9604
Szczegóły |
Tytuł |
9604 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9604 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9604 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9604 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHAEL BISHOP
TAJEMNE WNIEBOWST�PIENIE
czyli
Philip K. Dick niestety przesta� �y�
T�umaczyli Gra�yna Grygiel i Piotr Staniewski
Zysk i S-ka
Wydawnictwo
Tytu� orygina�u Philip K. Dick Is Dead, Alas
Copyright � 1987 by Michael Bishop
Ali rights reserved.
Copyright � 1998 for the Polish translation by
Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c, Pozna�
Copyright � for the cover illustration
by David Martin via C. Vega/Luserke
Redakcja
Barbara Borszewska
^[r*
WYPO�YCZ. BLA BOROS�TCH
RBP im. T.Zelenava
Wydanie I
00000172
ISBN 83-7150-357-1
Zysk i S-ka
Wydawnictwo s.c.
ul. Wielka 10, 61-774 Pozna�
fax 852-63-26
Dzia� handlowy tel./fax 853-27-51
Redakcja tel. 853-27-67
Istota moralnej odpowiedzialno�ci polega na tym,
by zawczasu okre�li� skutki zar�wno naszego dzia-
�ania, jak i niedzia�ania.
Richard Nixon
No Mor� Vietnams
Ksi��k� t� dedykuj� biologicznym i literackim
spadkobiercom Philipa K. Dicka
OD T�UMACZY
Akcja ksi��ki, kt�r� maj� Pa�stwo przed sob�, rozgrywa
si� w kilku (przynajmniej dw�ch) �wiatach alternatywnych.
Ich realia - zbli�one do reali�w Stan�w Zjednoczonych 1982
roku - s� jednak cz�sto nieco zdeformowane. Dotyczy to
w szczeg�lno�ci ksi��ek Philipa K. Dicka, kt�rego tw�rczo��
jest tak wa�na dla g��wnego bohatera i odgrywa zasadni-
cz� rol� w powie�ci. W naszej rzeczywisto�ci niekt�re z tych
ksi��ek w og�le nie zosta�y napisane, inne za� maj� nieco
zmienione tytu�y. Poniewa� jedynie cz�� utwor�w Dicka
ukaza�a si� w Polsce, zdecydowali�my si� nie t�umaczy�
tych tytu��w w tek�cie. Na ko�cu ksi��ki zamieszczamy
spis wszystkich cytowanych w powie�ci pozycji tego autora
z naszym komentarzem.
Nie wszystkie realia powie�ci - realia USA - s� na tyle
uniwersalne, by celowe by�o ich spolszczenie. Aby jednak
przybli�y� je polskiemu czytelnikowi, niekt�re fragmenty
tekstu opatrzyli�my przypisami.
PODZI�KOWANIA
Powie�� ta wyros�a z mojego szacunku i gor�cych uczu�
do utwor�w zmar�ego Philipa K. Dicka. Wed�ug mnie naj-
lepsza z nich to Cz�owiek z Wysokiego Zamku, jednak uwiel-
biam tak�e Czas poza czasem, Marsja�ski po�lizg w czasie,
Czy androidy marz� o elektrycznych owcach?, Ubik, Przez
ciemne zwierciad�o, Valis oraz The Transmigration of Ti-
mothy Archer. Winienem podkre�li� - cho� w ten spos�b
zwracam uwag� na rzecz oczywist� - �e w�a�nie wymienio-
ne powie�ci oraz wiele innych ksi��ek Dicka wp�yn�o na
poetyk� niniejszego literackiego ho�du.
Z drugiej strony Tajemne wniebowst�pienie, czyli Philip
K. Dick niestety przesta� �y� nie jest w zamiarze pedantycz-
nym pastiszem dzie� Dicka. Owszem, u�y�em wielu ulubio-
nych technik literackich Dicka (na przyk�ad narracji
z punktu widzenia wielokrotnego obserwatora zewn�trz-
nego i niekt�rych z owych rdzennie Dickowskich �elemen-
t�w fantastyki" (na przyk�ad za�amanie si� rzeczywisto�ci)
do budowy schematu powie�ci, lecz nie zawsze stosowa�em
je w taki sam spos�b, jak robi� to Dick. Mo�e to fakt godny
po�a�owania, a mo�e nie - ale z pewno�ci� nie jest to przy-
padek.
Przy pisaniu mej powie�ci wykorzystywa�em te� ksi��ki
innych autor�w. Szczeg�lnie pomocne okaza�y si� nast�pu-
j�ce tytu�y: Only Apparently Redl Paula Williamsa, Philip
K. Dick: The Last Testament Gregga Rickmana, The No-
vels of Philip K. Dick Kima Stanleya Robinsona, Real Pea-
ce i No Mor� Vietnams Richarda Nixona, People of the Lie
M. Scotta Pecka, M.D., The Demonologist Gerarda Brit-
tle'a, Engines of Creation K. Erica Drexlera oraz dwie po-
zycje przedstawiaj�ce w satyrycznym �wietle Richarda Ni-
xona: Nasza klika Philipa Rotha i The Public Burning Ro-
berta Coovera. Wszystkim autorom bardzo dzi�kuj�.
Na koniec sk�adam gor�ce podzi�kowania Geoffreyowi
A. Landisowi za jego donios�y wk�ad w powstanie Tajemne-
go wniebowst�pienia. Spotka�em go w lipcu 1985 roku, gdy
przez tydzie� prowadzi�em seminarium podczas Clarion SF
& Fantasy Writing Workshop na Uniwersytecie Stanowym
w Michigan, w East Lansing. W korespondencji, kt�r� na-
wi�zali�my po tym spotkaniu, Geoff dostarczy� mi wiele do-
skona�ego materia�u - wykres�w, tablic, osobistych prze-
my�le� etc. - na temat mo�liwo�ci rozwoju ameryka�skie-
go programu kosmicznego po roku 1974 w warunkach
zwyci�stwa wojskowego w Wietnamie. Nigdy nie uchodzi-
�em za pisarza fantastyki �twardej", to znaczy technicznie
czy naukowo erudycyjnej. Geoff jest g��wnie odpowiedzial-
ny za szczeg�y i ewentualn� wiarygodno��, jak� uda�o mi
si� uzyska� we wszystkich partiach opowie�ci dotycz�cych
Von Braunville. Nikt jednak nie powinien go wini� za moje
surrealistyczne potkni�cia w tych�e fragmentach. Jeszcze
raz serdecznie dzi�kuj�, Geoff.
Michael Bishop
Pine Mountain, Georgia
14 stycznia - 19 maja 1986
PRELUDIUM
Obcy r�owy ksi�yc zerka do kalifornijskiego mieszka-
nia Philipa K. Dicka w Santa Ana. Jest rok 1982 (chocia�
mo�e nie ten z podr�cznik�w historii) i Dicka powali� w�a�-
nie atak apopleksji.
Ksi�yc przypina go do pod�ogi w kr�gu r�owego �wiat-
�a, na plecy k�adzie mu - niesamowite - sierp swej po-
wierzchni. Kratery, morza i zatoki faluj� na marynarce pi-
sarza, kt�ry pod�wiadomie wyczuwa sw�j stan; le�y i cze-
ka. Mo�e przyjaciel, s�siedzi lub policja znajd� go i zawioz�
do szpitala. Ogromny kocur wkracza w kr�g �wiat�a i siada
obok le��cego m�czyzny. Miauczy, tr�ca pyskiem czo�o
Dicka, szoruje mu policzek j�zykiem jak wilgotn� ostr� �cie-
reczk�. Po chwili kot energicznie przekracza cienist� map�
ksi�yca i sadowi si� na zimow� drzemk� w ch�odnym zaci-
szu cia�a Dicka.
Luty, my�li p�wiadoma ofiara ataku. Zasrana pora na
umieranie... I ju� drobniutkie mechanizmy we krwi le��ce-
go zaczynaj� budowa� astralno-materialne symulakrum,
aby umie�ci� tam umys� i pami�� pisarza. Jakbym by� na
cyku, my�li Dick, czuj�c mrowienie w �y�ach. To niesamo-
wite. To piekielne. To cholernie niezwyk�e.
Jego drugie ego, rodzaj materialnego ducha, golute�kie
i migocz�ce wznosi si� ze �miertelnego cia�a. Philip K. Dick2
tak szybko, cicho i niepostrze�enie wy�ania si� z Philipa K.
Dickab �e Harvey Wallbanger - kot - nawet nie drgnie.
Pozosta�e koty w mieszkaniu r�wnie� nie reaguj�. Dick
odczuwa to tak, jakby kto� gdzie� otworzy� drzwi do lod�w-
ki. Z lito�ci� i zdziwieniem spogl�da na swoje le��ce na
pod�odze ego.
- Ty biedny skurczybyku - m�wi. - Zawsze przytrafiaj�
ci si� idiotyczne wpadki. Znowu ci si� to przytrafi�o.
