9604

Szczegóły
Tytuł 9604
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9604 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9604 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9604 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL BISHOP TAJEMNE WNIEBOWST�PIENIE czyli Philip K. Dick niestety przesta� �y� T�umaczyli Gra�yna Grygiel i Piotr Staniewski Zysk i S-ka Wydawnictwo Tytu� orygina�u Philip K. Dick Is Dead, Alas Copyright � 1987 by Michael Bishop Ali rights reserved. Copyright � 1998 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c, Pozna� Copyright � for the cover illustration by David Martin via C. Vega/Luserke Redakcja Barbara Borszewska ^[r* WYPO�YCZ. BLA BOROS�TCH RBP im. T.Zelenava Wydanie I 00000172 ISBN 83-7150-357-1 Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c. ul. Wielka 10, 61-774 Pozna� fax 852-63-26 Dzia� handlowy tel./fax 853-27-51 Redakcja tel. 853-27-67 Istota moralnej odpowiedzialno�ci polega na tym, by zawczasu okre�li� skutki zar�wno naszego dzia- �ania, jak i niedzia�ania. Richard Nixon No Mor� Vietnams Ksi��k� t� dedykuj� biologicznym i literackim spadkobiercom Philipa K. Dicka OD T�UMACZY Akcja ksi��ki, kt�r� maj� Pa�stwo przed sob�, rozgrywa si� w kilku (przynajmniej dw�ch) �wiatach alternatywnych. Ich realia - zbli�one do reali�w Stan�w Zjednoczonych 1982 roku - s� jednak cz�sto nieco zdeformowane. Dotyczy to w szczeg�lno�ci ksi��ek Philipa K. Dicka, kt�rego tw�rczo�� jest tak wa�na dla g��wnego bohatera i odgrywa zasadni- cz� rol� w powie�ci. W naszej rzeczywisto�ci niekt�re z tych ksi��ek w og�le nie zosta�y napisane, inne za� maj� nieco zmienione tytu�y. Poniewa� jedynie cz�� utwor�w Dicka ukaza�a si� w Polsce, zdecydowali�my si� nie t�umaczy� tych tytu��w w tek�cie. Na ko�cu ksi��ki zamieszczamy spis wszystkich cytowanych w powie�ci pozycji tego autora z naszym komentarzem. Nie wszystkie realia powie�ci - realia USA - s� na tyle uniwersalne, by celowe by�o ich spolszczenie. Aby jednak przybli�y� je polskiemu czytelnikowi, niekt�re fragmenty tekstu opatrzyli�my przypisami. PODZI�KOWANIA Powie�� ta wyros�a z mojego szacunku i gor�cych uczu� do utwor�w zmar�ego Philipa K. Dicka. Wed�ug mnie naj- lepsza z nich to Cz�owiek z Wysokiego Zamku, jednak uwiel- biam tak�e Czas poza czasem, Marsja�ski po�lizg w czasie, Czy androidy marz� o elektrycznych owcach?, Ubik, Przez ciemne zwierciad�o, Valis oraz The Transmigration of Ti- mothy Archer. Winienem podkre�li� - cho� w ten spos�b zwracam uwag� na rzecz oczywist� - �e w�a�nie wymienio- ne powie�ci oraz wiele innych ksi��ek Dicka wp�yn�o na poetyk� niniejszego literackiego ho�du. Z drugiej strony Tajemne wniebowst�pienie, czyli Philip K. Dick niestety przesta� �y� nie jest w zamiarze pedantycz- nym pastiszem dzie� Dicka. Owszem, u�y�em wielu ulubio- nych technik literackich Dicka (na przyk�ad narracji z punktu widzenia wielokrotnego obserwatora zewn�trz- nego i niekt�rych z owych rdzennie Dickowskich �elemen- t�w fantastyki" (na przyk�ad za�amanie si� rzeczywisto�ci) do budowy schematu powie�ci, lecz nie zawsze stosowa�em je w taki sam spos�b, jak robi� to Dick. Mo�e to fakt godny po�a�owania, a mo�e nie - ale z pewno�ci� nie jest to przy- padek. Przy pisaniu mej powie�ci wykorzystywa�em te� ksi��ki innych autor�w. Szczeg�lnie pomocne okaza�y si� nast�pu- j�ce tytu�y: Only Apparently Redl Paula Williamsa, Philip K. Dick: The Last Testament Gregga Rickmana, The No- vels of Philip K. Dick Kima Stanleya Robinsona, Real Pea- ce i No Mor� Vietnams Richarda Nixona, People of the Lie M. Scotta Pecka, M.D., The Demonologist Gerarda Brit- tle'a, Engines of Creation K. Erica Drexlera oraz dwie po- zycje przedstawiaj�ce w satyrycznym �wietle Richarda Ni- xona: Nasza klika Philipa Rotha i The Public Burning Ro- berta Coovera. Wszystkim autorom bardzo dzi�kuj�. Na koniec sk�adam gor�ce podzi�kowania Geoffreyowi A. Landisowi za jego donios�y wk�ad w powstanie Tajemne- go wniebowst�pienia. Spotka�em go w lipcu 1985 roku, gdy przez tydzie� prowadzi�em seminarium podczas Clarion SF & Fantasy Writing Workshop na Uniwersytecie Stanowym w Michigan, w East Lansing. W korespondencji, kt�r� na- wi�zali�my po tym spotkaniu, Geoff dostarczy� mi wiele do- skona�ego materia�u - wykres�w, tablic, osobistych prze- my�le� etc. - na temat mo�liwo�ci rozwoju ameryka�skie- go programu kosmicznego po roku 1974 w warunkach zwyci�stwa wojskowego w Wietnamie. Nigdy nie uchodzi- �em za pisarza fantastyki �twardej", to znaczy technicznie czy naukowo erudycyjnej. Geoff jest g��wnie odpowiedzial- ny za szczeg�y i ewentualn� wiarygodno��, jak� uda�o mi si� uzyska� we wszystkich partiach opowie�ci dotycz�cych Von Braunville. Nikt jednak nie powinien go wini� za moje surrealistyczne potkni�cia w tych�e fragmentach. Jeszcze raz serdecznie dzi�kuj�, Geoff. Michael Bishop Pine Mountain, Georgia 14 stycznia - 19 maja 1986 PRELUDIUM Obcy r�owy ksi�yc zerka do kalifornijskiego mieszka- nia Philipa K. Dicka w Santa Ana. Jest rok 1982 (chocia� mo�e nie ten z podr�cznik�w historii) i Dicka powali� w�a�- nie atak apopleksji. Ksi�yc przypina go do pod�ogi w kr�gu r�owego �wiat- �a, na plecy k�adzie mu - niesamowite - sierp swej po- wierzchni. Kratery, morza i zatoki faluj� na marynarce pi- sarza, kt�ry pod�wiadomie wyczuwa sw�j stan; le�y i cze- ka. Mo�e przyjaciel, s�siedzi lub policja znajd� go i zawioz� do szpitala. Ogromny kocur wkracza w kr�g �wiat�a i siada obok le��cego m�czyzny. Miauczy, tr�ca pyskiem czo�o Dicka, szoruje mu policzek j�zykiem jak wilgotn� ostr� �cie- reczk�. Po chwili kot energicznie przekracza cienist� map� ksi�yca i sadowi si� na zimow� drzemk� w ch�odnym zaci- szu cia�a Dicka. Luty, my�li p�wiadoma ofiara ataku. Zasrana pora na umieranie... I ju� drobniutkie mechanizmy we krwi le��ce- go zaczynaj� budowa� astralno-materialne symulakrum, aby umie�ci� tam umys� i pami�� pisarza. Jakbym by� na cyku, my�li Dick, czuj�c mrowienie w �y�ach. To niesamo- wite. To piekielne. To cholernie niezwyk�e. Jego drugie ego, rodzaj materialnego ducha, golute�kie i migocz�ce wznosi si� ze �miertelnego cia�a. Philip K. Dick2 tak szybko, cicho i niepostrze�enie wy�ania