9268

Szczegóły
Tytuł 9268
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9268 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Gemmell Ostatni Stra�nik (Last guardian) Opowie�ci Sipstrassi tom 3 Rozdzia� pierwszy NA PO�UDNIE OD ZIEM ZARAZY � ANNO DOMINI 2341 A jednak nie umar�. Cia�o wok� rany po pocisku na jego biodrze zamarz�o, gdy temperatura spad�a do trzydziestu stopni poni�ej zera. Na brodzie uformowa� si� l�d, a�szron na ci�kim czarnym p�aszczu po�yskiwa� biel� w�po�wiacie ksi�yca. Odleg�e iglice Jeruzalem rozmy�y si�, przeistoczy�y w�sosn� okryt� ca�unem �niegu. Shannow ko�ysa� si� w�siodle, pr�buj�c skupi� wzrok na mie�cie, kt�rego szuka� tak d�ugo, ale miasto przepad�o. Musia� przytrzyma� si� ��ku, gdy ko�skie kopyto omskn�o si� na kamieniu, a�w�wczas b�l w�boku rozgorza� z�now� si��. �ci�gn�� wodze karego ogiera, kieruj�c go w�dolin�. W g�owie wirowa�y mu obrazy: Karitas, Ruth, Donna; niebezpieczna podr� przez Ziemie Zarazy i�walki z�Piekielnikami; wrak olbrzymiego statku-widma na g�rskim zboczu. Pistolety i�strzelanina, wojna i��mier�. �nie�yca zn�w uderzy�a z�furi�, niesione wiatrem drobiny zamarzni�tego �niegu smaga�y bezlito�nie twarz Shannowa. �nieg zalepia� mu oczy, umys� trawi�a gor�czka. Wiedzia�, �e �ycie opuszcza jego cia�o z�ka�d� mijaj�c� sekund�, lecz nie mia� ani si�y, ani ch�ci, by z�tym walczy�. Wspomina� farm� i�Donn�, tak jak ujrza� japo raz pierwszy, stoj�c� w�drzwiach ze starodawn� kusz� w�d�oniach. Wzi�a go za zb�jc� i�l�ka�a si� o��ycie swoje i�syna, Erica. Shannow nigdy nie wini� jej za t� pomy�k�. Wiedzia�, jak jawi si� ludziom Cz�owiek Jeruzalem � wysoki, pos�pny, w�sk�rzanym kapeluszu o�szerokim rondzie, spod kt�rego wyzieraj� zimne, bardzo zimne oczy, kt�re widzia�y zbyt wiele �mierci i�rozpaczy. Zawsze by�o tak samo. Ludzie stali i�gapili si� na jego twarz pozbawion� wyrazu, a�potem ich spojrzenia ze�lizgiwa�y si� w�d�, na pistolety, przera�aj�c� bro� Gromow�adcy. Donna Taybard by�a jednak inna. Przygarn�a Shannowa do swego domu i�do swego serca, i�po raz pierwszy od dw�ch znojnych, ja�owych dziesi�cioleci Cz�owiek Jeruzalem zazna� szcz�cia. Ale p�niej nadeszli zb�jcy i�ludzie nios�cy wojn�, a�w ko�cu Piekielnicy. Shannow ruszy� przeciw nim wszystkim dla kobiety, kt�r� pokocha� � tylko po to, by zobaczy�, jak ona wychodzi za innego. I znowu by� sam, i�umiera� w�skutych lodem g�rach, w�dziczy nie naniesionej na �adn� map�. Co najdziwniejsze, wcale si� tym nie przejmowa�. Wok� hula� wiatr. Zagubiony w�syrenim �piewie zawieruchy osun�� si� bezw�adnie na kark ogiera. Wierzchowiec wychowa� si� w�g�rach; nie znosi� wyj�cego wichru i�k�saj�cego �niegu. Skr�ci� mi�dzy drzewa do skalnej rozpadliny i�pod��y� jelenim szlakiem do gardzieli tunelu, wydr��onego w�lawie starego grzbietu wulkanicznego. Tutaj by�o nieco cieplej. Ogier wchodzi� coraz g��biej, czuj�c na grzbiecie bezw�adny ci�ar. To go niepokoi�o, bo je�dziec zawsze pewnie trzyma� si� w�siodle i�kierowa� nim lekkimi ruchami kolan i�cugli. Szerokie chrapy ogiera rozd�y si�, gdy z�g��bi tunelu nap�yn�� zapach dymu. Zwierz� zatrzyma�o si� u�wej�cia do jaskini i�zata�czy�o nerwowo, dzwoni�c podkowami o�skaliste pod�o�e. Ku niemu ruszy� mroczny cie�... Przestraszony ko� stan�� d�ba i�Shannow bezw�adnie osun�� si� z�siod�a. Zako�czona szponami wielka d�o� chwyci�a uzd�, tunel wype�ni� si� zapachem lwa. Ogier spr�bowa� wyrwa� si�, uderzy� intruza podkutymi �elazem kopytami, lecz r�ce mocno trzyma�y. Us�ysza� cichy, niski szept, poczu� delikatne g�askanie po karku. Uspokojony, pozwoli� poprowadzi� si� w�g��b jaskini, gdzie p�on�o ognisko otoczone p�askimi kamieniami. Sta� cierpliwie, gdy obcy zarzuci� wodze na wystaj�cy wyst�p i�odszed�. Przed jaskini� Shannow j�kn�� i�spr�bowa� przekr�ci� si� na brzuch, ale podda� si� b�lowi i�przenikliwemu zimnu. Gdy z�trudem uchyli� powieki, zobaczy� przera�aj�ce oblicze. Ciemne w�osy okala�y zdeformowan� twarz o�bursztynowych oczach, z�szerokim, p�askim nosem i�ustami naje�onymi rz�dem ostrych k��w. Shannow, niezdolny do wykonania ruchu, m�g� tylko przygl�da� si� stworowi. R�ce uzbrojone w�szpony wsun�y si� pod jego cia�o i�unios�y je bez trudu. Shannow niczym dziecko zosta� zaniesiony do jaskini i�delikatnie u�o�ony blisko ognia. Stworzenie si�gn�o do zapi�cia jego p�aszcza, ale d�onie podobne zwierz�cym �apom nie poradzi�y sobie z�zamarzni�tymi w�z�ami. Szpony z�sykiem rozci�y rzemienie i�Shannow poczu�, jak zsuwa si� z�niego p�aszcz. Powoli i�ostro�nie stworzenie zdj�o zamarzni�te ubranie i�okry�o go ciep�ym kocem. Cz�owiek Jeruzalem zasn�� � a�jego sny pe�ne by�y b�lu. Znowu walczy� z�przyw�dc� Stra�nik�w, Sarento, podczas gdy �Titanic� �eglowa� po widmowym morzu, a�diabe� kroczy� ulicami Babilonu. Tym razem Shannow nie m�g� wygra�; walczy� o��ycie, gdy morze wdziera�o si� do rozbitego statku. S�ysza� krzyki ton�cych; m�czyzn, kobiet i�dzieci, jednak nie by� w�stanie ich uratowa�. Przebudzi� si� zlany potem i�spr�bowa� usi���, ale b�l wybuchn�� w�zranionym boku. J�kn�� dojmuj�co i�na powr�t pogr��y� si� w�gor�czkowych majakach. Zmierza� w�kierunku g�r, kiedy us�ysza� strza�; wjecha� na szczyt wzg�rza i�spojrza� ku zagrodzie. Trzech m�czyzn wywleka�o z�domostwa dwie kobiety. Wyci�gn�� pistolet i�wbi� obcasy w�boki ogiera, kt�ry niczym grom pocwa�owa� w�ich kierunku. Na jego widok m�czy�ni odepchn�li kobiety. Dwaj wyci�gn�li muszkiety, trzeci rzuci� si� na niego z�no�em. Shannow �ci�gn�� wodze, ogier stan�� d�ba. Pierwszy strza� by� celny i�zb�jca run�� na ziemi�. Przyskoczy� ten z�no�em, ale Shannow przekr�ci� si� w�siodle i�strzeli� z�bliska: kula trafi�a m�czyzn� w�czo�o i�wysz�a ty�em g�owy w�fontannie krwi. Trzeci poderwa� bro�, pocisk odbi� si� rykoszetem od ��ku siod�a i�przeszy� biodro Shannowa. Cz�owiek Jeruzalem, nie zwracaj�c uwagi na fal� nag�ego b�lu, wystrzeli� dwukrotnie. Pierwsza kula trafi�a zb�jc� w�bark, a� obr�ci� si� doko�a, druga strzaska�a mu czaszk�. W raptownie zapad�ej ciszy Shannow osadzi� ogiera, wpatruj�c si� w�kobiety. Starsza zbli�y�a si� do niego na tyle, �e m�g� dostrzec