Adichie Chimamanda Ngozi - Połówka żółtego słońca

Szczegóły
Tytuł Adichie Chimamanda Ngozi - Połówka żółtego słońca
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Adichie Chimamanda Ngozi - Połówka żółtego słońca PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Adichie Chimamanda Ngozi - Połówka żółtego słońca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Adichie Chimamanda Ngozi - Połówka żółtego słońca - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 chimamanda • ngoz1 adichie połówka żółtego słońca Z językaangielskiego przełożył Witold Kurylak ' WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Strona 3 Moi dziadkowie, których nigdy nie poznałam, Nwoye David Adichie i Aro-Nweke Felix Odigwe, nie przeżyli tej wojny. Moje babcie, Nwabuodu Regina Odigwe i Nwamgbafor Agnes Adichie, obie niezwykłe kobiety, przetrwały ją. Niniejsza książka jest dedykowana ich wspomnieniu: Kaja nodu na ndokwa. I Mellitusowi, gdziekolwiek jest. Strona 4 Dziś wciąż je jeszcze widzę - Cienkie jak igła, wyschłe w słońcu i pyle suchych miesięcy - Nagrobek na maleńkich szczątkach żarliwej odwagi. CHINUA ACHEBE, fragment wiersza „Sadzonka mango" z tomu Christmas in Biafra and Other Poems Strona 5 CZĘŚĆ PIERWSZA POCZĄTEK LAT SZEŚĆDZIESIĄTYCH Strona 6 1 Pgranicą na czytaniu książek, rozmawia ze sobą w swoim gabinecie, nie AN JEST TROCHĘ ZWARIOWANY; CHYBA ZBYT WIELE LAT SPĘDZIŁ ZA zawsze odpowiada na powitania i ma za dużo włosów. - Ciocia powiedziała to do Ugwu cichym głosem, idąc wraz z nim ścieżką. - Ale to dobry człowiek - dodała. - I dopóki będziesz dobrze pracował, nie braknie ci dobrego je­ dzenia. A może nawet codziennie będziesz jeść mięso. - Przystanęła, żeby splunąć, a opuszczająca jej usta ślina zasyczała i wylądowała na trawie. Ugwu nie pot rafił uwierzyć, że ktokolwiek, nawet ten pan, u którego miał zamieszkać, mógł jeść mięso każdego dnia. Jednak nie przedstawił cioci swoich wątpliwości, nadzieja na przyszłość prawie zupełnie ode­ brała mu mowę, zbytnio absorbowały go świeże wyobrażenia nowego życia poza wioską. Szli już dość długo, odkąd wysiedli z ciężarówki na dworcu autobusowym w żarze popołudniowego słońca palącego karki. Ale on nie zważał na to. Nawet w gorętszym słońcu mógłby iść przez kolejne godziny. Nigdy w życiu nie napotkał takiego widoku, jaki otwo­ rzył się przed nim po minięciu bramy uniwersytetu, te ulice tak gładkie ' i wysmołowane, że aż korciło go, żeby przyłożyć do nich policzek. Ni­ gdy nie uda mu się opisać swojej siostrze Anulice tych pomalowanych na kolor nieba bungalowów, stojących jeden obok drugiego jak grzecz­ ni, elegancko ubrani ludzie, i rozdzielających je żywopłotów, tak równo przyciętych u góry, że przypominały stoły owinięte liśćmi. Ciocia szła szybciej , po cichej ulicy rozbrzmiewało plaskanie jej klapek. Ugwu zastanawiał się, czy ona też wyczuwa przez cienkie pode­ szwy coraz gorętszą smołę węglową. Mijając tabliczkę z napisem ODIM 11 Strona 7 STREET, Ugwu bezgłośnie wypowiedział słowo „street",jak zawsze kie­ dy jego wzrok padał na niezbyt długie angielskie słowo. Kiedy już weszli na teren posesji,poczuł jakiś słodki ciężki zapach,niewątpliwie płynący z białych kwiatów kępami porastających krzaki przy wejściu. Krzewy tworzyły kształt smukłych wzgórz. Trawnik połyskiwał pod stopami. U góry unosiły się motyle. - Powiedziałam panu, że wszystkiego bardzo szybko się uczysz, osiso-osiso - rzekła ciotka. Ugwu skinął głową z uwagą,chociaż powta­ rzała mu to wielokrotnie, równie często opowiadała, jak doszło do tego, że los tak się do niego uśmiechnął: kiedy tydzień temu zamiatała kory­ tarz na wydziale matematyki, usłyszała pana mówiącego, że potrzebny jest mu służący, który zajmowałby się u niego sprzątaniem, więc ona natychmiast zaoferowała swoją pomoc, zabierając głos, zanim maszy­ nistka albo goniec zdążą kogoś polecić. - Ciociu, ja szybko się nauczę - potwierdził Ugwu. Wpatrywał się w stojący w garażu samochód, którego błękitną karoserię okalał pasek metalu wyglądający jak naszyjnik. - Pamiętaj, zawsze odpowiadaj: „Tak, sah'', kiedy