9231
Szczegóły |
Tytuł |
9231 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9231 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9231 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9231 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bagley Desmond
Cytadela w Andach
Rozdzia� 1
Dzwonek brz�cza� natarczywie.
O'Hara przez sen zmarszczy� czo�o i g��biej wcisn�� twarz w poduszk�. Naci�gn��
na g�ow� cienkie prze�cierad�o, pod kt�rym spa�, obna�aj�c jednak przy tym stopy
i prowokuj�c senny protest swej towarzyszki. Nie otwieraj�c oczu, chwyci� budzik
z nocnego stolika i cisn�� nim przez pok�j. Potem znowu wbi� si� w poduszk�.
Dzwonek nie przestawa� brz�cze�.
O'Hara u�wiadomi� sobie, �e to dzwoni telefon, i wreszcie otworzy� oczy. Wsparty
na �okciu, z w�ciek�o�ci�popatrzy� w mrok. Odk�d zamieszka� w tym hotelu,
wielokrotnie prosi� Raniona o przeniesienie telefonu na nocny stolik i za ka�dym
razem otrzymywa� zapewnienie, i� sprawa zostanie za�atwiona nazajutrz. I tak
min�� rok.
Nie zawracaj�c sobie g�owy zapalaniem �wiat�a, wsta� z ��ka i pocz�apa� w
stron� toaletki. Podni�s� s�uchawk�, jednocze�nie uchylaj�c zas�on� i wygl�daj�c
na zewn�trz. By�o ciemno i zachodzi� ksi�yc - oceni�, �e do �witu pozosta�y
jeszcze dwie godziny.
- O'Hara - burkn�� do telefonu.
- Co si� z tob� dzieje, do cholery? - zapyta� Filson. - Od kwadransa pr�buj� si�
do ciebie dodzwoni�.
- Spa�em - odpar� O'Hara. - Noc� zwykle sypiam. S�dz�, �e tak robi wi�kszo��
ludzi, z wyj�tkiem jankeskich przedsi�biorc�w lotniczych.
- Bardzo zabawne - powiedzia� Filson ze znu�eniem. - No to przywlecz tu dupsko,
bo na �wit mamy zaplanowany lot.
- Co, u diab�a? Wr�ci�em dopiero sze�� godzin temu. Jestem zm�czony.
- A my�lisz, �e ja nie? - powiedzia� Filson. - To wa�na sprawa. Boeing 727 linii
Samair mia� awaryjne l�dowanie, a inspektor lot�w go uziemi�.
Pasa�erowie s� rozw�cieczeni jak szerszenie, wi�c kapitan i stewardesy wy�owili
najpilniejsze przypadki, kt�re mamy dostarczy� na wybrze�e. Wiesz, co dla nas
znaczy wsp�praca z Samair. Je�li potraktujemy ich cacy, mo�e zawr� z nami sta�y
kontrakt.
- Ucho od �ledzia - odpar� O'Hara. - Wykorzystuj� ci� w sytuacji awaryjnej, ale
nigdy nie za�apiesz si� na ich rozk�ady. Zarobisz najwy�ej �B�g zap�a�".
- Warto jednak spr�bowa� - upiera� si� Filson.
O'Hara wa�y� w my�lach, czy poinformowa� Filsona, �e po dw�ch dekadach ma ju�
wylatan� ca�� miesi�czn� norm�, ale tylko westchn�� i powiedzia�:
- W porz�dku, polec�.
Odwo�ywanie si� do regulamin�w nie ociepli�oby stosunk�w mi�dzy nim a Filsonem;
zdaniem tego osobnika o kamiennym sercu regulaminy IATA wymy�lono tylko po to,
by m�c obchodzi� przepisy - albo je �ama�. Gdyby stosowa� si� do wszystkich
mi�dzynarodowych wymog�w, jego marna firma by�aby nieustannie do ty�u.
Poza tym, my�la� O'Hara, by�a to i dla niego stacja ko�cowa. Utraciwszy t�
robot�, mia�by k�opoty z przetrwaniem. W Ameryce Po�udniowej zbyt wielu
zrujnowanych pilot�w ugania�o si� za nielicznymi posadami, a tandetny interes
Filsona lokowa� si� w okolicach najni�szego szczebla drabiny. Cholera, pomy�la�
z niesmakiem, trafi�em na kurewskie ruchome schody sun�ce w niew�a�ciwym
kierunku... trzeba zasuwa� co si� w nogach, �eby przynajmniej zosta� na tej
samej wysoko�ci.
Gwa�townie od�o�y� s�uchawk� i zn�w patrzy� w noc, badaj�c niebo. Tu wydawa�o
si� w porz�dku, ale jak jest w g�rach? O g�rach rozmy�la� zawsze, tych okrutnych
g�rach z postrz�pionymi, bia�ymi turniami, mierz�cymi w niebo, jakby mia�y je
przebi�. Dobrze by by�o, gdyby Filson mia� przyzwoity raport meteo.
Wyszed� z pokoju i znalaz� si� w jak zwykle nie o�wietlonym korytarzu. By� to
ten typ hotelu, w kt�rym o jedenastej wieczorem wy��czano �wiat�a we wszystkich
pomieszczeniach og�lnego u�ytku. Po raz tysi�czny pomy�la� ze zdumieniem, co
robi w tym zakazanym kraju, w tym sennym mie�cie, w tym marnym hotelu... Nie
przejmuj�c si� tym, �e jest nagi, pow�drowa� do �azienki. Wedle jego filozofii,
je�li kobieta widzia�a ju� kiedy� nagiego m�czyzn�, rzecz nie ma znaczenia;
je�li za� nie widzia�a, to najwy�szy czas, �eby zobaczy�a.
Wzi�� szybki prysznic, zmywaj�c z siebie pot nocy. Wr�ci� do pokoju i w��czy�
lampk� przy ��ku, zastanawiaj�c si�, czy si� za�wieci. Z powodu nieregularnych
dostaw energii zawsze by�o to w�tpliwe. W s�abej po�wiacie anemicznie �arz�cego
si� w��kna w�o�y� d�ugie kalesony, d�insy, grub� koszul� i sk�rzan� kurtk�. W
gor�cej tropikalnej nocy, jeszcze zanim sko�czy� si� ubiera�, zn�w sp�ywa�
potem. Podni�s� z toaletki metalow� flaszk� i po-
trzasn�� ni�. Zmarszczy� czo�o, bo by�a wype�niona tylko do po�owy. M�g� obudzi�
Raniona i dotankowa�, jednak nie by�oby to zbyt rozwa�ne: po pierwsze - Ramon
nie lubi�, gdy budzono go w nocy, a po drugie - m�g� zacz�� zadawa� k�opotliwe
pytania dotycz�ce terminu zap�acenia rachunk�w. Mo�e zdo�a dosta� co� na
lotnisku.
Zamierza� ju� wyj��, lecz zatrzyma� si� w drzwiach i spojrza� na wyci�gni�t� na
��ku kobiet�. Prze�cierad�o zsun�o si�, obna�aj�c smag�e piersi o jeszcze
ciemniejszych sutkach. Pomy�la�, �e przebijaj�cy z jej sk�ry miedziany po�ysk
zdradza poka�n� domieszk� krwi india�skiej. Ze sm�tnym grymasem wyci�gn�� z
wewn�trznej kieszeni sk�rzanej kurtki chudy portfel, wyj�� dwa banknoty i rzuci�
je na stolik przy ��ku. Po chwili wyszed�, cicho zamykaj�c za sob� drzwi.
II
Zaparkowa� w zatoczce sw�j zdezelowany samoch�d. Zaintrygowany spojrza� na
dziwnie jaskrawe �wiat�a lotniska. Cho� podrz�dne, dla Filsona pe�ni�o rol� bazy
g��wnej, ale powa�ne linie klasyfikowa�y je jako l�dowisko awaryjne. Przed wie��
kontroln� sta� wysmuk�y boeing 727 linii Samair. O'Hara popatrzy� na� przez
chwil� z zazdro�ci�, a p�niej przeni�s� wzrok na hangar w g��bi.
Dokonywano tam za�adunku dakoty. �wiat�a by�y na tyle jasne, �e nawet z tej
odleg�o�ci O'Hara m�g� dostrzec emblemat na ogonie - dwie splecione litery A,
wystylizowane na g�rskie wierzcho�ki. U�miechn�� si� pod nosem. Nie bez powodu
lata� samolotem ozdobionym podw�jnym A - alkoholicy �wiata ��czcie si�. Szkoda,
�e Filson nie chwyta� dowcipu, by� bowiem dumny z Andes Airlift i nigdy z nich
nie �artowa� - facet absolutnie wyprany z poczucia humoru.
