jak mu opowiadano. — Powinienem był — zaczął jeszcze raz — trzymać się od ciebie z daleka. — Uśmiechnął się nieznacznie z nadzieją, że taka deklaracja załatwi sprawę. — Tak postanawiałem, ale gdy mnie pocałowałaś, przestałem panować nad sobą. — Szkoda, że przy okazji nie pozbyłeś się arogancji. — Słucham? — Zagubił się, nie rozumiał jej zachowania. — Dobrze słyszysz: — arogancji! Uważasz, że musisz mnie prowadzić za rękę i że bez ciebie nie potrafię zdecydować, czego chcę, a czego nie. To jest właśnie arogancja, pyszałku. Oniemiał, a jej na widok jego zdumionej miny zrobiło się przykro, że przez swój niewyparzony język popsuła cały nastrój. — To dlatego bez przerwy na mnie krzyczysz? — zaczął wreszcie pojmować. Wstał z miejsca. — A więc masz mnie za pyszałka? — Przepraszam, jeśli cię to razi, ale żadne inne określenie nie przyszło mi do głowy. A w ogóle to zapamiętaj sobie raz na zawsze, że mam swój rozum i sama potrafię zdecydować, czy chcę się komuś oddać, czy nie. A to, że do tej pory nigdy tego nie robiłam, nie ma najmniejszego znaczenia. Usiadł za nią, objął ją i przytulił, niezrażony tym, że dziewczyna siedzi sztywno, nie odwzajemniając uścisku. Uśmiechnął się do siebie, wodząc nosem po jej gęstych włosach. Miała rację, miała całkowitą rację — sama podjęła decyzję; wiedziała, co zyska, a co straci. Mimo to miał poczucie winy. — To prawda, rozumu masz aż nadto. — Pocałował ją w ramię. — Tylko że ja nadal czuję się winny, bo dostałem wszystko, nie obiecując niczego. — O nic nie prosiłam, a uprzedzając twoje pytanie, od razu powiem, że usłyszałam i przyjęłam do wiadomości, że nie nadajesz się do małżeństwa. — Rozluźniła się nieco; nie siedziała już tak sztywno, znów poczuła smak pocałunków i pieszczoty. — Ty też o nic mnie nie prosiłeś i niczego nie oczekiwałeś, prawda? — Prawda, tylko że to, co się stało, może ci kiedyś sprawić kłopot, gdy zechcesz wyjść za mąż. — Mówiąc to, poczuł w sercu ukłucie. Zabolała go myśl, że Tess może należeć do innego, ale śpiesznie odsunął ją od siebie. — Reyanie, może zabrzmi to cynicznie, ale nie sądzę, abym miała kłopoty, gdy już zdecyduję się wyjść za mąż. Mój majątek z nawiązką wyrówna ów niewielki brak, o którym myślisz. Popatrzył na nią zdumiony takim postawieniem sprawy. Wyglądała tak słodko, tak niewinnie, lecz nie była naiwna. Gdy i kiedy uzna, że powinna wyjść za mąż, zwyczajnie i po prostu kupi sobie męża. Nic w tym niezwykłego, tak się po prostu dzieje, tylko że nikt nie mówi o tym tak otwarcie, tak przerażająco szczerze jak ona. W głębi ducha jednak bardzo jej współczuł; uważał że zasługuje na znacznie lepszy los. Chcąc pozbyć się ponurych myśli, znów skupił się na jej ciele. Powoli przesunął dłonie z ramion na piersi. Opuszkami palców zaczął gładzić sutki, rad, że pod dotknięciem znów budziły się do życia. — O nic nie prosiłaś i niczego nie oczekiwałaś, ani małżeństwa, ani miłości, więc czemu? Czemu mi się oddałaś? — spytał, przenosząc wzrok z jej piersi na twarz. Oczy miała zamknięte, ale rumieniec na policzkach zdradzał jej podniecenie. Cisnęły jej się na usta słowa pełne miłości, lecz zmilczała. Czuła, wiedziała, że tu i teraz potrzebne są inne -słowa — namiętne, spragnione, pożądliwe. Takich Reyan oczekiwał, takich chciał słuchać, takie do niego trafią. Może kiedyś, jeśli los tak zrządzi, znajdzie się czas i miejsce, aby otworzyć przed nim serce. Nie teraz jednak. Teraz nic by nie zyskała, a kto wie, czy nie straciłaby go bezpowrotnie mówiąc o miłości i przywiązaniu. — Bo cię pragnęłam — odparła cicho. — I to wszystko? — W jego głosie zabrzmiały nuty zawodu i rozczarowania. Odrzucał miłość, wykluczał małżeństwo, a jednocześnie pragnął z jej strony czegoś więcej niż gry zmysłów. Targały nim uczucia, jakich nie doznawał do tej pory, głębsze i bardziej złożone niż zwykła żądza. Żadnej kobiety nie pragnął tak jak jej i przy żadnej nie zaznał tak płomiennej, wszechogarniającej rozkoszy. Chciał, by jej pragnienie było równie silne, by pożądała go równie mocno, jak on jej. — Nie, nie wszystko, ale trudno to wytłumaczyć. — Przeszedł ją dreszcz, gdy jego ręka przesunęła się z piersi niżej, na brzuch. — Widzisz, to było takie nie do wytrzymania jak głód. — Przesunął rękę jeszcze niżej, a ona niemal straciła wątek. Z trudem dobierała słowa. — Owszem, durzyłam się kiedyś, a może nawet byłam zakochana, a przynajmniej tak mi się wydawało, nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, aby się posunąć o krok dalej. Z tobą było inaczej. Zapragnęłam cię jak nigdy nikogo. Nie wiem, jak to się stało, ale wiedziałam, że tak cudownej chwili mogę już nigdy nie przeżyć. — Było rzeczywiście cudownie — szepnął, muskając wargami jej ucho. — Naprawdę? A mnie się wydawało, że mężczyznom jest wszystko jedno, z kim to robią. — Też tak myślałem. — Obrócił ją twarzą do siebie. — Ale teraz już wiem, że to nieprawda. Nigdy nikogo tak nie pragnąłem jak ciebie. Pocałował ją delikatnie i położył na posłaniu, a Tess powtarzała w myśli słowa, które wypowiedziała. To rzeczywiście było jak głód i zwiędłaby, gdyby jej nie nasycił. — Głód — powtórzyła głośno, pieszcząc palcami jego powieki, brwi i policzki — głód tak straszny, tak okropny, tak nie do wytrzymania jak cierpienie. Potem wyszedłeś. Byłeś sam jeden, a ich pięciu. Długo nie wracałeś i już myślałam, że nie żyjesz, a ja nigdy nie nasycę swego głodu. Gdy wróciłeś, przyszło mi do głowy, że to dar, cud, który zdarza się tylko raz. — I przyjęłaś go. — Ujął jej dłoń i pocałował. — Przyjęłam? Mało powiedziane. Chwyciłam łapczywie. Ty chyba nie masz pojęcia, co to znaczy głód. Wiedziałam, że popełniam grzech, ale to nie miało znaczenia, a zresztą i tak już zgrzeszyłam myślą. — Myślałaś o tym? — Cały czas. — A więc nie tylko ja. — Też o tym myślałeś? — Bez przerwy, od tej nocy, kiedy po raz pierwszy się do mnie przytuliłaś. — Muskał ją ustami po policzkach, czole, oczach i wargach. — O niczym innym nie mogłem myśleć, tylko o tym. Nic mnie nie obchodziło, nawet to, że grozi nam niebezpieczeństwo. Dłużyła mi się każda chwila, noce ciągnęły się bez końca. To było straszne, jak piekło. - — Jak tortury? — upewniła się, gdy dotknął ustami jej piersi. — Jak najgorsze męczarnie, noc w noc. — Dobrze ci tak. — Zaśmiała się. — Ja też się męczyłam przez ciebie. — Pogłaskała go po plecach. — I też każda noc ciągnęła się jak wieczność. — Coś mi się wydaje, że te noce, które nam jeszcze zostały, będą za krótkie. Tess nie odpowiedziała. Przylgnęła wargami do jego ust, modląc się w duchu, by jednak noce okazały się na tyle długie, żeby miała czas zdobyć również jego serce. 6 Jesteś pewien, że to jest to miejsce? — Doszli właśnie do niewielkiej polany. Tess rozsiadła się na murawie i leniwie skubała źdźbła trawy. Reyan usiadł obok niej, objął ją ramieniem i ucałował w policzek. — Tak, tak się umawialiśmy. Tam między tymi dwoma drzewami widać wzgórze, to jest nasz znak. — Takich drzew i takich wzgórz jest pełno w całej Szkocji, ale oczywiście sir Reyan nie może się mylić — zakpiła. Zaśmiał się tylko, przyciągnął ją do siebie i znów ucałował. — Skąd w takich słodkich ustach taki ostry język? Zdając sobie sprawę, do czego Reyan zmierza, wywinęła mu się z ramion. — Jeśli dobrze pamiętam, to twój przyjaciel powinien już tu czekać. — Owszem, powinien. Rozepnij to — zajął się guzikami w jej kubraku —jest bardzo gorąco. — Mrugnął porozumiewawczo. — Ty łotrze — rzuciła, odsuwając jego rękę. — Wcale nie jest gorąco, a poza tym nie chciałabym, aby twój przyjaciel zobaczył, jak tarzamy się na mchu. — Stary Simon wcale się nie zdziwi. — No może trochę — rozległo się za ich plecami. Tess aż krzyknęła ze strachu. Reyan zrzucił j ą bezceremonialnie z kolan, jednym ruchem sięgnął po miecz i obrócił się w stronę przybysza. A gdy zawołał radośnie, dziewczyna zdała sobie sprawę, że nieprędko sobie o niej przypomni, bo zerwał się z miejsca, zostawiając ją na mchu, i jął się witać. Uściskom i poklepywaniom po plecach nie było końca. Tess tymczasem wstała, ogarnęła się i popatrzyła ciekawie na przybysza, tłumiąc urażoną ambicję. Simon, bo to właśnie on zaszedł ich z tyłu, był równie mocno zbudowany, jak Reyan, lecz znacznie niższy. Lubił chyba piękne rzeczy, bo strój miał bogaty. Wyglądali na rówieśników, ale podczas gdy Reyan był blondynem, jego przyjaciel był ciemny jak noc. I właśnie z powodu mocno smagłej cery przemknęło jej przez myśl, że jest być może jakimś dalekim krewnym jej rodziny. — Czas już, Reyanie, żebyś mnie przedstawił swojej pięknej towarzyszce odezwał się wreszcie Simon. Dopiero z bliska, gdy obaj do niej podeszli, Tess zobaczyła, że ma wspaniałe zielone oczy, miły uśmiech i ostre, jakby rzeźbione rysy. — Hrabianka Delgado to pani? — spytał, składając dworski ukłon i biorąc jej dłoń do ucałowania. — Niech mi wolno będzie powiedzieć, że mój przyjaciel nigdy nie uprowadził piękniejszej branki. — Miło to usłyszeć — odpowiedziała z wdziękiem, uśmiechając się nie bez satysfakcji, gdy Reyan nader energicznie wyrwał jej dłoń z ręki przyjaciela. — Widzę, że wieść o porwaniu musiała się już rozejść? — zauważył, nie wypuszczając jej ręki. — Obawiam się, że tak. — Simon nagle spoważniał i zmienił temat. — Robi się późno. Rozłóżmy się gdzieś na noc, zjedzmy coś, a potem pogadamy o planach. Podczas gdy mężczyźni zajęli się urządzaniem obozowiska, dziewczyna usiadła z boku, przyglądając się krzątaninie. Ponury nastrój Simona udzielił się Reyanowi, co natychmiast spostrzegła. Sama też zaczęła odczuwać niepokój. Próbowała się pocieszać, że Simon martwi się tylko wieściami o zdradzie i groźbie rebelii, ale w głębi duszy czuła, że chodzi nie tylko o to. Posiłek zjedli w milczeniu, co odczytała jako jeszcze jeden zły znak. Miała wrażenie, że Simon wręcz lęka się ujawnić, co go nurtuje, a Reyan boi się zapytać. Złe wisiało w powietrzu; a pełna napięcia cisza kładła się na wszystkim ciężarem nie do uniesienia. — Skoro od razu domyśliłeś się, kim ona jest — przerwał wreszcie milczenie Reyan, wzrokiem wskazując na Tess — to znaczy, że Fergus Thurkettle opowiada na prawo i lewo o rzekomym porwaniu? — Nie tylko. — Simon westchnął, upijając spory łyk wina z bukłaka. — Głosi wszem i wobec, że uprowadziłeś dziewczynę, żeby ją zgwałcić, a potem zabić. — A wyjaśnia, dlaczego miałbym to zrobić? — spytał Reyan, zgrzytając z wściekłości zębami. — Z zemsty. Mścisz się za to, że jego córka odrzuciła twoje zaloty. I ludzie w to wierzą? Dlaczego? — Ano wierzą. Brenda jest ponoć bardzo urodziwa. — Znam urodziwsze. — Reyan zaklął i pociągnął łyk wina. Tess uznała, że nie pora teraz pytać, któż to przewyższa Brendę urodą. Mruknęła tylko, że być może nie wszyscy, którzy widzieli Brendę, mieli tyle szczęścia, aby spotkać jeszcze nadobniejsze panny. — A w ogóle — ciągnęła — nie rozumiem, czym się tak martwicie. Przecież w każdej chwili mogę rozwiać wszelkie oskarżenia o porwanie choć — uśmiechnęła się z odrobiną złośliwości — nóż na gardle trudno nazwać uprzejmym zaproszeniem do wspólnej podróży. — Będziesz mi to wypominać aż do śmierci? — Może nie tak długo, ale od czasu do czasu warto o tym przypomnieć. — Groził ci nożem? — spytał Simon z niedowierzaniem rozbawieniem zarazem. — Ja opowiem, jak było naprawdę — pośpieszył Reyan, widząc, że dziewczyna już otwiera usta. — ...i gdybym tego nie zrobił — rzekł, kończąc relację o ucieczce z rąk Thurkettle”a — nie byłoby mnie wśród żywych. — Naprawdę nie musisz się irytować. Oskarżenie o porwanie możemy zbić jak nic — powtórzyła Tess. swoje. — Tylko że najpierw trzeba dotrzeć do króla. — Przecież taki mamy plan. Simon jedzie z nami? — Nie. Bezpieczniej będzie osobno, zwłaszcza że nas ścigają, a jego nie. — Napiszę do króla list, a Simon zawiezie — zaproponowała dziewczyna. — Umiesz pisać? — Oczywiście — odparła tonem urażonej durny. — To dobry pomysł — ocenił Simon. — Tylko że ja nie mam ani pióra, ani inkaustu, ani nawet kawałka papieru, a wy? — Niestety, też nie. — Reyan zasępił się. — Ale wystarczy, jak opowiesz królowi własnymi słowami. Simon pokręcił głową. — Obawiam się, że nie. Nie opowiedziałem ci jeszcze najgorszego, a zanim zacznę, chcę zaznaczyć, że nie wszyscy w to wierzą. Wiele osób występuje w twojej obronie. Cała twoja rodzina odrzuca wszystkie pomówienia. — Mówże wreszcie, o co chodzi. O zabójstwo sir Leitha MacNeilla! — Ja miałbym go zabić? Przecież to człowiek króla. Pomagał mi, działaliśmy razem. — Tylko że on cię zdemaskował jako agenta Douglasów... tak właśnie mówią. — Okrzyknęli mnie zdrajcą? — A przynajmniej próbują. Tak szeptano, gdy wyjeżdżałem, czyli dwa tygodnie temu. Trzeba zakładać, że dziś mówi się o tym dość głośno, a najgłośniej wołają ci, co wiedzą, że to kłamstwo. — Mogę się tylko pocieszać, że oszczercy nie mają łatwego zadania, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że zdrajców nie brakuje, a Douglasowie otwarcie szykują się do wojny. Król odebrał gorzką lekcję za ślepe zaufanie. — Poza tym wścieka się jak nieprzytomny — wtrąciła Tess, a obaj mężczyźni spojrzeli na nią z uwagą. — Nie brzmi to najładniej, lecz taka jest prawda, a na prawdę nie powinno zamykać się oczu. To niestety fakt, że król sam przyczynił się do wywołania niepokojów. Zabił przecież lorda Douglasa w ataku furii tylko dlatego, że ten nie chciał odstąpić od sojuszu z lordem wysp. Co gorsza, Douglas otrzymał wcześniej gwarancje bezpieczeństwa. Człowiek, który tak łatwo daje się ponieść złości, nie będzie miała cierpliwości, żeby dociekać prawdy. Pamiętaj o tym, Reyanie, bo to i ciebie dotyczy — Dziewczyna ma rację — mruknął Simon. — Jeśli pomówienia dotarły do króla, to grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo. On rzeczywiście bywa nieobliczalny w gniewie. — Chcesz mi powiedzieć, że królewscy też czyhają na moją głowę. — Takich, co na ciebie czyhają, jest więcej. — Niestety. Thurkettle na pewno, Douglasowie też. — Reyan westchnął. Czuł się tak, jakby wpadł w bagno i pogrążał się po szyję. — Jedno tylko jest pocieszające — wziął Tess za rękę — że ciebie przynajmniej nie pomawiają o zdradę. Spojrzał na przyjaciela. — Mam nadzieję, że się nie mylę? — Nie, uważają ją za ofiarę. — Simon zaśmiał się, lecz natychmiast spoważniał. — Na twoim miejscu wystrzegałbym się ludzi króla i jego sojuszników. Mogą być wśród nich tacy, co nie wiedzą, że to tylko plotki i pomówienia, a dla innych, gdy zbiera się na wojnę, pomówienia w zupełności wystarczą. Reyan zmilczał, spojrzał na Tess, potem wbił wzrok w swoje ręce. Zaklął w duchu. Obojgu groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. — Powinienem był cię zostawić — mruknął. — Niepotrzebnie cię w to wplątałem. Dziewczyna już otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, powstrzymała się jednak. Czuła, że w tej sytuacji żadne słowa nie pomogą. Owszem, wciągnął ją w to wszystko, lecz nie on był wszystkiemu winien. I bez niego, wcześniej czy później, wplątałaby się w podobną sytuację. — Może i niepotrzebnie — odezwała się wreszcie — ale tak czy owak skończyłoby się podobnie, bo przecież dowiedziałabym się, co wuj knuje, a wtedy stanęłabym przeciwko niemu. Poza tym sam wiesz, że on czyha na moje życie. — Dlaczego? — zaciekawił się Simon. — Mam trochę Ziemi i mały, bo mały, ale majątek. — A oprócz tego — wtrącił Reyan — wie o Thurkettle”u i Douglasach pewne rzeczy, których oni woleliby nie ujawniać. — To wiele wyjaśnia — mruknął Simon, sięgając po bukłak Z winem. — Wyjaśnia? Co? — spytał Reyan, modląc się w duchu, aby odpowiedź była inna, niż się spodziewał. — Thurkettle i Douglasowie wyznaczyli nagrodę za wasze głowy. — Jak to? Jej też? — Reyan objął Tess i przyciągnął do siebie. — Też. Zdziwiłem się, gdy o tym usłyszałem, ale nasz człowiek u Douglasów zapewnił mnie, że to prawda. Chcą was schwytać, zanim dotrzecie do króla. Z tego, co mi mówił nasz człowiek, wynika, że wieść o nagrodzie rozeszła się szeroko. Musicie być ostrożni, nie ufajcie nikomu. — Gdyby jednak król dowiedział się o tym wszystkim, zrozumiałby, że Thurkettle kłamie — wtrąciła Tess. — Skoro z jednej strony oskarża Reyana o porwanie i zdradę, a z drugiej wyznacza nagrodę za moją głowę, to każdy pojmie, że łże jak pies. — Racja, problem jednak polega na tym, że na razie do króla docierają Wyłącznie pomówienia pod adresem Reyana, a fakt, że zniknęłaś, w pewien sposób je potwierdza. No dobrze, ale ty przecież możesz po powrocie przedstawić całą prawdę, że nic mi nie jest, że to nie Reyan czyha na moją głowę. — Zrobię, co będę mógł, tymczasem jednak Powinniście się wystrzegać ludzi króla. Jest za dużo zamieszania. A teraz — Simon zwrócił się do przyjaciela — opowiedz mi, czegoś się dowiedział. — Myślisz, że to ma sens? Skoro mają mnie za zdrajcę, to i tak nikt nie uwierzy w moje słowa. — Tego wykluczyć nie można, ale z drugiej strony, jeśli twoje wiadomości się potwierdzą to będzie dowód twojej lojalności wobec króla. Tess wstała. — Pojdę już spać — oznajmiła. — Czekają nas ciężkie dni, przyda się wypoczynek. Trzeba nam będzie dużo sił i rozumu też. pożegnała się i zostawiła mężczyzn samych, udając się na legowisko które przygotował Reyan. — Ładna dziewczyna — rzucił Simon półgłosem pilnie obserwując przyjaciela. — Ładna. Moje szczęście, że to ona mi się trafiła. Z inną to dopiero miałbym krzyż pański. — Widzę, że ci się podoba. Myślisz, że możesz jej ufać? — Tak. Na początku miałem wątpliwości później jednak z własnej woli opowiedziała mi o intrygach Thurkettle” a. Wie też, że chce jej głowy. Już parę razy próbował jej się pozbyć na zawsze. „Byłabym głupia, powiada gdybym dochowała lojalności wobec człowieka, który czyha na moje życie”. — A ciebie nie zdradzi? — Wie, że uczynię wszystko aby ją ochronić. Jedno mogę powiedzieć jest szczerze oddana królowi. — To bardzo dobrze, a czegoś się dowiedział? Pilnie bacząc, żeby niczego nie pominąć Reyan przekazał mu wszystkie informacje, które zdobył na własną rękę, i te przekazane przez Tess. Simon też nie próżnował w ciągu ostatnich dni i również sporo się dowiedział, a to, czego się wywiedziały potwierdzało obserwacje Reyana — szykowała się wojna i to rychło. — A król jest przygotowany? — spytał z troską w glosie. — Zebrał ludzi? Wystarczy mu sił, żeby stanąć przeciwko Douglasowi? — No cóż, robi, co może — odpowiedział mu przyjaciel, grzebiąc patykiem w dopalającym się ogniu. — Douglas myśli o koronie. — Chyba tak. Był już bardzo blisko tronu po zabójstwie Jakuba pierwszego i poczuł smak władzy. Między nami mówiąc, dziewiąty hrabia Douglas ma powody, żeby nosić zadrę w sercu. Jeden z poprzedników obecnego lorda, szósty hrabia Douglas, zginął z rąk królewskich siepaczy, jego brat też, byli ledwie chłopcami. A później, podczas słynnego „czarnego obiadu”, król osobiście położył ósmego hrabiego. W obu przypadkach dwór gwarantował pełne bezpieczeństwo Douglasów. Gdyby nie chodziło o koronę, można by powiedzieć, że była to zwykła rzeźnia. — A na dodatek Douglasom zabrano ziemie — dorzucił Reyan. — Prawdę mówisz, zło jest po obu stronach, ale mnie się wydaje, że Douglasowie spiskowali, jeszcze zanim doszło do tych zabójstw. — To prawda. Wyrośli ponad miarę i zgromadzili zbyt wiele bogactw. — Jeśli wygramy, to będzie kres przeklętych Douglasów. — No cóż, Czarni pewnie się nie podniosą, ale są jeszcze Czerwoni Douglasowie, lordowie Drumlanrig, Dalkeith i Angus. Skorzystają na upadku Czarnych, ród nie zginie. — Oby tylko król nie dopuścił, aby znów wyrośli ponad innych. — Oby. — Simon spojrzał w oczy przyjaciela. — Ty też możesz sporo zyskać, jeśli wygramy wojnę. — Jeżeli mnie nie zetną jako zdrajcy. — Reyan skrzywił się. — A zresztą i tak wszystkie korzyści zbierze ojciec i moich dwóch starszych braci. Ja na szczęście zdobyłem tytuł i trochę grosza, ale bogaty pewnie nigdy nie będę. — Chyba że się bogato ożenisz. Nie będziesz przecież wojował przez całe życie dla tego czy innego króla. — Taki jest mój los i nie mam pretensji. — Może i nie masz, ale bogaty ożenek to nie wstyd. Masz sporo szans, jesteś przystojny. Wiele majętnych panien wydaje się za brzydszych od ciebie. Powinieneś pomyśleć o tym, zanim wiek i wojaczka pozbawią cię zalet. Żebyś nie żałował na starość. — Żałował? Niby czego, że jestem stary, sterany i na dodatek mam złośnicę i paskudę za żonę? — Nie wszystkie panny z majątkiem są paskudne i mają wredny charakter. Choćby Tess, pomyślał bezwiednie Reyan. Uroda, charakter i namiętność, o jakiej tylko marzyć, nie mówiąc już o majątku. Partia jak na zamówienie, a jednak odsunął od siebie myśl O wiązaniu się na stałe. — Dla mnie, drogi Simonie, taki układ jest po prostu odrażający. Zyskałbym wszystko, nie dając nic w zamian, jak za przeproszeniem twoich uszu, zwykła kurwa. — Widzę, że nie dajesz się przekonać, ale zastanów się jeszcze, pomyśl. Ja nie widzę w tym nic niestosownego ani tym bardziej nieuczciwego. Każda bogata panna musi kiedyś wyjść za mąż. Niejedna trafia fatalnie, a ty byłbyś doskonałym mężem. Powtórzę ci jeszcze raz, bo głęboko w to wierzę: Dla takich jak my, młodszych synów, którzy nie dziedziczą nic, bo zgodnie z prawem dziedzicem jest zawsze pierworodny, bogate małżeństwo to jedyne wyjście. Co z tego, że wojując, zdobędziesz uznanie i honory. Z honorów nie wyżyjesz. — Podejrzewam, że wybrałeś już dla mnie odpowiednią kandydatkę. — Reyan zaśmiał się. - Żebyś wiedział, nie musisz daleko szukać. - Tes? - Hrabina Delgado. Jesteście przecież kochankami. - Nic o tym nie mówiłem. — Ale mam oczy i widzę. I nie złość się, nie mówię tego w złej intencji, znasz mnie przecież. Widziałem, jak na nią patrzysz i jak ona patrzy na ciebie. Być może ktoś inny by tego nie dostrzegł, ale ja znam cię nie od dziś i właśnie jako przyjaciel radzę: nie wypuszczaj tego wróbla z garści. — Tess zasługuje na lepszy los niż małżeństwo z najemnikiem. — Nie bądź taki skromny. Będzie z tobą szczęśliwa. — Przyjaciel zmilczał, więc Simon uznał, że czas zmienić temat. — A więc jakie masz plany? Którędy chcesz jechać? — Trudne pytanie. Nie ma chyba bezpiecznej drogi. — Niestety, a najgorzej może być na najkrótszym szlaku do króla. — Też tak sądzę. Pomyślałem zatem, żeby na początek pojechać do mojego brata Nairna, do jego zamku. — Zamek mogą mieć na oku. — Jeśli go nie oblegają, to jakoś się przemknę. Potrzebny mi jest drugi koń, muszę też odnowić zapasy. Mam nadzieję, że wrogowie nie domyślą się, że tam się kieruję, bo z jednej strony zamek Nairna jest na uboczu, a z drugiej podróż tam stanowi dość oczywiste rozwiązanie. Pomyślą, że wybrałem jakiś inny plan. — No dobrze, a co potem? Zostawisz dziewczynę w zamku? — Nie. Nairn wysłał najlepsze oddziały do dyspozycji króla, sam też rychło do nich dołączy, więc nawet gdyby zaoferował gościnę, Tess nie byłaby tam bezpieczna. Gdyby Thurkettle dowiedział się, że jest w zamku, zaraz by tam ruszył z wojskiem. — Jak wygłodniały wilk. — Właśnie, i nie tylko ze względu na jej majątek, który chce przejąć. Boi się, że dziewczyna za dużo wie. — Racja. Musisz chyba dotrzeć do Delgadów i Comynów, oni ci pomogą. — Myślałem o tym. Tess twierdzi, że można im ufać, nie widziała ich jednak od ponad pięciu lat. — To ludzie godni zaufania. Nie są specjalnie bogaci ani wpływowi, ale za ich lojalność wobec króla mogę ręczyć. Powiada się, że w ten sposób chcą zmazać winy jednego ze swoich przodków, który podniósł rękę na Roberta Pierwszego. Wielu z nich służy na dworze, wielu służy Kościołowi, a jeszcze inni to wybitni prawnicy. Można im ufać. Jedź do nich. Z ich pomocą dostaniesz się do króla i oczyścisz swoje imię od zarzutów. — Znasz ich? — A i owszem, całkiem nieźle. — A ja jakoś nie potrafię żadnego z nich skojarzyć. Pamiętam tylko malarza, ojca Tess, i to też nie za dobrze. — Bo nie wszyscy noszą rodowe nazwisko. Wielu przybierało inne, szkockie, przez małżeństwo albo wtedy, gdy udawało im się zdobyć jaki taki kawał ziemi. Jedź do nich, to i tak po drodze do króla. Gdy tylko dotrzesz na ziemie Silyia Comyna, będziesz bezpieczny. — Jeśli nie dotarły do niego jeszcze plotki o mojej rzekomej zdradzie. — Ci ludzie nie słuchają plotek, a poza tym masz najlepszy dowód swojej niewinności w osobie hrabianki. A teraz, przyjacielu, czas iść spać. Ja stanę na straży. — Ja powinienem, ale jestem tak zmęczony, że przyjmuję propozycję. — W porządku. Jeszcze jedno: i Delagowie, i Comynowie mają... jak by tu powiedzieć... przesadne pojęcie o cnocie swoich niewiast. — Chcesz przez to powiedzieć, że siłą zawloką mnie do ołtarza? — Niewykluczone. — Nie będę się tym przejmował. Po pierwsze, będę milczał jak grób, a po drugie, Tess też nic nie powie, więc się nie dowiedzą. — Nie jestem taki pewien. Mnie też nic nie powiedziałeś... Reyan nie chciał o tym nawet myśleć, więc zmienił temat. — Kiedy znów się spotkamy, będziemy wspólnie stać u boku króla. — Wyciągnął rękę do przyjaciela. — Obyśmy tylko nie musieli rozlewać krwi. — Simon odwzajemnił uścisk. — Obawiam się, że tej modlitwy Pan w niebiesiech jednak nie wysłucha. 7 Myślisz, że Simonowi uda się dotrzeć do króla? — Tess miała nadzieję, że rozmowa pozwoli jej zapomnieć o zimnie. O zmierzchu zrobiło się chłodno, zbierało się na deszcz, a nędzne odzienie nie chroniło przed porywami mroźnego wiatru. Reyan pilnie baczył na drogę; zjeżdżali właśnie z kamienistego wzgórza. — Wie, jak się kryć, potrafi przemykać niezauważony przez kordony i wie, jak gubić pościg. Ze wszystkich ludzi, jakich znam, Simon ma największe szanse dotrzeć do króla, chyba że król... zbiegł. — Jak już kiedyś. — A owszem, trzy lata temu, gdy hrabia Crawford, zwany Tygrysem, podniósł bunt. Król chciał zbiec do Francji, ale poczciwy biskup Kennedy przekonał go, że powinien zostać i stawić czoło buntownikom. Tak też się stało. Król zadał klęskę Crawfordowi pod Brechinem, niestety później wybaczył Douglasom i sama widzisz, do czego to doprowadziło. — No cóż — westchnęła Tess — pokój nigdy nie gości długo w naszych stronach. Mówiła prawdę, a Reyan nie znajdował żadnych słów na pocieszenie; całą uwagę skupił na drodze. Zagłębiali się właśnie w gęsty las u stóp wzgórza. Tak, niewiele lat pokoju zaznał w życiu. Nawyki do wojaczki, to było jego rzemiosło, ale czasami miał już dość wojen. Ściemniało się, niebo skrywały ołowiane chmury, burza wisiała w powietrzu. — Niedaleko stąd jest chata drwali. Nocowałem w niej w drodze do twojego wuja. Tam się zatrzymamy. — Nie za wcześnie? — Też wolałbym jechać dalej, ale pogoda nam nie sprzyja. — Chyba masz rację. — Z czego nie jesteś raczej zadowolona. — Zaśmiał się, klepiąc ją po kolanie. — Uważaj na drogę — fuknęła. — Jeśli tę ścieżynę w ogóle można nazwać drogą. Miała rację, nie była to nawet ścieżka, tylko wątła przesieka w gęstwinie. Dróg w okolicy nie było za wiele, co najwyżej udeptane przez bydło szlaki, a i tych musieli unikać w obawie przed zasadzką. Przemykali więc bezdrożami, a Tess dziwiła się, że kiedyś marzyła o dalekich podróżach. Chata, do której właśnie dotarli, też nie wzbudziła jej zachwytu. Gliniane ściany kryte strzechą nie wróżyły wygód, ale przynajmniej będzie gdzie się schować przed burzą, a jeśli udałoby się nagrzać trochę wody do mycia, wtedy naprawdę nie będzie można narzekać. Reyan zsiadł pierwszy i pomógł dziewczynie. — Nie wygląda to najlepiej, ale jak napalę, będzie całkiem ciepło. Poczekaj, sprawdzę, czy tymczasem nie zamieszkały tam jakieś bestie. —Wszedł do środka, a Tess czekała, trzymając wierzchowca za uzdę. W chacie nie było nawet drzwi, zastępowała je zesztywniała ze starości skóra jakiegoś zwierza. Dziewczyna nie zdziwiła się, gdy Reyan najpierw zadbał o konia. Wprowadził wierzchowca do środka, zdjął siodło i podrzucił zwierzęciu obroku. Pośrodku izby zobaczyła palenisko, a pod ścianą pryczę zmajstrowaną z gałęzi i sznurka. Leżał na niej zgrzebny siennik ze słomą. Zawsze to lepiej, niż spać na gołej ziemi, pomyślała, szykując parę drew na ogień. — Pójdę po więcej — oznajmił Reyan. — Za chatą jest drewutnia. Rozglądając się ciekawie po izbie, Tess ze zdumieniem stwierdziła, że panuje w niej porządek. Albo dawno tu nikogo nie było, albo przejeżdżający tędy wędrowcy dokładali starań, aby nie zostawiać bałaganu. Znalazła nawet kilka wypucowanych saganków, w których można było za- grzać wodę. — Sprawdź, czy nie ma tam beczki albo czegoś takiego — rzuciła za wychodzącym Reyanem. — Co ci znów przyszło do głowy? — Kąpiel! Gorąca kąpiel. — Masz pomysły — mruknął i znikł za skórą zastępującą drzwi. Tess wstawiła garnek z wodą na palenisko. Nawet jeśli Reyan nie znajdzie niczego stosownego na kąpiel, to jakoś się umyje. Czuła się brudna i nieświeża. Aż krzyknęła z radości, gdy wtoczył do izby wielką drewnianą balię. — Chyba się nada. Sprawdziłem, dziur nie ma — oznajmił z durną, stawiając balię przy palenisku. — Wspaniale. — Dziewczyna chwyciła kubeł, żeby przynieść więcej wody. — Nie pamiętam już, kiedy brałam gorącą kąpiel. Kąpiel była prawie gotowa, gdy Tess uświadomiła sobie, że w jednej izbie trudno będzie o dyskretne ablucje. Deszcz padał rzęsisty, nie mogła więc wyprosić Reyana na dwór. — Możesz się odwrócić? — poprosiła, karcąc się w duchu, że naturalna, zdawałoby się, prośba przyprawiła ją o rumieniec. — Czemu? Masz jeszcze jakieś wdzięki, których nie dane mi było poznać? — spytał z uśmiechem. — Nie sądzę, mimo to odwróć się, dobrze? Posłuchał, nie przestając się uśmiechać. Tess zrzuciła ubranie i aż jęknęła z radości, zanurzając się w gorącej kąpieli. Przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem, i byłaby przysnęła, gdyby nie nagły plusk. Otworzyła oczy i mowę jej odjęło na widok Reyana zajmującego miejsce w balii naprzeciwko niej. — Co to ma znaczyć? — Nic. Bałem się, że zanim skończysz, woda całkiem wy- stygnie i nie zdążę. — Podgrzałabym ci parę garnków — odparła pośpiesznie, przykazując sobie w duchu, że tu i teraz nie da się zwieść ani słowom, ani gestom. Marzyła o kąpieli. — Oszczędziłem ci pracy. — Mam wrażenie, że nie tylko o to ci chodziło. — Chyba zgadłaś. Teraz obróć się, umyję ci plecy, a potem ty mnie. Zrobiła, jak kazał, bez protestu, a nawet z nadzieją, że nie mając go przed oczami, zajmie się wyłącznie kąpielą. Myliła się. Gdy zaczął mydlić jej plecy, poczuła falę gorąca, rozlewającą się po całym ciele, a kiedy przygarnął ją do siebie, żeby sięgnąć namydloną ręką do piersi, jęknęła z rozkoszy poddając się pieszczocie, jakiej jeszcze nie zaznała. Przymknęła oczy i tylko coraz bardziej nierówny oddech zdradzał, że chce i czeka na więcej. Reyan tymczasem nieśpiesznie mydlił i spłukiwał wodą na przemian jej ramiona, piersi i brzuch. Westchnęła niecierpliwie, gdy równie nieśpiesznie, jakby nie czując jej wygłodniałych zmysłów, sięgnął niżej. Poddała się, kiedy obrócił ją twarzą do siebie, pocałował i bez słowa wcisnął jej mydło w dłoń. Zajęła się nim. Klęknęła, by sięgnąć pleców, a on skorzystał z okazji i przywarł ustami do jej piersi. Zadrżała, ale trwała w tej samej pozycji, aż skończyła mycie pleców. Kucnęła następnie przed nim i naśladując jego ruchy, jęła najwolniej, jak tylko mogła, obmywać mu ramiona, tors, brzuch i nogi, z rozmysłem omijając nabrzmiałą męskość. Dopiero gdy w jego oczach wyczytała, że jest już u kresu, namydliła dłonie, oblizała wargi i nie odrywając wzroku od jego oczu, ujęła go oburącz za twardą jak kamień nabrzmiałość. Jęknął z rozkoszy i zadygotał jak ogarnięty gorączką, co tylko wzmogło jej pragnienie. Całowała go w piersi i szyję, a on wplótł palce w jej włosy, przygarniając ją do siebie. Widziała, że Reyan jest u kresu, że z najwyższym trudem jeszcze się powstrzymuje. Była ciekawa, czy wie, że i ona zaczyna się już pogrążać w słodkim zatraceniu. I wtedy chwycił ją silnymi ramionami w pasie, uniósł nieco i posadził na sobie. Zaskoczona, trwała chwilę w bezruchu, rozkoszując się nowo poznanym sposobem zjednoczenia. — Dziewczyno, żebyś ty wiedziała — szeptał, ujmując jej twarz w obie dłonie. Jego błękitne zwykle oczy zaszły mgłą pożądania. — Jesteś jak... — szukał właściwego słowa — ...jak rękawiczka. — Czyżby? Nie słyszałam o ruszających się rękawiczkach. — Zaśmiała się, unosząc biodra najpierw górę, potem w dół. Powtórzyła to ledwie parę razy, gdy Reyan eksplodował w jej wnętrzu akurat wtedy, gdy i ona dotarła do kresu. Przylgnęła do niego zdyszana i szczęśliwa. — Nigdy w życiu nie zażyłem takiej kąpieli — zwierzył się, głaszcząc ją po włosach. — Ani ja, bo zwykle jeszcze myję głowę. — Co za jędza! Zawsze złośliwość, nigdy dobrego słowa! — mruknął, unosząc ją delikatnie i sadzając obok. — Jeśli zależy ci na dobrym słowie, to powiem, że i w balii jesteś pierwszy. — Miło to usłyszeć. — Co usłyszeć? — Że jestem pierwszy. — A właśnie! Zawsze mnie to dziwi, że mężczyznom tak na tym zależy. — Na czym? — Żeby być pierwszym, żeby nikt przedtem nie posiadał kobiety, z którą idą do łoża, a jednocześnie niemal nigdy nie rewanżują się tym samym. Zwykle jest tak, że mężczyzna, który się żeni, ma już nader bogate doświadczenie, a od wybranki wymaga, żeby była dziewicą, i ma straszne pretensje, kiedy jest inaczej. Wy przestajecie być prawiczkami przy pierwszej lepszej okazji, a od kobiet żądacie czegoś zupełnie innego. Dlaczego tak się dzieje? — Dobre pytanie — rzekł Reyan po dłuższej chwili milczenia. — Bo trudno na. nie odpowiedzieć? — Czy ja wiem? Może w ogóle nie ma odpowiedzi. Obróć się, umyję ci głowę. Zrobiła, jak kazał. Spodobało jej się, gdy zaczął mydlić jej włosy. — Chcesz powiedzieć, że tak po prostu jest i nie ma o czym mówić? Jest fakt, ale nie ma przyczyny? Pociągnął ją za włosy i zaśmiał się, jakby usłyszał dobry dowcip. — Niechętnie, ale muszę ci przyznać rację, tak po prostu jest. U nas, w Szkocji, to jeszcze pół biedy, ale tacy, na przykład, Anglicy albo Włosi robią z tego naprawdę wielki problem. Tak sobie myślę, że można to porównać do bitwy. Prawdziwy mężczyzna chce iść w pierwszym szeregu, pierwszy natrzeć na nieprzyjaciela i zwykle płaci za to najwyższą cenę, bo ci, co idą pierwsi, pierwsi też giną. — Zaczął spłukiwać mydliny z włosów Tess. — A więc pierwszy to samobójca! Co za wyszukany komplement dla biednej dziewczyny! Reyan zaśmiał się, a po chwili znów spoważniał. — Stawiasz mi pytanie, nad którym nigdy się nie zastanawiałem. Nie umiem ci odpowiedzieć, może później, jak przemyślę. A teraz twoja kolej, umyj mi głowę, a potem coś zjemy. Nie zaprotestowała, zwłaszcza że woda zrobiła się już chłodna. Dokończyli ablucji, Tess przeprała parę rzeczy, potem wspólnie opróżnili balię i, owinięci w derki, zajęli się kolacją. Posiłek był skromny — owsianka i trochę sera z zapasów Simona. Dziewczyna przysięgła sobie w duchu, że przy pierwszej nadarzającej się okazji sprawi sobie ucztę godną króla. Burza przybierała na sile. Zimny wiatr wciskał się do izby wszystkimi szparami; już tylko przy ogniu było jako tako ciepło. Reyan wziął siennik z kąta i rozłożył przy palenisku. — A nie ma w nim jakichś paskudztw? — spytała Tess, obserwując jego starania. — Chyba nie. Mówiłem ci, że spałem tu niedawno i nic mnie nie pożarło, a wygląda na to, że później nikogo tu nie było. — Napił się z bukłaka i podał go dziewczynie. Z chęcią pociągnęła spory łyk słodkiego wina. — Jak sądzisz, burza przejdzie do rana? — Im gwałtowniejsza, tym szybciej się kończy, a leje jak z cebra. Mam nadzieję, że o świcie się wypogodzi. — Zależało mu, żeby jak najszybciej ruszyć dalej w drogę. — Jeśli nie, to trudno, poczekamy. — Ale wtedy dogoni nas pościg. — Nie sądzę, deszcz rozmył ślady. — Wolałbyś jednak wyjechać jak najszybciej. — Oczywiście, mamy mało czasu. Jeśli moje wiadomości są prawdziwe, to Douglasowie ruszą za sześć tygodni, trzeba więc jak najrychlej zawiadomić króla. Sześć tygodni to diablo mało na zebranie wojsk. Co prawda wszyscy wiedzieli, że coś się szykuje, ale nikt nie wiedział kiedy, więc trudno było zwoływać ludzi. Nikt nie opuści gospodarstwa tylko dlatego, że król spodziewa się wojny. Trzeba zasiać, zebrać, żeby mieć czym wykarmić rodzinę. To najważniejsze. Co innego, gdy wiadomo, kiedy mą być bitwa. Wtedy ludzie rzucają wszystko i sięgają po broń. — A Simon? Mówiłeś mi, że on z pewnością dotrze do króla i przekaże mu, co trzeba. — Wierzę, że tak będzie, nie mogę jednak nie brać pod uwagę, że ma przed sobą trudną drogę. Będzie jechał przez ziemie Douglasów, jest tam obcy, a więc i podejrzany. Będą próbowali go zatrzymać. — Najpierw muszą go wytropić. Simon jedzie sam, a samemu łatwo się ukryć. — Widzę, że chcesz mnie pocieszyć. —.Reyan uśmiechnął się. — To prawda. My też nie mamy łatwo, ale nie martwmy się na zapas. Simon jest sprytny, da sobie radę. Pomyślmy lepiej o nas. — Masz rację. — Też tak uważam. — Mam już dość myślenia. — To może cię czymś zająć? — Tess zerknęła na niego zalotnie. — Może. — Chyba że wolisz się zamartwiać — rzuciła półgłosem, całując go W szyję. — Raczej skorzystam z twojej propozycji. — Objął ją i przyciągnął do siebie, szukając ustami jej warg. Zdumiał się nieco, czując, jak z zapałem oddaje pocałunek. Po dwóch dniach wypełnionych miłością spodziewał się, że namiętność zacznie słabnąć. Tymczasem wybuchła jakby z nową siłą. Teraz, gdy wiedział, czego oczekiwać, gdy zaznał największej rozkoszy w całym swoim życiu, zapragnął jeszcze, choć jednocześnie powtarzał sobie w myślach, że nie powinien, że sprawa nie ma przecież przyszłości. Rozsądek nakazywał, aby dać spokój, nie brnąć dalej, ale rozpalona namiętność chciała czegoś innego. Próbując pogodzić sprzeczności, Reyan zaczął się przekonywać, że skoro rzecz tak czy owak nie ma przyszłości, to tu i teraz trzeba przeżyć jak najwięcej. Tess delikatnie zsunęła z niego derkę, pieszcząc palcami jego nagie ciało. Zadrżał; marzył w duchu o śmielszej pieszczocie, a jednocześnie chłonął niewprawne w swojej niewinności gesty. Oddawał pocałunki, nie przejmując inicjatywy aż do chwili, gdy dłużej już nie mógł wytrzymać. Położył dziewczynę na posłaniu, zsunął derkę, obnażając smukłe ciało, i zaczął pokrywać pocałunkami jej usta, policzki, szyję, piersi, brzuch, schodząc coraz niżej i niżej. — Umawialiśmy się, że to ja zajmę się tobą — zaprotestowała niezbyt szczerze, poddając się pieszczocie. — Ależ czynisz to, słonko. — Skoro tak mówisz... — Wplotła palce we włosy Reyana, nie chcąc uronić nic z jego pieszczot. Drgnęła jednak jak rażona piorunem, gdy wyszukał językiem miejsce najczulsze z najczulszych. Wstrzymała oddech z zawstydzenia i lęku, że czyni coś, czego czynić nie powinna. Ale on chwycił ją za -biodra, nakazując, aby trwała w bezruchu. Nie broniła się, zapomniała o wstydzie, o bojaźni; rozchyliła szerzej uda. Rozpalona do szaleństwa, wykrzyknęła jego imię w nieopanowanym spazmie rozkoszy. Wtedy przerwał pocałunek, chwycił ją w ramiona i wniknął w nią z całą namiętną mocą. Przyciągnęła go do siebie, chłonąc rozkosz miłosnego zespolenia. Ale potem, gdy Reyan wstał, żeby się umyć, a później jak zwykle zajął się nią, wstyd wrócił. Nie śmiała spojrzeć na niego ze strachu, że okazała absolutny brak opanowania i zachowała się jak... ladacznica. Tak właśnie pomyślała i zamarła z przerażenia. Reyan wyczuł jej napięcie i też zamarł, wyrzucając sobie, że postąpił nieostrożnie, że zbyt śmiała pieszczota mogła ją zszokować i zniechęcić. — Czy tak... — odezwała się szeptem, szukając odpowiednich słów — ...czy tak robi się z ladacznicami? — Niech Bóg broni. Żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie zrobiłby tego z pierwszą lepszą dziewką. — Przyciągnął ją i spojrzał głęboko w oczy. — Jesteś taka słodka... — Wzruszył go rumieniec na jej twarzy. — Jesteś taka słodka — powtórzył — i... i... dlatego przychodzą mi do głowy takie różne pomysły. — Właśnie, a to ja miałam się zająć tobą, żebyś nie myślał o zmartwieniach. — I udało ci się, słonko, udało ponad miarę. — Pocałował ją w czoło. — A teraz zaśnij już, wkrótce zacznie świtać. — Spać! To druga sprawa, jaką sobie obiecuję. Gdy już nic nie będzie nam grozić, przez tydzień nie wyjdę z łóżka. — Kto wie, czy i ja tak nie zrobię? — Pogłaskał ją po plecach. — A pierwsza obietnica? — Pierwsza to jedzenie. — Wtuliła się w niego jak dziecko. — Sprawię sobie ucztę i zjem tyle, że trzeba mnie będzie odnieść do łóżka. Każę podać wszystko: owoce, sery, pieczyste, dużo pieczystego.... — Przejadła ci się owsianka? — Nie chcę narzekać. — Rozumiem. No cóż, może jutro zdobędę coś innego. Jeśli nie będzie padać, wybiorę się na polowanie. — Czy to rozsądne? — Deszcz rozmył ślady, więc nie spodziewam się pościgu. Ułowię jakiegoś ptaka albo zwierza i upieczemy przed wyruszeniem w drogę. — Naprawdę mogę poczekać, aż dojedziemy w jakieś bezpieczne miejsce. — Chwila zwłoki nie zaszkodzi, a dobrze upieczony ptak doda nam sił. Będziesz mi wdzięczna. — Zobaczymy. — Pomyśl o tłustej kuropatwie prosto z ognia. — Tłusta, powiadasz? Prosto z ognia? No to rzeczywiście będę musiała się głęboko zastanowić, jak okazać wdzięczność. — Liczę, że wymyślisz coś wspaniałego. — Zobaczysz. — A jak przyniosę nie jednego ptaka, a kilka? — Patrz lepiej, żebyś nie sprowadził na nas jakiegoś dwunogiego potwora. — Na pewno nie. Tym razem to ja zapoluję, a nie odwrotnie. 