pan będzie cię wołał. - Tak, sah! - powtórzył Ugwu. Stali przed szklanymi drzwiami. Ugwu z trudem powstrzymywał się przed dotknięciem betonowej ściany, kusiło go, żeby sprawdzić, jak bardzo ta powierzchnia różni się od zbudowanych z błota ścian w chacie jego matki, wciąż noszących niewyraźne ślady palców formujących je ludzi. Przez krótką chwilę żałował, że nie jest teraz tam, w chacie mat­ ki, pod ciemnym chłodem strzechy, albo w chacie cioci, jedynej w całej wiosce chacie z dachem z blachy falistej. Ciocia zastukała w szybę. Ugwu dostrzegł białe firanki wiszące za drzwiami. Usłyszał głos mówiący po angielsku: - Tak? Proszę wejść. Przed wejściem zdjęli klapki z nóg. Ugwu nigdy jeszcze nie widział tak szerokiego pokoju. Ustawione półkolem brązowe sofy poprzedziela­ ne były stolikami, półki zastawione książkami,na centralnie umieszczo­ nym stole stała waza pełna czerwonych i białych sztucznych kwiatów, ale i tak wydawało się, że w pokoju jest za dużo miejsca. Pan siedział w fotelu ubrany w podkoszulek i krótkie spodenki. Nie siedział prosto, 12 Strona 8 był nieco odchylony, z twarzą nakrytą książką, jakby zupełnie nie zwa­ żał na to, że właśnie zaprosił kogoś do środka. - Dzień dobry, sah! To jest to dziecko - odezwała się ciocia Ugwu. Pan podniósł wzrok. Miał bardzo ciemną karnację, przypominają­ cą starą korę, a pokrywające jego piersi i nogi włosy lśniły jeszcze ciem­ niejszym odcieniem. Zdjął okulary. - Dziecko? - Służący, sah. -Ach, tak, przyprowadziłaś służącego. I kpotago ya. - Wypowiada- ne przez pana słowa w języku ibo dotykały uszu Ugwu lekko jak motyl. To był ibo zabarwiony płynną melodią dźwięków języka angielskiego, ibo osoby, która często mówi po angielsku. -Będzie ciężko pracować - powiedziała ciocia. - To bardzo grzeczny chłopak. Wystarczy mu tylko powiedzieć, co ma robić. Dziękuję, sah! Pan mruknął coś w odpowiedzi, nieco błędnym wzrokiem obser­ wując Ugwu i jego ciotkę, jakby z powodu ich obecności nie mógł przy­ pomnieć sobie czegoś bardzo ważnego. Ciocia klepnęła Ugwu w ramię, szepnęła mu, żeby się starał, i odwróciła się w stronę drzwi. Po jej wyj­ ściu pan pqnownie nałożył okulary,wyciągnął nogi i jeszcze bardziej od­ chyliwszy się w fotelu, powrócił do książki. Nie odrywał od niej wzroku, nawet kiedy odwracał kartki. Ugwu stał przy drzwiach i czekał. Przez okna wlewało się światło słoneczne, lekki wiaterek od czasu do czasu poruszał firankami. W po­ koju panowała absolutna cisza czasami przerywana szelestem przewra­ canych przez pana kartek. Ugwu przez chwilę stał nieruchomo, potem zaczął powoli przesuwać się coraz bliżej regału z książkami,jakby chciał się w nim schować, i po kolejnej chwili przykucnął na podłodze, staran­ nie układając między kolanami swoją torbę z rafii. Podniósł wzrok na sufit, tak wysoki nad głową i tak olśniewająco biały. Zamknąwszy oczy, próbował wyobrazić sobie ten tak osobliwie umeblowany przestronny pokój, jednak nie udało mu się to. Kiedy ponownie otworzył oczy, jesz­ cze raz ogarnął go ten sam zachwyt, i Ugwu rozejrzał się wokół, chcąc się upewnić, że to wszystko dzieje się naprawdę. Pomyśleć tylko, że bę­ dzie mógł siadać na tych sofach, polerować tę śliską i gładką podłogę, prać te zwiewne firanki. 13 Strona 9 - Kedu afa gi? Jak się nazywasz? - Wystraszył się, słysząc pyta­ nie pana. Ugwu podniósł się. - Jak się nazywasz? - Pan ponowił pytanie i usiadł wyprostowa­ ny. Swoją osobą wypełniał cały fotel, gęste włosy stały mu wysoko na głowie, kłębiły się na muskularnych ramionach i szerokich barkach; wcześniej Ugwu wyobrażał sobie kogoś starszego, słabowitego, i teraz ogarnął go przestrach, że może nie spełnić oczekiwań pana, który wy­ gląda na tak młodzieńczo sprawnego, który sprawia wrażenie, jakby niczego nie potrzebował. - Ugwu, sah. - Ugwu. I pochodzisz zObukpy? - ZOpi, sah. - Możesz mieć równie dobrze dwanaście lat albo trzydzieści. - Pan zmrużył oczy. - Pewnie masz trzynaście. - Powiedział „thirteen", po angielsku. - Tak, sah. Pan powrócił do książki. Ugwu nie ruszał się z miejsca. Pan prze­ rzucił kilka stron