strach w�jej oczach. Krew s�czy�a mu si� z�rany i�sk�py wa�a na siod�o, jednak siedzia� wyprostowany. � Czego od nas chcesz? � zapyta�a. � Nic, pani, przyby�em wam na ratunek. � To dobrze. � Jej oczy nadal by�y wrogie. � Uratowa�e� nas, i�dzi�ki ci za to. Cofn�a si�, nie spuszczaj�c z�niego oczu. By� pewien, �e widzia�a krew, ale nie m�g� � nie chcia� � prosi� o�pomoc. � �ycz� dobrego dnia � rzuci� na odjezdnym. M�odsza pobieg�a za nim. By�a �adn� blondynk�, z�twarz� ogorza�� od s�o�ca i�znojnej pracy na tej odludnej farmie. Wznios�a ku niemu du�e b��kitne oczy. � Wybacz, matka nie ufa m�czyznom Tak mi przykro. � Odsu� si� od niego, dziewczyno! � krzykn�a starsza i�dziewczyna cofn�a si� pos�usznie. Shannow pokiwa� g�ow�. � Zapewne nie bez powodu. �a�uj�, �e nie mog� zosta� i�pom�c wam pogrzeba� tych drani. � Jeste� ranny. Pozw�l, �e ci pomog�. � Nie. Niedaleko jest miasto, jestem pewien. Ma bia�e wie�yce i�bramy p�on�ce od z�ota. Tam si� mn� zajm�. � Tutaj nie ma �adnego miasta. � Znajd� je. � Tr�ci� pi�tami boki ogiera i�odjecha�. Przebudzi�o go dotkni�cie czyjej� r�ki. Zobaczy� pochylon� nad sob� zwierz�c� twarz. � Jak si� czujesz? � G�os by� niewyra�ny, s�owa zlewa�y si� z�sob�. Shannow zrozumia� pytanie dopiero po dwukrotnym powt�rzeniu. � �yj�, dzi�ki tobie. Kim jeste�? Stworzenie przekrzywi�o wielk� g�ow�. � Nie�le. Zwykle pytaj�, czym jestem. Nazywam si� Shir-ran. Silny z�ciebie cz�owiek, skoro jeszcze �yjesz z�tak� ran�. � Kula przesz�a na wylot. Pomo�esz mi usi���? � Nie. Le� tutaj. Zaszy�em ran� z�przodu i�z ty�u, ale moje palce nie s� ju� takie jak kiedy�. Nie ruszaj si� i�wypoczywaj. Porozmawiamy rano. � Co z�moim koniem? � Jest bezpieczny. Troch� si� mnie przestraszy�, ale szybko doszli�my do porozumienia. Nakarmi�em go ziarnem, kt�re mia�e� w�jukach. �pij, cz�owieku. Shannow rozlu�ni� si�. Wsun�� r�k� pod koc i�si�gn�� do rany na biodrze. Wyczu� g�ste szwy i�niezdarne w�z�y. Rana nie krwawi�a, ale ba� si�, �e mog�y j� zabrudzi� w��kna z�p�aszcza. One zabija�y cz�ciej ni� kula, zatruwaj�c krew i�powoduj�c gangren�. � To dobra rana � rzek� cicho Shir-ran, jak gdyby czytaj�c w�jego my�lach. � Wyp�ywaj�ca krew oczy�ci�a j�, jak my�l�. Tutaj w�g�rach rany dobrze si� goj�. Powietrze jest czyste. Bakterie s� zbyt delikatne, by prze�y� przy trzydziestu stopniach poni�ej zera. � Bakterie? � wyszepta� Shannow, powoli opuszczaj�c powieki. � Zarazki... brud, kt�ry sprawia, �e rany si� j�trz�. � Rozumiem. Dzi�kuj� ci, Shir-ranie. I�Shannow zapad� w�sen bez sn�w. Cz�owiek Jeruzalem przebudzi� si� g�odny i�podni�s� si� do pozycji siedz�cej. W�blasku p�on�cego ognia dostrzeg� wielki stos drzewa le��cy pod �cian�. Rozejrza� si� po jaskini. Mia�a oko�o pi��dziesi�ciu st�p w�najszerszym miejscu i�wysoki strop poznaczony szczelinami, przez kt�re leniwie ulatywa� dym z�ogniska. Obok jego koc�w le�a� buk�ak, oprawiona w�sk�r� Biblia i�pistolety, schowane w�nat�uszczonych, sk�rzanych olstrach. Shannow si�gn�� po manierk�, wyci�gn�� oprawiony w�mosi�dz korek i�napi� si� �apczywie. P�niej w��wietle ogniska obejrza� ran� na biodrze. Sk�ra by�a posiniaczona i�zaogniona, ale rana wygl�da�a na czyst� i�nie krwawi�a. Wsta� powoli i�ostro�nie, szukaj�c wzrokiem ubrania. Le�a�o suche i�niedbale z�o�one na kamieniu po przeciwnej stronie ogniska. Zaschni�ta krew wci�� plami�a bia�� we�nian� koszul�, ale odzia� si� w�ni� i�w�o�y� czarne we�niane spodnie. Nie m�g� zapi�� pasa, poniewa� sk�ra zbyt mocno wpija�a si� w�ran� na biodrze. Mimo wszystko w�ubraniu poczu� si� bardziej cz�owiekiem. Wci�gn�� skarpety, wzu� wysokie je�dzieckie buty i�ruszy� do miejsca, gdzie sta� ogier. Poklepa� go po karku, a�on pochyli� �eb i�przytuli� chrapy do jego piersi. � Ostro�nie, przyjacielu, wci�� jestem bardzo s�aby. � Zawiesi� na szyi konia worek z�obrokiem. Shir-rana nie by�o. W pobli�u stosu drewna sta� rz�d p�ek skleconych z�nieheblowanych desek. Na niekt�rych le�a�y ksi��ki, na innych woreczki z�sol�, cukrem, suszonym mi�sem i�owocami. Shannow zjad� par� owoc�w i�wr�ci� do ognia. W�jaskini by�o gor�co. Po�o�y� si� na kocach, wzi�� pistolety i�wyczy�ci� je dok�adnie. Oba by�y broni� Piekielnik�w, odtylcow� i�wielolufow�. Otworzy� sakw� i�sprawdzi� naboje. Mia� ich jeszcze czterdzie�ci siedem, ale kiedy si� sko�cz�, ta cudownie wywa�ona bro� stanie si� bezu�yteczna. Si�gn�� g��biej do sakwy, znalaz� w�asne pistolety kapiszonowe, kt�re s�u�y�y mu tak dobrze przez dwadzie�cia lat. Do tej pary m�g� sam wyrabia� proch i�odlewa� kule. Po wyczyszczeniu owin�� je w�nas�czon� oliw� sk�r� i�ponownie schowa� g��boko w�jukach. Dopiero wtedy si�gn�� po Bibli�. By�a to ksi�ga o�cienkich kartkach, z�oconych na brzegach, ale sfatygowanych od cz�stego wertowania, w�sk�rzanej oprawie, g�adkiej jak jedwab. Shannow przysiad� przy ogniu i�otworzy� Bibli� na Ksi�dze Habakuka. Czyta� g�o�no, a�g�os mia� g��boki i�d�wi�czny. Dok�d �e, Panie, wzywa� Ci� b�d� � A�Ty nie wys�uchujesz? Wo�a� b�d� ku Tobie: Krzywda! � a�Ty nie pomagasz? Czemu ka�esz mi patrzy� na nieprawo�� i�na z�o spogl�dasz bezczynnie? Oto ucisk i�przemoc przede mn�, powstaj� spory, wybuchaj� wa�nie. Tak wi�c straci�a Tora moc swoj�, sprawiedliwego s�du ju� nie ma; bezbo�ny bowiem gn�bi uczciwego, dlatego wyrok s�d�w ulega wypaczeniu. � I�jak odpowie ci tw�j b�g, Jonie Shannow? � zapyta� Shir-ran. � W�spos�b sobie w�a�ciwy � odrzek� Shannow. � Sk�d wiesz, jak si� nazywam? Olbrzymie stworzenie zbli�y�o si� oci�ale, gn�c szerokie ramiona pod ci�arem ogromnej g�owy. Przysiad�o na kamieniach przy ogniu. Shannow zwr�ci� uwag�, �e oddycha urywanie, a�z ucha s�czy mu si� strumyczek krwi, zlepiaj�cy w�osy czarnej grzywy. � Jeste� ranny? � zapyta� Shannow. � Nie. To tylko Przemiana. Znalaz�e� jedzenie? � Tak. Troch� suszonych owoc�w w�scukrzonym miodzie. S� bardzo dobre. � We� je wszystkie. Mnie ju� nie smakuj�. Jak twoja rana? � Goi si� dobrze, jak obieca�e�. Wydaje si�, �e cierpisz, Shir-ranie. Czy m�g�bym jako� ci pom�c? � Nie, Shannow. Mo�esz tylko przez jaki� czas dotrzyma� mi towarzystwa. � To b�dzie przyjemno��. Min�o wiele