13536
Szczegóły |
Tytuł |
13536 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13536 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13536 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13536 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PIOTR KORDA
WADERA
�O su�cie przesta� sypa� �nieg. Szerok� drog� przez g�sty sosnowy
miodnik nikt przede mn� tego ranka nie szed�. Napisa�em � nikt nie
szed� � i rozumiemy doskonale, �e mia�em na my�li cz�owieka. Ile� w tym
zarozumia�o�ci! Tak jakby i w przyrodzie nic si� poza cz�owiekiem nie
liczy�o..."'
JAN EDWARD KUCHARSKI
PONAD WOD�
Nad szerokim rozlewiskiem rzeki unosi� si� g�sty opar
porannej mg�y, przes�aniaj�c jesienny krajobraz. W
powietrzu wyczuwa�o si�
swoist� wo�, jak� wydaje z siebie podmok�y mech i wilgotne,
opad�e z drzew li�cie. Szuwary po��k�y ju� i utraciwszy
znaczn� cz�� swych szablastych li�ci, na wp� zwi�d�e,
osuwa�y si� w g��b przybrze�nego mokrad�a. By�o cicho i bez-
wietrznie. Tylko od czasu do czasu dawa�o si� s�ysze�
st�umione pla�ni�cie cia�a ryby o ciemn� teraz i nieprzejrzyst�
powierzchni� wody. Pozorny bezruch trwa� d�u�sz� ju� chwil�,
kiedy z nagich konar�w starej topoli rozni�s� si� nagle
terkotliwy i natr�tny skrzek sp�oszonej sroki. Wkr�tce
przemkn�a w g�rze jej po�yskliwa sylwetka i spomi�dzy
przybrze�nych zaro�li z chrapliwym krzykiem i �opotem
zerwa�a si� czapla.
I zn�w zapad�a cisza. Nie trwa�a jednak d�ugo. Przerwa� j�
miarowy, powtarzaj�cy si� chlupot wody, a tu� za pasem
przybrze�nych trzcin i sitowia, zamajaczy�a wielka k�oda.
Sun�a leniwie i min�wszy cypel poros�y leszczyn�,
wychyn�a wreszcie z zaro�li i mglistego oparu. Po czarnej
powierzchni wody p�yn�� zwyk�y, ob�upany z kory,
kilkumetrowy pie�. By� wydr��ony lub raczej wypalony
wewn�trz, stanowi�c w ten spos�b co� na kszta�t koryta. W
wydr��eniu pnia na rozstawionych szeroko nogach sta� ros�y
brodaty m�czyzna odziany w sk�ry. Wpieraj�c raz po raz w
dno rozlewiska d�ug�, mocn� �erd�, odpycha� powolnym
ruchem cz�no, nadaj�c mu zamierzony kierunek.
Po chwili k�oda uderzy�a lekko o przybrze�ny korze�, a
sternik i pasa�er w jednej osobie, nie wypuszczaj�c z d�oni
�erdzi, wyszed� z cz�na do wody si�gaj�cej tu zaledwie
kolan. Zahaczywszy nast�pnie s�k �erdzi o t�py dzi�b swej
prymitywnej �odzi, podci�gn�� j� i witk� �ozy przywi�za� u
nadbrze�nych korzeni. Uporawszy si� z tym opar� �erd� o
pobliskie drzewo, po czym si�gn�� do wn�trza cz�na i wydo-
by� cztery strza�y zako�czone ko�cianymi grotami. Obr�ci� w
palcach ka�d� z osobna, przejrza� je w skupieniu i uj�wszy
wszystkie razem w gar��, wsun�� za rzemie� opasuj�cy
biodra. Nast�pnie wydosta� lekko wygi�te, g�adko obrobione
drzewce, u kt�rego wierzcho�ka zwisa�a spr�ysta struna
skr�cona w lu�n� spiral�, i wyskoczy� na brzeg. Tu rozejrza�
si� poszukuj�c jakby czego� na ziemi. Wzrok jego zatrzyma�
si� na rozwidleniu korzeni pobliskiego d�bu. Zatkn�wszy
pomi�dzy korzenie ten koniec drzewca, u kt�rego
przytwierdzona by�a struna, m�czyzna poda� si� ku przodowi
i napieraj�c ci�arem ca�ego cia�a na jego wolny koniec wygi��
je w �uk. Nie zwalniaj�c naporu
si�gn�� po strun�, naci�gn�� j� ku sobie i zahaczy� o> niewielki
s�k stercz�cy u wolnego wierzcho�ka drzewca. Wreszcie
zwolni� ostro�nie nacisk, wyprostowa� si�,, odsapn�� i obr�ci�
�uk w d�oniach. Sprawdzaj�c pr�no�� i moc napi�tej teraz
ci�ciwy, naci�gn�� j� silnie,, przytrzyma� chwil� i pu�ci�.
Struna j�kn�a, m�czyzna przys�uchiwa� si� temu d�wi�kowi,
nast�pnie zarzuci� �uk na rami� i ruszy� w las. Jego barczysta
sylwetka skry�a si� po chwili w g�stwinie, a odg�osy �amanych
szerokimi stopami ga��zek zupe�nie ucich�y..
Blade s�o�ce nie wysz�o jeszcze zza lasu, kiedy lekki
powiew wiatru rozdmucha� znad rozlewiska resztki mg�y,
ukazuj�c zaskakuj�c� w tym dzikim krajobrazie budowl�.
Zawieszona nad lustrem wody, po�yskiwa�a wilgotn� biel�
okorowanych �wierkowych okr�glak�w. Masywne pale
zanurzone g��boko w mulistym dnie stanowi�y jednocze�nie
fundament, szkielet i obramowanie tego nawodnego sza�asu.
Boki jego wype�nione by�y odartymi z kory bierwionami,
spomi�dzy kt�rych tu i �wdzie stercza�y k�pki mchu
torfowego. Bez w�tpienia s�u�y� on jako materia�
uszczelniaj�cy. Dach sza�asu tworzy�y pochy�o ustawione i jak
rybie �uski zachodz�ce na siebie p�aty kory modrzewiowej, a
niskie wej�cie, os�oni�te zwisaj�c� sk�r� jelenia, by�o ledwie
widoczne. Przed wej�ciem znajdowa� si� niewielki pomost
wys�any suto zesch�� traw� i listowiem. W stercie li�ci,
zagrzebany w nich niemal do po�owy, siedzia� ch�opiec.
Oparty plecami o �cian� sza�asu, skr�ca� w palcach wyp�ukane
jelito borsuka. Czynno�ci tej oddawa� si� w skupieniu i
dopiero dono�ny, wysoki g�os,, jaki rozleg� si� z nawodnego
sza�asu, kaza� mu j� przerwa� i skry� si� w jego wn�trzu.
Jednocze�nie da� si� s�ysze� p�acz niemowl�cia, a w niskim
otworze wej�ciowym ukaza�a si� pochylona posta� kobiety.
Zsun�wszy si� zr�cznie po palu stanowi�cym podpor� bu-
dowli, kobieta znalaz�a si� w uwi�zanej tu wydr��onej k�odzie,
chybotliwej i zupe�nie podobnej do cz�na, jakie u brzegu
pozostawi� poprzednio brodaty m�czyzna. Zwolniwszy swe
cz�no z uwi�zi kobieta uj�a w d�onie d�ug� tyczk�; zr�cznie
ni� manewruj�c nawr�ci�a k�od� i odp�yn�a ku pobliskiemu
brzegowi. Wkr�tce cz�no skry�o si� w zaro�lach, a ponad
nimi ukaza�a si� po chwili b��kitna i zwiewna wst�ga dymu.
Zaraz te� rozwia�a si� i w �lad za ni� z zaro�li pocz�� wysuwa�
si� ku g�rze s�up k��biastego, brunatnego dymu, jaki w
ogniu daj� wilgotne ga��zie.
Dlaczego tych czworo istot ludzkich porzuci�o gromad�
swych pobratymc�w i przyby�o w te w�a�nie strony, nie
wiemy. Z pewno�ci� jednak nie kaprys sta� si� przyczyn� ich
osamotnienia. �wie�e blizny widoczne na karku, ramieniu i
czole m�czyzny, a zw�aszcza okoliczno�ci,' w jakich
powsta�y, rzuci�yby pewne �wiat�o na przyczyn� banicji
owego stad�a ludzkiego. By� mo�e brzemienna w skutki wa��
ze wsp�plemie�cami zmusi�a ich do opuszczenia starego
siedliska i rodzimej gromady plemiennej... A mo�e lawina
skalna lub inny kataklizm przyrody zg�adzi� ich wsp�rodak�w
i wsp�mieszka�c�w?
Do��, �e tych czworo ludzi, stanowi�cych naturaln� rodzin�
i pozostawionych w walce z dzik� przyrod� w�asnej tylko
przemy�lno�ci, prowadzi�o tu czas jaki� trudne i pe�ne
niebezpiecze�stw �ycie samotnych mieszka�c�w puszczy.
