8619
Szczegóły |
Tytuł |
8619 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8619 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8619 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8619 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tad Williams
Dziecko z�Miasta Przesz�o�ci
Prze�o�y�: Przemys�aw Hejmej
Prolog
� Na Allacha mi�osiernego! Czuj� si� jak ciel� utuczone na rze�!
Masrur al-Adan zani�s� si� �miechem i�hukn�� swym kielichem w�g�adki, drewniany st�: raz, potem drugi i�trzeci. Na stole pojawi� si� �lad w�postaci p�kolistych zarysowa�.
� Nie mog� prawie rusza� si� z�przejedzenia.
Do ognia do�o�ono �wie�ych drew, po �cianach komnaty w�drowa�y cienie. St� Masrura � on by� tu bowiem gospodarzem � by� ca�y zarzucony ko��mi dzikiego ptactwa, spo�ytego Jako pieczyste.
Masrur pochyli� si� do przodu i�spojrza� zezem na drugi koniec sto�u.
� Ciel� � powiedzia�. � Utuczone.
Czkn�� i�wytar� usta r�kawem poplamionym winem.
Ibn Fahad pozwoli� sobie na nik�y, zimny u�miech. Powiedzia�:
� Dopu�cili�my si� rzeczywi�cie masakry na go��bim rodzie, stary przyjacielu. � Jego szczup�e d�onie przesun�y si� po za�mieconej powierzchni sto�u. � Moje uznanie dla twego kucharza.
� M�j kucharz � Masrur u�miecha� si� g�upkowato � to prawdziwy skarb, jak dobrze wiesz.
Ale w�ostatnich dniach nawet na krok nie opuszcza kuchni; boli go zn�w stara rana. Jutro przeka�� mu twoje wyrazy uznania.
Ibn Fahad powiedzia�:
� Zmusili�my ju� do ucieczki doborow� gwardie strzeg�c� twych piwnic. Jak zawsze wdzi�czny ci jestem za go�cinno��. Ale czy nie zastanawiasz si� czasami, czy nie ma w��yciu czego� lepszego ni� tycie w�s�u�bie kalifa?
� Ha! � Masrur przewr�ci� oczami. � Istotnie, wype�nianie rozkaz�w kalifa uczyni�o mnie bogatym. Ale t�usty � u�miechn�� si� � jestem dzi�ki sobie samemu.
Pozostali go�cie roze�miali si�, rozleg�y si� szepty.
Abu Jamir, t�u�cioch w�poplamionych szatach, przewr�ci� wie�yczk� wzniesion� z�go��bich ko�ci.
� Noc jeszcze wczesna, dobry Masmrze! � zawo�a�. � Niech przynios� wina, a�potem pos�uchajmy opowie�ci!
� Baba! � rykn�� Masrur. � Chod��e tu, stary psie!
W mgnieniu oka w�drzwiach pojawi� si� stary s�u��cy, spogl�daj�c z�l�kiem na swego rozochoconego pana.
� Przynie� nam reszt� wina, Baba, a�mo�e sam ju� wszystko wypi�e�?
Wezwany poci�gn�� sw� siw� brod�.
� Ale� przecie� to ty je wypi�e�, panie. Wraz z�panem Ibn Fahadem wzi�li�cie ostatnie cztery dzbany, gdy szli�cie strzela� z��uku z�miejskich mur�w.
� Jest tak, jak my�la�em. � Masrur pokiwa� g�ow�. � Dobrze, id� wi�c do domu Abu Jamira, obud� jego s�ug� i�przynie� nam kilka dzban�w. Poczciwy Jamir chce je mie� tutaj jak najpr�dzej.
Baba znikn��. Biesiadnicy weso�o poklepywali po plecach zmartwionego Abu Jamira.
� Opowie�ci, opowie�ci! � kto� wykrzykn��. � Chcemy pos�ucha� ba�ni!
� Tak, ba�ni z�twoich podr�y, Masrurze! � przy��czy� si� m�ody Hassan, nieprzystojnie ju� pijany.
Nie przeszkadza�o to nikomu. Hassan mia� jasne oczy, pe�ne naiwnej g�upoty.
� Powiadaj�, �e by�e� daleko, w�zielonych krajach P�nocy.
� P�nocy...? � odburkn�� Masrur, wymachuj�c r�k�, jakby chcia� zas�oni� si� przed czym� plugawym. � Nie, ch�opcze, nie... tego ci nie mog� opowiedzie�.
Twarz mu spochmurnia�a, ci�ko osun�� si� na poduszki. Jego g�owa w�turbanie chwia�a si�.
Ibn Fahad zna� swego starego druha Masrura r�wnie dobrze, jak swoje konie, grubas by� bowiem jedyn� istot� ludzk� zdoln� przyci�gn�� uwag� Ibn Fahada. Wielokrotnie widzia� on Masrura poch�aniaj�cego dwa razy wi�cej wina ni� teraz, co nie przeszkadza�o mu ta�czy� niczym derwisz na murach Bagdadu. Ibn Fahad domy�la� si� powodu tej jego nag�ej a�niespodziewanej niemocy.
� Och, Masrurze, prosz� � Hassan nie poddawa� si�; by� r�wnie niewzruszony, jak m�ody jastrz�b unosz�cy w�szponach sw� pierwsz� ofiar�. � Opowiedz nam o�P�nocy. Opowiedz nam o�niewiernych!
� Dobry muzu�manin nie powinien okazywa� takiego zainteresowania niewiernymi. � Abu Jamir nabo�nie poci�gn�� nosem, wytrz�saj�c z�dzbana ostatnie krople wina. � Je�li Masrur nie chce opowiedzie� nam ba�ni, to dajcie mu spok�j.
� Ha! � sapn�� gospodarz, przychodz�c nieco do siebie. � Widz�, �e chcesz mnie zwie��, Jamirze, by moje gard�o nie wysch�o jeszcze do cna, gdy dostaniemy twoje wino. Nie, nie l�kam si� rozprawia� o�niewiernych; Allach nie wyznaczy�by im miejsca na ziemi, gdyby nie by�o z�nich jakiego� po�ytku... Chodzi tu raczej o... pewne inne sprawy, kt�re ka�� mi si� zastanowi�.
Spogl�da� �yczliwie na m�odego Hassana, kt�ry by� tak pijany, i� wydawa�o si�, �e wybuchnie p�aczem.
� Nie smu� si�, m�okosie. Mo�e poczuj� si� lepiej, opowiadaj�c t� histori�. Ju� zbyt d�ugo zachowywa�em jej szczeg�y dla siebie. � Wla� resztk� wina z�innego dzbana do swojego kielicha. � Ci�gle tak dobrze wszystko pami�tam, tak wyra�nie wszystko czuj�, ale to by�y trudne dni. Dlaczego ty nie opowiesz tej historii, przyjacielu? � powiedzia�, spogl�daj�c przez rami� na Ibn Fahada. � Odegra�e� w�niej r�wnie wa�n� rol� jak ja. Opowiedz im.
� Nie � odpar� Ibn Fahad. Pijany Hassan zdusi� w�sobie rozpaczliwe �kanie.
� Ale� dlaczego, stary druhu? � spyta� Masrur, obracaj�c swe cielsko i�spogl�daj�c ze zdumieniem na przyjaciela. � Czy to prze�ycie mrozi nawet twoje serce?
Ibn Fahad spojrza� gro�nie.
� Wiem dobrze, dlaczego. Ledwo zaczn� m�wi�, zaraz mi przerywasz; tu dodasz jaki� szczeg�, tam przesadzisz z�opisem, a�potem powiesz: �Nie, nie, nie mog� ju� o�tym m�wi�. M�w dalej, przyjacielu!� I�zanim zdo�am zaczerpn�� powietrza, ty znowu mi przerwiesz. Sam wiesz dobrze, Masrurze, �e to ty b�dziesz opowiada�. Dlaczego nie zaczniesz od pocz�tku i�nie dasz mi odetchn��?
Za�miali si� wszyscy poza Masrurem, kt�ry przyj�� min� cz�owieka zranionego w�swej trosce o�przyjaciela.
� Oczywi�cie, stary druhu � mrukn��. � Nie mia�em poj�cia, �e masz taki �al do mnie. Naturalnie opowiem t� histori�.
Mrugn�� do wsp�biesiadnik�w, m�wi�c dalej:
� �adna ofiara nie jest zbyt wielka, by z�o�y� j� dla przyja�ni takiej jak nasza. Podrzu� do ognia, Baba. Ach, nie ma go. Hassanie, czy mo�esz to zrobi�?
Kiedy m�odzik wr�ci� na miejsce, Masrur poci�gn�� solidny �yk wina, pog�adzi� si� po brodzie � i�zacz��.
1) Karawana
W owych czasach by�em tylko zwyk�ym �o�nierzem w�s�u�bie Haruna al-Raszida, niech Allach obdarzy go pokojem. By�em m�ody, silny, wino lubi�em bardziej ni� powinienem � lecz kt�ry �o�nierz go nie lubi? Nosi�em si� ponadto znacznie schludniej i�by�em o�wiele przystojniejszy ni� dzisiaj.