Dotykalny duch, Dick2, wie, �e niedotykalne nanokom-
putery w krwiobiegu Dickai wzorowa�y si� na tamtym cie-
le, wytwarzaj�c jego w�asny, cudowny kszta�t. Cia�o Dicka2
zaczyna pokrywa� g�sia sk�rka. Dygocze z zimna, ale r�w-
nie� ze wsp�czucia. Dicki nie podni�s� si� - nigdy ju� nie
wstanie - a Dick2 pogr��y� si� w smutku, bo kocha� tamte-
go mi�o�ci� tak siln�, jak uczucia Dickai �ywione za �ycia
do wszystkich przyjaci�. To �ycie wkr�tce si� zako�czy,
u�wiadamia sobie Dick2. Gdy Dicki by� w wieku �rednim,
z�owroga polityka kr�la Ryszarda przemieni�a jego egzy-
stencj� w parodi�. Teraz Dick2 stoj�c i dr��c w zimnej, ksi�-
�ycowej po�wiacie, odczuwa �al z tego powodu.
To jeszcze jedno tajemne wniebowst�pienie, my�li Dick2.
Moje drugie zasrane tajemne wniebowst�pienie. Dotar�o do
mnie ponownie, �e ten �wiat jest nierealny, �e nad nim lub
poza nim przebywa jaka� �askawa, lecz ukryta Istota, kt�ra
chce usun�� nam z oczu ko�skie okulary. Chocia� jeste�my
przys�oni�ci, Istota pragnie, by�my mimo to ujrzeli ca��
rzeczywisto�� przydan� na wieczno�� temu wszech�wiato-
wi... Czas i przestrze� to z�udzenia, m�wi sobie Dick2, pod-
chodz�c do szafy, by znale�� co� do okrycia swej nago�ci.
W tej chwili potrzebuje on jedynie ciep�a, a nie pog��bione-
go wgl�du ontologicznego. Otwiera drzwi szafy i zdaje so-
bie spraw�, �e jego na p� astralne cia�o mo�e oddzia�ywa�
na �trwa�e" obiekty tego �wiata. A czemu� by nie? Je�li
przestrze� Dickai jest nierzeczywista, dlaczego duch � ta,
jak twierdz� niekt�rzy, esencja rzeczywisto�ci - nie mia�by
w niej funkcjonowa�? Ja naprawd� mog� tu egzystowa�,
my�li Dick2, protoduch wci�� jeszcze �yj�cego Philipa K.
Dicka. Przynajmniej na razie. Dop�ki Istota nie wycofa
swego poparcia...
Protoduch przetrz�sa rzeczy w szafie, niczym rekwizy-
torka w teatrze ogl�daj�ca zawarto�� kufra. Chcia�by si�
po prostu ogrza� i zawin�� w wygodne, nie rzucaj�ce si�
w oczy ubranie, kt�re niewiele zdradza - mo�e jedynie to,
�e on sam nie ho�duje bezkrytycznie �adnemu stylowi.
W ko�cu znajduje jakie� znoszone spodnie, lu�n� drelichow�
koszul� i srebrn� marynark� - firmowy ciuch z wymy�ln�
metk� projektanta na widocznym miejscu. Dicki kupi� j�
kiedy� dla kaprysu, gdy� podoba� mu si� �w sportowy kr�j,
a teraz Dick2 przywdziewa j� z rozkosz� natychmiast po
w�o�eniu spodni i koszuli. Bez bielizny. Po c� mi bielizna?,
zastanawia si� Dickowski protoduch. To oczywiste, �e jej
nie potrzebuj�. Z biologi� sko�czy�em. My, istoty na p�
astralne, nie jeste�my ju� niewolnikami odchod�w i wy-
dzielin...
Dick2 pada na fotel, wci�ga rozdeptane, p�ytkie tenis�w-
ki, patrzy na Dickai. Jeste� skazany na zag�ad�, my�li. Od
pocz�tku by�e� na ni� skazany. Uda�o ci si� zaj�� tak dale-
ko, bo mia�e� cholernie wiele dumy i nie ulega�e� k�am-
stwom zastanej rzeczywisto�ci. Za nic nie zrezygnowa�by�
ze swego sceptycyzmu. Ale popatrz, Phil, dok�d ci� to do-
prowadzi�o. Sp�jrz tylko.
Dick2 wstaje, cz�apie po mieszkaniu, w ko�cu siada przy
biurku, na kt�rym stoi maszyna do pisania Dickai. Zaczyna
pisa�. Spokojnie, lecz z uporem palce stepuj� po klawiatu-
rze. Ramiona czcionek tworz� mg�� przed ta�m�, setka dzi�-
cio��w dziobie k�amliwo�� nocy. Czas wyd�u�a si� jak tele-
skop, rzeczywisto�� wywraca si� na opak.
Do mieszkania wpadaj� s�siedzi i znajduj� nieprzytom-
nego Dickai rozci�gni�tego na dywaniku w salonie. Harvey
Wallbanger miauczy. Nadchodz� przyjaciele, by przewie��
pisarza, ju� w stanie �pi�czki, do pobliskiego szpitala. Co
chwila kto� wchodzi do mieszkania i zabiera to kota, to ja-
k�� ksi��k�, to szczotk� do z�b�w, ale Dick2 nie przerywa
pisania.
Luty przemija, nadchodzi marzec i protoduch staje si�
prawdziwym duchem, gdy �miertelny zawa� serca wyci�ga
Philipa K. Dicka z alternatywnej nierzeczywisto�ci stru-
mienia czasowego, w kt�rym sp�dza� �ycie.
Ty biedny, cholerny sukinsynu, lamentuje rozgor�czko-
wana �wiadomo�� i palcami wci�� w�ciekle stuka w klawi-
sze. Szcz�liwej drogi. M�zg Dicka2 nawiedzaj� dziwaczne
obrazy. Pisz�c na papierze kredowym, niewidzialnej wi�zi
z bie��c� realno�ci�, przenosi si� na Ksi�yc. Tam otwiera
si� tunel i Dick2 przechodzi nim na podw�jn� Omikron Ceti,
oddalon� o siedemdziesi�t parsek�w, na spotkanie Istoty
podtrzymuj�cej ten ca�y nierzeczywisty kosmos. B�g i duch
debatuj� przy maszynie, a po zako�czeniu konwersacji
Dick2 zostaje odes�any przez wrota swej �wiadomo�ci do
mieszkania w Santa Ana.
Duch przestaje pisa�. Wytarto mu umys�. Gdzie� w Ame-
ryce kr�la Ryszarda - w jednym z g�rzystych stan�w - widzi
przez chwil� niepokoj�cy go obraz: pogrzeb swego pierwo-
wzoru. Ale nie pami�ta ju� to�samo�ci tej osoby, co oznacza
r�wnie�, �e zapomnia� w�asn�. Gdyby umia� czyta� - zdol-
no�� t� utraci� - m�g�by odszuka� prawo jazdy Xi albo przej-
rze� ekslibrisy w jego ksi��kach i w ten spos�b nada� sobie
nazwisko. Mo�e znalaz�by te� kilka niewa�nych czek�w.
Niestety, teraz, bezpo�rednio po pogaw�dce z B�stwem, wie
o sobie tylko tyle, �e pad� ofiar� jakiej� bezlitosnej amnezji.
Potrzebuj� pomocy, my�li X2. B�g chyba to widzi.
Jeszcze przez kilka dni pozostaje w mieszkaniu. Dodaje
sobie odwagi, wahaj�c si� i parz�c gor�c� czarn� kaw�.
W ko�cu ryzykuje wyj�cie na zewn�trz. Tajemnicza spra-
wa: portfel Xi wypchany jest zielonymi, a on � X2 � mo�e
wydawa� je bez ko�ca - nadprzyrodzony dar o niezwyk�ej
mocy. Na dworze, w md�ym marcowym s�o�cu duch zysku-
je cia�o. Nagle jego sylwetka rzuca cie�, a z gard�a wydoby-
wa si� g�os.
X2 - ci�gle pod wra�eniem tego drugiego startu w �ycie -
wo�a taks�wk�.
Auto hamuje przy nim z piskiem.
- Dok�d, kole�? - pyta kierowca. To prawdziwy cz�owiek,
zauwa�a niedawny duch. Facet z b�yszcz�c� �ysin� i od-
dechem przesyconym meksyka�sk� papryk� i serem.
- Na lotnisko - m�wi X2. - Zawie� mnie na lotnisko.