si� z Philipa K. Dickab �e Harvey Wallbanger - kot - nawet nie drgnie. Pozosta�e koty w mieszkaniu r�wnie� nie reaguj�. Dick odczuwa to tak, jakby kto� gdzie� otworzy� drzwi do lod�w- ki. Z lito�ci� i zdziwieniem spogl�da na swoje le��ce na pod�odze ego. - Ty biedny skurczybyku - m�wi. - Zawsze przytrafiaj� ci si� idiotyczne wpadki. Znowu ci si� to przytrafi�o. Dotykalny duch, Dick2, wie, �e niedotykalne nanokom- putery w krwiobiegu Dickai wzorowa�y si� na tamtym cie- le, wytwarzaj�c jego w�asny, cudowny kszta�t. Cia�o Dicka2 zaczyna pokrywa� g�sia sk�rka. Dygocze z zimna, ale r�w- nie� ze wsp�czucia. Dicki nie podni�s� si� - nigdy ju� nie wstanie - a Dick2 pogr��y� si� w smutku, bo kocha� tamte- go mi�o�ci� tak siln�, jak uczucia Dickai �ywione za �ycia do wszystkich przyjaci�. To �ycie wkr�tce si� zako�czy, u�wiadamia sobie Dick2. Gdy Dicki by� w wieku �rednim, z�owroga polityka kr�la Ryszarda przemieni�a jego egzy- stencj� w parodi�. Teraz Dick2 stoj�c i dr��c w zimnej, ksi�- �ycowej po�wiacie, odczuwa �al z tego powodu. To jeszcze jedno tajemne wniebowst�pienie, my�li Dick2. Moje drugie zasrane tajemne wniebowst�pienie. Dotar�o do mnie ponownie, �e ten �wiat jest nierealny, �e nad nim lub poza nim przebywa jaka� �askawa, lecz ukryta Istota, kt�ra chce usun�� nam z oczu ko�skie okulary. Chocia� jeste�my przys�oni�ci, Istota pragnie, by�my mimo to ujrzeli ca�� rzeczywisto�� przydan� na wieczno�� temu wszech�wiato- wi... Czas i przestrze� to z�udzenia, m�wi sobie Dick2, pod- chodz�c do szafy, by znale�� co� do okrycia swej nago�ci. W tej chwili potrzebuje on jedynie ciep�a, a nie pog��bione- go wgl�du ontologicznego. Otwiera drzwi szafy i zdaje so- bie spraw�, �e jego na p� astralne cia�o mo�e oddzia�ywa� na �trwa�e" obiekty tego �wiata. A czemu� by nie? Je�li przestrze� Dickai jest nierzeczywista, dlaczego duch � ta, jak twierdz� niekt�rzy, esencja rzeczywisto�ci - nie mia�by w niej funkcjonowa�? Ja naprawd� mog� tu egzystowa�, my�li Dick2, protoduch wci�� jeszcze �yj�cego Philipa K. Dicka. Przynajmniej na razie. Dop�ki Istota nie wycofa swego poparcia... Protoduch przetrz�sa rzeczy w szafie, niczym rekwizy- torka w teatrze ogl�daj�ca zawarto�� kufra. Chcia�by si� po prostu ogrza� i zawin�� w wygodne, nie rzucaj�ce si� w oczy ubranie, kt�re niewiele zdradza - mo�e jedynie to, �e on sam nie ho�duje bezkrytycznie �adnemu stylowi. W ko�cu znajduje jakie� znoszone spodnie, lu�n� drelichow� koszul� i srebrn� marynark� - firmowy ciuch z wymy�ln� metk� projektanta na widocznym miejscu. Dicki kupi� j� kiedy� dla kaprysu, gdy� podoba� mu si� �w sportowy kr�j, a teraz Dick2 przywdziewa j� z rozkosz� natychmiast po w�o�eniu spodni i koszuli. Bez bielizny. Po c� mi bielizna?, zastanawia si� Dickowski protoduch. To oczywiste, �e jej nie potrzebuj�. Z biologi� sko�czy�em. My, istoty na p� astralne, nie jeste�my ju� niewolnikami odchod�w i wy- dzielin... Dick2 pada na fotel, wci�ga rozdeptane, p�ytkie tenis�w- ki, patrzy na Dickai. Jeste� skazany na zag�ad�, my�li. Od pocz�tku by�e� na ni� skazany. Uda�o ci si� zaj�� tak dale- ko, bo mia�e� cholernie wiele dumy i nie ulega�e� k�am- stwom zastanej rzeczywisto�ci. Za nic nie zrezygnowa�by� ze swego sceptycyzmu. Ale popatrz, Phil, dok�d ci� to do- prowadzi�o. Sp�jrz tylko. Dick2 wstaje, cz�apie po mieszkaniu, w ko�cu siada przy biurku, na kt�rym stoi maszyna do pisania Dickai. Zaczyna pisa�. Spokojnie, lecz z uporem palce stepuj� po klawiatu- rze. Ramiona czcionek tworz� mg�� przed ta�m�, setka dzi�- cio��w dziobie k�amliwo�� nocy. Czas wyd�u�a si� jak tele- skop, rzeczywisto�� wywraca si� na opak. Do mieszkania wpadaj� s�siedzi i znajduj� nieprzytom- nego Dickai rozci�gni�tego na dywaniku w salonie. Harvey Wallbanger miauczy. Nadchodz� przyjaciele, by przewie�� pisarza, ju� w stanie �pi�czki, do pobliskiego szpitala. Co chwila kto� wchodzi do mieszkania i zabiera to kota, to ja- k�� ksi��k�, to szczotk� do z�b�w, ale Dick2 nie przerywa pisania. Luty przemija, nadchodzi marzec i protoduch staje si� prawdziwym duchem, gdy �miertelny zawa� serca wyci�ga Philipa K. Dicka z alternatywnej nierzeczywisto�ci stru- mienia czasowego, w kt�rym sp�dza� �ycie. Ty biedny, cholerny sukinsynu, lamentuje rozgor�czko- wana �wiadomo�� i palcami wci�� w�ciekle stuka w klawi- sze. Szcz�liwej drogi. M�zg Dicka2 nawiedzaj� dziwaczne obrazy. Pisz�c na papierze kredowym, niewidzialnej wi�zi z bie��c� realno�ci�, przenosi si� na Ksi�yc. Tam otwiera si� tunel i Dick2 przechodzi nim na podw�jn� Omikron Ceti, oddalon� o siedemdziesi�t parsek�w, na spotkanie Istoty podtrzymuj�cej ten ca�y nierzeczywisty kosmos. B�g i duch debatuj� przy maszynie, a po zako�czeniu konwersacji Dick2 zostaje odes�any przez wrota swej �wiadomo�ci do mieszkania w Santa Ana. Duch przestaje pisa�. Wytarto mu umys�. Gdzie� w Ame- ryce kr�la Ryszarda - w jednym z g�rzystych stan�w - widzi przez chwil� niepokoj�cy go obraz: pogrzeb swego pierwo- wzoru. Ale nie pami�ta ju� to�samo�ci tej osoby, co oznacza r�wnie�, �e zapomnia� w�asn�. Gdyby umia� czyta� - zdol- no�� t� utraci� - m�g�by odszuka� prawo jazdy Xi albo przej- rze� ekslibrisy w jego ksi��kach i w ten spos�b nada� sobie nazwisko. Mo�e znalaz�by te� kilka niewa�nych czek�w. Niestety, teraz, bezpo�rednio po pogaw�dce z B�stwem, wie o sobie tylko tyle, �e pad� ofiar� jakiej� bezlitosnej amnezji. Potrzebuj� pomocy, my�li X2. B�g chyba to widzi. Jeszcze przez kilka dni pozostaje w mieszkaniu. Dodaje sobie odwagi, wahaj�c si� i parz�c gor�c� czarn� kaw�. W ko�cu ryzykuje wyj�cie na zewn�trz. Tajemnicza spra- wa: portfel Xi wypchany jest zielonymi, a on � X2 � mo�e wydawa� je bez ko�ca - nadprzyrodzony dar o niezwyk�ej mocy. Na dworze, w md�ym marcowym s�o�cu duch zysku- je cia�o. Nagle jego sylwetka rzuca cie�, a z gard�a wydoby- wa si� g�os. X2 - ci�gle pod wra�eniem tego drugiego startu w �ycie - wo�a taks�wk�. Auto hamuje przy nim z piskiem. - Dok�d, kole�? - pyta kierowca. To prawdziwy cz�owiek, zauwa�a niedawny duch. Facet z b�yszcz�c� �ysin� i od- dechem przesyconym meksyka�sk� papryk� i serem. - Na lotnisko - m�wi X2. - Zawie� mnie na lotnisko. ROZDZIA� 1 Cal Pickford mia� oczy�ci� klatk�. Wyj�� najpierw