Przypowiesc o Siewcy - BUTLER OCTAVIA E

Szczegóły
Tytuł Przypowiesc o Siewcy - BUTLER OCTAVIA E
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Przypowiesc o Siewcy - BUTLER OCTAVIA E PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Przypowiesc o Siewcy - BUTLER OCTAVIA E PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Przypowiesc o Siewcy - BUTLER OCTAVIA E - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BUTLER OCTAVIA E Przypowiesc o Siewcy BUTLER OCTAVIA E - Rok 2024 1-3 Rok 2024 Istota geniuszu to uporczywa tworcza obsesja, idaca w parze ze zdolnosciami przystosowawczymi. Bez uporu pozostaje jedynie chwilowy entuzjazm. Bez zdolnosci przystosowawczych moze grozic niszczycielski fanatyzm. Bez tworczej obsesji nie ma zgola nic. "Nasiona Ziemi: Ksiegi Zywych" piora Lauren Oya Olamina 1 Czegokolwiek dotykasz.Ulega Zmianie. Cokolwiek zmieniasz, Zmienia tez ciebie. Zmiana Jest jedyna, trwala, prawda. Bog Jest Przemiana. "Nasiona Ziemi: Ksiegi Zywych" SOBOTA, 20 LIPCA 2024 Zeszlej nocy znow mialam ten sen. Chyba powinnam sie go spodziewac. Sni mi sie za kazdym razem, kiedy walcze - gdy miotam sie na moim wlasnym, wewnetrznym haczyku, probujac udawac, ze nie dzieje sie nic niezwyklego. Przychodzi, kiedy staram sie byc dobra corka dla taty.Dzisiaj oboje obchodzimy urodziny - ja pietnaste, tato piecdziesiate piate. Jutro postaram sie sprawic mu przyjemnosc - jemu, calej wspolnocie i Bogu. No wiec ubieglej nocy snil mi sie ten sen, ktory przypomina, ze wszystko jest jednym wielkim klamstwem. Czuje, ze musze go opisac, bo wlasnie to samooszustwo najbardziej nie daje mi spokoju. *** Ucze sie latac, probuje uniesc sie do gory. Nikt mi nie pokazuje, co trzeba robic - ucze sie sama, po troszeczku, jedna lekcja sniona za druga. Niezbyt subtelna wizja, za to bardzo natretna. Mam juz za soba sporo takich lekcji i latam teraz duzo lepiej niz na poczatku. Jednak, chociaz nabralam wiecej zaufania do wlasnych umiejetnosci, nie moge przestac sie bac. Ciagle nie calkiem panuje nad kierunkiem lotu.Nachylam sie do przodu w strone drzwi, ktore przypominaja te miedzy moim pokojem a korytarzem. Pochylam sie w ich kierunku, chociaz wydaja sie daleko ode mnie. Ze sztywnym, napietym cialem puszczam to cos, czego sie trzymam, co do tej pory nie pozwalalo mi ani wzleciec, ani upasc. Zawisam w powietrzu, wyciagnieta ku gorze, ale nie wzbijam sie ani nie opadam. Wreszcie zaczynam sie poruszac, jak gdybym szybowala w powietrzu, sunac pare stop nad podloga, targana jednoczesnie panicznym strachem i radoscia. Lece do drzwi, ktore jarza sie blada, zimna poswiata. Pozniej zbaczam troche na prawo, nieduzo - i jeszcze troche. Zdaje sobie sprawe, ze zamiast trafic w drzwi, wyrzne w sciane obok, ale nie moge zatrzymac sie ani skrecic. Dryfuje coraz dalej od nich, dalej od ich chlodnego blasku, w strone innego swiatla. Sciana przede mna pali sie, a ogien, ktory buchnal nie wiedziec skad, strawil juz mur i zaczyna sie do mnie zblizac, siegac po mnie. Plomienie rozpelzaja sie, ja zas lece w nie. Strzelaja dokola. Miotam sie, szamocze, probuje wyplynac z pozogi, czepiajac sie garsciami powietrza i ognia, wierzgajac i plonac! Ciemno. Jakbym sie troche budzila. Czasami tak jest w momencie, gdy ogien juz mnie pozera. Wtedy jest niedobrze. Kiedy calkiem sie rozbudze, potem nie moge juz zasnac. Staram sie, ale jeszcze nigdy mi sie nie udalo. Tym razem nie budze sie do konca. Zapadam w druga czesc snu - te zwyczajna i rzeczywista, ktora zdarzyla sie przed laty, kiedy bylam malutka, choc wtedy wydawalo mi sie, ze to nie ma zadnego znaczenia. Ciemnosc. Mrok jasnieje. Gwiazdy. Rzucaja zimne i blade, migotliwe swiatlo. -Kiedy ja bylam mala, nie bylo widac tylu gwiazd - odzywa sie do mnie macocha. Mowi po hiszpansku, w swym ojczystym jezyku; drobna, stoi bez ruchu i patrzy w gore na szeroki pas Drogi Mlecznej. Wyszly -smy po zmroku na dwor zebrac pranie ze sznura. Dzien byl goracy, jak zwykle, a obydwie lubimy chlodna ciemnosc zapadajacej nocy. Nie ma ksiezyca, ale widocznosc jest dobra. Niebo roi sie od gwiazd. Niedaleko nas ciemnieje masywna obecnoscia mur sasiedztwa. Jego kontur kojarzy mi sie ze zwierzeciem, ktore przykucnelo przed skokiem - bardziej do ataku niz obrony. Na szczescie obok jest macocha, ktora sie nie boi. Staje tuz przy niej. Mam dopiero siedem lat. Patrze do gory na gwiazdy i na gleboka czern nieba, czarne niebo. -Czemu nie widzialas gwiazd? - pytam. - Przeciez wszyscy moga je zobaczyc. Ja tez mowie po hiszpansku: ona mnie nauczyla. Wspolny jezyk rodzi miedzy nami poczucie bliskosci. -Swiatla miasta - mowi macocha. - Swiatla, rozwoj, postep... Dzis juz jestesmy za madrzy i za biedni, zeby dalej zawracac sobie glowe takimi rzeczami. - Urywa na chwile. - Kiedy bylam w twoim wieku, moja mama opowiadala mi, ze gwiazdy - te kilka, ktore widzielismy - to okna do nieba, przez ktore Bog wyglada, aby miec nas na oku. Wierzylam w to prawie caly rok. Macocha podaje mi cale narecze pieluch mojego najmlodszego brata. Biore je i ruszam z powrotem w strone domu, do miejsca, gdzie postawila wielki wiklinowy kosz na pranie, po czym skladam swoj ladunek na stercie ubran. Kosz jest pelny. Ogladam sie i kiedy widze, ze macocha na mnie nie patrzy, pozwalam sobie walnac sie do tylu na miekki stos czystych rzeczy. Przez chwile opadam, zupelnie jakbym plynela. Leze i przygladam sie gwiazdom. Znajduje niektore konstelacje, przypominajac sobie nazwy poszczegolnych gwiazd. Nauczylam sie ich z ksiazki o astronomii, ktora byla wlasnoscia matki mojego ojca. Widze nagly rozblysk swietlistej smugi meteoru po zachodniej strome nieba. Wpatruje sie w to miejsce w nadziei, ze wypatrze ja jeszcze raz, ale wola mnie macocha, wiec wracam do niej. -Teraz tez sa swiatla miasta - mowie do niej - i wcale nie zaslaniaja gwiazd. Potrzasa glowa. -Nigdzie w okolicy nie swieci juz tyle swiatel co kiedys. Dzisiejsze dzieci nie maja pojecia, jaka luna bila dawniej od miast - i to jeszcze wcale nie tak dawno temu. -Wole widziec gwiazdy - oznajmiam. -Gwiazdy sa za darmo. - Macocha wzrusza ramionami. - Ja tam chcialabym, zeby wrocily swiatla miasta, im predzej, tym lepiej. Na razie mozemy pozwolic sobie tylko na gwiazdy. 