8638

Szczegóły
Tytuł 8638
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8638 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8638 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8638 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STANIS�AW LEM CIEMNO�� I PLE�� ZE WSPOMNIE� IJONA TICHEGO (1) Chcecie, �ebym zn�w co� opowiedzia�? Tak. Widz�, �e Tarantoga wzi�� ju� sw�j blok stenograficzny� profesorze, czekaj. Kiedy ja naprawd� nie mam nic do opowiedzenia. Co? Nie � nie �artuj�. A zreszt� � mog� w ko�cu, raz, mie� ch�tk� przemilczenia takiego wieczoru � w waszym gronie? Dlaczego? Ba, dlaczego! Moi drodzy � nie m�wi�em o tym nigdy, ale Kosmos jest przede wszystkim zaludniony istotami takimi jak my. Nie tylko cz�ekokszta�tnymi, ale podobnymi do nas jak dwie krople wody. Po�owa zamieszkanych planet � to Ziemie, troch� wi�ksze, troch� mniejsze, o klimacie zimniejszym lub bardziej tropikalnym, ale c� to za r�nice? A ich mieszka�cy� Ludzie � bo to s� w ko�cu ludzie � te� tak przypominaj� nas, �e r�nice podkre�laj� tylko podobie�stwa. �e nie opowiada�em o nich? Czy to dziwne? Pomy�lcie. Patrzy si� w gwiazdy. Przypominaj� si� r�ne zdarzenia, r�ne obrazy staj� przede mn�, ale najch�tniej wracam do niezwyk�ych. Mo�e s� i straszne albo niesamowite, albo makabryczne, nawet �mieszne, a przez to wszystko nieszkodliwe. Ale patrze� w gwiazdy, moi drodzy, i wiedzie�, �e te ma�e, b��kitne iskierki to � kiedy postawi� na nich nog� � pa�stwa brzydoty, smutku, niewiadomo�ci, wszelakiej ruiny � �e tam, w granatowym niebie, te� roi si� od starych ruder, brudnych podw�rzy, rynsztok�w, �mietnik�w, cmentarzy pozarastanych � czy opowie�ci kogo�, kto zwiedzi� Galaktyk�, maj� przywodzi� na my�l narzekania domokr��cy t�uk�cego si� po prowincjonalnych miasteczkach? Kto by go chcia� s�ucha�? I kto by mu uwierzy�? Tego rodzaju my�li przychodz�, kiedy cz�owiek jest nieco przybity albo odczuwa niezdrowy poci�g do szczerych wynurze�. Tak wi�c � aby nie zasmuca� i nie upokarza� � dzisiaj nic o gwiazdach. Nie � nie b�d� milcza�. Czuliby�cie si� oszukani. Opowiem co�, zgoda, ale to nie b�dzie podr�. W ko�cu i na Ziemi prze�y�em niejedno. Profesorze, je�li koniecznie chcesz, mo�esz zacz�� notowa�. ��Jak wiecie � miewam go�ci, niekiedy bardzo dziwnych. Wybior� spo�r�d nich pewn� kategori�: zapoznanych wynalazc�w i uczonych. Nie wiem czemu, ale przyci�ga�em ich zawsze jak magnes. Tarantoga u�miecha si�, widzicie? Ale to nie o nim, on nie jest przecie� wynalazc� zapoznanym. Dzi� b�d� m�wi� o takich, kt�rym si� nie powiod�o, albo raczej, kt�rym powiod�o si� zbyt dobrze: osi�gn�li cel i ujrzeli jego daremno��. Oczywi�cie nie przyznali si� do tego. Nieznani, osamotnieni, wytrwali w tym szale�stwie, kt�re tylko rozg�os i sukces zamieniaj� niekiedy � nadzwyczaj rzadko � w dzie�o post�pu. Rozumie si�, �e ogromna wi�kszo�� tych, co przychodzili do mnie, by�a to szara bra� op�tania, ludzie uwi�zieni w jednej idei, nie swojej nawet, przej�tej od poprzednich pokole�, jak wynalazcy perpetuum mobile, ubodzy w pomys�y, trywialni w rozwi�zaniach, w oczywisty spos�b bzdurnych, a jednak nawet w nich tli si� �w �ar bezinteresowno�ci, spalaj�cy �ycie, zmuszaj�cy do ponawiania wysi�k�w z g�ry daremnych. �a�osni s� ci u�omni geniusze, tytani karze�kowatego ducha, okaleczeni w powiciu przez natur�, kt�ra, w jednym ze swych ponurych �art�w, obdarzy�a ich beztalencia tw�rcz� zajad�o�ci�, godn� jakiego� Leonarda; ich udzia�em jest w �yciu oboj�tno�� lub drwina, a wszystko, co mo�na dla nich uczyni� � to by�, przez godzin� czy dwie, cierpliwym s�uchaczem i uczestnikiem ich monomanii. W owym t�umie, kt�ry tylko w�asna g�upota broni przed rozpacz�, pojawiali si� z rzadka inni ludzie � nie chc� ich nazwa� ani os�dza�, uczynicie to sami. Pierwsz� postaci�, kt�ra staje mi przed oczami, kiedy to m�wi�, jest profesor Corcoran. Pozna�em go, b�dzie temu lat dziewi��, mo�e dziesi��. By�o to na jakiej� konferencji naukowej. Rozmawiali�my ledwo kilka chwil, kiedy ni z tego, ni z owego (w najmniejszej mierze nie wi�za�o si� to z tematem) spyta�: ��Co pan s�dzi o duchach? W pierwszej chwili s�dzi�em, �e to ekscentryczny �art, ale przypomnia�em sobie, �e dosz�y mnie s�uchy o jego niezwyk�o�ci � nie pami�ta�em tylko, w jakim to m�wiono znaczeniu, dodatnim czy ujemnym. Dlatego na wszelki wypadek odpar�em: ��W tym przedmiocie nie mam �adnego zdania. Bez s�owa wr�ci� do poprzedniego tematu. S�ycha� ju� by�o dzwonki obwieszczaj�ce pocz�tek dalszych obrad, kiedy pochyli� si� znienacka � by� du�o wy�szy ode mnie � i powiedzia�: ��Tichy, pan jest moim cz�owiekiem. Nie ma pan uprzedze�. By� mo�e zreszt�, myl� si�, ale got�w jestem zaryzykowa�. Niech pan przyjdzie do mnie � tu poda� mi wizyt�wk�. � Pierwej prosz� zatelefonowa�, bo na dzwonki nie odpowiadam i nikomu nie otwieram. Zreszt�, jak pan chce� Jeszcze tego� wieczoru, b�d�c na kolacji z Savinellim, tym znanym juryst�, kt�ry specjalizowa� si� w prawie kosmicznym, spyta�em go, czy zna niejakiego profesora Corcorana. ��Corcoran! � wykrzykn�� z w�a�ciwym sobie temperamentem, zaognionym drug� butelk� sycylijskiego wina � ten postrzelony cybernetyk? Co si� z nim dzieje? Nie s�ysza�em o nim od wiek�w! Odpar�em, �e nie wiem o nim nic bli�szego, tylko nazwisko to obi�o mi si� o uszy. S�dz�, �e s�owa te by�yby po my�li Corcorana. Savinelli naopowiada� mi przy winie troch� obiegowych plotek. Wynika�o z nich, �e Corcoran zapowiada� si� �wietnie jako m�ody naukowiec, cho� ju� pod�wczas przejawia� zupe�ny brak szacunku dla starszych, przeradzaj�cy si� nieraz w arogancj�, a potem sta� si� weredykiem, z tych, kt�rzy zdaj� si� czerpa� tyle� satysfakcji z m�wienia ludziom, co o nich my�l�, ile z faktu, �e w taki spos�b najbardziej szkodz� sobie. Kiedy poobra�a� ju� �miertelnie swoich profesor�w, koleg�w, i zamkn�y si� przed nim wszystkie drzwi, wzbogacony wielkim, nieoczekiwanym spadkiem, zakupi� jak�� ruder� za miastem i przebudowa� j� na laboratorium. Przebywa� w nim wraz z robotami � tylko takich znosi� wok� siebie asystent�w i pomocnik�w. Mo�e i dokona� tam czego�, ale szpalty pism naukowych by�y dla� niedost�pne. Nie dba� o to wcale. Je�eli