ROZDZIA� 1
Cal Pickford mia� oczy�ci� klatk�. Wyj�� najpierw dwa
bydlaki znane jako misie Bre�niewa. Chocia� nie �mier-
dzia�y (przynajmniej nie bardziej ni� wi�kszo�� stworze�
w centrum zoologicznym �Szcz�liwy Szczeniak"), nie po�y-
ka�y �ywych myszy, nie wrzeszcza�y jak upiory, nie wydzie-
la�y jadu ani pi�ma, nie potrzebowa�y �mudnego wyczesy-
wania, nie zdycha�y, kiedy raz zapomnia�o si� o ich posi�ku,
ani nie powtarza�y jak papugi ka�dego niecenzuralnego,
nieopatrznie wypowiedzianego s��wka, Cal skrzywi� si�
i bezceremonialnie wrzuci� �misie" w g��bokie tekturowe
pud�o wype�nione cedrowymi wi�rami. Upadek nie zaszko-
dzi� im. Nie by� to jednak delikatny spos�b traktowania
tych stworze� - najbardziej dochodowego towaru, jaki
sprzedawano w tym sklepie, w pasa�u handlowym West
Georgia Commons, od czasu gdy Cal zacz�� tu pracowa�.
Cal oczywi�cie wiedzia�, dlaczego ich nie lubi. Uwija� si� na
zapleczu i usi�owa� nie my�le� o tych modnych, lecz grote-
skowych zwierzakach. Usuwa� przesi�kni�te moczem ce-
drowe wi�ry z pi�tego ju� dzi� terrarium i zast�powa� je
�wie�� warstw� gazet i trocin. Niech te �mieszne bydlaki
sobie biegaj� i niech je kupuj� UpMosi* � m�odzi inteligen-
ci traktuj�cy je jako symbol zajmowanej pozycji. Wyrzuca-
j� przecie� w�asn� fors�.
* UpMo - skr�t od Young Upwardly-mobile Professional (m�ody, robi�-
cy karier�, profesjonalista). W naszej rzeczywisto�ci od tego terminu utwo-
rzono skr�t �yuppie". (Wszystkie przypisy pochodz� od t�umaczy).
Teraz Cal my�la� jedynie o Lii. Dopiero przed trzema ty-
godniami otworzy�a prywatny gabinet psychoterapeutycz-
ny w Warm Springs, ale je�li klienci nie zaczn� wreszcie
nap�ywa�, to jego zarobki w sklepie zoologicznym nie wy-
starcz�, by Bonner-Pickfordowie mogli op�aci� raty za nowy
�ledwie u�ywany" samoch�d Lii oraz czynsz za mieszkanie
w Pine Mountain. Cal posiada� sp�aconego dodge'a darta
rocznik 1968, kt�rym doje�d�a� do pracy w LaGrange, ale
Lia na konto swych przysz�ych sukces�w naby�a kuguara
mercury z 1979 roku. Razem ledwo wi�zali koniec z ko�cem.
Doje�d�a� trzydzie�ci kilometr�w do pracy - to nie by�o
z ich strony rozs�dne. Gdy jednak przenie�li si� do Georgii
z Kolorado, gdzie poznali si� na koncercie muzyki country
w Red Rocks w 1976, Lia nalega�a, by zamieszkali jak naj-
bli�ej jej krewnych, jedynych, jacy pozostali � niepe�no-
sprawnej matki Emilii i brata Jeffa, mieszkaj�cego tu
z rodzin�. Jeff osiad� na dobre w tej okolicy, gdy� prowadzi�
stadnin� koni na po�udniowy zach�d od Pine Mountain. Cal
jednak ci�gle si� zastanawia�, jak ten podstarza�y kowboj-
-hipis dosta� si� na to dalekie Po�udnie kr�la Ryszarda, do
kraju bawe�ny, stepuj�cych tancerzy i co-coli.
Nagle Cal zda� sobie spraw�, �e na zapleczu kto� jest.
Podni�s� wzrok i zobaczy� olbrzymiego m�czyzn� uwa�nie
ogl�daj�cego wszystko dooko�a. Elegancki str�j, kt�ry mia�
na sobie - garnitur z kamizelk� - wyra�nie nie pasowa� do
jego sylwetki zawodowego baseballisty. Od czasu do czasu
m�czyzna bra� co� z p�ki (zgrzeb�o albo pojemnik z prosz-
kiem na pch�y), przez chwil� si� temu przygl�da� i odk�ada�
na miejsce. K�ty sklepu i sufit r�wnie� przyci�ga�y jego
uwag�. Zachowywa� si� z niepokoj�c� w�adczo�ci�.
- Mog� w czym� pom�c? - spyta� Cal, przykucni�ty obok
torby z cedrowymi wi�rami.
M�czyzna przystan�� i spojrza� na niego.
- Po prostu patrz�.
- C�, prosz� bardzo. Lubimy, gdy kto� ogl�da nasz to-
war.
- Nie powiedzia�em, �e ogl�dam - odrzek� ogromny m�-
czyzna, podchodz�c bli�ej do terrari�w Cala. - Powiedzia-
�em, �e patrz�.
- Patrze� te� mo�na. Niech pan sobie patrzy do woli.
Intruz przyjrza� si� Calowi badawczo, jakby mia� do czy-
nienia ze zgrzeb�em albo pude�kiem proszku na pch�y.
- Ogl�danie; tego w�a�nie nie robi�. Nigdy bym nie chcia�
zosta� waszym parszywym �ogl�daczem".
Raczej ju� �podgl�daczem", pomy�la� Cal. Czu� si� zdecy-
dowanie nieswojo. Dlaczego ten facet, na mi�o�� bosk�,
wci�� si� na niego gapi? Po co przyszed� do �Szcz�liwego
Szczeniaka" i wszystko obmacuje, skoro nie zamierza� ku-
pi� ani �adnego zwierzaka, ani zwierz�cych akcesori�w?
- Niech mi pan da zna�, je�li b�d� m�g� panu w czym�
pom�c � rzek� Cal.
- Pierwszy si� o tym dowiesz, kole� � o�wiadczy� m�czyz-
na, a jego wargi u�o�y�y si� w ledwie widoczny g�upi u�mie-
szek, kt�ry natychmiast znikn��.
M�czyzna pow�drowa� zn�w na front sklepu. Po drodze
zezowa� na boki i bra� do r�ki r�ne przedmioty. W ko�cu
przedefilowa� obok kasy i wyszed� na g��wny korytarz cen-
trum handlowego.
Cal by� wstrz��ni�ty. Usi�owa� sobie przypomnie�, o czym
przedtem my�la�.
-Pickford! - krzykn�� Kemmings, w�a�ciciel sklepu. -
Pickford, chod� tu, prosz�.
Cal mia� r�ce unurzane po �okcie w wi�rach cedrowych.
Do ramion przylgn�y mu niczym p�atki kwiat�w wonne
czerwone stru�yny. Strzepn�� je do worka. Zawo�a� ,ju� id�"
i po�pieszy� do �azienki, by umy� r�ce. Kiedy w ko�cu poja-
wi� si� w sklepie, Kemmings, kt�ry usi�owa� sprzeda� par�
go��bi pocztowych staruszce w tweedowym kostiumie, po-
leci� Calowi obs�u�y� nast�pn� osob�, kt�ra dopiero wesz�a.
By�a ni� kobieta o kilkadziesi�t lat m�odsza od pierwszej
klientki - tej w typie Agaty Christie - kt�ra teraz pilnie
s�ucha�a Kemmingsa. Mia�a oko�o czterdziestki. Trzydzie-
�ci dziewi��, oceni� Cal. Mo�e nawet czterdzie�ci jeden. Ca-
lowi brakowa�o jeszcze sze�ciu lat do tej przera�aj�cej gra-
nicy wieku. Ubrana w czarn� peleryn�, lustrzane okulary
s�oneczne i szkar�atne bryczesy wpuszczone w wysokie
sk�rzane buty, wygl�da�a tajemniczo.
Ukrywa to�samo��, pomy�la� Cal. Pragnie zachowa� in-
cognito.
- Ta pani chcia�aby kupi� jakie� zwierz� - wyja�ni� Kem-
mings. - Potrzebuje porady. Pom� pani, Pickford.
- Tak, prosz� pana.
W Kolorado m�wi�o si� �taa", �dobra" lub �zara". W Ge-
orgii nale�a�o m�wi� �Tak, prosz� pana" lub �Tak, prosz�
pani".
Kobieta w okularach s�onecznych zerka�a na akwarium
z rybami tropikalnymi.
- Lubi pani ryby? - spyta� Cal.
-Tylko pieczone, podane z cytryn� i natk� pietruszki.
Je�li mo�na, to z ry�em.
- Tych musia�aby pani upiec ca�� �awic�, by starczy�o na
posi�ek - rzek� Cal. - A nawet jeden czerwony beryks wy-
pad�by taniej.
Kobieta wyprostowa�a si�. Lustra okular�w spojrza�y na
niego z g�ry.
- Nie dbam a� tak bardzo o cen�.
- Szkoda, �e nie wiedzieli�my o tym wcze�niej. Postara-
liby�my si� o kilka zwierz�t z wymieraj�cych gatunk�w.
Cal natychmiast po�a�owa� swej ironii. Pryncypa� wywa-
li�by go, gdyby us�ysza� t� od�ywk�, a wtedy co by si� sta�o
z nim i z Li�?