2 Dar od BogaMoze osmalic niegotowa dlon. "Nasiona Ziemi: Ksiegi Zywych" NIEDZIELA, 21 LIPCA 2024 To juz co najmniej trzy lata, jak Bog mojego ojca przestal byc moim Bogiem. Jego Kosciol przestal byc moim Kosciolem. Mimo to dzisiaj - dlatego ze jestem tchorzem - pozwalam sie do niego wprowadzic. Pozwalam, zeby ojciec ochrzcil mnie we wszystkie trzy imiona tego Boga, ktory juz nie jest moim.Moj Bog nosi inne imie. Tego ranka wstalismy wczesnie, aby przejsc przez cale miasto i zdazyc do kosciola. W wiekszosc niedziel tato odprawia nabozenstwo w ktoryms z naszych frontowych pokoi. Jest pastorem baptystow i choc nie wszyscy z sasiedztwa sa baptystami, ci, ktorzy odczuwaja potrzebe chodzenia do kosciola, chetnie do nas zagladaja. W ten sposob nie musza ryzykowac wychodzenia na zewnatrz, gdzie wszystko jest takie oblakane i grozne. I tak wystarczy, ze niektorzy - moj ojciec, na przyklad - musza isc do pracy przynajmniej raz w tygodniu. Zadne z nas nie chodzi juz do szkoly. Dorosli denerwuja sie, kiedy dzieci opuszczaja sasiedztwo. Ale dzis byla specjalna okazja. Ojciec umowil sie z jednym ze swych przyjaciol - innym pastorem, ktory wciaz mial prawdziwy kosciol z prawdziwa chrzcielnica. Dawniej tato tez mial swoj kosciol, zaledwie pare przecznic za naszym murem. Zbudowal go, gdy jeszcze nie bylo tylu murow. Ale pozniej zaczeli w nim nocowac bezdomni, kilka razy spladrowano go i zdewastowano, na koniec ktos polal budynek benzyna w srodku i naokolo, a potem doszczetnie spalil. Razem z kosciolem splonelo siedmiu bezdomnych, ktorzy akurat spali w nim tamtej nocy. Przyjacielowi taty, wielebnemu Robinsonowi, dotychczas udawalo sie jakims cudem ocalic swoj kosciolek od zniszczenia. Tego ranka pojechalismy tam na rowerach - ja, moi dwaj bracia, czworka innych dzieci z sasiedztwa tez dojrzalych do chrztu, ojciec i jeszcze kilku doroslych sasiadow ze srutowkami. Wszyscy dorosli byli uzbrojeni. Taka jest zasada. Wychodzi sie grupa i pod bronia. Mozna bylo nie ruszac sie z sasiedztwa i ochrzcic wszystkich w domowej wannie, co wypadloby taniej i bezpieczniej, i - jesli chodzi o mnie - calkiem by wystarczylo. Powiedzialam im to, ale nikt nie zwrocil na mnie uwagi. Dla doroslych wyprawa na zewnatrz do prawdziwego kosciola byla jak powrot do dawnych dobrych czasow, gdy wszedzie staly koscioly i palilo sie mnostwo swiatel, a benzyny - zamiast do lamp - uzywalo sie do napedzania aut i ciezarowek. Nie przegapia zadnej okazji, aby wskrzesic stare dobre dni czy poopowiadac dzieciakom, jak to bedzie wspaniale, kiedy kraj znow stanie na nogi i wroca szczesliwe czasy. No tak. My - prawie wszystkie dzieci - taka eskapade traktowalismy po prostu jak przygode, pretekst do wycieczki za mur. Chrzcilismy sie z obowiazku albo w ramach jakiegos ubezpieczenia na wszelki wypadek - wiekszosc z nas nie przejawia zbytniego zainteresowania wiara. Ja, owszem - tyle ze ja i tak wyznaje przeciez inna religie. -Po co ryzykowac? - powiedziala mi Silvia Dunn pare dni wczesniej. - Moze naprawde cos tam jest w tej calej religii. Jej rodzice byli o tym przekonani, wiec jechala teraz z nami. Moj brat Keith, ktorego tez zabralismy, ani troche nie podzielal mojej wiary. Te sprawy sa mu po prostu obojetne. Tato chcial go ochrzcic, wiec sie zgodzil. Keitha w ogole niewiele obchodzi. Lubi prowadzac sie ze swoimi kolezkami i udawac doroslego. Unika pracy, szkoly i kosciola. Ma dopiero dwanascie lat, jest najstarszy z moich trzech braci. Nie przepadam za nim - ale to jest pupilek naszej macochy, ktora ma trzech rozgarnietych synow i jednego tepaka - a wlasnie jego kocha najbardziej. Podczas jazdy Keith rozgladal sie na wszystkie strony czesciej niz ktokolwiek z nas. Ma ambicje, jesli tak to mozna nazwac, zeby opuscic sasiedztwo i wyjechac do Los Angeles. Nigdy nie potrafi sprecyzowac, co bedzie tam robil. Chce tylko dostac sie do duzego miasta i zarobic kupe pieniedzy. Wedlug mojego ojca wielkie miasto jest jak padlina, ktora toczy roj muszych larw. Chyba sie z nim zgadzam, chociaz mysle, ze nie wszystkie larwy zeruja w L.A. U nas tez pare by sie znalazlo. Miedzy pasozytami rzadko trafiaja sie ranne ptaszki. Jadac, mijalismy ludzi spiacych na chodnikach; kilkoro wlasnie budzilo sie, ale zupelnie nie zwracalo na nas uwagi. Zauwazylam przynajmniej troje takich, ktorzy juz wiecej sie nie obudza, nigdy. Jeden byl bez glowy. Zlapalam sie na tym, ze szukam jej wzrokiem dookola. Od tego momentu staralam sie w ogole nie patrzec na boki. Mloda kobieta, naga i bardzo brudna, potykajac sie, przeszla blisko nas. Przesliznelam sie spojrzeniem po jej pustej twarzy i zrozumialam, ze musi byc czyms otumaniona, moze pijana. Moze gwalcili ja tyle razy, ze w koncu oszalala. Slyszalam, jak opowiadano, ze zdarzaja sie takie historie. A moze byla po prostu na haju. Chlopcy z naszej grupki tak sie na nia zagapili, ze omal nie pospadali z rowerow. Jakie wzniosle religijne mysli beda mieli przez reszte dnia. Naguska ani razu na nas nie spojrzala. Gdy juz ja minelismy, obejrzalam sie i zobaczylam, jak sadowila sie wsrod chwastow pod murem innego sasiedztwa. Znaczna czesc drogi prowadzila wzdluz murow kolejnych sasiedztw - jednych dlugosci przecznicy, innych dwu, niektorych nawet pieciu... Dalej, po same wzniesienia, ciagnely sie pod gore odgrodzone murami posiadlosci: z jednym duzym domem i mnostwem prowizorycznych przybudowek, gdzie mieszkala sluzba, ale dzis nie minelismy nic takiego. Szczerze mowiac, te kilka sasiedztw, obok ktorych przejezdzalismy, bylo tak biednych, ze chronilo sie za murami zbudowanymi z golych kamieni, kawalow betonu i smieci, ulozonych bez wiazania zaprawa. Dalej lezaly jeszcze zalosniejsze nieogrodzone osiedla mieszkaniowe. Wiele budynkow popadlo w ruine - spalone, zdewastowane, nawiedzane przez pijakow albo cpunow, w najlepszym razie zasiedlone nielegalnie przez bezdomne rodziny z lepiacymi sie od brudu, wymizerowanymi, polnagimi dziecmi. Dzieciaki byly juz calkiem rozbudzone i bacznie przygladaly nam sie tego ranka. Malych mi zal, ale te w moim wieku i starsze dzialaja mi na nerwy. Kiedy zjezdzamy samym srodkiem popekanej jezdni, dzieciarnia wylega na ulice i ustawia sie wzdluz kraweznika, zeby nas sobie poogladac. Stoja tylko i gapia sie. Zapewne gdyby jechalo tylko jedno z nas czy dwoje i gdyby nie widzieli, ze mamy