9068
Szczegóły |
Tytuł |
9068 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9068 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9068 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9068 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur C. Clarke
Napi�cie
Grant w�a�nie dokonywa� wpisu do dziennika pok�adowego Gwiezdnej Kr�lowej, gdy us�ysza�, �e za jego plecami otwieraj� si� drzwi kabiny. Nawet nie zada� sobie trudu, �eby si� obejrze� - nie mia� potrzeby, gdy� na pok�adzie statku przebywa� poza nim tylko jeden cz�owiek. Lecz kiedy nic nie nast�pi�o, a McNeil ani si� nie odezwa�, ani nie wchodzi�, d�ugotrwa�a cisza w ko�cu zaintrygowa�a Granta, kt�ry odwr�ci� si� wraz z siedzeniem zawieszonym na kardanie.
McNeil po prostu sta� w drzwiach z min�, jakby zobaczy� ducha. To banalne por�wnanie od razu nasun�o si� Grantowi. Chwilowo nie wiedzia�, jak bliskie by�o prawdy. W pewnym sensie McNeil zobaczy� ducha, najbardziej przera�aj�cego ze wszystkich: w�asnego.
- Co jest? - spyta� Grant ze z�o�ci�. - Chory jeste�, czy co?
In�ynier przecz�co pokr�ci� g�ow�. Grant zauwa�y� niewielkie kropelki potu, kt�re odrywa�y si� od czo�a McNeila i po�yskuj�c lecia�y przez kabin� po swych idealnie prostych trajektoriach. Chcia� co� powiedzie�, ale przez moment nie m�g� wydoby� z siebie g�osu. Wygl�da�, jakby mia� zamiar p�aka�.
- Koniec z nami - wyszepta� ostatecznie. - Posz�a rezerwa tlenu.
I dopiero wtedy si� rozp�aka�. Przypomina� sflacza�� lalk�, kt�ra sama si� sk�ada�a. Nie m�g� upa��, bo nie by�o ci��enia, wi�c po prostu z�o�y� si� w p� w powietrzu.
Grant nic nie powiedzia�. Ca�kiem pod�wiadomie zacz�� rozgniata� w popielniczce swego tl�cego si� papierosa, rozcieraj�c go do ostatniej, najmniejszej iskierki. Mia� wra�enie, �e powietrze wok� niego ju� g�stnieje, kiedy �cisn�o go za gard�o przera�enie wywo�ane najdawniejszym postrachem kosmicznych szlak�w.
Powoli odpi�� elastyczne pasy, kt�re, kiedy siedzia�, dawa�y pewne z�udzenie ci��enia, i z wpraw� skierowa� si� ku drzwiom. McNeil nie pr�bowa� i�� za nim. Nawet uwzgl�dniaj�c wstrz�s, jaki prze�y�, zachowywa� si� zdaniem Granta, bardzo brzydko. Mijaj�c in�yniera, ze z�o�ci� trzepn�� go otwart� d�oni� i kaza� mu si� opanowa�.
�adownia by�a du�ym, p�kulistym pomieszczeniem z grub� kolumn� po�rodku, w kt�rej bieg�y kable i przewody uk�adu sterowania do drugiej, znajduj�cej si� w odleg�o�ci stu metr�w, po�owy przypominaj�cego hantle statku kosmicznego. Wype�nia�y j� skrzynki i pud�a u�o�one w abstrakcyjn�, tr�jwymiarow� kompozycj�, prawie niepodatn� na ci��enie.
Gdyby nawet ca�y �adunek nagle znik�, Grant pewnie by tego nie zauwa�y�. Wpatrywa� si� w ogromny, wy�szy od niego zbiornik tlenu, umocowany sworzniami do �ciany w pobli�u wewn�trznych drzwi �luzy powietrznej.
Zbiornik nie zmieni� wygl�du od czasu, kiedy widzia� go ostatnim razem - l�ni� aluminiow� farb�, a �cianki by�y ch�odne w dotyku i tylko to �wiadczy�o o jego zawarto�ci. Wszystkie przewody wydawa�y si� w doskona�ym stanie. Nic nie wskazywa�o, �e co� jest nie w porz�dku, poza jednym, ma�ym szczeg�em - strza�ka wska�nika poziomu sta�a nieruchomo na zerze.
Grant wpatrywa� si� w milcz�cy symbol jak mieszkaniec �redniowiecznego Londynu, kt�ry wraca do domu w czasie zarazy i widzi nagryzmolony po�piesznie, �wie�y znak krzy�a na swych drzwiach. Potem kilkakrotnie pukn�� w szkie�ko wska�nika w pr�nej nadziei, �e strza�ka si� zaci�a, cho� naprawd� ani przez chwil� nie w�tpi� w jej wskazanie. Z�a wie�� sama w sobie stanowi gwarancj� zawartej w niej prawdy. Jedynie dobre wiadomo�ci wymagaj� potwierdzenia.
Kiedy Grant powr�ci� do sterowni, McNeil zn�w by� sob�. Jedno spojrzenie na otwart� apteczk� ujawni�o przyczyn� jego szybkiego doj�cia do siebie. Nawet sili� si� na dobry humor.
- To meteoryt - rzek�. - Podobno statek tej wielko�ci nie powinien cz�ciej zderza� si� z meteorytem ni� raz na sto lat, a wi�c chyba po�pieszyli�my si� z tym o dziewi��dziesi�t pi�� lat.
- Ale dlaczego nie zadzia�a� system alarmowy? Ci�nienie powietrza wydaje si� normalne, wi�c gdzie jest ta dziura?
- Nie ma jej - odpar� McNeil. - Nie wiesz, �e tlen kr��y w spiralnej ch�odnicy po zacienionej stronie, �eby zachowa� ciek�y stan? Meteoryt musia� j� rozbi� i jej zawarto�� wyparowa�a.
Grant milcza�, zbieraj�c my�li. Sta�a si� rzecz powa�na, bardzo powa�na, ale nie musi sko�czy� si� �mierci�. W ka�dym razie przecie� mieli ju� za sob� trzy czwarte drogi.
- Chyba regeneratorowi uda si� dostarczy� do�� powietrza do oddychania, je�li nawet b�dzie troch� duszno? - spyta� z nadziej�. McNeil pokr�ci� g�ow�.
- Jeszcze nie rozpracowa�em tego szczeg�owo, ale znam odpowied�. Kiedy dwutlenek w�gla si� rozk�ada, do cyrkulacji powraca wolny tlen, ale z dziesi�cioprocentow� strat�. Dlatego w�a�nie musimy mie� rezerw�.
- Skafandry! - wykrzykn�� Grant w nag�ym podnieceniu. - A co z ich zbiornikami?
Powiedzia� to bez zastanowienia, a kiedy u�wiadomi� sobie sw�j b��d, poczu� si� jeszcze gorzej ni� przedtem.
- Nie mo�emy trzyma� w nich tlenu, bo wyparowa�by w ci�gu kilku dni. Jest tam dosy� spr�onego powietrza do oddychania przez p� godziny, co wystarcza, �eby na wypadek awarii dotrze� do g��wnego zbiornika.
- Musi by� jakie� wyj�cie, je�li nawet trzeba b�dzie wyrzuci� �adunek i p�dzi� na z�amanie karku. Sko�czmy te zgadywanki i dok�adnie zastan�wmy si�, gdzie jeste�my.
Grant by� tyle w�ciek�y, co przestraszony. Z�o�ci� go McNeil, bo si� za�ama�, a tak�e projektanci statku, gdy� nie przewidzieli tej jednej mo�liwo�ci na ile� tam milion�w. Do nieodwo�alnego terminu pozostawa�o jeszcze kilka tygodni, a w tym czasie wiele mo�e si� zdarzy�. My�l ta pozwoli�a mu chwilowo utrzyma� strach na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki.
Po�o�enie by�o bez w�tpienia wyj�tkowe - jedna z tych osobliwie przewlek�ych sytuacji, kt�re zdarzaj� si� chyba jedynie w Kosmosie. Zosta�o mn�stwo czasu do my�lenia, mo�e nawet a� za du�o.
Grant zaj�� miejsce pilota, przypi�� si� pasami i wyci�gn�� blok do pisania.
- Uporz�dkujmy fakty - rzek� udaj�c spok�j. - Mamy powietrze, kt�re w dalszym ci�gu kr��y po statku, i za ka�dym razem, gdy przechodzi przez regenerator, tracimy dziesi�� procent tlenu. Zechcesz mi podrzuci� instrukcj� obs�ugi? Nigdy nie pami�tam, ile metr�w sze�ciennych zu�ywamy w ci�gu doby.
