13561
Szczegóły |
Tytuł |
13561 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13561 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13561 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13561 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TERRY GOODKIND
PO�OGA
Tom IX serii
�Miecz Prawdy�
Vincentowi Cascelli,
cz�owiekowi obdarzonemu bystrym umys�em,
poczuciem humoru, si�� i m�stwem...
przyjacielowi, na kt�rego zawsze mog� liczy�
ROZDZIA� 1
Wiele tu jego krwi?
- Boj� si�, �e to g��wnie jego krew - odpar�a druga ze spiesz�cych u jego bo-
ku kobiet.
Richard za wszelk� cen� stara� si� nie zemdle�; mia� wra�enie, �e ich zdysza-
ne g�osy docieraj� do niego z wielkiej odleg�o�ci. Nie mia� poj�cia, kim s�.
Wiedzia�,
�e je zna, lecz teraz nie mia�o to znaczenia.
N�ka� go i przera�a� rozdzieraj�cy b�l w lewej po�owie piersi i brak mu by�o
tchu. Oddycha� z wielkim trudem.
Ale i tak mia� wi�ksze zmartwienie.
Z ca�ych si� stara� si� powiedzie�, co go dr�czy, ale nie by� w stanie wym�wi�
s�owa; m�g� jedynie cichutko j�cze�. Chwyci� rami� jednej z towarzysz�cych mu
ko-
biet, desperacko pr�buj�c j� zatrzyma�, zmusi�, �eby go wys�ucha�a. Opacznie
poj�-
�a jego gest i kaza�a nios�cym go m�czyznom jeszcze przyspieszy�, chocia� i tak
dyszeli ju� z wysi�ku, d�wigaj�c go po kamienistym gruncie w g�stym mroku pod
ol-
brzymimi sosnami. Starali si� - na ile mogli - nie�� go ostro�nie, lecz nie
o�mielali si�
zwolni�.
Gdzie� w pobli�u zapia� kogut, jakby ten poranek niczym si� nie r�ni� od in-
nych.
Richard z dziwn� oboj�tno�ci� obserwowa� zaaferowanie towarzysz�cych mu
ludzi. Jedynie b�l by� realny. Pami�ta�, �e kiedy� us�ysza�, i� umieraj�c, jest
si� sa-
motnym, cho�by by�o si� otoczonym przez wielu ludzi. I teraz w�a�nie mia�
poczucie,
�e jest samotny.
Kiedy wyszli z g�stwiny na s�abo zalesion�, pokryt� k�pami trawy po�a�, zo-
baczy� ponad ga��ziami o�owiane niebo gro��ce pot�n� ulew�. Deszczu najmniej
te-
raz potrzebowa�. Oby tylko si� nie rozpada�o.
Szli pospiesznie. Ukaza�y si� nie malowane drewniane �ciany ma�ego domku,
a potem poszarza�y ze staro�ci p�ot odgradzaj�cy �ywy inwentarz. Wystraszone
kury
z gdakaniem ucieka�y im z drogi. Wykrzykiwano rozkazy. Richard, wym�czony prze-
ra�liwym b�lem po ci�kiej podr�y, ledwo zauwa�a� ziemiste twarze ludzi, kt�rzy
go
mijali. Czu� si� tak, jakby go rozszarpywano na strz�py.
Otaczaj�cy go t�umek przecisn�� si� przez w�skie drzwi do jakiego� ciemnego
pomieszczenia.
- Tutaj - odezwa�a si� pierwsza z kobiet. Richard dopiero teraz u�wiadomi�
sobie ze zdumieniem, �e to g�os Nicci. - Tu go po��cie, na stole. Szybko.
Us�ysza�, jak brz�kn�y cynowe kubki, kt�re kto� zmi�t� na bok. Ma�e przed-
mioty spad�y ze sto�u i potoczy�y si� po brudnej pod�odze. Gwa�townie otwarto
okien-
nice, �eby wpu�ci� do zat�ch�ej izby cho� troch� m�tnego �wiat�a.
By� to opuszczony wiejski dom. �ciany chyli�y si� pod dziwacznym k�tem, jak-
by budynek lada chwila mia� si� zawali�. Opu�cili go ludzie, dla kt�rych by�
domem,
ludzie, kt�rzy go zbudowali i wype�niali �yciem - i teraz mia�o si� wra�enie, �e
czeka,
by si� w nim zagnie�dzi�a �mier�.
M�czy�ni trzymaj�cy r�ce i nogi Richarda podnie�li go i ostro�nie po�o�yli na
z grubsza obrobionym drewnianym blacie. Ch�opak ch�tnie by wstrzyma� oddech, tak
straszliwie zabola�a go lewa strona piersi, lecz i tak z trudem �apa� powietrze.
Musia� oddycha�, �eby m�wi�.
B�ysn�o. Chwil� p�niej zagrzmia�o.
- Szcz�cie, �e�my zd��yli pod dach przed deszczem - odezwa� si� jeden z
m�czyzn.
Nicci machinalnie przytakn�a; nachyli�a si� i palcami bada�a pier� Richarda.
Krzykn��, wygi�� plecy na drewnianym blacie, chcia� si� usun�� spod jej d�oni.
Druga
kobieta natychmiast przycisn�a mu ramiona, unieruchamiaj�c go.
Usi�owa� si� odezwa�. Prawie mu si� uda�o wydusi� jakie� s�owa, ale wtedy
wykaszla� skrzep�� krew. Krztusi� si�, staraj�c si� z�apa� oddech.
Kobieta przytrzymuj�ca jego barki przekr�ci�a mu g�ow� na bok.
- Wypluj - powiedzia�a, nachylaj�c si� nad nim. Przerazi� si�, bo nie m�g� ode-
tchn��, ale zrobi�, jak nakaza�a.
Wsun�a mu palce do ust, staraj�c si� odetka� gard�o. Przy jej pomocy uda�o mu
si�
w ko�cu odkaszln�� i wyplu� tyle krwi, �e wreszcie m�g� zaczerpn�� powietrza,
kt�-
rego tak desperacko potrzebowa�.
Nicci bada�a palcami miejsce, z kt�rego stercza�a strza�a, i kl�a pod nosem.
- O drogie duchy - wyszepta�a, rozrywaj�c przesi�kni�t� krwi� koszul� -
sprawcie, �eby nie by�o za p�no.
- Ba�am si� wyci�gn�� strza�� - odezwa�a si� druga kobieta. - Nie mia�am po-
j�cia, co by si� sta�o, gdybym to zrobi�a, wi�c uzna�am, �e �epiej j� tak
zostawi� i
mie� nadziej�, �e ci� odnajd�.
- Ciesz si�, �e� nie pr�bowa�a jej wyci�ga� - odpar�a Nicci, wsuwaj�c d�o�
pod plecy skr�caj�cego si� z b�lu Richarda. - Gdyby� j� wyci�gn�a, ju� by nie
�y�.
- Ale zdo�asz go uleczy�... - By�o to bardziej b�aganie ni� pytanie.
Nicci nie odpowiedzia�a.
- Mo�esz go uleczy�. - Tym razem s�owa zosta�y wysyczane przez zaci�ni�te
z�by.
Cierpliwo�� si� sko�czy�a i g�os zabrzmia� rozkazuj�co - Richard rozpozna�
Car�. Nie zd��y� jej powiedzie�, zanim ich zaatakowano. Na pewno powinna by�a
wiedzie�. Lecz je�eli wiedzia�a, to czemu nic nie m�wi�a? Dlaczego nie rozwia�a
jego
obaw?
- Gdyby nie on, toby nas zaskoczyli - odezwa� si� jeden ze stoj�cych z boku
m�czyzn. - Wszystkich nas ocali�, rzucaj�c si� na podkradaj�cych si� do nas
�o�nie-
rzy.
- Musisz mu pom�c - nalega� inny. Nicci Niccierpliwie machn�a r�k�.
- Wyjd�cie st�d, wszyscy. I tak tu ciasno. Nie mog� si� teraz rozprasza�. Po-
trzebne mi spok�j i cisza.
Zn�w b�ysn�o, jakby dobre duchy zamierza�y jej odm�wi� tego, czego tak po-
trzebowa�a. Zagrzmia�o - zbli�a�a si� burza.
- Przy�lesz do nas Car�, jak tylko b�dziesz co� wiedzia�a? - spyta� jeden z
nich.
- Tak, tak. Wyjd�cie.
- I upewnijcie si�, czy w pobli�u nie ma innych �o�nierzy - dorzuci�a Cara. -
Gdyby byli, to si� ukryjcie. Nie wolno dopu�ci�, �eby nas teraz odnale�li.
Przysi�gli, �e zrobi�, jak kaza�a. Otwarto drzwi i na wyblak�y tynk �cian pad�o
troch� mglistego �wiat�a. Cienie wychodz�cych m�czyzn przesuwa�y si� w plamie
�wiat�a niczym opuszczaj�ce Richarda dobre duchy.
