8705

Szczegóły
Tytuł 8705
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8705 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8705 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8705 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JEWGIEnIJ �UKIN STREFA SPRAWIEDLIWO�CI Prze�o�y� Rafa� Marcinkowski SOLARIS Olsztyn 2004 �Strefa sprawiedliwo�ci" tytu� oryg. ��ona sprawiedliwosti" Copyright � 2004 by Jewgienij �ukin Ali Rights Reserved Copyright � 2004 for Polish translation by �Rafa� Marcinkowski -88431-91-9 Miejska Biblioteka Publiczna WROC�AW 4 000224104 57 ul. Szewska 78 Projekt i opracowanie graficzne ok�adki Dominik Milecki Korekta Bo�ena Moldoch Sk�ad Tadeusz Meszko Wydanie I Agencja �Solaris" Ma�gorzata Piasecka ul. Genera�a Okulickiego 9/1, 10-693 Olsztyn tel/fax. (0-89) 541-31-17 e-mail: [email protected] www.solaris.net.pl Rozdzia� 1 Zar�n� mnie kiedy� w tej bramie jak psa, pomy�la� przygn�bio- ny Aleksiej Ko�odnikow i po�lizgn�wszy si�, skr�ci� w ciemny zau�ek, na kt�rego ko�cu, odbijaj�c si� w lustrze asfaltu, tli�o si� ��te �wia- t�o sygnalizacji. Ca�y urok tego miejsca polega� jednak na tym, �e gdziekolwiek si� nie skr�ci�o, nie spos�b by�o omin�� ani zau�ka, ani owej bramy, kt�ra nie cieszy�a si� zbyt dobr� s�aw�. W lutym znaleziono tu zamar- zni�tego na �mier� pijaka. S�dz�c po ilo�ci z�amanych �eber i roztrza- skanym nosie, zanim pozostawiono go na pastw� mrozu, porz�dnie i z pasj� si� nad nim zn�cano. Z kolei kilka miesi�cy wcze�niej, do- k�adnie w tym samym miejscu, zastrzeli� si� pewien oficer s�u�b bez- piecze�stwa. Prawd� powiedziawszy, dot�d pozostaje niejasne czy si� zastrzeli�, czy zosta� zastrzelony. A dos�ownie przed kilkoma dnia- mi oberwa� tu nie kto inny, jak ma��onka Ko�odnikowa! �eby� mi nie wraca�a do domu o pierwszej w nocy! A, bo ona by�a u Iruszki... Zreszt�, co za r�nica! Je�li si� dobrze zastanowi�, to by�a dziwna historia, bo ani jej nie zgwa�cono, ani nawet nie ograbiono. Po pro- stu, natrzaskali jej po pysku i to nie mocno, za to dono�nie. Ko�odnikow nie zdo�a� wycisn�� z �ony �adnych konkret�w. Trudno jej by�o dojrze� napastnik�w w ciemno�ci. Rzuci�a si� na kanap�, histerycznie przy tym kopi�c nogami i rycz�c, �e ma z�amany kark. Aleksiej przez chwil� da� si� nawet na to nabra�, lecz gdy tylko pozwoli�a mu obmaca� swoj� g�ow� (O Bo�e, jaki� j�k przy tym wyda- �a!), od razu wyja�ni�o si�, �e wszystko sobie uroi�a. Kark by� niena- ruszony, za to na lewym policzku widnia�y trzy r�wnoleg�e zadrapa- nia, tak, jakby kto� smagn�� po nim paznokciami. To ju� by�jaki� �lad, bo je�li sprawcami pobicia by�y damy, to rzecz jasna nie mog�o by� mowy o �adnym gwa�cie. Z drugiej jednak strony, w motywy rabun- kowe r�wnie trudno by�o uwierzy�. Zaraz po drugiej w nocy zjawi� si� wielki, pos�pny Dimka. Na wie�� o napadzie zakl��, wsun�� r�k� pod pazuch�, gdzie znajdowa�a si� kabura pistoletu gazowego, po czym rzuci� si� do drzwi. Nie wia- domo, dok�d pobieg�, lecz gdy wr�ci�, by� mocno zirytowany. - Podobno jeste� m�czyzn� - wycedzi�, nie patrz�c na ojca. - Szkoda, �e nie by�o mnie w domu... Ju� ja da�bym im popali�! Wiadomo, �e prawda rani cz�owieka bole�niej ni� oszczerstwo. Aleksiej Ko�odnikow, mimo �e by� mocnym m�czyzn� normalnej postury, to nigdy nie wyr�nia� si� zbytni� bojowo�ci�, co wi�cej, �ywi� nawet wstr�t do wszelkiego rodzaju bijatyk. Zdarza�o mu si�, co prawda, uczestniczy� w kilku b�jkach w latach m�odzie�czych, lecz tylko i wy��cznie w charakterze ofiary. - Nie m�w tak do ojca! - krzykn�� teraz, nie mog�c opanowa� wzburzenia. Wyro�ni�ty synalek obrzuci� rodzica ch�odnym, obrzydliwym u�mieszkiem. - Taki z ciebie twardziel? I dlatego teraz Ko�odnikow, nie bacz�c na zagro�enie �ycia, po- d��a� wzd�u� w�skiego, oblodzonego zau�ka, w stron� bramy. �Skrzypi l�d pod nogami - mrucza� pod nosem - wiatr dmie, �nieg pr�szy". Znany fragment wiersza niepoprawnego nudziarza Chodasie- wicza dok�adnie odpowiada� i pogodzie, i panuj�cemu nastrojowi. Wiatru i �niegu co prawda nie da�o si� zauwa�y�, za to skrzypi�cego lodu by�o a� nadto. W ko�cu by� to marzec. Latarnie, starym zwyczajem, nie pali�y si�, dlatego trzeba by�o zadowoli� si� sk�pym �wiat�em dobiegaj�cym z mieszka� na pierw- szym i drugim pi�trze. Na parterze, jak co noc, panowa�a g�ucha, g�sta ciemno��. Wracaj�c z pracy za ka�dym razem przed p�noc�, Ko�odnikow dawno ju� spostrzeg� pewn� regularno��, z jak� �w dom zapada� w sen. Najpierw gas�y �wiat�a na parterze, potem na pierw- szym pi�trze, i tak stopniowo warstwami ku g�rze, a� do najwy�szej, sz�stej kondygnacji. Ale oto doszed�. Skrzypn�wszy og�uszaj�co podmarz�ym, �nie- �nym b�otem, Ko�odnikow zszed� na pobocze i trzymaj�c si� z dala od bramy, dwukrotnie z rz�du pope�ni� g�upstwo. Najpierw z g�o�nym brz�kiem wyci�gn�� z kieszeni klucze od mieszkania, a nast�pnie za- pali� sw�j elektryczny breloczek, kt�ry dosta� niedawno od dyrekcji z okazji swoich urodzin. �w drobia�d�ek s�abo uwydatni� otaczaj�c� go rzeczywisto�� i je�li wydoby� co� z panuj�cego wok� mroku, to jedynie r�k� i przera�one oblicze samego Aleksieja. I gdyby w tym czasie w g�uchym tuneliku przyczaili si� z�oczy�cy, mieliby u�atwione zadanie. Na szcz�cie wygl�da�o na to, �e nikogo w kamiennej norze nie by�o. Zreszt�, to zrozumia�e. W taki zi�b chyba nawet ostatni idiota nie zdecydowa�by si� tu stercze� i wyczekiwa� przypadkowej ofiary. Aleksiej ju� chcia� odetchn�� z ulg�, lecz powstrzyma� si�, postana- wiaj�c nie psu� swojego grobowego nastroju... Patrzcie go, jak si� przel�k�, pomy�la� z obrzydzeniem. Z pos�pnym u�miechem wsun�� klucze z breloczkiem do kiesze- ni kurtki, wszed� pod p�okr�g�e, szare sklepienie, gdzie zwali� si� na niego znienacka pierwszy cios... W�a�ciwie zwali� si�, to zbyt mocne s�owo. Trudno by�oby na- wet nazwa� to ciosem. Po prostu czyja� s�aba, mo�e nawet dzieci�ca d�o�, smagn�a go po lewym oku, wydobywaj�c z niego ca�� wi�zk� bengalskich iskier. Po chwili z ty�u, na bezbronn� g�ow� o�lepionego Aleksiej a (na nic zda�a si� cienka, we�niana czapka) posypa� si� grad, tn�cych uderze�. Tak, w�a�nie grad, inaczej tego nazwa� nie mo�na. W tej samej chwili Ko�odnikow przyj�� silny cios �okciem w �ebro, a nast�pnie