§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana
Szczegóły |
Tytuł |
§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie § McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Kathleen McGowan
OCZEKIWANA
Strona 2
Książka ta jest dedykowana:
Marii Magdalenie
Mojej muzie, mojej antenatce;
Peterowi McGowanowi,
Skale, na której zbudowałam swe życie;
Moim rodzicom, Donnie ijoemu
Za bezwarunkową miłość i ciekawą genetykę;
I naszym książętom Graala,
Patrickowi, Conorowi i Shane'owi
Za to, że tchnęli w nasze życie
miłość, radość i bezustanną inspirację.
Strona 3
Do Wybranej Pani i do jej dzieci,
Które miłuję w prawdzie,
I nie tylko ja sam,
Ale także wszyscy, którzy znają prawdę,
Jaka w nas trwa
I pozostanie z nami na wieki
DRUGI LIST ŚW. JANA APOSTOŁA, I
Strona 4
Prolog
Południowa Galia,
Rok 72
Nie pozostało już dużo czasu.
Stara kobieta otuliła postrzępionym szalem ramiona.
Tego roku jesień zbliżała się do czerwonych gór wcześnie;
czuło się ją w kościach. Powoli i ostrożnie, kobieta roz-
prostowała palce i rozluźniła artretyczne stawy. Nie chcia-
ła, by dłonie ją zawiodły, właśnie teraz, w tak doniosłej
chwili. Musiała tej nocy dokończyć pisanie. Niebawem
miała zjawić się Tamar z dzbanami i wszystko powinno
być gotowe.
Pozwoliła sobie na długie i urywane westchnienie. Już
od tak dawna odczuwam zmęczenie, pomyślała. Od tak
dawna.
Wiedziała, że owo zadanie będzie jej ostatnim. Minione
dni wypełnione wspominaniem pozbawiły przywiędłe ciało
resztek życia. Jej wiekowe kości przygniatał niewypowie-
dziany ciężar i znużenie, nawiedzające zwykle tych, którzy
żyją dłużej od swych bliskich i ukochanych. Bóg poddawał
ją licznym próbom, i to niełatwym.
Pozostała z nią tylko Tamar, jej jedyna córka i ostatnie
żyjące dziecko. Była dla niej błogosławieństwem, błyskiem
światła w tych najmroczniejszych godzinach, kiedy to
wspomnienia bardziej przerażające od koszmarów sennych
7
Strona 5
napływały niepowstrzymaną falą. Prócz niej samej, jedynie
córka przeżyła Wielki Czas, chociaż była zaledwie dziec-
kiem, kiedy wszyscy oni odgrywali swe role w niedawnych
dziejach, jednak świadomość, że jest przy niej ktoś, kto pa-
mięta i rozumie, przynosiła ukojenie.
Inni już odeszli. Większość zmarła śmiercią męczeńską, z
rąk ludzi i za sprawą działań zbyt okrutnych, by ktokolwiek
zdołał je przetrwać. Być może kilkoro jeszcze żyło,
rozproszywszy się po wielkiej mapie Bożej Ziemi. Wiedzia-
ła, że nigdy się tego nie dowie. Upłynęło wiele lat od czasu,
gdy otrzymywała wieści od pozostałych, ale i tak modliła się
za nich, od świtu do zmierzchu, w dni, kiedy wspomnienia
odznaczały się wyjątkową mocą. Pragnęła z całego serca i
duszy, by odnaleźli spokój i nie znosili męki tysięcy
nieprzespanych nocy, tej męki, która stała się jej udziałem.
Tak, Tamar stanowiła jej jedyną pociechę w tych latach
zmierzchu. Dziewczyna była za młoda, żeby przypominać
sobie straszliwe szczegóły Czasu Ciemności, ale dostatecz-
nie duża, by pamiętać piękno i urok ludzi, którzy za sprawą
Bożego wyboru kroczyli Jego ścieżką. Poświęciwszy życie
pamięci wybranych, Tamar uosabiała bezinteresowną służbę
i miłość. Oddanie, jakie dziewczyna okazywała matce w
tych końcowych dniach, było niezwykłe.
Rozstanie z ukochaną córką to ostatnia ciężka próba, jaka
mi jeszcze pozostała. Teraz, kiedy nadchodzi śmierć, myślę
o tym z niepokojem.
