13311
Szczegóły |
Tytuł |
13311 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13311 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13311 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13311 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JULIAN MAJKA
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA, KRAK�W
BA�NIE
I LEGENDY
G�RNIK�W
WIELICKICH
JULIAN MAJKA
BA�NIE I LEGENDY G�RNIK�W
WIELICKICH
jlfl IKRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA, KRAK�W
Opracowanie graficzne FRANCISZEK BUNSCH
Redaktor
MARIA BRONIOWSKA
Redaktor techniczny MARIA WYRWA
Korekta
WANDA GONDEK
Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza w Krakowie, 1984
ISBN 83-03-00664-9
Krajowa Agencja Wydawnicza
Krak�w, ul. S�awkowska 32
Wydanie II, poszerzone.
Nak�ad 100 000+350 egz.
Druk: Rzeszowskie Zak�ady Graficzne,
Rzesz�w, ul. Marchlewskiego 19
Zam. 122/84 R-8/3057
Cena z� 50,------Y%� na SFOZK
OD AUTORA
S� ludzie, dla kt�rych zwiedzanie wielickiej kopalni soli jest g��bokim prze�yciem. Niby patrz� jak inni i widz� to samo, co wszyscy, a przecie� ich doznania nie ko�cz� si� na strefie czysto poznawczej. Ju� po obejrzeniu kilku pierwszych wyrobisk stara kopalnia bierze ich psychik� w niepodzielne w�adanie. Ch�on� atmosfer� podziemi nie tylko zmys�ami, lecz niejako ca�� dusz�. Nie mog�c za� pomie�ci� w sobie wewn�trznego uniesienia, daj� mu upust, wo�aj�c raz po raz: Cudowne! Pre-krasnyje! Merveilleux! Meraviglioso! Wunderbar! Wonderful!...
Postanowi�em wi�c opisa� pi�kne g�rnicze ba�nie. Dedykuj� je wszystkim tym, kt�rzy, podobnie jak ja, s� pod urokiem starej, wielickiej kopalni.
Realizacja zamys�u nie by�a wszak�e ca�kiem prosta. Przed stu laty Oskar Kolberg naszkicowa� kr�ciutko opowie�� o Bie-liczce, tudzie� o korowodzie g�rnik�w-duch�w, udaj�cych si� na jak�� uroczysto�� podziemn�. Nieod�a�owanej pami�ci prof. Alfons D�ugosz, niestrudzony badacz przesz�o�ci wielickiej kopalni, zrekonstruowa� w swych opracowaniach dwie legendy, maj�ce �cis�y zwi�zek ze star� kopalni�: t� o pier�cieniu ksi�nej Kingi i t� o Skarbniku. Wszystkie te cztery ba�nie opowiedzia�em tu w�asnymi s�owy. Pozosta�e powsta�y z lu�nych, tu i tam zas�yszanych fragment�w.
Nie bez znaczenia by�y dla mnie s�owa zach�ty i �yczliwe uwagi dyrektora d/s technicznych obu kopal� � Wieliczki i Bochni � dra in�. Aleksandra. Batki oraz cenne wskaz�wki historyka, mgra J�zefa Piotrowicza, tudzie� fachowa wiedza moich Koleg�w z dzia��w geologii i g�rnictwa � zw�aszcza mgra in�. Bogus�awa Struga � za co im serdecznie dzi�kuj�.
Oczywi�cie, �e mo�na to by�o zrobi� inaczej, mo�e zr�czniej. Napisa�em, jak potrafi�em najlepiej, bior�c za spoiwo pozbieranych fragment�w m�j w�asny sentyment dla starej kopalni.
Specyficznym stylem mej narracji stara�em si� na�ladowa� tutejszych g�rnik�w-rze�biarzy: dzie�a ich r�k s� proste, niekiedy wr�cz nieporadne, a przecie� na sw�j spos�b pi�kne.
Bo taki ju� jest ten niezwyk�y, podziemny �wiat!...
Julian Majka
LEGENDA
> CUDOWNYM PIER�CIENIU
CZYLI
SK�D SI� WZIʣA S�L W WIELICZCE
Wszyscy wiedz�, �e w Wieliczce s�l kamienna znajduje si� g��boko w ziemi. Od dawna ludzie zadawali sobie pytanie: sk�d ona si� tam wzi�a?
Dzisiaj odpowied� na to daje nauka o budowie Ziemi: z�o�a soli s� pozosta�o�ci� po morzu, kt�re przed milionami lat zalewa�o ten obszar. Ale w �redniowieczu fakt ten jeszcze nie by� znany, wyt�umaczenie da�a wi�c urocza opowie�� � legenda o ksi�nej Kindze.
Ksi�na Kinga �y�a z g�r� siedemset lat temu. By�a c�rk� kr�la W�gier, Beli IV, a zosta�a ma��onk� ksi�cia krakowskiego i sandomierskiego, Boles�awa, zwanego Wstydliwym. Za�lubiny ich odby�y si� w 1239 roku.
Podanie g�osi, �e m�oda kr�lewna d�ugo i starannie przygotowywa�a si� do wyjazdu nad Wis��. Uczestniczy� w tym ca�y dw�r kr�lewski. Rozumiano bowiem, �e jej �lubna wyprawa, tak jak i jej panie�ski posag, winny by� godne c�ry walecznych Arpad�w, kt�rzy koron� w�giersk� dzier�yli od przesz�o trzech wiek�w...
Ostatecznie o wszystkim decyduje ojciec. On za� rozumowa� w nast�puj�cy spos�b:
� Dam mojej c�rce w posagu szkatu�k� z�ota i skrzyni� srebra, nie licz�c jej osobistych klejnot�w. Jej m��,
a m�j zi��, Bolko, b�dzie m�g� powi�kszy� swoj� dru�yn�, uzbroi� j� lepiej i dopom�c mi pokona� wojowniczych Czech�w, a to z kolei ostudzi wojenne zapa�y innych, mniej
pewnych s�siad�w.
Pomys� wyda� mu si� tak s�uszny, �e postanowi� niezw�ocznie zakomunikowa� go c�rce. Kinga wys�ucha�a ojca z nale�nym szacunkiem, ale � o dziwo! � bez wi�kszego zachwytu. Dzi�kuj�c mu za troskliwo��, doda�a:
� Tw�j bogaty dar, ojcze, ukontentuje z pewno�ci� ksi�cia Boles�awa i jego woj�w. Ale ja � wybacz mi, prosz�, moj� �mia�o��! � chcia�abym zabra� ze sob� co�, co mog�oby ucieszy� wszystkich moich poddanych, nie tylko
woj�w...
Zaskoczy�o to kr�la, wi�c zapyta�:
� A c� by to mog�o by�, moje drogie dziecko? Za� Kinga na to:
� Nie znam ja krainy, do kt�rej jad�, ani jej mieszka�c�w. Zezw�l przeto, m�j ojcze, �e zapytam o zdanie twoich uczonych doradc�w!...
M�drzy dostojnicy w�gierskiego dworu zebrali si� na narad� i po d�ugiej debacie tak� dali odpowied�:
� Najlepszym podarunkiem dla twoich przysz�ych poddanych by�aby... s�l! Kraj ich jest pi�kny i bogaty, ale cierpi� na brak soli. A potrzebuj� jej wszyscy, zar�wno biedni, jak i bogaci. S�l nadaje smaku wszelkiemu jad�u, mo�e r�wnie� s�u�y� za lekarstwo...
S�ysz�c t� odpowied�, kr�lewna Kinga ucieszy�a si�
bardzo.
� To jest w�a�nie to! � zawo�a�a z zachwytem i pobieg�a zanie�� odpowied� ojcu.
Okaza�o si� wszak�e, �e sprawa nie b�dzie ani �atwa, ani prosta. Mia� ci on wprawdzie w odludnej krainie Maramures, u �r�de� Cisy i Samoszu, kilka solnych sztolni, kt�rymi z tamtejszych wzg�rz dobywano kruchow� s�l
kamienn�, ale...
� Jedna gar�� dla ka�dego, ani nawet dwie � roz-
8
wa�ali oboje � nie rozwi��e sprawy. Trzeba by co najmniej po garncu... Ale to da w sumie chyba z tysi�c beczu�ek soli, a mo�e i wi�cej. Jak�e je przewie��, jak zabra� ze sob�?
Od tej pory k�opotliwe my�li sp�dza�y kr�lewnie sen z powiek. Jak zrobi�, �eby starczy�o dla wszystkich?... Wreszcie postanowi�a modli� si� o natchnienie. I oto pewnej bezsennej nocy pos�ysza�a g�os z nieba:
� We�mij tw�j pier�cie� zar�czynowy i wrzu� go do solnej g�ry!
Kiedy nazajutrz opowiedzia�a o tym ojcu, ten zadecydowa�:
� Pojedziesz tedy do Maramures i kt�r� sztolni� sobie wybierzesz, b�dzie twoja!...