Kiedy z biegiem czasu mr�z sku� lodem rozlewisko rzeki,
chroni�ce dot�d sza�as przed naj�ciem drapie�nych zwierz�t,
mieszka�cy nawodnej chaty opu�cili
j�, pozostawiaj�c jednak dowody zamierzanego powrotu. Ich
cz�na, zabezpieczone przed rozsychaniem i gniciem �ywic�
sosnow� i �ojem zwierz�cym, okryte p�atami kory i obr�cone
dnem ku g�rze, le�a�y na brzegu, a wej�cie na pomost
prowadz�cy do sza�asu, zastawione stert� pot�nych
konar�w, sta�o si� niewidoczne. Siady st�p, jakie mieszka�cy
sza�asu pozostawili na przybrze�nym �niegu, skierowane by�y
w stron� skalnego p�askowy�u rozci�gaj�cego si� o dzie� dro-
gi na zach�d.
G��D
By�a zima. Powiedzieliby�my, �e dzia�o si� to w lutym.
P�ne s�o�ce, w po�owie ukryte ju� za �cian� lasu, barwi�o
r�owofioletowym �wiat�em mgliste powietrze. Wkr�tce
nasta�a szaro��. Mr�z t�a�. Krople wody zwisaj�ce za dnia z
wierzcho�k�w ga��zek brz�z zastyg�y �ci�te mrozem i
poruszane teraz podmuchem wiatru uderza�y o siebie, wydaj�c
lekki chrz�st... Ucho zwini�tej w k��bek wilczycy drgn�o i
zwr�ci�o- si� w kierunku, sk�d dochodzi� nowy dla niej odg�os.
Po chwili zwierz� unios�o ci�ki �eb i pocz�o w�szy�,
wci�gaj�c powietrze kr�tkimi haustami. Czarny, po�yskliwy
nos odchyli� si� w prawo, potem w lewo, i uspokojony
brakiem niepokoj�cych woni wsun�� si� ponownie w
puszysto�� sier�ci, grzej�c brzuch zwierz�cia ciep�ym
oddechem. Ruchliwe wilcze ucho leg�o ponownie na karku i
zwierz� znieruchomia�o. Niewiele czasu min�o, gdy nagle
Wadera* poderwa�a cia�o na nogi. Obejrzawszy si� na
mgnienie oka, zje�ona i niespokojna pobieg�a nier�wnym
truchtem w kierunku p�ytkiego jaru poros�ego tarnin�.
Dotar�szy tam
przywar�a brzuchem do �niegu i czo�gaj�c si� skry�a w
kolczastym g�szczu zwr�cona pyskiem pod wiatr. I zn�w
poruszy�y si� jej wilgotne nozdrza, ale tym razem podmuch
nie przyni�s� ju� obcej i niepokoj�cej woni.
Zwierz� nas�uchiwa�o czas jaki�, po czym schyliwszy kark
obw�cha�o zmia�d�on� przedni� praw� �ap�. Na mrozie b�l
palc�w stawa� si� jeszcze bardziej dokuczliwy. Wilczyca
pocz�a liza� je i ogrzewa� w�asnym oddechem. Skupiaj�c nad
t� czynno�ci� ca�� uwag� nie dostrzeg�a, jak odrobina suchego
�niegu osypa�a si� z pobliskiego g�azu. Po chwili jednak ucho
jej uchwyci�o cichy szelest. Znieruchomia�a. K�tem oka
dostrzeg�a w szczelinie pod g�azem jaki� nieznaczny ruch.
Wadera obserwowa�a w napi�ciu pobliskie, o�nie�one poletko
poros�e tu i �wdzie �d�b�ami zesch�ej trawy. Naraz zmys�y jej
zn�w pochwyci�y drganie k�pki trawy przes�aniaj�cej szczelin�
pod g�azem. Min�a d�uga chwila, zanim ruch si� powt�rzy�. I
oto ze szczeliny pod o�nie�onym kamieniem powoli wysun�y
si� ruchliwe, szczeciniaste w�sy, g�owa z b�yszcz�cymi
wielkimi oczami i wreszcie z nory wychyn�a kr�g�a i zwarta
sylwetka dzikiego kr�lika.
Wadera wstrzyma�a na moment oddech. By�a g�odna.
G�odna od kilku d�ugich dni. Okaleczona �apa nie pozwala�a jej
nad��y� za koczuj�c� wilcz� watah�. Niedawno nabyte
kalectwo udaremnia�o te� ka�d� skuteczn� pogo� za
zdobycz�. Teraz wystarczy�by jeden sus... Jeden d�ugi i celny
skok... Rozszerzone �renice wpatrywa�y si� w ruchomy cel.
Zaparte pazurami tylne �apy drgn�y w napi�ciu, spr�y�y si� i
nag�ym pchni�ciem mi�ni wyrzuci�y zwierz� ku przodowi.
Rudawobury cie� oderwa� si� od krzew�w tarniny, przelecia�
kilka metr�w w powietrzu, opad�... zachwia� si� i osun�� w
sypki, puszysty �nieg trac�c r�wnowag�.
Lewa �apa zdrowa i silna, lecz osamotniona teraz w swym
wysi�ku, ugi�a si� pod ci�arem opadaj�cego w rozp�dzie
cia�a. Szcz�ki Wadery zwar�y si� w pr�ni wydaj�c suche
k�apni�cie. Kr�lika ju� nie by�o. Pozosta� tylko zapach jego
turzycy i ostry b�l zranionej �apy. Pozosta� tak�e dojmuj�cy
g��d.
Wilczyca poderwa�a si� w mgnieniu oka. Stan�a
nieruchoma oceniaj�c sytuacj�. Nie powr�ci�a jednak pod
krzak tarniny. B�l, ch��d, a nade wszystko g��d udaremnia�y
sen i odpoczynek... Obw�chawszy jeszcze kr�licz� nor�
Wadera zawr�ci�a i pocz�a oddala� si� kulawym truchtem.
Czas jaki� bieg�a uparcie przed siebie. Zmusza�a j� do tego
instynktowna potrzeba ruchu i dzia�ania, jak� cz�sto odczuwa
g�odne drapie�ne zwierz�. Odpoczynek i bezruch stawa�y si�
bowiem powoln� zag�ad�, a pozostawanie na czatach przy raz
sp�oszonej ofierze by�oby daremne.
Wadera pobieg�a wzd�u� koryta zamarzni�tego strumienia
le�nego, na przemian w�sz�c i nas�uchuj�c.
Szybko nastawa� zmrok; szybko t�a� mr�z. Kniej�
ogarnia�a cisza i g�stniej�ca ciemno�� bezksi�ycowej nocy.
Od czasu do czasu dawa�o si� tylko s�ysze� hukanie puchacza
lub piskliwe tiiuit puszczyka. Raz z oddali rozleg� si�
rozpaczliwy krzyk-skarga napastowanego kr�lika i zn�w
zaleg�a cisza.
By�o ju� ca�kiem ciemno, kiedy ucho Wadery pochwyci�o
niedaleki, ledwie s�yszalny odg�os wilczego gonu za zdobycz�.
Zatrzyma�a si� na chwil� ulegaj�c mo�e urokowi znanych
dobrze sytuacji, zwiastuj�cych zawsze blisk� syto��. Tym
razem jednak niczego nie zwiastowa�y wilczycy. Nas�uchiwa�a
jeszcze czas jaki�. Kiedy odg�osy pogoni umilk�y, ruszy�a w
drog� nie porzucaj�c jednak obranego kierunku. Bieg�a nadal
wzd�u� brzegu strumienia. Tam gdzie ��czy� si� on z rzek�,
utworzy�o si� szerokie, pokryte lodem rozlewisko. Wadera
okr��y�a je szerokim �ukiem, unikaj�c lodowego pod�o�a.
Wkr�tce drog� wilczycy przeci�� sznurkowaty trop lisa.
Zwykle mija�a jego �lad oboj�tnie, teraz przystan�a i wietrz�c
pobieg�a kr�t� drog� rudego. Kalectwo wilczycy czyni�o
pogo� za lisem bezcelow�, a jednak nie porzuca�a jego tropu.
By� to bowiem czas, kiedy lisy ��cz� si� w pary i zaj�te swymi
weselnymi sprawami mog�y sta� si� �atw� zdobycz�. By�
mo�e t� w�a�nie szans� podsuwa�o Waderze jej
do�wiadczenie.
Bieg�a ju� d�u�szy czas, gdy oto obok zapachu lisa
zwietrzy�a naraz inn� wo�, obc� tu, a jednak jej znan�. Ostry
�w zapach raz ju� tego dnia zmusi� j� do ukrycia si� w jarze
poros�ym tarnin�. Teraz wo� nie by�a tak wyra�na i bliska, a
zwierz� zdwoiwszy czujno�� zwolni�o tylko tempo i tak
powolnego truchtu. Nagle lekki podmuch wiatru osadzi�
wilczyc� przynosz�c ze sob� upragnion� wo� mi�sa.