kilkakrotnie smagni�to go czym� bole�nie wzd�u� plec�w. Jak�e kr�tk� pami�� ma cz�owiek! Bo oto nagle Aleksiej Ko�od- nikow poj�� w mig, �e �ycie jest mu jednak mi�e. Nie odpowiada� co prawda na ciosy, lecz zas�oni� g�ow� r�koma i rozpaczliwie wyj�c: �Ratunku!" - rzuci� si� w g��b podw�rza. Zachowanie naszego bohatera by�o, oczywi�cie, na wskro� naiwne i nierozs�dne. Wiadomo jest, �e sprawcy nie tylko nie ust�- pi�, lecz gotowi s� nawet rzuci� ofiar� na brudny, zab�ocony asfalt i ok�ada� krzykacza z jeszcze wi�kszym zaanga�owaniem. Dlatego, wydostawszy si� z bramy bez przeszk�d, Ko�odnikow oszala� do tego stopnia, �e jeszcze obejrza� si�jak wariat i zdo�a� utrzyma� r�wnowa- g� na wilgotnej, cieniutkiej warstwie lodu. A przecie� ledwie kilka chwil wcze�niej zachowywa� si�jak normalny cz�owiek: Jak bij�, to uciekaj! Los jednak�e sprawowa� chyba piecz� nad Aleksiejem, bo oto nagle w bramie zrobi�o si� ja�niej. Wzd�u� zau�ka, niepewnie lawiru- j�c w�r�d g��bokich, przykrytych kawa�kami lodu wyboj�w, jecha�o zab��kane w nocy auto. Doskonale zdaj�c sobie spraw� z utraty cen- nych sekund, Aleksiej nasun�� okulary, kt�re sam zdj�� z nasady nosa na samym pocz�tku zaj�cia. �wiat�o reflektor�w leniwie zalega�o w pustym i wilgotnym wn�- trzu tuneliku. Purpurowe ogniki podskoczy�y na oblodzonym asfal- cie, ogarn�wszy sklepienie wyblak�ym szkar�atem, wskutek czego przybra�o ono wygl�d rozwartej paszczy piekielnego pieca, w kt�rym �arzy� si� lekko przygaszony w�giel. Gwa�townie dysz�c, Aleksiej chwyci� si� p�on�cego od opuchli- zny karku. Niebywa�e, ale chyba mu si� upiek�o. Widocznie przest�pcy spostrzegli samoch�d, gdy ten wyje�d�a� zza rogu i postanowili si� ulotni�. Co prawda, Aleksiej nie s�ysza� oddalaj�cych si� ludzi, cho� nie jest to takie dziwne, bo wci�� brzmia- �o mu w uszach jego w�asne wycie. Zarycza� teraz z doznanego upokorzenia, przypomniawszy so- bie swoje ohydne, mieszcza�skie �Ratunku!". Odwyk� ju� zreszt� od b�jek. Ostatni raz dosta�o mu si� w �smej, mo�e dziewi�tej klasie... Od tamtej pory ani razu. Szcz�cie nie opuszcza�o go do czterdzieste- go pi�tego roku �ycia. Czuj�c, jak dr�� mu nogi, zbli�y� si� do zespawanego z �ela- znych rur trzepaka i spocz�� na niskiej kracie. Mo�na by�o si� spo- dziewa�, �e g�uche, bezludne podw�rze z oboj�tno�ci� potraktuje wo�anie o pomoc. Lampa nad gankiem s�siedniej bramy migota�a liliowym �wiat�em, natomiast w samej bramie panowa�a nieprzenik- niona ciemno��. Co za bydlaki!, zaj�cza� cicho Aleksiej, maj�c na my�li nie tyle napastnik�w, co chuligan�w, odpowiedzialnych za panuj�cy wok� mrok. Przecie� tam, pod samym sklepieniem, w blaszanym talerzyku, jest uchwyt. Czy tak trudno by�o postawi� drabink� i wkr�ci� now� �ar�wk�? Chocia� pewnie i tak rozbij�. Rozbijaj�, dranie, jedn� za drug�... Wtem wyda�o mu si�, �e w ciemnym oknie najni�szej kondygna- cji pojawi�o si�, a nast�pnie poruszy�o, nieokre�lone, m�tne odbicie. Ko�odnikow wpatrzy� si� uwa�nie, po czym drgn��. Do czarnej, wil- gotnej szyby przylgn�a od wewn�trz wstr�tna twarz staruchy i na- tychmiast znik�a. A zatem jutro o zaj�ciu b�dzie m�wi�o ca�e podw�- rze. Ach, te stare wrony! Ko�odnikow od dzieci�stwa nienawidzi� takich staruch. W�a�ciwie to mo�na ju� by�o oderwa� obrzmia�e po�ladki od zimnego, �elaznego trzepaka i nie my�l�c o doznanej krzywdzie, po- wlec si� na �ono rodzinnego - a niech go szlag! - domowego ogni- ska. Aleksiej jednak�e nie m�g� tak post�pi�. Zdawa� sobie spraw�, �e ta stara wrona z s�siedztwa �ledzi za nim wzrokiem. Dlatego te� siedzia� zas�piony i dalej marzn�� pod sklepieniami tuneliku, gdzie g�stnia� szary mrok. Niech sobie patrzy... Ko�odnikow nie zdecydo- wa� jeszcze, jak zrelacjonuje to �onie i synowi. 1 czy w og�le warto o tym m�wi�? Aleksandra, znana ze swojej prostoduszno�ci, nie- zmiernie si� ucieszy (�I co? Te� oberwa�e�? Nie �miej si� dziadku z cudzego przypadku"), a Dimka... Wiadomo, rzuci si� do drzwi, chwy- taj�c za kabur� albo z�o�liwie zar�y! Tak, to oczywiste, �e zar�y... Bo czego mo�na si� po nim spodziewa�? Wszystko to jest sprawk� jednej bandy! Ta sama metoda dzia- �ania... Aleksiej wyprostowa� si�, zdumiony swoim nag�ym domy- s�em. Najpierw przyczaili si� na �on�, a teraz na m�a. Czy�by napad na zlecenie? Nie, bzdura! Aleksiej uspokoi� si�. Po pierwsze, zam�- wienie wykonuje si� sumiennie i �aden przeje�d�aj�cy samochodzik nie jest w stanie nastraszy� bandyt�w, a po drugie, komu przysz�oby do g�owy traci� pieni�dze na Ko�odnikow�w? A mo�e to jaka� po- my�ka? Zapewne us�yszeli g�os i zrozumieli, �e ok�adaj� nie tego, co trzeba... Lecz st�d wniosek, �e �ona r�wnie� zosta�a z kim� pomylo- na...To jakie� brednie! Zau�ek ponownie wynurzy� si� z ciemno�ci. Zamigota�y szkliste kraw�dzie wyboj�w, wyblak�e �wiat�o poruszy�o si� chwiejnie. Jesz- cze jeden samoch�d. Jeszcze jego tu brakowa�o! P� godziny po p�- nocy, a ruch jak na prospekcie. Aleksiej ogrza� oddechem zzi�bni�te d�onie, po czym wsun�� je pod pachy i zdr�twia�, og�upiony nat�o- kiem my�li. .,Pr�ba rabunku?" - niepewnie przemkn�o mu przez my�l i do- piero teraz, chwyciwszy za lew� kiesze� kurtki upewni� si�, �e portfel jest na miejscu. Co jak co, da�a si� chyba zauwa�y� w tej nocnej przygodzie Aleksieja pewna nieprawid�owo��, a nawet niedorzeczno��. Sk�d tak nagle wzi�li si� napastnicy? Ko�odnikow w bramie nikogo nie dostrzeg�, w zau�ku r�wnie�... A mo�e skradali si� za nim od samego rogu? Ale w�wczas us�ysza�by kroki... G�uchy zau�ek, �ci�te mrozem, skrzypi�ce b�oto... W�a�ciwie, to ilu ich by�o? Ciosy sypa�y si� z ty�u, z boku. Jeden cz�owiek nie by�by w stanie uderza� z tak� cz�stotliwo�ci� - niczym karabin maszynowy. Tymczasem bram� ogarnia�o coraz intensywniejsze �wiat�o, sil- nik samochodu warcza� ju� gdzie� obok, s�ycha� by�o, jak z ugodzo- nego ko�em wyboju chlusn�o �nie�ne b�oto. �ciank� tuneliku szczo- drze o�wietli� reflektor. Wygl�da�o na to, �e zamierzaj� wjecha� w podw�rze. I rzeczywi�cie. Posta� Aleksieja wynurzy�a si� z ciemno�ci. Bo- hater przybra� pospiesznie oboj�tny, a nawet lekko niezadowolony wygl�d. �Siedz�, oddycham sobie nocnym powietrzem, a ty b�dziesz mi tu reflektorami �wieci�". Zreszt�, w chwil� p�niej i trzepak, i siedz�cego