i poniósł wzrok. - Ngwa, idź do kuchni, w lodówce powinieneś znaleźć coś do je­ dzenia. -Tak, sah. Powoli stawiając nogę za nogą, Ugwu ostrożnie wszedł do kuchni. Kiedy zobaczył coś białego, prawie tak wysokiego jak on, od razu wie­ dział, że musi to być lodówka. Ciocia opowiadała mu o lodówce. Zimna stodoła, mówiła, w której jedzenie się nie psuje.Otworzył lodówkę i aż westchnął, czując na twarzy uderzenie zimnego powietrza. Pomarań­ cze, pieczywo,piwo,napoje,na różnych poziomach poukładanych leżało wiele rzeczy w paczkach i puszkach, a u samej góry pieczony połysku­ jący kurczak, prawie cały, brakowało tylko jednej nogi. Ugwu dotknął kurczaka wyciągniętą ręką. W uszach rozbrzmiewało mu ciężkie sapa­ nie lodówki. Ponownie dotknął kurczaka i oblizawszy najpierw palec, urwał drugą nogę, którą zjadł do samego końca, aż w dłoni pozostały mu połamane, wyssane kawałki kości. Później oderwał kawałek chle­ ba, tak wielki, że gdyby wręczył mu go w prezencie przybyły z wizytą krewny, z radością podzieliłby się nim ze swoim rodzeństwem. Jadł po- 14 Strona 10 spiesznie, bojąc się, że w każdej chwili pan może przyjść i zmienić zda­ nie. Skończywszy jedzenie, stanął przy zlewie i próbował przypomnieć sobie słowa cioci, mówiącej o tym, co należy zrobić, żeby woda trysnęła jak ze źródła, ale w tym momencie do kuchni wszedł pan. Włożył koszul­ kę z drukowanej tkaniny i spodnie. Wyzierające ze skórzanych klapek palce u nóg wyglądały jak kobiece, prawdopodobnie dlatego, że były tak czyste - były częścią stóp, które zawsze nosiły buty. -O co chodzi? - zapytał pan. - Sah? - Ugwu gestem wskazał na zlewozmywak. Pan podszedł i przekręcił metalowy kurek. - Rozejrzyj się po domu i zanieś swój worek do pierwszego pokoju w korytarzu. Idę się przejść, żeby przewietrzyć głowę, i nugo? - Tak, sah. - Ugwu patrzył za panem wychodzącym przez tylne wyjście. Pan nie był wysoki. Szedł krokiem dziarskim, żwawym i wyglą­ dał jak Ezeagu, mężczyzna, który w wiosce Ugwu dzierżył palmę pierw­ szeństwa w zapasach. Ugwu zakręcił kran, ponownie go odkręcił, a potem jeszcze raz za­ kręcił. W kółko go odkręcał i zakręcał i w końcu wybuchnął głośnym śmiechem oczarowany magią płynącej wody oraz kurczaka i chleba kojąco wypełniających jego brzuch. Przeszedł przez salon i znalazł się w korytarzu. Stosy książek piętrzyły się na półkach i stołach w trzech sypialniach, na umywalce i szatkach w łazience, w gabinecie zajmowa­ ły miejsce od podłogi do sufitu, a w spiżarni, obok skrzynek z coca-colą i kartonów z piwem „Premier", w stosach leżały stare czasopisma. Nie­ które książki były otwarte i leżały okładką do góry, jakby pan nie zdążył skończyć czytać jednej, a już pospiesznie przeszedł do następnej. U gwu próbował odczytać tytuły, ale większość była zbyt długa, zbyt trudna: „Non-parametric Methods'', „An African Survey", „The Great Chain of Being", „The Norman lmpact Upon England". Przechodził z pokoju do pokoju na palcach, bojąc się, że ma brudne stopy, i im więcej widział, tym bardziej zależało mu na tym, żeby pan był z niego zadowolony, żeby mógł zostać w tym domu pełnym jedzenia i chłodnych podłóg. Właśnie przyglądał się toalecie i przesuwał dłonią po czarnej plastikowej desce, kiedy usłyszał głos pana. - Gdzie jesteś, mój dobry człowieku? - Słowa „mój dobry człowie­ ku" powiedział po angielsku. 15 Strona 11 Ugwu pędem wpadł do salonu. - Tak, sah! - Jeszcze raz, jak się nazywasz? - Ugwu, sah. - Tak, Ugwu. Spójrz tu, nee anya, czy wiesz, co to jest? Ugwu popatrzył na wskazaną przez pana metalową skrzynkę na­ bijaną niebezpiecznie wyglądającymi gałkami. - Nie, sah - odparł. - To radiola. Nowa i bardzo dobra. Nie jak te stare gramofony, któ- re ciągle trzeba nakręcać. Musisz z tym bardzo uważać, bardzo. Musisz uważać, żeby nigdy nie zalać jej wodą. - Tak, sah. -Idę pograć w tenisa, a potem do klubu uczelnianego. - Pan wziął ze stołu kilka książek. - Mogę późno wrócić. Rozgość się więc i odpocznij. -Tak, sah. Ugwu patrzył, jak pan wyjeżdża z posiadłości, po czym podszedł do radioli i dokładnie się jej przyjrzał, nie ważył