czasu, od kiedy po raz ostatni siedzia�em przy ogniu, bezpieczny i�w pokoju. Powiedz, sk�d mnie znasz? � S�ysza�em o�tobie, Shannow. Czarna Pani m�wi�a o�tobie... i�o twojej walce z�Piekielnikami. Jeste� silnym cz�owiekiem. I�prawym, wiernym przyjacielem, jak s�dz�. � Kim jest Czarna Pani? � zapyta� szybko Shannow, zmieszany komplementami. � Jest tym, kim jest: czarn� jak heban pi�kno�ci�. Pracuje w�r�d Dianae... mojego ludu... i�w�r�d Wilczak�w. Nied�wiedzie nie uznaj� jej, bowiem ich cz�owiecze�stwo ju� przemin�o. S� zwierz�tami... teraz i�na zawsze. Jestem zm�czony, Shannow. Chc� odpocz��... spa�. � Leg� na brzuchu, wspieraj�c g�ow� na szponiastych d�oniach. Bursztynowe oczy przymkn�y si� i�ponownie otworzy�y. � Je�li... kiedy przestaniesz mnie rozumie�, osiod�aj ogiera i�odjed� st�d. Pojmujesz? � Nie � odrzek� Shannow. � Zrozumiesz � odpowiedzia� Shir-ran. Shannow posili� si� owocami i�wr�ci� do czytania Biblii. Ksi�ga Habakuka od dawna by�a jego ulubion�. Jej s�owa by�y kr�tkie i�s�odko-gorzkie, ale odbija�y w�tpliwo�ci i�l�ki jego serca, a�czyni�c to, pomniejsza�y je. Trzy dni Shannow sp�dzi� z�Shir-ranem, lecz cho� cz�sto rozmawiali, Cz�owiek Jeruzalem niewiele dowiedzia� si� o�Dianae. Ze sk�pych informacji wynika�o, �e istnieje kraj, w�kt�rym ludzie powoli przeistaczaj� si� w�zwierz�ta. �y�y tam ludy Lwa, Wilka i�Nied�wiedzia. Przemiana Nied�wiedzi zosta�a uko�czona, ludzka spu�cizna przepad�a na zawsze. Wilczaki wymiera�y. Pozostali jedynie ludzie Lwa. Shir-ran m�wi� o�pi�knie �ycia, o�jego udr�kach i�chwale, i�Shannow zacz�� rozumie�, �e wielki stw�r umiera. Nie rozmawiali o�tym, ale z�dnia na dzie� cia�o Shir-rana przemienia�o si� coraz bardziej, nabrzmiewa�o i�wykr�ca�o okropnie, a� w�ko�cu nie m�g� ju� sta� wyprostowany. Krew la�a mu si� z�uszu, a�mowa by�a ledwo zrozumia�a. Noc� powarkiwa� przez sen. Czwartego dnia rano Shannow przebudzi� si�, s�ysz�c kwik przera�onego ogiera. Stoczy� si� z�pos�ania i�b�yskawicznie si�gn�� po pistolet. Shir-ran kuca� przed koniem, ko�ysz�c wielk� g�ow�. � Co si� sta�o? � zawo�a� Shannow. Shir-ran poruszy� si� i�Shannow stwierdzi�, �e patrzy w�bursztynowe �lepia olbrzymiego lwa. Zwierz� skoczy�o ku niemu, wi�c rzuci� si� w�bok i�ci�ko upad� na ziemi�. B�l przeszy� jego cia�o, ale zdo�a� si� przeturla�, gdy lew przypu�ci� atak. Jego ryk wype�ni� jaskini�. � Shir-ran! � krzykn�� Shannow. Lew przekr�ci� g�ow� i�przez chwil� Shannow widzia� w�jego oczach b�ysk zrozumienia... kt�ry zgas� bezpowrotnie. Zwierz� ponownie skoczy�o. Strza� pistoletu przetoczy� si� po jaskini. Zwierz�, kt�re kiedy� by�o Shir-ranem, pad�o na skaliste pod�o�e i�przewali�o si� na bok, wbijaj�c �lepia w�oczy Shannowa. Cz�owiek Jeruzalem przykl�k� przy jego ciele, po�o�y� d�onie na czarnej grzywie. � Wybacz mi � wyszepta�. Oczy zwierz�cia zamkn�y si�, a�oddech usta�. Shannow od�o�y� pistolet i�wyci�gn�� Bibli�. � Ocali�e� moje �ycie, Shir-ranie, a�ja zabra�em twoje. To nie jest sprawiedliwe, a�jednak nie mia�em wyboru. Nie wiem, jak modli� si� za ciebie, bo nie wiem, kim by�e� � cz�owiekiem czy zwierz�ciem. Ale okaza�e� mi dobro� i�dlatego polec� twoj� dusz� Najwy�szemu. � Otworzy� Bibli�. Trzymaj�c lew� d�o� na ciele Shir-rana, czyta�: � Do Pana nale�y ziemia i�to, co j� nape�nia, �wiat i�jego mieszka�cy... Kto wst�pi na g�r� Pana, kto stanie w�Jego �wi�tym miejscu? Cz�owiek o�r�kach nieskalanych i�o czystym sercu, kt�ry nie sk�oni� swej duszy ku marno�ciom i�nie przy si�ga� fa�szywie. Podszed� do dr��cego ogiera i�osiod�a� go. Zabra� reszt� �ywno�ci, skoczy� na siod�o i�wyjecha� z�jaskini. Za nim ogie� zamigota�... i�zgas�. Rozdzia� drugi MIASTO � 9364 rok p.n.e. �wi�tynia z�bia�ymi wie�ycami i�z�otymi kopu�ami nadal by�a pi�kna, ale na niegdy� cichych dziedzi�cach k��bi�y si� t�umy, wrzaskiem ��daj�ce krwawej ofiary. Bia�y namiot przy wej�ciu do �wi�tego Kr�gu zosta� usuni�ty, a�jego miejsce zaj�� marmurowy pos�g kr�la, w�adczy i�pot�ny, z�wyci�gni�tymi ramionami. Nu-Khasisatra sta� w�t�umie. By� roztrz�siony. Trzy razy nachodzi�a go wizja i�trzy razy odsuwa� j� od siebie. � Nie mog� tego zrobi�, Panie � szepta� � nie mam si�y. Odwr�ci� si� od krwawego widowiska, gdy wyniesiono ofiar�, i�przepchn�� si� przez t�um. Us�ysza�, jak nowy najwy�szy kap�an rozpoczyna obrz�d, lecz nie obejrza� si� za siebie. �zy piek�y go w�oczy, gdy przemierza� ci�gi marmurowych korytarzy. Wreszcie dotar� do Sadzawki Ciszy. Przysiad� na skraju; tutaj ryk t�umu by� st�umiony, a�jednak nadal s�ysza� bestialsk� rado��, obwieszczaj�c� �mier� kolejnej niewinnej ofiary. � Wybacz mi � wyszepta�. Wpatruj�c si� w�wod� widzia� p�ywaj�ce rybki, a�ponad nimi w�asne odbicie. Twarz by�a silna, kanciasta, okolona brod�, oczy g��boko osadzone. Nigdy nie uwa�a� jej za oblicze s�abego cz�owieka. Wysun�� r�k�, zm�ci� tafl� wody. L�ni�ce srebrem i�czerni� rybki rozpierzch�y si�, zabieraj�c z�sob� jego wizerunek. � C� mo�e zrobi� jeden cz�owiek, Panie? Widzisz ich? Kr�l da� im da� bogactwo i�pok�j, powodzenie i�d�ugie �ycie. Rozszarpaliby mnie na kawa�ki. � Przyt�oczy�o go poczucie kl�ski. Od trzech miesi�cy organizowa� tajne spotkania, wyg�asza� kazania przeciwko kr�lowi. Pom�g� wyj�tym spod prawa kap�anom Chronosa uciec przed No�ownikami, przeszmuglowa� ich poza miasto. Teraz jednak wzbrania� si� przed ostatnim zobowi�zaniem; by� zawstydzony, �e mi�o�� do �ycia okaza�a si� silniejsza od mi�o�ci do Boga. Jego spojrzenie straci�o ostro��, niebo pociemnia�o i�Nu-Khasisatra poczu�, �e opuszcza cia�o � wzni�s� si� w�niebo i�pop�yn�� nad b�yszcz�cym w�dole miastem. W�oddali gromadzi� si� mrok, rozdarty przez jaskrawe �wiat�o. Uderzy� silny wiatr i�Nu zadygota�, gdy morze poderwa�o si� na spotkanie nieba. Pot�ne miasto sta�o si� zabawk� na drodze oszala�ego �ywio�u, kt�ry z�rykiem poch�ania� po�acie l�du. Olbrzymie drzewa znika�y pod falami niczym trawa w�nurcie wylewaj�cej rzeki. Nawet g�ry znikn�y pod wod�. Gwiazdy zawirowa�y na niebie, a�s�o�ce majestatycznie wzesz�o na zachodzie. Patrz�c w�d�, ku miastu swoich narodzin, Nu-Khasisatra dostrzeg� jedynie