Pilot wysiad� z samochodu i pow�drowa� do g��wnego budynku, by przekona� si�, �e
jest on pe�en ludzi - zm�czonych, brutalnie rozbudzonych i w samym �rodku nocy
wysadzonych w miejscu, w kt�rym diabe� m�wi dobranoc. Przecisn�� si� przez t�um
do biura Filsona. Ameryka�ski g�os z zachodnim akcentem narzeka� dono�nie i z
gorycz�:
- Cholera, to skandal! Po powrocie do Rio zamierzam pom�wi� o tym z panem
Coulsonem.
Otwieraj�c drzwi biura, O'Hara u�miechn�� si�. Filson, z twarz� l�ni�c� od potu,
w koszuli z kr�tkimi r�kawami siedzia� przy biurku. Zawsze si� poci�, a
szczeg�lnie w sytuacjach awaryjnych. A skoro jego �ycie by�o nieprzerwanym
pasmem stres�w, cud, �e nie rozpu�ci� si� ca�kowicie. Podni�s� g�ow�.
7
- Wreszcie jeste�.
- Zawsze sprawia mi frajd� powitanie, na jakie mog� liczy� - zauwa�y� O'Hara.
Filson zignorowa� zaczepk�.
- W porz�dku. Pos�uchaj, w czym rzecz - powiedzia�. - Zawar�em kontrakt z
Samair, �e zabior� do Santillany dziesi�ciu pasa�er�w, tych, kt�rzy maj�
przesi��� si� na statek. Bierzesz jedynk�, w�a�nie j� przygotowuj�.
Jego g�os by� o�ywiony i rzeczowy; ze sposobu, w jaki delektowa� si� d�wi�kiem
s��w �zawar�em kontrakt z Samair", O'Hara wywnioskowa�, �e Filson widzi siebie w
roli rekina przemys�u lotniczego, kt�ry robi interesy z r�wnymi sobie,
zapominaj�c, kim jest naprawd� - starzej�cym si� eks-pilotem, kt�ry zarabia na
niepewne �ycie dwoma dwudziestopi�cioletnimi turkocz�cymi samolotami z
wojskowego demobilu.
- Kto ze mn� leci? - zapyta� O'Hara.
- Grivas.
- Ten zarozumia�y ma�y skurwysyn?
- Zg�osi� si� na ochotnika. Zrobi� wi�c wi�cej ni� ty - prychn�� Filson. -
Czy�by?!
- By� na miejscu, kiedy wyl�dowa� 727 - powiedzia� Filson. U�miechn�� si� z
wy�szo�ci�. - To by� jego pomys�, by zaproponowa� Samair przej�cie kilku
najpilniejszych pasa�er�w, wi�c natychmiast do mnie zadzwoni�. To ten rodzaj
szybkiego my�lenia, jakie najbardziej jest potrzebne w naszej firmie.
- Nie lubi� go mie� na pok�adzie.
- Przyznaj�, jeste� lepszym pilotem - odpar� Filson niech�tnie. - Dlatego lecisz
jako kapitan, a on jako drugi pilot. - Z zadum� popatrzy� w sufit. -Je�li ten
uk�ad z Samair wypali, mo�e przenios� Grivasa do biura. Jest za dobry na
latanie.
Filson cierpia� na mani� wy�szo�ci. O'Hara powiedzia� z premedytacj�:
- Jeste� szajbni�ty, je�li s�dzisz, �e South American Air nawi��� z tob� sta��
wsp�prac�. Zap�ac� za zabranie swoich pasa�er�w, podzi�kuj� i natychmiast ci�
wy�lizgaj�.
Filson wymierzy� w O'Har� pi�ro.
- Bierzesz fors� tylko za pilotowanie. My�lenie to zaj�cie dla mnie. O'Hara da�
za wygran�.
- Co si� sta�o z 727?
- Co� nawali�o w systemie paliwowym. W�a�nie tego szukaj�. - Filson podni�s�
plik papier�w. - Mamy skrzyni� z urz�dzeniami jad�cymi na przegl�d. Oto lista
przewozowa.
- Chryste! - powiedzia� O'Hara. - Ten lot jest pozaplanowy. Czy musisz to robi�?
- Pozaplanowy czy nie, lecisz z pe�nym �adunkiem. Niech mnie diabli, je�li mog�c
co� przewie��, wypuszcz� samolot prawie pusty.
O'Hara by� zrezygnowany.
- My�la�em, �e dla odmiany b�d� mia� �atw� przeja�d�k�. Zawsze dowalasz
nadmierny �adunek, a przej�cie mi�dzy szczytami to cholerny kawa� roboty. Dakota
kiwa si� jak hipopotam.
- Ruszasz o najlepszej porze - odpar� Filson. - P�niej, gdy wszystko rozgrzeje
si� od s�o�ca, b�dzie gorzej. Teraz zrywaj si� i przesta� mi zawraca� g�ow�.
O'Hara wyszed� z biura. G��wny hali pustosza�, kiedy poirytowani pasa�erowie
Samair t�oczyli si�, by wsi��� do starego autobusu lotniskowego. Tu i �wdzie
nadal sta�o kilka os�b - ci, kt�rzy mieli polecie� do Santillany. O'Hara
zignorowa� ich; pasa�erowie czy fracht- by�o mu wszystko jedno. Przewozi� ich
ponad Andami, wysadza� po drugiej stronie i zawieranie z nimi znajomo�ci nie
mia�o sensu. Kierowca autobusu, pomy�la�, nie zadaje si� z pasa�erami, a
przecie� nie jestem nikim wi�cej - cholernym kierowc� powietrznego autobusu.
Zerkn�� na list� przewozow�. Filson zrobi� to co zawsze � by�y dwie skrzynie, a
ich ci�ar zje�y� w�osy na g�owie O'Hary. Kt�rego� dnia, pomy�la� w�ciekle,
trafi mi si� tam, na g�rze, we w�a�ciwym momencie inspektor IATA i Filson
pow�druje na ga���. Zgni�t� list� w d�oni i poszed� dokona� przegl�du samolotu.
Sta� przy nim Grivas, wsparty wdzi�cznie o podwozie. Na widok O'Ha-ry
wyprostowa� si�, pstrykni�ciem pos�a� niedopa�ek na pas startowy, ale nie zrobi�
ani kroku.
O'Hara podszed� i zapyta�:
- �adunek na pok�adzie? Grivas u�miechn�� si�. -Tak.
- Sprawdzi�e�? Zabezpieczony?
- Oczywi�cie, se�or O'Hara. Sam dopilnowa�em.
O'Hara co� odburkn��. Nie lubi� Grivasa ani jako cz�owieka, ani jako pilota. Nie
ufa� jego g�adko�ci, �liskiej patynie niby dobrego wychowania, kt�ra niczym
pow�oka pokrywa�a go od wybrylantynowanych w�os�w i pod-strzy�onej szczoteczki
w�sika do l�ni�cych jak lustro but�w. Grivas by� m�czyzn� niezbyt wysokim,
szczup�ym, �ylastym i zawsze przystrojonym w u�miech. W�a�nie temu u�miechowi
O'Hara nie ufa� najbardziej.
- Jaka pogoda? - spyta�. Grivas spojrza� na niebo.
- Chyba w porz�dku.
O'Hara pozwoli� sobie na jadowito�� w g�osie:
- Przyda�by si� raport meteo, nie s�dzisz?
- Zaraz przynios� - odpar� Grivas z u�miechem.
O'Hara popatrzy� za odchodz�cym, a potem podszed� do drzwi �adowni. Dakota by�a
jednym z najbardziej udanych samolot�w, jakie kiedykolwiek zaprojektowano,
koniem poci�gowym alianckich si� zbrojnych podczas wojny. Przesz�o dziesi��
tysi�cy tych maszyn dobrze si� zas�u�y�o, rozwo��c po ca�ym �wiecie niezliczone
miliony ton bezcennego �adunku. W swoim czasie by� to samolot doskona�y, jednak
ten czas dawno min��.
Dwudziestopi�cioletnia dakota zosta�a nadwer�ona zbyt wieloma lotami, przy
mniej ni� skromnej dba�o�ci o stan techniczny. O'Hara zna� dok�adnie stopie�
zu�ycia linek sterowniczych, wiedzia�, jak piel�gnowa� wyeksploatowane silniki,
aby wykorzysta� je do granic mo�liwo�ci -jakkolwiek by�y to mo�liwo�ci
niewielkie; opanowa� te� delikatn� technik� l�dowania, kt�ra nie nara�a�a
os�abionego podwozia na zbytnie przeci��enie. Ale wiedzia� r�wnie�, �e pewnego
dnia, gdzie� wysoko nad bia�ymi iglicami And�w, ta ca�a �a�osna kupa z�omu
wykr�ci mu �miertelny numer.
Wszed� do samolotu i rozejrza� si� po przestronnym wn�trzu. W jego przedniej
cz�ci by�o dziesi�� siedze�; nie by�y to luksusowe fotele z regulowanymi
oparciami, lecz niewygodne, twarde, wy�cie�ane sk�r� krzese�ka, kt�re Filson -
mimo w�ciek�o�ci z powodu nadprogramowych wydatk�w -musia� wyposa�y� w pasy
bezpiecze�stwa. Reszt� wn�trza, przeznaczon� na �adowni�, zajmowa�y w tej chwili
dwie wielkie skrzynie.
