965
Szczegóły |
Tytuł |
965 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
965 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 965 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
965 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Irwin Shaw
Pogoda dla bogaczy. Tom 3
Ksi��nica
Katowice 1991
Na dysk przepisa� : Franciszek Kwiatkowski
Nota autora
Zazwyczaj nie ma potrzeby pisania wst�pu do powie�ci, s�dz�
jednak, �e ze wzgl�du na telewizyjn� prezentacj� "Pogody dla
bogaczy" czytelnicy powinni wiedzie�, i� ksi��ka ta jest dalszym
ci�giem wersji drukowanej, nie telewizyjnej, i wszelkie zbie�no�ci
z II cz�ci� filmu telewizyjnego s� czysto przypadkowe:
Kontrakt przewidywa�, �e producenci maj� prawo nakr�ci� nast�pne
odcinki ju� bez zgody autora. Wykorzystali to prawo i stworzyli
swoj� wersj� dalszych dziej�w rodziny Jordach�w.
Mam nadziej�, �e ten wst�p wyja�ni w�tpliwo�ci czytelnik�w
ksi��ki, kt�rzy obejrzeli jedn� lub obydwie cz�ci serialu
telewizyjnego.
Cz�� pierwsza
Rozdzia� 1
Z notatnika Billy Abbotta, 1968
Monika m�wi, �e nic nie jestem wart. M�wi to jednak tylko na p�
serio. Sama Monika natomiast jest warto�ciow� dziewczyn�. Fakt, �e
jestem w niej zakochany, na pewno przes�ania mi jej obraz. P�niej
do tego wr�c�.
Zapyta�a mnie kiedy�, o czym pisz� w tym notatniku. Powiedzia�em,
�e - jak ci�gle powtarza pu�kownik - my tutaj w NATO znajdujemy
si� na pierwszej linii frontu cywilizacji. To wa�ne, �eby przysz�e
pokolenia wiedzia�y, jak by�o na pierwszej linii frontu
cywilizacji w Brukseli w drugiej po�owie dwudziestego wieku. Mo�e
jaki� zasuszony, napromieniowany uczony kopi�c w ruinach miasta
natknie si� na ten notatnik z nadpalonymi rogami, pewnie sztywny
od rdzawych plam mojej krwi, i poczuje wdzi�czno�� dla Williama
Abbotta juniora za jego przezorne zapisywanie obserwacji
dotycz�cych �ycia prostego ameryka�skiego �o�nierza, kt�ry broni�
cywilizacji na kra�cu Europy. Ile kosztowa�y ostrygi, jaki kszta�t
i wymiary mia�y piersi jego ukochanej, co nale�a�o do jego
zwyk�ych przyjemno�ci - takich jak pieprzenie czy wykradanie armii
benzyny; tego rodzaju informacje.
Monika zapyta�a, czy zawsze musz� by� niepowa�ny, a ja
odpowiedzia�em pytaniem: c� mi innego pozostaje?
- Czy ty w nic nie wierzysz? - pyta�a dalej.
Powiedzia�em, �e wierz�, i� zawsze trzeba i�� z pr�dem. Je�li
ulic� idzie poch�d, w��czam si� i dotrzymuj� kroku, machaj�c r�k�
zebranym t�umom, zar�wno przyjacio�om, jak i wrogom.
- Wracaj do swoich bazgro��w - powiedzia�a. - Napisz, �e nie jeste�
prawdziwym przedstawicielem swojego pokolenia.
Bazgro�y to mo�e najlepsze okre�lenie tego, co robi�. Pochodz� z
rodziny pisz�cej. Moi rodzice s� - a raczej byli - pisarzami.
Swego rodzaju. Ojciec pracowa� jako rzecznik prasowy, nale�a� wi�c
do profesji nie ciesz�cej si� szczeg�ln� estym� w salonach
Akademii czy gabinetach wydawc�w. Jednak wszelkich zas�ug czy
potkni��, jakie sta�y si� jego udzia�em, dopracowa� si� przy
maszynie do pisania. Teraz mieszka w Chicago i pisze do mnie
cz�sto, zw�aszcza kiedy jest pijany. Sumiennie odpisuj� na jego
listy. �yjemy w wielkiej przyja�ni, kiedy dziel� nas cztery
tysi�ce mil.
Moja matka pisywa�a recenzje do n�dznych pisemek. Prawie nie
utrzymujemy kontakt�w. Teraz robi co� dla filmu. Wyros�em przy
akompaniamencie stukotu maszyn do pisania i przelewanie na papier
w�asnych nie upi�kszonych my�li wydaje mi si� rzecz� naturaln�.
Rozrywki tutaj s� bardzo ograniczone, chocia� jest lepiej ni� w
Wietnamie, jak mawia pu�kownik.
Gram z pu�kownikiem w tenisa i chwal� jego kiepski bekhend, co
jest jednym ze sposob�w urz�dzenia si� w wojsku.
Je�li wbrew przepowiedniom pu�kownika nie dosi�gnie, NATO
decyduj�ce rosyjskie uderzenie, b�d� kontynuowa� te bazgro�y.
Dostarcza mi to zaj�cia, kiedy nic si� nie dzieje w parku
maszynowym, gdzie nazywaj� mnie "starszym od ci�ar�wek".
Zastanawiam si�, co robi dzi� wieczorem, kiedy ja to pisz�, facet
odpowiedzialny za park maszynowy w kwaterze g��wnej si� Uk�adu
Warszawskiego.
Aleksander Hubbell by� dziennikarzem. W ka�dym razie pracowa� dla
magazynu "Time" w Pary�u. Ale w tym tygodniu mia� przesta� by�
dziennikarzem, bo sp�dza� urlop z �on�. �ona odbywa�a w�a�nie
sjest� w hotelu u nasady przyl�dka, a Aleksander Hubbell zbli�a�
si� do prefektury policji w Antibes. G�owi� si� nad nazwiskiem
Jordach, kt�re wyczyta� przed trzema dniami w "Nice-Matin".
Amerykanin o nazwisku Jordach zosta� zamordowany w porcie Antibes
dok�adnie pi�� dni po w�asnym �lubie. Poszukiwano mordercy czy
morderc�w. Dotychczas nie uda�o si� ustali� motywu zbrodni.
Jordacha �miertelnie pobito na pok�adzie jego w�asnego jachtu
"Klotylda", zakotwiczonego na przystani w Antibes.
Hubbell chlubi� si� swoj� dziennikarsk� pami�ci�, tote�
denerwowa�o go, �e nazwisko, kt�re powinien natychmiast rozpozna�
i zaszufladkowa�, majaczy�o jedynie na kra�cach �wiadomo�ci. Kiedy
je sobie przypomnia�, odczu� ulg�. W okresie gdy pracowa� jeszcze
w Nowym Jorku, ukaza� si� numer "Life'u" z fotografiami dziesi�ciu
obiecuj�cych m�odych polityk�w z ca�ych Stan�w Zjednoczonych. Na
jednym ze zdj�� by� kto� o nazwisku Jordach - Hubbell nie pami�ta�
imienia - �wczesny burmistrz ma�ego miasteczka Whitby, oddalonego
o blisko sto mil od New York City. Nast�pnie Hubbell przypomnia�
sobie co� jeszcze. Po tym artykule w "Lifie" by� jaki� skandal w
college'u w Whitby, kiedy to zbuntowani studenci demonstrowali
przed domem burmistrza, a �ona burmistrza pojawi�a si� w drzwiach
pijana i naga. Kto� zrobi� zdj�cie, odbitka obieg�a ca�e miasto.
Ale cz�owiek, kt�rego �ona ukaza�a si� z go�ym ty�kiem t�umowi
wyj�cych student�w, m�g� przecie� si� jej pozby� i po�lubi� kogo�
o mniej "wystawnych" obyczajach.
Oczywi�cie - my�la� Hubbell czekaj�c na zmian� �wiate� na
skrzy�owaniu - mo�e tu chodzi� o kogo� zupe�nie innego o tym samym
nazwisku. Jacht w Antibes znajdowa� si� daleko od Whitby, w stanie
Nowy Jork. W ka�dym razie warto sprawdzi�. Gdyby si� okaza�o, �e
chodzi w�a�nie o tego m�odego, obiecuj�cego polityka, warto by si�
tym zainteresowa� bez wzgl�du na urlop. Urlop trwa� ju� pi�� dni i
Hubbell zaczyna� si� nudzi�.
Samotny policjant drzema� za biurkiem w pustym, odrapanym pokoju,
ale rozpromieni� si�, wyra�nie rad z towarzystwa, kiedy Hubbell
wyja�ni� swoj� poprawn� francuszczyzn�, �e jest dziennikarzem i
chcia�by si� czego� dowiedzie� o morderstwie. Policjant wyszed� do
s�siedniego pokoju, w chwil� p�niej powr�ci� i o�wiadczy�, �e
chef mo�e zaraz przyj�� Hubbella. Wygl�da�o na to, �e owo
popo�udnie w Antibes nie obfitowa�o w zbrodnie.