8 Tess spakowała juki, postawiła je pod ścianą obok wejścia, żeby były pod ręką, gdy przyjdzie czas odjazdu, odchyliła skórę i wyszła na próg. Pola okalające ongiś zagrodę na polanie z latami zarosły chwastem, krople wody po deszczu połyskiwały wesoło w słońcu, ale dziewczyna nie czuła radości; martwiła się, że Reyan nie wraca. Wyruszył o brzasku i ledwie znikł w borze, zapragnęła, aby wrócił. Choć nic nie wskazywało na to, że pościg jest blisko, miała złe przeczucia i chciała jak najszybciej ruszyć w drogę. Ogarnęła wzrokiem drzemiącą w słońcu polanę, westchnęła i wróciła do chaty. Juki gotowe, izba ogarnięta — pozostawało jej tylko czekać. Usiadła przy ogniu, zsunęła kapelusz i bezwiednie zaczęła najpierw rozczesywać włosy, a następnie splatać je w warkocze. Splecione, nie zmieszczą się pod kapeluszem, więc znów będzie musiała je rozpuścić, ale lepsze to niż bezczynne czekanie. Ledwie jednak splotła pół warkocza, zmartwiała. Od lasu dobiegł odgłos cichych kroków. Przeczucie jej nie myliło — to nie był Reyan. Zerwała się na równe nogi, lecz za późno. Thomas już wpadł do izby, za nim Donald. Nie dała się chwycić, ale droga ucieczki była zamknięta. W drzwiach stało jeszcze dwóch ludzi wuja. Mogła już tylko miotać się po izbie w nadziei, że Reyan zdąży wrócić, lecz i tak trzeba by cudu, żeby dał radę czterem uzbrojonym osiłkom. Pierwszy rzucił się na nią Thomas. Wyrwała się. W ubogiej izbie nie miała się czym bronić, chwytała jednak, co było pod ręką, miotając tym w napastników. Byle jeszcze chwilę, jeszcze trochę, może Reyan wróci. Skromna amunicja rychło się wyczerpała. Gdy dziewczyna już rzuciła ostatnim polanem z zapasu przyniesionego wieczorem przez Reyana, Thomas z Donaldem natarli na nią. Jeszcze raz jej się udało. Krzyknęli więc po osiłków przy drzwiach o pomoc. Ci zarechotali obleśnie, widząc, że Tess pada jak długa na polepę, podcięta zdradziecko przez Donalda. W mgnieniu oka przysiadł na niej. — Złaź ze mnie, draniu! — warknęła, z trudem łapiąc powietrze. — Trzymaj ją! — wrzasnął Thomas, zachodząc z drugiej strony z kawałkiem postronka w ręku. — Nie chcę do wuja — zaprotestowała. — Nic mnie• to nie obchodzi — syknął Thomas, pętając jej ręce. — Możesz ją już puścić, nie ucieknie — zwrócił się do Donalda. Ten wstał. Tess odetchnęła, ale mocne szarpnięcie za postronek postawiło ją na nogi. Próbowała kopnąć Thomasa, lecz nie dała rady, bo trzymał ją na dystans. Wiedziała, że błaganiem nic nie wskóra, i kości nie wyżebrze, więc spróbowała inaczej. — Ryzykujesz, Thomasie. Odpowiesz za współudział w zabójstwie. — Ja? — Zaśmiał się szyderczo. — Wszystko pójdzie na konto tego twojego rycerzyka. — To nie on, ale Fergus chce mojej głowy. — Wcale mu się nie dziwię — mruknął Donald, szczerząc zęby. — Nie będzie ci do śmiechu, jak zawiśniesz. — Ja? To ten twój rycerzyk będzie wisiał — rzekł Thomas, ciągnąc ją na postronku do wyjścia. — Tak, tak, pan Thurkettle wszystko zaplanował — zawtórował mu Donald. Dziewczyna klęła pod nosem, kuśtykając za oprawcami. Thomas, Donald i dwaj pozostali służyli u jej wuja wystarczająco długo, by uwierzyć, że każda zbrodnia ujdzie mu bezkarnie. Widzieli niejedno i dawno już nabrali przekonania, że wielkiemu Fergusowi wszystko wolno. Głupcy! — Przyjdzie dzień, kiedy zapłaci za wszystko, a wy razem z nim. — Tess wszelkimi sposobami usiłowała opóźnić marsz. Padła na ziemię, tak że musieli ją wlec. — Rzuci was na pożarcie, gdy tylko uzna, że w ten sposób uratuje własną skórę! — zawołała. — Milcz, jędzo! — wrzasnął zniecierpliwiony Thomas. Podniósł ją z ziemi jak piórko i posadził przed sobą na koniu. Trójka jego kompanów też już siedziała w siodłach. — Milcz — powtórzył — bo jak nie, to... — Nie dokończył, ale groźnie machnął zaciśniętą pięścią przed jej nosem. Tess mimo pięciu lat spędzonych u wuja nie wiedziała, na czym opiera się ta szczególna władza tego człowieka nad jego ludźmi. Może wierzyli w niego i jego dobrą gwiazdę, może sami tkwili po uszy w zdradzie, a może trzymał ich po prostu w szachu, tak jak Douglas jego. Nie wiedząc, nie mogła ich skutecznie przekonać, aby ją wypuścili. Postanowiła jednak spróbować. Może się uda. — On wciąga was w spisek przeciwko królowi! — Milcz. Tym razem posłuchała. Złapała się kurczowo łęku siodła, bo Thomas ścisnął wierzchowca ostrogami i ruszyli galopem. Po chwili chata zniknęła za ścianą lasu. Tess zastanawiało, dlaczego zadowolili się jej osobą, nie zasadzając się na Reyana. Wuj przecież chciał jego głowy chyba jeszcze bardziej niż jej, a jednak wyglądało na to, że oprawcy nie zamierzają ani czekać, ani tropić Reyana. Modliła się w duchu, by tak naprawdę było. Od tego, czy on pozostanie na wolności, zależało ogromnie dużo — losy całej Szkocji. Jej los nie miał znaczenia. Najważniejsze to zatrzymać Douglasów, nie dopuścić do tego, by zawładnęli krajem. Jej przyszłość malowała się w czarnych barwach. Reyan nie mógł pośpieszyć jej na ratunek, musiał ratować króla i Szkocję. Ale jeszcze nic straconego, pocieszała się. Żyła, a skoro żyła, to mogła mieć nadzieję. Z tą myślą zaczęła pilnie śledzić drogę. Starała się zapamiętać każdy szczegół na wypadek, gdyby udało jej się zbiec, bo wtedy sama będzie musiała się przedrzeć do króla, do rodziny, do Reyana. Jeśli on będzie jeszcze wśród żywych. Reyan zatrzymał konia i uważnie przyglądał się ziemi. Nawykłe oko rychło podpowiedziało mu, że dziwne wygniecenia mchu to ślady kopyt — obcych, bo nie zostawił ich jego koń. Zaczął badać te ślady. Nie wykluczał, że zostawił je jakiś przypadkowy wędrowiec, ale liczył się z najgorszym. Zbyt wielu ludzi czyhało na jego głowę, zbyt wielu wysłano, by pojmać Tess. Zsiadł z siodła i przykucnął. Doliczył się ośmiu par śladów — cztery wierzchowce. Ukrył konia w zaroślach i ze ściśniętym sercem j się skradać do chaty, bacząc, czy w pobliżu nie ma zasadzki. Cisza panowała głęboka, tylko liście poruszane wiatrem wznosiły lament, poza tym nic nie zakłócało spokoju, a ci, co go naruszyli, musieli już odjechać. Reyan wszedł do chaty. Była pusta. Tess zniknęła. Ze ściśniętym sercem przyglądał się śladom, próbując z nich wyczytać, co się stało. Bałagan w izbie upewniał go, że Tess nie odeszła z własnej woli. Ślady na progu i ziemi wskazywały, że się broniła, a napastnicy ciągnęli ją, nie zważając na nic. Odjechali na południe, a więc do Thurkettle” a. Jedno tylko napawało Reyana pociechą — nie znalazł krwi, a więc Tess nie była ranna. Natychmiast zebrał juki, skoczył na konia i ruszył za porywaczami. Byli pewni siebie, bo nie zadali sobie trudu zatarcia śladów, a te potwierdzały, że jest ich czterech. Reyan w myślach przygotowywał plan. Król musi poczekać. Teraz najważniejsza była Tess. Trzeba ją ratować. - Tu zanocujemy — obwieścił Thomas, zatrzymując konia. W pierwszym odruchu Tess chciała mu nawet podziękować — taka była obolała po całodziennej jeździe — lecz ugryzła się w język, uważając, że to i tak niewielka kara za idiotyczny odruch. Bo niby za co dziękować? Za to, że ją uprowadzili? — Ręce przy sobie, ty drabie — syknęła, gdy Thomas bezceremonialnie chwycił ją wpół i zsadził z końskiego grzbietu. — A ty uważaj, co mówisz — odwarknął. — Bo co? Co mi zrobisz? Zabijesz? Itak wleczecie mnie na śmierć — odrzekła z wyższością. — Ale zanim to nastąpi, możesz przejść przez piekło — ostrzegł. — Wystarczy, że cały dzień musiałam cię wąchać. Gorszego piekła już sobie nie wyobrażam. Spurpurowiał, a jego kompani zarechotali z rozbawienia. — Zamknij się i siadaj pod drzewem. — Którym, głupcze? Jesteśmy w lesie, choć może tego nie widzisz swoimi zaropiałymi oczami. — Pod tym — popchnął ją w stronę na wpół uschłej sosny. Dziewczyna posłuchała, nie chcąc przeciągać struny. Była przecież w ich rękach. Cała obolała, usiadła z jękiem. Nawet nie patrzyła na krzątaninę przy urządzaniu obozowiska. Po chwili jednak wyostrzyła słuch. To, co mówili, mogło być ważne. — Pociągnie za nią — stwierdził Thomas, rozsiadając się przy ognisku. — Obowiązek rycerski — dodał, przysysając się do bukłaka z winem. — Eee tam — zaprzeczył żywo Donald, potrząsając skołtunioną, czarną jak noc grzywą. — Pojedzie do króla. Nie zrezygnuje z tego dla jakiejś tam dziewki. — A ja myślę, że nie. Sir Halyard ma wielkie mniemanie o sobie i jest pewien, że ją odzyska bez straty czasu. — Tak czy owak powinniśmy uważać — mruknął któryś z pozostałych. — Właśnie, dobrze mówisz, John. Może się mylę, twierdząc, że mając dziewczynę, złapiemy także rycerzyka, ale trzeba się przygotować. Czas ucieka, Thurkettle już się wścieka. — No więc co robimy? — spytał Donald. — Drań sam nie wejdzie nam w ręce. — Jest nas czterech. Dwóch zostanie tu, a dwóch ukryje się w lesie. Gdy zobaczy, że przy dziewce jest tylko dwóch, podejdzie bliżej. — Chyba się nie wyśpimy — mruknął John. — Jedną noc można wytrzymać. Pomyśl o nagrodzie, gdy przywieziemy Thurkettle”owi parkę. Tess czuła, jak wali jej serce. Nie byli ani mądrzy, ani szczególnie sprytni, ale było ich czterech. Czterech na jednego to ogromna przewaga, gdyby Reyan rzeczywiście miał się tu zjawić. Modliła się w duchu, żeby tak się nie stało. Niech jedzie do króla. Zadrżała na myśl o tym, że przez nią Reyan mógłby się dostać do niewoli, a co gorsza, zginąć. Reyan zaklął w myślach, słuchając wywodu Thomasa. Liczył, że jednak nie będą się go spodziewać, a tymczasem szykowali zasadzkę. Leżał ukryty w gęstych krzakach i ważył szanse. Jedno tylko przemawiało na jego korzyść — to że udało mu się podejść tak blisko — ale przewaga była po ich stronie. Układał w myślach rozmaite plany i po kolei je odrzucał. Żaden nie wróżył powodzenia. Nie miał jednak wyjścia, na coś musiał się zdecydować. Postanowił wykorzystać ich plan. Najpierw zasadzi się na dwóch, którzy będą stali na czatach w lesie. Potem pójdzie po wierzchowca, wjedzie galopem do obozowiska, chwyci Tess i to wszystko. Nie wykluczało to jednak ryzyka. Gdy pójdzie po wierzchowca, ci dwaj, którzy zostaną w obozowisku, mogą odkryć, co się stało z ich kompanami. Poza tym Tess mogła spanikować i utrudnić akcję, ale każdy inny plan byłby jeszcze bardziej ryzykowny. Zaklął jeszcze szpetniej niż poprzednio. Gęstwina dała bezpieczne ukrycie, lecz ciernie boleśnie raniły ciało. Czekała go długa noc. Gdy Thomas postawił miskę z owsianką na kolanach Tess, ta najpierw długo patrzyła na zawartość, potem przeniosła wzrok na niego. — Nie mogę tego jeść. — Nic innego nie ma, jędzo, albo to, albo nic. — Zjadłabym, tylko ręce mam związane. — Masz mnie chyba za głupca. Chętnie by potwierdziła, a jeszcze chętniej dorzuciła parę mocnych słów, tylko nic by w ten sposób nie zyskała. Nie miała najmniejszej ochoty na paskudztwo, które Thomas przy- L niósł, ale zależało jej, by ją rozpętał. Ręce jej zdrętwiały, a jeśli chciała myśleć o ucieczce, musiała je doprowadzić do porządku. — Skoro nie chcesz mnie rozwiązać, to któryś z was musi mnie nakarmić. — Niech ci będzie, jędzo. Zdejmę ci więzy, ale tylko na chwilę — ostrzegł. Zawołał Donalda, żeby miał na nią oko. Sam wrócił do ogniska, by porozmawiać z dwoma pozostałymi. Dziewczyna nie od razu mogła się zabrać do jedzenia. Minęła dobra chwila, nim zdołała poruszyć palcami. Owsianka była wyjątkowo paskudna, gorszej chyba nigdy nie jadła. Całą uwagę skupiła na słowach dobiegających od ogniska. — John, weźmiesz Wallace”a i obejmiesz pierwszą wartę — wydawał rozkazy Thomas. — Dlaczego zawsze ja muszę być pierwszy? — skarżył się John. — Pierwszy czy ostatni, co za różnica? — Skoro tak, to idź ty z Donaldem. Thomas tylko splunął, zaklął szpetnie i zawołał Donalda. Gdy ten zerwał się z miejsca przy Tess, zatrzymał go gestem. — Zwiąż ją, głupcze. - Donald uczynił, jak mu polecono. Spętał ją tak ściśle, że znów dłonie zaczęły drętwieć. Gdy on i Thomas zniknęli w lesie, popatrzyła na Johna, który szeptał z Wallace”em przy ognisku, zerkając obleśnie w jej stronę. Jeszcze tego brakowało, pomyślała, widząc, do czego się szykują. Wstała z miejsca. Nie zdążyła nawet zrobić kroku, gdy obaj przybiegli jak wygłodniałe wilki. Chciała krzyknąć, przywołać Thomasa z Donaldem, lecz powstrzymała się. Po pierwsze, nie miała pewności, czy pośpieszą na ratunek, a po wtóre, nie mogła wykluczyć, że gdy się zjawią, zrobią to samo co ci dwaj. Zaczęła dreptać w kółko. — Hej, co ty wyrabiasz? — Nic, wybieram się do Canterbury na pogawędkę z biskupem — odparła niby żartem, chcąc zyskać na czasie. — Już dawno miałam pójść z pielgrzymką. — Co za wredna suka! Co ty opowiadasz? — Muszę rozprostować kości. Cała jestem obolała — wyjaśniła. John z Wallace”em czujnie zajęli miejsca po obu jej bokach. — Jeszcze nie nawykłaś? Założę się, że sir Halyard ujeżdżał cię dzień i noc. — Obaj zarechotali. — Przedni dowcip. Od takich dowcipów mury u wuja się trzęsą. — Uważaj, jędzo, mam tu. coś, co cię poskromi — syknął John, a jego kompan oblizał się obleśnie. Tess zadrżała, ale nie pokazała po sobie lęku. — Chcecie mnie gwałcić? Mogłam się domyślić. — Nie zatrzymywała się ani na chwilę. — Tylko spróbujcie mnie dotknąć, a przysięgam, będziecie się smażyć w piekle. Szczęki im opadły; stanęli jak oniemiali. Dziewczyna nie miała jednak złudzeń, że groźba cokolwiek pomoże. Nic nie mogła zrobić ani tu i teraz, ani później, gdy już znajdzie się w rękach wuja. Tylko cud mógłby ją uratować, ale w jej krótkim życiu nic takiego się nie zdarzyło i nie wyglądało na to, aby akurat teraz miało się zdarzyć. Zaczęła się modlić w duchu, żeby to, co gotuje jej los, nie zohydziło wspomnień o Reyanie. Reyan ułożył bezwładne ciało Thomasa na ziemi. Zdawał sobie sprawę, że ryzykuje, zostawiając go przy życiu, tak samo jak Donalda. Nie potrafił jednak inaczej. Nie był mordercą, nie umiał zatopić noża w bezbronnym przeciwniku. Dość, że zaszedł ich znienacka i celnym ciosem pozbawił przytomności. Zerknął jeszcze na Tess i pobiegł po wierzchowca. Gdy zobaczył, co dzieje się przy ognisku, chciał z miejsca natrzeć na obu osiłków. Żaden co prawda nie ośmielił się jeszcze dotknąć dziewczyny, lecz było aż nadto oczywiste, do czego zmierzają. Wzbierała w nim wściekłość i z miejsca rzuciłby się na nich, gdyby nie głos rozsądku, że w ten sposób niczego nie wygra. Po pierwsze, byli roślejsi od niego, po drugie, chyba jeszcze bardziej zaprawieni w bojach niż on — zaciężni żołnierze, którzy z niejednego pieca jadali chleb, brutalni i bezwzględni, bo inaczej nie dożyliby swoich lat. W bezpośrednim starciu nie miał więc szans, a zresztą nie chodziło o bohaterski czyn, ale o to, aby uratować Tess. A ona jakby nie zdawała sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa, z całym spokojem dreptała w kółko. Gdy jednak Reyan spojrzał na jej ręce, zrozumiał, że to tylko pozór, że nadrabia miną. Ręce zbielały jej jak kreda, ale w podziwu godny sposób starała się nie okazywać lęku. Dzielna dziewczyna. Lada chwila jednak sprawy przybiorą znacznie gorszy obrót. Nie zwlekając, pobiegł więc po konia. Myśl o tym, że obleśne łapy mogą dotknąć Tess, dodawała mu sił. Skoczył na siodło i ruszył stępa. Bliżej polany puścił wierzchowca kłusem, a gdy tylko wjechał na otwartą przestrzeń, ścisnął jego boki ostrogami i zaczął szaleńczy galop. Tess zesztywniała z lęku i obrzydzenia, gdy John wyciągnął ku niej włochate łapy. Nie dotknął jej jednak; zamarł, nasłuchując. Czujnymi oczami omiótł las. Po chwili także i ona usłyszała tętent. Echo niosło się po całej polanie, tak że trudno było zorientować się, z której strony pędzą konie i ile ich jest. I oto na polanę wpadł samotny jeździec, a serce dziewczyny zabiło z nową nadzieją. — Reyan szepnęła do siebie. Wallace zdążył uskoczyć przed rozpędzonym wierzchowcem, John stal, jakby go wmurowało w ziemię. Reyan zwalił go z nóg celnym kopnięciem. W pełnym galopie minął Tess, zawrócił, zwolnił i nie zsiadając, chwycił ją za ręce i jak wór przerzucił przez koński grzbiet. I znów ruszył galopem w ciemność. Wallace dobył miecza, jego towarzysz też pozbierał się po ciosie i sięgnął po broń, lecz Reyan już wjechał w las. Tu musiał zwolnić. Tamci dwaj zaczęli nawoływać kompanów. Jeszcze chwila, a ruszą w pościg. Tess zaciskała zęby, wiedząc, że nie czas na skargi. Ale jak długo można wytrzymać, leżąc w poprzek na końskim grzbiecie? — Już nie mogę! — zawołała półgłosem. Reyan bez słowa zatrzymał konia, postawił ją na ziemi, przeciął więzy, ale znów wsadził na grzbiet rumaka. — Nie mamy chwili do stracenia. — Trudno — westchnęła. — Najpierw cały dzień na koniu, teraz cała noc? — Przykro mi, tak trzeba. Jeszcze raz westchnęła z rezygnacją, bo cóż miała zrobić. Tylko modlić się, żeby się udało. 9 Promienie słońca zakłuły boleśnie w oczy. Jak długo spała? Zaledwie chwilę, a przynajmniej wydawało jej się, że dopiero co zasnęła. Reyan nie powinien być tak okrutny, żeby ją już budzić. A jednak znów szarpnął ją niecierpliwie za ramię. Przewróciła się na brzuch i uniosła ciężkie jak ołów powieki. — Obiecywałeś, że odpoczniemy. Ledwie zasnęłam — poskarżyła się. — Mylisz się, kochanie. Spałaś prawie sześć godzin. Dochodzi południe, a zatrzymaliśmy się o świcie. — Niemożliwe. — Przeciągnęła się. Gdy Reyan pomógł jej wstać, przetarła oczy i rozejrzała się. Biwakowali w niewielkiej dolinie między dwoma wzgórzami, w miejscu w sam raz na kryjówkę, ale Reyan już pakował rzeczy, dając wyraźnie do zrozumienia, że czas ruszać w drogę. Przemyła twarz i ręce wodą z bukłaka. Niewiele to pomogło, oczy nadał się kleiły. Nawet jej się mówić nie chciało. W milczeniu zjadła trochę owsianki, którą przygotował, i dopiero gdy mieli ruszać, zobaczyła dwa ptaki przytroczone do siodła. — A więc udało ci się coś upolować — mruknęła tonem pochwały. Wybrała miejsce na końskim zadzie, uznając je za wygodniejsze od tego na karku. — Wieczorem upieczemy. — Nie mogę się doczekać. — Myślałem, żeby upiec na śniadanie, ale nie rozpalać zbyt dużego ognia. Sprawiłem je tylko, kiedy ty chrapałaś. — Nie chrapałam — fuknęła. — Niech ci będzie, że nie. — Zaśmiał się. Dzięki za ratunek — zmieniła temat. — Nie spodziewałam się, że się zjawisz, bo przecież król nie powinien czekać, a poza tym wiedziałeś, że szykują zasadzkę. — Domyślałem się, że potraktują cię jak przynętę, ale zdumiałem się nieco, że tak to sobie wymyślili. Gdybym nie wiedział, co cię czeka, nie pojechałbym za tobą, a jeśliby ktoś miał pretensje, że przedłożyłem twoją osobę nad obowiązek wobec króla, powiedziałbym, że zrobiłem to właśnie w jego interesie. Znasz wiele tajemnic, które król powinien poznać. — A więc ratowałeś mnie tylko dla króla, mimo to dzięki. — Byłaś w poważnych tarapatach. — Szykowałam się do ucieczki. Naprawdę? — Reyan roześmiał się. Żebyś wiedział. Zaczęli się przekomarzać, czy rzeczywiście udałoby jej się zbiec. Tess doskonale wiedziała, że szanse miałem zerowe, ale z przekory nie chciała mu przyznać racji. Zabolało ją też zdanie, że pośpieszył jej na ratunek tylko z obojązku wobec króla. Albo nie mówił całej prawdy, albo nie czuł jeszcze do niej tego, co ona do niego. Wkrótce jednak zaczęła drzemać, wtulona w jego plecy. Znów czuła się bezpieczna. Tess — szepnął. — Obudź się, musimy się ukryć. Ocknęła się zdumiona, lecz szczęśliwa, że mimo głębokiego snu nie spadła z końskiego grzbietu. Słońce chyliło się ku zachodowi, musiała więc spać dobrych parę godzin. Reyan kierował wierzchowca w stronę gęstego zagajnika u stóp niewielkiego wzgórza. Ciekawe, ile udało im się ujechać od południa. Nie wypytywała o to jednak, czując, że dzieje się coś niedobrego. W zagajniku Reyan zeskoczył z siodła i kazał jej również zejść. — Za wzgórzem są jacyś ludzie. — Wujowi czy Douglasa? — Jeszcze nie wiem. — Przywiązał konia do drzewa i zaczął się skradać na szczyt wzgórza. Dziewczyna ruszyła za nim. Po jakimś czasie padł na Ziemię l czołgając się, pokonał resztę drogi. Tess zrobiła to samo. Skrzywiła się z bólu — odłamki skał raniły ją w brzuch. Reyan ani drgnął. Gdy ze szczytu spojrzała w dolinę, nie zobaczyła nikogo. — Jesteś pewien, że tam ktoś jest? — Najzupełniej. Widziałem, jak w górę pofrunęło stado ptaków. Ktoś musiał je przestraszyć. Dobrze, że je zobaczyłem, bo już miałem zamiar zjechać do doliny. 0, popatrz, są! Rzeczywiście, w dolinę wjechała gromada konnych — co najmniej dwudziestu zbrojnych ludzi. Jej uwagę zwrócił jadący na czele mężczyzna, dosiadający karego konia z białymi pęcinami. Wydał się znajomy. Musiała go gdzieś widzieć, albo jego, albo rumaka. Wytężała pamięć, ale nie mogła sobie przypomnieć — Douglasowi — szepnął Reyan. — Skąd wiesz? — Spójrz na ubranie, kolory hrabiego. Ciekawe, że ten na czele ubrany jest zupełnie inaczej. Nie ma żadnych barw. — To dobrze czy źle? — Dziwnie. Barwy odróżniają wroga od przyjaciela. Ten, kto nie nosi barw, ryzykuje, bo mogą go wziąć za obcego, ale, być może, na tym właśnie mu zależy. — Simon nie miał żadnych barw. — Właśnie. Nie chciał, żeby go rozpoznano. Gdyby przywdział kolory króla, dla nieprzyjaciół byłoby oczywiste, że jest wrogiem, gdyby zaś któryś z ludzi króla zobaczył go na ziemi Douglasów, pomyślałby, że zdradził. Ciekawe, przed kim kryje się ten człowiek, przed Swoimi czy obcymi. — A dlaczego w ogóle miałby się kryć? — Dobre pytanie, ale tego na razie nie wiemy. Co tak dziwnie patrzysz? — Bo wydaje mi się, że gdzieś już go widziałam, tylko nie mogę sobie przypomnieć. — Może przypomnisz sobie, gdy podjadą bliżej. Chodź ze mną. — Wziął ją za rękę i pociągnął w dół zbocza. Przycupnęli w ukryciu za gęstwiną. Tess wytężyła wzrok. Mężczyzna na czarnym koniu był wysoki, szczupły, o ostrych, jakby ptasich, rysach. Nadal jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie go widziała. Zamarła, gdy potrącony nieostrożnie kamień potoczył się z łoskotem w dół. Reyan gestem kazał jej przylgnąć do ziemi. Jeszcze miął nadzieję, że ludzie na dole nie zwrócą na nich uwagi. Niestety, właśnie ten, co dosiadał karego rumaka, podniósł głowę, spojrzał czujnie na toczące się kamienie, a potem wyżej, szukając przyczyny tej nagłej lawiny, i znalazł ją. Zobaczył dwie ludzkie postaci w gęstwinie. Nie było na co czekać. Reyan zerwał się na równe nogi i ciągnąc Tess za rękę, puścił się pędem najpierw w górę wzgórza, potem znów w dół, ku zagajnikowi. Odwiązał konia, podsadził dziewczynę i ruszyli szaleńczym galopem. Tym razem umieścił ją przed sobą. Mogła trzymać się łęku albo grzywy. Wybrała grzywę i pochyliła się nad końskim karkiem, żeby nie zasłaniać widoku Reyanowi. Ścigający podzielili się na trzy oddziały. Dwa okrążyły wzgórze i pędziły ku nim z lewej i prawej; trzeci galopował z tyłu. Reyan nie miał wyboru, popędził wierzchowca, kierując go na wprost. Wiatr niósł szczęk obnażonej broni i krzyki ludzi zawiedzionych, że zbiegowie wyrywają się z okrążenia. Gdy pędzili dalej, Tess z trwogą zastanawiała się, czy koń wytrzyma szaleńczy galop pod podwójnym ciężarem. Na razie udawało im się trzymać dystans, ale ścigający nie dawali za wygraną. — A teraz uważaj! — krzyknął Reyan, kiedy na horyzoncie wyrósł las. — Trzymaj się mocno! — zawołał, kierując się między drzewa. — Muszę ich zgubić. Dziewczyna zamknęła oczy, gdy ostrym kłusem zaczął meandrować między drzewami. Nie umiałaby powiedzieć, jak długo to trwało, ale wreszcie puścił konia stępa. Gdy otworzyła oczy, pokryty pianą wierzchowiec dyszał ciężko. — Zgubiliśmy ich? — Mieliśmy szczęście. Rozproszyli się w lesie i chyba stracili ślad, a potem usłyszałem, że się zwołują. Gdzieś się widać śpieszą i zrezygnowali z pościgu. — Myślisz, że nas rozpoznali? — Nie sądzę. Gdyby wiedzieli, kim jesteśmy, nie zrezygnowaliby tak łatwo. Pomyśleli pewnie, że nie jesteśmy ani ważni, ani groźni. — Ale przecież ruszyli w pościg? — To odruch, bo uciekaliśmy, ale potem machnęli ręką, uznając, że nie warto. Wzięli nas za przypadkowych wędrowców. — Obyś miął rację. A co teraz? Zostajemy tu? — Nie, trzeba jeszcze trochę odjechać. Za blisko, żeby rozpalać ogień i piec ptaki. — Właśnie, nie mogę się doczekać. — Już niedługo. Znajdziemy jakąś ładną polankę ze strumykiem. Trzeba napoić konia, dać mu wypocząć. Dobrze się spisał. — Wybornie. Jak ty go właściwie nazywasz? — Nie dałem mu żadnego imienia. — Żadnego? Dziwne, masz go pewnie od niedawna. — Ze trzy lata, ale jakoś nie dałem mu imienia. Wołam na niego zwyczajnie koń. — To nieładnie, zwłaszcza że dobrze nam się przysłużył. Dziwię się, że ani razu nie zrzucił cię z siodła. Koń bez imienia! To obraza dla jego dumy. Już ja coś wymyślę. — Bardzo proszę. Wymyślanie imion nigdy nie było moją specjalnością. — Reyan rozejrzał się po okolicy. — Jeśli dobrze pamiętam, to niedaleko stąd jest wymarzone miejsce na nocleg. Biwakowałem tam kiedyś. Pół godziny później dojechali do niewielkiej dolinki. Kamienie ułożone w krąg świadczyły o tym, że wielu wędrowców korzystało z tego: miejsca. Reyan zajął się koniem, a Tess, wyposażona w hubkę i krzemień, rozpaliła ognisko. Po chwili Reyan piekł już oba ptaki na rożnie. Nigdy w życiu i na nic nie czekała tak niecierpliwie jak teraz na pieczyste. Apetyczna woń drażniła powonienie i dziewczyna musiała natężyć całą wolę, aby nie rzucić się na jadło. Nie pomogło ani dobre wychowanie, ani maniery. Gdy tylko Reyan oznajmił, że ptaki gotowe, zaczęła jeść tak łapczywie, iż już po chwili wyglądała jak ostatnie prosię, on zresztą też. — Boże, co za wspaniałości. — Westchnęła, kończąc obgryzanie ostatniej kości. — Ale się upaprałam — dodała tytułem usprawiedliwienia. — Po tylu dniach postu każdy ma prawo — zawtórował jej Reyan, ocierając krople tłuszczu cieknące po brodzie. — Masz rację. — Podpowiem królowi, żeby wydał odpowiedni edykt. Wina? — Chętnie. — Pociągnęła łyk z bukłaka. — Nie pamiętam, kiedy jadłam tak wspaniałe rzeczy. Chyba na weselu Thomasa. — Thomasa? — Nie tego, o którym myślisz. U mojego kuzyna, Thomasa Delgada Mackintyre” a. — Mackintyre”a? Przybrał nazwisko żony, chodziło o majątek. Ach, co to była za uczta, a ilu ludzi! Thomasa lubiano na dworze, więc przyjechało mnóstwo gości ze świty królewskiej. Cudowna zabawa, dla mnie, niestety, ostatnia w rodzinie ojca. Wkrótce potem rodzice zginęli w wypadku. Załamał się pod nimi most, podmyty w czasie powodzi. — Pogrążona w smutnych wspomnieniach nawet nie usłyszała, że Reyan pośpieszył z wyrazami pociechy. Tak, wesele było wspaniałe, a rodzice tak się cieszyli, tak radowali, jakby to była ich własna uroczystość. Oboje stanęli jej teraz przed oczami, a zaraz potem cały korowód postaci: pan i panna młoda, wiekowy wuj Comyn, rzucający złośliwymi dowcipami na prawo i lewo, goście, a wśród nich wysoki brunet, próbujący zalecać się do matki... — Wielki Boże — szepnęła, blednąc jak płótno. — Wysoki, szczupły, o ptasich rysach. Ten sam! Tylko że na weselu nosił barwy... — Coś się stało? Czemu jesteś taka blada? — Przypomniałam sobie. Rayen zrozumiał w lot. — Jak się nazywa? — Tego nie pamiętam, ale widziałam tego człowieka na weselu Thomasa. Mówiono mi, że to dworzanin z królewskiego orszaku. Nosił zresztą królewskie barwy... Już wiem, przecież wuj Comyn mówił, że to ktoś z przybocznej gwardii Jego Królewskiej Mości. — Boże, miej nas w swojej opiece. Jesteś pewna? — Jak tu siedzę. — To straszne. Wiesz, co to znaczy? — Zdrada? A nie może być tak, że ten człowiek szpieguje tu jak ty i Simon. — Wykluczone. Mnie i Simona wybrano między innymi dlatego, że mało kto nas zna. Służymy w królewskim wojsku jak wielu innych. Jeśli on, jak powiadasz, należy do przybocznej gwardii, to każdy, kto był na dworze, musi go znać. Jeśli więc znalazł się tu, na ziemi Douglasów, to znaczy, że... — Zdrada — powtórzyła zbielałymi z trwogi wargami. — Obyśmy się mylili. — Widzę go, mam go przed oczami. Rozmawiał z tatą, obaj się śmiali. Myślisz, że już wtedy spiskował z Douglasami? — Chyba nie, bo byłoby o tym głośno. — A ty? Bywałeś na dworze, widziałeś go? — Nie pamiętam, a zresztą nie dopuszczano mnie na wysokie pokoje, więc tych z gwardii praktycznie nie znam. Byłoby inaczej, gdybym pozostał na dworze dłużej. Król zaczął mi okazywać łaskawość, raz czy dwa zaszczycił rozmową. Wróżono mi karierę. — Pewnie dlatego zawistnicy oskarżyli cię o zdradę. — Może, ale to nieważne. Najważniejsze to jak najszybciej dotrzeć do króla, teraz tym bardziej. — Dlaczego tym bardziej? — Bo ten człowiek, jeśli rzeczywiście przystał do Douglasów, może się targnąć na jego życie. Bo widzisz, Douglasom nie wystarczy wygrać na polu bitwy. Dopóki król i prawowici dziedzice będą przy życiu, dopóty Douglasowie nie będą mogli sięgnąć po koronę. Gdyby zaś mieli przegrać na polu bitwy, tym bardziej będzie im zależało na usunięciu króla, a któż jest do tego sposobniejszy niż gwardzista? — Wielkie nieba. Przekupili go? — Nie wiem, ale widzieliśmy go z ludźmi Douglasów, a to wróży śmiertelne niebezpieczeństwo dla króla. Na szczęście nie rozpoznali nas, bo nie uszlibyśmy żywi. Pora spać, musimy wypocząć. Ostatnie dwa dni były bardzo ciężkie. Tess zzuła buty i zległa na derce. Reyan położył się obok, przyciągnął ją do siebie i szczelnie otulił drugą derką. Czuła jego ciepło, lecz zmęczenie było silniejsze od żądzy. Reyan też nie uczynił żadnego gestu. — Słuchaj, nie powinniśmy czuwać? — spytała z lękiem. — Nie. Nic nam chyba nie grozi, a zresztą jesteśmy pod doskonałą strażą. Koń wyczuje obcego na milę, a mnie też obudzi każdy podejrzany szmer. Obaj nawykliśmy do czujności. — A ty nawet nie pomyślałeś, żeby dać mu imię — mruknęła, zapadając w sen. — Nie pora, żeby się przekomarzać. Ważą się losy Szkocji — odrzekł z całą powagą. Wtuliła się w niego z wiarą, że jeśli ktoś może te losy odmienić, to tylko on — jej Reyan. 10 Tess aż kusiło, żeby kopnąć albo przynajmniej smagnąć konia solidnym kijem — taka była zła. A on tymczasem skubał trawę jak gdyby nigdy nic, jakby fakt, że zgubił podkowę, w ogóle go nie dotyczył. A zgubił! Stało się to po dwóch dniach spokojnej podróży, kiedy wydawało się, że nie spotka ich już żadne nieszczęście, a jednak los znowu zgotował im niespodziankę. Koń oczywiście nie był niczemu winien, miał jednak pecha, bo poza nim nie było nikogo ani niczego pod ręką, na czym Tess mogłaby wyładować złość. Reyan zostawił ją z wierzchowcem w zagajniku, a sam poszedł do wsi przewęszyć, czy jest bezpiecznie, czy nie ma wrogów i czy — co najważniejsze — jest tam kowal, który mógłby podkuć konia. Odchodząc, powiedział, że gdyby nie wrócił przed zachodem słońca, Tess ma dalej jechać sama, a przynajmniej próbować dostać się na ziemie Comynów i Delgadów. Rzec2 jasna, że takie postawienie sprawy nie napawało jej otuchą. Zaczynała już tracić cierpliwość. Dreptała w miejscu, wy chodziła na skraj lasu, spoglądając ku odległym zabudowaniom. Serce jej ścisnęło się z lęku, gdy w pewnym momencie zobaczyła, że ktoś zdąża ze Wsi do lasu. Minęła dobra chwila, nim poznała Reyana. — No i jak? Bezpiecznie? — spytała, gdy wreszcie stanął przy niej. — Chyba tak. Nie ma obcych i, na szczęście, nie spotkałem też nikogo, kto mógłby mnie znać. Idziemy — rzekł i wziął konia za uzdę. Dziewczyna ociągała się chwilę, lecz myśl o gorącej kąpieli, którą być może uda się we wsi zamówić, a nade wszystko wizja obfitego posiłku i jeśli się uda noclegu w prawdziwym łóżku okazały się silniejsze niż obawy i złe przeczucia. Obawy nie były nieuzasadnione, bo, po pierwsze, wiele osób zwróci na nich uwagę i, to po wtóre, zapamięta dziwną parę, już choćby z powodu jej chłopięcego przebrania. — Też nie jestem zachwycony, ale nie ma wyjścia, trzeba podkuć konia, a bez kowala nie da rady — rzekł Reyan, widząc wahanie w jej oczach. — Rozumiem. Zostaniemy tam na noc? — Wynająłem pokój w oberży! — Z prawdziwym łóżkiem? — Jak marzenie. Swoją drogą i gospoda, i pokój wydały mi się za wielkie jak na taką wieś, oberżysta zapewniał mnie jednak, że przejeżdża tędy sporo możnych ludzi, więc rozwinął interes. Chwalił się, że sam Douglas bywa u niego. — Wieś Douglasa? Nie bardzo mi się to podoba. — Też bym chciał znaleźć się wreszcie poza jego zasięgiem, ale nie mamy wyjścia — powtórzył. Wyciągnął sakiewkę. — Masz, weź to. Zrób tymczasem zakupy. Nie kupuj zbyt dużo, bo za dwa, trzy dni dojedziemy do mojego brata Nairna, a tam dostaniemy, co trzeba, na resztę podróży. Pojedziemy do twojego stryja Comyna. Zaskoczył ją. — A kiedy to postanowiłeś, że zwrócimy się do niego? — Szczerze? Po spotkaniu z Simonem, kiedy zapewnił mnie, że Comynowi można zaufać. — A moje słowo nie miało znaczenia? — Tess poczuła się dotknięta. — Jak by ci tu powiedzieć... Sprawa dotyczyła twojej rodziny, więc musiałem być ostrożny. Wuja Thurkettle”a nie podejrzewałaś o zdradę, prawda? — dodał tytułem usprawiedliwienia, widząc jej skwaszoną minę. — Owszem, ale też nie byłam zaskoczona, gdy sprawa wyszła na jaw. Co do rodziny ojca byłam i jestem absolutnie pewna. — Mimo wszystko lepiej, że Simon to potwierdził. — No cóż, rozumiem, że wolisz dmuchać na zimne. Rayen wziął ją za rękę i pocałował. — Chodzi o nasze bezpieczeństwo — powiedział. — Zajmij się teraz zakupami. Kup sobie coś z ubrania. Chłopięcego! — podkreślił. — Te łachy, które masz na sobie, już się zupełnie zniszczyły, a mamy jeszcze sporo drogi. Lepiej będzie, jeśli nadal będziesz podróżować w przebraniu. — To niezbyt przyjemna perspektywa, nie mówiąc już o tym, że grzech. — Nie martw się o rozgrzeszenie, dadzą ci je, gdy powiesz, że grzeszyłaś w służbie króla. — A w służbie króla to nie grzech? — Może i grzech, tyle że pokuta będzie łagodna. Chciała go spytać, czy służba u króla obejmuje również wspólne noce, ale ugryzła się w język. Nie chciała wywoływać sprzeczki, której i tak nie wygra. Zaczęła podziwiać krajobraz — skąpane w słońcu kwitnące wrzosowiska. Na skraju Wsi Reyan wyjął z juków bukłak na wino, żeby odnowiła zapas. Umówili się w oberży. — Masz powiedzieć, że jesteś od Wallace”a Frazera. — Wallace Frazer? Nie bardzo do ciebie pasuje. Nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego? — Frazerów w Szkocji jest jak PSÓW i o to chodziło; mało kto spamięta. — Jak psów — powtórzyła. — Od człowieka, który nie potrafi nawet nazwać własnego konia, trudno się spodziewać czegoś lepszego. — Ty żmijo — syknął z udawanym oburzeniem. — Bez przerwy mi dogryzasz. A teraz już idź, spotkamy się w oberży. Tess odetchnęła głęboko i z duszą na ramieniu ruszyła w stronę rynku. Przy pierwszym mijanym obejściu wyczuła, że ludzie się na nią gapią. Chłopięce przebranie, zamiast chronić, zwracało tylko uwagę. Obawiała się, że pospolite nazwisko wymyślone przez Reyana — „bo Frazerów jest jak psów” — też nie najlepiej im posłuży. Tymczasem podeszła do kilku straganów, by kupić potrzebne rzeczy. Na dłużej zatrzymała się u bławatnika. Miał wyjątkowo spory wybór ubrań, oczywiście używanych, bo kogo w okolicy byłoby stać na coś nowego. Kupiła między innymi kubrak, bolejąc, że jest strasznie szary i bez żadnych ozdób. Ale znalazła jeszcze coś — wspaniałą suknię w całkiem niezłym stanie. Kolory co prawda wypłowiały, ale poza tym wyglądała uroczo — niebieska, z krótkimi rękawkami i koronkową dopasowaną górą. Brenda pewnie zapałałaby świętym oburzeniem, że jej kuzynka postanawia kupić rzecz, w której mogła paradować córka jakiegoś wiejskiego kupca, ale Tess była zdecydowana. Nie potrafiła sobie odmówić, a niespokojne sumienie, że wydaje pieniądze Reyana na fatałaszki, uspokajała, tłumacząc sobie, że przecież niczego jej nie zakazał. Utargowała trochę z ceny i, dumna z zakupów, pośpieszyła do gospody. Otyły oberżysta zaprowadził ją do pokoju, gdy jednak poprosiła o gorącą kąpiel, rozdziawił gębę w niemym zdumieniu, jakby chciał zawołać o pomstę do niebios, bo nie dość, że dziewczyna paradowała w męskim stroju, to jeszcze pragnęła się moczyć w ciepłej wodzie. Tess wzruszyła tylko ramionami i zajęła się swoim nowym nabytkiem. Nie mogła się doczekać, kiedy zaprezentuje się Reyanowi jak prawdziwa lady. Reyana też rozbawiła mina oberżysty, który ciągle nie mógł pojąć, jak to jest, że rycerz wędruje po świecie z dziewczyną przebraną za chłopaka, a ta na dodatek domaga się gorącej kąpieli. Świat zwariował, a jeśli nie świat, to na pewno ta dziwna para. Tego samego zdania był kowal. Ten też rozdziawił gębę, gdy Reyan, czekając na podkucie wierzchowca, zaczął się pluskać w wielkim korycie na podwórku. Obaj — kowal z oberżystą — a i wszyscy inni też żywili najgłębsze przekonanie, że mycie, a już nie daj Boże kąpiel, to pewna droga do wszelakich chorób. Reyan myślał właśnie o tym, siedząc przy piwie i czekając, kiedy Tess skończy ablucje. Sensacja, którą wywołali niecodziennym zachowaniem, trochę go martwiła. Wiadomo — wieś będzie miała o czym plotkować przez długie tygodnie. — A kogóż to moje oćzy widzą? Toż to mój piękny Reyan we własnej osobie! Zaskoczenie było tak ogromne, że Reyan aż zakrztusił się piwem. Kaszląc, podniósł wzrok znad stołu z surowych desek, starając się ukryć przerażenie, że go rozpoznano. — Mary! — zawołał na widok biuściastej brunetki pochylonej nad jego stołem. — Co ty tu robisz? Ostatni raz widzieliśmy się w Edynburgu, prawda? — Uśmiechnął się na powitanie, myśląc gorączkowo, jak skłonić ją do milczenia. — Niestety, musiałam wyjechać. Mój narzeczony ożenił się, a ta jego głupia baba okazała się strasznie zazdrosna. — Pogłaskała go przymilnie po głowie. — I wylądowałam tu, na starych śmieciach. — Pochyliła się jeszcze niżej, a obfity biust niemal wylał się ze stanika. — Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. Nudno tu, że aż strach — dodała konfidencjonalnym tonem. Reyan westchnął w duchu, gdy Mary umościła mu się na kolanach i z miejsca zabrała się do całowania. Pod tym względem nie miała sobie równych — coś na ten temat wiedział — ale tu i teraz pocałunek nie wywarł na nim najmniejszego wrażenia, co dziewczyna natychmiast wyczuła. Spojrzała na niego zdumiona, mrużąc oczy ze złości, że jej wdzięki zostały odtrącone. W złości — i to Reyan też pamiętał — potrafiła być wręcz niebezpieczna. Zmienił więc taktykę. — Ja też się cieszę — rzeki, odsuwając ją delikatnie od siebie. — Nie wygląda na to, a pamiętam... — I ja nie zapomniałem — wszedł jej w słowo — ale to było pół roku temu. Sporo się zmieniło. Mam inną. — Tę chudzinkę przebraną za chłopca? — Zerwała się z miejsca i znów pochyliła się nad stołem, prezentując wydekoltowane obfitości. — Taka... deska ma być lepsza ode mnie? Gdyby jego obraziła, pewnie by to przełknął, lecz tego, że śmiała tak się wyrazić o Tess, nie zdzierżył. Spojrzał na Mary z pogardą i obrzydzeniem. Przez zapach jej ostrych pachnideł przebijała woń rzadko mytego ciała i równie rzadko pranej odzieży. Owszem, miała — jak to mówią — czym oddychać i na czym siedzieć i nie szczędziła swoich wdzięków, wiedziała, jak to się robi, i zawsze była chętna, z czego i jemu zdarzało się korzystać, ale teraz nie budziła w nim nawet litości. — Nie muszę się przed tobą tłumaczyć — rzekł chłodno i od razu pożałował, że dał się ponieść nerwom. — Przecież byliśmy kochankami. Oddałam ci się. — Za co hojnie cię wynagrodziłem — uciął. Dokończył piwo, ze złością odstawił kufel i wstał. — A teraz daj mi spokój. Znajdź sobie kogoś innego, kto będzie ci płacił. Mary spróbowała z innej strony. Objęła go i jak kotka w marcu jęła się o niego ocierać. — Sir Halyard chce być wierny swojej wybrance i godne to pochwały, ale jest jeszcze parę innych przyjemności w życiu — szepnęła kusząco. — A ja odkryłem przyjemność w wierności — odparł bez zastanowienia. Wyrwał się z jej objęć. — Zostaw mnie w spokoju. I jeszcze jedno: zapomnij o sir Halyardzie, zakonotuj sobie, że nazywam się Wallace Frazer, a gdyby się kto pytał, to powiesz, że nigdy nie widziałaś ani mnie, ani mojej towarzyszki, bo — zagroził, chwytając ją mocno za ramię — tak cię urządzę, że żaden chłop na ciebie nie spojrzy. — Po jej oczach poznał, że groźba zrobiła wrażenie, mimo to Mary próbowała jeszcze coś zyskać. — Za milczenie też się płaci. — Wyrwała rękę. Reyan zaklął po nosem, dobył kilka monet i wcisnął jej W garść. — Masz! I daję ci więcej, niż ci płacą za twoje wątpliwe wdzięki — rzekł z pogardą w głosie. — Zapamiętam to sobie — syknęła urażona do głębi. — Lepiej zapomnij o mnie, o naszej rozmowie, o wszystkim, bo jak się dowiem, że nie trzymasz języka za zębami, to ci go wyrwę. — Odwrócił się na pięcie i udając, że nie słyszy niewybrednych uwag kilku pijanych osiłków, że prawdziwy mężczyzna nie zrezygnowałby z wdzięków nadobnej Mary, poszedł na górę do pokoju. Martwił się tylko, jak wytłumaczy Tess, że wokół niego unosi się woń damskich pachnideł. Gdy tylko otworzył drzwi, zapomniał o Mary, o rozmowie, o niebezpieczeństwie i w ogóle o całym świecie. Tess stała przy łóżku, z rozpuszczonymi do ramion włosami, ubrana jak... prawdziwa kobieta. Gdy zamykał drzwi, uniosła z wdziękiem spódnicę i zakręciła się w kółko. Suknia nie była specjalnie modna, nie mówiąc już o tym, że miała swoje lata, rozmiar też był nie ten — góra za szeroka, dół za długi — mimo to Tess wyglądała w niej po prostu zjawiskowo, a przynajmniej w. oczach Reyana. — Wiesz, co ci powiem? Otóż gdy wreszcie zaczniesz nosić rzeczy stosowne do twego stanu, wszyscy mężczyźni w tym kraju oniemieją z zachwytu. — Zdjął opończę i rzucił na krzesło przy drzwiach. — Możesz mi wierzyć, bo i mnie mowę odjęło. Tess pokraśniała z zadowolenia. — A nie gniewasz się, że wydalam twoje pieniądze? Nie mogłam się powstrzymać. Gdy ją zobaczyłam, tak strasznie zapragnęłam zrzucić z siebie męskie łachy choćby na chwilę. — Wyglądasz pięknie, więc tym bardziej nie mogę mieć pretensji. — Wziął ją w ramiona i delikatnie pogładził po głowie. Zesztywniała, czując zapach pachnideł. Zmarszczyła gniewnie nos. Rozsądek co prawda podpowiadał jej, żeby nie robić wyrzutów, bo to bez sensu. Owszem, niosła się od niego woń obcej kobiety, ale co z tego? Nie trzymał w ramionach obcej, tylko ją — Tess. Ale zazdrość, silniejsza od głosu rozsądku, domagała się wyjaśnień i to natychmiast. A więc gdzie był, kogo widział i co to w ogóle ma znaczyć? Nie zapytała jednak wprost. — Dziwny był ten kowal, u którego ponoć byłeś — zauważyła kąśliwie. Ton i mina dziewczyny świadczyły o tym, że traktuje sprawę śmiertelnie poważnie. Reyan speszył się nieco. Prawdę mówiąc, pachnidła Mary też go zirytowały. Nawet w czasach, gdy byli razem, czuł się nieswojo, gdy jej zapach przenikał jego odzienie. — Natknąłem się na taką jedną, która szukała zarobku. — Nie musisz się tłumaczyć — odrzekła Tess. Jej ton i mina wyrażały jednak coś zupełnie innego. — Wiem, że nie muszę, ale chcę, z kilku powodów, przede wszystkim dlatego, że skoro jesteśmy skazani na siebie, masz prawo wiedzieć o wszystkim. Ujął ją, choć wolałaby nie słyszeć, że są na siebie „skazani”. Uradowało ja. także, że Reyan czuje się zobligowany do usprawiedliwiania się przed nią. Mógł przecież uciąć sprawę krótko, zmilczeć albo powiedzieć, że nie powinno jej obchodzić, gdzie był i co robił. Zmartwiła się tylko, że wyjaśnienie może okazać się bolesne. — Mówisz, że się natknąłeś, jak mam to rozumieć? No cóż babsko wyczuło, że mam trochę grosza w kieszeni. — Może dodałby jeszcze coś na temat dawnych czasów, że babsko nie było lnu zupełnie obce, ale właśnie zapukano do drzwi. — Przynieśli jedzenie — oznajmił. Owsiankę?