dwa bydlaki znane jako misie Bre�niewa. Chocia� nie �mier- dzia�y (przynajmniej nie bardziej ni� wi�kszo�� stworze� w centrum zoologicznym �Szcz�liwy Szczeniak"), nie po�y- ka�y �ywych myszy, nie wrzeszcza�y jak upiory, nie wydzie- la�y jadu ani pi�ma, nie potrzebowa�y �mudnego wyczesy- wania, nie zdycha�y, kiedy raz zapomnia�o si� o ich posi�ku, ani nie powtarza�y jak papugi ka�dego niecenzuralnego, nieopatrznie wypowiedzianego s��wka, Cal skrzywi� si� i bezceremonialnie wrzuci� �misie" w g��bokie tekturowe pud�o wype�nione cedrowymi wi�rami. Upadek nie zaszko- dzi� im. Nie by� to jednak delikatny spos�b traktowania tych stworze� - najbardziej dochodowego towaru, jaki sprzedawano w tym sklepie, w pasa�u handlowym West Georgia Commons, od czasu gdy Cal zacz�� tu pracowa�. Cal oczywi�cie wiedzia�, dlaczego ich nie lubi. Uwija� si� na zapleczu i usi�owa� nie my�le� o tych modnych, lecz grote- skowych zwierzakach. Usuwa� przesi�kni�te moczem ce- drowe wi�ry z pi�tego ju� dzi� terrarium i zast�powa� je �wie�� warstw� gazet i trocin. Niech te �mieszne bydlaki sobie biegaj� i niech je kupuj� UpMosi* � m�odzi inteligen- ci traktuj�cy je jako symbol zajmowanej pozycji. Wyrzuca- j� przecie� w�asn� fors�. * UpMo - skr�t od Young Upwardly-mobile Professional (m�ody, robi�- cy karier�, profesjonalista). W naszej rzeczywisto�ci od tego terminu utwo- rzono skr�t �yuppie". (Wszystkie przypisy pochodz� od t�umaczy). Teraz Cal my�la� jedynie o Lii. Dopiero przed trzema ty- godniami otworzy�a prywatny gabinet psychoterapeutycz- ny w Warm Springs, ale je�li klienci nie zaczn� wreszcie nap�ywa�, to jego zarobki w sklepie zoologicznym nie wy- starcz�, by Bonner-Pickfordowie mogli op�aci� raty za nowy �ledwie u�ywany" samoch�d Lii oraz czynsz za mieszkanie w Pine Mountain. Cal posiada� sp�aconego dodge'a darta rocznik 1968, kt�rym doje�d�a� do pracy w LaGrange, ale Lia na konto swych przysz�ych sukces�w naby�a kuguara mercury z 1979 roku. Razem ledwo wi�zali koniec z ko�cem. Doje�d�a� trzydzie�ci kilometr�w do pracy - to nie by�o z ich strony rozs�dne. Gdy jednak przenie�li si� do Georgii z Kolorado, gdzie poznali si� na koncercie muzyki country w Red Rocks w 1976, Lia nalega�a, by zamieszkali jak naj- bli�ej jej krewnych, jedynych, jacy pozostali � niepe�no- sprawnej matki Emilii i brata Jeffa, mieszkaj�cego tu z rodzin�. Jeff osiad� na dobre w tej okolicy, gdy� prowadzi� stadnin� koni na po�udniowy zach�d od Pine Mountain. Cal jednak ci�gle si� zastanawia�, jak ten podstarza�y kowboj- -hipis dosta� si� na to dalekie Po�udnie kr�la Ryszarda, do kraju bawe�ny, stepuj�cych tancerzy i co-coli. Nagle Cal zda� sobie spraw�, �e na zapleczu kto� jest. Podni�s� wzrok i zobaczy� olbrzymiego m�czyzn� uwa�nie ogl�daj�cego wszystko dooko�a. Elegancki str�j, kt�ry mia� na sobie - garnitur z kamizelk� - wyra�nie nie pasowa� do jego sylwetki zawodowego baseballisty. Od czasu do czasu m�czyzna bra� co� z p�ki (zgrzeb�o albo pojemnik z prosz- kiem na pch�y), przez chwil� si� temu przygl�da� i odk�ada� na miejsce. K�ty sklepu i sufit r�wnie� przyci�ga�y jego uwag�. Zachowywa� si� z niepokoj�c� w�adczo�ci�. - Mog� w czym� pom�c? - spyta� Cal, przykucni�ty obok torby z cedrowymi wi�rami. M�czyzna przystan�� i spojrza� na niego. - Po prostu patrz�. - C�, prosz� bardzo. Lubimy, gdy kto� ogl�da nasz to- war. - Nie powiedzia�em, �e ogl�dam - odrzek� ogromny m�- czyzna, podchodz�c bli�ej do terrari�w Cala. - Powiedzia- �em, �e patrz�. - Patrze� te� mo�na. Niech pan sobie patrzy do woli. Intruz przyjrza� si� Calowi badawczo, jakby mia� do czy- nienia ze zgrzeb�em albo pude�kiem proszku na pch�y. - Ogl�danie; tego w�a�nie nie robi�. Nigdy bym nie chcia� zosta� waszym parszywym �ogl�daczem". Raczej ju� �podgl�daczem", pomy�la� Cal. Czu� si� zdecy- dowanie nieswojo. Dlaczego ten facet, na mi�o�� bosk�, wci�� si� na niego gapi? Po co przyszed� do �Szcz�liwego Szczeniaka" i wszystko obmacuje, skoro nie zamierza� ku- pi� ani �adnego zwierzaka, ani zwierz�cych akcesori�w? - Niech mi pan da zna�, je�li b�d� m�g� panu w czym� pom�c � rzek� Cal. - Pierwszy si� o tym dowiesz, kole� � o�wiadczy� m�czyz- na, a jego wargi u�o�y�y si� w ledwie widoczny g�upi u�mie- szek, kt�ry natychmiast znikn��. M�czyzna pow�drowa� zn�w na front sklepu. Po drodze zezowa� na boki i bra� do r�ki r�ne przedmioty. W ko�cu przedefilowa� obok kasy i wyszed� na g��wny korytarz cen- trum handlowego. Cal by� wstrz��ni�ty. Usi�owa� sobie przypomnie�, o czym przedtem my�la�. -Pickford! - krzykn�� Kemmings, w�a�ciciel sklepu. - Pickford, chod� tu, prosz�. Cal mia� r�ce unurzane po �okcie w wi�rach cedrowych. Do ramion przylgn�y mu niczym p�atki kwiat�w wonne czerwone stru�yny. Strzepn�� je do worka. Zawo�a� ,ju� id�" i po�pieszy� do �azienki, by umy� r�ce. Kiedy w ko�cu poja- wi� si� w sklepie, Kemmings, kt�ry usi�owa� sprzeda� par� go��bi pocztowych staruszce w tweedowym kostiumie, po- leci� Calowi obs�u�y� nast�pn� osob�, kt�ra dopiero wesz�a. By�a ni� kobieta o kilkadziesi�t lat m�odsza od pierwszej klientki - tej w typie Agaty Christie - kt�ra teraz pilnie s�ucha�a Kemmingsa. Mia�a oko�o czterdziestki. Trzydzie- �ci dziewi��, oceni� Cal. Mo�e nawet czterdzie�ci jeden. Ca- lowi brakowa�o jeszcze sze�ciu lat do tej przera�aj�cej gra- nicy wieku. Ubrana w czarn� peleryn�, lustrzane okulary s�oneczne i szkar�atne bryczesy wpuszczone w wysokie sk�rzane buty, wygl�da�a tajemniczo. Ukrywa to�samo��, pomy�la� Cal. Pragnie zachowa� in- cognito. - Ta pani chcia�aby kupi� jakie� zwierz� - wyja�ni� Kem- mings. - Potrzebuje porady. Pom� pani, Pickford. - Tak, prosz� pana. W Kolorado m�wi�o si� �taa", �dobra" lub �zara". W Ge- orgii nale�a�o m�wi� �Tak, prosz� pana" lub �Tak, prosz� pani". Kobieta w okularach s�onecznych zerka�a na akwarium z rybami tropikalnymi. - Lubi pani ryby? - spyta� Cal. -Tylko pieczone, podane z cytryn� i natk� pietruszki. Je�li mo�na, to z ry�em. - Tych musia�aby pani upiec ca�� �awic�, by starczy�o na posi�ek - rzek� Cal. - A nawet jeden czerwony beryks wy- pad�by taniej. Kobieta wyprostowa�a si�. Lustra okular�w spojrza�y na niego z g�ry. - Nie dbam a� tak bardzo o cen�. - Szkoda, �e nie