M�wi�c, �e Gwiezdna Kr�lowa mo�e si� spodziewa� uderzenia meteorytu raz na sto lat, McNeil ogromnie upro�ci� spraw�, cho� by�o to nieuniknione. Decyduj� o tym bowiem tak liczne czynniki, �e trzem pokoleniom statystyk�w uda�o si� jedynie ustali� na tyle m�tne zasady, by towarzystwa ubezpieczeniowe trz�s�y si� ze strachu, kiedy deszcz meteoryt�w przelatuje jak burza przez orbity wewn�trznych planet.
Oczywi�cie wszystko zale�y od tego, co si� rozumie pod s�owem �meteoryt�. Ka�da grudka kosmicznego �u�lu, docieraj�ca do powierzchni Ziemi, ma miliony mniejszych braci ca�kowicie gin�cych w przestworzach, gdzie atmosfera jeszcze ca�kiem si� nie ko�czy, a Kosmos jeszcze nie zaczyna - w upiornych obszarach, po kt�rych czasem noc� spaceruje Aurora.
To s� w�a�nie te dobrze znane, spadaj�ce gwiazdy, rzadko wi�ksze od �ebka szpilki; a z kolei s� jeszcze miliony razy liczniejsze od nich cz�steczki, tak ma�e, �e nie wida� �adnych �lad�w ich unicestwienia, kiedy spadaj� z nieba. Wszystkie te niezliczone drobiny py�u, rzadziej kamienie, a nawet w�druj�ce w Kosmosie g�ry, z jakimi Ziemia spotyka si� mo�e raz na milion lat - wszystko to s� meteoryty.
W lotach kosmicznych meteorytem jest tylko to, co mo�e przebi� pow�ok� statku, pozostawiaj�c otw�r dostatecznie du�y, by grozi� niebezpiecze�stwem. Zale�y to od wzgl�dnej szybko�ci, a tak�e od rozmiar�w. Opracowano tabele podaj�ce w przybli�eniu okresy mo�liwych kolizji w poszczeg�lnych rejonach Uk�adu S�onecznego oraz r�ne wielko�ci meteoryt�w, a� po masy rz�du kilku miligram�w.
Ten, kt�ry uderzy� Gwiezdn� Kr�low� by� olbrzymem, o �rednicy prawie centymetra i wadze ca�ych dziesi�ciu gram�w. Wed�ug tabel czas oczekiwania na zderzenie z takim potworem wynosi dziesi�� dni do pot�gi dziewi�tej: powiedzmy trzy miliony lat. Absolutna pewno��, �e co� takiego ponownie si� nie zdarzy w historii ludzko�ci, by�a dla Granta i McNeila bardzo niewielkim pocieszeniem.
Jednak�e mog�o by� gorzej. Gwiezdna Kr�lowa znajdowa�a si� na swej orbicie od stu pi�tnastu dni i do ko�ca lotu pozosta�o jej tylko trzydzie�ci. Jak wszystkie statki towarowe porusza�a si� po wyd�u�onej elipsie stykaj�cej si� z orbitami Ziemi i Wenus po przeciwnych stronach S�o�ca. Szybkie statki pasa�erskie podr�owa�y bezpo�rednio mi�dzy planetami z trzykrotnie wi�ksz� pr�dko�ci�, zu�ywaj�c dziesi�� razy tyle paliwa, Gwiezdna Kr�lowa za� musia�a mozolnie trzyma� si� swej ustalonej trasy jak tramwaj, a ka�da jej podr� trwa�a mniej wi�cej 145 dni.
Trudno sobie wyobrazi� co� mniej podobnego do statk�w kosmicznych z pocz�tk�w dwudziestego wieku ni� Gwiezdna Kr�lowa. Sk�ada�a si� z dw�ch kul: jednej o �rednicy pi��dziesi�ciu metr�w, a drugiej - dwudziestu, po��czonych oko�o stumetrowym cylindrem. Wszystko razem wygl�da�o jak model atomu wodoru, wykonany z zapa�ki i plasteliny. Za�oga, �adunek i sterownia znajdowa�y si� w wi�kszej kuli, natomiast mniejsza mie�ci�a silniki atomowe i, ogl�dnie m�wi�c, znajdowa�a si� w strefie zakazanej dla �ywej materii.
Gwiezdn� Kr�low� zbudowano w Kosmosie i nigdy nie mog�aby wystartowa� nawet z powierzchni Ksi�yca. Przy pe�nej mocy jej nap�d dawa� przy�pieszenie jednej dwudziestej G, co w ci�gu godziny nadawa�o jej wystarczaj�c� pr�dko��, by z satelity Ziemi sta� si� satelit� Wenus.
Przewo�eniem �adunku z planet na statek zajmowa�y si� silne, niewielkie rakiety chemiczne. Za miesi�c z Wenus unios� si� holowniki na spotkanie Gwiezdnej Kr�lowej, lecz ona nie wyhamuje, gdy� nikt ni� nie b�dzie kierowa�. �lepo trzymaj�c si� swej orbity, minie Wenus i za pi�� miesi�cy powr�ci na orbit� ziemsk�, cho� Ziemia b�dzie w�wczas daleko.
Zdumiewaj�ce, ile czasu zabiera zwyk�e dodawanie, je�li od wyniku zale�y czyje� �ycie. Grant zlicza� niewielki s�upek liczb kilka razy, zanim ostatecznie porzuci� nadziej�, �e wynik mo�e si� zmieni�. Potem siedzia� bazgrz�c nerwowo po bia�ym plastyku, pokrywaj�cym pulpit pilota.
- Uwzgl�dniaj�c wszelkie mo�liwo�ci oszcz�dzania - rzek� - przetrwamy oko�o dwudziestu dni. Oznacza to, �e do Wenus pozostanie nam jeszcze dziesi�� dni, kiedy...
G�os jego zawis� z pr�ni.
Dziesi�� dni to niewiele - lecz r�wnie dobrze mog�oby to by� dziesi�� lat. Grant ze z�o�liw� ironi� pomy�la� o tych wszystkich literatach, kt�rzy t�uk� historyjki przygodowe i s�uchowiska radiowe pe�ne w�a�nie takich sytuacji. Wed�ug tych powielaj�cych swoje pomys�y ekspert�w, z kt�rych tylko niewielu polecia�o dalej ni� na Ksi�yc, w takich okoliczno�ciach by�y trzy wyj�cia.
W�a�ciwe, ju� mocno wy�wiechtane rozwi�zanie polega�o na przekszta�ceniu statku w szklarni� lub gospodarstwo hydroponiczne, a reszta nale�a�a do fotosyntezy. Albo te� mo�na by�o dokonywa� cud�w in�ynierii chemicznej czy atomowej, opisywanych z nudnymi szczeg�ami technicznymi, by zbudowa� urz�dzenie wytwarzaj�ce tlen, kt�re nie tylko uratuje �ycie zainteresowanemu - i oczywi�cie bohaterce - ale r�wnie� pozwoli mu sta� si� w�a�cicielem nies�ychanie cennych patent�w. Trzecie rozwi�zanie, typu deus ex machina, to pojawienie si� statku kosmicznego, kt�remu przypadkowo kurs wypad� akurat w pobli�u.
Lecz to tylko fantazja - w rzeczywisto�ci wszystko wygl�da zupe�nie inaczej. Cho� pierwszy pomys� w teorii zdawa� si� sensowny, na pok�adzie Gwiezdnej Kr�lowej nie by�o nawet ani jednego opakowania z nasionami trawy. Je�li idzie o b�yskotliwe rozwi�zania in�ynierskie, dw�ch ludzi, cho�by najinteligentniejszych i najbardziej zdesperowanych, nie mo�e w ci�gu kilku dni udoskonali� wynik�w uzyskanych przez dziesi�tki wielkich instytucji badawczych przemys�u w ci�gu ponad stu lat.
Pojawienie si� za� statku kosmicznego, kt�remu �przypadkowo kurs wypad� akurat w pobli�u�, by�o prawie niemo�liwe z samej definicji. Gdyby nawet inne statki towarowe kr��y�y po tej samej elipsie - a Grant wiedzia�, �e takich nie ma - zgodnie z prawami rz�dz�cymi w Kosmosie musia�yby zachowa� mi�dzy sob� odleg�o�� pocz�tkow�. Natomiast nie by�o ca�kiem niemo�liwe pojawienie si� w odleg�o�ci kilkuset tysi�cy kilometr�w od nich jakiego� statku pasa�erskiego, p�dz�cego po swej hiperbolicznej orbicie, ale z tak du�� pr�dko�ci�, �e b�dzie w r�wnym stopniu nieosi�galny jak Pluton.