Wybra�a oczywi�cie t�, z kt�rej dobywano s�l najprzedniejszej jako�ci. A kiedy stan�a u wylotu sztolni, w�r�d zbrojnego orszaku, kt�ry jej towarzyszy�, zapanowa�a uroczysta cisza. Ona za�, �ci�gn�wszy z palca sw�j z�oty pier�cionek zar�czynowy, spojrza�a w niebo, po czym wyrzek�a pami�tne s�owa:
� Ja, Kinga, kr�lewska c�ra, bior� sobie ciebie, solna g�ro, na w�asno�� jako �lubny posag!
Nast�pnie pochyli�a si� nad sztolni� i gestem pe�nym wdzi�ku upu�ci�a sw�j pier�cionek w ten spos�b, �e ma�a obr�czka potoczy�a si� wartko po pochy�o�ci sztolni i niebawem znikn�a we wn�trzu solnej g�ry...
W kilka tygodni potem w�gierski orszak zd��a�/do Krakowa. Z Wawelu wyruszy� mu naprzeciw ksi��� Boles�aw wraz ze swoim dworem. Spotkanie by�o um�wione w ma�ej osadzie o nazwie Wieliczka (niekt�rzy twierdz�, �e by�a to Bochnia...).
Gdy umilk�y okrzyki powitania, kr�lewna Kinga zn�w pos�ysza�a znajomy g�os z nieba:
� Tutaj! Ka� kopa�!...
Wi�c kaza�a kopa� otw�r u podn�a tutejszych wzg�rz. Nie by�a to pochy�a sztolnia, lecz du�a pionowa studnia,
zwana potem szybem. Wyb�r miejsca okaza� si� bardzo trafny, albowiem ju� na g��boko�ci kilkunastu �okci znaleziono pierwszy okruch kamiennej soli!
A kiedy wyniesiono go na �wiat i obmyto, spostrze�ono ze zdumieniem, i� wewn�trz przejrzystej solnej bry�y l�ni zar�czynowy, cudowny pier�cie� kr�lewny!...
I tak dokonano owego donios�ego odkrycia. A potem, im g��biej kopano, tym wi�cej znajdowano soli. Z biegiem czasu starczy�o jej dla wszystkich mieszka�c�w krainy nad Wis�� i starcza jej po dzi� dzie� � tak w�a�nie, jak tego pragn�a w�gierska kr�lewna.
A co sta�o si� z pier�cieniem?
O dokonanym odkryciu powiadomiono oczywi�cie natychmiast ksi�cia Boles�awa i jego ma��onk�. Jeszcze tego samego dnia przybyli oboje, w otoczeniu dworu, by na miejscu zobaczy� wszystko i wys�ucha� relacji naocznych �wiadk�w. Cudowna bry�a soli d�ugo w�drowa�a z r�k do r�k. Wreszcie uradowana ksi�na poleci�a podobno wyd�uba� zr�cznie sw�j pier�cionek, nie rozbijaj�c samej bry�y soli. S�l zabra�a ze sob� na krakowski zamek, a pier�cie� � za zgod� ma��onka � ofiarowa�a g�rnikowi, kt�ry wydoby� go z szybu. Na pami�tk�...
Podarek by� i�cie kr�lewski; ze szczerego z�ota! Tote� g�rnik �w, imieniem Klemens, przyni�s�szy go do domu wiele si� nag�owi�, gdzie by go dobrze schowa� przed okiem z�odzieja. D�ugo naradzali si� z �on� Ma�gorzat�, wreszcie wpadli na zgo�a niezwyk�y pomys�.
Mieli mianowicie sze�� urodnych c�rek. Tyle, ile jest dni roboczych w tygodniu. Postanowili, �e dla ka�dej z nich dadz� sporz�dzi� podobny pier�cionek. Posiadali w domu dwa ma�e pieni��ki z�ote i dwa nieco wi�ksze srebrne. Wyszukali uczciwego z�otnika w Krakowie i na w�asnych oczach kazali mu stopi� razem i swoje cztery pieni��ki, i pier�cie� Ksi�nej Pani, a ze stopu odla� sze�� �licznych
10
obr�czek z niebieskim oczkiem. W ten spos�b nikt ju� nie by� w stanie ograbi� ich z cennego podarku.
A potem, wydaj�c kolejno swoje c�rki za m��, przykazywali im, by nigdy nie wyzbywa�y si� pami�tkowego pier�cionka, lecz przekazywa�y go z kolei swoim c�rkom, przetapiaj�c go ewentualnie, jak to byli zrobili oni.
W ten spos�b cudowny pier�cie� ksi�nej Kingi sta� si� poma�u dziedzictwem wszystkich wieliczanek. Wiele z nich dzisiaj ju� nic nie wie o tym, pier�cionek wszak�e po matce, cho�by nawet i skromny, nie szczeroz�oty, ceni� sobie ponad wszystko. A tej czy owej jeszcze dzi� niekiedy si� zdaje, �e jest udzieln� ksi�n�...
,ON" CZYLI SKARBNIK
...Szed� stary Tomasz a z nim niem�ody Wojciech ciemnym, d�ugim chodnikiem. Woko�o ani �ywej duszy. Ci�kie ich buty stuka�y po sp�gu, a �wiat�o kagank�w pe�ga�o po ociosach skalnych.
Przed nimi � tama, zwyczajna, drewniana, reguluj�ca ruch powietrza. Id� i milcz�, bo i o czym tu gada�? Im bardziej zbli�aj� si� ku tamie, tym wyra�niej s�ysz�, �e z tamtej strony masywnych drzwi kto� idzie im naprzeciw. Ju� s� przy tamie. Tomasz popycha drzwi woln� r�k�, ale tama nie puszcza. Wojciech � przekonany, �e z drugiej
11
strony kto� j� przytrzymuje dla �artu � przystawia si� mocno ramieniem do drzwi i, naciskaj�c, m�wi g�o�no:
No... No!...
Po tamtej stronie � cisza. Ale oto oporne drzwi puszczaj� nagle. O ma�o co obaj nie upadli. R�wnocze�nie �wisn�o im co� ko�o uszu, dmuchn�o mocno, kaganki pogas�y. Drzwi za nimi zamkn�y si� z hukiem, echo ponios�o si� grzmotem daleko w ciemno��. Przystan�li, wyci�gn�li krze-siwka, zapalili kaganki. Kiedy zacz�li i�� zn�w w swoj� stron�, us�yszeli najwyra�niej, obaj, �e z drugiej strony tamy te� si� kto� oddala... Goni� go? � Wiadomo przecie�, �e to nie ma sensu.
Byli ju� nieraz tacy, co to uparli si�, �e musz� Go osaczy�, z�apa�. Wyprowadzi� ich, ka�dego z osobna, na takie odleg�e pustki, �e nie mogli znale�� powrotnej drogi.
...Bywa�o te� i tak, jak zaraz opowiem. W grupie g�rnik�w, kt�rzy w jednym wyrobisku od wielu miesi�cy razem pracowali, pojawi� si� nowy, z przydzia�u sztygara. Niedo�wiadczony i nie�mia�y. W pierwszych dniach matuch-na, jak to zwykle bywa, dawa�a mu do roboty wyborne �niadanie: pajd� �wie�ego razowego chleba, kawa�ek grubej w�dzonej s�oniny, dwa du�e jab�ka i manierk� polewki ze suszonych �liwek. Rano, skoro dotarli do miejsca pracy, posk�adali swoje rzeczy w ma�ej kom�rce obok, gdzie mniej
si� pr�szy.
Poszli do roboty. Po �smej � przerwa na �niadanie. Wracaj� do kom�rki i ka�dy chwyta za swoje �niadanie. Siadaj� potem w k�ko na belkach, na klockach, gdzie komu popadnie. A ,,nowy" stoi i ma g�upi� min�. Jego �niadanie znik�o gdzie� bez �ladu. Zosta�a jeno polewka. Jedni u�miechaj� si�, inni g�ucho milcz�. Wreszcie kt�ry� powiada:
� Trzeba si� z nim podzieli�. Nie mo�e cz�owiek na g�odnego tyra�! �aden z nas nie zrobi� tego, ani jego �niadanie samo si� nie zjad�o.
12
Inny za� doda�:
� Opowiada� m�j dziadek, �e za jego czas�w te� si� to trafia�o. Musia� to On by�... � skoro to zrobi�, to zna�, �e ,.nowego" zaraz zauwa�y� i wzi�� sobie okup!... Za to, ch�opie, mo�esz by� pewny, �e si� ju� tob� b�dzie opiekowa�!
