9231

Szczegóły
Tytuł 9231
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9231 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9231 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9231 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bagley Desmond Cytadela w Andach Rozdzia� 1 Dzwonek brz�cza� natarczywie. O'Hara przez sen zmarszczy� czo�o i g��biej wcisn�� twarz w poduszk�. Naci�gn�� na g�ow� cienkie prze�cierad�o, pod kt�rym spa�, obna�aj�c jednak przy tym stopy i prowokuj�c senny protest swej towarzyszki. Nie otwieraj�c oczu, chwyci� budzik z nocnego stolika i cisn�� nim przez pok�j. Potem znowu wbi� si� w poduszk�. Dzwonek nie przestawa� brz�cze�. O'Hara u�wiadomi� sobie, �e to dzwoni telefon, i wreszcie otworzy� oczy. Wsparty na �okciu, z w�ciek�o�ci�popatrzy� w mrok. Odk�d zamieszka� w tym hotelu, wielokrotnie prosi� Raniona o przeniesienie telefonu na nocny stolik i za ka�dym razem otrzymywa� zapewnienie, i� sprawa zostanie za�atwiona nazajutrz. I tak min�� rok. Nie zawracaj�c sobie g�owy zapalaniem �wiat�a, wsta� z ��ka i pocz�apa� w stron� toaletki. Podni�s� s�uchawk�, jednocze�nie uchylaj�c zas�on� i wygl�daj�c na zewn�trz. By�o ciemno i zachodzi� ksi�yc - oceni�, �e do �witu pozosta�y jeszcze dwie godziny. - O'Hara - burkn�� do telefonu. - Co si� z tob� dzieje, do cholery? - zapyta� Filson. - Od kwadransa pr�buj� si� do ciebie dodzwoni�. - Spa�em - odpar� O'Hara. - Noc� zwykle sypiam. S�dz�, �e tak robi wi�kszo�� ludzi, z wyj�tkiem jankeskich przedsi�biorc�w lotniczych. - Bardzo zabawne - powiedzia� Filson ze znu�eniem. - No to przywlecz tu dupsko, bo na �wit mamy zaplanowany lot. - Co, u diab�a? Wr�ci�em dopiero sze�� godzin temu. Jestem zm�czony. - A my�lisz, �e ja nie? - powiedzia� Filson. - To wa�na sprawa. Boeing 727 linii Samair mia� awaryjne l�dowanie, a inspektor lot�w go uziemi�. Pasa�erowie s� rozw�cieczeni jak szerszenie, wi�c kapitan i stewardesy wy�owili najpilniejsze przypadki, kt�re mamy dostarczy� na wybrze�e. Wiesz, co dla nas znaczy wsp�praca z Samair. Je�li potraktujemy ich cacy, mo�e zawr� z nami sta�y kontrakt. - Ucho od �ledzia - odpar� O'Hara. - Wykorzystuj� ci� w sytuacji awaryjnej, ale nigdy nie za�apiesz si� na ich rozk�ady. Zarobisz najwy�ej �B�g zap�a�". - Warto jednak spr�bowa� - upiera� si� Filson. O'Hara wa�y� w my�lach, czy poinformowa� Filsona, �e po dw�ch dekadach ma ju� wylatan� ca�� miesi�czn� norm�, ale tylko westchn�� i powiedzia�: - W porz�dku, polec�. Odwo�ywanie si� do regulamin�w nie ociepli�oby stosunk�w mi�dzy nim a Filsonem; zdaniem tego osobnika o kamiennym sercu regulaminy IATA wymy�lono tylko po to, by m�c obchodzi� przepisy - albo je �ama�. Gdyby stosowa� si� do wszystkich mi�dzynarodowych wymog�w, jego marna firma by�aby nieustannie do ty�u. Poza tym, my�la� O'Hara, by�a to i dla niego stacja ko�cowa. Utraciwszy t� robot�, mia�by k�opoty z przetrwaniem. W Ameryce Po�udniowej zbyt wielu zrujnowanych pilot�w ugania�o si� za nielicznymi posadami, a tandetny interes Filsona lokowa� si� w okolicach najni�szego szczebla drabiny. Cholera, pomy�la� z niesmakiem, trafi�em na kurewskie ruchome schody sun�ce w niew�a�ciwym kierunku... trzeba zasuwa� co si� w nogach, �eby przynajmniej zosta� na tej samej wysoko�ci. Gwa�townie od�o�y� s�uchawk� i zn�w patrzy� w noc, badaj�c niebo. Tu wydawa�o si� w porz�dku, ale jak jest w g�rach? O g�rach rozmy�la� zawsze, tych okrutnych g�rach z postrz�pionymi, bia�ymi turniami, mierz�cymi w niebo, jakby mia�y je przebi�. Dobrze by by�o, gdyby Filson mia� przyzwoity raport meteo. Wyszed� z pokoju i znalaz� si� w jak zwykle nie o�wietlonym korytarzu. By� to ten typ hotelu, w kt�rym o jedenastej wieczorem wy��czano �wiat�a we wszystkich pomieszczeniach og�lnego u�ytku. Po raz tysi�czny pomy�la� ze zdumieniem, co robi w tym zakazanym kraju, w tym sennym mie�cie, w tym marnym hotelu... Nie przejmuj�c si� tym, �e jest nagi, pow�drowa� do �azienki. Wedle jego filozofii, je�li kobieta widzia�a ju� kiedy� nagiego m�czyzn�, rzecz nie ma znaczenia; je�li za� nie widzia�a, to najwy�szy czas, �eby zobaczy�a. Wzi�� szybki prysznic, zmywaj�c z siebie pot nocy. Wr�ci� do pokoju i w��czy� lampk� przy ��ku, zastanawiaj�c si�, czy si� za�wieci. Z powodu nieregularnych dostaw energii zawsze by�o to w�tpliwe. W s�abej po�wiacie anemicznie �arz�cego si� w��kna w�o�y� d�ugie kalesony, d�insy, grub� koszul� i sk�rzan� kurtk�. W gor�cej tropikalnej nocy, jeszcze zanim sko�czy� si� ubiera�, zn�w sp�ywa� potem. Podni�s� z toaletki metalow� flaszk� i po- trzasn�� ni�. Zmarszczy� czo�o, bo by�a wype�niona tylko do po�owy. M�g� obudzi� Raniona i dotankowa�, jednak nie by�oby to zbyt rozwa�ne: po pierwsze - Ramon nie lubi�, gdy budzono go w nocy, a po drugie - m�g� zacz�� zadawa� k�opotliwe pytania dotycz�ce terminu zap�acenia rachunk�w. Mo�e zdo�a dosta� co� na lotnisku. Zamierza� ju� wyj��, lecz zatrzyma� si� w drzwiach i spojrza� na wyci�gni�t� na ��ku kobiet�. Prze�cierad�o zsun�o si�, obna�aj�c smag�e piersi o jeszcze ciemniejszych sutkach. Pomy�la�, �e przebijaj�cy z jej sk�ry miedziany po�ysk zdradza poka�n� domieszk� krwi india�skiej. Ze sm�tnym grymasem wyci�gn�� z wewn�trznej kieszeni sk�rzanej kurtki chudy portfel, wyj�� dwa banknoty i rzuci� je na stolik przy ��ku. Po chwili wyszed�, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. II Zaparkowa� w zatoczce sw�j zdezelowany samoch�d. Zaintrygowany spojrza� na dziwnie jaskrawe �wiat�a lotniska. Cho� podrz�dne, dla Filsona pe�ni�o rol� bazy g��wnej, ale powa�ne linie klasyfikowa�y je jako l�dowisko awaryjne. Przed wie�� kontroln� sta� wysmuk�y boeing 727 linii Samair. O'Hara popatrzy� na� przez chwil� z zazdro�ci�, a p�niej przeni�s� wzrok na hangar w g��bi. Dokonywano tam za�adunku dakoty. �wiat�a by�y na tyle jasne, �e nawet z tej odleg�o�ci O'Hara m�g� dostrzec emblemat na ogonie - dwie splecione litery A, wystylizowane na g�rskie wierzcho�ki. U�miechn�� si� pod nosem. Nie bez powodu lata� samolotem ozdobionym podw�jnym A - alkoholicy �wiata ��czcie si�. Szkoda, �e Filson nie chwyta� dowcipu, by� bowiem dumny z Andes Airlift i nigdy z nich nie �artowa� - facet absolutnie wyprany z poczucia humoru. Pilot wysiad� z samochodu i pow�drowa� do g��wnego budynku, by przekona� si�, �e jest on pe�en ludzi - zm�czonych, brutalnie rozbudzonych i w samym �rodku nocy wysadzonych w miejscu, w kt�rym diabe� m�wi dobranoc. Przecisn�� si� przez t�um do biura Filsona. Ameryka�ski g�os z zachodnim akcentem narzeka� dono�nie i z gorycz�: - Cholera, to skandal! Po powrocie do Rio zamierzam pom�wi� o tym z panem Coulsonem. Otwieraj�c drzwi biura, O'Hara u�miechn�� si�. Filson, z twarz� l�ni�c� od potu, w koszuli z kr�tkimi r�kawami siedzia� przy biurku. Zawsze si� poci�, a szczeg�lnie w sytuacjach awaryjnych. A skoro jego �ycie by�o nieprzerwanym pasmem stres�w, cud, �e nie rozpu�ci� si� ca�kowicie. Podni�s� g�ow�. 