g��bokie, niebiesko-szare, gniewne morze. Jego duch opad� w�to�, sp�ywa� coraz g��biej w�mrok. Sadzawka Ciszy by�a teraz zupe�nie cicha, czarne ryby znikn�y. Wok� niego unosi�y si� cia�a... m�czyzn, kobiet, male�kich dzieci. Nu wr�ci� na plac w�centrum miasta. Woda nie stawia�a oporu. Wielki czarny rekin otar� si� o�pos�g kr�la, wyci�gni�te ramiona zadr�a�y. Statua powoli przewr�ci�a si�, uderzaj�c w�kolumn�. G�owa odpad�a, tors podskoczy� na mozaikowych p�ytach. � Nie! � wykrzykn�� Nu. � Nie! Poczu� wstrz�s i�z powrotem znalaz� si� na brzegu sadzawki. Jasne s�oneczne �wiat�o sp�ywa�o na �wi�tyni�, a�go��bie okr��a�y drewniane balustrady Wie�y Lament�w. Nu wsta�, zarzuci� na ramiona p�aszcz b��kitny jak niebo i�ruszy� na dziedziniec �wi�tego Kr�gu. T�um rozchodzi� si�, kap�ani podnosili cia�o ofiary z�p�askiego, szarego kamienia. Krew brukaj�ca jego powierzchni� sp�ywa�a wy��obieniami i�znika�a w�z�otych otworach. Nu-Khasisatra pokona� schody i�ruszy� do ofiarnego kamienia. Z�pocz�tku nie pr�bowano mu przeszkodzi�, ale kiedy zbli�y� si� zanadto, drog� zagrodzi� mu kap�an w�czerwonej szacie. � Nie mo�esz zbli�a� si� do �wi�tego Miejsca. � Jakiego �wi�tego miejsca? � zadrwi� Nu � Splugawi�e� je. Odepchn�� kap�ana i�podszed� do kamienia. Ci w�t�umie, kt�rzy zauwa�yli ten incydent, zacz�li szepta�. � Co on robi? � Widzia�e�, jak odepchn�� kap�ana? � To jaki� szaleniec! Oczy obecnych skierowa�y si� na brodatego m�czyzn� przy na kamieniu. Gdy zdj�� b��kitny p�aszcz, ukaza�y si� bia�e szaty kap�ana Chronosa. �wi�tynni stra�nicy zgromadzili si� u�st�p schod�w. Nie wiedzieli, co pocz��, wstrzymywani zakazem wnoszenia broni na teren �wi�tego Miejsca. Trzej kap�ani zbli�yli si� do cz�owieka stoj�cego przy �wi�tym kamieniu. � C� to za szale�stwo? � zapyta� jeden. � Dlaczego bezcze�cisz �wi�tyni�? � Jak �miesz m�wi� o�bezczeszczeniu? � zdumia� si� Nu-Khasisatra. � Ta �wi�tynia po�wi�cona zosta�a Chronosowi, Panu �wiat�a, Panu �ycia. Nigdy nie sk�adano tu krwawych ofiar. � Kr�l jest �yj�cym wizerunkiem Chronosa � dowodzi� kap�an. � Zdobywc� �wiat�w, panem niebios. Wszyscy, kt�rzy w�to w�tpi�, s� zdrajcami i�heretykami. � Zatem zalicz mnie do nich � rykn�� Nu. Zacisn�� olbrzymie d�onie na kamieniu ofiarnym i�wyrwa� go z�podp�r, wzni�s� wysoko nad g�ow� i�cisn�� na schody. Kamie� roztrzaska� si� na kawa�ki. Nad t�umem przetoczy� si� gniewny pomruk. Nu-Khasisatra wskoczy� na podstaw� o�tarza. � Ludzie ma�ej wiary! � krzykn��. � Nadchodzi koniec waszych dni. Szydzili�cie ze Stw�rcy, czeka was przera�aj�ce przeznaczenie. Morza unios� si� przeciwko wam i�nie zostanie kamie� na kamieniu. Cia�a wasze ci�ni�te zostan� w�g��biny, a�marzenia wasze, tak jak wy sami, popadn� w�niepami��. S�yszeli�cie, �e kr�l jest �yj�cym bogiem. To blu�nierstwo! Kto przyni�s� Kamienie Rolynda ze sklepienia niebios? Kto doprowadzi� lud wybrany do tego pi�knego kraju? Kto zniweczy� plany nikczemnych w�Roku Smok�w? Chronos! Chronos, poprzez swych prorok�w. A�gdzie by� kr�l? Nie by�o go! On jest cz�owiekiem, a�jego z�o jest niewymierne. On zniszczy �wiat. Macie �ony i�syn�w, macie bliskich. Wszyscy pomrzecie. Nikt ze s�ysz�cych te s�owa nie do�yje ko�ca roku! � Na d� go! � zawo�a� kto� z�t�umu. � Zabi� go! � rykn�� inny, a�t�uszcza podj�a okrzyk. �wi�tynni stra�nicy wyci�gn�li miecze i�ruszyli schodami. Mi�dzy nimi b�ysn�� piorun, przeskakuj�c z�miecza na miecz, i�stra�nicy, z�cia�ami poczernia�ymi od �aru, upadli na kamienie. W�t�umie zapad�a cisza. Dym wzni�s� si� ze zw�glonych cia�, gdy Nu-Khasisatra wyci�gn�� r�ce ku niebu. � Ju� nie ma odwrotu � oznajmi�. � Stanie si� tak, jak rzek�em. S�o�ce wzejdzie na zachodzie, a�oceany niczym grom przetocz� si� przez ziemi�. Zobaczycie Miecz Boga w�niebiosach... l�kajcie si�! Zszed� z�o�tarza i�powoli min�� martwych stra�nik�w. T�um rozst�pi� si� przed nim, gdy opuszcza� �wi�tyni�. � Pozna�em go � wykrzykn�� jaki� m�czyzna. � To Nu-Khasisatra, budowniczy okr�t�w. Mieszka w�po�udniowej dzielnicy. Imi� w�drowa�o z�ust do ust na placu i�poza bramami �wi�tyni, a� dotar�o do kobiety zwanej Sharazad. I�rozpocz�o si� polowanie. Rozdzia� trzeci Shannow od trzech dni zmierza� na po�udnie. Szlak wi� si� dnem d�ugiej doliny w�r�d na wp� zamarzni�tych strumieni i�k�p wysokich sosen, rozleg�ych ��k i�niskich pag�rk�w. Widywa� niewiele zwierzyny, ale tu i��wdzie spotyka� tropy jeleni i��osi. Codziennie przed po�udniem zatrzymywa� si� w�miejscu os�oni�tym od wiatru i�odgarnia� �nieg z�trawy, aby ogier m�g� si� nasyci�. Sam siada� przy ma�ym ognisku i�czyta� swoj� Bibli� albo rozmy�la� o�drodze, kt�r� mia� jeszcze przed sob�. Rany goi�y si� szybko; Shir-ran wykona� �wietn� robot�. Cz�sto my�la� o�tym dziwnym cz�owieku-zwierz�ciu i�wreszcie doszed� do wniosku, �e Shir-ran pragn�� jego towarzystwa �eby sta�o si� to, co si� sta�o. Cz�ekozwierz opatrzy� mu rany, potem zostawi� mu bro� pod r�k�. A�przecie� w�zaciszu jaskini bro� nie by�a potrzebna. Skazane przez los stworzenie z�w�asnej woli opowiedzia�o mu o�Przemianie, wymazuj�cej szybko wszelkie �lady cz�owiecze�stwa. Ogl�danie jej na w�asne oczy budzi�o groz�. Shannow nie mia� poj�cia, co mog�o spowodowa� tak� transformacj�, ale w�tym dziwnym �wiecie, kt�ry nasta� po Armageddonie, istnia�o wiele tajemnic. Dwa lata wcze�niej, kiedy ruszy� na ratunek Samuelowi Archerowi i�zbuntowanemu Piekielnikowi, Batikowi, mia� okazj� po raz pierwszy zetkn�� si� z�now� ras� zwan� Wilczakami, kt�rzy po cz�ci byli lud�mi, po cz�ci zwierz�tami. Archer m�wi� te� o�innych takich stworzeniach, lecz Shannow jeszcze ich nie widzia�. Tutaj w�dolinie by�o ciep�o; w�miar�, jak jecha� coraz dalej na po�udnie, pokrywa �nie�na stawa�a si� coraz cie�sza, a�wielkie �aty zielonej trawy l�ni�y na zboczach wzg�rz. Ka�dego dnia uwa�nie przypatrywa� si� niebu, szukaj�c znak�w cudu. Ale niebiosa pozostawa�y b��kitne i�czyste. Czwartego dnia, gdy zapada� zmierzch, Shannow wprowadzi� ogiera do lasu, szukaj�c miejsca na ob�z. Mi�dzy wysokimi drzewami migota�o ognisko. � Hej tam, w�obozie! � krzykn��. Za pierwszym razem nikt nie odpowiedzia�, p�niej burkliwy