się jednak tknąć. Na­ stępnie przeszedł się po domu, tam i z powrotem, dotykając książek, firanek, mebli i talerzy, a kiedy się ściemniło, włączył światło i zachwy­ cał się jasnością bijącą z wiszącej pod sufitem żarówki, która nie rzu­ cała długich cieni na ścianach, jak robiły w jego domu lampy na olej palmowy. O tej porze matka na pewno przygotowuje wieczorny posiłek z manioku, uciera akpu w moździerzu, mocno trzymając tłuczek w obu dłoniach. Młodsza żona, Chioke, dogląda wodnistej zupy w garnku balansującym na trzech kamieniach nad ogniem. Dzieci wrócą znad strumienia i będą droczyć się i gonić pod drzewem chlebowym. Może Anulika będzie je obserwować. Obecnie jest najstarszym dzieckiem w domu, toteż kiedy zasiadają wokół ognia do jedzenia, do niej należy rozdzielanie młodszych dzieci walczących o paski suszonej ryby w zu­ pie. Poczeka, aż cały akpu zostanie zjedzony, potem podzieli rybę tak, że każde dziecko dostanie po kawałku, a dla siebie zostawi największy, tak jak on zawsze robił. Ugwu otworzył lodówkę i zjadł jeszcze trochę chleba i kurczaka, pospiesznie wpychał jedzenie do ust, przez cały czas czując, że serce wali mu mocno, jakby biegł; następnie wygrzebał dodatkowe kawałki mięsa i oderwał skrzydełka. Dopiero kiedy wsunął kawałki kurczaka 16 Strona 12 do kieszeni krótkich spodenek, udał się do swojego pokoju. Zamierzał przechować jedzenie do wizyty cioci, ponieważ chciał poprosić ją, żeby przekazała je Anulice. Mógłby ją nawet poprosić, żeby dała też trochę Nnesinachi. Może dzięki temu Nnesinachi w końcu zauważy go. Nie wiedział dokładnie, w jakim stopniu on i Nnesinachi są spokrewnieni, ale wiedział, że to pokrewieństwo ze strony ojca - pochodzili z tej samej umunna, i w związku z tym nie będą mogli się pobrać. Mimo to irytowa­ ło go, gdy jego matka mówiła o Nnesinachi, jakby to była jego siostra, nie lubił, kiedy mówiła na przykład: „Zanieś ten olej palmowy do mamy Nnesinachi, a jeśli jej nie będzie, zostaw go swojej siostrze". Nnesinachi zawsze mówiła do niego głosem roztargnionym, nie skupiała na nim wzroku, jakby nie miał dla niej żadnego znaczenia. Czasami zwracała się do niego, używając imienia Chiejina, kuzyna, któ­ ry zupełnie go nie przypominał, a kiedy Ugwu mówił: „To przecież ja", odpowiadała: „Wybacz, mój bracie Ugwu" z jakąś lodowatą oficjalno­ ścią, która miała oznaczać, że nie życzy sobie dalszej rozmowy. Mimo to lubił, kiedy matka posyłała go w różnych sprawach do jej domu. Przy takich okazjach mógł ją zobaczyć, jak się schyla, podsycając ogień, albo energicznie kroi na drobne kawałki liście tykwicy ugu, które miały trafić do garnka :.mpy gotowanej przez jej matkę, albo po prostu siedzi przed chatą i pilnuje młodszego rodzeństwa zawinięta w chustę zsuniętą tak nisko, że mógł dostrzec szczyty jej piersi. Gdy tylko te jej spiczaste pier­ si zaczęły się wybrzuszać, Ugwu jął rozmyślać, czy są gąbczasto mięk­ kie czy twarde, jak niedojrzała gruszka z drzewa ube. Często żałował, że Anulika ma takie płaskie piersi - ciekawiło go też, dlaczego u niej trwa to tak długo, w końcu ona i Nnesinachi były mniej więcej w tym samym wieku - mógłby bowiem dotknąć jej piersi. Anulika z pewno­ ścią odtrąciłaby jego dłoń, może nawet uderzyłaby go w twarz, lecz zro­ biłby to bardzo szybko - tylko ścisnąłby i zaraz uciekł - a dzięki temu przynajmniej miałby jakieś pojęcie i wiedziałby, czego się spodziewać, kiedy w końcu dotknie piersi Nnesinachi. Ale obawiał się też, że nigdy nie uda mu się ich dotknąć, zwłaszcza teraz, kiedy wujek zaprosił ją, żeby przyjechała do Kano i nauczyła się tam fachu. Miała wyjechać do Regionu Północnego pod koniec roku, kie­ dy ostatnie dziecko jej matki, które Nnesinachi nosiła, zacznie chodzić. Ugwu chciał się tym cieszyć i być równie wdzięczny jak reszta rodziny. 