O'Hara obszed� je, sprawdzaj�c pasy mocuj�ce. Prze�ladowa�a go koszmarna wizja,
�e pewnego dnia, podczas z�ego l�dowania lub przy powa�nych turbulencjach,
�adunek runie do przodu. By�by to koniec wszystkich pasa�er�w, kt�rzy fatalnym
zrz�dzeniem losu zmuszeni byli do podr�owania liniami Andes Airlift. Zakl��,
znalaz�szy nie doci�gni�t� lin�. Ten Grivas i jego niedbalstwo wyko�cz� go
kiedy�.
Po sprawdzeniu �adunku przeszed� do kokpitu i dokona� rutynowego przegl�du
instrument�w. Przy silniku na lewym skrzydle pracowa� mechanik, wi�c O'Hara
wychyli� si� przez okno i po hiszpa�sku zapyta�, czy wszystko w porz�dku.
Mechanik splun��, a potem przeci�gn�� palcem po gardle i wyda� d�wi�k mro��cy
krew w �y�ach.
- De un momento a otro.
Sko�czy� kontrol� aparatury i pow�drowa� do hangaru w poszukiwaniu Fernandeza,
g��wnego mechanika, kt�ry zazwyczaj, dok�adnie wbrew zakazom Filsona, mia�
zamelinowan� butelk� albo dwie. O'Hara lubi� Fernandeza i wiedzia�, �e r�wnie�
Fernandez go lubi; dobrze si� rozumieli. O'Hara dba� o utrzymanie takiego stanu
rzeczy - w tej robocie p�j�cie na udry z g��wnym mechanikiem oznacza�o
przepustk� do wieczno�ci.
Przez chwil� pogaw�dzi� z Fernandezem, potem nape�ni� flaszk�, a przed oddaniem
butelki poci�gn�� z niej po�piesznego �yka. Kiedy wraca� do dako-
10
ty, ju� �wita�o. Siedz�cy w kokpicie Grivas kombinowa�, gdzie upchn�� sw�j
neseser. Zabawne, pomy�la� O'Hara, �e neseser stanowi nieod��czny atrybut pilota
linii lotniczych, tak samo jak ka�dego d�entelmena z City. Jego w�asny spoczywa�
pod fotelem; zawiera� jedynie paczk� kanapek, z�apan� w czynnej ca�� dob�
kafejce.
- Masz raport meteo? - zapyta�.
Grivas poda� mu arkusz papieru i O'Hara powiedzia�:
- Mo�esz ko�owa� na p�yt�.
Studiowa� raport. By� niez�y - by� ca�kiem niez�y. Nad g�rami �adnych burz,
�adnych anomalii, �adnych k�opot�w - po prostu dobra pogoda. Lecz O'Hara z
do�wiadczenia wiedzia�, �e meteorologowie mog� si� myli� - i dlatego nie zel�a�o
w nim napi�cie. W�a�nie to napi�cie, nie opuszczaj�ce go w powietrzu ani na
chwil�, utrzymywa�o go przy �yciu, podczas gdy gin�o wielu od niego lepszych.
Kiedy dakota zatrzyma�a si� na p�ycie przed g��wnym budynkiem lotniska,
dostrzeg� Filsona wioz�cego niewielk� grup� pasa�er�w.
- Dopilnuj, aby wszyscy dobrze zapi�li pasy - poleci� Grivasowi. -Nie jestem
stewardes�- odpar� Grivas z rozdra�nieniem.
- Kiedy si�dziesz po tej stronie kabiny, b�dziesz m�g� wydawa� rozkazy -
powiedzia� O'Hara oschle. - Ale w tej chwili je wykonujesz i wola�bym, �eby�
wobec pasa�er�w odwali� lepsz� robot� ni� z �adunkiem.
U�miech znikn�� z twarzy Grivasa; odwr�ci� si� bez s�owa i poszed� do g��wnej
kabiny. Niebawem ukaza� si� Filson i wyci�gn�� ku 0'Harze jaki� formularz.
- Podpisz.
By� to certyfikat IATA dotycz�cy �adunku i paliwa. O'Hara zauwa�y�, �e Filson,
zreszt� jak zwykle, oszukuje na �adunku, lecz bez s�owa komentarza nabazgra�
sw�j podpis.
- Zadzwo�, jak tylko wyl�dujesz - powiedzia� Filson. - Mo�e by� �adunek
powrotny.
O'Hara skin�� g�ow� i Filson wycofa� si�. Rozleg�o si� podw�jne trza�niecie
drzwi.
- Podko�uj na koniec pasa - poleci� O'Hara. W��czy� radio, �eby si� rozgrza�o.
Grivas by� wci�� obra�ony i nic nie m�wi�. Nie odezwa� si� s�owem nawet wtedy,
kiedy ju� wrzuci� pe�ne obroty silnik�w i dakota, pokraczna i ci�ka, kolebi�c
si� odjecha�a od g��wnego budynku w mrok. Przy ko�cu pasa O'Hara zamy�li� si�
przez chwil�. Filson nie da� mu numeru lotu. Do diab�a z tym, uzna�, �e wie�a
powinna wiedzie�, co jest grane. W��czy� mikrofon i powiedzia�:
- Lot specjalny AA, cel Santillana - AA do wie�y San Croce - got�w do startu.
11
Zsun�� do ty�u mundurow� czapk� i powiedzia�:
- Grivas, przejmij stery. Id� porozmawia� z pasa�erami.
Grivas by� tak zaskoczony, �e zapomnia� o swym rozdra�nieniu i zrobi� wielkie
oczy:
- Dlaczego? Czemu ci pasa�erowie s� tak wa�ni? Czy to Samair? - roze�mia� si�
bezd�wi�cznie. - Ale� tak, oczywi�cie, zauwa�y� pan dziewczyn�. Chce si� pan jej
znowu przypatrze�, co?
- Jak� dziewczyn�?
- Po prostu dziewczyn�, kobiet�. Bardzo pi�kn�. Chyba si� z ni� zaznajomi� i
um�wi�, kiedy dolecimy do... Santillany - powiedzia� Grivas z namys�em. K�tem
oka spojrza� na O'Har�.
O'Hara mrukn�� i z kieszeni na piersi wyci�gn�� list� pasa�er�w. Jak
podejrzewa�, wi�kszo�� stanowili Amerykanie. Po�piesznie przejrza� spis. Pan i
pani Coughlin z Challis, Idaho - tury�ci; doktor James Armstrong z Londynu - bez
podanego zawodu; Raymond Forester z Nowego Jorku - biznesmen; se�or i se�orita
Montes, Argenty�czycy - bez podanego zawodu; panna Jennifer Ponsky z South
Bridge, Connecticut - turystka; doktor Willis z Kalifornii; Miguel Rohde, bez
podanej narodowo�ci, zaw�d - importer; Joseph Peabody z Chicago, Illinois -
biznesmen.
Strzeli� palcem w list� i u�miechn�� si� do Grivasa.
- Jennifer to przyjemne imi�, ale Ponsky? Nie mog� sobie wyobrazi�, jak
prowadzasz si� z kim� o nazwisku Ponsky.
Grivas sprawia� wra�enie zbitego z tropu, ale potem wybuchn�� kon-wulsyjnym
�miechem.
- Ach, przyjacielu, mo�e pan sobie wzi�� pi�kn� pann� Ponsky, a ja zostan� przy
swojej dziewczynie.
O'Hara ponownie popatrzy� na list�.
- Zatem musi to by� se�orita Montes, o ile nie chodzi o pani� Coughlin. Grivas
parskn��, odzyskawszy dobre samopoczucie.
- Niech si� pan sam przekona.
- W�a�nie tak zrobi� - powiedzia� O'Hara. - Prosz� przej�� stery. Przeszed� do
g��wnej kabiny, gdzie powita�o go dziesi�� podniesionych
g��w. Pos�a� jowialny u�miech, stylizuj�c si� na pilot�w Samair, dla kt�rych
stosunki z klientami by�y r�wnie wa�ne jak umiej�tno�ci fachowe. Usi�uj�c
przekrzycze� ryk silnik�w, powiedzia�:
- S�dz�, �e powinienem poinformowa� pa�stwa, �e za jak�� godzin� dotrzemy do
g�r. B�dzie zimno. Sugeruj� zatem, by�cie za�o�yli pa�stwo co� ciep�ego. Pan
Filson zapewne powiedzia� wam, �e nasz samolot nie jest hermetyczny. Ale na
du�ych wysoko�ciach b�dziemy lecie� przez nieca�� godzin�, tote� nic si� pa�stwu
nie stanie.
Masywny m�czyzna o cerze alkoholika wtr�ci�:
13
- Nikt mi o tym nie powiedzia�.