na kracie Ko- �odnikowa, ponownie poch�on�� mrok - samoch�d znikn�� za zakr�- tem... Po sekundzie rozleg� si� przera�liwy zgrzyt. Nast�pnie, na oczach Aleksieja, samoch�d (jak si� okaza�o, stara wo�ga), wolno zatoczy� po podw�rzu szeroki p�okr�g, po czym z hukiem uderzy� prawym reflektorem w boczn� �cian� drugiej klatki. Aleksiej podskoczy�, wydychaj�c k��b pary. - Co wyprawiasz, pijaku?! - wrzasn��, �cisn�wszy pi�ci. - �ycie ci niemi�e?! W odpowiedzi us�ysza� g�uch� cisz�. Drzwi nie trzasn�y, nato- miast silnik starej wo�gi przypuszczalnie zgas� w chwili zderzenia. A mo�e wcale nie jest pijany, pomy�la� przestraszony Aleksiej. Mo�e to atak serca... R�nie przecie� bywa. Jaki diabe� kaza� mi tu zosta�?! Dosta�e� po mordzie - id� do domu! A on jeszcze rozsiad� si� tutaj! Teraz trzeba b�dzie pewnie karetk� wzywa�... Z takimi oto, niezbyt podnios�ymi my�lami, �lizgaj�c si�, Alek- siej Ko�odnikow zbli�y� si� do miejsca wypadku. Nienaruszony re- flektor w�ciekle smaga� �wiat�em szar� �cian� tu� pod oknem. Mo�na sobie wyobrazi�, jaki zaraz podniesie si� rwetes w mieszkaniu, w kt�rym w�a�nie zapali�o si� �wiat�o. Wida� by�o, jak kto� ods�oni� zas�on�, po czym z grymasem na twarzy przywar� do szyby. Usi�uj�c zachowywa� si� nieco pewniej (bo jeszcze, nie daj Bo�e, kto� pomy�li, �e ma on jaki� zwi�zek z wypadkiem), Aleksiej pochy- liwszy si�, zajrza� do ciemnej kabiny samochodu. -Ej, wy tam... �yjecie? Po sekundzie milczenia Ko�odnikow us�ysza� s�aby, przepe�nio- ny b�lem j�k... - Pan jest �wiadkiem? - Tak- cicho odpowiedzia� zmizernia�y od wra�e� Aleksiej, spo- gl�daj�c na oddalaj�c� si� karetk� pogotowia, na kt�rej pulsowa�o granatowe �wiat�o koguta. Mlecznobia�y mikrobus niespiesznie wje- cha� w bram�. Szara wo�ga nadal sta�a wbita w skrzyd�o klatki scho- dowej . Migaj�cy wcze�niej reflektor ju� si� nie �wieci�. P�on�y okna najni�szej kondygnacji. �una zm�conego �wiat�a pada�a w�a�nie na stoj�cego przy samej kraw�dzi niebieskiego ��iguli", na kt�rym wid- nia� napis: �Kontrola ruchu drogowego". - Wsiadaj do samochodu... Nie, nie do tego! Do naszego samo- chodu. Na tylne siedzenie... Zaskoczony bezceremonialno�ci� polecenia, Aleksiej wcisn�� si� do wskazanego przez m�czyzn� auta. Kapitan milicji, surowy osi�ek w wieku oko�o trzydziestu pi�ciu lat, w��czy� �wiat�o w kabinie, po czym usadowiwszy si� obok Ko�odnikowa, roztar� zmarzni�te d�o- nie. - Zatrza�nij drzwi - rzek�, nie ukrywaj�c niezadowolenia. Ten pospiesznie wykona� rozkaz, mimo to w samochodzie jesz- cze bardziej si� och�odzi�o. Kapitan po�o�y� tymczasem na kolanach grub� teczk� i wyci�gn�wszy pi�ro, zapisa� nazwisko, adres i miejsce pracy Ko�odnikowa. - Kiedy to si� sta�o? - spyta� ponurym g�osem. - Gdzie�... P� godziny temu. No, mo�e czterdzie�ci minut. - A dok�adniej mo�e pan powiedzie�? - Niestety, nie - odrzek� ze skruch� Aleksiej. - Nie mam zegarka. Na zab�oconym, asfaltowym dnie bramy igra�y ��tawe, przyga- szone odbicia latarek. S�ycha� by�o jak karetka, wyjechawszy na ale- j�, natychmiast w��czy�a syren�. A zatem istnieje prawdopodobie�- stwo, �e nie dowioz� go �ywego do szpitala. A�eksiej przypomnia� sobie, jak sanitariusze wyci�gali nieboraka z kabiny i ponownie po- czu� md�o�ci. - Tak... - kre�li� w swoim notesie kapitan, nie podnosz�c g�owy. Sprawia� wra�enie, jakby zawczasu wiedzia�, co powie �wiadek, z g�ry przewiduj�c jego zeznania. - Gdzie by� pan w chwili wypadku? - O tam... - obr�ci� si� bezradnie Aleksiej, usi�uj�c wskaza� zespawany z �elaznych rur trzepak. - Siedzia�em dok�adnie naprze- ciwko bramy, w odleg�o�ci oko�o dziesi�ciu metr�w... - O tej porze? - No bo, widzi pan... - zacz�� Aleksiej. - Mamy w pracy tylko jeden komputer, a korzysta� trzeba, pracujemy wi�c na dwie zmiany. Przychodz� przed czwart�, a wychodz� o jedenastej, dwunastej... Dzisiaj si� zasiedzia�em... - Pi� pan co�? - oboj�tnie spyta� kapitan. Ko�odnikow na po- cz�tku nie zrozumia�, lecz chwil� p�niej mrukn�� obra�ony: - Sk�d ten wniosek? - Godzina pierwsza w nocy - dalej nie podnosz�c g�owy, odpar� kapitan. - Pogoda - sam pan widzi, jaka... Chcia�oby si� jak najpr�- dzej by� w domu, a pan tu sobie odpoczywa� - na dodatek pod samym domem. A�eksiej zast�ka�. - Rzeczywi�cie, nie spieszy�em si� do domu - odpowiedzia� ze smutkiem w g�osie. - Jak by to panu wyja�ni�? Niesnaski rodzinne, jednym s�owem... by�em rozbity... - No i chlapn�� pan sobie! - Chce pan, to chuchn� - nieco ostrzejszym tonem zapropono- wa� Ko�odnikow. -Nie, nie trzeba. Niech pan opowiada, jak by�o... Wtedy zgas�y igraj�ce w bramie latarki i po chwili wynurzy�a si� z ciemno�ci jaka� posta� w milicyjnym mundurze. - Nie ma �adnych �lad�w hamowania - burkn��, uchyliwszy drzwi. - Za choler� nie mo�na nic znale��. - Zaczekaj - surowo odpowiedzia� mu kapitan. - Opowiadaj, niech pan opowiada, Aleksieju Pietrowiczu... A�eksiej wzi�� si� w gar��, po czym �wiadomy powagi chwili, starannie zacz�� przedstawia� wszystko, co widzia� od momentu, gdy wo�ga skr�ci�a w podw�rze. Ku swojemu zdumieniu, nie zeznawa� d�ugo. Dziwne... wydawa�oby si�, �e tyle prze�y�, a w istocie nie by�o o czym m�wi�. Przypomnia� sobie zakrwawion�, kiwaj�c� si� g�ow�, czarn�, wilgotn� plam� na bia�ym fartuchu - i znowu drgn��. - A wi�c samoch�d nie zatrzyma� si� i nikt z niego w biegu nie wyskakiwa�? - z pow�tpiewaniem w g�osie, jak wyda�o si� Ko�odni- kowowi, zapyta� kapitan. A�eksiej ockn�� si�. W jego pami�ci zatar� si� ju� straszny wi- dok. -Nie... Nie! Zauwa�y�bym. - Czy zna� pan wcze�niej poszkodowanego? -Nie... - Mieszkacie w tym samym podw�rzu i ani razu si� nie spotka- li�cie? - Mieszkam tu od niedawna - wyja�ni� A�eksiej. Kapitan zmarszczy� brwi, drapi�c si� po nich. - No dobra - wycedzi�. - Przeczytaj i podpisz si�. Tu, jeszcze raz. Aleksiej wzi�� papier, poprawi� okulary i podstawiaj�c kartk� pod ��tawy, niezbyt jaskrawy plafon, przeczyta� j� z nale�yt� uwag�. Styl wyda� mu si� nadto oficjalny i prawd� powiedziawszy, przyt�pa- wy... A zreszt�! Czy to wa�ne? �Powy�sze przeczyta�em i potwier- dzam" - wykaligrafowa� pod dyktando kapitana, niezgrabnymi od zimna palcami i dwukrotnie podpisuj�c si�, zwr�ci� dokumenty. - Mam do pana jeszcze jedn� spraw�- wydusi� z siebie i