nawi�zywa� w tym czasie jeszcze jakie� stosunki z lud�mi, to tylko po to, aby ich, po doj�ciu do niejakiej za�y�o�ci, w niezwykle ordynarny spos�b, bez jakiegokolwiek widomego powodu � odtr�ci�, zel�y�. Kiedy zestarza� si� na dobre i ta wstr�tna zabawa znudzi�a mu si� � zosta� samotnikiem. Spyta�em Savinellego, czy wiadomo mu co� o tym, �e Corcoran wierzy w duchy. Prawnik, poci�gaj�cy w�a�nie wina, omal si� nie zakrztusi� ze �miechu. ��On? W duchy?! � wykrzykn��. � Cz�owieku, ale� on nie wierzy nawet w ludzi!!! Spyta�em, jak to rozumie. Odpar�, �e ca�kiem dos�ownie: Corcoran by�, wed�ug niego, solipsyst� � wierzy� tylko we w�asne istnienie, wszystkich innych mia� za fantomy, senne widziad�a, i rzekomo dlatego tak sobie dawniej poczyna� nawet z najbli�szymi: skoro �ycie jest rodzajem snu, wszystko w nim wolno. Zauwa�y�em, �e wobec tego mo�e wierzy� i w duchy. Savinelli spyta�, czy s�ysza�em ju� kiedy� o cybernetyku, kt�ry by w nie wierzy�. M�wili�my potem o czym� innym � ale i tego, co us�ysza�em, starczy�o, aby mnie zaintrygowa�. Jestem cz�owiekiem szybkiej decyzji, wi�c zatelefonowa�em ju� na drugi dzie�. Telefon odebra� robot. Powiedzia�em, kto i w jakiej sprawie. Corcoran zadzwoni� do mnie dopiero nazajutrz, p�nym wieczorem � mia�em si� w�a�nie uda� na spoczynek. Powiedzia�, �e mog� przyj�� do niego cho�by zaraz. Dochodzi�a jedenasta. Powiedzia�em, �e zaraz przyjd�, ubra�em si� i pojecha�em. Laboratorium by�o wielkim, ponurym budynkiem, po�o�onym opodal szosy. Widywa�em je nieraz. My�la�em, �e to stara fabryka. By�o pogr��one w ciemno�ci. Najs�abszy blask nie rozwidnia� �adnego z wpuszczonych g��boko w mur, kwadratowych okien. Tak�e wielki plac mi�dzy �elaznym ogrodzeniem a bram� by� nie o�wietlony. Kilka razy wpad�em na jakie� chrz�szcz�ce rdz� blachy, szyny, tak �e ju� troch� z�y dotar�em do ledwo majacz�cych drzwi i zadzwoni�em w specjalny spos�b, jak mi przykaza� Corcoran. Po dobrych pi�ciu minutach otworzy� mi sam, w szarym, spalonym kwasami p�aszczu laboratoryjnym. By� przera�liwie chudy, ko�cisty, nosi� ogromne szk�a i siwy w�s, z jednej strony kr�tszy, jakby nadgryziony. ��Pozw�l pan ze mn� � powiedzia� bez �adnych wst�p�w. D�ugim, ledwo o�wietlonym korytarzem, w kt�rym le�a�y jakie� maszyny, beczki, zakurzone bia�e worki cementu, zaprowadzi� mnie do wielkich stalowych drzwi. P�on�a nad nimi jaskrawa lampa. Wyj�� z kieszeni cha�ata klucz, otworzy� i wszed� pierwszy. Ja za nim. Po kr�tych �elaznych schodach dostali�my si� na pi�tro. Otwar�a si� wielka hala fabryczna z oszklonym stropem � kilka nie os�oni�tych �ar�wek nie o�wietla�o jej, ukazywa�o tylko jej p�mroczny ogrom. By�a pusta, martwa, opuszczona, wysoko pod stropem hula�y przeci�gi, deszcz, kt�ry zacz�� pada�, kiedy zbli�a�em si� do siedziby Corcorana, zacina� w szyby, ciemne i brudne, tu i �wdzie woda ciek�a przez otwory po wybitych szk�ach. Corcoran, jakby tego nie widz�c, szed� przede mn� dudni�c� pod krokami blaszan� galeri�: znowu stalowe, zamkni�te drzwi � za nimi korytarz, nie�ad porzuconych, jakby w ucieczce, le��cych pokotem pod �cianami narz�dzi, okrytych grub� warstw� kurzu; korytarz skr�ci�, szli�my w g�r�, w d�, mijali�my podobne do zasch�ych gad�w spl�tane pasy transmisyjne. W�dr�wka, w kt�rej poznawa�em rozleg�o�� budowli, trwa�a; raz czy dwa Corcoran, w miejscach zupe�nie ciemnych, ostrzeg� mi�, �ebym uwa�a� na stopie�, �ebym si� schyli�, u ostatnich z szeregu tych stalowych, zapewne przeciwpo�arowych drzwi, grubo nabijanych nitami, zatrzyma� si�, otwar� je; zauwa�y�em, �e � w przeciwie�stwie do innych � nie zazgrzyta�y wcale, jakby ich zawiasy by�y �wie�o naoliwione. Weszli�my do wysokiej sali, prawie zupe�nie pustej � Corcoran stan�� na �rodku, tam gdzie beton pod�ogi by� nieco ja�niejszy, jakby kiedy� sta�a w tym miejscu maszyna, po kt�rej zosta�y tylko wystaj�ce u�omki legar�w. �cianami bieg�y pionowe, grube pr�ty, wygl�da�o tu jak w klatce. Przypomnia�em sobie to pytanie o duchy� Do pr�t�w by�y uczepione p�ki, bardzo mocne, z podporami, sta�o na nich kilkana�cie �eliwnych skrzy�; wiecie, jak wygl�daj� te kufry ze skarbami, kt�re w podaniach zakopuj� korsarze? Takie w�a�nie by�y te skrzynie, o wypuk�ych pokrywach, na ka�dej wisia�a, uj�ta w celofan, bia�a kartka, podobna do tego dokumentu, jaki zazwyczaj zawiesza si� nad szpitalnym ��kiem. Wysoko pod stropem pali�a si� zakurzona �ar�wka, ale by�o zbyt ciemno, �ebym cho� s�owo m�g� odczyta� z tego, co by�o na owych kartach napisane. Skrzynie sta�y dwoma rz�dami nad sob�, a jedna znajdowa�a si� wy�ej, osobno � pami�tam, �e policzy�em je, by�o ich bodaj dwana�cie, mo�e czterna�cie, nie wiem ju� dok�adnie. ��Tichy � zwr�ci� si� do mnie profesor, z r�kami w kieszeniach p�aszcza � niech si� pan ws�ucha na chwil� w to, co tu jest. Potem powiem panu � niech�e pan s�ucha! By�a w nim niezwyk�a niecierpliwo�� � rzuca�a si� w oczy. Od razu chcia�, zaczynaj�c m�wi�, wej�� w sedno, mie� ju� wszystko za sob�, ju� sko�czy�. Jak gdyby ka�d� chwil�, sp�dzon� z kim� innym, uwa�a� za zmarnowan�. Przymkn��em oczy i raczej przez prost� grzeczno�� ani�eli ciekawy odg�os�w, kt�rych, wchodz�c, nie zauwa�y�em nawet, sta�em chwil� nieruchomo. Nic w�a�ciwie nie us�ysza�em. Jakie� s�abiutkie brz�czenie pr�du elektrycznego w uzwojeniach, co� w tym rodzaju, ale zapewniam was, to by�o tak nik�e, �e g�os konaj�cej muchy by�oby tam doskonale s�ycha�. ��No, co pan s�yszy? � spyta�. ��Prawie nic � wyzna�em � pobrz�k jaki�� ale to mo�e tylko szum w uszach� ��Nie, to nie jest szum w uszach� Tichy, niech pan s�ucha uwa�nie, bo nie lubi� si� powtarza�, a m�wi� to, bo mnie pan nie zna. Nie jestem ordynusem ani chamem, za jakiego mnie maj�, tylko denerwuj� mnie idioci, kt�rym trzeba dziesi�� razy powtarza� jedno i to samo. Mam nadziej�, �e pan do nich nie nale�y. ��Zobaczymy � odpar�em � niech pan m�wi, profesorze� Skin�� g�ow� i wskazuj�c na rz�dy tych �elaznych skrzy� powiedzia�: ��Czy zna si� pan na m�zgach elektrycznych? ��Tylko tyle, o ile to jest potrzebne w nawigacji � odpar�em. � Z teori� raczej u mnie s�abo. ��Tak sobie my�la�em. To nie szkodzi. Tichy, s�uchaj pan. W tych skrzyniach znajduj� si� najdoskonalsze