Jeden z wychodz�cych dotkn�� ramienia ch�opaka - gest maj�cy pocieszy� i
doda� odwagi. Richard jak przez mg�� rozpozna� jego twarz. Sporo czasu nie
widzia�
tych ludzi. Przysz�o mu na my�l, �e to nie pora na ponowne spotkanie. Wyszli i
za-
mkn�li drzwi, plama �wiat�a znikn�a; izb� zn�w rozja�nia�y nieliczne promienie
s�-
cz�ce si� przez jedyne okno.
- Nicci - szepn�a natarczywym tonem Cara - mo�esz go uleczy�?
Richard szed� w�a�nie na spotkanie z Nicci, kiedy oddzia�y wys�ane, �eby
st�umi� powstanie przeciwko tyra�skiej w�adzy Imperialnego �adu, przypadkowo na-
trafi�y na jego po�o�one na uboczu obozowisko. Akurat my�la�, �e musi odszuka�
Nicci, gdy �o�nierze si� na niego natkn�li. W czarnej rozpaczy pojawi�a si�
iskierka
nadziei; Nicci mu pomo�e.
Musia� j� tylko nak�oni�, �eby go wys�ucha�a.
Nachyli�a si� ni�ej i wodzi�a pod nim d�o�mi, staraj�c si� sprawdzi�, ile brako-
wa�o, �eby strza�a przesz�a na wylot. Richardowi uda�o si� pochwyci� os�oni�te
czar-
n� sukni� rami�. Zobaczy�, �e ma okrwawion� d�o�. Kiedy zakaszla�, krew pociek�a
mu po twarzy.
Nicci zwr�ci�a ku niemu b��kitne oczy.
- Wszystko b�dzie dobrze, Richardzie. Le� spokojnie. - Pukiel blond w�os�w
zsun�� si� jej z drugiego ramienia, kiedy ch�opak usi�owa� j� ku sobie
przyci�gn��. -
Jestem przy tobie. Uspok�j si�. Nie odejd�. Nie ruszaj si�. Wszystko w porz�dku.
Pomog� ci.
W jej g�osie pobrzmiewa�a panika, cho� bardzo si� stara�a j� ukry�. U�miecha-
�a si� pokrzepiaj�co, lecz w oczach mia�a �zy. Poj��, �e jej moc uzdrawiania
mo�e nie
wystarczy�, �eby uleczy� t� ran�.
Wi�c tym bardziej powinna go wys�ucha�.
Richard otworzy� usta, pr�bowa� co� powiedzie�. Brakowa�o mu tchu. Dr�a� z
zimna, walczy� o ka�dy oddech. Nie m�g� umrze� - nie tutaj, nie teraz. Oczy
zapiek�y
go od �ez.
Nicci �agodnie i ostro�nie na powr�t go u�o�y�a.
- Le� spokojnie, lordzie Rahlu - powiedzia�a Cara. Zdj�a jego d�o� z ramienia
Nicci i mocno �cisn�a. - Nicci si� tob� zajmie. Wyzdrowiejesz. Tylko si� nie
ruszaj i
pozw�l, by zrobi�a, co musi, �eby ci� uleczy�.
Blond w�osy Nicci by�y rozpuszczone, a Cary - splecione w warkocz. Cho� Ri-
chard wiedzia�, jak przej�ta i zatroskana jest Cara, to i tak w jej pozie m�g�
dostrzec
tylko siln� osobowo�� Mord-Sith, a w jej rysach i stalowob��kitnych oczach -
si�� woli.
Owa si�a i pewno�� siebie dawa�y mu tak potrzebne teraz wsparcie.
- Strza�a nie przesz�a na wylot - oznajmi�a Nicci, wysuwaj�c d�o� spod plec�w
Richarda.
- I tak ci powiedzia�am. Zdo�a� j� troch� odbi� mieczem. To dobrze, prawda?
Lepiej, ni� gdyby przesz�a na wylot?
- Nie - odpar�a cicho Nicci.
- Nie? - Cara pochyli�a si� ku niej. - Niby czemu gorzej, �e nie przebi�a mu
plec�w?
Nicci popatrzy�a na Mord-Sith.
- Gdyby mu stercza�a z plec�w albo by�a na tyle blisko, �e wystarczy�oby tylko
troch� j� popchn��, to by�my mog�y odci�� grot z zadziorami i wyci�gn�� drzewce.
-
Przemilcza�a, co teraz b�d� musia�y zrobi�.
- Ale nie krwawi za bardzo - podda�a Cara. - Cho� to si� nam uda�o po-
wstrzyma�.
- Mo�e zewn�trzne krwawienie - odrzek�a Nicci. - Ale wewn�trz krwawi: krew
wlewa si� do lewego p�uca.
Tym razem to Cara z�apa�a Nicci za rami�.
- Ale przecie� co� zrobisz... Przecie� co�...
- Oczywi�cie - burkn�a Nicci, wyrywaj�c si� Carze. Richard bole�nie zach�y-
sn�� si� oddechem. Jeszcze chwila i ogarnie go panika.
Nicci po�o�y�a mu d�o� na piersi - �eby go unieruchomi� i zarazem doda� otu-
chy.
- Mo�e zaczekasz z tamtymi, Caro.
- Mowy nie ma. Lepiej zabieraj si� do roboty.
Nicci przelotnie spojrza�a Carze w oczy, potem si� pochyli�a i zn�w zamkn�a
d�o� na drzewcu strza�y stercz�cej z piersi Richarda. Poczu�, jak magia wnika po
strzale w g��b niego. Rozpozna� moc Nicci, podobnie jak rozpoznawa� jej
aksamitny
g�os.
Wiedzia�, �e nie mo�e odk�ada� tego, co musia� zrobi�. Bo kiedy Nicci zacznie,
to nie wiadomo, ile czasu up�ynie, a� on zn�w si� ocknie... o ile si� ocknie.
Wyt�y�
wszystkie si�y i rzuci� si� do przodu, z�apa� sukni� tu� przy ko�nierzu, uni�s�
si� lekko i
przyci�gn�� Nicci ku sobie, �eby go dobrze s�ysza�a.
Musia� spyta�, czy wiedz�, gdzie jest Kahlan. A gdyby nie wiedzieli, to trzeba
poprosi� Nicci, �eby mu pomog�a j� odnale��. Zdo�a� wym�wi� tylko jedno s�owo.
- Kahlan - wyszepta�, wyt�aj�c wszystkie si�y.
- W porz�dku, Richardzie, w porz�dku. - Nicci uj�a go za nadgarstki i odsu-
n�a r�ce ch�opaka od sukni. - Pos�uchaj! - Ponownie odchyli�a go na st�. -
S�uchaj.
Nie mamy czasu. Musisz si� uspokoi�. Nie ruszaj si�. Odpr� si� i daj mi
dzia�a�. -
Odgarn�a mu w�osy, po�o�y�a troskliwie d�o� na czole, a drug� zn�w uchwyci�a
prze-
kl�t� strza��.
Richard desperacko stara� si� zaprotestowa�, powiedzie� im, �e musz� odna-
le�� Kahlan, lecz mrowienie magii ju� si� wzmaga�o, a� do parali�uj�cego b�lu.
Obezw�adni� go straszliwy b�l przeszywaj�cej go mocy. Widzia� nad sob� twa-
rze Cary i Nicci. A potem w izbie zapada ciemno��.
Nicci ju� go kiedy� leczy�a. Richard zna� dotkni�cie jej mocy. Tym razem co�
by�o inaczej. Niebezpiecznie inaczej. Cara wstrzyma�a oddech.
- Co ty robisz?!
- To, co musz�, �eby go ocali�. To jedyny spos�b.
- Ale nie mo�esz...
- Je�li wolisz, �ebym go odda�a �mierci, to mi powiedz. Albo pozw�l mi zrobi�
to, co musz�, �eby go zatrzyma� w�r�d nas.
Cara przez chwil� przygl�da�a si� rozgniewanej Nicci, a potem westchn�a i
skin�a przyzwalaj�co g�ow�.
Richard si�gn�� do nadgarstka Nicci, lecz Cara zd��y�a pochwyci� jego d�o� i
przycisn�a j� do sto�u. Palce ch�opaka natrafi�y na wypuk�y z�oty napis na
r�koje�ci
miecza - s�owo PRAWDA. Zn�w wym�wi� imi� Kahlan, ale tym razem z jego ust nie
wydoby� si� �aden d�wi�k.
Cara zmarszczy�a brwi i pochyli�a si� ku Nicci.
- S�ysza�a�, co m�wi�? Co to by�o?
- Bo ja wiem. Jakie� imi�. Chyba Kahlan.
Richard usi�owa� krzykn��: �Tak", ale tylko ochryple j�kn��.
- Kahlan? - spyta�a Cara. - Kim ona jest?
- Nie mam poj�cia - odszepn�a Nicci, koncentruj�c si� na czekaj�cym j� za-
daniu. - Najwyra�niej majaczy z up�ywu krwi.
Nag�y atak b�lu sprawi�, �e Richard nie m�g� z�apa� tchu.
Ponownie b�ysn�o i zagrzmia�o - i tym razem ulewa zab�bni�a o dach.
Cho� si� broni�, ich twarze zacz�y ton�� w mroku.
Zanim Nicci u�y�a ca�ej swojej mocy, zd��y� jeszcze po raz ostatni wyszepta�
imi� Kahlan.