Kobieta jednak u�miechn�a si�.
-Niez�y dowcip, jak na popychad�o w sklepie zoologicz-
nym, panie Pickford.
- Przepraszam. Naprawd�, nie powinienem tak m�wi�.
- Dlaczego? To wolny kraj.
Calowi mign�� przed oczami niepokoj�cy obraz olbrzy-
ma, poprzedniego rozm�wcy.
- Je�li jest si� bogatym, bia�ym i republikaninem, to nie-
wykluczone. W innych przypadkach mo�na tylko mie�
nadziej�, �e rozm�wca nie doniesie.
Cal nie m�g� uwierzy�, �e powiedzia� co� takiego. Wpad�
z deszczu pod rynn�. Lia koniecznie musi mu kupi� poskra-
miacz j�zyka; to niew�tpliwie jego najsilniejsza bro�, kt�ra
mo�e ich zgubi�.
U�miech kobiety straci� ciep�o, sta� si� krzywy.
- Nie, kraj jest wolny nawet dla takich jak pan, panie
Pickford. W Stanach Zjednoczonych wystarczy jedna
z trzech wymienionych przez pana cech. Mo�na zreszt� nie
mie� �adnej i wci�� nie�le prosperowa�, je�li si� nie jest
zaciek�ym antypatriot�.
- Tak, prosz� pani.
- Wola�abym, by rzek� pan �Tak, prosz� panny".
- Tak, prosz� panny.
- Zak�adam, �e m�wi pan to bez przymusu, dobrowolnie,
bez poczucia, �e jest to dzia�anie pod presj�.
- Tak, prosz� pani. To znaczy, prosz� panny.
- Chc� kupi� zwierz�, przyjaciela, kt�ry dotrzymywa�by
mi towarzystwa, kiedy zostaj� sama.
Jak cz�sto si� zdarza taka sytuacja?, pomy�la� Cal. Ta
kobieta, cho� zbli�a�a si� do czterdziestki lub ju� j� prze-
kroczy�a, mia�a �adn� figur� i niebrzydk� twarz. S�oneczne
okulary nie ukrywa�y delikatno�ci rys�w.
- Czy jest pani mi�o�niczk� kot�w czy raczej mi�o�niczk�
ps�w? - spyta� g�o�no. - Mo�e ta informacja pozwoli mi
dokona� w�a�ciwego wyboru.
- Mam nadziej�, �e nie jestem ani jedn�, ani drug�, pa-
nie Pickford. W pana ustach oba te przydomki brzmi� jak
oficjalne tytu�y.
- Tytu�y?
- Jego Kr�lewska Wysoko�� Ksi��� Walii, mi�o�nik ps�w.
�rodkowy Dru�yny Wszechczas�w Murph Dailey, mi�o�nik
kot�w. Czy mo�e pan sobie wyobrazi� te s�owa wydrukowa-
ne na uroczystych zaproszeniach?
Cal poczu� nag�y strach. Z kim rozmawia? Mo�e ta osoba
jest prowokatork�? Wi�kszo�� klient�w pana K. zachowy-
wa�a si� swobodnie i bezpretensjonalnie. Nie widywa�o si�
zbyt wielu przedstawicieli elity spaceruj�cych po West Ge-
orgia Commons. Nawet je�li posiadali pieni�dze, pochodze-
nie, lub jedno i drugie, zachowywali si� jak zwykli Amery-
kanie, a nie jak napuszone postacie ze sztuki Oskara Wil-
de^. Cal w tym momencie zda� sobie spraw�, jak bardzo
nie na miejscu by�a jego uwaga o �bogatych bia�ych repu-
blikanach" Ta kobieta da�a mu to wyra�nie do zrozumie-
nia. Chcia�a, by si� poci�, i nie zamierza�a zdradzi� ju� �ad-
nych szczeg��w dotycz�cych swojej osoby.
Mo�e chcia�aby kupi� w�a, my�la� Cal. Grzechotnika lub
boa dusiciela.
- Wiele s�ysza�am o misiach Bre�niewa - rzek�a kobieta. -
Macie je tutaj, prawda? Chcia�abym je zobaczy�.
- Zaprowad� pani� na zaplecze - zach�ci� go Kemmings.
Szef przegra� bitw� z w�asn� klientk�, ale widocznie nie
chcia� pozbawia� Cala mo�liwo�ci sfinalizowania transak-
cji. - Obecnie mamy ich sporo, ale rozchodz� si� jak �wie�e
bu�eczki. Niech pani we�mie jednego czy dwa, nim wpa-
dnie tu weekendowy t�um.
�wie�e bu�eczki. Cal wyobrazi� sobie, jak smaruje mar-
molad� go�e grzbiety misi�w Bre�niewa. Pokr�ci� g�ow�, by
pozby� si� tej wizji, i zaprowadzi� klientk� na zaplecze. Sta-
�o tu sze�� akwari�w, a w ka�dym - na wi�rach cedrowych,
nie w wodzie - przebywa�y co najmniej dwa zwierz�tka.
Jedno z akwari�w nie zosta�o jeszcze uprz�tni�te i Cal za-
s�oni� je plecami. Kobieta zacz�a przygl�da� si� �misiom"
w innych klatkach.
- No, no, czy� to nie dziwne stworzonka?
Cal nie odpowiedzia�.
- Od kiedy je pa�stwo sprzedaj�?
- Ma pani na my�li mnie czy sklep? Ja pracuj� tutaj do-
piero od stycznia. Oko�o o�miu tygodni.
- Oczywi�cie mia�am na my�li sklep.
- W centrum zoologicznym �Szcz�liwy Szczeniak" s� od
jakich� sze�ciu miesi�cy, od pierwszego transportu ze
Zwi�zku Radzieckiego. To dlatego, �e minister rolnictwa
Nixona, Hiram Berthelot, pochodzi z Woodbury, niedaleko
st�d, i chyba chcia�, by tutejsze sklepy zoologiczne pierw-
sze w kraju zacz�y sprzedawa� te zwierzaki.
- Skuteczna interwencja wysoko postawionych przyja-
ci�.
- Chyba tak. W ka�dym razie nowojorczycy kupowali
misie par� miesi�cy p�niej ni� mieszka�cy Atlanty.
Kobieta wdzi�cznie unios�a po�y peleryny i przykucn�a
przed akwarium. Przytkn�a koniuszek palca do szklanej
�ciany, par� centymetr�w od br�zowej grzywy jednego ze
zwierz�t.
- Tak naprawd� to nie s� misie, wiem o tym. C� to jest?
- To �winki, prosz� pani. - Cal prze�kn�� �lin�. - Chcia-
�em powiedzie� �panny".
Zn�w odni�s� wra�enie, �e kobieta dra�ni si� z nim. �eby
nic nie wiedzie� o misiach Bre�niewa, trzeba by sp�dzi�
ostatnie p� roku samotnie na bezludnej wyspie.
- �winki?
- Tak, morskie. Wi�kszo�� uczonych nie lubi ich jednak
tak nazywa�. �winka morska wywo�uje niedobre skojarze-
nia.
- Ale one s� �yse. Je�li oczywi�cie nie liczy� tych krza-
czastych grzywek. �winki morskie s� ow�osione. Niekt�re
nawet bardzo ow�osione. Kiedy by�am dziewczynk�, moja
kole�anka mia�a dwie peruwia�skie �winki morskie, kt�re
wygl�da�y jak spl�tane czekoladowo-czarne k��bki prz�dzy.
Musia�a je co miesi�c strzyc, by odr�ni� ich �ebki od pup.
- Te �winki morskie zosta�y wyhodowane specjalnie do
cel�w laboratoryjnych przez uczonych radzieckich. Dlatego
nazwano je misiami Bre�niewa. To uk�on w stron� odpr�-
�enia i sukces�w prezydenta Nixona w polityce zagranicz-
nej.
Cal czu� do siebie wstr�t za to staranne, tch�rzliwe do-
bieranie s��w, ale przel�k� si� tej damy i dziwnego faceta,
kt�ry przyszed� tu� przed ni�. Je�li wylej� go z pracy
w pasa�u, Lia by� mo�e przestanie zwalcza� jego sk�onno-
�ci samob�jcze. Chcia�a, by przeprowadzka do Georgii od-
mieni�a ich �ycie, a nie pomno�y�a stare k�opoty.
Kobieta wyprostowa�a si�, a jej peleryna lu�no opad�a.
- Ale dlaczego nie maj� sier�ci?
- Aby nie wymaga�y czasoch�onnej piel�gnacji. Dlatego
tak ch�tnie kupuj� je m�odzi, zapracowani ludzie. To r�w-
nie� znacznie zmniejsza zwierz�cy zapach, kt�ry wydziela-
j� zwyk�e �winki morskie. Mamy obecnie bardzo intensyw-
n� wymian� kulturaln� i naukow� z Rosjanami i minister
Berthelot za�atwi� import sporej liczby tych �ysych komu-
nistycznych �winek do ameryka�skich laboratori�w.