- Je�li wyrzucimy �adunek - odezwa� si� w ko�cu McNeil - to czy nie uda nam si� zmieni� naszej orbity? Grant przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Mia�em tak� nadziej� - odpar� - ale nic z tego. Gdyby�my chcieli, mo�emy dotrze� do Wenus w ci�gu tygodnia, ale zabraknie nam paliwa do hamowania i �aden statek z Wenus nie przechwyci nas w chwili jej mijania.
- Nawet pasa�er?
- Wed�ug Rejestru Lloyda Wenus ma w tej chwili tylko par� frachtowc�w. W ka�dym razie manewr ten praktycznie jest niemo�liwy. Je�li nawet statkowi ratowniczemu uda si� osi�gn�� nasz� szybko��, to jak powr�ci? A potrzebuje przecie� pi��dziesi�ciu kilometr�w na sekund�, �eby nas dogoni�!
- Skoro my nie umiemy znale�� wyj�cia - rzek� McNeil - to mo�e kto� na Wenus potrafi. Lepiej skontaktujmy si� z nimi.
- Mam zamiar to zrobi� - odpar� Grant - gdy tylko ustal�, co mam powiedzie�. Id� przygotowa� nadajnik, dobrze?
Popatrzy� za McNeilem wyp�ywaj�cym z kabiny. Chyba przez najbli�sze dni b�dzie mia� z nim k�opoty. Dotychczas wsp�ycie uk�ada�o si� im raczej dobrze - jak wi�kszo�� ludzi oty�ych McNeil by� dobroduszny i wyrozumia�y. Lecz teraz Grant u�wiadomi� sobie, �e brakowa�o mu charakteru. Wskutek zbyt d�ugiego przebywania w Kosmosie sta� si� za s�aby - i fizycznie, i psychicznie.
Z tablicy rozdzielczej nadajnika zabrzmia� brz�czyk. Paraboliczne lustro, znajduj�ce si� na zewn�trz statku, celowa�o w �wiec�c� jak lampa �ukowa Wenus, kt�ra bieg�a po prawie r�wnoleg�ej drodze, w odleg�o�ci zaledwie dziesi�ciu milion�w kilometr�w. Trzymilimetrowe fale z nadajnika statku pokonaj� ten dystans w ci�gu nieco ponad p� minuty. Gorzka by�a �wiadomo��, �e tylko trzydzie�ci sekund dzieli�o ich od bezpiecze�stwa.
Automatyczna stacja radiowa na Wenus wys�a�a bezosobowy sygna� �nadawa� i Grant zacz�� m�wi� pewnym i, mia� nadziej�, beznami�tnym g�osem. Dok�adnie zanalizowa� sytuacj� i zako�czy� pro�b� o rad�. Nie wspomnia� o swych obawach co do McNeila. Dobrze wiedzia� bowiem, �e in�ynier, obs�uguj�cy nadajnik, wszystko s�yszy.
Jak dot�d na Wenus nikt jeszcze nic nie wiedzia�, cho� mimo op�nienia wynikaj�cego z odleg�o�ci, wiadomo�� ju� - tam dotar�a. Zosta�a zapisana na ta�mie magnetofonowej, kt�r� dopiero za kilka minut przyjdzie przes�ucha� niczego nie podejrzewaj�cy radiooficer.
Nie b�dzie mia� poj�cia, jaka bomba wybuchnie, kiedy telewizja i dzienniki podejm� ten temat, daj�c pocz�tek fali wsp�czucia na wszystkich zamieszkanych planetach. Wypadek w Kosmosie ma dramaturgi�, kt�ra spycha z nag��wk�w wszelkie inne sprawy.
Dotychczas Grant by� zbyt zaj�ty w�asnym bezpiecze�stwem, aby my�le� o znajduj�cym si� pod jego opiek� �adunku. Dawnego kapitana morskiego, kt�ry najpierw my�la� o swym statku, taka postawa mog�aby zaszokowa�. Grant jednak�e nie mia� powodu do obaw o �adunek.
Gwiezdna Kr�lowa nie mog�a zaton��, ani wjecha� na nie oznaczone na mapie ska�y, czy te� zagin�� bez wie�ci na zawsze, jak wiele dawnych statk�w. Nic jej nie grozi bez wzgl�du na to, co mo�e przydarzy� si� za�odze. Pozostawiona sama sobie kr��y�aby w k�ko po swojej orbicie z tak� dok�adno�ci�, �e mo�na by wed�ug niej uk�ada� kalendarze na ca�e stulecia.
Grant nagle przypomnia� sobie, �e �adunek ubezpieczono na przesz�o dwadzie�cia milion�w dolar�w. Istnia�o niewiele rzeczy na tyle cennych, by transportowa� je z jednej planety na drug�, i skrzynki w �adowni mia�y przewa�nie wi�ksz� warto��, ni� wynosi�a ich waga - lub raczej masa - w z�ocie. By� mo�e zawarto�� niekt�rych z nich przyda�aby si� w tej sytuacji i Grant podszed� do sejfu, by odszuka� listy przewozowe.
Rozk�ada� w�a�nie cienkie, mocne arkusiki, gdy do kabiny wszed� McNeil.
- Obni�y�em ci�nienie powietrza - rzek�. - Statek ma pewne przecieki, kt�re w normalnych warunkach nie mia�yby �adnego znaczenia.
Grant z roztargnieniem skin�� g�ow�, wr�czaj�c plik dokument�w McNeilowi.
- To nasze listy przewozowe. Proponuj�, �eby�my je przejrzeli, bo mo�e �adunek zawiera co�, co mog�oby nam pom�c.
Chcia� doda�, �e gdyby to nie da�o �adnego wyniku, przynajmniej b�d� mieli jakie� zaj�cie - ale nie zrobi� tego. Kiedy przebiega� wzrokiem po d�ugich kolumnach ponumerowanych pozycji - obrazuj�cych przekr�j ca�ego handlu mi�dzyplanetarnego - Grant zacz�� si� zastanawia�, co kryje si� za tymi martwymi symbolami.
Pozycja 347 - l ksi��ka - 4 kg brutto.
Gwizdn�� zauwa�ywszy, �e pozycj� t� oznaczono gwiazdk� i ubezpieczono na sto tysi�cy dolar�w, i nagl� przypomnia� sobie, jak przez radio m�wili, i� Instytut Hesperyjski w�a�nie zakupi� egzemplarz pierwszego wydania Siedmiu filar�w m�dro�ci.
Kilka stron dalej natkn�� si� na bardzo kontrastuj�c� z tym pozycj�
- ksi��ki r�ne - 25 kg - bez istotnej warto�ci.
Wys�anie ich na Wenus kosztowa�o ma�� fortun�, a jednak nie maj� �istotnej warto�ci�. Grant popu�ci� wodze fantazji. By� mo�e kto� opuszcza� Ziemi� na zawsze i na now� planet� zabiera� ze sob� najukocha�sze skarby - kilkana�cie ksi��ek, kt�re najbardziej ze wszystkich wp�yn�y na ukszta�towanie jego psychiki.
Pozycja 564 - 12 szpul z filmami.
To oczywi�cie superfilm o Neronie �Kiedy plonie Rzym�, kt�ry ledwie zd��y� uciec z Ziemi przed decyzj� cenzury. Wenus czeka na� z niecierpliwo�ci�.
Lekarstwa - 50 kg.
Pude�ko cygar - l kg.
Narz�dzia precyzyjne - 75 kg.
I dalej podobnie. Ka�da pozycja oznacza�a co� rzadkiego albo co�, czego przemys� i nauka m�odszej cywilizacji nie mog�y jeszcze wytworzy�.
Ca�y �adunek wyra�nie dzieli� si� na dwie kategorie: ol�niewaj�cy luksus albo zwyk�a konieczno��. Po�rednich rzeczy by�o niewiele. A w�r�d tego wszystkiego Grant nie znalaz� nic, w og�le nic, co dawa�oby mu cho�by cie� nadziei. Nie spodziewa� si�, �e b�dzie inaczej, co jednak nie uchroni�o go przed uczuciem ca�kiem nieuzasadnionego rozczarowania.