g�os zaprosi� go do ognia. Shannow zwleka� przez chwil�. Wyj�� z�juk�w kapiszonowy pistolet o�kr�tkiej lufie i�wsun�� go za pas, ukrywaj�c pod po�� d�ugiego p�aszcza. Dopiero wtedy ruszy� do obozowiska. Wok� ognia siedzia�o czterech m�czyzn, a�przy rozci�gni�tej mi�dzy drzewami lince sta�o pi�� koni. Shannow zsun�� si� z�siod�a i�przywi�za� wodze ogiera do wystaj�cego korzenia. Na tr�jnogu nad ogniem wisia� wielki czarny kocio�, z�kt�rego wznosi� si� aromat roso�u. Shannow niedba�ym krokiem zbli�y� si� do ogniska i�przykucn��, omiataj�c wzrokiem gospodarzy. Przez ca�e �ycie spotyka� takich jak oni. Byli twardzi, chudzi i�podobni wilkom. Jego spojrzenie zatrzyma�o si� na jedynym kr�pym, przygarbionym m�czy�nie z�kr�tko przyci�t� szpakowat� brod� i�oczyma ledwie widocznymi spod ci�kich powiek. Napi�cie zawis�o w�powietrzu. Cz�owiek Jeruzalem, cho� doskonale je wyczuwa�, nie da� nic po sobie pozna�. Wbi� oczy w�tego krzepkiego i�czeka�. � Jedz � odezwa� si� w�ko�cu m�czyzna niskim g�osem. � Po was � odpar� Shannow. � Nie chcia�bym by� niegrzeczny. M�czyzna pokaza� w�u�miechu popsute z�by. � W�dziczy nie ma miejsca na uprzejmo�ci. � Nala� roso�u do metalowej miski. Pozostali poszli za jego przyk�adem. Gdy napi�cie wzros�o, Shannow wzi�� misk� w�lew� r�k� i�postawi� j� przed ogniem. Potem, wci�� lew� d�oni�, podni�s� chochl�, nape�ni� misk� i�przyci�gn�� j� do siebie. Najad� si� i�odsun�� puste naczynie. � Dzi�ki � rzuci� w�cisz�. � To by�o mi�e z�waszej strony. � We� dolewk� � zaproponowa� przyw�dca. � Nie, dzi�kuj�. Zabrak�oby dla waszego zwiadowcy. Herszt odwr�ci� si�. � Chod� tu, Zak, wieczerza czeka! Z krzak�w po drugiej stronie ogniska wy�oni� si� m�ody m�czyzna z�d�ug� strzelb�. Powoli podszed� do ognia, unikaj�c wzroku Shannowa. Nie odk�adaj�c broni, usadowi� si� obok przyw�dcy. Shannow podszed� do swojego ogiera, odpi�� zwini�ty koc i�rozpostar� go, szykuj�c sobie pos�anie obok konia. Rozpi�� popr�g, zdj�� siod�o i�po�o�y� je na ziemi; z�juk�w wyci�gn�� szczotk� i�wyczy�ci� zwierz�ciu sier�� g�adkimi, r�wnymi poci�gni�ciami. Nie patrzy� na m�czyzn siedz�cych w�milczeniu wok� ognia. Kusi�o go, by odjecha� zaraz po sko�czonym posi�ku, aby unikn�� oczywistego niebezpiecze�stwa, lecz wiedzia�, �e takie posuni�cie by�oby g�upot�. Ci ludzie to zb�jcy i�mordercy � odjazd, jednoznaczny z�okazaniem s�abo�ci, podzia�a�by na nich niczym zapach krwi na watah� wilk�w. Cz�owiek Jeruzalem poklepa� ogiera po karku i�wr�ci� do pos�ania. Nie odzywaj�c si� do siedz�cych przy ogniu, zdj�� kapelusz, po�o�y� si�, naci�gn�� koc i�zamkn�� oczy. Przy ogniu m�ody m�czyzna si�gn�� po strzelb�, ale przyw�dca z�apa� go za rami� i�potrz�sn�� g�ow�. M�odzieniec wyszarpn�� r�k�. � Co z�tob�, do diab�a? � wyszepta�. � Za�atwmy go teraz. Ma wspania�ego konia, a�jego pistolety... widzia�e� jego pistolety? � Przyjrza�em im si� � odrzek� przyw�dca � a�tak�e cz�owiekowi, kt�ry je nosi. Widzia�e�, jak si� zbli�a�? Ostro�nie. Od razu ci� zauwa�y� i�usiad� w�miejscu, w�kt�rym nie mog�e� do niego strzeli�. I�przez ca�y czas jad� lew� r�k�. Gdzie trzyma� praw�? Powiem ci, gdzie. Pod tym d�ugim p�aszczem, i�nie po to, by podrapa� si� po brzuchu. Daj spok�j, ch�opcze. Pomy�l� nad tym. O p�nocy, gdy wszyscy spali owini�ci w�koce, m�odzieniec wsta� po cichu. Z�no�em w�gar�ci zacz�� si� skrada� do miejsca, gdzie spa� Shannow. Nagle za nim wyros�a ciemna posta�, pistolet zatoczy� �uk i�opad� na jego kark. Ch�opak bezg�o�nie osun�� si� na ziemi�. Przyw�dca schowa� bro� i�zawl�k� go z�powrotem na pos�anie. Dwadzie�cia st�p dalej Shannow z�u�miechem wsun�� bro� do pochwy. Przyw�dca podszed� do niego. � Wiedzia�em, �e nie �pisz � powiedzia�. � Kim, do diab�a, jeste�? Shannow usiad�. � Ch�opaka b�dzie bola�a g�owa. Mam nadziej�, �e starczy mu rozumu, by ci podzi�kowa�. � Nazywam si� Lee Patterson. � Herszt wyci�gn�� praw� r�k�. Shannow u�miechn�� si�, ale zignorowa� wyci�gni�t� d�o�. � Jon Shannow. � Przenaj�wi�tszy Bo�e! Polujesz na nas? � Nie, jad� na po�udnie. Lee wyszczerzy� z�by. � Chcesz zobaczy� pos�gi na niebie, co? Miecz Boga, Shannow? � Widzia�e� je? � Co� ty, cz�owieku. To Dzikie Ziemie. Tam nie ma ludzkich osiedli, nie mo�na tam wy�y�. Ale widzia�em kogo�, kto twierdzi�, �e sta� pod nimi; m�wi�, �e przynios�y mu wiar�. Ja tam nie potrzebuj� �adnej religii. Jeste� pewien, �e nie polujesz na nas? � Masz moje s�owo. Czemu ocali�e� tego ch�opaka? � Cz�owiek nie ma zbyt wielu syn�w, Shannow. Mia�em trzech. Jeden zgin��, kiedy straci�em swoj� farm�. Drugi zosta� postrzelony po tym jak... zabrali�my si� za trakty. Rana si� zapaskudzi�a i�musia�em odj�� mu nog�. Wyobra�asz sobie, Shannow, odcinanie nogi w�asnemu synowi? Mimo to umar�, zbyt d�ugo si� waha�em. To ci�kie �ycie, nie ma w�nim miejsca na pomy�ki. � A�co si� sta�o z�twoj� �on�? � Nie �yje. To nie jest kraj dla kobiet; wypala je. Ty masz kobiet�, Shannow? � Nie, �adnej. � Pewnie dlatego jeste� taki niebezpieczny. � Chyba tak � zgodzi� si� Shannow. Lee wsta� i�przeci�gn�� si�. Popatrzy� w�d�. � Znalaz�e� ju� Jeruzalem, Shannow? � Jeszcze nie. � Kiedy znajdziesz, zadaj Mu jedno pytanie, dobrze? Zapytaj Go, jaki jest, do cholery, sens tego wszystkiego. Rozdzia� czwarty Nu-Khasisatra wybieg� ze �wi�tyni po szerokich schodach i�wpad� w�t�um roj�cy si� na ulicach miasta. Odwaga opu�ci�a go i�teraz dygota�, pr�buj�c zgubi� si� w�r�d tysi�cy, kt�re oblega�y uliczne kramy. � Jeste� kap�anem? � Jaki� przechodzie� z�apa� go za r�kaw. � Nie � warkn�� Nu. � Daj mi spok�j! � Przecie� nosisz szaty � naciska� m�czyzna. � Odczep si�! � rykn�� Nu, odtr�caj�c r�k� natr�ta. Znowu zosta� wch�oni�ty przez t�um. Skr�ci� w�w�sz� uliczk� i�szybkim krokiem przemierzy� Ulic� Kupc�w. Tam naby� ci�ki p�aszcz z�g��bokim kapturem, kt�ry naci�gn�� na ciemne w�osy. Wst�pi� do karczmy przy skrzy�owaniu i�usiad� przy wschodnim oknie. Gapi� si� na ulic�, przyt�oczony w�asnym post�pkiem. Zosta� zdrajc� i�heretykiem. W�cesarstwie nie by�o miejsca, w�kt�rym m�g�by ukry� si� przed kr�lewskim gniewem. Przypuszczalnie No�ownicy ju� na niego polowali. � Dlaczego