O'Hara pod nosem skl�� Filsona i jeszcze szerzej rozci�gn�� usta w u�miechu.
- C�, nie ma si� czym przejmowa�, panie...
- Peabody. Joe Peabody.
- Panie Peabody, wszystko b�dzie w zupe�nym porz�dku. Obok ka�dego siedzenia
jest ustnik tlenowy, z kt�rego proponuj� skorzysta� w przypadku k�opot�w z
oddychaniem. Przekrzykiwanie zgie�ku silnik�w jest nieco m�cz�ce, wi�c
porozmawiam z ka�dym z pa�stwa z osobna.
U�miechn�� si� do Peabody'ego, kt�ry odpowiedzia� mu spojrzeniem spode �ba.
Pochyli� si� nad pierwsz� par� krzese� z lewej strony.
- Czy m�g�bym pozna� nazwiska pan�w? Pierwszy m�czyzna odrzek�:
- Jestem Forester - a drugi rzuci�: - Willis.
- Witam pan�w na pok�adzie. Forester rzek�:
- Wie pan, i� nie za to zap�aci�em. Nie s�dzi�em, �e takie gruchoty s� jeszcze w
u�yciu.
O'Hara u�miechn�� si� pob�a�liwie.
- C�, to lot awaryjny i zosta� przygotowany w cholernym po�piechu. Jestem
przekonany, �e pan Filson tylko przez zwyk�e przeoczenie nie powiedzia� wam, i�
samolot nie jest hermetyczny.
Sam nie mia� w tej sprawie najmniejszej pewno�ci. Willis powiedzia� z u�miechem:
- Przyjecha�em tu studiowa� warunki wysokog�rskie. Trudno zaprzeczy�, �e
zaczynam badania od mocnego uderzenia. Jak wysoko lecimy, kapitanie?
- Najwy�ej pi�� i p� tysi�ca metr�w - odpar� O'Hara. - Przelatujemy pomi�dzy
szczytami, nie za� ponad nimi. Przekonacie si�, panowie, �e ustni-ki tlenowe s�
proste w u�yciu. Wystarczy tylko ssa�.
U�miechn�� si� i chcia� si� odwr�ci�, ale stwierdzi�, �e jest przytrzymywany. W
jego r�kaw wczepi� si� wychylony przez oparcie krzes�a Peabody.
- Hej, szefie...
- Podejd� do pana za sekundk�, panie Peabody - O'Hara wbi� wzrok w oczy
Amerykanina.
Peabody zamruga� gwa�townie, rozlu�ni� uchwyt i opad� na krzes�o, O'Hara za�
zwr�ci� si� ku prawej burcie. M�czyzna by� w starszym wieku, mia� orli nos i
kr�tk�, siw� brod�. Towarzyszy�a mu m�oda dziewczyna o uderzaj�cej urodzie -
je�li m�g� s�dzi� po tym, co widzia� z jej twarzy, a nie by�o tego wiele,
poniewa� by�a wtulona w futro.
- Se�or Montes? - zapyta�.
14
M�czyzna uni�s� g�ow�.
- Prosz� si� o nas nie martwi�, kapitanie, wiemy, co nas czeka. - Machn�� d�oni�
w r�kawiczce. - Jak pan widzi, jeste�my dobrze przygotowani. Znam Andy, se�or, i
znam samoloty tego typu. Znam Andy dobrze; pokonywa�em je pieszo i na mule. W
m�odo�ci zdoby�em kilka z najwy�szych szczyt�w, nieprawda� Benedetto?
- Si, tio - odpar�a bezbarwnym g�osem. - Ale to by�o dawno. Nie wiem, czy twoje
serce...
Poklepa� japo nodze.
- Je�li si� rozlu�ni�, b�dzie dobrze. Czy� nie tak, kapitanie?
- Czy orientuje si� pan, jak korzysta� z rury tlenowej? Montes skin�� g�ow� z
przekonaniem i O'Hara o�wiadczy�:
- Wujowi pani nic si� nie stanie, se�orita Montes.
Nie doczekawszy siej ej odpowiedzi, podszed� do nast�pnego rz�du krzese�.
Nie mogli to by� Coughlinowie. Byli zbyt �le dobrani, aby mogli stanowi� par�
ameryka�skich turyst�w - chocia� kobieta bez w�tpienia pochodzi�a ze Stan�w.
- Panna Ponsky? - zagadn�� pytaj�co O'Hara. Unios�a ostry nos i powiedzia�a:
- O�wiadczam, �e to wszystko jest do kitu. Musi pan natychmiast zawr�ci�.
Z twarzy O'Hary niemal ze�lizgn�� si� wymuszony u�miech.
- Latam na tej trasie regularnie, panno Ponsky. Nie ma si� czego ba�. Jednak na
jej twarzy malowa� si� strach - l�k przestrzeni. Izolowana,
w klimatyzowanej ciszy odrzutowego nowoczesnego liniowca, umia�a st�umi� l�k,
ale prymitywizm dakoty wydoby� go na powierzchni�. Nie by�o tu przemy�lanego
wystroju, kt�ry m�g�by zwie�� j� i upewni�, i� przebywa w salonie. Wok� mia�a
wyposa�enie z nie malowanego aluminium, na dodatek powgniatanego i porysowanego,
z przewodami i rurami obna�onymi bezwstydnie jak trzewia otwartego cia�a.
- Czym si� pani zajmuje, panno Ponsky? - zapyta� spokojnie O'Hara.
- Jestem nauczycielk� w South Bridge - odpar�a. - Ucz� tam od trzydziestu lat.
Os�dzi�, �e jest z natury gadatliwa - i by� mo�e w tym tkwi spos�b na pokonanie
jej strachu. Popatrzy� na m�czyzn�, kt�ry przedstawi� si�:
- Miguel Rohde.
Stanowi� anomali� rasow�. Nosi� hiszpa�sko-niemieckie nazwisko i mia�
hiszpa�sko-niemieckie rysy, w�osy koloru s�omy i paciorkowate czarne oczy.
Migracja niemiecka do Ameryki Po�udniowej trwa�a od wielu lat - by� jednym z jej
rezultat�w.
- Czy zna pan Andy, se�or Rohde? - zapyta�.
15
- Bardzo dobrze - odpar� Rohde zgrzytliwym g�osem. Skin�� g�ow� przed siebie. -
Mieszka�em w nich przez wiele lat... i teraz wracam.
O'Hara ponownie zwr�ci� si� do panny Ponsky:
- A wi�c uczy pani geografii, panno Ponsky? Przytakn�a.
- Tak. To jeden z powod�w, dla kt�rych na wakacje przyjecha�am do Ameryki
Po�udniowej. O ile� �atwiej opowiada� o czym�, co si� samemu widzia�o.
- Zatem ma pani �wietn� okazj� - rzek� O'Hara z entuzjazmem - zobaczy� Andy
takie, jakich nigdy nie ujrza�aby pani z okien samolotu Samair. I nie w�tpi�, �e
se�or Rohde wska�e pani interesuj�ce widoki.
Rohde skin�� g�ow� ze zrozumieniem.
- Si, bardzo interesuj�ce. Dobrze znam ten g�rski region.
O'Hara u�miechn�� si� krzepi�co do panny Ponsky, a ta odpowiedzia�a mu
przelotnym, dr��cym u�miechem. Odwracaj�c si� ponownie ku lewemu rz�dowi
krzese�, dostrzeg� b�ysk w czarnych oczach Rohdego.
M�czyzna siedz�cy obok Peabody'ego by� niew�tpliwie Brytyjczykiem. O'Hara
powiedzia� wi�c:
- Ciesz� si�, �e leci pan z nami, doktorze Armstrong... i pan, panie Peabody.
Armstrong odrzek�:
- Mi�o s�ysze� angielski akcent, kapitanie. Po tym ca�ym hisz...
- Niech mnie cholera, je�li rad jestem, �e tu siedz�, szefie - wtr�ci� Peabody.
- Na rany boskie, co to, u diab�a, za linia lotnicza?
- Linia jest w�asno�ci� Amerykanina, panie Peabody - odpar� spokojnie O'Hara. -
C� zatem chcia� pan powiedzie�, doktorze Armstrong?
- W �yciu nie spodziewa�em si� spotka� tu angielskiego kapitana - stwierdzi�
Armstrong.
- C�, jestem Irlandczykiem, a my mamy sk�onno�� do w��cz�gi - powiedzia�
O'Hara. - Na pa�skim miejscu w�o�y�bym na siebie co� ciep�ego. I na pa�skim
tak�e, panie Peabody.
Peabody roze�mia� si� i niespodziewanie zacz�� �piewa� Ciepelko da mi moja mi�a.
Machn�� wyci�gni�t� flaszk�.
- To r�wnie dobre jak p�aszcz.
Przez kr�tk� chwil� zaszokowany i przera�ony O'Hara dostrzeg� w Pe-abodym
siebie.