bron, pewnie sprobowaliby sciagnac nas na ziemie i ukrasc, co tylko sie da: rowery, buty, ubrania. A potem? Zgwalciliby? Zamordowali? Kto wie, moze skonczylibysmy jak tamta niespelna rozumu naguska, wlokaca sie, moze ranna. Pewnie bedzie sciagac na siebie wszelkie mozliwe niebezpieczenstwa, chyba ze zdola zwedzic ubranie. Zaluje, ze nie dalismy jej czegos do okrycia. Moja macocha opowiada, ze gdy raz zatrzymali sie z tata, aby pomoc rannej kobiecie, ci sami, co ja skrzywdzili, wyskoczyli zza wegla i malo brakowalo, a zatlukliby ich na smierc. Mijamy Robledo - dwadziescia mil od Los Angeles - wedlug taty dawniej nieogrodzone, bogate i pelne zieleni miasteczko. Kiedy byl mlody, az palil sie, zeby sie z niego wyrwac. Zupelnie jak Keith, pragnal uciec od nudy Robledo do ekscytujacych rozrywek wielkiego miasta. Za jego czasow L.A. bylo lepsze - nie tak zabojcze - i tato przezyl tam dwadziescia jeden lat. Pozniej, w 2010, jego rodzice zostali zamordowani i odziedziczyl po nich dom. Ci, co ich zabili, wprawdzie wszystko doszczetnie zrabowali i porozwalali meble, ale jakos niczego nie spalili. Wtedy nie bylo jeszcze murow oddzielajacych sasiedztwa. To szalenstwo mieszkac bez muru dla ochrony. Nawet w takim Robledo wiekszosc ulicznej biedoty - czy to dzikich lokatorow, pijakow, cpunow, czy zwyczajnych bezdomnych - jest niebezpieczna. Sami desperaci albo wariaci - albo jedno i drugie. Wystarczy, zeby stanowili zagrozenie. Co gorsza, czesto cos im dolega. Robia sobie nawzajem krzywde, odcinajac uszy, rece, nogi... Roznosza nigdy nieleczone choroby, maja ciagle jatrzace sie, ropiejace rany. Poniewaz brakuje im pieniedzy na wode do mycia, nawet ci bez specjalnych okaleczen cierpia na jakies skazy i owrzodzenia. Albo nie dojadaja i chodza niedozywieni, albo truja sie, oszukujac glod jakimis swinstwami. Jadac, staralam sie nie rozgladac i nie patrzec na nich, ale i tak nie moglam nie widziec - nie poczuc - jakiejs czastki tej powszechnej nedzy. Moge zniesc wiele bolu bez rozklejania sie. Musialam sie tego nauczyc. Ale dzisiaj bylo mi ciezko tak pedalowac i nadazac za reszta, kiedy na widok prawie kazdego napotkanego czlowieka czulam sie coraz gorzej. Od czasu do czasu ojciec ogladal sie do tylu i zerkal na mnie. Stale powtarza mi: "Dasz sobie z tym rade. Tylko nie wolno ci sie poddawac". Zawsze udawal, moze nawet wierzyl, ze moj syndrom hiperempatii to cos, z czego po prostu bede w stanie sie otrzasnac i kiedys o tym zapomne. Przeciez cale to wspolczucie nie jest rzeczywiste. Przeciez nie z powodu jakichs magicznych sztuczek postrzegania pozazmyslowego wspolodczuwam cierpienie i przyjemnosc innych ludzi. Hiperempatia opiera sie na zludzeniu. Sama to przyznaje. Moj brat Keith lubil kiedys udawac, ze cos mu jest - po to tylko, by mnie oszukac, bym odebrala jego pozorny bol. Raz oblal sie czerwonym atramentem, ktory mial udawac krew, poniewaz chcial zobaczyc, jak krwawie. Mialam dopiero jedenascie lat i jeszcze wtedy krwawilam przez skore na widok cudzej krwi. Nie potrafilam tego opanowac i stale balam sie, ze zdradze sie przed ludzmi spoza mojej rodziny. Przestalam wspolkrwawic z kimkolwiek, kiedy skonczylam dwanascie lat i mialam pierwszy okres. Co to byla za ulga. Bardzo chcialam, aby tak samo minela cala reszta. Jeden jedyny raz udalo sie Keithowi nabrac mnie na krwawienie - zlalam go wtedy za to na kwasne jablko. Nieczesto zdarzalo mi sie kogos bic, kiedy bylam mala, bo wszystko bolalo mnie podwojnie. Czulam kazdy kuksaniec, ktory zadalam, zupelnie, jakbym walnela sama siebie. Za to gdy juz uznalam, ze bez bojki sie nie obejdzie, walilam przeciwnika duzo mocniej, niz zwykle robia to dzieci. Michaelowi Talcottowi zlamalam reke, a Rubinowi Quintanilli nos. Silvii Dunn wybilam kiedys cztery zeby. Wszyscy zasluzyli sobie na to, co im zrobilam, w dwojnasob. Potem zawsze mnie karcono i czulam sie tym dotknieta. Przeciez spotykala mnie podwojna kara, a ojciec i macocha dobrze o tym wiedzieli. Wiedzieli, ale karcili dalej. Mysle, ze robili tak, by zadowolic rodzicow tamtych dzieci. Kiedy spuscilam lanie Keithowi, czulam, ze tato albo Cory - a moze oboje - ukarza mnie, poniewaz zbilam mojego biednego mlodszego braciszka. No wiec postanowilam postarac sie, zeby biedny braciszek przynajmniej zaplacil na zapas. Musial dostac ode mnie wiecej, niz ja dostane pozniej od nich. I dostal. Co nie zmienia faktu, ze potem oboje oberwalismy od ojca - ja za bicie mniejszego dziecka, a Keith za narazanie nas, ze "rodzinna sprawa" wyjdzie na jaw. Tato jest strasznie czuly na punkcie prywatnosci i "rodzinnych spraw". Istnieje mnostwo rzeczy, o ktorych nawet nie powinnismy pisnac przy obcych ludziach. Tematem tabu jest moja mama, moja hiperempatia i to, co laczy te dwie sprawy. Moj ojciec wszystkie te kwestie uwaza za cos wstydliwego. Jest przeciez kaznodzieja, profesorem i dziekanem. Pierwsza zona - narkomanka, i corka ze skaza, spowodowana uzaleznieniem matki, nie sa powodem do tego, aby sie chwalic. Na moje szczescie. Jestem niezwykle czula, podatna na zranienia osoba, i sama cholernie dobrze wiem, ze nie ma sie czym chwalic. Niewazne, co Tato sobie mysli i jakie sa jego pragnienia i pobozne zyczenia w zwiazku z moja choroba - nie potrafie na nia nic poradzic. Odbieram emocje, ktore widze, albo to, co mi sie zdaje, ze inni czuja. Dla lekarzy hiperempatia to tylko "organiczny zespol urojeniowy". Pieprzenie w bambus. Ja wiem, ze boli naprawde. Przez paracetco - pigulke na przyrost intelektu, zwana tez "proszkiem Einsteina" - narkotyczny specyfik, ktory moja matka raczyla przedawkowac, zanim umarla przy moim porodzie, jestem stuknieta. Gryzie mnie mnostwo nie mojego zalu, ktory w dodatku jest urojony. Mimo to sprawia bol. Teoretycznie wspolodczuwam nie tylko cudze cierpienie, ale i zadowolenie - ale tego ostatniego w dzisiejszych czasach nie ma zbyt wiele. Wlasciwie chyba jedyna radoscia, ktorej odbieranie zaczelo sprawiac mi jakas przyjemnosc, jest seks. Oprocz wlasnej, czuje jeszcze frajde faceta. Jednak i tak nie mam z tego wiele pociechy. Zyje za murami w malutkiej enklawie, odcietej od swiata niczym slepy zaulek czy akwarium z rybkami, a w dodatku jestem corka pastora. Jesli chodzi o seks, istnieja wyrazne, realne granice tego, na co moge sobie pozwolic. W