A jednak...
Wyjrzała z jaskini, która od prawie czterdziestu lat była jej
domem. Uniosła twarz ku czystemu niebu, chłonąc piękno
gwiazd. Nigdy nie przestała się zdumiewać dziełem Bożego
stworzenia. Gdzieś daleko, za tymi gwiazdami, czekały na
8
Strona 6
nią dusze, które kochała najbardziej. Wyczuwała teraz ich
obecność silniej niż kiedykolwiek.
I wyczuwała Jego obecność.
„Niech się stanie wola Twoja", wyszeptała ku ciemnemu
niebu. Obróciwszy się powoli i z namysłem, stara kobieta
weszła do jaskini. Z głębokim westchnieniem przyjrzała się
surowemu pergaminowi, mrużąc oczy w przyćmionym i
zadymionym świetle lampki oliwnej.
Wzięła rysik i znów zaczęła uważnie skrobać.
... Choć upłynęło tyle lat, nie jest łatwiej pisać o Juda-
szu z Kariotu niż za czasów mrocznych dni. Nie dlatego,
bym pragnęła go osądzać, ale raczej dlatego, ze nie prag-
nę tego czynić.
Opowiem historię Judasza i mam nadzieję, że zrobię
to sprawiedliwie. Był człowiekiem niezachwianym w
swych zasadach i ci, którzy podążają za naszym we-
zwaniem, muszą wiedzieć jedno: nie zdradził ich - ani
nas - za worek srebrników. Zaprawdę, Judasz był naj-
wierniejszym z dwunastu. W ciągu tych minionych lat
miałam wiele powodów do smutku i żalu, a jednak wy-
daje mi się, że tylko Jednego będę opłakiwać bardziej od
Judasza.
Jest wielu, którzy by chcieli, żebym napisała o nim
źle - potępiła go jako zdrajcę, odszczepieńca, człowieka
ślepego naprawdę. Nie mogę jednak tego uczynić, byłoby
to bowiem kłamstwem, jeszcze nim mój rysik dotknąłby
stronicy. Napiszą wiele kłamstw o naszym czasie; Bóg mi
to ukazał i nadal ukazuje. Nie napiszę kolejnych.
9
Strona 7
Jakiż jest bowiem mój cel, jeśli nie wyznanie całej
prawdy o tym, co się wówczas wydarzyło?
EWANGELIA MARII MAGDALENY,
NAPISANA W ARQUES,
KSIĘGA UCZNIÓW
Strona 8
Rozdział pierwszy
Marsylia,
Wrzesień, 1997
Marsylia to miasto, gdzie umierało się z łatwością, i to
od wieków. Legendarny port morski miał określoną re-
putację jako siedlisko piratów, przemytników oraz rzezi-
mieszków, i cieszył się złą sławą od czasów, kiedy Rzy-
mianie odebrali go Grekom w dniach poprzedzających
narodziny Chrystusa.
Przed upływem dwudziestego wieku, dzięki wysiłkom
rządu francuskiego, miasto stało się bezpieczne, można
więc było rozkoszować się bouillabaisse bez obawy, że czło-
wiek zostanie napadnięty. Mimo to, przestępstwo nie robiło
wielkiego wrażenia na mieszkańcach Marsylii. Przemoc
była głęboko zakorzeniona w ich historii i genach. Rybacy
o zrogowaciałej skórze na rękach nie okazali więc najmniej-
szego zdziwienia, gdy wraz z siecią wyciągnęli zdobycz, któ-
ra nie nadawała się do tutejszej potrawki rybnej.
Roger-Bernard Gćlis nie był rdzennym mieszkańcem
Marsylii. Urodził się i wychował u podnóża Pirenejów,
w społeczności, która egzystowała dumnie jako żywy ana-
chronizm. Dwudziesty wiek nie odcisnął piętna na jej pra-
starej kulturze, która ponad wszystko czciła moc miłości
i pokoju. Mimo to ów człowiek w średnim wieku nie
był całkowicie oderwany od rzeczywistości; bądź co bądź,
Strona 9
przewodził swemu ludowi. I choć owa społeczność trwała w
głębokiej duchowości, nie czyniąc nikomu krzywdy, miała
wrogów.
Roger-Bernard lubił powiedzenie, że najjaśniejsze światło
przyciąga najgłębszą ciemność.