Oddzia� m�j otrzyma� zadanie towarzyszenia karawanie udaj�cej si� na p�noc, do kraju Armenit�w, le��cego za g�rami Kaukazu. Jeden z�ksi���t tego ludu przes�a� w�ho�dzie kalifowi wiele dar�w tak bogatych, �e na ka�dym musia�y wywrze� wielkie wra�enie: korony ze szczerego z�ota wysadzane brylantami, sztylety z�metalu twardszego ni�li wszelka bro� w�arsenale kalifowym oraz zwoje czarnej we�ny, wyczesanej do cudownej mi�kko�ci i�skr�conej w�nici delikatne jak w�osy dziecka. Ksi��� �w zaprasza� kalifa do otwarcia szlaku handlowego pomi�dzy jego ksi�stwem a�naszym kalifatem.
Harun al-Raszid, najm�drszy z�m�drc�w, nie czyni� szczeg�lnych stara�, aby wys�ane ksi�ciu w�rewan�u wielb��dy st�ka�y pod ci�arem dar�w. Pos�a� mu jednak trzech niewolnik�w, a�w�r�d nich s�awnego mistrza w�sztuce gotowania, oraz kilku swych dworzan, wraz z�wezyrem Walidem al-Salamehem, badaczem barbarzy�skich j�zyk�w. Wezyr Walid mia� w�imieniu kalifa zapewni� ksi�cia Armenit�w, i� po otwarciu szlaku do jego kiesy wp�yn� wielkie bogactwa.
Opu�cili�my Bagdad z�pe�n� pomp�, z�rozpostartymi proporcami; tarcze �o�nierzy l�ni�y w�s�o�cu niczym z�ote dinary, niewolnicy nie�li lektyki dworzan, a�darami kalifa objuczono grzbiety licznych os��w.
Skierowali�my si� wzd�u� brzeg�w wiernej rzeki Tygrys, wypoczywaj�c kilka dni i�uzupe�niaj�c zapasy w�Mosulu, a�nast�pnie ruszyli�my dalej poprzez wschodni� kraw�d� Anatolu. Kiedy obrali�my p�nocny kierunek marszu, krajobraz zacz�� si� zmienia�; pustynne piaski ust�powa�y powoli skalistym wzg�rzom i�zaro�lom. Och�odzi�o si�, niebo nabra�o barwy szarej, jakby Allach odwraca� swe oblicze od tej krainy, nawet w�czasie wiosny. Lecz my nie trapili�my si� tym zbytnio, mog�c uciec od promieni pustynnego s�o�ca. Poruszali�my si� szybko; nic nie zapowiada�o przysz�ych niebezpiecze�stw, poza przypadkowym wyciem wilk�w, rozlegaj�cym si� wok� naszych nocnych obozowisk. Przed up�ywem dw�ch miesi�cy dotarli�my do st�p Kaukazu, do obszar�w zwanych stepow� krain�.
Tym z�was, kt�rzy nigdy nie wypuszczali si� daleko poza Bagdad, musz� wyja�ni�, �e kraje P�nocy nie przypominaj� niczego, co kiedykolwiek zdarzy�o si� wam widzie�. Drzewa rosn� tam tak g�sto jedno obok drugiego, �e nie mo�na rzuci� kamieniem na odleg�o�� pi�ciu krok�w, aby nie trafi� w�kt�re� z�nich. U�st�p g�r spotka� mo�na drzewa rodz�ce orzechy o�li�ciach mniejszych od d�oni, a�zbitych tak ciasno jak w�osy w�mojej brodzie. Wy�ej, w�g�rach rosn� drzewa o�ga��ziach ci�kich od wonnych, zielonych igie�; konary te wyrastaj� wzd�u� ca�ego pnia owych drzew. Kraj ten zdaje si� stale pogr��ony w�mroku � drzewa zatrzymuj� s�oneczne �wiat�o, nim jeszcze s�o�ce zd��y zaj�� za horyzontem, ziemia za� jest pe�na wilgoci i�kamieni. G�ry przecinaj� w�wozy tak g��bokie, i� zmie�ci�by si� w�nich najwy�szy minaret, a�z ich stromych stok�w sp�ywaj� srebrzyste potoki, niczym ogony siwych koni. Na niebotycznych szczytach l�ni �nieg, nawet w�samym �rodku lata. U�wierzcho�ka, jednej z�prze��czy widzieli�my szerokie na kilka mil pole lodu.
Szybko oswoili�my si� z�odmienno�ci� owych widok�w, lecz wkr�tce zacz�o nam si� wydawa�, i� stale nam towarzyszy wo� rozk�adu. Karawana by�a w�drodze ju� od ponad o�miu tygodni. Doskwiera�a nam t�sknota za domem, pocieszali�my si� jednak my�l� o�wygodach, jakie czekaj� nas w�pa�acu ksi�cia, gdy tylko dotrzemy do niego z�pozdrowieniami od kalifa � a�tak�e z�namacalnymi dowodami jego �yczliwo�ci dla ksi�cia. Nigdy przedtem nie by�em w��adnym p�nocnym ksi�stwie, cho� widywa�em na bazarach towary pochodz�ce stamt�d; by�em wi�c ciekaw nowych, nie znanych spraw, ludzi i�zwierz�t. Jak ju� powiedzia�em, wszelkie moje apetyty odczuwa�em w�wczas znacznie silniej.
Przebyli�my w�a�nie szcz�liwie wysokie g�rskie prze��cze i�rozpocz�li�my w�dr�wk� w�d�, gdy zdarzy�o si� nam nieszcz�cie.
Owej nocy rozbili�my ob�z w�g��bokim w�wozie, tysi�c st�p poni�ej wynios�ych szczyt�w kaukaskich. Ogniska �arzy�y si� s�abo, ca�y ob�z, z�wyj�tkiem dw�ch stra�nik�w, pogr��ony by� we �nie. Le�a�em owini�ty derk�, my�l�c o�tym, jak wydam m�j �o�d � marz�c zw�aszcza o�dziewczynie z�szyj� wysmuk�� jak szyja gazeli, z�w�osami koloru nocy i�spojrzeniem wype�niaj�cym me serce t�sknot� � kiedy obudzi� mnie nagle straszliwy wrzask.
Ledwie zdo�a�em poderwa� si� na nieco chwiejne nogi, gdy naraz co� ci�kiego powali�o mnie na ziemi�, przygniataj�c mi piersi. Po przera�aj�co d�ugiej chwili zda�em sobie spraw�, i� by� to jeden ze stra�nik�w, kt�rego gard�o przebite by�o strza��; oczy mia� wytrzeszczone w�ostatnim zdumieniu. Nagle na stoku powy�ej nas wybuch�a wrzawa, gromadne wycie przeszy�o powietrze. Serce mi wali�o. Zdawa�o mi si�, �e atakuj� nas wilki: w�mym ot�pieniu nie zwraca�em uwagi na tkwi�c� w�gardle stra�nika strza��.
Ob�z wype�ni� si� nagle skacz�cymi, krzycz�cymi cieniami, jakby bramy piekielne rozwar�y si�, uwalniaj�c pot�pie�c�w. Powietrze wype�ni� miedziany zapach �wie�ej krwi. W�s�abym �wietle ognisk migota�y ostrza, jaka� strza�a otar�a si� w�ciemno�ciach z�sykiem o�moj� twarz. J�ki rannych i�umieraj�cych, post�kiwania walcz�cych, szcz�k mieczy � o, Allachu, wszystkie te odg�osy otrze�wi�y mnie, bywa�em ju� bowiem dawniej w�wirze walki. To ludzie, nie wilki, byli naszymi przeciwnikami.
Si�gn��em po r�koje�� mojego miecza, ale i�miecz, i�ja sam byli�my przygnieceni cia�em martwego stra�nika. Kiedy usi�owa�em zepchn�� z�siebie nieszcz�nika, czyja� obuta stopa uderzy�a nagle o�ziemi� w�pobli�u mojej g�owy. Le�a�em bez ruchu, patrz�c, jak nade mn� napastnik i�jeden z�moich towarzyszy skrzy�owali swe miecze w��miertelnej walce.
Napastnik, zwyczajem tych kaukaskich bandyt�w odziany w�czer�, dzier�y� ogromn�, krzyw� szabl�, l�ni�c� czerwieni� w�zanikaj�cym �wietle. Dopiero znacznie p�niej zorientowa�em si�, i� m�j towarzysz by� szczup�ym, niepozornym m�odzikiem.