- Jak pan woli - powiedzia� bezbarwnie i przeszed� do ostatniej pary krzese�
naprzeciwko p�ek baga�owych.
Coughlinowie byli starszym ma��e�stwem - on musia� dobiega� siedemdziesi�tki,
ona depta�a mu po pi�tach. Jednak w ich oczach, pogodnych i spragnionych �ycia,
by�o co� m�odzie�czego. O'Hara zapyta�:
16
- Czy dobrze si� pani czuje, pani Coughlin?
- Doskonale - odpar�a. - Czy� nie tak, Harry?
- Jasne - powiedzia� Coughlin i podni�s� oczy na O'Har�. - Czy b�dziemy
przelatywa� przez Puerto de las Aguilas?
- Tak jest - odrzek� O'Hara. - Czy zna pan te tereny? Coughlin wybuchn��
�miechem.
- Ostatni raz by�em w tych okolicach w 1912. Wracam tu, aby pokaza� �onie, gdzie
roztrwoni�em swoj� m�odo��. - Zwr�ci� si� do niej. - To Orla Prze��cz, wiesz.
Pokonanie jej w 1910 roku zaj�o mi dwa tygodnie, a teraz robimy to w godzink�
albo dwie. Czy� to nie cudowne?
- Jasne - odpar�a z przekonaniem.
Z Coughlinami nie ma �adnego problemu, uzna� O'Hara, wi�c po wymianie jeszcze
kilku s��w powr�ci� do kokpitu. Grivas wci�� korzysta� z au-topilota i patrz�c
przez szyb� na g�ry, siedzia� zupe�nie rozlu�niony. O'Hara zaj�� swoje miejsce i
w skupieniu spojrza� na przybli�aj�c� si� �cian� g�r. Sprawdzi� kurs i
powiedzia�:
- Bierz namiar na Chimitaxl i daj mi zna�, kiedy namiar rzeczywisty wyniesie 210
stopni. Wiesz, co robi�.
Spogl�da� w d�, poszukuj�c na ziemi punkt�w orientacyjnych, i skin�� g�ow� z
zadowoleniem, dostrzeg�szy koryto Rio Sangre i przecinaj�cy je most kolejowy.
Lataj�c t� tras� w ci�gu dnia i od tak dawna, zna� teren na pami�� i orientowa�
si� natychmiast, czy mie�ci si� w czasie. Oszacowa�, �e zapowiadany przez
meteorolog�w wiatr p�nocno-zachodni jest odrobin� silniejszy ni� m�wi�a
prognoza, i skorygowa� kurs, a potem ponownie w��czy� autopilota. B�dzie spok�j
a� do chwili, gdy Grivas poda ��dany namiar na Chimitaxl. Odpoczywa� i
obserwowa� umykaj�cy pod nimi teren. Bure i oliwkowe podn�a g�r, poszarpane
nagie ska�y, a wy�ej l�ni�ce, pokryte �niegiem szczyty. Niebawem wgryz� si� w
wyj�te z neseseru kanapki. Pomy�la� o sp�ukaniu ich �ykiem ze swojej piersi�wki.
W�wczas stan�� mu przed oczyma Peabody, ze swoj� obrzmia�� od whisky twarz�- i
koniec ko�c�w stwierdzi�, �e wcale nie potrzebuje drinka.
Grivas nagle od�o�y� kompas g��wny.
- Trzydzie�ci sekund - powiedzia�.
O'Hara spojrza� na rozci�gaj�cy si� przed nimi dziki bezmiar wysokich szczyt�w,
bezmiar jednak dobrze znany. Niekt�re z tych g�r by�y jego przyjaci�mi, jak
Chimitaxl - wskazywa�y mu drog�. Inne by�y jego �miertelnymi wrogami - czyha�y
po�r�d nich diab�y i demony, utkane z powietrznych pr�d�w, zamieci i mgie�.
Jednak nie ba� si�, poniewa� wszystko to by�o mu znane, orientowa� si� w
niebezpiecze�stwach, rozumia� je i wiedzia�, jak ich unikn��.
- Teraz - powiedzia� Grivas.
2 - Cytadela w Andach
1 7
O'Hara delikatnie odchyli� dr��ek sterowy do po�o�enia, jakie podpowiada�o mu
do�wiadczenie. Jego stopy odruchowo porusza�y si� w harmonii z d�o�mi.
Zakre�liwszy obszerny, wdzi�czny �uk w lewo, dakota skierowa�a si� ku luce w
wypi�trzonej przed nimi �cianie. Grivas powiedzia� cicho:
- Se�or O'Hara.
- Nie zawracaj mi teraz g�owy.
- Ale musz� - odrzek� Grivas. Rozleg�o si� nieg�o�ne metaliczne szcz�kni�cie.
O'Hara zerkn�� k�tem oka i zesztywnia� - Grivas mierzy� do� z ma�ego
automatycznego pistoletu. Szarpn�� g�ow�, a jego oczy rozszerzy�y si� z
niedowierzania.
- Zwariowa�e�?
Grivas u�miechn�� si� szerzej.
- Czy to wa�ne? - powiedzia� beznami�tnie. - Liczy si� tylko fakt, �e podczas
tego lotu nie przechodzimy przez Puerto de las Aguilas, se�or O'Hara. - Jego
g�os sta� si� stanowczy. - Teraz prosz� wzi�� kurs 1-8-4 do namiaru
rzeczywistego.
O'Hara g��boko zaczerpn�� powietrza i utrzymywa� dotychczasowy kurs.
- Oszala�e� - rzek�. - Od�� bro�, Grivas, a mo�e o wszystkim zapomnimy. Chyba
dawa�em ci w ko�� odrobin� za mocno, ale to jeszcze nie pow�d, �eby si�ga� po
spluw�. Od�� j�, a kiedy dolecimy do Santillany, o wszystkim pogadamy.
Grivas b�ysn�� z�bami.
- Jeste� durniem, O'Hara. Czy s�dzisz, �e robi� to z powod�w osobistych? Skoro
jednak o tym wspomnia�e�: nie tak dawno temu m�wi�e�, �e siedzenie na
kapita�skim fotelu daje ci w�adz�. -Nieznacznie uni�s� bro�. -By�e� w b��dzie,
to daje w�adz�, ca�� w�adz�, jakiej potrzeba. Teraz zmieniaj kurs - albo rozwal�
ci �eb. Pami�taj, �e ja tak�e potrafi� kierowa� tym samolotem.
- Tamci w �rodku us�ysz� strza� - powiedzia� O'Hara.
- Zaryglowa�em drzwi. Co mog� zrobi�? Przecie� nie odbior� ster�w jedynemu
pilotowi. Ale dla ciebie, O'Hara, b�dzie to ju� bez znaczenia, poniewa� b�dziesz
trupem.
O'Hara dostrzeg�, �e palec Grivasa zaciska si� na spu�cie. Zagryz� warg�, zanim
przerzuci� dr��ek sterowniczy. Dakota zawr�ci�a na po�udnie, by lecie�
r�wnolegle do g��wnego grzbietu And�w. Grivas mia� racj�, niech go diabli - nie
ma sensu da� si� zabi�. Ale o co temu facetowi chodzi?
Wzi�� kurs podany przez Grivasa i si�gn�� do wy��cznika autopilota. Grivas
podrzuci� bro�.
- Nie, se�or O'Hara, pan pilotuje. B�dzie pan mia� zaj�cie.
18
O'Hara powoli cofn�� d�o� i chwyci� stery. Spojrza� w prawo obok Gri-vasa na
przesuwaj�ce si� wynios�e szczyty.
- Dok�d lecimy? - zapyta� ponuro.
- Nie pa�ska sprawa - odpar� Grivas. - Niezbyt daleko. Za pi�� minut siadamy na
lotnisku polowym.
O'Hara zastanowi� si�. Nie wiedzia� o �adnym l�dowisku na tym kursie. Na tej
wysoko�ci nie by�o w g�rach �adnych l�dowisk, wyj�wszy po�o�one od strony
Pacyfiku lotniska wojskowe. Musi poczeka�, aby si� przekona�.
Rzuci� okiem na mikrofon, zawieszony na haczyku w pobli�u jego lewej d�oni.
Spojrza� na Grivasa i stwierdzi�, �e ten nie ma na g�owie s�uchawek. Gdyby
mikrofon by� w��czony, ka�da g�o�niejsza rozmowa posz�aby w eter, przy pe�nej
nie�wiadomo�ci Grivasa. Zdecydowanie warto by�o spr�bowa�.
- Na tym kursie nie ma �adnych l�dowisk - powiedzia�. Jego lewa d�o� zsun�a si�
ze steru.
- Nie wiesz wszystkiego, O'Hara.
Gdy pod pretekstem sprawdzania instrument�w pochyli� si� na tyle, na ile by�o to
mo�liwe, aby ograniczy� pole widzenia Grivasa, jego palce dotkn�y mikrofonu.