Był człowiekiem o potężnej budowie ciała i budził u ob-
cych respekt. Ci, którzy nie mieli pojęcia o łagodności prze-
pełniającej jego duszę, mogliby brać go niesłusznie za kogoś
niebezpiecznego. Zakładano później, że napastnicy nie byli
mu nieznani.
Powinien był się tego spodziewać, przewidzieć, że nie
pozwolono by mu obnosić się bezkarnie z tak bezcennym
przedmiotem. Czyż niemal milion jego przodków nie po-
niósł śmierci z powodu owego skarbu? Jednakże strzał, któ-
ry rozłupał mu czaszkę, oddano z tyłu, zanim zdążył się
zorientować, że wróg jest w pobliżu.
Nie było mowy o ekspertyzie sądowej z zakresu balistyki,
ponieważ zabójcy nie poprzestali na prostym akcie morder-
stwa z broni palnej. Musiało ich być kilku, gdyż ze względu
na sam wzrost i ciężar ofiary potrzeba było znacznej siły, by
dokonać tego, co nastąpiło.
Całe szczęście, że Roger-Bernard umarł, nim zaczął się
ten rytuał. Oszczędziło mu to wysłuchiwania przechwałek
jego zabójców, gdy przystępowali do swego makabrycznego
zadania. Zwłaszcza ich przywódca zdradzał niezwykły
zapał, powtarzając przy pracy starodawną mantrę: Neca eos
omnes. Neca eos omnes.
Oddzielenie ludzkiej głowy od ciała jest brudnym i cięż-
kim zadaniem. Wymaga siły, determinacji i bardzo ostrego
narzędzia. Ci, którzy zamordowali Rogera-Bernarda Geli-sa,
dysponowali tym wszystkim i odznaczali się niezwykłą
skutecznością.
12
Strona 10
Ciało spoczywało w morzu bardzo długi czas, miotane
falami i niepokojone przez głodnych mieszkańców głębin.
Ludzie prowadzący śledztwo byli tak bardzo zniechęceni
koszmarnym stanem zwłok, że nie przywiązywali szczegól-
nej wagi do braku palca przy jednej dłoni. Protokół z sekcji,
pogrzebany później przez biurokrację - a może coś więcej -
stwierdzał po prostu, że wskazujący palec prawej ręki został
odcięty.
Jerozolima
Wrzesień 1997
Pradawne i tętniące życiem Stare Miasto Jerozolimy roz-
brzmiewało gwarem piątkowego popołudnia. W rozrzedzo-
nym i przesiąkniętym świętością powietrzu bez trudu wy-
czuwało się historię; wierni śpieszyli do domów modlitwy,
by przygotować się do szabatu, chrześcijanie zaś podążali
Via Dolorosa, Drogą Męki, labiryntem krętych brukowa-
nych uliczek, które wyznaczały ścieżkę ukrzyżowania. To
tutaj pobity i zakrwawiony Jezus Chrystus niósł na ramio-
nach wielki ciężar, zmierzając ku swemu boskiemu losowi
na wzgórzu Golgoty.
Tego jesiennego popołudnia amerykańska pisarka Mau-
reen Paschal nie różniła się niczym od innych pielgrzymów,
którzy przybyli z odległych i przeróżnych zakątków ziemi.
Mocny wrześniowy wiatr mieszał aromat skwierczącej
szwarmy z wonią egzotycznych olejków, która napływała od
strony starodawnych bazarów. Maureen dryfowała w tym
nadmiarze zapachów, tak charakterystycznym dla Izraela,
13
Strona 11
ściskając w ręku przewodnik jakiejś chrześcijańskiej orga-
nizacji, zakupiony przez Internet. Książka opisywała szcze-
gółowo Drogę Krzyżową, zawierała też mapy i wskazówki
dotyczące czternastu stacji chrystusowej ścieżki.
- Lady, potrzebny różaniec? Może kawałek drewna z
Góry Oliwnej?
- Lady, potrzebny przewodnik? Nigdy się pani nie zgubi.
Pokażę wszystko.
Jak większość kobiet z Zachodu, była zmuszona odrzucać
niepożądane nagabywania jerozolimskich przekupniów.