- A grzywy?
- Po to, �eby �adniej wygl�da�y. Kreml ma r�wnie�
odmian� zupe�nie nag�. Niestety, tamte przewa�nie wzma-
gaj� ludzk� pobudliwo��. A misie Bre�niewa zawsze roz-
weselaj�, gdy si� na nie patrzy. Budz� instynkt opieku�-
czy. Ka�dy chcia�by trzyma� w domu ze dwie sztuki, by si�
nimi zajmowa� oraz mie� temat do rozmowy.
- Lub jako symbol pozycji spo�ecznej?
- To r�wnie�.
- Czy s�dzi pan, panie Pickford, �e jestem typem kobie-
ty, kt�ra dla podbudowania w�asnego ego si�ga po symbole
pozycji spo�ecznej?
- Nie, prosz� panny. Pani chcia�a je tylko obejrze�.
- Wiem. I mam zamiar kupi� park�. Nie jako symbol po-
zycji, ale dlatego, �e s� mi�e. I do towarzystwa.
Wybra�a dwie �winki. Cal poleci� jej r�wnie� akwarium,
torb� specjalnych chrupek, naczynie na wod� i du�y worek
cedrowych wi�r�w. Rachunek wyni�s� 122 dolary plus po-
datek, a rozradowany Kemmings pozwoli�, by Cal sam sfi-
nalizowa� transakcj�.
Mo�e teraz dowiem si� twego nazwiska, my�la� Cal.
Spodziewa� si�, �e klientka da czek lub kart� kredytow�.
Chcia� zna� jej nazwisko; mo�e wtedy przestanie go tak onie-
�miela�. �ywi� r�wnie� dziwne podejrzenia, �e ju� wcze�niej
m�g� je s�ysze�. Ale kobieta da�a got�wk�. Banknot studola-
rowy, dwudziestk� i dziesi�taka. Cal mia� wra�enie, �e zo-
sta� subtelnie wyko�owany. Wyda� reszt� - trzy dolary dwa-
na�cie cent�w. Jednocent�wki � jak zwykle zwr�ci� na to
uwag� - mia�y wygrawerowany profil Richarda Nixona, je-
dynego prezydenta, kt�ry za �ycia dost�pi� tego zaszczytu.
Co wi�cej, ludzie kr�la Ryszarda dokonali tego wyczynu nie
po jego ust�pieniu, ale w pierwszym roku jego trzeciej ka-
dencji. Obie cent�wki pochodzi�y z 1977 roku - s�owo �Wol-
no��" umieszczono po lewej stronie wizerunku prezydenta,
litera �D" (od mennicy w Denver) zosta�a wybita p� centy-
metra poni�ej jego nosa przypominaj�cego narciarski stok.
- Czy wymagaj� specjalnej piel�gnacji? - spyta�a kobie-
ta, chowaj�c reszt� do kieszeni.
- Trzeba je trzyma� w cieple. Osiemna�cie stopni czy co�
ko�o tego, inaczej si� przezi�bi� i zdechn�.
- Postaram si�. Ale dzisiaj na dworze jest tylko oko�o
dziesi�ciu stopni. Jak je zanie�� do samochodu?
Cal przypomnia� sobie przenikliwy marcowy wiatr,
z kt�rym jego dart zmaga� si� dzi� rano przez ca�� drog�.
Oczywi�cie misiom nie powinno zaszkodzi� par� minut
w takich warunkach, ale je�li kt�ry� z nich by�by nieco s�a-
bowity, nawet tak kr�tki ch��d m�g�by okaza� si� zab�jczy.
Pan K. gwarantowa�, �e w ci�gu tygodnia od zakupu zwie-
rz�ta b�d� zdrowe, wi�c ewentulane problemy narazi�yby
firm� na straty.
Szef us�ysza� pytanie.
-Pickford pani pomo�e - rzek�, odchodz�c od klatek
z chomikami i szczurami piaskowymi. - Niech pani podje-
dzie od ty�u i zaparkuje przy drzwiach s�u�bowych z na-
szym szyldem. Za�adujemy pani zakupy.
�My"? Co znaczy�o to �my"? Pan K. mia� pi��dziesi�t
osiem lat - je�li nie osiemdziesi�t pi��. Chore serce i chro-
niczn� zadyszk�. Cal nie oczekiwa�, �e szef b�dzie taszczy�
ci�kie pud�a ze zwierz�tami, ale nie znosi� tego pluralis
maiestatis prawie tak samo, jak nie cierpia� mordy �ywego
faceta na legalnych monetach pa�stwa.
Gdy Cal przepchn�� si� przez drzwi, trzymaj�c akwarium
z dwoma szalej�cymi z przestrachu misiami Bre�niewa,
ujrza� stoj�cego na zewn�trz wielkiego cadillaca barwy kur-
dybanu. Usi�owa� zachowa� oboj�tny wyraz twarzy, kiedy
k�ad� klatk� na obite sk�r� siedzenia, a pozosta�e rzeczy do
baga�nika.
- Podoba si� panu m�j samoch�d?
-Nie sta� by mnie by�o na benzyn�, nie m�wi�c ju�
o ubezpieczeniu.
- Dlaczego bystry facet w pa�skim wieku, tu� po trzy-
dziestce, nie znajdzie ambitniejszej, lepiej p�atnej pracy? �
Kobieta uczyni�a znacz�cy gest, wskazuj�c na sklep zoolo-
giczny. - Czy mia� pan kiedy� k�opoty z w�adz�?
Wiatr bij�cy w przepocon� koszul� Cala przej�� go ch�o-
dem.
- Nie, prosz� pani, to znaczy panny. Po prostu lubi� zwie-
rz�ta.
-Och.
-Ale moja �ona jest psychoterapeutk� - wypali�.
- To musi by� dla pana wygodne. Gdzie ma gabinet?
- W Warm Springs. Jej brat jest w�a�cicielem biura, wi�c,
dzi�ki Bogu, nie musimy p�aci� czynszu. Nazywa si� Lia.
Doktor Lia Bonner.
- Dobrze wiedzie�. - Kobieta z u�miechem zdj�a swoje
srebrzyste okulary, ods�aniaj�c jasnob��kitne oczy o t�-
cz�wkach dziwnie pozbawionych g��bi. Czy�by barwione
szk�a kontaktowe? - Naprawd�, dobrze o tym wiedzie�.
Zn�w w�o�y�a okulary, wr�czy�a Calowi pi�ciodolarowy
napiwek i odjecha�a w mroczn� czelu�� k��bi�cej si� mg�y.
Prawie natychmiast ruszy� inny samoch�d - jeden z ostat-
nich modeli plymoutha - i pojecha� za cadillakiem w upior-
ny mrok.
Ona ma przynajmniej misie Bre�niewa, pomy�la� Cal.
Bo mnie pozosta� tylko nieokre�lony strach...
ROZDZIA� 2
Doktor Lia Bonner siedzia�a w swoim gabinecie w Warm
Springs i czeka�a na pacjent�w. Mia�a ju� ich dziesi�ciu czy
jedenastu, wliczaj�c w to osoby skierowane przez szpital
rejonowy oraz przez O�rodek Rehabilitacji im. Roosevelta.
Je�li jednak tutejsze przedsi�biorstwa - Millikin, Goody,
Georgia-Pacific � nie zatrudni� jej jako konsultantki, chy-
ba b�dzie musia�a zdj�� wywieszk�.
Z pacjentami lekarz spotyka si� przecie� co najwy�ej raz
na tydzie�, na godzinn� mniej wi�cej sesj�. Maj�c zaledwie
parunastu pacjent�w, nie mo�na oczekiwa�, �e ich leczenie
wype�ni ca�y roboczy tydzie�. Przez ostatnie trzy tygodnie
Lia g��wnie telefonowa�a, a tak�e sk�ada�a wizyty kupcom
i przemys�owcom, w nadziei, �e pewnego dnia przy�l� do
niej swych obarczonych problemami pracownik�w. Odp�-
dza�a r�wnie� komiwoja�er�w usi�uj�cych sprzeda� kana-
py, szafki czy systemy komputerowe. Mia�a ochot� krzyk-
n��, �e ledwie mo�e sobie pozwoli� na karm� dla Wikinga.
Jak mog�abym usprawiedliwi� wydatek siedemdziesi�ciu
pi�ciu dolar�w na plastikowy ochraniacz pod�ogi?
Cal uparcie twierdzi�, �e wyjazd z Kolorado by� b��dem.
Mia� tam sta��, acz mo�e niezbyt dochodow� prac� na ran-
czo Arvilla Rudda w pobli�u Gardner nad Walsenburgiem.