... Za� Micha�owi, temu z Krzyszkowic, zdarzy�o si� raz co� ca�kiem innego. Odbijali z synem i drugim ch�opakiem ostatni k�ape� w k�cie komory. Zachodzi� w k�cie do ociosu, to zawsze niezr�cznie. A do tego s�l w tym miejscu by�a jaka� niedobra: niby do�� mi�kka, ale wichrowata. Zauwa�yli to ju� przy ciupaniu szramy na kliny. Skoro je za�o�yli i posu�tami zacz�li pobija�, kliny albo robi�y wyrwy na brzegu szramy, albo w�azi�y ca�e jak do mas�a, nie daj�c rysy p�kni�cia. Pog��bili wi�c szram� i poszerzyli.
Za�o�yli inne kliny, szersze i grubsze. Zacz�li pobij a� je r�wnocze�nie do�em i g�r�. Ocios nie puszcza�. Zm�czy�o ich to. Usiedli, �eby odsapn��. Podci�li k�ape� lepiej od do�u, od sp�gu. Do ko�ca dni�wki zosta�y chyba dwie godziny; trzeba si� spieszy�! Na dr�twe kliny polecia� grad cios�w. I nagle � trrrach!
G�az, owszem, pu�ci�, ale jak paskudnie! � G�r� � do ko�ca, a do�em � �ukiem na ukos i do tego p�ytko. Zamiast regularnego k�apcia, r�wnego jak szafa, zsun�� si� na sp�g nieudolny z�omek i tu p�k� w kilkoro.
Za�ama�o ich to na chwil�. Tyle roboty, a zamiast bloku pierwszej jako�ci, le�y przed nimi kupa n�dznego, drobnego urobku... Zaczekali, a� przyjdzie sztygar odebra� robot�. Przyszed�. Popatrzy� i za�ama� r�ce. � Oj wy, niezgu�y! � I ju� chcia� ich zwymy�la�, kiedy dostrzeg� w�r�d gruzu co� bardzo ciemnego. Po�wieci� bli�ej, schyli� si� i podni�s� z ziemi ma��, sczernia�� szyszk�, potem � drug�, trzeci�... A kiedy pogrzeba� w soli, wydoby� jeszcze
13
dwa spore orzechy. Podbiegli wszyscy ku niemu i po�wiecili. Na d�oni sztygara le�a�y czarne, zw�glone owoce. Spojrzeli po sobie z zabobonnym strachem, bo oto sprawa sta�a si� jasna: natrafili przypadkiem na schowek Skarbnika!...
Od czasu do czasu porwie On komu� jego �niadanie, a takie owoce jada na przysmak... No c�? � Mieli wyj�tkowego pecha. Byleby nie m�ci� si� za to na nich!... Sztygar zabra� owoce, a im powiedzia�: � Na dzi� wystarczy! Jutro si� to posprz�ta.
...Przy jednym z szyb�w by�o dw�ch ,.piecowych": w�saty Marcin i �ysy Tomera. Bili pr�bne chodniki, szukaj�c nowych gniazd soli.
Takie chodniki by�y oczywi�cie i w�skie, i ciasne. �wie�e powietrze z bied� tam dociera�o. Tote� by�o w nich duszno, i jak w piecu gor�co. Pracowali we dw�ch, na zmian�: gdy jeden kopa�, drugi wywozi� urobek na taczkach. Najcz�ciej do najbli�szej starej komory.
Bywa�o, �e nieraz kopali miesi�c. Piec wyd�u�a� si�, a soli nie by�o. Trzeba by�o zaniecha� w nim roboty i bra� si� za nowy, w innym kierunku, w kt�rym, niestety, mog�o
by� tak samo.
Za znalezienie nowego gniazda soli by�a wyznaczona specjalna nagroda. Zauwa�ono, �e od jakiego� czasu dostaj� j� najcz�ciej w�saty Marcin i �ysy Tomera. Ludzie zacz�li szepta�, �e chyba maj� konszachty z samym Skarbnikiem. Wzi�to ich sobie na oko i co si� okaza�o! Stwierdzono, �e na jesieni wychodz� znacznie wcze�niej do roboty, id� ko�o ogrod�w i po rowach zbieraj� opad�e w nocy gruszki i jab�ka. Zbieraj� je do woreczk�w, nios� do kopalni i tam, w pomys�owych kryj�wkach, k�ad� do siana. Po co? � W tych samych konopnych woreczkach nie�li kiedy� z domu orzechy, jeden � w�oskie, a drugi � laskowe. Co z nimi tam robili, trudno by�o podpatrzy�. Znajdywano potem tu i tam po kilka �upinek. A gdzie reszta?
14
I tak poma�u sprawa si� wyja�ni�a: wiadomo, �e On lubi owoce, a zw�aszcza orzechy! � Nie wiedziano wszak�e, �e bardzo lubi je te� stary, do�wiadczony sztygar Maciej, kt�ry cz�sto zagl�da do znanych mu kryj�wek, a im udziela dodatkowych wskaz�wek...
Przekonanie, �e On istnieje, towarzyszy�o g�rnikom solnym od niepami�tnych czas�w. Nazywano go Pusteckim, Skarbnikiem, albo po prostu m�wiono On i wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Wiedziano te� do�� dobrze, czego On nie lubi: nie cierpi przem�drza�ych i nieuczynnych, nie znosi przekl�tnik�w ani pustelnik�w, z�o�ci si�, kiedy kto� pluje na s�l albo j� zabrudza... No i zbyt zuchwa�ych wyprowadza na odludne pustki. Bywa�o te�, �e �przeci�� komu� drog�": wy�ania� si� nagle w g��bi chodnika z jednej �ciany, przekracza� go chy�kiem w poprzek, jakby si� dok�d� spieszy�, i nikn�� w drugiej �cianie naprzeciw. By� to dla g�rnika znak bardzo niedobry: wr�y� rych�e nieszcz�cie. Wed�ug przestrogi starszych nale�a�o wtedy jak najspieszniej wycofa� si� z chodnika i zawr�ci� do swoich towarzyszy pracy, by po�r�d nich ,,ukry� si� przed okiem niedobrego losu".
Nie zdarza�o si� raczej, �eby kto� z obecnych twierdzi�, i� go sam na sam, oko w oko spotka�, albo z nim rozmawia�. Najcz�ciej powo�ywano si� na �wiadectwo starszych: �...opowiada� m�j dziadek, �e kiedy jego ojciec do kopalni chodzi�..." Wygl�da�o te� na to, �e pilnuje soli. Ale dlaczego, po co?
A� kiedy�, za czas�w zaboru austriackiego, �przyj�o si�" do kopalni obce, ogromne ch�opisko. Zwano go pospolicie: Kula, bo chodzi� o kuli. Przylaz� jednego dnia z dalekiej wojennej tu�aczki pod zamek zupny i tak d�ugo prosi�, a� go przyj�to. Nie, nie na g�rnika � by� przecie� kalek�.
15
Nog�.r po kolano, urwa�o mu podobno gdzie� w Italii... G�romistrz ulitowa� si� nad nim i kaza� mu chodzi� za dzikimi wodami, a w nocy spa� przy koniach, w stajniach
w kopalni.
Kula wygl�da� na poz�r gro�nie: by� wysoki, a przy tym kud�aty, ze zwichrzonego zarostu na twarzy stercza� d�ugi nos, a ponad nim b�yska�y czarne, wielkie oczy. W rzeczywisto�ci Kula mia� dobre serce, nie stroni� od ludzi. Wnet te� przygarn�� bezpa�sk� psin�, bia�ego w czarne �atki kundla. Zawiesi� mu u szyi jakie� swoje na wojnie zdobyte medale, kt�re pobrz�kiwa�y z cicha.
I odt�d chodzili ju� po kopalni obaj: pies zwykle z przodu, stary Kula za nim, a stukot drewnianej kuli i brz�k medali ju� z dala oznajmia�y, �e nadchodz�. A zachodzili wsz�dzie, bo stary wojak by� ch�opem sumiennym i przy tym nie ba� si� niczego.
Pewnego razu przydarzy�o mu si� co� dziwnego. Obaj z psin� u�azili si� tego dnia niema�o, wi�c kiedy przyszli na stare ,,Gawrony", usiedli, �eby odsapn��. I wtedy w�a�nie objawi� mu si� On. Nie jako duch, ale jako �ywy, prawdziwy rycerz polski z dawnych, dawnych czas�w. Powiedzia� mu, �e pilnuje soli. Jest jednym z chrobrych, tatrza�skich rycerzy, strzeg�cych narodowych skarb�w. Zaborca s�l kradnie i na niej si� bogaci. A przecie� ju� wnet powstanie niepodleg�a Polska! Trzeba, �eby g�rnicy wiedzieli i pami�tali o tym... I zaraz potem � jak twierdzi� Kula � rycerz odszed� w g��b kopalni i przepad�. Nie dowierzano Kuli, gdy to opowiada�, a mimo to wie�� o spotkaniu obieg�a wszystkie szyby.