7 - Wreszcie jeste�. - Zawsze sprawia mi frajd� powitanie, na jakie mog� liczy� - zauwa�y� O'Hara. Filson zignorowa� zaczepk�. - W porz�dku. Pos�uchaj, w czym rzecz - powiedzia�. - Zawar�em kontrakt z Samair, �e zabior� do Santillany dziesi�ciu pasa�er�w, tych, kt�rzy maj� przesi��� si� na statek. Bierzesz jedynk�, w�a�nie j� przygotowuj�. Jego g�os by� o�ywiony i rzeczowy; ze sposobu, w jaki delektowa� si� d�wi�kiem s��w �zawar�em kontrakt z Samair", O'Hara wywnioskowa�, �e Filson widzi siebie w roli rekina przemys�u lotniczego, kt�ry robi interesy z r�wnymi sobie, zapominaj�c, kim jest naprawd� - starzej�cym si� eks-pilotem, kt�ry zarabia na niepewne �ycie dwoma dwudziestopi�cioletnimi turkocz�cymi samolotami z wojskowego demobilu. - Kto ze mn� leci? - zapyta� O'Hara. - Grivas. - Ten zarozumia�y ma�y skurwysyn? - Zg�osi� si� na ochotnika. Zrobi� wi�c wi�cej ni� ty - prychn�� Filson. - Czy�by?! - By� na miejscu, kiedy wyl�dowa� 727 - powiedzia� Filson. U�miechn�� si� z wy�szo�ci�. - To by� jego pomys�, by zaproponowa� Samair przej�cie kilku najpilniejszych pasa�er�w, wi�c natychmiast do mnie zadzwoni�. To ten rodzaj szybkiego my�lenia, jakie najbardziej jest potrzebne w naszej firmie. - Nie lubi� go mie� na pok�adzie. - Przyznaj�, jeste� lepszym pilotem - odpar� Filson niech�tnie. - Dlatego lecisz jako kapitan, a on jako drugi pilot. - Z zadum� popatrzy� w sufit. -Je�li ten uk�ad z Samair wypali, mo�e przenios� Grivasa do biura. Jest za dobry na latanie. Filson cierpia� na mani� wy�szo�ci. O'Hara powiedzia� z premedytacj�: - Jeste� szajbni�ty, je�li s�dzisz, �e South American Air nawi��� z tob� sta�� wsp�prac�. Zap�ac� za zabranie swoich pasa�er�w, podzi�kuj� i natychmiast ci� wy�lizgaj�. Filson wymierzy� w O'Har� pi�ro. - Bierzesz fors� tylko za pilotowanie. My�lenie to zaj�cie dla mnie. O'Hara da� za wygran�. - Co si� sta�o z 727? - Co� nawali�o w systemie paliwowym. W�a�nie tego szukaj�. - Filson podni�s� plik papier�w. - Mamy skrzyni� z urz�dzeniami jad�cymi na przegl�d. Oto lista przewozowa. - Chryste! - powiedzia� O'Hara. - Ten lot jest pozaplanowy. Czy musisz to robi�? - Pozaplanowy czy nie, lecisz z pe�nym �adunkiem. Niech mnie diabli, je�li mog�c co� przewie��, wypuszcz� samolot prawie pusty. O'Hara by� zrezygnowany. - My�la�em, �e dla odmiany b�d� mia� �atw� przeja�d�k�. Zawsze dowalasz nadmierny �adunek, a przej�cie mi�dzy szczytami to cholerny kawa� roboty. Dakota kiwa si� jak hipopotam. - Ruszasz o najlepszej porze - odpar� Filson. - P�niej, gdy wszystko rozgrzeje si� od s�o�ca, b�dzie gorzej. Teraz zrywaj si� i przesta� mi zawraca� g�ow�. O'Hara wyszed� z biura. G��wny hali pustosza�, kiedy poirytowani pasa�erowie Samair t�oczyli si�, by wsi��� do starego autobusu lotniskowego. Tu i �wdzie nadal sta�o kilka os�b - ci, kt�rzy mieli polecie� do Santillany. O'Hara zignorowa� ich; pasa�erowie czy fracht- by�o mu wszystko jedno. Przewozi� ich ponad Andami, wysadza� po drugiej stronie i zawieranie z nimi znajomo�ci nie mia�o sensu. Kierowca autobusu, pomy�la�, nie zadaje si� z pasa�erami, a przecie� nie jestem nikim wi�cej - cholernym kierowc� powietrznego autobusu. Zerkn�� na list� przewozow�. Filson zrobi� to co zawsze � by�y dwie skrzynie, a ich ci�ar zje�y� w�osy na g�owie O'Hary. Kt�rego� dnia, pomy�la� w�ciekle, trafi mi si� tam, na g�rze, we w�a�ciwym momencie inspektor IATA i Filson pow�druje na ga���. Zgni�t� list� w d�oni i poszed� dokona� przegl�du samolotu. Sta� przy nim Grivas, wsparty wdzi�cznie o podwozie. Na widok O'Ha-ry wyprostowa� si�, pstrykni�ciem pos�a� niedopa�ek na pas startowy, ale nie zrobi� ani kroku. O'Hara podszed� i zapyta�: - �adunek na pok�adzie? Grivas u�miechn�� si�. -Tak. - Sprawdzi�e�? Zabezpieczony? - Oczywi�cie, se�or O'Hara. Sam dopilnowa�em. O'Hara co� odburkn��. Nie lubi� Grivasa ani jako cz�owieka, ani jako pilota. Nie ufa� jego g�adko�ci, �liskiej patynie niby dobrego wychowania, kt�ra niczym pow�oka pokrywa�a go od wybrylantynowanych w�os�w i pod-strzy�onej szczoteczki w�sika do l�ni�cych jak lustro but�w. Grivas by� m�czyzn� niezbyt wysokim, szczup�ym, �ylastym i zawsze przystrojonym w u�miech. W�a�nie temu u�miechowi O'Hara nie ufa� najbardziej. - Jaka pogoda? - spyta�. Grivas spojrza� na niebo. - Chyba w porz�dku. O'Hara pozwoli� sobie na jadowito�� w g�osie: - Przyda�by si� raport meteo, nie s�dzisz? - Zaraz przynios� - odpar� Grivas z u�miechem. O'Hara popatrzy� za odchodz�cym, a potem podszed� do drzwi �adowni. Dakota by�a jednym z najbardziej udanych samolot�w, jakie kiedykolwiek zaprojektowano, koniem poci�gowym alianckich si� zbrojnych podczas wojny. Przesz�o dziesi�� tysi�cy tych maszyn dobrze si� zas�u�y�o, rozwo��c po ca�ym �wiecie niezliczone miliony ton bezcennego �adunku. W swoim czasie by� to samolot doskona�y, jednak ten czas dawno min��. Dwudziestopi�cioletnia dakota zosta�a nadwer�ona zbyt wieloma lotami, przy mniej ni� skromnej dba�o�ci o stan techniczny. O'Hara zna� dok�adnie stopie� zu�ycia linek sterowniczych, wiedzia�, jak piel�gnowa� wyeksploatowane silniki, aby wykorzysta� je do granic mo�liwo�ci -jakkolwiek by�y to mo�liwo�ci niewielkie; opanowa� te� delikatn� technik� l�dowania, kt�ra nie nara�a�a os�abionego podwozia na zbytnie przeci��enie. Ale wiedzia� r�wnie�, �e pewnego dnia, gdzie� wysoko nad bia�ymi iglicami And�w, ta ca�a �a�osna kupa z�omu wykr�ci mu �miertelny numer. Wszed� do samolotu i rozejrza� si� po przestronnym wn�trzu. W jego przedniej cz�ci by�o dziesi�� siedze�; nie by�y to luksusowe fotele z regulowanymi oparciami, lecz niewygodne, twarde, wy�cie�ane sk�r� krzese�ka, kt�re Filson - mimo w�ciek�o�ci z powodu nadprogramowych wydatk�w -musia� wyposa�y� w pasy bezpiecze�stwa. Reszt� wn�trza, przeznaczon� na �adowni�, zajmowa�y w tej chwili dwie wielkie skrzynie. O'Hara obszed� je, sprawdzaj�c pasy mocuj�ce. Prze�ladowa�a go koszmarna wizja, �e pewnego dnia, podczas z�ego l�dowania lub przy powa�nych turbulencjach, �adunek runie do przodu. By�by to koniec wszystkich pasa�er�w, kt�rzy fatalnym zrz�dzeniem losu zmuszeni byli do podr�owania liniami Andes Airlift. Zakl��, znalaz�szy nie doci�gni�t� lin�. Ten Grivas i jego niedbalstwo wyko�cz� go kiedy�. Po sprawdzeniu �adunku przeszed� do kokpitu i dokona� rutynowego przegl�du instrument�w. Przy silniku na lewym skrzydle pracowa� mechanik, wi�c O'Hara wychyli� si� przez okno i po hiszpa�sku zapyta�, czy wszystko w porz�dku. Mechanik splun��, a potem przeci�gn�� palcem po gardle i wyda� d�wi�k mro��cy krew w �y�ach. - De un momento a otro. Sko�czy� kontrol� aparatury i pow�drowa� do hangaru w poszukiwaniu Fernandeza, g��wnego mechanika, kt�ry zazwyczaj, dok�adnie wbrew zakazom Filsona, mia� zamelinowan� butelk� albo dwie. O'Hara lubi� Fernandeza i wiedzia�, �e r�wnie� Fernandez go lubi; dobrze si� rozumieli. O'Hara dba� o utrzymanie takiego stanu rzeczy - w tej robocie p�j�cie na udry z g��wnym mechanikiem oznacza�o przepustk� do wieczno�ci. Przez chwil� pogaw�dzi� z Fernandezem, potem nape�ni� flaszk�, a przed oddaniem butelki poci�gn�� z niej po�piesznego �yka. Kiedy wraca� do dako- 10 ty, ju� �wita�o. Siedz�cy w kokpicie Grivas kombinowa�, gdzie upchn�� sw�j neseser. Zabawne, pomy�la� O'Hara, �e neseser stanowi nieod��czny atrybut pilota linii lotniczych, tak samo jak ka�dego d�entelmena z City. Jego w�asny spoczywa� pod fotelem; zawiera� jedynie paczk� kanapek, z�apan� w czynnej ca�� dob� kafejce. - Masz raport meteo? - zapyta�. Grivas poda� mu arkusz papieru i O'Hara powiedzia�: - Mo�esz ko�owa� na p�yt�. Studiowa� raport. By� niez�y - by� ca�kiem niez�y. Nad g�rami �adnych burz, �adnych anomalii, �adnych k�opot�w - po prostu dobra pogoda. Lecz O'Hara z do�wiadczenia wiedzia�, �e meteorologowie mog� si� myli� - i dlatego nie zel�a�o w nim napi�cie. W�a�nie to napi�cie, nie opuszczaj�ce go w powietrzu ani na chwil�, utrzymywa�o go przy �yciu, podczas gdy gin�o wielu od niego lepszych. Kiedy dakota zatrzyma�a si� na p�ycie przed g��wnym budynkiem lotniska, dostrzeg� Filsona wioz�cego niewielk� grup� pasa�er�w. - Dopilnuj, aby wszyscy dobrze zapi�li pasy - poleci� Grivasowi. -Nie jestem stewardes�- odpar� Grivas z rozdra�nieniem. - Kiedy si�dziesz po tej stronie kabiny, b�dziesz m�g� wydawa� rozkazy - powiedzia� O'Hara oschle. - Ale w tej chwili je wykonujesz i wola�bym, �eby� wobec pasa�er�w odwali� lepsz� robot� ni� z �adunkiem. U�miech znikn�� z twarzy Grivasa; odwr�ci� si� bez s�owa i poszed� do g��wnej kabiny. Niebawem ukaza� si� Filson i wyci�gn�� ku 0'Harze jaki� formularz. - Podpisz. By� to certyfikat IATA dotycz�cy �adunku i paliwa. O'Hara zauwa�y�, �e Filson, zreszt� jak zwykle, oszukuje na �adunku, lecz bez s�owa komentarza nabazgra� sw�j podpis. - Zadzwo�, jak tylko wyl�dujesz - powiedzia� Filson. - Mo�e by� �adunek powrotny. O'Hara skin�� g�ow� i Filson wycofa� si�. Rozleg�o si� podw�jne trza�niecie drzwi. - Podko�uj na koniec pasa - poleci� O'Hara. W��czy� radio, �eby si� rozgrza�o. Grivas by� wci�� obra�ony i nic nie m�wi�. Nie odezwa� si� s�owem nawet wtedy, kiedy ju� wrzuci� pe�ne obroty silnik�w i dakota, pokraczna i ci�ka, kolebi�c si� odjecha�a od g��wnego budynku w mrok. Przy ko�cu pasa O'Hara zamy�li� si� przez chwil�. Filson nie da� mu numeru lotu. Do diab�a z tym, uzna�, �e wie�a powinna wiedzie�, co jest grane. W��czy� mikrofon i powiedzia�: - Lot specjalny AA, cel Santillana - AA do wie�y San Croce - got�w do startu. 11 Zsun�� do ty�u mundurow� czapk� i powiedzia�: - Grivas, przejmij stery. Id� porozmawia� z pasa�erami. Grivas by� tak zaskoczony, �e zapomnia� o swym rozdra�nieniu i zrobi� wielkie oczy: - Dlaczego? Czemu ci pasa�erowie s� tak wa�ni? Czy to Samair? - roze�mia� si� bezd�wi�cznie. - Ale� tak, oczywi�cie, zauwa�y� pan dziewczyn�. Chce si� pan jej znowu przypatrze�, co? - Jak� dziewczyn�? - Po prostu dziewczyn�, kobiet�. Bardzo pi�kn�. Chyba si� z ni� zaznajomi� i um�wi�, kiedy dolecimy do... Santillany - powiedzia� Grivas z namys�em. K�tem oka spojrza� na O'Har�. O'Hara mrukn�� i z kieszeni na piersi wyci�gn�� list� pasa�er�w. Jak podejrzewa�, wi�kszo�� stanowili Amerykanie. Po�piesznie przejrza� spis. Pan i pani Coughlin z Challis, Idaho - tury�ci; doktor James Armstrong z Londynu - bez podanego zawodu; Raymond Forester z Nowego Jorku - biznesmen; se�or i se�orita Montes, Argenty�czycy - bez podanego zawodu; panna Jennifer Ponsky z South Bridge, Connecticut - turystka; doktor Willis z Kalifornii; Miguel Rohde, bez podanej narodowo�ci, zaw�d - importer; Joseph Peabody z Chicago, Illinois - biznesmen. Strzeli� palcem w list� i u�miechn�� si� do Grivasa. - Jennifer to przyjemne imi�, ale Ponsky? Nie mog� sobie wyobrazi�, jak prowadzasz si� z kim� o nazwisku Ponsky. Grivas sprawia� wra�enie zbitego z tropu, ale potem wybuchn�� kon-wulsyjnym �miechem. - Ach, przyjacielu, mo�e pan sobie wzi�� pi�kn� pann� Ponsky, a ja zostan� przy swojej dziewczynie. O'Hara ponownie popatrzy� na list�. - Zatem musi to by� se�orita Montes, o ile nie chodzi o pani� Coughlin. Grivas parskn��, odzyskawszy dobre samopoczucie. - Niech si� pan sam przekona. - W�a�nie tak zrobi� - powiedzia� O'Hara. - Prosz� przej�� stery. Przeszed� do g��wnej kabiny, gdzie powita�o go dziesi�� podniesionych g��w. Pos�a� jowialny u�miech, stylizuj�c si� na pilot�w Samair, dla kt�rych stosunki z klientami by�y r�wnie wa�ne jak umiej�tno�ci fachowe. Usi�uj�c przekrzycze� ryk silnik�w, powiedzia�: - S�dz�, �e powinienem poinformowa� pa�stwa, �e za jak�� godzin� dotrzemy do g�r. B�dzie