kazdym razie moje nerwowe przekazniki sa pokitlaszone, i takie juz zostana. Ale radze sobie z tym - dopoki nie wiedza o tym inni ludzie. W naszym sasiedztwie idzie mi swietnie. Za to dzisiejsza jazda byla potworna. Falami przelatywaly przeze mnie najgorsze rzeczy, jakie kiedykolwiek wspolodczuwalam - nawiedzaly mnie zjawy i duchy, dzgajac i skrecajac niespodziewanym bolem. Jezeli tylko nie przygladam sie zbyt dlugo starym urazom, nie bola az tak strasznie. Goly chlopczyk ze skora zaczerwieniona jak jedna wielka rana, mezczyzna z olbrzymim strupem na kikucie w miejscu prawej dloni; moze siedmioletnia dziewczynka, tez naga, z krwia splywajaca po obnazonych udach. Kobieta ze spuchnieta, obita do krwi twarza... Musialam wygladac na zdenerwowana. Zerkalam na wszystkie strony jak ptaszek, pilnujac sie, by nie zatrzymywac na nikim wzroku dluzej, niz potrzebowalam, zeby upewnic sie, czy przypadkiem nie zbliza sie w moim kierunku albo nie celuje do mnie z jakiejs broni. Mozliwe, ze tato domyslil sie z wyrazu mojej twarzy, co przezywalam. Zazwyczaj staram sie, by nic z niej nie dalo sie wyczytac, ale on zna mnie dobrze. Czasami ludzie zwracaja uwage, ze wygladam na ponurzasta czy zagniewana. Lepiej juz, aby tak mysleli, niz gdyby mieli znac prawde. Lepiej, zeby mysleli sobie cokolwiek, niz gdyby mieli dowiedziec sie, jak latwo mozna mnie zranic. *** Tato nalegal, aby do chrztu uzyc swiezej i czystej, nadajacej sie do picia wody. Naturalnie nie bylo go na nia stac. Kogo bylo? To drugi powod, dla ktorego procz moich braci, Keitha i Marcusa, jechalo z nami jeszcze czworo innych dzieci: Silvia Dunn, Hektor Quintanilla, Curtis Talcott i Drew Balter. Ich rodzice partycypowali w kosztach. Uwazali, ze chrzest jak sie nalezy jest wystarczajaco waznym powodem, by wydac troche grosza i podjac pewne ryzyko. Bylam najstarsza z calej gromadki - roznica wieku wynosila jakies dwa miesiace. Po mnie byl Curtis. Chociaz szczerze nienawidzilam calego przedsiewziecia, bardziej zloscilo mnie to, ze Curtis tez jedzie z nami. Zalezy mi na nim bardziej, niz bym chciala. Przejmuje sie tym, co sobie o mnie mysli. Boje sie, ze ktoregos dnia rozkleje sie przy wszystkich i on to zobaczy. Ale niedoczekanie, zeby stalo sie to dzisiaj.Kiedy wreszcie dotarlismy do obwarowanego jak twierdza kosciola - fortecy, od ustawicznego zaciskania i rozwierania zebow bolaly mnie szczeki i czulam sie okropnie zmordowana. Na nabozenstwo przyszlo nie wiecej niz jakichs szescdziesieciu, siedemdziesieciu wiernych - w sam raz, aby wypelnic nasze frontowe pokoje i robic w nich wielki tlum, ale w kosciele, przy okolonej murem, kratami i laserosiatka przestrzeni zewnetrznej, w olbrzymim, pustym przestronnym wnetrzu z uzbrojonymi straznikami, "wielki" tlum wydawal sie calkiem mizerna zbieranina ludzi. Cale szczescie. Nie mialam najmniejszej ochoty na liczna widownie, kazdy z nich cierpial przeciez na cos i moglabym sie zblaznic. Chrzest odbyl sie zgodnie z planem. Najpierw odeslali nas, dzieci, do lazienek ("dla pan", "dla panow"; "prosimy nie wrzucac zadnego papieru do toalet", "woda do mycia w wiadrze po lewej..."), abysmy zdjeli ubrania i przebrali sie w biale tuniki. Kiedy bylismy gotowi, ojciec Curtisa zaprowadzil nas do przedsionka, gdzie sluchajac kazania - opartego na pierwszym rozdziale Ewangelii sw. Jana i drugim rozdziale Dziejow Apostolskich - czekalismy na swoja kolej. Ja bylam na koncu. Przypuszczam, ze byl to pomysl taty. Najpierw dzieci sasiadow, po nich moi bracia, a ja ostatnia. Z przyczyn, ktore wedlug mnie nie maja zbyt wiele sensu, tato uwaza, ze powinnam nabrac wiecej pokory. Uwazam, ze moja szczegolna uleglosc - czy upokorzenie - biologiczna wystarczy az nadto. Co mi tam. Ktos musial byc ostatni. Zaluje tylko, ze nie okazalam sie dosc odwazna, by w ogole sie z tego wymigac. No wiec: "W imie Ojca i Syna, i Ducha Swietego..." Katolicy przechodza przez chrzest jako niemowlaki. Jaka szkoda, ze baptysci o tyle lat pozniej. Chcialabym moc uwierzyc - tak samo, jak zdaje sie wierzyc tylu innych ludzi - ze to naprawde takie wazne. Poniewaz mi sie nie udaje, chcialabym chociaz, aby nic mnie to nie obchodzilo. Niestety, obchodzi. Ostatnio pojecie Boga bardzo zaprzata moje mysli. Zwracam uwage na to, w co ludzie wierza - czy wierza, a jesli tak, to w jakiego Boga. Keith uwaza, ze Bog jest jak wszyscy dorosli: grozbami probuje zapedzic cie do robienia tego, co chce, abys zrobil. Tak wlasnie twierdzi moj brat, tyle ze nigdy przy tacie. Keith wierzy tylko w to, co zobaczy, a niewiele dostrzega, chocby mial to pod nosem. Tato powiedzialby chyba dokladnie to samo o mnie, gdyby wiedzial, w co ja wierze. Byc moze mialby racje. Tylko ze ja i tak nie przestane widziec tego, co widze. Mnostwo ludzi zdaje sie wyobrazac sobie Boga jako wielkiego ojca, najwazniejszego pana-wladce czy krola. Wierza w jakas nadludzka superistote. Dla innych Bog jest synonimem natury, a ona z kolei znaczy dla nich wszystko to, czego zdarza im sie nie rozumiec lub nad czym nie potrafia do konca zapanowac. Jedni nazywaja Boga duchem, drudzy sila, jeszcze inni - najwyzsza istota bytu. Spytaj siedem dowolnych osob, co znacza te pojecia, a dostaniesz siedem roznych odpowiedzi. Wiec czym jest Bog? Jednym z tych hasel, dzieki ktorym czlowiek czuje sie kims szczegolnym, istota pod ochrona? W Zatoce Meksykanskiej szaleje potezny, przedwczesny jak na te pore roku, sztorm. Panoszy sie po calej Zatoce, zabijajac po drodze ludzi od Florydy po Teksas i z powrotem do Meksyku. Do tej pory donosza o siedmiuset smiertelnych ofiarach. Jeden huragan. A ilu zranil? Ilu przyjdzie pozniej glodowac z powodu zniszczonych zbiorow? Oto natura. To wlasnie jest Bog? Wiekszosc ofiar to uliczni nedzarze, ktorzy nie mieli sie gdzie podziac i nie slyszeli ostrzezen na tyle wczesnie, aby zdazyc znalezc jakies schronienie. Zreszta, gdzie by je mieli znalezc? Czyz bedac ubogim, nie grzeszysz przeciwko Bogu? My tez juz prawie jestesmy biedakami. Coraz trudniej o prace, a rodzi nas sie coraz wiecej - coraz wiecej dzieci dorasta bez zadnych widokow na przyszlosc. Predzej czy pozniej, pewnego dnia wszyscy bedziemy jednakowo biedni. Dorosli powtarzaja, ze ma sie ku lepszemu, ale nic lepszego jeszcze nigdy nie przyszlo. Jak potraktuje