Przepowiednia rycerza � jak wiemy � sprawdzi�a si� istotnie. Ale gdzie On si� podzia�, czy jest tu nadal, tego nikt dok�adnie nie wie...
OJDOLA, C�RKA TRUDG�RA
CZYLI SK�D SI� BIOR�
NAROSTY SOLNE
Pomi�dzy braci� gadki kr��y�y, �e po kopalni kto�
chodzi; chodzi i wzdycha, czy nawet p�acze, a czasem t�skno
zawodzi.
St�pania krok�w �aden nie s�ysza�, tak lekko wionie
chodnikiem; jej zwiewne szaty matowo �wiec�, jak �wi�toja�skim
ognikiem.
Urody lica nikt nie opisze: nikt go nie dojrza� ni razu; spotkania z lud�mi skrz�tnie unika, chyba z jakiego�
zakazu.
Rzecz jedna pewna � m�wi� naoczni � nie wida�
z ruch�w staro�ci; kibi� jej wiotka, wysoka w miar�, chocia� nie pierwszej
m�odo�ci.
W kopalni nowej nigdy nie bywa, po starej tylko si�
snuje;
samotny wodziarz, w�d dzikich stra�nik, on j� czasami
widuje.
2 � Ba�nie i legendy...
17
Niekiedy siedzi w skalnym zau�ku i swoj� t�skn� pie�� nuci; lecz nim cz�ek dojdzie, ona go s�yszy: ucieknie i ju� nie
wr�ci.
�Bieliczka", �P�aczka" z dawna j� zwano, albo po
prostu �Ojdola";
bo kto� pos�ysza� jej westchnie� s�owa ,,Oj dolo,
dolo� ty moja!"...
Tyle wiedziano o Bieliczce, dop�ki nie nadszed� dzie�, w kt�rym dowiedziano si� � i to od niej samej � du�o, du�o wi�cej. A by�o to tak:
Micha�a Grabowskiego ma�o kto zna� z nazwiska. Ale gdy si� powiedzia�o: Micha�-Cudek, wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Z zawodu by� bednarzem: robi� beczki na s�l, a tak�e kadzie, cebry, konewki potrzebne do solanki. M�wiono o nim, �e ma �zmy�lne" r�ce. Bra� do r�ki na przyk�ad kawa�ek lipowego drewna, ogl�da� go uwa�nie, a potem wychodzi�o z tego co sobie umy�li�: ptaszek, wiewi�rka, pocieszny skrzat, albo co� innego jeszcze. A wszystko by�o jak �ywe, jakby mia�o dusz�. St�d zapewne �w przydomek � Cudek.
Micha� lubi� zjazdy do kopalni. �Dzia�a" g�rnicze, tj. wyrobiska, gdzie pracowano, by�y rozproszone po r�nych rejonach kopalni. W�drowa� wi�c od �dzia�a" do �dzia�a", oprawiaj�c nape�nione sol� beczki i gwarz�c przy okazji z g�rnikami o tym, co si� gdzie zdarzy�o.
Nic dziwnego przeto, �e z czasem umia� opowiada� o kopalni du�o ciekawych rzeczy.
W rejonie szybu Leszno, usytuowanego w dzielnicy Klasn�, kilka �dzia�" by�o blisko siebie. Beczki nape�nione sol� odstawiano do wielkiej, dawniej wyeksploatowanej komory �Mi�dzy Kasztami", sk�d � po oprawieniu � przetaczano je do szybu Dani�owicza, albowiem w szybie Leszno nie by�o kierat�w, a tylko schody dla g�rnik�w. Zdarza�o si� niekiedy, �e beczek do oprawy uzbiera�o si�
18
tam sporo. Wtedy Micha� zostawa� d�u�ej na szychcie, �eby podgoni� robot�.
Ot� pewnego popo�udnia, kiedy pracowa� tam sam jeden, przysz�a do niego Bieliczka. Jak i kiedy tam wesz�a, nie wiedzia�, bo by� zaj�ty robot�. Zauwa�y� j� siedz�c� opodal, w p�mroku, na oprawionych beczkach.
W pierwszej chwili przestraszy� si�. Nie przerywa� wszak�e pracy, a tylko spod oka obserwowa� j�, czekaj�c, co b�dzie dalej. Zjawa by�a �liczn� i ca�kiem jeszcze m�od� kobiet�. Z ubioru mo�na by�o s�dzi�, �e wysz�a sobie na spacer w pogodny dzie� zimowy i tu zasz�a przypadkiem, �eby sobie poduma�. Sam jej str�j zreszt� by� bia�y jak �nieg i jak on puszysty. Spod bia�ego ko�paczka wystawa�y w�osy, czarne jak u Cyganki. Natomiast cer� mia�a nie �niad� lecz jasn�, jak p�atki polnej r�y. Ciemne, g�ste brwi, z��czone nad kszta�tnym nosem i d�ugie rz�sy dope�nia�y jej niezwyk�ej urody, przygaszonej jak�� smutn� zadum�.
Bednarz zauwa�y� to wszystko na pierwszy rzut oka. A kiedy zn�w popatrzy� w jej stron�, spostrzeg�, �e Bia�a Pani nie jest sama. U jej st�p kuli�y si� w cieniu jakie� ma�e, bia�e stworzenia, puszyste jak nied�wiadki.
Czu�, �e nie tyle dama, co jej bia�e misie patrz� ci�gle na niego, �e przygl�daj� si� bacznie zw�aszcza jego robocie. W pewnej chwili, gdy odstawi� na bok oprawion� beczu�k� i mia� si� zabiera� do nast�pnej, Bia�a Pani poruszy�a si� i � bez �adnego wst�pu � ca�kiem po prostu powiedzia�a:
� Sprawnie wam to idzie, Michale!...
Bednarz stropi� si� bardzo (bo sk�d mog�a zna� jego imi�?), ale zachowa� si� przytomnie. Zdj�� czapk� z g�owy, uk�oni� si� nisko:
� Ano, dzi�kowa� Bogu!... odpar� spokojnie, ocieraj�c pot z czo�a.
� Chod�cie, usi�d�cie, odpocznijcie troch� � powiedzia�a zach�caj�co, wskazuj�c mu beczk� le��c� naprzeciw siebie. A jak tylko usiad�, onie�mielony, doda�a:
19
� Chcia�abym porozmawia� z wami. Potrzebuj� waszej pomocy... ale �eby�cie nie byli stratni, moje skrzaty b�d�
za was robi�...
To m�wi�c, skin�a na puchate stworzenia i spoza beczek wygramoli�o si� ich kilkana�cie naraz. By�y bardzo pocieszne: z postaci, z ruch�w � istne bia�e nied�wiadki. Tylko twarze, r�ce i stopy mia�y ludzkie � jak zwykle skrzaty. Zabra�y si� �wawo do roboty, atakuj�c trzy beczki naraz. Bia�a Pani przygl�da�a si� chwil� jak im to idzie, a potem zacz�a opowiada�:
� To s� moi poddani, moje Solilubki. Ilu ich jest � sama dobrze nie wiem. Broni� soli przed wod�, a poza tym robi�, co im rozka��. S� zreszt� ch�tne, nie lubi� pr�nowa�... Ja za� � podj�a po chwili � jestem c�rk� Trud-g�ra i Morskiej Fali... Historia nasza si�ga bardzo odleg�ych czas�w, kiedy was, ludzi, nie by�o jeszcze na �wiecie, a by�y tylko ro�liny i niekt�re zwierz�ta. �wiatem rz�dzi�y pot�ne si�y przyrody, kt�re kszta�towa�y dopiero przysz�e oblicze Ziemi. M�j ojciec Trudg�r i moja matka, niestrudzona Fala, pracowali w�a�nie nad kszta�towaniem tego tu obszaru, maj�c pod rozkazami ca�� armi� gnom�w. Trzeba wam bowiem wiedzie�, �e bardzo dawno temu istnia�o tutaj morze. Rzeki i strumienie nieustannie nios�y z g�r �wiry, mu�y, piaski, a w�r�d nich r�wnie� male�kie drobinki soli. Ambicj� ojca by�o, �eby to wszystko pouk�ada� jako� w regularne warstwy. Moja matka, pracowita Fala, wspomaga�a go, roznosz�c to wszystko tam, gdzie on przykaza�. Reszt� robi�y gnomy.
Znam te sprawy tylko z opowiada� ojca. Matk� straci�am, zanim potrafi�am wymawia� jej imi�. Nadesz�y bowiem bardzo ci�kie czasy. Klimat na �wiecie zmieni� si� zupe�nie, przesta�y pada� deszcze, a s�o�ce i suche, gor�ce powietrze wypi�y z czasem ca�e nasze morze. Matka skona�a wraz z ostatni� fal�... Wyschni�te morze zostawi�o po sobie gruby osad soli. Ojciec zrozumia�, �e jest to cenniejszy od innych minera�. Kaza� go schowa�, to jest przykry� tym
20
wszystkim, co ze wszech stron, a zw�aszcza z g�r, nanosi�y wiatry. Pod du�ym ci�arem nadk�adu i w wielkim gor�cu s�l ta powoli ca�kiem skamienia�a.