Chef, niewielki ciemny m�czyzna o zaspanych oczach, ubrany by� w
sportow� koszulk� i pogniecione bawe�niane spodnie. Kiedy si�
odezwa�, b�ysn�� z�oty przedni z�b:
- Czym mog� s�u�y�, monsieur?
Hubbell wyja�ni�, �e szczeg�y zamordowania we Francji
Amerykanina, zw�aszcza je�li jest to ten Jordach, kt�rego on ma na
my�li, cz�owiek o pewnej pozycji w ojczy�nie, mog�yby
zainteresowa� czytelnik�w ameryka�skich. Zar�wno on sam, jak i
jego zwierzchnicy byliby niezmiernie wdzi�czni, gdyby chef m�g�
rzuci� jakie� �wiat�o na ca�� t� spraw�.
Chef przyzwyczajony by� do dziennikarzy francuskich, kt�rzy
traktowali to morderstwo jako zwyk�e portowe porachunki. Ten
wygl�daj�cy na spryciarza Amerykanin, przedstawiciel cenionego
pisma, kt�ry bada okoliczno�ci �mierci rodaka w kurorcie
przyci�gaj�cym wielu Amerykan�w, to zupe�nie inna sprawa. Chef
czu�by si� znacznie lepiej, gdyby winowajca by� ju� aresztowany i
znajdowa� si� za kratkami, ale na to w tej chwili nie mo�na by�o
nic poradzi�.
- Czy s� jakie� poszlaki wskazuj�ce na winnego czy motywy zbrodni?
- pyta� m�czyzna.
- Usilnie pracujemy nad t� spraw� - powiedzia� chef. - Dwadzie�cia
cztery godziny na dob�.
- Czy ma pan jakie� punkty zaczepienia?
Chef waha� si� przez chwil�. W filmach reporterzy zazwyczaj
znajduj� poszlaki, kt�re przegapi�a policja. Ten Amerykanin
wygl�da inteligentnie, istnieje wi�c szansa, �e natknie si� na co�
u�ytecznego.
- W noc swego wesela - zacz�� chef - monsieur Jordach wpl�ta� si�
w sp�r, bardzo brutalny sp�r, jak powiedzia�a mi jego bratowa, w
Cannes, w barze zwanym "La Porte Rose", z m�czyzn� znanym
policji. Z cudzoziemcem. Jugos�owianinem o nazwisku Danovic.
Przes�uchiwali�my go. Ma wprawdzie doskona�e alibi, ale
chcieliby�my zada� mu jeszcze kilka pyta�. Niestety, wydaje si�,
�e znikn��. W�a�nie go szukamy.
- Brutalny sp�r - powiedzia� Hubbell. - Ma pan na my�li b�jk�?
Chef skin�� g�ow�.
- Wyj�tkowo brutaln�. Tak mi powiedzia�a bratowa zamordowanego.
- Wie pan, o co posz�o?
- Bratowa utrzymuje, �e monsieur Jordach interweniowa� w chwili,
gdy cudzoziemiec zamierza� j� zgwa�ci�.
- Rozumiem - powiedzia� Hubbell. - Czy Jordach cz�sto wdawa� si� w
barowe b�jki?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Zna�em monsieur Jordacha. Czasami
wypijali�my razem szklaneczk�. Wiadomo�� o jego �mierci bardzo
mnie zasmuci�a. Zna�em go jako spokojnego cz�owieka. By� bardzo
lubiany. Chyba nie mia� wrog�w. Mimo to trudno mi uwierzy�, �e by�
w Ameryce cz�owiekiem o licz�cej si� pozycji, jak pan powiedzia�.
- W "Nice-Matin" pisali, �e by� w�a�cicielem jachtu. - Hubbell
roze�mia� si� lekko. - To si� raczej liczy.
- Obs�ugiwa� jacht - wyja�ni� chef. - By� czarterowym kapitanem.
To stanowi�o �r�d�o jego utrzymania.
- Rozumiem - powiedzia� Hubbell. Nie m�g� sobie wyobrazi� jednego
z dziesi�ciu najbardziej obiecuj�cych m�odych polityk�w Ameryki
zarabiaj�cego na �ycie obs�ugiwaniem czarterowych rejs�w po Morzu
�r�dziemnym, bez wzgl�du na to, ile razy jego �ona tam w kraju
pokaza�a si� nago. Ca�a ta historia stawa�a si� coraz mniej
interesuj�ca.
- A mo�e to morderstwo polityczne? - zapyta� z nadziej�.
- Nie s�dz�. On na pewno nie by� zwi�zany z polityk�. Staramy si�
zbiera� informacje o takich ludziach.
- Przemyt?
- Ma�o prawdopodobne. W tej dziedzinie r�wnie� jeste�my
poinformowani. A przynajmniej podejrzliwi.
- Wi�c jak by go pan okre�li�? - nalega� Hubbell, ju� tylko z
przyzwyczajenia.
Chef wzruszy� ramionami.
- Przyzwoity pracuj�cy cz�owiek. Porz�dny typ. - Bravo type po
francusku. Umiarkowana pochwa�a, troch� protekcjonalna w ustach
francuskiego gliny. - O ile wiadomo, uczciwy - kontynuowa� chef: -
Nie byli�my tak naprawd� blisko. On prawie nie zna� francuskiego.
Nie tak jak pan. - Hubbell skinieniem g�owy skwitowa� komplement.
- A m�j angielski, a� wstyd przyzna�, jest bardzo prymitywny. -
Chef u�miechn�� si� m�wi�c o tej swojej u�omno�ci. - Nie
dyskutowali�my zreszt� na temat naszych prywatnych pogl�d�w.
- Wie pan, co robi�, zanim tu przyjecha�?
- By� marynarzem na statkach handlowych. - Chef waha� si� przez
moment. Jordach, zapytany kiedy� przy szklance wina o z�amany nos
i blizny, powiedzia� mu, �e by� bokserem. Prosi� jednak, �eby chef
tego nie powtarza�. W portowych kafejkach bokserzy �atwo staj� si�
celem zainteresowania krzepkich facet�w b�d�cych pod wp�ywem
alkoholu. "Nie przyjecha�em do Francji, �eby si� bi� - powiedzia�
Jordach. - To nie jest dla mnie szcz�liwy kraj pod tym wzgl�dem.
Odby�em jeden pojedynek w Pary�u i mia�em prawie odbity m�zg."
M�wi�c to Jordach si� �mia�. S�dz�c po tym, jak wygl�da�o jego
cia�o, w walce, w kt�rej uczestniczy� przed �mierci�, tak�e nie
dopisa�o mu szcz�cie.
Dlaczego nie mia�bym tego powiedzie� dziennikarzowi, zastanawia�
si� chef: Nie zaszkodzi to w �aden spos�b Jordachowi, kt�ry raczej
nie b�dzie ju� popija� w portowych kafejkach.
- Zdaje si�, �e by� zawodowym pi�ciarzem. Raz nawet walczy� w
Pary�u. W wa�nym spotkaniu. Zosta� znokautowany.
- Bokser? - zainteresowanie Hubbella znowu wzros�o. W dziale
sportowym mo�na umie�ci� kilkaset s��w. Je�eli facet walczy� w
Pary�u, musia� by� do�� znany. Czytelnik�w zainteresuje
ameryka�ski bokser zamordowany we Francji. Wy�le do redakcji
teleksem to, co uda mu si� wyszpera� tutaj, i poprosi, �eby
zrekonstruowali reszt� z materia��w archiwalnych. Zreszt� i tak w
Nowym Jorku wszystko przerabiaj�.
- Jordach? - zapyta� Hubbell. - Nie pami�tam �adnego boksera o tym
nazwisku.
- Walczy� pod przybranym nazwiskiem - wyja�ni� chef, notuj�c w
pami�ci, �e musi sam si� zaj�� t� cz�ci� historii Jordacha. W
zawodowy boks zazwyczaj wmieszani byli gangsterzy. Tu m�g� by�
jaki� �lad: z�amana obietnica, nie dope�niony uk�ad. Powinien by�
pomy�le� o tym wcze�niej. - Jako bokser nazywa� si� Tommy Jordan.
- Aha - powiedzia� dziennikarz. - To ju� co�. Niew�tpliwie.
Pami�tam jakie� historie o nim z gazet. Dobrze si� zapowiada�.
- O tym nic nie wiem - odrzek� chef. - Tylko o walce w Pary�u.
Zagl�da�em do "L'Equipe". Pisali, �e ogromnie rozczarowa�. - Teraz
chef chcia� przede wszystkim zadzwoni� do pewnego faceta w
Marsylii, kt�ry mia� powi�zania z mafieu. Wsta�. - Przykro mi, ale
musz� ju� wraca� do pracy - powiedzia�. - Je�eli chcia�by pan
zdoby� wi�cej informacji, to mo�e porozmawia pan z rodzin�. Z
�on�, bratem, synem.
- Jego brat jest tutaj?