Niektórzy wykazywali się niezmordowanym uporem, pro-
ponując swój towar albo usługi, uwagę innych po prostu
przyciągała drobna kobieta o długich rudych włosach i
jasnej karnacji, co stanowiło niezwykłe połączenie w tej
części świata. Maureen zniechęcała swych prześladowców
grzecznym, ale stanowczym „nie, dziękuję". Potem odwra-
cała wzrok i szła dalej. Jej kuzyn Peter, znawca spraw blisko-
wschodnich, przygotował ją na spotkanie z kulturą Starego
Miasta. Maureen przywiązywała ogromną wagę do najdrob-
niejszych nawet szczegółów w swojej pracy i przestudiowała
starannie wiecznie żywe obyczaje Jerozolimy. Jak dotąd
przynosiło to pożądane rezultaty i Maureen zachowywała
należyte skupienie, skoncentrowana na swych badaniach,
zapisując szczegóły i uwagi w moleskinowym notatniku.
Była poruszona do łez niezwykłością i pięknem osiem-
setletniej franciszkańskiej Kaplicy Biczowania, gdzie Jezus
cierpiał chłostę. Zaskoczyła ją głębia osobistego doznania,
gdyż nie przybyła do Jerozolimy jako pielgrzym, tylko jako
pisarka szukająca autentycznego historycznego tła dla swej
pracy. Choć zawsze starała się pojąć sens wydarzeń Wiel-
kiego Piątku, w swych badaniach kierowała się raczej rozu-
mem niż sercem.
14
Strona 12
Odwiedziła klasztor Najświętszej Maryi Panny - Sióstr
Syjońskich, nim ruszyła w stronę sąsiedniej Kaplicy Potę-
pienia, legendarnego miejsca, gdzie Jezus otrzymał krzyż po
wyroku wydanym przez Poncjusza Piłata. ,1 znów, wędrując
po kaplicy, poczuła ucisk w gardle, czemu towarzyszyło
uczucie smutku. Płaskorzeźby naturalnych rozmiarów uka-
zywały wydarzenia tego straszliwego poranka sprzed dwóch
tysięcy lat. Przystanęła, zauroczona wyrazistą sceną poru-
szającego człowieczeństwa: jakiś uczeń osłaniał Maryję,
matkę Jezusa, by oszczędzić jej widoku syna dźwigającego
swój krzyż. Maureen poczuła łzy w oczach, spoglądając na
ów obraz. Po raz pierwszy w życiu ujrzała w tych historycz-
nych postaciach prawdziwych ludzi, istoty z krwi i kości,
których udziałem stało się wydarzenie przepełnione niewy-
obrażalnym bólem.
Doznając przez chwilę zawrotu głowy, Maureen oparła
się dłonią o zimne kamienie starożytnego muru. Odczekała
chwilę, by odzyskać równowagę i znów zabrać się do spo-
rządzania notatek.
Kontynuowała wędrówkę, ale labirynt uliczek Starego
Miasta okazał się zwodniczy, a starannie nakreślona mapa
bezużyteczna. Punkty orientacyjne były niejednokrotnie
naruszone zębem czasu, łatwe do przeoczenia przez kogoś
niezorientowanego w ich lokalizacji. Maureen zaklęła pod
nosem, uświadomiwszy sobie, że znów się zgubiła. Przy-
stanęła pod okapem drzwi sklepowych, chroniąc się przed
blaskiem słońca. Intensywność upału, nawet przy lekkim
wietrze, przeczyła schyłkowi lata. Osłaniając przewodnik
przed jaskrawym światłem, rozejrzała się, by odzyskać
orientację.
- Ósma stacja krzyżowa. To musi być gdzieś tutaj -
mruknęła.
15
Strona 13
Miejsce owo interesowało ją szczególnie, gdyż jej praca
koncentrowała się na związkach tej historii z kobietami.
Ponownie sięgnęła do przewodnika i zaczęła czytać frag-
ment Biblii dotyczący ósmej stacji. „A szło za Nim mnó-
stwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim.
Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki Jerozolimy, nie
płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi
dziećmi»".
Maureen wystraszyło gwałtowne pukanie w szybę za jej
plecami. Odwróciła się, pewna, że napotka rozgniewany
wzrok właściciela, pełnego pretensji, że blokuje mu wejście
do sklepu. Ale twarz, która na nią spoglądała, była wyraźnie
rozpromieniona. Nieskazitelnie ubrany Palestyńczyk w
średnim wieku otworzył drzwi i skinął zachęcająco. Po
chwili przemówił piękną, choć silnie akcentowaną angiel-
szczyzną:
- Proszę, niech pani wejdzie. Witam, jestem Mahmud.