m�zgi elektronowe, jakie kiedykolwiek istnia�y. Wie pan, na czym polega ich doskona�o��? ��Nie � odpar�em zgodnie z prawd�. ��Na tym, �e one niczemu nie s�u��, �e s� absolutnie do niczego nieprzydatne � nieu�yteczne � �e to s�, s�owem, wcielone przeze mnie w czyn, obleczone w materi� � monady Leibniza� Czeka�em, a on m�wi� dalej, przy czym jego siwy w�s wygl�da�, w panuj�cym p�mroku, jakby u warg trzepota�a mu bia�awa �ma. ��Ka�da z tych skrzy� zawiera uk�ad elektronowy, wytwarzaj�cy �wiadomo��. Jak nasz m�zg. Budulec jest inny, ale zasada taka sama Na tym koniec podobie�stwa. Bo nasze m�zgi � uwa�aj pan! � pod��czone s�, �e tak powiem, do �wiata zewn�trznego � za po�rednictwem zmys�owych odbiornik�w: oczu, uszu, nosa, sk�ry i tak dalej. Natomiast te, tutaj � wyci�gni�tym palcem wskazywa� skrzynie � maj� sw�j ��wiat zewn�trzny� tam, w �rodku� ��Jak�e to mo�liwe? � spyta�em. Co� zaczyna�o mi niejasno �wita�; domys� ten nie by� wyra�ny, ale budzi� dreszcz. ��Bardzo prosto. Sk�d wiemy o tym, �e mamy cia�o takie, a nie inne, tak� w�a�nie twarz, �e stoimy, �e trzymamy w r�ku ksi��k�, �e pachn� kwiaty? St�d, �e pewne bod�ce dzia�aj� na nasze zmys�y i nerwami p�yn� do m�zgu podniety. Niech pan sobie wyobrazi, lichy, �e ja potrafi� dra�ni� pa�ski nerw w�chowy w taki sam spos�b, jak czyni to pachn�cy go�dzik � co b�dzie pan czu�? ��Zapach go�dzika, oczywi�cie � odpar�em, a profesor, skin�wszy g�ow�, jakby rad, �e jestem dostatecznie poj�tny, ci�gn��: ��A je�eli to samo zrobi� ze wszystkimi pana nerwami, to b�dzie pan odczuwa� nie �wiat zewn�trzny, ale to, co JA pa�skimi nerwami telegrafuj� do pana m�zgu� jasne? ��Jasne. ��Teraz tak. Te skrzynie maj� receptory�organy, dzia�aj�ce analogicznie do naszego wzroku, w�chu, s�uchu, dotyku i tak dalej. A druty od tych receptor�w � jak gdyby nerwy � zamiast do �wiata zewn�trznego, jak nasze, pod��czone s� do tego b�bna, tam, w k�cie. Nie zauwa�y� go pan, co? ��Nie � powiedzia�em. Rzeczywi�cie, b�ben �w, �rednicy mo�e trzech metr�w, sta� w g��bi, pionowo, niby ustawiony kamie� m�y�ski, i po dobrej chwili spostrzeg�em, �e obraca si� nadzwyczaj powoli. ��To jest ich los � powiedzia� spokojnie profesor Corcoran. � Ich los, ich �wiat, ich byt � wszystko, czego mog� dost�pi� i dozna�. Znajduj� si� tam specjalne ta�my z zarejestrowanymi bod�cami elektrycznymi, takimi, kt�re odpowiadaj� tym stu czy dwustu miliardom zjawisk, z jakimi cz�owiek mo�e si� spotka� w najbardziej bogatym we wra�enia �yciu. Gdyby pan podni�s� pokryw� b�bna, zobaczy�by pan tylko b�yszcz�ce ta�my pokryte bia�ymi zygzakami jak ple�� na celuloidzie, ale to s�, Tichy, upalne noce po�udnia i szmer fal, kszta�ty cia� zwierz�cych i strzelaniny, pogrzeby i pijatyki, i smak jab�ek i gruszek, zawieje �nie�ne, wieczory, sp�dzane w otoczeniu rodziny u p�on�cego kominka, i wrzask na pok�adach okr�tu, kt�ry tonie, i konwulsje choroby, i szczyty g�rskie, i cmentarze, i halucynacje majacz�cych � Ijonie Tichy: tam jest ca�y �wiat! Milcza�em, a Corcoran, uj�wszy mnie �elaznym chwytem za rami�, m�wi�: ��Te skrzynie, Tichy, s� pod��czone do sztucznego �wiata. Tej � wskaza� na pierwsz� z brzegu � wydaje si�, �e jest siedemnastoletni� dziewczyn�, zielonook�, o rudych w�osach, o ciele godnym Wenery. Jest ona c�rk� m�a stanu� kocha si� w m�odzie�cu, kt�rego widuje niemal co dzie� przez okno� kt�ry b�dzie jej przekle�stwem. Ta tutaj druga to pewien uczony. Jest ju� bliski og�lnej teorii grawitacji, obowi�zuj�cej w jego �wiecie � w tym �wiecie, kt�rego granic� s� �elazne �ciany b�bna � i przygotowuje si� do walki o swoj� prawd�, w osamotnieniu powi�kszanym przez zagra�aj�c� mu �lepot�, bo on o�lepnie, Tichy� a tam, wy�ej, jest cz�onek kolegium kap�a�skiego i prze�ywa najci�sze dni swojego �ycia, bo straci� wiar� w istnienie swej duszy nie�miertelnej; obok, za przegrod�, stoi� ale nie mog� opowiedzie� panu �ycia wszystkich istot, kt�re stworzy�em� ��Czy mog� przerwa�? �� spyta�em. � Chcia�bym wiedzie� ��Nie! Nie mo�e pan! � rykn�� Corcoran. � Nikt nie mo�e! Teraz ja m�wi�, Tichy! Pan nic jeszcze nie rozumie. My�li pan pewno, �e tam, w tym b�bnie, s� utrwalone r�ne sygna�y, jak na p�ycie gramofonowej, �e wypadki u�o�one s� tak, jak melodia, ze wszystkimi tonami, i czekaj� tylko, jak muzyka na p�ycie, aby o�ywi�a je ig�a, �e te skrzynie odtwarzaj� po kolei zespo�y prze�y�, do ko�ca ju� z g�ry ustalonych. Nieprawda! Nieprawda! � wo�a� przera�liwie, a� dudni�o echo blaszanego stropu. � Zawarto�� tego b�bna jest dla nich tym, czym dla pana �wiat, w kt�rym pan �yje! Panu nie przychodzi przecie� do g�owy, kiedy pan je, �pi, wstaje, podr�uje, odwiedza starych wariat�w, �e to wszystko jest p�yt� gramofonow�, kt�rej dotyk nazywa pan tera�niejszo�ci�! ��Ale� � odezwa�em si�. ��Milcz pan! � hukn��. � Nie przeszkadza�! Ja m�wi�! Pomy�la�em, �e ci, kt�rzy nazywaj� go chamem, maj� sporo racji, ale musia�em uwa�a�, bo to, co m�wi�, naprawd� by�o nies�ychane. Krzycza� dalej: ��Los moich �elaznych skrzy� nie jest ustalony z g�ry do ko�ca, gdy� wypadki znajduj� si� tam, w b�bnie, na szeregach r�wnoleg�ych ta�m, i tylko dzia�aj�cy zgodnie z regu�� �lepego przypadku selektor decyduje o tym, z kt�rej serii ta�m b�dzie zbierak zmys�owych wra�e� danej skrzyni czerpa� w nast�pnej chwili tre�ci. Naturalnie tak proste, jak powiedzia�em, to nie jest, poniewa� skrzynie same mog� wp�ywa� do pewnego stopnia na ruchy czerpaka, a selekcja przypadkowa zachodzi w pe�ni wtedy tylko, kiedy ci stworzeni przeze mnie zachowuj� si� biernie� wszelako maj� woln� wol�, a ogranicza j� to samo tylko, co nas. Posiadana struktura osobowo�ci, pasje, przyrodzone kalectwa, warunki zewn�trzne, stopie� inteligencji � nie mog� wchodzi� we wszystkie szczeg�y� ��Je�li tak jest nawet � wtr�ci�em szybko � to jak�e oni nie wiedz�, �e s� �elaznymi skrzyniami, a nie rud� dziewczyn� czy kap�a� Tyle zdo�a�em wyrzuci�, nim przerwa� mi: ��Niech pan nie udaje os�a, Tichy. Pan sk�ada si� z atom�w, co? Czuje pan te swoje atomy? ��Nie. ��Atomy te tworz� cz�steczki bia�ka. Czuje pan swoje bia�ka? ��Nie. ��W ka�dej sekundzie nocy i dnia przeszywaj� pana promienie kosmiczne. Czuje pan to? ��Nie. ��Wi�c jak