wiedzieli�my o tym wcze�niej. Postara- liby�my si� o kilka zwierz�t z wymieraj�cych gatunk�w. Cal natychmiast po�a�owa� swej ironii. Pryncypa� wywa- li�by go, gdyby us�ysza� t� od�ywk�, a wtedy co by si� sta�o z nim i z Li�? Kobieta jednak u�miechn�a si�. -Niez�y dowcip, jak na popychad�o w sklepie zoologicz- nym, panie Pickford. - Przepraszam. Naprawd�, nie powinienem tak m�wi�. - Dlaczego? To wolny kraj. Calowi mign�� przed oczami niepokoj�cy obraz olbrzy- ma, poprzedniego rozm�wcy. - Je�li jest si� bogatym, bia�ym i republikaninem, to nie- wykluczone. W innych przypadkach mo�na tylko mie� nadziej�, �e rozm�wca nie doniesie. Cal nie m�g� uwierzy�, �e powiedzia� co� takiego. Wpad� z deszczu pod rynn�. Lia koniecznie musi mu kupi� poskra- miacz j�zyka; to niew�tpliwie jego najsilniejsza bro�, kt�ra mo�e ich zgubi�. U�miech kobiety straci� ciep�o, sta� si� krzywy. - Nie, kraj jest wolny nawet dla takich jak pan, panie Pickford. W Stanach Zjednoczonych wystarczy jedna z trzech wymienionych przez pana cech. Mo�na zreszt� nie mie� �adnej i wci�� nie�le prosperowa�, je�li si� nie jest zaciek�ym antypatriot�. - Tak, prosz� pani. - Wola�abym, by rzek� pan �Tak, prosz� panny". - Tak, prosz� panny. - Zak�adam, �e m�wi pan to bez przymusu, dobrowolnie, bez poczucia, �e jest to dzia�anie pod presj�. - Tak, prosz� pani. To znaczy, prosz� panny. - Chc� kupi� zwierz�, przyjaciela, kt�ry dotrzymywa�by mi towarzystwa, kiedy zostaj� sama. Jak cz�sto si� zdarza taka sytuacja?, pomy�la� Cal. Ta kobieta, cho� zbli�a�a si� do czterdziestki lub ju� j� prze- kroczy�a, mia�a �adn� figur� i niebrzydk� twarz. S�oneczne okulary nie ukrywa�y delikatno�ci rys�w. - Czy jest pani mi�o�niczk� kot�w czy raczej mi�o�niczk� ps�w? - spyta� g�o�no. - Mo�e ta informacja pozwoli mi dokona� w�a�ciwego wyboru. - Mam nadziej�, �e nie jestem ani jedn�, ani drug�, pa- nie Pickford. W pana ustach oba te przydomki brzmi� jak oficjalne tytu�y. - Tytu�y? - Jego Kr�lewska Wysoko�� Ksi��� Walii, mi�o�nik ps�w. �rodkowy Dru�yny Wszechczas�w Murph Dailey, mi�o�nik kot�w. Czy mo�e pan sobie wyobrazi� te s�owa wydrukowa- ne na uroczystych zaproszeniach? Cal poczu� nag�y strach. Z kim rozmawia? Mo�e ta osoba jest prowokatork�? Wi�kszo�� klient�w pana K. zachowy- wa�a si� swobodnie i bezpretensjonalnie. Nie widywa�o si� zbyt wielu przedstawicieli elity spaceruj�cych po West Ge- orgia Commons. Nawet je�li posiadali pieni�dze, pochodze- nie, lub jedno i drugie, zachowywali si� jak zwykli Amery- kanie, a nie jak napuszone postacie ze sztuki Oskara Wil- de^. Cal w tym momencie zda� sobie spraw�, jak bardzo nie na miejscu by�a jego uwaga o �bogatych bia�ych repu- blikanach" Ta kobieta da�a mu to wyra�nie do zrozumie- nia. Chcia�a, by si� poci�, i nie zamierza�a zdradzi� ju� �ad- nych szczeg��w dotycz�cych swojej osoby. Mo�e chcia�aby kupi� w�a, my�la� Cal. Grzechotnika lub boa dusiciela. - Wiele s�ysza�am o misiach Bre�niewa - rzek�a kobieta. - Macie je tutaj, prawda? Chcia�abym je zobaczy�. - Zaprowad� pani� na zaplecze - zach�ci� go Kemmings. Szef przegra� bitw� z w�asn� klientk�, ale widocznie nie chcia� pozbawia� Cala mo�liwo�ci sfinalizowania transak- cji. - Obecnie mamy ich sporo, ale rozchodz� si� jak �wie�e bu�eczki. Niech pani we�mie jednego czy dwa, nim wpa- dnie tu weekendowy t�um. �wie�e bu�eczki. Cal wyobrazi� sobie, jak smaruje mar- molad� go�e grzbiety misi�w Bre�niewa. Pokr�ci� g�ow�, by pozby� si� tej wizji, i zaprowadzi� klientk� na zaplecze. Sta- �o tu sze�� akwari�w, a w ka�dym - na wi�rach cedrowych, nie w wodzie - przebywa�y co najmniej dwa zwierz�tka. Jedno z akwari�w nie zosta�o jeszcze uprz�tni�te i Cal za- s�oni� je plecami. Kobieta zacz�a przygl�da� si� �misiom" w innych klatkach. - No, no, czy� to nie dziwne stworzonka? Cal nie odpowiedzia�. - Od kiedy je pa�stwo sprzedaj�? - Ma pani na my�li mnie czy sklep? Ja pracuj� tutaj do- piero od stycznia. Oko�o o�miu tygodni. - Oczywi�cie mia�am na my�li sklep. - W centrum zoologicznym �Szcz�liwy Szczeniak" s� od jakich� sze�ciu miesi�cy, od pierwszego transportu ze Zwi�zku Radzieckiego. To dlatego, �e minister rolnictwa Nixona, Hiram Berthelot, pochodzi z Woodbury, niedaleko st�d, i chyba chcia�, by tutejsze sklepy zoologiczne pierw- sze w kraju zacz�y sprzedawa� te zwierzaki. - Skuteczna interwencja wysoko postawionych przyja- ci�. - Chyba tak. W ka�dym razie nowojorczycy kupowali misie par� miesi�cy p�niej ni� mieszka�cy Atlanty. Kobieta wdzi�cznie unios�a po�y peleryny i przykucn�a przed akwarium. Przytkn�a koniuszek palca do szklanej �ciany, par� centymetr�w od br�zowej grzywy jednego ze zwierz�t. - Tak naprawd� to nie s� misie, wiem o tym. C� to jest? - To �winki, prosz� pani. - Cal prze�kn�� �lin�. - Chcia- �em powiedzie� �panny". Zn�w odni�s� wra�enie, �e kobieta dra�ni si� z nim. �eby nic nie wiedzie� o misiach Bre�niewa, trzeba by sp�dzi� ostatnie p� roku samotnie na bezludnej wyspie. - �winki? - Tak, morskie. Wi�kszo�� uczonych nie lubi ich jednak tak nazywa�. �winka morska wywo�uje niedobre skojarze- nia. - Ale one s� �yse. Je�li oczywi�cie nie liczy� tych krza- czastych grzywek. �winki morskie s� ow�osione. Niekt�re nawet bardzo ow�osione. Kiedy by�am dziewczynk�, moja kole�anka mia�a dwie peruwia�skie �winki morskie, kt�re wygl�da�y jak spl�tane czekoladowo-czarne k��bki prz�dzy. Musia�a je co miesi�c strzyc, by odr�ni� ich �ebki od pup. - Te �winki morskie zosta�y wyhodowane specjalnie do cel�w laboratoryjnych przez uczonych radzieckich. Dlatego nazwano je misiami Bre�niewa. To uk�on w stron� odpr�- �enia i sukces�w prezydenta Nixona w polityce zagranicz- nej. Cal czu� do siebie wstr�t za to staranne, tch�rzliwe do- bieranie s��w, ale przel�k� si� tej damy i dziwnego faceta, kt�ry przyszed� tu� przed ni�. Je�li wylej� go z pracy w pasa�u, Lia by� mo�e przestanie zwalcza� jego sk�onno- �ci samob�jcze. Chcia�a, by przeprowadzka do Georgii od- mieni�a ich �ycie, a nie pomno�y�a stare k�opoty. Kobieta wyprostowa�a si�, a jej peleryna lu�no opad�a. - Ale dlaczego nie maj� sier�ci? - Aby nie wymaga�y czasoch�onnej piel�gnacji. Dlatego tak ch�tnie kupuj� je m�odzi, zapracowani ludzie. To r�w- nie� znacznie zmniejsza