Kiedy w ko�cu nadesz�a odpowied� z Wenus, magnetofon zapisywa� j� przez ca�� godzin�. Zawiera�a tyle szczeg�owych pyta�, �e przygn�biony Grant zastanawia� si�, czy starczy mu �ycia, by na wszystkie odpowiedzie�. Wi�kszo�� z nich dotyczy�a spraw technicznych, zwi�zanych ze statkiem. Specjali�ci z dw�ch planet wsp�lnie wyt�ali umys�y, pr�buj�c uratowa� Gwiezdn� Kr�low� i jej �adunek.
- No i co o tym my�lisz? - spyta� Grant McNeila, kiedy ten zapozna� si� z tre�ci� odpowiedzi. Uwa�nie obserwowa� in�yniera, szukaj�c dalszych oznak przem�czenia.
Min�� d�u�szy czas, zanim McNeil przem�wi�. Wzruszy� ramionami, a jego pierwsze s�owa by�y echem my�li Granta.
- To oczywi�cie nas zajmie. Nie dam rady przeprowadzi� tych wszystkich pr�b przed up�ywem doby. Z grubsza orientuj� si�, do czego zmierzaj�, ale niekt�re pytania s� po prostu idiotyczne.
Grant my�la� tak samo, lecz mu nie przerywa�.
- Pytanie o wielko�� wycieku z kad�uba wydaje si� sensowne, ale po co im sprawno�� naszej os�ony przed radiacj�? Moim zdaniem chc� podtrzyma� nasze morale udaj�c, �e wpadli na jaki� wspania�y pomys�, albo te� chc� nas tak zaj��, �eby�my nie mieli czasu si� martwi�.
Spok�j McNeila przyni�s� Graniowi ulg�, ale i poirytowa�. Ul�y�o mu, obawia� si� bowiem nast�pnej sceny, lecz dra�ni�o go, �e McNeil w og�le nie pasowa� do psychicznej kategorii, do jakiej go zaliczy�. Czy jego zachowanie na pocz�tku by�o dla niego typowe, czy te� mog�o przydarzy� si� ka�demu?
Granta, dla kt�rego wszystko na �wiecie by�o albo czarne, albo bia�e, z�o�ci�a niemo�no�� ustalenia, czy McNeil jest tch�rzliwy, czy odwa�ny. Nigdy mu nie przysz�o do g�owy, �e m�g� by� i taki, i taki.
Podczas lotu w Kosmosie, jak nigdzie indziej, brak oznak up�ywu czasu. Nawet na Ksi�ycu cienie leniwie przesuwaj� si� po ska�ach, kiedy S�o�ce odbywa sw� powoln� drog� po niebie. Blisko Ziemi zawsze wida� glob obracaj�cy si� jak zegar, kt�rego wskaz�wkami s� kontynenty. Lecz w czasie d�ugiej podr�y stabilizowanym �yroskopowe statkiem �wiat�o S�o�ca rzuca na �cian� i pod�og� niezmienne cienie i tylko zegar bez sensu odfajkowuje godziny i dni.
Grant i McNeil ju� dawno nauczyli si� wed�ug niego regulowa� swoje �ycie. W g��bi Kosmosu ich ruchy by�y leniwe, a o�ywia�y si� jedynie, kiedy nadchodzi� koniec podr�y i nale�a�o zaczyna� manewr hamowania. Cho� teraz wisia� nad nimi wyrok �mierci, w dalszym ci�gu posuwali si� utartymi �cie�kami przyzwyczajenia.
Grant codziennie dokonywa� wpis�w do dziennika pok�adowego, sprawdza� pozycj� statku i pe�ni� swe zwyk�e obowi�zki. Mo�na powiedzie�, �e r�wnie� McNeil zachowywa� si� normalnie, chocia� Grant podejrzewa� go o niezbyt skrupulatne wykonywanie pewnych prac zwi�zanych z konserwacj� urz�dze�.
Od zderzenia z meteorytem up�yn�y ju� trzy dni. Ziemia i Wenus konferowa�y od dwudziestu czterech godzin i Grant zastanawia� si�, kiedy otrzyma wyniki tych obrad. Nie wierzy�, by nawet najlepsze umys�y techniczne w Uk�adzie S�onecznym potrafi�y ich teraz uratowa�, lecz trudno porzuca� nadziej�, kiedy wszystko zdaje si� normalne, a powietrze jest wci�� czyste i �wie�e.
Czwartego dnia ponownie odezwa�a si� Wenus. Odarta ze szczeg��w technicznych wiadomo�� by�a niczym wi�cej, jak tylko mow� pogrzebow�. Granta i McNeila spisano na straty, lecz udzielono im szczeg�owych instrukcji w sprawie zabezpieczenia �adunku.
Na Ziemi astronomowie obliczali wszystkie mo�liwe orbity ratunkowe, kt�re pozwoli�yby zbli�y� si� do Gwiezdnej Kr�lowej w ci�gu najbli�szych kilku lat. Istnia�a nawet pewna szansa, �e za sze�� lub siedem miesi�cy, gdy statek ponownie znajdzie si� w aphelium, uda si� dotrze� do niego z Ziemi, lecz manewr ten mo�e przeprowadzi� jedynie pusty, szybki statek pasa�erski, a paliwo kosztowa�oby fortun�.
Wkr�tce po otrzymaniu tej wiadomo�ci McNeil znikn��. Pocz�tkowo sprawi�o to Grantowi pewn� ulg�. Je�li McNeil woli by� sam, to jego sprawa. Poza tym trzeba napisa� listy, a p�niej zaj�� si� spraw� testamentu.
Tym razem wypad�a kolej McNeila na przygotowanie �wieczornego� posi�ku, a on znajdowa� w tym przyjemno��, bo lubi� dogadza� swemu �o��dkowi. Kiedy Grant nie us�ysza� odg�os�w, kt�re w�wczas zwykle dochodz� z kuchni, uda� si� na poszukiwanie swej za�ogi.
Znalaz� McNeila le��cego w koi, pogodzonego ze �wiatem. Obok niego, w powietrzu wisia�a du�a, metalowa skrzynka nosz�ca �lady w�amania. Grant nie musia� sprawdza� jej zawarto�ci. Wystarczy�o spojrze� na McNeila.
- To wstyd - rzek� in�ynier bez �ladu za�enowania - ci�gn�� to przez rurk�. Nie mo�esz da� troch� ci��enia, �eby�my mogli pi� normalnie?
Grant rzuci� mu ze z�o�ci� pogardliwe spojrzenie, lecz McNeil, nie trac�c kontenansu, patrzy� mu w oczy.
- Nie krzyw si�! Sam si� napij. Jakie to ma teraz znaczenie?
Pchn�� w jego stron� butelk�, kt�r� Grant zr�cznie schwyci�, kiedy przelatywa�a obok niego. By�o to nies�ychanie cenne wino - przypomina� sobie teraz t� przesy�k� - a zawarto�� niewielkiej skrzynki musia�a by� warta tysi�ce.
- Uwa�am, �e nie ma potrzeby zachowywa� si� jak �winia - rzek� powa�nie Grant - nawet w takich okoliczno�ciach.
McNeil nie by� jeszcze pijany. Dotar� zaledwie do jasno o�wietlonego przedsionka upojenia i nie ca�kiem straci� kontakt z bezbarwnym �wiatem zewn�trznym.
- Jestem got�w - powiedzia� bardzo uroczy�cie - wys�ucha� wszystkich argument�w przeciwko mojemu obecnemu post�powaniu - post�powaniu, kt�re mnie wydaje si� wybitnie rozs�dne. Ale radz� ci przekonywa� mnie szybko, p�ki jeszcze reaguj� na argumenty.
Zn�w nacisn�� plastykow� ba�k� i purpurowy strumie� trysn�� mu do ust.
- Pomijaj�c fakt, �e okradasz firm� z w�asno�ci, kt�r� wcze�niej czy p�niej z pewno�ci� uratuj�, nie b�dziesz si� upija� zbyt d�ugo.
- Zobaczymy - rzek� pogr��ony w my�lach McNeil.
- Nie s�dz� - odpali� Grant.
Opar� si� mocniej o �cian� i ze z�o�ci� pchn�� skrzynk�, kt�ra wylecia�a przez otwarte drzwi. Kiedy da� nurka w �lad za ni� i zatrzasn�� drzwi, us�ysza�, jak McNeil wykrzykuje:
- To najwi�ksze �wi�stwo!
Troch� potrwa, zanim in�ynier - szczeg�lnie w tym stanie - zdo�a si� odpi�� i wyj��. Grant skierowa� skrzynk� z powrotem do �adowni i zamkn�� wej�cie do niej na klucz. Poniewa� nie by�o potrzeby zamykania jej, gdy statek przebywa� w Kosmosie, McNeil nie mia� klucza, a drugi, kt�ry znajdowa� si� w sterowni, Grant m�g� schowa�.