Prze�kn�a �lin� i ch�on�a chciwie n�c�cy zapach. Oto dwie
wonie, niepokoj�ce i sprzeczne niemal, skupi�y na sobie
napi�t� uwag� zwierz�cia. Jednoczesne i r�wnoleg�e nap�y-
wanie tych dw�ch zapach�w by�o wilczycy ju� znane.
Po��czenie to kojarzy�o si� w jej �wiadomo�ci z niedawnymi i
budz�cymi l�k wydarzeniami. Przystan�a niepewnie. Sier��
na karku zje�y�a si�, g�rna warga unios�a lekko ukazuj�c
d�ugi, sinobia�y kie�. Najl�ejszy nawet szmer nie dociera�
jednak do jej uszu. S�uch zwierz�cia nie wyja�nia�
pochodzenia owych sprz�onych z sob� zapach�w. A wzrok?
Wilczyca rozejrza�a si� penetruj�c w skupieniu ciemno��. I
oto w odleg�o�ci kilkunastu zaledwie skok�w jej �lepia
napotka�y bielej�cy i odarty z kory pie� zwalonego drzewa.
Na pniu le�a� nieforemny tw�r, kt�rego z tej odleg�o�ci
wilczyca rozpozna� nie by�a w stanie. Nozdrza jednak
informowa�y jednoznacznie: tu, w pobli�u na zwalonym
pniu, le�y �wie�e, krwiste mi�so. Spory och�ap, kt�rym
mo�na nasyci� g��d. Wadera obliza�a g�rn� warg�.
Obserwowa�a bacznie otoczenie... Ponad mi�sem, wsparta
jednym ko�cem na okorowanym pniu, stercza�a pochy�o
ci�ka k�oda. Pozycja k�ody, nieco nienaturalna, budzi�a w
zwierz�ciu niepok�j. To �co�", ��cz�ce w sobie dwa
charakterystyczne zapachy, wilczyca ogl�da�a ju�
poprzednio... Sytuacja nie wydawa�a si� ca�kiem nieznana...
Te same dwie wonie lub raczej jednoczesne ich po��czenie,
utrwalone w pami�ci przed kilku dniami, rozpoznawa�a i teraz.
Strwo�ona sta�a jaki� czas nie wa��c ruszy� si� z miejsca...
Kiedy przed kilku dniami, owej pami�tnej nocy, ponaglana
g�odem si�ga�a po mi�so, te same dwa zapachy dra�ni�y jej
nozdrza. Powoli i ostro�nie zbli�a�a si� wtedy do zwalonego
drzewa. Tak jak teraz, pod uko�nie ustawion� k�od�, le�a� na
nim spory p�at �wie�ej sarniny. Tak jak teraz, mi�so
roztacza�o n�c�cy zapach, ska�ony jednak obc� jak�� woni�...
Nie opar�a si� wtedy-pokusie: post�pi�a krok naprz�d i jeszcze
krok, ale uderzana silniejsz� fal� obcej, niepokoj�cej woni,
zatrzyma�a si�. Panowa�a cisza. Od n�c�cej zdobyczy dzieli� j�
zaledwie krok. Nie ruszaj�c si� z miejsca wyci�gn�a szyj� i
uj�wszy lekko z�bami och�ap bez powodzenia pr�bowa�a
unie�� go w g�szcz. Zwar�a wi�c silniej szcz�ki i opar�szy
praw� �ap� na okorowanym pniu szarpn�a zdobycz ku sobie.
Mi�so pozostawa�o nadal nieruchome. Szcz�ki szarpn�y
jeszcze mocniej... I wtedy nast�pi�o co�, czego zwierz� nie
by�o W stanie poj��: rozleg� si� �oskot i jednocze�nie poczu�a
ostry, przeszywaj�cy b�l. Opadaj�ca nagle k�oda pozbawi�a
Wader� bliskiej zdobyczy, przygwa�d�aj�c jednocze�nie do
pnia jej praw� �ap�. Ogarni�ta panik�, poci�gn�a uwi�zion�
ko�czyn� ca�� si�� barku. Uwolniona, skowycz�c i brocz�c
krwi�, skry�a si� w
g�szczu... Na d�ugo zapami�ta�a �oskot opadaj�cej k�ody i
nade wszystko przeszywaj�cy b�l, jaki po nim nast�pi�...
Sta�a teraz nie poruszaj�c si� ani o krok, wpatrzona w
�r�d�o swego niepokoju i zarazem pokusy. Do�wiadczenie
sprzed kilku dni i strach nakazywa�y ucieczk� i
powstrzymywa�y przed zaspokojeniem dojmuj�cego g�odu, a
bij�ca w nozdrza wo� �wie�ej krwi i mi�sa przykuwa�a
zwierz� do miejsca. Wadera pozostawa�a nieporuszona
d�u�sz� chwil�. Wreszcie, powoli i ostro�nie, cofn�a si� do
skraju polanki. Rozgrzebawszy �nieg leg�a przyczajona
pomi�dzy wystaj�cymi korzeniami starej topoli.
Mija�y godziny d�ugiej nocy. Wilczyca przymyka�a niekiedy
�lepia. Chwilami zapada�a w lekk� drzemk� wtuliwszy nos w
pachwin� i pozostawiaj�c tylko na stra�y czujne, ruchliwe
uszy. Co pewien czas liza�a zzi�bni�t� i okaleczon� �ap�, po
czym zn�w zapada�a w p�sen.
DZIWNY STW�R
Mrok ju� zaczyna� rzedn��, kiedy do jej uszu dotar� szmer
opadaj�cej szyszki. Wci�ni�ta w �nieg wilczyca unios�a g�ow� i
spod nadziemnych korzeni topoli zlustrowa�a bacznie
otoczenie. Po chwili ujrza�a, jak z korony pobliskiej sosny
zsun�� si� zr�cznie tu-mak* i swym lekkim kicaj�cym galopem
skierowa� si� wprost do mi�sa le��cego na zwalonym pniu.
Bieg� szybko nie bacz�c zbytnio na otoczenie. I on by� g�odny.
Wadera, gotowa broni� przed intruzem swej dot�d nie
osi�galnej w�asno�ci, unios�a lekko barki i wpatrzona w och�ap
spr�y�a si� ju� do skoku, kiedy
nagle w mro�nym powietrzu poranka rozleg� si� dono�ny,
suchy �oskot. Echo powt�rzy�o ten d�wi�k i zwielokrotni�o go
w ciszy.
Strach przydusi� wilczyc� do ziemi. Zn�w nasta� spok�j i
bezruch, tylko napr�one mi�nie i pobudzone nerwy
wprawia�y cia�o kulawej wilczycy w ledwo uchwytne dr�enie.
Mija�y d�ugie chwile oczekiwania, ale odg�osy buszuj�cego
tumaka nie powt�rzy�y si� wi�cej. Przyczajona p�asko w
�niegu Wadera czeka�a. Wreszcie unios�a ostro�nie �eb, potem
d�wign�a tu��w i chy�kiem, krok za krokiem, ws�uchana w
cisz� i czujna pocz�a zbli�a� si� do miejsca, na kt�rym od
wielu godzin skupia�a si� ca�a jej uwaga. Z miejsca tego
dochodzi�y teraz ju� trzy zapachy: tamte dwa, kt�rych
po��cz�-
nie by�o jej znane, i trzeci zapach: wo� martwego tumaka...
Wilczyca zaskoczona nieuchwytn� zrazu, ale wyczuwaln�
przecie� zmian� w otoczeniu zatrzyma�a si�. Naraz dostrzeg�a
cia�o tumaka zwisaj�ce nieruchomo spod zwalonej k�ody.
D�ugi, w�ski tu��w, brunatne tylne nogi i puszysty ogon
opada�y bezw�adnie z bielej�cego pnia, na kt�rym poprzednio
widoczny by� och�ap mi�sa. Wadera nie dostrzega�a go teraz,
chocia� z pewno�ci� by� tu jeszcze... W�ch upewni� j� o tym.
Zmys�y zwierz�cia skrz�tnie notowa�y poszczeg�lne wra�enia,
ale nie by�o ono w stanie poj�� zwi�zku przyczyn i skutk�w
ostatnich wydarze�.
Uwa�ny i krytyczny obserwator spostrzeg�by niew�tpliwie,
�e d�bowa k�oda ustawiona przedtem uko�nie i podparta
cienk� �erdzi� opad�a przed chwil� z �oskotem na le��cy pie�,
przygniataj�c sob� tumaka wraz z mi�sem, po kt�re w�a�nie
si�ga�. Prymitywna konstrukcja z�o�ona z �erdzi i dwu pni nie
by�a dzie�em przypadku. Nie przypadkiem znalaz�o si� tam i
mi�so, na kt�rym wsparta by�a �erd� podpieraj�ca pochy��
k�od�...
Do�wiadczenie wilczycy nabyte przed kilku zaledwie
dniami i od�wie�ony teraz pod wp�ywem nowych wydarze�
l�k by�y silniejsze ni� g��d i ciekawo��. Nie odwa�y�a si�
zbli�y� do martwej kuny. Nie odwa�y�a si� tak�e szuka�
mi�sa. Po chwili wahania wycofa�a si� wi�c i leg�a ponownie
pomi�dzy korzeniami topoli.