(Czy� nie przysz�o ci do g�owy, Ibn Fahadzie, stary druhu, �e nasza wyprawa wcale nie by�a misj� najwy�szej wagi, gdy� wi�kszo�� �o�nierzy strzeg�cych karawany nie mia�a do�wiadczenia i�nie by�a zaprawiona w�bojach? Ja sam dopiero co pozna�em dyscyplin� na skutek zaj�cia z�pewnym frankijskim niewiernym i�jego os�em, i�cho� wyprawa ta by�a cz�ci� zadanej mi pokuty � podr� przez krainy, gdzie l�d pokrywa ziemi�, mia�a bowiem ostudzi� m� krew i�istotnie j� ostudzi�a � to jednak nie t�umaczy twojego w�niej udzia�u, stary towarzyszu.)
Le�a�em wi�c bezbronny na ziemi i�kl��em cicho. Po kr�tkiej walce m�ody �o�nierz dosta� pchni�cie w�brzuch i�upad� ko�o mnie. Jego wp� otwarte oczy zdawa�y si� widzie� inny �wiat. Nadal le�a�em bez ruchu, maj�c nadziej�, �e nie zostan� wykryty, gdy� przywalony cia�em martwego stra�nika nie mia�em �adnych szans, by si� broni�.
M�j wybieg uda� si�, bandyta bowiem � odci�wszy sakiewk� od pasa martwego �o�nierza i�obrzuciwszy spojrzeniem wartownika le��cego na mnie � odwr�ci� si� i�pobieg� w�ciemno��.
Ibn Fahadzie, stary przyjacielu, �miejesz si� z�mego niezwyczajnego rozs�dku; lecz nawet ja wiem, i� czasem pow�ci�gliwy j�zyk mo�e ocali� �ycie.
Cho� oczywi�cie, w�innych okoliczno�ciach mo�e sprawi�, �e poder�n� ci gard�o.
W ka�dym razie nast�pi�a teraz chwila spokoju pomi�dzy jednym atakiem a�drugim. Le�a�em chroniony przez ciemno�ci nocy. Uda�o mi si� wreszcie zrzuci� z�siebie cia�o stra�nika i�doby� miecz z�pochwy. Mia�em w�a�nie wsta� i�do��czy� do towarzyszy, gdy nagle co� uderzy�o mnie w�nie os�oni�t� g�ow�, wype�niaj�c noc bryzgiem �wiat�a, kt�re niczego nie mog�o o�wietli�.
Upad�em na ziemi� bez zmys��w.
2) Nast�pstwa
Nie potrafi� powiedzie�, jak d�ugo przebywa�em w�g��bokich ciemno�ciach. Przebudzi�o mnie poszturchiwanie w��ebra ci�kim buciorem.
Spojrza�em w�g�r� na wysok�, surow� posta�, kt�rej zuchwa�� sylwetk� rysowa�o przebijaj�ce si� przez chmury poranne s�o�ce. Kiedy m�j wzrok przywyk� do �wiat�a, dostrzeg�em w�sk�, srog� twarz, o�ciemnych brwiach, w�sat� niczym u�tatarskiego pastucha. By�em pewien, �e ten, kto mnie uderzy�, powr�ci� aby mnie dobi� i�wyt�a�em nadw�tlone si�y, by wyci�gn�� z�pochwy sztylet. Straszna posta� unios�a but i�nadepn�a delikatnie na m�j nadgarstek, m�wi�c biegle po arabsku:
� Na wszystkie cuda Allacha, przecie� to najbrudniejszy cz�owiek, jakiego w��yciu widzia�em.
By� to, oczywi�cie, Ibn Fahad. Karawana nasza by�a niema�a, a�Fahad podr�owa� razem z�Armenitami i�wezyrem, unikaj�c zadawania si� z�mot�ochem, dlatego te� nigdy dot�d nie mieli�my sposobno�ci rozmawia� ze sob�. Wiecie teraz, w�jaki spos�b poznali�my si�: ja le��c na plecach, uwalany b�otem, krwi� i�plwocinami, Ibn Fahad za� stoj�cy nade mn� jak bogacz ogl�daj�cy afga�sk� marchew na sto�ecznym bazarze. Co za ha�ba!
Ale niebiosa obdarzy�y Ibn Fahada czym�, co z�czasem zacz��em uznawa� za jego �yciowe szcz�cie. Kiedy bandyci � kt�rzy musieli �ledzi� nas ju� od kilku dni � napadli na nas noc�, Ibn Fahad opr�nia� w�a�nie p�cherz w�pewnym oddaleniu od obozowiska. Przybieg�, s�ysz�c pierwsze krzyki i�za pomoc� swego miecza wyprawi� kilku spo�r�d g�rskich bandyt�w do piek�a � by�o ich jednak zbyt wielu. Zebrawszy niewielk� grup� niedobitk�w i�wyr�bawszy sobie drog� w�r�d napastnik�w, zbieg� w�g�ry, s�ysz�c za sob� okrzyki walcz�cych, rozlegaj�ce si� w�ciemno�ciach i�przeklinaj�c swe nieliczne si�y oraz nieznajomo�� kraju.
Kiedy nasta� dzie�, Ibn Fahad wr�ci�, by zebra� troch� zapas�w oraz dowiedzie� si� czego� o�napastnikach, i�wtedy w�a�nie mnie znalaz� � jest to fakt, o�kt�rym nigdy nie pozwala mi on zapomnie� i�z kt�rego powodu r�wnie� ja nigdy nie pozwalam mu uchyli� si� od odpowiedzialno�ci za to, co nast�pi�o.
Po opatrzeniu mych ran i�u�mierzeniu swego gniewu, Ibn Fahad przedstawi� mnie tym nielicznym z�naszej �wietnej dawniej karawany, kt�rym uda�o si� ocale�.
Najpierw pozna�em Susriego al-Dina � weso�ego m�odzie�ca, o�twarzy �wie�ej i�policzkach g�adkich jak u�siedz�cego tu Hassana, kt�ry odziany by� w�szaty syna bogatego kupca. �o�nierze lubili go, nazywaj�c Jelonkiem� z�powodu poczciwych, szeroko rozwartych oczu. By� tak�e w�r�d nas chudy urz�dnik o�imieniu Abdallah, z�zaci�ni�tymi ustami i��elaznym spojrzeniem oraz nieprzyzwoicie pulchny m�ody mu��a, kt�ry opu�ci� niedawno medres� i�doznawa� w�a�nie do�� brutalnego wprowadzenia w��ycie poza murami uczelni. Ruad, �w mu��a, sprawia� wra�enie, �e woli pi� i��mia� si� wesp� z��o�nierzami, kt�rych opr�cz mnie i�Ibn Fahada pozosta�o jeszcze przy �yciu sze�ciu: Rifach, Mohamed, Nizam, Achmed, Bekir, wszyscy m�odzi i�niedo�wiadczeni, oraz Hamed, stary wojownik, kt�remu stale dolega�y stawy na skutek wilgoci. To raczej urz�dnik Abdallah czyni� wra�enie, i� przez ca�e �ycie powstrzymuje si� od picia i�nigdy nie podnosi wzroku znad Koranu. By�o to w�pewnym sensie prawd�, gdy� dla cz�owieka pokroju Abdallaha ksi�ga rachunkowa jest Ksi�g� �wi�t�, niech Allach wybaczy mi to blu�nierstwo.
W naszej kompanii by� r�wnie� turecki niewolnik � Ibrahim, cz�owiek ma�y, s�katy i�weso�y, o�palcach ��tych od szafranu; i�cho� wielu ludzi z�jego narodu jest niewolnikami w�krajach islamu, wysoce cenionymi ze wzgl�du na sw� bieg�o�� w�sprawach wojennych, to umiej�tno�ci Ibrahima koncentrowa�y si� raczej w�sferze sztuk kulinarnych. Ibn Fahad powiedzia� mi jednak, i� Ibrahim dowi�d� swej przydatno�ci w�razie potrzeby, chwytaj�c za sztylet i�w��czaj�c si� czynnie do walki z�bandytami, r�wnie dobrze umia� bowiem podrzyna� ludzkie gard�a, jak sprawia� mi�so na piecze�.
By� te� mi�dzy nami jeszcze jeden m��, zwracaj�cy uwag� wielkim bogactwem szat, niezwyk�� biel� brody oraz wag� noszonych klejnot�w � by� to Walid al-Salameh, wezyr jego wysoko�ci kalifa Haruna al-Raszida. Walid by� najwa�niejsz� postaci� w�naszej grupie, lecz o�dziwo, by� przy tym niez�ym towarzyszem.
Tak wi�c wygl�dali�my � my, resztki kalifowego poselstwa, �ywi�cy jedyn� nadziej� i�pragnienie, aby znale�� drog� powrotu z�tego obcego, wrogiego nam kraju.