zimno. Sugeruj� zatem, by�cie za�o�yli pa�stwo co� ciep�ego. Pan Filson zapewne powiedzia� wam, �e nasz samolot nie jest hermetyczny. Ale na du�ych wysoko�ciach b�dziemy lecie� przez nieca�� godzin�, tote� nic si� pa�stwu nie stanie. Masywny m�czyzna o cerze alkoholika wtr�ci�: 13 - Nikt mi o tym nie powiedzia�. O'Hara pod nosem skl�� Filsona i jeszcze szerzej rozci�gn�� usta w u�miechu. - C�, nie ma si� czym przejmowa�, panie... - Peabody. Joe Peabody. - Panie Peabody, wszystko b�dzie w zupe�nym porz�dku. Obok ka�dego siedzenia jest ustnik tlenowy, z kt�rego proponuj� skorzysta� w przypadku k�opot�w z oddychaniem. Przekrzykiwanie zgie�ku silnik�w jest nieco m�cz�ce, wi�c porozmawiam z ka�dym z pa�stwa z osobna. U�miechn�� si� do Peabody'ego, kt�ry odpowiedzia� mu spojrzeniem spode �ba. Pochyli� si� nad pierwsz� par� krzese� z lewej strony. - Czy m�g�bym pozna� nazwiska pan�w? Pierwszy m�czyzna odrzek�: - Jestem Forester - a drugi rzuci�: - Willis. - Witam pan�w na pok�adzie. Forester rzek�: - Wie pan, i� nie za to zap�aci�em. Nie s�dzi�em, �e takie gruchoty s� jeszcze w u�yciu. O'Hara u�miechn�� si� pob�a�liwie. - C�, to lot awaryjny i zosta� przygotowany w cholernym po�piechu. Jestem przekonany, �e pan Filson tylko przez zwyk�e przeoczenie nie powiedzia� wam, i� samolot nie jest hermetyczny. Sam nie mia� w tej sprawie najmniejszej pewno�ci. Willis powiedzia� z u�miechem: - Przyjecha�em tu studiowa� warunki wysokog�rskie. Trudno zaprzeczy�, �e zaczynam badania od mocnego uderzenia. Jak wysoko lecimy, kapitanie? - Najwy�ej pi�� i p� tysi�ca metr�w - odpar� O'Hara. - Przelatujemy pomi�dzy szczytami, nie za� ponad nimi. Przekonacie si�, panowie, �e ustni-ki tlenowe s� proste w u�yciu. Wystarczy tylko ssa�. U�miechn�� si� i chcia� si� odwr�ci�, ale stwierdzi�, �e jest przytrzymywany. W jego r�kaw wczepi� si� wychylony przez oparcie krzes�a Peabody. - Hej, szefie... - Podejd� do pana za sekundk�, panie Peabody - O'Hara wbi� wzrok w oczy Amerykanina. Peabody zamruga� gwa�townie, rozlu�ni� uchwyt i opad� na krzes�o, O'Hara za� zwr�ci� si� ku prawej burcie. M�czyzna by� w starszym wieku, mia� orli nos i kr�tk�, siw� brod�. Towarzyszy�a mu m�oda dziewczyna o uderzaj�cej urodzie - je�li m�g� s�dzi� po tym, co widzia� z jej twarzy, a nie by�o tego wiele, poniewa� by�a wtulona w futro. - Se�or Montes? - zapyta�. 14 M�czyzna uni�s� g�ow�. - Prosz� si� o nas nie martwi�, kapitanie, wiemy, co nas czeka. - Machn�� d�oni� w r�kawiczce. - Jak pan widzi, jeste�my dobrze przygotowani. Znam Andy, se�or, i znam samoloty tego typu. Znam Andy dobrze; pokonywa�em je pieszo i na mule. W m�odo�ci zdoby�em kilka z najwy�szych szczyt�w, nieprawda� Benedetto? - Si, tio - odpar�a bezbarwnym g�osem. - Ale to by�o dawno. Nie wiem, czy twoje serce... Poklepa� japo nodze. - Je�li si� rozlu�ni�, b�dzie dobrze. Czy� nie tak, kapitanie? - Czy orientuje si� pan, jak korzysta� z rury tlenowej? Montes skin�� g�ow� z przekonaniem i O'Hara o�wiadczy�: - Wujowi pani nic si� nie stanie, se�orita Montes. Nie doczekawszy siej ej odpowiedzi, podszed� do nast�pnego rz�du krzese�. Nie mogli to by� Coughlinowie. Byli zbyt �le dobrani, aby mogli stanowi� par� ameryka�skich turyst�w - chocia� kobieta bez w�tpienia pochodzi�a ze Stan�w. - Panna Ponsky? - zagadn�� pytaj�co O'Hara. Unios�a ostry nos i powiedzia�a: - O�wiadczam, �e to wszystko jest do kitu. Musi pan natychmiast zawr�ci�. Z twarzy O'Hary niemal ze�lizgn�� si� wymuszony u�miech. - Latam na tej trasie regularnie, panno Ponsky. Nie ma si� czego ba�. Jednak na jej twarzy malowa� si� strach - l�k przestrzeni. Izolowana, w klimatyzowanej ciszy odrzutowego nowoczesnego liniowca, umia�a st�umi� l�k, ale prymitywizm dakoty wydoby� go na powierzchni�. Nie by�o tu przemy�lanego wystroju, kt�ry m�g�by zwie�� j� i upewni�, i� przebywa w salonie. Wok� mia�a wyposa�enie z nie malowanego aluminium, na dodatek powgniatanego i porysowanego, z przewodami i rurami obna�onymi bezwstydnie jak trzewia otwartego cia�a. - Czym si� pani zajmuje, panno Ponsky? - zapyta� spokojnie O'Hara. - Jestem nauczycielk� w South Bridge - odpar�a. - Ucz� tam od trzydziestu lat. Os�dzi�, �e jest z natury gadatliwa - i by� mo�e w tym tkwi spos�b na pokonanie jej strachu. Popatrzy� na m�czyzn�, kt�ry przedstawi� si�: - Miguel Rohde. Stanowi� anomali� rasow�. Nosi� hiszpa�sko-niemieckie nazwisko i mia� hiszpa�sko-niemieckie rysy, w�osy koloru s�omy i paciorkowate czarne oczy. Migracja niemiecka do Ameryki Po�udniowej trwa�a od wielu lat - by� jednym z jej rezultat�w. - Czy zna pan Andy, se�or Rohde? - zapyta�. 15 - Bardzo dobrze - odpar� Rohde zgrzytliwym g�osem. Skin�� g�ow� przed siebie. - Mieszka�em w nich przez wiele lat... i teraz wracam. O'Hara ponownie zwr�ci� si� do panny Ponsky: - A wi�c uczy pani geografii, panno Ponsky? Przytakn�a. - Tak. To jeden z powod�w, dla kt�rych na wakacje przyjecha�am do Ameryki Po�udniowej. O ile� �atwiej opowiada� o czym�, co si� samemu widzia�o. - Zatem ma pani �wietn� okazj� - rzek� O'Hara z entuzjazmem - zobaczy� Andy takie, jakich nigdy nie ujrza�aby pani z okien samolotu Samair. I nie w�tpi�, �e se�or Rohde wska�e pani interesuj�ce widoki. Rohde skin�� g�ow� ze zrozumieniem. - Si, bardzo interesuj�ce. Dobrze znam ten g�rski region. O'Hara u�miechn�� si� krzepi�co do panny Ponsky, a ta odpowiedzia�a mu przelotnym, dr��cym u�miechem. Odwracaj�c si� ponownie ku lewemu rz�dowi krzese�, dostrzeg� b�ysk w czarnych oczach Rohdego. M�czyzna siedz�cy obok Peabody'ego by� niew�tpliwie Brytyjczykiem. O'Hara powiedzia� wi�c: - Ciesz� si�, �e leci pan z nami, doktorze Armstrong... i pan, panie Peabody. Armstrong odrzek�: - Mi�o s�ysze� angielski akcent, kapitanie. Po tym ca�ym hisz... - Niech mnie cholera, je�li rad jestem, �e tu siedz�, szefie - wtr�ci� Peabody. - Na rany boskie, co to, u diab�a, za linia lotnicza? - Linia jest w�asno�ci� Amerykanina, panie Peabody - odpar� spokojnie O'Hara. - C� zatem chcia� pan powiedzie�, doktorze Armstrong? - W �yciu nie spodziewa�em si� spotka� tu angielskiego kapitana - stwierdzi� Armstrong. - C�, jestem Irlandczykiem, a my mamy sk�onno�� do w��cz�gi - powiedzia� O'Hara. - Na pa�skim miejscu w�o�y�bym na siebie co� ciep�ego. I na pa�skim tak�e, panie Peabody. Peabody roze�mia� si� i niespodziewanie zacz�� �piewa� Ciepelko da mi moja mi�a. Machn�� wyci�gni�t� flaszk�. - To r�wnie dobre jak p�aszcz. Przez kr�tk� chwil� zaszokowany i przera�ony O'Hara dostrzeg� w Pe-abodym siebie. - Jak pan woli - powiedzia� bezbarwnie i przeszed� do ostatniej pary krzese� naprzeciwko p�ek baga�owych. Coughlinowie byli starszym ma��e�stwem - on musia� dobiega� siedemdziesi�tki, ona depta�a mu po pi�tach. Jednak w ich oczach, pogodnych i spragnionych �ycia, by�o co� m�odzie�czego. O'Hara zapyta�: 16 - Czy dobrze si� pani czuje, pani Coughlin? - Doskonale - odpar�a. - Czy� nie tak, Harry? - Jasne - powiedzia� Coughlin i podni�s� oczy na O'Har�. - Czy b�dziemy przelatywa� przez Puerto de las Aguilas? - Tak jest - odrzek� O'Hara. - Czy zna pan te tereny? Coughlin wybuchn�� �miechem. - Ostatni raz by�em w tych okolicach w 1912. Wracam tu, aby pokaza� �onie, gdzie roztrwoni�em swoj� m�odo��. - Zwr�ci� si� do niej. - To Orla Prze��cz, wiesz. Pokonanie jej w 1910 roku zaj�o mi dwa tygodnie, a teraz robimy to w godzink� albo dwie. Czy� to nie cudowne? - Jasne - odpar�a z przekonaniem. Z Coughlinami nie ma �adnego problemu, uzna� O'Hara, wi�c po wymianie jeszcze kilku s��w powr�ci� do kokpitu. Grivas wci�� korzysta� z au-topilota i patrz�c przez szyb� na g�ry, siedzia� zupe�nie rozlu�niony. O'Hara zaj�� swoje miejsce i w skupieniu spojrza� na przybli�aj�c� si� �cian� g�r. Sprawdzi� kurs i powiedzia�: - Bierz namiar na Chimitaxl i daj mi zna�, kiedy namiar rzeczywisty wyniesie 210 stopni. Wiesz, co robi�. Spogl�da� w d�, poszukuj�c na ziemi punkt�w orientacyjnych, i skin�� g�ow� z zadowoleniem, dostrzeg�szy koryto Rio Sangre i przecinaj�cy je most kolejowy. Lataj�c t� tras� w ci�gu dnia i od tak dawna, zna� teren na pami�� i orientowa� si� natychmiast, czy mie�ci si� w czasie. Oszacowa�, �e zapowiadany przez meteorolog�w wiatr p�nocno-zachodni jest odrobin� silniejszy ni� m�wi�a prognoza, i skorygowa� kurs, a potem ponownie w��czy� autopilota. B�dzie spok�j a� do chwili, gdy Grivas poda ��dany namiar na Chimitaxl. Odpoczywa� i obserwowa� umykaj�cy pod nimi teren. Bure i oliwkowe podn�a g�r, poszarpane nagie ska�y, a wy�ej l�ni�ce, pokryte �niegiem szczyty. Niebawem wgryz� si� w wyj�te z neseseru kanapki. Pomy�la� o sp�ukaniu ich �ykiem ze swojej piersi�wki. W�wczas stan�� mu przed oczyma Peabody, ze swoj� obrzmia�� od whisky twarz�- i koniec ko�c�w stwierdzi�, �e wcale nie potrzebuje drinka. Grivas nagle od�o�y� kompas g��wny. - Trzydzie�ci sekund - powiedzia�. O'Hara spojrza� na rozci�gaj�cy si� przed nimi dziki bezmiar wysokich szczyt�w, bezmiar jednak dobrze znany. Niekt�re z tych g�r by�y jego przyjaci�mi, jak Chimitaxl - wskazywa�y mu drog�. Inne by�y jego �miertelnymi wrogami - czyha�y po�r�d nich diab�y i demony, utkane z powietrznych pr�d�w, zamieci i mgie�. Jednak nie ba� si�, poniewa� wszystko to by�o mu znane, orientowa� si� w niebezpiecze�stwach, rozumia� je i wiedzia�, jak ich unikn��. - Teraz - powiedzia� Grivas. 2 - Cytadela w Andach 1 7 O'Hara delikatnie odchyli� dr��ek sterowy do po�o�enia, jakie podpowiada�o mu do�wiadczenie. Jego stopy odruchowo porusza�y si� w harmonii z d�o�mi. Zakre�liwszy obszerny, wdzi�czny �uk w lewo, dakota skierowa�a si� ku luce w wypi�trzonej przed nimi �cianie. Grivas powiedzia� cicho: - Se�or O'Hara. - Nie zawracaj mi teraz g�owy. - Ale musz� - odrzek� Grivas. Rozleg�o si� nieg�o�ne metaliczne szcz�kni�cie. O'Hara zerkn�� k�tem oka i zesztywnia� - Grivas mierzy� do� z ma�ego automatycznego pistoletu. Szarpn�� g�ow�, a jego oczy rozszerzy�y si� z niedowierzania. - Zwariowa�e�? Grivas u�miechn�� si� szerzej. - Czy to wa�ne? - powiedzia� beznami�tnie. - Liczy si� tylko fakt, �e podczas tego lotu nie przechodzimy przez Puerto de las Aguilas, se�or O'Hara. - Jego g�os sta� si� stanowczy. - Teraz prosz� wzi�� kurs 1-8-4 do namiaru rzeczywistego. O'Hara g��boko zaczerpn�� powietrza i utrzymywa� dotychczasowy kurs. - Oszala�e� - rzek�. - Od�� bro�, Grivas, a mo�e o wszystkim zapomnimy. Chyba dawa�em ci w ko�� odrobin� za mocno, ale to jeszcze nie pow�d, �eby si�ga� po spluw�. Od�� j�, a kiedy dolecimy do Santillany, o wszystkim pogadamy. Grivas b�ysn�� z�bami. - Jeste� durniem, O'Hara. Czy s�dzisz, �e robi� to z powod�w osobistych? Skoro jednak o tym wspomnia�e�: nie tak dawno temu m�wi�e�, �e siedzenie na kapita�skim fotelu daje ci w�adz�. -Nieznacznie uni�s� bro�. -By�e� w b��dzie, to daje w�adz�, ca�� w�adz�, jakiej potrzeba. Teraz zmieniaj kurs - albo rozwal� ci �eb. Pami�taj, �e ja tak�e potrafi� kierowa� tym samolotem. - Tamci w �rodku us�ysz� strza� - powiedzia� O'Hara. - Zaryglowa�em drzwi. Co mog� zrobi�? Przecie� nie odbior� ster�w jedynemu pilotowi. Ale dla ciebie, O'Hara, b�dzie to ju� bez znaczenia, poniewa� b�dziesz trupem. O'Hara dostrzeg�, �e palec Grivasa zaciska si� na spu�cie. Zagryz� warg�, zanim przerzuci� dr��ek sterowniczy. Dakota zawr�ci�a na po�udnie, by lecie� r�wnolegle do g��wnego grzbietu And�w. Grivas mia� racj�, niech go diabli - nie ma sensu da� si� zabi�. Ale o co temu facetowi chodzi? Wzi�� kurs podany przez Grivasa i si�gn�� do wy��cznika autopilota. Grivas podrzuci� bro�. - Nie, se�or O'Hara, pan pilotuje. B�dzie pan mia� zaj�cie. 18 O'Hara powoli cofn�� d�o� i chwyci� stery. Spojrza� w prawo obok Gri-vasa na przesuwaj�ce si� wynios�e szczyty. - Dok�d lecimy? - zapyta� ponuro. - Nie pa�ska sprawa - odpar� Grivas. - Niezbyt daleko. Za pi�� minut siadamy na lotnisku polowym. O'Hara zastanowi� si�. Nie wiedzia� o �adnym l�dowisku na tym kursie. Na tej wysoko�ci nie by�o w g�rach �adnych l�dowisk, wyj�wszy po�o�one od strony Pacyfiku lotniska wojskowe. Musi poczeka�, aby si� przekona�. Rzuci� okiem na mikrofon, zawieszony na haczyku w pobli�u jego lewej d�oni. Spojrza� na Grivasa i stwierdzi�, �e ten nie ma na g�owie s�uchawek. Gdyby mikrofon by� w��czony, ka�da g�o�niejsza rozmowa posz�aby w eter, przy pe�nej nie�wiadomo�ci Grivasa. Zdecydowanie warto by�o spr�bowa�. - Na tym kursie nie ma �adnych