Kiedy w jaki� czas p�niej przechodzi� ko�o jego kabiny, McNeil co� wy�piewywa�. Mia� jeszcze kilka butelek do towarzystwa i wydziera� si�:
�Niewa�ne, co si� dzieje z tlenem
Byle nie by�o go w winie...�
Grant, kt�ry otrzyma� wykszta�cenie techniczne, nie wiedzia�, sk�d pochodzi ten cytat. Zatrzymawszy si�, by pos�ucha�, poczu�, �e nagle ogarnia go uczucie, przed kt�rym - trzeba mu odda� sprawiedliwo�� - przez chwil� si� wzdraga�.
Min�o tak szybko, jak si� pojawi�o, lecz Grant �le si� poczu� i dr�a�. Po raz pierwszy uzmys�owi� sobie, �e jego niech�� do McNeila powoli przeradza si� w nienawi��.
Wed�ug jednej z podstawowych zasad lotu kosmicznego, wynikaj�cych ze zdrowych, psychologicznych przes�anek, w d�ugotrwa�ej podr�y za�oga powinna sk�ada� si� nie mniej ni� z trzech os�b.
Lecz przepisy s� po to, �eby je obchodzi� i armatorzy Gwiezdnej Kr�lowej uzyskali zezwolenie Rady Kontroli Ruchu Kosmicznego i towarzystw ubezpieczeniowych na odlot frachtowca na Wenus bez przepisowego kapitana.
Rozchorowa� si� w ostatniej chwili, a nie by�o nikogo w zast�pstwie. Poniewa� planety nie czekaj�, a� cz�owiek uporz�dkuje swoje sprawy, gdyby statek nie odlecia� o czasie, nie odlecia�by w og�le.
W gr� wchodzi�y miliony dolar�w, a wi�c odlecia�. Zar�wno Grant, jak i McNeil byli doskona�ymi fachowcami i nie mieli nic przeciwko zarobieniu podw�jnej stawki swego zwyk�ego wynagrodzenia minimalnie wi�kszym nak�adem pracy. Mimo zasadniczo r�nych temperament�w dosy� dobrze wsp�yli ze sob� w normalnych warunkach. Nikt nie ponosi� winy za to, �e teraz warunki daleko odbiega�y od normalno�ci.
M�wi si�, �e wystarcz� trzy dni bez jedzenia, aby znikn�a w�t�a granica mi�dzy cz�owiekiem cywilizowanym a dzikusem. Grant i McNeil jeszcze nie odczuwali dolegliwo�ci fizycznych, ale ich wyobra�nia by�a zbyt pobudzona i obecnie mieli wi�cej wsp�lnego z dwoma wyg�odzonymi wyspiarzami w �odzi zagubionej na Pacyfiku, ni� chcieliby przyzna�.
Istnia� bowiem pewien, a przy tym najwa�niejszy aspekt powsta�ej sytuacji, o kt�rym jeszcze nie by�o mowy. Kiedy Grant ju� wielokrotnie sprawdzi� wypisane przez siebie liczby, obliczenia jeszcze nie zosta�y ca�kiem zako�czone. Obaj natychmiast zrobili ten jeden krok naprz�d i ka�dy z nich doszed� r�wnocze�nie do tego samego, nie wypowiedzianego wyniku.
By�o to przera�aj�co proste - makabryczna parodia zadania z pocz�tk�w arytmetyki, kt�re zaczyna si� od s��w: �Je�li sze�ciu ludzi montuje pi�� helikopter�w w ci�gu dw�ch dni, to jak d�ugo...�
Ilo�� tlenu na statku pozwoli przetrwa� dw�m m�czyznom oko�o dwudziestu dni, a do Wenus pozostawa�o trzydzie�ci. Nie trzeba by� geniuszem matematyki, by od razu dostrzec, �e jeden i tylko jeden m�g� do�y� spaceru po metalowych ulicach Portu Hesperusa.
Do potwierdzonego terminu ostatecznego pozosta�o jeszcze dwadzie�cia dni, ale tylko dziesi�� do przemilczonego. Do tego czasu powietrza starczy dla obu, a p�niej tylko dla jednego. Postronnemu obserwatorowi sytuacja ta mog�a wydawa� si� interesuj�ca.
Taka zmowa milczenia rzecz jasna nie mog�a d�u�ej trwa�. Dw�m ludziom, nawet w najlepszych stosunkach, trudno jednak polubownie ustali�, kt�ry z nich powinien pope�ni� samob�jstwo. A jeszcze trudniej, gdy nie rozmawiaj� ze sob�.
Grant chcia� by� ca�kowicie uczciwy. Jedyne wi�c, co m�g� zrobi�, to czeka�, a� McNeil wytrze�wieje, i w�wczas szczerze postawi� spraw�. Najlepiej my�la�o mu si� przy swym pulpicie, wi�c przeszed� do sterowni i przymocowa� si� pasami do fotela pilota.
Przez chwil� patrzy� zamy�lony w przestrze�. Uzna�, �e lepiej b�dzie przedstawi� ca�� spraw� na pi�mie, szczeg�lnie w obecnym stanie stosunk�w dyplomatycznych z McNeilem. Przypi�� kartk� papieru do pulpitu i zacz��: �Szanowny Panie McNeil...� Potem wyrwa� j� i zacz�� od nowa: �McNeil...�
Pisa� przez prawie trzy godziny, a mimo to nie by� zupe�nie zadowolony. Bardzo trudno przela� pewne rzeczy na papier. Ostatecznie uda�o mu si� dobrn�� do ko�ca.
List w zaklejonej kopercie w�o�y� do sejfu. M�g� poczeka� dzie� czy dwa.
Tylko par� os�b spo�r�d milion�w na Ziemi i Wenus oczekuj�cych wie�ci z Kosmosu mog�o sobie cho� w cz�ci wyobrazi� napi�cie powoli rosn�ce na pok�adzie Gwiezdnej Kr�lowej. Ca�ymi dniami prasa i radio snu�y fantastyczne projekty operacji ratunkowych. Na trzech zamieszkanych planetach rzadko poruszano w rozmowach inne tematy. Ale do dw�ch ludzi, kt�rzy wywo�ali ca�e to zamieszanie, dociera�y tylko jego s�abe echa.
Stacja na Wenus mog�a w ka�dej chwili rozmawia� z Gwiezdn� Kr�low�, ale niewiele mia�a do powiedzenia. Przyzwoito�� nie pozwala pociesza� skaza�c�w w celi �mierci, je�li nawet termin egzekucji nie jest zbyt dok�adnie znany.
Wenus zatem ogranicza�a si� do przekazywania zwyk�ych, codziennych informacji, blokuj�c nieustanny potok nawo�ywa� i gazetowych propozycji, nap�ywaj�cych z Ziemi. Wobec tego prywatne stacje radiowe na Ziemi gor�czkowo pr�bowa�y bezpo�rednio po��czy� si� z Gwiezdn� Kr�low�. Nie uda�o im si� tylko dlatego, �e po prostu Grantowi i McNeilowi nie przysz�o do g�owy nastawi� odbiornik na inne radiostacje opr�cz tej na Wenus, kt�ra teraz by�a tak prowokuj�co bliska, prawie pod r�k�.
Kiedy pewnego razu McNeil wyszed� z kabiny, Grant odczu� zak�opotanie; poniewa� jednak stosunki mi�dzy nimi nie odznacza�y si� szczeg�ln� serdeczno�ci�, �ycie na pok�adzie Gwiezdnej Kr�lowej toczy�o si� przewa�nie jak dawniej.
Poza snem Grant sp�dza� wi�kszo�� czasu na stanowisku pilota, obliczaj�c manewry zbli�ania i wypisuj�c nie ko�cz�ce si� listy do swej �ony. Gdyby chcia�, m�g� z ni� porozmawia�, ale nie pozwala�y mu na to miliony czyhaj�cych uszu. Teoretycznie pods�uchiwanie rozm�w mi�dzyplanetarnych by�o zabronione, ale t� interesowa�o si� zbyt du�o ludzi.
Grant zapewnia� siebie samego, �e w ci�gu kilku dni przeka�e sw�j list in�ynierowi i obaj zadecyduj�, co nale�y zrobi�. Takie op�nienie r�wnie� McNeilowi dawa�o mo�liwo�� poruszenia tego tematu. Grant nie dopuszcza� do siebie my�li, �e powodem waha� McNeila mog�o by� co innego.