Bandyci nie pozostawili ani jednego zwierz�cia jucznego, rabuj�c oczywi�cie wszelkie dary przeznaczone dla ksi�cia Armenit�w, kt�re tak czy owak nie by�yby teraz dla nas przydatne. Najlepiej znaj�cy si� na sprawach zwi�zanych z��ywno�ci� Ibrahim odnalaz� schowane w�kryj�wce: chleb, orzeszki pistacjowe, nieco suszonej, przyprawionej jagni�ciny oraz suszone daktyle, za co gor�co dzi�kowali�my Allachowi. Ku naszej wielkiej rado�ci uda�o mu si� r�wnie� znale�� nieco drogocennych przypraw korzennych. W�tym samym czasie inni towarzysze przeszukiwali pobojowisko, licz�c na znalezienie jakiej� broni, kt�r� mogliby�my wykorzysta�. Zrobili�my wszystko, co by�o w�naszej mocy, aby zebra� i�przygotowa� do pogrzebu cia�a naszych zabitych towarzyszy. Mieli�my niewiele wody, brakowa�o nam te� si�, �eby przynie�� wod� z�potoku dla obmycia zw�ok, obmyli�my wi�c tylko twarze zabitych. Nie maj�c ca�un�w, przykryli�my im g�owy ich w�asnymi koszulami, powtarzaj�c s�owa Allach Akbar. Grunt w�tym miejscu by� twardy i�skalisty; zamiast wi�c kopa� groby (do kt�rej to czynno�ci mieli�my tylko nasze miecze), ob�o�yli�my zw�oki wielkimi kamieniami. Mu��a Ruad odprawi� pierwsze w�jego �yciu mod�y pogrzebowe nad cia�ami naszych towarzyszy, Ibrahim za� rozpali� w�tym czasie ognisko i�� korzystaj�c z�naszych wi�cej ni� skromnych zapas�w � przygotowa� piecze� na styp� pogrzebow�.
Prace te zaj�y nam ca�y dzie�. M�wi�c prawd�, z�wielk� ulg� usiad�em na ziemi z�mis� pachn�cej strawy, cho� mieli�my przecie� w�ten spos�b uczci� naszych poleg�ych towarzyszy. Z�lud�mi, kt�rych zw�oki spoczywa�y teraz ob�o�one kamieniami, grywa�em dawniej w�karty, hula�em, �artowa�em, wadzi�em si�. Jednak nie by�o mi dane naje�� si�; wyj�c niczym stado w�ciek�ych demon�w, bandyci powr�cili.
3) Zaginiony
By�o nas zbyt ma�o, aby stawi� czo�o dobrze uzbrojonym i�ros�ym napastnikom. Na szcz�cie spakowali�my uprzednio wszystkie zapasy, jakie uda�o nam si� zgromadzi�, byli�my wi�c przygotowani do ucieczki � tak jak przygotowani by� mog� m�owie, kt�rzy woleliby raczej stan�� do walki, jednak musz� ust�pi� pola. Tym razem nie niepokoi�y nas budz�ce groz� nocne odg�osy; musia�em nawet zmusi� Rifacha, by do��czy� do nas, wyci�gn�� bowiem z�pochwy sw�j miecz i�czeka�, got�w do odparcia ataku. R�wnie� Jelonek mia� wielk� ochot� pozosta� na miejscu i�polec, lecz wezyr nakaza� mu przy��czenie si� do naszej, cofaj�cej si� grupy.
Ci podli kaukascy g�rale byli u�siebie, ale i�tak ich konie nie nad��a�y za nami (w jednym z�tych zwierz�t rozpozna�em rumaka nale��cego przedtem do ambasadora Armenit�w). Ibn Fahad, kt�ry nas prowadzi�, skierowa� si� ku najwi�kszej le�nej g�stwinie i�pomys� ten okaza� si� bardzo skuteczny. W�nieustannym mroku, panuj�cym pod koronami drzew, a�tak�e po zapadni�ciu nocy, uda�o nam si� umkn�� grabie�com, lecz r�wnie� sami rozproszyli�my si� i�pogubili.
Nie wiedzia�em w�wczas jeszcze, jakim szcz�ciarzem jest Ibn Fahad. W�czasie przygotowa� do pogrzebu zabitych towarzyszy nie zwraca�em na niego szczeg�lnej uwagi, poza odm�wieniem modlitwy dzi�kczynnej do Allacha za to, �e Ibn Fahad oraz inni pozostali przy �yciu mogli powr�ci� na pole walki. Owej nocy mia�em jednak du�o czasu na rozmy�lania, gdy zgubiwszy w�ost�pach le�nych �lady moich towarzyszy, zatrzyma�em si� w�ko�cu, aby odpocz�� pod pniem powalonego drzewa, nas�uchuj�c cichych krok�w zwierz�t kr���cych wok� mnie i�zastanawiaj�c si�, jakie� to stworzenia �yj� w�tej p�nocnej puszczy. Cho� wezyr Walid al-Salameh piastowa� w�r�d nas najwy�sz� godno��, lecz przypomnia�em sobie, i� to Ibn Fahad nakaza� spakowa� zapasy przed pogrzebem zabitych w�czasie napadu oraz �e to on w�istocie dowodzi� naszym odwrotem. By� on cz�owiekiem o�wiele wi�kszym wojennym do�wiadczeniu ni� moje i�co wa�niejsze, potrafi� trze�wo my�le� w�ogniu walki.
(Ha! Sp�jrzcie, szanowni go�cie moi, nawet teraz Ibn Fahad udaje, �e chrapie; g�o�ne pochwa�y go nudz�!) W�ka�dym b�d� razie postanowi�em w�wczas, �e je�li uda mi si� odnale�� jego i�innych towarzyszy, b�d� go traktowa� ze szczeg�lnym szacunkiem. (Hmm. Gdyby nie spa�, z�pewno�ci� roze�mia�by si�, s�ysz�c te s�owa. On istotnie �pi.)
�wiat�o poranka nape�ni�o me serce nadziej�. Gdzie� w�oddali s�ysza�em melodyjny d�wi�k s�cz�cej si� wody, odbijaj�cy si� dziwnym echem w�porannej mgle, kt�ra okry�a wierzcho�ki drzew. Zmarzni�ty i�przemoczony wype�z�em z�mego ukrycia i�pocz��em szuka� wody, nie tyle aby dokona� porannej ablucji, ile by zaspokoi� pal�ce pragnienie.
Mia�em szcz�cie. Nad ma�ym kamienistym strumyczkiem spotka�em si� twarz� w�twarz z�Ibn Fahadem i�z niewolnikiem Ibrahimem, kt�rzy nape�niali wod� sk�rzane buk�aki.
� Wraca ostatnia z�naszych zagubionych owiec � powiedzia� Ibn Fahad na m�j widok. Zdo�a� wytropi� pozosta�ych ludzi z�naszej partii jeszcze przed �witem i�zebra� ich na pobliskiej polanie. Id�c za Fahadem i�Turkiem, dotar�em do reszty naszej kompanii i�spo�y�em wraz z�nimi sk�pe �niadanie, wdzi�czny Bogu, i� ci�gle �yj� i��e nie jestem sam.
G�rne cz�ci Kaukazu to zimne i�zapomniane przez Boga miejsca. Mg�a jest tu g�sta i�wilgotna; rankiem rozpe�za si� ona na wszystkie strony, na kr�tko znika, gdy s�o�ce stoi wysoko, po czym zn�w powraca z�wolna, na d�ugo przed zachodem s�o�ca. Od chwili, gdy dotarli�my do podn�a g�r, ca�y czas byli�my mokrzy od potu. Jest to kraina zdradliwa i�niebezpieczna: matecznik nied�wiedzi i�wilk�w, okryty borem tak g�stym, �e gdzieniegdzie nigdy nie dochodzi s�o�ce.
Uciekaj�c oddalili�my si� od bandyt�w na spor� odleg�o��, lecz nikt z�nas nie wiedzia� dok�adnie, w�jakim kierunku zmierzali�my w�tych ciemno�ciach. Poniewa� nie mieli�my przewodnika � cho� przed kilku dniami dostrzegli�my �lady mieszka�c�w tej krainy � w�drowali�my w�nieznanym kierunku, czasami po dwa razy przemierzaj�c t� sam� drog�.
Zmuszeni byli�my wreszcie uzna�, �e miejscowy przewodnik Jest nam niezb�dny. Na niekt�rych zboczach g�rskich drzewa ros�y tak g�sto, �e odnalezienie kierunku by�o nieraz d�ugo niemo�liwe. Lokalizacj� Mekki ustalali�my w�og�lnej dyskusji i�� zn�w blu�nierstwo! � prawdopodobnie r�wnie cz�sto modlili�my si� zwr�ceni ku Aleppo, jak ku naj�wi�tszemu ze �wi�tych miejsc. (Podobnie jak wszyscy pozostali, mu��a nasz nie mia� poj�cia, w�kt�r� stron� nale�y kierowa� mod�y.) Kr�tko m�wi�c, stali�my wobec trudnego wyboru pomi�dzy mo�liwo�ci� wykrycia nas, a�pewn� zgub�.
W nocy czuli�my zapach obcych ognisk, czasami dolatywa�y nas wonie warzonej strawy. Kt�rej� nocy widzieli�my nawet �wiat�a g�rskiej osady migocz�ce w�mroku, lecz bacznie unikali�my wszelkich spotka� z�g�ralami. Kt� wiedzia�, jakie powitanie mogliby nam zgotowa�?