szarpn�� zmarzni�tymi ramionami, czuj�c jednak, �e niepotrzebnie o tym napo- mkn��. - Nie wiem, czy ma to jaki� zwi�zek... Ale jednym s�owem... Zosta�em napadni�ty w tej bramie. Kapitan, kt�ry w�a�nie chowa� zeznania bohatera do teczki, od- wr�ci� si� powoli w jego kierunku, zreszt� po raz pierwszy podczas przes�uchania. -Kiedy? - Niedawno... Dos�ownie kilka minut przed tym, jak tamten wje- cha� w podw�rze...W�a�nie dlatego przysiad�em na chwil�... �eby doj�� do siebie... - Nie wida� na twarzy �lad�w pobicia.., - zauwa�y� kapitan, nieufnie spogl�daj�c na strapion� fizjonomi� �wiadka. - Oberwa�em po g�owie... - przyzna� si� purpurowy Ko�odni- kow. Kapitan bezg�o�nie zakl��. - A czemu� milcza� dotychczas? - rzuci� rozsierdzony. - Napi- szesz o�wiadczenie? - Napisz� - odpar� Aleksiej, zaskoczony swoj� nag�� stanow- czo�ci�. �A co on, frajera znalaz�? B�dzie mi tu na ty m�wi�?! Kapitan podrapa� si� ponownie po brwiach. - Idziemy wi�c - powiedzia� zm�czony i rozczarowany. - Z tym trzeba na komisariat. Rozdzia� 2 Ogromny szary dom, wzniesiony jeszcze przed wojn�, sta� sa- motnie, oddzielony od reszty zabudowa� trzema uliczkami i alej�. Przyci�ga� uwag� przyjezdnych swoj�, nieco wi�zienn�, architektur�. Zdany by� sam na siebie. W pewnym stopniu mia�o to nawet charak- ter symboliczny, poniewa� budynek przeznaczony by� niegdy� dla pracownik�w NKWD i ich rodzin. Na ogromne podw�rze mo�na by�o w�wczas dosta� si�, przechodz�c przez jedn� z czterech bram. Nie ka�dy jednak m�g� tam wej��, bowiem w ka�d� z bram wmontowane by�y dawniej solidne �elazne wrota. Co wi�cej, czuwa� tam zawsze gro�ny stra�nik, z czerwonym otokiem na czapce. Potem wszystkich mieszka�c�w domu, wraz z rodzinami, poddano ostrym represjom, natomiast do opustosza�ych mieszka� wprowadzili si� do�� przy- padkowi ludzie, nie maj�cy na dodatek nic wsp�lnego z os�awionymi organami bezpiecze�stwa. W podw�rzu nie by�o ju� tak schludnie i czysto. Znik�y te� bez �ladu czerwone otoki przy wej�ciu, a bez ma�a pi�tna�cie lat temu, �elazne wrota. W trzech bramach zaspawano je z niewiadomych przy- czyn, natomiast w tej jednej wrota ca�kowicie usuni�to. W ten spo- s�b jedyna droga na podw�rze wiod�a teraz przez wspomniany ju� zau�ek - miejsce do�� nieprzyjazne, a w nocy wywo�uj�ce nawet groz�. Mieszka�cy, kt�rzy podobnie jak Aleksiej Ko�odnikow, zmusze- ni byli wraca� z pracy o p�nej porze, raz po raz podnosili lament, domagaj�c si� otwarcia jeszcze jednej bramy - w pierwszej kolejno- �ci tej, kt�ra wychodzi�a na alej�. Za ka�dym razem co� stawa�o jed- nak w ostatniej chwili na przeszkodzie: a to samoch�d nawali�, a to spawacz zachorowa�, a to znowu jaki� powa�ny wypadek na mie- �cie... A wydawa�oby si�, �e to taki drobiazg. Wrota rozspawa�! Tym bardziej, �e w ogromnym, szarym budynku obok mieszka�y, co godne jest podkre�lenia, nader wp�ywowe osobisto�ci albo, jak kto woli, ludzie ze znajomo�ciami. Dom ten, bez wzgl�du na sw�j nie najlepszy stan, nadal cieszy� si� presti�em: wysokie sufity, przestronne miesz- kania, piwnice... Sam Aleksiej nie �mia� nawet marzy� o takim luksusie. Na opu- stosza��, dwupokojow� stalinowsk� kawalerk� wielu ostrzy�o z�by, w tym sam przewodnicz�cy regionalnego Towarzystwa Mi�o�nik�w Ksi��ek. Lecz tu nagle nast�pi�y zmiany, Komitet Obwodowy wyda� rozkaz. I rozpocz�o si� polowanie na zuchwa�ych aparatczyk�w, posiadaj�cych przekraczaj�cy norm� metra� powierzchni mieszkal- nej. Zrobiono mi�dzy innymi nalot na wspomniane Towarzystwo. Zl�kniony obrotem spraw przewodnicz�cy, dobrowolnie wykre�li� si� z listy mieszkaniowej, na kt�rej jego nazwisko widnia�o na samej g�rze. Tu� pod nim, wpisany by� niejaki Aleksiej Ko�odnikow, kt�ry, prawd� m�wi�c, nie wi�za� z tym faktem wi�kszych nadziei. A jednak, po raz pierwszy w jego �yciu, dobro wzi�o g�r� nad z�em - cho� i tutaj nie obesz�o si� bez pewnych strat. Bo oto, zapomniawszy nieco o swoim strachu, przewodnicz�cy natychmiast rzuci� oskar�e- nie, �e to niby Aleksiej na niego doni�s�. W�wczas Ko�odnikow zo- sta� skre�lony z listy. Lecz wywalczy� sobie mieszkanie - i to jeszcze jakie! Niemal w samym centrum, przestronne, z wysokim sufitem, do kt�rego nie spos�b si�gn�� miot��, nawet z podskoku. I wszystko by�oby pi�knie, �eby nie ta cholerna brama... I kto, pytam si�, kto, ci�gn�� go za j�zyk? Teraz musi wsta� z rana, wcze�niej ni� zazwyczaj, by uda� si� ze skierowaniem do pod- dania si� ekspertyzie s�dowo - medycznej. Ekspertyza... Czego ci ludzie nie wymy�l�... Zajechawszy tramwajem, diabli wiedz� dok�d, Ko�odnikow do- szcz�tnie przemoczy� nogi, gdy� dzie� wypad� s�oneczny, a przed- mie�cie dos�ownie ton�o w brudnej, srebrzystej jak rt�� mazi. Ogar- n�o go nieprzyjemne zdumienie, gdy dowiedzia� si�, �e wydzia�, kt�- rego szuka, znajduje si� w tym samym budynku, co kostnica. W powietrzu unosi� si� ci�ki, nieprzyjemny zapach. Znalaz�szy si� na korytarzu, zamroczony Aleksiej pchn�� przez pomy�k�jakie� drzwi, za kt�rymi ujrza� ogromn�, pust� sal�, zastawion� aluminiowymi sto- �ami. Na najbli�szym z nich le�a� b�ogo, ze z�o�onymi na piersi, po��- k�ymi i spuchni�tymi r�koma, leciwy nieboszczyk, czekaj�cy na przy- bycie krewnych. Aleksiej prze�kn�� �lin� i w po�piechu wycofa� si� na korytarz, gdzie zderzy� si� z m�odym cz�owiekiem, ubranym w ob- szern� koszul� z zielonej flaneli i identyczne spodnie. - Przepraszam - staraj�c si� oddycha� ustami, zwr�ci� si� do niego Ko�odnikow. - Gdzie znajd� ekspert�w? Flanelowy m�odzieniec w milczeniu wskaza� palcem na koniec korytarza. Ekspert zdecydowanie nie spodoba� si� Aleksiejowi. Mia� po- marszczon� twarz zgorzknia�ego pijaka, kt�ry - s�dz�c z wygl�du -ju� dawno utraci� wiar� w ludzi. Nawet nie ukrywa� tego, �e uwa�a Ko�odnikowa za symulanta, natomiast jego przykr� histori� - za nie- udolne k�amstwo. Nale�y jednak przyzna�, �e mia� ku temu powody. �lad�w pobicia na twarzy, jak si� wyrazi� wczoraj kapitan, nie uda�o si� ustali�. Podobnie w okolicy karku. Ko�odnikow musia� wi�c wspo- mnie� o uderzeniach �okciami w �ebra i zbitych plecach. Ekspert kaza� mu si� rozebra�, lecz okaza�o si�, �e r�wnie� we wskazanych przez Aleksieja miejscach nie by�o siniak�w. Dopiero poni�ej talii wypa- trzy� niewielk� czerwon� obrzmia�o��, kt�ra