Z drzemki wyrwa� j� daleki odg�os �amanego chrustu i
poszycia le�nego. Co� w kniei g�o�no buszowa�o. Nied�wied�
spa� jeszcze z pewno�ci� w gawrze*, a �o�
nie zapuszcza� si� w ten suchy las. Tylko ros�y dzik m�g� w
�w mro�ny czas jawnie zak��ca� le�ne prawo ciszy. �eruj�c
spokojnie w �o��dziach lub wygrzebuj�c korzonki spod
�niegu m�g� czyni� tyle zgie�ku i posuwa� si� tak powoli...
Wiatr wia� jednak w kierunku, sk�d zgie�k nadchodzi�, tote�
�adna wo� nie dociera�a i nie ujawnia�a sprawcy ha�asu.
Przyczajona wilczyca wpatrywa�a si� w g�stwin� poszycia
le�nego przes�aniaj�cego �r�d�o ha�asu. Wyczekiwa�a. Chwile
mija�y powoli. Napi�ty s�uch i w�ch, i wzrok wilczy utkwiony
w g�stej masie drzew i krzew�w chwyta�y najdrobniejsz�
zmian� w otoczeniu... W kniei za ka�dym krzewem i
wykrotem mog�a kry� si� ostateczno��... Naraz o kilkana�cie
zaledwie krok�w od ukrycia Wadery rozst�pi�y si� ga��zie.
To, co ukaza�o si�, nie by�o jednak ani dzikiem, ani nie-
d�wiedziem, nie by�o te� �osiem... Wo�, jak� z sob� nios�o,
tak�e nie przypomina�a �adnego ze znanych jej mieszka�c�w
lasu... �w dziwnie poruszaj�cy si� stw�r okaza� si� czym�
zgo�a niepodobnym do stworze�, kt�re dot�d spotyka�a...
Nozdrza jej rozpozna�y naraz ostry zapach znany ju� i
niepokoj�cy, kt�ry poprzednio dwukrotnie towarzyszy�
pon�tnej woni mi�sa... Sier�� na wilczym karku i barkach
zje�y�a si�, wargi unios�y, ale �aden d�wi�k nie wydoby� si� z
krtani. Nieruchoma i cicha nie zdradzi�a niczym swej
obecno�ci, a roz�o�yste korzenie os�ania�y j� przed wzrokiem
przybysza.
Ha�a�liwy stw�r �ami�c niefrasobliwie ga��zie i osypuj�c
�nieg z krzew�w zmierza� wprost w kierunku zwalonego pnia,
na kt�rym bezw�adnie zwisa�o teraz cia�o nie�ywej kuny.
Zbli�ywszy si� d�wign�� nieco d�bow� k�od�, zsun�� j� z
wysi�kiem na bok i odrzuciwszy p�at sarniny w �nieg,
przykucn��. Zapach kuny sta� si� po chwili szczeg�lnie
wyra�ny, ale nieznany stw�r uni�s� go wkr�tce z sob�,
oddalaj�c si� ze zdart� sk�r� zwierz�cia.
Min�a d�uga chwila, zanim odg�os �amanych ga��zi przesta�
wreszcie dociera� do uszu Wadery. Czeka�a czas jaki�, ale
ponaglana g�odem raz jeszcze pocz�a zbli�a� si� do miejsca,
z kt�rego p�yn�� jak�e n�c�cy zapach mi�sa.
Post�powa�a powoli, krok za krokiem, obw�chuj�c
szerokie, nieznane dot�d i osobliwe �lady pozostawione na-
�niegu. Niespodzianie natkn�a si� na o�nie�ony teraz och�ap
sarniego mi�sa. Le�a� w bezpiecznej niemal odleg�o�ci od
owej budz�cej l�k k�ody. O krok dalej, zag��bione w
puszystym �niegu, spoczywa�o pozbawione teraz sk�ry,
martwe cia�o tumaka. Wadera uj�a ostro�nie z�bami mi�so,
nie wa��c si� jednak unie�� go z ziemi. Z wysuni�t� ku
przodowi paszcz� sta�a dygoc�c z napi�cia, strachu i
po��dliwo�ci. G��d sta� si� teraz uczuciem dominuj�cym.
Zaciska�a k�y, zatapiaj�c je powoli w zdobyczy. Wreszcie
szybkim rzutem karku poderwa�a mi�so ku sobie i spiesznie
unios�a w g�szcz. Spory kawa� sarniny i ciep�e jeszcze cia�o
tumaka, po kt�re wkr�tce powr�ci�a, nie zaspokoi�y jednak
g�odu Wadery. Obie porcje, poch�oni�te �ar�ocznie, oddali�y
przecie� znacznie zbli�aj�c� si� chwil� g�odowej �mierci.
MIGOTLIWE �WIAT�O
Trudne to by�y dni. ��te �lepia Wadery zapad�y w g��b
czaszki, a pe�ne dawniej i l�ni�ce jej boki zmieni�y si� w do�y
pokryte zmierzwionymi kud�ami. G�odne zwierz� s�ab�o z dnia
na dzie�. Na mrozie rany nie goi�y si�, zmia�d�one ko�ci
g�odnego zwierz�cia nie zrasta�y, a pr�ne stale trzewia
budzi�y niepok�j,
przegania�y sen, szarpa�y czczo�ci�, pobudza�y do nieu-
stannego, cho� daremnego dzia�ania. Raz tylko, noc�, gdy
sowa swym bezszelestnym lotem spada�a na nornic� i
zatopiwszy szpony w jej ma�ym ciele zrywa�a si� zn�w do
lotu, wilczyca zaczajona w pobliskim krzaku ja�owca
skoczy�a. Raz tylko w ci�gu ostatnich dni szcz�ki jej nie
chybi�y i zwar�szy si� na pierzastym ciele pozwoli�y zdrowej
�apie przygnie�� �er do ziemi, rwa� go z�bami i poch�ania�.
Mizerna to by�a zdobycz. Wi�cej w niej by�o puchu i ko�ci
ni� �ykowatego mi�sa. A jednak skromny �w �up znaczy�
teraz wi�cej ni� w porze syto�ci i ciep�a t�usty warchlak.
W owym czasie, czasie t�gich mroz�w i daremnych �ow�w,
wilczyca gnana g�odem powraca�a kilkakrotnie na �r�dle�n�
polan�, gdzie przed kilku dniami, przy k�odzie d�bowej, jej
trzewia po raz ostatni nape�ni�y si� jad�em. Nie znajdowa�a
tam jednak niczego, czym mog�aby nasyci� sw�j niezmiennie
teraz podci�gni�ty brzuch.
Tego ranka raz jeszcze powr�ci�a na polan�, aby zn�w
przekona� si� o bezowocno�ci swoich poszukiwa�. Wilczyca
nie oddali�a si� jednak stamt�d. Czujna, przywarowa�a w
korzeniach starej topoli. W�szy�a. Zaskoczy�a j� tu nowa,
niezwyk�a wo�, roznosz�ca si� w mro�nym powietrzu. Znana
zwierz�ciu, lecz nie spotykana o tej porze roku, obca teraz i
niepokoj�ca, zbli�ona by�a do zapachu, jaki wydaje z siebie
�ywiczne drewno osmalone letnim piorunem. Zim� zapach
ten by� w kniei zaskakuj�cy i jakby nie na miejscu. Budz�c w
mieszka�cach puszczy l�k, osadza� je na czas jaki� w
panicznym odr�twieniu, zmusza� do ukrywania si� w norach
lub sk�ania� do nag�ej ucieczki. Wilczyca zbiera�a si� ju� do
szybkiego odwrotu, gdy naraz, opr�cz tamtego zapachu,
poczu�a wyra�n� i jak�e
upragnion� wo� mi�sa. Nie z�udn� i odleg��, ale blisk� i nieco
tylko odmienion�. I zn�w n�kaj�cy g��d, g�ruj�cy teraz nad
wszystkimi doznaniami, zag�uszy� trwog� zwierz�cia.
Wilczyca pozosta�a na miejscu, czujna i w ka�dej chwili
gotowa do odwrotu. Od strony, sk�d p�yn�� n�c�cy zapach,
dociera� te� od czasu do czasu cichy powtarzaj�cy si� trzask.
Min�a d�uga chwila, zanim oswoiwszy si� z owym odg�osem
Wadera odwa�y�a si� podnie�� �eb. Zwr�ciwszy wzrok w
prawo wpatrywa�a si� uparcie w co�, co z daleka
przypomina� mog�o wznosz�ce si� ku g�rze pasmo g�stej
mg�y. Nie by�a to jednak mg�a...