- Zobaczysz. — Otworzył drzwi. Dwóch młodych służących wniosło dwie tace pełne jadła. Tess aż klasnęła w ręce na widok mięsiwa, serów, chleba i wina. — Co za uczta! — zawołała, gdy tace znalazły się na stole. Bogatsi o suty napiwek służący wyszli, Reyan podsunął dziewczynie ławę1 a sam usiadł naprzeciwko. Tess chłonęła oczami przysmaki, nie mogąc się zdecydować, od czego zacząć. — Lepiej się pośpiesz, bo sam zjem wszystko, a tobie nic nie zostanie — zachęcił ją. — Jestem głodny jak wilk. — Sięgnął po chleb, jeszcze gorący, prosto z pieca, i nożem, który stale nosił na pasku i którym zawsze posługiwał się przy jedzeniu, ukroił kilka kromek. Tess na początek sięgnęła po miód. Reyan nalał wina i zaczęli jeść, śmiejąc się z siebie i do siebie. Żadne bowiem nie było w stanie powstrzymać łakomstwa. Jedli łapczywie, aż wreszcie dziewczyna oznajmiła, że więcej już nie może. — Chyba się przejadłam. — Nie szkodzi, jest na to znakomite lekarstwo. — Dieta? — Zupełnie co innego — odrzekł, upijając spory łyk wina. — Chętnie ci pokażę, tylko najpierw musimy zdjąć ten pancerz. — Zaśmiał się, zaczynając ją rozsznurowywać. Nie protestowała, przeciwnie — rada by przyspieszyć „kurację”, którą chciał jej zaaplikować. — Tak będzie znacznie wygodniej — stwierdził, wyłuskując ją z koronkowej sznurowanej góry. — Jesteś pewien, że to dobre lekarstwo na przejedzenie? — spytała, gdy kładł ją na zwieńczone baldachimem łoże. — Absolutnie — odparł, zzuwając buty. — Zostajemy? — Dziś już i tak niewiele ujechalibyśmy. Wyjedziemy o świcie, a to znaczy, że noc będzie krótka. — Szkoda — odrzekła z całą szczerością. — Jesteś pewien, że nic nam tu nie zagrozi? Pomyślał o Mary. Złe się stało, że się na nią natknął. W złości bywała groźna, z drugiej jednak strony dość solidnie ją przestraszył, więc raczej nie powinna zrobić niczego złego. — Myślę, że nikt nam tu nie przeszkodzi. Mary zaklęła pod nosem, gdy dwóch mężczyzn, którym podawała piwo, wyciągnęło łapska, próbując sięgnąć pod jej spódnicę. Postawiła kufle na stole z takim hukiem, że aż echo poniosło po całej oberży. Wyglądali co prawda jako tako, widać było jednak, że nie śmierdzą groszem, a tylko pieniądze mogłyby ją skłonić do życzliwszego potraktowania niewybrednych umizgów. Potrzebowała pieniędzy, by wyrwać się z tego zesłania, nim wiek zacznie dawać o sobie znać. Gdy zobaczyła Reyana, pomyślała, że niebo wysłuchało wreszcie jej błagań i że przy jego pomocy albo jeszcze lepiej — z nim — rozpocznie nowe życie. Miała dość wiejskiej nudy, dość posługiwania w oberży i w ogóle wszystkiego. Marzyła o powrocie do Edynburga. Stanęła za barem rozżalona na los, na życie i sir Halyard. Co za podlec! Odtrącił ją, obraził. Jak mógł?! Nie puści mu tego płazem! Z zamyślenia wyrwało ją czterech uzbrojonych po zęby mężczyzn, który właśnie stanęli w drzwiach i zażądali piwa. Zbroje co prawda nie wskazywały, aby należeli do tanu rycerskiego, ale też nie były ubogie. Nosili barwy Douglasów i Mary zwietrzyła szansę na zarobek. Douglasowie władali połową Szkocji, więc ludzie na ich służbie z pewnością nie byli biedakami, a co więcej, mogli to i owo ułatwić, gdyby zaszła taka potrzeba. Postanowiła więc dołożyć starań i zawrzeć znajomość. — Witam panów — zaczęła, stawiając piwo na stole. — Dla takich gości najlepszy trunek z najlepszej beczki. — I najlepsza dziewczyna! — zawołał najwyższy z czwórki, przyciągając Mary do siebie. — Najlepsza dziewczyna dla strudzonych pościgiem wojaków! — Zostaw ją, jeszcze nie koniec pościgu, mój Howardzie — skarcił go niższy z ramionami jak cepy. — Jeszcze nie koniec? A gdzież jeszcze mamy szukać? Sprawdziliśmy wszystkie kąty w okolicy. — Jeszcze nie wszystkie, a Douglas każe nas powiesić, jeśli wrócimy z pustymi rękami. — A czego panowie szukają? — spytała Mary, cierpliwie znosząc umizgi Howarda. — Nie twój interes, jędzo — burknął ten niski. — A może mogłabym pomóc? — zaoferowała się. — Zainteresowała cię nagroda? — Jaka nagroda? Nic nie wiem. Niski dobył z sakiewki dwadzieścia pięć sztuk złota. — Oto ona! Dwadzieścia pięć złotych monet za głowę lub pomoc w ujęciu sir Reyana Halyard i jego towarzyszki! Co ty na to, jędzo? Mary zamurowało. Nie wierzyła swemu szczęściu. Jak sęp wyciągnęła rękę po monety, lecz niski złapał ją za nadgarstki i ścisnął. — Nagroda jest moja! — zawołała. — Będzie, gdy na nią zasłużysz. Mów, co wiesz. — Człowiek, którego szukacie, jest tu. — Sir Halyard jest tu, w oberży? — Tuż nad waszymi głowami, durnie. Wziął pokój na górze razem z tą dziewką. — A więc i ona tu jest? A jakże, przebrana za chłopca. — To musi być ona! — krzyknął niski, zręcznie ujmując dziesięć monet z kopczyka, który usypał na stole. — Ejże, miało być dwadzieścia pięć? — lamentowała Mary. — Będzie, gdy sprawdzę, czy mówisz prawdę, bo niby skąd taki wycieruch jak ty miałby znać sir Halyard, rycerza w służbie Jego Królewskiej Mości? — Wycieruch? Jak śmiesz tak do mnie mówić? Znacznie lepszych od ciebie odsyłałam w diabły, a sir Halyard był moim kochankiem w Edynburgu, jeszcze sześć miesięcy temu. Znam go dobrze i wiem, że podróżuje pod przybranym nazwiskiem, Wallace Frazer. Wziął najlepszy pokój i jest tam na górze razem z tę swoją... deską. Pierwsze drzwi po prawej, a teraz dawaj resztę. — Dostaniesz, jak go chwycimy. Panowie! Idziemy. Jeśli dobrze pójdzie, dziś skończy się nasza udręka. Mary uśmiechnęła się do siebie, odprowadzając czwórkę wzrokiem. Gdy tylko usłyszała, że zaczynają dobijać się do drzwi, wybiegła na podwórzec i stanęła pod oknem Reyana. Znieważył ją i odtrącił, więc nasyci oczy jego męką. 11 Otwieraj. Kilka par pięści łomotało w drzwi. Reyan wyskoczył z łóżka, przeklinając się za nieostrożność. Jakże mógł być takim głupcem! Słyszał przecież hałasy, mógł się domyślić, co się dzieje, ale nie kiwnął palcem. Ważniejsze były pieszczoty z Tess i teraz drogo za to zapłaci. Pośpiesznie wdział buty. — To pułapka. Jesteśmy zgubieni — szepnęła Tess. Też już się zerwała. — Jeszcze nie, słonko — odparł szeptem, przypasując miecz. — Spiesz się, weź, co się da, i skacz przez okno. — Halyard! — dobiegło zza drzwi. — Wiemy, że tam jesteś. Twoja flama z Edynburga nam to powiedziała. — Mary — syknął Reyan. — Pewnie za mało jej zapłaciłem. Tess drgnęła. Mówił, że się „natknął”, a okazuje się, dobrze znał tę wypachnioną dziewkę. Ale nie pora teraz na awanturę. Znajoma czy nie, zdradziła ich, nasłała żołnierzy. Jedyna nadzieja to ucieczka. Zarzuciła sobie juki na szyję, chwyciła bukłak z winem i derkę i skoczyła do okna. Rzut oka wystarczył, żeby się przekonać, że Reyan wybrał ten właśnie pokój nie dlatego, że „mieszkał w nim sam Douglas”, ale dlatego, że tuż za oknem stało parę komórek, po których można było całkiem bezpiecznie zejść na Ziemię. Podkasała spódnicę. — A potem gdzie? — spytała. — Do kowala — szepnął zajęty barykadowaniem drzwi. — Koń jest w kuźni, siodło na podorędziu, a kowal życzliwy, bo wietrzy zdradę. Biegnij przodem. Zaraz tam będę. Dziewczyna zaczęła zsuwać się na dół. Pokryte strzechą dachy komórek nie ułatwiały zadania, a w każdym razie zmitrężyla więcej czasu, niż myślała. Reyan dogonił ją, nim znalazła się na ziemi. Obejrzała się, szukając wyjścia z podwórka, i... zobaczyła kobietę ukrytą w cieniu. Kobiecy instynkt podpowiedział jej, że to ona — dawna flama Reyana. Dorodna niemal jak Brenda, z obfitościami, o jakich ona — Tess — mogłaby tylko marzyć. Poczuła ukłucie zazdrości w sercu. Skoro on cenił sobie takie kształty, to nie mogła go usidlić, bo niby czym? Z osłupienia wyrwał ją głos Reyana. — Zdradziłaś mnie, Mary. — Nie było oczywiście czasu, aby wymierzać sprawiedliwość, ale tej groźby nie mógł sobie odmówić. — Przyszłaś patrzeć na moją śmierć? Drogo za to zapłacisz. — Zmusili mnie —jęknęła Mary, wyciągając błagalnie ręce. — Przysięgam! — Łżesz. Teraz nie mam czasu, ale nigdy ci tego nie zapomnę. I jeszcze jedno, dziewko. Zdradziłaś nie tylko mnie, ale i króla. Douglas spiskuje przeciwko Jakubowi, a ty stanęłaś po jego stronie. Będziesz wisieć, bo taka kara spotka wszystkich zdrajców. - — Nie wiedziałam, dlaczego cię szukają. Nigdy nie zdradziłabym króla. — A jednak zrobiłaś to. Chciałaś się na mnie zemścić, tak? A teraz zapłacisz głową. Nie było czasu słuchać rozpaczliwych błagań Mary, bo oto czwórka napastników wyłamała drzwi do pokoju i miotając przekleństwa, rozpoczęła pościg. Reyan chwycił Tess i razem popędzili do kowala. Koń zarżał, poznając pana. Reyan błyskawicznie osiodłał wierzchowca, podsadził dziewczynę, skoczył na siodło i spiął konia ostrogami, kierując go prosto na nadbiegających ludzi Douglasa. Rozpierzchli się, klnąc i złorzecząc. Wkrótce po zbiegach nie było już śladu; zaszyli się w borze. Tess drzemała za plecami Reyana, gdy pociągnął za cugle, zatrzymując wierzchowca. Otworzyła oczy i zobaczyła, że wciąż są w lesie. Nie umiałaby nawet powiedzieć, w jakim kierunku uciekali ze Wsi i jak długo jechali. To jednak wcale jej nie zmartwiło. Drogę wybierał Reyan, a on wiedział, gdzie jechać. Tymczasem usiadła pod drzewem. Tak się cieszyła na noc w prawdziwym łóżku, że teraz chciało jej się po prostu wyć z rozpaczy. A gdy jeszcze spojrzała na siebie, rozpacz nie miała granic. Taka piękna suknia, tak się w niej dobrze czuła i Reyan też mówił, że wspaniale w niej wygląda! Niestety. Piękna suknia zamieniła się w najgorszą szmatę. Podarta, ubłocona — nic się już z niej nie da zrobić. Gdy włożyła ją w oberży, prezentowała się jak lady — nawet Reyan to przyznał — a teraz, w tych łachach, wyglądała jeszcze gorzej niż w przebraniu, jak ostatnia nędza. Chciało jej się płakać, a gdy przypomniała sobie Mary, nie potrafiła już powstrzymać łez. Bo co z tego, że tamta to zwyczajna dziewka i że sprzedała Reyana. Ale jakże ona wyglądała! Taka dorodna, taka kobieca, taka... Ona taka nigdy nie będzie. A tak się starała, tak bardzo chciała, żeby Reyan był z niej dumny. Ta suknia... Nie wytrzymała. Łzy jak grochy potoczyły się jej po policzkach. Jeszcze miała nadzieję, że Reyan ich nie zobaczy. Niestety zauważył. Skończył właśnie oporządzać konia. — Chyba nie rozpalę ogniska — rzekł, wpatrując się w nią uważnie. Noc była jasna, księżyc w trzeciej kwadrze. — Co się stało, Tess? Skaleczyłaś się, schodząc z okna? Gardło miała ściśnięte, więc tylko potrząsnęła głową. Reyan wziął ją delikatnie za brodę i obrócił twarzą do siebie. Nie tyle widział, ile czuł, co się dzieje, a ku własnemu zaskoczeniu nie tylko czuł, ale i głęboko rozumiał i zapragnął ją pocieszyć. — Tak mi przykro, że z mojej winy musieliśmy uciekać z gospody. Wydawało mi się, że dałem Mary dość dużo, żeby trzymała język za zębami, ale, widać, za mało. — Znasz ją, prawda? — spytała Tess, choć nie była pewna, czy rzeczywiście chce poznać całą prawdę o Reyanie i Mary. — Znałem. — Pogładził się z zakłopotaniem po włosach. — Tak już jest, że przeszłość czasami człowieka prześladuje. Poznałem ja. wiele miesięcy temu w Edynburgu. Tak się składało, że bywałem wtedy w mieście i... no cóż, sypiałem z nią. — W Edynburgu? To skąd ona się, u licha, wzięła w tej zapadłej wsi? — Z tego, co wiem, to ma tu rodzinę, a Edynburg musiała opuścić. Miała- jakieś kłopoty z narzeczonym, jak to nazywa, czy opiekunem. Ożenił się, a żona zaczęła jej grozić. Ucieszyła się na mój widok. Myślała chyba o odnowieniu znajomości. — Jest bardzo ładna. I taka... dorodna — szepnęła Tess jakby do siebie i bezwiednie ogarnęła wzrokiem swoje szczupłe ciało. Reyan przytulił ją” wyczuwając — nie bez zadowolenia — nutę zazdrości w jej głosie. Przypomniał sobie wściekłość, jaka go ogarnęła, gdy dwa dni temu tych dwóch drabów chciało się do niej dobrać. Męska duma podpowiadała mu, że to dobrze — niech Tess też poczuje, co to zazdrość. Ale odsunął od siebie tę myśl, tuląc ją z całą serdecznością. Biedna mała cierpi, rozpacza, że — co za bzdura — nie jest tak wyposażona przez naturę jak.... jak kto? Mary? Rozsądek podpowiadał żeby rzucić jakąś niezobowiązującą uwagę, komplement i zmienić temat. I znów zdrowy rozsądek przegrał... z sercem. Bał się tego, bał się, że tak się stanie. Jednak stało się. I to już wcześniej. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że odtrącił Mary. Mary była... jak by tu powiedzieć, wygodna. Chodziło się z nią do łóżka i... nic. Właśnie. Załatwiało się sprawę i tyle. A Tess? Z nią jest inaczej. I tego się bał. — Mówisz, że Mary jest ładna? I co z tego, że jest ładna? Zwykła dziewka i tyle. — Ucałował Tess w czubek nosa. — I nie masz jej co zazdrościć. Nie umywa się do ciebie. Dla mnie ty jesteś najpiękniejsza. — Dziewczyna pokraśniała z zadowolenia, lecz w jej wzroku kryło się niedowierzanie. — Nie wierzysz? Dla mnie ona nie istnieje. Martwiłem się tylko, żeby nie zaczęła chlapać ozorem, co się, niestety, stało. — A my znów musimy uciekać. — I tak będzie, dopóki nie dotrzemy do króla. — Przynajmniej udało nam się zgubić tych czterech. — Mam nadzieję, ale ogniska raczej nie zapalę, nie chcę ryzykować. — I słusznie. — Raz jeszcze ogarnęła wzrokiem suknię. — Nic już z niej nie będzie. — Westchnęła z żalem. — Szkoda, bo wyglądałaś naprawdę ślicznie, choć tak naprawdę... — zawahał się — ...to chciałem cię z niej zaraz wyłuskać. Rozbawił ją i zawstydził zarazem. Poznała go już dobrze. Nie był mistrzem flirtu, nie szukał kwiecistych słów, aby wyrazić swoje uczucia, mówił po prostu szczerze. Niczego nie ukrywał. Przypomniała sobie jego wzrok, gdy wszedł do pokoju i ujrzał ją w sukni. Jakże on patrzył! To jedno spojrzenie warte było tysiąca najwyszukańszych słów. — Przepraszam, że bez pytania rozporządziłam się twoimi pieniędzmi, nie mogłam się jednak powstrzymać, tak mi się ta suknia spodobała i tak bardzo zapragnęłam pokazać ci się jak prawdziwa kobieta. Speszyła się, gdy w odpowiedzi Reyan zaśmiał się, jakby to szczere wyznanie rozbawiło go. — Tess, kochanie, dla mnie jesteś najprawdziwszą ze wszystkich kobiet. Owszem, zdumiałem się, widząc cię w chłopięcym przebraniu, ale, słowo daję, nigdy potem mi to nie przeszkadzało, a już na pewno nie po pierwszej nocy. Przyniosę derki. Obserwowała go, gdy rozścielał posłania na murawie. Uradowały ją jego słowa. Wstydziła się swojego wyglądu, nędznego odzienia, więc wyznanie, że nie zwraca na to żadnej uwagi, przyjęła z ulgą. Z drugiej jednak strony zmartwiła się. Na dłuższą bowiem metę tego typu obojętność nie wróżyła najlepiej. Tess zzuła buty i położyła się na przygotowanym posłaniu. Reyan też zdjął obuwie, wyciągnął się obok, wziął ją w ramiona i otulił derką. — Naprawdę jest ci obojętne, jak się ubieram? — Nigdy nie zwracałem szczególnej uwagi na modę, a poza tym uważam, że na ten rodzaj podróży, jaki stał się naszym udziałem, masz najlepszy strój. Ale... — musnął ją ustami w ucho — .. .gdy cię zobaczyłem w tej sukni, pomyślałem, że powinnaś mieć cały kufer najpiękniejszych strojów. — Cały kufer? — Pokraśniała z zadowolenia, rozpinając mu kubrak. — A na cóż mi aż tyle strojów? — Żeby olśniewać wszystkich mężczyzn w całej Szkocji! Żeby błyszczeć i zachwycać, bo masz do tego prawo, prawo, które Thurkettle i ta jego przeklęta córka chcieli ci odebrać. — To nie największa z ich zbrodni — szepnęła, zdejmując z niego koszulę. Milczeli przez dłuższą chwilę, wzajemnie wyłuskując się z ubrań. Tess powtarzała sobie w duchu jego słowa o tym, jak okrutnie traktowali ją Thurkettle”owie — Fergus i Brenda. Nie mówił tego z litości, lecz z autentycznym oburzeniem i pasją. Wolałaby co prawda budzić w nim jeszcze głębsze emocje, ale na teraz musiało jej wystarczyć to, że stawał w jej obronie. Gdy została już tylko w samej koszuli, wspięła się na niego z mocnym postanowieniem, że jeśli nawet do końca podróży nie zdobędzie jego serca, to przynajmniej na trwałe zapisze się W jego pamięci. — A Mary? Opowiedz mi o niej? Umiała się kochać? — Mój Boże, w jej profesji? Oczywiście, że tak, tylko że umiejętności w tych sprawach wcale nie są najważniejsze, moja droga. Powiem ci więcej, właśnie to, że tak niewiele jeszcze wiesz, podnieca mnie bardziej niż wszystko inne. Czasami nawet żałuję, że nie jest mi dane odwdzięczyć ci się w taki sam sposób. — Przygarnął ją do siebie, szukając wargami jej ust. Wymknęła mu się. — Byłoby pewnie miło — szepnęła, całując go w pierś i drażniąc językiem jego sutki. — Choć z drugiej strony dobrze, że jedno z nas znało się na rzeczy. Tylko zaśmiał się z cicha, chłonąc pieszczotę śmiałą jak nigdy dotąd. Wsunął palce w jej włosy i zamarł, gdy poczuł usta Tess na swoim brzuchu. Nie na długo. Zadrżał z rozkoszy, kiedy jej język z wolna przesuwał się jeszcze niżej. Nie potrzebowała większej zachęty. Odkrywała nowy wielki świat przeżyć — jego rozkosz stawała się jej rozkoszą. Zsunęła się niżej, pokrywając pocałunkami jego uda i zaciskając palce obu rąk na nabrzmiałej męskości. Na chwilę krótką jak mgnienie zawahała się, targnięta lękiem odkrywcy zstępującego na nieznany ląd. Rozplotła palce i wzięła go w usta. Gdy poczuła, że ciało Reyana przeszywa dreszcz, spłoszyła się, że może posunęła się za daleko. Chciała się cofnąć, ale zacisnął palce w jej włosach, rozwiewając obawy. Czuł niewysłowioną rozkosz i chciał jej o tym powiedzieć, zachęcić nie tylko gestem, lecz i słowem. Słowa jednak więzły mu w gardle, zresztą i tak nie były potrzebne, bo Tess wychodziła naprzeciw wszystkim jego marzeniom. Gdy wzięła go w usta, stracił poczucie czasu i miejsca, chłonął rozkosz, która do tej pory istniała tylko w jego najskrytszych pragnieniach. Kiedy poczuł, że zbliża się do kresu, chwycił ją w ramiona, uniósł i posadził na sobie. Dziewczyna krzyknęła, czując, jak Reyan wypełnia sobą całe jej wnętrze. Nic już nie musiał jej podpowiadać i do niczego zachęcać. Niewiele zresztą było trzeba, by dopełnić spełnienia i pogrążyć się w namiętnym zatraceniu. Osunęłaby się jak bez życia, lecz znów chwycił ją mocno i przytrzymał, aż z niebytu wróciła do rzeczywistości. Dopiero potem ułożył ją delikatnie jak najkruchszy skarb obok siebie i przytulił. — Nie zdjęłaś halki? — rzekł po chwili, zdumiony własnym odkryciem. — Nie zdążyłam — odparła z całą szczerością, tuląc się do jego piersi. — A ja nie zdążyłem pomyśleć. — O czym? — Że to szaleństwo. Na milę mogliby nas usłyszeć. — Nie było ci dobrze? — Rany boskie, dziewczyno, o czym ty mówisz? Było cudownie, wspaniale, najlepiej na całym świecie. Głupszego pytania nie mogłaś chyba wymyślić. — Zaśmiał się. — Czy ja wiem? Mój kuzyn Thomas zawsze mawiał, że lepiej zadać nawet głupie pytanie, niż wyjść na durnia. To żaden wstyd pytać, gdy się nie wie. — Niby nie wiedziałaś? A ja nie wiem, jak cito powiedzieć. Więc byłem w siódmym niebie. Było mi tak wspaniale, że zapomniałem, jak się nazywam. A gdyby ktoś się tu zjawił, to wcale bym go nie dostrzegł, nie mówiąc już o tym, że nie miałbym siły nawet palcem ruszyć. Swoją drogą, gdyby te draby od Douglasa były gdzieś w pobliżu, to po pierwsze, znaleźliby nas bez najmniejszego trudu, bo jęczałem i pokrzykiwałem tak, że echo niosło się pewnie do samego Edynburga, a po drugie, wzięliby nas jak nic, bo byłem tak wniebowzięty, że nie mógłbym walczyć. Czy teraz już wiesz? Jedno jest pewne, przy tobie zapominam nawet o obowiązkach wobec króla. — I tak już zrobiłeś dużo. Powinien być wdzięczny i suto cię wynagrodzić, zwłaszcza że, jak wiemy, dał wiarę fałszywym oskarżeniom. A swoją drogą nie rozumiem, jak mógł nawet przez chwilę uwierzyć, że go zdradziłeś. — No cóż, zdrajców nie brakuje, a król siłą rzeczy jest nieufny. Przecież jego ojca zamordowano. Jako dziecko był marionetką w rękach Liyingstone”a, gdy ten uwięził jego i królową matkę. Potem pojawiła się groźba ze strony Douglasów, a także ze strony lordów Wysp. Nawet sojusznicy, jak choćby Crichtonowie, okazywali się niepewni. Ma prawo być podejrzliwy. Przykro mi, oczywiście, że podejrzenia padły także na mnie, ale co zrobić. — Już niedługo udowodnisz swoją niewinność. — To prawda, tylko że za cenę zdemaskowania Thurkettle”a jako zdrajcy, a to przecież twoja rodzina. — Spojrzał na nią, odgarniając jej z policzka kosmyk włosów. — Wuj sam sobie jest winien. Na początku bardzo bolałam, że nazwisko mojej matki zostanie zhańbione na zawsze, lecz wina spada wyłącznie na Fergusa i choć to także moja krew, musi ponieść karę. — Ale na ciebie też padnie cień i, jakkolwiek by na to patrzeć, za moją sprawą. — Ty nie ponosisz żadnej winy. — Musnęła go wargami w usta z wdzięczności, że troszczy się o jej los. — Cała odpowiedzialność spada na Fergusa, to on dopuścił się zbrodni. Ty zaś musisz go zdemaskować, postawić przed sądem. O mnie się nie martw. Mam wielu krewnych, naprawdę wielu, a nazwisk Comynów i Delgadów nie znaczy żadna zdrada, przynajmniej teraz, bo, niestety, w przeszłości różnie bywało. W czasach Bruce”a Comynowie stali po stronie Anglików. — Nie tylko oni, a poza tym to już dawne czasy i wszystko poszło w niepamięć. — Przygarnął ją do siebie. — A teraz śpij już, musimy ruszyć o brzasku. — Jak zawsze. — Wtuliła się w niego mocniej, bo noc zrobiła się chłodną. — Pocieszam się tylko, że dranie, którzy nas ścigają, też nie dosypiają. — Też mam taką nadzieję. — Wysunął rękę spod przykrycia, sprawdzając, czy miecz jest na podorędziu. — U mojego brata urządzimy sobie odpoczynek przed dalszą drogą. U niego będzie bezpiecznie. — Tylko że ci, co nas ścigają, już wiedzą, dokąd zmierzamy. — To prawda, ale jakoś się przedrzemy. Do tej pory udawało się nam całkiem nieźle, a poza tym nawet Douglasowie nie są w stanie obstawić każdej drogi i ścieżki. Tess zmilczała. Przymknęła oczy, szykując się do snu. To prawda, że do tej pory sprzyjało im szczęście, lecz jak będzie dalej? Uznała jednak, że nie ma się co martwić, bo tylko głupiec przejmowałby się czymś, co wcale nie musi się wydarzyć. A poza tym najważniejsze to wypocząć, odzyskać siły. Odsunęła więc wszystkie złe myśli, wtuliła się w Reyana i pogrążyła we śnie. On jednak nie mógł zasnąć. Gładził ją delikatnie po włosach, patrząc w gwiazdy migające nad koronami drzew. — Tess, moja najdroższa, i cóż ja mam z tobą począć? — szepnął, wiedząc, że już go nie usłyszy. Budziła w nim tak wiele uczuć, sprawiła, że złamał wszystkie zasady, jakimi do tej pory kierował się w stosunkach z kobietami, a co gorsza, pogrążał się coraz głębiej i zabrnął tak dalece, że nie miał już chyba odwrotu. Gdyby była uboga, nie byłoby żadnego problemu. Mógłby uczynić z niej kochankę, nie narażając się możnym opiekunom, boby ich nie było. Los ubogiej dziewicy nikogo nie obchodził. Co innego, gdy uwodziło się majętną pannę. Gdyby Tess była uboga, mógłby ją oddalić bez uszczerbku na honorze, jeśliby zaś pojął ją za żonę, też nie miałby problemów, bo nie miałaby posagu. Niestety, los zrządził inaczej i przyszłość pod tym względem kryła równie wiele niebezpieczeństw, jak spisek i zdrada, które odkrył. Miał poczucie winy i gryzło go sumienie. Nie postąpił uczciwie. Zawrócił jej w głowie, zakochała się w nim, a on nie był przecież w stanie zapewnić jej przyszłości. Już nawet nie honor, ale zwykła ludzka uczciwość nakazywała, aby z nią zerwać, tylko że to przekraczało jego siły. Wystarczyło, żeby na niego spojrzała tymi wielkimi brązowymi oczami, i już zapominał o wszystkich solennych postanowieniach i zaczynał szeptać słodkie słówka, dając jej nadzieję, której przecież nie spełni. Ogarnęło go uczucie obrzydzenia do siebie i zaczął się modlić, aby nie myślała o nim źle, gdy nadejdzie czas rozstania. 12 Minęły dwa dni, Tess już dawno przestała zwracać uwagę na okolicę. Jechali bezdrożami i krajobraz niewiele się zmieniał, lecz na widok zrujnowanego do cna klasztoru ożywiła się. Po ucieczce z gospody był to pierwszy ślad ludzkiej ręki, jaki dane jej było zobaczyć, a co ważniejsze, przypomniała sobie, że raz już to widziała — pięć lat temu, gdy wieziono ją do Thurkettle”ów. Tylko wtedy klasztor był ledwie nadpalony. Mówiono, że to dzieło angielskich rabusiów. W ciągu minionych pięciu lat rabusie widać wracali i to nieraz. Całe zresztą pogranicze pełne było ruin i pogorzelisk. Przypomniała sobie także, że od tego miejsca do Thurkettle”ów nie jest tak daleko, a w każdym razie ona z Reyanem jechała już dwa razy dłużej. I nagle pojęła, ile drogi musieli nadłożyć, by uniknąć pościgu. Gdyby nie to, gdyby jechali prostą drogą, już byliby u celu. — Zamek twojego brata leży po drodze do mojej rodziny. — Byłaś tu kiedyś, znasz tę drogę? — Wieziono mnie tędy do Thurkettle”ów. Moi krewni mieszkają trzy dni jazdy stąd na północ albo na wschód, nie jestem pewna. — Mniej więcej. — Reyan zaśmiał się. — Nasze szczęście, że nie ty jesteś przewodnikiem. — Złośliwiec, ale, niestety, masz rację. Myślałam o najkrótszej drodze, oczywiście, rozumiem jednak, że musimy krążyć. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie dotrzemy do króla. — Kiedyś dotrzemy, ale rzeczywiście, jechaliśmy najpierw na południe, zamiast na północ, a potem na wschód, zamiast na zachód, kryliśmy się, co opóźniło podróż, a poza tym — poklepał wierzchowca po karku — jedziemy na jednym koniu. Me teraz już z górki, połowa drogi za nami. Od brata weźmiemy drugiego rumaka i będzie szybciej. — Nie chciałam się skarżyć, tylko po prostu zdałam sobie sprawę, ile to już czasu jesteśmy w drodze. — Długo, wkrótce jednak będziemy na miejscu. W zamku wypoczniemy. Tess modliła się w duchu, aby Reyanowi nie przyszło do głowy, żeby ją zostawić pod opieką brata. Co z oczu, to z serca, powiadają. Bała się rozstania. Jeszcze nie zdobyła jego miłości; nie mówił nic o wspólnej przyszłości. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, aby go przekonać, a więc nie mogła go puścić samego w dalszą podróż. — Ile jeszcze do zamku? — Z osiem kilometrów, nie więcej, i musimy teraz bardzo uważać. Jestem pewien, że ludzie Douglasa strzegą każdej ścieżki i tylko czekają, żeby nas schwytać. Mój plan jest taki: podjedziemy jeszcze. z pięć kilometrów, znajdziemy jakąś kryjówkę i poczekamy do zmierzchu. Pod osłoną nocy spróbujemy przedrzeć się do zamku. Znam tajne przejście. — A koń? Co zrobimy z koniem? - Na podzamczu jest parę chałup. Zostawimy go w którejś z nich, a rankiem Nairn wyśle kogoś, żeby go przyprowadzić. — A jeśli natkniemy się na ludzi Douglasa albo wuja? — Wypluj to słowo. Oczywiście, najlepiej byłoby ich zabić, ale, po pierwsze, nie jestem mordercą, a po wtóre, ziemie mojego brata graniczą z terenami Douglasów, ich ziemie otaczają go z trzech stron. Gdybym więc zabił albo pojmał któregoś z ich zbirów, mogliby się mścić, a Nairn nie miałby się jak bronić. Sądzę, że większość swoich ludzi wysłał do dyspozycji króla. Będziemy się kryć, żeby nas nikt nie zobaczył. Nie wolno nam narażać Nairna. Tess ulżyło, że Reyan nie zostawi jej u brata, bo jej obecność w zamku mogłaby sprowokować Douglasa. Zmierzch był jeszcze daleko, gdy się zatrzymali. Reyan nakazał jej gestem milczenie, ukrył ją razem z koniem w gęstwinie, a sam zaczął się skradać w stronę niewielkiej, krytej słomą, kamiennej chatynki, która przycupnęła na skraju lasu. Tess z lękiem w sercu i duszą na ramieniu patrzyła, jak znika we wnętrzu chaty. Nie było pewności, czy gospodarze z obawy przed zemstą Douglasów nie dadzą im znać, że zbiegowie właśnie się pojawili. Co prawda nic po drodze nie wskazywało, aby szykowała się zasadzka, ale ludzie Douglasa z całą pewnością pilnie baczyli na zamek Nairna Halyard. Reyan wrócił dość szybko. Prócz wieści przyniósł coś do jedzenia, a wieści by{y takie, że brat spodziewał się ich przybycia. — Stary Colin, bo on mieszka w tej chacie, powiedział mi, że Douglasowi koczują w pobliżu od dobrych dwóch tygodni. Nie można ich przepędzić, bo obozują na ziemi Douglasa. — Więc co robimy? — Tak jak mówiłem, zostawimy konia, spróbujemy podejść bliżej zamku i poczekamy na zmierzch, a w nocy poszukamy tajnego przejścia. Myślałem, żeby poczekać u Colina, ale ostrzegł mnie, że Douglasowi raz po raz do niego zaglądają. — A co z koniem? — Colin po niego przyjdzie. A teraz chodźmy, zobaczymy, jak blisko zamku uda nam się podejść. — Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Uszu niewielki kawałek, gdy Tess zobaczyła zamek, a właściwie dwór zwieńczony wieżą i otoczony solidnym wałem. Nawet z tej odległości widać było ludzi na blankach. Uszli jeszcze parę kroków, gdy z prawej, na horyzoncie, ukazało się obozowisko. Tess naliczyła trzech zbrojnych. Douglasowi najemnicy rozłożyli się w miejscu, z którego roztaczał się widok na zamek i bramę. Mogli więc doskonale widzieć, kto wchodzi bądź wjeżdża i kto opuszcza zamek. Nairn Halyard rzeczywiście nie miał łatwego życia, mieszkając o rzut kamieniem od granicy Douglasów. Reyan pociągnął ją za sobą w rozpadlinę i dopiero po chwili zorientowała się, że to zarośnięta fosa. Posuwali się na czworakach, kryjąc się w zaroślach. Jak długo, Tess nie umiałaby powiedzieć, lecz westchnęła z prawdziwą ulgą, gdy Reyan wreszcie zatrzymał się na polance wśród chaszczy. Również był zmęczony, bo także odetchnął z ulgą, siadając na ziemi. Otworzył worek, który dostał od Colina, i wyjął chleb, trochę sera oraz jabłka. — To dawna fosa, prawda? — upewniła się dziewczyna. — Zgadłaś. Brat specjalnie pozwolił jej zarosnąć, bo w razie czego chaszcze można podpalić, a to całkiem niezła obrona. Za godzinę zacznie się zmierzchać, wtedy ruszymy dalej. Musimy przeczołgać się dość spory kawałek. Tajne przejście prowadzące z fosy jest akurat po drugiej stronie zamku. Tess skrzywiła się i zabrała do jedzenia. — A Douglasowi nas nie zobaczą? — Zarośla są dosyć gęste jeśli nie narobimy hałasu, wszystko powinno się udać. Dziewczyna kiwnęła tylko głową na znak, że rozumie, skończyła jeść i wsparła się o Reyana, zamykając oczy. Czuła się śmiertelnie znużona i było jej zimno. Wydawało jej się, że spała zaledwie chwilę, gdy pociągnął ją delikatnie za ramię. Ocknęła się, a on, nakazując milczenie, zaczął się czołgać przez zarośla. Ruszyła za nim. Każdy zdobyty metr przypłacała cierpieniem. Kamienie i wyschnięte gałęzie pokrywające dno fosy boleśnie raniły łokcie i kolana, dalej zaś zaczynało się błoto — pozostałość po ostatnich deszczach. Rychło Tess przemokła i przemarzła do kości; chciało jej się płakać. Tajne przejście okazało się też trudne do pokonania. Był to po prostu wypróchniały w środku pień wielkiego drzewa. Reyan dał znak, żeby ruszyła przodem. Modląc się, by tunel nie okazał się zbyt długi, zanurzyła się w oślizłą czeluść, słysząc piski szczurów, wściekłych, że ktoś śmie naruszać ich królestwo. Przeczołgała się w ten sposób kilka, a może kilkanaście metrów, gdy głową uderzyła w ścianę z solidnych desek. — To tylko klapa zamykająca wejście — szepnął Reyan. — Pchnij mocno, przejście prowadzi do sypialni Nairna. Myśl, że to już koniec udręki, dodała jej siły. Pchnęła, drzwi się otworzyły, ale nic nie rozświetliło ciemności. Po omacku wysunęła się z tunelu, gdy raptem poczuła na nosie coś zimnego i ostrego. Zatrzymała się tak gwałtownie, że Reyan łupnął nosem w sam środek jej pupy. — Masz najładniejszy zadek, jaki w życiu widziałem, ale teraz nie mam ochoty na karesy, więc ruszaj się, do diabła! — zawołał z cicha. — Nie mogę, bo zamiast dwóch, będę miała trzy dziurki w nosie. — Wiedziała, co mówi; czuła na nosie ostrze miecza. Nie zdążyła się cofnąć; zwyczajnie zamarła ze strachu. — Wyłaź, tylko wolno! — usłyszała nad sobą słowa wypowiadane zimnym jak stal głosem. Polecenie brzmiało tak stanowczo, że zdrętwiała. Nie miała najmniejszych wątpliwości, iż przy jakiejkolwiek próbie oporu bądź ucieczki niewypowiedziana groźba zostanie spełniona, a jej przyjdzie pożegnać się z życiem. Wyczołgała się więc z tunelu, modląc się w duchu, aby właściciel miecza zorientował się, iż to nie wrogowie, lecz przyjaciele wdzierają się do jego sypialni sekretnym przejściem. Myśl o tym, że nieprzyjaciel zdążył zająć zamek i że to nie prawowity właściciel, lecz któryś z żołdaków Douglasa albo zbirów wuja Fergusa grozi jej mieczem, odsunęła od siebie jako zbyt przerażającą. Ledwie wyczołgała się z tunelu i stanęła na nogi, gdy oplotły ją muskularne ramiona, a na szyi poczuła ostrze sztyletu. Zamarła. — A teraz ty! Ręce przed siebie, żebym je widział. — Polecenie odnosiło się do Reyana. — Nie poznajesz brata, durniu? — odparł Reyan ze złością, ale wyczołgał się tak, jak mu kazano. — Głos znajomy, wolę się jednak upewnić. W dzisiejszych czasach nic nie wiadomo. Na stole jest lampa i krzemień, zapal, żebym cię zobaczył, ale ostrzegam: jeden fałszywy ruch, a dziewka będzie miały całkiem nowy uśmiech. Gdy tylko Reyan zakrzesał ogień i zapalił lampę, Nairn puścił Tess i wsunął miecz do pochwy. — Takie czasy, mój bracie rzekł tonem usprawiedliwienia, wyciągając rękę do Reyana. — Czy wy zawsze musicie przykładać dziewczynom nóż do gardła? — mruknęła Tess, rozmasowując szyję. — Najpierw Reyan, teraz ty, co za rodzina! — Tess, uspokój się — skarcił ją Reyan, a Nair skłonił się dworsko, obrzucając ją bacznym spojrzeniem błękitnych oczu. — Przykro mi, ale czasy są niebezpieczne — powiedział. I nie czekając na odpowiedź, zaczął się witać z bratem. I znów, jak z Simonem, objęciom, poklepywaniom po plecach i radosnym okrzykom nie było końca. Tess patrzyła na tę scenę ze znudzeniem i rosnącą irytacją, że znów o niej zapomniano. Jej wzrok przyciągnęło wielkie łoże ze świeżutką pościelą i czuła, że nie oprze się pokusie i choć to nie wypada, choć nie powinna, runie na posłanie tak, jak stoi, brudna i ubłocona. Usprawiedliwiała się przed sobą, że będzie to nauczka dla obu Halyardów za to, że ją ignorują, a dla Nairna jeszcze i za to, że groził jej odebraniem życia. Jak pomyślała, tak zrobiła. Odchyliła pierzynę i zległa w pościeli z błogim uczuciem absolutnej ulgi, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak strasznie była zmęczona. Nie czuła się najlepiej, ale i to złożyła na karb trudów wielodniowej podróży. Zamykając oczy, zadała sobie jeszcze pytanie, kiedy Reyan przypomni sobie o jej istnieniu. — A więc to jest siostrzenica Thurkettle”a powtórzył Nairn, gdy wreszcie hałaśliwe powitanie z bratem dobiegło końca. — Ano — mruknął Reyan, szukając wzrokiem Tess. — Hej, dziewczyno, powinnaś się przynajmniej umyć! — zawołał, podbiegł do łóżka i targnął ją za rękę, aby wstała. Przestań mnie szarpać, bo ci gardło poderżnę — zaprotestowała stanowczo, unosząc jedną powiekę. Ależ, Tess, nie wypada, to łóżko Nairna, a co więcej, jesteś brudna jak sam diabeł. — Albo jeszcze gorzej — weszła mu w słowo. — Mimo to zostaw mnie, wykąpię się później — mruknęła, zapadając w głęboki sen. — Tess, obudź się — nie dawał za wygraną, lecz jego brat stanął w obronie dziewczyny. — Zostaw ją, przecież widzisz, że jest śmiertelnie zmęczona. — Zabrudzi ci łóżko. — Nie szkodzi, niech śpi, a my położymy się w drugiej izbie. — Ja zostanę z nią. — Czy to rozsądne? — Może i nie, ale mleko i tak się wylało. — Reyan zabrał się do rozbierania śpiącej. — Będziesz się żenił? — Nie. Znasz mnie i wiesz, że nie poślubię nikogo dla pieniędzy. — No to nie trzeba było jej uwodzić. — Nie uwiodłem — odparł Reyan z nutą irytacji w głosie. — Jeśli już, to wspólnie się uwiedliśmy. — A więc nie była dziewicą. — Była. — Z tego, co wiem, to dziewice nader rzadko uwodzą kogokolwiek. Dużo by mówić, to długa historia. — Poczekam. Spodziewam się, że zabawisz tu jakiś czas, więc znajdziemy okazję, żebyś mi wszystko opowiedział. — Nairn założył ręce na piersi i przyglądał się, jak brat ściąga z Tess kubrak i zaczyna rozpinać koszulę. — Przynieś mi coś, w co mógłbym ją ubrać na noc, i jakiś ręcznik. Gdy tylko Nairn się odwrócił, Reyan ściągnął dziewczynie koszulę i zaczął poprawiać pościel. Gdy poczuł za sobą brata, przykrył Tess i spojrzał na niego z przyganą. — Widywałam już twoje kobiety, jak je Pan Bóg stworzył — mruknął nieco speszony Nairn, podając mu koszulę i ręcznik. — Ale tym razem wolałbym, żebyś nie patrzył, Odwróć się, bo chcę ją ubrać. Nairn zrobił, jak mu kazano, a Reyan wytarł dziewczynę na tyle, na ile się dało, i zaczął jej wkładać koszulę. Ocknęła się. — Nie — szepnęła w półśnie. Nie teraz, rano, dobrze? Nairn zaśmiał się cicho, na co Reyan w ogóle nie zwrócił uwagi. Zaniepokoił go wygląd Tess. Pociła się, policzki jej pałały i chyba miała gorączkę. Jego brat też to zauważył. — Przemarzła — ocenił. — Do rana powinno jej przejść, tylko dobrze ją otul. A teraz chodź, napijemy się wina, pogadamy. Usiedli przy małym stoliku w kącie sypialni. — Douglasowi was nie widzieli? — spytał Nairn. — Chyba nie. A jak długo leżą tu obozem? Colin mówił, że od dwóch tygodni. — Mniej więcej. Mógłbym, oczywiście, ich przepędzić, ale nie chcę ryzykować. Obozują na ziemi Douglasów. — Rozumiem. — Mówią, że szykuje się wojna — zmienił temat Nairn. — Niestety. Nie opowiem ci dziś wszystkiego, bo jestem zbyt zmęczony, ale mówiąc najkrócej, Douglasowie ruszą na początku maja. Zbierają wojska, sam widziałem spory oddział, który ciągnął do nich. Stary Thurkettle, wuj Tess, szykuje zapasy. A ty, kiedy wyruszasz do króla? — Większość moich ludzi już wysłałem, sam z resztą pociągnę przed samą bitwą, nie chcę zostawiać ziemi na pastwę losu. Boję się, że Douglasowie zaraz by tu weszli, więc postanowiłem poczekać do ostatniej chwili. — I pewnie modlisz się, żeby do tego czasu nic się nie stało. Teraz jest najgroźniejszy okres. Douglasowi rwą się do walki, niewykluczone, że zechcą cię stąd wykurzyć. — Właśnie, boję się też, co będzie, gdy król przegra albo nie stanie do walki, tylko ucieknie, jak już to kiedyś zrobił. Douglas wie, że jestem po stronie króla. Może się mścić, jak wygra, a jeśli przegra, a król go nie przepędzi na cztery wiatry, też może mi dać do wiwatu. A to jeszcze nie koniec, bo jeśli król po zwycięstwie zechce skonfiskować ziemie Douglasów, moje sprawy też przybiorą zły obrót. Zjawi się tu wojsko i będę musiał je karmić. Mówię ci, bracie, gorzej być nie może. Reyan wyciągnął rękę i poklepał go po dłoni na pocieszenie. — Nie umrzesz z głodu, twoi ludzie też nie, i pamiętaj, że nie jesteś sam. — Dzięki za dobre słowo — odparł Nairn z uśmiechem. — Ale tych trzech zbirów pod moim zamkiem działa mi na nerwy. — Masz jakieś wieści od ojca i braci? — Ostatnie sprzed trzech tygodni. — A więc sprzed powrotu Simona — wyliczył sobie Reyan. — Na dworze pewnie mówią, że zdradziłem? — Ano mówią, nie wytoczono jednak oficjalnie oskarżenia. Powtarza się tylko to, co nagadał Thurkettle. Był krótko na dworze, a potem znikł. — I nic dziwnego, tkwi po uszy w zdradzie i boi się o swoją skórę. Nie pierwszy zresztą raz. — Co ty mówisz? — zdumiał się Nairn. — Thurkettle maczał palce w zabójstwie Jakuba Pierwszego, a Douglas o tym wie i ma go w garści. — Dziewczyna też wie? — Sama mi opowiedziała. — Biedactwo, na szczęście ma jeszcze inną rodzinę, a Comynowie i Delgadowie to porządni ludzie, a nie zdrajcy. Zaopiekują się nią. — Znasz ich? — Ojciec o nich wspomniał. Powiada, że nie spuszczają go z oka, kręcą się przy nim bez przerwy, dzień i noc. Reyan zaklął siarczyście. — Uważają, że porwałem Tess! To też sprawka Thurkettle” a. Chciałbym go dostać w swoje ręce. — Nie, wcale tak nie uważają. Kręcą się przy ojcu, wypatrując wieści o krewnej, martwią się o nią, o jej życie i honor, a Thurkettle”owi nie ufają. Ojciec opowiedział im o celu twojej wyprawy, więc to i owo mogą przypuszczać, ale jak na razie nic nie mówią. Martwią się o dziewczynę. Kochali jej ojca, a w ogóle mają podobno mało dziewczyn w rodzinie i strasznie przejęli się tą małą. Ojciec dziwił się nawet, że zgodzili się kiedyś dać ją na wychowanie do Thurkettle” a. Reyan nie dał tego po sobie poznać, ale te wieści wielce go wzburzyły. Jeśli Comynowie i Delgadowie tak troskają się o Tess, to spotkanie z nimi nie będzie łatwe. Aż go dreszcz przeszedł. — A czy, zdaniem ojca, to ludzie godni zaufania? — spytał, udając, że nie dostrzega ciekawych spojrzeń brata. — Ze wszech miar. Czemu pytasz? — Bo wybieram się do Donnbraigh, do Silyia Comyna. — Uważasz, że to rozsądne? — Muszę do niego pojechać. Liczę, że pomoże mi się dostać do króla, to po pierwsze. Po drugie, Tess znajdzie tam bezpieczne schronienie, a po trzecie, Silyio pomoże mi ustalić nazwisko rycerza z przybocznej gwardii króla, który okazał się zdrajcą. — Człowiek z przybocznej gwardii króla zdrajcą? — Nairn wyglądał tak, jakby go ktoś obuchem zdzielił. — Tess go rozpoznała, jechał z ludźmi Douglasa. Niestety, nie umiała sobie przypomnieć jego nazwiska. To straszne, to tak, jakby ktoś trzymał królowi nóż na gardle: — Albo szykował się do zadania ciosu w plecy — dokończył Reyan i ziewnął potężnie. — Na dziś wystarczy, resztę opowiem rano, jestem okropnie zmęczony. — Rozumiem. — Nairn skończył wino, a jego brat podszedł do łoża. Dotknął czoła i policzków Tess; ciągle jeszcze była rozpalona. — Będzie dobrze — pocieszył go Nairn, spoglądając mu przez ramię. — Jak wypocznie i podje, jak należy, stanie na nogi. To silna dziewczyna, choć wcale na taką nie wygląda. — Bardzo silna, powiedziałbym nawet, że zbyt silna jak na dziewczynę. — Wymarzona kandydatka na żonę dla rycerza — mruknął Nairn pozornie- obojętnym tonem. — Idź już, bracie — ponaglił go Reyan, jakby nie słysząc jego ostatniej uwagi. — Dokończymy jutro. — Ano dokończymy. Pogadamy o wszystkim, o wojnie, zdrajcach i... dziewczynie o brązowych oczach. Śpij dobrze, Reyanie. Gdy tylko drzwi zamknęły się za Najmem, Reyan zaklął pod nosem. Nie podobały mu się słowa brata. Nairn był ledwie dwa lata starszy od niego, ale zawsze lubił strofować go i pouczać jak ojciec. Reyan czuł przez skórę, że czeka go rozmowa o Tess. Nie bardzo go to radowało. Tymczasem zaczął się w duchu modlić, żeby dziewczyna jak najszybciej wyzdrowiała. 