A potem �wiat znikn��.
ROZDZIA� 2
Dalekie wycie wilka wyrwa�o Richarda z g��bokiego snu. �a�osny g�os odbi� si�
echem w�r�d g�r, ale odpowied� nie nadesz�a. Richard le�a� na boku w nierealnej
po�wiacie przed�witu, nas�uchiwa�, czeka�, lecz �aden wilk nie odpowiedzia�.
Cho� stara� si� jak m�g�, potrafi� jedynie na moment otworzy� oczy i zupe�nie
nie mia� si�, �eby podnie�� g�ow�. W g�stym mroku ko�ysa�y si� ledwo widoczne
ga-
��zie drzew. Dziwne, �e obudzi� go taki zwyczajny te d�wi�k - wycie wilka.
Pami�ta�, �e to Cara mia�a trzeci� wart�. Pewnie wkr�tce si� zjawi, �eby ich
obudzi�. Z ogromnym wysi�kiem przetoczy� si� na drogi bok. Pragn�� dotkn��
Kahlan,
przytuli� j� i zasn�� jeszcze na kilka rozkosznych chwil, trzymaj�c j� w
ramionach.
Ale jego d�o� natrafi�a na puste miejsce. Kahlan tu nie by�o.
Gdzie� si� podziewa�a? Dok�d odesz�a? Mo�e si� wcze�niej przebudzi�a i po-
sz�a porozmawia� z Cara.
Richard usiad�. Instynktownie sprawdzi�, czy ma w zasi�gu r�ki miecz. Poczu�
pod palcami g�adk� pochw� i oplecion� szychem r�koje��. Miecz le�a� na ziemi
obok
niego. S�ysza� cichy, monotonny plusk deszczu. Przypomnia� sobie, �e z jakiego�
powodu nie chcia�, �eby pada�o. Lecz skoro ju� pada�o, to czemu tego nie czu�?
Dla-
czego mia� such� twarz? Czemu, ziemia by�a sucha?
Siedzia�, przecieraj�c oczy, staraj�c si� zebra� my�li, usi�uj�c rozezna� si� w
sytuacji. Wpatrzy� si� w mrok i poj��, �e wcale nie jest na zewn�trz. Nik�e
�wiat�o
brzasku wpadaj�ce przez jedyne okienko ukaza�o mu opuszczon�, zdewastowan�
izb�. Czu� by�o wo� mokrego drewna i zgnilizny. W �cian� naprzeciwko Richarda
wbudowano palenisko - w popiele jeszcze si� tli� dogasaj�cy �ar, Z jednej strony
pa-
leniska wisia�a poczernia�a drewniana �y�ka, po drugiej stronie sta�a prawie do
cna
zdarta miot�a; poza tym nie by�o niczego, co by mog�o powiedzie� co� o ludziach,
kt�-
rzy tutaj mieszkali.
Do �witu zosta�o jeszcze troch� czasu.. Nieustanny plusk deszczu o dach
wskazywa�, ze �w ch�odny, wilgotny dzie� me zobaczy s�o�ca. Woda skapywa�a do
�rodka przez dziury w dachu, przes�cza�a si� wok� komina, robi�c nowe plamy i
za-
cieki na wyblak�ym tynku.
Widok tynkowanej �ciany, paleniska i zbitego z desek sto�u przywo�a� urywki
wspomnie�.
Richard musia� wiedzie�, gdzie si� podzia�a Kahlan, wsta� wi�c z trudem; jed-
n� d�o� przycisn�� do pobolewaj�cego miejsca po lewej stronie piersi, drug�
wspar�
si� o st�.
Cara, siedz�ca w pobli�u na krze�le, us�ysza�a, �e Richard wstaje, i skoczy�a
na r�wne nogi.
- Lordzie Rahlu!
Spostrzeg� sw�j miecz na stole. A my�la�...
- Obudzi�e� si�, lordzie Rahlu!
W m�tnawym �wietle dojrza�, jaka jest zachwycona. I �e ma na sobie czerwo-
ny sk�rzany uniform.
- Wilk zawy� i obudzi� mnie. Cara potrz�sn�a g�ow�.
- Siedzia�am tu i czuwa�am nad tob�. �aden wilk nie wy�. Musia�o ci si� przy-
�ni�. - Zn�w si� u�miechn�a. - Lepiej wygl�dasz!
Przypomnia� sobie, �e nie m�g� oddycha�, nie m�g� zaczerpn�� tyle powietrza,
ile potrzebowa�. Spr�bowa� g��boko odetchn�� - �atwo posz�o. Ci�gle jeszcze
prze-
�ladowa�o go wspomnienie straszliwego b�lu, cho� ju� nie cierpia�.
- Tak, chyba ju� jestem zdrowy.
Przez pami�� Richarda przemkn�y b�yski wspomnie�. Pami�ta�, jak sta� nie-
ruchomo w nierealnym wczesnym blasku dnia, a w�r�d drzew szli �aw� �o�nierze Im-
perialnego �adu. Pami�ta� ich szale�czy atak, uniesiony or�. Pami�ta�, jak
zacz��
taniec ze �mierci�. Pami�ta� r�wnie� grad strza� i be�t�w i to, �e do walki
w��czyli si�
inni �o�nierze. Uni�s� koszul�, przyjrza� si� jej - nie pojmowa�, dlaczego jest
ca�a.
- Twoja by�a ca�kiem zniszczona - wyja�ni�a Cara, widz�c jego zdumienie. -
Umy�y�my ci� i ogoli�y, a potem ubra�y�my w czyst� koszul�.
M y. To s�owo by�o dla Richarda wa�niejsze od wszystkich innych. M y. Cara i
Kahlan. Cara na pewno to w�a�nie mia�a na my�li.
- Gdzie ona jest?
- Kto?
- Kahlan - rzek�, odst�puj�c od daj�cego oparcie sto�u. - Gdzie ona?
- Kahlan? - Cara u�miechn�a si� prowokuj�co. - A kt� to ta Kahlan?
Richard westchn�� z ulg�. Gdyby Kahlan by�a ranna lub w tarapatach, Cara by
si� tak z nim nie droczy�a - tego by� ca�kowicie pewny. Wszechogarniaj�ca ulga
prze-
gna�a strach, doda�a si�. Kahlan nic nie grozi�o. Rozbawi�a go r�wnie�
szelmowska
mina Cary. Lubi�, kiedy si� u�miecha�a rado�nie, zw�aszcza �e tak rzadko to
robi�a.
U�miech Mord-Sith by� zwykle gro�n� zapowiedzi� czego� nadzwyczaj nieprzyjem-
nego. Tak samo jak czerwony uniform.
- Kahlan - powiedzia�, wpadaj�c w jej ton - no, wiesz, moja �ona. Gdzie ona
jest?
Cara zmarszczy�a nos, demonstruj�c tak rzadko u niej widoczne rozbawienie.
Owa mina by�a dla niej tak niezwyk�a, �e nie tylko zdumia�a Richarda, ale i
sk�oni�a do
u�miechu.
- �ooona - przeci�gn�a, nagle pe�na rezerwy. - To co� nowego: lord Rahl bio-
r�cy sobie �on�.
Nawet i teraz bywa�y chwile, kiedy nie m�g� uwierzy�, �e jest lordem Rahlem,
w�adc� D�Hary. O czym� takim le�ny przewodnik, dorastaj�cy w dalekim Westlan-
dzie, nigdy by nie �mia� marzy�.
- C�, kt�ry� z nas musia� to pierwszy zrobi�. - Przesun�� d�oni� po twarzy,
staraj�c si� do ko�ca otrz�sn�� ze snu. - Gdzie ona jest?
Cara u�miechn�a si� szeroko.
- Kahlan. - Pochyli�a ku niemu g�ow�, unios�a brew. - Twoja �ona.
- Tak, Kahlan, moja �ona - rzek� spokojnie; ju� dawno si� nauczy�, �e lepiej
nie pokazywa� Carze, i� dokuczy�y mu jej kpiny. - Przecie� j� pami�tasz: m�dre
zie-
lone oczy, wysoka, d�ugie w�osy. Najpi�kniejsza kobieta, jak� w �yciu widzia�em.
Sk�rzany uniform Cary zatrzeszcza�, kiedy si� wyprostowa�a i skrzy�owa�a
ramiona.
- Chcesz, rzecz jasna, powiedzie�, �e najpi�kniejsza zaraz po mnie... -
U�miechn�a si�, oczy jej b�yszcza�y, ale Richard nie podj�� gry. - No c� -
doda�a w
ko�cu, wzdychaj�c - lordowi Rahlowi najwyra�niej �ni�o si� co� ciekawego, kiedy
tak
d�ugo spa�.
- Kiedy d�ugo spa�em?
- Spa�e� ca�e dwa dni po tym, jak Nicci ci� uleczy�a. Richard przeczesa� pal-
cami brudne, zmierzwione w�osy.
- Dwa dni... - powt�rzy�, staraj�c si� u�o�y� w ca�o�� fragmenty wspomnie�;
zaczyna�y go irytowa� kpinki Cary. - No wi�c gdzie ona jest?