- Ca�a rodzina - powiedzia� chef. - P�ywali razem jachtem.
- Mo�e wie pan, jak ma na imi� ten brat?
- Rudolf. To rodzina niemieckiego pochodzenia.
Rudolf - przypomnia� sobie Hubbell. - Rudolf Jordach to by�o
w�a�nie nazwisko z "Life'u".
- A wi�c to nie on bra� tutaj �lub?
- Nie. - Chef by� zniecierpliwiony.
- A jego �ona te� jest tutaj?
- Tak, i zwa�ywszy na okoliczno�ci, w�a�nie bratowa mo�e
powiedzie� panu znacznie wi�cej ni� ja...
- Bratowa? - zapyta� Hubbell wstaj�c z krzes�a. - Ta, kt�ra by�a w
barze?
- Tak. Najlepiej niech pan z ni� porozmawia. Je�eli dowie si� pan
czego�, co mo�e by� przydatne dla mnie, b�d� wdzi�czny za nast�pn�
wizyt�. A teraz, bardzo mi przykro, ale ju�...
- Gdzie mog� j� znale��?
- Mieszka w "H�tel du Cap". - Chef poleci� Jean Jordach
nieopuszczanie Antibes i zabra� jej paszport.
Jean Jordach b�dzie mu potrzebna, kiedy znajdzie Danovica. Je�li w
og�le kiedykolwiek go znajdzie. Przes�uchiwa� t� kobiet�, ale by�a
rozhisteryzowana i pijana, tote� - opowiedzia�a nielogiczn� i
popl�tan� histori�. A teraz ten idiota lekarz da� jej �rodki
uspokajaj�ce. Powiedzia�, �e jest niezr�wnowa�on� na�ogow�
alkoholiczk� i �e on nie bierze odpowiedzialno�ci za jej stan,
je�eli chef b�dzie j� dr�czy� pytaniami.
- Reszt� rodziny - powiedzia� chef - znajdzie pan chyba w
przystani na jachcie "Klotylda". Dzi�kuj� za zainteresowanie,
monsieur. Ufam, �e nie zmarnowa�em pa�skiego czasu. - Chef
wyci�gn�� r�k�.
Hubbell powiedzia�:
- Merci bien, monsieur. - Uzyska� ju� wszystkie mo�liwe
informacje, wyszed� wi�c z prefektury.
Chef usiad� za biurkiem i podni�s� s�uchawk� telefonu, by po��czy�
si� z Marsyli�.
W po�udniowym s�o�cu niewielki bia�y stateczek pokonywa� leniwie
�r�dziemnomorskie fale. Na oddalonym brzegu budynki przy pla�y i
na wzg�rzach w g��bi rysowa�y si� r�owo-bia�ym wzorem na zielonym
tle pinii, oliwek i palm. Dwyer w czystej bia�ej koszulce z
wydrukowan� nazw� jachtu "Klotylda" sta� na dziobie. Teraz ten
niski, muskularny m�czyzna p�aka�. Odk�d si�ga� pami�ci�,
nazywano go zawsze Kr�liczkiem z powodu d�ugich, wystaj�cych
przednich z�b�w. Mimo musku��w i roboczego ubrania, by�o w nim co�
dziewcz�cego. Kiedy po raz pierwszy rozmawia� z m�czyzn�, kt�rego
prochy w�a�nie wysypano w morze, powiedzia�: "Nie jestem peda�em."
Teraz jego czarne oczy zamglone �zami patrzy�y na pi�kny brzeg.
"Pogoda dla bogaczy", powiedzia� kiedy� zamordowany.
M�g�by� powt�rzy� to jeszcze raz, my�la� Dwyer. Nie dla ciebie ta
pogoda i nie dla mnie. Oszukiwali�my si�. Przyjechali�my w
niew�a�ciwe miejsce.
Wesley Jordach, ubrany podobnie jak Dwyer w bawe�niane spodnie i
bia�� koszulk�, sta� samotnie w kabinie pilota z r�k� na kole
sterowym z wypolerowanego drewna d�bowego i miedzi; wzrok utkwi� w
tym punkcie l�du, gdzie wznosi�a si� twierdza w Antibes. By�
wysoki jak na sw�j wiek, chudy, silny, gruboko�cisty, opalony, o
w�osach blond, przetykanych ja�niejszymi pasmami, sp�owia�ymi od
s�o�ca i soli. Podobnie jak Dwyer, my�la� o m�czy�nie, kt�rego
prochy powierzy� w�a�nie morzu, o m�czy�nie, kt�ry by� jego
ojcem. - Biedny, g�upi, stukni�ty sukinsyn - powiedzia� g�o�no, z
gorycz�. Pami�ta� dzie�, kiedy ojciec, kt�rego nie widzia� od
wielu lat, przyjecha� zabra� go ze szko�y wojskowej nad Hudsonem,
gdzie bi� si� z po�ow� student�w w ka�dym wieku, ze wszystkich
klas, bez wzgl�du na wzrost, powodowany �lep�, niezrozumia�� i
pozbawion� sensu furi�.
- Odby�e� swoj� ostatni� b�jk� - powiedzia� ojciec.
Zapanowa�a cisza. I wtedy ten surowy m�czyzna zapyta�:
- S�ysza�e�?
- Tak, prosz� pana.
- Nie m�w do mnie "prosz� pana". Jestem twoim ojcem - powiedzia�
�w m�czyzna.
Ojciec ustali� regu�y dla niew�a�ciwego cz�onka rodziny, pomy�la�
ch�opiec z oczami utkwionymi w twierdz�, gdzie - jak mu
powiedziano - przez jedn� noc po powrocie z Elby wi�ziony by�
Napoleon.
Przy por�czy na rufie sta� wuj ch�opca, Rudolf Jordach, ubrany w
absurdaln� czer�, i ciotka, Gretchen Burke, brat i siostra
zamordowanego. Ludzie z miasta, nienawykli do morza, nawykli do
tragedii; sztywne symbole �mierci na tle s�onecznego horyzontu.
Nie rozmawiali z sob�, nie dotykali si�, nawet na siebie nie
patrzyli. To, co nie zosta�o powiedziane w owo lazurowe letnie
popo�udnie, nie b�dzie p�niej wymaga�o wyja�nie�, lament�w czy
przeprosin.
Kobieta mia�a niewiele ponad czterdziestk�, by�a wysoka, szczup�a
i wyprostowana, czarne w�osy okalaj�ce przezroczy�cie blad� twarz
rozwiewa� lekko morski wiatr; znamiona wieku, ledwie dostrzegalne,
stanowi�y dopiero zapowied� tego, co ma nadej��. Jako dziewczyna
by�a pi�kna, teraz te� by�a pi�kna, cho� w inny spos�b, a jej
surow� twarz naznaczy� smutek i niespokojna zmys�owo��, nie
przelotna czy kr�tkotrwa�a, ale g��boko zakorzeniona i
permanentna. Oczy kobiety, zmru�one od blasku, mia�y g��boki
niebieski kolor, kt�ry przy pewnego typu o�wietleniu stawa� si�
niemal fio�kowy. Nie wida� by�o w nich �lad�w �ez.
To musia�o si� zdarzy�, my�la�a. Oczywi�cie. Powinni�my byli to
wiedzie�. On prawdopodobnie wiedzia�. Mo�e pod�wiadomie, ale
jednak wiedzia�. Ca�a ta gwa�towno�� musia�a mie� gwa�towny
koniec. Prawdziwy syn swego ojca, jasnow�osy cudzoziemiec w
rodzinie, obcy ciemnemu bratu i ciemnej siostrze, cho� z tego
samego �o�a.
M�czyzna tak�e by� smuk�y, t� zadban�, arystokratyczn� jankesk�
smuk�o�ci�, nie odziedziczon� po �adnym z rodzic�w, ale zdobyt�
aktem woli, a teraz podkre�lan� dobrym krojem niemal
ambasadorskiego, ameryka�skiego ciemnego ubrania. By� o dwa lata
m�odszy od siostry, a wygl�da� jeszcze m�odziej; fa�szywe,
delikatne echo m�odo�ci w twarzy i postawie m�czyzny, kt�rego
g�os i ruchy by�y zawsze �wiadome i przemy�lane, m�czyzny, kt�ry
zdoby� wielki autorytet, walczy� przez ca�e �ycie, zwyci�y� i
przegra�, przyjmowa� odpowiedzialno�� we wszystkich sytuacjach,
wyr�s� z n�dzy i chcia� zgromadzi� znaczn� fortun�, kt�ry by�
bezwzgl�dny, kiedy by�o to konieczne, przebieg�y, kiedy
przebieg�o�� si� op�aca�a, surowy dla siebie i innych,
wspania�omy�lny na w�asn� miar�, kiedy wspania�omy�lno�� by�a
mo�liwa. Rezygnacja, do kt�rej zosta� zmuszony, czai�a si� w
w�skich, opanowanych ustach, w czujnych oczach; dawa�a si� odkry�
czy odgadn��. Mog�a to by� twarz m�odego genera�a lotnictwa,
kt�remu odebrano dow�dztwo z powodu b��du ni�szych rang�, b��du
wynikaj�cego niekoniecznie z jego winy.