17 Strona 13 W końcu na Północy można było dorobić się fortuny, słyszał o ludziach, którzy pojechali tam handlować i po powrocie zburzyli swoje chaty, żeby postawić domy kryte dachami z blachy falistej. Jego obawy budziło jednak to, że gdy tylko zobaczy ją któryś z tych brzuchatych kupców z Północy, Ugwu nawet nie zdąży się obejrzeć, a już ktoś przyniesie do jej ojca wino palmowe, i jemu nigdy nie uda się dotknąć tych piersi. Ich wizerunek­ tych jej piersi - zachowywał na koniec, kiedy często późnym wieczorem dotykał się, początkowo wolno, a potem energicznie, aż z jego ust wyry­ wał się stłumiony jęk. Zawsze zaczynał od wyobrażenia sobie jej twarzy, pełnych policzków i zębów w odcieniu kości słoniowej, później wyobrażał sobie oplatające go ramiona oraz jej ciało dopasowujące się do niego. Na koniec pozwalał się uformować jej piersiom, czasami były twarde w do­ tyku, kusząc, żeby się w nie wgryzł, a czasami bardzo miękkie i obawiał się, że to jego wyimaginowane ściskanie sprawia jej ból. Przez chwilę chciał myśleć o niej dzisiejszej nocy, postanowił jednak tego nie robić. Nie teraz, nie tej pierwszej nocy w domu pana, na tym łóżku, które w niczym nie przypominało jego maty z ręcznie plecionej rafii. Na początek wcisnął dłonie w sprężystą miękkość materaca. Na­ stępnie zbadał leżące na nim warstwy materiału, nie bardzo wiedząc, czy powinien położyć się na nich czy przedtem zdjąć je i odłożyć na bok. W końcu wsunął się na łóżko i zwinąwszy ciało w kłębek, ułożył się na tych warstwach materiału. Śniło mu się, że pan woła go: „Ugwu, mój dobry człowieku!", a kie­ dy się obudził, zobaczył pana stojącego w drzwiach i na niego patrzące­ go. Może to jednak nie był sen. Wygramolił się z łóżka i zdezorientowa­ ny spojrzał w okna, w których wisiały zaciągnięte zasłony. Czy jest już późno? Czy to miękkie łóżko oszukało go i przez nie zaspał? Zazwyczaj budził się z pierwszym pianiem koguta. - Dzień dobry, sah! - Czuję tu silny zapach pieczonego kurczaka. -Przepraszam, sah. - Gdzie jest ten kurczak? Ugwu pogrzebał w kieszeniach spodenek i wyjął kawałki kurczaka. - Czy u was w rodzinie wszyscy jedzą przez sen? - zapytał pan. Miał na sobie coś, co wyglądało jak kobiecy płaszcz, i w zamyśleniu skręcał zawiązany wokół pasa sznur. 18 Strona 14 - Sab? - Czy chciałeś zjeść kurczaka w łóżku? - Nie, sah. - Miejsce jedzenia jest w jadalni i w kuchni. - Tak, sah. - Dzisiaj trzeba posprzątać kuchnię i łazienkę. - Tak, sah. Pan odwrócił się i wyszedł. Ugwu stał pośrodku pokoju, trzęsąc się i wciąż trzymając w wyciągniętych dłoniach kawałki kurczaka. Trapił się tym, że po drodze do kuchni musi przejść przez jadalnię. W końcu włożył kurczaka z powrotem do kieszeni, odetchnął głęboko i wyszedł z pokoju. Pan siedział w jadalni przy stole, a przed nim na stosie ksią­ żek stała filiżanka z herbatą. - Czy wiesz, kto tak naprawdę zabił Lumumbę? - zapytał pan, pod­ nosząc wzrok znad czasopisma. - Amerykanie i Belgowie. Nie miało to żadnego związku z Katangą. - Tak, sah - odparł Ugwu. Chciał, żeby pan mówił dalej, pragnął słuchać tego dźwięcznego głosu, melodyjnej mieszanki angielskich słów umieszczonych w zdaniach języka ibo. - Jesteś moim służącym - powiedział pan. - Jeśli każę ci wziąć kij i zbić nim kobietę idącą ulicą, a ty poranisz jej nogę do krwi, kto będzie odpowiedzialny za tę ranę: ty czy ja? Ugwu wpatrywał się w niego, kręcąc głową i zastanawiając się, czy pan w jakiś okrężny sposób nie odnosi się do tych kawałków kurczaka. - Lumumba był premierem Konga. Wiesz, gdzie leży Kongo? - za­ pytał pan. - Nie, sah. Pan podniósł się szybko i wyszedł do gabinetu. Powieki Ugwu za­ trzepotały z zakłopotania i przestrachu. Czy pan go odeśle, bo Ugwu nie potrafi dobrze mówić po angielsku, trzyma w nocy kurczaka w kiesze­ ni, nie zna dziwnych miejsc wymienianych przez pana? ... Po chwili pan wrócił, niosąc szeroki zwój papieru, i odsunąwszy książki i czasopisma, rozłożył go na stole w jadalni. Wskazał piórem jakieś miejsce. - To jest nasz świat, tyle że ludzie, którzy narysowali tę mapę, po­ stanowili umieścić swój kraj nad naszym. Ale widzisz, w rzeczywisto­ ści nie ma tu ani góry, ani dołu. - Pan wziął w dłonie papier i zwinął go 19 Strona 15 tak, że jedna krawędź dotykała drugiej, a w środku zrobiła się dziura. - Nasz świat jest okrągły, nie ma końca. Nee anya, tu wszędzie jest