- Twoja �ona?
- Tak, moja �ona. - Wspar� si� pod boki i pochyli� ku irytuj�cej niewie�cie. -
No
wiesz, Matka Spowiedniczka.
- Matka Spowiedniczka! No, no, no, lordzie Rahlu! Ty jak ju� �nisz, to �nisz!
Bystra, pi�kna i na dodatek Matka Spowiedniczka. - Cara nachyli�a si� ku niemu z
drwi�c� min�. - I pewnie do szale�stwa w tobie zakochana?
- Cara...
- Chwileczk�. - Unios�a d�o�, uciszaj�c go, nagle ca�kiem powa�na. - Nicci
chcia�a, �ebym j� zawo�a�a, kiedy si� obudzisz. Bardzo na to nalega�a. M�wi�a,
�e
musi ci� obejrze�, jak tylko si� ockniesz. - Ruszy�a ku drzwiom w tyle izby. -
�pi do-
piero par� godzin, ale powinna wiedzie�, �e si� ju� obudzi�e�.
Cara ledwo co znikn�a w tylnej izbie, a ju� z mroku wypad�a Nicci, przelotnie
tylko chwytaj�c si� framugi drzwi.
- Richardzie!
Nim zd��y� co� powiedzie�, skoczy�a ku niemu - uradowana tym, �e on �yje - i
chwyci�a go w ramiona, jakby s�dzi�a, �e jest dobrym duchem, kt�ry si� zjawi� w
�wiecie �ywych, i �e tylko jej mocny u�cisk go tu zatrzyma.
- Tak si� martwi�am. Jak si� czujesz? - Sprawia�a wra�enie r�wnie wyczerpa-
nej jak on. Grzywa blond w�os�w nie by�a wy-szczotkowana i Nicci na pewno spa�a
w
tej swojej czarnej sukni. Ale to i tak wcale nie umniejsza�o jej wyj�tkowej
urody.
- Ca�kiem nie�le, chocia� jestem wyczerpany i w g�owie mi si� kr�ci mimo te-
go d�ugiego snu, o kt�rym m�wi�a Cara.
Nicci machn�a smuk�� d�oni�.
- Mo�na si� by�o tego spodziewa�. Wypoczniesz i wkr�tce ca�kiem odzyskasz
si�y. Straci�e� mn�stwo krwi. Tw�j organizm potrzebuje czasu, �eby wr�ci� do
pe�ne-
go zdrowia.
- Nicci, musz�...
- Ciii - powiedzia�a, przyk�adaj�c mu jedn� d�o� do plec�w, a drug� do piersi.
W skupieniu �ci�gn�a brwi.
Wygl�da�a niemal na jego r�wie�nic�, lub co najwy�ej na starsz� o rok albo
dwa, lecz bardzo d�ugo mieszka�a, jako Siostra �wiat�a, w Pa�acu Prorok�w - a
dla
mieszka�c�w pa�acu czas p�yn�� inaczej ni� dla innych ludzi. Elegancja i wdzi�k
Nic-
ci, bystre spojrzenie b��kitnych oczu i szczeg�lny, pow�ci�gliwy u�miech (zawsze
przesy�any ze znacz�cym spojrzeniem w oczy Richarda) najpierw osza�amia�y, po-
tem niepokoi�y, a� wreszcie sta�y si� czym� znajomym i zwyczajnym.
Richard drgn��, czuj�c, jak wnika we� moc Nicci, przep�ywaj�ca pomi�dzy jej
d�o�mi. To by�o osobliwe i niepokoj�ce doznanie. Serce zacz�o mu nier�wno bi�.
Poczu� md�o�ci.
- Podzia�a�o - szepn�a do siebie Nicci i dopiero wtedy spojrza�a mu w oczy. -
�y�y s� ca�e i mocne. - Zachwyt w jej oczach zdradza�, jak niepewna by�a, czyjej
si�
powiedzie. Powr�ci� pokrzepiaj�cy u�miech. - Nadal potrzebny ci wypoczynek, ale
ju�
wszystko w porz�dku, Richardzie, naprawd�.
Skin�� g�ow�, rad s�ysz�c, �e ju� jest zdrowy, chocia� j� to najwyra�niej nieco
dziwi�o. Teraz trzeba by�o rozproszy� pozosta�e troski.
- Gdzie jest Kahlan, Nicci? Cara jest tego ranka nie w humorze i nie chce po-
wiedzie�.
- Kto? - spyta�a skonsternowana Nicci.
Richard chwyci� nadgarstek Nicci, odsun�� jej d�o� od swojej piersi.
- Co si� dzieje? Jest ranna? Gdzie si� podziewa? Cara przechyli�a g�ow� ku
Nicci.
- Lord Rahl wy�ni� sobie �on�. Nicci spojrza�a na ni� ze zdumieniem.
- �on�?!
- Pami�tasz, jakie imi� wo�a�, majacz�c? - Mord-Sith porozumiewawczo si�
u�miechn�a. - To w�a�nie j� po�lubi� w swoim �nie. Jest pi�kna i, ma si�
rozumie�,
bystra.
- Pi�kna. - Nicci patrzy�a na ni� ze zdumieniem. - I bystra. Cara zrobi�a zna-
cz�c� min�.
- I jest Matk� Spowiedniczk�. Nicci nie mog�a w to uwierzy�.
- Matk� Spowiedniczk� - powt�rzy�a.
- Dosy� tego. - Richard pu�ci� jej nadgarstek. - Natychmiast przesta�cie.
Gdzie ona jest?
Obie kobiety od razu poj�y, �e sko�czy�a mu si� cierpliwo�� i dobry humor.
Zdecydowany ton g�osu i gniewne spojrzenie natychmiast je uciszy�y.
- Richardzie - odezwa�a si� ostro�nie Nicci - by�e� bardzo ci�ko ranny. Przez
chwil� w�tpi�am... - Odgarn�a za ucho pasmo w�os�w i podj�a: - Kiedy kto� jest
w
tak ci�kim stanie, jak ty by�e�, to umys� potrafi mu p�ata� dziwne figle. To
zupe�nie
normalne. Ju� si� z tym spotyka�am. Przez t� strza�� nie mog�e� oddycha�. A
kiedy
nie mo�esz zaczerpn�� powietrza, na przyk�ad kiedy si� topisz, to...
- Co z wami? Co si� dzieje? - Richard nie rozumia�, dlaczego go zwodz�.
Serce zacz�o mu bi� jak szalone. - Jest ranna? M�wcie!
- Richardzie - rzek�a Nicci opanowanym tonem, najwyra�niej maj�cym go
uspokoi� - ta strza�a o ma�o nie przeszy�a ci serca. I gdyby tak si� sta�o, nie
mog�a-
bym nic na to zaradzi�. Nie potrafi� wskrzesza� zmar�ych. Grot na szcz�cie
min��
serce, ale i tak wyrz�dzi� wiele szk�d. Ludzie z tak� ran� jak twoja po prostu
umie-
raj�. W zwyk�y spos�b nie zdo�a�abym ci� uleczy�. Nawet nie by�o czasu na to,
�eby
jako� inaczej wyj�� strza��. Mia�e� wewn�trzny krwotok. Musia�am... - Umilk�a,
pa-
trz�c mu w oczy.
Richard nieco si� ku niej pochyli�.
- Co musia�a�?
Kobieta odruchowo poruszy�a ramieniem.
- Musia�am si� pos�u�y� magi� subtraktywn�.
Nicci mia�a wrodzony dar pot�nej magii, a poza tym - co czyni�o j� kim� nie-
zwyk�ym - potrafi�a si� pos�ugiwa� mocami za�wiat�w. Niegdy� by�a zaprzedana
owym mocom. Zwano j� wtedy Pani� �mierci. I uzdrawianie, prawd� m�wi�c, nie by-
�o wtedy jej fachem.
Richard natychmiast si� zaniepokoi�.
- Dlaczego?
- �eby wyci�gn�� strza��.
- Pozby�a� si� strza�y za pomoc� magii subtraktywnej?
- Nie by�o ani czasu, ani innego sposobu. - Zn�w chwyci�a go za ramiona, tym
razem ze wsp�czuciem. - Raz-dwa by� umar�, gdybym nic nie zrobi�a. Musia�am.
Richard popatrzy� na ponur� min� Cary, potem zn�w na Nicci.
- C�, pewnie masz racj�.
Przynajmniej sensownie to brzmia�o. Nie mia� poj�cia, czy naprawd� tak by�o
czy nie. Richard, wychowany w bezkresnych lasach Westlandu, ma�o co wiedzia� o
magii.
- I troch� twojej krwi - doda�a cicho Nicci. To ju� mu si� nie spodoba�o.
- Co?
- Mia�e� wewn�trzny krwotok. Jedno p�uco ju� by�o niewydolne. Wyczu�am, �e
przepchn�o ci serce na bok. Nacisk grozi� rozerwaniem g��wnych t�tnic. Musia�am
si� pozby� tej krwi, �eby ci� uleczy�, �eby twoje p�uca i serce pracowa�y jak
nale�y.