Potem przysz�y nowe nieszcz�cia. Wrogie si�y zaatakowa�y z�o�e. Zmieni� si� ponownie klimat, j�y pada� deszcze, sp�ka�y warstwy osad�w niegdy� u�o�one, po-przesuwa�y si� i spi�trzy�y jedne ponad drugimi. Ten sam los spotka� r�wnie� pierwotny osad soli. Nat�uk�o si� przy tym mn�stwo solnego druzgotu, wiele zabra�a woda... Dzielna armia gnom�w pod rozkazami Trudg�ra walczy�a na wszystkich frontach: chodzi�o zw�aszcza o to, a�eby wszystk� s�l zgromadzi� mo�liwie w jednym miejscu, otoczy� j� nieprzepuszczalnymi i�ami i uchroni� przed wsz�dobylsk� wod�.
Nasta�y nowe czasy. Liczyli�my je od momentu, kiedy pod ziemi� pojawili si� pierwsi ludzie-g�rnicy. Nasze gnomy s�dzi�y najpierw, �e ludzie dr��� swoje szyby i chodniki po to, �eby wpuszcza� tu nimi wod� deszczow�. Wi�c j�y im przeszkadza� w pracy. I tak przy dr��eniu pierwszego szybu poruszy�y �kurzawk�", kt�ra raz po raz zamyka�a szyb g�stym b�otem. Wnet jednak m�dry Trudg�r zebra� wszystkie starsze gnomy na odpraw� i � pami�tam to dobrze � powiedzia�:
� Nie bro�cie ludziom dost�pu do' soli! Oni jej potrzebuj� i bardzo j� sobie ceni�. Dodaj� jej po szczypcie do swego jedzenia. Widzia�em ponadto na w�asne oczy, �e g�rnicy walcz� skutecznie z wod�...
Od tej pory uwa�ali�my ludzi za naszych sprzymierze�c�w. Lubi�am nawet patrze� z ukrycia na ich mozoln� prac�: byli bardzo silni, cho� z pewno�ci� mniej pomys�owi od naszych gnom�w. I bardzo, a bardzo strachliwi!... Ilekro� chcia�am im si� pokaza�, uciekali w pop�ochu. Bali si� nawet malutkich skrzat�w! Wi�c Trudg�r przykaza�, �eby ich nie p�oszy�.
Tu Bia�a Pani zamy�li�a si� na chwil�. Bednarz wykorzysta� ten moment, by popatrze�, jak skrzatom idzie
21
_^ Chcia�abym porozmawia� z wami. Potrzebuj� waszej pomocy.�� ale �eby�cie nie byli stratni, moje skrzaty b�d�
za w<j,s /obi�...
�^0 m�wi�c, skin�a na puchate stworzenia i spoza becz�k wygramoli�o si� ich kilkana�cie naraz. By�y bardzo rtocieszne: z postaci, z ruch�w � istne bia�e nied�wiadki. Tylko twarze, r�ce i stopy mia�y ludzkie � jak zwykle skrzaty. Zabra�y si� �wawo do robotr, atakuj�c trzy beczki naraz. Bia�a P�ni przygl�da�a si� chwil� jak im tt> i(izie, a potem zacz�y opowiada�:
__ To s� moi poddani, moje Solilubki. Ilu ich jest � sarrigi dobrze nie wiem' Broni� soli przed wod�, a poza tym robi�, P� im rozka��. S� zreszt� ch�tne, nie hbi� pr�nowa� .. Ja za� � podj�a pc> chwili � jestem c�rk� Trud-g�r<} i Morskiej Fali... Historia nasza si�ga lardzo odleg�ych (;zasow. kiedy was, ludzi, nie by�o jeszcze na �wiecie, a by�y tY11^ ro�liny i niekt�re zwierz�ta. �wiatem rz�dzi�y potn�n6 si�Y przyrody, kt�re kszta�towa�y dopiero przysz�e oblecze Ziemi. M�j ojciec Trudg�r i moja matka, niestrudzona Fala' pracowali w�a�nie nad kszta�towaniem tego tu ^bs?aru' rnaj�c pod rozkazami ca�� armi� gnom�w. Trzeba waffl bowiem wiedzie�, �e bardzo dawno temu istnia�o tu%j (norze. Rzeki i strumienie nieustannie aios�y z g�r �wjry, muiyr piaski, a w�rod nich r�wnie� male�kie drobinki soli' Ambicj� �ica by�o, �eby to wszystko pouk�ada� jak^o� w regularne warstwy. Moja matka, pricowita Fala, wspor>iagaia g�- roznosz�c to wszystko tam, gdzie on przykaza�. Reszt� robi�y gnomy.
Znam te sprawy tylko z opowiada� ojca. Matk� straci-�ai^i, ianim potrafi�am wyrnawia� jej imi�. Nadesz�y bowiem ba rdz0 ci�kie czasy. Klimat na �wiecie zmienit si� zupe�nie, pr,^esta�y pada� deszcze, a s�o�ce i suche, goi|ce powietrze wypi�y z czasem ca�e nasz^ morze. Matka skona�a wraz z ostatnia fal�- Wyschni�te morze zostawi�o pc sobie gruby o%ad soli- Ojciec zrozumia�, �e jest to cenniejszy od innych minera�. Kaza� go schowa�, to jest przykry� tym
wszystkim, co ze wszech stron, a zw�aszcza z g�r, nanosi�y wiatry. Pod du�ym ci�arem nadk�adu i w wielkim gor�cu s�l ta powoli ca�kiem skamienia�a.
Potem przysz�y nowe nieszcz�cia. Wrogie si�y zaatakowa�y z�o�e. Zmieni� si� ponownie klimat, j�y pada� deszcze, sp�ka�y warstwy osad�w niegdy� u�o�one, po-przesuwa�y si� i spi�trzy�y jedne ponad drugimi. Ten sam los spotka� r�wnie� pierwotny osad soli. Nat�uk�o si� przy tym mn�stwo solnego druzgotu, wiele zabra�a woda... Dzielna armia gnom�w pod rozkazami Trudg�ra walczy�a na wszystkich frontach: chodzi�o zw�aszcza o to, a�eby wszystk� s�l zgromadzi� mo�liwie w jednym miejscu, otoczy� j� nieprzepuszczalnymi i�ami i uchroni� przed wsz�dobylsk� wod�.
Nasta�y nowe czasy. Liczyli�my je od momentu, kiedy pod ziemi� pojawili si� pierwsi ludzie-g�rnicy. Nasze gnomy s�dzi�y najpierw, �e ludzie dr��� swoje szyby i chodniki po to, �eby wpuszcza� tu nimi wod� deszczow�. Wi�c j�y im przeszkadza� w pracy. I tak przy dr��eniu pierwszego szybu poruszy�y �kurzawk�", kt�ra raz po raz zamyka�a szyb g�stym b�otem. Wnet jednak m�dry Trudg�r zebra� wszystkie starsze gnomy na odpraw� i � pami�tam to dobrze � powiedzia�:
� Nie bro�cie ludziom dost�pu do' soli! Oni jej potrzebuj� i bardzo j� sobie ceni�. Dodaj� jej po szczypcie do swego jedzenia. Widzia�em ponadto na w�asne oczy, �e g�rnicy walcz� skutecznie z wod�...
Od tej pory uwa�ali�my ludzi za naszych sprzymierze�c�w. Lubi�am nawet patrze� z ukrycia na ich mozoln� prac�: byli bardzo silni, cho� z pewno�ci� mniej pomys�owi od naszych gnom�w. I bardzo, a bardzo strachliwi!... Ilekro� chcia�am im si� pokaza�, uciekali w pop�ochu. Bali si� nawet malutkich skrzat�w! Wi�c Trudg�r przykaza�, �eby ich nie p�oszy�.