Lia te� radzi�a sobie nie�le - przyjmowa�a pacjent�w w wy-
naj�tym domu obok walsenburskiego szpitala. Kiedy jed-
nak jej ojciec zgin�� na autostradzie w Georgii, w zderzeniu
z przewo��c� drewno ci�ar�wk�, i w tym samym wypad-
ku powa�nie ucierpia�a matka, Lia, ogarni�ta g��bok� no-
stalgi�, oznajmi�a Calowi, �e pora przenie�� si� na Po�u-
dnie.
- Co, do cholery, b�dziemy robi� w Georgii?
- Otworz� nowy gabinet, a ty znajdziesz prac�. Napraw-
d�, nie trzyma nas tu teraz nic pr�cz paru formalno�ci.
- Dziewczyno, ja si� tu urodzi�em. Tu jest moje miejsce.
I ju� mam prac�.
- Zgoda. Lecz ja urodzi�am si� w Georgii i tam w�a�nie
jest moje miejsce. Od �lubu mieszkamy w Marlboro Coun-
try. Niegodzenie si� z tym by�oby g�upot�, bo mamy Usta-
w� o ograniczeniach ruchu ludno�ci, ale teraz twoja kolej,
by pojecha� za mn�.
- Ale ty przyjecha�a� tutaj z w�asnej woli, a moja noga
nigdy jeszcze nie posta�a w Dixielandzie.
- Cal, m�j tatu� nie �yje, a mama zosta�a kalek�. Chcia-
�abym tam pojecha� ze wzgl�du na ni�. Musisz zrozumie�
moje uczucia. Wiesz, jak to jest, kiedy traci si� bliskich.
- Czas leczy rany � rzek� ze znu�eniem Cal.
- Ha! To prawdziwa ironia. Bo to w�a�nie jedna z ran,
kt�ra u ciebie zupe�nie si� nie zaleczy�a.
-Lia!...
- Cal, powiniene� wykorzysta� moje kwalifikacje i posta-
ra� si� o tym ze mn� porozmawia�. Mog�abym ci pom�c.
Zbi� wszystkie jej argumenty.
- Nigdy nie stan� si� ch�opcem z Georgii*. Jestem kow-
bojem, nie krakersem**.
* Ch�opiec z Georgii - nawi�zanie do powie�ci Erskine'a Caldwella.
** Krakers (cracker) - ubogi bia�y mieszkaniec Po�udnia USA.
Kowboj, nie kowboj - teraz by� krakersem i Lia czu�a
lekkie wyrzuty sumienia za ka�dym razem, kiedy zaje�-
d�a�a po niego na West Georgia Commons i widzia�a, jak
porusza si� niespiesznie wewn�trz centrum zoologicznego
�Szcz�liwy Szczeniak", jak podchodzi powoli do swych �a-
�osnych misi�w Bre�niewa z workiem cedrowych wi�r�w
lub suszark�. Nie przypomina�o to w niczym �adowania sia-
na z Arvillem Ruddem ani przyjmowania na �wiat ciel�t
w zimne lutowe noce, gdy r�ce nale�a�o zanurzy� po �okcie
w kanale rodnym wyczerpanej krowy. Wisz�ce w powie-
trzu drobiny obroku. Paruj�cy �luz nowo narodzonego �y-
cia.
Cal uwielbia� tamt� robot� i gdy teraz Lia widzia�a swe-
go m�a bij�cego pok�ony przed klientami i karmi�cego
papugi, zastanawia�a si� czasami, czy nie jest samolubna.
Ale przecie� mieszka�a przedtem pi�� lat w Gardner i obec-
nie, gdy jej matka trafi�a do domu opieki w Warm Springs
i jest przykuta do fotela na k�kach, Lia by�a przekonana,
�e zrobi�a jedynie to, czego wymaga�a zwyk�a przyzwoito��.
W�a�nie. A Cal jako� si� aklimatyzuje, my�la�a Lia.
Zdo�a�a w ko�cu nak�oni� go do wyjazdu, gdy mu u�wia-
domi�a, �e to jedyna droga, bo Ustawa o ograniczeniach
ruchu ludno�ci - kt�ra przesz�a w 1971 roku i mia�a g��w-
nie pos�u�y� do opanowania demonstracji antywojennych,
nadal jednak, osiem lat po zwyci�stwie w Wietnamie obo-
wi�zywa�a - pozwala�a mieszka�com jednego stanu na
podr�owanie albo na przeniesienie si� na sta�e do innego
stanu tylko w okre�lonych warunkach, kt�re skrupulatnie
sprawdzano.
Najswobodniej poruszali si� po kraju znani politycy,
przedstawiciele biznesu z rozleg�ymi powi�zaniami (zw�a-
szcza ci, kt�rzy szczodrze finansowali kampani� wyborcz�
republikan�w), zawodowi sportowcy, licencjonowani kie-
rowcy ci�ar�wek, pracownicy federalni resort�w wojsko-
wych, pocztowych lub wywiadu wewn�trznego, wreszcie
przedstawiciele show-biznesu maj�cy przepustki Kongre-
su. Piosenkarze country i rockmani mieli cz�sto trudno�ci
z otrzymaniem takich przepustek. Kiedy w 1973 roku Pete
Seeger, Bob Dylan, Joan Baez i par� innych osobisto�ci folk-
rockowej kontrkultury znikn�o z pola widzenia, tylko rz�-
dowe pacho�ki i g�upcy utrzymywali, �e to zwyk�y �zbieg
okoliczno�ci".
W ka�dym razie trzeba by�o mie� doj�cie do pot�g tego
�wiata, by swobodnie podr�owa� po Stanach Zjednoczo-
nych kr�la Ryszarda. Zwykli obywatele zatrudnieni w in-
stytucjach cywilnych mogli przejecha� ze stanu do stanu
tylko w�wczas, gdy ich sytuacja kwalifikowa�a si� jako wy-
j�tek Ustawy o ograniczeniach ruchu ludno�ci. Te wyj�tki
mia�y charakter komercyjny, edukacyjny lub �humanitar-
ny". Lia, przebywaj�ca na stypendium w Colorado Springs
w szkole poleconej przez stryja, zna�a wszystkie te katego-
rie na pami��. Kiedy po�lubi�a Cala i osiad�a z nim w Gard-
ner, odci�a si� na zawsze od Georgii - dop�ki nie pojawi�y-
by si� jakie� wzgl�dy �humanitarne".
C�, �mier� cz�onka najbli�szej rodziny stanowi�a pod-
staw� do otrzymania pozwolenia, ale by�o ono wa�ne tylko
dwa tygodnie po �mierci i by je otrzyma�, nale�a�o dzia�a�
szybko. Je�li przypadkiem kto� chcia� uzyska� prawo sta�e-
go pobytu w stanie, gdzie odby� si� pogrzeb, musia� przed-
stawi� w�adzom istotne powody tej decyzji. Odziedziczenie
interesu lub gospodarstwa prawie zawsze uznawano za
wystarczaj�ce; mo�na by�o r�wnie� przedstawi� dow�d, �e
wsp�ma��onek lub dziecko nieboszczyka potrzebuj� teraz
opieki. Lia dzi�kowa�a Bogu, �e spe�ni�a to kryterium, cho�
mia�a Mu za z�e �mier� ojca i kalectwo matki.
Teraz wi�c mieszka�a w Georgii, a Cal w poczuciu obo-
wi�zku pod��y� za ni�. Przeprowadzka wymaga�a pokona-
nia biurokratycznych labirynt�w, a potem, tu na miejscu,
by otworzy� gabinet, nale�a�o � niczym w teatrze kukie�ko-
wym - poci�gn�� za mn�stwo sznurk�w. W�a�nie dlatego
Cal dosta� prac� wcze�niej od niej. Lia wydosta�a wszyst-
kie niezb�dne listy polecaj�ce od w�adz stanowych, potem
musia�a wielokrotnie narzuca� si� w LaGrange senatorowi
stanu Georgia, prowadzi� korespondencj� z gubernatorem
i wykorzysta� znajomo�� Jeffa z s�dzi� federalnym. Wszyst-
ko po to, by pozwolono jej rozpocz�� praktyk� psychotera-
peutyczn�. Czy to warte tego ca�ego zachodu? Szyld by� tyl-
ko szyldem i samo jego wywieszenie nie zapewnia�o ani
klienteli, ani utrzymania.
Nie mog� w to uwierzy�, my�la�a Lia. Drapa�am i gry-
z�am, by wr�ci� do domu, a teraz - o ironio - t�skni� do
okr�gu Huerfano i mego obskurnego gabinetu w Walsen-
burgu.
Nie m�w o tym Calowi, poradzi�a sobie. Powiedzia�by:
�M�j Bo�e, Lia, nie by�aby� szcz�liwa nawet w niebie" -
tak jakby jakiekolwiek miejsce w tym kraju cho�by w przy-
bli�eniu przypomina�o t� metafizyczn� Krain� Szcz�li-
wych �ow�w.