Poszed� sam, my�la� Rudolf Jordach, wszed� do kajuty, w kt�rej
spa�em, zamkn�� cicho drzwi i poszed� sam. Poszed� na spotkanie ze
�mierci�, wzgardziwszy moj� pomoc�, wzgardziwszy mn� wzgardziwszy
moj� m�sko�ci� czy tym, co uzna�by - gdyby si� kiedykolwiek nad
tym zastanowi� - za m�j brak m�sko�ci, w sytuacji, kt�ra wymaga�a
m�czyzny.
Pod pok�adem Kate Jordach pakowa�a swoj� torb�. Nie zaj�o jej to
du�o czasu. Na wierzchu po�o�y�a bia�� koszulk� z nazw� statku -
kt�ra tak roz�mieszy�a Toma, kiedy zobaczy�, jak obfite piersi
Kate rozpychaj� litery - a na niej jasn� sukni� kupion� przez Toma
na ich �lub akurat siedem dni temu.
Nieustannym nudzeniem doprowadzi�a Toma do �lubu. To w�a�ciwe
s�owo - nudzenie. Byli przedtem idealnie szcz�liwi, ale kiedy
przekona�a si�, �e jest w ci��y - przyzwoita, cholernie dobrze
wychowana, pos�uszna angielska dziewczyna z ni�szych warstw... Oto
macie pann� m�od�! Gdyby nie by�o �lubu, ta okropna,
rozhisteryzowana, wygadana, luksusowa �ona Rudolfa nie mia�aby
pretekstu, �eby si� upi�, nie posz�aby z tym jugos�owia�skim
alfonsem, trzyma�aby na ty�ku te swoje kosztowne r�owe spodnie,
nie trzeba by jej by�o ratowa�, nikt nie musia�by si� o ni� bi� i
m�czyzna du�o lepszy od jej m�a �y�by do dzi�.
Dosy� tego, pomy�la�a Kate. Dosy�. Dosy�.
Zamkn�a z trzaskiem torb� i usiad�a na brzegu koi.
Jej mocne, opalone cia�o zacz�o si� zaokr�gla�, nabrzmiewa�o
dzieckiem, kt�re nosi�a w sobie. Kate z�o�y�a zr�czne, sprawne
r�ce na podo�ku, rozgl�daj�c si� ostatni raz po ciasnej kajucie i
s�uchaj�c znajomego odg�osu morza pieni�cego si� za otwartym
lukiem.
Tom, my�la�a. Tom, Tom.
- Kim by�a Klotylda? - zapyta�a go kiedy�.
- Kr�low� Francji. Kim�, kogo zna�em jako ch�opiec. Pachnia�a tak
jak ty.
Jean, �ony Rudolfa Jordacha, nie by�o w niewielkiej grupie
�a�obnik�w na stateczku zmierzaj�cym do wybrze�y Francji.
Siedzia�a na �awce w parku hotelowym, obserwuj�c, jak jej c�reczka
bawi si� z m�od� dziewczyn�, kt�r� Rudolf zaanga�owa� do opieki
nad dzieckiem do czasu, kiedy - jak to sformu�owa� - Jean b�dzie
zdolna sama zaj�� si� Enid. Kiedy to nast�pi? - zastanawia�a si�
Jean. Za dwa dni, za dziesi�� lat, nigdy?
Mia�a na sobie spodnie i sweter. Nie przywioz�a odpowiedniego
ubrania na pogrzeb. Rudolf odczu� ulg�, kiedy powiedzia�a, �e nie
p�jdzie. Nie mog�a znie�� my�li o wej�ciu na pok�ad "Klotyldy", o
oskar�aj�cych spojrzeniach �ony, syna, przyjaciela zmar�ego.
Kiedy rano obejrza�a si� w lustrze, by�a wstrz��ni�ta tym, co si�
sta�o w ci�gu ostatnich dni z jej drobn�, �adn�, dziewcz�c�
twarz�.
Sk�ra na twarzy i na ca�ym ciele wydawa�a si� naci�gni�ta do
granic wytrzyma�o�ci, jak na jakiej� niewidocznej ramie. Jean
zdawa�o si�, �e w ka�dej chwili jej cia�o mo�e eksplodowa�, a
nerwy wyskocz� przez sk�r�, �ami�c si� i skrzypi�c jak lu�ne
przewody z drutu, trzeszcz�ce pod wp�ywem wy�adowa� elektrycznych.
Lekarz zapisa� jej valium, ale by�a ju� w�a�ciwie poza etapem
valium. Gdyby nie dziecko, my�la�a, posz�aby nad morze i rzuci�aby
si� ze ska�.
Kiedy tak siedzia�a w cieniu drzewa, wdychaj�c aromatyczny zapach
pinii i rozgrzanej s�o�cem lawendy, powiedzia�a do siebie:
- Niszcz� wszystko, czego dotkn�.
Hubbell pi� kaw� na tarasie kawiarni przy g��wnym placu,
rozmy�laj�c o tym, co mu powiedzia� policjant. Najwyra�niej nie
m�wi� wszystkiego, co wiedzia�, ale tego mo�na si� spodziewa� po
policji, zw�aszcza zaprz�tni�tej problemem tak nieprzyjemnego, nie
wyja�nionego morderstwa. "Bratowa b�dzie mog�a pom�c panu wi�cej
ni� ja" - powiedzia� glina. Bratowa. Naga dama, �ona obiecuj�cego
m�odego burmistrza. To by�o zdecydowanie warte kilkuset s��w.
Przysta� mo�e poczeka�.
Zap�aci� za kaw�, wsiad� do stoj�cej na postoju taks�wki i
powiedzia�:
- "H�tel du Cap".
Recepcjonista poinformowa� go, �e pani Jordach nie ma w pokoju,
ale widzia� j� id�c� do parku z dzieckiem i jego opiekunk�.
Hubbell dowiedzia� si�, �e w hotelu jest teleks. Zapyta�, czy
m�g�by skorzysta� z niego wieczorem, i po chwili wahania
recepcjonista odpowiedzia�, �e to si� da za�atwi�. Hubbell
s�usznie zinterpretowa� to wahanie jako konieczno�� napiwku. Nie
szkodzi. "Time" mo�e sobie na to pozwoli�. Hubbell podzi�kowa�
recepcjoni�cie, wyszed� na taras i ruszy� schodami prowadz�cymi do
d�ugiej alei pi�knego parku, a dalej do pawilonu k�pielowego,
restauracji i nad morze. Przez chwil� m�czy�a go zazdro��, kiedy
pomy�la� o ma�ym ha�a�liwym hotelu przy autostradzie, w kt�rym
jego �ona odbywa�a w�a�nie sjest�. "Time" p�aci� dobrze, ale nie
a� tak dobrze, by wystarcza�o na "H�tel du Cap".
Zszed� po stopniach do pachn�cego parku. Po chwili zobaczy�
dziewczynk� w bia�ym kostiumie k�pielowym bawi�c� si� pla�ow�
pi�k� z m�od� dziewczyn�. Na �awce w pobli�u siedzia�a kobieta w
spodniach i w swetrze. Nie by�a to scenka, kt�r� normalnie
kojarzy�oby si� z morderstwem.
Hubbell powoli zbli�y� si� do tej grupki, zatrzyma� si� na chwil�,
niby to podziwiaj�c klomb kwiatowy, a kiedy by� ju� zupe�nie
blisko, u�miechn�� si� do dziecka.
- Bonjour - powiedzia�. - Dzie� dobry.
Dziewczynka odpowiedzia�a "bonjour", ale kobieta na �awce nie
odezwa�a si�. Hubbell zauwa�y�, �e jest bardzo �adna, ma dobr�,
wysportowan� sylwetk�, twarz wyniszczon� i blad�, ciemne kr�gi pod
oczami.
- Pani Jordach? - zapyta�.
- Tak - odpowiedzia�a g�osem p�askim i bezd�wi�cznym. Spojrza�a na
niego t�po.
- Jestem z magazynu "Time". - Jako cz�owiek honorowy nie zamierza�
udawa�, �e jest przyjacielem jej m�a lub zamordowanego szwagra,
czy po prostu ameryka�skim turyst�, kt�ry us�yszawszy o jej
zmartwieniach chcia� z w�a�ciw� Amerykanom otwarto�ci� z�o�y�
wyrazy wsp�czucia. Takie sztuczki nale�y zostawi� m�odym facetom
bij�cym si� o teksty podpisane nazwiskiem.
- Przys�ano mnie tu, �ebym co� napisa� o pani szwagrze. -
Usprawiedliwione k�amstwo, dopuszczalne wed�ug kodeksu Hubbella.
Je�eli ludzie my�l�, �e wyznaczono ci� do jakiej� pracy, cz�sto
czuj� si� troszk� zobowi�zani do pomocy.