Bo przestawa�y dzia�a�. By�e� w szoku, majaczy�e�. Omal nie umar�e�. - �zy
nap�yn�-
�y do b��kitnych oczu Nicci. - Tak si� ba�am, Richardzie. Pr�cz mnie nie by�o tu
niko-
go, kto m�g�by ci pom�c, a ja tak si� ba�am, �e mi si� nie uda. Nawet wtedy,
kiedy
ju� zrobi�am co w mojej mocy, �eby ci� uleczy�, wcale nie by�am pewna, czy si�
ock-
niesz.
Richard widzia� �w prze�yty strach w wyrazie jej twarzy, wyczuwa� w dr�eniu
zaci�ni�tych na jego ramionach palc�w. Wiele to �wiadczy�o o drodze, jak�
przeby�a,
od kiedy odrzuci�a spraw� Si�str Mroku i Imperialnego �adu.
Udr�czona mina Cary potwierdza�a, �e naprawd� by�o tragicznie. Wygl�da�o
na to, �e ka�da z nich pozwala�a sobie jedynie na kr�tkie drzemki, kiedy on
spa�. To
musia�o by� pe�ne grozy czuwanie.
Deszcz bez ustanku b�bni� o dach. Poza tym nic nie m�ci�o ciszy zimnego i
wilgotnego domku. W opuszczonym domostwie �ycie wydawa�o si� jeszcze bardziej
ulotne. Mrozi�o to Richardowi krew w �y�ach.
- Uratowa�a� mi �ycie, Nicci. Pami�tam, �e si� ba�em, �e umr�. Ale ty mnie
ocali�a�. - Dotkn�� palcami jej policzka. - Dzi�ki. �a�uj�, �e nie potrafi�
lepiej tego wy-
razi�, inaczej powiedzie�, jak bardzo jestem wdzi�czny za to, co zrobi�a�.
S�aby u�miech Nicci i skinienie g�ow� �wiadczy�y, �e rozumie, jak g��boko jest
wdzi�czny.
Wtem co� przysz�o mu na my�l.
- Chcesz powiedzie�, �e pos�u�enie si� magi� subtraktywn� spowodowa�o
pewne... problemy?
- Nie, Richardzie, nie. - Nicci �cisn�a mu rami�, chc�c rozproszy� obawy. -
Nie. Nie s�dz�, �eby to wyrz�dzi�o jak�� szkod�.
- Co to znaczy, �e nie s�dzisz, �eby to wyrz�dzi�o jak�� szkod�? Milcza�a
przez chwil�, zanim zacz�a wyja�nia�.
- Nigdy przedtem czego� takiego nie robi�am. I nigdy nie s�ysza�am, by kto�
tego pr�bowa�. O drogie duchy, nawet nie wiedzia�am, �e to mo�liwe. Z ca��
pewno-
�ci� rozumiesz, �e takie wykorzystanie magii subtraktywnej jest bardzo
ryzykowne,
naj�agodniej m�wi�c. Dotkni�cie owej magii mo�e zniszczy� wszystko, co �ywe. Mu-
sia�am u�y� drzewca strza�y jako drogi wnikni�cia magii. Post�powa�am
najostro�niej
jak mog�am, �eby wy��cznie usun�� strza��... i krew, kt�ra wyp�yn�a.
Richard zastanawia� si�, co si� dzia�o z tym, czego dotkn�a magia subtrak-
tywn� - co si� sta�o z jego krwi� - ale ju� mu si� w g�owie kr�ci�o od tego
wszystkiego
i chcia�, �eby Nicci wreszcie sko�czy�a wyja�nienia.
- Ogromny krwotok, rana, ci�kie zaburzenia oddychania, wstrz�s wywo�any
leczeniem magi� addytywn�, �e ju� nie wspomn� o nieznanym czynniku dodanym do
tego wszystkiego przez magi� subtraktywn�. Do�wiadczy�e� czego�, czego skutk�w
nie da si� przewidzie� - dorzuci�a Nicci. - Taki kryzys mo�e wywo�a� zupe�nie
nie-
oczekiwane efekty.
Richard nie mia� poj�cia, do czego Nicci zmierza.
- Jakie nieoczekiwane efekty?
- Nie wiadomo. Nie mia�am wyboru, musia�am zastosowa� ostateczne �rodki.
Znalaz�e� si� poza wszelkimi mo�liwymi do przekroczenia granicami. Musisz zrozu-
mie�, �e przez jaki� czas nie by�e� sob�.
Cara wsun�a kciuk za czerwony sk�rzany pas.
- Nicci ma racj�, lordzie Rahlu. Nie by�e� sob�. Szarpa�e� si� z nami. Musia-
�am ci� unieruchomi�, �eby Nicci mog�a ci pom�c. Obserwowa�am ludzi stoj�cych na
granicy �ycia i �mierci. Osobliwe rzeczy si� wtedy z nimi dziej�. Uwierz mi, tej
pierw-
szej nocy d�ugo tam tkwi�e�.
Richard �wietnie wiedzia�, co mia�a na my�li, m�wi�c, �e obserwowa�a ludzi
stoj�cych na granicy �ycia i �mierci. Fachem Mord-Sith by�y tortury - dop�ki on
tego
nie zmieni�. Nosi� przecie� Agiel Denny, kt�ra niegdy� trzyma�a go na granicy
�ycia i
�mierci. Da�a mu sw�j Agiel w podzi�ce za to, �e j� uwolni� od przera�aj�cych
obo-
wi�zk�w... a przecie� wiedzia�a, �e cen� owej wolno�ci b�dzie cios mieczem
prosto
w serce.
W owej chwili Richard u�wiadomi� sobie, jak dalek� przeby� drog� od spokoj-
nych las�w, w kt�rych dorasta�.
Nicci roz�o�y�a r�ce w b�agalnym ge�cie - chcia�a, �eby bardziej si� postara� to
zrozumie�.
- Przez jaki� czas by�e� nieprzytomny, a potem spa�e�. Musia�am ci� na tyle
wybudzi�, �eby� wypi� wod� i bulion, ale chcia�am, �eby� spa� g��bokim,
przywraca-
j�cym si�y snem. Musia�am si� pos�u�y� zakl�ciem, �eby ci� utrzyma� w owym sta-
nie. Straci�e� mn�stwo krwi; gdybym ci si� pozwoli�a wcze�niej wybudzi�, m�g�by�
straci� reszt� si� i nas opu�ci�.
M�g� wtedy umrze� - to mia�a na my�li. M�g� umrze�. Richard g��boko ode-
tchn��. Nie wiedzia�, co si� wydarzy�o w ci�gu trzech ostatnich dni. W zasadzie
pa-
mi�ta� walk� i to, �e obudzi�o go wycie wilka.
- Nicci - powiedzia�, staraj�c si� okaza�, �e jest spokojny i pe�en zrozumienia,
cho� wcale tak nie by�o - a co to ma wsp�lnego z Kahlan?
Na twarzy mia�a wypisane wsp�czucie i niepok�j.
- Richardzie, ta kobieta, Kahlan, to wytw�r twojego umys�u. Wyobrazi�e� j�
sobie, kiedy by�e� w szoku i malignie, zanim ci� uleczy�am.
- Nicci, wcale sobie nie wyobrazi�em...
- By�e� na skraju �mierci - rzek�a, uciszaj�c go gestem d�oni. - Tw�j umys� go-
r�czkowo szuka� kogo�, kto by ci m�g� pom�c; kogo� takiego jak owa Kahlan.
Uwierz
mi, �e to zupe�nie zrozumia�e. Ale teraz ju� si� obudzi�e� i musisz spojrze�
prawdzie
w oczy. By�a wytworem wyobra�ni, zrodzonym w tym ci�kim stanie.
Richard os�upia�, s�ysz�c to. Spojrza� na Car�, b�agaj�c, �eby si� opami�ta�a i
przysz�a mu z pomoc�.
- Jak mog�a� co� takiego w og�le wymy�li�? Jak mo�esz w to wierzy�?
- Czy nigdy ci si� nie �ni�o, �e jeste� przera�ony i �e spieszy ci na pomoc
matka, w rzeczywisto�ci dawno zmar�a? - Cara nie patrzy�a mu w oczy. - Nie
pami�-
tasz, jak si� budzi�e� z takich sn�w, przekonany, �e to by�a prawda i �e twoja
matka
znowu �yje i pomo�e ci? Nie pami�tasz, jak bardzo chcia�e� si� uczepi� tego
prze-
konania? Jak desperacko pragn��e�, �eby to by�a prawda?
Nicci musn�a miejsce, w kt�rym przedtem tkwi�a strza�a, teraz znowu ca�e i
zdrowe.
- Kiedy ci� uleczy�am na tyle, �e wyszed�e� z najgorszego stanu, zapad�e� w
d�ugi sen. I zabra�e� ze sob� swoje z�udzenia. �ni�e� o nich, rozbudowywa�e� je,
prze�wiadczony, �e to jawa; dla ciebie trwa�o to d�u�ej ni� zwyczajny sen, a
dodaj�ca
otuchy iluzja wnikn�a w ka�d� twoj� my�l, przepoi�a ca�y tw�j umys�, sta�a si�
dla
ciebie czym� realnym, jak powiedzia�a Cara. Spa�e� bardzo d�ugo, co jeszcze
wzmocni�o jej wp�yw. Dopiero co si� obudzi�e� z tego d�ugiego snu, wi�c masz
troch�
k�opot�w z odr�nieniem, co ci si� przy�ni�o, a co by�o realne.