ty? � zapyta�a zesz�ej nocy Pashad. � Dlaczego tw�j b�g nie mo�e pos�u�y� si� kim� innym? Dlaczego ty musisz po�wi�ci� swoje �ycie? � Nie wiem, Pashad, C� mam powiedzie�? � Mo�esz porzuci� ten g�upi pomys�. Mo�emy ruszy� do Balacris, uciec przed tymi bzdurami. � To nie bzdury. Bez Boga jestem niczym. A�z�u czynionemu przez kr�la nale�y si� przeciwstawi�. � Skoro tw�j Chronos jest taki pot�ny, dlaczego nie unicestwi kr�la piorunem? Po co mu budowniczy statk�w? Nu wzruszy� ramionami. � Nie mnie kwestionowa� Jego decyzje. Wszystko, co mam, nale�y do Niego. Ca�y �wiat jest Jego. Przez ca�e �ycie by�em uczniem w��wi�tyni, nigdy do�� dobrym, by zosta� kap�anem. Z�ama�em wiele Jego praw. Ale nie mog� odm�wi�, gdy On mnie wzywa. Jakim� cz�owiekiem by�bym? Odpowiedz. � �ywym. � Po odej�ciu od Boga �ycie traci sens. � Dostrzeg� �wiadomo�� kl�ski w�jej ciemnych oczach, dostrzeg� te� wzbieraj�ce �zy, kt�re zacz�y sp�ywa� po policzkach. � A�co ze mn� i�z dzie�mi? �ona zdrajcy cierpi za wyst�pek swego m�a... pomy�la�e� o�tym? Chcia�by� zobaczy� swoje dzieci p�on�ce na stosie? � Nie! � wykrzykn�� w�udr�ce. � Musisz st�d ucieka�, umi�owana. Musisz! Rozmawia�em z�Balim dzi� po po�udniu. Powiedzia�, �e mo�esz przyj�� do niego jutro w�nocy, obieca�, �e co� wymy�li. Snuli plany przez ponad dwie godziny, a�p�niej Nu uda� si� do ma�ej sali mod��w, gdzie kl�cza� do samego rana. B�aga� swego boga, by go uwolni�, ale kiedy �wit rozjarzy� niebo, wiedzia�, co musi uczyni�... Uda� si� do �wi�tyni i�przem�wi� przeciwko kr�lowi Zrobi� to... i�teraz czeka go �mier�. � Poda� jad�o czy napitek, wielmo�ny panie? � zapyta� karczmarz. � Co? Aha, wino. Najlepsze, jakie masz. � Ma si� rozumie�, wielmo�ny panie. � M�czyzna sk�oni� si� i�odszed�. Nu nie zauwa�y� ani jego powrotu, ani dzbana i�kubka postawionego na stole. Karczmarz chrz�kn�� i�Nu wzdrygn�� si�, potem si�gn�� do sakiewki i�rzuci� wielk� srebrn� monet� w�d�o� m�czyzny. Karczmarz odliczy� reszt� i�po�o�y� j� na stole. Nu, nie bacz�c na pieni�dze, z�roztargnieniem nala� sobie wina; pochodzi�o z�po�udniowego wschodu, mia�o bogaty bukiet i�uderza�o do g�owy. Osuszy� kubek i�nape�ni� go ponownie. W polu widzenia za oknem pojawili si� dwaj No�ownicy. T�um rozst�powa� si�, by ich przepu�ci� � ludzie popychali si� i�potr�cali �okciami, byle tylko unikn�� kontaktu z�gadami. Nu odwr�ci� wzrok i�dola� sobie wina. Kto� usiad� po drugiej stronie sto�u. � Wiedza o�przysz�o�ci jest gwarancj� fortuny � zagadn�� przybysz, rozrzucaj�c po stole kamyki. � Nie musisz czyta� mi przysz�o�ci � odpar� Nu. Nie speszony wr�bita zgarn�� dwie drobne srebrne monety z�reszty, kt�ra nadal le�a�a na stole, i�zn�w rozrzuci� kamienie. � Wybierz trzy. Nu ju� mia� mu kaza� si� wynie��, kiedy do karczmy weszli dwaj No�ownicy. Nu z�trudem prze�kn�� �lin�. � Co m�wi�e�? � zapyta�, odwracaj�c si� do intruza. � Wybierz trzy kamienie � powt�rzy� wr�bita. Nu pos�ucha�, przy okazji pochylaj�c si� tak nisko, �e kaptur opad� mu na oczy. � Teraz podaj mi r�k� � poleci� m�czyzna. Palce nieznajomego by�y d�ugie, smuk�e i�zimne niczym ostrza no�y. � Jeste� silnym m�czyzn�, lecz niepotrzebne s� wyj�tkowe umiej�tno�ci, aby to odgadn�� � u�miechn�� si�. By� m�odym cz�owiekiem o�ostrych, jastrz�bich rysach, z�g��boko osadzonymi, br�zowymi oczami. � Co� ci doskwiera. � Wcale nie � wyszepta� Nu. � A�to ciekawe! Widz� podr�, ani wod�, ani te� l�dem. Widz� cz�owieka z�b�yskawic� w�d�oniach i��mierci� w�ciemnych palcach. Widz� wod�... wzbiera... Nu wyrwa� r�k�. � We� pieni�dze � sykn��. Spojrza� w�oczy wr�bity i�wyczyta� w�nich strach. � Jak mo�na podr�owa�, nie poruszaj�c si� ani po l�dzie, ani po wodzie? � zapyta�, zmuszaj�c si� do u�miechu. � Jaki z�ciebie wr�bita? � Dobry � rzek� cicho m�czyzna. -I odpr� si�, ju� odeszli. � Kto? � zapyta� Nu, nie podnosz�c wzroku. � Gady. Jeste� w�wielkim niebezpiecze�stwie, przyjacielu. �mier� pod��a twoim �ladem. � �mier� kroczy za nami wszystkimi � odwzajemni� si� Nu. � Nie ma cz�owieka, kt�ry by jej unikn��. � Jest w�tym prawda. Nie wiem, dok�d si� udasz... i�nie chc� wiedzie�. Ale widz� obcy l�d i�szarego je�d�ca. Jego r�ce dzier�� wielk� moc. On jest gromow�adc�, on jest przeznaczeniem �wiat�w. Nie wiem, czy to przyjaciel, czy wr�g, ale ty jeste� z�nim zwi�zany. B�d� ostro�ny. � Na to ju� za p�no � odpowiedzia� Nu. � Napijesz si� ze mn�? � Twoje towarzystwo jest... zbyt niebezpieczne. Zosta� z�Bogiem. Rozdzia� pi�ty Beth McAdam zeskoczy�a z�wozu, kopn�a z�amane ko�o i�rzuci�a d�ugie, soczyste przekle�stwo. Dw�jka jej dzieci siedzia�a z�ty�u wozu w�pe�nym rozbawienia milczeniu. � Nie jeste�cie ciekawi? � zapyta�a Beth. Drewniane ko�o p�k�o i�wysun�o si� z�metalowej obr�czy; kopn�a je jeszcze raz. Samuel przycisn�� pi�� do ust, pr�buj�c st�umi� wzbieraj�cy �miech. Gdy si� nie uda�o, Beth jak burza rzuci�a si� ku niemu. Ch�opak zwinnie niczym wiewi�rka wspi�� si� na stos mebli, gdzie nie mog�a go dosi�gn��. � Ty niezno�ny p�draku! Mary te� wybuchn�a �miechem i�Beth obr�ci�a si� w�jej stron�. � My�licie, �e to zabawne? Zostali�my unieruchomieni po�r�d wilk�w... i�ogromnych lw�w! Twarzyczka Mary wyd�u�y�a si� i�Beth nagle poczu�a skruch�. � Przepraszam, s�oneczko. Tu nie ma �adnych lw�w. Tylko �artowa�am. � Dajesz s�owo? � zapyta�a dziewczynka, niespokojnie rozgl�daj�c si� po r�wninie. � Tak. A�nawet gdyby tu si� znalaz� jaki� lew, b�dzie na tyle m�dry, �eby nie zbli�a� si� do twojej rozz�oszczonej mamy. A�ty z�a� stamt�d, Samuelu, bo pourywam ci �apska i�rzuc� je wilkom na po�arcie! Jasnow�osa g�owa wysun�a si� zza komody. � A�nie przylejesz mi, mamo? � Nie przylej� ci, p�draku. Pom� Mary wy�adowa� naczynia. Rozbijemy ob�z i�zastanowimy si�, jak naprawi� w�z. Gdy dzieci krz�ta�y si� przy ognisku, Beth usiad�a na kamieniu, ci�kim wzrokiem wpatruj�c si� w�puste ko�o. B�d� musieli wszystko wy�adowa�, potem pod�wign�� pusty w�z, a�wtedy ona za�o�y zapasowe ko�o. By�a pewna, �e da sobie rad�, ale czy dzieci zdo�aj� podnie�� w�z? Samuel by� wyro�ni�ty, jak na siedem lat, jednak brakowa�o mu koncentracji koniecznej do takiej