Kobieta w dalszym ci�gu nic nie m�wi�a, patrzy�a jedynie na niego
tym swoim martwym wzrokiem.
- Szef policji powiedzia�, �e b�dzie pani mog�a udzieli� mi paru
informacji w tej sprawie. Bli�szych informacji. - S�owo
"bli�szych" brzmia�o tak jako� nieszkodliwie, sugerowa�o, �e to,
co zostanie powiedziane, nie jest przeznaczone do publikacji, ma
s�u�y� jedynie jako wskaz�wka dla odpowiedzialnego dziennikarza,
kt�ry pragnie unikn�� b��d�w przy pisaniu.
- Czy rozmawia� pan z moim m�em? - zapyta�a Jean.
- Jeszcze go nie spotka�em.
- "Jeszcze go nie spotka�em" - powt�rzy�a Jean. - Chcia�abym m�c
to powiedzie� o sobie. Za�o�� si�, �e i on by tego pragn��.
Hubbell by� zupe�nie zaskoczony zar�wno tonem, jak tre�ci�
wypowiedzi.
- Czy ten policjant powiedzia� panu, dlaczego ja mog� udzieli�
informacji? - zapyta�a kobieta g�osem szorstkim i chrapliwym.
- Nie - sk�ama� Hubbell.
- Niech pan zapyta mojego m�a - powiedzia�a. - Niech pan pyta
ca�� t� przekl�t� rodzin�. Mnie prosz� zostawi� w spokoju.
- Je�li mo�na, pani Jordach, tylko jedno pytanie - powiedzia�
Hubbell ze �ci�ni�tym gard�em. - Czy by�aby pani gotowa wytoczy�
oskar�enie przeciwko m�czy�nie, kt�ry pani� zaatakowa�?
- Jakie to ma znaczenie? - powiedzia�a t�po. Usiad�a ci�ko na
�awce i patrzy�a na swoje dziecko uganiaj�ce si� w s�o�cu za
pla�ow� pi�k�. - Niech pan ju� idzie. Prosz�, niech pan idzie.
Hubbell wysiad� z taks�wki i szed� wzd�u� wybrze�a. Nie jest to
odpowiednie miejsce do umierania, my�la� id�c w stron� kapitanatu
portu, �eby si� dowiedzie�, gdzie stoi "Klotylda". Kapitan portu,
stary, ogorza�y m�czyzna, siedzia� przed budynkiem w
popo�udniowym s�o�cu, na krze�le opartym o �cian�, i pali� fajk�.
Fajk� wskaza� w stron� wej�cia do portu, do kt�rego wp�ywa� powoli
bia�y jacht.
- To jest "Klotylda". Zatrzymaj� si� tu przez jaki� czas - m�wi�
stary cz�owiek. - Zepsu�a im si� �ruba i wa� nap�dowy. Pan
Amerykanin?
- Tak.
- To okropne, co si� sta�o, prawda?
- Straszne - przytakn�� Hubbell.
- W�a�nie wrzucili jego prochy w morze - kontynuowa� stary
cz�owiek. - Dla marynarza to r�wnie dobre miejsce na poch�wek jak
ka�de inne. Sam nie mia�bym nic przeciwko temu. - Nawet w po�owie
sezonu kapitan portu mia� mn�stwo czasu na pogaw�dk�.
Hubbell podzi�kowa�, poszed� wzd�u� nabrze�a i usiad� na
odwr�conej do g�ry dnem ��dce w pobli�u miejsca, na kt�re
manewrowa�a "Klotylda". Widzia� dwie postacie w czerni na rufie, a
za nimi powiewaj�c� na wietrze ameryka�sk� flag�. Widzia�
niskiego, muskularnego m�czyzn� na dziobie i wysokiego,
jasnow�osego ch�opca obracaj�cego ko�em w kabinie sterowej, kiedy
statek z wy��czonymi silnikami podp�ywa� wolno, ruf� do przodu.
Potem zobaczy�, jak jasnow�osy ch�opiec biegnie na ruf�, by rzuci�
cum� marynarzowi na nabrze�u, a m�czyzna, kt�ry wyskoczy� zwinnie
na brzeg, �apie drug� cum� rzucon� przez ch�opca. Kiedy obydwie
cumy by�y ju� za�o�one na pacho�ki, m�czyzna wskoczy� z powrotem
na pok�ad i wraz z ch�opcem zamontowali trap, zr�cznie i z wpraw�,
bez s�owa. Dwoje niepotrzebnych ludzi w czerni odesz�o z rufy,
jakby usuwaj�c si� z drogi.
Hubbell wsta� z ��dki, na kt�rej siedzia�. Czuj�c si� ci�ko i
niezr�cznie po tym pokazie marynarskiej zwinno�ci, wszed� na trap.
Ch�opiec spojrza� na niego ponuro.
- Szukam pana Jordacha - powiedzia� Hubbell.
- Ja si� nazywam Jordach. - G�os ch�opca by� g��boki, nie
m�odzie�czy.
- S�dz�, �e chodzi mi raczej o tamtego pana. - Hubbell gestem
wskaza� Rudolfa.
- S�ucham? - Rudolf zbli�y� si� do trapu.
- Pan Rudolf Jordach?
- Tak. - Ton by� ostry.
- Jestem z magazynu "Time"... - Hubbell zauwa�y�, jak twarz
m�czyzny st�a�a. - Bardzo mi przykro z powodu tego, co si�
sta�o...
- Tak? - pytaj�ce, niecierpliwe.
- Nie chcia�bym naprzykrza� si� w takiej chwili... - Hubbell czu�
si� g�upio, m�wi� jakby z odleg�o�ci, odgrodzony niewidoczn�
�cian� wrogo�ci najpierw ch�opca, a teraz m�czyzny. - Mo�e jednak
m�g�bym zada� panu kilka pyta� na temat...
- Prosz� porozmawia� z szefem policji. Teraz to jego sprawa.
- Rozmawia�em z nim.
- A wi�c wie pan tyle samo co ja - powiedzia� Rudolf i odwr�ci�
si�. Na twarzy ch�opca pojawi� si� zimny u�mieszek.
Hubbell sta� jeszcze przez chwil�, niepewny, czy przypadkiem nie
pomyli� si� w wyborze zawodu, po czym powiedzia�: "przepraszam",
nie kieruj�c tego do nikogo w szczeg�lno�ci, bo nie bardzo
wiedzia�, co innego m�g�by powiedzie� lub zrobi�, odwr�ci� si� i
poszed� w stron� wej�cia do portu.
Kiedy wr�ci� do hotelu, �ona siedzia�a w kostiumie bikini na
male�kim balkonie przed ich pokojem, pracuj�c nad opalenizn�.
Bardzo kocha� swoj� �on�, ale trudno mu by�o nie zauwa�y�, �e w
bikini wygl�da niedorzecznie.
- Gdzie by�e� przez ca�e popo�udnie? - zapyta�a.
- Zbiera�em materia�y.
- S�dzi�am, �e to maj� by� wakacje.
- Ja te�.
Wydosta� przeno�n� maszyn� do pisania, zdj�� marynark� i zabra�
si� do pracy.
Rozdzia� II
Z notatnika Billy Abbotta, 1968 Telegram od matki przyszed� na m�j
numer poczty wojskowej. "Wuj Tom zosta� zamordowany - pisa�a
matka. - Spr�buj przyjecha� do Antibes na pogrzeb. Wuj Rudolf i ja
jeste�my w H�tel du Cap w Antibes. Uca�owania. Matka."
Wuja Toma widzia�em raz, kiedy jako ch�opiec przylecia�em z
Kalifornii do Whitby na pogrzeb babki. Pogrzeby stwarzaj�
wspania�� okazj�, �eby cz�onkowie rodziny mogli si� na nowo
pozna�. By�o mi przykro, �e wuj Tom nie �yje. Polubi�em go tej
nocy, kt�r� sp�dzili�my razem w pokoju go�cinnym u wuja Rudolfa.
Zrobi� na mnie wra�enie fakt, �e mia� przy sobie bro�. My�la�, �e
�pi�, kiedy wyjmowa� rewolwer z kieszeni i wk�ada� do szuflady.
Mia�em o czym my�le� nast�pnego dnia podczas pogrzebu.
Je�eli ju� kt�ry� wuj mia� zosta� zamordowany, wola�bym, �eby to
by� Rudolf. Nigdy nie �yli�my w przyjaznych stosunkach, a kiedy
podros�em, w spos�b grzeczny da� mi do zrozumienia, �e nie
pochwala ani mnie, ani moich pogl�d�w na spo�ecze�stwo. Moje
pogl�dy nie zmieni�y si� zasadniczo. Skrystalizowa�y si�,
powiedzia�by prawdopodobnie wuj, gdyby zada� sobie trud zapoznania
si� z nimi. Jednak wuj jest bogaty i jaka� wzmianka o mnie mo�e
si� znale�� w jego testamencie, je�eli nawet nie z sympatii do
mnie, to z braterskiej mi�o�ci do mojej matki. Z tego, co
s�ysza�em z rozm�w mojej matki z Rudolfem i z jej dwoma m�ami,
Tom Jordach nie nale�a� do ludzi, po kt�rych zostaje fortuna.