moje skrzynie mog� si� dowiedzie�, �e s� skrzyniami, o�le?! Tak samo, jak dla pana ten �wiat jest autentyczny i jedyny, tak samo dla nich autentyczne i jedynie realne s� tre�ci, kt�re p�yn� do ich elektrycznych m�zg�w z mojego b�bna� W tym b�bnie jest ich �wiat, Tichy, a ich cia�a � nie istniej�ce w naszej rzeczywisto�ci inaczej ani�eli jako pewne wzgl�dnie sta�e ugrupowania otwork�w w perforowanych wst�gach � znajduj� si� wewn�trz samych skrzy�, upakowane w �rodku� Ta skrajna, z tamtej strony, ma si� za kobiet� niezwyk�ej pi�kno�ci. Mog� panu dok�adnie powiedzie�, co ona widzi, kiedy, naga, przegl�da si� w lustrze. W jakich kocha si� drogich kamieniach. Jakich sztuczek u�ywa, aby zdobywa� m�czyzn. Wiem to wszystko, bo to ja, za pomoc� mego LOSORYSU, stworzy�em j�, jej � dla nas wyimaginowany, ale dla niej realny � kszta�t, tak realny, z twarz�, z�bami, zapachem potu, z blizn� od sztyletu na �opatce, z w�osami i orchideami, kt�re w nie wpina, jak dla pana realne s� pa�skie r�ce, nogi, brzuch, szyja i g�owa! Mam nadziej�, �e pan nie w�tpi w swoje istnienie�? ��Nie � odpar�em spokojnie. Nikt nigdy nie krzycza� tak na mnie i mo�e by mnie to nawet bawi�o, ale by�em ju� zbyt wstrz��ni�ty s�owami profesora, kt�remu uwierzy�em, bo nie widzia�em powod�w do nieufno�ci � aby zwraca� w tej chwili uwag� na jego maniery. ��Tichy � ci�gn�� nieco ciszej profesor � powiedzia�em, �e, mi�dzy innymi, mam tu uczonego, to jest ta skrzynia na wprost pana. On bada sw�j �wiat, jednak�e nigdy � rozumie pan, nigdy nie domy�li si� nawet, �e jego �wiat nie jest realny, �e traci czas i si�y na zg��bianie tego, co jest seri� b�bn�w z nawini�t� ta�m� filmow�, a jego r�ce, nogi, oczy, jego w�asne, �lepn�ce oczy s� tylko z�udzeniem, wywo�anym w jego elektrycznym m�zgu wy�adowaniami odpowiednio dobranych impuls�w. �eby tego doj��, musia�by wyj�� na zewn�trz swojej �elaznej skrzyni, to jest samego siebie, i przesta� my�le� swoim m�zgiem, co jest tak samo niemo�liwe, jak niemo�liwe jest, �eby� pan m�g� do�wiadczy� istnienia tej zimnej, ci�kiej skrzyni inaczej ani�eli dotykiem i wzrokiem. ��Ale ja wiem dzi�ki fizyce, �e jestem zbudowany z atom�w � rzuci�em. Corcoran podni�s� kategorycznym ruchem d�o�. ��On te� o tym wie, Tichy. On ma swoje laboratorium, a w nim wszelkie aparaty, jakich dostarczy� mo�e jego �wiat� widzi przez lunet� gwiazdy, bada ich ruchy, a jednocze�nie czuje ch�odny ucisk okularu na twarzy � nie, nie teraz. Teraz, zgodnie ze swym obyczajem, znajduje si� w pustym ogrodzie, kt�ry otacza jego pracowni�, i przechadza si� w blasku s�o�ca � bo w jego �wiecie jest w�a�nie wsch�d� ��A gdzie s� inni ludzie � ci inni, po�r�d kt�rych on �yje? � spyta�em. ��Inni ludzie? Oczywi�cie, �e ka�da z tych skrzy�, z tych istot, obraca si� po�r�d ludzi� oni znajduj� si� � wszyscy � w b�bnie� Widz�, �e pan wci�� nie mo�e jeszcze poj��! Wi�c mo�e uzmys�owi to panu przyk�ad, chocia� odleg�y. Spotyka pan rozmaitych ludzi w swoich snach � nieraz takich, kt�rych nigdy pan nie widzia� ani nie zna� � i prowadzi z nimi we �nie rozmowy � czy tak? ��Tak� ��Tych ludzi stwarza pa�ski m�zg. Ale �ni�c, nie wie pan o tym. Prosz� zwa�y� � to by� tylko przyk�ad. Z nimi � wyci�gn�� r�k� � jest inaczej, to nie oni sami stwarzaj� swoich bliskich i obcych � tamci s� w b�bnie, ca�e t�umy, i kiedy, powiedzmy, m�j uczony mia�by nag�� ch�tk� wyj�� ze swego ogrodu i odezwa� si� do pierwszego lepszego przechodnia, to, uni�s�szy pokryw� b�bna, zobaczy�by pan, jak to si� dzieje: jego zmys�owy czerpak pod wp�ywem impulsu nieznacznie zboczy ze swej dotychczasowej drogi, zejdzie na inn� ta�m� i pocznie odbiera� to, co si� na niej znajduje; m�wi� �czerpak�, ale to s� w istocie setki mikroskopijnych zbierak�w pr�dowych, poniewa� tak samo jak pan odbiera �wiat wzrokiem, w�chem, dotykiem, narz�dem r�wnowagi � tak samo on poznaje sw�j ��wiat� za po�rednictwem oddzielnych wej�� zmys�owych, oddzielnych kana��w, i dopiero jego elektryczny m�zg zespala wszystkie te wra�enia w jedno��. Ale to s� szczeg�y techniczne, Tichy, ma�o istotne Z chwil� kiedy mechanizm zosta� raz uruchomiony, mog� pana zapewni�, �e by�a to tylko kwestia cierpliwo�ci, nic wi�cej. Niech pan czyta filozof�w, Tichy, a przekona si� pan, co m�wi�, jak ma�o mo�na polega� na naszych wra�eniach zmys�owych, jak s� niepewne, zwodnicze, omylne, ale nie mamy przecie� niczego opr�cz nich; tak samo � m�wi� z uniesion� r�k� � oni. Ale tak, jak nam, tak im te� nie przeszkadza to kocha�, po��da�, nienawidzi�, mog� dotyka� innych ludzi, �eby ich ca�owa� lub zabi� i tak te moje twory w swej wiekuistej �elaznej nieruchomo�ci oddaj� si� nami�tno�ciom i pasjom, zdradzaj� si�, t�skni�, marz�� ��Pan s�dzi, �e to jest ja�owe? � spyta�em nieoczekiwanie, a Corcoran zmierzy� mnie swymi przeszywaj�cymi oczami. D�ug� chwil� nie odpowiada�. ��Tak � powiedzia� wreszcie � dobrze, �em pana tu wprowadzi�, Tichy� ka�dy z idiot�w, kt�rym to pokaza�em, zaczyna� od ciskania grom�w na moje okrucie�stwo� Jak pan rozumie swoje s�owa? ��Pan dostarcza im tylko surowca � powiedzia�em � pod postaci� tych impuls�w. To tak, jak nam dostarcza ich �wiat. Kiedy stoj� i patrz� w gwiazdy � to, co odczuwam przy tym, co my�l�, jest ju� tylko moj� w�asno�ci�, nie �wiata. Oni � wskaza�em szeregi skrzy� � tak samo. ��To prawda � rzek� sucho profesor. Zgarbi� si� i sta� si� przez to jakby mniejszy. � Ale skoro pan to powiedzia�, oszcz�dzi� mi pan d�ugich wywod�w, bo pan rozumie ju� chyba, po co ja je stworzy�em? ��Domy�lam si�. Ale chcia�bym, �eby pan mi to sam powiedzia�. ��Dobrze. Kiedy� � bardzo dawno temu � zw�tpi�em w realno�� �wiata. By�em wtedy jeszcze dzieckiem. Tak zwana z�o�liwo�� rzeczy martwych, Tichy � kto jej nie do�wiadczy�? Nie mo�emy znale�� jakiego� drobiazgu, cho� pami�tamy, gdzie�my go widzieli po raz ostatni, nareszcie odnajdujemy go gdzie indziej, z uczuciem, �e przy�apali�my �wiat na gor�cym uczynku jakiej� niedok�adno�ci, bylejako�ci� doro�li m�wi�, oczywista, �e to pomy�ka � i naturalna nieufno�� dziecka zostaje w ten spos�b st�umiona� Albo to, co nazywaj� le sentiment du d�ja vu � wra�enie, �e w sytuacji, niew�tpliwie nowej, prze�ywanej po raz