13 Dobrze się czujesz? Na pewno? Tess wzniosła oczy ku niebu, błagając Najwyższego, aby dał jej cierpliwość. Kiedy Reyan rankiem zapytał ją o zdrowie, wzruszyła się, gdy jednak to samo pytanie padło po raz setny i tysięczny, miała dość. Po śniadaniu kazał jej się ciepło ubrać i zaprosił na przechadzkę. Mówił, że chce jej coś pokazać, i co chwila pytał, czy dobrze się czuje, otulał, aby broń Boże jej nie przewiało, i w ogóle był tak przejęty, że zaczęła się złościć, a poza tym dusiła się w zimowym ubraniu, .bo rzeczywiście kazał jej się odziać jak na śnieżny grudzień, choć przecież była wiosna, a kwietniowe słońce wisiało na niebie. — Dobrze się czujesz? — Świetnie Od dwóch dni tylko śpię i jem bez przerwy. Naprawdę nic mi nie jest. — Tylko się nie przezięb. — Jak mogę się przeziębić w tym ubraniu? Opończa, kilka koszul, czapka i jeszcze wełniany szal. To naprawdę przesada. Okutałeś mnie jak prosię, zaczynam mieć dość. — To słychać. — A w ogóle to skąd wzięliście te ubrania? Twój brat nie ma żony. — Pożyczyliśmy we wsi. Nairn sam poszedł pierwszego dnia, kiedy spałaś. Uważał, że w damskim ubraniu poczujesz się lepiej. — A i owszem, tylko za dużo tego dobrego — mruknęła, lecz Reyan udał, że nie słyszy. Wychodzili właśnie z zamku. Jak w większości budowli tego typu, drzwi wejściowe znajdowały się wysoko, na pierwszym piętrze, a w dół prowadziły strome kamienne schody. Już w połowie drogi Tess poczuła, że pot leje się z niej strumieniami. Obiecała sobie w duchu, że już nigdy, naprawdę nigdy, nie pozwoli Reyanowi decydować, co ma na siebie włożyć. Gdzieś tylko w zakamarkach duszy podniosła się obawa, że bunt okaże się płonny, że nie będzie miała przeciwko komu się buntować, bo przecież on w ogóle nie wspomniał o wspólnej przyszłości. Starała się jednak o tym nie myśleć. Poprowadził ją do stajni. Stajnia Nairna mogła zachwycić każdego znawcę. Koń Reyana, którego zdążył już sprowadzić ze wsi, również prezentował się nieźle. — Jemu też należał się wypoczynek — zauważyła Tess, przepraszając w duchu zwierzę, że jeszcze nie wymyśliła dla niego żadnego imienia. — Z pewnością, ale co innego chcę ci pokazać. — Pociągnął ją w kąt stajni, do przepięknej klaczy, która zarżała na ich powitanie. — Piękna! — wykrzyknęła Tess. — Nairn ma oko, ciekawe, gdzie ją kupił. — Nigdzie, to z jego hodowli. Nazywa się Dzika Róża i przeznaczył ją dla ciebie. Dziewczyna aż wstrzymała oddech z zachwytu. — Naprawdę? A nie szkoda mu jej? Takiego pięknego zwierzęcia nie powinno się wypuszczać z rąk. — Nairn uważa, że nada się w sam raz dla ciebie. Jest równie silna, jak mój rumak, i równie posłuszna. Będzie ci dobrze służyła. — No, skoro on tak uważa... — Nie była pewna, czy wypada przyjąć tak wspaniały dar. — Tak uważa — rozległo się za ich plecami. Nie dostrzegli, kiedy Nairn wszedł do stajni. Stał właśnie przy koniu brata i przysłuchiwał się ich rozmowie. Tess spojrzała na niego i uśmiechnęła się na powitanie, zastanawiając się, czym to Halyardowie zasłużyli się Panu w niebiesiech, że są tacy przystojni. Aż dziw, że taki mężczyzna jak Nairn, postawny i bogaty, nie ma jeszcze żony. Czyżby podobnie jak Reyan był zaprzysięgłym kawalerem? Niemożliwe! — To bardzo piękna klacz, aż się boję ją przyjąć. — Nie masz wyjścia, panienko, potrzebujesz wierzchowca. Dobrze się czujesz? Widzę, że policzki masz zaczerwienione. — A mam, bo pocę się w tym ubraniu jak mysz. Dzięki za Różę, postaram się ją zwrócić w jak najlepszym stanie. A teraz, moi panowie, zechcecie mi wybaczyć, lecz zostawię was samych. Dłużej już nie wytrzymam w tym ubraniu, pójdę się przebrać. — Dygnęła z dworska i ruszyła do wyjścia, ściągając z głowy wełniany szal. — Tylko się nie przezięb! — zawołał Reyan. — Wolę się przeziębić, niż ugotować! — odkrzyknęła, przyspieszając kroku. — To ty ją tak okutałeś? — spytał Nairn, zerkając na brata. — Jest chora. — Już nie jest. — Nigdy nic nie wiadomo — uciął Reyan, ku rozbawieniu Nairna. Zaklął tylko w myślach i śpiesznie wyszedł ze stajni. Marzył, żeby wreszcie wyjechać, nie tylko dlatego, że wymagało tego zadanie, jakie było do wykonania, ale także dlatego, że brat coraz bardziej działał mu na nerwy swoimi uśmieszkami i uwagami na temat Tess i wszystkiego, co się z nią łączyło. Jak na razie, nie rozmawiali jeszcze na jej temat, ale Reyan czuł przez skórę, że takiej rozmowy nie da się uniknąć, chyba że wyjedzie, i to zaraz. Tess odsunęła talerz, wypiła łyk wina i uśmiechnęła się do Nairna. Uczta była przednia. Po dwóch dniach wypoczynku i znakomitego jedzenia znów nabrała sił. Do kolacji w paradnej sali zamkowej zasiedli tylko we trójkę — wszystkich domowników, którzy mogliby dostąpić zaszczytu ucztowania przy pańskim stole, Nairn już dawno odesłał do króla. A ich pobyt też już się kończył. Wszystko wskazywało na to, że Reyan zechce ruszyć o świcie. — Utyłabym ponad miarę, gdybym miała tu jeszcze zostać — oświadczyła. — Więc ucieszysz się, gdy ci powiem, że jutro wyjeżdżamy. — Reyan uśmiechnął się. — Tak się spodziewałam. O świcie? — Westchnęła, gdy obaj z Nairnem przytaknęli. — Trudno. Jedziemy do moich? — Tak, są po drodze, nie wypada nie wstąpić, zwłaszcza że, jak sądzę, możemy liczyć na świeże konie i pomoc. — A potem do króla? — spytała z nadzieją. — Do króla pojadę sam, ty zostaniesz pod opieką rodziny. Nie zaskoczył jej, lecz zasmucił. Czuła, że tak będzie, że zostawi ją i nigdy już nie wróci. Gdyby miało być inaczej, gdyby wiązał przyszłość z jej osobą, powinien to powiedzieć właśnie teraz. Ale nie zrobił tego. Za dwa dni będą już u Comynów. Za dwa dni, a najwyżej za trzy Reyan odjedzie w siną dal, zniknie na zawsze. — Nie ma pewności, czy Comynowie są u siebie, może pociągnęli do króla — szepnęła, mając jeszcze cień nadziei, choć trzeźwy rozsądek podpowiadał, że to i tak nie zmieniłoby niczego. Przedłużyłoby agonię rozstania o parę dni, to wszystko. — Nie sądzę, a nawet jeśli wyjechali, to nie wszyscy. Ktoś musi mieć oko na Donnbraigh. Nie zostawia się ziemi na pastwę losu. Popatrz na Nairna, też nie opuścił zamku, a poza tym czekają pewnie na ciebie. — A jeśli uwierzyli w pomówienia mojego wuja? Wtedy raczej nie Powinieneś tam jechać — dodała, nie bacząc, że w ten sposób przeczy wszystkiemu, co mu wcześniej opowiadała o swojej rodzinie. — Nawet gdyby, to najpierw wysłuchają, co mam do powiedzenia. Ojciec pisał o tym do Nairna. — No cóż, to prawda, że niczego, co opowiada mój wuj, nie przyjmą bez sprawdzenia — przyznała. — Szkoda, że nie pojadę Z tobą dalej. — Niby dokąd? Na wojnę? Wojny nie są dla kobiet. A nawet gdybym chciał cię zabrać, to opiekunowie nigdy nie pozwolą. Mnie mogłabyś przekonać, ich nie. Nie było co się dalej sprzeczać. Reyan miał absolutną rację. Krewni nie pozwolą jej jechać, a gotowi są nawet zamknąć ją w lochu, jeśli uznają, że będzie to dla jej dobra. Opuściła głowę; ogarnęło ją nieznośne poczucie rezygnacji. Nie chciało jej się nawet rozmawiać. Jeszcze dwa, może trzy dni i koniec. Nie było już o co walczyć, bo niczego nie wygra. Lękając się, że Reyan z Najmem zauważą jej nastrój, wstała i zaczęła się żegnać. Chciała zostać sama, choćby przez chwilę, żeby zebrać siły na te ostatnie dwa wspólne dni, żeby nie były smutne. — Jeśli pozwolicie, to udam się do siebie. Bracia skłonili się, jak nakazuje etykieta, i Tess wyszła, przyrzekając sobie w duchu, że nie będzie smutna. Na smutki przyjdzie czas, gdy Reyan wyjedzie. Będzie tego czasu aż nadto, całe lata. Okrutny jesteś, bracie — rzekł Nairn, gdy ciężkie dębowe drzwi zamknęły się za Tess. — Skąd aż taka surowa ocena? — Reyan uniósł brwi, patrząc na niego z niejakim zdziwieniem. — Chodzi mi o to, jak traktujesz tę biedną dziewczynę. Jeśli tego nie widzisz, to ci powiem, że głęboko ją zraniłeś. — Kto ci powiedział, że nie widzę? Widział, widział wszystko, i głęboki smutek w oczach, i cierpienie na obliczu, ale nie chciał o tym myśleć, a już na pewno mówić, brat miał jednak — widać — inny zamiar. Trudna rozmowa o Tess wisiała w powietrzu i nie da się jej uniknąć, chyba że wyjdzie — wstanie, trzaśnie drzwiami i wyjdzie. Nairn jakby czytał w jego myślach. — Nawet nie patrz na drzwi — rzekł surowym tonem. — Nie próbuj wychodzić, bo każę je zamknąć na klucz. — To, co się dzieje między mną a Tess, to nasze sprawy i nie powinny nikogo obchodzić. — Nie? Jej rodzina będzie innego zdania, a to, co wyprawiasz z tą dziewczyną, może się krwawo skończyć. Ojciec pisał, że ani Delgadowie, ani Comynowie nie puszczą tego płazem. — Reyan zmilczał, łypnął tylko ze złością na brata. — A przede wszystkim pomyśl o niej. — Nie uwiodłem jej, już cito mówiłem. — Reyan sięgnął po puchar i wypił potężny łyk wina, mając nadzieję, że trunek go uspokoi. — Myślę, że to prawda. — Nairn usiadł wygodniej, też sięgnął po puchar i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w brata w milczeniu. — Myślę, że to prawda — powtórzył. — Przyjrzałem się wam. — Zbirowie od Douglasa też to zrobili — mruknął Reyan pod nosem. Nairn zbył złośliwość wzruszeniem ramion. — Z początku trudno mi było uwierzyć, że... Jak ty to powiedziałeś? Uwiedliście się nawzajem, ale to chyba prawda. Wygląda mi na to, że inaczej być nie mogło. Zostaliście kochankami, bo tak po prostu musiało być. — Dlaczego? — Reyan już dawno doszedł do tego samego wniosku, też uważał, że stało się to, co musiało się stać, tylko dlaczego? Tego nie umiał powiedzieć. Wytężył więc słuch, mając nadzieję, że Nairn mu wyjaśni. — Myślę, że sam wiesz, a w ogóle trudno to wytłumaczyć. Jest coś takiego między wami, czego nie da się opowiedzieć słowami. Pasujecie do siebie, inaczej nie umiem tego wyjaśnić, zresztą nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. —A o czym? — O Tess, ale przede wszystkim o tobie. — Nairn wsparł się na stole, chwilę patrzył na brata w milczeniu. — Martwisz mnie. Pomińmy na razie Comynów i Delgadów, choć nie sądzę, aby byli zachwyceni, że uwiodłeś ich krewną. — Już ci mówiłem, nie uwiodłem — syknął Reyan przez zęby. Też zdawał sobie sprawę, że spotkanie z rodziną Tess nie będzie łatwe, lecz nie chciał o tym myśleć. — A w ogóle, to o co ci chodzi? — Ożeń się z nią. - Nie. — Dlaczego? Przecież widać jak na dłoni, że ci na niej zależy. — Powiedzmy. — Reyan udał, że nie widzi uśmiechu na twarzy brata. — To jednak nie zmienia sprawy. Tess jest bogata. — Więc tym bardziej powinieneś ją poślubić. Nie masz majątku, a w służbie u króla też się nie dorobisz. Masz niebywałą szansę, która nigdy się nie powtórzy. W każdym innym przypadku jej rodzina nie pozwoliłaby jej nawet spojrzeć na takiego chudopachołka jak ty, ale teraz, w tej sytuacji, powitają cię z otwartymi ramionami. Mówię ci, żeń się. — Nie będę się żenił ani za pieniądze, ani za ziemię. — No to się ożeń z miłości. Przecież ją kochasz, durniu. — I co z tego, ludzie i tak powiedzą, że żenię się dla majątku. Sama mi powiedziała, że kiedy zechce wyjść za mąż, to kupi sobie męża, a ja nie jestem na sprzedaż, nie chcę, żeby ludzie mówili, że ożeniłem się dla pieniędzy. — Ta durna może cię drogo kosztować, i to już niedługo. — A jej duma? — Ma jej tyle co ty, to widać, nie jest jednak taka głupia, żeby sobie przez to marnować życie. Jeśli nie chcesz się z nią żenić... — Nie jestem na sprzedaż — znów powtórzył Reyan. Złościło go, że nikt nie rozumie tak prostej sprawy. — ...to nie właź do niej do łóżka. Jeśli chcesz ją rzucić, to przestań ją wykorzystywać, skoro tak dbasz o własną opinię. Nie chcesz się żenić, żeby broń Boże ktoś nie pomyślał, że robisz to dla pieniędzy. Więc nie traktuj jej jak kurwy. Reyan zerwał się z miejsca z zaciśniętymi pięściami, gotów rzucić się na brata. — Nigdy jej tak nie traktowałem, nawet do głowy mi to nie przyszło. — Być może, tylko kto poza tobą o tym wie? Dziewica z dobrej rodziny, a ty bierzesz ją w ramiona co noc i wcale nie myślisz, żeby się żenić. I uważasz, że to w porządku? — Uprzedzałem ją, że o małżeństwie nie ma mowy. Zrozumiała, zgodziła się. — Jesteś pewien? — Jak tu stoję. Powiedziała przecież, że niczego nie żąda, Sama też nie składa żadnych obietnic, a jak jej przyjdzie ochota, to kupi sobie męża. Ona rozumie, że nie zapewnię jej przyszłości. — Może i rozumie — mruknął Nairn. — Ale jesteś pewien, że odpowiada jej taki układ? Pytałeś ją? Tak to sobie wyobraża: krótki romans i nic więcej? Nie sądzę. Chcesz znać moje zdanie? — Niespecjalnie, ale i tak mi je przedstawisz. — Owszem. Otóż uważam, że Tess zgodziła się na taki układ, bo nie dałeś jej wyboru. Ona cię kocha, słyszysz? Kocha! Dałbym sobie za to rękę uciąć. Pokochała cię od samego początku, zanim jeszcze zdecydowała się pójść z tobą do łóżka czy gdziekolwiek, gdzieście to zrobili. Poszła, bo co miała zrobić? Mogła się zgodzić na to, co jej oferujesz, albo odejść z niczym. Nie wykluczam, że liczyła, iż może zmienisz zdanie. Jednego tylko nie dostrzegła, że jesteś uparty jak osioł, tak uparty, że nie chcesz pójść za głosem serca. A nie pomyślałeś, mój drogi bracie, żeby ją uprzedzić, postawić sprawę jasno, że niczego nie wskóra, bo takie postawiłeś warunki i nie będziesz ich zmieniał? — Niczego nie ukrywałem, nie robiłem jej żadnych nadziei. — Nie? — Nairn pokręcił głową. — Jesteś chyba ślepy i głuchy. Nie mamy już o czym rozmawiać. Idź sobie do niej. To naprawdę nie ma już znaczenia. Reyan ze złości ledwie widział na oczy. Skłonił się przed bratem z szyderczą pokorą. — Wielce ci dziękuję za miłe słowa. Zlegnę znacznie spokojniej, wiedząc, że udzieliłeś mi łaskawego zezwolenia. — Odwrócił się i ruszył do drzwi. — Jeszcze jedna sprawa. Reyan zatrzymał się w progu. — Tak? Jest jeszcze jakaś zbrodnia, o którą chciałbyś mnie oskarżyć? — Być skończonym durniem to nie zbrodnia, choć, moim zdaniem, głupota powinna być karana, ale co innego chcę ci powiedzieć. Otóż to, co taką lekką ręką wyrzucasz, nie zlegnie odłogiem i nie sczeźnie. Znam tę dziewczynę ledwie parę dni, ale z ręką na sercu mogę cię zapewnić, że niezbyt długo będzie nosić żałobę po tobie; bo rychło zjawią się zalotnicy, i to nie tylko dlatego, że dziewczyna jest majętna i z dobrego domu. Powiem ci więcej, jak ją rzucisz, to kto wie, czy ja sam nie zacznę o nią zabiegać, ale to nie powinno cię już obchodzić, bo to oczywiście nie naruszy twojej dumy. Reyan rzucił tylko przekleństwo i wybiegł z sali jak oparzony, trzaskając drzwiami. Nairn westchnął, sięgnął po puchar i długo pił. Gdy podniósł oczy, zobaczył swego sługę i towarzysza, starego Thorsona, który zjawił się wiedziony ciekawością. — Rozmawiałeś z nim? — Rozmawiałem, ale nic z tego. Jakbym rzucał grochem o ścianę, nic do niego nie trafia. Próbowałem nawet rozpalić w nim zazdrość, powiedziałem, że rychło znajdą się inni na jego miejsce, a nawet ja sam mogę zacząć o nią zabiegać. — Naprawdę? — Jeśli zapomni o moim bracie, to kto wie. Mam jednak nadzieję, że ten dureń nie jest aż takim głupcem, na jakiego wygląda. Gdy Reyan wpadł do pokoju, Tess usiadła na łożu. Czuła się już nieco lepiej. Ciężko jej było na sercu — to prawda — nie chciała jednak, aby smutek i żal kładły się cieniem na tych krótkich wspólnych dniach, które im jeszcze zostały. Tak sobie przyrzekła i dokładała wysiłków, by dotrzymać słowa. Choć w zakamarkach .duszy tlił się jeszcze ognik nadziei i serce buntowało się, że to już koniec, patrzyła trzeźwo w przyszłość, a przynajmniej starała się. Tymczasem nie odrywała wzroku od Reyana, który zaczął się myć. Wrócił w nie najlepszym nastroju, co ją zirytowało. Skoro ona dokłada wysiłków, aby nie popsuć tych paru dni, on też powinien się postarać. Gdy usiadł na skraju łoża i zaczął zzuwać buty, pogłaskała go delikatnie po ramieniu. Owszem, spojrzał na nią, lecz nie zareagował. — Coś się stało? — spytała. — Nic takiego, posprzeczałem się z Nairnem — odparł z wymuszonym uśmiechem i zaczął ściągać koszulę. — Zezłościłem się, ale zaraz mi przejdzie. Nie mówił chyba prawdy, wyłowiła fałszywą nutę w jego głosie, lecz nie chciała się o nic dopytywać. Jeśli zechce, sam jej opowie; miała większe zmartwienia niż to, co się stało albo mogło się stać w wielkiej sali pod jej nieobecność. Ale gdy zległ obok niej i wziął ją w ramiona, przestała nad sobą panować. Objęła go mocno, jakby wierząc, że w ten sposób zatrzyma go na zawsze. Nie zatrzyma, a agonia rozstania już się zaczęła; każda następna godzina, każdy dzień będą jeszcze boleśniejsze. Nie była już pewna, czy starczy jej sił, aby dotrzymać danego sobie słowa. — Tess? — Reyan czuł, że dzieje się z nią coś niedobrego. — Wiesz przecież, że nie mogę ciągnąć cię ze sobą na wojnę, w Donnbraigh będziesz bezpieczna, rozumiesz? — Rozumiem. — Nie miała chyba na myśli bezpiecznego schronienia, ale coś zupełnie innego i Reyan też to wyczuł. — Byłem na niejednej wojnie, brałem udział w tak wielu bitwach, że nawet nie pamiętam w ilu, i wierz mi, że im dalej będziesz od tego, tym lepiej dla ciebie. Zastanawiała się, dlaczego z takim uporem próbuje ją przekonać, że rozstanie podyktowane jest tylko troską o jej bezpieczeństwo. Nie wątpiła, że naprawdę leżało mu ono na sercu, lecz prawda była też taka, że gdy odjedzie, już nigdy nie wróci. Złościło ją i smuciło, że nie stawia sprawy jasno, że nie mówi całej prawdy, choć w głębi duszy wolałaby jej nie znać. — Słyszałam wiele opowieści o bitwach i wiem, jak to jest. Nie podważam twojej decyzji. — Widzę jednak, że nie jesteś zadowolona. — Nie jestem — odpowiedziała krótko. Ujął ją oburącz za głowę i obrócił twarzą do siebie. W migotliwym świetle świecy trudno było wyczytać cokolwiek z jej oczu. Ale czuł, że Tess cierpi, i to za jego sprawą. Próbował odsunąć od siebie poczucie winy, powtarzając w myślach, że przecież niczego nie obiecywał, od początku uprzedzał, że nie nadaje się do małżeństwa. Niewiele to jednak pomogło. Wiedział, że dziewczyna nie będzie go o nic winić, ale sam siebie winił. Czuł się coraz bardziej zagubiony, wszystko wymykało mu się z rąk, nad niczym już nie panował i przyszło mu na myśl, że może tak było od początku, że o wszystkim decydował ślepy los, ślepy i okrutny. On to rzucił go w ramiona kobiety, której żadną miarą nie mógł poślubić, choć bardzo by tego chciał. — Będziesz bezpieczna. — Tak, wiem — odparła, a w myśli dodała: i samotna jak palec. Poszukała ustami jego warg i od razu poczuła wzbierającą falę pragnienia. Wahała się jeszcze, czy powinna się z nim kochać. Zamierzał przecież ją porzucić, a to nadawało wszystkiemu, co ich złączyło, zupełnie inny sens. Nie będzie jej kochać, tylko użyje, wykorzysta, zaspokoi swoje męskie żądze i tyle. Niejeden powiedziałby, że jest głupia albo szalona, idąc z nim do łóżka teraz, gdy już wyjawił plany. Nawet czując wzbierające pragnienie, chciała wstać, skończyć z tym wszystkim tu i teraz. Urażona durna dawała o sobie znać, ale dziewczyna nie wstała, przyciągnęła Reyana mocniej do siebie i nie pozwoliła, by durna wzięła górę. Duma może poczekać, zostało już tak niewiele dni. Potem, gdy już będzie sama, otoczy się nią jak pancerzem, a teraz przyjmie od niego to, co chce jej dać. Reyan wchodził w nią wolno, jakby chcąc przedłużyć chwile, jakie im jeszcze zostały. Całował całe jej ciało. A Tess, poddając się pieszczocie, zastanawiała się, jak to się dzieje, jak to możliwe, że chce ją rzucić, a jednocześnie kocha ją tak cudownie, tak wspaniale i tak namiętnie, i z taką pasją. Instynkt podpowiadał jej, że nie jest to zwykła męska żądza, lecz coś znacznie głębszego, tylko jak to pogodzić z faktem, że chciał ją zostawić. Chłonęła pieszczotę, a łzy napływały jej do oczu. 14 Nairn zaklął ze złością, nie otwierając oczu, ale szarpanie nie ustało; przeciwnie, ręka, która go targała, zacisnęła się jeszcze mocniej na jego nagim ramieniu. Zerwał się, usiadł na łóżku, otworzył czy i zobaczył Thorsona. Mimo mroku widać było, że stary sługa jest wyraźnie przejęty. — Kłopoty — oznajmił krótko. Nairn odpędził od siebie resztki snu. — Douglasowi? — Tak, jeszcze nas nie oblegają, ale nie jest dobrze. Nairn zerwał się na równe nogi. — Co się stało? Mówże. — Pamiętasz tę trójkę, co rozłożyła się obozem zaraz za naszą granicą? Jest ich więcej, naliczyłem dwudziestu i nie wszyscy naszą barwy Douglasów. — Może Thurkettle przysłał swoich. Pewnie wywęszyli Reyana i Tess, tylko jak? — Zobaczyli konia we wsi, tak mi się wydaje, bo ani Reyana, ani dziewczyny nie mogli widzieć za murami, a w zamku nie mają szpiegów. Stary sługa miał rację; sprawa była poważna. Nairn wdział śpiesznie buty i skoczył budzić brata i Tess. Na widok splecionych ciał poczuł ukłucie zadrości w sercu. Nawet we śnie Reyan przygarniał do siebie dziewczynę, a ona tuliła się do niego. — Jak to się dzieje, że najwięksi głupcy, mają największe szczęście? — szepnął do sługi. Może jeszcze zmądrzeje — mruknął Thorson, uśmiechając się wyrozumiale. — Obyś miał rację, przyjacielu, ale boję się, że będzie inaczej. Duma go zgubi. Wstawaj, durniu! — zawołał, targając Reyana za ramię. — Co się stało, czemu mnie budzisz? — Dwudziestu Douglasowych węszy nad podzamczu. — Wyśledzili nas? — Na to wygląda. Musieli zobaczyć twojego konia we wsi. Myślę, że damy im radę. — Walka nie ma sensu, bo tak czy owak musimy jechać dalej, a oni mogą sprowadzić posiłki. Nic nie wygramy, tylko pogorszymy twoją sytuację. Najlepiej więc będzie, jeśli wymkniemy się z Tess, póki jeszcze ciemno. — Każę przygotować konie i wszystko, co trzeba. Gdy tylko Nairn z Thorsonem wyszli, Reyan obudził Tess. Żal mu jej było, wyglądała na zmęczoną, budził ją przecież kilka razy w nocy, szukając w jej gorących ramionach pociechy przed smutkami. Kochał ją zachłannie, jak mężczyzna, który wie, że zostało już tak niewiele czasu. Wstała z trudem i po omacku poszła ochlapać twarz zimną wodą, aby przepędzić sen. Wkładając stare męskie ubranie, z żalem popatrzyła na suknie od Nairna. Gdy miała je na sobie, wszystko wyglądało inaczej — normalnie — a teraz znów zagłębi się w świat intryg, niebezpieczeństw i grozy. — Jeszcze noc, do świtu daleko — poskarżyła się. — Wyśledzili nas — wyjaśnił Reyan, pakując rzeczy do juków. — Pod zamkiem obozuje dwudziestu zbrojnych. Czekają, żeby nas dopaść. Spodziewają się, że zechcemy zbiec o świcie. Spróbujemy więc wyprowadzić ich w pole pod osłoną nocy. — A co z twoim bratem? Będą oblegać zamek? — Mogliby, gdyby doszli do przekonania, że Nairn nas ubywa. Jeśli uda nam się wymknąć, nic mu nie będzie grozić. — Zostaw mnie na chwilę, zaraz będę gotowa. — Dobrze, kochanie, spotkamy się w stajni. — Pocałował ją w policzek, wziął juki i wybiegł z komnaty. Thorson z Naimem zdążyli już osiodłać oba wierzchowce. — Masz tu trochę zapasów. — Nairn wskazał juki na grzbiecie klaczy. — Powinno wam wystarczyć do Donnbraigh, a nawet na dłużej, gdyby trzeba było. — Jeśli tylko uda nam się stąd wymknąć — mruknął Reyan. — Księżyc już zaszedł, a do świtu jeszcze trochę czasu. Wyjdziecie przez bramę za stodołą. Nie radzę wsiadać na konia od razu. Idźcie najpierw pieszo, żeby nie robić hałasu. Na północ stąd jest las, tam się kierujcie. Gdy drzewa was osłonią, możecie wsiadać, a gdyby te łotry zaczęły coś węszyć, postaramy się opóźnić pościg. — Lepiej nic nie rób, tak będzie bezpieczniej dla ciebie. — Za późno, a zresztą Douglas doskonale wie, że jestem po stronie króla. Na razie daje mi spokój. — Oby jak najdłużej. — Reyan westchnął. — 0, jest już Tess. — W krótkich słowach przedstawił jej plan. — Te ciągłe ucieczki i wymykanie się po nocy... Zaczynam się czuć jak złodziejka. — Westchnęła, biorąc klacz za cugle. — Dla ciebie to nie nowość, prawda? Ty to umiesz — rzuciła zaczepnie. — O czym ty mówisz? — Och, widziałam całe tuziny zalotników, co nocą wymykali się z sypialni Brendy, ale ciebie nigdy, a wiem, że wzdychałeś do niej. Skoro cię nie spostrzegłam, to musisz być mistrzem w tej dziedzinie. Nairn z Thorsonem powstrzymali śmiech, a Reyan eksplodował z oburzenia. — Na litość boską, Tess! Nie wzdychałem do niej, a tym bardziej nie zakradałem się do jej sypialni. A w ogóle o co ci chodzi? Od dobrych paru dni nie wspominałaś o tej jędzy. — Zauważyłeś? — Tess, uspokój się. Nie pora teraz na sprzeczki. Dwudziestu drabów tylko czeka, żeby nas schwytać. — Właśnie, a ty tracisz czas. Może byśmy wreszcie ruszyli! — Czy ty zawsze musisz człowieka zdenerwować z samego rana? — Do rana jeszcze daleko. — Co się z tobą dzieje? Dybią na nas, a ciebie to nic nie obchodzi — syknął Reyan, ruszając do wyjścia. — Przywykłam od czasu, gdy bez przerwy przykładają mi nóż do gardła — warknęła, ruszając za nim. — Ma rację dziewczyna — rzeki Nairn z rozbawieniem. — Nie wtrącaj się — zezłościł się Reyan. Posuwali się wzdłuż murów, kryjąc się w ich cieniu. Tess szła krok w krok za Reyanem. Lęk ściskał jej serce i miała już dość ciągłych ucieczek, nocnych wypraw i kluczenia po lasach. Zaczęła marzyć, aby wreszcie znaleźć się w bezpiecznym schronieniu u Comynów. Nairn z Thorsonem uchylili bramę. — Droga wolna. Reyan przystanął na chwilę, aby pożegnać się z bratem i jego sługą, i zaraz zanurzył się w mrok za murami. — Dzięki za gościnę — szepnęła Tess. — Podziękujcie w moim imieniu kobiecie, która użyczyła mi ubrań. Ku jej zaskoczeniu, Nairn wziął ją w ramiona i złożył na jej ustach długi, gorący pocałunek. — Dbaj o siebie, Tess, i o tego głupca też. Nie zdążyła odpowiedzieć; Reyan ponaglił ją szeptem, więc tylko posłała uśmiech jego bratu i ruszyła. — Co tak długo? — spytał Reyan, nagle się zatrzymując. — Musiałam się pożegnać i podziękować za gościnę. — Ale nie musiałaś wygłaszać całej oracji — syknął, znów ruszając z miejsca. — Szczerze mówiąc, powiedziałam tylko dwa słowa, ale Nairn mnie przytrzymał. - Nairn? Tak, zaczął mnie całować. Nie widziała tego dokładnie, bo noc była ciemna, ale mogłaby przysiąc, że Reyan się potknął, co mu się nigdy nie zdarzało. — Pocałował cię na pożegnanie? — W usta i to długo. Stanął jak wryty, lecz nic nie powiedział, ona też zmilczała. Czekała na pytanie, jednak nie padło. Ale słowa nie były potrzebne, bo doskonale czuła, co Reyan chciałby i mógłby powiedzieć. Tylko po co, skoro i tak zamierzał ją zostawić i to już niedługo. Westchnęła, gdy ruszył dalej. Brakowało jej słów, które nie padły. Chciałaby wreszcie usłyszeć, upewnić się, że jest dla niego kimś więcej niż tylko wspólniczką w ucieczce i wygodą w łóżku. Będzie jej lżej, gdy się rozstaną. Reyan szedł bez słowa, a ona dreptała za nim, karcąc się w duchu za chwilę słabości, jaka nie przystoi jej — hrabiance Comyn-Delgado. Zamyślona, nawet nie zauważyła, kiedy Reyan znów przystanął. Byli już w lesie. Puścił cugle, zawrócił i podszedł do niej. Chwilę patrzył na nią w milczeniu i nagle, bez słowa, przyciągnął ją do siebie, szukając ustami jej warg. Całował długo, a zaraz potem, ciągle milcząc, usadził ją na siodle. Skoczył na grzbiet wierzchowca i ruszył przodem. — A mówią, że to tylko kobiety miewają humory — mruknęła półgłosem. — Co powiedziałaś? — Nic takiego. Klacz okazała się doskonale ułożona. Sama ruszyła stępa za ogierem Reyana, trzymając krótki dystans. — To bądź cicho. Niewykluczone, że te bestie, co nas ścigają, rozstawiły czujki w okolicy. Do świtu jedziemy stępa, a gdy się przejaśni, przyspieszymy. Trzeba do tego czasu dotrzeć jak najdalej. Będą nas ścigać? — Z lękiem zerknęła za siebie. — Sądzę, że tak. Obserwują zamek. Gdy świtem nie zauważą niczego szczególnego, zażądają od Nairna, żeby nas wydał, a kiedy się przekonają, że nie ma nas w zamku, zaczną pościg. — A twój brat? Nic mu nie zrobią? — Pewności nie ma, ale Nairn powinien dać sobie radę. Nie będzie walczył, bo to bez sensu, ma za mało ludzi. Zresztą oni też nie będą tracić czasu na obleganie zamku. Za wszelką cenę będą chcieli nas dopaść, więc Nairn powinien wyjść z tego cało, przynajmniej na razie. Oby, pomyślała Tess, oby nadal dopisywało im szczęście. Do tej pory ich nie opuszczało i oby tak dalej. Nairn odprowadził wzrokiem brata i Tess, a gdy zniknęli w mroku, westchnął tylko i zabrał się za zamykanie ciężkiej bramy. — Przykry widok — rzucił półgłosem do Thorsona. — W życiu nie przypuszczałem, że będę kiedyś odprawiał brata, jakbym się go wstydził. — Co zrobić, takie czasy — rzekł sługa. — Niech piekło pochłonie Douglasa i wszystkich zdrajców! A teraz chodź, mamy sporo roboty przed świtem. Te łotry tu przyjdą. — Właśnie, trzeba zatrzeć ślady. — Żeby niczego nie znaleźli. Słońce wspięło się już sporo nad horyzont, gdy na zamkowy podwórzec wpadła galopem gromada Douglasowych jeźdźców. Nairn siedział w wielkiej sali, sączył wino i nasłuchiwał, co dzieje się za oknami. Zbiry były pewne swego, tak jak ich pan, i nie przebierały w słowach, ale minęło trochę czasu, nim %Thorson ustąpił i przyprowadził ich przed oblicze pana zamku. Ten powitał ich uśmiechem, choć wszystko się w nim gotowało. Gdyby nie rozsądek, sprawiłby im krwawą łaźnię. Barczysty osiłek średniego wzrostu, przybrany w barwy Douglasów, odepchnął Thorsona i stanął nad Naimem. Nairn nawet nie drgnął. Gdzie jest twój brat, panie? — zawołał przybysz ostrym tonem bez żadnych wstępów. — Sądzę, że u ojca. Colin przebywa z ojcem, prawda, Thorson? — Już od dawna — zawtórował sługa, stając u boku swego pana, z dłonią na rękojeści miecza. — Nie miejcie mnie za durnia, panie. Jestem dowódcą straży hrabiego Douglasa i żądam wydania sir Reyana Halyard. Wiemy, że tu jest. — Thorson, dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, że Reyan przyjechał? — zwrócił się Nairn do sługi z udawanym zdziwieniem. — A jak miałem zawiadamiać, skoro nie przyjechał. — Tak też myślałem. A więc to pomyłka? — Ostatnie zdanie Nairn skierował do osiłka. — Nie kryjcie go, panie, to zbrodniarz i musi ponieść zasłużoną karę. — Zbrodniarz? A cóż to za zbrodnię popełnił? Cała Szkocja wie o jego podłych uczynkach. Nie słyszałem, aby wyjęto go spod prawa. — Bo jeszcze nie wyjęto, ale wszyscy wiedzą, że uprowadził siostrzenicę sir Fergusa Thurkettle”a. Winien jest więc uprowadzenia, gwałtu, a kto wie, czy nie zabójstwa. Prócz tego ciąży na nim podejrzenie o zdradę. Nairn z najwyższym trudem powstrzymał się, żeby nie rzucić się na draba, który w ten sposób śmiał mówić o Reyanie. Pociągnął łyk wina i zmarszczył czoło, jakby szukał czegoś w pamięci. — Siostrzenica Fergusa Thurkettle”a? Coś chyba słyszałem. Nasz Reyan zawsze miał powodzenie u kobiet, podobno pojechała z nim z własnej woli. — Nieprawda, porwał ją — uciął osiłek, ze złością łupiąc pięścią w stół. — I dość tej komedii, żądam wydania sir Reyana. — Obawiam się, że nie mogę spełnić twej prośby. Mojego brata tu nie ma. — Musi być! Widzieliśmy we wsi jego konia. — Jego konia? Konie bywają bardzo podobne do siebie. Wierzchowiec bez jeźdźca to żaden dowód. Nie widziałem Reyana od dobrych kilku miesięcy, a tu też go nikt nie widział, popytajcie ludzi. — A popytamy, popytamy i Przeszukamy wszystkie kąty. — Jeśli chcecie... — Nairn machnął ręką, udając absolutne znudzenie rozmową i zamiarami Douglasowych zbirów. Wszystko gotowe? — spytał sługę, gdy tylko osiłek ze zbrojnymi wyszli z sali. — Zapięte na ostatni guzik — odparł Thorson, sięgając po wino. — Gdziekolwiek się obrócą, wszędzie będzie pełno naszych ludzi. Przedstawienie zaczęło się, gdy te łotry wjechały na dziedziniec. Na podwórzec i na mury wyległ cały tłum. Oby tylko te łotry nie zaczęły przyglądać się zbyt dokładnie naszym „wojownikom” bo mamy tylko starców i kobiety. — Oby, miejmy jednak nadzieję, że wszystko się uda. Musi. Młody Meg twierdzi, że żołnierze łypią tylko na młode dziewczyny, więc tych kilka, co jeszcze zostało w zamku, ma się bez przerwy kręcić na ich oczach, tak żeby nie zwracali uwagi na innych, których przebraliśmy za Wojowników. Nairn kiwnął głową z aprobatą, modląc się w duchu, żeby maskarada się udała. Zależało mu na tym, aby Douglasowe oprychy wyjechały z przekonaniem, że w zamku jest pełen garnizon. Miał nadzieję, że w ten sposób odwróci niebezpieczeństwo i że Douglas nie przypuści na niego ataku ani przed wielką bitwą, ani — tym bardziej — po niej. Tymczasem skończył wino i wyszedł z Thorsonem na dziedziniec. Tłum rzekomych wojowników zaczął gęstnieć, na mury wyszli też dodatkowi strażnicy — znak, że Douglasowi kończyli przeszukiwani pomieszczeń zamkowych. Thorson kazał ludziom być cały czas na oczach zbirów — i rzeczywiście po chwili na dziedziniec wychynął osiłkowaty dowódca. — Nie wiem, jak to zrobiliście, ale nie ma go tutaj — warknął do Nairna. — Niczego nie znaleźliśmy — dorzucił tonem oskarżenia. — Nigdy go tu nie było — odparł Nairn z całym spokojem. — Był i dopadniemy go. Na koń! — zawołał osiłek do swoich ludzi. — Twój brat, panie, nie uniknie kary za swoje zbrodnie. — Nie ma dowodu, że je popełnił. — Dowodów jest aż nadto. Zabił wysłannika króla, uprowadził narzeczoną siostrzeńca hrabiego. — Narzeczoną? — A tak! Możliwe, że ta głupia gęś pojechała za waszym bratem z własnej woli, ale to i tak nie ma znaczenia, bo wcześniej przyrzeczono ją jednemu z siostrzeńców pana hrabiego. Takiej zniewagi lord Douglas nie może darować. Szykujcie, panie, całun i mary, bo wasz brat długo nie pożyje — dokończył osiłek szyderczym tonem i ruszył z kopyta na czele swoich ludzi. — Reyan nie wspominał, że dziewczynę już komuś przyrzeczono — rzeki Nairn, ściągając brwi, gdy tylko Douglasowi ludzie zniknęli za bramą. — Może mu nie powiedziała? — podsunął Thorson, równie zatroskany, jak jego pan. — A może sama nic o tym nie wiedziała. — Na to wygląda. Takiej sprawy panienka Tess nie trzymałaby w tajemnicy. — Też tak myślę. Możliwe, że urządzono zrękowiny, nic jej o tym nie mówiąc, a niewykluczone, że zrobiono to już po jej ucieczce. Tak czy owak sprawa jest poważna, bo nawet jeśli wszystkie inne oskarżenia wobec Reyana zostaną oddalone, to Douglas ma teraz pełne prawo ścigać go, a nawet zabić. Zrękowiny, choćby fałszywe, dają mu taki przywilej. Niech to wszyscy diabli! Należałoby zawiadomić Reyana, tylko jak? — Nie mamy nikogo, kogo można by za nim wysłać, ale to chyba nie ma znaczenia. Pan Ryan i tak wie, że musi się kryć, a gdy dotrze do Donnbraigh, zrękowiny, rzekome czy prawdziwe, nie będą się już liczyć, bo ani Comynowie, ani Delgadowie nigdy nie zgodzą się na wydanie Tess za Douglasowego potomka. A poza tym już wkrótce sprawy przybiorą inny obrót. Douglas przegra bitwę i jeśli nie zginie na polu walki, to będzie musiał uchodzić z kraju. — Masz rację, a co więcej, gdy obwołają go wreszcie zdrajcą, zrękowiny stracą wszelką moc, jak i wszystko, co może nosić pieczęć Douglasów. Oby tylko Reyanowi udało się przetrwać do tego czasu. — Musi mu się udać. — Ma na karku dwudziestu zbirów. - To durnie, nie ułowiliby nawet kulawego jelenia. — Święta prawda. — Nairn zaśmiał się i zaraz spoważniał. — A ten nasz dureń niech się trzyma tej małej, póki ona go chce. 15 Tess ocknęła się, słysząc, jak Reyan klnie najgorszymi słowami. Zdrzemnęła się, gdy poszedł na zwiady. Była zmęczona i otępiała ciągłą jazdą. Dwa dni minęły od czasu, gdy opuścili zamek Nairna; niemal nie zsiadali z siodeł, niewiele jedli — bojąc się rozpalać ognisko — i mało spali. Ludzie Douglasa i Thurkettle” a stale deptali im po piętach, a im bliżej Donnbraigh, tym więcej ich czyhało na drogach i po lasach. Otaczali siedzibę Comynów ścisłym kordonem. — Pełno ich jak psów — złościł się Reyan, kląc na czym świat stoi. —. Dziwię się, że wuj Silyio nie próbuje ich przepędzić. — Pewnie nie ma ludzi, podobnie jak Nairn musiał wysłać większość załogi do króla. Ale coś jednak zrobił. Te łotry zachowują się mniej bezczelnie niż na podzamczu u mojego brata. Dał im chyba popalić. — Ale nie przepędził. — Niestety, pełno ich w całym lesie, pilnują wszystkich przejść. Nie jestem pewien, czy nawet nocą uda nam się przemknąć. — A może zróbmy inaczej. Podejdźmy tak blisko zamku, jak się da, a potem galopem do bramy. Może to nie najlepszy plan, ale... — ...jedyny możliwy w tej sytuacji. Sam chciałem ci to zaproponować, zastanawiałem się tylko, jak to wyłożyć, żeby cię nie przestraszyć. — Od dwóch dni mam duszę na ramieniu i już nie mam siły się bać. — Zaśmiała się i znów spoważniała. — Czekamy do zmierzchu? — I modlimy się, żeby do tego czasu nas nie wywęszyli. Na szczęście słońce już wkrótce zacznie zachodzić. Tylko, żeby bramy nie zamknęli za wcześnie, bo wtedy... Lepiej nie myśleć. A więc o zmierzchu ruszamy, najpierw próbujemy się kryć, a gdy nas odkryją, puszczamy konie galopem i... — ...modlimy się, żeby moi krewni na murach nie wzięli nas za wrogów i nie zaczęli strzelać — dokończyła Tess przytomnie. Reyan spojrzał na nią jakby zaskoczony, po czym bez słowa zerwał jej kapelusz z głowy i rozpuścił włosy. — Tak będzie lepiej, do dziewczyny nie będą strzelać. — Jesteś pewien? — A ty? Z tego, co mówił Nairn, ani Comynowie, ani Delgadowie nie podniosą,, ręki przeciw kobiecie. — No cóż, nie widziałam ich od pięciu lat i niczego nie jestem pewna. Pięć lat temu nie skrzywdziliby kobiety, ale czasy się zmieniły. Wszędzie panuje zdrada... — To prawda, mimo to sądzę, że nie powinniśmy się ich obawiać. Co nąjwyżej rzucą się na nas i spętają, gdy już wjedziemy za bramę, ale przecież poznają cię, prawda? I w ten sposób znów będziesz moją tarczą, droga hrabianko. — I wyrównam rachunek, bo ty byłeś moją tarczą przez te wszystkie dni w czasie tej przeklętej podróży. — Tylko że tym razem zaświecimy wrogom plecami. — Objął ją i przyciągnął do siebie. — Pamiętaj, trzymaj się nisko w siodle. Wrogowie też mogą mieć łuczników. — Rozumiem. — Spojrzała na niebo. — No cóż, już niedługo staniemy do wyścigu. Jęknęła gniewnie, gdy Reyan targnął ją za ramię, żeby się obudziła; nie zauważyła, kiedy zapadła w sen. Zerwała się na równe nogi, widząc, że słońce ma się już ku zachodowi. — Nie zaspałam? — Nie, ale już pora. — Wziął ją za rękę i ucałował w czoło. — Miej oczy szeroko otwarte i ruszaj galopem, gdy tylko zobaczysz któregoś z drabów Thurkettle”a albo Douglasa. — I prosto do bramy Donnbraigh — dokończyła, dosiadając klaczy. — Szkoda, że wyrzuciłam suknię. Była co prawda złachana, ale zrobiłabym lepsze wrażenie na stryjach niż w tym — dodała, obrzucając krytycznym spojrzeniem swoje męskie ubranie. — Myślę, że i tak się ucieszą na twój widok. Czego szukasz? — spytał, widząc, że Tess zagląda do juków. — Kapelusza. Był już stary, ale to pamiątka po ojcu. — Schowałem ze swoimi rzeczami. Gotowa? — Niech się dzieje wola nieba. — No to jedziemy. — Ruszył przodem. Rychło drzewa zaczęły rzednąć i ich oczom ukazał się zamek otoczony wysokim murem. Otwarta brama zapraszała z daleka, ale czasu zostało niewiele. Tess doskonale pamiętała z dawnych lat, jak to o zachodzie słońca, mieszkańcy śpiesznie wracali z pól i z podzamcza, aby zdążyć przed zmierzchem. Gdy gasł ostatni promień słońca, z chrzęstem opadała żelazna krata i zamykały się ciężkie dębowe wrota. Pamiętała, że zrazu skrzypienie łańcuchów i głuchy trzask opuszczanej kraty napawały ją lękiem, jakby zamykały się bramy więzienia, później jednak, gdy podrosła, chrzęst zamykanych wrót dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Reyana. — Uważaj z lewej! Zerknęła tylko kątem oka i pochyliła się w siodle, piętami wprawiając klacz w szaleńczy galop. Zobaczyła jeszcze, że Reyan dobywa z kołczana strzałę i naciąga łuk, a zaraz potem rozległ się bolesny krzyk człowieka i głuchy łomot ciała spadającego na ziemię. Obejrzała się za siebie. Reyan pędził tuż za nią, ponaglając do jeszcze szybszego galopu. Z lewej, prawej i z tyłu pędziły ku nim gromady jeźdźców. Wściekle okrzyki mieszały się z furkotem strzał. Tess zaczęła się modlić w duchu, aby straże na zamkowych murach przyszły im z pomocą. Z zamku muszą przecież dostrzec szaleńczy wyścig i nawet jeśli nie wiedzą, kim jest dwójka ściganych, to rozpoznają ścigających. Niebo wysłuchało jej modłów, bo gdy tylko znaleźli się w zasięgu strzał, z murów zamkowych posypała się chmura wyrzucanych z łuków pocisków, przeleciała nad ściganymi i spadła jak śmiercionośny obłok na ściganych, a ją dobiegły krzyki rannych. Odetchnęła z ulgą, nie zwalniając ani na chwilę, i pełnym galopem wpadła w bramę, modląc się tym razem, aby dane jej było dotrzeć cało przez mroczny tunel do zamkowego dziedzińca. Jak we wszystkich warownych budowlach, tak i w Donnbraigh tunel wiodący od zewnętrznej bramy na dziedziniec opatrzono otworami, przez które straże mogły obserwować, a gdy trzeba, ostrzelać z łuków wchodzących, wjeżdżających, a nade wszystko tych, co próbują siłą wedrzeć się do środka. Nie inaczej straże muszą potraktować dwójkę niezapowiedzianych gości. Ścigano ich, to prawda, ale mógł to być tylko fortel. Dopóki ktoś nie rozpozna w niej hrabianki Comyn- Delgado będzie traktowana jak wróg. Przejechała jednak szczęśliwie, na zamkowym podwórcu ściągnęła cugle tak gwałtownie, że klacz stanęła dęba i Tess ledwie utrzymała się w siodle, a gdy tylko uspokoiła zdyszane zwierzę, kilka par rąk ściągnęło ją przy wtórze okrzyków z konia, nie pozwalając na żaden ruch. Tylko kątem oka zobaczyła, że taki sam los spotkał Reyana, który wpadł na dziedziniec tuż za nią. Usłyszała jeszcze chrzęst opadającej kraty, jęk łańcuchów i głuchy trzask zamykanej bramy. Targnięta lękiem o los Reyana, zaczęła się wyrywać z trzymających ją w żelaznym uścisku ramion. — Uspokój się, jędzo, bo z twoim przyjacielem może być gorzej. Jeśli ma trochę rozumu i nie będzie się wyrywał, to nic mu się nie stanie. Basowy głos zabrzmiał tak znajomo, że Tess odruchowo spojrzała na mężczyznę, który trzymał ją w żelaznym uścisku. Słuch jej nie mylił, to był kuzyn Thomas, tylko skąd on się tu wziął? Powinien być u króla albo u siebie w zamku, a nie tu w Donnbraigh. On tymczasem uniósł brwi, przyglądając jej się z uwagą, jakby nie wierzył własnym oczom albo szukał czegoś w pamięci. — Thomasie, nie poznajesz mnie?! — zawołała po hiszpańsku. Chyba... chyba tak, to znaczy nie — odparł z wahaniem w tym samym języku. — Przyjrzyj się dobrze, ty głupcze, to ja, Tess. — Rzeczywiście, złorzeczysz jak ona, ale ci nie wierzę. Może jesteś oszustką. Było tu już kilku takich, którym wydawało się, że wyciągną od nas obiecaną nagrodę za dostarczenie hrabianki całej i zdrowej. — A Meghan, twoja żona, już wie, że łazisz i gadasz przez sen? — Tess przywołała rodzinny sekret znany niewielu tylko osobom, aby go przekonać. Zdumiał się, chwycił ją za ramiona, obrócił twarzą do światła i uważnie jej się przyjrzał. Uśmiechała się, czekając cierpliwie, kiedy wreszcie kuzyn przekona się, że wzrok go nie myli. Trwało to dobrą chwilę, aż w końcu Thomas krzyknął radośnie. — Tess! —1 wziął ją w ramiona w serdecznym uścisku. Zaraz potem zarzucił ją tysiącem pytań i znów minęła dobra chwila, nim dziewczyna uświadomiła sobie, że cały czas mówią po hiszpańsku, a Reyan może nie rozumieć, o czym rozmawiają. Rzeczywiście nie rozumiał ani słowa i złościł się, choć, oczywiście, nie okazywał tego po sobie, że Tess ściska się z przystojnym barczystym blondynem i szczebiocze w obcym języku, nie pamiętając o jego — sir Halyard — istnieniu. Postanowił, że przy pierwszej okazji przypomni jej, że nie przybyła tu sama. — Tess! — zawołał gromko, nie mogąc dłużej wytrzymać. Dwóch pachołków, którzy trzymali go za ramiona, ścisnęło go jeszcze bardziej w obawie, że zacznie się wyrywać. — Tess! — powtórzył. — Skoro już nasi gospodarze przekonali się, kim jesteś, to może powiesz im, kim ja jestem, a przynajmniej, że nie jestem wrogiem. Pomogło. Oderwała się od blondyna i spojrzała nieco speszona, że nie zajęła się Reyanem wcześniej. Ale stwierdziwszy, że jest cały i nie dzieje mu się krzywda, odetchnęła. Przemknęło jej nawet przez myśl, aby udać, że nie usłyszała dyktowanych złością okrzyków, lecz Thomas wziął sprawy w swoje ręce. — Kto to jest? — spytał po angielsku. — Sir Reyan Halyard. — Zamarła, widząc, jak na dźwięk tego nazwiska kuzyn sięga po miecz. Chwyciła go za ramię. — Nie! — krzyknęła. — Nic mu nie rób. To rycerz Jego Królewskiej Mości. — Jeśli nawet jest bratem samego papieża, to też mnie nie powstrzyma. To łotr, odważył się podnieść rękę na ciebie, porwał cię i będzie miał za swoje. — Ależ on nic mi nie zrobił, a tak naprawdę to uratował mnie od śmierci. — Być może, najpierw jednak wystawił twoje życie na ryzyko. — Większe niebezpieczeństwo groziło mi z rąk Thurkettle”a. — Taaak? No cóż, widzę, że nie wiem wszystkiego. Puśćcie go — rozkazał pachołkom. — Nic ci nie jest? — spytała Tess, podbiegając do Reyana. — Nic, w porządku. — Pójdziemy teraz do stryja Silyia — oznajmił Thomas, polecając służbie zająć się końmi gości. Ruszył przodem, Tess odczekała chwilę, aż odejdzie parę kroków, i wzięła Reyana za rękę. — Słuchaj, jesteś pewien, że dobrze zrobiliśmy? — spytała zdjęta nagłym lękiem przed spotkaniem ze stryjem. — Potrzebujemy pomocy, a poza tym widzę, że się ucieszyli na twój widok. — Ale stryj Silyio! Spojrzy na nas i wszystkiego się domyśli — szepnęła, bo Thomas zatrzymał się i spojrzał na nich badawczo. — Niczego się nie domyśli. — Jestem pewna, że tak. On zna się na ludziach. — Może to prawda, ale przecież nie mamy niczego wypisanego na czołach, a sami nie będziemy wyjawiać naszych tajemnic. — Stryj Silyio i tak się domyśli. — Pokręciła głową, pełna obaw. — Mówię ci, wystarczy, że spojrzy, i wszystko wie. Thomas i Meghan nie wytrzymali i poszli do łoża przed ślubem. Nikt ich nie widział, nikt się nie domyślał, a stryj tylko spojrzał i już wiedział, czego się dopuścili. — Głupstwa gadasz. Chodźmy, twój kuzyn czeka. Ruszyli za Thomasem. Reyan udał, że nie słyszy ciężkich westchnień dziewczyny, lecz sam też czuł ogarniający go niepokój. Nie wierzył, oczywiście, w niezwykłe talenty stryja Silyia i w to, że z miejsca rozpozna, iż zostali kochankami, mimo to odczuwał pewien lęk przed czekającym ich spotkaniem. Weszli do zamku. Reyan rozglądał się ciekawie. Bogactwo Comynów-Delgadów rzucało się w oczy. Stolik na dary tuż przy wejściu nakryty był bogato haftowanym obrusem, stała na nim wspaniała srebrna taca, a na ścianie wisiał gobelin przepięknej roboty. Obok stało rzeźbione krzesło. Coś takiego — bo przecież na stoliku wystawia się tylko jałmużnę dla ubogich lub podróżnych w potrzebie — widuje się tylko w bardzo zamożnych domach. O zamożności Comynów-Delgadów jeszcze dobitniej świadczył wystrój wielkiej sali, do której właśnie wprowadził ich Thomas. Od niezliczonych świec ciągnęło ciepłem, na ścianach wisiały kunsztownie tkane arrasy, przy stołach, miast ław, stały dziesiątki rzeźbionych krzeseł. Wszystkie stoły pokrywały obrusy, a całość wyglądała nader gustownie, świadcząc nie tylko o bogactwie, ale i dobrym smaku gospodarzy, którzy bez wątpienia cenili sobie wygody i wytworne otoczenie. Oby tylko ten wielki majątek pochodził z uczciwych źródeł, pomyślał Reyan. Widział już niejeden zamożny dom, ale też wiedział, że za majątkiem często gęsto kryją się brudne interesy. Sir Silyio Comyn okazał się wysokim, szczupłym mężczyzną, równie przystojnym, jak Thomas, tylko znacznie starszym, a poorana twarz przydawała mu jeszcze wieku. Siedział na krześle u szczytu wielkiego stołu naprzeciw wejścia. Nie wstał na powitanie i widać było, że nie może; owiniętą bandażami stopę wspierał o obity miękką tkaniną stołeczek. Gdy stanęli we trójkę przed nim, milcząc, obrzucił ich uważnym spojrzeniem. Oczy miał ciemne, a wzrok tak przenikliwy, że Reyan miał wrażenie, iż Silyio czyta w nim jak w otwartej księdze, odkrywając wszystkie jego tajemnice i grzechy, jakich mógł się w życiu dopuścić, i odczuł nieprzeparte wręcz pragnienie wyznania wszystkiego. Musiał użyć całej siły woli, żeby tego nie uczynić. — To ta para narobiła tyle zamętu? — odezwał się wreszcie Silyio, zwracając się do Thomasa. — No właśnie, a te psy, co zakradły się na nasze ziemie, próbowały ich chwycić. A to jest hrabianka Tess Nie od razu ją rozpoznałem. — No cóż, minęło pięć lat — rzekł Silyio, przenosząc wzrok na dziewczynę. Puściła rękę Reyana i podeszła krok do przodu. — Nie poznajesz mnie, stryju? Nie mogłam się aż tak bardzo zmienić. Pamiętasz, nazywałeś mnie małą księżniczką. — A i owszem, pamiętam, tylko że mała księżniczka przemieniła się w dostojną lady, tylko odrobinę zdrożoną. — Uśmiechnął się i otworzył ramiona. — Chodź tu, moja mała, uściskaj starego stryja. Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Ciągle jeszcze zlękniona Tess rzuciła się w ramiona starszego pana. Zawsze go ogromnie lubiła, jakkolwiek każde z nim spotkanie przepełniało ją odrobiną smutku — był bardzo podobny do jej nieżyjącego ojca. — Co ci się stało w nogę? — spytała, gdy po serdecznościach kazał jej usiąść obok siebie. — Nic takiego, głupi koń Thomasa nastąpił mi na stopę. Już jest lepiej, ale kuruję się jeszcze, bo chcę być w dobrej formie, gdy przyjdzie mi walczyć za króla. A twój towarzysz to sir Halyard, prawda? — Spojrzał na Reyana. — Tak, stryju, i od razu powiem, że nie jest winny żadnej z tych okropnych zbrodni, o których rozpowiadają Douglasowie i Thurkettle. — Byłem pewien, że to kłamstwa, i tylko dlatego twój towarzysz uszedł z życiem, gdy zjawił się na moim podwórcu. Thomas, każ przynieść coś do jedzenia i picia i zasiądź tu z nami. Czeka nas długa rozmowa. Ostatnie zdanie sprawiło, że Tess znów poczuła uścisk w dołku, ale, oczywiście, nie dała nic po sobie poznać. Silyio usadził Reyana po swojej prawej, a bratanicy kazał zająć miejsce po lewej stronie. Thomas usiadł obok Reyana, jakby miął go pilnować — takie przynajmniej wrażenie odniosła Tess. Silyio bez wątpienia chętnie wysłucha wyjaśnień, ale też nie powstrzyma się przed ostrą reakcją, gdy dopatrzy się czegoś niestosownego. Gdy podano jedzenie i służba wyszła, Silyio kazał Reyanowi wszystko dokładnie opowiedzieć, a gdy dziewczyna próbowała coś dodać, nakazywał jej milczenie, z czego naturalnie nie była zadowolona. — Potwierdzasz wszystko, co usłyszeliśmy? — zwrócił się do niej, gdy Reyan skończył. — Wszystko się zgadza? — Nie — odparła, podnosząc głowę. — Reyan zbyt surowo potraktował siebie. Początek wcale nie był taki straszny dla mnie, jak on to przedstawił. — Jakże to? Przecież cię porwał, uprowadził, groził nożem — przypomniał Thomas, łypiąc groźnie na Reyana. — To prawda, ale nie chciał mi zrobić krzywdy i nie miał złych zamiarów. Owszem, przyłożył mi nóż do gardła, ale tylko po to, żeby wystraszyć Thurkettle”a, a ten uwierzył w groźby, bo sam bez mrugnięcia okiem zabiłby własną matkę, gdyby chodziło o jego skórę. Rychło zresztą przekonałam się, że sir Reyan tak naprawdę uratował mi życie. To Thurkettle chciał mnie zabić i nadal chce. — Mówisz Thurkettle... To nie nazywasz go już wujem? — To już nie jest mój krewny, to wróg, który czyha na moje życie. — Jesteś pewna? — Najzupełniej. Chce mnie zabić nie tylko dlatego, że mogę ujawnić jego zdradę, ale także, a może przede wszystkim, dlatego, że chce położyć łapy na moim majątku. Nie chciałam wierzyć, gdy Reyan mi to objawił, ale zrozumiałam, że to prawda. Już wiele razy próbował mnie pozbawić życia, jeszcze zanim przystał do Douglasów. Sądziłam, że prześladuje mnie pech, że to tylko nieszczęśliwe przypadki, prawda była jednak inna, bo sam powiedz... — Opowiedziała krótko, co się działo w domu Thurkettle”ów. — On od samego początku czyhał na mój majątek — zakończyła. — Wielkie nieba! — zawołał Silyio, z przejęciem ujmując ją za rękę. — Nigdy sobie nie wybaczę, żeśmy cię tam wysłali. — Przecież o niczym nie wiedzieliście, nikt nie wiedział. Wysłaliście mnie do Thurkettle”a, ufając, że tak będzie dla mnie najlepiej, a ja dopiero na miejscu, i to wcale nie od razu, przekonałam się, co to za łotr i zdrajca. Jestem pewna, że gdybym dała wam znać, pośpieszylibyście na pomoc. Nie, stryju, nie masz powodów do czynienia sobie wyrzutów. — Może i masz rację, moja mała. — Pogłaskał ją po ręce. — Jeszcze wiele muszę się od ciebie dowiedzieć. — Spojrzał na Reyana. — To ty kazałeś jej przebrać się za pachołka? — Nie — pośpieszyła Tess z odpowiedzią, wyręczając Reyana. — Byłam tak właśnie ubrana, gdy to się zaczęło, pracowałam w stajni — wyjaśniła. — A potem zeszłam do lochu i go zobaczyłam. — Tess — przerwał jej Reyan. — Opowiedz lepiej o tym zdrajcy, którego widzieliśmy z ludźmi Douglasa, a którego nazwiska nie mogłaś sobie przypomnieć. Najdokładniej, jak tylko potrafiła, opisała mężczyznę, który dosiadał czarnego ogiera z białymi pęcinami. Miała jeszcze nadzieję, że może się myli, że nikt z otoczenia króla nie jest zdrajcą, gdy jednak zobaczyła spopielałe z przerażenia twarze Silyia i Thomasa, westchnęła ciężko. Widać było, że doskonale znają owego człowieka. — Parszywy zdrajca! — zawołał Thomas, uderzając wściekle pięścią w stół. — To MacKinnon, Angus MacKinnon. — Tak, to on — zawtórował Silyio chrapliwym głosem. — Wszystko, do czego doszedł, zawdzięcza królowi i teraz śmie podnosić na niego rękę. Co za podłość! Ciekaw jestem, ile judaszowych srebrników obiecał mu Douglas i kiedy morderca ma dokonać zbrodni. — Sądzę, że tuż przed bitwą albo w jej trakcie. Wielu ludzi odstąpi od walki, gdy dowie się, że król Jakub i następca tronu nie żyją. Ślubowali wierność Koronie, a nie królowi i jest im wszystko jedno, kto zasiądzie na tronie. Są jeszcze tacy, którzy, owszem, stoją po stronie króla, bo tak ślubowali, ale uważają, że Douglasowie mają rację. Ci też wycofają się na wieść o śmierci króla. — To, niestety, prawda. — Silyio westchnął. — Kłótnie z Douglasami zajęły królowi wiele czasu i nie starczyło go już na umacnianie więzi z klanami i poddanymi. Jakub nie jest zbyt popularny. Myślę, że trzeba pilnie zawiadomić dwór o zdrajcy w otoczeniu króla. W ten sposób zlikwidujemy przynajmniej jedno zagrożenie, ale, oczywiście, pozostaną Douglasowie. — A ci dopiero są niebezpieczni — dodał Reyan. — Tak, i o nich też musimy porozmawiać. Trzeba nakreślić plany, ale odłożymy to na jutro. Sądzę, że oboje marzycie o gorącej kąpieli i miękkim łóżku. Wypoczynek dobrze wam zrobi. — Nie kryję, że chętnie bym się położył, lecz jeśli trzeba, stanę na straży albo ruszę w pole — rzekł Reyan. — Przeciw tym łotrom, co was ścigali? — Właśnie, mogą szykować napaść na zamek. — Nie sądzę, czmychnęli, gdy nasi ludzie zaczęli strzelać. — Mogą wrócić z posiłkami. — Nie wykluczam i będziemy baczyć, czy nie gromadzą się gdzieś w pobliżu. Nie sądzę jednak, aby Douglas zechciał nas oblegać. Nie ma na to ludzi ani czasu. O1lężenie musiałoby potrwać tydzień albo i więcej, a jeśli za miesiąc, jak twierdzisz, chce ruszyć na króla, to nie będzie marnował ani sił, ani środków, żeby brać Donnbraigh. Zanim bowiem zdążyłby wziąć zamek, a was uciszyć na zawsze, wiadomości, które macie, i tak nie miałyby już żadnego znaczenia. To jednak nie usuwa zagrożeń. W dalszym ciągu grozi wam niebezpieczeństwo. Nie mam tylu ludzi, żeby wyłapać wszystkich szpiegów Douglasa i Thurkettle” a, nadal kręcących się w pobliżu, więc najlepiej będzie, jeśli oboje zostaniecie za murami. — Nie zdołali mnie zabić, ale udało im się mnie uwięzić. — Tess westchnęła. — Nie na długo, moja mała, nie na długo — uciął Silyio. — Thomas, idź sprawdzić, czy komnata dla Tess i jej towarzysza jest przygotowana. Dziewczyna nie od razu pojęła, co stryj powiedział. Zakrztusiła się winem, gdy wreszcie dotarło do niej, że umieszcza ich we wspólnym pokoju. Spojrzała na Silyia, ten jednak przeniósł wzrok na Reyana. Błysk w oczach starszego pana świadczył o tym, że wie. Odkrył ich tajemnicę. Zastanawiała się tylko, dlaczego Reyan milczy. — Stryju, chyba źle usłyszałam — odezwała się po chwili. — Miałeś na myśli dwie komnaty, prawda? — Nie, moja mała, jedną. Nie ma sensu was rozdzielać. Tylko głupiec zamyka stajnię, gdy konie już uciekły. — Stryju, chyba za dużo ci się wydaje! Obrażasz mnie. Reyana też! — zawołała, próbując ratować sytuację, ale uśmiech na twarzy starszego pana świadczył o tym, że nie wierzy w ani jedno słowo dziewczyny, wypowiedziane w obronie jej rzekomej niewinności. — Bardzo dobrze, moja mała, o honor trzeba zawsze dbać! Mnie też zależy na twoim honorze i dlatego poślubisz tego rycerza tak szybko, jak to jest możliwe. 16 Mamy się pobrać? — szepnęła Tess. Stryj tak ją zaskoczył, że niemal mowę jej odebrało. Owszem, spodziewała się i lękała, że domyśli się wszystkiego, co się stało między nią a Reyanem, ale ani przez moment nie przypuszczała, że postawi sprawę w taki właśnie sposób. Zdumiewała ją także reakcja Reyana — milczał jak zamurowany. Nawet się ucieszyła, biorąc milczenie za znak zgody, a nawet radości, że padła taka propozycja. Po chwili jednak spoważniała. Reyan milczał, bo nie miał nic do powiedzenia. W istocie nie miał żadnego wyjścia, rzecz szła o honor. Honor i zwyczajowe prawa nakazywały, aby iść do ołtarza, gdy żąda tego rodzina uwiedzionej dziewicy, a Silyio przedstawił właśnie takie żądanie. Tylko że to niczego nie załatwiało, bo owszem, marzyła o wspólnej przyszłości z Reyanem, nigdy jednak nie zgodzi się, aby decydował o tym obyczaj i honor. Chciała czegoś innego, czegoś więcej. Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteście kochankami? — spytał Silyio, uśmiechając się z lekka. — Tak, to właśnie chcę powiedzieć — odparła. — A ty, sir Halyardzie, potwierdzasz to? Zaręczysz rycerskim słowem, że moja bratanica mówi prawdę? — Stryju, a moje słowo nie wystarcza? — wtrąciła dziewczyna śpiesznie, zanim Reyan zdążył otworzyć usta. — Nie dałaś mi słowa — uciął Silyio krótko. — Sir Halyardzie? Reyan spojrzał starszemu panu prosto w oczy, a usta złożyły mu się do uśmiechu, choć nie czuł rozbawienia. Silyio miał oczy tak podobne do oczu Tess, że aż nie do wiary, ale teraz patrzył chłodno, domagał się prawdy, prawdy poręczonej słowem rycerza, a to wykluczało jakiekolwiek manewry. — Tak, panie, jesteśmy kochankami, co dla was, panie, nie jest, jak widzę, tajemnicą. — Nie było od samego początku, mimo wysiłków mojej bratanicy. A więc poślubisz ją? — Poślubię, tak nakazuje honor — odparł Reyan i wystarczyło mu jedno spojrzenie na Tess, aby pojąć, że zrobił błąd. Zmieniła się na twarzy z żalu i wściekłości zarazem. Słowa Reyana głęboko ją zraniły, a sytuacja, w której się znalazła, rozzłościła do białości. Przez chwilę patrzyła w milczeniu na stryja i kochanka, którzy oto postanawiali o jej przyszłości bez pytania, jakby od niej nic nie zależało. Nawet gdyby Reyan nie bąknął o honorze, gdyby zdobył się na inne słowa, nie zareagowałaby inaczej. Buntowała się przeciwko obyczajom, które mężczyznom dawały prawo decydowania o losie kobiet. Mogliby przynajmniej okazać jej odrobinę, jeśli nie szacunku, to uprzejmości, i zapytać łaskawie o zdanie, skoro już chcieli wydać ją za mąż. — Mam w nosie honor i was obu też — syknęła. — Honor rządzi światem, moja mała — rzekł spokojnie Silyio, sięgając po puchar z winem. — Pomyśl tylko, jak świat wyglądałby bez honoru. — Byłby pewnie spokojniejszy, a co do pójścia do ołtarza, do czego chcesz nas zmusić, to nie ma takiej potrzeby. — Nie ma? Jak to nie ma, skoro i ty, i twój towarzysz przyznaliście właśnie, że przez te dwa tygodnie z kawałkiem nie tylko kryliście się przed pogonią, ale także z całym zapałem zajmowaliście się sobą. Mężczyzna, który zlega z kobietą, powinien ją poślubić. — Skoro tak, stryju, to ty powinieneś stawać przed ołtarzem ze sto albo i więcej razy. — Patrzcie ją, jaka mądrala! Żadna z tych, z którymi zlegałem przed ślubem z twoją ciotką, nie była dziewicą. Kawaler ma prawo poszaleć. — Pannom też to się powinno należeć! — zawołała Tess, wiedząc, że nikt nie uzna takiego argumentu. To, co zrobiła z Reyanem, to rzeczywiście było szaleństwo. — Nie — uciął Silyio. — Nie powinno. Dziewica ma zbyt wiele do stracenia, nie mówiąc już o tym, że może zajść w ciążę. A ty co, jesteś przy nadziei? — Oczywiście, że nie — odparła śpiesznie i z największym przekonaniem, ale nim jeszcze skończyła wyrzucać z siebie słowa, jej pewność prysła jak bańka mydlana. Kobiety Thurkettle”ów nie należały do szczególnie płodnych, ale te z rodu Comynów i Delgadów przeciwnie. Jeśli więc pod tym względem wrodziła się do tych drugich, to Reyan nic nie musiałby robić, wystarczyłoby, żeby spojrzał tymi swoimi oczami i już miałaby brzuch. Na razie jednak odsunęła tę myśl. Za wcześnie, żeby cokolwiek powiedzieć. Minęły ledwie dwa tygodnie. — Nie ma dziecka, więc ślub nie jest konieczny. — Za wcześnie, żeby o tym przesądzać — zauważył Silyio cierpko. Dziewczyna miała ochotę go uderzyć za tę uwagę. — A zresztą, gdy zajdzie potrzeba, żebym miała męża, to go sobie kupię. — Lepiej poślubić człowieka honoru teraz niż jakiegoś pazernego draba później. — A gdzie ciocia Kirsten? Ona by mnie obroniła przed wami. — Nie jestem pewien, moja mała. Nie sądzę, aby stanęła po twojej stronie, a zresztą nie ma jej tutaj, odesłałem ją z dziećmi do zamku Thomasa, bo to dalej od Douglasów i bezpieczniej, ale zdąży wrócić na twój ślub. Tess aż prychnęła ze złości. — Nie masz prawa zmuszać mnie do małżeństwa, a tym bardziej Reyana. Tess! — odezwał się Reyan. Nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć, chciał jednak położyć kres kłótni. — Nie odzywaj się, to nie twoja sprawa. — Bardzo cię przepraszam, że ośmielam się wtrącić, ale jeśli się nie mylę, mam być panem młodym. — Zapędzonym do ołtarza przez Delgadów! — Hola, nawet palcem nie ruszyłem! — zawołał Silyio. Reyan udał, że nie słyszy. — Nikt by mnie nie zapędził, ale chodzi o honor. Twój stryj ma rację. I znów to samo. Honor! Tess aż ręka zaświerzbiła. Miała ochotę złapać puchar wina i miotnąć mu prosto w twarz. Powstrzymała się jednak, uznając, że lepiej zrobi, zostawiając tych dwóch. pyszałków samych. Miała dość traktowania jej jak bezwolne dziecko, któremu wystarczy dać klapsa i wziąć za rączkę. Poza tym brakowało jej już argumentów, żeby ich przekonać, a nie chciała mówić o tym, co naprawdę leży jej na sercu. Pragnęła wyjść za Reyana, marzyła o tym, ale chciała, by poślubił ją dla niej samej, a nie w imię —jak on to mówi? — honoru. Zmęczyła ją ta rozmowa; musiała odpocząć, uładzić myśli. Może jeszcze znajdzie się jakieś wyjście, bo za nic, za żadną cenę nie wyjdzie za człowieka, który godzi się ją poślubić tylko po to, aby uspokoić swoje wybujałe poczucie honoru. — Jeśli panowie pozwolą, to udam się już do siebie — oznajmiła. — Chcesz uciec, moja mała? — spytał Silyio z nutą ironii w głosie. — Uciec? — Przystanęła w progu. — Niby dlaczego miałabym uciekać, ja biedna białogłowa? Tak mnie przejęła atmosfera miłości panująca w tej sali, że muszę się położyć. Nie chciałabym was narażać za żałosny widok kobiety mdlejącej ze szczęścia, jakie ją spotyka. — Obróciła się na pięcie i siłą woli zmusiła się, żeby nie trzasnąć drzwiami. Pobiegła na górę, układając w myślach plan: najpierw gorąca kąpiel, a potem łóżko. Położy się i wszystko obmyśli, gdy Reyan zjawi się w sypialni, powie mu kilka słów prawdy w cztery oczy, bez stryja i jego — pożal się Boże — apeli do honoru. Silyio odprowadził bratanicę wzrokiem, odczekał chwilę i zwrócił się do Reyana: — Przykro mi, mój chłopcze, ale chyba będziesz się musiał pogodzić z językiem i fochami mojej bratanicy. Ja nic na to nie poradzę. — Zdążyłem się przyzwyczaić — odparł Reyan, uśmiechając się niepewnie. — A nawet mi się to podoba. A teraz powinienem chyba pójść do niej i załagodzić sprawę. — Jeszcze nie, zostań, niech się uspokoi. Zmieniła się w ciągu tych pięciu lat, ale złość szybko jej minie, więc na razie zostań. Poczekamy, może zaśnie, a wtedy będziesz miał spokojną noc. — Raczej się na to nie zanosi. — Widzę, że gryzie cię sumienie. Więc jak to, zległeś z dziewczyną, z którą nie chcesz się żenić? Silyio mówił spokojnie, ale Reyan wiedział, że to tylko pozory. Pod spokojem kryła się groźba. Uznał, że nie powinien niczego ukrywać, powiedzieć prawdę. Czuł, że starszy pan na pewno go zrozumie. — Jest bogata — rzekł cicho. — To prawda, zastanawiałem się nawet, czy nie dlatego ją uwiodłeś. S — Właśnie dlatego, że jest dziedziczką, powinienem się trzymać od niej z daleka, ale to było ponad moje siły. — Wcale się nie dziwię, dziewczyna jest ładna i ma coś w sobie. A więc to jej majątek cię niepokoi? — Mam swoją dumę, panie. — Dumą nie wykarmisz rodziny, nie zapewnisz jej dachu nad głową ani przyszłości — odrzekł starszy pan, a Reyanowi stanęli przed oczami Simon i Nairn. Też tak mówili, też nie chcieli albo nie potrafili go zrozumieć. — Właśnie dlatego nie stać mnie na założenie rodziny. Już dawno zdecydowałem, że nigdy się nie ożenię. — Chwalebne postanowienie, tylko jak to pogodzić z obłapianiem dziewicy. — Macie rację, panie, nie da się pogodzić. Byłem wierny danemu sobie. słowu do czasu, kiedy los sprawił, że poznałem waszą bratanicę, i przysięgam, nie uwiodłem jej. — Ona uwiodła ciebie? — Też nie. Trudno to powiedzieć, ale... — Reyan zamilkł, szukając w myślach właściwych słów. — Nic nie mów, mój chłopcze. Wyobrażam sobie, jak to było. Dwoje młodych zdrowych ludzi skazanych na siebie. Krew nie. woda, wiadomo, i wcześniej czy później musiało się stać to, co się stało. Nie jestem taki stary, żeby tego nie rozumieć. Dlatego przyjęliśmy cię tu bez gniewu i złości. Tak więc stało się i ja to rozumiem, a ślub urządzimy, gdy tylko przewali się awantura z Douglasami. — Tak, panie. — A miłujesz ją? — Tak, panie, miłuję. — To bądź mądry i schowaj tę swoją dumę do kieszeni. Miłujesz ją, ona miłuje ciebie, to ją bierz ze wszystkim, co ma. Będzie wam dobrze. Niejeden mężczyzna oddałby wszystko, żeby znaleźć się na twoim miejscu. Mam nadzieję, że nie zmarnujesz majątku, który dostaniesz. — Nie, panie. — To nie rozumiem, co cię jeszcze nurtuje. — Mój brat Nairn i mój przyjaciel Simon też nie rozumieją. — A nie przyszło ci do głowy, że po prostu się mylisz? Zastanów się i wyrzuć wreszcie z serca tę fałszywą dumę. A teraz idź. Tom pokaże ci, gdzie się możesz wykąpać. Minęło już dość czasu, Tess zdążyła się już chyba uspokoić. Gdy Reyan zniknął za drzwiami, starszy pan zamyślił się, kiwając z troską głową. Gdy w wielkiej sieni zjawił się Thomas, Silyio zdążył już wszystko przemyśleć. Reyan i Tess mieli gorące głowy, trudno, niech sobie mają, ale on, Silyio, doprowadzi ich do ołtarza. — Ani narzeczony, ani moja kuzynka nie tryskali radością zauważył Thomas, siadając przy stole. — Może nie należy ich zmuszać do małżeństwa. — Dziewczyna dopuściła go do siebie, ofiarowała mu swoje dziewictwo, więc honor wymaga, by poszli do ołtarza. — To prawda, ale Tess mówi, że może sobie kupić męża, gdy zajdzie taka potrzeba. — Myśli jak mężczyzna, a jest tylko kobietą. Prawda, że mogłaby sobie sprawić męża, ten chłopak pasuje do niej jednak jak nikt i ona go miłuje. Dlatego z nim zległa. — Tak też myślałem, ale nie wyglądają na uszczęśliwionych. — Ano nie, oboje ulegają durnie. Tess chciałaby usłyszeć coś więcej niż tylko słowa o honorze i obowiązku, a Reyan uważa, że żeniąc się z panną z majątkiem, postąpi jak najgorszy najemnik. — Jesteś pewien, że na tym to polega? — Na tyle, na ile w ogóle można być pewnym w takich sprawach. Póki nie ma dziecka w drodze, jest jeszcze czas, żeby się uładzili między sobą. Jeśli zawierzyć wiadomościom Reyana, za miesiąc zacznie się wojna, Douglas ruszy na króla. Zaraz po bitwie urządzimy ślub. Być może wtedy zrozumiesz i zobaczysz to, co ja widzę. — A cóż to takiego? — Mówiłem, że pasują do siebie jak dwie krople wody, miłują się i pragną być ze sobą. Oby tylko durna tego nie zrujnowała. Tess ocknęła się, wyrwana z pierwszego snu, i uniosła ciężkie. powieki. Nie udało jej się przemyśleć wszystkiego, tak jak sobie obiecywała. Po gorącej kąpieli poczuła się tak senna, że ledwie dowlokła się do łóżka. Zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Na widok Reyana oprzytomniała. Przypomniała sobie wszystko — rozmowę ze stryjem, złość, gniew i to, że miała się zastanowić. Tymczasem czekała, aż Reyan się rozbierze, i układała w myślach to, co zamierzała mu powiedzieć, a nie było to łatwe zadanie. Nie ufała mu, wolała się nie obnażać ze swoimi uczuciami, a nade wszystko nie chciała się narzucać. Jeśli dla niego sprawy sprowadzały się wyłącznie do honoru i obowiązku, to nie było miejsca na uczucia. Tylko że jej uczucia nie były tajemnicą. Dała mu aż nadto dowodów, co do niego czuje. Ale mówić o tym nie będzie. Niech słowa pozostaną niewypowiedziane. — No i jak? — zaczęła, gdy położył się obok niej. — Skończyliście ze stryjem urządzać moje życie? — Jeśli już, to on urządzał, ty też, a ja tylko wyraziłem zgodę. — Ale ja nie wyraziłam. — Rzeczywiście tak było — przytaknął. — A byłoby jeszcze lepiej, gdybyś nie potakiwał. Trzeba było się sprzeciwić, nie pozwolić, żeby mój stryj prowadził nas do ołtarza tylko dlatego, że tak mu się podoba. Reyan westchnął ciężko i z zakłopotaniem podrapał się w głowę. Po chwili obrócił się i spojrzał na nią z całą uwagą. Nawet w mrocznym świetle świecy widać było, że Tess dyszy ze złości. Wcale się nie uspokoiła i rozumiał ją. Buntowała się, bo o jej przyszłości decydowali inni. Rozumiał ją i był po jej stronie. Nie rozumiał tylko, dlaczego kryje się ze swoimi uczuciami, dlaczego nie ubiera buntu w słowa. — Posłuchaj mnie. Oboje pochodzimy z rodzin, które wiedzą, co to honor i obowiązek. Byłaś dziewicą i choć nie chcieliśmy o tym myśleć, nasz los został przesądzony w chwili, gdy po raz pierwszy padliśmy sobie w ramiona. Taka jest prawda i takie są prawa i nie da się ich przekreślić. Wystarczyłoby, żebyśmy spędzili ze sobą jedną tylko noc. — Nadal nie rozumiem, dlaczego mamy iść do ołtarza. — Rozumiesz, rozumiesz. Panny z dobrego domu nie mogą sobie poczynać, jak chcą. — Z dobrego domu, powiadasz? — Stryj ci to wytłumaczył. Straciłaś dziewictwo, możesz mieć dziecko. — I co z tego? Niejedna panna rodzi bękarta. — To prawda, rodzi, jeśli jest głupia. — Pogłaskał ją po brzuchu. — Ja też nie byłem zbyt mądry. Kto wie, czy już nie nosisz mojego dziecka. A teraz przestań się już kłócić i powiedz mi szczerze, dlaczego nie chcesz za mnie wyjść. Bo mnie nie kochasz! — cisnęło jej się na usta, ale zmilczała. Lękała się, że Reyan może zwyczajnie i po prostu powiedzieć, że tak rzeczywiście jest, że owszem, podoba mu się, ale jej nie miłuje. Tak bowiem czuła i nie chciała rozdrapywać bolesnej rany. — Nie chcę męża, którego siłą prowadzą do ołtarza. — Na razie nikt mi nie przykłada noża do gardła. — Pocałował ją w policzek i przygarnął do siebie. — Silyio od- wolał się tylko do poczucia honoru i obowiązku. Słusznie postąpił. — Honor i obowiązek! — Wyrzuciła z siebie te dwa słowa jak najgorsze przekleństwo. —To trochę za mało, żeby rozgrzać małżeńskie łoże. — Tess — szepnął, przytulając ją mocniej. — Jak do tej pory, żadne nasze łoże nie wiało chłodem. — Pogładził ją po plecach, czując, jak pod jego dotykiem dziewczyna drży z podniecenia. — Ognie, które w nas goreją, przywiodły nas w to miejsce, w którym rządzi poczucie honoru i obowiązku. — Tylko czy honor i obowiązek wystarczy, by ogień gorał dalej? — I tym się martwisz? — spytał, całując ją w policzki i usta. — Zastanawiam się — odparła, próbując zapanować nad zmysłami. Honor i obowiązek nie umniejszą naszych namiętności, a już mojej na pewno. Zawsze kierowałem się żelaznymi zasadami, jeśli idzie o dziewczyny z dobrych domów, i udawało mi się, dopóki nie spotkałem ciebie. Obudziłaś we mnie namiętności silniejsze od zasad i nic, nawet tak szczytne sprawy jak honor i obowiązek, ich nie wygaszą. — Więc czemu nie chcesz iść do ołtarza, czemu się wzbraniasz? Czytam to w twoich oczach i czuję. — Bo jesteś bogata, a ja biedny. Jesteś dziedziczką, masz majątek, a ja nie mam nic. Wiem, że niejeden ma mnie za głupca, ale ja po prostu nie potrafię inaczej, nie chcę dochodzić do majątku przez ołtarz. — Duma ci nie pozwala? — Tess aż serce się ścisnęło, gdy raptem zdała sobie sprawę, że durna może mieć niszczycielską moc. — Nazwij to, jak chcesz, ale mnie brzydzi myśl, żeby majątek zdobywać przez ołtarz. Majątek albo się dziedziczy, albo na to zapracowuje. Kto żeni się dla majątku, postępuje jak zwykła kurwa, a ja nie chcę i nie będę się sprzedawał, tylko że nikt tego nie rozumie. Jeśli więc pójdę do ołtarza, a pójdę z tobą, moje kochanie, to nie dla pieniędzy, ale dla honoru. Tak, to małżeństwo wynika z honoru i obowiązku. Tak to sobie tłumaczę, a ty nie rób takiej złej miny. Pasujemy do siebie jak mało kto i dobrze o tym wiesz. Drżąc, poddawała się pieszczotom, uważnie wsłuchując się w jego słowa. Ta jego piekielna durna! Co z nią zrobić? Różne myśli kołatały jej w głowie. Wtuliła się w niego z nadzieją, że rozbudzone zmysły pozwolą jej zapomnieć o zmartwieniach i lękach. Nie chciała już myśleć o niczym. Znów go zapragnęła. To prawda, że pasowali do siebie jak nikt. Oddawała pieszczoty z zapamiętaniem i śmiałością, dyktowaną przez rozedrgane podnieceniem zmysły. Przewróciła go na plecy, ucałowała namiętnie, a potem jęła zsuwać się ustami niżej, językiem i wargami znacząc wilgotną ścieżkę na jego piersiach i brzuchu. Coraz bardziej podniecało ją rosnące pożądanie Reyana, słyszała jego coraz szybszy oddech i jęki rozkoszy. Liżąc go namiętnie po brzuchu, sięgnęła dłonią niżej. Wiedziona instynktem, zacisnęła palce wokół jego nabrzmiałej męskości i zaczęła rytmicznie przesuwać dłonią w górę i w dół. Reyan szeptał jej imię i uśmiechał się na przemian. Nie wypuszczając go z dłoni, klęknęła między jego nogami, spytała go wzrokiem, czy przyjmie jeszcze śmielszą pieszczotę, i nie czekając na odpowiedź, rozluźniła palce, zastępując je ustami. Jęknął i kurczowo chwycił ją za głowę, nakłaniając, by nie przerywała pieszczoty. Nie musiał. Pragnęła go i chciała mu sprawić wszystkie rozkosze świata. Gdy czuła, że zbliża się do kresu, nieruchomiała, by po chwili znów obejmować go wygłodniałymi żądzą ustami, na przemian przyspieszała i zwalniała, by przedłużyć rozkoszne oczekiwanie, po którym następuje spełnienie. Trwałaby tak bez końca, ale Reyan chwycił ją za ramiona, uniósł i usadził na sobie, drżąc z podniecenia. Czuła, jak wypełnia ją całym sobą i jak jej ciało ogarnia nowa gorączka. I znów, wiedziona instynktem, zaczęła przesuwać się w górę i w dół, nieruchomiejąc, gdy zmysły alarmowały, że już dochodzi do kresu. I wtedy Reyan przejął inicjatywę. Nie wychodząc z niej, usiadł, przygarniając ją do siebie i szukając ustami jej piersi. Jęknęła z rozkoszy, gdy jego wargi objęły sutek. Teraz on dozował pieszczotę tak, by przedłużyć oczekiwanie. Na przemian całował obie jej piersi, tocząc językiem wilgotne kółka wokół nabrzmiałych sutków. I wreszcie eksplodował w niej, wypełniając ją gorącem spełnienia. Ją też ogarnęła fala niewypowiedzianej rozkoszy. Słyszała jeszcze cichy krzyk Reyana, czuła, że przygarnia ją jeszcze mocniej, i pozwoliła zmysłom, by zawładnęły nią do końca. Trwali w miłosnym zespoleniu długą chwilę, aż Reyan delikatnie zsunął ją z siebie. Gdy ogarnęli się, umyli i wrócili do łoża, ułożył ja. obok siebie, z głową na ramieniu. Bez słowa gładził ją po włosach, patrząc w sufit. Wtuliła się w niego, czując, jak cale jej ciało ogarnia fala rozkosznego zmęczenia. — Czy jeszcze się lękasz, że honor i obowiązek stłumią gorejący w nas ogień? — szepnął Reyan po chwili. — Myliłam się, a ty miałeś rację — odszepnęła. — Patrzcie, patrzcie, hrabianka przyznaje się do błędu! —Zaśmiał się. — A ty nie bądź taki mądry! — Znowu ta sama żmija. Wiesz, Silyio przepraszał mnie za twój niewyparzony język. Naprawdę? Już ja się postaram, żeby mi zapłacił za tę zniewagę. — To lepiej się prześpij. Pojedynek na słowa z twoim stryjem to nie lada wyzwanie. — Nie boję się, a zresztą to przy nim ostrzyłam sobie język. — Roześmiała się. — Ale masz rację, trzeba się przespać i wypocząć, bo nawet jeśli nie dojdzie do pojedynku ze stryjem, to nadal musimy stawić czoło Thurkettle”owi i Douglasom. — Nie martw się, wygramy. Nic już nie odpowiedziała, kiwnęła tylko głową z głębokim przekonaniem, że tak właśnie będzie. W ramionach Reyana, w rodzinnym zamku, czuła się spokojnie i bezpiecznie, a jeśli się martwiła, to nie o siebie, ale o bliskich, którym przyjdzie ruszyć na wojnę z Douglasami. Martwiła się też o Reyana. Powróciły lęki, które żądza i zmysły na chwilę odsunęły. Przyjęła jego słowa o honorze i obowiązku, radowało ją to, co powiedział o wzajemnym dopasowaniu. Odczytała to jako znak, że może z jego strony jest jednak coś więcej niż tylko żądza i namiętność. Lękała się jednak tego, co powiedział o durnie, którą małżeństwo z dziedziczką może głęboko zranić. Miała do siebie pretensje, że nie powiedziała mu całej prawdy. Wspomniała o ziemi, o złocie, ale nie ujawniła, ile tego posiada, a jest tego znacznie więcej, niż Reyan mógł się domyślać. I bała się teraz, jak zareaguje, gdy dowie się, że „trochę” ziemi to w istocie wielka posiadłość, przynosząca ogromny roczny dochód, „trochę” złota zaś to w rzeczy samej ogromna suma trzydziestu tysięcy suwerenów, a po wojnie cały ten majątek może jeszcze się zwiększyć. Zwykle jest tak, że po zwycięstwie król przejmuje posiadłości zdrajców, czyniąc z nich własność Korony, ale w przypadku Thurkettle”a może być inaczej. Nie mogła wykluczyć, a wręcz spodziewała się, że w uznaniu dla jej zasług w dziele demaskowania zdrajców król przekaże majątek Thurkettle”a na jej rzecz. Jeśli durna Reyana już cierpi na myśl, że wżeni się w majątek, to jak głęboko poczuje się zraniony, gdy dowie się o rzeczywistym stanie posiadania swojej małżonki. Zacznie jej nienawidzić, a ona tak pragnęła, żeby ją kochał. Chciało jej się płakać, ale przełknęła łzy. Szloch niczego nie rozwiąże, a co gorsza, Reyan mógłby zauważyć, że płacze, i zaraz domagałby się wyjaśnień. Lepiej nie prowokować rozmowy. Jest jeszcze miesiąc — trzydzieści dni albo prawie trzydzieści — na znalezienie wyjścia z sytuacji. Musiała coś wymyślić, by uratować jego dumę, a tym samym swoją miłość. Jeśli się nie uda, jeśli nie znajdzie rozwiązania, wtedy będzie musiała uwolnić Reyana od siebie. Będzie cierpieć ogromnie, ale jeszcze dotkliwiej cierpiałaby, gdyby zatrzymała go przy sobie. Odebrałaby mu bowiem całą jego dumę, a ból, który sprawiłaby mu w ten sposób, spotęgowałby jeszcze jej cierpienie i zniszczyłby ich oboje. 17 Tess ziewnęła, przetarła zaspane oczy i rozejrzała się zawstydzona, że po raz trzeci w ciągu trzech dni spała do południa. Ogarnęła się pośpiesznie i zbiegła do wielkiej sali na dole. Niepokoiła się swoim stanem — mogła spać godzinami i ciągnęło ją do łóżka. Nigdy tak nie było. Tłumaczyła sobie jednak, że to skutek zmęczenia trudami ponad dwutygodniowej wędrówki. Złościła się na siebie, że zmarnowała w łóżku cale przedpołudnie, choć mogła je spędzić z Reyanem. Chciała z nim być bez przerwy, radować się jego obecnością i cieszyć każdą wspólną chwilą. Ślub był oczywiście zapowiedziany i w tej mierze nic się nie zmieniło, ale choć minęły już trzy dni od pamiętnej rozmowy, nie znalazła jeszcze sposobu na uratowanie jego durny i wiedziała, że jeśli wkrótce czegoś nie wymyśli, to nie pójdzie do ołtarza bez względu na to, jak bardzo tego pragnie. - Był jeszcze inny powód, żeby nie odstępować ukochanego na krok i cieszyć się jego obecnością. Stryj zaopatrzył ją w piękne stroje i chciała, żeby Reyan taką właśnie ją zapamiętał — we wspaniałej sukni, w której prezentowała się jak prawdziwa lady, a nie w łachach. — Patrzcie, nasza Tess żyje! — zawołał Silyio z nutą drwiny w glosie, gdy zaczerwieniona ze wstydu dziewczyna dołączyła do biesiadników przy stole. — A już miałem posłać umyślnego, by sprawdził, czy jeszcze dycha. — Właśnie — odparła Tess z udawanym oburzeniem. — Nie powinniście mi pozwalać na takie leniuchowanie. To skandal. — Prawdziwy skandal — zawtórował jej stryj, ku uciesze biesiadników, i zaraz zmienił ton. — Nie rób sobie wyrzutów, moja mała. Wiele przeszłaś od czasu, gdy ten zbój — spojrzał na Reyana — wyrwał cię ze szponów Thurkettle”a. Należy ci się wypoczynek i odrobina lenistwa. — Chyba tak, ale obawiam się, że nadużywam owej „o- drobiny”. Nie powinniście mi pozwalać na wylegiwanie się do bo mogę się przyzwyczaić. A w ogóle to co słychać? Rankiem wysłaliśmy trzeciego posłańca. — Trzeciego? — Nałożyła sobie czubaty talerz jedzenia. — Ano trzeciego. Chcę mieć pewność, że wiadomości, które zdobyliście z Reyanem, dotrą do króla — odrzekł Silyio. — Może warto by posłać Reyana — zasugerowała, choć, oczywiście, nie chciałaby się z nim rozstawać. — Nie, on jest potrzebny tutaj, a poza tym pamiętaj, że zbiry Douglasów i Thurkettle” a nadal na niego czyhają. Tess zerknęła na Reyana. Uśmiechał się w zamyśleniu. Też miał wątpliwości, czy Silyio mówi szczerze i całą prawdę. Oczywiście Reyanowi groziłoby więcej niż zwykłemu posłań- gdyby wyprawił się z wiadomościami do króla, ale też Tess trafnie odgadywała, że stryj woli dmuchać na zimne i chce zatrzymać narzeczonego bratanicy pod swoją pieczą aż do ślubu. W pewnym sensie Reyan był więźniem w Donnbraigh, co Tess irytowało, lecz nie protestowała głośno, zdając sobie sprawę, że protesty nie zdadzą się na nic; kłótnią niczego się u Silyia nie wskóra — Właśnie — weszła starszemu panu w słowo. — Ktoś ich widział? Ciągle jeszcze kręcą się w okolicy? — Niestety tak, nie ma ich zbyt wielu, ale są. Moi ludzie kilku już dopadli, chętnie zresztą na nich polują... — Przerwał, bo zza okien dobiegły krzyki i groźne wołania. — Co, u licha? Oblężenie, napad? Niemożliwe, nie uderzono przecież w dzwony. Zagadka wyjaśniła się już po chwili, gdy otworzyły się drzwi do wielkiej sali i dwóch pachołków wywlekło jeńca. Potargany strój nieszczęśnika i krew sącząca się z ust świadczyły, że próbował się bronić. Nadal zresztą szamotał się i wyrywał, krzycząc coś bezładnie. Tess sięgała właśnie po kolejne smakowite danie, gdy jej ręka zawisła w powietrzu. Poznała więźnia. Był to ten sam człowiek, którego widziała, gdy dosiadał czarnego ogiera z białymi pęcinami — Angus MacKinnon. Zadrżała, gdy zdrajca obrzucił ją nienawistnym spojrzeniem. — No chłopcy, piękna zdobycz — pochwalił Silyio swoich ludzi. — Co to ma znaczyć, Delgado? Kto ci dał prawo zatrzymywać mnie?! — krzyknął jeniec gniewnie. — Comyn, nazywam się Comyn. — Zapomniałem, że wasza rodzina zmienia nazwiska częściej niż inni koszule — zaszydził MacKinnon, próbując uładzić strój. — Kto ci dał prawo? — powtórzył. — Dlaczego mnie zatrzymano? — Za zbrodnie, których się dopuściłeś, najczarniejsze ze wszystkich. Odpowiesz przed królem. — Zbrodnie? Czyś ty oszalał? Jechałem właśnie do króla, gdy te twoje zbiry na mnie napadły. To ty popełniasz zbrodnię, zatrzymując wysłannika króla. Nie podróżuję dla przyjemności, ale w ważnej misji. — Nie wątpię i wiem, co to za misja, przesłanie od zdrajcy! Jedziesz od Douglasa i zdążasz na dwór, żeby zatopić sztylet w sercu króla. — Delgago, tyś chyba oszalał! Tess spojrzała na jeńca z niekłamanym podziwem, że nawet nie drgnął, nawet powieką nie ruszył, tylko ledwie zauważalny cień przemknął po jego obliczu, gdy pojął, że został zdemaskowany. — Nie, MacKinnon, to nie ja oszalałem, ale ty jesteś szalony, bo na co liczysz? Co chcesz zyskać, dopuszczając się zdrady? Jak możesz podnosić rękę na króla, któremu wszystko zawdzięczasz? Zdradą odpłacasz łaski, jakimi cię obdarzył? — Delgado! Śmiesz wątpić w mój honor? — Honor? Zdrajcy nie mają honoru, a co do wątpliwości, to nie mam żadnych, mam pewność, że jesteś podłym zdrajcą, a na dowód przedstawiam ci moją bratanicę. to hrabianka Comyn- Delgado. — Silyio błysnął zimnymi jak lód oczami gdy MacKinnon drgnął na dźwięk nazwiska Tess. — I poznaj także sir Reyana Halyard, jej przyszłego małżonka. — I ty śmiesz nazywać mnie zdrajcą, przyjmując pod swoim dachem tę parę zbrodniarzy?! — ryknął MacKinnon. — Halyard jest winny porwania i gwałtu, a na twojej bratanicy ciąży poważne podejrzenie o współudział w zdradzie stanu, a poza wszystkim przyrzeczono ja. już bratankowi Douglasa. — Przyrzeczono? Mnie? — szepnęła Tess. Bezgraniczne zdumienie nie pozwalało jej mówić pełnym głosem. — A i owszem i wszyscy o tym wiedzą, bo ogłoszono to wszem i wobec. — Ale nie mnie. — Nie martw się, moja mała, to tylko podła intryga — uspokoił ją stryj. — Wymyślili sobie, że jeśli nie udowodnią ci żadnej innej winy, a przecież nie udowodnią, to oskarżą cię o złamanie zrękowin. — I będą mogli mnie zabić, a o to im chodzi od samego początku. Mnie albo nas — zerknęła na Reyana — a moje słowo, że nie było żadnych zrękowin, nie będzie miało znaczenia. — Niestety. — Dość tego, Delgado, nie mam czasu na wysłuchiwanie lamentów dziewki — rzucił MacKinnon ostrym tonem. — Masz rację, MacKinnon, twój czas się kończy. Dla zdrajców nie ma życia. — Nie jestem zdrajcą. Rzucasz oskarżenia bez pokrycia i zapłacisz za to. — To nie są oskarżenia bez pokrycia, łotrze, Są świadkowie twoich knowań z Douglasem. — O czym ty mówisz? — A o tym, że cię widziano, gdy jechałeś ze zgrają zdrajców. Przypomnij sobie, boś sam zwrócił uwagę na dwoje ludzi, którzy was widzieli. Kazałeś ich nawet ścigać, ale potem uznałeś, że nie warto, bo wydawało ci się, że to tylko dwójka wiejskich gapiów, którzy nie narobią ci szkód. Ale myliłeś się na swój pohybel, bo to oni — Silyio gestem wskazał Reyana i Tess — cię widzieli. Moja bratanica spotkała cię kiedyś na weselu Thomasa i z miejsca cię rozpoznała. Dobrze ci się przyjrzała, sir. Halyard też. — Jej słowo przeciwko mojemu? Nikt jej nie uwierzy. — Jej i sir Halyard. Oboje przysięgną, że widzieli cię w otoczeniu ludzi Douglasa, i to na jego ziemiach. Król Jakub chętnie się dowie, z czym wracasz. Szkoda tylko, że nie schwytano twoich dwóch towarzyszy. — Schwytaliśmy ich, panie — odezwał się jeden z pachołków. — To znaczy jednego, bo drugi nie przeżył. Ten zaś, którego mamy, jest ranny. Zanieśliśmy go do starej Alice. Nic mu nie będzie, stara mówi, że wyżyje. — Wyżyje i będzie świadkiem. MacKinnon, zostało ci niewiele dni i będziesz żałował, że nie zginąłeś z rąk moich ludzi, bo byłaby to łaskawsza śmierć niż ta, co cię czeka. MacKinnon zaklął szpetnie i wyrwał się z rąk pachołków. Tess wydawało się, że jeniec chce zbiec, ale on rzucił się w jej stronę i nie wiadomo, co by się stało, gdyby nie Reyan. Zerwał się jak błyskawica i zasłonił ją własną piersią. MacKinnon zawahał się i to wystarczyło,, żeby pachołkowie obalili go na ziemię. Próbował jeszcze walczyć, lecz na próżno. Przytrzymali go mocno, a potem podnieśli, postawili na nogach, a on łypnął tylko złowieszczo na dziewczynę. Było w jego wzroku coś takiego, że Tess odruchowo schowała się za plecami Reyana. — Będziesz tego żałował, Delgado — odezwał się MacKinnon, przenosząc wzrok na Silyia. — Żałował? Czego? Że jestem wiemy królowi? Pilnujcie go, chłopcy. Chcę go żywcem dostarczyć do króla. — Zapłacisz mi za to! — krzyknął jeniec rozpaczliwym głosem, gdy pachołkowie jęli go wlec do drzwi. — I ty też, jędzo. — Splunął w stronę Tess. — Fergus to dureń. Powinien był cię dawno ukatrupić. Ale ja nie będę takim głupcem. Już nie żyjesz. Jesteś trupem! — zawołał chrapliwym głosem, próbując jeszcze się szamotać. Na nic to już się nie zdało. Pachołkowie wywlekli go z sali. Reyan usiadł i spojrzał z troską na Tess. Była blada, ręce jej się trzęsły. Ujął jej dłoń. Nie rozumiał, dlaczego groźby MacKinnona tak ją przejęły. Przez ostatnie dwa tygodnie cały czas ocierała się o śmierć i ani przez chwilę nie okazywała lęku. — Już nie myśl o tym, to były puste groźby. Ten łotr chciał cię tylko przestraszyć, ale nic ci nie zrobi. — Wiem. — Podniosła puchar i upiła spory łyk wina. — Chce się podzielić strachem, który go toczy jak robactwo. A zresztą powinnam się już przyzwyczaić, że bez przerwy ktoś na mnie czyha. Czasami miałam wrażenie, że pół Szkocji chce mnie widzieć na marach. — Westchnęła z wątłym uśmiechem. Ale trzymałaś się dzielnie. W pieczarze było ciemno, więc nie mogłeś widzieć, ale owszem, trzymałam się. — Więc czemu teraz tak się zlękłaś? — Czy ja wiem? Może dlatego, że ten drab ubrał groźbę w słowa. Do tej pory nikt nie mówił, że chce mnie zabić, a ten tu powiedział to głośno. I jeszcze jedno — chce mnie widzieć martwą nie po to, aby ratować swoją skórę czy zabrać moje pieniądze, ale dlatego, że mnie nienawidzi. Boże, ile w nim było nienawiści! Dlaczego? — Nic ci nie zrobi — powtórzył Silyio słowa Reyana. — I w ogóle nikomu już nic nie zrobi. Pójdzie na szafot. To będzie jego ostatnia podróż. Stryj uznał temat za zakończony i wdał się z Reyanem w przerwaną zjawieniem się Tess rozmowę o zbliżającej się wojnie. Dziewczyna była zadowolona, że przestali się nią interesować, lecz nadal nie mogła się otrząsnąć z lęku, jaki wywołały groźby MacKinnona. Tłumaczyła sobie, że to niemądre, że ten człowiek nic jej nie może zrobić, a jednak czuła lęk. W groźbach MacKinnona była jakaś dziwnie niepokojąca nuta i te jego rysy — sępie, drapieżne i złe — i ten głos, pełen nienawiści... Postanowiła jednak o tym nie myśleć. MacKinnon był już w lochu pod dobrą strażą i nic i nikt w całym Donnbraigh mu nie pomoże. Tess odłożyła szczotkę i spojrzała na Reyana Właśnie się zjawił i bez słowa przeszedł obok łóżka, na którym przysiadła, rozczesując włosy. Wstała dziś wcześniej, co jednak niczego nie zmieniło; niewiele czasu spędzili razem. Wyszedł z innymi zaraz po drugim śniadaniu i tyle go widziała. Stryj, choć nadal kuśtykał, też zabrał się na wyprawę, wrócili dopiero przed samą kolacją. Dziewczyna całe popołudnie spędziła z kobietami, których niewiele zresztą przebywało w zamku, bo większość odesłano w bezpieczniejsze miejsce. — I oto dzielny łowca wraca wreszcie do swojej jaskini — rzuciła zaczepnie, z miejsca żałując, że nie ugryzła się w język. — Znowu chcesz się kłócić? — spytał Reyan z nutą irytacji w głosie. Zamierzał właśnie zmienić ubranie po wielogodzinnej wycieczce po okolicy. — Byłoby to bardziej interesujące niż wysłuchiwanie, że mały Jamie właśnie ząbkuje, a Maurę bolą kości. — Spędziłaś dzień z kobietami? I cóż w tym niezwykłego? U Thurkettle”a nie robiłaś chyba nic innego. Nieprawda. Owszem, miałam swoje obowiązki, pomagałam w codziennych pracach domowych, ale starałam się chodzić własnymi drogami, także i dlatego, że nie zależało mi na towarzystwie twojej ukochanej Brendy. — Zamilkła. Brenda! Na wspomnienie kuzynki aż zbladła. Reyan kończył właśnie ablucje. Sięgał po ręcznik, zastanawiając się nad stosowną odpowiedzią na złośliwość, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdy spojrzał na Tess. Wyglądała dziwnie, jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Podbiegł do łóżka, wziął ją w ramiona. — Źle się czujesz? Co się dzieje? — Właśnie przypomniałam sobie, gdzie widziałam konia MacKinnona. — Konia czy jego? — Wtedy, gdy zobaczyliśmy ich ze wzgórza, to najpierw jego koń wydał mi się znajomy, dopiero potem rozpoznałam jego i właśnie przypomniałam sobie, gdzie po raz pierwszy widziałam jego wierzchowca. — Gdy przyjechał na wesele Thomasa. — Nie, nie wtedy. — To gdzie? — U Thurkettle”ów. — MacKinnon był u Fergusa, rozmawiał z nim? — Zapewne, ale tego nie widziałam, w ogóle nie widziałam MacKinnona, tylko tego czarnego ogiera z białymi pęcinami. I to nie raz, a co najmniej kilka razy, gdy stał uwiązany przed dworkiem Brendy. — Brenda ma dworek? Po co? — Przyjmowała w nim kochanków, to chyba oczywiste. Ty też tam bywałeś, prawda? — spytała, patrząc uważnie, jak Reyan zareaguje. — Nigdy nie byłem w żadnym dworku — warknął z ledwo skrywaną irytacją. — Ciekawe, zapraszała tam wszystkich swoich kochanków. — Nigdy nie byłem jej kochankiem! rzucił jakby zawiedziony. Tess ledwo wstrzymała śmiech. Reyan wyglądał jak łakome dziecko, które nie doczekało się deseru, choć tak bardzo chciało. Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem — łakomczuszek musiał obejść się smakiem, podczas gdy wszystkie inne dzieci dostawały tyle słodyczy, ile chciały. — Co cię tak bawi? — Nie rozumiał, co wywołało taką wesołość Tess, i nie był pewien, czy powinien się obrazić, czy roześmiać się jak ona. — Przepraszam... — Próbowała się opanować. — Pomyślałam o twojej urażonej próżności, bo jak się okazuje, moja kuzyneczka nie była dla ciebie tak łaskawa jak dla innych. Mój dzielny łowca! Już był w ogródku, już witał się z gąską i nic tego nie wyszło! Wygląda na to, że piękna Brenda przejrzała cię na wylot. — No cóż, chyba masz rację. Tylko czemu tak cię to 1awi? Wiedziałaś o tym od samego początku. — Owszem, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Brenda wystrychnęła cię na dudka. Mój Boże, nikomu nie szczędziła wdzięków, tylko tobie, biedaku, nie dane było dobrać się do miodu. — No to już wiesz, że nie byłem jej kochankiem. — Ale nie byłam pewna. — Przecież ci mówiłem. — Nigdy nie powiedziałeś tego otwarcie. Owszem, mówiłeś, że się nie umizgiwałeś, nie wodziłeś za nią oczami i nie szeptałeś miłych słówek do uszka. — I powiem to jeszcze raz: nie umizgiwałem się, nie wodziłem oczami i nie szeptałem. — Więc nic dziwnego, że nie dostąpiłeś zaszczytu i nie zostałeś zaproszony do dworku. — Znów parsknęła śmiechem, a Reyan z udawaną złością przewrócił ją na łoże i ucałował w usta, ale inaczej niż zwykle. Było w tym nagłym pocałunku mniej namiętności, a więcej serdeczności. Tess też inaczej niż zwykle smakowała pieszczotę, odczytywała w niej zapowiedź, że może jej marzenia jednak się spełnią, że Reyan pokocha ją tak, jak ona pokochała jego. Przytuliła się do niego i oddała mu pocałunek. — Biedny sir Reyan, tak się starał i nic mu z tego nie wyszło — zażartowała. — Nie jestem wcale pewien, czy nic nie wyszło. — Uśmiechnął się w odpowiedzi. — To prawda, że moja próżność cierpi, gdy pomyślę, że ta jędza nikomu nie odmówiła, tylko mnie, ale z drugiej strony myślę sobie, że i tak zdobyłem to, co Thurkettle”owie mieli najlepszego. — Spojrzał na nią z góry i zaśmiał się, widząc, że Tess pokraśniała z zadowolenia. — A poza tym — spoważniał nagle — chcę ci powiedzieć, że bardzo się cieszę, że nie dane mi było zlec w jej łożu, skoro los szykował mi znacznie lepsze łoże. — Los, powiadasz? — Przeznaczenie. Los przeznaczył nas sobie — odrzekł, odsuwając niesforny kosmyk włosów z jej policzka. — Swoją drogą los mógłby być dla nas nieco łaskawszy i nie wystawiać nas na tyle niebezpieczeństw. — Już niedługo. Cieszę się, że przestałaś się lękać gróźb MacKinnona. — Jeszcze się nie otrząsnęłam, ale powtarzam sobie, że nic mi nie może zrobić. Siedzi w lochu, a tu, w Donnbraigh, nie ma zdrajców, którzy mogliby go uwolnić. Jeszcze trochę i całkiem o nim zapomnę. — I bardzo dobrze, a ja mam pewien sposób, żebyś zapomniała jeszcze szybciej. — Jeśli to jest to, o czym myślę — przyciągnęła go do siebie — to zacznij od razu. Chcę jak najszybciej zapomnieć o tym łotrze. Reyan ucałował ją namiętnie, a ona oddała pocałunek, czując wzbierającą w niej żądzę. I znów zapragnęła pogrążyć się w miłosnym uścisku, nie pamiętać o niczym i o nikim. W głębi duszy jednak wiedziała, że lęk nie opuści jej, dopóki MacKinnon nie zniknie z powierzchni ziemi. —- Możesz iść spać, Jamie. — O niczym innym nie marzę, Dermott — odparł strażnik, znudzony wielogodzinną służbą w lochu. — Pan uparł się, żeby go pilnować cały czas. — Zerknął na jeńca. — Może lęka się, że ktoś mógłby go uwolnić. — Niemożliwe. — Jamie zaśmiał się, kręcąc głową. — Gdzie jak gdzie, ale w Donnbraigh nie ma zdrajców. Pilnuj go dobrze — rzucił jeszcze na pożegnanie i ruszył wąskimi kamiennymi schodami do wyjścia. — Dureń — syknął Dermott, odprowadzając go wzrokiem, a gdy Jamie zniknął za dębowymi drzwiami, przeniósł wzrok na MacKinnona. — Wpadłeś w niezłą kabałę, nie ma co mówić. — Delgado mi za to zapłaci. — Nie byłbym taki pewien, przyjacielu. Zdradziłeś się do końca, gdy rzuciłeś się na tę jego bratanicę. — Wściekłem się, ale to nie ma znaczenia. Niczego mi nie udowodnią. — W słowach jesteś mocny, ale samymi słowami głowy nie uratujesz. Tylko ja mogę ci pomóc. Co prawda Douglas nie po to mnie tu przysłał, ale myślę, że będzie mi wdzięczny. Poza tym moje zadanie i tak dobiega końca. MacKinnon wstał i wlepił oczy w strażnika. — A więc jesteś po stronie Douglasa? — spytał z cicha, podchodząc do krat. — Ano jestem, choć zaczyna mi się wydawać, że to nie najmądrzejszy wybór. Ale stało się i trudno, a skoro już jestem po stronie Douglasa, to znaczy, że muszę ci pomóc wydostać się stąd, a gdy już to uczynię, będę musiał zbiec razem z tobą, bo i tak dowiedzą się, kto ci pomógł. — Wstał i zdjął pęk kluczy z kołka na ścianie. — Pojedziemy do Douglasa. Zanim ktoś się tu zorientuje, będziemy już daleko. — Nie ruszę się stąd bez tej przeklętej dziewki. — MacKinnon cofnął się w głąb lochu. — Tyś chyba szalony? Nie mogę jej teraz dostać, już choćby dlatego, że nie śpi sama. Sir Reyan ją obłapia. — Więc poczekamy, aż nadarzy się sposobność. Bez niej się nie ruszę. — Nie mamy zbyt wiele czasu, przyjacielu. Stary Silyio zamierza wyruszyć do króla najpóźniej za dwa tygodnie i powlecze cię ze sobą. Sam wiesz, co cię czeka, gdy rzuci cię pod nogi króla. Nie będziesz miał lekkiej śmierci. — Wiem i nie zamierzam czekać, aż wywloką mnie jak barana na rzeź. Powiadasz, że stary ruszy za dwa tygodnie? Jest więc dużo czasu, żeby zdążyć stąd zbiec, i co ważniejsze, pomścić się na tej jędzy za to, że mnie wydała. Znajdzie się sposobność, żeby jej dopaść. — Pewnie tak, ale ja niecodziennie mam straż w lochu. — No to będziesz się musiał zająć tym, który akurat tu będzie. — Coś za łatwo szafujesz moim życiem. Nie mam zamiaru ryzykować głowy tylko dlatego, że ty chcesz się mścić. — Bez ryzyka nie będzie nagrody — rzekł MacKinnon. — Jakiej nagrody? — Dermott łypnął chciwymi oczami. — Wyznaczyli nagrodę za głowę dziewki. — Myślałem, że to tylko plotki. — Żadne plotki. Jak długo tu jesteś? Posłali cię za Halyardem i dziewką? — Nie, znacznie wcześniej. Miałem szpiegować starego Silyia. Wielu jego krewniaków jest na dworze,. Douglas chciał wiedzieć, co się tam dzieje. — I chce dostać Halyard i dziewkę. — Halyard się nie da, pilnują go jak oka w głowie, a co do dziewki... zobaczymy. Możemy poczekać parę dni. — Tydzień. — Niech będzie tydzień. — I zabieramy dziewkę do Thurkettle” a. — Douglas jest bliżej. — Niewiele bliżej, a ja chcę ją dać Thurkettle”owi. Już on jej da popalić, a poza tym od niego dostaniemy więcej, bo więcej zyska na jej śmierci, nie tylko pozbędzie się świadka swoich zbrodni, ale zdobędzie także jej majątek. — Niech ci będzie, do Thurkettle”a, najpóźniej za tydzień — uciął Dermott, wieszając klucze na kołku. — Dłużej nie da się czekać. Albo uciekniesz, albo dasz głowę. Zastanów się więc. co ci milsze: życie czy zemsta? — Jedno i drugie. 18 Sir Reyan zaprasza cię, pani, na przejażdżkę. — Na przejażdżkę? A dlaczego sam po mnie nie przyjechał? — Tess uniosła brwi. — Jeszcze trwa polowanie — wyjaśnił Dermott. — Sir Halyard prosi, żebyś mu, pani, wyjechała na spotkanie. Dziewczyna podniosła się z klęczek, otrzepała suknie i ogarnęła wzrokiem ogródek, który pieliła od rana. Jeszcze nie koniec pracy, ale milej będzie spędzić trochę więcej czasu z Reyanem. Coś ją jednak powstrzymywało. Spojrzała na posłańca; wydał jej się obcy, a w każdym razie nie było go tu pięć lat temu. Pewnie niedawno nastał w Donnbraigh. Nie wiedziała dlaczego, ale nie budził jej sympatii. Dziwiło ją także niespodziewane zaproszenie Reyana. Upierał się, Silyio zresztą też, żeby nie ruszała się z zamku, bo tak jest bezpieczniej. Ale nie dalej jak wczoraj, przypomniała sobie, mężczyźni mówili, że przepędzono już chyba wszystkich zbiorów Douglasa z całej okolicy. Zaproszenie świadczyło o tym, że nie była to tylko luźno rzucona uwaga, a skoro tak... Uśmiechnęła się do sługi w miarę uspokojona. — Daj mi chwilę, muszę się umyć i przebrać. — Ruszyła do zamku, ale znów ogarnęły ją wątpliwości. — Nikt więcej z nami nie jedzie? — spytała, patrząc badawc2o na Dermotta. — Pan Silyio nie pozwoliłby wam jechać, pani, bez należytej straży. Przy koniach czeka jeszcze jeden z naszych ludzi. Wyjaśnienie ją przekonało, choć instynkt podpowiadał, że dwóch ludzi to chyba za mało. Kusiła ją jednak perspektywa wspólnej przejażdżki z ukochanym. Od dawna nie ruszała się poza mury. Reyan nie przysłałby po nią, gdyby nie miął pewności, że będzie całkiem bezpieczna. Gdzie dziewka? — syknął MacKinnon, widząc, że Dermott wraca sam. — Zejdzie za chwilę, poszła się umyć i przebrać — odparł Dermott szeptem, rozglądając się, czy nikt nie podsłuchuje i czy nikt nie zwrócił uwagi na trzy osiodłane konie i pilnującego ich MacKinnona. — Za chwilę? Ty głupcze, godzinami będziemy na nią czekać. — Jeśli nie zejdzie zaraz, to pójdę po nią, powiem, że narzeczony się niepokoi i że już czeka w umówionym miejscu. A zresztą ona nie z tych, co godzinami się stroją. A teraz bądź cicho, bo licho nie śpi. — Ktoś cię śledził, coś podejrzewają? — Nie, uważają, że nic im nie grozi. Silyio i jego ludzie sądzą, że Donnbraigh jest bezpieczne, bo trzeba by sporo sił, żeby wziąć zamek, a większość naszych opuściła już okolicę. Wrócili do Douglasa i Thurkettle”a. — Tego nie wiedziałem, a to znaczy, że nie możemy liczyć na żadną pomoc w czasie ucieczki. — Ano nie, ale czas jest po naszej stronie, minie parę godzin, nim się zorientują i podniosą alarm. Lękam się tylko, jak to będzie u Thurkettle”a. Wolałbym jednak jechać do Douglasa, tam bylibyśmy bezpieczni. — U Thurkettle”a też nic nam nie zagrozi, a jeśli się boisz, to zaraz jak weźmiesz nagrodę, możesz sobie jechać do Douglasa. Nikt nie będzie cię zatrzymywał. — Poza tymi, którzy będą chcieli odzyskać dziewkę — mruknął Dermott, wcale nie uspokojony. — A teraz sza, dziewczyna idzie. Tess nadal miała niejasne przeczucia, ale Dermott z miejsca wsadził ją na klacz. Jego towarzysz milczał, twarzy nie widziała, zasłaniał ją hełm. I znów zdziwiło ją, że na zwykłą przejażdżkę strażnik przywdział przyłbicę. — Daleko jedziemy? — spytała, gdy minęli zamkową bramę. — Zaraz będziemy na miejscu. Zabrzmiało to uspokajająco, ale nie rozwiało jej wątpliwości. Czuła dziwny uścisk w sercu i choć przekonywała się w myślach, że nie ma powodów do obaw, lęk nie ustępował. Jechali w milczeniu, co nawet ją cieszyło, bo nie miała ochoty na pustą paplaninę. Myślała o Reyanie, lecz uporczywe milczenie obu strażników wydało jej się dziwne. W Donnbraigh milczków raczej się nie spotykało. Zerknęła za siebie; wjeżdżali właśnie w las i zamek ledwie już był widoczny przez gęstwinę. I znów zastanowiło ją, dlaczego Reyan wybrał oddalone i odludne miejsce na spotkanie. Postanowiła zapytać Dermotta, gdzie właściwie jadą, obróciła się do niego i zamarła. Dermott bowiem podjechał do niej, wyrwał jej cugle z rąk i ściągnął je, zatrzymując klacz. Zrozumiała i przeklęła się w duchu za brak rozwagi. Zanim jednak zdążyła pomyśleć, drugi z rzekomych strażników chwycił ją za ręce i spętał. Przeczucia jej nie myliły, w Donnbraigh byli jednak zdrajcy. — Dlaczego to robicie? — Z zemsty — odwarknął ten, co do tej pory milczał jak grób, a gdy podniósł przyłbicę, Tess mało nie zemdlała. Głos poznała od razu, ale dopiero na widok złowrogiego oblicza MacKinnona ogarnęło ją przerażenie. Serce jej zamarło, a w ustach poczuła gorzki smak śmierci. Nie było nadziei! Miną długie godziny, nim ktokolwiek w Donnbraigh zorientuje się, co się stało. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, bo może jednak ktoś usłyszy, i znów nie zdążyła, Dermott jak błyskawica nałożył jej knebel. Nic już nie mogła zrobić, patrzyła tylko na obu zbirów ze strachem zmieszanym z nienawiścią. — Zabieramy cię do Thurkettle”a — oznajmił MacKinnon. — Dermott weźmie nagrodę, a ja będę sycić oczy twoją śmiercią. Do Douglasa jest co prawda bliżej, ale po pierwsze, nie aż tak blisko, żeby koniecznie tam jechać, a po drugie, Thurkettle znacznie lepiej zaspokoi moje pragnienie zemsty. Sama wiesz, jak okrutny bywa w gniewie. Tess poczuła, że ciarki przechodzą jej po krzyżu. MacKinnon mówił prawdę. Niewielu osobom dane było przeżyć Fergusowe napady szalu, bo jego okrucieństwo naprawdę nie miało granic. Był bezlitosny i nie liczył się z niczym. Więzy krwi wcale nie złagodzą jej losu, zwłaszcza zaś, że wuj marzył tylko, żeby przejąć jej majątek. Śmierć, którą jej zada, będzie zaiste okrutna. — Dość tego, MacKinnon! — zawołał Dermott stanowczym głosem. — Odłóż te głupie pogawędki z dziewką na później. Nie mamy czasu, trzeba ruszać. — Spokojnie, mamy parę godzin przewagi. — Nigdy nic nie wiadomo. Ktoś już mógł zejść do lochu i zobaczyć pustą celę i trupa. Halyard i Silyio mogli wrócić do zamku. Jedźmy, nie traćmy czasu. — Dermott ścisnął konia ostrogami i ruszył galopem przodem. Tess chwyciła się kurczowo łęku, żeby nie spaść z siodła, choć przemknęła jej przez głowę myśl, żeby tak właśnie zrobić, udać upadek, próbować zbiec albo przynajmniej opóźnić jazdę. Zrezygnowała jednak. Upadek mógłby być niebezpieczny, a nawet jeśli nic by się jej nie stało, to łatwo było przewidzieć ciąg dalszy. Schwytano by ją bez najmniejszego trudu i zapewne przywiązano by do klaczy, co tylko przysporzyłoby jej cierpień. Lepiej poczekać i modlić się o lepszą sposobność ucieczki. Zerknęła za siebie; zamku już nie było widać. Jeśli strażnik, którego Dermott musiał zabić, obejmował dopiero co służbę w lochu, to nikt nie zauważy ucieczki MacKinnona przed upływem kilku dobrych godzin. Wuj z Reyanem też nieprędko wrócą z polowania. Tak więc pościg nie ruszy szybko, a zatem niewielkie były szanse, aby odbito ją przed dotarciem do zamku Fergusa. W tej sytuacji musiała coś zrobić sama. Tylko co? Nałożono jej więzy i knebel, oprawcy nie spuszczali jej z oka, nie miała żadnej broni, a nawet gdyby udało jej się ujść, to i tak nie wiedziałaby, w którą stronę uciekać; zawsze się gubiła. A więc co zrobić? Tymczasem postanowiła zebrać wszystkie siły, żeby nie poddać się beznadziei. Reyan zmarszczył czoło; dobry nastrój, który towarzyszył mu od rana, prysł jak bańka mydlana, gdy na podwórcu zamkowym nie dostrzegł Tess. Zawsze wychodziła mu naprzeciw, gdy wracał z wyprawy poza mury, więc czemu dziś jej nie było? I to niezwykłe podniecenie gromady służby, która wyległa im na powitanie! Czując dziwny uścisk w sercu, podjechał do Silyia, właśnie odbierającego meldunek od dowódcy straży. — MacKinnon zbiegł — usłyszał i serce zdjęła mu trwoga. — Dermott mu pomógł — meldował dalej Calum, bo tak się nazywał zaufany człowiek Silyia. — Dermott był szpiegiem. Nie chcę nawet myśleć, czego się dowiedział przez tych kilka miesięcy, kiedy tu był. — Jak to się stało? — spytał Silyio, gdy Thomas pomógł mu zsiąść z konia. — Dermott go uwolnił, zabił Seumusa, który trzymał straż w lochu, a odkryliśmy to dopiero w czasie zmiany warty, gdy miody Norman zszedł do lochu. Nie znalazł Seumusa, ale jeszcze niczego się nie d6myślał, bo gdy zajrzał do celi, stwierdził, że więzień śpi. Ten łotr, Dermott, ułożył biednego Seumusa z podciętym gardłem na pryczy i nakrył derką. — No to już wiemy, jak zbir wydostał się z lochu. Tylko jak udało mu się opuścić zamek? — spyta Silyio rzeczowo. — Posłużyli się panienką Tess. Dermott zameldował, że sir Halyard przysłał go po nią, bo chce się z nią spotkać w lesie. Uwierzyliśmy, boć przecież w okolicy nie ma już ludzi Douglasa. — Pozwoliliście wyjechać im z Tess?! — ryknął Reyan, chwytając Caluma za ramię. — Nie było powodu, żeby ich wstrzymywać — bronił się strażnik. — Dermott służył w zamku od wielu miesięcy. A jeśli już, panie, to owszem, trochę zdziwiła nas wasza prośba, żeby przysłać wam panienkę, ale pomyśleliśmy, że was naszło i tyle, a Dermottowi ufaliśmy, do tej pory niczym się nie zdradzał. — Kiedy odkryliście, że MacKinnon zbiegł? — spytał Silyio. — Niedawno. Miałem właśnie wysłać umyślnego, żeby was powiadomił, panie, i chciałem też wysłać kogoś, żeby poszukał śladów, choć boję się, że może ich już nie być. Minęły cztery godziny z okładem, jak te łotry wyjechały za mury. — Wielkie nieba — szepnął Reyan zbielałymi wargami. — Przez cztery godziny zdążyli już ujechać wiele mil. Nawet jak ruszymy galopem, to ich nie dościgniemy. Zdążą dojechać do Douglasa... — Przerwał i zbladł jeszcze bardziej, przypominając sobie o groźbach MacKinnona — ...albo ona może już nie żyć — szepnął załamany. — MacKinnon groził jej śmiercią. — Co nie znaczy, że zechce ją uśmiercić własnymi rękami — wtrącił rzeczowo Silyio. — U Douglasa zrobią to za niego, a jeszcze dostanie nagrodę. Sądzę, że tak właśnie zrobi, zawlecze ją żywcem do tego zdrajcy. — A wtedy i tak już jej nie uratujemy. — Pewnie nie, ale nie zamierzam rezygnować — rzeki Silyio z mocą. — Calum, świeże konie i to, co trzeba, na wyprawę. Martin, ruszaj przodem i szukaj śladów — rozkazał. Reyan ochłonął, rozkazy Silyia obudziły w nim cień nadziei, spojrzał jednak z trwogą na niebo. — Słońce zajdzie za godzinę. — Nie szkodzi, godzina wystarczy, żeby się przekonać, w którym kierunku uciekają, a gdy to już będziemy wiedzieć, ciemności nam nie przeszkodzą. Poza tym jest pełnia, więc będzie nam łatwiej. — Im też — mruknął Reyan. — Oczywiście, ale może będziemy mieć więcej szczęścia niż oni. Reyan miał już odpowiedzieć, że na szczęście nie ma co liczyć, bo jemu i Tess niezbyt sprzyjało w czasie ucieczki od Thurkettle”a, ale ugryzł się w język. Zdawał sobie sprawę, że i Silyio, i jego ludzie doskonale wiedzą, że szans na powodzenie pościgu jest naprawdę niewiele, wolał więc nie ostudzać ich zapału, zwłaszcza że sam był tak zatrwożony o losy Tess, że lękał się, czy starczy mu sił, a nade wszystko konceptu, by uwolnić ją z rąk oprawców. Modlił się w duchu, aby opatrzność użyczyła mu choć odrobinę optymizmu Silyia. Po chwili przyprowadzono konie, przyniesiono broń i zapasy i pościg wyruszył z bram Donnbraigh. Ale nawet ta chwila wydała się Reyanowi wiecznością. Powtarzał sobie w duchu, że nie wolno oddawać się rozpaczy, bo właśnie teraz potrzebne mu będą wszystkie siły. Musiał zachować spokój, wytężyć umysł i skupić się na jednym: odnalezieniu Tess. — A ten Martin umie czytać ślady? — spytał, dołączając do Silyia. — Nie ma lepszego tropiciela od niego. Powiadamy w Donnbraigh, że mając Martina, moglibyśmy zrezygnować ze sfory chartów. Ma lepszy węch, nie brudzi jak psy i nie trzeba go karmić — odparł Silyio z cieniem uśmiechu na ustach. — A myślisz, że zostawili jakieś ślady? — Sądzę, że tak. Zależało im na szybkości, więc nie marnowali czasu na zacieranie śladów. Zakładali też, że i tak się domyślimy, gdzie jadą. — Skoro tak, to czemu tracimy czas na szukanie śladów? — Domyślamy się, że jadą do Douglasów, ale oni mają wiele zamków i nie wiemy, do którego z nich będą się kierować. Jest wiele różnych dróg na ziemie Douglasów. Trzeba też sprawdzić, czy rzeczywiście jadą do nich, bo może się mylimy w domysłach. Lepiej więc wszystko sprawdzić i nie pędzić na oślep — odrzekł Silyio. Reyan niecierpliwił się, ale wiedział, że starszy pan ma rację. — Modlę się tylko, żeby Martin nie znalazł czegoś więcej — powiedział ponuro. — Ja też się modlę, mój chłopcze, i ufam, że Tess nic się jeszcze nie stało. MacKinnon zdradził króla, odwrócił się od swego dobroczyńcy i wiedziony chciwością zapragnął jeszcze więcej ziemi i jeszcze więcej pieniędzy. Jest pazerny ponad wszelkie wyobrażenie, więc zależy mu na nagrodzie, a jeśli nie jemu, to temu padalcowi Dermottowi, a skoro tak, to muszą się starać zachować Tess przy życiu. Thomasie — zwrócił się do krewnego, który jechał tuż obok — zadmij w róg, niech Martin da nam znać, gdzie jest. Thomas zadął dwa razy i odjął róg od ust. Po chwili z głębi lasu wiatr przywiał odpowiedź. — Znalazł coś? — spytał Reyan, bo nie znał tutejszych sygnałów. — Najpewniej, mój chłopcze, najpewniej. Gdy Martin węszy za śladem, to tak się skupia, że niczego nie słyszy, a skoro teraz odpowiedział od razu, to znaczy, że coś znalazł. Jedźmy, nie dajmy mu czekać. — Silyio ścisnął wierzchowca ostrogami i ruszył pełnym galopem. Reyan podążył zanim, nie oglądając się na resztę — dwunastu zbrojnych z przybocznego orszaku Silyia. Martin czekał w miejscu, gdzie bór zaczynał gęstnieć. — Znalazłem ślady trójki jeźdźców, jechali w tę stronę. — Wskazał ręką kierunek. — To bardziej na wschód, niż myślałem — mruknął Silyio. Zsiadł konia i uważnie obejrzał ślady znalezione przez Martina. — Sprawdziłeś, gdzie prowadzą dalej? — Cały czas w tym samym kierunku — odparł Martin, z namysłem gładząc się po kruczoczarnej czuprynie. — Jeśli jadą do Douglasów, to nadrabiają szmat drogi. Chyba że jadą do Thurkettle”a — podsunął Reyan. — Też mi to przyszło na myśl — zawtórował Silyio. — Ale dlaczego? Do Douglasa mieliby bliżej i to on wyznaczył nagrodę — zdziwił się Thomas. — Kto wie, czy Thurkettle nie da więcej Jemu bardziej jeszcze zależy na śmierci Tess, bo chodzi mu nie tylko o jej milczenie, ale i majątek — rzekł Silyio. — Wygląda na to, że MacKinnon wybrał sobie Thurkettle”a na kata dziewczyny i chyba wiem dlaczego. — Bo Thurkettle zada jej więcej cierpień — dokończył Reyan ponuro, a trwoga ścisnęła mu serce. — Tego się obawiam. Wiadomo, jaki Thurkettle bywa okrutny w gniewie, a nasza hrabianka rozpaliła jego złość do białości. Znając go z tej strony, wahałem się przed laty, czy wysłać ją do niego. — Ale wysłałeś — syknął Reyan z nieukrywaną wściekłością, winiąc Silyia za to, że w ogóle śmiał ją kiedyś oddać w ręce Thurkettle”a. — To było gorsze niż błąd. — Tak sobie życzyła jej matka, chyba ze względu na Brendę. Wydawało jej się, jak dziś sądzę, że na Tess dobrze wpłynie towarzystwo rówieśniczki. Eileen nie przepadała za Fergusem, ale też nie miała powodów sądzić, że jej rodzony brat skrzywdzi małą. Chodziło także o majątek Tess, którym władał. Gdyby poszła do sądów, i tak by przegrała. Prawo mamy ułomne. — Przepraszam. — Reyan westchnął z zakłopotaniem. — Szukałem winnych, a ty, panie, byłeś pod ręką. — Nie musisz przepraszać, mój chłopcze, bo nie jestem bez winy. — Silyio spojrzał na Martina. — Wiem, że nie przepadasz za długą jazdą, ale trudno, musisz jechać z nami. Zbyt wysoka jest stawka. — Nie mam żalu, panie. Zrobię wszystko, żeby uratować panienkę. Szkodami tylko, że nie nauczyłem jej, jak znajdować drogę. Bardzo by jej się to przydało. — Martin pokręcił głową i skoczył na siodło. — Nigdy byś jej nie nauczył, synu. Tess to beznadziejny przypadek pod tym względem. Ruszamy. Trzeba jechać, póki jeszcze jasno. — Spojrzał na Reyana. — Odbijemy ją — powiedział z mocą. — Może to zabrzmi źle, ale okrucieństwo Thurkettle”a będzie nam sprzyjać. — Niemożliwe. — A jednak tak. Nie zamorduje jej od razu. Będzie smakował swoje, pożal się Boże, zwycięstwo. Będzie chciał, żeby cierpiała, a to znaczy, że da nam, choć tego nie wie, czas na działanie. Reyanowi serce ścisnęło się na myśl o męczarniach, jakie Fergus zgotuje Tess. — Jedźmy — ponaglił. — Nie traćmy czasu. — Pognał przed siebie prosto w stronę zamku Thurkettle”a, skąd tak niedawno i jemu, i Tess udało się ujść z życiem. Jeśli tylko piśniesz, dziewko, zaknebluję cię na nowo i nie dostaniesz ani kropli wody — ostrzegł Dermott, wyjmując knebel z ust Tess. Nawet nie próbowała krzyczeć. Usta i gardło miała tak wyschnięte, że nie zdołałaby dobyć głosu. Była tak spragniona, że nie marzyła o niczym, tylko o wodzie. Z wdzięcznością przyjęła podsunięty jej kubek. Księżyc już był wysoko, ale w gęstwinie, w której zatrzymali się, aby dać wytchnienie spracowanym wierzchowcom, i tak ledwie co było widać. Gdy Dermott odszedł, usiadła na ziemi, rozmyślając nad sposobami ucieczki. Po chwili podniosła do ust spętane ręce z nadzieją, że uda jej się przegryźć więzy. — Nawet nie próbuj, bo ci się i tak nie uda — syknął MacKinnon, kucając obok niej. — Sznur jest solidny, stracisz tylko zęby, a i tak wylądujesz u swojego wuja — dodał z drwiną. Przeklęła go w myślach, lecz miał rację. Nie da się przegryźć więzów. Złościło ja. jednak, że przejrzał jej plany. — Nie mam wuja, tylko stryja. Nazywa się Silyio Comyn. — Nie kłam. Thurkettle jest rodzonym bratem twojej matki. — Ale nic mnie z nim nie łączy. To nie mój krewny, lecz zdrajca, morderca i złodziej, i taki sam łajdak jak ty. — Krzyknęła z bólu, gdy MacKinnon z wściekłością uderzył ją w twarz. — Ani bicie, ani nawet moja śmierć niczego nie zmieni. I tak zginiesz. Na twoim miejscu zaczęłabym się modlić o łaskę, choć i tak jej nie dostąpisz. Król potraktuje cię dokładnie tak, jak morderców swego ojca. MacKinnon drgnął, przejęty lękiem, i dziewczyna to widziała, choć starał się nie dawać niczego po sobie poznać. — Jakub Drugi to trup. Zginie jak dwa razy dwa jest cztery, tylko że ty, jędzo, nie dożyjesz tej chwili, mimo że śmierć będzie cię pożerać powoli, bardzo powoli. Powiadają, że Thurkettle to straszny okrutnik i tym okrutniejszy, im bardziej wściekły. Mówił prawdę. Myśl o tym, co ją czeka, trwożyła ją coraz bardziej. Modliła się w duchu o siłę, która pozwoli jej śmiało spojrzeć śmierci w oczy, a tym samym nie dać satysfakcji ani Thurkettle”owi, ani MacKinnonowi Skoro jej los był już przesądzony, niech dane jej będzie umrzeć, jak przystało na hrabiankę Comyn-Delgado, z podniesionym czołem. Szukała też w myślach odpowiednich słów, aby dać MacKinnonowi nauczkę, gdy raptem spostrzegła, że nie patrzy już na nią, lecz pożera wzrokiem jej nogi, przezierające przez podartą suknię. Złowieszczo łakomy wzrok zdradzał, co kołacze w jego łajdackiej głowie. Tess zesztywniała z obrzydzenia, gdy dotknął jej łydki. — Widzę, że domyślasz się, co zamierzam — mruknął, oblizują wstrętnie wargi. — Umilę ci ostatnie godziny, bo niewiele już ci ich zostało. Niby z tobą miałoby mi być przyjemnie? Ze zdrajcą i obrzydliwcem? Spójrz tylko na siebie, ty padalcu. — Przekonasz się, że jestem lepszy niż laluś, z którym się parzysz. — Ty? Lepszy? Chyba zgłupiałeś do końca, durniu! — krzyknęła i skurczyła się w sobie, widząc, że MacKinnon unosi rękę do ciosu. Nie zdążył. Dermott chwycił go za nadgarstek. — Daj jej spokój, MacKinnon — warknął. — Nie ma czasu na głupstwa. — Mamy co najmniej cztery godziny przewagi nad pościgiem, możemy sobie pofolgować. Dziewka nie jest szpetna. — To prawda, ładna i czysta, ale nie mam zamiaru płacić głową za drobną przyjemność. Mogą nas dopaść w każdej chwili. — Kraczesz jak baba. MacKinnon zerwał się z miejsca. Niech ci będzie, że kraczę, ale jeszcze nie wygraliśmy. Jak to nie? Z taką przewagą? — Taka przewaga nic nie znaczy. Dopiero u Thurkettle”a będziemy bezpieczni, a poza tym, jeśli Silyio i ten jej rycerzyk dopadną nas i dowiedzą się, żeśmy ją skrzywdzili, to już nic nas nie uratuje. MacKinnon zmarszczył tylko gniewnie czoło, ale nic nie powiedział. — Jeśli tak ci się chce tej dziewki, to poproś Thurkettle”a, jak dojedziemy, żeby ci ją dał na trochę. Myślę, że się zgodzi, a tymczasem zawiąż sobie małego na węzeł i wskakuj na siodło. — Chyba masz rację, Thurkettle na pewno się zgodzi. Przykro mi, ty hiszpańska dziwko, ale na przyjemność musisz jeszcze trochę poczekać. —Zaśmiał się, jeszcze raz oblizując zaślinione chucią wargi. Tess chciała na niego splunąć, ale Dermott zakneblował jej usta ujął pod ramiona i wrzucił na siodło. Jechali wolniej niz. poprzednio, bo mrok zaczął gęstnieć, a Tess modliła - się w duchu o cud, bo tylko cud mógł ją jeszcze uratować i odwrócić straszliwy los, jaki gotował jej MacKinnon. 19 Fergus Thurkettle szczerzył zęby w pełnym szczęścia uśmiechu, krążąc wokół Tess. Starała się stać wyprostowana z podniesionym czołem, ale nie była pewna, czy jej się to udaje. Po półtoradniowej jeździe nie czuła ani rąk, ani nóg, była tak zmęczona, że nie czuła nawet lęku ani trwogi. — Dobrze się spisałeś, MacKinnon. — Fergus wreszcie przestał dreptać wokół siostrzenicy i przystanął przed rozpartym na krześle Angusem. — Ty też, Dermott. Jestem pewien, że Douglas hojnie was potraktuje. — Myślałem, panie, że to wy mnie nagrodzicie — odrzekł Dermott, racząc się winem. — Cenniejsza ona dla was niż dla Douglasa, dlatego przywieźliśmy ją tu, choć to dalej. Fergus zmilczał, obrócił się do Tess, chwycił ją za ramię i usadził brutalnie na krześle. Sam zajął miejsce u szczytu stołu i westchnął, żałując, że oddalił straże, bo wystarczyłoby skinąć i tych dwóch łotrów zamilkłoby na zawsze. Niestety, kazał ludziom wyjść i siedział teraz sam na sam z nimi oraz Tess i wysłuchiwał bezczelnych żądań. — A dlaczego sądzicie, że cenniejsza ona dla mnie niż dla Douglasa? Wojna rychło się zacznie i jej milczenie nie ma już większego znaczenia — odezwał się wreszcie, udając znudzenie sprawą. — Też modlę się o zwycięstwo, panie, ale zawsze jest możliwość, że nie będzie nam ono dane, a wtedy jej milczenie będzie dla was tym bardziej cenne. Tess wytrzymała pełen nienawiści wzrok Fergusa. Wiedziała, że bez względu na wynik targów jej los i tak jest przesądzony, nie chciała więc, aby sycił sobie oczy jej trwogą. — A nie przyszło wam do głowy, że moja kochana siostrzenica odszczeka wszystkie kłamstwa, jakimi mnie obrzuciła, i zachowa się, jak na krewniaczkę przystało? — Zachowa się, jak przystało na hrabiankę Comyn-Delgado — wtrąciła Tess dumnym głosem. — I zdradzisz jedynego brata rodzonej matki? — Zrobię to, co i ona zrobiłaby na moim miejscu. Zdrada to zbrodnia, która ucina więzy krwi. Jestem i będę wierna Jego Królewskiej Mości. — Mówiąc tak, podpisujesz na siebie wyrok. — On i tak już zapadł. Chcesz mnie zgładzić nie tylko dlatego, że wiem wszystko o twoich zdradzieckich poczynaniach. Klnę się na Boga, że stanę przed nim nieskażona kłamstwem. — Patrzcie, co za duma przemawia przez tę sukę! — Thurkettle łypnął z nienawiścią na Tess, odwrócił wzrok, nalał sobie wina, wypił i zwrócił się znów do Dermotta: — Przyprowadzacie tylko ją, bez Halyard, więc należy wam się połowa nagrody. — Cała suma albo wiodę ją do Douglasa — rzeki Dermott stanowczo. — Nie da wam więcej. — Da, gdy dowie się o majątku. Przyrzekliście ją, panie, jego siostrzeńcowi, prawda? Douglas zgodził się na zrękowiny, ale o ślubie nie myślał. Chciał tylko mieć niepodważalny powód, żeby ją ścigać. Gdy się jednak dowie o majątku, każe ją powlec do ołtarza jak nic, a wtedy nie wy, panie, lecz Douglas i jego siostrzeniec wezmą całe bogactwo, które wam się marzy, i jeszcze będą wam mieli za złe, żeście to ukrywali. Thurkettle nawet nie drgnął, zacisnął tylko pięść tak mocno, że aż mu kostki zbielały. — Zbyt śmiało sobie poczynasz, mój przyjacielu — syknął. — Nie zapominaj, że jesteś w mojej mocy i że nie musisz stąd wyjść żywy. — A jak, panie, wytłumaczysz Douglasowi, że jego krewniak wyzionął ducha, będąc u ciebie w gościnie? Tess nie spuszczała oka z Fergusa. Widać było, że gdy usłyszał o Douglasie, zdjęła go trwoga. Bał się, a im bardziej się bał, tym większa ogarniała go wściekłość. Nie miała pojęcia, czy jego gniew nie skrupi się na niej, ale uznała, że dobrze jest znać słabe strony wroga. — Z przyjemnością słucham, jak zdrajcy kłócą się między sobą, ale z większą jeszcze przyjemnością napiłabym się czegoś i, do licha, moglibyście mnie już rozwiązać! — odezwała się, obdarzając trójkę łotrów najsłodszym uśmiechem, na jaki potrafiła się zdobyć. — Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, co ci grozi, siostrzenico — zauważył cierpko Fergus, lecz dobył noża i przeciął jej więzy. — Ależ przeciwnie, wuju — odrzekła Tess ujmującym głosem, rozcierając. obolałe dłonie. — Doskonale zdaję sobie sprawę: mam zginąć z twoieh rąk, nie wiem tylko, coś sobie uplanował, a więc nie wiem, jak zginę. A czy tymczasem mogę dostać trochę wina? Thurkettle spojrzał na nią ciekawie, napełnił puchar i podsunął jej. — Albo jesteś twardsza od niejednego mężczyzny, albo tak głupia, że sądzisz, iż zdarzy się cud i uratujesz głowę. Otóż nie, nie wyjdziesz stąd żywa, bo zanim ci cudzoziemcy, których nazywasz rodziną, i ten młody ogier, co cię dosiada, ośmielą się zapukać do moich bram, będziesz martwa. — Ach, co za ujmująca gościnność, nie ma to jak kochająca rodzina. — A ty jadowita jak zawsze, ale już niedługo. Tę uwagę Tess puściła płazem, bo oto do wielkiej sali wkroczyła Brenda we własnej osobie. Promieniała jak zawsze i jak zawsze roztaczała wszystkie swoje wdzięki, ku niekłamanemu zachwytowi Dermotta i MacKinnona. Tess nie bez rozbawienia patrzyła, jak obaj pożerają ją wzrokiem. Głupcy! Brenda rzeczywiście była piękna, ale i bezlitosna. Tess dobrze jej się przyjrzała przez pięć lat pobytu u Thurkettle”ów i wiedziała, że piękna kuzynka nie ma żadnych skrupułów. Mogłaby, gdyby wyczuła w tym interes, poderżnąć rankiem gardło kochankowi, z którym spędziła najupojniejszą noc. Tess dziwiła się, że mężczyźni tego nie dostrzegają, że lgną do Brendy jak muchy, robią maślane oczy i pchają się do jej łoża, nie zdając sobie sprawy, że mogą z niego nigdy nie wstać. Teraz jednak zdumiało ją coś zupełnie innego, to mianowicie, że Brenda całą uwagę skupiła na Dermotcie. Zerkała nań zalotnie, uśmiechała się zachęcająco i wabiła gestami. Tess zachodziła w głowę dlaczego, jakiż to interes wietrzyła jej piękna kuzynka, i nie znajdowała odpowiedzi. Dermott nie wyróżniał się niczym szczególnym, był zwyczajnym prostakiem, tyle że mocno zbudowanym. Tess doszła do wniosku, że kuzynce musiała się zamarzyć noc z osiłkiem, i drgnęła, czując na sobie triumfujący wzrok Brendy. — Ach, oto i nasze niewdzięczne dziecię. Nareszcie w domu! — A właśnie, MacKinnon nam ja. przywiózł — oznajmił Fergus głosem pełnym szczęścia. Brenda obdarzyła MacKinnona wdzięcznym uśmiechem. — Ufam — zwróciła się do ojca — że hojnie go za to wynagrodzisz, a i ja coś chętnie dam od siebie. — Będę zaszczycony. — MacKinnon skłonił się. — Brenda nie daje od siebie, tylko siebie i to każdemu, kto się napatoczy — skomentowała Tess. — Czemu ma służyć ta złośliwość? Chcesz pokazać, jaka jesteś dzielna? Jeszcze zdążysz, moja droga kuzynko. — To nie złośliwość, tylko czysta prawda. — Ach, co za dowcip! — zadrwiła Brenda, przenosząc wzrok na Fergusa. — Nie rozumiem, ojcze, dlaczego pozwalasz, aby ta mała żmija siedziała przy naszym stole i spijała nasze wino, jakby nic się nie stało. Biorąc pod uwagę, że zbiegła i wodziła naszych ludzi za nos przez ponad dwa tygodnie, zamknęłabym ją w lochu, a nie prosiła na salony. — Dobyła koronkową chusteczkę z rękawa sukni i dramatycznym gestem przyłożyła do nosa. — Tym bardziej — dodała tonem najwyższego obrzydzenia — że śmierdzi tak, iż można się rozchorować. Wygląda jak ostatnia świnia. — Wybacz, kuzynko, mój nieporządny strój, ale tak się złożyło, że jestem prosto z podróży. Dwa dni spędziłam w siodle, spiesząc tu co koń wyskoczy, i rzeczywiście jestem trochę znieświeżona, co wszelako nie zrażało pana MacKinnona, gdy się do mnie dobierał — odparła Tess, z satysfakcją zauważając, że Brenda zaciska gniewnie wargi i zerka z wyrzutem na MacKinnona. Cios trafił w cel. Piękna Brenda zareagowała tak, jakby odebrano jej ulubioną zabawkę. Bo jak to, jej kochanek dobierał się do takiej myszy! MacKinnon na pewno nie dostanie obiecanej nagrody. Tess ucieszyła się, że udało jej się zasiać trochę zamętu w zgodnym do tej pory gronie jej oprawców. — Dość tego! — zagrzmiał Fergus. — Nie będziemy dłużej słuchać twoich złośliwości, mała żmijo. Dermott! Przywołaj straże. A ty, kochana siostrzenico — dodał, zmieniając ton — ucieszysz się pewnie, że przeznaczyłem dla ciebie celę po twoim kochanku. Mam zresztą nadzieję, że i on tam wkrótce zawita. — A ja mam nadzieję, że tego nie doczekasz — syknęła Brenda. — Zdajesz sobie chyba sprawę, kochana kuzynko, że tym razem twój ogier już cię stąd nie wyciągnie. — Twój tatuś też był łaskaw mi to oznajmić. Brenda zbyła tę uwagę wzruszeniem ramion i ciągnęła swoje: — MacKinnon i Dermott to, jak wiesz, ludzie Douglasa, a więc ci, co mogą ci śpieszyć na pomoc, skierują się ku zamkom Douglasów, a gdy spostrzegą swój błąd, ciebie już zjedzą robaki. Tess zmilczała te słowa, nie dając po sobie poznać, jak głęboko ją dotknęły. Uświadomiły jej bowiem to, o czym do tej pory nie pomyślała, że Reyanowi i stryjowi rzeczywiście trudno będzie odgadnąć, dokąd ją uprowadzono, a to jeszcze bardziej wykluczało nadzieję na ratunek. Gdy zjawiła się straż, dziewczyna wstała z ciężkim sercem, lecz wyprostowała się dumnie i z podniesionym czołem opuściła wielką salę, pozwalając się sprowadzić do lochu. Dlaczego się zatrzymujemy? — spytał Reyan niecierpliwie, gdy Silyio ściągnął cugle i dał znak wszystkim, żeby zsiedli z koni. — Przecież widać już zamek Thurkettle”a. — Właśnie dlatego — odparł Silyio spokojnie. — Thurkettle może się nas spodziewać i zapewne wystawił dodatkowe straże. Stary lis jest przebiegły, bo gdyby nie był, nie dożyłby swoich lat. Najpierw musimy się rozejrzeć i opracować rozsądny plan. Reyan zmilczał. Silyio miął oczywiście rację i on też by tak postąpił, gdyby był przytomniejszy, ale obawa o los Tess sprawiała, że nie był w stanie rozsądnie myśleć. Ból ściskał mu serce. Bał się, czy zdążą, i rwał się do zamku, choć doświadczenie wojownika podpowiadało, że trzeba inaczej, właśnie tak, jak mówi Silyio — rozejrzeć się, zastanowić, nakreślić plan. Pędzili bez przerwy całą noc i cały dzień, konie niemal padały z wysiłku. I oto stanęli u celu, nie wiedząc jednak, czy nie jest za późno, czy Tess jeszcze żyje. — Thomas — odezwał się Silyio — czas chyba sprawdzić, czy nie wydaliśmy pieniędzy na darmo. — O czym ty mówisz? — spytał Reyan. — W zamku Thurkettle”a jest nasz człowiek, a przynajmniej przez nas opłacany. — I był tam przez cały czas, obok Tess? — Niestety nie i nie musisz mi mówić, że był to błąd, bo sam o tym wiem. I wiem, że mała nie wyjawiła mi wszystkiego, co wycierpiała od Thurkettle”a. — Mnie też nie, ale to, co powiedziała, wystarczy — mruknął Reyan, odprowadzając wzrokiem Thomasa, który zaczął się skradać w stronę zamku. — Jak on znajdzie tego waszego człowieka? Thurkettle najpewniej kazał zamknąć bramy, gdy tylko przywleczono mu Tess. — Nie wiem, ale. ten człowiek zapewniał nas, że jest przygotowany i na taką okoliczność. Spodziewam się, że czeka na nas, domyślając się, że zjawimy się w ślad za Tess. Nie mam jednak do niego pełnego zaufania. Nie doniósł nam o paru sprawach, o których powinien, choćby o tym, że Thurkettle czyhał na życie Tess. Najęliśmy go na tyle dawno, że o takich sprawach powinien był wiedzieć, nawet jeśli niczego nie widział na własne oczy. — Nie jestem pewien. Tess też niczego się nie domyślała. Próby zamachu na jej życie traktowała jako przypadki. Przejrzała na oczy dopiero później, gdy jej to uświadomiłem. — Łaska boża, że wyszła cało. Mój brat pewnie przeklina mnie w grobie, że byłem taki głuchy i ślepy i oddałem jego jedyne dziecko w ręce mordercy. — Zrobiłeś to, o co prosiła jej matka a zresztą nie było innego wyjścia. Thurkettle miał pieczę nad majątkiem Tess i prawo było po jego stronie. Gdybyś mu nie odesłał bratanicy, mógłby w każdej chwili zażądać, abyś mu ją wydał. Miała dużo szczęścia, że uszła z życiem, i oby szczęście dopisało jej i teraz. W czasie ucieczki od Thurkettle”a, niestety, niewiele go mieliśmy. — Wiem, że przeżyliście więcej niż niejeden w ciągu całego życia, mój chłopcze — rzeki Silyio, kiwając z troską głową. — Ścigano was jak dzikie zwierzęta. Nie tylko ludzie Douglasa i Thurkettle” a na was czyhali, ale i setki innych, zwabionych nagrodą, lecz dotarliście do Donnbraigh cało i zdrowo, więc chyba jednak mieliście z Tess szczęście, diabelne szczęście — dokończył Silyio z uśmiechem. — To racja, chyba rzeczywiście mieliśmy szczęście, że uszliśmy z życiem. Pan Bóg mógłby jednak być bardziej łaskawy i nie wystawiać tej dziewczyny na tyle prób. — Nie krytykowałbym jego uczynków, zwłaszcza teraz, gdy łaska pańska jest nam bardzo potrzebna. Reyan uderzył się w piersi i zaczął szeptem prosić Boga o przebaczenie. Nic innego i tak nie mógł uczynić. Mógł tylko modlić się i czekać na powrót Thomasa, trzymając nerwy na wodzy. Ale nerwy znów mu puściły, gdy w dali zamajaczyła sylwetka Thomasa. Chciał krzyknąć, żeby się pośpieszył, albo wybiec mu naprzeciw. Jedno i drugie byłoby co najmniej nierozsądne. Mogłoby zwrócić uwagę straży na murach, więc zaciskał zęby, nakazując sobie cierpliwość i spokój. — No i jak, znalazłeś go? — spytał Silyio, gdy Thomas wreszcie nadszedł. — Tak, czekał na nas, lękał się tylko, czy nie skierujemy się do któregoś z zamków Douglasów. — A co z Tess, jest w zamku? — Przywiedli ją przed dwiema godzinami ledwie; niewiele brakowało, abyśmy ich dogonili. — Wpuści nas do środka? — Zaraz po zmierzchu. Wejdziemy sekretnym przejściem, po zachodniej stronie, więc musimy okrążyć zamek — odrzekł Thomas, dosiadając konia. — Sekretne przejście w murach? — zdumiał się Reyan. — To dziwne, osłabia obronę. — Stary Fergus nic o nim nie wie. Matthew, nasz człowiek, powiada, że furtka jest świetnie zamaskowana i że to Brenda kazała ją zmajstrować na użytek swoich kochanków. — A nie lękacie się podstępu? — rzucił Reyan z obawą. — Człowiekowi, którego można kupić, nie powinno się ufać. — Myślę, że nie masz racji, Reyanie — odparł Thomas. — Matthew nie jest zdrajcą, brzydzą go knowania Thurkettle”a przeciwko królowi i nie chce mieć z tym nic wspólnego. — Skoro jest taki honorowy, to nie powinien żądać pieniędzy Z samego honoru nie wyżyje. To biedny człowiek, ale wcale niegłupi. Uważa, że należy mu się jakaś niewielka nagroda za ryzyko. — A mówił coś o Tess? Widział ją? — W przelocie, gdy tylko ją przywieźli. Powiada, że jest cała i zdrowa, przygnębiona, ale stara się trzymać. Tymczasem wtrącili ją do lochu. — Przeklęty Thurkettle — syknął Silyio. — Pewnie obmyśla, jakie męki jej zadać, ale ciekawe, czy się nas spodziewa? Matthew coś wspominał na ten temat? — Według niego, Thurkettle jest pewien że skierowaliśmy się do Douglasa. Owszem, w zamku jest więcej zbrojnych niż zazwyczaj, ale Matthew powiada, że to nie ma znaczenia. Uważa, że wielu ludzi zwyczajnie zbiegnie albo się podda przy pierwszej okazji. Ludzie nie szanują Thurkettle”a; boją się go, ale nie szanują i nie będą za niego walczyć. Złożą broń, gdy uda nam się go pojmać albo zabić. — Oby tak było — mruknął Reyan. Nadal jeszcze nie ufał tajnemu agentowi Delgadów. — Też nie jestem zachwycony, że cały plan zależy od jednego tylko człowieka, ale co do mnie, to raczej mu ufam. Myślę zresztą, że nie on jeden ma dość Thurkettle”ów. Ludzie widzieli, jak Fergus i Brenda krzywdzą małą. Spędziła tu przecież pięć długich lat, wielu pomogła. — To chyba racja — odrzekł Reyan po namyśle. — Lubili ją, sam widziałem. — Jesteśmy na miejscu! — zawołał Thomas, dając znak, żeby się zatrzymać. — Nie widzę furtki. — Silyio zasępił się. — Nic dziwnego, w twoim wieku... — zażartował Thomas. I zaraz zaczęła się udawana sprzeczka. Reyan ze zdumieniem i zazdrością przysłuchiwał się wymianie żartobliwych uszczypliwości, do której włączyli się niemal wszyscy. Krewniacy Tess byli równie prędcy w języku, jak ona, tryskali optymizmem i myśleli wyłącznie o zwycięstwie. On nie miał ani siły, ani ochoty na żarty, był zbyt spięty, troskał się o dziewczynę i martwił o powodzenie ułożonego naprędce planu. Zbyt wiele było w nim niewiadomych. Nagle wszyscy umilkli. — Coś widzę — szepnął Thomas. Reyan podążył za jego wzrokiem. W jednolitej mrocznej szarości muru otaczającego zamek zamigotało wątłe światełko. A więc Matthew mówił prawdę o sekretnym przejściu. Pytanie tylko, co czeka na nich po drugiej stronie. — Z koni! — rozkazał Silyio. — Idziemy pojedynczo, w odstępach, i baczcie na straże. Ja ruszam pierwszy, po mnie Thomas, potem Reyan. Reyan przykucnął w krzakach obok Thomasa i patrzył, jak Silyio zaczyna się skradać ku murom. W mroku i ciemnym stroju ledwie go było widać, wreszcie stanął w uchylonej furtce i chwilę potem znikł po drugiej stronie murów. Gdy tylko Silyio znikł za murem, Thomas z Reyanem ruszyli jego śladem, przebiegli pochyleni przez otwartą przestrzeń i stanęli przy furtce. Nikt na nich nie czekał. Reyan zawahał się, wietrząc pułapkę, lecz Thomas pchnął drzwi i wszedł do środka, pociągając go za sobą. Silyio, cały i zdrowy, siedział w kucki pod ścianą wędzarni, rozmawiając z trzema mężczyznami — z Matthew i jego dwoma towarzyszami. Reyan odetchnął z ulgą. — Sytuacja bez zmian — poinformował Silyio krótko. — Tess w lochu, a Thurkettle ucztuje z MacKinnonem i Dermottem. — Do lochu możemy się przedostać tunelem ze stajni — rzekł Reyan niecierpliwie. — Nie da rady, tunel został zablokowany. — Zablokowany? — Fergus kazał go zasypać zaraz po waszej ucieczce — oznajmił Matthew. — Też bym tak zrobił, ale miałem nadzieję, że ten przygłup na to nie wpadnie. — Stary łajdak potrafi dbać o swoją skórę. Zwietrzył niebezpieczeństwo, że tamtędy ktoś może się do niego dobrać. — No więc co robimy? — spytał Rean, zerkając na furtkę, przez którą w regularnych odstępach wślizgiwali się ludzie Silyia. — Poczekamy na resztę naszych, a potem Matthew da znak swoim ludziom, a ci zaczną się awanturować na dziedzińcu, co powinno odwrócić uwagę straży. My dzielimy się na dwie grupy. Jedna zajmie się wartownikami na murach, druga wedrze się do zamku. Ilu ludzi ma Thurkettle? — Dwa razy tyle co wy — odparł Matthew. — Wśród nich tuzin zaprzedanych mu duszą i ciałem najemnych. Ci będą walczyć do ostatka, bo i tak wiedzą, że nic lepszego jak szubienica ich nie czeka. Ma także pięciu ludzi z osobistego orszaku. Ci są jeszcze gorsi, będą go osłaniać do końca, ale z całą resztą nie powinno być kłopotów. Nie będą stawiali większego oporu i poddadzą się, gdy tylko zobaczą, co się dzieje, bo w głębi duszy nienawidzą Thurkettle”a jak psa i mają dość jego zdradzieckich knowań. — A ilu ludzi jest w lochu przy Tess? — Nikogo. Uznali, że nie ma takiej potrzeby, nie mówiąc już o tym, że i tak mają za mało sił. Sporo ludzi zabrał Douglas, wielu w dalszym ciągu ugania się za wami, panie, i panienką, nie wiedząc, żeście już dawno dotarli do Donnbraigh. — Ciesz się, chłopcze, bo to dobre wiadomości. — Silyio poklepał Reyana po plecach. — Dopisuje nam szczęście. Jeszcze trochę, i dostaniemy Tess, a jednocześnie uwolnimy kraj od jednego przynajmniej zdrajcy. — Oby. Nie jestem jednak takim optymistą jak wy, panie. — To, niestety, widać. Jak na człowieka, który traktuje małżeństwo jako sprawę honoru i obowiązku, jesteś, chłopcze, czarnowidzem. Reyan zmęłł w ustach przekleństwo. — Honor i obowiązek wiele dla mnie znaczą, panie — rzekł, patrząc stryjowi Tess prosto w oczy. — Tak też myślałem — odparł Silyio z ledwo wyczuwalną drwiną w głosie, a Reyan aż drgnął, zdając sobie sprawę, że starszy pan wie o nim więcej, niż on sam gotów byłby mu wyjawić. Gdy ostatni z ludzi wślizgnął się przez furtkę, Matthew dał znak do rozpoczęcia akcji. Reyan ruszył za Silyiem i Thomasem do zamku, przyrzekając sobie solennie, że gdy się to skończy, raz jeszcze zastanowi się nad wspólną przyszłością z Tess. Niepokoiły go uczucia, które nim targały. Obezwładniały go do tego stopnia, że tracił poczucie rzeczywistości i zdolność działania, pozbawiały tego z czego był najbardziej dumny — umiejętności rycerza w służbie Jego Królewskiej Mości. 