l�dowisk - powiedzia�. Jego lewa d�o� zsun�a si� ze steru. - Nie wiesz wszystkiego, O'Hara. Gdy pod pretekstem sprawdzania instrument�w pochyli� si� na tyle, na ile by�o to mo�liwe, aby ograniczy� pole widzenia Grivasa, jego palce dotkn�y mikrofonu. Znalaz�y prze��cznik, a kiedy go nacisn�y, O'Hara opad� na oparcie fotela i rozlu�ni� si�. - Grivas, nigdy si� z tego nie wyp�aczesz - powiedzia� dono�nie. - Nie mo�na tak �atwo ukra�� samolotu. Je�li dakota nie dotrze do Santillany na czas, zarz�dz� poszukiwania. Wiesz o tym r�wnie dobrze, jak ja. Grivas wybuchn�� �miechem. - Och, jeste� sprytny, O'Hara. Ale ja by�em sprytniejszy - radio nie dzia�a. Od��czy�em przewody, kiedy ty rozmawia�e� z pasa�erami. O'Hara poczu� nagle w �o��dku pustk�. Spojrza� na gmatwanin� szczyt�w i ogarn�� go strach. By�a to kraina, kt�rej nie zna�, nios�ca niebezpiecze�stwa, jakich nie zdo�a przewidzie�. Ba� si� o siebie i o swoich pasa�er�w. III W kabinie pasa�erskiej panowa� ch��d, a powietrze by�o rozrzedzone. Se�or Montes mia� sine usta i poszarza�� twarz. Ssa� rur� tlenow�, a bratanica, poszperawszy w torebce, wyj�a niewielk� fiolk� z pastylkami. U�miechn�� si� bole�nie, w�o�y� do ust jedn� z tabletek, pozwalaj�c jej rozpu�ci� si� na j�zyku. Z wolna na jego twarz powr�ci� s�aby rumieniec, naprawd� mizerny, jednak Montes wygl�da� teraz lepiej ani�eli przed za�yciem pastylki. Na krze�le za nim z�by panny Ponsky szcz�ka�y nieustannie; powodem jednak nie by� ch��d, lecz konwersacja. Miguel Rohde pozna� ju� znaczny 19 mu po przeciwnej stronie Montesowi. Zauwa�ywszy niezdrow� barw� jego twarzy, Forester zacisn�� wargi i z zadum� popatrzy� na apteczk�. IV - To tu - powiedzia� Grivas. - Tutaj l�dujesz. O'Hara wyprostowa� si� i spojrza� przed siebie ponad dziobem dakoty. Na wprost przed nim, po�r�d zwaliska ska� i �niegu, rozci�ga� si� kr�tki pas, ledwie �cie�ka wyr�bana na g�rskiej grani. Nim zdo�a� si� jej przyjrze�, ju� umkn�a do ty�u. Grivas machn�� pistoletem. - Okr�� - poleci�. O'Hara zacz�� okr��a� l�dowisko i uwa�nie mu si� przygl�da�. By�y tam jakie� zabudowania - kilka rozrzuconych prymitywnych chat - i zbiegaj�ca w d� g�ry kr�ta, wij�ca si� jak w�� droga. Kto� przewiduj�co oczy�ci� pas ze �niegu, jednak nie by�o tam wida� �adnego znaku �ycia. Oceni� odleg�o�� od ziemi i spojrza� na wysoko�ciomierz. - Grivas, jeste� szalony - powiedzia�. - Nie mo�emy l�dowa� na tym pasie. - Ty mo�esz - odpar� Grivas. - Niech mnie cholera, je�li mam zamiar. Samolot jest przeci��ony, a ten pas le�y na wysoko�ci pi�ciu i p� tysi�ca metr�w. Powinien by� trzykrotnie d�u�szy, aby mog�a na nim wyl�dowa� ta koby�a. Powietrze jest zbyt rozrzedzone, by utrzyma� nas przy ma�ej pr�dko�ci l�dowania - r�bniemy o ziemi� z cholernym impetem i nie zdo�amy wyhamowa�. Wystrzelimy z drugiego ko�ca pasa i zwalimy si� na zbocze g�ry. - Potrafisz to zrobi�. - Niech ci� diabli. Grivas uni�s� bro�. - W porz�dku, ja to zrobi� - powiedzia�. - Ale najpierw musz� ci� zabi�. O'Hara wpatrywa� si� w czarny otw�r, zwr�cony na� jak z�owr�bne oko. Dostrzeg� gwintowanie w lufie, kt�ra wydawa�a mu si� tak wielka, jakby nale�a�a do haubicy. Mimo zimna poci� si�, czu� ch�odne stru�ki sp�ywaj�ce po plecach. Odwr�ci� wzrok od Grivasa i ponownie przyjrza� si� l�dowisku. - Dlaczego to robisz? - zapyta�. - Je�li nawet powiem, nic ci z tego nie przyjdzie - odpar� Grivas. - Nie zrozumiesz, jeste� Anglikiem. O'Hara westchn��. To b�dzie diablo ryzykowne: on mo�e zdo�a�by posadzi� dakot� w mniej wi�cej jednym kawa�ku, ale Grivas nie mia� najmniejszej szansy. To pewne jak w banku, �e postawi samolot na dziobie. 21 - Dobra, uprzed� pasa�er�w, ka� im przej�� do ty�u kabiny - powiedzia�. - Odpu�� sobie pasa�er�w - odrzek� Grivas beznami�tnie. - Chyba nie s�dzisz, �e wyjd� z kokpitu. - W porz�dku, ty dyktujesz warunki. Lecz ostrzegam, nie tykaj ster�w nawet palcem. Dupa z ciebie, nie pilot, i sam o tym wiesz. Tylko jeden cz�owiek mo�e pilotowa� samolot. - Zasuwaj - powiedzia� kr�tko Grivas. - Sam wybior� moment. Przed t� cholern� robot� chc� si� dobrze przyjrze�. Okr��y� l�dowisko jeszcze cztery razy, a kiedy szale�czo wirowa�o pod brzuchem dakoty, obejrza� je dok�adnie. Pasa�erowie powinni ju� poj��, �e co� si� sta�o, pomy�la�. �aden zwyk�y samolot rejsowy nie podrygiwa� tak i nie stawa� na skrzydle. Mo�e zaniepokoj� si� i kto� spr�buje zrobi� co� w tej sprawie - co�, co mo�e da mu szans� dobrania si� do Grivasa. Nie mia� jednak poj�cia, co by to mog�o by�. Pas by� zdecydowanie za kr�tki, a tak�e bardzo w�ski - przewidziany dla maszyn znacznie mniejszych. B�dzie musia� l�dowa� na samej kraw�dzi, muskaj�c ko�cem skrzyd�a �cian� skaln�. By� te� problem kierunku wiatru. Popatrzy� w d� na chaty, maj�c nadziej� dostrzec bij�c� z komina smug� dymu. Jednak niczego takiego nie zobaczy�. - Zamierzam przej�� nisko nad pasem - o�wiadczy�. - Ale tym razem jeszcze nie l�duj�. Przesta� kr��y� i szerokim �ukiem podszed� jak do l�dowania. Ustawi� dzi�b dakoty na pasie niczym muszk� w szczerbince i samolot wszed� nad l�dowisko r�wno i szybko. Po prawej stronie zamajaczy�a smuga ska� i �niegu, a O'Hara wstrzyma� oddech. Je�li koniec skrzyd�a dotknie ska�y, b�dzie po nich. W przodzie pas skraca� si�, jak gdyby po�ykany przez dakot�. U jego kresu nie by�o nic - po prostu g��boka dolina i b��kitne niebo. Przyci�gn�� dr��ek i samolot wystrzeli� w g�r�. Teraz pasa�erowie chyba ju� pojm� cholernie dobrze, �e co� jest nie w porz�dku, pomy�la�, a do Grivasa powiedzia�: - �adnym cudem nie posadzimy tej maszyny w jednym kawa�ku. - Wystarczy, �e wysadzisz bezpiecznie mnie - odpar� Grivas. - Tylko ja si� licz�. O'Hara u�miechn�� si� z przymusem. - Obchodzisz mnie tyle, co nic. - Wi�c my�l o swoim w�asnym karku. Przy okazji i m�j wyjdzie z tego ca�o. Ale O'Hara rozmy�la� o dziesi�ciu osobach w kabinie pasa�erskiej. Ponownie zatoczy� szeroki �uk, by wykona� kolejne podej�cie, i debatowa� sam ze sob�, jak to zrobi� najlepiej. M�g� podchodzi� z podwoziem wystawio- 22 nym lub schowanym. Przy tej szybko�ci l�dowanie na brzuchu b�dzie brutalne, lecz za spraw� zwi�kszonego tarcia samolot szybciej wyhamuje. Ale