Ci, kt�rych przelotnie widywali�my, wygl�dali na ludzi �yj�cych w�zwartych gromadach i�niech�tnie oddalaj�cych si� od gromady. Niekt�rzy z�nich, zar�wno m�czy�ni, jak i�kobiety, wyp�dzali zwierz�ta na g�rskie hale, gdzie strzeg�c stad swych k�z i�owiec, pozostawali oddaleni tak jeden od drugiego, aby m�c porozumiewa� si� okrzykami.
Mu��a Ruad radzi�, �eby jeden z�nas podkrad� si� do jakiej� osady i�poprosi� o�przewodnika. W�odpowiedzi na to urz�dnik Abdallah roze�mia� si� tylko szyderczo:
� Czym zap�acimy? Czy nie narazimy na niebezpiecze�stwo naszego �ycia, ujawniaj�c fakt, �e jeste�my tutaj i�do tego bezbronni?
Jakkolwiek nie bardzo odpowiada�o mi podtrzymywanie jego zdania, to argument ten mia� niew�tpliwie wiele s�uszno�ci.
� I�czy w�og�le ze strony niewiernych mo�emy spodziewa� si� dobrej woli? � doda� Abdallah, zamykaj�c dyskusj�.
Tego dnia s�o�ce pokaza�o si� nam wystarczaj�co d�ugo, aby�my mogli ustali� kierunek po�udniowy i�zgodnie z�nim pod��y�; nie zastanawiali�my si� nad tym d�ugo, r�wnie� dlatego, i� natkn�wszy si� w�a�nie na kolejn� osad� � zbite ciasno skupisko ma�ych, przycupni�tych dom�w z�drewna, wtulone w�zbocze wzg�rza � natychmiast odeszli�my w�kierunku zachodnim.
O ch�odnym i�szarym poranku dnia nast�pnego dotarli�my do dziwnej kamiennej budowli, usytuowanej na wysokim urwisku, ponad lini� drzew. By�a ona wielko�ci namiotu koczownik�w i�z wygl�du mog�a pomie�ci� nie wi�cej ni� czterech ludzi. Kamienie u�o�ono w�niej bez zaprawy i�wi�zania, wznosz�c dwie �ciany oraz skalny dach, natomiast jeden bok tej dziwacznej budowy pozostawa� ods�oni�ty, tworz�c przestrze� dla s�cz�cego si� st�d strumienia.
Achmed i�ja, oddzieliwszy si� od pozosta�ych towarzyszy, podczo�gali�my si� bli�ej. W�budowli znajdowa� si� ma�y zbiornik niezm�conej wody, otoczony wielkimi, p�askimi kamieniami. Na jednym z�nich kl�cza� m�ody cz�owiek, wpatruj�c si� w�to�; mia� on pod r�k� bukiet zwi�d�ych, p�nowiosennych kwiat�w. Ch�opiec zdawa� si� nie s�ysze� nas, co by�o do�� niezwykle � zwa�ywszy spos�b, w�jaki dot�d przyjmowali nas tubylcy. Achmed przemkn�� chy�kiem w�kierunku m�odzie�ca i�chwyci� go za ramiona. Ch�opiec zerwa� si�, wydaj�c cichy okrzyk, a�kiedy nas ujrza�, z�jego twarzy odp�yn�a ca�a krew.
4) Nocne ha�asy
By�o mi �al tego ch�opaka, kt�rego porwali�my. Poniek�d jest mi go ci�gle �al, gdy� nasze pojawienie si� zmieni�o ca�kowicie i�nieodwracalnie jego �ycie � lecz, oczywi�cie, taka by�a wola Allacha. W�ka�dym razie, kiedy �w m�ody wie�niak � nazywa� si�, jak p�niej ustalili�my, Kurken, co brzmi brzydko i�bez sensu, nieprzyjemnie dla cywilizowanego ucha � zda� sobie spraw�, �e nie jeste�my upiorami ani d�inami i��e nie mamy zamiaru zaraz go zabi�, uspokoi� si�, staj�c si� p�niej nawet do�� przydatny dla nas.
W owych g�rach, kt�re rozcinaj� niebo na osobne po�acie b��kitu, w�ka�dej dolinie m�wi si� innym j�zykiem, przez ka�d� z�tych dolin przep�ywa r�wnie� inny potok. Ludzie zamo�niejsi prawie nie wychodz� poza obr�b swoich domostw, nigdy nie opuszczaj� swej wioski i�nie odczuwaj� �adnej potrzeby poznawania innych j�zyk�w. W�tym jednak przypadku zn�w u�miechn�o si� do nas szcz�cie, albowiem m�odzieniec ten odby� par� podr�y, zna� wi�c nie tylko okolice, lecz pozna� nawet nieco j�zyk arabski, kt�ry pobo�ni mu��owie przynie�li w�g�ry Kaukazu, by chwali� Allacha i�naucza� s��w jego Proroka w�tutejszych wioskach, czasem w�bezpo�redniej blisko�ci chrze�cija�skiej �wi�tyni. (Chrze�cijanie, cho� niewierni, s� jednak lud�mi Ksi�gi. Niekt�rzy z�nich, s�uchaj�c m�dro�ci Koranu, mog� rozr�ni� dobro i�z�o oraz przej�� na prawdziw� wiar�. I�je�li nawet nie przechodz� na ni�, to poznaj� jej zasady.)
W ka�dym razie przy pomocy niewielu s��w arabskich oraz skromnej, lecz bardzo przydatnej znajomo�ci j�zyk�w kaukaskich przez wezyra, mogli�my si� jednak porozumie� z�m�odzie�cem.
Jelonek zapyta� go, co robi� w�wczas przy sadzawce. Zrazu ch�opiec uda�, i� nie rozumie pytania, ale nag�y rumieniec na jego policzkach zdradzi�, �e jednak je poj��.
� Nie dra�nijmy go takimi pytaniami � ostrzega� wezyr. � Niepotrzebna jest nam jego tajemnica; nie s�dz�, aby mog�a nas ona przybli�y� do ojczyzny.
Spytali�my wi�c o�co� wa�niejszego dla naszych zamiar�w, a�mianowicie o�kierunek czterech stron �wiata i�ch�opiec ch�tnie nam je wskaza�. Kiedy poj��, �e kierujemy si� na po�udnie, znowu si� zaniepokoi�, spogl�daj�c w�t� stron� i�potrz�saj�c g�ow�.
� Nie l�kaj si� � powiedzia� Bekir, m�ody �o�nierz, kt�remu zarost zaledwie ocienia� podbr�dek. � Mamy przecie� bro� i�rozum w�g�owach.
� I�dlatego kryjemy si� w�tych ska�ach jak szczury palmowe, z�dala od swoich drzew � rzek� Ibn Fahad, powa�nie kiwaj�c g�ow�.
� Mog� zaprowadzi� was wsch�d Tbilisi � powiedzia� ch�opiec swym nieporadnym arabskim. � Stamt�d znajdziecie karawan�, zabra� was do domu.
� P�jdziemy na po�udnie � o�wiadczy� wezyr Walid al-Salameh tonem nie znosz�cym sprzeciwu.
Podobnie jak wszyscy t�skni� ju� do widoku piask�w, do gor�cego s�o�ca, chcia� mo�liwie Jak najszybciej uciec od wszechogarniaj�cej wilgoci i�mokrych wyziew�w.
Kurken zaprzeczy� zbyt stanowczo, jak na kogo�, kto b�d� co b�d� by� je�cem � ale zlekcewa�yli�my to i�ruszyli�my na po�udnie, wiod�c ch�opca ze sob�, gdy� zna� on sposoby wyznaczania w�a�ciwego kierunku marszu.
Pod nadzorem Walida Kurken czyni� sta�e i�szybkie post�py w�opanowaniu naszego j�zyka. Zamieni�em z�nim kilka s��w, pytaj�c zw�aszcza o�stosowane przez jego lud sposoby walki, wywodzi� si� on jednak z�klanu o�tradycjach odmiennych od obyczaj�w bandyt�w, kt�rzy nas napadli; sztuka w�adania mieczem by�a mu zupe�nie obca.
Z pomoc� Kurkena zacz�li�my posuwa� si� szybciej, osi�gaj�c szczyt najbli�szego grzbietu g�rskiego w�ci�gu niespe�na dw�ch dni.
Tej nocy, po raz pierwszy od wielu dni sp�dzonej pod otwartym niebem, mieli�my jakie� �wi�teczne odczucia. Ibrahimowi uda�o si� z�apa� kilka ryb w�stawie, nad kt�rym odpoczywali�my po ca�odziennym marszu, i�z rado�ci� przygotowa� nam �wie�� straw�. Jej zapad� ucieszy� nas wszystkich. �o�nierze, nie zwa�aj�c na obecno�� m�odego mu��y, kl�li na brak mocniejszych trunk�w, lecz mimo to od dawna nie byli�my tak uradowani � nawet Ibn Fahad pozwoli� sobie na u�miech,
Gdy wezyr Walid opowiada� jak�� zabawn� historyjk�, ja przygl�da�em si� biesiadnikom. Spostrzeg�em w�r�d nich tylko dwie ponure twarze: urz�dnika Abdallaha � czego mo�na by�o si� spodziewa�, wygl�da� bowiem zawsze jak zgry�liwy stary diabe�, oraz oblicze porwanego ch�opca. Podszed�em do niego.