nas Bog - ten mojego ojca - kiedy bedziemy biedni? Czy On istnieje? A jesli tak, czy w ogole Go (Jego? Ja?) obchodzimy? Deisci, na przyklad Beniamin Franklin i Tomasz Jefferson, wierzyli, ze Bog tylko nas stworzyl, a potem zostawil samym sobie. -Zbladzili na manowce - powiedzial tato, gdy go o nich spytalam. - Powinni miec wiecej wiary w slowa Pisma Swietego. Ciekawe, czy ci nad Zatoka Meksykanska dalej wierza w Boga? Ludzie potrafili zachowac wiare mimo okropnych nieszczesc. Wiele o tym czytalam. W ogole duzo czytam. Moja ulubiona ksiega w Biblii jest Ksiega Hioba. Wydaje mi sie, ze wiecej mowi ogolnie o boskosci, a w szczegolnosci o Bogu mojego ojca, niz jakikolwiek tekst, ktory przeczytalam. W Ksiedze Hioba Bog powiada, ze stworzyl wszystko i wszystko wie, dlatego nikt nie ma prawa kwestionowac niczego, co by z tym robil. W porzadku. To ma sens. Wizerunek Boga ze Starego Testamentu nie kloci sie z dzisiejszym porzadkiem rzeczy. Tak bardzo przypomina mi Zeusa - czlowieka z ponadludzka moca, ktory bawi sie wlasnymi zabawkami, zupelnie tak samo, jak moi najmlodsi bracia swoimi zolnierzykami. Pif-paf! I siedem zabaweczek pada martwych. Naleza do ciebie, wiec ty ustalasz reguly. Kogo obchodzi, co mysla zabawki? Mozna takiej zabawce zmiesc z powierzchni ziemi cala rodzine, pozniej mozna sprawic jej calkiem nowiutka. Dzieci-zabawki, tak samo jak dzieci Hioba, mozna do woli podmieniac. Moze Bog to jakies wyrosniete dziecko, bawiace sie wlasnymi zabawkami? Jezeli tak, co Mu za roznica, ze gdzies tam huragan zabija siedemset osob - albo ze gdzie indziej siedmioro dzieci idzie do kosciola, aby zanurzyc sie w wielkiej balii wypelnionej droga woda. A jesli to wszystko nieprawda? Jesli Bog jest jeszcze czyms innym? 3 Boga nie czcimy,lecz postrzegamy i doswiadczamy. Uczymy sie od Niego, Lecz i stwarzamy, Przezornoscia i praca, By w koncu Mu ulec. Przystosowujemy sie i trwamy, Jestesmy bowiem Nasionami Ziemi, A On jest Przemiana. "Nasiona Ziemi: Ksiegi Zywych" WTOREK, 30 LIPCA 2024 Zginela astronautka z zalogi ostatniej marsjanskiej misji. Cos sie zepsulo w powloce ochronnej skafandra i reszta zespolu nie zdazyla sciagnac jej z powrotem do bazy w pore. Ludzie w naszym sasiedztwie powtarzaja, ze tak czy owak nie miala na Marsie zadnego interesu. Jak mozna marnowac krocie na jeszcze jedna zwariowana wycieczke w kosmos, podczas gdy tu na Ziemi tylu ludzi nie stac na wode, na jedzenie i dach nad glowa? *** Cena wody znow poszla w gore. W dzisiejszych wiadomosciach slyszalam, ze coraz wiecej handlarzy woda pada ofiara zabojstw. Handlarze sprzedaja wode na ulicach ulicznym nedzarzom, dzikim lokatorom i wszystkim tym, ktorym wprawdzie udalo sie zachowac wlasne lokum, ale ktorych nie stac juz na placenie rachunkow za uslugi komunalne. Coraz czesciej handlarzy woda znajduja z poderznietymi gardlami, ogoloconych z ich recznych wozkow i calej gotowki. Tato powiedzial, ze woda kosztuje teraz kilkakrotnie drozej niz benzyna. Z wyjatkiem bogaczy i podpalaczy wiekszosc ludzi i tak przestala kupowac benzyne. W moim otoczeniu nie znam nikogo, kto jezdzilby osobowka, ciezarowka czy nawet jednosladem na benzyne. Masa pojazdow paliwowych rdzewieje na dojazdowych drogach, ogolacana z metalowych i plastikowych czesci.Nie tak latwo jednak zrezygnowac z wody. Z pomoca przychodzi troche nowa moda. Dzis trzeba byc brudasem. Jesli jestes czysty, wystawiasz sie na cel. Ludzie mysla, ze szpanujesz, probujesz pokazac im, ze jestes kims lepszym. W gronie mlodszych dzieci pojawienie sie czysciocha to murowany powod do bijatyki. Cory nie pozwala, zebysmy byli brudni w murach sasiedztwa, za to na wyjscie zawsze zakladamy usmolone ubrania. A i w srodku moi bracia umyslnie morusaja sie, gdy tylko oddalaja sie troche od domu. Lepsze to niz za kazdym razem obrywac lanie. *** Dzis wieczor zgaslo na dobre Okno w Murze, ostatni wielki ekran telewizji w naszym sasiedztwie. Zdazylismy zobaczyc niezywa astronautke na tle czerwonego, skalistego pejzazu Marsa. Pokazali nam wyschniety do suchej ziemi zbiornik wodny i ciala trzech handlarzy woda z brudnoniebieskimi opaskami na ramionach i na wpol odchlastanymi glowami. Patrzylismy, jak w Los Angeles pala sie cale blokowiska zabitych deskami budynkow. Naturalnie nikt nie kwapi sie marnowac wody na proby gaszenia takich pozarow.I wtedy Okno sciemnialo. Fonia szwankowala juz od miesiecy, ale obraz byl do tej pory zawsze bez skazy - naprawde jakby wygladalo sie przez olbrzymie, otwarte na osciez okno. Rodzina Yannisow zarabiala na zycie na sasiadach, ktorzy przychodzili popatrzec przez ich Okno. Tato mowil, ze takie branie pieniedzy bez zezwolenia jest nielegalne, ale od czasu do czasu pozwalal i nam isc poogladac, poniewaz nie uwazal, by telewizja byla specjalnie szkodliwa, no i wspomagalo to Yannisow. W dzisiejszych czasach ludzie prowadza mnostwo malych interesow, utrzymujac jedno czy dwa domowe gospodarstwa, i chociaz nie dzieje sie z tego powodu nic zlego, te poczynania sa na bakier z prawem. Okno Yannisow ma prawie tyle lat co ja. Zajmuje podluzna, zachodnia sciane ich saloniku. Musieli byc naprawde zamozni, kiedy je kupowali. Jednak pare lat temu zaczeli pobierac od ludzi oplate za wstep, wpuszczajac tylko mieszkancow sasiedztwa, ktorym podczas seansow sprzedawali owoce, soki, zoledziowe pieczywo i wloskie orzechy. Znajdowali sposob, aby spieniezac wszystko, co tylko w nadmiarze uroslo w ich ogrodzie. Wyswietlali filmy z domowej wideoteki, wpuszczali nas na wiadomosci i co tylko jeszcze bylo nadawane. Na wykupienie nowoczesnych, multisensorycznych kanalow nie bylo ich stac, poza tym ich przestarzale Okno i tak nie byloby w stanie odbierac wiekszosci z nich. Nie mieli ani wirtualnych kamizelek, ani obraczek dotykowych, ani helmofonow. Caly ich zestaw TV skladal sie z prostego, cienkoekranowego Okna. Zostaly nam teraz tylko trzy male, przedpotopowe telewizorki z niewyrazna wizja, rozproszone po sasiedztwie, pare uzywanych do pracy komputerow, no i radia. W kazdym domostwie jest przynajmniej jeden sprawny radioodbiornik. Wiekszosc codziennych wiadomosci dociera do nas przez radio. Ciekawam, co teraz zrobi pani Yannis. Jej dwie siostry sprowadzily sie i mieszkaja razem z nia - obie maja prace, moze wiec jakos to