pierwszy, ju� si� kiedy� by�o� Ca�e systemy metafizyczne, jak wiara w w�dr�wk� dusz, w reinkarnacj�, powsta�y w oparciu o te zjawiska. A dalej: prawo serii, powtarzanie si� zjawisk szczeg�lnie rzadkich, kt�re tak chodz� parami, �e lekarze nazwali nawet to w swoim j�zyku: duplicitas casuum. A wreszcie� duchy, o kt�re pana pyta�em. Czytanie my�li, lewitacje i � ze wszystkich najbardziej sprzeczne z podstawami ca�ej naszej wiedzy, najbardziej niewyt�umaczalne � przypadki, prawda, �e rzadkie � przepowiadania przysz�o�ci� fenomen opisywany od najdawniejszych czas�w, wbrew wszelkiej mo�liwo�ci, gdy� ka�dy naukowy pogl�d na �wiat go wyklucza. I co to jest � wszystko? Co to znaczy? Powie pan czy nie�? Brak panu jednak odwagi, Tichy� Dobrze. Niech pan spojrzy� Podchodz�c do p�ek wskaza� na najwy�szej osobno stoj�c� skrzyni�. ��To jest wariat mojego �wiata � powiedzia� i jego twarz odmieni�a si� w u�miechu. � Czy pan wie, do czego doszed� w swym szale�stwie, kt�re odosobni�o go od innych? Po�wi�ci� si� szukaniu zawodno�ci swego �wiata. Bo ja nie twierdzi�em, Tichy, �e ten jego �wiat jest niezawodny. Doskona�y. Najsprawniejszy mechanizm mo�e si� czasem zaci��, to jaki� przeci�g rozko�ysze kable i zetkn� si� na mgnienie, to znowu mr�wka dostanie si� do wn�trza b�bna� i wie pan, co on wtedy my�li, ten szaleniec? �e telepati� wywo�uje lokalne kr�tkie spi�cie drut�w nale��cych do dwu r�nych skrzy� �e ujrzenie przysz�o�ci zdarza si�, kiedy czerpak, rozchwiany, przeskoczy nagle z w�a�ciwej ta�my na t�, kt�ra ma si� dopiero rozwin�� za wiele lat. �e uczucie, jakoby prze�y� ju� to, co zdarza mu si� naprawd� po raz pierwszy, spowodowane jest zaci�ciem selektora, a kiedy on nie tylko zadr�y w swoim miedzianym �o�ysku, ale zako�ysze si� jak wahad�o, tr�cony, bo ja wiem, przez� mr�wk� � to jego �wiat doznaje zdumiewaj�cych i niewyt�umaczalnych wydarze�; w kim� zapala si� nag�e i bezrozumne uczucie, kto� zaczyna wieszczy�, przedmioty poruszaj� si� same albo zamieniaj� miejscami� a przede wszystkim na skutek tych ruch�w rytmicznych wyst�puje� prawo serii! Grupowanie si� rzadkich i dziwnych zjawisk w ci�gi� i jego ob��d, syc�c si� takimi, przez og� lekcewa�onymi fenomenami, kulminuje w twierdzeniu, za kt�re osadz� go niebawem w domu ob��kanych� �e on sam jest �elazn� skrzyni�, tak jak wszyscy, co go otaczaj�, �e ludzie s� tylko urz�dzeniami w k�cie starego, zakurzonego laboratorium, a �wiat, jego uroki i zgrozy to tylko z�udzenia � i odwa�y� si� pomy�le� nawet o swoim Bogu, Tichy, Bogu, kt�ry dawniej, kiedy by� jeszcze naiwny, robi� cuda, ale potem jego �wiat wychowa� go sobie, tego stw�rc�, nauczy� go, �e jedyna rzecz, jak� wolno mu robi�, to � nie wtr�ca� si�, nie istnie�, nie odmienia� niczego w swoim dziele, albowiem tylko w nie wzywanej bosko�ci mo�na pok�ada� ufno�� Wezwana, okazuje si� u�omn� � i bezsiln�� A wie pan, co my�li ten jego B�g, Tichy? � Tak � odpar�em. � �e jest taki sam jak on. Ale w�wczas mo�liwe jest i to, �e w�a�ciciel zakurzonego laboratorium, w kt�rym MY stoimy na p�kach, sam te� jest skrzyni�, kt�r� zbudowa� inny, wy�szego jeszcze rz�du uczony, posiadacz oryginalnych i fantastycznych koncepcji� i tak w niesko�czono��. Ka�dy z tych eksperymentator�w jest Bogiem � jest stw�rc� swojego �wiata, tych skrzy� i ich losu, i ma pod sob� swoich Adam�w i swoje Ewy, a nad sob� � swojego, nast�pnego, w hierarchii wy�szego Boga. I po to pan to zrobi�, profesorze� � Tak � odpar�. � A skoro to powiedzia�em, wie pan w�a�ciwie tyle, co ja, i dalsza rozmowa nie mia�aby celu. Dzi�kuj�, �e zechcia� pan przyj��, i �egnam. Tak, przyjaciele, zako�czy�a si� ta niezwyk�a znajomo��. Nie wiem, czy skrzynie Corcorana jeszcze dzia�aj�. By� mo�e � tak, i �ni� swoje �ycie z jego blaskami i przera�eniami, kt�re s� tylko zastyg�ym w filmowych ta�mach rojowiskiem impuls�w, a Corcoran, zako�czywszy prace dnia, udaje si� po �elaznych schodach co wiecz�r na g�r�, otwieraj�c kolejne stalowe drzwi tym wielkim kluczem, kt�ry nosi w kieszeni spalonego kwasami cha�ata� i staje tam, w zakurzonej ciemno�ci, aby ws�uchiwa� si� w s�aby szum pr�d�w i ledwie pochwytny odg�os, z jakim obraca si� leniwie b�ben� z jakim posuwa si� ta�ma� i staje si� los. I my�l�, �e odczuwa w�wczas, wbrew swoim s�owom, ch�� ingerencji, wej�cia, ol�niewaj�cego wszechmoc�, w g��b �wiata, kt�ry stworzy�, aby uratowa� w nim kogo�, kto g�osi Odkupienie, �e waha si�, sam, w brudnym �wietle nagiej �ar�wki, czy ocali� jakie� �ycie, jak�� mi�o��, i jestem pewny, �e nigdy tego nie zrobi. Oprze si� pokusom, bo chce by� Bogiem, a jedyna bosko��, jak� znamy, jest milcz�c� zgod� na ka�dy ludzki czyn, na ka�d� zbrodni�, i nie ma dla niej wy�szej odp�aty nad ponawiaj�cy si� pokoleniami bunt �elaznych skrzy�, kiedy utwierdzaj� si�, pe�ne rozs�dku, w my�lach, �e On nie istnieje. Wtedy u�miecha si� w milczeniu i wychodzi, zamykaj�c za sob� szeregi drzwi, a w pustce unosi si� tylko s�aby, jak g�os konaj�cej muchy, brz�k pr�d�w. PRZYJACIEL Dobrze pami�tam okoliczno�ci, w kt�rych pozna�em pana Hardena. By�o to w dwa tygodnie po tym, jak zosta�em asystentem instruktora w naszym Klubie. Uwa�a�em to za wielkie wyr�nienie, bo by�em najm�odszym cz�onkiem Klubu, a instruktor, pan Egger, od razu, w pierwszym dniu, kiedy przyszed�em na dy�ur do Klubu, o�wiadczy� mi, �e jestem dostatecznie inteligentny i na tyle si� znam na ca�ym kramie (tak si� wyrazi�), �e mog� dy�urowa� sam. Rzeczywi�cie zaraz sobie poszed�. Mia�em dy�urowa� co drugi dzie� od czwartej do sz�stej, udziela� technicznych informacji cz�onkom Klubu i wydawa� karty QDR za okazaniem legitymacji z op�aconymi sk�adkami. Jak powiedzia�em, by�em z tego stanowiska bardzo zadowolony, ale wkr�tce za�wita�o mi, �e do wykonywania moich obowi�zk�w nie trzeba si� wcale zna� na radiotechnice, bo o �adne informacje nikt nie prosi�. Wystarczy�by wi�c zwyczajny urz�dnik, ale takiemu Klub musia�by p�aci�, a ja dy�urowa�em honorowo i nie mia�em z tego �adnej korzy�ci, nawet przeciwnie � je�li wzi�� pod uwag� wieczne zrz�dzenie matki, kt�ra wola�a, �ebym siedzia� kamieniem w domu, kiedy mia�a ochot� i�� do kina i zostawi� malc�w na mojej g�owie. Z dwojga z�ego wola�em