Znalaz�y prze��cznik, a kiedy go nacisn�y, O'Hara opad� na oparcie fotela i
rozlu�ni� si�.
- Grivas, nigdy si� z tego nie wyp�aczesz - powiedzia� dono�nie. - Nie mo�na tak
�atwo ukra�� samolotu. Je�li dakota nie dotrze do Santillany na czas, zarz�dz�
poszukiwania. Wiesz o tym r�wnie dobrze, jak ja.
Grivas wybuchn�� �miechem.
- Och, jeste� sprytny, O'Hara. Ale ja by�em sprytniejszy - radio nie dzia�a.
Od��czy�em przewody, kiedy ty rozmawia�e� z pasa�erami.
O'Hara poczu� nagle w �o��dku pustk�. Spojrza� na gmatwanin� szczyt�w i ogarn��
go strach. By�a to kraina, kt�rej nie zna�, nios�ca niebezpiecze�stwa, jakich
nie zdo�a przewidzie�. Ba� si� o siebie i o swoich pasa�er�w.
III
W kabinie pasa�erskiej panowa� ch��d, a powietrze by�o rozrzedzone. Se�or Montes
mia� sine usta i poszarza�� twarz. Ssa� rur� tlenow�, a bratanica, poszperawszy
w torebce, wyj�a niewielk� fiolk� z pastylkami. U�miechn�� si� bole�nie, w�o�y�
do ust jedn� z tabletek, pozwalaj�c jej rozpu�ci� si� na j�zyku. Z wolna na jego
twarz powr�ci� s�aby rumieniec, naprawd� mizerny, jednak Montes wygl�da� teraz
lepiej ani�eli przed za�yciem pastylki.
Na krze�le za nim z�by panny Ponsky szcz�ka�y nieustannie; powodem jednak nie
by� ch��d, lecz konwersacja. Miguel Rohde pozna� ju� znaczny
19
mu po przeciwnej stronie Montesowi. Zauwa�ywszy niezdrow� barw� jego twarzy,
Forester zacisn�� wargi i z zadum� popatrzy� na apteczk�.
IV
- To tu - powiedzia� Grivas. - Tutaj l�dujesz.
O'Hara wyprostowa� si� i spojrza� przed siebie ponad dziobem dakoty. Na wprost
przed nim, po�r�d zwaliska ska� i �niegu, rozci�ga� si� kr�tki pas, ledwie
�cie�ka wyr�bana na g�rskiej grani. Nim zdo�a� si� jej przyjrze�, ju� umkn�a do
ty�u.
Grivas machn�� pistoletem.
- Okr�� - poleci�.
O'Hara zacz�� okr��a� l�dowisko i uwa�nie mu si� przygl�da�. By�y tam jakie�
zabudowania - kilka rozrzuconych prymitywnych chat - i zbiegaj�ca w d� g�ry
kr�ta, wij�ca si� jak w�� droga. Kto� przewiduj�co oczy�ci� pas ze �niegu,
jednak nie by�o tam wida� �adnego znaku �ycia.
Oceni� odleg�o�� od ziemi i spojrza� na wysoko�ciomierz.
- Grivas, jeste� szalony - powiedzia�. - Nie mo�emy l�dowa� na tym pasie.
- Ty mo�esz - odpar� Grivas.
- Niech mnie cholera, je�li mam zamiar. Samolot jest przeci��ony, a ten pas le�y
na wysoko�ci pi�ciu i p� tysi�ca metr�w. Powinien by� trzykrotnie d�u�szy, aby
mog�a na nim wyl�dowa� ta koby�a. Powietrze jest zbyt rozrzedzone, by utrzyma�
nas przy ma�ej pr�dko�ci l�dowania - r�bniemy o ziemi� z cholernym impetem i nie
zdo�amy wyhamowa�. Wystrzelimy z drugiego ko�ca pasa i zwalimy si� na zbocze
g�ry.
- Potrafisz to zrobi�.
- Niech ci� diabli. Grivas uni�s� bro�.
- W porz�dku, ja to zrobi� - powiedzia�. - Ale najpierw musz� ci� zabi�. O'Hara
wpatrywa� si� w czarny otw�r, zwr�cony na� jak z�owr�bne oko.
Dostrzeg� gwintowanie w lufie, kt�ra wydawa�a mu si� tak wielka, jakby nale�a�a
do haubicy. Mimo zimna poci� si�, czu� ch�odne stru�ki sp�ywaj�ce po plecach.
Odwr�ci� wzrok od Grivasa i ponownie przyjrza� si� l�dowisku.
- Dlaczego to robisz? - zapyta�.
- Je�li nawet powiem, nic ci z tego nie przyjdzie - odpar� Grivas. - Nie
zrozumiesz, jeste� Anglikiem.
O'Hara westchn��. To b�dzie diablo ryzykowne: on mo�e zdo�a�by posadzi� dakot� w
mniej wi�cej jednym kawa�ku, ale Grivas nie mia� najmniejszej szansy. To pewne
jak w banku, �e postawi samolot na dziobie.
21
- Dobra, uprzed� pasa�er�w, ka� im przej�� do ty�u kabiny - powiedzia�.
- Odpu�� sobie pasa�er�w - odrzek� Grivas beznami�tnie. - Chyba nie s�dzisz, �e
wyjd� z kokpitu.
- W porz�dku, ty dyktujesz warunki. Lecz ostrzegam, nie tykaj ster�w nawet
palcem. Dupa z ciebie, nie pilot, i sam o tym wiesz. Tylko jeden cz�owiek mo�e
pilotowa� samolot.
- Zasuwaj - powiedzia� kr�tko Grivas.
- Sam wybior� moment. Przed t� cholern� robot� chc� si� dobrze przyjrze�.
Okr��y� l�dowisko jeszcze cztery razy, a kiedy szale�czo wirowa�o pod brzuchem
dakoty, obejrza� je dok�adnie. Pasa�erowie powinni ju� poj��, �e co� si� sta�o,
pomy�la�. �aden zwyk�y samolot rejsowy nie podrygiwa� tak i nie stawa� na
skrzydle. Mo�e zaniepokoj� si� i kto� spr�buje zrobi� co� w tej sprawie - co�,
co mo�e da mu szans� dobrania si� do Grivasa. Nie mia� jednak poj�cia, co by to
mog�o by�.
Pas by� zdecydowanie za kr�tki, a tak�e bardzo w�ski - przewidziany dla maszyn
znacznie mniejszych. B�dzie musia� l�dowa� na samej kraw�dzi, muskaj�c ko�cem
skrzyd�a �cian� skaln�. By� te� problem kierunku wiatru. Popatrzy� w d� na
chaty, maj�c nadziej� dostrzec bij�c� z komina smug� dymu. Jednak niczego
takiego nie zobaczy�.
- Zamierzam przej�� nisko nad pasem - o�wiadczy�. - Ale tym razem jeszcze nie
l�duj�.
Przesta� kr��y� i szerokim �ukiem podszed� jak do l�dowania. Ustawi� dzi�b
dakoty na pasie niczym muszk� w szczerbince i samolot wszed� nad l�dowisko r�wno
i szybko. Po prawej stronie zamajaczy�a smuga ska� i �niegu, a O'Hara wstrzyma�
oddech. Je�li koniec skrzyd�a dotknie ska�y, b�dzie po nich. W przodzie pas
skraca� si�, jak gdyby po�ykany przez dakot�. U jego kresu nie by�o nic - po
prostu g��boka dolina i b��kitne niebo. Przyci�gn�� dr��ek i samolot wystrzeli�
w g�r�.
Teraz pasa�erowie chyba ju� pojm� cholernie dobrze, �e co� jest nie w porz�dku,
pomy�la�, a do Grivasa powiedzia�:
- �adnym cudem nie posadzimy tej maszyny w jednym kawa�ku.
- Wystarczy, �e wysadzisz bezpiecznie mnie - odpar� Grivas. - Tylko ja si�
licz�.
O'Hara u�miechn�� si� z przymusem.
- Obchodzisz mnie tyle, co nic.
- Wi�c my�l o swoim w�asnym karku. Przy okazji i m�j wyjdzie z tego ca�o.
Ale O'Hara rozmy�la� o dziesi�ciu osobach w kabinie pasa�erskiej. Ponownie
zatoczy� szeroki �uk, by wykona� kolejne podej�cie, i debatowa� sam ze sob�, jak
to zrobi� najlepiej. M�g� podchodzi� z podwoziem wystawio-
22
nym lub schowanym. Przy tej szybko�ci l�dowanie na brzuchu b�dzie brutalne, lecz
za spraw� zwi�kszonego tarcia samolot szybciej wyhamuje. Ale czy zdo�a utrzyma�
go na prostym kursie? Z drugiej strony, podchodz�c z podwoziem wysuni�tym,
wytraci pr�dko�� jeszcze przed zetkni�ciem z ziemi�, co r�wnie� mia�o swoje
zalety.