zwierz�cy zapach, kt�ry wydziela- j� zwyk�e �winki morskie. Mamy obecnie bardzo intensyw- n� wymian� kulturaln� i naukow� z Rosjanami i minister Berthelot za�atwi� import sporej liczby tych �ysych komu- nistycznych �winek do ameryka�skich laboratori�w. - A grzywy? - Po to, �eby �adniej wygl�da�y. Kreml ma r�wnie� odmian� zupe�nie nag�. Niestety, tamte przewa�nie wzma- gaj� ludzk� pobudliwo��. A misie Bre�niewa zawsze roz- weselaj�, gdy si� na nie patrzy. Budz� instynkt opieku�- czy. Ka�dy chcia�by trzyma� w domu ze dwie sztuki, by si� nimi zajmowa� oraz mie� temat do rozmowy. - Lub jako symbol pozycji spo�ecznej? - To r�wnie�. - Czy s�dzi pan, panie Pickford, �e jestem typem kobie- ty, kt�ra dla podbudowania w�asnego ego si�ga po symbole pozycji spo�ecznej? - Nie, prosz� panny. Pani chcia�a je tylko obejrze�. - Wiem. I mam zamiar kupi� park�. Nie jako symbol po- zycji, ale dlatego, �e s� mi�e. I do towarzystwa. Wybra�a dwie �winki. Cal poleci� jej r�wnie� akwarium, torb� specjalnych chrupek, naczynie na wod� i du�y worek cedrowych wi�r�w. Rachunek wyni�s� 122 dolary plus po- datek, a rozradowany Kemmings pozwoli�, by Cal sam sfi- nalizowa� transakcj�. Mo�e teraz dowiem si� twego nazwiska, my�la� Cal. Spodziewa� si�, �e klientka da czek lub kart� kredytow�. Chcia� zna� jej nazwisko; mo�e wtedy przestanie go tak onie- �miela�. �ywi� r�wnie� dziwne podejrzenia, �e ju� wcze�niej m�g� je s�ysze�. Ale kobieta da�a got�wk�. Banknot studola- rowy, dwudziestk� i dziesi�taka. Cal mia� wra�enie, �e zo- sta� subtelnie wyko�owany. Wyda� reszt� - trzy dolary dwa- na�cie cent�w. Jednocent�wki � jak zwykle zwr�ci� na to uwag� - mia�y wygrawerowany profil Richarda Nixona, je- dynego prezydenta, kt�ry za �ycia dost�pi� tego zaszczytu. Co wi�cej, ludzie kr�la Ryszarda dokonali tego wyczynu nie po jego ust�pieniu, ale w pierwszym roku jego trzeciej ka- dencji. Obie cent�wki pochodzi�y z 1977 roku - s�owo �Wol- no��" umieszczono po lewej stronie wizerunku prezydenta, litera �D" (od mennicy w Denver) zosta�a wybita p� centy- metra poni�ej jego nosa przypominaj�cego narciarski stok. - Czy wymagaj� specjalnej piel�gnacji? - spyta�a kobie- ta, chowaj�c reszt� do kieszeni. - Trzeba je trzyma� w cieple. Osiemna�cie stopni czy co� ko�o tego, inaczej si� przezi�bi� i zdechn�. - Postaram si�. Ale dzisiaj na dworze jest tylko oko�o dziesi�ciu stopni. Jak je zanie�� do samochodu? Cal przypomnia� sobie przenikliwy marcowy wiatr, z kt�rym jego dart zmaga� si� dzi� rano przez ca�� drog�. Oczywi�cie misiom nie powinno zaszkodzi� par� minut w takich warunkach, ale je�li kt�ry� z nich by�by nieco s�a- bowity, nawet tak kr�tki ch��d m�g�by okaza� si� zab�jczy. Pan K. gwarantowa�, �e w ci�gu tygodnia od zakupu zwie- rz�ta b�d� zdrowe, wi�c ewentulane problemy narazi�yby firm� na straty. Szef us�ysza� pytanie. -Pickford pani pomo�e - rzek�, odchodz�c od klatek z chomikami i szczurami piaskowymi. - Niech pani podje- dzie od ty�u i zaparkuje przy drzwiach s�u�bowych z na- szym szyldem. Za�adujemy pani zakupy. �My"? Co znaczy�o to �my"? Pan K. mia� pi��dziesi�t osiem lat - je�li nie osiemdziesi�t pi��. Chore serce i chro- niczn� zadyszk�. Cal nie oczekiwa�, �e szef b�dzie taszczy� ci�kie pud�a ze zwierz�tami, ale nie znosi� tego pluralis maiestatis prawie tak samo, jak nie cierpia� mordy �ywego faceta na legalnych monetach pa�stwa. Gdy Cal przepchn�� si� przez drzwi, trzymaj�c akwarium z dwoma szalej�cymi z przestrachu misiami Bre�niewa, ujrza� stoj�cego na zewn�trz wielkiego cadillaca barwy kur- dybanu. Usi�owa� zachowa� oboj�tny wyraz twarzy, kiedy k�ad� klatk� na obite sk�r� siedzenia, a pozosta�e rzeczy do baga�nika. - Podoba si� panu m�j samoch�d? -Nie sta� by mnie by�o na benzyn�, nie m�wi�c ju� o ubezpieczeniu. - Dlaczego bystry facet w pa�skim wieku, tu� po trzy- dziestce, nie znajdzie ambitniejszej, lepiej p�atnej pracy? � Kobieta uczyni�a znacz�cy gest, wskazuj�c na sklep zoolo- giczny. - Czy mia� pan kiedy� k�opoty z w�adz�? Wiatr bij�cy w przepocon� koszul� Cala przej�� go ch�o- dem. - Nie, prosz� pani, to znaczy panny. Po prostu lubi� zwie- rz�ta. -Och. -Ale moja �ona jest psychoterapeutk� - wypali�. - To musi by� dla pana wygodne. Gdzie ma gabinet? - W Warm Springs. Jej brat jest w�a�cicielem biura, wi�c, dzi�ki Bogu, nie musimy p�aci� czynszu. Nazywa si� Lia. Doktor Lia Bonner. - Dobrze wiedzie�. - Kobieta z u�miechem zdj�a swoje srebrzyste okulary, ods�aniaj�c jasnob��kitne oczy o t�- cz�wkach dziwnie pozbawionych g��bi. Czy�by barwione szk�a kontaktowe? - Naprawd�, dobrze o tym wiedzie�. Zn�w w�o�y�a okulary, wr�czy�a Calowi pi�ciodolarowy napiwek i odjecha�a w mroczn� czelu�� k��bi�cej si� mg�y. Prawie natychmiast ruszy� inny samoch�d - jeden z ostat- nich modeli plymoutha - i pojecha� za cadillakiem w upior- ny mrok. Ona ma przynajmniej misie Bre�niewa, pomy�la� Cal. Bo mnie pozosta� tylko nieokre�lony strach... ROZDZIA� 2 Doktor Lia Bonner siedzia�a w swoim gabinecie w Warm Springs i czeka�a na pacjent�w. Mia�a ju� ich dziesi�ciu czy jedenastu, wliczaj�c w to osoby skierowane przez szpital rejonowy oraz przez O�rodek Rehabilitacji im. Roosevelta. Je�li jednak tutejsze przedsi�biorstwa - Millikin, Goody, Georgia-Pacific � nie zatrudni� jej jako konsultantki, chy- ba b�dzie musia�a zdj�� wywieszk�. Z pacjentami lekarz spotyka si� przecie� co najwy�ej raz na tydzie�, na godzinn� mniej wi�cej sesj�. Maj�c zaledwie parunastu pacjent�w, nie mo�na oczekiwa�, �e ich leczenie wype�ni ca�y roboczy tydzie�. Przez ostatnie trzy tygodnie Lia g��wnie telefonowa�a, a tak�e sk�ada�a wizyty kupcom i przemys�owcom, w nadziei, �e pewnego dnia przy�l� do niej swych obarczonych problemami pracownik�w. Odp�- dza�a r�wnie� komiwoja�er�w usi�uj�cych sprzeda� kana- py, szafki czy systemy komputerowe. Mia�a ochot� krzyk- n��, �e ledwie mo�e sobie pozwoli� na karm� dla Wikinga. Jak mog�abym usprawiedliwi� wydatek siedemdziesi�ciu pi�ciu dolar�w na plastikowy ochraniacz pod�ogi? Cal uparcie twierdzi�, �e wyjazd z Kolorado by� b��dem. Mia� tam sta��, acz mo�e niezbyt dochodow� prac� na ran- czo Arvilla Rudda w pobli�u Gardner nad Walsenburgiem. Lia te� radzi�a sobie nie�le - przyjmowa�a