Pokaza�em telegram pu�kownikowi, kt�ry okaza� wyrozumia�o�� i da�
mi dziesi�� dni urlopu na podr� do Antibes. Nie pojecha�em do
Antibes, wys�a�em jednak pod adres hotelu depesz� z kondolencjami,
t�umacz�c, �e wojsko nie mo�e zwolni� mnie na pogrzeb.
Monika te� wzi�a sobie wolne dni i wybrali�my si� do Pary�a.
Sp�dzili�my czas wspaniale. Monika jest akurat tak� dziewczyn�,
jak� chce si� mie� przy sobie w Pary�u.
- Obawiam si�, �e nadszed� czas, aby om�wi� kilka spraw, kt�rych
unikali�my do tej pory - powiedzia� Rudolf. - Musimy si�
zastanowi�, co nale�y zrobi� ze spadkiem. Trzeba pom�wi� o
pieni�dzach, cho� jest to bolesne.
Zgromadzili si� w salonie "Klotyldy". Kate ubrana by�a w ciemn�
sukni�, najwyra�niej star� i teraz ju� za ciasn�. Zniszczona
walizka ze sztucznej sk�ry sta�a na pod�odze tu� obok jej krzes�a.
Salon mia� bia�e �ciany, zas�ony iluminator�w by�y niebieskie, a
na �cianach wisia�y stare sztychy przedstawiaj�ce �aglowce, kt�re
Tom wygrzeba� gdzie� w Wenecji. Wszyscy spogl�dali na walizk�
Kate, cho� nikt jeszcze nic na ten temat nie powiedzia�.
- Kate, Kr�liczku - zapyta� Rudolf - czy Tom zostawi� testament?
- Nigdy nie m�wi� mi o testamencie - odpowiedzia�a Kate.
- Ani mnie - przy��czy� si� Dwyer.
- Wesley?
Wesley pokr�ci� przecz�co g�ow�.
Rudolf westchn��. Poczciwy Tom, zawsze taki sam, pomy�la�,
konsekwentny do ko�ca. Cho� si� o�eni�, mia� syna i ci�arn� �on�,
nie po�wi�ci� jednego wolnego popo�udnia na napisanie testamentu.
Rudolf sporz�dzi� sw�j pierwszy testament w biurze adwokata, kiedy
mia� dwadzie�cia jeden lat, i od tej pory pi�� czy sze�� razy go
zmienia�, ostatnia wersja zosta�a sporz�dzona po urodzeniu
c�reczki Enid. Teraz, kiedy Jean sp�dza�a coraz wi�cej czasu w
klinikach odwykowych, pracowa� nad nowym testamentem.
- A mo�e mia� sejf w banku? - zapyta�.
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedzia�a Kate.
- Kr�liczku?
- Jestem pewien, �e nie - odpowiedzia� Dwyer.
- Czy mia� jakie� papiery warto�ciowe?
Kate i Dwyer spojrzeli na siebie, zaintrygowani.
- Papiery warto�ciowe? - zapyta� Dwyer. - Co to takiego?
- Akcje, obligacje. - Gdzie byli ci ludzie przez ca�e �ycie,
zastanawia� si� Rudolf.
- Ach, o to chodzi - powiedzia� Dwyer. - Tom zawsze m�wi�, �e to
jeszcze jeden spos�b, jaki wymy�lili, �eby wycisn�� co� z
cz�owieka pracy. - M�wi� tak�e: "zostaw tego rodzaju sprawy mojemu
cholernemu bratu", ale to dzia�o si� jeszcze przed ostatecznym
pogodzeniem si� braci, tote� Dwyer nie s�dzi�, by moment by�
odpowiedni na ten w�a�nie cytat.
- W porz�dku, nie mia� papier�w. Wi�c co zrobi� ze swoimi
pieni�dzmi? - Rudolf stara� si� nie okazywa� poirytowania.
- Mia� dwa konta - wyja�ni�a Kate. - Bie��cy rachunek we frankach
w Credit Lyonnais, tutaj w Antibes, i dolarowe konto
oszcz�dno�ciowe w Credit Suisse w Genewie. Wola�, kiedy p�acono mu
w dolarach. To konto jest nielegalne, poniewa� mamy prawo sta�ego
pobytu we Francji, ale tym bym si� nie przejmowa�a. Nikt nigdy o
to nie pyta�.
Rudolf skin�� g�ow�. Jednak brat nie by� ca�kowicie pozbawiony
zmys�u finansowego.
- Ksi��eczka bankowa, ostatni wyci�g z Credit Lyonnais i
ksi��eczka czekowa s� w szufladzie pod koj� - powiedzia�a Kate. -
Wesley, gdyby� tam poszed�...
Wesley skierowa� si� do kajuty kapita�skiej.
- Kr�liczku, czy mog� zapyta�, jak Tom ci p�aci�?
- Nie p�aci� mi - powiedzia� Dwyer. - Byli�my wsp�lnikami. Na
ko�cu roku dzielili�my to, co zosta�o.
- Czy s� jakie� papiery, jaki� kontrakt, co� w rodzaju formalnej
umowy?
- Na Boga, nie. Po co nam by� kontrakt?
- Czy jacht zapisany jest na niego, czy na was obydwu? A mo�e na
Kate?
- Rudi, byli�my ma��e�stwem tylko pi�� dni. Nie mieli�my czasu na
takie rzeczy. "Klotylda" jest na nazwisko Toma. Papiery s� w
szufladzie razem z bankowymi. Jest tam te� polisa ubezpieczeniowa
i inne dokumenty.
Rudolf znowu westchn��.
- By�em u prawnika...
Oczywi�cie, pomy�la�a Gretchen. Sta�a w progu, patrz�c na ruf�.
Rozmy�la�a nad telegramem Billy'ego. Kr�tka wiadomo�� od
uprzejmego obcego cz�owieka, pozbawiona szczerego �alu czy ch�ci
pocieszenia. Nie zna�a a� tak dobrze stosunk�w w wojsku, wiedzia�a
jednak, �e �o�nierze, je�li chcieli, dostawali urlopy, by mogli
wzi�� udzia� w pogrzebie. Pisa�a tak�e do Billy'ego, �eby
przyjecha� na wesele, odpowiedzia� jednak, �e jest zbyt zaj�ty
rozsy�aniem ci�ar�wek i kierowaniem ruchem samochod�w na ulicach
i drogach Belgii, wiod�cych do Har-Magedon, by ta�czy� na weselach
niemal zapomnianych krewnych. Pomy�la�a z gorycz�, �e ona r�wnie�
zalicza�a si� do tych niemal zapomnianych krewnych. Niech si� wi�c
nurza w przyjemno�ciach Brukseli. Syn godny swego ojca. Skupi�a
uwag� na bracie, cierpliwie pr�buj�cym rozwik�a� popl�tane
�yciorysy. Naturalnie Rudi natychmiast poszed� do adwokata. W
ko�cu �mier� ma tak�e aspekt prawny.
- U francuskiego adwokata - kontynuowa� Rudolf - kt�ry na
szcz�cie m�wi dobrze po angielsku. Jego adres da� mi szef hotelu.
Adwokat budzi zaufanie. Powiedzia�, �e chocia� wszyscy macie prawo
do sta�ego pobytu we Francji, to jednak skoro mieszkacie na
jachcie i nie macie ani domu, ani ziemi, wed�ug prawa francuskiego
statek nale�y traktowa� jako terytorium ameryka�skie i najlepiej
by�oby pomin�� Francuz�w i za�atwi� wszystko z konsulatem
ameryka�skim w Nicei. Czy macie co� przeciwko temu?
- R�b, jak chcesz, Rudolf - powiedzia�a Kate. - Co uwa�asz za
najlepsze.
- Je�eli mo�na tak zrobi�, nie mam nic przeciwko temu - powiedzia�
Dwyer. Sprawia� wra�enie znudzonego, jak ma�y ch�opiec na lekcji
arytmetyki, kt�ry marzy o tym, by by� ju� na boisku i gra� w
baseball.
- Dzi� po po�udniu spr�buj� porozmawia� z konsulem - oznajmi�
Rudolf - i zobacz�, co on poradzi.
Przyszed� Wesley z ksi��eczk� bankow� Credit Suisse, ksi��eczk�
czekow� Credit Lyonnais i wyci�gami bankowymi z trzech ostatnich
miesi�cy.
- Pozwolisz, �e to obejrz�? - Rudolf zwr�ci� si� do Kate.
- To przecie� tw�j brat.
Jak zwykle, pomy�la�a Gretchen stoj�c w drzwiach, odwr�cona
plecami do wn�trza salonu, nikt nie u�atwi Rudiemu �adnej
sytuacji.