czy zdo�a utrzyma� go na prostym kursie? Z drugiej strony, podchodz�c z podwoziem wysuni�tym, wytraci pr�dko�� jeszcze przed zetkni�ciem z ziemi�, co r�wnie� mia�o swoje zalety. U�miechn�� si� pos�pnie, postanawiaj�c zrobi� obie te rzeczy naraz. Po raz pierwszy b�ogos�awi� Filsona za jego tandetne samoloty. Wiedzia� dok�adnie, jakie napi�cie zdo�a wytrzyma� podwozie. Dot�d jego problemem by�o sadzanie dakoty �agodnie. Teraz podejdzie z wystawionym podwoziem, co pozwoli mu wytraci� pr�dko��, lecz posadzi j� twardo - na tyle twardo, by os�abione wsporniki pop�ka�y jak zapa�ki. W ten spos�b za�atwi r�wnie� l�dowanie na brzuchu. Ponownie nakierowa� dzi�b dakoty na pas. - Ano leci wielkie nic - powiedzia�. - Klapy w d�, podwozie w d�. Gdy samolot wytraca� pr�dko�� lotu, 0'Harze wyda�o si�, �e stery pod jego palcami zamieniaj� si� w papk�. Zacisn�� z�by i skoncentrowa� si� jak nigdy dot�d. V Kiedy samolot pochyli� si� na skrzyd�o i zacz�� okr��a� l�dowisko, Arm-strong zosta� gwa�townie rzucony na Peabody'ego. Ten zaj�ty by� w�a�nie poch�anianiem kolejnego �yka whisky i szyjka flaszki raptownie zderzy�a si� z jego z�bami. Zabe�kota�, wrzasn�� niezrozumiale i mocno odepchn�� Armstronga. Wyrzucony z siedzenia Rohde przekona� si� nagle, �e wraz z Coughli-nem i Montesem siedzi w przej�ciu pomi�dzy rz�dami krzese�. Gwa�townie potrz�saj�c g�ow�, z trudem wsta�, a potem - wyrzucaj�c z siebie jakie� hiszpa�skie s�owa - pochyli� si� i pom�g� Montesowi. Coughlina wci�gn�a z powrotem na krzes�o �ona. Willis robi� notatki na marginesie ksi��ki; z�ama� o��wek, gdy przygni�t� go Forester. Ten nie podejmowa� pr�b zaj�cia poprzedniej pozycji, lecz ignoruj�c anemiczne protesty Willisa, kt�ry utrzymywa�, �e jest zgniatany, z niedowierzaniem wygl�da� przez okno. Forester by� pot�nym m�czyzn�. Ca�a kabina przemieni�a si� w istn� wie�� Babel, pe�n� angielskich i hiszpa�skich okrzyk�w, w�r�d kt�rych dominowa� ostry i �widruj�cy g�os zrz�dliwej panny Ponsky. - Wiedzia�am! - wrzeszcza�a. - Wiedzia�am, �e co� jest nie tak! Zacz�a �mia� si� histerycznie, wi�c Rohde, odwr�ciwszy si� od Mon- tesa, wymierzy� j ej policzek sw�j � ci�k� d�oni�. Popatrzy�a na niego zaskoczona i nagle wybuchn�a p�aczem. 23 Peabody rykn��: - Do stu diab��w, co ten d�emojad wyprawia! - Przylepiony do okna patrzy� na l�dowisko. - Ten sukinsyn zamierza l�dowa�! Rohde m�wi� co� szybko do Montesa, kt�rego, jak si� zdawa�o, szok pogr��y� w apatii. Potem Rohde zamieni� po hiszpa�sku kilka s��w z dziewczyn� i wskaza� jej na drzwi, prowadz�ce do kokpitu. Gwa�townie skin�a g�ow� i wsta�a. Pani Coughlin pochyli�a si�, dodaj�c otuchy pannie Ponsky. - Nic si� nie stanie - powtarza�a. - Nie stanie si� nic z�ego. O'Hara uczyni� pierwsze podej�cie i wyr�wna� lot maszyny. Rohde przechyli� si� przez Armstronga i wyjrza�, odwr�ci� jednak g�ow�, gdy panna Ponsky wrzasn�a ze zgrozy na widok przemykaj�cej obok prawoburtowego okna rozmytej smugi ska� i niemal ocieraj�cego si� o nie ko�ca skrzyd�a. Potem O'Hara podni�s� maszyn� i Rohde straci� r�wnowag�. Pierwszy konstruktywny ruch by� dzie�em Forestera. Siedz�c najbli�ej drzwi kokpitu, uchwyci� klamk�, przekr�ci� j� i pchn��. Napar� na drzwi ramieniem, lecz zosta� odrzucony podczas raptownego zwrotu maszyny. O'Hara definitywnie podchodzi� do l�dowania. Forester wyrwa� top�r z uchwyt�w na grodzi i uni�s� go do uderzenia, lecz jego rami� zosta�o przytrzymane przez Rohdego. - Tak b�dzie szybciej - powiedzia� Rohde, unosz�c w drugiej d�oni ci�ki pistolet. Wymin�� Forestera i szybko w�adowa� w zamek drzwi trzy kule. VI O'Hara us�ysza� je na u�amek sekundy przed zetkni�ciem si� dakoty z ziemi�. Nie tylko je us�ysza�, lecz tak�e ujrza� - kiedy kule porazi�y desk� rozdzielcz�, altimetr i zakr�tomierz rozprysn�y si� w drobny mak. Nie mia� czasu przygl�da� si�, co si� dzieje za jego plecami, poniewa� w�a�nie w tym momencie zbyt przeci��ona dakota usiad�a t�po na samym skraju pasa, wci�� zachowuj�c znaczn� pr�dko��. Rozleg�o si� przera�liwe t�pni�cie i samolot zadygota�, kiedy podwozie si� z�ama�o. Dakota, opad�szy na brzuch, j�a sun�� z przera�liwym zgrzytem ku przeciwleg�emu ko�cowi pasa. O'Hara toczy� gor�czkowy b�j ze sterami, kopi�cymi go w nogi i r�ce, usi�uj�c utrzyma� �lizgaj�cy si� samolot na prostym kursie. K�tem oka spostrzeg�, �e Grivas z podniesionym pistoletem odwraca si� do drzwi. O'Hara zaryzykowa�. Pu�ci� dr��ek i uderzy� na o�lep. Mia� czas na zadanie tylko jednego ciosu, kt�ry szcz�liwie dosi�gn�! celu; poczu�, jak kant jego d�oni uderza w cia�o. Ale potem by� ju� zbyt zaj�ty, by sprawdzi�, czy obezw�adni� Grivasa. 24 Dakota wci�� porusza�a si� zbyt szybko. Byli ju� w po�owie pasa i O'Hara widzia� pustk� otwieraj�c� si� za jego kra�cem. Zdesperowany gwa�townie przerzuci� orczyk i samolot przekr�ci� si� z dono�nym zgrzytem. Zapar� si�, przygotowuj�c si� do przyj�cia uderzenia. Koniec prawego skrzyd�a uderzy� w �cian� skaln� i dakota gwa�townie skr�ci�a w prawo. O'Hara nadal odpycha� orczyk w prawo, widz�c jak b�yskawicznie zbli�a si� do urwiska. Dzi�b samolotu r�bn�� w ska��, zapad� si�, a os�ona i szyby pokry�y si� paj�czyn� p�kni��. Potem co� uderzy�o go w g�ow�. Straci� przytomno��. VII Doszed� do siebie, bo kto� bi� go po twarzy. Jego g�owa przechyla�a si� z boku na bok. Chcia�, �eby dano mu spok�j, bo we �nie by�o mu dobrze. Ale razy nie ustawa�y - otworzy� wi�c oczy. Tym, kt�ry go dr�czy�, by� Forester. Uchyliwszy powieki, O'Hara zobaczy�, �e m�czyzna odwraca si� do stoj�cego za nim Rohdego i m�wi: - Trzymaj go pod luf�. Rohde u�miechn�� si�. Mia� w r�ku pistolet, ale trzyma� go jakby bezw�adnie i mierzy� w pod�og�. Nawet nie pr�bowa� go unie��. - Co, u diab�a, robisz najlepszego? - zapyta� Forester. O'Hara z trudem uni�s� r�k� do g�owy. Na czaszce mia� guza wielko�ci jajka. - Gdzie jest Grivas? - zapyta� s�abym g�osem. - Kim jest ten Grivas? - Moim drugim pilotem. - Jest tu... w kiepskiej formie. - Mam nadziej�, �e ten skurwysyn zdechnie - powiedzia� O'Hara z gorycz�. - Sterroryzowa� mnie. - To ty siedzia�e� za sterami - rzuci� Forester, mierz�c go twardym spojrzeniem. - To ty posadzi�e� tutaj samolot i chcemy wiedzie� dlaczego. - To Grivas... zmusi� mnie do tego. - Se�or Capitan m�wi prawd� - wtr�ci� Rohde. - Ten Grivas zamierza� do mnie strzeli� i se�or Capitan go uderzy�. - Sk�oni� si� sztywno. -Muchos gracias. Forester obr�ci� si� na pi�cie, spojrza� na Rohdego, a potem na Grivasa. - Czy jest przytomny? O'Hara popatrzy� w tamt� stron�. Bok kad�uba by� wgnieciony i t�py czubek ska�y uderzy� Grivasa w pier�, mia�d��c mu �ebra. Nie wygl�da�o na to, �e ma wielkie szans� na prze�ycie. By� jednak przytomny - mia� otwarte oczy i spogl�da� na nich z nienawi�ci�. 