- Nicci ma s�uszno��, lordzie Rahlu. - Richard jeszcze nigdy nie widzia� tak
�miertelnie powa�nej Cary. - To ci si� po prostu przy�ni�o, jak wycie wilka,
kt�re po-
dobno s�ysza�e�. To musia� by� wspania�y sen, ta kobieta, kt�r� po�lubi�e�, lecz
to by�
jedynie sen.
Richardowi zakr�ci�o si� w g�owie. Przera�a� go pomys�, �e Kahlan by�a jedy-
nie snem, zrodzonym w malignie wytworem wyobra�ni. Ogarn�� go nieokie�znany
strach. Je�eli one m�wi� prawd�, to on wcale nie chce si� obudzi�. Skoro to
prawda,
to szkoda, �e Nicci go uleczy�a. Nie chcia� �y� w �wiecie, w kt�rym nie by�o
Kahlan.
Szuka� jakiego� punktu zaczepienia w owym mrocznym chaosie, zbyt oszo�o-
miony, �eby walczy� z tak przera�liwym l�kiem. To, �e niezbyt pami�ta� dopiero
co
minione cierpienia, tylko mu m�ci�o w g�owie. Zaczyna�o go ogarnia� zw�tpienie.
Wzi�� si� w gar��. Nie by� taki g�upi, �eby wierzy� obawom i tym samym zmie-
nia� je w prawd�. Chocia� nie pojmowa�, jak one mog�y wpa�� na taki koszmarny
pomys�, dobrze wiedzia�, �e Kahlan mu si� nie przy�ni�a.
- Jak mo�ecie twierdzi�, �e Kahlan to tylko sen, skoro tyle razem z ni� prze-
sz�y�cie?
- Istotnie, jak mog�yby�my, gdyby twoje opowie�ci by�y prawdziwe? - spyta�a
Nicci.
- Nigdy nie by�yby�my tak okrutne, lordzie Rahlu, �eby ci� oszukiwa� w tak
dla ciebie wa�nej sprawie.
Richard wpatrywa� si� w nie. Czy�by mia�y racj�? Gor�czkowo si� zastana-
wia�, czy one mog� m�wi� prawd�. Mocno zacisn�� pi�ci.
- Przesta�cie!
By�o to wo�anie o umiar. Wcale nie chcia�, �eby zabrzmia�o jak gro�ba - ale tak
si� sta�o. Nicci cofn�a si� o p� kroku, Cara nieco poblad�a.
Richard nie m�g� zapanowa� nad przyspieszonym oddechem i rozszala�ym
sercem.
- Nie pami�tam swoich sn�w. - Spojrza� najpierw na jedn� z kobiet, potem na
drug�. - Od kiedy podros�em. Nie przypominam sobie sn�w z chwil, kiedy by�em
ran-
ny ani kiedy spa�em. �adnych. Sny nic nie znacz�. Kahlan za� przeciwnie. Prosz�,
nie r�bcie mi tego. To wcale nie pomaga, tylko szkodzi. Musz� wiedzie�, je�li
Kahlan
co� si� sta�o.
To na pewno to. Co� si� jej sta�o, a one uwa�aj�, �e jest jeszcze za s�aby, �e-
by znie�� t� wiadomo��. Przypomnia� sobie, jak Nicci m�wi�a, �e nie potrafi
wskrze-
sza� zmar�ych, i ogarn�� go jeszcze wi�kszy l�k. Czy�by to chcia�y przed nim
ukry�?
Zacisn�� z�by, powstrzymuj�c si� od wrza�ni�cia na nie i pr�buj�c zapanowa� nad
tonem g�osu.
- Gdzie jest Kahlan?
Nicci lekko sk�oni�a g�ow�, jakby b�agaj�c go o wybaczenie.
- Ona jest tylko w twoim umy�le, Richardzie. Wiem, jak realne mo�e si� to
wydawa�, lecz takie nie jest. Wy�ni�e� j�, kiedy le�a�e� ranny, i tyle.
- Nie wy�ni�em Kahlan - teraz skierowa� apel do Mord--Sith. - By�a� z nami
ponad dwa lata, Caro. Walczy�a� u naszego boku, walczy�a� dla nas. Kiedy Nicci
by-
�a Siostr� Mroku i uprowadzi�a mnie do Starego �wiata, ty zamiast mnie chroni�a�
Kahlan. A ona strzeg�a ciebie. Ma�o kto potrafi poj��, co�cie wsp�lnie prze�y�y.
Za-
przyja�ni�y�cie si�.
Wskaza� Agiel Cary - or� wygl�daj�cy jak zawieszony na okalaj�cym prawy
przegub z�otym �a�cuszku niepozorny kr�tki pr�t z czerwonej sk�ry.
- Nawet nazywa�a� Kahlan siostr� w Agielu. Cara sta�a sztywna i milcz�ca.
Nazwanie Kahlan siostr� w Agielu by�o dowodem najwy�szego uznania dla
kobiety, kt�r� zacz�a szanowa� i darzy� zaufaniem, chocia� wcze�niej by�a jej
nie-
przejednanym wrogiem.
- Zacz�a� jako stra�niczka lorda Rahla, Caro, lecz dla Kahlan i dla mnie sta-
�a� si� kim� wi�cej. Sta�a� si� dla nas cz�onkiem rodziny.
Cara ch�tnie i bez wahania po�wi�ci�aby �ycie w obronie Richarda. Chroni�c
go, nie zna�a strachu ni lito�ci. Ba�a si� tylko jednego - �e go zawiedzie. Ten
strach
by� wyra�nie widoczny w jej oczach.
- Dzi�kuj�, lordzie Rahlu - powiedzia�a na koniec potulnie - �e i mnie w��czy-
�e� do swojego wspania�ego snu.
Richard zlodowacia� ze zgrozy. Do g��bi poruszony, przycisn�� d�o� do czo�a,
odgarn�� w�osy. Te kobiety nie wymy�la�y jakiej� tam historyjki, bo ba�y si�
przekaza�
mu z�e wie�ci. M�wi�y mu prawd�. A przynajmniej to, co one uwa�a�y za prawd�.
Prawd�, kt�ra jakim� sposobem zmieni�a si� w koszmar.
Nie potrafi� tego przyj�� do wiadomo�ci, zrozumie�. Tyle wsp�lnie z Kahlan
prze�y�y, a teraz wmawiaj� mu takie rzeczy. Nie m�g� poj��, jak tak mog�. A
jednak
to robi�y.
Najwyra�niej sta�o si� co� okropnego - cho� nie wiedzia� co ani dlaczego.
Ogarn�y go z�e przeczucia. Mia� wra�enie, �e ca�y �wiat si� rozpad�, a on nie
mo�e
go na powr�t posk�ada�. Musia� co� zrobi� - to, co mia� zrobi�, zanim �o�nierze
�adu
ich zaatakowali. Mo�e jeszcze nie by�o za p�no.
ROZDZIA� 3
Richard ukl�k� obok �piwora i zacz�� wpycha� ubrania do plecaka. Zostawi�
tylko peleryn�, bo nic nie zapowiada�o, �eby widoczna przez niewielkie okno
zimna
m�awka mia�a si� wkr�tce sko�czy�.
- Co robisz? - zapyta�a Nicci. Chwyci� le��c� w pobli�u kostk� myd�a.
- A jak ci si� zdaje?
I tak straci� za du�o czasu; straci� dni. Nie m�g� ju� zmarnowa� ani chwili.
Schowa� do plecaka kawa�ek myd�a, paczuszki suszonych zi� i przypraw, woreczek
suszonych moreli i szybko zrolowa� �piw�r. Cara nie sprzeciwia�a si�, o nic nie
pyta�a
- zabra�a si� do pakowania swoich rzeczy.
- Przecie� wiesz, co mia�am na my�li, Richardzie. - Nicci przykucn�a przy
nim, uj�a za rami� i obr�ci�a ku sobie. - Nie mo�esz nigdzie i��, Richardzie.
Po-
trzebny ci wypoczynek. M�wi�am, �e straci�e� mn�stwo krwi. Nie masz si� na
gonienie
za urojeniami.
Zdusi� pe�n� oburzenia odpowied� i mocno opasa� rzemieniem �piw�r.
- �wietnie si� czuj�.
Oczywi�cie wcale tak nie by�o, ale czu� si� do�� dobrze. Nicci dopiero co sp�-
dzi�a sporo dni, z wysi�kiem go ratuj�c. Martwi�a si� o niego i na dodatek by�a
wy-
czerpana, zapewne jej my�li nie by�y jasne. Wszystko to bez w�tpienia sprawia�o,
�e
my�la�a, i� Richard zachowuje si� nieodpowiedzialnie. Ale i tak si� z�o�ci�, �e
bardziej
mu nie wierzy. Wi�za� ciasno drugi rzemie�, a Nicci mocno chwyci�a go za
koszul�.