Rudolf wzi�� od Wesleya ksi��eczki i papiery. Spojrza� na ostatni
wyci�g z Credit Lyonnais. By�o tam troch� ponad dziesi�� tysi�cy
frank�w. Oko�o dw�ch tysi�cy dolar�w, przeliczy� Rudolf odczytuj�c
g�o�no sum�. Nast�pnie otworzy� ksi��eczk� bankow�.
- Jedena�cie tysi�cy sze��set dwadzie�cia dwa dolary - powiedzia�.
By� zaskoczony, �e Tom a� tyle od�o�y�.
- Wydaje mi si� - powiedzia�a Kate - �e to ju� wszystko. Ca�y
kram.
- Oczywi�cie jest jeszcze statek - powiedzia� Rudolf. - Co z nim
zrobimy?
Przez chwil� w kajucie panowa�a cisza.
- Ja wiem, co zrobi� z tym statkiem - powiedzia�a Kate spokojnie,
g�osem pozbawionym emocji. Wsta�a z krzes�a. - Mam zamiar go
opu�ci�. I to zaraz. - Niemodna, przyciasna sukienka przylgn�a do
jej pulchnych, opalonych kolan z do�eczkami po�rodku.
- Kate - zaprotestowa� Rudolf - trzeba co� zdecydowa�.
- Zgadzam si� na wszystko, cokolwiek zdecydujesz. Nie sp�dz� na
pok�adzie ani jednej nocy.
Kochana, normalna, rzeczowa kobieta, pomy�la�a Gretchen, czeka�a,
by po�egna� ostatecznie swojego m�czyzn�, i teraz odchodzi, nie
ogl�daj�c si� na zyski czy korzy�ci, jakie mo�e przynie�� obiekt,
kt�ry by� jej domem, �yciem, �r�d�em jej szcz�cia.
- Dok�d idziesz? - spyta� Rudolf Kate.
- Na razie do hotelu w mie�cie. A potem zobacz�. Wesley, czy
m�g�by� mi zanie�� walizk� do taks�wki?
Wesley bez s�owa podni�s� walizk� w swojej ogromnej d�oni.
- Zadzwoni� do ciebie do hotelu, Rudi, kiedy ju� b�d� mog�a
rozmawia�. Dzi�kuj� ci za wszystko. Jeste� dobrym cz�owiekiem. -
Poca�owa�a go w policzek, poca�unek-b�ogos�awie�stwo, milcz�cy
gest oczyszczenia, i wysz�a za Wesleyem na pok�ad, mijaj�c stoj�c�
w drzwiach Gretchen.
Rudolf osun�� si� na krzes�o, z kt�rego wsta�a Kate, i ruchem
pe�nym znu�enia przetar� oczy. Gretchen podesz�a do niego i z
czu�o�ci� dotkn�a jego ramienia. Nauczy�a si� ju�, �e czu�o��
mo�e by� pomieszana z dezaprobat�, a nawet z pogard�.
- Spokojnie, braciszku - powiedzia�a. - Nie mo�esz uporz�dkowa�
wszystkim �ycia w ci�gu jednego popo�udnia.
- Rozmawia�em z Wesleyem - powiedzia� Dwyer. - Wiedzia�, �e Kate
odchodzi. On chce zosta� ze mn� na "Klotyldzie". Przynajmniej
przez jaki� czas. Przynajmniej do czasu zreperowania wa�u
nap�dowego i �ruby. Prosz� si� o niego nie martwi�. Ja si� nim
zajm�.
- Tak - powiedzia� Rudolf. Podni�s� si�, lekko zgarbiony, jakby
d�wiga� ci�ar na ramionach. - Robi si� p�no. Musz� spr�bowa�
dotrze� do Nicei przed zamkni�ciem konsulatu. Gretchen, czy
podwie�� ci� do hotelu?
- Dzi�kuj�, nie. Chyba zostan� tu jeszcze i wypij� z Kr�liczkiem
drinka. A mo�e dwa. - W to popo�udnie nie mo�na by�o zostawi�
Dwyera samego.
- Jak chcesz - powiedzia� Rudolf, k�ad�c na stole ksi��eczki bankowe
i wyci�gi, kt�re do tej pory trzyma� w r�ce. - Je�li zobaczysz
Jean, powiedz jej, �e nie b�d� na kolacji.
- Zrobi� to - powiedzia�a Gretchen.
Nie jest to r�wnie� popo�udnie, pomy�la�a, w kt�rym kto� m�g�by
zmusi� j� do rozmowy z Jean.
Chyba przyjemniej b�dzie na pok�adzie - powiedzia�a Gretchen do
Dwyera po odej�ciu Rudolfa. Salon, kt�ry dotychczas wydawa� si�
go�cinnym, przytulnym pomieszczeniem, sta� si� dla niej czym� w
rodzaju ponurego kantoru, gdzie �ycie ludzkie stanowi symbol,
pozycj� ksi�g w rubrykach "winien" i "ma".
Przesz�a ju� kiedy� przez co� podobnego. Kiedy m�� jej zgin�� w
wypadku samochodowym, r�wnie� nie zostawi� testamentu. By� mo�e
Colin Burke, kt�ry nigdy w �yciu nie uderzy� cz�owieka, �y� w
otoczeniu ksi��ek, sztuk, scenariuszy, uprzejmie i dyplomatycznie
porozumiewa� si� z pisarzami i aktorami, kt�rymi kierowa� i
kt�rych cz�sto nienawidzi�, mia� wi�cej wsp�lnego z jej
grubia�skim, niemal nie umiej�cym czyta� bratem, ni� si� na poz�r
wydawa�o.
Z powodu braku testamentu powsta�o zamieszanie z podzia�em
w�asno�ci Colina. By�a jego eks-�ona utrzymuj�ca si� z aliment�w,
dom z obci��on� hipotek�, tantiemy. Do akcji wkroczyli prawnicy,
przez ponad rok masa spadkowa by�a unieruchomiona. Wtedy te�
wszystkim zaj�� si� Rudi, tak jak teraz, tak jak zawsze.
- Przynios� drinki - m�wi� Dwyer. - To mi�o, �e zosta�a pani ze
mn�. Najtrudniej jest by� samemu. Po tym wszystkim, co przeszli�my
obaj z Tomem. A teraz Kate odesz�a. Wi�kszo�� kobiet wnios�aby na
pok�ad niezgod� mi�dzy dw�ch m�czyzn, kt�rzy tak d�ugo byli
przyjaci�mi i wsp�lnikami. Ale nie Kate. - Usta Dwyera dr�a�y
niemal niedostrzegalnie. - Poczciwa Kate jest w porz�dku, prawda?
- Wi�cej ni� w porz�dku - powiedzia�a Gretchen. - Kr�liczku, niech
to b�dzie mocny drink.
- Whisky, co?
- I du�o lodu, bardzo prosz�. - Gretchen przesz�a w stron� dziobu,
gdzie kabina sterowa i salon mog�y ich zas�oni� przed wzrokiem
chodz�cych po nabrze�u ludzi. Mia�a do�� przyjaci� Toma, Dwyera i
Kate z innych statk�w stoj�cych w przystani, przychodz�cych na
pok�ad ze zbola�ymi twarzami, by wybe�kota� kondolencje. Ich
smutek by� szczery. Gretchen nie by�a tak pewna swojego.
Siedz�c na dziobie po�r�d czystych, zwini�tych lin, wypolerowanej
miedzi, wyblak�ego, nieskalanego tekowego drewna pok�adu,
przygl�da�a si� znanemu ju� teraz widokowi zat�oczonej przystani,
kt�ry tak j� zachwyci� pierwszego dnia: rozhu�tane maszty,
m�czy�ni wykonuj�cy starannie i powoli milion drobnych czynno�ci
sk�adaj�cych si� na codzienn� rutyn� tych, co �yli z morza. Nawet
teraz, po tym wszystkim, co si� zdarzy�o, nie mog�a pozosta�
oboj�tna wobec spokojnego pi�kna tego widoku.
Dwyer podszed� od ty�u, boso; l�d podzwania� w szklankach, kt�re
trzyma� w r�kach. Poda� jej drinka. Gretchen unios�a szklank�
u�miechaj�c si� markotnie. Przez ca�y dzie� nic nie jad�a i nie
pi�a, wi�c pierwszy �yk zaszczypa� j� w j�zyk.
- Nigdy nie pij� mocnych trunk�w - powiedzia� Dwyer - ale mo�e
powinienem si� nauczy�. - S�czy� drinka ma�ymi �yczkami, �wiadomie
rozkoszuj�c si� smakiem i dzia�aniem trunku. - M�wi� pani, �e pani
brat Rudi to niesamowity facet. Zaradny ch�op.
- Tak - powiedzia�a Gretchen. By� to jaki� spos�b
scharakteryzowania Rudolfa.
- Gdyby nie on, byliby�my w paskudnym k�opocie...
Albo w �adnym pomy�la�a Gretchen. Gdyby trzyma� swoj� �on� w domu
i zosta� na drugim kontynencie.
- Bez niego okradliby nas do czysta - powiedzia� Dwyer.
- Kto?