20 I jak ci się podoba twoje nowe mieszkanie, kochana kuzynko? — No cóż, przydałoby się tu trochę posprzątać. — Tess spojrzała na Brendę wzrokiem pełnym pogardy. Dałaby wiele, aby móc łupnąć pięścią w jej roześmianą twarz. Wizyta wcale jej nie zaskoczyła. Znała kuzynkę i wiedziała, że ta wprost uwielbia widok ludzkich cierpień. Tess już dawno się przekonała, że nic nie sprawia Brendzie większej przyjemności niż szydzenie ze skazańców i prawienie złośliwości zakutym w kajdany ofiarom. Przyrzekła więc sobie w duchu, że nie da się wyprowadzić z równowagi. — Trochę tu ciemno — rzuciła Brenda jakby mimochodem, opierając się o kraty. — Ale może i dobrze. W ciemności łatwiej o rachunek sumienia. — Skoro tak, to ty, droga kuzynko, powinnaś przez co najmniej rok przebywać w ciemnościach. — Twoje złośliwości stają się nudne i jeszcze ci coś powiem, o czym pewnie nie wiesz. Mężczyźni wcale nie przepadają za ciętym językiem. Weź to pod uwagę, bo nie masz zbyt dużo zalet, które by ich przyciągały. Radzę więc, żebyś przynajmniej ograniczyła wady, bo inaczej żadnego nie złowisz. — Chyba się mylisz — odrzekła Tess bez zastanowienia i przeklęła się w duchu za nieostrożność. Brenda oczywiście podchwyci temat, a tego Tess obawiała się najbardziej. Lękała się, że kuzynka zacznie wycierać sobie gębę Reyanem. — Osiemnaście lat i jeden tylko mężczyzna! — Brenda zaśmiała się szyderczo. — Dla większości kobiet to całkiem normalne. Tylko kurwy chwalą się większą liczbą, a nie każdy mężczyzna przepada za kurwami. Brenda drgnęła, cios trafił w cel, co Tess stwierdziła z niekłamanym zadowoleniem, ale i obawą, czy słusznie postępuje, rozsierdzając tę niebezpieczną kobietę. — Tak uważasz? Sir Reyanowi bardzo przypadłam do gustu. — Mężczyźni chętnie korzystają z każdej okazji. Wiadomo, mają mózg między nogami. — I w ten sposób najłatwiej ich schwytać. Gdyby nie mój ojciec, który nagle zapragnął go zabić, sir Reyan jeszcze leżałby w moim łóżku, a tak to musiał skorzystać z zastępstwa w twojej osobie. Nie był chyba zachwycony, ale cóż, sama mówisz, że mężczyzna nie przepuszcza żadnej okazji, więc nawet tak lichej jak ty. Tess poczuła bolesne ukłucie w sercu. Reyan zapewniał ją, że nigdy nie był kochankiem Brendy, i chciała mu wierzyć. Nie pozwoli, żeby ta suka zasiała w niej ziarno niepewności. Chciała wierzyć Reyanowi i będzie mu wierzyć, choć było to trudne. Nigdy nie. powiedział, że ją kocha, a co gorsza nie wierzyła w swoje własne wdzięki. Wiedziała, że jest nader skromnie wyposażona w to, co zwykle przyciąga męskie oko. — Jeśli zamierzasz wymienić wszystkich mężczyzn, którzy przewinęli się przez twoje łoże, kuzynko, to będziesz musiała uprosić ojca, żeby opóźnił moją egzekucję o rok, a nawet dwa. — To ma być dowcip? Chyba jednak jesteś zazdrosna. Gdyby nie okoliczności, gdyby nie to, że przypięłaś się do niego jak rzep i nie miał wyboru, sir Reyan nawet by na ciebie nie spojrzał. Mężczyzna, który miałby wybierać między tobą a mną, zawsze wybierze mnie. — Brenda pogładziła się po biodrach. — Oni lubią, gdy kobieta ma czym oddychać i na czym siadać — dodała, patrząc wymownie na skromne wdzięki Tess. — Obezwładnia mnie twoja próżność, brak mi słów. — Nie szkodzi i tak wkrótce zamilkniesz na zawsze. Swoją drogą jestem ogromnie ciekawa, jak mój ojciec postanowi zakończyć twoje nędzne życie. Pod tym względem potrafi być niezwykle pomysłowy. Zdumiewało mnie, jak długo potrafi zadawać cierpienia, nie przerywając wątłej nitki życia. Chętnie popatrzę, ile tych przyjemności stanie się twoim udziałem. — A ja chętnie zaspokoję twoją ciekawość, będę się tylko martwić, żeby ci się nie znudziło. — To bardzo uprzejmie z twojej strony, kochana kuzynko. Byłam pewna, że mnie nie zawiedziesz. Co do Reyana, to nie sądzę, aby pisane mu było dożyć starości, raczej przeciwnie, ale postaram się osobiście osłodzić mu ostatnie godziny i zapewniam cię, kuzynko, że będą to równie namiętne chwile, jak te, które spędziliśmy razem, zanim poczucie idiotycznej lojalności kazało mu stąd zbiec. — Mówisz o wierności wobec króla, Brendo! — Tylko głupiec dochowuje wierności za nędzne pieniądze. — Reyan to człowiek honoru, czego nie można powiedzieć ani o tobie, ani o twoim ojcu, bo jesteście zdrajcami. — Może i tak, ale żyjemy, a wkrótce będziemy bardzo bogaci i potężni. Nie wykluczam, że gdy Reyan przejrzy w końcu na oczy i przekona się, że stoi po złej stronie, przejdzie na naszą, a to da mi okazję radowania się jego osobą dłużej niż kilka godzin. Tak piękne ciało jak jego nie powinno się marnować, szkoda byłoby, aby zjadły go robaki. — Z pewnością będzie wolał umrzeć, niż zadawać się z podłym zdrajcą i jego zepsutą córką kurwą. Tess uśmiechnęła się do siebie, widząc, jak Brenda zrywa się z miejsca i ciężko dysząc, chwyta za kraty z taką siłą, że aż kostki jej zbielały. Nawet najbardziej zepsuta istota nie potrafi przełknąć wszystkich zniewag, a ta okazała się wyjątkowo celna. Przez chwilę, krótką jak mgnienie, Tess żałowała, że okazała się aż tak bezlitosna wobec kuzynki. Może należało inaczej, nie obrażać, lecz próbować przemówić do rozsądku i sumienia, prosić o litość. Natychmiast jednak odrzuciła tę myśl. Brenda nie miała sumienia i nie znała litości, błagania nic by nie dały. — Powiem ojcu, żeby pozwolił ci tu zgnić. I niech to potrwa jak najdłużej. Będziesz umierać najwolniej, jak tylko można, już ja się o to postaram — syknęła Brenda i wybiegła z lochu. Tess z najwyższym trudem powstrzymała się, żeby za nią nie zawołać. Obraz, który kuzynka roztoczyła przed jej oczami, przepajał ją trwogą, czuła zimny pot na plecach. Zaczęła się modlić i modlitwą podsycała w sobie iskierkę nadziei, że Thurkettle nie będzie miał czasu na zadawanie jej tortur, bo przecież już niedługo musiał wyprawić się na wojnę przeciwko królowi. Reyan pierwszy wpadł do zamku, a na widok Brendy i MacKinnona, gotujących się do ucieczki, ogarnęła go gorączka walki. Ucieszył się, że MacKinnon dobywa miecza, nie zamierzając się poddać. Stanął naprzeciw niego, aby nikt z nad- biegających ludzi Silyia nie próbował go wyręczyć. — Zabij go, durniu! — krzyknęła Brenda do MacKinnona, przezornie usuwając się na bok. — Zabij go, a będę twoja. — Nędzna to nagroda — zadrwił Reyan, nie spuszczając wzroku z przeciwnika. — Niemal każdy, kto w tym kraju nosi spodnie, już z niej korzystał. — Zabij go, poślij go do piekła, ty tchórzu — zapiszczała Brenda. — Zamknij się wreszcie, ty kurwo — warknął MacKinnon, nie odwracając oczu od Reyana. — Żywcem mnie nie weźmiesz, Halyard, i nie zawleczesz do króla. Załatwimy sprawę tu i teraz. Albo zginę, albo wyjdę stąd jako wolny człowiek. — Zabiję cię, zabiję jak wesz. Zapłacisz mi za to, że ośmieliłeś się podnieść rękę na Tess. — Tyle krzyku o jedną chudą jak szczapa i złośliwą jak żmija dziewkę? A bierz ją sobie. Nie będę ci żałował tego, co z niej jeszcze zostało. — Zabiłeś ją? — spytał Reyan, czując mróz w sercu. — Ja? A po co? Zostawiłem tę przyjemność jej kochającemu wujowi. Thurkettle bywa bardzo pomysłowy w tych sprawach. Mówię o czym innym. Podróż mi się dłużyła i nagle nabrałem ochoty, żeby spróbować, co takiego ciebie opętało, i muszę przyznać, że dziewka zna się narzeczy. — Zaśmiał się obleśnie. — Więc nie żałuję, że uszczknąłem sobie twego skarbu, zanim oddałem go Thurkettle”owi. Reyan zbladł z wściekłości i tylko z najwyższym trudem opanował się, żeby nie rzucić się ślepo na zdrajcę. Wiedział, że byłby to błąd, za który zapłaciłby najwyższą cenę, i zdawał sobie również sprawę, że MacKinnon rozmyślnie go prowokuje. Był doświadczonym wojownikiem, sam też nieraz stosował tę sztuczkę. Rozwścieczonego przeciwnika łatwej pokonać, ale z tej walki on — Reyan — chciał i musiał wyjść zwycięsko. — Jeśli ją skrzywdziłeś... — sukinsynu. — Skrzywdziłem? Powiedzmy sobie, że jej dziupla z miodem nie jest już taka ciasna, jak była. Poszerzyłem ją nieco — zaszydził MacKinnon, nacierając na niego. Reyan krzyknął wściekle i odparował cios. Wiedział, że złość przydaje mu sił, ale też stępia umysł. Starał się więc opanować. Próbował nie słyszeć ani MacKinnona, ani wściekłych i trwożnych na przemian okrzyków Brendy. Modlił się w duchu, aby to, co mówił MacKinnon, okazało się kłamstwem. Wkrótce przekonał się, że MacKinnon to godny przeciwnik. Walczył zręcznie i jak tak dalej pójdzie, obaj wcześniej padną ze zmęczenia, niż jeden pokona drugiego. Na szczęście jednak sztych, który właśnie wyprowadził MacKinnon, był mniej zręczny niż poprzednie i trafił w próżnię. Odsłonił się i to wystarczyło, żeby przygwoździć go jedną ręką do ściany, a drugą zatopić sztylet w jego szyi. MacKinnon osunął się na ziemię, plując krwią i charcząc tak przejmująco, że Reyan w ostatniej dopiero chwili wyłowił słuchem szelest kobiecych sukni. Obrócił się na pięcie; Brenda podnosiła nóż do ciosu i sięgnęłaby jego serca, gdyby nie chwycił jej za rękę. Ścisnął mocno, wytrącając sztylet z jej dłoni, i nie bacząc na miotane przez nią obelgi i przekleństwa, powlókł ją za sobą do wielkiej sali, gdzie Silyio, Thomas i jeszcze kilku kładło kres życiu najwierniejszych ludzi Thurkettle”a, którzy jeszcze próbowali osłaniać go własnymi piersiami. Reyan rzucił Brendę pod nogi młodzieńca, pilnującego rannych i tych, co poddali się od razu, a sam staną do walki. Chciał dostać Thurkettle”a. Tess drgnęła, wyrwana z modlitwy dziwnym zgiełkiem na górze. Coś się działo w zamku, ale co? Nie umiała powiedzieć, lecz coś na pewno się działo. Jeszcze przed chwilą otaczała ją przejmująca cisza, a teraz wyraźnie coś słyszała. Wytężyła słuch i nagle, przez krótką chwilę, dziwne dźwięki spotężniały. Usłyszała szczęk broni, krzyki rannych i zgiełk bitwy. Trwało to jednak za krótko, aby nabrać pewności, bo oto znów zgiełk jakby ucichł, a rozległo się echo śpiesznych kroków. Ktoś biegł po kamiennych schodach i Tess aż jęknęła, widząc, że to Brenda. Z pobielałą ze strachu twarzą, nienawiścią w oczach i skrwawionym mieczem w ręku kuzynka przebiegła zdyszana obok krat. — Co się dzieje?! — zwołała Tess, ale Brenda nawet nie przystanęła. Posłała jej tylko nienawistne spojrzenie i pognała dalej. Tess podążyła za nią wzrokiem, lecz niewiele mogła zobaczyć, przeniknęło jej tylko przez myśl, że kuzynka kieruje się w stronę sekretnego przejścia, wiodącego z lochu ku stajni. Ale oto wiecznie wilgotnymi murami wstrząsnął krzyk bezsilnej wściekłości. Głupiec, stary dureń, po trzykroć przeklęty! Co on zrobił?! Po chwi1i Brenda znów przebiegła przed kratą jak furia, sięgając po pęk kluczy wiszący na kółku na ścianie. Tess zmartwiała. Jej kuzynka rzuciła miecz i dygocąc z wściekłości, zaczęła dobierać właściwy klucz do zamku, Idąc i złorzecząc tak, że Tess nie słyszała własnych myśli. Nigdy nie widziała Brendy w takim stanie, kuzynka miotała się jak osaczone zwierzę. Zgiełk na górze mógł więc oznaczać tylko jedno, że zjawił się ktoś, kogo lękała się najbardziej, że ktoś śpieszył Tess z pomocą. Dlatego Brenda tak wściekle szukała ucieczki, ale ucieczki nie było. Thurkettle najwidoczniej kazał zaniknąć albo zasypać przejście do stajni i jego piękna córka znalazła się w matni. Ale osaczona ze wszystkich stron bestia może jeszcze gryźć. — Twój ojciec wyznaczył ciebie na mojego kata? — odezwała się Tess zimno, patrząc na kuzynkę, która uporała się z zamkiem u krat i z mieczem w ręku mierzyła ją wzrokiem. — Nie, ale nie odmówię sobie tej przyjemności. — Ktoś wreszcie dobrał się do waszej zdradzieckiej nory. — Twoja skundlona rodzina i ten padalec Reyan dostali się do zamku podstępem. Durnie, których najął mój ojciec, padają jak muchy albo się poddają. To już koniec. Wszystkie nadzieje na wysokie miejsce na dworze Douglasów, na władzę i majątek przekreślone. Nic już mi nie zostało, a wszystko przez ciebie. — Brenda wyrzucała z siebie słowa jednym tchem, ze złością, nienawiścią i nutą żalu, że wspaniale plany obróciły się wniwecz. Widać było, że nie panuje nad sobą. — To nie ja kazałam wam spiskować z Douglasem. — Wszystko przez ciebie — powtórzyła Brenda wściekle. — Gdy zbiegłaś z tym swoim durniem, wszystko się zmieniło. Nic nam już nie wychodziło. Wielkie plany legły w ruinie. Ale dla mnie nie wszystko jeszcze stracone — dokończyła złowieszczo. — Oddasz mnie w zamian za darowanie ci win? — Nikt na to nie pójdzie. Nikt mi niczego nie daruje. Nie wypuszczą mnie stąd żywej. Zginę, ale ty pójdziesz ze mną. — Mogłabyś się zdać na laskę króla. — Tess starała się mówić spokojnie i z przekonaniem, choć w myślach modliła się już tylko, aby nieba oszczędziły jej cierpień. Czuła na brzuchu ostrze miecza. — Łaska króla? Okazałby mi taką samą łaskę, jak jego matka okazała tym, co spiskowali przeciwko jego ojcu. Nie, moja droga, dzięki wielce za radę, ale nie będę błagać o łaskę, bo jej nie dostanę. Skoro i tak mam umrzeć, to wolę zginąć tu i teraz, ale nie przed tobą. — I staniesz w obliczu Boga splamiona zabójstwem? — Wśród innych grzechów nawet tego nie zauważy. — Brenda zaśmiała się histerycznie. — Nie, moja droga, nie pójdę do nieba, pochłonie mnie piekło i obie dobrze o tym wiemy. Ale zanim zajmą się mną szatani, sprawię sobie jeszcze jedną, ostatnią już, przyjemność na tym padole. Poczekam z tym jednak do ostatniej chwili. Zaraz zjawią się tu twoi dobroczyńcy i wtedy gdy ogranie cię nadzieja na ratunek, zatopię miecz w twoim nędznym ciele. Zginiesz na oczach tych, co zaryzykowali tak wiele, żeby cię ratować. Tess poczuła mdłości. Odwróciła wzrok od kuzynki, patrząc tęsknie w mroczną czeluść kamiennego korytarza, ku schodom, na których, być może, już wkrótce zobaczy swoich. Jeśli ma umrzeć, to umrze, mając ich przed oczami. Reyan wycisnął zakrwawiony miecz z ciała człowieka, którego właśnie pokonał, obrócił się i znalazł się twarzą w twarz z Fergusem Thurkettle”em. Zdrajca dyszał ciężko i spływał potem. Do tej pory krył się za plecami najemników, ale teraz został już sam. Reyan zaśmiał się, ogarnięty pragnieniem zemsty. Pojedynek nie będzie łatwy, ale był pewien, że wyjdzie zeń zwycięsko. Thurkettle zbyt długo nie miał w ręku miecza, zbyt długo wysługiwał się innymi i stracił wiele ze swoich dawnych umiejętności wojownika. — Możesz się poddać, Thurkettle. — Honor rycerza wziął w Reyanie górę nad pragnieniem zemsty; przeciwnikowi, który nie ma szans, rycerski obyczaj nakazuje zaproponować złożenie broni. — Poddać się i doznać okrutniejszej śmierci z rąk Jakuba?! Nigdy! — No to walcz. Thurkettle natarł pierwszy, lecz Reyan z łatwością odparował sztych, z następnymi jednak już nie poszło tak łatwo. Thurkettle był ongiś znakomitym szermierzem, musiał być, bo nie dożyłby swoich lat. Z każdą chwil walczył coraz zręczniej i stawał się groźniejszy. Ale też z każdą upływającą chwilą pocił się i dyszał coraz głośniej. Odwyki od walki i nie mógł się już mierzyć z Reyanem. Tracił siły i w pewnej chwili zatoczył się, próbując uniku, i wtedy właśnie przeciwnik zatopił miecz w jego brzuchu niemal po rękojeść. Thurkettle stał jeszcze przez chwilę jak oniemiały, po czym runął na dębową podłogę, kurczowo ściskając zionącą krwią ranę. Dopiero wtedy Reyan poczuł na sobie wzrok Silyia, który z Thomasem i resztą otoczył pojedynkujących, przyglądając się walce. Reyan był im wdzięczny, że pozwolili mu samodzielnie dopełnić sprawiedliwości, nic jednak nie powiedział, bo co innego zwróciło jego uwagę. — Gdzie Brenda?! — krzyknął, nie widząc jej wśród jeńców, tam gdzie ją zostawił. — Nie widziałem jej, a przynajmniej od czasu, gdy ten łotr stanął do walki. — Thomas wskazał dogorywającego Thurkettle” a. — Była tu jeszcze przed chwilą, słyszałem jej wrzask. — Nie może nam już zagrozić. — Może, jest gorsza od swego ojca. — Sądzisz, że zeszła do Tess? — szepnął Silyio z niepokojem. — Jestem pewien i albo chce się na niej zemścić, albo użyć jako zakładniczki. Poczekajcie! — krzyknął Reyan, widząc, że Silyio z Thomasem skaczą do drzwi wiodących do lochu. — Brenda wie, że zaraz tam zejdziemy, a może nawet tego chce. — Więc co mamy robić? Czekać, aż jej się znudzi ta zabawa? — Nie, ale rozegramy ją na naszych warunkach. — Reyan zdjął ze ściany ciężką myśliwską kuszę. Bez słowa naciągnął cięciwę i włożył strzałę w łoże. — Po co cito, masz przecież miecz — zdumiał się Thomas. — Wątpię, aby udało mi się podejść blisko niej. Ta suka jest na to za sprytna. — Zawsze możesz rzucić nożem. — Nie jestem w tym zbyt dobry, wolę kuszę. Skoro można z niej położyć jelenia w biegu, to tym bardziej klępę Thurkettle”ów. Obym tylko nie musiał. Nie umiem zabijać kobiet, nawet takich zdradzieckich dziewek jak ona. — Chcesz iść sam? — upewnił się Silyio. — Tak, to ją zaskoczy, i tak będzie przezorniej. — Idź, chłopcze, i niech Pan ma cię w swojej opiece. I Tess, dodał w myślach Reyan. Modlił się żarliwie jak nigdy w życiu. Brenda to bestia, a bestia, która czuje nieuchronny koniec, jest szczególnie groźna. Z całej duszy błagał Boga, aby Tess żyła. Ktoś nadchodzi. — Brenda stężała; wydawało jej się, że coś słyszy, ale nie była pewna. Wytężyła wzrok. Nic, tylko mrok i cisza. — Strach ci słuch mąci — rzekła Tess. Też usłyszała cichy odgłos kroków na kamiennych schodach, ale wolała o tym nie mówić. — Nie sądzę. Na górze już cisza, a to znaczy, że walka dobiegła końca i teraz idą po ciebie. — Brenda zaśmiała się złowieszczo, dźgając kuzynkę mieczem w brzuch. Ta drgnęła, przywierając całym ciałem do omszałych głazów, z których zbudowano loch. Nie miała możliwości ruchu. Ciężkie żelaza trzymały ją bezlitośnie. Na widok Reyana wyłaniającego się z mroku serce zabiło jej mocniej. I choć duszę ściskał jej śmiertelny strach, ucieszyła się, że jest cały i zdrowy. — Odsuń się od niej, Brendo — rozkazał. Wiele go kosztowało, żeby nie krzyczeć i nie rzucić się z miejsca na groźną bestię. — Nie mam zamiaru, a ty nie podchodź bliżej, bo... — Nie dokończyła, wzrokiem tylko wskazała miecz. — Niczego już nie wygrasz, krzywdząc Tess. Twój ojciec nie żyje, większość jego ludzi też. Ty również nie możesz liczyć na łaskę. — Wiem, co mnie czeka, i powiem ci, co czeka hrabiankę. Zdradziła nas, a ze zdrajców wypruwa się flaki, patroszy jak świnie. To właśnie ją czeka, a ja będę jej katem, bo to mnie zdradziła. Reyan podniósł kuszę i wymierzył w Brendę. Modlił się w duchu, by Tess zachowała tyle zimnej krwi, żeby choć trochę, na tyle, na ile pozwolą łańcuchy, odsunąć się w lewo lub prawo, bo wtedy miecz Brendy przejdzie bokiem, rani ją — tęgo już się nie uniknie — lecz rana nie będzie groźna. Nic jednak nie mógł powiedzieć, bo to tylko pogorszyłoby sytuację. Czuł, jak zimny pot zalewa mu plecy. — Odłóż miecz, Brendo, bo przeszyję cię strzałą. — Zabijesz kobietę? Ty, dzielny i prawy sir Halyard? Nigdy się na to nie zdobędziesz. Mówiąc to, Brenda zaśmiała się szyderczo, a on aż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Zanosząc się bowiem głośnym, histerycznym śmiechem, dziewczyna nieznacznie opuściła miecz. I to była szansa. Nacisnął spust. Strzała z furkotem wbiła się w ciało zdrajczyni. W tej samej, krótkiej jak mgnienie, chwili Tess zdołała wykręcić się na tyle, że miecz pchnięty ręką Brendy minął żołądek, rozrywając tylko mięśnie z boku. Tess nawet nie czuła bólu, patrzyła w oczy kuzynki i nie znajdowała w nich nic poza nienawiścią. Chwilę jeszcze Brenda trzymała się na nogach i wreszcie osunęła się do stóp Tess, oczy jej zmętniały i niewidzące już spojrzenie utkwiła w mroku. Strzała ugodziła ją z taką mocą, że skrwawiony grot wystawał z pleców Reyan rzucił kuszę i jednym ruchem wyrwał klucze z zamka w kratach. Skoczył do Tess i odpychając martwe ciało Brendy, uwolnił ją z kajdan, które tak niedawno więziły jego. Dziewczyna osunęła mu się w ramiona. — Bardzo cię boli? — spytał. W mrocznym świetle paru pochodni nie mógł obejrzeć rany. — Trochę, na szczęście poszło bokiem, tyle że będę jeszcze szczuplejsza. — Uśmiechnęła się. — A ona? — Spojrzała na ciało kuzynki. — Nie żyje, przykro mi. — Nie miej wyrzutów. Sama zgotowała sobie taki los i gdyby nie ty, zabiłaby mnie, a ciebie też, gdybyś się zawahał. Nieodrodna córka swego ojca. — To bestie — dodał Reyan, nie wypuszczając Tess z ramion. Musnął wargami jej usta. — Bardzo cię skrzywdzili? Nic ci nie jest? — Miał w pamięci złowieszcze słowa MacKinnona i pragnął z ust Tess usłyszeć, że łotr kłamał. — Nie, jestem tylko obolała odjazdy, nie licząc tej pamiątki, którą na pożegnanie dała mi kuzynka. — A w czasie jazdy nic ci nie zrobili? — Rozumiem, o czym myślisz. MacKinnon chciał się nawet do mnie dobrać, ale Dermott powiedział, że nie ma czasu. Bał się o swój los, gdybyście nas dogonili, w każdym razie przekonał MacKinnona, żeby wziął chucie na wodze, przynajmniej do czasu, kiedy dojadą do Thurkettle”a. Reyan ucałował ją jeszcze raz z ulgą i rosnącym pragnieniem. — Zaniosę cię na górę — powiedział. — Trzeba cię opatrzyć. — Bitwa wygrana? — Zwyciężyliśmy bez trudu, niewielu z ludzi Thurkettle”a chciało nadstawić za niego karku. — A co z tymi, co mnie pojmali w leśnej chacie, Thomasem i jego kompanami? — Nie żyją, tak samo jak MacKinnon, Dermott i Thurkettle. Woleli zginąć z naszych rąk niż na szubienicy. — Brenda też. Nie chciała się poddać. — Spotkała ich lepsza śmierć niż ta, na jaką naprawdę zasłużyli. Gdy tylko wyszli z lochu, zaraz oblegli ich krewni Tess. Każdy chciał ją powitać, wszyscy z troską pytali, jak się czuje, i nie odstępowali jej na krok nawet wtedy, gdy miejscowe kobiety zaczęły opatrywać jej ranę. Postanowiono zostać na miejscu na noc i dopiero rankiem ruszyć do Donnbraigh. Zgiełk zrobił się taki, że Tess z ulgą dała się zanieść do swojej dawnej sypialni. Troska okazywana przez rodzinę bardzo ją radowała, ale też męczyła ponad siły. Wkrótce jednak została sama z Reyanem. Patrzyła na niego zmęczonymi oczami, gdy gotował się do snu, a kiedy położył się obok niej, wtuliła się w niego jak dawniej. — Zdążysz dotrzeć do króla przed bitwą? — spytała szeptem, jakby przepraszając, że przez nią stracił kilka cennych dni. — Zdążę, ale będę musiał się śpieszyć. — Chciał ją wziąć w ramiona, ukochać, zapragnął jej jak niemal nigdy dotąd. — Zdążysz, wiem o tym, i z królem odniesiecie zwycięstwo nad zdrajcami. — I wrócę, żeby cię poślubić. Nic nie odpowiedziała, tylko wtuliła się w jego ramiona jeszcze mocniej. Kochała go całym sercem i całą duszą i wiedziała, że właśnie dlatego, że go miłuje, musi go od siebie uwolnić. 21 Odejdźże wreszcie od okna, moje dziecko. Tess westchnęła w duchu. Ileż to już razy ciocia Kirsten napominała ją, żeby przestała tęsknie wyglądać przez okno? Nie potrafiła się jednak powstrzymać. Dusiła się w ciasnym dworku kuzynki Isabel z całą liczną gromadą kobiet z rodu Delgado-Comynów. Kochała je, to oczywiste, ale czuła się już znużona ich ciągłym towarzystwem i łaknęła chwili samotności. Powrót do Donnbraigh z zamku Thurkettle”a zajął całe trzy dni. Tess miałaby wyrzuty sumienia, że to przez nią tak długo to trwało, gdyby nie fakt, że nie była jedyną ranną w orszaku. Potem przez tydzień dobrzała w Donnbraigh. Nie Ł zaznała wiele spokoju, bo trwały przygotowania do bitwy. Silyio bez przerwy słał kurierów na królewski dwór i stale też nadchodziły nowe wiadomości. Simon został przyjęty przez samego monarchę, opowiedział mu oczywiście o wszystkim, zapewniając o całkowitym oddaniu i lojalności Reyana. Po tygodniu rana Tess zabliźniła się na tyle, że mogłaby spędzić z Reyanem noc jak dawniej, a bardzo tego pragnęła. Niestety, nie było im to dane. Przez cały tydzień nie znaleźli się sam na sam nawet przez chwilę. Wszystkich ogarnęła przedbitewna gorączka, a kobiety musiały się szykować do podróży. Postanowiono, że przeczekają wojenną pożogę w dworku kuzynki Isabell, piętnaście kilometrów na północ od Arkinholm, gdzie szykowała się wielka bitwa. Dopiero tam, w dworku, a ściślej w ogrodzie, znalazła się chwila na miłosne pożegnanie z Reyanem. Namiętne, ale pośpieszne i daleko mniej romantyczne niż to, o jakim Tess marzyła. A marzyła jej się cała długa noc w objęciach ukochanego. Zresztą każdej z kobiet Comynów- Delgadów. Wszystkie bowiem tęsknie spoglądały na swoich rycerzy i kraśniały, ściskając kolana, gdy zbrojny oddział z Silyiem, Reyanem i Thomasem ruszał rankiem, spod bram dworku. — Gapienie się przez okno nic nie pomoże, i tak nie wrócą wcześniej, niż im jest pisane — napomniała ją Meghan, żona Thomasa. Była przy nadziei i sądząc po potężnym brzuchu, chyba bliska rozwiązania. — Wiem, wiem. — Tess odeszła od okna i dołączyła do niewieściej gromadki ugniatającej ciasto na wielkim stole. — Tylko że już minął tydzień, od kiedy wyjechali. Wyglądam, bo może coś zobaczę. — Głupstwa pleciesz. — Kristen uśmiechnęła się. — Obóz jest dziesięć mil stąd, więc choćbyś wytężała oczy, i tak nic nie wypatrzysz. Miałaś słodkie życie, moje dziecko, i jeszcze nie wiesz, jak to jest, gdy mężczyźni jadą na wojnę. — Ej że, przeżyłam już osiemnaście lat. W tym czasie musiała być jakaś wojna. — Może i tak, ale byłaś za młoda, żeby zapamiętać. Wiedz jedno: nigdy nie wiadomo, kiedy wrócą, bo nigdy nie wiadomo, jak się potoczą losy bitwy. — To rozumiem, ale tak sobie myślę, że ta bitwa już powinna się skończyć, a ty, ciociu, chyba coś wiesz, prawda? Szykujesz tyle ciasta i tyle każesz gotować jadła, że chyba się ich spodziewasz. — I tak, i nie. Jeśli wrócą, uczta będzie gotowa, jeśli nie, wyślemy to całe jadło do obozu, a w ogóle, to w takich chwilach lepiej zająć się czymś pożytecznym, niż wciąż patrzeć przez okno. — Już kilka razy wysyłaliśmy im jadło do obozu pochwaliła się Meghan. — Nie masz pojęcia, jakie przepastne żołądki mają wojownicy, a od mojego Thomasa wiem, że do ich oddziału stale dołączają nowi zwabieni dobrym wiktem. — Powinnam wysłać coś mojemu Reyanowi. — Jest przecież z Silyiem i Thomasem. — A jeśli dołączył do swoich? Ma krewniaków, którzy też walczą za króla. Ciotka i kuzynka zmilczały, ale ich wzrok zdawał się mówić, że Silyio raczej nie wypuścił Reyana spod swoich skrzydeł. — Przecież go nie trzymają pod strażą? — fuknęła Tess. — Oczywiście, że nie — pośpieszyła z zapewnieniem Meghan. — Ale mają na niego oko, żeby... jak by ci powiedzieć... nie strafił. — Kto? Reyan? Nigdy. — Zobaczymy, gdy będzie szedł do ołtarza — wtrąciła Isabell. Tess spojrzała na swoją starzejącą się kuzynkę. Isabell obierała jabłka, równie pomarszczone jak ona. — Do ołtarza pójdzie, bo to dla niego sprawa honoru i obowiązku - odparła Tess, ściągając brwi. — O co ci chodzi? Honor i poczucie obowiązku to zalety, a nie wady. — Isabell posiekała obrane jabłko, wrzuciła je do wielkiego garnka, który umieściła między nogami, po czym sięgnęła po następny owoc do skrzyni stojącej obok. — Dziecko, o co ci właściwie chodzi? — spytała Kirsten. — Chcesz przecież poślubić tego swojego rycerza, ale o małżeństwie mówisz tak, jakby to było przekleństwo, a nie błogosławieństwo. — Bo i będzie przekleństwem — wyrzuciła Tess. Ogarnęła wzrokiem izbę, w której wrzała praca. Ciotka z Meghan miesiły ciasto na stole, Isabell obierała jabłka, a cała gromada pozostałych kobiet zajmowała się szyciem, siedząc w krąg przy kominku. Tess nie dawała już sobie rady z własnymi myślami. Chciała, musiała się komuś zwierzyć z nurtujących ją niepokojów. Czuła, że już dłużej nie wytrzyma, i czuła też, że kto jak kto, ale zawsze jej życzliwa ciotka Kirsten, Meghan — od kilku lat mężatka — i wiekowa Isabell zechcą jej wysłuchać. — Czy mogę wam powierzyć pewną tajemnicę? Wszystkie trzy kiwnęły głowami jak na komendę. — I nikomu nie powiecie? — Żadna z nas nie jest paplą. — Ciotka Kirsten spojrzała na Meghan i Isabell, a potem na Tess. — Nie żądam od was słowa, zanim wam nie opowiem, zresztą — zamyśliła się — i tak nie ma co robić z tego tajemnicy. — Bądź spokojna, niczego nie wychlapiemy. — Kirsten najwyraźniej uznała, że ma prawo przemawiać w imieniu całej trójki. — No więc posłuchajcie. .W pewnym sensie jestem zadowolona, że stryj i reszta trzymają Reyana przy sobie, bo w ten sposób pozna nas wszystkich lepiej. Przekona się, że złośliwości, które mu czasami prawię, to nic takiego, tak się po prostu w naszej rodzinie mówi, prawda? Trzy słuchaczki znów przytaknęły jak na komendę. — Ale teraz najważniejsze, mogę? — Nie krępuj się, kochanie. — Dzięki za uprzejme zezwolenie. — Tess zaśmiała się i nagle spoważniała. Przez chwilę ugniatała ciasto w milczeniu. — Chcę wam powiedzieć — zaczęła, nie podnosząc oczu — że chyba nie poślubię Reyana. Uważam, że popełniłabym błąd, wiążąc go ze sobą. — Skoro tak uważasz, to nie trzeba było przed draniem zadzierać spódnicy — syknęła Isabell. — I właściwie o co ci chodzi? Nie jest dobry w łóżku? Tess zarumieniła się jak piwonia. Zgromiła wzrokiem siwowłosą kuzynkę. — Przeciwnie, jest bardzo dobry, powiedziałabym, że najlepszy, gdybym miała taką skalę porównań jak ty, stara ladacznico. — Już ja potrafiłabym mu wystawić cenzurę. Poznałam w życiu niejednego ogiera, choćby ten.... — Dość tego, Isabell — zaprotestowały chórem Kirsten i Meghan. — Nie będziemy teraz słuchać o kochankach, którzy dawno już leżą w grobie. Wszyscy wiedzą, co wyprawiałaś w młodości — dodała Kirsten. — Tess ma coś ważnego do powiedzenia, więc się uspokój, bo jak nie, to zatkam ci tę twoją bezzębną gębę jabłkami. Chwilę trwało, nim Tess przestała chichotać. Kochane kuzynki, nic się nie zmieniły! Isabell jak zawsze chciała się chwalić swoimi romansami, a Kirsten jak zawsze ją karciła. Ktoś obcy mógłby odnieść wrażenie, że młodsza nie ma szacunku dla siwowłosej damy. W rzeczywistości przepadały za sobą. Wszyscy zresztą uwielbiali Isabell i bezustannie karcili ją, gdy chciała snuć swoje podejrzane wspomnienia z młodości. — A dlaczego uważasz, że byłby to błąd, moje dziecko? — wróciła do przerwanego wątku Kirsten. — Dlatego, że jestem dziedziczką, a on jest biedny, nie ma nic prócz miecza i honoru. — Ależ, moja droga, Halyardowie to zacna rodzina i nie słyszałam, żeby biedowali. — Rodzina, a zwłaszcza jego starszy brat, ma się nieźle, ale Reyan nie ma nic, ani ziemi, ani majątku. Niczego nie odziedziczył. Taki jest los młodszych synów. — Więc ucieszy go twoje wiano. Nie twierdzę, że wślizgnął ci się łóżka z nadzieją na majątek, ale wszyscy wiedzą, jak to jest. Biedak jego pokroju nigdy by nie dostał takiej bogatej panny jak ty. Lękasz się, że chce cię poślubić tylko dla pieniędzy. — Wcale nie, prawda jest taka, że nie chciał mnie poślubić właśnie dlatego, że jestem bogata. — To ja już nic nie rozumiem. — Ja też nie mogłam tego pojąć, aż wreszcie zrozumiałam. Reyan uważa, że człowiek, który dochodzi do majątku przez ołtarz, postępuje jak sprzedajna kobieta. Przyrzekł sobie kiedyś, że w życiu tego nie zrobi. Jeśli nie dorobi się majątku własnymi rękami i rozumem, to będzie żył, jak żyje. — Bardzo to szlachetne postanowienie — mruknęła Kirsten. — Ale i dziwne, prawda? Itak go traktują, jak dziwaka. Nikt nie chce zrozumieć, że Reyan ma swoją dumę, i na tym to wszystko polega. Też nie rozumiałam jego oporów, ale porozmawialiśmy sobie szczerze. On do ołtarza pójdzie, bo dał słowo, ale strasznie cierpi, a jeszcze bardziej jego duma, że do naszego małżeństwa nie wniesie nic, bo to ja mam ziemię i majątek, a on nie ma nic. Powiada, że to jest tak, jakby się sprzedawał, i okropnie nad tym boleje. — Głupstwo, przejdzie mu, moje dziecko, nie masz się co przejmować. — Nie było jeszcze takiego, który umarłby z nadszarpniętej dumy — wtrąciła Isabell. — Miałybyście pewnie rację, gdyby chodziło o nadszarpniętą dumę. Rzecz w tym, że gdy Reyan dowie się całej prawdy, to cała jego duma legnie w ruinie. Kiedy kryliśmy się w jaskini po ucieczce od Thurkettle”a, rozmawialiśmy, dlaczego Fergus tak się na mnie zawziął, i Reyan otworzył mi oczy, że mojemu wujowi może chodzić nie tylko o to, co wiem o jego knowaniach, ale także o majątek. Zapytał mnie wtedy, czy coś posiadam. — I co mu powiedziałaś? — spytała Kirsten, ugniatając ciasto z taką energią, że nad stołem wykwitła chmura mąki. — Powiedziałam, że i owszem, coś tam mam, nie zdradziłam jednak, ile tego jest, a jest, jak wiecie, sporo, nawet bardzo sporo. — Później też mu nie powiedziałaś? — Nie, ciociu, nigdy już o tym nie rozmawialiśmy. — Silyio też mu tego nie wyjawił? — Sądził chyba, że Reyan już wie, a ja może bym i powiedziała, gdyby nie to, że tymczasem Reyan wyłożył mi, co myśli o takich, co dorabiają się majątku przez ołtarz. Nie miałam już odwagi. — Rozumiem cię, moje dziecko, ale w końcu będziesz musiała mu wszystko wyznać. — Właśnie, i w ogóle, co zamierzasz uczynić? — spytała Meghan z wypiekami na twarzy. — Tego właśnie nie wiem. Zastanawiałam się, myślałam, starałam się znaleźć jakieś rozwiązanie, sposób, żeby nie urazić jego dumy. — Jest tylko jeden sposób - mruknęła Isabell. — Musisz zrezygnować z majątku. Jak oboje będziecie biedni jak myszy kościelne, nie będzie problemu. — O tym też myślałam — odrzekła Tess poważnym tonem, ignorując drwinę. — Ale to nie jest rozwiązanie. Majątek należy się nie tylko mnie, ale także dzieciom, które kiedyś przyjdą na świat. Poza tym taki gest niczego by nie rozwiązywał, tylko rodził nowe problemy. Reyan stale by myślał, czy nie żałuję, dzieci miałyby słuszny żal, a i ja mogłabym zrobić się zgorzkniała, „gdyby się okazało, że nie mamy na jedzenie czy stroje dla córek. Trudno mi to wytłumaczyć, lecz rezygnacja ze wszystkiego to nie jest rozwiązanie. — Westchnęła. — Z drugiej jednak strony, jeśli zatrzymam majątek i poślubię Reyana, dopiero zaczną się problemy. On uzna, że okradłam go z jego dumy i godności, zacznie mnie nienawidzić, a to mnie zabije. — Bardzo go kochasz, prawda? — spytała Kirsten cicho. — Bardziej, niż rozum podpowiada. Właśnie dlatego postanowiłam zwrócić mu słowo i uwolnić go od siebie. — Ale rodzina nigdy się na to nie zgodzi — wtrąciła Meghan. — Myślę, że z czasem da się przekonać, tylko że najpierw trzeba, żeby Reyan zniknął wszystkim z oczu, choćby na trochę. Gdy zostanie tu z nami wszystkimi, to rzeczywiście, stryj Silyio nie zgodzi się na odwołanie zaślubin. Czy teraz rozumiecie, co mnie gnębi? — Doskonale — odezwała się Isabell. — Musisz go oddalić, tak będzie słusznie. — Isabell! — Kristen aż podniosła głos, lecz zaraz zmitygowała się, widząc, że kobiety zajęte szyciem zastrzygły uszami z ciekawości. — Isabell, przecież ona z nim spała! — I co z tego? Nie ma tego napisanego na czole, a ważniejsze jest co innego. Ślub, z którego zrodzi się nienawiść, zabije ją. Już ja znam mężczyzn. Można im zabrać to i owo i nic się nie stanie, co innego jednak, gdy zabrać mężczyźnie jego godność. Tam, gdzie nie staje godności, rodzi się nienawiść. — A może nie jest tak źle, jak myślisz, Tess — odezwała się Meghan. — Może Reyan w ogóle nie zwróci uwagi na wielkość twego majątku. — Niemożliwie, już się tym przejmuje, choć, jak powiadam, nie zna całej prawdy. Ma nadzieję, że zdoła się dorobić, i zdobędzie tyle, ile, jak sądzi, posiadam. A tyle, ile naprawdę mam, nie zdobędzie nigdy, a jak dodać do tego schedę po Thurkettle”u, którą, być może, król mi przeznaczy, to gorzej już być nie może. — Tess uśmiechnęła się smutno. — No i teraz już wszystko wiecie. — Ale niewiele ci pomogłyśmy. — Kirsten potrząsnęła głową. — Przeciwnie, bardzo, bo jak na was patrzę, to widzę, że rozumiecie moje lęki, a to dla mnie dużo. Umacniacie mnie W przekonaniu, że nie mam innego wyjścia, jak zwrócić Reyanowi słowo i pozwolić mu odejść. Tak zamierzałam, nie byłam jednak do końca pewna, a teraz już wiem, że tak naprawdę trzeba. Tylko jak to zrobić? Silyio i reszta nie spuszczają z niego oka. Pilnują lepiej niż najlepsze straże. — A im bliżej ślubu, tym bardziej będą go pilnować — dodała Meghan. — No cóż, może znajdzie się jakiś sposób, a jeśli nie, to zrobię scenę przy ołtarzu. Tyle że tego wolałabym uniknąć. Lepiej będzie załatwić sprawę wcześniej, uwolnić go tak szybko, jak się tylko da. — No to do dzieła, moja mała! — zawołała Isabell, zerkając przez ono. Właśnie wracają! Kobiety gromadą wybiegły przed dom. Powitaniom nie było końca. Jak się okazało, przyjechali również sir Thane Halyard, ojciec Reyana, oraz Colin, najstarszy z braci, a także Nairn, którego Tess miała już sposobność poznać, oraz Simon. Podejrzewała, że stryj Silyio nie dał im wyboru i tak naprawdę zmusił do przyjazdu. Potem wszyscy zasiedli do uczty. Zgiełk umilkł dopiero, gdy mężczyźni napełnili brzuchy. Wtedy znalazła się sposobność do poważniejszej rozmowy. — A więc zwyciężyliście, ale opowiedz mi, jak to było — poprosiła Tess, przysiadając się do Reyana. Wcześniej nie mogła tego zrobić, bo, jak wszystkie kobiety, musiała usługiwać przy stole. — Zwycięstwo było pewnie zdecydowane, bo inaczej król zatrzymałby was jeszcze przy sobie. — Bitwy właściwie nie było. — Silyio uznał, że odpowiedź należy do niego. Miała się już zacząć, gdy niespodziewanie sir Hamilton zdecydował się przejść na stronę króla, a w jego ślady poszli inni. Z czterdziestu tysięcy wojowników, którzy nadciągnęli z Douglasem, świtem przed bitwą została garstka. — I do walki nie doszło? — Walnej bitwy nie było, tylko trochę utarczek. Wieczorem poprzedniego