pacjent�w w wy- naj�tym domu obok walsenburskiego szpitala. Kiedy jed- nak jej ojciec zgin�� na autostradzie w Georgii, w zderzeniu z przewo��c� drewno ci�ar�wk�, i w tym samym wypad- ku powa�nie ucierpia�a matka, Lia, ogarni�ta g��bok� no- stalgi�, oznajmi�a Calowi, �e pora przenie�� si� na Po�u- dnie. - Co, do cholery, b�dziemy robi� w Georgii? - Otworz� nowy gabinet, a ty znajdziesz prac�. Napraw- d�, nie trzyma nas tu teraz nic pr�cz paru formalno�ci. - Dziewczyno, ja si� tu urodzi�em. Tu jest moje miejsce. I ju� mam prac�. - Zgoda. Lecz ja urodzi�am si� w Georgii i tam w�a�nie jest moje miejsce. Od �lubu mieszkamy w Marlboro Coun- try. Niegodzenie si� z tym by�oby g�upot�, bo mamy Usta- w� o ograniczeniach ruchu ludno�ci, ale teraz twoja kolej, by pojecha� za mn�. - Ale ty przyjecha�a� tutaj z w�asnej woli, a moja noga nigdy jeszcze nie posta�a w Dixielandzie. - Cal, m�j tatu� nie �yje, a mama zosta�a kalek�. Chcia- �abym tam pojecha� ze wzgl�du na ni�. Musisz zrozumie� moje uczucia. Wiesz, jak to jest, kiedy traci si� bliskich. - Czas leczy rany � rzek� ze znu�eniem Cal. - Ha! To prawdziwa ironia. Bo to w�a�nie jedna z ran, kt�ra u ciebie zupe�nie si� nie zaleczy�a. -Lia!... - Cal, powiniene� wykorzysta� moje kwalifikacje i posta- ra� si� o tym ze mn� porozmawia�. Mog�abym ci pom�c. Zbi� wszystkie jej argumenty. - Nigdy nie stan� si� ch�opcem z Georgii*. Jestem kow- bojem, nie krakersem**. * Ch�opiec z Georgii - nawi�zanie do powie�ci Erskine'a Caldwella. ** Krakers (cracker) - ubogi bia�y mieszkaniec Po�udnia USA. Kowboj, nie kowboj - teraz by� krakersem i Lia czu�a lekkie wyrzuty sumienia za ka�dym razem, kiedy zaje�- d�a�a po niego na West Georgia Commons i widzia�a, jak porusza si� niespiesznie wewn�trz centrum zoologicznego �Szcz�liwy Szczeniak", jak podchodzi powoli do swych �a- �osnych misi�w Bre�niewa z workiem cedrowych wi�r�w lub suszark�. Nie przypomina�o to w niczym �adowania sia- na z Arvillem Ruddem ani przyjmowania na �wiat ciel�t w zimne lutowe noce, gdy r�ce nale�a�o zanurzy� po �okcie w kanale rodnym wyczerpanej krowy. Wisz�ce w powie- trzu drobiny obroku. Paruj�cy �luz nowo narodzonego �y- cia. Cal uwielbia� tamt� robot� i gdy teraz Lia widzia�a swe- go m�a bij�cego pok�ony przed klientami i karmi�cego papugi, zastanawia�a si� czasami, czy nie jest samolubna. Ale przecie� mieszka�a przedtem pi�� lat w Gardner i obec- nie, gdy jej matka trafi�a do domu opieki w Warm Springs i jest przykuta do fotela na k�kach, Lia by�a przekonana, �e zrobi�a jedynie to, czego wymaga�a zwyk�a przyzwoito��. W�a�nie. A Cal jako� si� aklimatyzuje, my�la�a Lia. Zdo�a�a w ko�cu nak�oni� go do wyjazdu, gdy mu u�wia- domi�a, �e to jedyna droga, bo Ustawa o ograniczeniach ruchu ludno�ci - kt�ra przesz�a w 1971 roku i mia�a g��w- nie pos�u�y� do opanowania demonstracji antywojennych, nadal jednak, osiem lat po zwyci�stwie w Wietnamie obo- wi�zywa�a - pozwala�a mieszka�com jednego stanu na podr�owanie albo na przeniesienie si� na sta�e do innego stanu tylko w okre�lonych warunkach, kt�re skrupulatnie sprawdzano. Najswobodniej poruszali si� po kraju znani politycy, przedstawiciele biznesu z rozleg�ymi powi�zaniami (zw�a- szcza ci, kt�rzy szczodrze finansowali kampani� wyborcz� republikan�w), zawodowi sportowcy, licencjonowani kie- rowcy ci�ar�wek, pracownicy federalni resort�w wojsko- wych, pocztowych lub wywiadu wewn�trznego, wreszcie przedstawiciele show-biznesu maj�cy przepustki Kongre- su. Piosenkarze country i rockmani mieli cz�sto trudno�ci z otrzymaniem takich przepustek. Kiedy w 1973 roku Pete Seeger, Bob Dylan, Joan Baez i par� innych osobisto�ci folk- rockowej kontrkultury znikn�o z pola widzenia, tylko rz�- dowe pacho�ki i g�upcy utrzymywali, �e to zwyk�y �zbieg okoliczno�ci". W ka�dym razie trzeba by�o mie� doj�cie do pot�g tego �wiata, by swobodnie podr�owa� po Stanach Zjednoczo- nych kr�la Ryszarda. Zwykli obywatele zatrudnieni w in- stytucjach cywilnych mogli przejecha� ze stanu do stanu tylko w�wczas, gdy ich sytuacja kwalifikowa�a si� jako wy- j�tek Ustawy o ograniczeniach ruchu ludno�ci. Te wyj�tki mia�y charakter komercyjny, edukacyjny lub �humanitar- ny". Lia, przebywaj�ca na stypendium w Colorado Springs w szkole poleconej przez stryja, zna�a wszystkie te katego- rie na pami��. Kiedy po�lubi�a Cala i osiad�a z nim w Gard- ner, odci�a si� na zawsze od Georgii - dop�ki nie pojawi�y- by si� jakie� wzgl�dy �humanitarne". C�, �mier� cz�onka najbli�szej rodziny stanowi�a pod- staw� do otrzymania pozwolenia, ale by�o ono wa�ne tylko dwa tygodnie po �mierci i by je otrzyma�, nale�a�o dzia�a� szybko. Je�li przypadkiem kto� chcia� uzyska� prawo sta�e- go pobytu w stanie, gdzie odby� si� pogrzeb, musia� przed- stawi� w�adzom istotne powody tej decyzji. Odziedziczenie interesu lub gospodarstwa prawie zawsze uznawano za wystarczaj�ce; mo�na by�o r�wnie� przedstawi� dow�d, �e wsp�ma��onek lub dziecko nieboszczyka potrzebuj� teraz opieki. Lia dzi�kowa�a Bogu, �e spe�ni�a to kryterium, cho� mia�a Mu za z�e �mier� ojca i kalectwo matki. Teraz wi�c mieszka�a w Georgii, a Cal w poczuciu obo- wi�zku pod��y� za ni�. Przeprowadzka wymaga�a pokona- nia biurokratycznych labirynt�w, a potem, tu na miejscu, by otworzy� gabinet, nale�a�o � niczym w teatrze kukie�ko- wym - poci�gn�� za mn�stwo sznurk�w. W�a�nie dlatego Cal dosta� prac� wcze�niej od niej. Lia wydosta�a wszyst- kie niezb�dne listy polecaj�ce od w�adz stanowych, potem musia�a wielokrotnie narzuca� si� w LaGrange senatorowi stanu Georgia, prowadzi� korespondencj� z gubernatorem i wykorzysta� znajomo�� Jeffa z s�dzi� federalnym. Wszyst- ko po to, by pozwolono jej rozpocz�� praktyk� psychotera- peutyczn�. Czy to warte tego ca�ego zachodu? Szyld by� tyl- ko szyldem i samo jego wywieszenie nie zapewnia�o ani klienteli, ani utrzymania. Nie mog� w to uwierzy�, my�la�a Lia. Drapa�am i gry- z�am, by wr�ci� do domu, a teraz - o ironio - t�skni� do okr�gu Huerfano i mego obskurnego gabinetu w Walsen- burgu. Nie m�w o tym Calowi, poradzi�a sobie. Powiedzia�by: �M�j Bo�e, Lia, nie by�aby� szcz�liwa nawet w niebie" - tak jakby jakiekolwiek miejsce w tym kraju cho�by w przy- bli�eniu przypomina�o