swoim kszta�tem i rozmia- rami przypomina�a sprz�czk� paska od spodni. - A wi�c dosta� pan po go�ej... po go�ym ciele? - gniewnie spy- ta� ekspert - �ci�gn�li z pana w tej bramie spodnie czy co? �miertelnie obra�ony Ko�odnikow, piskliwym od powstrzymy- wanej w�ciek�o�ci g�osem, wyja�ni�, �e podczas pobicia mia� na sobie spodnie i grub� kurtk�, t� sam�, co teraz... I nikt z niego niczego nie zdejmowa�. Wydostawszy si� jako� na �wie�e powietrze, przeklina� swoj� wczorajsz� gadatliwo��, po�piesznie oddalaj�c si� od ponurego bu- dynku. A potem jeszcze, na domiar z�ego, stercza� d�ugo na przystan- ku. Nerwowo drepta� w miejscu w oczekiwaniu na tramwaj. Nie za- uwa�ywszy cienkiej warstwy �niegu, wpad� do wype�nionego lodo- wat� wod� rowu. Teraz w�ciek� si� do reszty. - Co za dzielnica! Dobrze, �e chocia� w centrum czasami �nieg odgarniaj�. Za dnia brama wygl�da�a na bezpieczn�. Wzbudza�a jednak wstr�t, jeszcze wi�kszy ni� w nocy. Szare, wilgotne sklepienie z nie- przyzwoitymi napisami w dw�chj�zykach (oto rezultaty edukacji!), rozga��zione p�kni�cia w starym tynku... Ko�odnikow stan��, obej- rza� si� ze z�o�ci�, po czym wszed� w podw�rze. Nie by�o tam niczego, co mog�oby cieszy� oko. Szara wo�ga z wgniecionym reflektorem sta�a w pobli�u kontener�w na �mieci, w jednym rz�dzie z innymi autami. W miejscu zderzenia, na asfalcie nie by�o nawet �ladu �niegu, jakby go wymieciono. Na �awce przy trzeciej klatce siedzia�y nieruchomo, jedna przy drugiej, staruszki w ko�uchach, grzej�c si� w promieniach marcowego s�o�ca. Z dezaprobat� patrzy�y na zbli�aj�cego si� Aleksieja, zaciska- j�c przy tym usta. Jak zwykle przeszed� obok, nie uk�oniwszy si�. By� obra�ony. Kiedy� uk�oni� si�, a one nawet nie raczy�y ruszy� g�ow�... Ko�odnikow wbieg� na ganek i z�apa� za oblodzon� klamk� drzwi wej�ciowych... - Szcz�ciarz - zaszele�ci�o cichutko za jego plecami. Aleksiej obejrza� si� i zdr�twia�. Staruszki nadal przygl�da�y mu si�, milcz�c nieprzyja�nie. Mia- �y jednakowo zaci�ni�te usta, wi�c trudno by�o ustali�, kt�ra z nich si� odezwa�a. Nie m�g� si� przes�ysze�... Nie wiedzie� czemu, kr�powa�y go wlepione w niego spojrzenia starych harpii. Spu�ci� wi�c wzrok, za- nurzaj�c si� w mrocznym przedsionku klatki schodowej, gdzie pocz�� nerwowo wystukiwa� szyfr. Aleksiej mia� wra�enie, �e wymamrotane z wyra�n� zawi�ci� s�owo nie by�o cz�ci� ich rozmowy, lecz mia�o bezpo�redni zwi�zek z wydarzeniami ostatniej nocy. I tu przypomnia- �o mu si� m�tne oblicze, kt�re niczym meduza wyp�yn�o z g��bin akwarium, przylegaj�c do czarnej szyby okna. �Szcz�ciarz"? A czym�e zas�u�y� sobie na to miano? Tym, �e nie oberwa� za mocno? Tak jak kierowca szarej wo�gi? Aleksiej Ko�odnikow mieszka� w wielu miejscach. �adne jed- nak�e podw�rze nie obfitowa�o w tak� ilo�� zmursza�ych ekspona- t�w. Jak w muzeum! Pami�� burzliwej m�odo�ci... A dlaczego� by nie? Ca�kiem mo�liwe, �e s� to wdowy po tych samych czekistach, krop- ni�tych przez ludzi os�awionego �aw*entija Paw�owicza... Sk�d jednak to �szcz�ciarz"? Wypowiedziane z tak� nienawi- �ci�? Z uczuciem niedowierzania Aleksiej otworzy� drzwi i wszed� do swojego mieszkania na pierwszym pi�trze. Nikt go nie przywita� w progu. W kuchni skwiercza� na patelni t�uszcz. Zanim si� rozebra�, zajrza� najpierw do du�ego pokoju, w kt�rym panow��wyzywaj�cy nieporz�dek. Szerokie ma��e�skie �o�e by�o rozbabrane tak, jekby dopiero co uderzy� w nie piorun... Sama Aleksandra dimitriewna za�ywa�a snu. Na zmi�tej poduszce le�a�a, y odwr�cona grzbietem do g�ry, otwarta ksi��ka w mi�kkiej ok�adce. �Martwych nie s�dz�" - b�ysn�� wyci�ni�ty z�otymi literami tytu�. Powiesz� si�, z t�p� rozpacz� pomy�la� Aleksiej. Nie mam ju� si�. Na stoliku z gazetami le�a� gruby plik papieru, kt�rego jedna trzecia by�a celowo wysuni�ta. Podszed� i popatrzy�... Taaak. Nale�y przypuszcza�, �e prywatne wydawnictwo, w kt�rym teraz pracowa�a Aleksandra, zupe�nie zesz�o na psy. Nasycony korektorsk� kabali- styk�, szary prostok�t tekstu przerwany by� w trzech miejscach zr�cz- nymi ilustracjami. Przedstawia�y nakre�lone schematycznie postacie uprawiaj�ce ze sob� co� nader intymnego. Pocz�tkowo Aleksiej na- iwnie s�dzi�, �e s� to r�ne sposoby przywracania do �ycia wy�owio- nych z wody topielc�w. Ale gdzie� tam! Kogo to dzi� obchodzi? Topisz si�? To si� top! Naturalnie postaci na obrazkach uprawia�y mi�o��... �Nale�y pami�ta�, �e u kobiet, w przeciwie�stwie do m�czyzn, organy p�ciowe s� porozrzucane po ca�ym ciele" - ze zdumieniem przeczyta� pierwsz� fraz� Ko�odnikow. A niech to! Wygl�da na to, �e kto� z miejscowych lekarzy wpad� na pomys� napisania poradnika dla m�odych ma��e�stw. Cofn�� si� do przedpokoju, zdj�� buty, w�o�y� kurtk� do szafy i uda� si� do kuchni. Przy kuchence sta� rozebrany do pasa Dimka i poruszaj�c mi�niami grzbietu, sma�y� jajecznic�. - Do drugiej w nocy czyta jaki� ch�am, spa� nie daje - skar�y� si� Aleksiej, nie wiadomo co maj�c na my�li: krymina� czy korekt�. - A teraz jeszcze byczy si� do po�udnia... - To twoje problemy - powiedzia� skrzecz�cym g�osem Dimka, zaj�tyjajecznic�. Ko�odnikow spodziewa� si�, �e synalek zapyta chocia� o przy- czyny jego porannej nieobecno�ci, lecz jak wida�, nikogo to nie inte- resowa�o. - By�em na ekspertyzie s�dowo-medycznej - sucho zakomuni- kowa�. - A po co? -Wczoraj w bramie pobi�em si�... Dimka od�o�y� patelni� na nieczynny palnik, po czym odwr�ci� si� twarz� do ojca. -Ty? - Napadli mnie jacy� chuligani... - wyja�ni� ojciec, otwieraj�c lod�wk� i ogl�daj�c w skupieniu jej sk�p� zawarto��. - Musia�em si� broni�... A ekspert to prawdziwe bydl�! Siniaki mia�em mu pokazy- wa�. A co, mo�e mia�em specjalnie mord� nadstawi�? -No, poka�... -wci�� jeszcze nieufnie poprosi� Dimka. Aleksiej trzasn�� lod�wk�, pokazuj�c swoj� nie uszkodzon� fi- zjonomi�. - Tam niczego nie ma! - rzuci� zirytowany -To jak? -Trzeba umie�... Dimka mrugn�� oczami, zachmurzy� si�. Kto by pomy�la�! Okazuje si�, �e ojciec jedynie sprawia� wra�enie tch�rza, a w rzeczywisto�ci... - Ja te� wczoraj w nocy... - wyra�nie pozazdro�ciwszy ojcu, powiedzia� gniewnie. - Siedzimy sobie z Szarym, nikogo nie zaczepia- my... Stragan ju� zamkni�ty na zasuw�, wzi�li�my flaszk� wytrawne- go - siedzimy, gadamy... a� tu nagle s�ycha�, jak kto� wali w drzwi. Szary - kawa� ch�opa, przecie� razem na si�owni� chodzimy - dziew- cz�cym g�osikiem pyta: �Kto?". A z drugiej strony s�ycha�, jak tam- ten basem odpowiada: �Zaraz zobaczysz!" I �om ju� wsuwa... lecz my w dw�jk� chwycili�my za jego koniec i jak nie poci�gniemy... -1 co, wyrwali�cie? - z zainteresowaniem zapyta� Aleksiej. - A gdzie! Wyskakujemy, a tam nikogo nie ma... Dimka przypo- mnia� sobie o jajecznicy i znowu po�o�y� patelni� na ogniu. - A po co by�e� na ekspertyzie? Da�e� komu� po pysku, czy co? Ko�odnikow opowiedzia� synowi wszystko od pocz�tku. Dimka pomrukiwa� z zak�opotaniem. - To by� Kostik z drugiej klatki - o�wiadczy� wreszcie przez z�by. We w�asn� klatk� si� wtarabani�... �yje chocia�? - No, skoro karetka przyjecha�a! Na sygnale! - Na sygnale to oni nawet po w�dk� je�d��- s�usznie zauwa�y� Dimka, otwieraj�c szafk� z naczyniami. - Sam jest sobie winny. Kto mu kaza� dorabia� po nocach... Potrz�sn�� patelni� i jajecznica pos�usznie ze�lizn�a si� na tale- rzyk. Aleksiejowi ta czynno�� nigdy nie wychodzi�a - mo�e dawa� za ma�o t�uszczu? Ko�odnikow jeszcze raz otworzy� lod�wk� i zmarszczy� brwi. Trzeba i�� po jajka... I dokupi� kostki roso�owe. Mo�na by�o si� nie zdradza�. - A diabli... Niepotrzebnie wygada�em si� kapitanowi... -po raz kt�ry� wyci�gn�� taki wniosek i z westchnieniem przymkn�� lod�w- k�. - No tak - z wypchanymi ustami zgodzi� si� Dimka. - Od glinia- rzy najlepiej trzyma� si� z daleka. ' Wychodz�c na ganek klatki schodowej, Aleksiej by� mile zasko- czony nieobecno�ci� staruch. Co prawda, zamiast nich do �awki przy- war� elektryk Borka, mieszkaj�cy pi�tro nad Ko�odnikowami. Zgod- nie ze swoim zwyczajem, od samego rana by� w pe�nej gotowo�ci. Na zaro�ni�tej mordzie widnia�y purpurowo-niebieskie plamy. - Witam s�siada! - przywita� si� z Aleksiejem. - Siadaj, siadaj. Warto zauwa�y�, �e Aleksiej Ko�odnikow nie przyja�ni� si� z nikim z mieszka�c�w, bowiem z trudem nawi�zywa� kontakty z lud�- mi i nawet w rozmowie wola� zachowywa� dystans. Jednak z elektry- kiem taki numer by nie przeszed�. Unikn�� natarczywego, ponad mia- r� towarzyskiego Borki, nie uda�o si� jeszcze nikomu. Kl�ska �ywio- �owa, a nie cz�owiek... - Id� do sklepu - powiedzia� Aleksiej. - No, siadaj na minut�! - rykn�� Borka, b�agalnie wyba�uszaj�c, powleczone czerwonymi �y�kami oczy. Trzeba by�o usi���. > - No? - zapyta� Aleksiej. Borka uwa�nie si� obejrza�. - S�uchaj... - zachrypia�, przybli�ywszy si� do Ko�odnikowa, po czym zion�� odorem przetrawionego alkoholu, przez co ten przypo- mnia� sobie porann� wizyt� w kostnicy. - Czy to prawda? Czy k�a- mi�? Podobno wczoraj i ciebie to spotka�o? - Kto ci powiedzia�? - nieprzyjemnym g�osem zapyta� Aleksiej. - Pewnie staruchy? - Ale� ty ich nie lubisz! -u�miechn�� si� szeroko Borka. Nie wiado- mo, czy by� to zarzut, czy aprobata. - Przede mn� nie da si� nic ukry�, bracie... O kim z mieszka�c�w chcesz si� dowiedzie�! Czasem cz�owiek sam o sobie czego� nie wie, aleja wiem... Widz� na wylot, jasne? - Id� do sklepu! - Przesta�! - zawstydzi� go elektryk. - Przerwa b�dzie dopiero za godzin�... Ty lepiej powiedz, czy mocno oberwa�e�? Nie wygl�da na to... - My�l, co chcesz - przyzna� zas�piony Aleksiej. - Ale w por� nawia�em. Dosta�em tylko lekko po g�owie. Borka odsun�� si�, zmieszany, i popatrzy� na Ko�odnikowa. - To wszystko? Nic wi�cej? - spyta� z niedowierzaniem. W tym miejscu g�os mu si� za�ama�; chrz�kn�� i przez jaki� czas z zak�opotaniem kr�ci� g�ow�. - Nie g�upi� - wydoby� wreszcie z siebie z pewn� nawet zawi- �ci�. - A mnie dwa lata temu odwie�li do szpitala-jak Kostika. - Co, te� w tej bramie dosta�e�? - spyta� Aleksiej speszony. - Sk�d�e znowu! - elektryk zacz�� si� kr�ci� i oczy mu si� nieco zaszkli�y. - S�uchaj - powiedzia�, prze�kn�wszy �lin�. - W mojej kancia- pie jest napocz�ta flaszka, trzeba j� dopi�. Co ty na to? Co tak ma sta�... Nie pierwszy ju� raz Borka pr�bowa� zwabi� Aleksieja na lufk� do swojej tajemniczej kanciapy, znajduj�cej si� w piwnicy czwartej klatki. Do uczestnictwa w tej uroczystej ceremonii (a w pewnym sen- sie nawet rytua�u) Borka ju� dawno zmusi� wszystkich mieszka�c�w podw�rza. Jedynym przedstawicielem p�ci m�skiej, kt�ry dotychczas nie uleg� Borce, by� Ko�odnikow. Zazwyczaj grzecznie odmawia� elek- trykowi, lecz tym razem rozmowa zacz�a by� intryguj�ca. Ko�odni- kow pomy�la� i zawaha� si�: - Id� dzisiaj do pracy - rzek� bez przekonania. - Przecie� masz na czwart�- przypomnia� wszechwiedz�cy Bor- ka. - Ile tam tego zosta�o? Tylko na dnie, o tyle! - przypominaj�cy zwierz� elektryk zmarszczy� brwi, szeroko rozstawiaj�c przy tym kciuk i palec wskazuj�cy. Jego rozwarte palce wygl�da�y jak szcz�ki klucza francuskiego, nastawione na poka�nych rozmiar�w �rub�. - Nie ka�dego przecie� do siebie zapraszam... - m�wi� rado�nie, gdy mijali kontenery na �mieci i osamotnion�, chwilowo szar� wo�g�. -Nie mog� sam pi�! No, nie mog� i tyle! Chocia�... - Borka wyba�u- szy� oczy, podnosz�c ko�lawy palec. - Tylko z dobrymi lud�mi, ja- sne?! We�my na przyk�ad ciebie... Jeste� cz�owiek inteligentny, wy- kszta�cony... znasz si� na komputerach... Z naprzeciwka wybieg�a, bryzgaj�c b�otnistym �niegiem, drob- na dziewczynka z pstrokatym plecakiem na ramionach. - Aa, mam ci�!