dnia siły Douglasa i Jakuba były mniej więcej równe, ale rankiem już nie. Po przejściu Hamiltona na naszą stronę król miał ogromną przewagę. Doszło tylko do niewielkiego starcia nad Esk pod Langholmem, gdzie zginął brat Douglasa, Moray. Drugi brat, Ormond, został pojmany i stracony. — A co z hrabią? — Zbiegł do Anglii z lordem Balyanie. — Opuścił własnych braci? — spytała Tess z niedowierzaniem. — Ano tak, zbiegł, żeby ratować własną skórę, przeklęty zdrajca, ale nic więcej nie uratował. Wszystko, co posiadał, przeszło na własność Korony. — Tyle wysiłków i taki szybki koniec? — Tess spojrzała na Reyana. — Też mi jakoś nieswojo. Jakby mnie ktoś oszukał. — Już po wszystkim i król rozpuścił wojska? — zainteresowała się Meghan. — Niezupełnie — odparł Silyio. — Dał nam dwa tygodnie na odpoczynek i musimy wracać, a ojciec Reyana i jego ludzie jeszcze szybciej, bo już jutro. Król chce wyplenić resztkę sojuszników Douglasa. Jeśli nie skończy w ciągu dwóch tygodni, wtedy także i my mamy się stawić. Zaległa cisza. Wojna jeszcze się nie skończyła. Mężczyźni znów będą musieli ruszyć i znów zacznie się trwożne oczekiwanie na ich powrót. Tess zasępiła się. Nie ma kobiety, która nie troskałaby się o swego rycerza. Na wojnie nigdy nic nie wiadomo. Nawet najlepsi mogą zginąć. Śmierć nie wybiera. Z zamyślenia wyrwała ją. Kirsten, dając znak jej i wszystkim kobietom, że czas sprzątać ze stołu. Dziewczyna wzięła się więc za obowiązki, myśląc ze smutkiem, że przy tylu gościach nie znajdzie się ani jedna chwila, by pobyć sam na sam z Reyanem. Ale może to i lepiej, skoro i tak musiała się z nim rozstać. Całkiem ładna ta mała Tess — mruknął Thane Halyard do synów i Simona, zlegając na sianie. Przeznaczono im na noc poddasze z sianem w stodole. — A i owszem, bardzo miła — odparł Reyan, zerkając, czy poza nimi jeszcze ktoś szykuje się do snu na sianie. — Patrzcie, żadnego Delgada, żadnego Comyna! — zawołał, szczerze zdumiony. — Chyba po raz pierwszy zostawiają mnie bez opieki. — Mylisz się, synu. — Thane zaśmiał się. — Dwóch umościło się na dole przy drabinie, czterech przy wrotach z obu stron stodoły i na podwórcu też ich nie brakuje. Reyan zaklął z cicha. — Niech ich diabli! Dałem im przecież słowo i to powinno wystarczyć. — W takich sprawach, synu, mało kto polega na słowie. Ufają ci, oczywiście, ale wolą dmuchać na zimne i będą cię pilnować do ostatniej chwili, aż usłyszą twoje „tak” przy ołtarzu. Tak to już jest, że nawet najbardziej słownymi szlachetnych przychodzi czasami do głowy, żeby jednak uciec. — Thane ułożył się wygodnie, założył ręce pod głowę i zerknął na syna. — A poza tym widać niestety, że perspektywa małżeństwa wcale cię nie cieszy. — No cóż, żaden mężczyzna nie lubi, gdy go ciągną do ołtarza — mruknął Reyan ponuro. Złościło go, że ojciec bez trudu wyczuł jego wątpliwości. — Skoro tak, to nie trzeba było się do niej dobierać. Reyan znów zaklął, co tylko wywołało wesołość braci i Simona. — Widzę, że nie znajdę u was współczucia. — Współczucia, a niby dlaczego? Widać, że panna ci odpowiada i lubisz z nią dokazywać, prawda? Jest ładna, a nawet więcej niż ładna, ma najwspanialsze oczy, jakie w życiu dane mi było oglądać. Jest co prawda drobna, ale silna. Dała ci tego dowód, gdy przez dwa tygodnie uciekaliście przed zbirami Thurkettle”a i Douglasa. Jest mądra i dowcipna, co docenisz, gdy z czasem opadną namiętności, a poza tym ma ziemię i majątek, którego ja, synu, nie byłem w stanie ci dać — zakończył Thane szeptem. — Nie mam o to żalu — odszepnął Reyan. — Wiem, ale smuci mnie, że nic ci nie mogłem dać. Radowałem się, żeś wyrósł na pięknego młodzieńca, myślałem sobie, że mając takie lico, i tak zdobędziesz to, czego nie dostałeś od ojca. — Miałeś nadzieję, że jakaś bogata panna zażyczy mnie sobie za męża, że mnie... kupi. — Ty, synu, masz jakoś dziwnie poukładane w głowie. Chcesz, żeby ci współczuć bo masz poślubić ładną i posażną pannę. Powiem ci, mój chłopcze, że niejeden chciałby być na twoim miejscu. A teraz prześpij się i odpocznij. Wygląda na to, że zmęczenie przyćmiło ci rozum. — Thane pokiwał głową i przymknął oczy. — Przykro mi tylko, że nikt z nas nie będzie na ślubie, ale jak tylko wojna się skończy, urządzimy wielkie przyjęcie dla ciebie i twojej pani. Reyan nic już nie odpowiedział westchnął tylko ciężko. Czuł się opuszczony przez wszystkich. Miał żal, że nikt z krewnych nawet słowem nie zganił Comynów Delgady, że pilnują go jak więźnia. To prawda że nie nałożono mu kajdan, nie trzymano miecza nad głową, lecz nie spuszczano go z oka i nawet na stronę nie mógł się udać bez „opieki” w osobie któregoś z życzliwych krewniaków Tess. Uważał, że bracia albo ojciec powinni coś w tej sprawie zrobić, a tymczasem zachowywali się tak, jakby już byli spowinowaceni z Comynami Delgadami. Westchnął jeszcze raz i się zamyślił. Nie powinien jednak przykładać aż takiej wagi do drobiazgów. Nie zamierzał przecież wycofywać się z danego słowa. Rodzina Tess miała wszelkie prawo tak postępować, a w rzeczy samej i tak odnosili się do niego lepiej, niż można się było spodziewać w takich okolicznościach. Ale złościło go, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Postanowił jednak zwalczyć w sobie złość, żeby nie sprawiać przykrości Tess. Przysypiając, obiecał sobie jeszcze jedno, że uczyni wszystko, dołoży wysiłków i postara się w jakiś sposób zdobyć majątek równy temu, który wniesie do małżeństwa Tess, a wtedy nikt mu nie będzie mógł zarzucić, że żyje z posagu małżonki. Tess wyślizgnęła się z posłania i na palcach, wstrzymując oddech, żeby nikogo nie obudzić, zaczęła się skradać do drzwi. Musiała wreszcie rozmówić się z Reyanem, jeszcze tej nocy, przed wyjazdem Halyardów. Powie mu, że zwraca mu słowo i niech jedzie z nimi. Tylko oni bowiem mogli stawić czoło Silyiowi i całej reszcie. Stąpając ostrożnie między śpiącymi pokotem na podłodze krewniaczkami, powtarzała sobie w myślach przemowę, jaką za chwilę uraczy Reyana. Jeszcze krok i wymknie się za drzwi. — A gdzie ty się wybierasz po nocy, córeczko? — usłyszała. Koścista dłoń chwyciła ją mocno za ramię. — To ty, Isabell? — Nie, król Jakub we własnej osobie. Tess wsunęła się pod derkę obok wiekowej kuzynki, żeby nikt nie usłyszał. — Domyślasz się, gdzie idę, więc puść mnie — błagała szeptem. — Owszem, od razu pomyślałam, że cię przypiliło między nogami i wybierasz się na schadzkę z tym swoim ogierem. — Isabell! — Tess oblała się rumieńcem, czego w ciemności i tak nikt nie mógł zobaczyć. — Ale potem przypomniałam sobie, co nam powiedziałaś. Przykro mi, córeczko, ale nic nie wskórasz. — To ostatnia szansa, Isabell. Jutro już nie będzie Halyardów, a dziś mogę mu jeszcze pomóc. — Nic z tego nie wyjdzie, moja droga. Nasi chłopcy mają oko na wszystko, pilnują tak, że nawet mysz się nie przemknie. Zawrócą cię od drzwi, a w razie czego zamkną i ciebie, i jego. Odpuść sobie i poczekaj. — Chyba tak zrobię. — Bardzo rozsądnie, córeczko, bo wlazłabyś na samego Silyia. śpi na progu. Tess nie miała wyjścia, musiała skapitulować. I znów na palcach, wstrzymując oddech, żeby nikt się nie obudził, zaczęła się skradać ku swojemu posłaniu. — Tess? — usłyszała szept kuzynki. — Co jeszcze? — Nic takiego, ale jak będziesz czegoś potrzebować, to daj mi znać. — Dziękuję, Isabell, jesteś bardzo miła, a teraz dobranoc. — śpij dobrze, hrabianko. Zlegając na swoim posłaniu, dziewczyna westchnęła głęboko. Serce ją bolało na myśl o nieuchronnej rozmowie z Reyanem, ale w duchu czuła radość, że on jeszcze zostanie, że nie wyjedzie tej nocy. Nie potrafiła pogodzić sprzecznych uczuć, a jeszcze bardziej lękała się o przyszłość. 22 A właściwie to jak to się nazywa? — spytał Reyan, gdy zajechali wreszcie na zamkowy dziedziniec. Obawy Tess spełniły się w całej pełni, król nadał jej ziemię i wszystkie dobra należące ongiś do Thurkettle”a. Reyan źle na to zareagował. Nadrabiał miną, ale był wyraźnie przygnębiony i po czterech dniach spędzonych w drodze Tess czuła się znużona kwaśną atmosferą i nawet się nie uśmiechnęła, gdy stanęli w zamku i pomógł jej zsiąść z klaczy. — Nie ma żadnej szczególnej nazwy. — Wzruszyła ramionami. — Mówiliśmy zwyczajnie, „zamek Thurkettle”a”. Jak chcesz, to możesz to zmienić, wymyśl coś. — Posiadłość należy do ciebie, więc ty powinnaś nadać jej nazwę — odparł z nutą irytacji w głosie. — Zresztą wiesz, że nie umiem wymyślać nazw, nawet imienia dla konia. A przy okazji, obiecywałaś, że dasz mu jakieś imię. Miałaś się zastanowić, pamiętasz? — Oczywiście, że pamiętam, i wymyśliłam w czasie podróży tutaj. Nie mówiłam ci, bo nie miałeś nastroju. — No to teraz powiedz. — Reyan zdawał sobie sprawę, że powinien przeprosić za swoje zachowanie w czasie podróży albo przynajmniej zrobić jakiś gest, lecz nie mógł się na to zdobyć. Gardło miął ściśnięte, a głowę pełną ponurych myśli. — No więc? Co wymyśliłaś? — Mam dwa pomysły — odparła, głaszcząc konia. — Możemy go nazwać Amigo albo Compadre. Co wolisz? — Oba imiona mi się podobają. To po hiszpańsku, prawda? — Amigo znaczy przyjaciel, a compadre to druh albo kompan, nie jestem pewna. Thurkettle wściekał się, gdy mówiłam po hiszpańsku, więc sporo zapomniałam. — Sza, bo stary Fergus zacznie cię straszyć. Smaży się w piekle, ale nie wolno źle mówić o zmarłych. — Niech Bóg ma nas w swojej opiece. — Tess przeżegnała się i zaklęła siarczyście, widząc, że Silyio z Thomasem zmierzają w ich stronę. Kochani krewni! Gdy wreszcie, po czterech dniach, udało jej się zamienić parę normalnych zdań z Reyanem, rodzina znów zacznie się wtrącać! I to jak! Silyio z jednej, Thomas z drugiej strony, chwycili Reyana za ramiona i zaczęli go wlec do zamku. — Co wy wyprawiacie? Oszaleliście? — Spokojnie. Jutro ślub, więc na wszelki wypadek zamkniemy naszego ptaszka, a ty, Reyan, nie masz chyba nic przeciw temu? — Nie, a nawet gdybym miał, to i tak by to niczego nie zmieniło. — Zgadłeś, chłopcze. — Nie bacząc na przekleństwa dziewczyny, Silyio z Thomasem sprowadzili Reyana do lochu. — I ma tu siedzieć do rana? — oburzała się Tess. — Miejsce może niewygodne, ale bezpieczne, a poza tym nie mamy nic lepszego na podorędziu. Nie po to jechaliśmy taki szmat drogi, żeby ryzykować w ostatnią noc przed ślubem. Sama wiesz, że musieliśmy tu przyjechać, bo w Donnbraigh nie ma księdza. Ostatni zmarł rok temu. Tu zaś jest, rano wam pobłogosławi i będzie po wszystkim. — Ale, na litość boską, nie przystoi zamykać pana młodego w wigilię ślubu! — Nic mu nie będzie. — Silyio sięgnął po klucze i otworzył celę, tę samą, w której Reyan raz już siedział. — A gdy po ślubie weźmiesz go do łoża, zapomni o wszystkim. — Nie o tym mówię. Reyanie, zrób coś, daj im po łbie albo... — Nie wypada rzucać się z pięściami na przyszłych krewnych, Tess. — Reyan zaśmiał się. Nie czuł złości ani żalu. — Takich krewnych należałoby powiesić. Daj mi te klucze. — Szarpnęła cały pęk, ale stryj trzymał je mocno, a zaraz powiesił na kołku, do którego nie była w stanie sięgnąć. — Wypuście go! — Nie ma mowy! Oboje co prawda zgadzacie się na ślub, ale wolę dmuchać na zimne. W ostatniej chwili różne głupstwa mogą wam przyjść do głowy, zresztą znam cię i wiem, że hołubisz w sobie pewne wątpliwości. Przyznaj się, że tak jest, hrabianko. — A i owszem, mam wątpliwości, ale tylko co do waszej poczytalności. Dość tej zabawy. Wypuście go! — To nie zabawa, moja mała hrabianko, tylko samo życie, a ciebie też przypilnujemy na wszelki wypadek. — Puść mnie! — krzyknęła Tess piskliwym głosem, gdy Silyio wziął ją na ręce. — Za chwilę, gdy tylko zaniosę cię do sypialni i zamknę. Nie uciekniesz mi od ołtarza! Dziewczyna próbowała się wyrwać, lecz stryj trzymał mocno. — Nie będzie ci tu źle, chłopcze — zwrócił się do Reyana. — Przyniosą ci wrzątku, żebyś się wykąpał, i świeże odzienie na jutro. Jak byś czegoś potrzebował, to powiedz pachołkom, którzy tu przyjdą z wodą i ubraniem. — Nie przejmujcie się, mam wszystko, co trzeba. — Reyan zaśmiał się. Bawiła go ta sytuacja i choć to dziwne, nie czuł złości, a gdy tylko Silyio z Thomasem wynieśli Tess, rzucił się na posłanie ze świeżą pościelą. Cela wyglądała inaczej, niż pamiętał. Wszystko wysprzątane, posadzka wymyta, ani śladu szczurów, które łypały z kąta poprzednim razem. Był nawet zadowolony z przymusowej samotności. Będzie mógł wreszcie uporządkować myśli i zastanowić się nad sobą. Tess leżała nieruchomo, patrząc w sufit. Nawet nie drgnęła, gdy stryj, rzuciwszy ją na łoże, zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku, ale w środku wszystko się w niej gotowało. Nie posiadała się ze złości. Od samego początku, gdy tylko dotarła z Reyanem do Donnbraigh, Silyio traktował ich jak więźniów, ale dziś naprawdę przeszedł sam siebie. Dziwiła się tylko, że Reyan ani się nie oburzał, ani nie protestował. Wyglądało nawet, że bawi go sytuacja, która ją doprowadzała do szału. Nie uspokoiła się nawet, gdy przyniesiono jej kolację i służba przygotowała kąpiel. Kusiło ją, żeby wtedy, gdy krzątali się po komnacie, szurnąć do drzwi i zbiec, choćby po to, żeby postawić na swoim, lecz w końcu zrezygnowała. Siedziała bez słowa, łypiąc spod oka. Służący pewnie zaraz pobiegną do Silyia z donosem, że hrabianka jest zła jak osa. I dobrze, niech wie! Tylko że ten stary cap wcale się nie zmartwi, przeciwnie — rozbawi. Po kolacji i długiej leniwej kąpieli oczy same zaczęły jej się kleić, ale nie dała się. Nie czas na sen. Została już tylko noc, a musiała przecież uwolnić Reyana, uwolnić z lochu i od siebie. Po tym, jak zareagował na wieść, że przypadł jej w udziale cały majątek Thurkettle”a, nie miała już wątpliwości. Gdy tylko upewniła się, że mieszkańcy zamku pogrążyli się we śnie, wstała z łoża, podeszła do szafy i otworzyła ją. Komnata należała kiedyś do Brendy i pełno tu było jej strojów, ale Tess nie chodziło o szaty. Zsunęła je na stronę, odsłaniając sekretne drzwi wiodące do sypialni obok, do której kuzynka zwykła zapraszać o przystojniejszych gości odwiedzających zamek. Z gościnnej sypialni Tess wymknęła się na korytarz, a stamtąd na podwórzec. Przed zejściem do lochu trzeba było jeszcze to i owo załatwić. I uśpiła straże, a stajennego spętała jak prosię. — Thomas nie krył rozbawienia, a Silyio też parsknął śmiechem. — Pomysłowa dziewczyna, nieodrodna córka swego ojca! Ale ciekawe, jak załatwiła straże? — Dolała jakichś kropli do wody, którą dano im do picia. Znalazła pewnie coś stosownego w zapasach kuzynki — ta dziewka Brenda nie przebierała w środkach, gdy chciała osiągnąć cel — a stajennego zaszła zwyczajnie od tyłu, łupnęła w łeb drągiem, związała i zakneblowała. — No i dobrała się do swego ptaszka w lochu. — Przeszła tunelem ze stajni. Szkoda, że kazałeś oczyścić przejście, ale trudno, stało się. Nadal uważasz, że nie powinniśmy ich ścigać? Głupia sprawa, ani panna, ani mężatka. Wstyd dla rodziny. Też mi się to nie podoba. — Silyio nerwowo zabębnił palcami po oparciu krzesła, na którym siedział. — Ale Kirsten uważa, że nie powinniśmy nic robić. A twoja Meghan? - Tak samo. — I chyba mają rację i ta stara łajduska, Isabell, też. Kładła mi to głowy, gdy wyjeżdżaliśmy z Donnbraigh, że ptaszek nie wytrzyma, gdy dowie się, że Tess odziedziczyła jeszcze fortunę Thurkettle”a. Rzeczywiście był okropnie skwaszony, a jak jeszcze się dowie, ile Tess ma naprawdę, to nie będzie z nim życia. Swoją drogą nie miałem pojęcia, że baby tak głęboko rozumieją, na czym polega męska duma i co się dzieje, gdy mężczyzna poczuje się z niej odarty. — To prawda, Tess nie miałaby z nim życia. A szkoda, tak bardzo go kocha. — Bardzo, bardziej, niż mi się wydawało, i za to ją podziwiam. Trzeba naprawdę kochać, żeby zdobyć się na to co ona. Pozwała mu odejść, bo wie, że małżeństwo byłoby dla niego zgubą. — A ja nie mogę pojąć, jak można być ślepym jak on, przecież on też ją kocha. — To widać, odchodził od zmysłów, gdy Tess znalazła się w szponach Thurkettle”a. — A jednak ją opuści. — Tak to już jest na tym świecie, mój chłopcze, że prawdziwy skarb docenia się dopiero, gdy się go traci. Thomas zmilczał, zmrużył oczy i długo spoglądał na stryja. — Ty stary lisie — syknął po chwili. — Wiesz, że daleko nie ucieknie. — No cóż, nie da się ukryć, ujedzie milę, może dwie, i tyle. A teraz chodź, chłopcze, pójdziemy na mury, będziemy trzymać straż, zanim ludzie się nie obudzą. — Silyio wstał, otworzył drzwi, lecz przystanął w progu. — Tylko uważaj, żeby ta para durniów cię nie zobaczyła. Gdy domyślą się, że wszystko ukartowałem, mogą mieć pretensje jak stąd do Glasgow. Reyan drgnął, gdy w mroczne wnętrze celi wdarł się promień światła. Zerwał się, usiadł i zobaczył Tess. Postawiła lampę na kamiennej posadzce, wspięła się na taboret, który przyciągnęła z kąta korytarza, zdjęła klucze z kołka na ścianie i zaczęła manipulować przy zamku. — Kiedyś miałaś własne klucze. — Zgubiłam, gdy uciekaliśmy stąd. — Otworzyła kratę. — Musimy porozmawiać. — Teraz, po nocy? — Teraz, rano będzie za późno. — Weszła do celi, usiadła na łóżku i postawiła lampę na stoliku obok. Reyan wziął ją za ręce; miała tak smutne oczy, że poczuł ukłucie w sercu. — Co się stało? Silyio? Thomas? — Oni? Czują się wspaniale. Jest inna sprawa. Muszę ci coś wyznać, ale aż się boję. Nie będziesz zadowolony — odrzekła z ponurą miną. Odetchnął z ulgą. Znał ją dobrze i nie sądził, aby mogła go czymś zaskoczyć. — O co chodzi? Nie odpowiedziała od razu. Spuściła oczy; splatała i rozplatała nerwowo dłonie. — Skłamałam... to znaczy, nie powiedziałam ci całej prawdy — szepnęła wreszcie. Spoważniał. — Całej prawdy? A o czym? — O mojej fortunie. Twarz mu stężała. Tess poczuła uścisk w gardle, łzy napłynęły jej do oczu. Pieniądze, majątek, dobra — wszystko to, co powinno cieszyć — okazały się przekleństwem. Przełknęła łzy. — Pamiętasz, jak kryliśmy się w pieczarze i zastanawialiśmy się, dlaczego Thurkettle tak się na mnie zawziął? Pytałeś mnie wtedy, czy mam jakiś majątek. — Pamiętam, odpowiedziałaś, że masz trochę ziemi w Szkocji i Hiszpanii i trochę złota. — Tak właśnie powiedziałam, ale nie była to cała prawda. — Westchnęła głęboko i już bez dalszych wstępów opowiedziała o wielkich i wysoce dochodowych dobrach w kraju i za granicą. W miarę jak mówiła, Reyan robił się coraz bledszy. — A złoto? — spytał chrapliwym głosem, wstając z miejsca. — Trzydzieści tysięcy. — Wielkie nieba! — zawołał i zaczął niespokojnie krążyć po celi. — A do tego dochodzi jeszcze majątek po Thurkettle”u? — upewnił się. — Jeszcze nie do końca wyceniony — odparła, patrząc na niego uważnie. Widać było, że to wyznanie wzburzyło go do głębi. Tess zrozumiała, że nie ma już innego wyjścia. — Zabieraj się! — rzuciła. - Co? — Mówię: zabieraj się! Posłuchał, zbyt jeszcze wzburzony, aby zrozumieć, co to znaczy. — Gdzieś idziemy? — Nie my, tylko ty! Wyjeżdżasz, nie pójdziesz do ołtarza. — Gestem dała znak, żeby milczał. — I nie mów nic o honorze i obowiązku. Cenię jedno i drugie, ale pamiętajmy także o innych sprawach. Lepiej będzie, jeśli stąd wyjedziesz. Zwalniam cię z danego słowa. Idziemy. — Rozumiem, a jak się stąd wydostaniemy? — Sekretnym przejściem, tak jak poprzednio. Thurkettle je zasypał, ale stryj kazał oczyścić. Tym razem nie musisz mi przykładać noża do gardła — dodała z nutą gorzkiej drwiny. — No dobrze, wyjadę, tylko co dalej? Silyio i Thomas zaraz mnie chwycą. — Nie chwycą, wszystko przygotowane, zostaje ci tylko osiodłać konia. — A stajenny? — Spętany i zakneblowany. — Straże na murach? — Śpią jak zabici. Skorzystałam z zapasów Brendy, dolałam mikstury do wody. — Widzę, że niczego nie pominęłaś. — Żebyś wiedział — mruknęła do siebie. — Idź, już czas. — Silyio z Thomasem zaczną mnie ścigać jak zwierza — rzucił, wkładając buty. — W pierwszym odruchu pewnie tak, ale potem postaram się ich przekonać, żeby dali ci spokój. Tak więc będziesz się musiał kryć tylko przez parę dni, potem wszystko się ułoży. Pośpiesz się — ponagliła. — Nie wiadomo, jak długo mikstura będzie działać, straże mogą się obudzić, a poza tym musisz odjechać jak najdalej, zanim zacznie się pościg. — Nie przystoi wymykać się tak po nocy jak złodziej. Dałem słowo, że cię poślubię. — Dałeś, ale wtedy nie wiedziałeś wszystkiego, a teraz już wiesz. A ja wiem, że nie mógłbyś ze mną żyć. Miałeś nadzieję, że zdobędziesz majątek równy mojemu, ale teraz już widzisz, że to niemożliwe. — To prawda, nawet król nie byłby w stanie ci dorównać, hrabianko. — Westchnął. — Przykro mi i nie miej do mnie żalu. — Nie mam. Wiem, że nie możemy być razem. Cierpiałbyś, a to zatrułoby nasze życie. Lepiej więc, żebyś odjechał, nie ma innego wyjścia. Też tak uważał, mimo to jej słowa sprawiały mu przykrość. — Wydawało mi się, że ci na mnie zależy, ale chyba się myliłem, skoro tak lekko mnie oddalasz. — Lekko?! Co za dureń! — Ujęła jego twarz i przycisnęła do siebie. — Bardzo mi na tobie zależy — szepnęła, muskając go ustami. — Możesz mi wierzyć, zależy mi bardziej na tobie niż na sobie i właśnie dlatego musisz odejść. — Pchnęła go lekko w stronę korytarza. — No, idź, już czas. Reyan zawahał się, spojrzał na nią, ale nie znajdował żadnych słów, żeby wyrazić to, co nim targało. Po chwili obrócił się na pięcie i zagłębił w mrok. Miała rację, myślał. Nie było innego wyjścia. Tak właśnie trzeba. Przyspieszył kroku, czując dziwny niepokój w sercu. Ocknął się dopiero w lesie. Nie pamiętał nawet, jak osiodłał konia, jak wyjechał za mury, lecz nagle koń przystanął i Reyan, wyrwany z odrętwienia, zdał sobie sprawę, że ujechał już spory kawałek — zamek Thurkettle”a ledwie majaczył na horyzoncie. Nadal jednak nie potrafił zebrać myśli. Powinien się cieszyć z odzyskanej wolności, ale nie potrafił. — Powiedz, Amigo, jak to jest. — Poklepał wierzchowca po szyi. — Ciężar spadł nam z serca, a nie jest nam lekko. Amigo... — Uśmiechnął się do siebie. — Bardzo to do ciebie pasuje, przyjacielu. Dobrze to wymyśliła, a ciekawe, jak nazwie tę kupę kamieni, która przypadła jej w udziale. — Zaklął pod nosem. Niech nazywa, jak chce, to już nie jego sprawa. Nic już nie było jego sprawą. Stał się wolnym człowiekiem. Poczuł ukłucie w sercu. Niby wszystko było takie, jak sobie wymarzył. Duma nietknięta, rychło stawi się na dworze, podejmie obowiązki rycerza w służbie Jego Królewskiej Mości. Był wolny, wolny jak ptak. Tylko te oczy, wielkie brązowe oczy... Kiedyś pełne radości, a tej nocy pełne smutku. Nie potrafił o nich nie myśleć. Widział je, widział, jak się śmieją, jak zachodzą mgłą, gdy brał ją w objęcia, jak połyskują stalą, kiedy razem przemierzali ostępy, kryjąc się przez zbirami Thurkettle”ów i Douglasów, i jak na koniec zachodzą mrokiem i już nie błyszczą. I znów poczuł cierń w sercu, zdając sobie sprawę, że to przez niego w tych oczach nie było już radości. Nie chciała, żeby odchodził, a jednak zwolniła go ze słowa. Zrobiła to nie dla siebie, lecz dla niego, żeby był szczęśliwy. — Ale ja wcale nie jestem szczęśliwy — wyrwało mu się. — Słyszysz, Amigo, nie jestem szczęśliwy i nie będę szczęśliwy, dopóki ona nie będzie szczęśliwa. Powiedziała, że to jedyne wyjście! Bzdura. Jakież to wyjście, skoro oboje jesteśmy nieszczęśliwi! Ta przeklęta duma! Pycha! Oto i cały problem. Był zbyt dumny. Tess miała majątek, a on nie i z tym nie mógł się pogodzić. A może nie o dumę chodziło, lecz zawiść? Zwykłą, najzwyklejszą ludzką, ułomną zazdrość. Jeśli tak, to... Myśli kotłowały się i goniły jedna drugą. Był rycerzem, miał swoją dumę, wracał do króla... Coś jednak go wstrzymywało. Amigo zabrał się do skubania trawy, czekając cierpliwie, co jego pan postanowi. W służbie króla — być może — czegoś się dorobi, a wtedy wróci. Wtedy? Czyli kiedy? Tess da sobie bez niego radę. Nie ma co do tego wątpliwości. Ale... Odpowiedź znalazł w sercu. Przecież ją kochał! Tak. Kochał jak nikogo na świecie i zawsze będzie kochał! I dlatego chciał ją poślubić. Dla niej, dla tych cudownych brązowych oczu, niewyparzonego języka i wielkiego serca, które przed nim otworzyła. Nie dla majątku, ale dla miłości! Spojrzał w mrok, gdzie majaczyły mury zamku Thurkettle”a. A to, że wybranka ma majątek, to szczęście! Przecież tak mu wszyscy mówili. A zawistni? No cóż, tych nie brakuje i zawsze znajdzie się taki, co będzie mu zazdrościł i głosił, że on — sir Reyan Halyard — oddał się w niewolę dla majątku. Ale to nieprawda. Prawda była inna. Kochał Tess, a ona miłowała jego i tylko to się liczyło. A majątek? Majątek będzie należał do dzieci, i tyle. Kamień spadł mu z serca. Reyan gwizdnął cicho na Amiga. Rumak zarżał radośnie, ruszając, kłusem w stronę zamku. Mądre zwierzę. A jemu chciało się śpiewać. Przyspieszył. Trzeba wrócić do zamku, zanim ktokolwiek się obudzi. Śmiał się do siebie, wyobrażając sobie minę Tess, gdy rankiem dowie się, że ptak jest znowu w klatce. Jedzie! — Silyio pociągnął Thomasa za rękaw, każąc mu się ukryć w wykuszu. — Żeby nas nie zobaczył — szepnął. — I tak domyślą się, że o wszystkim wiedzieliśmy. — Ale nie zaraz — Silyio uśmiechnął się — a potem niech sobie myślą, co chcą. Idziemy się przespać. Rano będzie bardzo śmiesznie, gdy mała zobaczy, że ptaszek wcale nie wyfrunął. 23 Tess westchnęła, przeglądając się w lustrze. W przetykanej suto złotem jedwabnej sukni, z rozpuszczonymi włosami wyglądała rzeczywiście łacinie, ale co z tego. Lada chwila zjawią Silyio z Thomasem i dopiero się zacznie. Będą wściekli, a ją czekało długie i niewdzięczne zadanie. Musiała ich przekonać, że tak, jak jest, jest najlepiej, że nie ma sensu ruszać w pościg i sprowadzać Reyana siłą. Kusiło ją, żeby samej też zbiec. Uciec, zaszyć się gdzieś, o niczym nie pamiętać. Tylko gdzie? A poza tym ucieczka i tak niczego by nie zmieniła. — Jesteś gotowa? — Rozległo się pukanie i tubalny głos Silyia. — Ależ oczywiście, stryju. Gotowa na wszystko. — Zaśmiała się do siebie, otwierając drzwi. — Wyglądasz wspaniale, wprost cudownie. — Silyio ucałował ją w policzek i odsunął od siebie, aby przyjrzeć się jej jeszcze raz. — Pan młody oniemieje z zachwytu. — A wy ze złości — mruknęła do siebie. — Co mówisz? — Nic takiego, ksiądz już jest? — Oczywiście. Thomas pojechał po niego do wsi z samego rana. Czekają na ciebie w wielkiej sali. Porozmawiasz z wielebnym, a my pójdziemy po Reyana. Tess zmilczała i odwróciła wzrok, patrząc tępo w przestrzeń. Marzyła, żeby zaszyć się gdzieś w kącie i zwyczajnie popłakać w samotności. Łzy na pewno by pomogły, ale i to nie będzie jej dane. Musiała stawić czoło temu, co ją czekało. Ten dzień powinien być najpiękniejszy w jej życiu, a będzie dniem klęski. Awantura będzie trwała bez końca. Stryj nie da się łatwo przekonać, a Thomas też jej nie pomoże. Dziwiło ją tylko, że Silyio jest taki spokojny i zadowolony. Czyżby nikt mu nie doniósł, że straże spały, a ptaszek wymknął się z klatki? I w ogóle jakby nic się nie działo. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, bo oto stryj oddał ją w ręce księdza. — Wielebny opowie ci o obowiązkach dobrej żony. Wysłuchaj uważnie, myślę, że to ci się bardzo przyda, a ja znajdę Thomasa i pójdę z nim po Reyana. Księżulo potraktował tę zapowiedź z całą powagą i z miejsca rozpoczął wykład o tym, co przystoi, a co nie dobrej żonie. Tess słuchała tego z rosnącą irytacją. Złościła się, bo przecież chciała zostać żoną, co jednak nie mogło się ziścić, a gdy ksiądz po raz nie wiadomo który zaczął wychwalać cnotę małżeńskiego posłuszeństwa, przestała go słuchać. Zerkała niecierpliwie na drzwi z żelaznymi okuciami, spodziewając się, że lada moment otworzą się z hukiem i staną w nich rozwścieczeni krewni. Panna młoda czeka — oświadczył Silyio z błogim uśmiechem, potrząsając pękiem kluczy. — Jestem gotów — odparł Reyan, strzepując niewidzialny pyłek z rękawa wspaniałego, błękitnego kubraka, w który był odziany. — Idziemy! — Silyio szarpnął za okratowane drzwi i ze 1 zdumieniem stwierdził, że są zamknięte na klucz. Sam się zaniknąłeś? — A i owszem — odparł niespeszony Reyan, patrząc na przyszłych krewnych. Uśmiechali się dziwnie, oczy im błyszczały i Reyan z miejsca zrozumiał, że nic się przed nimi nie ukryło. Ale nic nie powiedział, spytał tylko — bo tak przystało panu młodemu — jak się ma panna młoda. Przyrzekł sobie w duchu, że pierwszy nie wspomni o wydarzeniach minionej nocy. — Wygląda świetnie, a spięta jest jak agrafka. Byłoby dziwne, gdyby było inaczej, pomyślał Reyan, ruszając przodem. Silyio dreptał zaraz za nim, a Thomas zamykał orszak. Biedna Tess, spodziewa się, że lada moment wybuchnie awantura, chyba że już się domyśla, a jeśli tak, to też jest cała w nerwach. Tuż przed drzwiami wiodącymi do wielkiej sali Reyan zawahał się. Kolana mu zmiękły, a serce przepełnił niepokój. A jeśli się mylił? Przecież namawiała go do ucieczki, może był w tym ukryty cel? Może zwyczajnie i po prostu miała go dość i nie chciała wiązać z nim życia. Potrząsnął głową, jakby w ten sposób można było odpędzić złe myśli. — Miałeś, chłopcze, wolną drogę i wybrałeś, jak wybrałeś — rzekł Silyio przyciszonym głosem. - Wiem, ale... — Ale? — Lęk mnie ogarnął — szepnął Reyan. — No to nabierz powietrza i otwieraj te drzwi. Nie daj jej czekać. I tak już ma za swoje. Kazałem księdzu pouczyć ją o cnotach małżeńskiego posłuszeństwa. — Jesteś tak okrutny jak Thurkettle. — Reyan zaśmiał się. - Już nie gadaj, tylko idź, jeszcze będziesz mi wdzięczny, bo lekcja bardzo jej się przyda. — Tak sądzisz? No to biegnę jej na ratunek. — Reyan przyspieszył kroku, a Silyio i Thomas, chichocząc, podążyli za nim. Oniemiał, stając na progu wielkiej sali. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Stał i patrzył w zachwycie. Tess wyglądała przecudnie. Suknia ze złotogłowiu podkreślała jej urodę, była znakomicie dobrana do jej cery, to znaczy byłaby, gdyby dziewczyna nie zbladła i nie zżółkła z wrażenia jak pergamin. Myśląc, że Tess mdleje i zaraz osunie się na podłogę, Reyan odzyskał siły. Rzucił się do niej, żeby ją podtrzymać. Spojrzała na niego jak na ducha. Przemknęło jej przez myśl, że po nieprzespanej i przepłakanej nocy ma po prostu. zwidy. Dopiero gdy chwycił ją za ramię i przygarnął do siebie, zrozumiała, że to nie duch, nie twór zmęczonej wyobraźni, lecz on, jej Reyan, że stoi tuż przy niej, ubrany uroczyście, gotów do ceremonii, i patrzy na nią z najwyższą troską. — Reyanie? — szepnęła, ledwo dobywając słowa ze ściśniętego gardła. — Ty? Tutaj? — A gdzież, u diabła, miałby być? — zagrzmiał Silyio. Kawał drogi stąd, chciała odpowiedzieć, ale stryj dał już znak, żeby zaczynać. Miała tysiące pytań,, lecz te musiały poczekać, bo oboje z Reyanem uklękli teraz przed księdzem. Zerknęła na ukochanego kątem oka, ale nie dostrzegła żadnych śladów, które mogłyby wskazywać, że ściągnięto go tu siłą, a co więcej, wyglądał na ogromnie, ale to ogromnie szczęśliwego. Nie wiedząc, co o tym myśleć, powtarzała za księdzem słowa małżeńskiej przysięgi. Za zdrowie państwa młodych! — huknął Silyio na całą salę. Tess podniosła puchar z winem i wstała razem z Reyanem, aby podziękować za toast, bo tak nakazywał obyczaj. Ledwo zaczynała zbierać myśli. Jeszcze nie dochodziło do niej, że jest już po ślubie, że Reyan jest przy niej, że to wcale nie sen i że wszystko jest tak, jak marzyła. Uśmiechnęła się wdzięcznie do gości siedzących za stołem i zdumiała się, widząc, że wielu z nich z wahaniem sięga po szklanice, jakby czekali, aż pierwsza wypije łyk. Dziwne! Skoro jest to toast za państwa młodych, to powinni ochoczo spełnić go do dna. Dopiero po chwili, patrząc na twarze, skojarzyła, że większość biesiadników to ci, co w nocy pełnili straż na murach, ci, których wpędziła w sen. Muszą się domyślać, że to jej sprawka, i lękają się, czy nie dosypała czegoś do wina. Przechyliła puchar i upiła spory łyk. Zapadło milczenie; wszyscy na nią spojrzeli i dopiero po chwili, uspokojeni, sięgnęli po trunek. Znów zrobiło się gwarno, a Tess zamyśliła się. Skoro ludzie wiedzą, to kuzyni tym bardziej. Pewnie śledzili ją od samego początku. Widzieli, jak wymyka się z komnaty, jak biegnie do stajni, jak wlewa miksturę do wody i schodzi do lochu. - Wiedziałeś o wszystkim, stary draniu — syknęła do ucha Silyia. — Urządziłeś sobie zabawę, łotrze. Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Reyan, widząc, co się święci, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. — Sza! — zawołał gromko i poczekał, aż sala ucichnie. — Życzę wam miłej zabawy, ja tymczasem zabieram żonę do sypialni — oświadczył, wzbudzając ogólną wesołość. — Nie skończyłam jeszcze ze stryjem. — Tess wyrwała rękę. — Przeciwnie, skończyłaś — odrzekł niezrażony Reyan. Jednym ruchem objął ją wpół i przerzucił sobie przez ramię jak worek owsa, co wzbudziło jeszcze większą wesołość biesiadników. Zaczęły się docinki i całkiem jednoznaczne uwagi o tym, co za chwilę będzie się działo w małżeńskiej sypialni. Dziewczyna zaczerwieniła się po sam czubek nosa i z wcale nie udawaną złością okładała Reyana pięściami po plecach. — Puść mnie, durniu. — Czy kochającej małżonce godzi się przemawiać w ten sposób do męża? Czy wielebny ojciec nie zdołał ci niczego włożyć do głowy? — Coś tam gadał, ale kto by go słuchał. Puść mnie, ty drabie. — Puszczę, w sypialni. Zaklęła półgłosem i uczyniłaby to jeszcze raz, i to głośniej, gdyby nie piekący ból poniżej pleców. Dostała klapsa i następne przekleństwo już tylko zmełła w ustach. W sypialni Reyan rzucił ją bezceremonialnie na wielkie łoże z baldachimem zawieszonym na czterech kolumnach. Natychmiast zerwała się i usiadła, wlepiając w niego wzrok. Zamysł nie bardzo jej się udał, bo niesforne loki akurat przysłoniły jej twarz. Reyan nie mógł więc widzieć jej wściekłego spojrzenia. A była wściekła. Spędziła upiorną noc, szlochając nad utraconą miłością, a on wrócił jak gdyby nigdy nic. Siedział sobie w lochu, podczas gdy ona odchodziła od zmysłów. — Złapali cię i zaciągnęli z powrotem? — spytała, kątem oka zauważając, że zaczyna się rozbierać. — Sam wróciłem. Ujechałem parę kilometrów i zawróciłem. — Przecież chciałeś być wolny. — Głos jej się lekko załamał, gdy Reyan zdjął koszulę: miał taką wspaniałą pierś. — Tak mi się wydawało. — Podszedł do łóżka, pogłaskał ją po głowie, odgarnął włosy z twarzy. — Wydawało? To czego ty właściwie chcesz? — Uniosła się na kolanach, chcąc spojrzeć mu prosto w oczy. — Doskonale wiesz, czego chcę — odparł, wsuwając rękę pod jej spódnicę. — Chcę ciebie, teraz. Serce zabiło jej mocniej, oddychała coraz szybciej. Walczyła ze sobą, chciała go odepchnąć, położyła więc ręce na jego piersi, co miało tylko taki skutek, że serce zabiło jej jeszcze mocniej, a gdy Reyan zaczął rozpinać jej suknie i musnął wargami jej usta, skapitulowała. I nic już nie miało znaczenia, tylko on, jego ciało i jej zmysły. Położył ją na łożu i nakrył sobą, a ją przeszył dreszcz. Jakże za nim tęskniła, jakże go pragnęła! Chłonęła chciwie pieszczotę, oddawała pocałunki, błądziła rękami po jego ciele, czuła się jak wygłodzona i marzyła tylko o jednym, aby ta chwila trwała wieczność. Jęknęła, czując, jak wypełnia ją całym sobą, i jeszcze mocniej wtuliła się w niego. Pragnęła spełnienia, chciała pogrążyć się w miłosnym zatraceniu, zespolić się z nim w jedno. Ocknęła się dopiero, gdy Reyan najdelikatniej, jak potrafił, wysunął się z jej wnętrza. Poszedł się umyć i jak zawsze wrócił z wilgotnym ręcznikiem, oddając jej najintymniejszą posługę. Lękała się otworzyć oczy, bała się, że to, co się właśnie stało, to tylko sen, ale uniosła powieki i westchnęła z ulgą. Był przy niej. Żywy, najprawdziwszy. Kazał jej się nieco posunąć i zaczął rozścielać łóżko. Wsunęła się między pachnące lawendą prześcieradła i nagle poczuła pod sobą coś twardego. Zerwała się zdumiona i sięgnęła ręką pod siebie. List! Ktoś zostawił go na łożu, a oni w niecierpliwym szukaniu siebie nawet nie zauważyli. Podniosła kopertę do oczu i zdumiała się jeszcze bardziej, widząc królewską pieczęć oraz imię i rodowe nazwisko Reyana. — Do ciebie. Był równie zdumiony jak ona. — Pewnie jakieś rozkazy — mruknął, łamiąc pieczęć. Paliła ją ciekawość, lecz zasłonił pismo ramieniem, nie pozwalając jej nawet zerknąć. Bawił się jej niecierpliwością, ale w miarę czytania bladł i purpurowiał na przemian. Nie mogła już wytrzymać. — Mówże, bo cię uduszę. Popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. — Król ofiarowuje mi wszystkie dobra należące do MacKinnona — wykrztusił wreszcie. — Hurrra! — krzyknęła na cały głos i ucałowała go w oba policzki. — Dawno ci się należała nagroda za wierną służbę. — Przytuliła się do niego uradowana i podniecona wspaniałą” nowiną, a on znów spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. — Coś niedobrego? Wzywają cię? — Nie, ale... — Zawiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiał. — Powiedz mi, czy gdy zawiadamiano cię, że król przeznaczył ci dobra Thurkettle”a, dodano coś jeszcze? — Nie pamiętam, wydaje mi się jednak, że stryj coś mówił o jakiejś klauzuli w akcie nadania, ale powiedział, że o tym porozmawia ze mną później. — Cały Silyio! — Reyan zaśmiał się. — Nie rozumiem. — Wygląda na to, że twój stryj wiedział wszystko od samego początku, a jeśli nie, to się domyślał. — Czego się mógł domyślać? — Że zwolnisz mnie z danego słowa. Ten list potwierdza, że Silyio wszystko przewidział, dlatego nie powiedział ci o owej klauzuli w akcie nadania dóbr Thurkettle” a. A polega ona na tym, że jeśli zerwałbym zrękowiny, wtedy cały majątek byłby twój, jeśli jednak stanę przed ołtarzem, wtedy majątek przypada nam po połowie. — Poczekaj, nie rozumiem, daj mi ten list. — Wyrwała mu pismo i przeczytała uważnie. — Rzeczywiście, ale to dziwne. — Taka jest wola króla, a król wszystko może. Żal ci, że masz tylko połowę? —. Ależ skąd! Złości mnie tylko, że ten stary drań, mój stryj, bawił się z nami w kotka i myszkę. Mógł przecież powiedzieć. — Ale nie powiedział i chyba. słusznie, bo w ten sposób przekonaliśmy się o czymś niezmiernie ważnym, a przynajmniej ja się przekonałem. — O czym? Przyciągnął ją do siebie. — Że jesteś mi droższa niż moja durna. Przekonałem się także, że granica między durną a zawiścią jest wielce ulotna. — Chcesz mi powiedzieć, że byłeś zazdrosny? — W pewnym sensie, bo ty miałaś wszystko, a ja nie miałem nic. Ale tej nocy zrozumiałem wreszcie, jak to jest naprawdę. I możesz mi wierzyć, ni poślubiłem cię dla majątku, lecz poszedłem za głosem serca. — Wiem o tym, ani przez moment nie myślałam, że jest inaczej, choć ze wstydem przyznaję, że wtedy, w jaskini, ukryłam przed tobą prawdę o moim majątku, ale przysięgam, nie dlatego, że się bałam, iż zależy ci tylko na pieniądzach. — Pewnie domyślałaś się, że jestem skończonym głupcem, któremu lepiej nic nie mówić. — Zaśmiał się. — Naprawdę byłem rzadkim głupcem, bo gotów byłem dla fałszywej dumy przekreślić nasze szczęście. Byłem głupi, bo bałem się ludzkich języków. Lękałem się, że będą mówić, że sprzedałem się dziedziczce za majątek. Byłem durniem, bo w obawie przed złymi językami gotów byłem skrzywdzić siebie, a nade wszystko wspaniałą dziewczynę o cudownych brązowych oczach, która miłuje mnie bardziej, niż na to zasługuję. Serce jej zmiękło jak wosk, ale nie byłaby sobą, gdyby zmilczała. — Nigdy ci nie powiedziałam, że cię miłuję. — Oj powiedziałaś, powiedziałaś i to nieraz. A przed chwilą to nawet to wykrzyczałaś. — Nie mów tak. — Zamknęła mu usta. — To była taka szczególna chwila, nie panowałam nad sobą. — Zaczerwieniła się po sam czubek nosa, czując znów ogarniające ją podniecenie. — Lękasz się swojej miłości? — Nagle spoważniał. — Nie... to znaczy... — To znaczy, że byłaś zbyt dumna — dokończył za nią. — No cóż, każdy ma swoją dumę. — Spojrzała na niego z ukosa. — Ale my wiemy, że durna bywa groźna, gdy pozwoli się, by zawładnęła sercem i duszą. — Moim sercem nie włada — zaprzeczyła Tess pośpiesznie. — Skoro tak, to powiedz, że mnie nie kochasz! Zawstydziła się, nie potrafiła kłamać i Reyan dobrze o tym wiedział. — Och, dałbyś już spokój. Porozmawiajmy o czymś innym — spróbowała wymknąć się z pułapki. — No powiedz — nie dawał za wygraną Reyan. — Powiedz i patrz mi prosto W oczy. — Kocham cię, ty przeklęty draniu. Cieszysz się?! — krzyknęła z nutą złości w głosie. — Ach, co za słodycz, ty naprawdę wiesz, jak skusić mężczyznę słodkimi słówkami — zakpił. — Nie bójmy się miłować, Tess — dodał poważnym tonem, przygarniając ją do siebie. — My? Chcesz mi powiedzieć, że też mnie miłujesz? — A jakże, przecież wróciłem. Bo tak ci kazał honor i obowiązek. Nie, kochanie, miłość. Ani honor, ani obowiązek nie wyleczyłyby mnie z fałszywej durny. Wróciłem, bo cię kocham. — Przytulił ją mocno. — Wróciłem, gdy zrozumiałem, że cię kocham. — Od kiedy? — Od zawsze, tylko nie potrafiłem tego pojąć. Buntowałem się, bo wiedziałem, że ucierpi na tym moja przeklęta durna. Nosiłem tę miłość w sercu, starając się jej nie dostrzegać. Szalałem, gdy Thurkettle dostał cię w swoje łapy, choć też starałem się temu przeczyć. Miłowałem cię od chwili, gdy tylko cię zobaczyłem. A ty, kiedy mnie pokochałaś? — W pieczarze. Zdałam sobie z tego sprawę tej nocy, gdy wyszedłeś, żeby zwieść pogoń, skierować ją na fałszywy trop. Serce mi zabiło, kiedy wreszcie wróciłeś, cały i zdrowy. — Dziwnie zebrało jej się na płacz, ale przełknęła łzy. Reyan nie zrozumiałby, że można płakać ze szczęścia. Kiedyś musi mu o tym opowiedzieć, ale nie teraz. Przytuliła się do niego, żeby nie widział wilgotnych oczu. — A teraz już wszystko będzie dobrze? — spytała szeptem, chcąc jeszcze raz usłyszeć, że już nic, żadna fałszywa durna nie zakłóci ich szczęścia. — Tak, moje kochanie. Dumę odłożymy na półkę. Przyda się na później, gdy moja wspaniała małżonka urodzi mi najcudowniejsze dzieci. — Pocałował ją w oczy. Musiał poczuć, że są wilgotne. Kochanie, ty płaczesz? — Nie, tylko oczy mi się pocą. — I nic ci nie jest? — Nic. — I już się nie lękasz? — Nie jestem pewna — odparła. — Małżeństwo to strasznie poważna sprawa, boję się, czy sprostam. — Na pewno! — Przyciągnął ją, pocałował i spojrzał jej głęboko w oczy. — Przecież się kochamy, więc wszystko musi się udać. — Boję się, że nie będzie to łatwe. — Milczała przez chwilę, gładząc go udzie. — Powiedz, które z dwóch imion wybrałeś dla konia. — Amigo. A zastanawiałaś się już jak nazwiesz naszą posiadłość? — Oczywiście, Casa dc Halyard. Podoba ci się? — Podoba — mruknął. Jego pocałunki stawały się coraz gorętsze, ręka Tess coraz śmielej błądziła po jego ciele. — Jeszcze jedno, Reyanie — szepnęła. — Słucham? — Umawiamy się, że ja wymyślę imiona dla dzieci, zgoda? Nie zniosłabym, gdybyś miał na nie wołać „chłopcze” i „dziewczynko”. — Roześmiała się. — Zgoda, pod warunkiem że urodzisz nam najładniejsze dzieciaki w całej Szkocji. — Z jasnymi włosami i niebieskimi oczami? — Myślałem o brązowych oczach i czarnych włosach. — Popatrz, popatrz, nasza pierwsza małżeńska sprzeczka! — I niech już tak zostanie, a gdybyśmy się jeszcze kiedyś mieli posprzeczać, gdybym się zezłościł albo palnął jakieś głupstwo, to pamiętaj o jednym, że cię kocham i zawsze będę cię kochał, hrabianka Comyn-Delgado Halyard. — Ja też będę cię kochać do końca świata. — A ja do końca świata i jeszcze jeden dzień!