Cz�sto zastanawia� si�, jak in�ynier sp�dza czas. Dysponowa� du�ym zbiorem mikrofilm�w, gdy� sporo czyta� i mia� niezwyk�e szerokie zainteresowania. Grant wiedzia�, �e jego ulubion� ksi��k� by� Jurgen i mo�e nawet teraz pr�bowa� zapomnie� o swym losie, poddaj�c si� jej - dziwnemu czarowi. Pozosta�e ksi��ki McNeila nie zas�ugiwa�y na wi�kszy szacunek i wiele z nich da�oby si� zaliczy� do kategorii dziwnie nazwanej �osobliwo�ciami�.
Prawda za� polega�a na tym, �e McNeil mia� zbyt subteln� i z�o�on� osobowo��, by Grant m�g� go zrozumie�. By� hedonist� i znajdowa� przyjemno�� w rado�ciach �ycia, tym bardziej �e przez d�ugie miesi�ce pozostawa�y dla� niedost�pne. W �adnym wypadku nie by� moralnym s�abeuszem, za jakiego uwa�a� go pozbawiony wyobra�ni i troch� puryta�ski Grant.
Co prawda zupe�nie si� za�ama� pod wp�ywem pierwszego szoku i jego zachowanie w sprawie wina by�o - zdaniem Granta - karygodne. Ale McNeil ju� zd��y� otrz�sn�� si� z za�amania. Na tym polega�a r�nica mi�dzy nim a twardym, lecz kruchym Grantem.
Cho� dzi�ki milcz�cej zgodzie powr�ci� normalny tok codziennych obowi�zk�w, napi�cie prawie si� nie zmniejszy�o. Poza wsp�lnymi posi�kami obaj robili wszystko, by si� unika�. Kiedy przypadkowa dochodzi�o do spotkania, traktowali si� z przesadn� uprzejmo�ci�, jak gdyby za wszelk� cen� chcieli udowodni�, �e s� ca�kowicie normalni, a nie wiadomo dlaczego, nigdy im si� to nie udawa�o.
Grant mia� nadziej�, �e McNeil sam poruszy spraw� samob�jstwa, uwalniaj�c go w ten spos�b od przykrego obowi�zku. Kiedy in�ynier uparcie nic takiego nie chcia� uczyni�, jeszcze bardziej zwi�kszy�o to tylko pogard� i z�o�� Granta. Co gorsza, m�czy�y go teraz koszmary nocne i bardzo �le sypia�.
Mia� zawsze ten sam koszmarny sen. W dzieci�stwie cz�sto czyta� przed za�ni�ciem, a zdarza�o si�, �e lektura by�a zbyt interesuj�ca, aby odk�ada� j� do rana. Chc�c unikn�� wykrycia czyta� dalej pod ko�dr�, przy latarce, zawini�ty w przytulny kokon o bia�ych �cianach. Co jakie� dziesi�� minut robi�o si� tak duszno, �e nie m�g� oddycha� i w�wczas wysuwa� g�ow� na rozkosznie ch�odne powietrze, co zreszt� nale�a�o do g��wnych punkt�w zabawy.
Teraz po trzydziestu latach, te niewinne godziny z dzieci�stwa powr�ci�y, by go straszy�. �ni�o mu si�, �e nie mo�e wydosta� si� z dusznej po�cieli, a powietrze coraz bezlito�niej g�stnieje.
Zamierza� wr�czy� list McNeilowi po dw�ch dniach, lecz jako� zn�w od�o�y� to na p�niej. Takie zwlekanie by�o bardzo niepodobne do Granta, lecz uda�o mu si� wyperswadowa� sobie, �e w�a�nie tak nale�a�o post�pi�.
Dawa� McNeilowi szans� poprawy - udowodnienia, �e nie jest tch�rzem, je�li pierwszy poruszy t� spraw�. To, �e McNeil mo�e od niego oczekiwa� dok�adnie tego samego, jako� nigdy nie przysz�o mu do g�owy.
Jeszcze tylko pi�� dni dzieli�o ich od dos�ownie ostatecznego terminu, kiedy Graniowi po raz pierwszy przemkn�a my�l o morderstwie. Siedzia� sobie po �wieczornym� posi�ku, staraj�c si� odpr�y�, a McNeil ha�asowa� w kuchni, jego zdaniem bardziej, ni� musia�.
Jaki po�ytek, zadawa� sobie pytanie, przynosi� in�ynier �wiatu? Nie mia� �adnych zobowi�za� ani rodziny - nikt bardziej od niego nie zas�ugiwa� na �mier�. Natomiast Grant mia� �on� i troje dzieci, kt�re kocha� umiarkowanie, cho� z jakiego� niejasnego powodu, one odwzajemnia�y si� czym� wi�cej ni� uczuciem z obowi�zku.
�aden bezstronny s�dzia nie mia�by najmniejszych trudno�ci z rozstrzygni�ciem, kt�ry z nich powinien prze�y�. Gdyby McNeil zachowa� cho� odrobin� przyzwoito�ci, ju� by doszed� do tego samego wniosku. Poniewa� nic takiego nie zrobi�, straci� prawo do tego, by uwzgl�dnia� jego wszelkie dalsze roszczenia.
Taka by�a podstawowa logika pod�wiadomo�ci Granta, kt�ra ju� od kilku dni mia�a gotow� odpowied�, ale dopiero teraz uda�o si� jej zwr�ci� na ni� uwag� �wiadomo�ci, o co tak natarczywie si� dopomina�a. Na korzy�� Granta przemawia fakt, �e natychmiast z przera�eniem odrzuci� my�l o morderstwie.
Jako cz�owiek prawy i uczciwy mia� bardzo surowe zasady. Nawet sporadyczne mordercze impulsy, zdarzaj�ce si� ludziom omy�kowo zwanym normalnymi, rzadko niepokoi�y jego umys�. Ale w ci�gu tych bardzo niewielu dni, kt�re mu jeszcze pozosta�y, my�la� o tym coraz cz�ciej.
Powietrze sta�o si� ju� wyczuwalnie st�ch�e. Cho� wci�� jeszcze nie mieli istotnych trudno�ci z oddychaniem, fakt ten nieustannie przypomina� o tym, co ich czeka, a Grantowi nie pozwala� zasn��. Nie by�o to dla� zbyt wielk� strat�, gdy� chroni�o go przed koszmarami, lecz wyczerpywa�o fizycznie.
R�wnie� stan jego nerw�w szybko si� pogarsza�, co podkre�la� fakt, �e McNeil zdawa� si� zachowywa� z nieoczekiwanym i irytuj�cym spokojem. Grant uzmys�owi� sobie, �e doszed� do punktu, w kt�rym dalsze zwlekanie z ujawnianiem zamiar�w by�oby niebezpieczne.
McNeil jak zwykle siedzia� w swojej kabinie, kiedy Grant wszed� do sterowni po list, kt�ry zamkn�� w sejfie; zdawa�o si�, �e by�o to ju� tak dawno temu. Zastanawia� si�, czy nie trzeba jeszcze czego� dopisa�. W�wczas uprzytomni� sobie, �e to tylko kolejny pretekst. Zdecydowanie ruszy� w stron� kabiny McNeila.
Jeden ma�y neutron rozpoczyna reakcj� �a�cuchow�, kt�ra momentalnie mo�e pozbawi� �ycia miliony ludzi i unicestwi� zdobycze pokole�. Na poz�r tak samo nieistotne i niewa�ne s� pewne zapalne wydarzenia, kt�re czasem mog� zmieni� bieg wypadk�w, a tym samym ca�� przysz�o�� cz�owieka.
Nie by�o nic niezwyk�ego w tym, co spowodowa�o, �e Grant zatrzyma� si� w korytarzu pod drzwiami kabiny McNeila. W normalnych warunkach nawet by tego nie zauwa�y�. Poczu� mianowicie wo� dymu - dymu tytoniowego.
Na my�l, �e in�ynier-sybaryta jest do tego stopnia nieopanowany, by trwoni� ostatnie litry bezcennego tlenu w tak haniebny spos�b, Granta ogarn�a �lepa w�ciek�o��. Z wra�enia przez chwil� sta� jak sparali�owany.
Potem powoli zmi�� trzymany w r�ku list. My�l, kt�ra najpierw by�a niepo��danym intruzem, nast�pnie przedmiotem coraz cz�stszych rozwa�a�, zosta�a ostatecznie w pe�ni zaakceptowana. McNeil mia� szans�, lecz swoim niewiarygodnym, samolubnym post�powaniem udowodni�, �e na ni� nie zas�u�y�. I bardzo dobrze - musi umrze�.