Tu Bia�a Pani zamy�li�a si� na chwil�. Bednarz wykorzysta� ten moment, by popatrze�, jak skrzatom idzie
21
robota. � Dobra jest! � pomy�la�. Zrobi�, jak wida�, nawet i to, co by mu zosta�o na jutro... C�rka Trudg�ra za�, po chwili zadumy, westchn�a g��boko, po czym podj�a przerwany w�tek opowiadania:
� Nie pos�ucha�am ojca! Pomimo �e mnie bardzo kocha�... To on nada� mi moje pierwotne imi�: �Udana". �e niby by�am jego udan� c�rk�, jak udane by�o nasze pierwotne z�o�e... (� I mia� racj�! � przemkn�o bednarzowi przez my�l. � Takie stworzenie!...). Potem g�rnicy nazwali mnie po swojemu �Bieliczka", ,,Ojdola", albo nawet �P�aczka"... Bo te� nap�aka�am si� w moim nieszcz�ciu du�o... A by�o to tak:
Los zrz�dzi�, �e pewnego dnia, w jednym z wi�kszych wyrobisk, w�r�d zespo�u kopaczy pojawi� si� ros�y i bardzo urodziwy ch�opiec. Dostrzeg�am go � pami�tam � w chwili, kiedy prostowa� obola�e plecy i r�kawem ociera� spocone czo�o. Wlepi�am w niego oczy i dech mi zapar�o. Opanowa�o mnie nieznane mi dot�d uczucie, kt�rego nie umia�am nazwa�. Opanowywa�o mnie zw�aszcza wtedy, gdy przybiera�am ludzk�, dziewcz�c� posta�. Od owego dnia wszystko inne przesta�o by� dla mnie wa�ne. Postanowi�am nawet, gdy zajdzie potrzeba, wyrzec si� wszystkiego i pozosta� na zawsze zwyk�� dziewczyn�...
G�rnicy wo�ali na niego ,,Stachu!", a miejsce, gdzie pracowa�, zwali mi�dzy sob� �Grzmi�ce". Bo te� grzmia�o tu mocno, zw�aszcza gdy kilof lub m�ot ima� w swe r�ce taki, jak on, osi�ek. Huk ten ni�s� si� daleko, a� do naszej rezydencji � pa�acu zbudowanego z najpi�kniejszych kryszta��w soli. Wtedy nie mog�am usiedzie� na miejscu i same nogi nios�y mnie w t� stron�.
Wreszcie kt�rego� dnia postanowi�am � mimo zakazu ojca � ukaza� si� Stachowi. Wykorzysta�am ku temu okazj�, kiedy nosi� drewniane stemple z odleg�ej komory. Wida� spodoba�am mu si�, bo nie uciek�, lecz z wyra�n� przyjemno�ci� porozmawia� ze mn�. Od tej pory spotykali�my si�, ilekro� by�o to mo�liwe. Stach opowiada� mi
22
o waszym cudownym, zielonym �wiecie, nakrytym lazurow� kopu�� nieba, a ja � o naszym podziemnym kr�lestwie.
Niekiedy przynosi� mi pod kapot� prawdziwe, �ywe kwiaty! Podoba�y mi si� bardzo te wasze kwiaty. By�y drobniutkie, najcz�ciej bia�e, bo takie w�a�nie ros�y u niego w ogr�dku...
Niestety, nasza sielanka nie trwa�a d�ugo. Jednego dnia Stach przyszed� na spotkanie bardzo zmartwiony. Powiedzia� mi, �e u was na �wiecie rozgorza�a wojna i �e on wraz z kilkoma innymi m�odymi g�rnikami musi p�j�� na boje. By�o to nasze ostatnie spotkanie. P�aka�am, jak nigdy. Nie przypuszcza�am, �e szcz�cie ludzkie mo�e by� tak zawodne... Stach na pocieszenie obieca� mi, �e skoro tylko sko�czy si� wojna, niezawodnie wr�ci i zn�w b�dzie zje�d�a� na d� do roboty. Od tej pory czekam na niego. Czekam i t�skni�, t�skni� nieustannie...
M�wi�c to, Oj dola westchn�a g��boko, a po jej policzkach potoczy�y si� per�y dziewcz�cych �ez...
� Ojciec � m�wi�a dalej � radzi� mi, bym wyrzek�a si� raz na zawsze ludzkiej postaci, a z ni� � t�sknoty. Wynajdywa� te� dla mnie przer�ne zaj�cia, ale nie na wiele to si� zda�o. Wreszcie ja sama umy�li�am sobie, �e b�d� zdobi� wn�trze kopalni kwiatuszkami z soli. Bo przecie� m�j Stach wr�ci kiedy� do mnie, gdy sko�czy si� na �wiecie ta okropna wojna. A je�li kopalnia b�dzie wygl�da�a tak �licznie, jak wasz �wiat, pozostanie ze mn�...
Najpierw zdobi�am miejsca szczeg�lnie mi mi�e, miejsca naszych spotka� ze Stachem. Potem stroi�am wyrobiska, w kt�rych on niegdy� pracowa�, chodniki, kt�rymi chodzi�. A w ko�cu ,,sadzi3am" moje solne kwiaty wsz�dzie, dok�d zagna�a mnie moja t�sknota. Z biegiem czasu nauczy�am si� uk�ada� z soli nie tylko kwiaty, ale i inne ozdoby, jak na przyk�ad kunsztowne piramidy z male�kich, pustych wewn�trz kryszta�k�w. Wiele z tych ozd�b przykry� ju�
23
szary py� stuleci, wiele zniszczy�a woda, sporo zabrali
ludzie...
Ostatnio przysz�o mi na my�l, �e mog�abym ca�y rejon starej kopalni, przyleg�y do mej rezydencji, zamieni� w taki ma�y podziemny �wiat, podobny do waszego. �eby m�j Stach, kiedy wr�ci, czu� si� tu dobrze. Dlatego chcia�abym cho� jeden raz zobaczy� na w�asne oczy, jak tam jest naprawd�. Ca�a trudno�� w tym, �e nam � stworom podziemi � nie wolno wychodzi� na �wiat. Ju� pr�bowa�am nieraz: jaka� niewidzialna si�a spycha nas w d�, w g��b ziemi i przytrzymuje. Mam wszak�e pomys�: je�li wy, Michale, we�miecie mnie na r�k� i wyniesiecie do g�ry, to si�
chyba uda...
M�wi�c to, Ojdola spojrza�a na bednarza z gor�c� pro�b� w oczach. Micha� poskroba� si� po g�owie i po namy�le odrzek�:
� Unie��, to was, Pani, chyba unios�... Nasz �wiat jest najpi�kniejszy, kiedy �wieci s�o�ce. Tylko co na to powiedz� ludzie?...
� Ju� i o tym pomy�la�am. Nie pojedziemy wyci�giem kieratowym, gdzie zawsze kto� jest, tylko wyjdziemy po schodach. Ja, zobaczycie, nie jestem ci�ka. I najlepiej b�dzie zrobi� to dzi�, zaraz... Pracowite skrzaty doko�cz� robot�, a my chod�my...
Bednarz nie sprzeciwia� si� ju� wi�cej. � Teraz, w czerwcu, �wiat o zachodzie s�o�ca jest istotnie pi�kny � pomy�la�. Otrzepa� ubranie z py�u, r�ce wytar� w spodnie i poszli w stron� szybu.
U do�u schod�w bednarz wzi�� Ojdol� na lew� r�k� � bo w prawej ni�s� kaganek � a ona obj�a go, jak dziecko, za szyj� i zacz�li wspina� si� po schodach. Istotnie Ojdola by�a bardzo lekka; wa�y�a chyba tyle, ile jej odzienie
z puchu.
Micha� szed� powoli, przystaj�c co kilka zakr�t�w (schody w szybie biegn� zygzakami) dla nabrania oddechu. Gdy uszed� ponad �wier� drogi (a wszystkich schod�w
24
by�o oko�o czterystu), poczu�, �e coraz mocniej bije nie tylko jego serce; r�wnie� serce Ojdoli t�uk�o si� coraz g�o�niej. � Przejmuje si� biedactwo � pomy�la�.
Bednarz zna� dobrze szyb Leszno, kt�rym wychodzili i swoje si�y umia� roz�o�y�. A mimo to, im bli�ej powierzchni, z tym wi�kszym trudem pokonywa� schody. W ko�cu uzmys�owi� sobie, �e to Ojdola staje si� coraz ci�sza, chocia� jako� inaczej, ni� zasypiaj�ce na r�ku dziecko: by�a nadal puszysta i zwiewna, a mimo to ci�ka.
� Aha! Chyba j� co� na d� rzeczywi�cie ci�gnie... � przypomnia� sobie Micha�. Ale ju� niedaleko. Jeszcze z pi�� zakr�t�w, zaraz zacznie by� widno. Zatrzyma� si�, lamp� postawi� na schodach, Ojdol� przygarn�� mocno obu r�koma do siebie i ruszy� ku g�rze. Na kolejnym zakr�cie Ojdola ci��y�a mu ju� tak, jakby by�a ulepiona ze zbitego �niegu. Dysza�a przy tym ci�ko, a jej cia�em raz po raz wstrz�sa�y dreszcze. Ale oto ju� widno. Jeszcze tylko jeden zakr�t, jeszcze tylko kilka stopni. Ojdola ci��y�a mu ju� niczym beczka soli. Lecz Micha� nie dawa� za wygran�.