ju� dy�ury. Lokal nasz by� z pozoru do�� przyzwoity. �ciany od g�ry do do�u zawieszone by�y kartami ��czno�ci z ca�ego �wiata i kolorowymi afiszami, tak �e si� nie widzia�o zaciek�w, a pod oknem sta�o w dwu oszklonych gablotkach troch� starej aparatury kr�tkofalowej. By�a tam jeszcze z ty�u pracownia, przerobiona z �azienki, bez okna. Nawet dwu ludzi naraz nie mog�o w niej pracowa�, boby sobie oczy pilnikami powybijali. Pan Egger mia� do mnie wielkie zaufanie, jak m�wi�, ale nie a� tak wielkie, �eby zostawi� mnie sam na sam z zawarto�ci� szuflady w biurku, wyj�� wi�c wszystko, co w niej by�o, i zabra� do siebie, nawet papieru do pisania mi nie zostawi� i musia�em wydziera� kartki z w�asnych zeszyt�w. Piecz�tk� mia�em do dyspozycji, cho� s�ysza�em, jak pan Egger powiedzia� do prezesa, �e w�a�ciwie nale�a�oby j� umocowa� na �a�cuszku w szufladzie. Chcia�em wykorzysta� czas na budow� nowego aparatu, ale pan Egger zabroni� mi wychodzi� w czasie dy�uru do pracowni, �e niby przez otwarte drzwi m�g�by si� kto� w�lizn�� do �rodka i co� �ci�gn��. Nie mia�o to r�ki ani nogi, bo te aparaty w gablotkach przedstawia�y ca�kowite rupiecie, nie powiedzia�em mu tego jednak, bo nie uznawa� w og�le mego g�osu. Widz� teraz, �e zanadto si� z nim liczy�em. Wykorzystywa� mnie bez skrupu��w, ale wtedy jeszcze si� w tym nie orientowa�em. Nie pami�tam, czy to by�a �roda, czy pi�tek, kiedy pierwszy raz zjawi� si� pan Harden, ale ostatecznie to wszystko jedno. Czyta�em w�a�nie bardzo dobr� ksi��k� i by�em w�ciek�y, bo okaza�o si�, �e brakuje w niej mn�stwa kartek. Wci�� musia�em si� czego� domy�la� i ba�em si�, �e najwa�niejszego w zako�czeniu nie b�dzie, a wtedy ca�e czytanie na nic, bo wszystkiego przecie� si� nie domy�le. Wtem us�ysza�em, �e kto� puka. By�o to dosy� dziwne, jako �e drzwi sta�y zawsze otwarte na o�cie�. Ten Klub � to by�o dawniej mieszkanie. Jeden z klubowc�w m�wi� mi, �e to by�o zbyt pod�e mieszkanie, aby ktokolwiek chcia� si� w nim gnie��. Zawo�a�em �prosz� i wszed� obcy, kt�rego jeszcze nie widzia�em. Wszystkich klubowc�w zna�em, je�eli nie z nazwiska, to przynajmniej z twarzy. Stan�� przy drzwiach i popatrzy� na mnie, a ja zza biurka na niego, i take�my na siebie jaki� czas patrzyli. Spyta�em, czego sobie �yczy, i przysz�o mi do g�owy, �e je�liby chcia� wst�pi� do Klubu, to nie mam nawet formularzy wpisowych, bo wszystkie zabra� pan Egger. ��To jest Klub Kr�tkofalowc�w? � spyta�, chocia� by�o to jak w� wypisane na drzwiach i na bramie. ��Tak � powiedzia�em. � Czego pan sobie �yczy? � zapyta�em, ale on jakby tego nie s�ysza�. ��A� przepraszam � pan tutaj pracuje? � spyta�. Zrobi� dwa kroki w moj� stron�, tak jako�, jakby st�pa� po szkle, i uk�oni� si�. ��Mam dy�ur � odpar�em. ��Dy�ur? � powt�rzy�, jakby si� g��boko nad tym zastanawia�. U�miechn�� si�, potar� podbr�dek rondem kapelusza, kt�ry trzyma� w r�ku (nie pami�tam ju�, kiedy widzia�em tak zniszczony kapelusz), i, wci�� jakby stoj�c troszeczk� na palcach, zacz�� jednym tchem, jakby si� ba�, �e mu przerw�: ��Aha, wi�c to pan pe�ni tutaj dy�ury, rozumiem, to taka godno�� i odpowiedzialno��, w m�odym wieku rzadko kto dzi� to osi�gnie, i pan zarz�dza tu tym wszystkim, no no � przy tym zrobi� r�k� z kapeluszem okr�g�y gest, obejmuj�cy ca�y pok�j, jakby mie�ci�y si� w nim B�g wie jakie skarby. ��Nie jestem zn�w taki bardzo m�ody � powiedzia�em, bo ju� mnie ten facet zaczyna� troch� dra�ni� � i czy mo�na wiedzie�, czego pan sobie �yczy? Czy pan jest cz�onkiem naszego Klubu? Zapyta�em tak umy�lnie, cho� wiedzia�em, �e nie jest � i rzeczywi�cie speszy� si�, potar� znowu brod� kapeluszem, a potem schowa� go naraz za siebie i �miesznym, drepcz�cym krokiem podszed� do biurka. Mia�em otwart� w dole szuflad�, do kt�rej w�o�y�em przedtem ksi��k�, gdy us�ysza�em pukanie, a widz�c teraz, �e si� tego natr�ta �atwo nie pozb�d�, wsun��em szuflad� kolanem, wyj��em piecz�tk� z kieszeni i zabra�em si� do uk�adania nakrojonych, czystych kartek, �eby widzia�, �e mam swoj� robot�. ��O! Nie chcia�em pana urazi�! Nie chcia�em urazi�! � wykrzykn�� i zaraz �ciszy� g�os, ogl�daj�c si� niespokojnie na drzwi. ��Wi�c mo�e zechce pan powiedzie�, czego sobie �yczy? � powiedzia�em sucho, bo mia�em tego do��. Opar� r�k� na biurku, w drugiej trzymaj�c za plecami kapelusz, i nachyli� si� ku mnie. Teraz dopiero zorientowa�em si�, �e musi by� porz�dnie stary, chyba po czterdziestce. Tego si� z daleka nie widzia�o, mia� tak� szczup��, nijak� twarz � jak czasem blondyni, u kt�rych nie zna� siwizny. ��Niestety, nie jestem cz�onkiem Klubu � powiedzia�. � Ja� wie pan � naprawd� mam ogromny szacunek dla pa�skiego zaj�cia, tak�e i innych pan�w, wszystkich pan�w tutaj, ale, niestety, brak mi kwalifikacji! My�la�em zawsze, �eby zapozna� si�, ale mi si�, niestety, nie uda�o. Moje �ycie � tak jako� posz�o� Zaj�kn�� si� i urwa�. Wygl�da�, jakby by� bliski p�aczu, a� mi si� g�upio zrobi�o. Nic nie m�wi�em, tylko zacz��em piecz�towa� puste kartki, nie patrz�c na niego, cho� czu�em, �e coraz bardziej si� nade mn� nachyla i �e najwyra�niej ma ochot� przej�� na moj� stron� biurka. Ale udawa�em, �e nic o tym nie wiem, a on zacz�� szepta� bardzo g�o�no, z czego nie zdawa� sobie chyba sprawy: ��Ja wiem, �e przeszkadzam panu, i zaraz odejd� Mam pewn�� pewn� pro�b�� Licz� na pana� zaledwie �miem liczy� na wyrozumia�o�� Kto oddaje si� takiej wa�nej pracy, takiemu po�ytkowi bezinteresownie, dla og�lnego dobra, zrozumie mnie � mo�e� Nie jestem� �miem si� spodziewa� By�em od tego szeptania ca�kiem ju� g�upi i wci�� tylko piecz�towa�em kartki, a przy tym widzia�em ze strachem, �e wnet mi si� sko�cz� i nie b�d� m�g� wlepia� oczu w puste biurko, a nie chcia�em patrze� na niego, bo si� wprost ca�y rozp�ywa�. ��Chcia�bym� chcia�bym � powt�rzy� ze trzy razy � prosi� pana nie o� to znaczy � o przys�ug�, o pomoc. O wypo�yczenie mi stosunkowo drobnej rzeczy � ale musz� si� wpierw przedstawi�: nazywam si� Harden� Pan mnie nie zna, no, Bo�e, sk�d by pan m�g� mnie zna� ��A pan mnie zna? � spyta�em, nie podnosz�c g�owy i chuchaj�c na poduszeczk� piecz�tki. Harden tak si� zl�k�, �e przez d�u�sz� chwil� nie by� w stanie odpowiedzie�. ��Przez przypadek� � b�kn�� wreszcie. � Przez przypadek widywa�em, maj�c� maj�c interesy tu, na tej ulicy, w pobli�u, obok, to znaczy � niedaleko tego domu� Ale to nic nie znaczy � m�wi� gor�co, jakby nies�ychanie wprost zale�a�o mu na tym, �eby mnie przekona�, �e m�wi prawd�. A� mi w g�owie od tego wszystkiego szumia�o, a on ci�gn��: ��Pro�ba moja, z pozoru b�aha, ale� Chcia�em pana prosi�, naturalnie z wszelkimi zapewnieniami, o po�yczenie mi drobnej rzeczy. To pana nie utrudzi. Chodzi � chodzi o drut. Z wtyczkami. ��Co pan m�wi? � spyta�em. ��Drut z wtyczkami! � zawo�a� prawie z uniesieniem. � Niedu�o, kilka� na�cie metr�w i wtyczki� osiem� nie � dwana�cie � ile wolno. Oddam na pewno. Ja, wie pan, mieszkam na tej samej ulicy, pod �smym� �A sk�d pan wie, gdzie ja mieszkam?