� No, m�odziku � odezwa�em si�. � Czemu� to wygl�dasz na przygn�bionego? Nie widzisz, �e mamy dobre serca, �e jeste�my bogobojni i��e nie mamy zamiaru ci� skrzywdzi�?
Nawet nie uni�s� g�owy. Siedzia� na ziemi, opieraj�c podbr�dek o�kolana. Obr�ci� si� ku mnie.
� To nie to � powiedzia�. � To nie wy, �o�nierze, ale... to miejsce.
� Pos�pne s� te g�ry, rzeczywi�cie � zgodzi�em si�. � Ale dlaczego mia�oby ci to sprawia� przykro��? Przecie� prze�y�e� tu ca�e swoje m�ode �ycie.
� To niedobre miejsce. My tu nigdy nie przychodzimy � ono jest niesamowite. Po tych g�rach chodzi wampir.
� Wampir? � zdziwi�em si�. � A�c� to za ch�opski diabe�?
Nie powiedzia� ju� nic wi�cej, mimo �e go nak�ania�em, wydawa� si� jednak bardziej przestraszony ni� zagniewany. Zostawi�em go pogr��onego w�my�lach i�wr�ci�em do ogniska.
Kiedy powt�rzy�em innym s�owa Kurkena, wszyscy nie�le si� u�miali z�owego wampira, stroj�c sobie �arty, do jakiego gatunku zwierzyny mo�na by go zaliczy�, gdy nagle mu��a Ruad zacz�� wymachiwa� r�koma.
� S�ysza�em ju� kiedy� o�tych ifrytach � powiedzia�. � Tacy bezbo�nicy jak wy nie powinni si� z�nich wy�miewa�.
Powiedzia� to tonem gderliwego �artu, lecz jego kr�g�a twarz nabra�a dziwnego wyrazu; z�zaciekawieniem s�uchali�my wi�c, jak m�wi� dalej:
� Wampir to niespokojny duch. Nie jest on ani �ywy, ani martwy, a�szatan ca�kowicie opanowa� jego dusz�. Za dnia �pi w�grobie, lecz kiedy wzejdzie ksi�yc, wychodzi, by si� po�ywi� � by spija� krew w�drowc�w.
Kilku spo�r�d nas znowu si� g�o�no roze�mia�o, lecz tym razem zabrzmia�o to fa�szywie.
� S�ysza�em o�nich od jednego z�naszych zagranicznych go�ci � odezwa� si� cicho wezyr Walid. � Opowiada� mi on o�pladze wampir�w w�jakiej� wiosce ko�o Smyrny. Wszyscy jej mieszka�cy uciekli, a�wie� a� do dzisiaj jest nie zamieszkana.
Przypomnia�em sobie wtedy opowie�� o�ifrycie z�z�bami wyrastaj�cymi po obu stronach g�owy, inni tak�e zacz�li opowiada� swoje w�asne historie o�demonach. Rozmowa o�nich trwa�a do p�na w�nocy i�nikt nie odszed� od ogniska, p�ki zupe�nie nie wygas�o.
*
Nazajutrz rankiem czuli�my si� z�tego powodu nieco zm�czeni, lecz posuwali�my si� naprz�d, ciesz�c si� my�l�, �e ostatecznie zmierzamy we w�a�ciwym kierunku. Zm�czenie i�niepewno��, jakie odczuwali�my poprzedniej nocy, powr�ci�y na nowo, kiedy zmrok wieczoru osiad� na szczytach g�r niczym kwoka wysiaduj�ca dziwaczne, ogromne i�ostre jaja.
Ju� o�zmierzchu Mohamed zabi� jelenia jedn� ze strza�, kt�re zebrali�my na pobojowisku po napadzie na nasz� karawan�, zn�w wi�c mieli�my �wie�e mi�so. Ibrahim mia� w�swojej sakwie na przyprawy s�l, cynamon oraz go�dziki, kt�re przyda�y smaku naszemu posi�kowi. Gdy najedli�my si� ju� wszyscy do syta � po raz pierwszy od napadu � i�siedzieli�my wok� ogniska w�mi�ym ot�pieniu, spojrza�em na m�odego wie�niaka. Siedzia� na kraw�dzi kr�gu �wiat�a rzucanego przez ognisko, zwr�cony ku niemu jedn� po�ow� twarzy, z�opuszczonymi ramionami; twarz mia� niespokojn�. (Uprzednio, tego� dnia, kiedy przez chwil� pozostawali�my z�ty�u za innymi, Ibn Fahad i�ja doszli�my do wniosku, i� ch�opiec mo�e zbiec. Uznali�my jednak, �e chyba nie zrobi tego noc�, kiedy blisko�� naszej kompanii oraz ognisko chroni�y go przed g�rskim diab�em, kt�rego tak si� obawia�. Tylko w�dzie�, gdy jego wampir odpoczywa bez ruchu, mo�e on podj�� pr�b� ucieczki. Tak wi�c Ibn Fahad i�ja mieli�my na niego baczenie w�ci�gu dnia, on jednak nie pr�bowa� si� oddala�.)
Jednak teraz, obserwuj�c Kurkena, by�em pe�en niepokoju. Nie usi�owa�em zrozumie� zwyczaje tych niewiernych g�rali. Mo�e �w ch�opiec rzuca� w�a�nie czary maj�ce chroni� go przed szatanem. S�uchaj�c wi�c, jak Jelonek snuje opowie�� o�tragarzu i�trzech damach z�Bagdadu � sk�din�d bardzo frywoln�, a� dziw, �e taki m�odzik ju� j� zna� � przygl�da�em si� armenickiemu ch�opcu.
By� napi�ty, wyprostowany. Siedzia� zwr�cony w�stron� pogr��onego w�ciemno�ciach lasu. Porusza� szybko g�ow�, a�jego oczy szuka�y czego� niewidzialnego. Nagle drgn��, przykucn��, opieraj�c si� jedn� d�oni� o�ziemi�. Zl�k�em si�, �e mo�e skoczy� w�noc i�nigdy nie uda nam si� go z�apa�. Wsta�em wi�c i�wtedy us�yszeli�my (Jelonek przerwa� swe opowiadanie, widz�c, co si� �wi�ci) wyra�ny odg�os �amanych ga��zi. Wszyscy pozostali zerwali si�, wyci�gaj�c z�pochew miecze i�sztylety.
Przez chwil� stali�my wszyscy jak skamieniali. Noc by�a wype�niona cisz�, przerywan� tylko trzaskiem p�omieni. Wreszcie Nizam krzykn��:
� Kto idzie?
Odczu�em dreszcz wzd�u� kr�gos�upa. Wszystkie nocne demony z�opowie�ci wczorajszego wieczora powr�ci�y, by ukaza� si� nam, gdy oczekiwali�my odpowiedzi z�g��bi ciemno�ci.
� Bismallah � rzek� cicho Ruad. � Allach jest wielki.
Ponownie da� si� s�ysze� trzask �amanych ga��zi, po czym jaki� ciemny kszta�t wy�oni� si� z�lasu i�wkroczy� w�blask ogniska.
5) Wyj�cie z�cienia
Tysi�ce mrocznych obraz�w wype�ni�o m�j umys�. Drgaj�cy cie�, jaki istota ta rzuca�a na drzewa, zdawa� si� utkany przez z�e moce. My�la�em o�wszystkim, czego nie dokona�em, o�wszystkich rozkoszach, kt�rych nigdy nie zazna�em. I�w�wczas to stworzenie wesz�o w�kr�g �wiat�a rzucanego przez ognisko.
Nie by�a to wysoka, mroczna czy ledwie majacz�ca posta� d�ina lub ifryta ani straszliwa istota wypijaj�ca krew, jak� opisa� nam Ruad, lecz �a�osna, ma�a, smuk�a figurka w�wielkich butach, lu�nych spodniach oraz d�ugim, ciemnym kaftanie zapi�tym na liczne guziki. Jej g�owa owini�ta by�a kilka razy pasiastym zwojem. U�boku mia�a przewieszon� pust� torb�. Wpatrywa�a si� w�nas wielkimi, wymownymi ciemnymi oczami, ramiona mia�a skrzy�owane.
� Sossi! � krzykn�� g�o�no ma�y Armenita.
� Kurken � odpowiedzia� przybysz g�osem delikatnym i�melodyjnym.
� Na Allacha, to kobieta � mrukn�� Ibn Fahad, kt�ry sta� obok mnie.