Jeszcze moment, a ich g�owy zr�wnaj� si� ze zr�bem szybu. Ju� wida� wpadaj�ce przez okiennice szybowej klety promienie zachodz�cego s�o�ca. Micha� zdobywa si� na najwy�szy wysi�ek i robi nast�pny krok w g�r�. W tym momencie promie� s�oneczny pada na ich g�owy, o�lepia oczy, nawyk�e do ciemno�ci. R�wnocze�nie bednarz' czuje mocne szarpni�cie w d�. Posta� dziewczyny rozsypuje mu si� w r�kach na drobn�, bia�� jak �nieg s�l, kt�ra z szumem sypie si� w d� po schodach i znika w czelu�ci szybu. Nie ma ju� ci�aru! Nie ma te� bia�ej dziewczyny. Rozsypa�a si�, przepad�a!...
� Szkoda! � my�li sobie Micha�, usiad�szy zdyszany na ostatnim stopniu. � Nie zobaczy�a, biedactwo, naszego �wiata! Pomimo, �e tak bardzo tego pragn�a! Szkoda...
Od tej pory Bieliczka przepad�a bez wie�ci. Ale narosty solne, misterne i pi�kne, nadal po starych wyrobiskach to tu, to tam si� krzewi�...
'6 w
25
KRASNOLUDKI S� W KOPALNI
ia� wiec wprosi� si� do kopalni za j s
ka�' kitem u jakiej� wdowy, kt�ra mu pra�a bielizn� i wa-
rzy�a traw�,' a sypia� na sianie w kopalni przy swoich
to i by�o co ko�o nich robi�,
wyczuje,
�e to
to.
wi�c noszenie wody dzie� w dzie� po dziesi�� razy, i
orzv iego kalectwie, dawa�o mu si� we znaki.
P Od jakiego� czasu Wojtek zacz�� odnosi� wra�enie,
26
�e w jego stajni opr�cz niego �urz�duje" kto� obcy. To uprz�� na konie kto� za niego z py�u solnego wyczy�ci�, to ��oby starannie posprz�ta� albo siano spod kopyt pozbiera�, to zn�w konewki na wod� czysto wyszorowa�. A niemal zawsze dzia�o si� to w nocy, kiedy spa� przy swoich koniach. Zaciekawi�o to Wojtka i postanowi� czuwa� jednej nocy.
Sko�czywszy obrz�dzanie zwierz�t, Wojtek wylaz� na swoje � jak m�wi� � ,,wyrko", u�o�y� si� na pos�aniu tak, �eby widzie� stajni�, nakry� si� ko�uchem i udawa�, �e �pi. Konie chrupa�y jaki� czas siano, hurkotaj�c �a�cuchami od uzdy o kraw�d� ��obu, a potem jeden po drugim k�ad�y si� z ulg� na such� �ci�k�. Cisza i w�asne znu�enie u�pi�y Wojtka. Jak d�ugo spa�, nie wiedzia�. Musia� wszak�e spa� czujnie, bo w pewnej chwili pos�ysza� jaki� szelest. Ockn�� si�, patrzy i nie wierzy oczom: na kraw�dzi d�ugiego ��obu przysiad�y, po dwa z ka�dego ko�ca, jakie� kud�ate stworzenia, z ruch�w podobne do ma�pi�t, a z twarzy do ludzi. Wybiera�y ze ��obu gar�ciami resztki obroku, wydmuchiwa�y z d�oni sieczk� i plewy, a owies zajada�y ze smakiem, wypluwaj�c �uski zupe�nie jak ch�opaki, kiedy jedz� ziarna s�onecznika. R�wnocze�nie kilka innych ma�pek grzeba�o w resztkach siana pod ��obem.
� Krasnoludki chyba, czy co? � pomy�la� Wojtek. Wyci�gn�� po cichutku spod ko�ucha r�k� i ostro�nie podkr�ci� knot u stajennej latarni.
W miar� jak robi�o si� jasno, krasnoludki kurczy�y si� jako� w sobie, a� sta�y si� ma�e, jak krety. Pochowa�y si� przy tym przezornie i jedynie ich czarne �lepka �widrowa�y Wojtka z uwag�. Gdy si� podni�s� na swoim pos�aniu, stworzenia rozbieg�y si� po k�tach i przepad�y. � Trzeba je b�dzie oswoi� � powiedzia� sobie Wojtek, po czym przygasi� �wiat�o, naci�gn�� ko�uch i niebawem zasn��.
Od tej pory zacz�a si� Wojtkowa z krasnoludkami znajomo��. Przynosi� im w kieszeni to troch� pszenicy, to otr�b,
27
to kaszy z prosa, a czasem ziarna s�onecznika. Maluchy wnet przesta�y si� kry� przed nim � ba, zacz�y mu asystowa� przy ka�dym zaj�ciu. By�a ich spora gromadka � osiem, dziewi�� � a nie zawsze przychodzi�y jedne i te same. Mowy ludzkiej nie zna�y; porozumiewa�y si� kiwaniem g�ow�, potupywaniem nogami, a tak�e mlaskaniem warg i mru�eniem oczu. Rozmawia�y po prostu ca�ym swoim cia�em. Z czasem Wojtek po�apa� si� w ich gestach i minach, zacz�� je na�ladowa�, co maluchy kwitowa�y piskami rado�ci. Same by�y bardzo poj�tne, ruchliwe, sprytne
i ch�tne do pos�ug.
Jednego wieczoru krasnale, widz�c jak Wojtek nosi i nosi wod� na nosid�ach, posiada�y na snopkach s�omy i d�ugo, d�ugo nad czym� debatowa�y. Kiedy Wojtek przyni�s� od szybu kolejne dwie konewki, maluch�w w stajni nie by�o. Wr�ci�y nad ranem, gdy ju� obrz�dza� konie. By�y zm�czone, zadyszane, ale uradowane. Przynios�y sk�d� cztery spore b�benki, jakich g�rnicy u�ywali na wod� pitn� dla siebie. B�benki by�y pe�ne dobrej, �wie�ej wody. Wojtek zapyta� ich na migi, sk�d t� wod� maj�. Gestami i mlaskaniem chcia�y mu to wyt�umaczy�, ale �e nie m�g� zrozumie�, j�y go ci�gn�� dok�d� za r�kawy i nogawki. Z trudem wyt�umaczy� im, �e owszem p�jdzie z nimi, ale musz� zaczeka�, a� trybarze zabior� konie do pracy.
Szli bardzo d�ugo kr�tymi chodnikami, mniej wi�cej w kierunku wschodnim. Wojtek, mimo sztywnej nogi, stawia� wielkie kroki. Krasnale bieg�y przed nim wielce podniecone. W pewnym miejscu zboczyli z g��wnej drogi i weszli w ciasny chodnik pn�cy si� zakosami w g�r�. Chyba ju� dawno nikt t�dy nie chodzi�, gdy� od stropu zwisa�y tu i tam d�ugie sople z soli, o kt�re Wojtek zawadza� g�ow�. Za jednym z kolejnych zakr�t�w chodnik by� tak zgnieciony, �e Wojtek musia� po�o�y� si� na brzuchu, by przeczo�ga� si� pod zawaliskiem. Wnet potem przedostali si� na pod�u�n� szerzyn�. By�o tu niewielkie wg��bienie w sp�gu, co� w rodzaju niecki, starannie na dnie i po brzegach wyle-
28
pione glin�. W �cianie zbudowanej nie z soli, a z i�u, tkwi�a wprawiona rynienka z kory, kt�r� sp�ywa�a do niecki, ciurkaj�c z cicha, czy�ciute�ka woda. Wg��bienie mog�o pomie�ci� co najwy�ej ze dwie konewki wody. Tote� przelewa�a si� ona przez rowek w brzegu, wp�ywa�a do drugiego korytka, a o par� krok�w poni�ej wpada�a w szczelin� i gin�a z oczu.
Wojtkowi nie by�y dziwne podziemne �r�d�a � wszak w kopalni wsz�dzie ich pe�no. Id�c za pierwszym odruchem, Wojtek spr�bowa� wody. Spr�bowa� i zdziwi� si� mocno: woda by�a zimna, czysta i zupe�nie nie� �ona... Krasnale wlepi�y w niego swoje skrz�ce �lepka i bacznie �ledzi�y, co on robi. On za� napu�ci� wody do b�benka, przy�o�y� sobie jego dziobek do ust i pi� � ku uciesze skrzat�w � smakuj�c, jakby to by�o piwo. Nast�pnie nape�ni� wszystkie cztery b�benki, przewiesi� je sobie przez plecy, bo dla krasnali by�y stanowczo za ci�kie i ruszyli w drog� powrotn�. Ju� niedaleko stajni krasnale odmeldowa�y si� i posz�y sobie za swoimi sprawami.