bedzie. Jedna jest farmaceutka, a druga pielegniarka. Nie zarabiaja wiele, ale za to dom pani Yannis nalezy do niej i jest wolny od dlugow. Dostal jej sie po rodzicach. Wszystkie trzy siostry sa wdowami i razem maja tuzin dzieci - cala dwunastka mlodsza ode mnie. Pan Yannis, dentysta, zostal zabity dwa lata temu, kiedy jechal swym elektrocyklem do domu z ogrodzonej murem strzezonej kliniki, w ktorej pracowal. Pani Yannis mowi, ze dostal sie w krzyzowy ogien, ostrzelano go z dwu stron, a pozniej jeszcze dobito strzalem z bliska. Jego jednoslad skradziono. Policja przeprowadzila dochodzenie, skasowala oplate i nie dowiedziala sie niczego. Ludzie ciagle gina w taki sposob. I nigdy nie ma zadnych swiadkow - chyba ze przypadkiem zdarzy sie to przed samym komisariatem. SOBOTA, 3 SIERPNIA 2024 Zwloki zmarlej astronautki beda sprowadzone na Ziemie. Ona sama chciala byc pochowana na Marsie. Tak powiedziala, gdy zrozumiala, ze umiera. Wyznala, ze Mars byl jedynym celem jej zycia i teraz juz na zawsze chce stac sie jego czastka.Ale Ministerstwo Astronautyki powiedzialo "nie". Minister oswiadczyl, ze jej zwloki moglyby okazac sie czynnikiem zanieczyszczajacym naturalne srodowisko obcej planety. Idiota. Naprawde jest w stanie uwierzyc, ze jakikolwiek mikroorganizm, pasozytujacy na zewnatrz lub wewnatrz ludzkiego ciala, moglby marzyc o przezyciu i asymilacji w tym cieniutkim, zabojczym i zimnym widmie trupich resztek atmosfery? Moze i tak. Ministrowie Astronautyki nie musza miec specjalnego pojecia o nauce. Maja znac sie na polityce. Choc Astronautyka to najmlodsze ministerstwo w rzadzie, i tak walczy juz o byt i przetrwanie. Christopher Morpeth Donner, jeden z tegorocznych kandydatow na prezydenta, obiecal zlikwidowac je, jesli zostanie wybrany. Moj ojciec zgadza sie z Donnerem. -Chleba i igrzysk - kwituje za kazdym razem, kiedy radio podaje wiadomosci o podboju kosmosu. - Politycy i wielkie korporacje daja chleb, my zapewniamy igrzyska. -Kosmos moze byc nasza przyszloscia - odpowiadam mu. Tak wlasnie uwazam. Moim zdaniem badanie i kolonizacja kosmosu naleza do tych niewielu rzeczy odziedziczonych po ubieglym stuleciu, ktore moga nam bardziej pomoc, niz zaszkodzic. Mimo to rozumiem, ze ludziom trudno przekonac sie do tego, gdy tuz za murami sasiedztw widza tyle bolu i cierpienia. Tato tylko patrzy na mnie i potrzasa glowa. -Nie rozumiesz - zaczyna. - Nie masz pojecia, jakim karygodnym marnotrawstwem czasu i pieniedzy jest ten ich szumnie zwany "program kosmiczny". Bedzie glosowal na Donnera. Ze wszystkich, ktorych znam, jest jedyna osoba, ktora w ogole ma zamiar glosowac. Wiekszosc ludzi dawno postawila krzyzyk na politykach. Nic dziwnego - odkad tylko pamietam, nie ustaja w obietnicach, ze przywroca dwudziestowieczne lata chwaly, porzadku i dobrobytu. Wlasnie temu ma sluzyc dzisiejszy kosmiczny program, przynajmniej w zamyslach politykow. Patrzcie: zbudujemy stacje kosmiczna, zalozymy baze na Ksiezycu, a potem - juz niedlugo - kolonie na Marsie. To dowod, ze wciaz stanowimy wielki i potezny, wybiegajacy mysla w przyszlosc narod, prawda? Jasne. Coz, choc juz trudno nas nazwac narodem, ciesze sie, ze dalej latamy w kosmos. Wszyscy potrzebujemy wiary, ze mozna jeszcze wybrac sie gdzies dalej niz na dol do kibla. Zal mi, ze nie zostawia tamtej astronautki w niebie, ktore sama wybrala. Nazywala sie Alicia Catalina Godinez Leal i byla chemiczka. Chce ja zapamietac. Mysle, ze w jakims sensie moze byc dla mnie wzorem. Poswiecila zycie podrozy na Marsa - przezyla je, przygotowujac sie do niej, zostajac astronautka, trafiajac do zalogi, ktora leciala na jej wymarzona planete; pozniej lamala sobie glowe, jak przeksztalcic obca powierzchnie, zaczynajac wznosic bazy i schrony, by ludzie mogli tam bezpiecznie zyc i pracowac... Mars to skala, zimna, pusta i prawie bez atmosfery - martwa. Mimo to w pewnym sensie jest jak niebo. Widac to, gdy patrzy sie na nocne niebo, na ten zupelnie inny swiat, ktory lezy jednak zbyt blisko, za bardzo w zasiegu tych samych ludzi, co uczynili takie pieklo z zycia tu, na Ziemi. PONIEDZIALEK, 12 SIERPNIA2024 Pani Sims zastrzelila sie dzisiaj - to znaczy, wlasciwie zastrzelila sie pare dni temu, ale dopiero dzis Cory z tata ja znalezli. Przez jakis czas Cory chodzila w szoku.Biedna, swietoszkowata, stara pani Sims. Co niedziela siadywala w naszym przerobionym na kaplice frontowym pokoju i z wydrukowana wielka czcionka Biblia w rece wykrzykiwala: "Tak, Panie!", "Alleluja!", "Dzieki Ci, Jezu!", "Amen!". Przez cala reszte tygodnia zajmowala sie szyciem, wyplataniem koszykow i pielegnowaniem ogrodka, z ktorego potem sprzedawala wszystko, co sie dalo; opiekowala sie dziecmi, ktore nie chodzily jeszcze do szkoly, i obgadywala kazdego, kogo uznawala za mniej swietego od niej samej. Ze wszystkich sasiadow, jakich znalam, tylko ona zyla samotnie. Miala dla siebie caly wielgachny dom, poniewaz ona i zona jej jedynego syna nie znosily sie wzajemnie. Mimo ze rodzina syna-jedynaka byla biedna, i tak nie chcieli z nia mieszkac. Szkoda. Niektorzy ludzie napawali ja gleboka i potezna, wrecz grzeszna groza. Szczegolnie nie lubila panstwa Hsu, hispano-chinskiej rodziny, dlatego ze starsze pokolenie Chinczykow w rodzinie nadal wyznawalo buddyzm. Choc byli sasiadami jeszcze przed moim urodzeniem i mieszkali zaledwie pare numerow dalej, zawsze traktowala ich jak przesiedlencow z Saturna. -Balwochwalcy - przezywala Hsu, gdy nikogo z nich nie bylo w poblizu. Trzeba jej przyznac, ze dbala przynajmniej o pozory dobrosasiedzkich stosunkow, bo obmawiala ich tylko za plecami. Gdy jednak w zeszlym miesiacu zostala okradziona, rodzina Hsu przyniosla jej brzoskwinie, figi i kawalek dobrego bawelnianego materialu. Ten rabunek byl pierwszym duzym nieszczesciem, jakie spotkalo pania Sims. Trzech osobnikow przecielo druty kolczaste i laserosiatke na samej gorze i przedostalo sie przez mur sasiedztwa. Laserosiatka to naprawde okropne urzadzenie. Jest taka misterna i ostra, ze ptakom, ktore moze jej nie widza, a moze widza, lecz probuja na niej usiasc, tnie na plasterki skrzydla albo nozki. Ale ludzie to co innego - ludzie zawsze znajda jakies przejscie nad nia, pod nia albo pomiedzy jej czesciami. Po napadzie wszyscy znosili pani Sims rozne rzeczy, nie