� � chcia�em spyta�, ale ugryz�em si� w ostatniej chwili w j�zyk i powiedzia�em tylko mo�liwie oboj�tnym tonem: ��Tutaj nie ma wypo�yczalni drutu, prosz� pana. Zreszt�, czy to taka wielka rzecz? Przecie� pan to dostanie w ka�dym sklepie elektrotechnicznym. ��Ja wiem! wiem! � zawo�a�. � Ale niech�e mnie pan zrozumie! Tak przyj�� jak ja� tu� jest to prawdziwym ci�arem, ale nie mam drogi. Ten drut jest mi nies�ychanie potrzebny, a w�a�ciwie nie jest on dla mnie, nie. Jest� jest przeznaczony dla kogo�. Ten� ta� osoba� nie ma� �rodk�w. To m�j� przyjaciel. On� nic nie ma� � powiedzia�, znowu z takim wyrazem twarzy, jakby si� mia� rozp�aka�. � Ja, niestety, teraz� takie wtyczki sprzedaj� tylko w tuzinach, wie pan. Prosz�, mo�e pan w swojej wspania�omy�lno�ci� Zwracam si� do pana, bo nie mam, bo nikogo nie znam� Urwa� i przez jaki� czas nic nie m�wi�, tylko dysza�, jakby okropnie wzruszony. Od tego wszystkiego ju� si� spoci�em i chcia�em tylko jednego: pozby� si� go � na razie. Mog�em mu tego drutu zwyczajnie nie da� i wtedy by si� wszystko sko�czy�o. Ale by�em zaintrygowany Zreszt�, mo�e by�, �e i pom�c mu troch� chcia�em, bo mi si� go �al robi�o. Nie wiedzia�em jeszcze dobrze, co o tym my�le�, ale mia�em w pracowni w�asn� star� zwojnic�, z kt�r� mog�em zrobi�, co mi si� podoba�o. Banan�w wprawdzie nie mia�em, ale ca�a kupa le�a�a na stoliku. Nikt si� z nich nie rozlicza�. Nie by�y, co prawda, przeznaczone dla obcych, pomy�la�em jednak, �e ostatecznie raz mog� zrobi� wyj�tek. ��Niech pan zaczeka � powiedzia�em. Poszed�em do pracowni, przynios�em stamt�d drut, c��ki i banany. ��Czy taki drut b�dzie dobry? � spyta�em. � Innego nie mog� panu da�. ��Doprawdy � ja, ja my�l�, �e b�dzie w sam raz� ��Ile panu trzeba? Dwana�cie? Mo�e dwadzie�cia metr�w? ��Tak! Dwadzie�cia! Je�eli pan �askaw� Odmierzy�em na oko ze dwadzie�cia metr�w, odliczy�em wtyczki i po�o�y�em na biurku. Schowa� wszystko do kieszeni, a mnie naraz przysz�o do g�owy, �e pan Egger, gdyby dowiedzia� si� o tych bananach, narobi�by szumu w ca�ym Klubie. Mnie by naturalnie nic nie powiedzia�, przejrza�em go, to intrygant i faryzeusz, w gruncie rzeczy podszyty tch�rzem. Pan Harden cofn�� si� od biurka i powiedzia�: ��M�ody panie� przepraszam� panie� zrobi� pan prawdziwie dobry uczynek. Ja wiem, �e moja nietaktowno�� � i spos�b, w jaki ja tu do pana� to mog�o wywo�a� niew�a�ciwe wra�enie, ale zapewniam pana, zapewniam, to by�o bardzo potrzebne! Chodzi o spraw� pomi�dzy uczciwymi, dobrymi lud�mi. Nie umiem nawet wyjawi�, jak ci�ko mi by�o przyj��, ale mia�em nadziej� � i nie omyli�em si�. To pocieszaj�ce! To bardzo pocieszaj�ce! ��Czy mam to traktowa� jako po�yczk�? � spyta�em. Chodzi�o mi g��wnie o termin zwrotu, w razie gdyby mia� by� odleg�y, postanowi�em przynie�� odpowiedni� ilo�� w�asnych wtyczek. ��Naturalnie, to tylko po�yczka � odpar�, prostuj�c si� z jak�� staro�wieck� godno�ci�. Przy�o�y� kapelusz do serca. � Ja, to znaczy � mniejsza o mnie� M�j przyjaciel na pewno b�dzie panu wdzi�czny. Pan� pan nawet nie wyobra�a sobie, co to znaczy � jego wdzi�czno�� Nawet przypuszczam, �e� Uk�oni� mi si�. ��W kr�tkim czasie zwr�c� wszystko � z podzi�kowaniem. Kiedy � w tej chwili nie potrafi� panu, niestety, powiedzie�. Dam zna�, za pana pozwoleniem. Pan � przepraszam � bywa tu co drugi dzie�? ��Tak � powiedzia�em. � W poniedzia�ki, �rody i pi�tki. ��A czy kiedy� � kiedy� b�d� m�g�� � zacz�� bardzo cicho pan Harden. Spojrza�em na niego bystro i to go, wida�, sp�oszy�o, bo nie powiedzia� ju� nic, tylko uk�oni� mi si�, raz r z go�� g�ow�, drugi raz w kapeluszu, i wyszed�. Zosta�em sam i mia�em jeszcze prawie godzin� czasu, ale spr�bowa�em tylko czyta� i zaraz od�o�y�em ksi��k�, bo nie mog�em zrozumie� ani jednego zdania. Kompletnie mnie sko�owa�a ta wizyta i ten cz�owiek. Wygl�da� na porz�dnie zabiedzonego, wierzchy but�w, cho� l�ni�ce czysto�ci�, tak mia� sp�kane, a� �al by�o patrze�. Kieszenie marynarki obwisa�y mu, jakby stale nosi� w nich jakie� ci�kie przedmioty. Mog� co� o tym powiedzie�. Dwie rzeczy zastanowi�y mnie najbardziej � i obie odnosi�y si� do mnie. Pan Harden najpierw powiedzia�, �e zna mnie z widzenia, bo za�atwia� co� w pobli�u Klubu � co si�, ostatecznie, mog�o przypadkowo zdarzy�, chocia� dziwne wyda�o mi si� zal�knienie, z jakim mi to t�umaczy�. Po wt�re: mieszka� na tej samej ulicy, co ja. Tu ju� przypadk�w by�o zbyt wiele. R�wnocze�nie widzia�em jak na d�oni, �e to nie jest cz�owiek zdolny z natury do jakiej� podw�jnej gry, do skomplikowanych k�amstw. Rozmy�la�em tak i, ciekawa rzecz, dopiero na samym ko�cu zastanowi�em si� nad tym, do czego w�a�ciwie potrzebny mu by� ten drut. Nawet si� troch� zdziwi�em, �e tak p�no na to wpad�em. Pan Harden zupe�nie, ale to zupe�nie nie wygl�da� na cz�owieka, kt�ry robi wynalazki czy cho�by tylko majstruje dla przyjemno�ci. Powiedzia� zreszt�, �e ten drut nie jest dla niego, ale dla przyjaciela. Wszystko to razem nie sk�ada�o mi si� zupe�nie. Na drugi dzie� po szkole poszed�em obejrze� sobie dom pod �smym. Nazwisko jego rzeczywi�cie figurowa�o na li�cie lokator�w. Wda�em si� w rozmow� z dozorc�, uwa�aj�c, �eby nie wzbudzi� w nim podejrzenia, i wymy�li�em ca�� histori�, �e mam niby dawa� korepetycje siostrze�cowi pana Hardena, wi�c interesuj� si� tym, czy jest wyp�acalny. Pan Harden � jak opowiedzia� mi dozorca � pracowa� w �r�dmie�ciu, w jakiej� wielkiej