Kierunek wiatru zmieni� si� tymczasem i �aden zapach nie
dociera� ju� stamt�d. Wadera unios�a si� i staraj�c ustawi� si�
pod wiatr, przebieg�a chy�kiem kilkadziesi�t krok�w. Naraz
rozleg�o si� kilka g�o�niejszych trzask�w i u przeciwleg�ego
skraju polanki ukaza� si� czerwonordzawy b�ysk. Wkr�tce
nast�pi� drugi, trzeci, a� nagle, w �lad za porywistym
podmuchem wiatru, wystrzeli� ku g�rze rdzawo��ty, ruchliwy
i migotliwy s�up, ponad kt�rym unosi�o si� drgaj�ce powietrze.
Powy�ej snu�o si� nadal wyd�u�one pasmo ciemnej, ruchliwej
�mg�y", nios�cej z sob� zaskakuj�c� i nie spotykan� w zimie
wo� osmalonego piorunem drzewa.
Ponowna fala l�ku unieruchomi�a teraz zwierz�, wgniataj�c
je brzuchem w �nieg. Mglisty i daleki �lad dawnego prze�ycia
przetrwa� zapewne w wilczym m�zgu. Doznane niegdy�
wra�enie wyniesione w trwodze z po�aru puszczy zespoli�o
trwale w pami�ci wo� dymu z poczuciem l�ku. Zatarte
okruchy wra�e� od�ywa�y w zwierz�cym m�zgu pod
wp�ywem aktualnych dozna�. Nie tylko wo� sama, ale i
trzask, i migotliwy b�ysk budzi�y w niej trwog�... T� sam�
trwog�, jakiej
latem ulega�a ca�a zwierzyna puszczy, a z ni� i Wadera,
umykaj�c w pop�ochu przed p�on�c� �cian� lasu... Paniczny
l�k przed napieraj�cym zewsz�d p�omieniem gna� wtedy
wszystk� zwierzyn� puszczy za rzek�, godz�c ofiary z
odwiecznymi ich napastnikami. Bezpieczne wody rzeki nios�y
ze sob� rysia obok dzika, wilka �eb w �eb z kr�likiem i lisa
p�yn�cego w parze z zaj�cem. Tylko ptaki omin�y t�
wsp�ln� drog� ratunku.
Pomimo strachu Wadera teraz nie rusza�a si� z miejsca.
Migotliwe i przera�aj�ce �wiat�o nie napiera�o przecie�, nie
gna�o jej przed sob�, nie zmienia�o pierwotnego po�o�enia.
Utkwiwszy wzrok w �r�dle swego l�ku Wadera nie od razu
zauwa�y�a, jak z pobliskich krzak�w ja�owca wysun�a si�
wysoka sylwetka, kt�r� widzia�a ju� przy ciele martwej kuny.
Teraz posta� ta zatrzyma�a si� przy samym �r�dle trzask�w i
woni osmalonego drzewa i pochyli�a si�, aby unie�� co�
spo�r�d sczernia�ych ga��zi. R�wnocze�nie w powietrzu
rozszed� si� swoi�cie odmieniony, jak�e jednak n�c�cy zapach
mi�sa.
Po chwili wysoka sylwetka ukaza�a si� oczom wilczycy w
ca�ej okaza�o�ci i skry�a w g�szczu ja�owca. Odg�osy jej
oddalaj�cych si� krok�w d�ugo jeszcze rozchodzi�y si� w
kniei.
Ognisko powoli wygasa�o.
Gdy wo� spalenizny przesta�a rozchodzi� si� ze zw�-
glonych drew, a zapach pieczonego t�uszczu zwierz�cego i
mi�sa nadal dra�ni� nozdrza, Wadera przyczajona i ostro�na
pocz�a zbli�a� si�. W�r�d ciep�ych jeszcze ga��zi znalaz�a
g�owy i trzewia kilku dzikich kr�lik�w. Znalaz�a te� odart� ze
sk�ry i przypieczon� p�cin� i racic� dzika. Poch�on�a to
wszystko w okamgnieniu i nadal g�odna pobieg�a w las.
TROP W TROP
Chy�kiem i cichcem, nier�wnym truchtem i k�usem kulawym
Wadera pod��y�a naprz�d. Posuwa�a si� drog�, jak� wyznacza� trop
szerokich �lad�w odbitych �wie�o na �niegu. Pomyka�a skrycie za
brodatym cz�owiekiem, wykorzystuj�c jako os�on� ka�dy krzak i
ka�d� nier�wno�� pod�o�a. Poduszki zdrowej dot�d, lecz stale
przeci��onej �apy zdarte na zlodowacia�ym tu i �wdzie �niegu
krwawi�y i sprawia�y b�l. Wilczyca bieg�a jednak uparcie naprz�d.
Nie ciekawo��, lecz g��d sk�ania� zwierz� do posuwania si� tym
dziwnym tropem. Tropem, w kt�rego pobli�u niedawno znalaz�a
przecie� straw� i nape�ni�a pusty brzuch. Do�wiadczenie sprzed
kilku dni poparte nowym, nabytym tego ranka, zespoli�o w
wilczym m�zgu syto�� z owym osobliwym i tak swoi�cie wo-
niej�cym �ladem. Ono w�a�nie wytycza�o teraz kierunek jej
krokom.
Zachowuj�c bezpieczn� odleg�o�� i poszukuj�c stale os�ony
Wadera nak�ada�a wiele drogi. Z trudem nad��a�a za Brodatym.
Przywyk�szy do sta�ego odg�osu �amanych jego krokami ga��zi,
wilczyca nie od razu pochwyci�a nowy odg�os. Po chwili
rozpozna�a rytmiczny, g�uchy i ledwo s�yszalny t�tent racic
st�umiony w puszystym �niegu. T�tent zbli�a� si� szybko i wkr�tce
sta� si� wyra�ny i bliski. Wilczyca leg�a przyczajona pod
pobliskim �wierkiem. Jednocze�nie spostrzeg�a, �e id�ca w
przedzie szerokostopa istota zatrzyma�a si� r�wnie� i ukry�a w
poszyciu le�nym. Po chwili spoza zielonych krzew�w ja�owca
wyskoczy� sp�oszony czym� sarniak i oderwawszy si� od stada
gna� samotny wielkimi, tanecznymi susami kieruj�c si� wprost na
ukryt� Wader�. Szeroko rozwarte �renice wilczycy �ledzi�y ka�dy
ruch sp�oszonego zwierz�cia... Naraz da� si� s�ysze� kr�tki,
ostry �wist i niemal r�wnocze�nie umykaj�cy w pop�ochu
sarniak skoczy� pionowo w g�r�... Przebieg�szy jeszcze kilka
krok�w zr�czne zwierz� potkn�o si� i zapad�o w �nieg w
pobli�u zaczajonej wilczycy. Niezwyk�o�� zdarze� i niedawny
�wist strza�y powstrzyma�y j� od porzucenia ukrycia i napa�ci
na �atw� zdobycz. Tymczasem, szpicak, zw�szywszy
zapewne blisk� wo� wilczego pi�ma, zerwa� si� spiesznie, ale
po kilku niepewnych susach, wydawszy z siebie kr�tkie
bekni�cie, osun�� si� ponownie w �nieg. Min�a chwila ciszy.
Dobywszy ostatnich si� sarniak zerwa� si� raz jeszcze, skoczy�
na o�lep w krzak g�ogu, zachwia� si� i zn�w run�� w �nieg.
Przez chwil� dochodzi� stamt�d jego �wiszcz�cy oddech, ale i
ten wkr�tce przycich�. Wadera unios�a si� lekko i ostro�nie
wysun�a g�ow� spod nawis�ych ga��zi. �up by� blisko,
nale�a�o po niego tylko si�gn��...
Uczyni� to jednak nie wilk. Ukryty dot�d w krzewach
brodaty m�czyzna zerwa� si� teraz z ha�asem, i zmieniwszy
nagle kierunek swego marszu pocz�� szybko cofa� si�,
poszukuj�c tropu racic. Wkr�tce odnalaz� go i biegn�c szybko
zbli�a� si� do miejsca, gdzie leg� szpicak. Chwila zw�oki, w
kt�rej biegn�cy zatrzyma� si� pochylony nad wyci�ni�tymi w
�niegu �ladami, pozwoli�a wilczycy wycofa� si�
niepostrze�enie.
Ugniataj�c �nieg przeczo�ga�a si� strwo�ona do niewielkiej
jamy powsta�ej przy wykrocie. Na jawn� ucieczk� by�o ju� za
p�no... Wci�ni�ta w kotlink� i os�oni�ta korzeniami zwalonej
sosny le�a�a teraz przyczajona i obserwowa�a bieg
wypadk�w.
Znalaz�szy si� przy ciele nie�ywego sarniaka Brodaty
przykl�kn�� na jedno kolano i opar�szy si� dobrze drug� nog�
chwyci� obur�cz drzewce strza�y �uczniczej, tkwi�cej g��boko
pomi�dzy �ebrami zdobyczy.
Szarpn�� mocno, ale ko�ciany grot, zaopatrzony w ha-
czykowate zadziory, tkwi� nadal w swoim miejscu.