- wrzasn�� z rado�ci� elektryk, rozdziawiaj�c za- ro�ni�t� paszcz� ludojada. - Kto wczoraj zwia� z muzyki?! Czekaj, powiem matce, ju� ona ci� nauczy! - Tak, na pewno! - odszczekn�ja w biegu. - Widzia�e�? - po�ali� si� Borka, wskazuj�c na dziewczynk�. - Niczego ju� si� g�wniarze nie boj�. Nie ma komu ty�ka przetrzepa�. - A co, sierota? - Ko�odnikow nie zrozumia� i wsp�czuj�co popatrzy� w stron� dziecka. - Nie ma ojca? -Nie... - niech�tnie odezwa� si� elektryk. - Wszystko w normie. Jest ojciec, jest pas... - Wi�c o co chodzi? - zapyta� Aleksiej, bardziej rozweselony ni� przej�ty s�owami elektryka. - E, tak tylko... - wymijaj�co odpowiedzia� Borka. - Po prostu, nie ma komu. Weszli do klatki, a nast�pnie ha�a�liwie zeszli po niewysokiej drabinie, opartej o �elazne drzwi. Kanciapa okaza�a si� do�� obszer- na. Chyba nawet nieco wi�ksza od pokoju Dimki. �ciany by�y niemal w ca�o�ci zastawione zespawanymi z k�townik�w rega�ami, na kt�- rych wala�o si� dos�ownie wszystko. W licznych dziurach betonowej posadzki migota�y m�tnie opi�ki metalu. - Siadaj, s�siad! - Borka wskaza� na taboret, stoj�cy obok �lu- sarskiego imad�a, sam natomiast odemkn�� skrytk�, stawiaj�c na oku- tym blacie opr�nion� w trzech czwartych flaszk�. - Staruchy - bez zwi�zku wymamrota�, krz�taj�c si� przy warsz- tacie. Podmi�t� opi�ki, na zat�uszczonym papierze po�o�y� kawa� w�- dzonej ryby, po czym rozla� po r�wno do dw�ch kieliszk�w - szklane- go i plastikowego. - �yj� tu od stu lat... W ci�gu takiego czasu nawet dure� za�apa�by, o co chodzi. - Tu wyprostowa� si� i rozchyli� kurtk�, by wystawa� spod niej skrawek marynarskiej pasiastej koszulki. - Za tych, co na morzu, s�siad! Aleksiej wypi� za tych co na morzu i zak�si� kawa�kiem ryby. Chcia� wr�ci� do zagadkowej frazy, dotycz�cej staruch. Tym bardziej, �e Borka sam o tym napomkn��. Elektryk jednak jak zwykle wszed� mu w s�owo. - Taaak - przeci�gn�� w zamy�leniu. - Trafi�em na oddzia� ura- zowy... �eb rozbity... No dobra, zdarza si�... Wr�gi po�amane i jeszcze rany k�ute na zadku! E, s�siad, rozumiesz?! K�u - te! Aleksiej zamruga� oczami. Nie do ko�ca zrozumia� tok my�lenia elektryka, kt�ry nagle zamilk� i badawczo spojrza� na go�cia. - A ty w og�le palisz? - W og�le to pal�. - A ja rzuci�em - w sekrecie zwierzy� mu si� Borka. - Lata ju� nie te, no wiesz, o zdrowie trzeba si� zatroszczy�... Wi�c nie miej mi za z�e, ale jak chcesz zapali�, to za drzwiami... Dawaj, osuszmy lepiej butel- czyn�! Po co ma tak sta� biedaczka... M�wi�c to, rozla� resztk� w�dki, wyg�aszaj�c kolejny toast ma- rynistyczny. Nast�pnie wszystko skrz�tnie upchn�� w zamykanej na klucz skrytce - butelk�, kieliszki, a nawet zat�uszczony papier z rybi- mi o�ciami. Warsztat zn�w zacz�� przypomina� miejsce pracy. - A teraz... - z zadowoleniem powiedzia� Borka, siadaj�c na dru- gim taborecie i usuwaj�c ostatnie �lady uczty. - A teraz opowiem ci histori�. Przychodz� raz z roboty, podgrza�em sobie barszczu... a �y�em wtedy jeszcze bez baby, na kawalerskim wikcie... nala�em sobie i led- wo zd��y�em zaczerpn�� pierwsz� �y�k�, a� tu... trach! Przez lufcik wlatuje kamie� i - prosto w talerz! Sam rozumiesz - talerza nie rozbi�, ale morda ca�a w barszczu. Odk�adam �y�k�, wycieram si�, wychodz� na podw�rze (mieszkanie mia�em na parterze). Przy wej�ciu na �awce siedz� stare babki - co� jak tu u nas. �Kto?!" - pytam si�; one wska- zuj� palcem. Patrz�, a tam, jak gdyby nigdy nic, idzie sobie dw�ch go�ci. W�ciek�em si�, dopad�em ich i zaczynam si� wydziera�! A oni pos�uchali i jak mi nie przylutuj�! A silni byli, rzucali mn�jak pi�eczk�, ledwie zd��y�em wzi�� zamach. Potem my�l�- oni mnie za�atwiana amen. Co tu gada�, zacz��em wia�... A oni za mn�. Dopadaj � i zaczy- naj� la�! Ja lec� do domu, mijam babki, a oni ca�y czas za mn�! Wpa- dam do chaty - oni za mn�! Dasz wiar�? A� tak im za sk�r� zalaz�em, �e w�adowali si� do domu. Mia�em wtedy na �cianie ozdobny kilim i szabl�. Nie tureck�, a tak�, wiesz - zwyczajn�. �api� j� i dawaj na nich! Oni w nogi! Gna�em za nimi przez kilka ulic, a dopadaj�c, k�u�em im dupska... Dobrze jeszcze, �e wraca�em przez podw�rza - inaczej mog�yby mnie dorwa� gliny. Id�, szczerz� z�by, w r�ku szabla, z ostrza kapie krew... Mijam babki - a one do mnie: �Oj, Boria! To nie oni... To dzieciaki rzuci�y!" Borka zamilk� i zagadkowo wlepi� w Ko�odnikowa m�tne, niebie- skie oczy. - Zaczekaj - spyta� og�upia�y Aleksiej. - O czym ty gadasz? O bramie czy... Kiedy to w�a�ciwie by�o? - Ze dwadzie�cia lat temu. A nawet dwadzie�cia jeden... - Na lekko wywalonych, jak u ludojada, wargach Borki b��ka�o si� co�, co u kogo� innego mog�oby uchodzi� nawet za delikatny u�miech. -A kiedy trafi�e� na reanimacj�? , l( - Oddzia� urazowy - surowo poprawi� Borka. - Dobra, niech b�dzie... -No, dwa lata temu... - Chcesz przez to powiedzie� - zacinaj�c si�, powiedzia� Ko�od- nikow - �e oni szukali ci� niemal dwadzie�cia lat, potem znale�li, zaczaili si� w bramie - i... Elektryk Borka u�miechn�� si�. - Nie, nie dotar�o do ciebie... - zaj�cza�, z zadowoleniem przy- gl�daj�c si� zmieszanemu Aleksiejowi. -No nic, poma�u dotrze. Prze- cie� jeste� inteligentny... Na komputerach si� znasz... Rozdzia� 3 Pewnego s�onecznego, marcowego dnia wychodz�c z trolejbu- su, Aleksiej Ko�odnikow poczu� si� nagle m�ody. Uczucie to by�o tym mocniejsze, i� po powrocie od Borki zd��y� wysuszy� przemoczone buty i wci�gn�� na nogi wygrzebane z szafy nowe skarpetki. Po mokrym asfalcie g�o�no trzeszcza�y opony, s�ycha� by�o przty- kanie odrywaj�cych si� od okap�w sopli, kt�re z trzaskiem rozpry- skiwa�y si� o chodnik. I kiedy Aleksiejowi zagrodzi�a drog� sczernia- �a, po�yskuj�ca ciecz, nie tylko si� nie przel�k�, lecz nawet obr�ci� si� z wdzi�czno�ci�, pomrukuj�c co� odno�nie tej straszliwej chlapy. Pogoda istotnie by�a jak we wczesnych wierszach Pasternaka. Cho- dasiewicz by� tu po prostu nie na miejscu. Wiosna, ludzie, wiosna! Jeszcze tylko dziesi�� krok�w i wynurzy si� zza zakr�tu stara, dwu- pi�trowa willa, wybudowana z czerwonej ceg�y. Pewnie wyda si� to komu� dziwne, lecz za ka�dym razem, gdy Aleksiej przychodzi� do pracy, ogarnia� go nieopisany przyp�yw si�. Co za bzdura - my�la�by kto! - z czego tu si� cieszy�? Praca to przecie� dopust bo�y! Ty, Ewo, rod� sobie w m�kach, a ty, Adasiu, haruj jak w�... Rzecz w tym, �e Aleksiej szczyci� si� swoj� prac�. Co prawda, 0 wyp�at� trzeba by�o b�aga� na kolanach, czego nigdy nie potrafi�, lecz posada, jak� piastowa�, nosi�a nader powa�n� nazw�, a mianowi- cie - designer komputerowy. Jest to o tyle dziwne, �e jeszcze p�tora roku temu Aleksiej nie wiedzia�, jak wygl�da komputer. Wtedy to w�a�nie przewodnicz�cy Towarzystwa Mi�o�nik�w Ksi��ek, chwyta- j�cy si� wszystkiego, co mu tylko wpadnie w r�ce, wygrzeba� gdzie� stary, zu�yty model Commodore. Jak si� okaza�o, urz�dzenie do obrzydzenia przypomina�o tak znie- nawidzony przez Ko�odnikowa telewizor. Aleksiej jednak przem�g� si� i otrzymuj�c b�ogos�awie�stwo kierownictwa, sumiennie zapozna� si� z podstawami obs�ugi. Raz po raz tylko biega� do domu prasy zasi�- gn�� rady. Po czterech tygodniach