t� metafizyczn� Krain� Szcz�li- wych �ow�w. I je�li naprawd� znowu zaczniesz my�le� o G�rach Skali- stych jako o swoim domu - a przecie� nie masz ochoty tego robi� - przyznasz racj� Thomasowi Wolfe'owi, kt�ry napi- sa�: �Nie mo�na wr�ci� do domu". Nie, nie mo�na. Czy� mo�esz ponownie wykorzysta� aneks do ustawy? Lia wsta�a od biurka i podesz�a do okna z widokiem na g��wn� ulic� Warm Springs. Trudno uwierzy�, �e prezy- dent Roosevelt kiedy� regularnie odwiedza� to miasto. Przy- je�d�a� tu oczywi�cie ze wzgl�du na w�a�ciwo�ci �r�de� lecz- niczych, koj�cych n�kaj�ce go b�le artretyczne. Obecnie, nieca�y kilometr st�d, znajduje si� Ma�y Bia�y Dom, jego tutejsza rezydencja. Mo�na zap�aci� dozorcy parku trzy do- lary i obej�� ca�e to miejsce, obejrze� fotografie FDR, fifki i kolekcj� trzcinowych lasek. Robi�am to jako ma�a dziew- czynka - wtedy nie kosztowa�o to a� tyle - a latem stale gromadzi�y si� tu t�umy. Tego mi w�a�nie dzi� potrzeba. T�um�w. Neurotycznych i psychotycznych turyst�w, kt�rych problemy nale�y zana- lizowa� i rozwi�za�. Lia za�mia�a si�. Obecnie turystyka by�a mizerna, g��w- nie lokalna. Kto� musia�by mie� naprawd� powa�ne pro- blemy psychiczne, �eby stara� si� o wy��czenie spod Usta- wy o ograniczeniach ruchu ludno�ci tylko po to, by przyje- cha� z Nowej Anglii lub Zachodniego Wybrze�a w celu obejrzenia Ma�ego Bia�ego Domu FDR, nawet je�li dodat- kowo zamierza�by odby� wycieczki do West Point Lak� czy Callaway Gardens. M�g� si� na to zdoby� jedynie cz�owiek bogaty i niezale�ny lub odpowiednio ustosunkowany. W innym przypadku nie ma co pr�bowa�. Mo�esz r�wnie dobrze zaplanowa� podr� do krateru Censorinusa stat- kiem transferowym NASA. Szans� sp�dzenia wakacji na terenie innego stanu by�y mniej wi�cej takie, jak mo�liwo- �ci znalezienia si� w�r�d za�ogi statku do Von Braunville, bazy ksi�ycowej USA. Lia wr�ci�a do biurka, wyj�a z szuflady tali� kart i za- cz�a stawia� pasjansa. - Pani doktor - odezwa�a si� panna Bledsoe, m�oda czar- na recepcjonistka Lii - kto� do pani przyszed�. Lia zgarn�a roz�o�one w wachlarz karty. - Przestraszy�a� mnie, Shawando. My�la�am, �e wysz�a� po listy. -Wr�ci�am przed chwil�. Chce pani zobaczy� tego fa- ceta? - Kto to jest? By� tu ju� przedtem? - Nie, psze pani. Nie wiem, kto to jest, s�owo. Chce roz- mawia� z doktorem. Tylko tyle m�wi. - Shawando, czy on wie, jaka jest moja specjalno��? Lia by�a ostro�na, poniewa� Shawanda wpuszcza�a ka�- dego, kto twierdzi�, �e ma do Lii interes: komiwoja�er�w sprzedaj�cych wyposa�enie biurowe, misjonarzy sekt reli- gijnych i - dwukrotnie - w�cibskich cz�onk�w jej w�asnej rodziny. - On m�wi, �e chce �doktora do g�owy", psze pani. - Czy kaza�a� mu wype�ni� formularze? Wiem, �e potrze- bujemy pacjent�w, ale chyba nie musimy wprowadza� lu- dzi prosto z ulicy. - Tak, psze pani. - �Tak, psze pani, wype�ni� formularze" czy �Tak, psze pani, zgadzam si� z pani�"? - Nie bra� formularzy. - Dlaczego, Shawando? Lia usi�owa�a nie okazywa� irytacji. Wiedzia�a, �e powin- na zwraca� si� do swojej sekretarki raczej �panno Bledsoe" ni� �Shawando", ale m�oda kobieta - a w istocie dziewi�t- nastoletni podlotek - mia�a tak �rebi�cy wygl�d, nieopano- wane ruchy i infantylny stosunek do pracy, �e trudno by�o j� traktowa� powa�nie i oficjalnie. Tym bardziej �e Sha- wanda czasami zawierza�a Lii swoje intymne tajemnice. Zatrudni�a j� nie tylko dlatego, �e mog�a p�aci� jej zaledwie stawk� minimaln� - obecnie wi�cej nie mog�a - ale r�w- nie� dlatego, �e Shawanda to wnuczka kobiety, kt�ra pra- cowa�a jako kucharka u rodzic�w Lii od p�nych lat czter- dziestych do po�owy sze��dziesi�tych. Shawanda sko�czy- �a okr�gow� szko�� �redni� w czerwcu zesz�ego roku. By�a bieg�a w naukach spo�ecznych, matematyce i grze na klar- necie, nad ortografi� musia�aby jeszcze popracowa�, a znajomo�� angielskiego zale�a�a bardzo od jej nastroju, a tak�e od s�uchaczy. Poniewa� uniwersytet stanowy przyj- mowa� obecnie �ci�le okre�lon� liczb� czarnych student�w, a podstaw� oblicze� stanowi� procent czarnej ludno�ci w ca�ych Stanach, dziewczyna nie mia�a szans na studia. Je�li Lia nie zaproponowa�aby jej posady recepcjonistki, Shawanda znalaz�aby najwy�ej zatrudnienie jako pomoc domowa. - Psze pani? - Pyta�am, dlaczego ten cz�owiek nie wype�ni� druk�w? - Pani doktor, on chyba nie umie pisa�. Lia wsta�a. - Czy to doros�a osoba, Shawando? Przerazi�a si�, �e ich potencjalny pacjent to dziecko lub czarny biedak. Mia�a nadziej�, �e tak nie jest - nie dlatego, �e nie ceni�a sobie leczenia dzieci i czarnych, ale poniewa� jej pacjent na pewno dysponowa�by ograniczonymi �rodka- mi, a ona nie zamierza�a wiecznie prowadzi� dzia�alno�ci charytatywnej. - To jest jak najbardziej doros�a osoba. To jest, w grun- cie rzeczy, doros�y m�czyzna. Doros�y bia�y m�czyzna. Z brod�. - Czy wygl�da na w��cz�g�? - Odpicowany nie jest, ale �az�ga chyba te� nie. -1 nie umie pisa�? - Nie wiem. Niczego nie napisze, to pewne. Nie spojrza� nawet na papiery, tylko powiedzia�: �Prowad� mnie do dok- tora". Chryste, pomy�la�a Lia. Powinnam podej�� do drzwi i zerkn�� na niego, ale nawet je�li wygl�da jak przedostat- ni w��cz�ga, cuchn�cy chodnikiem i nie pranymi zimowymi ubraniami, mimo to mo�e by� tak bogaty jak ten wariat Howard Hughes. Czy o�mieli�abym si� nie przyj�� Howar- da Hughesa? A czy w og�le o�miel� si� nie przyj�� faceta w dziurawych butach? Nie. Je�li pragn� utrzyma� si� na powierzchni. - Wpu�� go, Shawando. Shawanda, pon�tnie szczup�a, posz�a zawiadomi� pacjen- ta, drugiego dopiero w tym dniu, �e owszem, pani doktor go przyjmie. M�czyzna wyjrza� �artobliwie zza futryny drzwi, tak jakby nie bardzo chcia� wej�� do gabinetu Lii, podobnie jak ona nie mia�a ochoty udziela� porad w��cz�dze bez pieni�- dzy. Napawa�o to otuch�. Je�li ten cz�owiek ma jakie� obiekcje, to widocznie nie jest osob� usi�uj�c� wyprosi� dar- mow� terapi� dla samej jedynie rado�ci z naci�gania ko- go�. Mia� swoje zasady. Lia ujrza�a promyk nadziei. - Dzie� dobry - rzek�a, siadaj�c znowu za biurkiem. - Co mog� dla pana zrobi�? - Chcia�bym wiedzie�, czy ma pani ekspres do kawy. - Ekspres do kawy? Go�� za�mia� si�. -Tak. Tak� machin�, do kt�rej wk�ada si� papierowe