ogladajac sie na to, jaka jest. Jaka byla. Jedzenie, ubrania, pieniadze... Zorganizowalismy dla niej zbiorke w kosciele. Zlodzieje zostawili ja zwiazana, ale przedtem jeden ja zgwalcil. Taka starowine! Zrabowali jej cala zywnosc, kosztownosci, ktore miala po matce, wszystkie ubrania i, co najgorsze, cala uciulana gotowke. Wyszlo na jaw, ze trzymala ja - wszystko, co miala - w niebieskiej salaterce z plastiku, na gornej polce kuchennego kredensu. Biedna, szurnieta staruszka. Potem przyszla do taty i zaplakana prosila, zeby poradzil cos na to, ze nie ma teraz za co kupic zywnosci - jako uzupelnienia do tego, co sobie sama hodowala. Nie dosc, ze nie miala czym zaplacic biezacych rachunkow, to jeszcze nieuchronnie zblizal sie termin uiszczenia podatku od nieruchomosci. Wyrzuca ja na bruk z wlasnego domu! Zginie z glodu! Tato przekonywal ja, ze wspolnota nie dopusci do czegos takiego, ale mu nie wierzyla. W kolko biadolila swoje o tym, ze skonczy jako zebraczka, podczas gdy ojciec na zmiane z Cory usilowali podniesc ja na duchu. Najzabawniejsze bylo to, ze przedtem nas tez nie lubila, poniewaz tato wyjechal i wzial za zone "te Meksykanke Cor-a-cjon". Naprawde wcale nie tak trudno wymowic "Corazon", jesli juz chce sie uzyc pelnej wersji imienia, mimo ze wiekszosc sasiadow nazywa moja macoche Cory albo pani Olamina. Cory nigdy nie dala po sobie poznac, czy czuje sie tym dotknieta. Przeciwnie, ona i pani Sims byly dla siebie cukierkowo slodkie. Kolejna porcyjka obludy dla zachowania sasiedzkiego spokoju. W ubieglym tygodniu syn pani Sims, jego piecioro dzieci, zona, szwagier i troje pociech szwagra - wszyscy sploneli w pozarze domu. Podpalenie. Dom, w ktorym mieszkali, stal w niechronionej murem okolicy na polnocny wschod od naszego sasiedztwa, blizej pogorza. Okolica nie byla calkiem zla, tyle ze biedna. Nieogrodzeni golcy. Ktorejs nocy ktos podlozyl ogien. Moze z zemsty, jakis wrog kogos z rodziny, a moze zwyczajnie - jakis wariat, ot tak, dla zabawy. Slyszalam, ze pojawil sie nowy nielegalny narkotyk, po ktorym ludzie maja ochote rozniecac ogien. Tak czy siak, nie wiadomo, kto spalil Simsow i Boyerow. Naturalnie nikt niczego nie widzial. I nikt sie nie uratowal. Troche to dziwne. Z jedenastu osob zadnej nie udalo sie wydostac na dwor. No i pani Sims zastrzelila sie, podobno trzy dni temu. Tato powiedzial, ze slyszal, jak gliniarze mowili, ze to musialo byc mniej wiecej jakies trzy dni temu. To by znaczylo, ze zrobila to dwa dni po tym, jak dowiedziala sie o smierci syna. Dzis rano ojciec wybral sie do niej sprawdzic, jak sie miewa, bo nie bylo jej na wczorajszym nabozenstwie. Cory przemogla sie, by pojsc razem z nim, gdyz uwazala, ze tak wypada. Zal mi jej, ze tam poszla. Truposze sa tacy obrzydliwi. Nie dosc, ze cuchna, to jeszcze gdy sa starzy, legnie sie w nich robactwo. Pies ich tracal. Przeciez sa martwi. Juz nie cierpia i skoro nie przepadales za nimi, kiedy jeszcze zyli, niby z jakiej racji masz zamartwiac sie, gdy umarli? Cory sie zamartwia. Gani mnie za to, ze odbieram bol zywych, a sama sili sie na wspolczucie umarlym. Rozpisalam sie o pani Sims tylko dlatego, ze sama sie zabila. To mi nie daje spokoju. Wierzyla, tak samo jak tato, ze samobojcy beda smazyc sie w piekle. Brala doslownie i bez zastrzezen wszystkie madrosci Biblii. Mimo to, kiedy los przygniotl ja bardziej, niz mogla zniesc, postanowila skrocic bol doczesny za cene wiecznych mak po smierci. Jak mogla zdecydowac sie na taki krok? Czy rzeczywiscie w cokolwiek wierzyla? Moze wszystko to bylo obluda? A moze po prostu oszalala, poniewaz jej Bog okazal sie wobec niej zbyt wymagajacy. Nie byla Hiobem. Ilu jest Hiobow - w prawdziwym zyciu? SOBOTA, 17 SIERPNIA 2024 Nie potrafie przestac myslec o pani Sims. W jakis sposob ona i jej samobojstwo splataly sie w mojej glowie ze zmarla astronautka, ktora wywiezli z jej nieba. Czuje potrzebe opisania tego, w co wierze. Musze poskladac razem te wszystkie porozsiewane strofy o Bogu, ktore pisuje, odkad skonczylam dwanascie lat. Wiekszosc nie jest zbyt dobra. Wyrazaja to, co mam do powiedzenia, tyle ze niezbyt udatnie. Jednak kilka wyszlo mi tak, jak powinno. One rowniez, podobnie jak smierc tych dwoch osob, nie daja mi spokoju. Szukam ucieczki we wszelkich pracach, jakie trzeba robic w domu, w kaplicy ojca i szkolce, gdzie Cory uczy dzieci z sasiedztwa. Mowiac szczerze, wszystko to niewiele mnie obchodzi, ale przynajmniej daje mi zajecie i meczy na tyle, ze przewaznie nie miewam juz snow. A tato promienieje, gdy ludzie mowia mu potem, jaka to jestem rozgarnieta i pracowita.Kocham go. Jest najlepszym czlowiekiem, jakiego znam, i obchodzi mnie, co o mnie mysli. Chcialabym, zeby bylo inaczej, ale jednak tak jest. Nie wiem, ile to warte, jednak oto, w co wierze. Uplynelo troche czasu, zanim sie w tym rozeznalam, i jeszcze troche, nim, ze zwyklym slownikiem w reku, w koncu jakos to sformulowalam - jasno i jak nalezy. W ciagu zeszlego roku moje credo przeszlo jakies dwadziescia piec do trzydziestu chropawych, nieskladnych przerobek, z ktorych wreszcie wylonila sie wlasciwa, prawdziwa wersja - ta, do ktorej stale powracam: Bog to Potega - Nieskonczona, Nieodparta, Nieuchronna I obojetna. Lecz Bog jest tez ulegly - Bywa oszustem I nauczycielem, Jest chaosem, Glina do formowania. Istnieje, by Go ksztaltowac. Bog to Przemiana. Oto doslowna prawda. Bogu nie sposob sie oprzec, nie sposob go powstrzymac, lecz mozna go ksztaltowac i ukierunkowywac. To znaczy, ze do Boga wcale nie trzeba sie modlic. Modlitwa pomaga wylacznie modlacemu sie, jedynie przez to, ze ukierunkowuje i umacnia jego intencje. Jesli traktujemy je wlasnie w ten sposob, modlitwy pomagaja nam ustanowic jedyny prawdziwy zwiazek z Bogiem. Pomagaja nam nadac Mu postac i pogodzic sie z istnieniem w postaciach, ktore On nam nadaje. Bog jest potega i w ostatecznym rozrachunku to On jest gora. Mimo wszystko, jezeli zrozumiemy, ze Bog istnieje po to, by zostac przyobleczonym w postac, i ze wcieli sie w nia - dzieki naszej zapobiegliwosci lub bez niej, czy tego chcemy, czy nie - mamy szanse co nieco oszukac w tej grze na nasza korzysc i poprowadzic ja po naszej mysli. Tyle wiem. Zawsze to cos. Nie jestem taka jak pani Sims. Nie jestem dobrym materialem na Hioba; nie