pracy, za� o�mioletnia Mary, chuda jak patyk, nie mia�a wystarczaj�cej si�y. Musia� jednak by� jaki� spos�b... zawsze jest jaki� spos�b. Dziesi�� lat wcze�niej, gdy pijany ojciec zat�uk� na �mier� jej matk�, dwunastoletnia Beth Newson wzi�a kuchenny n� i�poder�n�a mu gard�o. Zabra�a siedem srebrnych monet Barty i�wyruszy�a do odleg�ej o�siedemna�cie mil osady Seeka, gdzie opowiedzia�a wstrz�saj�c� histori� o�zb�jcach i�mordercach, kt�rzy napadli na farm� rodzic�w. Komitet kaza� jej zamieszka� z�Sethem Reidem i�jego �on�, kt�rzy przez trzy lata traktowali j� jak niewolnic�. Kiedy sko�czy�a pi�tna�cie lat, zagi�a parol na pot�nego drwala, Seana Mc Adama. Biedny facet nie mia� szans w�starciu z�jej du�ymi, b��kitnymi oczami, d�ugim blond w�osami i�pon�tnym ko�ysaniem biodrami. Beth Newson nie by�a pi�kna, mia�a krzaczaste brwi i�wielki nos, ale, na niebiosa, wiedzia�a, jak wykorzysta� ofiarowane jej przez Boga wdzi�ki. Sean McAdam ugi�� si� przed nimi niczym byk pod rze�niczym toporem i�trzy miesi�ce p�niej byli ju� ma��e�stwem. Po siedmiu miesi�cach urodzi�a si� Mary, a�rok p�niej Samuel. Zesz�ej jesieni Sean postanowi� jecha� z�rodzin� na po�udnie. Kupili wi�c w�z od meneem Grimma i�wyruszyli, kierowani wielkimi nadziejami. Niestety, w�pierwszym napotkanym mie�cie szala�a Czerwona �mier�. Opu�cili je pospiesznie, ale w�ci�gu paru dni wielkie cia�o Seana pokry�o si� czerwonymi, ciekn�cymi wrzodami; gruczo�y pod pachami nabrzmia�y, a�ka�dy ruch przyprawia� go o�katusze. Rozbili ob�z na g�rskiej ��ce. Beth opiekowa�a si� nim dzie� i�noc, lecz mimo niewiarygodnej si�y Sean Mc Adam przegra� walk� o��ycie i��ona pochowa�a go na zboczu. Nim ruszyli dalej, choroba z�o�y�a Samuela. Wyczerpana Beth bez chwili snu czuwa�a przy jego pos�aniu, przyk�adaj�c do wrzod�w kompresy ze zmoczonych szmatek. Dziecko przetrzyma�o i�po dw�ch tygodniach wrzody znikn�y bez �ladu. Pozbawieni dobrodziejstwa si�y Seana Mc Adama, niestrudzenie przedzierali si� przez �nieg i�l�d, przez wezbrane wiosn� potoki, a�raz w�g�r� stromego urwiska z�gro�b� lawiny nad g�owami. Beth dwukrotnie przep�dza�a wilki od sze�ciu wo��w, k�ad�c jednym strza�em z�dubelt�wki Seana wielkiego basiora. Samuel dos�ownie p�ka� z�dumy, patrz�c na jej wyczyny. Pi�� dni wcze�niej przytrafi�a si� jeszcze inna okazja podziwiania matki. Drog� zatarasowali im dwaj zb�jcy, bystroocy m�czy�ni o�zaro�ni�tych, pos�pnych obliczach. Beth od�o�y�a lejce i�podnios�a ska�kowy pistolet. � S�uchajcie, szumowiny, nie wygl�dacie zbyt bystro, wi�c b�d� m�wi�a powoli. Albo mnie przepu�cicie, albo, na Boga, po�l� wasze n�dzne dusze pro�ciutko do piek�a! I pos�uchali. Jeden nawet zerwa� kapelusz w�wymy�lnym uk�onie, gdy ich mija�a. Beth u�miechn�a si� na wspomnienie tamtej sceny, lecz po chwili jej spojrzenie spos�pnia�o, ponownie padaj�c na ko�o. Mia�a podw�jny problem: musia�a znale�� d�ugi kawa� drewna, kt�ry pos�u�y�by za lewar, i�wymy�li�, jak samodzielnie wykona� obie czynno�ci � podnie�� w�z i�zmieni� ko�o. Mary przynios�a zup�; by�a rzadka, ale po�ywna. Samuel przygotowa� kubek zio�owej herbaty; wsypa� za du�o cukru, ale podzi�kowa�a promiennym u�miechem i�zmierzwi�a mu w�osy. � Niez�e z�was dzieciaki � powiedzia�a � jak na par� �obuziak�w. � Mamo! Kto� jedzie! � zawo�a�a Mary. Beth wyci�gn�a ska�kowy pistolet zza szerokiego pasa. Odwiod�a kurki i�schowa�a bro� w�fa�dach d�ugiej we�nianej sp�dnicy. Zmru�y�a oczy na widok sze�ciu m�czyzn i�westchn�a ci�ko, postanawiaj�c nie okazywa� l�ku. � Do wozu � przykaza�a dzieciom. � Ale ju�! Dzieci wskoczy�y na w�z i�ukry�y si� za skrzyni�. Beth ruszy�a na spotkanie je�d�c�w, przenosz�c spojrzenie z�jednego na drugiego, szukaj�c przyw�dcy. Jecha� po�rodku; wysoki chudzielec z�kr�tko ostrzy�onymi szpakowatymi w�osami i�czerwon� blizn� biegn�c� od brwi po brod�. Beth u�miechn�a si� do niego. � Wst�pisz na chwil�, panie? M�czy�ni roze�mieli si�, ale ona zignorowa�a ich, wbijaj�c oczy w�cz�owieka z�blizn�. � Bardzo ch�tnie � powiedzia�. � Wst�pi�bym do samego piek�a dla kobiety o�takiej figurze. Przerzuci� nog� nad ��kiem, zsun�� si� z�konia i�podszed� do niej. Ona zrobi�a szybki krok do przodu, obj�a go lew� r�k� i�przyci�gn�a jego g�ow� do nami�tnego poca�unku. W�tym samym czasie wsun�a praw� d�o� mi�dzy ich cia�a i�przycisn�a zimne lufy ska�k�wki do jego pachwiny. Przesun�a g�ow� tak, �e jej usta znalaz�y si� przy jego uchu. � To, co czujesz, �wi�ski ryju, to pistolet � wyszepta�a. � Ka� swoim ludziom zmieni� ko�o u�wozu. I�niech niczego nie dotykaj�. � Nie podzielisz si� ni� z�nami, Harry? � krzykn�� jeden z�je�d�c�w. M�czyzna chcia� si�gn�� po pistolet, ale spojrza� w�zimne jak stal oczy Beth i�szybko zmieni� zdanie. � Pogadamy o�tym p�niej, Quint � powiedzia�. � Najpierw, ch�opcy, zmie�cie ko�o. � Co takiego? Nie przyjechali�my tutaj, cholera, �eby zmienia� ko�o! � rykn�� Quint. � Zr�b to � sykn�� cz�owiek z�blizn� � albo wypruj� ci flaki. M�czy�ni zeskoczyli z�wierzchowc�w i�zabrali si� do roboty. Czterech podnios�o w�z, a�pi�ty, Quint, wybi� klin i�zdj�� zepsute ko�o. Beth poprowadzi�a swojego je�ca na skraj obozowiska, gdzie rozkaza�a mu usi��� na okr�g�ym kamieniu. Sama usadowi�a si� w�taki spos�b, �eby jego osoba odgradza�a j� od pracuj�cych kamrat�w; bro�, niewidoczna dla nich, pozosta�a przyci�ni�ta do jego �eber. � Sprytna z�ciebie suka � odezwa� si� m�czyzna � i, pomijaj�c ten wielki nochal, niczego sobie. Naprawd� by� mnie zastrzeli�a? � Szybciej ni� splun��. S�uchaj, kiedy twoi ludzie sko�cz� prac�, ode�lesz ich do waszego obozu. Wyra�am si� wystarczaj�co jasno, palancie? � Zrobione, Harry. Teraz mo�emy si� za ni� zabra�? � zawo�a� Quint � Wracajcie do obozu. Zobaczymy si� za par� godzin. � Zaraz, chwila! Nie zatrzymasz tej dziwki tylko dla siebie. Nie ma mowy! Quint rozejrza� si� w�poszukiwaniu wsparcia, ale pozostali nerwowo przest�powali z�nogi na nog�. W�ko�cu dw�ch dosiad�o koni, a�reszta pod��y�a za nimi. � Cholera, Harry, to nie w�porz�dku! � zaprotestowa� Quint, jednak te� skoczy� na wierzchowca. Po ich odje�dzie Beth wyci�gn�a ci�ki pistolet z�pochwy