Przyjrza�em si� uwa�nie owej dziwnej postaci i�stwierdzi�em, �e istotnie by�a to dziewczyna. Wygl�da�a na dziecko jeszcze i�rzeczywi�cie nie nosi�a na twarzy kwefu. Ale co� w�jej oczach i�w sposobie poruszania si� wskazywa�o na to, i� by�a dojrza�� kobiet�. Obawia�em si� wielu niesamowitych stworze� w�owym lesie, lecz co� takiego nigdy nie przysz�oby mi do g�owy.
� Sossi � powt�rzy� ch�opiec i�nagle wybuchn�� gwa�townym potokiem s��w w�swym ojczystym j�zyku. Ton jego g�o�nej przemowy wskazywa� niew�tpliwie, �e strofowa� dziewczyn�.
Przesun��em si� tak, by stan�� obok Walida al-Salameha. Wezyr przyciszonym g�osem t�umaczy�, jak m�g�, s�owa ch�opca: chcia� on wiedzie�, dlaczego dziewczyna ryzykowa�a �yciem, przychodz�c tutaj, gdzie, jak wszyscy wiedz�, czai si� noc� straszna �mier�, wampir. Jak mog�a by� tak nierozs�dna? Jak mog�a si� tak nara�a�, je�li jemu uda�o si� przetrwa� w�r�d tych obcych czart�w tylko dzi�ki pocieszaniu si�, i� cokolwiek si� z�nim stanie, to ona b�dzie bezpieczna? Teraz s� oboje zgubieni, a�on nic nie mo�e uczyni�, by j� ratowa�.
Musz� wyzna�, �e prze�wiadczenie ch�opca, tak jednoznacznie wyra�one w�nieznanym mi j�zyku, przekona�o mnie bardziej ni� wszystkie jego uprzednie obawy i�l�ki: on rzeczywi�cie wierzy�, �e znajdujemy si� w�miejscu przekl�tym, �e nie ma st�d ucieczki, �e wszyscy jeste�my zgubieni. Jego dr��cy ze strachu i�gniewu g�os zmrozi� mi krew.
Sta�a cicho pod tym zalewem s��w. Raz tylko unios�a lekko brew i�drgn�y jej usta. Wreszcie wzruszy�a ramionami i�podesz�a bli�ej ogniska, a�oczy jej spocz�y na resztkach po naszej uczcie. Ch�opiec wci�� m�wi�, lecz ona odwr�ci�a si� do niego plecami. Krzy�uj�c ramiona, wpatrywa�a si� w�naszego kucharza, Ibrahima, a�potem spojrza�a ponownie na resztki jedzenia.
Ibrahim u�miechn�� si� do niej, tak jak to czyni� wobec wszystkich g�odnych: ludzi takich uwa�a� za dar Allacha daj�cy mu mo�no�� popisania si� swymi umiej�tno�ciami. Z�rado�ci� i�hojno�ci� odkroi� spory kawa� mi�siwa i�poda� dziewczynie, kt�ra wreszcie roz�o�y�a ramiona i�przyj�a jego pocz�stunek. Skin�a g�ow� i�rzek�a jakie� s�owo, kt�re uzna�em za podzi�kowanie. Potem usiad�a i�zacz�a je�� tak, jak jedz� wszyscy niewierni, dzier��c obu r�kami jedzenie, odgryzaj�c i��ykaj�c jego wielkie kawa�y niemal bez �ucia. Ci ludzie musz� by� po cz�ci wilkami, pomy�la�em.
M�ody Armenita zbli�y� si� do dziewczyny z�twarz� zastyg�� w�gniewnym grymasie i�nadal nie przestawa� jej strofowa�, a� wezyr Walid al-Salameh powiedzia�:
� Bass. Do��. Czy znasz t� dziewczyn�?
M�odzieniec usiad�, by� bardzo blady.
� Tak � odpar�.
� Czy to twoja krewna? � spyta� mu��a Ruad.
� Nie.
� A�mo�e to twoja mi�a? � domy�la� si� Jelonek.
Kurken wpatrywa� si� w�ziemi� i�nie m�wi� nic, g�o�no oddychaj�c. Wreszcie westchn�� g��boko i�podni�s� na nas wzrok. Pr�bowa� m�wi� po arabsku, ale zaraz przeszed� na mow� ojczyst�, wezyr za� t�umaczy�.
� Przysz�a tutaj, w�sam �rodek niebezpiecze�stwa � rzek�. � Ona, niedo�cigniony klejnot mego serca.
Jego spojrzenie obieg�o stoj�cych wok� ludzi. Widzia�, �e przykuwa bez reszty nasz� uwag�. I�w�wczas, przy pomocy wezyra, Kurken opowiedzia� nam nast�puj�c� histori�:
� Nie wiem, jak to wygl�da na nizinach, ale u�nas, w�g�rach, o�ma��e�stwie dzieci decyduj� zwykle rodzice lub chrzestni. Je�li chodzi o�mnie, to ojciec m�j wraz ze swoim przyjacielem zadecydowali zaraz po moich urodzinach, a�tak�e po urodzeniu si� c�rki owego przyjaciela, �e mamy si� pobra�. Ma��e�stwo to mia�o sprawi�, �e obie nasze rodziny stan� si� zamo�niejsze. Ros�em w�przekonaniu, �e dziewczyna o�imieniu Arpina b�dzie moj� �on� � a� do dnia, gdy mijaj�c wiejsk� studni�, ujrza�em Sossi, d�wigaj�c� dzban wody.
Powiedziawszy to, zamilk� i�wpatrywa� si� jaki� czas w�ognisko. Sossi s�ucha�a jego opowie�ci, nie przestaj�c je��. M�odzieniec zmarszczy� brwi i�spojrza� na dziewczyn�.
� Sossi i�mnie dzieli tylko sze�� p�pk�w, wi�c prawo ko�cielne zabrania nam si� pobra�...
Abdallah poruszy� si� gwa�townie.
� Co to znaczy �sze�� p�pk�w�? � zapyta�.
Wezyr za��da� od ch�opca wyja�nie�.
Kiedy ten odpowiedzia�, Walid kaza� mu to powt�rzy� powoli i�przet�umaczy�, co nast�puje:
� Ona jest mojego ojca matki ojca siostry syna c�rki c�rk�.
� Istotnie to powa�na sprawa � rzek� Ibn Fahad.
Ch�opiec zrozumia� i�zaczerwieni� si�, wyczuwaj�c subtelny sarkazm tych s��w.
� To, �e pragn��em jej i��e ona pragn�a mnie, by�o b��dem. �le czynili�my, spotykaj�c si� w�tajemnicy czy rozmawiaj�c ze sob� po kryjomu. A�najgorsze by�o to, �e poszed�em do �r�d�a po�wi�conego bogini Anahit i�b�aga�em j� o�pomoc, jestem bowiem wierz�cym chrze�cijaninem, a�post�pi�em wtedy jak poganin. Odpowiedzi� Boga by�o to, �e z�apali�cie mnie i�przywiedli�cie na to miejsce zguby. Nie my�la�em jednak, �e m�j grzech przyprowadzi tutaj tak�e Sossi.
� Wygl�da na to, �e sama tu przysz�a � rzek� Ibn Fahad i�u�miechn�� si� do dziewczyny, kt�ra natychmiast spu�ci�a wzrok.
Trudno by�o nam poj��, co poci�ga�o Kurkena w�owej dziewczynie, co go odstr�cza�o od tej, kt�r� odtr�ci� dla Sossi. Stoj�ca przed nami kobieta-dziecko by�a istot� niemal ca�kowicie pozbawion� wszelkich powab�w, jej twarz nie zna�a r�u ani innych upi�ksze�, brakowa�o jej woalu zas�ony i�przewiewnych szat. Nie mia�a te� powagi i�godno�ci w�a�ciwej naszym kobietom, wydawa�a si� natomiast �mia�a i�bezwstydna jak ch�opiec. Fakt, �e posz�a za Kurkenem w�g��b puszczy, gdzie mieszkaj� diab�y i�inne wytwory ich wie�niaczej imaginacji, zdradza� albo jej oddanie si� bez reszty, albo niezwyk�� g�upot�, a�najprawdopodobniej i�jedno, i�drugie.
W ka�dym razie wida� by�o, i� jest przera�ona, znajduj�c si� po�r�d gromady obcych. Uzna�em, �e spotka�o j� zbyt niegrzeczne powitanie, rzek�em wi�c:
� Sta�o si� jednak tak, �e ta m�odziutka dziewczyna jest ju� w�r�d nas. Jest ona jedn� z�tych maluczkich, kt�rymi Prorok nakazuje nam si� opiekowa�, albowiem dziewczyna ta ma tylko siebie sam� i�t� pust� sakw�. My�lmy o�naszym miejscu w�raju, opiekuj�c si� ni� tutaj na ziemi.