- Prawnicy - powiedzia� og�lnikowo Dwyer. - Po�rednicy okr�towi,
urz�dy. Wszyscy.
Oto cz�owiek, pomy�la�a Gretchen, kt�rego zaskakiwa�y na morzu
huragany, kt�ry wykonywa� cz�sto prac� na granicy fizycznej
wytrzyma�o�ci w warunkach, kiedy jakakolwiek s�abo�� pos�a�aby na
dno i jego, i tych, co byli od niego zale�ni; kt�ry przetrzyma�
towarzystwo ludzi brutalnych i gwa�townych i kt�ry czu� si�
zupe�nie bezradny na widok skrawka papieru, na samo wspomnienie
l�dowej w�adzy. Inna rasa, my�la�a Gretchen. Przez ca�e swoje
doros�e �ycie by�a otoczona przez m�czyzn poruszaj�cych si� w�r�d
papier�w, w biurach i poza biurem, tak ufnie i pewnie jak Indianin
w lesie. Nie�yj�cy brat nale�a� do innej rasy, pewnie ju� od
urodzenia.
- Martwi� si� tylko o Wesleya - powiedzia� Dwyer.
Martwi si� nie o siebie, pomy�la�a Gretchen, chocia� nie widzia�
�adnej potrzeby spisywania kontraktu, chocia� po prostu dzielili
to, co zosta�o na ko�cu roku, i chocia� nawet w tej chwili nie ma
�adnego prawa przebywania na wyszorowanym pok�adzie tego pi�knego
statku, na kt�rym przez lata zarabia� na �ycie.
- Z Wesleyem wszystko b�dzie dobrze - powiedzia�a. - Rudi si� nim
zajmie.
- On nie b�dzie chcia� - powiedzia� Dwyer, pij�c. - Wesley pragn��
by� taki jak ojciec. Tak bardzo si� stara� porusza� jak ojciec,
m�wi� jak ojciec, dor�wna� ojcu, �e to by�o a� zabawne. - Dwyer
poci�gn�� �yk, skrzywi� si� lekko i wpatrywa� w zadumie w trzyman�
w r�ce szklank�, jakby pr�buj�c zdecydowa�, czy jest w niej
przyjaciel, czy wr�g. Westchn��, niepewny, i kontynuowa�: - Na
morzu czy w porcie, mieli zwyczaj sta� w kabinie sterowej przez
ca�� noc; na dole s�ycha� by�o ich rozmowy. Wesley zadawa�
pytanie, Tom nie spiesz�c si� odpowiada�. To by�y d�ugie
odpowiedzi. Zapyta�em kiedy� Toma, o czym, do diab�a, tyle gadaj�.
Tom si� roze�mia�. "Ch�opak pyta mnie o moje �ycie, a ja mu
opowiadam. My�l�, �e chce nadrobi� lata, kt�re straci�: My�l�, �e
chce wiedzie�, jaki jest jego stary. Czu�em to samo wobec mojego
ojca, tylko �e on nie dawa� mi �adnych odpowiedzi, raczej kopniaka
w ty�ek." Z tego, co czasem si� wyrwa�o Tomowi - m�wi� Dwyer
ostro�nie, nie�mia�o - domy�lam si�, �e nie bardzo si� z ojcem
kochali, prawda?
- Nie - powiedzia�a Gretchen - naszego ojca trudno by�o kocha�.
Sam te� nie mia� w sobie wiele mi�o�ci. A je�li mia�, rezerwowa�
j� dla Rudolfa.
Dwyer westchn��.
- Och, rodzina - powiedzia�.
- Tak, rodzina - powt�rzy�a Gretchen.
- Zapyta�em Toma, jakiego rodzaju pytania zadawa� mu Wesley.
"Typowe - odpowiedzia� Tom - jaki by�em w szkole, jacy byli m�j
brat i siostra", to znaczy pani i Rudi. "Jak to si� sta�o, �e
zosta�em bokserem, a potem marynarzem. Kiedy mia�em pierwsz�
dziewczyn�. Jakie by�y moje inne kobiety, jego cholerna matka..."
Zapyta�em Toma, czy m�wi ch�opcu prawd�. "Wy��cznie prawd�, jestem
nowoczesnym ojcem. Uwa�am, �e trzeba m�wi� dzieciom, sk�d si�
bior� niemowl�ta, i wszystko." Tom mia� swoje w�asne, specyficzne
poczucie humoru.
- C� to musia�y by� za rozmowy! - zawo�a�a Gretchen.
- "Oszcz�d� mu prawdy, a zepsujesz dziecko", powiedzia� mi kiedy�
Tom. Czasami m�wi� tak, jakby jednak zdoby� jakie� wykszta�cenie.
Chocia� nie mia� wielkiego wyobra�enia o wykszta�ceniu. Mo�e nie
powinienem tego pani m�wi� - Dwyer ci�gn�� z przej�ciem,
poruszaj�c resztkami lodu w szklance - ale jako przyk�ad podawa�
waszego brata, Rudiego. M�wi�: "We� cho�by Rudiego, zdoby� takie
wykszta�cenie, jakie mo�e pomie�ci� ludzki umys�, a zobacz, jak
wyl�dowa�, wysuszony jak stary rodzynek, po tym numerze, kt�ry
pijana �ona wykona�a w rodzinnym mie�cie, sta� si� po�miewiskiem
wszystkich i siedzi teraz na ty�ku zastanawiaj�c si�, co ma zrobi�
z reszt� swego �ycia.
- Chyba wypi�abym jeszcze jednego drinka, Kr�liczku.
- I ja te�. Zaczyna mi to smakowa�. - Wzi�� szklank� Gretchen,
skierowa� si� ku rufie i do salonu.
Gretchen zastanawia�a si� nad tym, co powiedzia� Dwyer.
Dowiedzia�a si� z tego wi�cej o nim samym ni� o Tomie czy Wesleyu.
Zda�a sobie spraw�, �e Tom by� o�rodkiem �ycia Kr�liczka; Dwyer
m�g�by prawdopodobnie powt�rzy� s�owo po s�owie wszystko, co Tom
do niego powiedzia�, od pocz�tku do ko�ca ich znajomo�ci. Gdyby
Dwyer by� kobiet�, mo�na by powiedzie�, �e by� w Tomie zakochany.
Zreszt�, nawet jako m�czyzna... Te dziewcz�ce usta, ten do��
szczeg�lny spos�b, w jaki pos�ugiwa� si� r�kami. Biedny Dwyer,
pomy�la�a, mo�e to w ko�cu on b�dzie cierpia� najbardziej.
W�a�ciwie nie mia�a naprawd� wyrobionego zdania o Wesleyu. Kiedy
po raz pierwszy zjawili si� na pok�adzie, wydawa� si� uk�adnym,
zdrowym ch�opcem. Po �mierci ojca sta� si� milcz�cy, jego twarz
nie wyra�a�a nic, unika� ich wszystkich. Powiedzia�a Dwyerowi, �e
Rudi si� nim zajmie. Teraz w�tpi�a, by Rudi czy ktokolwiek inny
by� do tego zdolny.
Dwyer przyni�s� whisky. Pierwszy drink zaczyna� ju� dzia�a�.
Gretchen czu�a si� rozmarzona, wyobcowana, wszystkie problemy
stawa�y si� mgliste i oddalone. By�o to przyjemniejsze od stanu, w
jakim si� znajdowa�a przed paroma godzinami. Mo�e Jean, ukrywaj�ca
swoje butelki dysponowa�a jak�� u�yteczn� wiedz�, kt�r� nale�a�o
posi���: Gretchen z wdzi�czno�ci� poci�gn�a �yk z nast�pnej
szklanki.
Dwyer wygl�da� inaczej ni� zwykle, by� jaki� zak�opotany, kiedy
tak sta� oparty o barier� w czystej bia�ej koszulce i bawe�nianych
spodniach, przygryzaj�c warg� komicznymi wystaj�cymi z�bami,
kt�rym zawdzi�cza� sw�j przydomek. Jakby podj�� jak�� decyzj� w
trudnej sprawie, kiedy by� sam w salonie nalewaj�c drinki.
- Mo�e nie powinienem tego m�wi�, pani Burke...
- Gretchen.
- Dzi�kuj�. Ale czuj�, �e z tob� mog� porozmawia�. Rudi jest
wspania�ym cz�owiekiem, podziwiam go, trudno nawet marzy� o tym,
by w sytuacji, w jakiej si� teraz znale�li�my, mie� po swojej
stronie lepszego cz�owieka, ale nie jest to cz�owiek, z kt�rym
facet taki jak ja m�g�by porozmawia�, tak naprawd� porozmawia�,
czy rozumiesz, o co mi chodzi?
- Tak - powiedzia�a Gretchen - rozumiem.
- Jest wspania�ym cz�owiekiem, jak powiedzia�em - ci�gn�� Dwyer
zmieszany, usta drga�y mu nerwowo - ale on nie jest taki jak Tom.
- Nie, nie jest - przyzna�a Gretchen.
-