U�miechn�� si� pos�pnie, postanawiaj�c zrobi� obie te rzeczy naraz. Po raz
pierwszy b�ogos�awi� Filsona za jego tandetne samoloty. Wiedzia� dok�adnie,
jakie napi�cie zdo�a wytrzyma� podwozie. Dot�d jego problemem by�o sadzanie
dakoty �agodnie. Teraz podejdzie z wystawionym podwoziem, co pozwoli mu wytraci�
pr�dko��, lecz posadzi j� twardo - na tyle twardo, by os�abione wsporniki
pop�ka�y jak zapa�ki. W ten spos�b za�atwi r�wnie� l�dowanie na brzuchu.
Ponownie nakierowa� dzi�b dakoty na pas.
- Ano leci wielkie nic - powiedzia�. - Klapy w d�, podwozie w d�. Gdy samolot
wytraca� pr�dko�� lotu, 0'Harze wyda�o si�, �e stery pod
jego palcami zamieniaj� si� w papk�. Zacisn�� z�by i skoncentrowa� si� jak nigdy
dot�d.
V
Kiedy samolot pochyli� si� na skrzyd�o i zacz�� okr��a� l�dowisko, Arm-strong
zosta� gwa�townie rzucony na Peabody'ego. Ten zaj�ty by� w�a�nie poch�anianiem
kolejnego �yka whisky i szyjka flaszki raptownie zderzy�a si� z jego z�bami.
Zabe�kota�, wrzasn�� niezrozumiale i mocno odepchn�� Armstronga.
Wyrzucony z siedzenia Rohde przekona� si� nagle, �e wraz z Coughli-nem i
Montesem siedzi w przej�ciu pomi�dzy rz�dami krzese�. Gwa�townie potrz�saj�c
g�ow�, z trudem wsta�, a potem - wyrzucaj�c z siebie jakie� hiszpa�skie s�owa -
pochyli� si� i pom�g� Montesowi. Coughlina wci�gn�a z powrotem na krzes�o �ona.
Willis robi� notatki na marginesie ksi��ki; z�ama� o��wek, gdy przygni�t� go
Forester. Ten nie podejmowa� pr�b zaj�cia poprzedniej pozycji, lecz ignoruj�c
anemiczne protesty Willisa, kt�ry utrzymywa�, �e jest zgniatany, z
niedowierzaniem wygl�da� przez okno. Forester by� pot�nym m�czyzn�.
Ca�a kabina przemieni�a si� w istn� wie�� Babel, pe�n� angielskich i
hiszpa�skich okrzyk�w, w�r�d kt�rych dominowa� ostry i �widruj�cy g�os
zrz�dliwej panny Ponsky.
- Wiedzia�am! - wrzeszcza�a. - Wiedzia�am, �e co� jest nie tak! Zacz�a �mia�
si� histerycznie, wi�c Rohde, odwr�ciwszy si� od Mon-
tesa, wymierzy� j ej policzek sw�j � ci�k� d�oni�. Popatrzy�a na niego
zaskoczona i nagle wybuchn�a p�aczem.
23
Peabody rykn��:
- Do stu diab��w, co ten d�emojad wyprawia! - Przylepiony do okna patrzy� na
l�dowisko. - Ten sukinsyn zamierza l�dowa�!
Rohde m�wi� co� szybko do Montesa, kt�rego, jak si� zdawa�o, szok pogr��y� w
apatii. Potem Rohde zamieni� po hiszpa�sku kilka s��w z dziewczyn� i wskaza� jej
na drzwi, prowadz�ce do kokpitu. Gwa�townie skin�a g�ow� i wsta�a.
Pani Coughlin pochyli�a si�, dodaj�c otuchy pannie Ponsky.
- Nic si� nie stanie - powtarza�a. - Nie stanie si� nic z�ego.
O'Hara uczyni� pierwsze podej�cie i wyr�wna� lot maszyny. Rohde przechyli� si�
przez Armstronga i wyjrza�, odwr�ci� jednak g�ow�, gdy panna Ponsky wrzasn�a ze
zgrozy na widok przemykaj�cej obok prawoburtowego okna rozmytej smugi ska� i
niemal ocieraj�cego si� o nie ko�ca skrzyd�a. Potem O'Hara podni�s� maszyn� i
Rohde straci� r�wnowag�.
Pierwszy konstruktywny ruch by� dzie�em Forestera. Siedz�c najbli�ej drzwi
kokpitu, uchwyci� klamk�, przekr�ci� j� i pchn��. Napar� na drzwi ramieniem,
lecz zosta� odrzucony podczas raptownego zwrotu maszyny. O'Hara definitywnie
podchodzi� do l�dowania.
Forester wyrwa� top�r z uchwyt�w na grodzi i uni�s� go do uderzenia, lecz jego
rami� zosta�o przytrzymane przez Rohdego.
- Tak b�dzie szybciej - powiedzia� Rohde, unosz�c w drugiej d�oni ci�ki
pistolet. Wymin�� Forestera i szybko w�adowa� w zamek drzwi trzy kule.
VI
O'Hara us�ysza� je na u�amek sekundy przed zetkni�ciem si� dakoty z ziemi�. Nie
tylko je us�ysza�, lecz tak�e ujrza� - kiedy kule porazi�y desk� rozdzielcz�,
altimetr i zakr�tomierz rozprysn�y si� w drobny mak. Nie mia� czasu przygl�da�
si�, co si� dzieje za jego plecami, poniewa� w�a�nie w tym momencie zbyt
przeci��ona dakota usiad�a t�po na samym skraju pasa, wci�� zachowuj�c znaczn�
pr�dko��. Rozleg�o si� przera�liwe t�pni�cie i samolot zadygota�, kiedy podwozie
si� z�ama�o. Dakota, opad�szy na brzuch, j�a sun�� z przera�liwym zgrzytem ku
przeciwleg�emu ko�cowi pasa. O'Hara toczy� gor�czkowy b�j ze sterami, kopi�cymi
go w nogi i r�ce, usi�uj�c utrzyma� �lizgaj�cy si� samolot na prostym kursie.
K�tem oka spostrzeg�, �e Grivas z podniesionym pistoletem odwraca si� do drzwi.
O'Hara zaryzykowa�. Pu�ci� dr��ek i uderzy� na o�lep. Mia� czas na zadanie tylko
jednego ciosu, kt�ry szcz�liwie dosi�gn�! celu; poczu�, jak kant jego d�oni
uderza w cia�o. Ale potem by� ju� zbyt zaj�ty, by sprawdzi�, czy obezw�adni�
Grivasa.
24
Dakota wci�� porusza�a si� zbyt szybko. Byli ju� w po�owie pasa i O'Hara widzia�
pustk� otwieraj�c� si� za jego kra�cem. Zdesperowany gwa�townie przerzuci�
orczyk i samolot przekr�ci� si� z dono�nym zgrzytem. Zapar� si�, przygotowuj�c
si� do przyj�cia uderzenia.
Koniec prawego skrzyd�a uderzy� w �cian� skaln� i dakota gwa�townie skr�ci�a w
prawo. O'Hara nadal odpycha� orczyk w prawo, widz�c jak b�yskawicznie zbli�a si�
do urwiska. Dzi�b samolotu r�bn�� w ska��, zapad� si�, a os�ona i szyby pokry�y
si� paj�czyn� p�kni��. Potem co� uderzy�o go w g�ow�. Straci� przytomno��.
VII
Doszed� do siebie, bo kto� bi� go po twarzy. Jego g�owa przechyla�a si� z boku
na bok. Chcia�, �eby dano mu spok�j, bo we �nie by�o mu dobrze. Ale razy nie
ustawa�y - otworzy� wi�c oczy.
Tym, kt�ry go dr�czy�, by� Forester. Uchyliwszy powieki, O'Hara zobaczy�, �e
m�czyzna odwraca si� do stoj�cego za nim Rohdego i m�wi:
- Trzymaj go pod luf�.
Rohde u�miechn�� si�. Mia� w r�ku pistolet, ale trzyma� go jakby bezw�adnie i
mierzy� w pod�og�. Nawet nie pr�bowa� go unie��.
- Co, u diab�a, robisz najlepszego? - zapyta� Forester.
O'Hara z trudem uni�s� r�k� do g�owy. Na czaszce mia� guza wielko�ci jajka.
- Gdzie jest Grivas? - zapyta� s�abym g�osem.
- Kim jest ten Grivas?
- Moim drugim pilotem.
- Jest tu... w kiepskiej formie.
- Mam nadziej�, �e ten skurwysyn zdechnie - powiedzia� O'Hara z gorycz�. -
Sterroryzowa� mnie.
- To ty siedzia�e� za sterami - rzuci� Forester, mierz�c go twardym spojrzeniem.
- To ty posadzi�e� tutaj samolot i chcemy wiedzie� dlaczego.
- To Grivas... zmusi� mnie do tego.