- Nawet sobie nie zdajesz sprawy, Richardzie, jaki jeste� os�abiony. Nara�asz
na szwank w�asne �ycie. Musisz wypoczywa�, �eby twoje cia�o odzyska�o dawne
si�y.
Mia�e� na to zbyt ma�o czasu.
- A ile czasu zosta�o Kahlan? - Rozgniewany, mocno chwyci� Nicci za rami� i
przyci�gn�� ku sobie. - Jest nie wiadomo gdzie, w tarapatach. Ty i Cara sobie
tego
nie u�wiadamiacie, aleja tak. S�dzisz, �e b�d� tu le�e�, kiedy osoba, kt�r�
najbar-
dziej na �wiecie kocham, ma k�opoty? A gdyby tobie co� grozi�o, Nicci,
chcia�aby�,
�ebym tak �atwo ci� zostawi� na pastw� losu? Mo�e by� wola�a, �ebym ci�
spr�bowa�
ocali�? Nie mam poj�cia, co si� wydarzy�o, ale na pewno sta�o si� co� z�ego.
Je�eli
mam racj�, a mam, to jeszcze si� nawet nie zacz��em domy�la�, co i dlaczego, i
ja-
kie b�dzie mia�o skutki.
- Co to znaczy?
- Je�eli masz racj�, to po prostu wy�ni�em sobie to wszystko. Lecz je�li to ja
mam racj� - a nie ma w�tpliwo�ci, �e obie z Cara nie mo�ecie mie� jednocze�nie
identycznych luk w pami�ci - oznacza�oby to, �e dzia�a tu jaka� wroga si�a. Nie
mog�
sobie pozwoli� na zw�ok� i tkwi� tutaj, staraj�c si� was przekona�. Ju� i tak
stracili-
�my za du�o czasu. Stawka jest zbyt wysoka.
Jego s�owa tak oszo�omi�y Nicci, �e milcza�a. Richard pu�ci� j� i zacz�� sznu-
rowa� plecak. Nie mia� czasu na dociekanie, co si� dzieje z Cara i Nicci.
W ko�cu Nicci odzyska�a g�os.
- Czy nie rozumiesz, Richardzie, co robisz? Zaczynasz wymy�la� jakie� ab-
surdalne wyja�nienia, �eby usprawiedliwi� to, w co chcesz wierzy�. Sam
powiedzia-
�e�, �e Cara i ja nie mo�emy jednocze�nie mie� tych samych zaburze� umys�owych.
Zosta� i wypoczywaj. Spr�bujemy odkry� natur� owego marzenia, kt�re si� tak moc-
no wry�o w tw�j umys�, i skorygowa� to. Zapewne ja je wywo�a�am, kiedy stara�am
si�
ciebie uleczy�. Je�eli tak, to przepraszam. Prosz� ci�, Richardzie, zosta� tu
jeszcze
troch�.
Koncentrowa�a si� wy��cznie na tym, co uwa�a�a za problem. Zedd, dziadek
Richarda - cz�owiek, kt�ry pomaga� go wychowywa� - cz�sto mawia� dorastaj�cemu
ch�opcu: �Nie zastanawiaj si� nad problemem, my�l o rozwi�zaniu". Rozwi�zaniem,
na kt�rym si� teraz powinien skoncentrowa�, by�o odnalezienie Kahlan, zanim
b�dzie
za p�no. Szkoda, �e nie by�o tutaj Zedda, pom�g�by mu si� domy�li�, gdzie ona
jest.
- Zagro�enie jeszcze nie min�o, Richardzie - upiera�a si� Nicci, uchylaj�c si�
przed przeciekaj�cymi przez dziury w dachu stru�kami deszczu. - Zbytni wysi�ek
mo-
�e ci powa�nie zaszkodzi�.
- Rozumiem to, naprawd�. - Richard sprawdzi� n� i na powr�t wsun�� go do
wisz�cej u pasa pochwy. - Nie zamierzam lekcewa�y� twoich rad. Postaram si� nie
przem�cza�.
- Wys�uchaj mnie, Richardzie - odezwa�a si� Nicci, masuj�c palcami skronie,
jakby j� bola�a g�owa. - Nie tylko w tym rzecz. - Zamilk�a. Szukaj�c s��w,
przyg�adzi�a
w�osy. - Nie jeste� niezwyci�ony. Miecz nie zawsze zdo�a ci� ochroni�. Twoi
przod-
kowie, ka�dy poprzedni lord Rahl, chocia� mistrzowsko w�adali swoim darem, zaw-
sze mieli wok� siebie stra� przyboczn�. Urodzi�e� si� z darem, lecz nawet
gdyby�
potrafi� nim biegle w�ada�, to i tak owa moc nie gwarantowa�aby ci ca�kowitej
ochro-
ny, a ju� zw�aszcza nie teraz. Strza�a jedynie da�a �wiadectwo, jaki jeste� w
istocie
bezbronny. Jeste� bardzo wa�n� osob�, Richardzie, to prawda, ale jeste� jedynie
cz�owiekiem. Wszyscy ci� potrzebujemy. Rozpaczliwie potrzebujemy.
Richard odwr�ci� wzrok od pe�nych udr�ki b��kitnych oczu Nicci. Dobrze wie-
dzia�, na co jest nara�ony. Wysoko ceni� �ycie i wcale nie uwa�a�, �e dosta� je
na
wieczno��. Prawie nigdy si� nie sprzeciwia� sta�ej obecno�ci Cary. Tak ona, jak
i po-
zosta�e Mord-Sith oraz inni stra�nicy - wszystkich ich najwyra�niej odziedziczy�
- nie-
jeden raz dowiedli swojej przydatno�ci. Ale to wcale nie oznacza�o, �e jest
bezradny
ani �e pozwoli, by ostro�no�� powstrzyma�a go od zrobienia tego, co konieczne.
Zrozumia� r�wnie� og�lniejsze znaczenie s��w Nicci. Kiedy by� w Pa�acu Pro-
rok�w, dowiedzia� si�, i� Siostry �wiat�a s� przekonane, �e jest g��boko
uwik�any w
starodawne proroctwo. �e jest osi� rozgrywaj�cych si� wydarze�.
Wedle Si�str jedynie Richard m�g� je i ich sprzymierze�c�w poprowadzi� do
zwyci�stwa nad sprzysi�onymi przeciwko nim ciemnymi mocami. Proroctwo g�osi�o,
�e bez niego wszystko przepadnie. Ksieni Si�str, Annalina, wi�kszo�� �ycia
po�wi�-
ci�a na takie sterowanie zdarzeniami, �eby Richard zdo�a� prze�y�, dorosn�� i
prze-
wodzi� im w owej walce. Wedle s��w Ann, w nim by�a jedyna nadzieja na ocalenie
wszystkiego, co im drogie. Na szcz�cie Kahlan wybi�a jej to z g�owy. Wiedzia�
jed-
nak, �e wielu nadal tak my�li. Wiedzia� r�wnie�, �e dzi�ki swojemu darowi
przewo-
dzenia poderwa� do dzia�ania wielu ludzi, kt�rzy po prostu chcieli by� wolni.
Richard by� w podziemiach Pa�acu Prorok�w i przegl�da� niekt�re z najwa�-
niejszych i dobrze strze�onych ksi�g proroctw, jakie si� zachowa�y. Musia�
przyzna�,
�e pewne przepowiednie by�y do�� niepokoj�ce. Ale z do�wiadczenia wiedzia�, �e
proroctwo m�wi to, co ludzie chc� ze� wyczyta�. Na w�asnej sk�rze do�wiadczy�
efekt�w dzia�ania proroctw dotycz�cych jego samego i Kahlan (zw�aszcza przepo-
wiedni wied�my Shoty). W jego przypadku proroctwa przynosi�y ma�o po�ytku, za to
powodowa�y mn�stwo k�opot�w.
U�miechn�� si� z przymusem.
- M�wisz jak Siostra �wiat�a, Nicci. - Nie rozbawi�a jej ta uwaga. - B�dzie ze
mn� Cara - doda�, �eby j� uspokoi�.
Powiedzia� to i u�wiadomi� sobie, �e obecno�� Cary nie uchroni�a go przed
strza��. A w�a�ciwie to gdzie by�a Cara podczas tej walki? Nie przypomina�
sobie, by
by�a u jego boku. Cara nie ba�a si� walczy�, nawet tabun koni nie odci�gn��by
jej od
chronienia go. Na pewno musia�a by� gdzie� w pobli�u, a on po prostu nie m�g�
so-
bie przypomnie�, �e j� widzia�.
Richard zapi�� szeroki sk�rzany pas. I pas, i reszta stroju - nale��ce niegdy�
do pot�nego czarodzieja - pochodzi�y z Wie�y Czarodzieja, gdzie teraz czuwa�
Ze-
dd, broni�c wie�y przed imperatorem Jagangiem i jego hordami ze Starego �wiata.
Nicci westchn�a zniecierpliwiona - Richard a� za dobrze zna� jej up�r i nie-
ust�pliwo��. Wiedzia� te�, �e i tym razem kieruje ni� troska o jego dobro.