Szarpn�wszy jeszcze raz i drugi, m�czyzna upora� si�
wreszcie ze strza�� i wsun�� j� za cholew� futrzanego buta.
Doby� zza rzemienia krzemienny n�, rozp�ata� wprawnymi
ruchami sk�r� na udach i brzuchu zwierz�cia, wy�uskuj�c
zr�cznie i szybko jej mi�sist� zawarto��. Oddzieliwszy z
kolei od reszty tuszy odarte ze sk�ry szynki i l�d�wie, przebi�
je zaostrzonym napr�dce kijem, zarzuci� �adunek na barki i
szybko oddali� si�.
Kiedy odg�osy jego krok�w przycich�y zupe�nie, wilczyca
odwa�y�a si� opu�ci� ukrycie. Podniecona znanym ju�
po��czeniem woni szerokiego tropu i mi�siwa w�szy�a jeszcze
czas jaki�. Wreszcie g��d ponagli� j�. Po chwili by�a ju� przy
ciele ubitego sarniaka. Stan�a nad �erem, rozejrza�a si�
uwa�nie woko�o, strzygn�a uchem i uspokojona nieprzerwan�
cisz� pocz�a �ar�ocznie rwa� mi�so. Szarpi�c, ci�gn�c i mia�-
d��c nie zwa�a�a na b�l �apy zapartej teraz w rozdzieranej na
sztuki tuszy. �ykaj�c w po�piechu pot�ne k�sy krwistego
mi�sa, z trudem przepycha�a je przez szerok� gardziel.
Wreszcie syta i znu�ona obliza�a pysk i bez po�piechu skry�a
si� w g�stwinie. Nie odesz�a daleko. Zwini�ta w k��bek pod
pobliskim �wierkiem zapad�a rych�o w sen; nazbyt g��boki,
ci�ki sen nadmiernie sytego drapie�cy. Spa�a d�ugo. Min��
wiecz�r, noc i poczyna�o ju� �wita�, kiedy ockn�wszy si� po-
czu�a ponownie g��d. Zaraz te� uda�a si� na miejsce, w
kt�rym pozostawi�a sporo jeszcze sarniego mi�sa i resztek
trzewi. Ale nie by�o tam nic. Drobna zwierzyna le�na n�kana
mrozem i zg�odnia�a nie pozostawi�a nawet racic. Miejsce
wczorajszej uczty Wadery znaczy�y tylko strz�py
zmierzwionej sarniej sier�ci i jeden osamotniony r�g szpicaka.
Cia�o wilczycy od wielu dni raz tylko nasycone domaga�o
si� nast�pnego posi�ku. Na miejscu nie by�o go jednak, a
bezczynno�� grozi�a powoln� zag�ad�. Wadera chwyci�a tedy
nozdrzami g�rny wiatr i nie ogl�daj�c si� pobieg�a w kniej�.
POD SKALNYM WISZAREM
By�o ju� widno, kiedy od skraju le�nego pogorzeliska
rozleg� si� g�o�ny trzepot skrzyde�. To stadko kuropatw
zapad�o w�a�nie w zesch�e byliny i przy-
cich�o nagle. Wadera zatrzyma�a si� na mgnienie oka i
ustaliwszy kierunek, z kt�rego doszed� j� ten znajomy odg�os,
pocz�a si� tam przemyka�. W pobli�u pogorzeliska zwolni�a
kroku i przystan�a w ukryciu. Penetruj�c wzrokiem okolic�
rozpozna�a znajome kuliste sylwetki... By�y jednak jeszcze
do�� daleko. Zbyt daleko, aby kulej�cy wilk m�g� znale�� si�
przy nich w kilku b�yskawicznych susach. Pozostawa�a tylko
mo�liwo�� podej�cia ptak�w z ukrycia na odleg�o�� jednego
skoku. Wygniataj�c w �niegu szerok� bruzd�, z g�ow� przy
ziemi wilczyca posuwa�a si� ledwie dostrzegalnym, p�ynnym,
bezg�o�nym ruchem. I oto kiedy od najbli�szego ptaka dzieli�y
j� zaledwie dwa susy, w ga��ziach pobliskiej sosny zabrzmia�
g�o�ny stukot dzi�cio�a. Wadera drgn�a z lekka tr�ciwszy
poblisk� ga���. Z ga��zi osun�a si� �nie�na oki��... i po lesie
zn�w rozszed� si� g�o�ny trzepot skrzyde�. Sp�oszone stadko
kuropatw opad�o tym raze'm na sam �rodek ods�oni�tego
pogorzeliska. Bia�a i p�aska przestrze�, pozbawiona poszycia i
ca�kowicie przejrzysta, udaremnia�a wszelkie wysi�ki Wadery.
Rudo-bure kud�y odcina�y si� od powierzchni �niegu, zwia-
stuj�c ptakom bliskie niebezpiecze�stwo. Wilczyca ponowi�a
pr�b�, ale ptaki poderwa�y si� z �opotem raz jeszcze i
odfrun�y bezpowrotnie. Zaniecha�a wi�c pogoni za stadkiem,
kieruj�c si� w stron� pobliskiego strumienia. Zdo�a�a uj��
niewiele drogi, kiedy omijaj�c pag�rek straci�a naraz
r�wnowag� i zapad�a w g��boki �nieg. Przednia jej �apa,
trafiaj�c zrazu w pr�ni�, znalaz�a jednak oparcie na dnie
sporego zag��bienia. Myszkuj�c nosem w sypkim pyle
�nie�nym natrafi�a na zasypane zesch�ymi li��mi uj�cie
podziemnej nory. Z g��bi dochodzi� cichy i regularnie
powtarzaj�cy si� szmer. Odgrzebawszy listowie, Wadera
wsun�a chude barki w g��b podziemnego korytarza.
Rozpozna�a
tam znan� i niezbyt obiecuj�c� wo�. To t�usty borsuk, od
dawna zapad�y w zimow� dr�twot�, sapa� g�o�no przy
ka�dym g��bokim i powolnym oddechu. Spa� twardo, ufny w
bezpiecze�stwo swego zimowego ukrycia. Nie myli� si�. W
swej norze stary borsuk nawet dla wilka bywa nie�atw�
zdobycz�. Nieruchawy z pozoru i kr�py posiada t�g� bro�.
Mocne z�by i pot�ne pazury, cho� nieskore do napa�ci,
potrafi� w potrzebie broni� zaciekle i skutecznie.
Nie maj�c wyboru g�odna wilczyca nie ust�pi�a jednak.
Goni� zwierzyny nie by�a w stanie, nale�a�o wi�c bra� j� we
�nie lub z zasadzki. Zag��biaj�c si� w coraz w�szy prze�wit
nory, utkn�a wkr�tce. Barki jej nie mie�ci�y si� ju� w
podziemnym tunelu, a rozkopanie go i poszerzenie
uniemo�liwia�a okaleczona �apa. Wysun�wszy si� z nory,
otrz�sn�a z grzywy piasek i utwierdzona w bezowocno�ci
swoich �owieckich wysi�k�w pobieg�a dalej brzegiem
strumienia.
W�sz�c tu i tam, klucz�c w�r�d krzew�w i drzew,
nas�uchuj�c i rozgl�daj�c si� usi�owa�a odnale�� �lad
cz�owieka, trwale ju� zwi�zany w jej pami�ci z po�ywieniem i
syto�ci�. Wkr�tce wyczu�a jego charakterystyczn� wo� i po
chwili by�a na szerokim tropie. Biegn�c uparcie naprz�d nie
porzuca�a go ju�.
Po�udnie dawno min�o, kiedy wycie�czona i obola�a leg�a
pod krzakiem li��c teraz obie przednie �apy. Wypoczynek by�
jej niezb�dny i trwa�by zapewne znacznie d�u�ej, gdyby wiatr
nie przyni�s� wkr�tce niepokoj�cego zapachu dymu. W�szy�a
jeszcze jaki� czas, wreszcie ruszy�a zn�w w drog�. Nie
pobieg�a jednak wprost tam, sk�d powiew ni�s� z sob� wo�,
lecz pod��a�a nadal trzymaj�c si� poprzednio obranego tropu.
Szlak id�cy nieco pod g�r� i szmat przebytej ju� tego dnia
drogi hamowa�y tempo i tak powolnego jej k�usa.
By�o ciemno, kiedy przebywszy G��boki Jar zaro�ni�ty
g�sto krzewami stan�a u
skraju rozleg�ej Skalistej Polany, stanowi�cej niewysokie,
p�askie wzniesienie. P�askowy� os�oni�ty by� po przeciwleg�ej
stronie kilku kamienistymi wzg�rzami, po��czonymi pasmem
niewielkich ska�. W ten w�a�nie spos�b powsta� tu jednolity
niemal grzbiet, stanowi�cy os�on� od p�noco-zachodu. Jedna
z wy�szych ska� tworzy�a do�� pot�ny nawis nad szerok�
wn�k� skaln�. U podn�a ska�y widnia�a rozleg�a czarna
plama ziemi ogo�oconej ze �niegu. W �rodku ciemniej�cego
poletka migota�o znane ju� Waderze b�yskotliwe �wiat�o,
ponad kt�rym unosi�o si�, tak jak poprzednio, drgaj�ce po-
wietrze i ciemna, wonna smuga dymu.