W pobli�u szybu �Seraf" Wojtek napotka� sztygara. Przystan��, pozdrowi� go wedle zwyczaju, robi�c mu wolne przej�cie. Ale oku sztygara nie uszed� fakt, �e kulawy Wojtek po obu bokach niesie po dwa b�benki. Zatrzyma� si� i zapyta� Wojtka sk�d i dok�d idzie. Chc�c nie chc�c Wojtek opowiedzia� po prostu, �e odkry� w kopalni czyst�, �s�odk�" wod�, a b�benki wypo�yczy�, �eby wszyscy mogli spr�bowa�, jaka jest dobra. Napomkn�� te�, �e drog� wskaza�y mu skrzaty, ale sztygar pu�ci� to mimo uszu.
Poczciwy Wojtek ani nie przypuszcza�, jak powa�nego dokona� odkrycia. W kopalni pracowa�o kilkadziesi�t koni i dostawa dla nich pitnej wody stanowi�a nie lada k�opot. Okaza�o si�, �e znalezione �r�d�o ma spor� wydajno��, a znajduje si� w rejonie kom�r �Tarasy". Nie min�� rok, a w ich pobli�u urz�dzono w pustych komorach du�e stajnie, w kt�rych zmie�ci�y si� r�wnie� konie, obs�ugiwane przez Wojtka. Ow kr�ty, pn�cy si� w g�r� zakosami chodnik, kt�-
29
rym prowadzi�y go niegdy� dobre duszki kopalni, poszerzono i podwy�szono, a sp�g odcinkami wymoszczono dylami, a�eby konie mog�y tamt�dy wygodniej przechodzi�.
I tak powsta� pierwszy odcinek znanej wszystkim w kopalni �ko�skiej drogi", wiod�cy od stajem do wodopoju u �s�odkiego �r�d�a".
...Ma�kowi z Lednicy, trybarzowi, stale gin�a fajka wzgl�dnie kapciuch. Nigdy oba razem, lecz albo fajka, albo kapciuch. A wiadomo, i� aby zakurzy�, trzeba mie� i jedno i drugie... (W czasach, kiedy g�rnicy u�ywali do �wiecenia kagank�w z otwartym p�omieniem, wolno by�o oczywi�cie
pali� w kopalni.)
Przyje�d�a wi�c Maciek ze swoim koniem do wyrobiska i czeka, a� mu za�aduj� na sanie ci�ki ba�wan czy beczk�. Siada na czym b�d� i si�ga do kieszeni: kapciuch jest, a fajki nie ma. � Gdzie si� za� bestyja podzia�a? � my�li sobie, ale nic nie m�wi, �eby si� inni nie �miali z niego.
Zaje�d�a potem z �adunkiem pod szyb i znowu czeka
chwil�.
� Przyda�oby si� za�mi�! � Si�ga odruchowo do kieszeni. Tym razem fajka jest, a kapciucha nie ma!... � Macieju, dajcie zakurzy�! � m�wi Franek szybowy. � Jak�e ci dam � odpowiada Maciek � skoro despetniki zn�w mi kapciuch porwa�y. � Nie szkodzi! � �mieje si� Franek. Wy nie macie, ale wasz Gniady ma!... � I od boku konia, jeno z drugiej strony, odpina kapciuch i dwoma palcami wyci�ga z niego spor� szczypt� tytoniu. Maciek nie lubi cz�stowa� tabakiem (bo ka�dy winien mie�, co mu potrzebne!), ale rad jest. �e si� zguba znalaz�a.
Kasper, zwany ,,Prowda" (bo w rozmowie cz�sto wtr�ca� si�owo �prowda"), mia� za �on� Apoloni�, kt�ra po weselach za kuchark� chodzi�a. Kiedy nadchodzi� czas
30
wesel, Kasper nie przynosi� do roboty jedzenia, jak zwykle, w kieszeni, a w sporym rondlu owini�tym w babsk� chusteczk� zwi�zan� w cztery rogi. Za s�odkim ciastem nie przepada�, to ko�aczem czy rogalikami koleg�w czasem pocz�stowa�. Ale kiszki, kie�basy czy mi�siwa nie da� nigdy nikomu ani pow�cha�. Odchodzi� na bok, uwalnia� sw�j rondel z chustki i przemienia� si� w warcz�cego brytana. Pewnego razu, gdy zjechali rano do roboty i szli do przodk�w, z Kasprowego rondla ni�s� si� przyjemny zapach. Kroczy� wprawdzie ostatni, ale �e szli w pi�ciu g�siego, i to z pr�dem powietrza, wi�c zapach �w dolatywa� ich z ty�u i co tu du�o m�wi� � �ykali �lin�. Wreszcie Lolek Gabrysi�w nie wytrzyma� i m�wi: � Kasper, a c� wam kobieta dzi� naszykowa�a, co tak �adnie pachnie? � A c� by? � odpowiada Kasper � ��tr�bka!". � To dacie spr�bowa�, co? � przygaduje Lolek. � Ee! � m�wi z niezadowoleniem Kasper � nie uwierzycie, prowda, ale same ko�ci!...
Za par� dni z Kasprowego rondla znowu pachnia�o w�tr�bk�... Koledzy � zdawa� by si� mog�o � przeszli nad tym do porz�dku dziennego. Tylko kiedy nadesz�a pora na �niadanie i Xasper odszed� na bok ze swoim rondlem, z ogromnym zdumieniem stwierdzi�, �e tym razem rzeczywi�cie w naczyniu by�y same ko�ci!...
Roze�li�o go to tak bardzo, �e ju� do ko�ca dni�wki nie powiedzia� do nikogo ani s�owa, cho� koledzy zastanawiali si� g�o�no, czy krasnoludki jadaj� ,,�tr�bk�", czy tylko sk�rki i okruszyny chleba.
...Zwano ichi �pokutnikami". Prac� mieli nie tyle ci�k�, co bardzo niebezpieczn�: wypalali �saletr�". Saletra � wiadomo � zmieszana z w�glem drzewnym i z czym� tam jeszcze tworrzy�a materia� wybuchowy. Ale tu nie chodzi�o o tak� saleetr�, lecz o gaz metan, kt�ry pojawia� si� niekiedy w wyrcobiskach nie do�� przewietrzanych i zapaliwszy si� od p�omienia kaganka � powodowa� � niczym
31
saletra � �mierciono�ny wybuch. Dzisiaj wiadomo, �e metan, bezbarwny i bezwonny, kiedy go jest w powietrzu od 5 do 14% � tworzy z nim mieszanin� piorunuj�c�. Ale w owych czasach o sk�adzie powietrza, czy o w�asno�ciach gaz�w niewiele jeszcze wiedziano.
Do wypalania �saletry" dobierano ludzi rozwa�nych, sprytnych, a r�wnocze�nie gotowych na wszystko. Id�c do akcji, przywdziewali specjaln� opo�cz� z kapturem, kt�ra chroni�a nieco przed p�omieniem cia�o i g�ow�. Za narz�dzie s�u�y� im d�ugi, lekki dr��ek z umocowan� na ko�cu drzazg� �uczywa. Gaz metan, mocno st�ony i spr�ony, wype�nia� (i nadal wype�nia) niekt�re naturalne szczeliny po�r�d z�o�a. Stamt�d przeciska� si� do wyrobisk, gdzie � jako bardzo lekki � gromadzi� si�, warstw� mniej lub wi�cej grub�, pod samym stropem. Do�wiadczenie uczy�o, �e je�li go tam podej�� cichutko, nie powoduj�c ruch�w powietrza i podpali� � to buchnie jasnym p�omieniem i na tym si� sko�czy. Trzeba by�o oczywi�cie umie� to
robi�.
Wi�c wypalacz ,,saletry", wkraczaj�c do akcji, kl�ka� ju� w chodniku doj�ciowym, �egna� si� nabo�nie, zapala� od kaganka �uczywo na kiju i, czo�gaj�c si� po sp�gu, wsuwa� si� ostro�nie do podejrzanej o gazy komory. Tu podnosi� sw�j ,,znicz" coraz wy�ej i wy�ej, a gdy si� nic nie dzia�o, szuka� nim ,,saletry" pod stropem, przesuwaj�c p�omyk to w prawo, to w lewo. G�ow� stara� si� przy tym trzyma� nisko, z twarz� zwr�con� raczej ku ziemi, by w razie czego uchroni� j� przed oparzeniem.
Towarzysz�cy wypalaczowi pomocnik le�a� tymczasem w chodniku, r�wnie� z twarz� przy ziemi, czekaj�c czy i kiedy w komorze huknie i dmuchnie. Obok siebie mia� konewk� z wod�, �eby obla� koleg�, gdyby ten straci� przytomno�� lub zacz�� si� pali�. Ca�a operacja odbywa�a si� pod nieobecno�� w komorze innych g�rnik�w.
Dla wypalaczy by�a to zawsze praca wielce ryzykowna, ale dla kopalni konieczna: tropi�c systematycznie �saletr�"
32
i niszcz�c j�, unika�o si� wielkich i niespodziewanych wybuch�w. Tote� na wypalaczy patrzono z szacunkiem, chocia� dla �artu zwano ich �pokutnikami", jako