na biodrze cz�owieka z�blizn� i�odsun�a si� od niego. Dzieciaki wyskoczy�y z�wozu. � Co teraz zrobisz, mamo? � zapyta� Samuel. � Zabijesz go? Beth poda�a Mary bro� zb�jcy; by� to pistolet kapiszonowy. � We� szczypce i�wyjmij z�niego kapiszony. Mary zabra�a pistolet, posz�a do wozu i�otworzy�a skrzyni� z�narz�dziami. Kolejno wyci�gn�a mosi�ne kapiszony i�odda�a bro� matce. Beth rzuci�a pistolet m�czy�nie, a�ten z�apa� go zr�cznie i�schowa� do pochwy. � Co dalej? � zapyta�. � Teraz troch� odczekamy, a�potem wr�cisz do swoich ludzi. � My�lisz, �e dam ci spok�j? � B�dzie ci to chodzi�o po g�owie � przyzna�a. � Ale potem wyobrazisz sobie, jakim �miechem rykn� twoi kamraci, gdy opowiem im, �e przycisn�am bro� do twoich klejnot�w i�zmusi�am ci� do naprawy wozu. Nie, nie. Powiesz im, �e marna ze mnie baba i�kaza�e� mi rusza� w�swoj� drog�. � Wpadn� w�sza� � powiedzia� i�u�miechn�� si� szeroko. � S�odki Jezu, dla ciebie warto oberwa� po pysku! Dok�d jedziecie? � Do Doliny Pielgrzymiej. � Nie by�o sensu k�ama�, bo w�z zostawia� wyra�ne �lady. � Widzisz tamte szczyty? Skr�� na prawo od nich. Jest tam trakt, stromy i�w�ski, ale skr�ci ci drog� o�cztery dni. Nie mo�esz go omin��. Dawno temu kto� umie�ci� tam kamienn� strza�� i�wyci�� znaki na drzewach. Kieruj si� nimi, a�dwa dni p�niej znajdziesz si� w�Dolinie Pielgrzymiej. � Mo�e pos�ucham twojej rady, Harry. Mary, zr�b zio�owej herbaty dla naszego go�cia. Ale nie podchod� zbyt blisko. W�razie czego chc� mie� wolne pole do strza�u. Mary dorzuci�a do ognia i�zagotowa�a garnek wody. Zapyta�a Harry�ego, czy chce cukru, wsypa�a trzy miarki i�stan�a z�paruj�cym kubkiem sze�� st�p od niego. � Postaw go na ziemi � przykaza�a Beth. Dziewczynka pos�ucha�a. Harry ostro�nie przybli�y� si� do kubka i�napi� si� powoli. � Gdybym kiedy� zawita� do Doliny Pielgrzymiej, mia�aby� co� przeciwko, gdybym ci� odwiedzi�? � Zapytaj mnie, kiedy ju� b�d� na miejscu. � O�kogo mam pyta�? � Beth McAdam. � To spotkanie by�o dla mnie wielk� przyjemno�ci�, szanowna pani. Nazywam si� Harry Cooper. Ostatnio z�Allionu i�plac�wek na p�nocy. Dosiad� konia. Beth patrzy�a, jak odje�d�a na wsch�d. Po chwili opu�ci�a kurki ska�k�wki. Harry pokona� cztery mile dziel�ce go od obozowiska, z�g�ow� nabit� my�lami o�tej fantastycznej kobiecie. Dostrzeg� ognisko i�przyspieszy�, przygotowuj�c barwn� opowie�� o�zaspokojeniu po��dania. Przywi�za� konia do rozpi�tej liny i�podszed� do ognia... Co� uderzy�o go w�plecy i�us�ysza� grzmot strza�u. Odwr�ci� si�, odci�gaj�c kurek pistoletu. Quint wychyli� si� zza krzaka i�strzeli� mu dwukrotnie w�pier�. Harry podni�s� bro�, ale m�oteczek kurka uderzy� w�rozbrojony kapiszon. Nast�pne dwa strza�y zwali�y go z�n�g; upad� w�ogie�, kt�ry szybko ogarn�� jego w�osy. � Teraz � odezwa� si� Quint � teraz my si� zabawimy. Rozdzia� sz�sty Nu-Khasisatra wcisn�� si� w�mroczn� bram�, otuli� si� czarnym p�aszczem i�wstrzyma� oddech. Narasta� w�nim strach, czu� wyra�nie serce t�uk�ce si� w�piersiach. Chmura przys�oni�a ksi�yc i�krzepki budowniczy z�ulg� powita� ciemno��. No�ownicy patrolowali ulice i�gdyby wpad� w�ich �apy, zaci�gn�liby go do wi�zienia w�centrum miasta i�tam poddali torturom Nie do�y�by �witu, a�jego g�owa tkwi�aby na drzewcu nad bram�. Nu zadr�a�. Dudnienie odleg�ego grzmotu przetoczy�o si� nad miastem Ad, a�rozszczepiona b�yskawica rzuci�a migotliwe cienie na brukowan� ulic�. Nu odczeka� kilka sekund, uspokajaj�c si� powoli. Dotychczas kierowa�a nim wiara, ale jego odwaga by�a na wyczerpaniu. � Nie opuszczaj mnie, Chronosie � modli� si�. � Wzmocnij moje omdla�e cz�onki. Wyszed� na ulic�, z�nat�eniem ws�uchuj�c si� w�d�wi�ki, kt�re mog�yby ostrzec go przed zbli�aj�cymi si� No�ownikami. Noc by�a cicha, w�mie�cie obowi�zywa� zakaz wychodzenia na ulice po zmierzchu. Staraj�c sienie czyni� ha�asu, dotar� do wysokiego domu Baliego. Brama by�a zamkni�ta, czeka� wi�c w�cieniu, obserwuj�c ksi�yc w�druj�cy po niebie. O�um�wionej godzinie us�ysza� zgrzyt przesuwanej zasuwy. Wszed� na podw�rze i�bez si� opad� na �aw�, podczas gdy przyjaciel starannie zamyka� bram�. Bali przy�o�y� palec do ust i�poprowadzi� Nu do domu. Okiennice by�y zamkni�te, a�na dodatek okna przys�ania�y szczelne kotary. Bali zapali� lamp� i�postawi� j� na owalnym stole. � Pok�j temu domowi � powiedzia� Nu. Ni�szy od niego Bali z�u�miechem pokiwa� �ys� g�ow�. � A�Pan niech pob�ogos�awi mojego go�cia i�przyjaciela. Usiedli przy stole i�napili si� wina, potem Bali wyprostowa� si� i�spojrza� na cz�owieka, z�kt�rym przyja�ni� si� od dwudziestu lat. Nu-Khasisatra nie zmieni� si� w�tym czasie. Brod� wci�� mia� g�st� i�czarn�, w�jasnoniebieskich oczach pod krzaczastymi brwiami nadal p�on�� m�odzie�czy ogie�. Obu uda�o si� kupi� kawa�ki Sipstrassi wystarczaj�ce co najmniej do dwukrotnego przywr�cenia zdrowia i�m�odo�ci. Ale dla Baliego nasta�y ci�kie czasy, podupad� na zdrowiu, kiedy sztorm zabra� mu trzy statki z�towarami, i�wiek upomnia� si� o�swoje prawa. Wygl�da� na sze��dziesi�t par� lat, chocia� w�rzeczywisto�ci by� o�osiemdziesi�t lat starszy od Nu, kt�ry mia� sto dziesi��. Nu pr�bowa� zdoby� wi�cej Sipstrassi, ale kr�l zagarn�� prawie wszystkie kamienie dla siebie i�nawet drobny kawa�ek kosztowa�by ca�y jego maj�tek. � Musisz opu�ci� miasto � Bali przerwa� milczenie. � Kr�l podpisa� nakaz natychmiastowego aresztowania. � Wiem. Jawne wyst�powanie przeciwko niemu w��wi�tyni by�o g�upot�, ale modli�em si� �arliwie i�wiem, �e sam Najwy�szy przem�wi� przeze mnie. � Prawo Najwy�szego nie jest ju� przestrzegane, przyjacielu. Synowie Beliala maj� pos�uchanie u�kr�la. Co z�Pashad? � Poleci�em jej zadenuncjowa� mnie tego ranka i�wzi�� rozw�d. W�ten spos�b b�dzie bezpieczna, tak samo jak moi synowie. � Nikt nie jest bezpieczny, Nu. Nikt. Kr�l jest ob��kany, zacz�a si� rze�... jak przepowiedzia�e�. Na ulicach panuje szale�stwo, a�ci No�ownicy napawaj� mnie przera�eniem. � Nadchodzi jeszcze gorsze � w�g�osie Nu brzmia� smutek. � W�wizjach widzia�em straszliwe znaki: trzy s�o�ca na niebie, rozdarte niebiosa i�morza podnosz�ce si� ku chmurom. Wiem, �e to n