Ognisko p�on�o, a wilczyca wpatrzona we� i urzeczona
niezwyk�ym widokiem cofn�a si� niezdecydowanie i skry�a
pod os�on� pobliskich krzew�w. Zapach dymu i trzask
smolnego drzewa nie budzi� ju� w niej tak panicznego l�ku.
Siedzia�a teraz z uniesion� g�ow� i obserwowa�a w napi�ciu
otoczenie.
Po chwili z ogniska trysn�� w g�r� snop iskier, a podsycone
p�omienie roz�wietli�y g�stniej�cy mrok i rzuci�y na skaln�
�cian� chybotliwy odblask. Na tle ska�y widoczna by�a jaka�
ruchoma posta�. Wilczym �lepiom ukaza�a si� jej jasna,
bezw�osa twarz i szczup�e barki. Nie by� to wi�c ten sam
osobnik, na kt�rego �ladzie Wadera nasyci�a g��d
poprzedniego dnia. Ten, kt�rego ogl�da�a teraz, by� znacznie
mniejszy i innym nieco obdarzony zapachem. Pozwoli�o to
wilczycy poj��, �e istota, kt�r� teraz mia�a przed sob�, by�a
czym� nowym i dot�d jej nie znanym, a jednocze�nie czym�
niezmiernie podobnym do owego brodatego, wielkiego
stworzenia, jakie pozna�a poprzednio.
Kobieta skry�a si� tymczasem w niszy skalnej i niemal
r�wnocze�nie z g��bi ozwa� si� skrzekliwy i przeci�g�y g�os
zbli�ony do p�aczliwego poj�kiwania nawo�uj�cych si�
wiosn� �bik�w. Po chwili g�os ten przycich� i usta� zupe�nie.
Ognisko wygasa�o. Nad ska�ami zaleg�a ciemno�� po-
chmurnej, mro�nej nocy. Przed p�noc� zaszumia�o w kniei.
G�r� hula� wiatr str�caj�c tu i tam �nie�n� oki��. Potem
zaszumia� te� w dole wzniecaj�c bia�� zadymk�. Wilczyca
zmru�y�a �lepia, otrz�sn�a z grzbietu nawiany �nieg i
parskn�a dono�nie. Zaniepokojona odg�osem, jaki mimo woli
wyda�a z siebie, skry�a si� w pobliskim g�szczu. Min�o kilka
godzin i wiatr rozp�dziwszy chmury usta� wreszcie. Wadera
ockn�a si� w ciszy i bezg�o�nie powr�ci�a na brzeg Skalistej
Polany rozja�nionej teraz �wiat�em ksi�yca. Zatrzyma�a si� tu
czas jaki� w�r�d krzew�w ja�owca. W�szy�a i rozgl�da�a si�.
Po chwili, zas�uchana w cisz�, pocz�a skrada� si� w kierunku
skalnej wn�ki. Podchodz�c z boku, skrajem polany, natkn�a
si� na zamarzni�te resztki trzech dzikich kr�lik�w,
napi�tnowane znanym ju� Waderze zapachem tropu
cz�owieczego. By�y to wn�trzno�ci, g�owy i �apy. Zwierz�
poch�on�o wszystko kilku ruchami szcz�k i poprzestawszy na
skromnym posi�ku powr�ci�o chy�kiem w zwart� mas� poszy-
cia le�nego otaczaj�cego Jar. Tam by�o bezpieczniej.
Wkr�tce, wtuliwszy nozdrza w pachwin�, Wadera zapad�a w
sen, grzej�c brzuch w�asnym oddechem.
Mija�y godziny d�ugiej nocy, a sen wobec zn�w na-
rastaj�cego g�odu stawa� si� coraz czujniejszy. Ksi�yc
ponownie skry� si� w chmurach i mr�z zel�a� nieco. Nad
ranem przypr�szy� �nieg. Dzie� wstawa� �agodny,
bezwietrzny.
By�o ju� prawie jasno, kiedy do uszu wilczycy dotar� jaki�
szmer. Unios�a g�ow� i spojrza�a w kierunku ska�. Rozpozna�a
tam znan� sobie posta�. Na wzniesionym nad ziemi� tarasie
skalnym, w ca�ej okaza�o�ci swego wzrostu, sta� brodaty
m�czyzna.
Cz�owiek trzyma� w d�oni d�ug�, ostro zako�czon�
w��czni�. Wyszed� zapewne dopiero z ciemno�ci, bo
�os�aniaj�c d�oni� zmru�one oczy, sta� jaki� czas nieruchomo.
Wreszcie przetar� powieki, przeci�gn�� si�, ziewn�� i zadar�szy
g�ow� ku niebu przyjrza� si� z uwag� g�stniej�cym na
wschodzie chmurom. Po chwili si�gn�� po �uk oparty o ska��,
nacisn�� piersi� jego drzewce, naci�gn�� ci�ciw�, zamocowa�
j�. Zarzuci� �uk na rami� i zsun�wszy si� ze skalnej stromizny
pocz�� i�� w stron� lasu. Przeszed�szy kilkana�cie krok�w
przystan�� i przyjrza� si� przysypanym cienk� warstw�
�niegu, do�� jednak �wie�ym i wyra�nym �ladom wilczych
�ap. Przykl�kn�� nawet, zdziwiony zapewne tym tr�jnogim
�ladem. Wkr�tce powsta�, zatrzyma� przez chwil� wzrok na
brzegu lasu, to jest tam w�a�nie, dok�d prowadzi� tr�jnogi
wilczy trop, i nie ogl�daj�c si� przemierzy� spiesznie otwart�
przestrze� Skalistej Polany. Wkr�tce skry� si� pomi�dzy
pniami pobliskich drzew.
Wadera rozpozna�a od razu Brodatego i bez wahania,
zachowuj�c jak zawsze bezpieczn� odleg�o��, pod��y�a
�wie�ym i tak dobrze ju� znanym szerokim jego tropem.
Zwiastowa� on zwykle blisko�� �wie�ego mi�sa lub � jak
ostatniej nocy � bodaj resztek ubitej zwierzyny...
�OWY
By�o cicho. Najl�ejszy nawet podmuch wiatru nie porusza�
ga��zi drzew, tote� szelest i trzask gniecionych ga��zek,
towarzysz�cy lekkim krokom Brodatego, ni�s� si� daleko w
las. Waderze nietrudno zatem by�o �ledzi� go niepostrze�enie.
Pod��a�a za nim d�u�szy ju� czas, gdy w nozdrza jej uderzy�a
nagle wyra�na, cho� s�aba wo� dzika. Jednocze�nie w
sposobie poruszania si� Brodatego wilczyca spostrzeg�a
zmian�. Szed� teraz przygi�ty, st�pa� mi�kko i bezg�o�nie,
skrada� si� na podobie�stwo zwierz�cia czatuj�cego na ofiar�.
Wadera widzia�a go takim po raz pierwszy. Zrazu
przywarowa�a w �niegu zdezorientowana, a po cz�ci
sp�oszona jego odmiennym zachowaniem si�. Po chwili
jednak, spostrzeg�szy, �e pod��a za tropem dzika, ruszy�a
dalej jego �ladem. Kiedy wo� dzika sta�a si� bliska i nale�a�o
si� spodziewa�, �e ten lada chwila zerwie si� i rzuci do
ucieczki, Wadera, nak�adaj�c drogi, pobieg�a nieco w bok i
wyprzedziwszy chy�kiem Brodatego, leg�a nieruchomo pod
krzakiem. Jej po�cig za starym dzikiem by�by daremny,
przyczai�a si� wi�c tylko wykorzystuj�c instynktownie t� nie-
wielk� szans�, jak� daje zbli�enie si� naganianej ofiary do
zaczajonego drapie�cy. Po chwili da�o si� s�ysze� oczekiwane
sapni�cie niepokojonego ody�ca, ale zaraz zn�w nasta�a
cisza. Wreszcie sapanie powt�rzy�o si� i zwierz zerwa� si� do
biegu. Przez mgnienie oka Wadera widzia�a wydatny k��b
dzika pokryty stercz�c� szczecin� i d�ugi jego pysk. Niemal w
tej samej chwili dzik wyda� z siebie kr�tkie fukni�cie, po
czym do uszu Wadery dotar� nag�y, przeszywaj�cy powietrze
�wist, a tu� po nim t�tent racic uciekaj�cego postrza�ka.
Wadera zerwa�a si� nie chc�c straci� z oczu bliskiej
zdobyczy. Przyczajona pobieg�a jego �ladem. Naraz
postrzelony dzik zatrzyma� si�. Stan�� ci�ki, zwalisty, z
opuszczonym ku ziemi �bem i szeroko rozstawionymi
racicami. Trwa� tak d�u�sz� chwil�, po czym zwr�ci� paszcz�
w bok i zacz�� obraca� si� w ko�o, jakby z zamiarem
uchwycenia w�asnego ogona lub raczej strza�y stercz�cej
teraz u jego nasady. W ko�cu przysiad� na zadzie i
znieruchomia�.