I je�li naprawd� znowu zaczniesz my�le� o G�rach Skali-
stych jako o swoim domu - a przecie� nie masz ochoty tego
robi� - przyznasz racj� Thomasowi Wolfe'owi, kt�ry napi-
sa�: �Nie mo�na wr�ci� do domu". Nie, nie mo�na. Czy�
mo�esz ponownie wykorzysta� aneks do ustawy?
Lia wsta�a od biurka i podesz�a do okna z widokiem na
g��wn� ulic� Warm Springs. Trudno uwierzy�, �e prezy-
dent Roosevelt kiedy� regularnie odwiedza� to miasto. Przy-
je�d�a� tu oczywi�cie ze wzgl�du na w�a�ciwo�ci �r�de� lecz-
niczych, koj�cych n�kaj�ce go b�le artretyczne. Obecnie,
nieca�y kilometr st�d, znajduje si� Ma�y Bia�y Dom, jego
tutejsza rezydencja. Mo�na zap�aci� dozorcy parku trzy do-
lary i obej�� ca�e to miejsce, obejrze� fotografie FDR, fifki
i kolekcj� trzcinowych lasek. Robi�am to jako ma�a dziew-
czynka - wtedy nie kosztowa�o to a� tyle - a latem stale
gromadzi�y si� tu t�umy.
Tego mi w�a�nie dzi� potrzeba. T�um�w. Neurotycznych
i psychotycznych turyst�w, kt�rych problemy nale�y zana-
lizowa� i rozwi�za�.
Lia za�mia�a si�. Obecnie turystyka by�a mizerna, g��w-
nie lokalna. Kto� musia�by mie� naprawd� powa�ne pro-
blemy psychiczne, �eby stara� si� o wy��czenie spod Usta-
wy o ograniczeniach ruchu ludno�ci tylko po to, by przyje-
cha� z Nowej Anglii lub Zachodniego Wybrze�a w celu
obejrzenia Ma�ego Bia�ego Domu FDR, nawet je�li dodat-
kowo zamierza�by odby� wycieczki do West Point Lak� czy
Callaway Gardens. M�g� si� na to zdoby� jedynie cz�owiek
bogaty i niezale�ny lub odpowiednio ustosunkowany.
W innym przypadku nie ma co pr�bowa�. Mo�esz r�wnie
dobrze zaplanowa� podr� do krateru Censorinusa stat-
kiem transferowym NASA. Szans� sp�dzenia wakacji na
terenie innego stanu by�y mniej wi�cej takie, jak mo�liwo-
�ci znalezienia si� w�r�d za�ogi statku do Von Braunville,
bazy ksi�ycowej USA.
Lia wr�ci�a do biurka, wyj�a z szuflady tali� kart i za-
cz�a stawia� pasjansa.
- Pani doktor - odezwa�a si� panna Bledsoe, m�oda czar-
na recepcjonistka Lii - kto� do pani przyszed�.
Lia zgarn�a roz�o�one w wachlarz karty.
- Przestraszy�a� mnie, Shawando. My�la�am, �e wysz�a�
po listy.
-Wr�ci�am przed chwil�. Chce pani zobaczy� tego fa-
ceta?
- Kto to jest? By� tu ju� przedtem?
- Nie, psze pani. Nie wiem, kto to jest, s�owo. Chce roz-
mawia� z doktorem. Tylko tyle m�wi.
- Shawando, czy on wie, jaka jest moja specjalno��?
Lia by�a ostro�na, poniewa� Shawanda wpuszcza�a ka�-
dego, kto twierdzi�, �e ma do Lii interes: komiwoja�er�w
sprzedaj�cych wyposa�enie biurowe, misjonarzy sekt reli-
gijnych i - dwukrotnie - w�cibskich cz�onk�w jej w�asnej
rodziny.
- On m�wi, �e chce �doktora do g�owy", psze pani.
- Czy kaza�a� mu wype�ni� formularze? Wiem, �e potrze-
bujemy pacjent�w, ale chyba nie musimy wprowadza� lu-
dzi prosto z ulicy.
- Tak, psze pani.
- �Tak, psze pani, wype�ni� formularze" czy �Tak, psze
pani, zgadzam si� z pani�"?
- Nie bra� formularzy.
- Dlaczego, Shawando?
Lia usi�owa�a nie okazywa� irytacji. Wiedzia�a, �e powin-
na zwraca� si� do swojej sekretarki raczej �panno Bledsoe"
ni� �Shawando", ale m�oda kobieta - a w istocie dziewi�t-
nastoletni podlotek - mia�a tak �rebi�cy wygl�d, nieopano-
wane ruchy i infantylny stosunek do pracy, �e trudno by�o
j� traktowa� powa�nie i oficjalnie. Tym bardziej �e Sha-
wanda czasami zawierza�a Lii swoje intymne tajemnice.
Zatrudni�a j� nie tylko dlatego, �e mog�a p�aci� jej zaledwie
stawk� minimaln� - obecnie wi�cej nie mog�a - ale r�w-
nie� dlatego, �e Shawanda to wnuczka kobiety, kt�ra pra-
cowa�a jako kucharka u rodzic�w Lii od p�nych lat czter-
dziestych do po�owy sze��dziesi�tych. Shawanda sko�czy-
�a okr�gow� szko�� �redni� w czerwcu zesz�ego roku. By�a
bieg�a w naukach spo�ecznych, matematyce i grze na klar-
necie, nad ortografi� musia�aby jeszcze popracowa�,
a znajomo�� angielskiego zale�a�a bardzo od jej nastroju,
a tak�e od s�uchaczy. Poniewa� uniwersytet stanowy przyj-
mowa� obecnie �ci�le okre�lon� liczb� czarnych student�w,
a podstaw� oblicze� stanowi� procent czarnej ludno�ci
w ca�ych Stanach, dziewczyna nie mia�a szans na studia.
Je�li Lia nie zaproponowa�aby jej posady recepcjonistki,
Shawanda znalaz�aby najwy�ej zatrudnienie jako pomoc
domowa.
- Psze pani?
- Pyta�am, dlaczego ten cz�owiek nie wype�ni� druk�w?
- Pani doktor, on chyba nie umie pisa�.
Lia wsta�a.
- Czy to doros�a osoba, Shawando?
Przerazi�a si�, �e ich potencjalny pacjent to dziecko lub
czarny biedak. Mia�a nadziej�, �e tak nie jest - nie dlatego,
�e nie ceni�a sobie leczenia dzieci i czarnych, ale poniewa�
jej pacjent na pewno dysponowa�by ograniczonymi �rodka-
mi, a ona nie zamierza�a wiecznie prowadzi� dzia�alno�ci
charytatywnej.
- To jest jak najbardziej doros�a osoba. To jest, w grun-
cie rzeczy, doros�y m�czyzna. Doros�y bia�y m�czyzna.
Z brod�.
- Czy wygl�da na w��cz�g�?
- Odpicowany nie jest, ale �az�ga chyba te� nie.
-1 nie umie pisa�?
- Nie wiem. Niczego nie napisze, to pewne. Nie spojrza�
nawet na papiery, tylko powiedzia�: �Prowad� mnie do dok-
tora".
Chryste, pomy�la�a Lia. Powinnam podej�� do drzwi
i zerkn�� na niego, ale nawet je�li wygl�da jak przedostat-
ni w��cz�ga, cuchn�cy chodnikiem i nie pranymi zimowymi
ubraniami, mimo to mo�e by� tak bogaty jak ten wariat
Howard Hughes. Czy o�mieli�abym si� nie przyj�� Howar-
da Hughesa? A czy w og�le o�miel� si� nie przyj�� faceta
w dziurawych butach? Nie. Je�li pragn� utrzyma� si� na
powierzchni.
- Wpu�� go, Shawando.
Shawanda, pon�tnie szczup�a, posz�a zawiadomi� pacjen-
ta, drugiego dopiero w tym dniu, �e owszem, pani doktor go
przyjmie.
M�czyzna wyjrza� �artobliwie zza futryny drzwi, tak
jakby nie bardzo chcia� wej�� do gabinetu Lii, podobnie jak
ona nie mia�a ochoty udziela� porad w��cz�dze bez pieni�-
dzy. Napawa�o to otuch�. Je�li ten cz�owiek ma jakie�
obiekcje, to widocznie nie jest osob� usi�uj�c� wyprosi� dar-
mow� terapi� dla samej jedynie rado�ci z naci�gania ko-
go�. Mia� swoje zasady. Lia ujrza�a promyk nadziei.
- Dzie� dobry - rzek�a, siadaj�c znowu za biurkiem. -
Co mog� dla pana zrobi�?
- Chcia�bym wiedzie�, czy ma pani ekspres do kawy.
- Ekspres do kawy?
Go�� za�mia� si�.
-Tak. Tak� machin�, do kt�rej wk�ada si� papierowe
filtry. Albo chocia�by staromodny perkolator. Ale widz�, �e
ma pani t� nowomodn� zabawk� na papierowe filtry.
Ach! Mo�e ten cz�owiek wy�udza� terapie tylko od tych
psychoanalityk�w, kt�rzy maj� odpowiednie ekspresy do
kawy. Czy jej ekspres zda� egzamin?