woda, morza i oceany, tu jest Europa, a tu nasz kontynent, Afryka, i Kongo jest w samym środku. Tutaj wyżej leży Nigeria, natomiast Nsukka tu­ taj, na południowym wschodzie, i my właśnie tu jesteśmy. - Stuknął piórem w papier. -Tak, sah. - Chodziłeś do szkoły? -Dwie klasy podstawówki, sah. Ale szybko się uczę wszystkiego. - Dwie klasy? Jak dawno temu to było? -To już wiele lat, sah. Ale wszystkiego bardzo szybko się uczę. - Dlaczego przerwałeś naukę? - Ziemia ojca przestała dawać plony, sah. Pan skinął powoli głową. - Dlaczego twój ojciec nie poszukał kogoś, kto pożyczyłby mu na czesne? - Sah? - Twój ojciec powinien pożyczyć pieniądze! - rzucił pan ostrym to- nem i dodał po angielsku: - Edukacja to sprawa najważniejsza! W jaki niby sposób mamy się przeciwstawić wyzyskowi, jeśli nie dysponujemy odpo­ wiednimi narzędziami pozwalającymi zrozumieć, czym jest wyzysk? - Tak, sah! - Ugwu energicznie skinął głową. Za wszelką cenę chciał sprawiać wrażenie uważnego, ponieważ w oczach pana dostrzegł ten szaleńczy błysk. - Zapiszę cię do podstawówki przy uniwersytecie - stwierdził pan, nadal stukając piórem w papier. Ciocia Ugwu powiedziała mu, że jeśli przez kilka lat będzie dobrze służył, pan może posłać go do szkoły zawodowej, gdzie Ugwu mógłby nauczyć się pisać na maszynie i stenografować. Wspomniała o podsta­ wówce przy uniwersytecie, ale tylko w celu poinformowania go, że cho­ dzą do niej dzieci wykładowców, ubrane w niebieskie mundurki i białe skarpetki tak misternie wykończone koronką, że aż dziw brał, dlaczego komuś chciało się tracić tyle czasu na zwykłe skarpetki. - Tak, sah - powiedział. - Dziękuję, sah. - Prawdopodobnie będziesz najstarszy w grupie, zważywszy na to, że w twoim wieku idziesz dopiero do trzeciej klasy- rzekł pan. - I w two- 20 Strona 16 im wypadku jedyny sposób, żeby zdobyć szacunek uczniów, to być naj­ lepszym. Rozumiesz? - Tak, sah! - Usiądź, mój dobry człowieku. Ugwu wybrał krzesło stojące jak najdalej od pana i niezgrabnie ułożył stopy jedna obok drugiej. Wolałby raczej pozostać w pozycji stojącej. - W szkole będą cię uczyć różnych rzeczy o naszym kraju i musisz pamiętać, że zawsze są dwie odpowiedzi na zadawane pytania: praw­ dziwa odpowiedź i odpowiedź, jakiej musisz udzielić, żeby zdać. Musisz czytać książki i poznać obie odpowiedzi. Książki dostaniesz ode mnie, doskonałe książki. - Pan przerwał i łyknął herbaty. - Będą cię uczyć, że pewien biały człowiek, który nazywał się Mungo Park, odkrył rzekę Niger. To są bzdury. Nasi ludzie łowili ryby w Nigrze na długo przed urodzeniem się dziadka tego Mungo Parka. Ale na egzaminie masz na­ pisać, że to był Mungo Park. - Tak, sah. - Ugwu zrobiło się przykro, że człowiek, który nazywał się Mungo Park, najwyraźniej tak bardzo obraził pana. - Nie potrafisz nic innego mówić? - Sah? - Zaśpiewaj mi coś. - Sah? - Zaśpiewaj jakąś piosenkę. Znasz jakąś piosenkę? Śpiewaj! - Pan zdjął okulary. Zmarszczył brwi, które teraz wyglądały bardzo poważnie. Ugwu zaczął śpiewać starą pieśń, której nauczył się w gospodar­ stwie ojca. Czuł w piersiach bolesne uderzenia serca. - Nzogbo nzogbu enyimba, enyi... Początkowo śpiewał cicho, ale pan stuknął piórem w stół i rzekł: - Głośniej! - więc stopniowo podnosił głos, a pan powtarzał: - Głoś­ niej! - dopóki Ugwu nie zaczął krzyczeć. Kiedy już kilka razy powtórzył pieśń, pan kazał mu przestać. - Dobrze, już dobrze - powiedział. - Potrafisz zrobić herbatę? - Nie, sah. Ale szybko się uczę - odrzekł Ugwu. Śpiewanie jakby coś w nim poluźniło, oddychał z łatwością, serce przestało już walić jak opętane. Poza tym nabrał przekonania, że pan jest szalony. - Zazwyczaj jadam w klubie uczelnianym. Wygląda na to, że skoro już tu jesteś, będę musiał przynosić więcej jedzenia. 