Szybko��, z jak� Grant doszed� do tego wniosku, wiele by powiedzia�a nawet najmarniejszemu psychologowi. Odszed� spod drzwi kabiny McNeila z uczuciem ulgi i nienawi�ci. Dotychczas chcia� siebie samego przekona�, �e nie ma potrzeby post�powa� uczciwie i proponowa� gry daj�cej McNeilowi r�wne szans� prze�ycia.
Potrzebowa� w�a�nie takiego usprawiedliwienia i uczepi� si� go dla spokoju w�asnego sumienia. Cho� bowiem by� w stanie planowa� morderstwo, a nawet m�g� je pope�ni�, nale�a� jednak do tych, kt�rzy musz� to czyni� wed�ug swych specyficznych zasad moralnych.
Jak si� okaza�o - zreszt� nie po raz pierwszy - �le oceni� McNeila. In�ynier, jako zagorza�y palacz, nawet w normalnych warunkach potrzebowa� tytoniu dla zachowania dobrego samopoczucia psychicznego. A jak bardzo potrzebowa� go w�a�nie teraz, Grant, sam pal�cy tylko od czasu do czasu i bez szczeg�lnej przyjemno�ci, nigdy by tego nie zrozumia�.
McNeil przeprowadzi� szczeg�owe obliczenia i zadowala� si� czterema papierosami dziennie, co tylko w nieznacznym stopniu uszczupla�o zapas tlenu na statku, ich brak za� mia�by ogromny wp�yw na stan jego nerw�w, a po�rednio r�wnie� na nerwy Granta.
Wyja�nianie tego Grantowi nie mia�o sensu. Pali� wi�c po kryjomu u siebie ze wstrzemi�liwo�ci�, kt�ra, jak stwierdzi� z przyjemno�ci�, a nawet z rozkosz�, kt�ra zdumia�a nawet jego samego. By� to prawdziwy pech, �e Grant musia� akurat trafi� na moment, kiedy pali� jednego ze swych codziennych czterech papieros�w.
Jak na cz�owieka, kt�ry dopiero co postanowi� dokona� morderstwa, Grant post�powa� niezwykle metodycznie. Bez wahania wr�ci� do sterowni i otworzy� apteczk� z jej licznymi, starannie oznaczonymi przegr�dkami, zawieraj�cymi �rodki, kt�re pozwala�y radzi� sobie prawie we wszystkich wypadkach, jakie mog�y zdarzy� si� w Kosmosie.
Uwzgl�dniono nawet sytuacje ostateczne, gdy� pod elastyczn� opask� znajdowa�a si� tam niewielka buteleczka, kt�rej szuka� i kt�rej obraz przez wszystkie te dni le�a� g��boko ukryty w nieznanych zakamarkach jego umys�u. Mia�a na sobie bia�� etykietk� z trupi� g��wk� i skrzy�owanymi piszczelami, pod kt�rymi widnia� napis: �Ok. 1/2 g powoduje bezbolesny i prawie natychmiastowy zgon�.
Trucizna dzia�a�a bezbole�nie i prawie natychmiastowo - to dobrze. Ale jeszcze wa�niejszy by� fakt nie podany na etykiecie - nie mia�a �adnego smaku.
Kontrast mi�dzy posi�kami przygotowanymi przez Granta a tymi, kt�re starannie i umiej�tnie przyrz�dza� McNeil, by� uderzaj�cy. Ka�dy, kto lubi dobrze zje�� i sp�dza kawa� �ycia w Kosmosie, zazwyczaj w samoobronie uczy si� sztuki gotowania. McNeil opanowa� t� sztuk� ju� dawno.
Zdaniem Granta natomiast, jedzenie nale�a�o do tych koniecznych, lecz k�opotliwych zaj��, kt�re jak najszybciej nale�a�o mie� za sob�. T� opini� odzwierciedla�y jego potrawy. McNeil przesta� ju� na nie narzeka�, ale z pewno�ci� zainteresowa�by si�, dlaczego akurat z t� Grant zadaje sobie tyle trudu.
Je�li nawet zauwa�y� rosn�c� nerwowo�� Granta w czasie posi�ku, nic nie powiedzia�. Jedli prawie w milczeniu, lecz to nie by�o nic niezwyk�ego, gdy� dawno ju� zd��yli wyczerpa� wi�kszo�� temat�w do beztroskich rozm�w. Kiedy sprz�tni�to ostatnie naczynia - g��bokie miski z zawini�tymi brzegami, kt�re nie pozwala�y zawarto�ci wydosta� si� na zewn�trz - Grant poszed� do kuchni zrobi� kaw�.
Trwa�o to troch� d�ugo, poniewa� w ostatniej chwili wynik�o co� idiotycznego i denerwuj�cego: przypomnia� sobie nagle pewien klasyczny film sprzed stu lat, w kt�rym Charlie Chaplin pr�buje otru� z�� �on� i przypadkowo zamienia kieliszki.
By�o to najbardziej niestosowne wspomnienie, gdy� sprawi�o, �e roztrz�siony Grant uleg� atakowi bezg�o�nej histerii. Zadzia�a� �Bies przewrotno�ci� Poego, demon rozkoszuj�cy si� post�powaniem wbrew kanonom ostro�no�ci instynktu samozachowawczego, i min�a dobra minuta, zanim Grant odzyska� panowanie nad sob�.
Mia� pewno��, �e przynajmniej na zewn�trz by� ca�kiem spokojny, kiedy ni�s� dwa plastykowe pojemniki z rurkami do picia. Niebezpiecze�stwo pomy�ki nie grozi�o, gdy� na pojemniku in�yniera wyra�nie namalowano litery MAC.
Na my�l o pomy�ce Grant by� bliski psychopatycznego chichotu, ale trze�wa refleksja, �e jego nerwy s� nawet w gorszym stanie, ni� sobie wyobra�a�, pozwoli�a mu zapanowa� nad sob�.
Patrzy� zafascynowany, nie daj�c tego po sobie pozna�, jak McNeil bawi si� swym pojemnikiem. In�ynier zdawa� si� nie �pieszy�; patrzy� zadumany w przestrze�. Potem chwyci� ustami rurk� i poci�gn�� niewielki �yk.
Po chwili delikatnie splun��, a Graniowi wyda�o si�, �e jaka� lodowata r�ka chwyta go za serce i nie zwalnia u�cisku. W�wczas McNeil odwr�ci� si� do niego i rzek� spokojnie:
- Przynajmniej raz zrobi�e� dobr� kaw�. Jest do�� gor�ca.
Serce Granta z wolna podj�o przerwan� prac�. Nie s�dzi�, �e uda mu si� m�wi� normalnie, wi�c tylko wymijaj�co skin�� g�ow�. McNeil pieczo�owicie zawiesi� pojemnik w powietrzu, o kilkana�cie centymetr�w od swej twarzy.
Zdawa� si� intensywnie my�le�, jakby chcia� powiedzie� co� wa�nego. Grant przeklina� siebie za przygotowanie tak gor�cego napoju; to jedno z takich drobnych niedopatrze�, kt�re zaprowadzaj� morderc�w na szubienic�. Je�li McNeil b�dzie za bardzo zwleka�, Granta zdradzi nerwowo��.
- Jak s�dz� - odezwa� si� McNeil swobodnym tonem - przysz�o ci do g�owy, �e wci�� jest do�� powietrza, by jeden z nas dotrwa� do Wenus.
Grant z wysi�kiem opanowa� rozdygotane nerwy i oderwa� wzrok od pojemnika.
- Przy... przysz�o mi to na my�l - wyj�ka�, jakby zasch�o mu w gardle.
McNeil dotkn�� pojemnika i stwierdzi�, �e w dalszym ci�gu jest za gor�cy.
- A zatem - ci�gn�� dalej z namys�em - czy nie by�oby rozs�dniej, gdyby jeden z nas zdecydowa� si� wyj�� przez �luz� powietrzn� albo, powiedzmy, za�y� tamtej trucizny?
Wskaza� kciukiem apteczk�, widoczn� z miejsca, w kt�rym siedzieli.
Grant skin�� g�ow�.
- Oczywi�cie - doda� in�ynier - jedyny k�opot polega na tym, jak ustali�, kt�ry z nas ma by� tym nieszcz�nikiem. Uwa�am, �e najlepiej b�dzie ci�gn�� karty, albo zdecydowa� o tym w jaki� inny spos�b, kt�ry uznamy za stosowny.