Lia zza biurka wskaza�a mu mi�kki fotel - ci�gle jeszcze
sp�aca�a za niego raty. Ubi�r m�czyzny by� swobodny, ale
schludny. Go�� najwyra�niej osi�gn�� wiek �redni kilka lat
temu. Mia� wysokie czo�o i dobrze utrzyman� siwoczarn�
brod�. Oczy os�oni�te d�ugimi rz�sami patrzy�y melancho-
lijnie lub gro�nie, zale�nie od padaj�cego �wiat�a. Lia uzna-
�a, �e oczy te kryj� smutek. Nie pasowa�y do nich zmarszcz-
ki, jakby spowodowane cz�stym �miechem. R�wnie� nie na
miejscu by� radosny �uk, w jaki u�o�y�y si� troch� przyci�-
kawe usta. Jak znale�� klucz do tego faceta?
Dystyngowany obszarpaniec, pomy�la�a Lia. W�a�nie
tak. Dystyngowany obszarpaniec.
- Sam zrobi� kaw� - rzek� go��, podchodz�c do sto�u,
gdzie sta� automatyczny ekspres. - Widz�, �e ma pani tutaj
wszystkie sk�adniki: karafk� z wod�, paczk� brimy - m�j
Bo�e, kobieto, ta cholerna odmiana bez kofeiny! - i pude�ko
filtr�w. - Potrz�sn�� przed jej oczami filtrem, kt�ry wygl�-
da� jak kornet miniaturowej zakonnicy. Wkr�tce maszyn-
ka do kawy - kiedy� nale�a�a do Jeffa, trzeba j� porz�dnie
przep�uka� octem - zacz�a wypuszcza� par�, wydawa� nie-
samowite odg�osy i s�czy� aromatyczn� br�zow� ciecz do
dzbanka.
- Mog�? - zapyta�, sadowi�c si� w fotelu. Worki pod ocza-
mi i precyzyjne ruchy cia�a sugerowa�y, �e kiedy� wa�y�
wi�cej ni� obecnie. - Wie pani, kawa bez kofeiny ma mniej
wi�cej tyle sensu, co zeroprocentowa szkocka.
- Lubi� jej smak, a nie pobudzaj�ce dzia�anie.
- Ja natomiast odwrotnie. Nie lubi� smaku, a uwielbiam
t� moc. I je�li zastosowa� te same kryteria do seksu, wy-
starczy�oby mi samotne robienie przysiad�w przed lustrem.
Lia zamruga�a. Co to za cz�owiek?, zastanawia�a si�. Nie
jest to typowy przypadek depresji. A je�li nawet, to w tej
chwili pacjent jest w doskona�ym nastroju, tryska zwi�z�y-
mi aforyzmami i uwodzi j� milkliwym czarem. Bardzo nie-
zwyk�y stan maniakalno-depresyjny.
Lia zebra�a si� w sobie.
- Kilka pyta� - rzek�a. - Jak si� pan nazywa? I w czym
mog� panu pom�c?
- Odpowiadaj�c na pani pierwsze pytanie, nie wiem, jak
si� nazywam, i nie wiem, kim jestem.
- Co takiego?
- S�dz�, �e mam bardzo ostry atak amnezji - amnezji
radykalnej. Jakbym straci� po��czenie z osob�, kt�r� zwy-
kle jestem. Albo by�em.
M�j Bo�e, pomy�la�a Lia. Pragn�a� mie� pacjenta i do-
sta�a� faceta tak pomylonego, �e a� ci� to przera�a. Amne-
zja, powiada, a czeka�a� na kogo� z drobnymi zaburzenia-
mi osobowo�ci.
Lia usadowi�a si� wygodniej. S�ysza�a ju� Cala m�wi�ce-
go: �M�j Bo�e, dziewczyno, nie by�aby� szcz�liwa nawet
w niebie".
M�czyzna m�wi� dalej:
- Tak wi�c wpad�em do pani, aby uzyska� pomoc. I aby
udzieli� jej pani, reaguj�c na mod�y, kt�re prawdopodobnie
uwa�a�a pani jedynie za nie w pe�ni �wiadome pobo�ne �y-
czenia. - Spojrza� na ekspres do kawy. - Niech pani pos�u-
cha tego urz�dzenia. Kln� si� na Boga, wydaje takie d�wi�-
ki jak chory na rozedm� p�uc. - Wyj�� zmi�t� chusteczk�
z kieszeni klubowej marynarki i wytar� czo�o. - Lubi� ten
nap�j, kaw�, prawdziw� kaw�. Musz� j� pi�. Chocia� jej
proces parzenia przera�a mnie. Ca�e to cholerne sapanie
i parowanie.
- To po prostu maszynka do kawy. Po�yczona. Stara. Z pew-
no�ci� nie trzeba si� jej ba�.
- Po prostu kawa, h�? Niech pani pos�ucha, najs�ynniejsi
terapeuci wiedz�, �e obawy mo�e wywo�ywa� prawie wszyst-
ko.
Pod biurkiem Lia �cisn�a kolanami d�onie.
-Prosz� mi wybaczy�. Ma pan racj�. Ale to naprawd�
tylko maszynka do kawy i jest pan bezpieczny.
Pytanie tylko, czy ja tu jestem bezpieczna. Wygl�dasz
do�� nobliwie, nawet sympatycznie, ale twoja zagrywka -
amnezja! - zaskoczy�a mnie. Czy masz jeszcze dla mnie
podobne kwiatki i rewelacje?
- Je�li naprawd� ma pan amnezj� - rzek�a g�o�no - po-
trzebuje pan dok�adnych bada� lekarskich. O kilka minut
jazdy samochodem st�d mamy szpital.
- Pani doktor, najpierw modli si� pani... �yczy sobie pod-
�wiadomie pacjenta, a potem, gdy ten ju� si� zjawia, odpra-
wia go pani do kogo� innego. Tak si� nie robi.
-Jestem psychoanalitykiem, nie psychiatr�. Musi pan
poradzi� si� kogo�, kto ma wykszta�cenie medyczne. Amne-
zja cz�sto jest wywo�ana przyczynami fizycznymi, �ci�lej
m�wi�c, dzieje si� tak w wi�kszo�ci przypadk�w.
-Ale nie w moim. Moja jest mechanizmem s�u��cym do
zrzucenia z siebie naprawd� bolesnego ci�aru, tak bym
nie mia� z tym wi�cej do czynienia.
- Doceniam fakt, �e pragnie pan, bym to ja pana leczy�a.
Prawdopodobnie odgad� pan, patrz�c na gromady ludzi
w mej poczekalni, �e mam pracy po uszy. Aleja naprawd�
trzymam si� pewnych zasad. - M�czyzna w fotelu patrzy�
na ni�, za�o�ywszy r�ce na brzuchu. - I je�li pan wie, �e
dzi�ki amnezji ma pan unikn�� dokuczliwych prze�y� - rze-
k�a oskar�ycielskim tonem - prawdopodobnie nie jest to
amnezja radykalna. Pami�ta pan do�� du�o ze swej poprzed-
niej osobowo�ci.
- Gdyby to by�a amnezja totalna, pani doktor, nie trafi�-
bym tutaj. Le�a�bym w pozycji embrionalnej na rogu ulicy.
- Chce pan powiedzie�, �e to tylko okresowe dolegliwo-
�ci. Co zal�g�o si� w pa�skim umy�le?
Za�mia� si�.
- Dzi�kuj�. Przyzna�a pani, �e mam jaki� umys�. Jestem
za to wdzi�czny.
- Bez pochwa�y nie ma nagany - rzek�a Lia, ku swemu
zaskoczeniu. Z jakiej bajki pod�apa�a to powiedzenie?
-W moim umy�le powsta�a idea: zareagowa� na pani
potrzeby oraz pom�c sobie. Mo�e mnie pani wesprze� w obu
sprawach, wskazuj�c mi drog� do anamnezy.
- Anamnezy?
Zdziwniej i zdziwniej*, pomy�la�a Lia.
- Dos�ownie �utrata amnezji". Ratunek przez wiedz�,
czyli gnoza. Jak s�dz�, przypomina sobie pani, �e Platon
uwa�a�, i� uczenie si� to tylko pewna forma przypomina-
nia.
-1 pan chce, bym pomog�a panu odtworzy� pa�skie �y-
cie, a wtedy pan m�g�by si� dowiedzie�, kim pan jest. Czy
tak?
- Chyba o to cz�ciowo chodzi. Druga cz�� jest trudniej-
sza.
- Trudniejsza ni� wyleczenie pana z amnezji czy te�, u�y-
waj�c pa�skiej terminologii, doprowadzenie pana do anam-
nezy?
- Eocactamente, se�orita hermosa.
Mo�e potrafi� mu pom�c, rozmy�la�a Lia, k�ad�c d�onie
* Zdziw