- Nie mo�emy sobie na to pozwoli�, Richardzie. Musimy porozmawia� o wa�-
nych sprawach. Przede wszystkim dlatego chcia�am si� z tob� spotka�. Nie
dosta�e�
mojego listu?
Richard znieruchomia�.
- List... list... A tak. - W ko�cu sobie przypomnia�. - Dosta�em tw�j list.
Wys�a-
�em ci odpowied� przez �o�nierza, kt�rego Kahlan dotkn�a swoj� moc�.
Spostrzeg�, jak Cara spojrza�a na Nicci - jej zdumiona mina m�wi�a, �e niczego
takiego sobie nie przypomina. Nicci przyjrza�a mu si� z nieodgadnionym wyrazem
twarzy.
- Tw�j list nigdy do mnie nie dotar�.
Richard, troch� zdziwiony, wskaza� ku Nowemu �wiatu.
- Ten �o�nierz w zasadzie mia� i�� na p�noc i zamordowa� imperatora Ja-
ganga. Kahlan dotkn�a go moc� Spowiedniczki i pr�dzej by umar�, ni�
sprzeniewie-
rzy� si� jej rozkazowi. Skoro nie m�g� ci� odnale��, pewnie ruszy� na Jaganga.
Przy-
puszczam te�, �e co� mog�o mu si� przytrafi�. W Starym �wiecie czyha wiele nie-
bezpiecze�stw. - Widz�c min� Nicci, poczu� si� tak, jakby jej dostarczy�
kolejnego
dowodu na to, �e traci rozum.
- Czy naprawd�, nawet w najbardziej szalonych marzeniach, wyobra�a�e� so-
bie, �e tak �atwo da si� wyeliminowa� Nawiedzaj�cego Sny?
- Nie, jasne, �e nie. - Wepchn�� g��biej wybrzuszaj�cy plecak kocio�ek. - Spo-
dziewali�my si�, �e �o�nierz zginie przy pr�bie zamachu. Wys�ali�my go na
Jaganga,
bo by� krwio�erczym zbirem i zas�ugiwa� na �mier�. Uwa�a�em jednak, �e jest
szan-
sa, by mu si� uda�o. A je�li nawet nie, to chcia�em, �eby �wiadomo��, i� ka�dy z
jego
ludzi mo�e si� okaza� morderc�, cho� troch� zak��ci�a Jagangowi sen.
Zbyt opanowana mina Nicci �wiadczy�a, �e i to uwa�a jedynie za cz�� wielo-
w�tkowych roje� o kobiecie, kt�r� sobie wy�ni�. Wtedy Richard przypomnia� sobie,
co
jeszcze si� sta�o.
- Nicci, zaatakowano nas zaraz po tym, jak Sabar dostarczy� tw�j list. Zgin�� w
walce.
Ukradkowe spojrzenie na Car�, kt�ra potwierdzi�a skinieniem g�owy.
- Drogie duchy - powiedzia�a Nicci, zasmucona wie�ci� o doli m�odego Saba-
ra.
Richard podziela� jej uczucia. Pami�ta�, �e Nicci w li�cie ostrzega�a, i� Jagang
zacz�� zmienia� maj�cych dar w or�, jak to czyniono przed trzema tysi�cami lat,
podczas wielkiej wojny. S�dzono, �e ju� nikt nie potrafi czego� tak straszliwego
do-
kona�, lecz Jagang znalaz� na to spos�b, wykorzystuj�c trzymane w niewoli
Siostry
Mroku. Kiedy zaatakowano ich ob�z, list Nicci wpad� w ognisko. Richard nie
zd��y�
przeczyta� ca�o�ci, lecz to, co przeczyta�, wystarczy�o, �eby zrozumia�
zagro�enie.
Ruszy� po le��cy na stole miecz, lecz Nicci zagrodzi�a mu drog�.
- Wiem, �e to trudne, Richardzie, ale musisz odrzuci� te swoje urojenia. Nie
mamy na nie czasu. Musimy porozmawia�. Skoro dosta�e� m�j list, to przynajmniej
wiesz, �e nie mo�esz...
- Nicci - przerwa� jej - musz� to zrobi�. - Po�o�y� d�o� na jej ramieniu i m�wi�
z
ca�� cierpliwo�ci�, na jak� potrafi� si� zdoby� w tej sytuacji, lecz ton g�osu
�wiadczy�,
�e nie zamierza d�u�ej o tym dyskutowa�. - Je�eli z nami p�jdziesz, to
porozmawia-
my, kiedy b�dzie na to pora i kiedy mi to nie przeszkodzi w tym, co musz�
zrobi�.
Lecz teraz nie mam czasu na dyskusje, zreszt� Kahlan te� nie.
Richard odsun�� Nicci i podszed� do sto�u. Podni�s� pochw� z mieczem i prze-
lotnie zaduma� si� nad tym, dlaczego uwa�a�, �e miecz le�y przy nim na ziemi,
kiedy
go zbudzi�o wycie wilka. Mo�e przypomina� sobie fragment snu. Odp�dzi� te my�li,
chc�c jak najszybciej wyruszy�.
Prze�o�y� przez g�ow� starodawny sk�rzany pendent i poprawi� miecz u lewe-
go biodra, upewniaj�c si�, �e pochwa jest dobrze zamocowana. Nie pami�ta�
wszystkiego, co si� dzia�o w trakcie walki, i nie przypomina� sobie, by sam
od�o�y�
miecz. Wysun�� kling� z pochwy nie tylko po to, �eby sprawdzi�, czy lu�no
siedzi, ale
i po to, by si� przekona�, czy nie jest uszkodzona. Ostrze pokrywa�a zakrzep�a
krew.
Pojawi�y si� fragmenty wspomnie� z walki. By�a nag�a i nieoczekiwana, lecz
kiedy ju� doby� w gniewie miecza, przesta�o to mie� znaczenie. Za to, niestety,
dalej
si� liczy�a tak znaczna przewaga wroga. A� za dobrze pojmowa�, �e Nicci s�usznie
twierdzi�a, �e nie jest niezwyci�ony.
Wkr�tce po tym, jak ch�opak pozna� Kahlan, Zedd, jako Pierwszy Czarodziej,
obwo�a� Richarda Poszukiwaczem i podarowa� mu miecz. Pocz�tkowo Richard nie-
nawidzi� miecza za to, co - jak b��dnie s�dzi� - �w or� reprezentowa�. Zedd
wyja�ni�
mu, �e Miecz Prawdy jest jedynie narz�dziem i �e licz� si� wy��cznie intencje
osoby
nim w�adaj�cej.
A teraz miecz by� spojony z Richardem, z jego intencjami, uderza� zgodnie z
jego wol�. Ch�opak od samego pocz�tku chcia� i zamierza� broni� swoich bliskich.
U�wiadomi� sobie, �e w tym celu powinien si� przyczyni� do ukszta�towania
takiego
�wiata, w kt�rym mogli spokojnie i bezpiecznie �y�.
To pragnienie sprawi�o, �e miecz nabra� dla Richarda znaczenia. Klinga z
brz�kiem wsun�a si� do pochwy. Teraz pragn�� odnale�� Kahlan. Je�eli miecz
m�g�by mu w tym pom�c, to nie zawaha si� go u�y�. Uni�s� plecak i zarzuci� go na
rami�. Rozejrza� si� po niemal pustej izdebce, sprawdzaj�c, czy czego� nie zapo-
mnia�. Na pod�odze, ko�o paleniska, zobaczy� suszone mi�so i podr�ne suchary.
Obok nich le�a�y inne paczki z prowiantem. Sta�y tam te� drewniane miseczki Cary
i
Richarda - jedna z bulionem, druga z resztkami owsianki.
- Caro - powiedzia�, zawieszaj�c sobie na szyi trzy buk�aki - zabierz ca�y pro-
wiant, kt�ry si� nadaje na tak� podr�. Nie zapomnij miseczek.
Mord-Sith skin�a g�ow�. Wiedzia�a ju�, �e jej nie zostawi, wi�c metodycznie
wszystko pakowa�a. Nicci z�apa�a go za r�kaw.
- Nie �artuj�, Richardzie, musimy porozmawia�. To bardzo wa�ne.
- Wi�c zr�b, jak prosi�em. Spakuj swoje rzeczy i chod� ze mn�. - Chwyci� �uk i
ko�czan. - Mo�esz gada�, ile zechcesz, je�li tylko nie b�dziesz mnie op�nia�.
Nicci z rezygnacj� pokiwa�a g�ow�, przesta�a protestowa� i skoczy�a do tylnej
izby pakowa� swoje rzeczy. Richard nie mia� nic przeciwko towarzystwu Nicci, po-
trzebowa� jej pomocy; jej dar m�g�by by� pomocny w odnalezieniu Kahlan. Prawd�
m�wi�c, zamierza� odszuka� Nicci i prosi� j� o pomoc, kiedy si� zbudzi� przed
ata-
kiem i przekona�, �e Kahlan nie ma.
Richard zarzuci� na ramiona peleryn� z kapturem i ruszy� ku drzwiom. Cara
spojrza�a od paleniska, gdzie pospiesznie zbiera�a swoje rzeczy,