Mu��a Ruad popar� mnie i�nikt mu si� nie sprzeciwi�, cho� Abdallah skrzywi� si� straszliwie, jakby uwa�a�, �e dziewczyna sprowadzi na nas nieszcz�cie. W�moim ekwipunku mia�em dodatkowy tajlasan, d�ugi i�szeroki pas czarnej tkaniny, kt�ry jej ofiarowa�em. Przez chwil� dziewczyna spogl�da�a na m�j dar, po czym wytar�a r�ce o�spodnie i�wyci�gn�a je przed siebie, wn�trzem d�oni do g�ry. Wzrok mia�a skierowany ku ziemi, rz�sy zas�ania�y jej oczy, jakby obawia�a si� spojrze� mi w�twarz. Z�o�y�em tajlasan w�jej d�oniach. Mrukn�a par� s��w wype�nionych szorstkimi sp�g�oskami i�d�ugimi samog�oskami, skin�a g�ow� i�owin�a si� tkanin�, obracaj�c si� stale w�jedn� stron�. Kiedy sko�czy�a, przypomina�a ma��, czarn� ska�� przy ognisku.
Uzna�em, �e nadszed� czas, aby uda� si� na spoczynek. Pozostawiwszy Achmeda na warcie, z�o�yli�my pok�ony w�stron� Mekki i�przygotowali�my si� do snu.
Przed po�udniem nast�pnego dnia zeszli�my z�wy�szych cz�ci g�r i�wkroczyli�my w�ciemne, pokryte lasem w�wozy. Kurken i�Sossi szli cicho i�bez sprzeciwu, przebyli�my zatem szmat drogi. Zatrzymuj�c si� na kolejny, nocny post�j, nie widzieli�my ju� gwiazd ani nieba, os�oni�ci nawet przed wzrokiem Allacha.
Pami�tam, �e obudzi�em si� tu� przed �witaniem. Moja broda mokra by�a od rosy, le�a�em ca�kowicie spowity w�sw�j p�aszcz. Nagle stan�a nade mn� wielka, ciemna posta�. Musz� przyzna�, �e wyda�em z�siebie jaki� dziwny skrzekliwy d�wi�k.
� To ja � sykn�a posta�. By� to Rifach, jeden z�naszych �o�nierzy.
� Przestraszy�e� mnie.
Rifach zachichota�:
� My�la�e�, �e to wampir, co? Wybacz. Id� sobie ul�y�.
Przest�pi� przeze mnie, s�ysza�em, jak st�pa po le�nej �ci�ce. Ponownie zapad�em w�sen.
Ledwie s�o�ce wsta�o nad widnokr�giem, gdy zn�w mnie obudzono; tym razem by� to Ibn Fahad, szarpi�cy mnie za rami�. Pocz��em narzeka�, prosz�c, by zostawi� mnie w�spokoju, lecz on chwyci� mnie mocno, niczym �ebrak ��daj�cy ja�mu�ny.
� Rifach znikn�� � powiedzia�. � Wstawaj. Widzia�e� go?
� Obudzi� mnie w��rodku nocy. Chcia� i�� na stron� � odpowiedzia�em. � Chyba potkn�� si� w�tych ciemno�ciach i�uderzy� o�co� g�ow�. Szuka�e� go?
� Kilka razy � odrzek� Ibn Fahad. � Wok� ca�ego obozu. Ani �ladu. Czy m�wi� ci co�?
� Nic ciekawego. Mo�e spotka� kuzynk� po si�dmym p�pku naszego m�odego wie�niaka i�gdzie� teraz udaje zwierz� o�dw�ch grzbietach?
Ibn Fahad kwa�no przyj�� m�j niewyszukany dowcip.
� Chyba nie. Chyba spotka� jak�� inn� besti�.
� Nie obawiaj si� � powiedzia�em. � Je�li nie zapu�ci� si� gdzie� daleko, to wr�ci.
Nie wr�ci� jednak. Kiedy inni towarzysze byli ju� na nogach, jeszcze raz dok�adnie przeszukali�my okolic�, lecz bez skutku. Nigdy nie posiad�em sztuki tropienia �lad�w i�cho� stara�em si� wskaza� Bekirowi (kt�rego ��czy�y wi�zy krwi z�Beduinami i�dlatego potrafi� szuka� i�znajdowa� tropy ludzi i�zwierz�t) miejsce, gdzie Rifach znikn�� w�ciemno�ci, znalaz� on tylko kilka po�amanych ga��zek i�nic poza tym. W�po�udnie bez zapa�u postanowili�my wyruszy� w�dalsz� drog� w�nadziei, �e je�li Rifach zap�dzi� si� gdzie� niedaleko, to zdo�a nas jeszcze dogoni�.
Schodzili�my w�dolin�, zag��biaj�c si� coraz bardziej w�las. Nigdzie nie by�o ani �ladu Rifacha; od czasu do czasu zatrzymywali�my si� i�krzyczeli�my g�o�no, na wypadek gdyby nas szuka�. S�dzili�my, �e ryzyko wykrycia nas przez wrogich nam tubylc�w jest niewielkie, ciemna dolina by�a bowiem pusta jak sakwa n�dzarza; niemniej jednak nasze g�osy powracaj�ce echem przez bagniste polany sprawia�y przykre wra�enie i�dalej pod��ali�my ju� milcz�c.
W g�rach zmrok zapada wcze�nie, ju� po po�udniu zaczyna si� tu �ciemnia�. M�ody Jelonek (przezwisko przyj�o si�, mimo protest�w m�odzie�ca), kt�ry najbole�niej spo�r�d nas przyj�� znikni�cie Rifacha, nagle wstrzyma� poch�d, krzycz�c:
� Sp�jrzcie tam!
Zwr�cili�my si� natychmiast we wskazanym kierunku, lecz przez g�ste drzewa i�cienie nie by�o nic wida�.
� Widzia�em jak�� posta� � utrzymywa� m�odzieniec. � By�a od nas niedaleko, sz�a za nami. Mo�e to zaginiony �o�nierz.
Rozbiegli�my si� w�poszukiwaniu, lecz cho� dok�adnie przeczesali�my zaro�la, nie znale�li�my �adnych �lad�w. Uznali�my wi�c, �e to tylko gra �wiat�a zwiod�a Jelonka, �e widzia� �ani� czy inne zwierz�.
Jeszcze dwukrotnie Jelonek alarmowa� wszystkich, twierdz�c, i� widzia� jak�� posta�. Za drugim razem r�wnie� jeden z��o�nierzy co� spostrzeg�: ciemny, podobny do cz�owieka kszta�t, szybko przemykaj�cy w�cieniu drzew w�odleg�o�ci strza�u z��uku. Dok�adne przeszukanie ponownie nie przynios�o �adnych rezultat�w i�kiedy zm�czeni wr�cili�my na �cie�k�, wezyr Walid spojrza� surowo i�stanowczo na Jelonka.
� By�oby mo�e lepiej, m�ody panie, gdyby� ju� wi�cej nie gada� o�tych ludziach-cieniach.
� Ale� ja go widzia�em! � wykrzykn�� ch�opiec. � I�Mohamed go widzia�!
� Nie w�tpi� � odpar� Walid al-Salameh � lecz pomy�l: kilka razy sprawdzali�my, co by to mog�o by� i�nie znale�li�my ani �ladu �ywego cz�owieka. Rifach by� mo�e nie �yje; m�g� wpa�� do potoku i�uton�� albo rozbi� g�ow� o�ska��. Mo�e to jego duch pod��a za nami, bo nie chce pozostawa� w�tym nieprzyjaznym kraju. Nie znaczy to jednak, �e chcieliby�my si� o�tym przekona�.
� Ale... � zacz�� Jelonek.
� Do��! � Abdallah splun��. � S�ysza�e�, co powiedzia� wezyr. Nie b�dziemy ju� wi�cej rozmawia� o�tych bezbo�nych zjawach. Przesta� wygadywa� takie rzeczy!
� Podzielam twoje zdanie, Abdallahu � rzek� zimno Walid � ale nie potrzebuj� twojej pomocy.
Powiedziawszy to, odszed�.
Ucieszy�em si�, �e Abdallah wtr�ci� swoje trzy grosze, poniewa� rozszerzanie si� tych przera�aj�cych pomys��w nie przyczyni�oby si� do utrzymania porz�dku w�naszym pochodzie, lecz... podobnie jak wezyra, tak�e i�mnie dra�ni�a pewno�� siebie Abdallaha. Jestem pewien, �e inni odczuwali podobnie, gdy� nikt ju� nie m�wi� o�tym przez ca�y wiecz�r.
Ale ostatnie s�owo nale�y zawsze do Allacha � a�kim�e my jeste�my, by poj�� Jego wyroki? Tej nocy rozbili�my ob�z w�ciszy i�spokoju. W�powietrzu wirowa�o jednak pytanie o�losy b��kaj�cej si� duszy biednego Rifacha.
Z p�ytkiego, przykrego snu obudzi� mnie panuj�cy w�obozie zam�t.
� To Mohamed! � krzycza� Jelonek. � Zosta� zabity! Nie �yje!
By�a to