21 Strona 17 - Sah, ja potrafię gotować. - Gotujesz? Ugwu skinął głową. Wiele wieczorów spędził na przyglądaniu się, jak gotuje jego matka. Rozpalał dla niej ogień albo podsycał żar, kiedy zaczynał dogasać. Obierał i rozcierał bulwy jąmsu i manioku, wydmu­ chiwał łuski z ryżu, wybierał chrząszcze z fasoli, obierał cebule i ucierał pieprz. Często kiedy matka cierpiała na kaszel, chciał sam zajmować się gotowaniem, a nie zostawiać tego Anulice. Nikomu o tym nie mówił, na­ wet Anulice, która i tak zdążyła już mu powiedzieć, że zbyt wiele czasu spędza w towarzystwie gotujących kobiet i jeśli dalej będzie tak robić, nigdy mu nie wyrośnie broda. - Proszę bardzo, możesz sam gotować jedzenie - powiedział pan. - Sporządź listę tego, co potrzebujesz. -Tak, sah. - Sam nie trafisz na targ, prawda? Powiem Jomowi, żeby ci po- kazał drogę. - Jomowi, sah? - Jomo opiekuje się naszym gospodarstwem. Przychodzi tu trzy razy w tygodniu. Zabawny człowiek, widziałem, jak mówił do krotonu... - Pan przerwał na moment. - W każdym razie będzie tu jutro. Jakiś czas później Ugwu spisał listę produktów i wręczył ją panu. Pan przez chwilę przyglądał się tej liście. - Ciekawa receptura - rzekł po angielsku. - Myślę, że w szkole na- uczą cię częściej korzystać z samogłosek. Ugwu nie spodobało się rozbawienie na twarzy pana. - Potrzebujemy desek, sah - powiedział. - Desek? - Na pańskie książki, sah. Żebym mógł je poukładać. - Ach, tak, chodzi o półki. Myślę, że moglibyśmy wcisnąć tu gdzieś jeszcze kilka półek, może w korytarzu. Porozmawiam z kimś z naszego działu budowlanego. - Tak, sah. - Odenigbo. Mów do mnie Odenigbo. Ugwu spojrzał na niego niepewnie. - Sah? ... - Nie nazywam się Sah. Mów do mnie Odenigbo. 22 Strona 18 -Tak, sah. - Zawsze będę nazywał sięOdenigbo. Pan to określenie arbitralne. Jutro ty możesz być panem. - Tak, sah...Odenigbo. Ugwu naprawdę wolał mówić „sah", w tym słowie czuło się ożyw­ czą moc. Kiedy kilka dni później dwaj mężczyźni z działu budowlane­ go przyszli, by zamontować półki w korytarzu, powiedział im, że będą musieli poczekać, aż sah wróci do domu; on nie mógł podpisać białej kartki, na której widniał napisany na maszynie tekst. Słowo „sah" wy­ mówił z dumą. -To tylko wiejski służący - stwierdził lekceważąco jeden z męż­ czyzn, a Ugwu spojrzał mu w twarz, mrucząc pod nosem przekleństwo o ostrej biegunce, która miałaby już przez całe życie nie odstępować i jego,i całego jego potomstwa. Kiedy układał książki,złożył sobie przy­ rzeczenie, o mało nie mówiąc tego na głos, że nauczy się podpisywać formularze. W kolejnych tygodniach,kiedy dokładnie badał każdy zakątek bun­ galowu,kiedy odkrył, że ul mieścił się na nerkowcu,a motyle zlatują się na podwórzu przed domem,gdy słońce świeci najjaśniej,w tych właśnie tygodniach równocześnie pilnie uczył się rytmu życia pana. Każdego ranka zbierał „Daily Times" i „Renaissance'', rzucane przez sprzedaw­ cę przed drzwiami, i kładł je złożone na stole obok przygotowanych dla pana herbaty i chleba. Zanim pan skończył śniadanie, Ugwu zdążył umyć opla, a kiedy pan wracał z pracy i miał sjestę, ponownie przecierał na sucho samochód, bo potem pan jechał na kort. Cicho krążył po domu w dni,w które pan zamykał się na całe godziny w swoim gabinecie. Kie­ dy słyszał pana idącego korytarzem i coś głośno mówiącego, upewniał się, że jest przygotowana gorąca woda na herbatę. Codziennie szorował podłogi. Polerował żaluzje, dopóki nie połyskiwały w popołudniowym słońcu, zwracał uwagę na minimalne pęknięcia w wannie, polerował spodki, na których podawał orzechy kola znajomym pana. W salonie codziennie zjawiało się co najmniej dwóch gości, z cicho nastawionej radioli sączyła się dziwna,przypominająca dźwięk fletu muzyka, na tyle cicha, że odgłosy rozmowy, śmiechu i brzęku szkła wyraźnie dociera­ ły do Ugwu, który w tym czasie przebywał w kuchni albo w korytarzu, gdzie prasował ubrania pana. 23 Strona 19 Bardzo starał się wykazać, chciał dostarczyć panu wszelkich możli­ wych powodów do pozostawienia go u siebie, dlatego też pewnego ranka wyprasował mu skarpetki. Chociaż czarne skarpetki w prążki nie spra­ wiały wrażenia pomiętych, sądził, że będą jeszcze lepiej wyglądać, jeśli je rozprostuje. Gorące żelazko zasyczało i kiedy je podniósł, zobaczył, że połowa skarpetki przylepiła się do stopy żelazka. Ugwu zamarł. Pan siedział przy stole w jadalni, właśnie kończył śniadanie i lada