nazywa� ju� przyciski klawiatur�, ekran - monitorem, natomiast przer�ne alty, kontrole, szifty i entery sypa�y si� z jego ust z niezwyk�� spontaniczno�ci� i trafno�ci�. M�- wi�c pokr�tce, nied�ugo przed tym, jak wywalczy� sobie luksusowe mieszkanko, zosta� zwolniony z pracy w wyniku redukcji. Otrzymuj�c wypowiedzenie, wystraszony Aleksiej natychmiast pop�dzi� do urz�du pracy. Nie zd��y� tam dobiec, bo na drodze stan�� mu znajomy mi�o�nik ksi��ek, kt�remu przed dwoma miesi�cami wy- drukowa� oko�o pi��dziesi�ciu wizyt�wek, u�ywaj�c do tego lasero- wej drukarki, b�d�cej na stanie wspomnianego domu prasowego. Piastowa� on niegdy� jakie� stanowisko w komisji obwodowej kom- somo�u, a obecnie by� jednym z za�o�ycieli pewnego funduszu inwe- stycyjnego. Aleksieja uwa�a� za �wietnego znawc� �z�omu" (s��wko to podoba�o si� im obu). Gdy dowiedzia� si� o jego k�opotach, niemal zapia� z zachwytu, bowiem fundusz potrzebowa� w�a�nie takiego spe- cjalisty. Wieczorem tego samego dnia Aleksiej Ko�odnikow podpisy- wa� ju� umow� o prac�. Nie, �arty na bok! To nie lada sztuka znale�� dzi� robot�, a do tego jeszcze z tak� �atwo�ci�! Tym bardziej, �e posiadaczy dyplom�w uko�czenia kurs�w komputerowych nie brakuje. No i po co to wszyst- ko? Troch� ich szkoda, ale kiedy im zadajesz proste pytanie: czy umie pan �ama� tekst, to nic tylko oczami �wiec�, bo s�owo to jest im zupe�nie obce. Takie to kursy! Jedynym mankamentem by�o to, i� Aleksiej zaczyna� dzie� pra- cy o czwartej po po�udniu. Przez dwie godziny designer komputero- wy nie mia� nic do roboty. Dopiero o sz�stej, kiedy do domu wycho- dzili pracownicy prowadz�cy ewidencj� klient�w, zwalnia� si� pod- niszczony commodore, identyczny z tym, jaki mieli w swojej siedzibie mi�o�nicy ksi��ek. Ten jednak posiada� stacj� dysk�w. Niebywa�e, lecz obracaj�cy pono� niebagatelnymi sumami fundusz, dot�d nie dorobi� si� drugiego komputera. Jednopi�trowa willa wzniesiona z ceg�y, uk�adanej na stary, nie spotykany dzi� spos�b, dzier�awiona cz�ciowo przez fundusz in- westycyjny �Rosjanin", owiana by�a legend�, si�gaj�c� swymi ko- rzeniami dalej, ani�eli historia domu, w kt�rym od niedawna mieszka� Aleksiej Ko�odnikow. Chodzi�y s�uchy, �e zbudowa� j�jeszcze przed rewolucj� pewien bogaty kupiec, kt�ry uczyni� z domu miejsce schadzek. �ciany, od- dzielaj�ce poszczeg�lne gabinety, dor�wnywa�y swoj� grubo�ci� murom twierdzy. I gdyby nagle do �rodka wrzuci� petard�, za choler� nikt by nie us�ysza� wybuchu. Korytarze rozbiega�y si�, rozdwaja�y i wi�y w najbardziej wymy�lny spos�b. Jak wyja�niono Aleksiejowi - to na wypadek ob�awy. Wtargnie policja, a po klientach nie zosta- nie nawet �ladu. Niech szukaj� wiatru w polu! Podczas wojny domowej willa s�u�y�a zar�wno czerwonym, jak i bia�ym. Miasto stale przechodzi�o z r�k do r�k, a w budynku urz�do- wa� wci�� nowy kontrwywiad. To zreszt� zrozumia�e - prowadzenie przes�ucha� w tak uszczelnionych pomieszczeniach musia�o chyba sprawia� czyst� przyjemno��. Doda� nale�y, �e w usytuowanych nisko oknach parteru wstawione by�y zielone, faliste szyby, przez kt�re nie spos�b by�o nic dojrze�. Dzi� jednak trudno ustali�, kto wpad� na ten pomys� - biali, czerwoni czy mo�e sam kupiec. Niewy- kluczone te�, �e okna zmieniono stosunkowo niedawno, bowiem przez ostatnie lata domek spe�nia� rol� hotelu dla pracownik�w MSW. Olbrzymi, s�oniowaty ochroniarz podsun�� Aleksiejowi list� prze- pustek. Ko�odnikow podpisa� si�, po czym wszed� po masywnych, d�bowych schodach na pierwsze pi�tro, gdzie odbywa�a si� w�a�nie narada dyrekcji. Sekretarka, przestraszona lalunia (kolejna w tym mie- si�cu), jeszcze bardziej si� przel�k�a, gdy Aleksiej poprosi� j�, aby zapowiedzia�a jego wizyt�. Rzuci�a si�jednak do obitych skajem drzwi, w celu wyja�nienia sprawy. Po chwili wr�ci�a uradowana i wskazuj�c drzwi gabinetu, rzek�a: �Prosz� wej��". Ko�odnikow wszed�. W przestronnym, nieco mrocznym gabine- cie ujrza� czterech dyrektor�w. Ka�dy z nich mia� na sobie ciemny, skromny garnitur. Wszyscy byli pod krawatami. Trzej z nich, przybie- raj�c naturalne pozy, z zaciekawieniem s�uchali czwartego, kt�ry sie- dzia� bokiem na kraw�dzi jednego ze sto��w ustawionych na kszta�t litery T. By� to zadbany, przystojny m�czyzna. Wykapany Leonid Bre�niew w latach swojej m�odo�ci, gdyby bujne, czarne w�siska przenie�� na miejsce brwi. - Tak wlaz�em na wie�� - rzek� czystym barytonem, �miej�c si� wstydliwie. - Jak to zrobi�em - nie wiem sam, ur�n��em si� jak... T�- pym wzrokiem patrz� na wiosk� i nagle nachodzi mnie my�l: Dlacze- go ci Afga�czycy nie obchodz� Dnia Armii Radzieckiej? Jako�, kur- cz�, oburzy�o mnie to. Wyci�gam automat i situ, g�st� seri� po da- chach - gdzie tylko si� da�o. Wiadomo, alkohol do �ba uderzy�, ale jak �wi�to, to �wi�to. Co by�o jednak najdziwniejsze, na dole cicho jak makiem zasia�, �adnej paniki, po prostu nic. Karabinu mi nikt nie za- bra� i mimo �e by�em pijany, dotar�o do mnie w ko�cu, �e co� tu jest nie tak. Co si� okaza�o, nasze m�dre ch�opaki podrzuci�y mi ta�my ze �lepakami. Dowcipnisie... By�y zast�pca dow�dcy pu�ku, a obecnie dyrektor naczelny, sko�czy� swoj� opowie��, obrzucaj�c obecnych przebieg�ym spoj- rzeniem. Aleksiej dyskretnie zakas�a�, daj�c zna� o swoim przybyciu. - Masz jaki� problem, Liosza? -zapyta� przyja�nie wysoki, zaru- mieniony m�ody m�czyzna. By� to ten sam mi�o�nik ksi��ek, dzi�ki kt�remu Ko�odnikow otrzyma� posad� designera. Aleksiej bezradnie roz�o�y� r�ce. - R�bcie, panowie, co chcecie - zacz��, spogl�daj�c prosto- dusznie na dyrektor�w - ale bez drugiego komputera po prostu si� nie da! By�y zast�pca dow�dcy pu�ku tak si� przej��, �e nawet zszed� ze sto�u i poprawiaj�c swoje wypiel�gnowane w�siska, westchn��. - O co ci konkretnie chodzi? - spyta� z wyra�nym zm�czeniem w g�osie. - Nie odpowiada mi druga zmiana - odpowiedzia� Aleksiej. - Wczoraj przed domem dosta�em po pysku. Dyrektorzy odwr�cili si� w jego kierunku z niezdrowym zainte- resowaniem. - Okulary s� ca�e - z rozczarowaniem zauwa�y� wielbiciel ksi�- �ek. - Czy to ju� nowe? - Niewiele brakowa�o, �eby zbili. - Jeden diabe� wie, co to si� dzisiaj dzieje! - rzek� gniewnie dyrektor-przystojniak. - Tyle wsz�dzie bandyt�w! No i komu to wszystko przeszk