filtry. Albo chocia�by staromodny perkolator. Ale widz�, �e ma pani t� nowomodn� zabawk� na papierowe filtry. Ach! Mo�e ten cz�owiek wy�udza� terapie tylko od tych psychoanalityk�w, kt�rzy maj� odpowiednie ekspresy do kawy. Czy jej ekspres zda� egzamin? Lia zza biurka wskaza�a mu mi�kki fotel - ci�gle jeszcze sp�aca�a za niego raty. Ubi�r m�czyzny by� swobodny, ale schludny. Go�� najwyra�niej osi�gn�� wiek �redni kilka lat temu. Mia� wysokie czo�o i dobrze utrzyman� siwoczarn� brod�. Oczy os�oni�te d�ugimi rz�sami patrzy�y melancho- lijnie lub gro�nie, zale�nie od padaj�cego �wiat�a. Lia uzna- �a, �e oczy te kryj� smutek. Nie pasowa�y do nich zmarszcz- ki, jakby spowodowane cz�stym �miechem. R�wnie� nie na miejscu by� radosny �uk, w jaki u�o�y�y si� troch� przyci�- kawe usta. Jak znale�� klucz do tego faceta? Dystyngowany obszarpaniec, pomy�la�a Lia. W�a�nie tak. Dystyngowany obszarpaniec. - Sam zrobi� kaw� - rzek� go��, podchodz�c do sto�u, gdzie sta� automatyczny ekspres. - Widz�, �e ma pani tutaj wszystkie sk�adniki: karafk� z wod�, paczk� brimy - m�j Bo�e, kobieto, ta cholerna odmiana bez kofeiny! - i pude�ko filtr�w. - Potrz�sn�� przed jej oczami filtrem, kt�ry wygl�- da� jak kornet miniaturowej zakonnicy. Wkr�tce maszyn- ka do kawy - kiedy� nale�a�a do Jeffa, trzeba j� porz�dnie przep�uka� octem - zacz�a wypuszcza� par�, wydawa� nie- samowite odg�osy i s�czy� aromatyczn� br�zow� ciecz do dzbanka. - Mog�? - zapyta�, sadowi�c si� w fotelu. Worki pod ocza- mi i precyzyjne ruchy cia�a sugerowa�y, �e kiedy� wa�y� wi�cej ni� obecnie. - Wie pani, kawa bez kofeiny ma mniej wi�cej tyle sensu, co zeroprocentowa szkocka. - Lubi� jej smak, a nie pobudzaj�ce dzia�anie. - Ja natomiast odwrotnie. Nie lubi� smaku, a uwielbiam t� moc. I je�li zastosowa� te same kryteria do seksu, wy- starczy�oby mi samotne robienie przysiad�w przed lustrem. Lia zamruga�a. Co to za cz�owiek?, zastanawia�a si�. Nie jest to typowy przypadek depresji. A je�li nawet, to w tej chwili pacjent jest w doskona�ym nastroju, tryska zwi�z�y- mi aforyzmami i uwodzi j� milkliwym czarem. Bardzo nie- zwyk�y stan maniakalno-depresyjny. Lia zebra�a si� w sobie. - Kilka pyta� - rzek�a. - Jak si� pan nazywa? I w czym mog� panu pom�c? - Odpowiadaj�c na pani pierwsze pytanie, nie wiem, jak si� nazywam, i nie wiem, kim jestem. - Co takiego? - S�dz�, �e mam bardzo ostry atak amnezji - amnezji radykalnej. Jakbym straci� po��czenie z osob�, kt�r� zwy- kle jestem. Albo by�em. M�j Bo�e, pomy�la�a Lia. Pragn�a� mie� pacjenta i do- sta�a� faceta tak pomylonego, �e a� ci� to przera�a. Amne- zja, powiada, a czeka�a� na kogo� z drobnymi zaburzenia- mi osobowo�ci. Lia usadowi�a si� wygodniej. S�ysza�a ju� Cala m�wi�ce- go: �M�j Bo�e, dziewczyno, nie by�aby� szcz�liwa nawet w niebie". M�czyzna m�wi� dalej: - Tak wi�c wpad�em do pani, aby uzyska� pomoc. I aby udzieli� jej pani, reaguj�c na mod�y, kt�re prawdopodobnie uwa�a�a pani jedynie za nie w pe�ni �wiadome pobo�ne �y- czenia. - Spojrza� na ekspres do kawy. - Niech pani pos�u- cha tego urz�dzenia. Kln� si� na Boga, wydaje takie d�wi�- ki jak chory na rozedm� p�uc. - Wyj�� zmi�t� chusteczk� z kieszeni klubowej marynarki i wytar� czo�o. - Lubi� ten nap�j, kaw�, prawdziw� kaw�. Musz� j� pi�. Chocia� jej proces parzenia przera�a mnie. Ca�e to cholerne sapanie i parowanie. - To po prostu maszynka do kawy. Po�yczona. Stara. Z pew- no�ci� nie trzeba si� jej ba�. - Po prostu kawa, h�? Niech pani pos�ucha, najs�ynniejsi terapeuci wiedz�, �e obawy mo�e wywo�ywa� prawie wszyst- ko. Pod biurkiem Lia �cisn�a kolanami d�onie. -Prosz� mi wybaczy�. Ma pan racj�. Ale to naprawd� tylko maszynka do kawy i jest pan bezpieczny. Pytanie tylko, czy ja tu jestem bezpieczna. Wygl�dasz do�� nobliwie, nawet sympatycznie, ale twoja zagrywka - amnezja! - zaskoczy�a mnie. Czy masz jeszcze dla mnie podobne kwiatki i rewelacje? - Je�li naprawd� ma pan amnezj� - rzek�a g�o�no - po- trzebuje pan dok�adnych bada� lekarskich. O kilka minut jazdy samochodem st�d mamy szpital. - Pani doktor, najpierw modli si� pani... �yczy sobie pod- �wiadomie pacjenta, a potem, gdy ten ju� si� zjawia, odpra- wia go pani do kogo� innego. Tak si� nie robi. -Jestem psychoanalitykiem, nie psychiatr�. Musi pan poradzi� si� kogo�, kto ma wykszta�cenie medyczne. Amne- zja cz�sto jest wywo�ana przyczynami fizycznymi, �ci�lej m�wi�c, dzieje si� tak w wi�kszo�ci przypadk�w. -Ale nie w moim. Moja jest mechanizmem s�u��cym do zrzucenia z siebie naprawd� bolesnego ci�aru, tak bym nie mia� z tym wi�cej do czynienia. - Doceniam fakt, �e pragnie pan, bym to ja pana leczy�a. Prawdopodobnie odgad� pan, patrz�c na gromady ludzi w mej poczekalni, �e mam pracy po uszy. Aleja naprawd� trzymam si� pewnych zasad. - M�czyzna w fotelu patrzy� na ni�, za�o�ywszy r�ce na brzuchu. - I je�li pan wie, �e dzi�ki amnezji ma pan unikn�� dokuczliwych prze�y� - rze- k�a oskar�ycielskim tonem - prawdopodobnie nie jest to amnezja radykalna. Pami�ta pan do�� du�o ze swej poprzed- niej osobowo�ci. - Gdyby to by�a amnezja totalna, pani doktor, nie trafi�- bym tutaj. Le�a�bym w pozycji embrionalnej na rogu ulicy. - Chce pan powiedzie�, �e to tylko okresowe dolegliwo- �ci. Co zal�g�o si� w pa�skim umy�le? Za�mia� si�. - Dzi�kuj�. Przyzna�a pani, �e mam jaki� umys�. Jestem za to wdzi�czny. - Bez pochwa�y nie ma nagany - rzek�a Lia, ku swemu zaskoczeniu. Z jakiej bajki pod�apa�a to powiedzenie? -W moim umy�le powsta�a idea: zareagowa� na pani potrzeby oraz pom�c sobie. Mo�e mnie pani wesprze� w obu sprawach, wskazuj�c mi drog� do anamnezy. - Anamnezy? Zdziwniej i zdziwniej*, pomy�la�a Lia. - Dos�ownie �utrata amnezji". Ratunek przez wiedz�, czyli gnoza. Jak s�dz�, przypomina sobie pani, �e Platon uwa�a�, i� uczenie si� to tylko pewna forma przypomina- nia. -1 pan chce, bym pomog�a panu odtworzy� pa�skie �y- cie, a wtedy pan m�g�by si� dowiedzie�, kim pan jest. Czy tak? - Chyba o to cz�ciowo chodzi. Druga cz�� jest trudniej- sza. - Trudniejsza ni� wyleczenie pana z amnezji czy te�, u�y- waj�c pa�skiej terminologii, doprowadzenie pana do anam- nezy? - Eocactamente, se�orita hermosa. Mo�e potrafi� mu pom�c, rozmy�la�a Lia, k�ad�c d�onie * Zdziw