moment mógł tu nadejść, żeby włożyć skarpetki i buty, zabrać z półki teczki na dokumenty i wyjść do pracy. Ugwu chciał ukryć skarpetki pod krzesłem i pobiec do szuflady po świeżą parę, lecz nie był w stanie poruszyć no­ gami. Stał tak ze spaloną skarpetką, zdając sobie sprawę, że pan zasta­ nie go w takiej właśnie pozycji. - Wyprasowałeś moje skarpetki, prawda? - zapytał pan. -Ty dur­ ny ignorancie. - Słowa „durny ignorant" zabrzmiały w jego ustach jak muzyka. - Przepraszam, sah! Przepraszam, sah! - Już ci mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał. - Pan zdjął z półki teczkę. - Spóźnię się. - Sah? ... Czy mam przynieść nową parę? - zapytał Ugwu. Ale pan zdążył już włożyć buty, bez skarpetek, i pospiesznie wy­ szedł. Ugwu usłyszał głośny dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i warkot odjeżdżającego samochodu. Czuł w piersiach jakiś ciężar, sam nie wie­ dział, dlaczego wyprasował skarpetki, dlaczego po prostu nie zajął się samym ubraniem w stylu safari. To przez złe duchy, na pewno przez nie. Złe duchy nakłoniły go do tego. W końcu czają się wszędzie. Zawsze kiedy leżał chory z gorączką, a także raz, kiedy spadł z drzewa, matka nacierała jego ciało okwumą, przez cały czas mrucząc: „Pokonamy je, nie wygrają z nami". Wyszedł przed dom i ruszył wzdłuż kamieni ułożonych jeden przy drugim wokół wypielęgnowanego trawnika. Złe duchy nie wygrają. Nie pozwoli, żeby go pokonały. Na środku trawnika znajdowało się okrągłe miejsce nieporośnięte trawą, przypominające samotną wyspę na zielo­ nym morzu, i rosła tam cienka palma. Ugwujeszcze nigdy nie widział tak niskiej palmy ani tak idealnie rozłożystych liści. Nie wyglądała na dostatecznie silną, żeby rodzić owoce, w ogóle nie sprawiała wrażenia użytecznej, podobnie jak większość rosnących tu roślin. Podniósł ka- 24 Strona 20 mień i rzucił przed siebie. Tyle wolnej przestrzeni tu się marnuje! W jego wiosce ludzie uprawiali przy domach nawet najmniejsze działki i sadzili tam użyteczne warzywa i zioła. Babcia nie musiała uprawiać swojego ulubionego zioła, arigbe, ponieważ wszędzie dziko rosło. Powiadała, że arigbe zmiękcza serce mężczyzny. Była drugą z trzech żon i nie korzy­ stała z uprzywilejowanej pozycji, jaka przynależy pierwszej i ostatniej, więc jak powiedziała wnukowi, zanim poprosiła męża o cokolwiek, naj­ pierw gotowała mu pikantną kaszkę z jamsu z arigbe. I zawsze działało. Może więc podziała też na pana. Ugwu przespacerował się w poszukiwaniu arigbe. Zajrzał między różowe kwiaty, pod drzewo nerkowca, na którego gałęzi mieścił się gąb­ czasty ul, pod drzewo cytrynowe, po którego pniu w górę i w dół ma­ szerowały czarne mrówki żołnierze, i pod melonowce, na których doj­ rzewające papaje upstrzone były ogromnymi dziurami wydrążonymi przez ptaki. Jednak ziemia była czysta, nie było na niej żadnych ziół; Jomo pielił wszystko dokładnie i starannie i nic, co było niepożądane, nie miało prawa się tu pojawić. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, Ugwu przywitał się z Jomem, który tylko skinął głową i nie przerywał swojej pracy, słowem się nie odzywając. Był małym człowiekiem, a jego mocno zbudowane pomarsz­ czone ciało, zdaniem Ugwu, bardziej potrzebowało podlewania niż te rośliny, na które kierował metalową konewkę. W końcu Jomo podniósł wzrok na Ugwu. - Afa m bu Jomo -oświadczył, jakby U gwu nie znał jego imienia. - Niektórzy mówią na mnie Kenyatta na cześć wielkiego człowieka z Ke- nii. Jestem myśliwym. Ugwu nie wiedział, co ma odpowiedzieć, ponieważ Jomo patrzył mu prosto w oczy, jakby spodziewał się usłyszeć o jakimś niezwykłym dokonaniu Ugwu. - Jakie zwierzęta zabijasz? - zapytał Ugwu. Jomo rozpromienił się, jakby tylko czekał na takie pytanie, i za­ czął opowiadać o swoich polowaniach. Ugwu przysiadł na schodkach prowadzących na tyły domu i słuchał. Już od tego pierwszego dnia nie wierzył w opowieści Joma - ani o pokonaniu pantery gołymi rękami, ani o zabiciu dwóch pawianów jednym strzałem - ale ponieważ lubił ich słuchać, zaczął odkładać pranie ubrań pana na te dni, kiedy przy- 25