Grant patrzy� na McNeila z os�upieniem, chyba wi�kszym od jego rosn�cej nerwowo�ci. Nigdy by nie uwierzy�, �e in�ynier mo�e m�wi� na ten temat tak spokojnie. By� pewien, �e McNeil niczego nie podejrzewa. Najwyra�niej r�wnie� on my�la� o tym samym i nawet trudno uzna� to za zbieg okoliczno�ci, �e wybra� akurat ten moment, by poruszy� t� spraw�.
McNeil uwa�nie go obserwowa�, jakby oceniaj�c jego reakcj�.
- Masz racj� - us�ysza� Grant sw�j g�os. - Musimy to om�wi�.
- Tak - rzek� ca�kiem beznami�tnie McNeil. - Musimy.
Potem zn�w si�gn�� po pojemnik, przy�o�y� rurk� do ust i zacz�� powoli s�czy� kaw�.
Grant nie mia� ju� si� d�u�ej czeka�, a� sko�czy. Dziwi� si�, �e nie nadchodzi ulga, kt�rej oczekiwa�. Poczu� uk�ucie �alu, cho� niezupe�nie by�y to wyrzuty sumienia. Troch� za p�no, by teraz o tym my�le�, ale nagle u�wiadomi� sobie, �e ostanie na pok�adzie Gwiezdnej Kr�lowej sam, niepokojony w�asnymi my�lami przez ponad trzy tygodnie, zanim przyjdzie pomoc.
Nie chcia� patrze� na �mier� McNeila i zrobi�o mu si� niedobrze. Nawet nie spojrzawszy na swoj� ofiar�, skierowa� si� do wyj�cia.
Nieruchome, ostre s�o�ce i nie mrugaj�ce gwiazdy spogl�da�y na Gwiezdn� Kr�low�, kt�ra jak one zdawa�a si� wisie� bez ruchu. Nic nie wskazywa�o, �e male�kie hantle statku osi�gn�y teraz prawie sw� maksymaln� pr�dko�� i �e miliony koni mechanicznych w ich mniejszej kuli czeka�y na chwil� uwolnienia. W�a�ciwie nic nie wskazywa�o, �e wewn�trz jest w og�le jakie� �ycie.
Z wolna otworzy�a si� jedna ze �luz powietrznych po zacienionej stronie statku, wypuszczaj�c na zewn�trz strumie� �wiat�a. Dziwnie wygl�da�o zawieszone w ciemno�ci, �wietliste ko�o. Nagle pociemnia�o, gdy dwie postacie wyp�yn�y ze statku.
Jedna z nich by�a wyra�nie bardziej nieruchawa od drugiej i to raczej z wa�nego powodu mia�a na sobie skafander kosmiczny. Skoro ju� o nim mowa, istniej� pewne elementy stroju, kt�re nosi si� albo nie, w zale�no�ci od fantazji, lecz ich obecno�� czy brak mo�e grozi� co najwy�ej utrat� presti�u towarzyskiego. Ale skafandry kosmiczne do nich nie nale��.
Nie by�o wida�, co dzia�o si� tam, w ciemno�ci. Wtem mniejsza posta� ruszy�a, zrazu wolno, a potem coraz szybciej. Wysun�a si� z cienia statku i znalaz�a w pe�nym blasku S�o�ca; dopiero teraz da�o si� zauwa�y�, �e do plec�w mia�a umocowan� niewielk� butl� z gazem, z kt�rej tryska�a delikatna mgie�ka, prawie natychmiast znikaj�ca w Kosmosie.
By�a to prymitywna, lecz skuteczna rakieta. Nie istnia�o niebezpiecze�stwo, �e s�abe pole grawitacyjne statku przyci�gnie cia�o z powrotem.
Obracaj�c si� powoli, trup mala� na tle gwiazd, a� zupe�nie znikn�� w ci�gu nieca�ej minuty. Posta� w �luzie bez ruchu obserwowa�a jego odlot. Potem zewn�trzna klapa zamkn�a si�, jasne ko�o znikn�o i na zacienionej �cianie statku migota� jedynie s�aby odblask Ziemi.
Nic wi�cej si� nie wydarzy�o przez nast�pne dwadzie�cia trzy dni.
Kapitan Herkulesa odwr�ci� si� do swego zast�pcy z westchnieniem ulgi.
- Ba�em si�, �e nie da rady. To musia�a by� ogromna robota, �eby samemu zmieni� orbit� i do tego w takiej duchocie, jaka tam teraz musi panowa�. Kiedy do niego dotrzemy?
- Za jak�� godzin�. Jego orbicie daleko jeszcze do kolistej, ale j� skorygujemy.
- W porz�dku. Zawiadom Lewiatana i Tytana, �e mo�emy si� z nim po��czy�, i powiedz im, �eby startowa�y, dobrze? Ale dop�ki nie po��czymy si� na dobre, nie wspominaj o tym twoim przyjacio�om od komentarzy prasowych.
Zast�pca kapitana by� na tyle przyzwoity, �eby si� zaczerwieni�.
- Nie mam zamiaru - rzek� nieco ura�onym tonem, delikatnie naciskaj�c klawisze kalkulatora.
Zdawa� si� rozczarowany odpowiedzi�, kt�ra natychmiast za�wieci�a na ekranie.
- B�dzie lepiej, je�li przejdziemy na pok�ad Kr�lowej i sami zmniejszymy jej pr�dko�� do orbitalnej, nim zawo�amy tamte holowniki - powiedzia� - bo inaczej stracimy zbyt du�o paliwa. Ten statek wci�� p�dzi z szybko�ci� prawie kilometra na sekund�.
- Dobra my�l. Powiedz Lewiatanowi i Tytanowi, �eby czeka�y w pogotowiu, ale nie startowa�y, zanim nie podamy nowej orbity.
Kiedy wiadomo�� ta znajdowa�a si� w drodze poprzez chmury pokrywaj�ce p� nieba pod nimi, pogr��ony w my�lach zast�pca kapitana zauwa�y�:.
- Ciekaw jestem, co on teraz czuje?
- Mog� ci powiedzie�. Jest tak zadowolony, �e �yje, �e ju� nic wi�cej go nie obchodzi.
- Ja jednak chyba bym nie chcia� zostawi� swego kolegi w Kosmosie, �eby samemu wr�ci� do domu.
- Nikt by nie chcia�. Ale s�ysza�e�, co podawali przez radio: spokojnie to sobie obgadali i ten, kt�ry przegra�, wyszed� przez �luz� powietrzn�. To by�o jedyne rozs�dne wyj�cie.
- Mo�e i rozs�dne, ale to okropne tak z zimn� krwi� pozwoli� komu� po�wi�ci� �ycie, �eby samemu si� uratowa�.
- Nie b�d� tak cholernie sentymentalny. Mog� si� za�o�y�, �e gdyby nam co� takiego si� przytrafi�o, wypchn�� by� mnie w Kosmos, zanim zd��y�bym si� pomodli�.
- O ile przedtem ty by� mnie nie wypchn��. Ale nie s�dz�, �eby kiedykolwiek to samo sta�o si� z Herkulesem. Wylatujemy z portu najwy�ej na pi�� dni, no nie? A tyle si� m�wi o romantyczno�ci lot�w kosmicznych!
Kapitan nie odpowiedzia�. Patrzy� w wizjer teleskopu nawigacyjnego, poniewa� Gwiezdna Kr�lowa powinna ju� by� w zasi�gu kontaktu wzrokowego. Jaki� czas trwa�o ustawienie noniusza, a potem odetchn�� z zadowoleniem.
- No, jest. W odleg�o�ci dziewi�ciuset pi��dziesi�ciu kilometr�w. Powiedz za�odze, �eby by�a w pogotowiu, a jemu po�lij par� s��w, by go podnie�� na duchu. Powiedz, �e b�dziemy tam za p� godziny, nawet je�li to nie ca�kiem prawda.
Nylonowe liny d�ugo�ci tysi�ca metr�w z wolna si� napr�a�y, poch�aniaj�c wzgl�dny impet statk�w, a potem znowu rozlu�ni�y, gdy Gwiezdna Kr�lowa i Herkules zmierza�y ku sobie. Ruszy�y elektryczne ko�owroty i Herkules podci�gn�� si� do frachtowca jak paj�k po nitce.
Ludzie w kosmicznych skafandrach pocili si� z ci�kimi silnikami odrzutowymi - bardzo skomplikowana robota - a� zgrali �