Wpatrzona w ody�ca Wadera przyczai�a si� i skry�a w
pobli�u. Nie odwa�y�a si� zaatakowa� zwierz�cia,
kt�rego zachowanie si� by�o tak niezwyk�e. Czeka�a i
zwleka�a niezdecydowana, gdy oto dojrza�a przed sob�
skradaj�c� si� posta� Brodatego. Stan�� w�a�nie pod os�on�
�wierkowych ga��zi i pozostawa� tam, zdawa�o si�, bez ruchu.
Dygoc�c w napi�ciu, Wadera wyczekiwa�a odpowiedniej
chwili. Naraz ponownie da� si� s�ysze� znany jej kr�tki �wist i
j�k puszczonej ci�ciwy, i w �lad za tym d�wi�kiem ra�ony
dzik poderwa� si�. Przegalopowa� kulej�c wzd�u� pot�nego
pnia zwalonej sosny i w chwili gdy usi�owa� przeskoczy� t�
niewielk� przeszkod�, zwali� si� nagle na bok. Spoza �wierka
wyskoczy� jednocze�nie Brodaty i biegn�c na prze�aj wielkimi
susami, szybko zbli�a� si� do powalonego dzika.
Ranione zwierz� pr�bowa�o zerwa� si� do ucieczki, ale
zdo�a�o tylko unie�� prz�d cia�a i wsparte na przednich
ko�czynach zwr�ci�o rozwart� paszcz� ku nadchodz�cemu.
Brodaty zaszed� dzika z boku, odstawi� jedn� nog� poza
siebie, zapar� si� mocno w ziemi� i odchyliwszy cia�o wstecz
uni�s� nad g�ow� w��czni�. Wyprzedziwszy go o mgnienie
oka, dzik powsta� jednak i ca�ym impetem zwartego cielska
zaszar�owa� wprost na prze�ladowc�. Uskakuj�c w bok,
Brodaty zachwia� si�, lecz opar�szy si� na w��czni, uchwyci�
r�wnowag� w chwili, gdy zakrzywiona, ��tawa szabla*
dzika dosi�gn�a w przelocie jego uda. W rozp�dzie dzik
przebieg� jeszcze kilka krok�w przed siebie, po czym
zawr�ci� i natar� ponownie. Brodaty zdo�a� jednak wskoczy�
tymczasem na pie� powalonej sosny i mierz�c z g�ry,
pot�nym rzutem ramienia zatopi� ca�y grot w��czni tu� za
�opatk� zwierz�cia. Rozleg� si� chrapliwy kwik, potem g�o�ne
sapanie i zaleg�a cisza, wype�niona tylko g�o�nym oddechem
Brodatego.
W powietrzu rozesz�a si� wo� �wie�ej krwi.
Wadera obliza�a pysk, lecz nie odwa�y�a si�
unie�� g�owy. Tymczasem Brodaty wyrwa� z
boku ubitego zwierz�cia dzid�. Nast�pnie
silnym szarpni�ciem wyci�gn�� strza�� tkwi�c�
pomi�dzy �ebrami ody�ca i drug�, stercz�c� u
nasady ogona. Zatkn�wszy swoim zwyczajem
strza�y za cholew� futrzanego obucia, �owca
przykucn��, odchyli� rozdart� sk�r� odzienia,
przyjrza� si� z uwag�H zaciekawieniem swojej
ranie na udzie i spokojnie, w skupieniu wzi��
si� do zdzierania sk�ry i �wiartowania
zdobyczy. Sporo czasu min�o, zanim upora�
si� z
grub� sk�r� i ci�k� tusz� ubitego dzika. Odrzuciwszy na bok
wn�trzno�ci i �eb uni�s� wypatroszon� przedni� cz�� tuszy;
obarczony tym ci�arem przeszed� kilka krok�w w kierunku
pobliskiej sosny. Tu zatrzyma� si�, st�kn�� z wysi�ku, uni�s�
ci�ar ku g�rze i z rozmachem nabi� mi�so na t�gi s�k,
stercz�cy ponad jego g�ow�. W ten spos�b zabezpieczy� przed
nieproszonymi wsp�biesiadnikami cz�� zdobyczy, kt�r�
zmuszony by� pozostawi� na miejscu. Reszt� tuszy zarzuci�
na barki, �uk i dzid� uj�� w d�onie i ruszy� w kierunku, sk�d
przyby�. Uszed� kilkaset krok�w, ale przystan�� jeszcze, kiedy
dostrzeg� trop �tr�jnogiego wilka". Uwa�nie przyjrza� mu si�,
stwierdzi�, �e jest ca�kiem �wie�y, obejrza� si� ugi�ty pod
ci�arem �upu i nie zwlekaj�c, pu�ci� si� w dalsz� drog�.
Powodowana nieustannym uczuciem g�odu Wadera nie
czeka�a nawet, a� zamilkn� odg�osy jego krok�w, i
podczo�ga�a si� do porzuconych wn�trzno�ci ody�ca. Nie
by�o tego ma�o, zwa�ywszy, �e pot�na w�troba i serce
pozosta�y na miejscu. Wkr�tce wszystko zosta�o poch�oni�te,
a nie mog�c si�gn�� do mi�sa zawieszonego na s�ku wilczyca
po�ar�a i to, co da�o si� oddzieli� od twardej czaszki dzika.
Nasyciwszy g��d nie oddali�a si� jednak od resztek uczty i
mi�sa zawieszonego w g�rze. Oci�a�a, z wype�nionym
ponad miar� brzuchem leg�a opodal pod jod�� i zapad�a w
g��boki sen.
S�o�ce ju� zasz�o i o szarej godzinie mr�z, jak zwykle,
zacz�� narasta�, kiedy Wadera zbudzona nag�ym ha�asem
ockn�a si� ze snu. Zbyt g��boki to sen dzikiego zwierz�cia,
skoro przerwa� go dopiero �oskot zmarzni�tego na kamie�
mi�sa, kt�re opad�o w d� z p�kni�tego nag�e s�ka.
Jednocze�nie wilczyca ujrza�a nakrapiane, rude cia�o rysia
zwisaj�ce przez mgnienie oka na od�amanym s�ku. W
nast�pnej chwili wielki kot zr�cznie osun�� si� w d� i opad�
mi�kko wprost na zamarzni�te mi�so, le��ce teraz u podn�a
sosny.
W Waderze obudzi�o si� to, co w�r�d ludzi zwie si�
poczuciem w�asno�ci. �renice rozszerzy�y si�, z gardzieli
wydoby� si� z�owrogi pomruk, k�y obna�y�y si� i w
nast�pnym u�amku sekundy cia�o jej by�o ju� w ruchu. W
kilku susach Wadera pokona�a odleg�o�� dziel�c� j� od'
sosny. Kocur rozp�aszczy� si� na mi�sie i po�o�ywszy uszy
prychn�� rozwieraj�c z�bat� paszcz�. Wadera natar�a, usi�uj�c
chwyci� rysia za grzbiet. Chybi�a jednak. Ostre pazury kota
przeci�y jej sk�r� nad okiem. Natar�a powt�rnie, chybiaj�c i
tym razem. Atak jej nie by� jednak daremny. Wielki kot odbi�
si� od mi�sa i jednym d�ugim skokiem znalaz� si� � nie-
osi�galny i bezpieczny � na poziomej ga��zi sosny.
Przep�oszywszy go, obw�cha�a zmarzni�te mi�so. By�o teraz
dost�pne, le�a�o przed ni�, ale syta jeszcze zadowoli�a si�
ma�� jego cz�stk� i leg�a obok na stra�y tego, co uzna�a za
swoje. Zdrzemn�a si�.
Wkr�tce ze snu wytr�ci� j� chrz�st �amanego suszu le�nego.
Od strony, sk�d odg�os ten nadchodzi�, ukaza�a si� sylwetka
Brodatego. Zbli�a� si� lekkim, szybkim krokiem. Tym razem
nie by� sam. Obok post�powa�a druga podobna istota, nieco
tylko mniejsza. By�a pozbawiona brody i znacznie
szczuplejsza; szczuplejsza nawet od tej postaci, jak� Wadera
widzia�a dnia poprzedniego na polanie przy skalnym okapie.
STRӯ CUDZEGO MIENIA
Brodaty i jego syn szli wprost w kierunku, gdzie
zawieszona by�a uprzednio reszta tuszy dzika. Nale�a�o j�
zabra� i przenie�� w pobli�e pieczary. W niewielkiej
odleg�o�ci od sosny Brodaty zatrzyma� si�.
Szuka� wzrokiem zawieszonego na s�ku mi�sa. Nie ujrza� go
jednak. Jego spojrzenie uwa�nie ze�lizn�o si� po pniu sosny
w d� i pochwyci� jaki� ruch: bury ci