- Se�or Capitan m�wi prawd� - wtr�ci� Rohde. - Ten Grivas zamierza� do mnie
strzeli� i se�or Capitan go uderzy�. - Sk�oni� si� sztywno. -Muchos gracias.
Forester obr�ci� si� na pi�cie, spojrza� na Rohdego, a potem na Grivasa.
- Czy jest przytomny?
O'Hara popatrzy� w tamt� stron�. Bok kad�uba by� wgnieciony i t�py czubek ska�y
uderzy� Grivasa w pier�, mia�d��c mu �ebra. Nie wygl�da�o na to, �e ma wielkie
szans� na prze�ycie. By� jednak przytomny - mia� otwarte oczy i spogl�da� na
nich z nienawi�ci�.
25
Z kabiny pasa�erskiej do uszu O'Hary dobiega� nieprzerwany skowyt kobiecy i
monotonny j�k.
- Rany boskie, co si� tam sta�o?
Nikt nie odpowiedzia�. Nagle Grivas zacz�� m�wi�. By� to be�kotliwy szept, kt�ry
okrywa� jego usta krwaw� pian�.
- Dostan� was - m�wi�. - B�d� tu lada chwila. - Jego usta rozchyli�y si� w
upiornym u�miechu. - Mnie si� nic nie stanie. Zabior� mnie do szpitala. Ale
wy... wy... - urwa�, ogarni�ty napadem kaszlu, a potem podj��: - Wyko�cz� was
wszystkich. - Uni�s� rami�, zaciskaj�c d�o� w pi��. - Vivaca...
Rami� opad�o bezw�adnie, a wyraz nienawi�ci w oczach Grivasa przemieni� si� w
zdumienie - �e umar�.
Rohde uj�� go za przegub d�oni i chwil� potrzyma�.
- Nie �yje - powiedzia�.
- Wariat - stwierdzi� O'Hara. - Najprawdziwszy wariat. Kobieta wci�� wrzeszcza�a
i Forester rzek�:
- Na rany boskie, wyprowad�my st�d wszystkich.
W�a�nie w�wczas dakota szarpn�a przera�liwie i ca�y kokpit uni�s� si� w
powietrze. Rozleg� si� odg�os rozdzierania, gdy ta sama iglica skalna, kt�ra
zabi�a Grivasa, pocz�a rozszarpywa� aluminiowe poszycie kad�uba. Nagle z
przera�aj�c� wyrazisto�ci� O'Hara u�wiadomi� sobie, co si� dzieje.
- Niech nikt si� nie rusza! - krzykn��. - Pozosta� na swoich miejscach! -
Odwr�ci� si� do Forestera. - Wybij te okna!
Forester popatrzy� zaskoczony na top�r, kt�ry zapomniany wci�� tkwi� w jego
d�oni, a potem uni�s� go i uderzy� w nieprzezroczyst� szyb�. Plastik pomi�dzy
dwoma warstwami szk�a nie wytrzyma� ciosu i Forester wyr�ba� dziur� na tyle
du��, by m�g� przez ni� przej�� cz�owiek.
- Ja wyjd�... - powiedzia� O'Hara. -1 chyba wiem, co zobacz�. Niech nikt z was
nie przechodzi do ty�u. Przynajmniej jeszcze nie teraz. I krzyknijcie, by
wszyscy, kt�rzy mog� si� rusza�, przeszli do przodu.
Przecisn�� si� przez w�sk� szczelin�, by ze zdumieniem stwierdzi�, �e dakota nie
ma ju� dzioba. Podci�gn�� si� na grzbiet kad�uba i spojrza� do ty�u. Ogon i
jedno skrzyd�o wisia�y w pustce ponad dolin�, nad kt�r� urywa� si� pas. Samolot
tkwi� w stanie delikatnej r�wnowagi. Na oczach O'Hary ogon odrobin� si�
pochyli�, a z kokpitu dobieg� odg�os rozdzieranego metalu.
Przekr�ci� si� na brzuch i wij�c si� przyj�� pozycj�, kt�ra po zwieszeniu g�owy
w d� pozwala�a mu zajrze� do kokpitu.
- Wpadli�my w nielichy bigos - powiedzia� do Forestera. - Wisimy nad
sze��dziesi�ciometrowym urwiskiem i jedyn� rzecz�, kt�ra nie pozwala tej
cholernej maszynie zwali� si� na d�, jest ten kawa�ek ska�y. - Pokaza� na
wyst�p skalny wbity w �cian� kokpitu. Po chwili doda�: - Jeste�my teraz
26
wywa�eni jak hu�tawka. Je�li ktokolwiek przejdzie do ty�u, dodatkowy ci�ar
poci�gnie nas w przepa��.
Forester odwr�ci� g�ow� i rykn��:
- Ci, kt�rzy mog� si� porusza�, do nas!
Nast�pi�o poruszenie i w drzwiach ukaza�a si� okrwawiona g�owa st�paj�cego
chwiejnie Willisa.
- Kto� jeszcze?! - krzykn�� Forester. Se�orita Montes zawo�a�a ponaglaj�co:
- Prosz� pom�c mojemu wujowi! Och, prosz�! Rohde odsun�� Willisa na bok i
przest�pi� drzwi.
- Nie id� za daleko - rzuci� ostro Forester.
Rohde nawet na niego nie spojrza�. Pochyli� si�, by d�wign�� le��cego przy
drzwiach Montesa. Na po�y zani�s�, na po�y wci�gn�� go do kokpitu, a se�orita
Montes pod��y�a za nim.
Forester popatrzy� na O'Har�.
- Robi si� t�ok. S�dz�, �e powinni�my zacz�� ewakuowa� ludzi na zewn�trz.
- Najpierw musz� wej�� na grzbiet - odrzek� O'Hara. - Im wi�kszy ci�ar
zgromadzimy na tym ko�cu, tym lepiej. Niech pierwsza wychodzi dziewczyna.
Pokr�ci�a przecz�co g�ow�. -Najpierw wuj.
- Rany boskie, jest nieprzytomny - zaoponowa� Forester. - Niech pani wychodzi.
Ja si� nim zajm�.
Z uporem kr�ci�a g�ow�j zniecierpliwiony O'Hara wtr�ci�:
- W porz�dku. Willis, chod� tutaj. Nie tra�my czasu.
Bola�a go g�owa, a w rozrzedzonym powietrzu oddycha� z trudem. Nie chcia� traci�
czasu na niem�dre dziewcz�ta.
Pom�g� Willisowi wygramoli� si� i usadowi� na grzbiecie kad�uba. Gdy ponownie
zajrza� do kokpitu, przekona� si�, �e dziewczyna najwyra�niej zmieni�a zdanie.
Rohde m�wi� do niej cicho, lecz z naciskiem, ona za� podesz�a do okna i z pomoc�
O'Hary wydosta�a si� na zewn�trz. Nast�pny by� Armstrong, kt�ry tymczasem
przedosta� si� do kokpitu o w�asnych si�ach.
- Tam z ty�u s� cholerne jatki - powiedzia�. - S�dz�, �e stary z ostatniego
rz�du nie �yje, a jego �ona jest ci�ko ranna. Chyba nie nale�y jej rusza�.
- A co z Peabodym?
- Na nas obu run�y baga�e. Wci�� pod nimi tkwi. Pr�bowa�em go wyci�gn��, ale mi
si� nie uda�o.
O'Hara przekaza� to Foresterowi. Rohde kl�cza� obok Montesa, usi�uj�c go ocuci�.
Forester zawaha� si�, a potem powiedzia�:
27
Zdj�� kurtk�, a potem koszul�, kt�r� zacz�� rwa� na pasy.
- Wyprowad� starszego pana - rzuci� do Forestera.
Forester i O'Hara pomogli Montesowi wydosta� si� przez okno; Fore-ster wr�ci� i
przyjrza� si� Rohdemu, zwracaj�c uwag� na g�si� sk�rk�, kt�r� zobaczy� na jego
plecach.
- Ubrania - powiedzia� do O'Hary. - B�d� nam potrzebne ciep�e ubrania. Noc�
b�dzie tu ci�ko.
- Do diab�a z ubraniami - odpar� O'Hara. - To zwi�ksza niebezpiecze�stwo. Nie...
- Ma racj� - wtr�ci� Rohde, nie odwracaj�c g�owy. - Bez ubra� rano b�dziemy
martwi.
- Dobra - wycedzi� O'Hara. - Czy chcesz ryzykowa�?
- Spr�buj� - odrzek� Forester.
- Najpierw sprowadz� tych ludzi na ziemi� - powiedzia� O'Hara. - Ale przy okazji
wydosta� mapy. W schowku obok mojego fotela jest troch� map tych teren�w.
- Ja je wyjm� - burkn�� Rohde.
O'Hara sprowadzi� ludzi z grzbietu kad�uba na ziemi�. Forester zacz�� nosi�
walizki do kokpitu. Bezceremonialnie d�wign�� Peabody'ego i wypchn�� go przez
okno, O'Hara za� r�wnie bezceremonialnie up