firmie, do pracy je�dzi� o si�dmej, a wraca� o trzeciej. Ostatnimi czasy o tyle si� to zmieni�o, �e zacz�� wraca� coraz p�niej, a zdarza�o si�, �e w og�le nie przychodzi� na noc. Dozorca go o to nawet mimochodem spyta�, a pan Harden powiedzia� mu, �e bierze nadliczbowe godziny i nocn� prac�, bo potrzebuje pieni�dzy na �wi�ta. Jednak�e nie da�o si� zauwa�y� � to s� wnioski dozorcy � �eby mu ta wyt�ona praca wiele przynios�a, bo jak by� biedny niczym mysz ko�cielna, takim pozosta�, ostatnio za� zalega� z czynszem i �wi�t w og�le nie urz�dza�, do kina nie poszed�; dozorca nie wiedzia�, niestety, jak si� nazywa ta firma, w kt�rej pan Harden pracuje, a zbyt d�ugo te� wola�em go nie wypytywa�, tak �e w�a�ciwie ten wywiad przyni�s� mi niezbyt obfite plony. Musz� przyzna�, �e z niecierpliwo�ci� oczekiwa�em poniedzia�ku, bo co� mi m�wi�o, �e jest to pocz�tek jakiej� osobliwej sprawy, cho� nie mog�em sobie przedstawi�, o co mog�oby w niej chodzi�. Pr�bowa�em wyobrazi� sobie rozmaite mo�liwo�ci, na przyk�ad, �e pan Harden robi wynalazki albo �e uprawia szpiegostwo, ale to absolutnie nie pasowa�o do jego osoby. Jestem przekonany, �e nie odr�ni�by diody od pentody, by� te� ostatnim cz�owiekiem na �wiecie, kt�ry nadawa�by si� do jakiej� misji obcego wywiadu. W poniedzia�ek przyszed�em na dy�ur nie wcze�niej i wyczeka�em si� dwie godziny w r. sn�cym zniecierpliwieniu. Harden przyszed�! kiedy zabiera�em si� ju� do wyj�cia. Wszed� jako� uroczy�cie, uk�oni� mi si� od progu i poda� mi r�k�, a potem ma�� paczk�, porz�dnie zawini�t� w bia�y papier. ��Dzie� dobry, m�ody panie. Ciesz� si�, �e pana zasta�em � powiedzia�. � Chcia�em podzi�kowa� panu za pa�sk� dobro�. Wybawi� mnie pan z nader k�opotliwego po�o�enia. � M�wi� to wszystko sztywno i tak, jakby to sobie przedtem u�o�y�. � Tu jest wszystko, co pan by� �askaw mi po�yczy� � wskaza� na paczk�, kt�r� po�o�y�em na biurku. Obaj stali�my. Pan Harden uk�oni� mi si� jeszcze raz i zrobi� taki ruch, jakby chcia� odej�� � ale zosta�. ��Nie ma o czym m�wi�, to by�a drobnostka � powiedzia�em, aby u�atwi� mu odezwanie si�. My�la�em, �e zacznie gor�co oponowa�, ale nic nie powiedzia�, patrzy� tylko na mnie pos�pnie i par� razy potar� rondem kapelusza podbr�dek. Zauwa�y�em, �e kapelusz by� usilnie czyszczony, co prawda nie da�o to wi�kszych rezultat�w. ��Jak pan wie, nie jestem cz�onkiem Klubu� � powiedzia�. Naraz przyst�pi� do biurka, po�o�y� na nim kapelusz i, zni�aj�c g�os, odezwa� si�: ��Nie mam �mia�o�ci zn�w pana trudzi�. I tak tyle pan dla mnie zrobi�. Jednak�e, gdyby pan zechcia� po�wi�ci� mi pi�� minut � nie wi�cej, doprawdy� Nie chodzi o nic materialnego, nigdy w �wiecie! Tylko, wie pan � brak mi odpowiedniego wykszta�cenia i nie potrafi� sobie da� z tym rady. Nie mog�em si� zorientowa�, do czego zmierza, ale by�em porz�dnie zaciekawiony, wi�c powiedzia�em, �eby go zach�ci�: ��Ale� oczywi�cie, je�eli b�d� m�g�, ch�tnie panu pomog�. Poniewa� milcza�, nic nie odpowiadaj�c i nie ruszaj�c si� z miejsca, doda�em na o�lep: ��Czy chodzi o jaki� aparat? ��Co?! Co pan m�wi?! Sk�d, sk�d pan� � wyrzuci�, przestraszony, jakbym powiedzia� co� nies�ychanego. Robi� takie wra�enie, jakby chcia� po prostu czmychn��. ��Ale� to proste � odpar�em mo�liwie spokojnie, staraj�c si� u�miechn�� � po�ycza� pan ode mnie przew�d elektryczny i wtyczki, a zatem� ��O, pan jest nies�ychanie bystry, nad wyraz bystry � powiedzia�, ale nie by�o w tym uznania, raczej l�k. � Nie, bynajmniej, to znaczy � pan jest cz�owiekiem honorowym, nieprawda�? Czy m�g�bym, o�mielaj�c si�, prosi� pana, to znaczy, jednym s�owem, czy mo�e da� mi pan s�owo, �e nikomu� �e pan zachowa wszystko, o czym m�wimy, dla siebie? ��Tak � odpar�em zdecydowanym tonem i �eby go upewni�, doda�em: ��Nigdy nie �ami� danego s�owa. ��Tak sobie my�la�em. Tak! By�em o tym prze�wiadczony! � powiedzia�, jednak�e min� dalej mia� zas�pion� i nie patrza� mi w oczy. Jeszcze raz potar� podbr�dek i powiedzia� szeptem: ��S�� wie pan� jakie� zak��cenia. Nie wiem, sk�d. Nie potrafi� tego zrozumie�. Raz jest prawie dobrze, a potem nic nie rozumiem. ��Zak��cenia � powt�rzy�em, bo zamilk� � pan ma na my�li zak��cenia odbioru? Chcia�em doda� jeszcze �to pan ma kr�tkofal�wk� � ale powiedzia�em tylko �to pan�� � tak si� wzdrygn��. ��Nie, nie �� wyszepta�. � Nie chodzi o odbi�r. Wydaje si�, �e z nim jest co� �le. Czy ja wiem zreszt�! Mo�e po prostu nie chce ze mn� m�wi�. ��Kto? � spyta�em znowu, bo przesta�em go pojmowa�, wtedy on obejrza� si� za siebie, a potem, zni�ywszy g�os jeszcze bardziej, powiedzia�: ��Prosz� pana, przynios�em to ze sob�. Schemat, to znaczy cz�� schematu. Ja, wie pan, nie mam prawa, to znaczy � nie ca�kiem mam prawo pokaza� to komukolwiek, ale ostatnim razem otrzyma�em zgod�. To nie jest moja sprawa. Pan rozumie? M�j przyjaciel �o niego w�a�nie chodzi. To jest ten rysunek. Niech si� pan nie gniewa, �e to jest tak niedobrze narysowane, pr�bowa�em studiowa� rozmaite specjalne ksi��ki, ale to nic nie pomog�o. Chodzi o to, �e trzeba to zrobi� � sporz�dzi�, dok�adnie, tak jak jest narysowane. Ja bym si� ju� postara� o wszystkie potrzebne rzeczy. Wszystko ju� mam, dosta�em. Ale � ja tego nie zrobi�! Tymi r�kami � wyci�gn�� chude, ��tawe d�onie, kt�re dr�a�y tu� przed moj� twarz� � pan sam przecie� widzi! Nigdy w �yciu nie mia�em z tym nic wsp�lnego, nie umia�bym nawet narz�dzia utrzyma�, taki ze mnie niezgu�a, a tu tak jest potrzebna umiej�tno��! Chodzi przecie� o �ycie� ��Mo�e mi pan poka�e ten rysunek � powiedzia�em powoli, staraj�c si� nie zwraca� uwagi na jego s�owa, bo ju� zanadto zalatywa�y mi jakim� pomieszaniem. ��Ach, przepraszam� � wyb�ka�. Rozpostar� na biurku kawa� sztywnego papieru rysunkowego, nakry� go obu r�kami i spyta� cicho: ��Czy mo�na zamkn�� drzwi? ��Owszem, mo�na � powiedzia�em � bo ju� jest po godzinach dy�uru. Mo�emy si� nawet na klucz zamkn�� � doda�em, wyszed�em na korytarz i umy�lnie g�o�no przekr�ci�em dwa razy klucz w zamku, �eby to s�ysza�. Chcia�em, by nabra� do mnie zaufania. Wr�ciwszy do pokoju, siad�em za biurkiem i wzi��em do r�ki ten jego rysunek. Nie by� to bynajmniej schemat. Nie by�o to podobne do niczego � opr�cz dziecinnyc