25 Z kabiny pasa�erskiej do uszu O'Hary dobiega� nieprzerwany skowyt kobiecy i monotonny j�k. - Rany boskie, co si� tam sta�o? Nikt nie odpowiedzia�. Nagle Grivas zacz�� m�wi�. By� to be�kotliwy szept, kt�ry okrywa� jego usta krwaw� pian�. - Dostan� was - m�wi�. - B�d� tu lada chwila. - Jego usta rozchyli�y si� w upiornym u�miechu. - Mnie si� nic nie stanie. Zabior� mnie do szpitala. Ale wy... wy... - urwa�, ogarni�ty napadem kaszlu, a potem podj��: - Wyko�cz� was wszystkich. - Uni�s� rami�, zaciskaj�c d�o� w pi��. - Vivaca... Rami� opad�o bezw�adnie, a wyraz nienawi�ci w oczach Grivasa przemieni� si� w zdumienie - �e umar�. Rohde uj�� go za przegub d�oni i chwil� potrzyma�. - Nie �yje - powiedzia�. - Wariat - stwierdzi� O'Hara. - Najprawdziwszy wariat. Kobieta wci�� wrzeszcza�a i Forester rzek�: - Na rany boskie, wyprowad�my st�d wszystkich. W�a�nie w�wczas dakota szarpn�a przera�liwie i ca�y kokpit uni�s� si� w powietrze. Rozleg� si� odg�os rozdzierania, gdy ta sama iglica skalna, kt�ra zabi�a Grivasa, pocz�a rozszarpywa� aluminiowe poszycie kad�uba. Nagle z przera�aj�c� wyrazisto�ci� O'Hara u�wiadomi� sobie, co si� dzieje. - Niech nikt si� nie rusza! - krzykn��. - Pozosta� na swoich miejscach! - Odwr�ci� si� do Forestera. - Wybij te okna! Forester popatrzy� zaskoczony na top�r, kt�ry zapomniany wci�� tkwi� w jego d�oni, a potem uni�s� go i uderzy� w nieprzezroczyst� szyb�. Plastik pomi�dzy dwoma warstwami szk�a nie wytrzyma� ciosu i Forester wyr�ba� dziur� na tyle du��, by m�g� przez ni� przej�� cz�owiek. - Ja wyjd�... - powiedzia� O'Hara. -1 chyba wiem, co zobacz�. Niech nikt z was nie przechodzi do ty�u. Przynajmniej jeszcze nie teraz. I krzyknijcie, by wszyscy, kt�rzy mog� si� rusza�, przeszli do przodu. Przecisn�� si� przez w�sk� szczelin�, by ze zdumieniem stwierdzi�, �e dakota nie ma ju� dzioba. Podci�gn�� si� na grzbiet kad�uba i spojrza� do ty�u. Ogon i jedno skrzyd�o wisia�y w pustce ponad dolin�, nad kt�r� urywa� si� pas. Samolot tkwi� w stanie delikatnej r�wnowagi. Na oczach O'Hary ogon odrobin� si� pochyli�, a z kokpitu dobieg� odg�os rozdzieranego metalu. Przekr�ci� si� na brzuch i wij�c si� przyj�� pozycj�, kt�ra po zwieszeniu g�owy w d� pozwala�a mu zajrze� do kokpitu. - Wpadli�my w nielichy bigos - powiedzia� do Forestera. - Wisimy nad sze��dziesi�ciometrowym urwiskiem i jedyn� rzecz�, kt�ra nie pozwala tej cholernej maszynie zwali� si� na d�, jest ten kawa�ek ska�y. - Pokaza� na wyst�p skalny wbity w �cian� kokpitu. Po chwili doda�: - Jeste�my teraz 26 wywa�eni jak hu�tawka. Je�li ktokolwiek przejdzie do ty�u, dodatkowy ci�ar poci�gnie nas w przepa��. Forester odwr�ci� g�ow� i rykn��: - Ci, kt�rzy mog� si� porusza�, do nas! Nast�pi�o poruszenie i w drzwiach ukaza�a si� okrwawiona g�owa st�paj�cego chwiejnie Willisa. - Kto� jeszcze?! - krzykn�� Forester. Se�orita Montes zawo�a�a ponaglaj�co: - Prosz� pom�c mojemu wujowi! Och, prosz�! Rohde odsun�� Willisa na bok i przest�pi� drzwi. - Nie id� za daleko - rzuci� ostro Forester. Rohde nawet na niego nie spojrza�. Pochyli� si�, by d�wign�� le��cego przy drzwiach Montesa. Na po�y zani�s�, na po�y wci�gn�� go do kokpitu, a se�orita Montes pod��y�a za nim. Forester popatrzy� na O'Har�. - Robi si� t�ok. S�dz�, �e powinni�my zacz�� ewakuowa� ludzi na zewn�trz. - Najpierw musz� wej�� na grzbiet - odrzek� O'Hara. - Im wi�kszy ci�ar zgromadzimy na tym ko�cu, tym lepiej. Niech pierwsza wychodzi dziewczyna. Pokr�ci�a przecz�co g�ow�. -Najpierw wuj. - Rany boskie, jest nieprzytomny - zaoponowa� Forester. - Niech pani wychodzi. Ja si� nim zajm�. Z uporem kr�ci�a g�ow�j zniecierpliwiony O'Hara wtr�ci�: - W porz�dku. Willis, chod� tutaj. Nie tra�my czasu. Bola�a go g�owa, a w rozrzedzonym powietrzu oddycha� z trudem. Nie chcia� traci� czasu na niem�dre dziewcz�ta. Pom�g� Willisowi wygramoli� si� i usadowi� na grzbiecie kad�uba. Gdy ponownie zajrza� do kokpitu, przekona� si�, �e dziewczyna najwyra�niej zmieni�a zdanie. Rohde m�wi� do niej cicho, lecz z naciskiem, ona za� podesz�a do okna i z pomoc� O'Hary wydosta�a si� na zewn�trz. Nast�pny by� Armstrong, kt�ry tymczasem przedosta� si� do kokpitu o w�asnych si�ach. - Tam z ty�u s� cholerne jatki - powiedzia�. - S�dz�, �e stary z ostatniego rz�du nie �yje, a jego �ona jest ci�ko ranna. Chyba nie nale�y jej rusza�. - A co z Peabodym? - Na nas obu run�y baga�e. Wci�� pod nimi tkwi. Pr�bowa�em go wyci�gn��, ale mi si� nie uda�o. O'Hara przekaza� to Foresterowi. Rohde kl�cza� obok Montesa, usi�uj�c go ocuci�. Forester zawaha� si�, a potem powiedzia�: 27 Zdj�� kurtk�, a potem koszul�, kt�r� zacz�� rwa� na pasy. - Wyprowad� starszego pana - rzuci� do Forestera. Forester i O'Hara pomogli Montesowi wydosta� si� przez okno; Fore-ster wr�ci� i przyjrza� si� Rohdemu, zwracaj�c uwag� na g�si� sk�rk�, kt�r� zobaczy� na jego plecach. - Ubrania - powiedzia� do O'Hary. - B�d� nam potrzebne ciep�e ubrania. Noc� b�dzie tu ci�ko. - Do diab�a z ubraniami - odpar� O'Hara. - To zwi�ksza niebezpiecze�stwo. Nie... - Ma racj� - wtr�ci� Rohde, nie odwracaj�c g�owy. - Bez ubra� rano b�dziemy martwi. - Dobra - wycedzi� O'Hara. - Czy chcesz ryzykowa�? - Spr�buj� - odrzek� Forester. - Najpierw sprowadz� tych ludzi na ziemi� - powiedzia� O'Hara. - Ale przy okazji wydosta� mapy. W schowku obok mojego fotela jest troch� map tych teren�w. - Ja je wyjm� - burkn�� Rohde. O'Hara sprowadzi� ludzi z grzbietu kad�uba na ziemi�. Forester zacz�� nosi� walizki do kokpitu. Bezceremonialnie d�wign�� Peabody'ego i wypchn�� go przez okno, O'Hara za� r�wnie bezceremonialnie up