nadaje sie, by najpierw ze sztywnym karkiem dlugo znosic cierpienie, a na koniec albo ukorzyc sie przed Wszechwiedzacym i Wszechmocnym, albo ulec zagladzie. Moj Bog nie darzy mnie ani miloscia, ani nienawiscia; nawet mnie nie zna, wiec nie czuwa nade mna. Ja tez wcale Go nie kocham i nie mam wobec Niego zadnego poczucia lojalnosci. Moj Bog po prostu jest. Moze w przyszlosci bede bardziej podobna do Alicii Leal, tej astronautki. Tak samo jak ona wierze w cos, czego, jak sadze, bardzo potrzeba moim umierajacym, wypierajacym sie prawdy, zapatrzonym wstecz bliznim. Jeszcze nie moge dac im tego wszystkiego. Nie wiem nawet, jak przekazac im wszystko, co juz dla nich mam. Musze sie tego nauczyc. Przerazajace, ilu rzeczy musze sie jeszcze nauczyc. Jak mam to zrobic? Czy to wszystko prawda? Niebezpieczne pytanie. Czasami nie jestem pewna odpowiedzi. Nie dowierzam samej sobie. Watpie w to, co wydaje mi sie, ze wiem. Staram sie zapomniec. Skoro mam racje, czemu nie dostrzega tego nikt inny? Kazdy pojmuje, ze zmiany sa czyms nieuchronnym. Poczynajac od drugiego prawa termodynamiki po Darwinowska teorie ewolucji, od buddyjskiego dogmatu, ze nic nie jest trwale, a wszelkie cierpienie wynika wylacznie z naszej uludy trwalosci, po trzeci rozdzial Ksiegi Koheleta ("Wszystko ma swoj czas...") - zmiana byla i jest przejawem zycia, czescia naszego istnienia, regula powszechnej madrosci. Jednak nie sadze, bysmy doswiadczali juz wszystkiego, co ze soba niesie. Nawet nie zaczelismy jeszcze ogarniac, jakie niesie mozliwosci. Skladamy goloslowne deklaracje akceptacji, jak gdyby sama akceptacja tu wystarczala. Wciaz kreujemy nadludzi - nadrodzicow, nadkrolow i nadkrolowe, nadstrozow prawa - czyniac z nich bostwa, od ktorych domagamy sie opieki, oczekujac, ze stana w pol drogi miedzy nami a Bogiem. A przeciez Bog jest tu przez caly czas - formuje nas, a my Jego, mimochodem i od niechcenia, za to na tyle sposobow naraz - jak ameba, albo lepiej: jak rak. Jak Chaos. Nawet jesli tak jest, czemu nie potrafie postapic jak inni - zignorowac tego, co oczywiste? Zyc normalnie. Juz samo to jest wystarczajaco trudne w dzisiejszym swiecie. Coz z tego, skoro ta moja prawda (ideologia? filozofia? nowa religia?) ani na chwile mnie nie opuszcza, nie dajac o sobie zapomniec, nie pozwalajac sie uwolnic. A moze... Moze to tylko cos w stylu mojej skazy wspolodczuwania: jeszcze jedna odchylka, kolejna zwariowana, gleboko zakorzeniona iluzja, ktora jestem dotknieta? No wiec jestem. W przyszlosci bede musiala cos z nia poczac. Niewazne, co powie albo zrobi mi ojciec - mimo zatruwajacej zgnilizny, panoszacej sie za murem, dokad moga mnie wygnac - bede musiala cos z nia zrobic. Ta rzeczywistosc smiertelnie mnie przeraza. SRODA, 6 LISTOPADA 2024 Prezydent William Turner Smith przepadl we wczorajszych wyborach. Naszym nowym prezydentem - prezydentem elektem - zostal Christopher Charles Morpeth Donner. Czego mozemy sie spodziewac w zwiazku z tym? Donner zapowiedzial juz, ze w przyszlym roku, zaraz po objeciu urzedu, wezmie sie do likwidacji "tych nieekonomicznych, bezcelowych i niepotrzebnych" programow eksploracji Ksiezyca i Marsa. Programy zakrojone na mniejsza skale, jak na przyklad projekty eksperymentalne czy komunikacyjne, maja byc sprywatyzowane, czyli zwyczajnie rozprzedane. Poza tym Donner ma w zanadrzu plan, jak znow dac ludziom prace. Zywi nadzieje, ze uda mu sie zmienic prawo, zniesc "zbyt restrykcyjna" norme minimalnej placy, a takze ustawy ekologiczne i o ochronie praw pracowniczych dla tych pracodawcow, ktorzy zechca zatrudniac bezdomnych, gwarantujac im przyuczenie do zawodu wraz z wyzywieniem i odpowiednimi warunkami mieszkaniowymi. Zastanawiam sie, co rozumie przez "odpowiednie": dom, mieszkanie, kawalerke? Lozko we wspolnym pokoju? A moze w jakichs koszarach? Miejsce na podlodze czy na golej ziemi? A co z tymi, ktorzy maja liczne rodziny? Czy nie beda traktowani jak zla inwestycja? Firmy zapewne chetniej najma samotnych, bezdzietne malzenstwa albo w najlepszym razie te z jednym, gora z dwojka dzieci. Bardzo jestem ciekawa. A te zniesione prawa? Czy to znaczy, ze ci, co zgodza sie zapewnic ludziom jedzenie, wode i jakis kat, gdzie beda mogli dozyc swych dni, dostana zielone swiatlo, by calkiem legalnie truc, okaleczac czy zarazac ich chorobami? Tato postanowil ostatecznie nie glosowac na Donnera. Nie oddal glosu na zadnego z kandydatow. Stwierdzil, ze na mysl o politykach robi mu sie niedobrze. Rok 2025 Inteligencja to zbior indywidualnych zdolnosci przystosowawczych. Przystosowawcze zmiany, jakie inteligentna rasa zdolna jest przejsc w ciagu jednego tylko pokolenia, innym gatunkom zajmuja cale generacje selektywnego rozmnazania i zabijania. Mimo to inteligencja jest wymagajaca. Niewlasciwie skierowana lub wykorzystana, celowo albo przypadkiem, moze wpasc w szal plodzenia i usmiercania. "Nasiona Ziemi: Ksiegi Zywych" 4 Uczac sie przetrwac.Ofiara Boga Moze stac sie Jego wspolnikiem. Przezornie planujac, Moze stac sie Jego wspoltworca. Moze tez, Przez strach i krotkowzrocznosc, Pozostac ofiara, Jego igraszka I zdobycza. "Nasiona Ziemi: Ksiegi Zywych" SOBOTA, 1 LUTEGO 2025 Mielismy dzis pozar. Dorosli bardzo sie boja zaproszenia ognia, ale dzieciarnia, gdy tylko nie jest pilnowana, lubi sie nim bawic. Tym razem jeszcze sasiedztwu sie upieklo. Amy Dunn, trzylatka, podpalila tylko rodzinny warsztat.Gdy plomien pelznal juz do gory po scianie, Amy przestraszyla sie i popedzila do domu. Wiedzac, ze zrobila cos zlego, nikomu nie pisnela ani slowka, tylko od razu schowala sie pod lozkiem babki. W tym czasie wyschniete drewno scian warsztatu rozgrzalo sie i zajelo na dobre. Robin Balter zauwazyla dym i pociagnela za dzwon alarmowy, ktory wisi na wysepce na naszej ulicy. Robin ma dopiero dziesiec lat, ale rezolutna z niej smarkula - jedna z wzorowych uczennic mojej macochy. Nie traci glowy. Gdyby nie zaalarmowala ludzi, jak tylko zobaczyla dym, pozar moglby sie rozprzestrzenic. Uslyszawszy dzwonienie, jak wszyscy wybieglam na dwor - zobaczyc, co sie stalo. Dunnowie mieszkaja naprzeciw nas, wiec tez od razu zauwazylam dym. Akcja pozarowa przebiegla tak, jak powinna. Dorosli - mezczyzni i kobiety - zagasili ogien za pomoca ogrodowych wezy, lopat, mokrych r