Zgubiła się pani?
Maureen podsunęła mu niezgrabnie przewodnik.
- Szukam ósmej stacji. Według mapy...
Mahmud machnął ze śmiechem ręką.
- Tak, tak, ósma. Jezus spotyka pobożne kobiety z Je
ruzalem. To tutaj, tuż za rogiem. Można się zorientować
po krzyżu nad kamiennym murem, ale trzeba uważnie pa
trzeć.
Przyglądał się jej przez chwilę, potem dodał:
- Tak jest ze wszystkim w Jerozolimie. Trzeba wytężać
wzrok, by widzieć właściwie.
Maureen wpatrywała się w jego gestykulację, zadowo-
lona, że rozumie udzielane wskazówki. Podziękowała mu z
uśmiechem i już miała się odwrócić i ruszyć przed siebie,
kiedy jej wzrok przyciągnął jakiś przedmiot na półce za jego
16
Strona 14
plecami. Sklep Mahmuda należał do bardziej ekskluzyw-
nych w Jerozolimie, oferując oryginalne starocie - lampki
oliwne z czasów Chrystusa czy monety z podobizną Pón-
cjusza Piłata. Uwagę Maureen zwrócił jednak nadzwyczajny
barwny błysk za oknem wystawowym.
- To biżuteria wykonana z kawałków rzymskiego szkła -
wyjaśnił Mahmud, kiedy Maureen podeszła do gabloty ze
srebrną i złotą biżuterią, inkrustowaną mozaiką,
- Jest wspaniała - stwierdziła Maureen, biorąc do ręki
srebrny naszyjnik z wisiorkiem. Po ścianach sklepu zaczęły
śmigać kolorowe błyski, kiedy uniosła ku światłu przedmiot
tak bardzo przemawiający do wyobraźni pisarki. - Zastana-
wiam się, jaką historię mogłoby opowiedzieć to szkło.
- Któż wie, czym kiedyś było? - Mahmud wzruszył ra-
mionami. - Buteleczką perfum? Pojemniczkiem na przy-
prawy? Wazonikiem na róże albo lilie?
- Wprost trudno uwierzyć, że dwa tysiące lat temu był to
w jakimś domu przedmiot codziennego użytku. Fascynujące.
Teraz, przyjrzawszy się dokładniej wnętrzu sklepu, Mau-
reen była zaskoczona jakością towaru i pięknem poszczegól-
nych kolekcji. Przesunęła palcem po porcelanowej lampce
oliwnej.
- Naprawdę ma dwa tysiące lat?
- Oczywiście. Niektóre z tych przedmiotów mogą być
jeszcze starsze.
Maureen pokręciła głową.
- Czy takie eksponaty nie powinny się znajdować w mu
zeum?
Mahmud wybuchnął śmiechem.
- Moja droga, cała Jerozolima to jedno wielkie muzeum.
Wystarczy pokopać trochę w ogrodzie, a zawsze znajdzie
17
Strona 15
się coś bardzo starego. To, co jest rzeczywiście wartościowe,
trafia do poważnych zbiorów. Ale nie wszystko.
Maureen podeszła do szklanej gabloty, wypełnionej pra-
starą biżuterią, którą wykonano z miedzi pokrytej zielonka-
wym nalotem. Przystanęła, gdyż jej uwagę zwrócił pierścień
w kształcie dysku wielkości małej monety. Podążając za jej
spojrzeniem, Mahmud wyjął przedmiot z gabloty i podał
Maureen. Promień słońca wpadający przez okno wystawowe
padł na dysk, oświetlając wykuty dłutem wzór dziewięciu
dziurek, tworzących krąg.
- Bardzo ciekawy wybór - zauważył Mahmud. Jego we-
soły dotąd nastrój uległ zmianie. Mężczyzna przyglądał się
Maureen ze skupieniem i powagą, kiedy pytała go o pier-
ścień.
- Czy jest bardzo stary?
- Trudno powiedzieć. Moi rzeczoznawcy stwierdzili, że
pochodzi z czasów Bizancjum, prawdopodobnie z szóstego
albo siódmego wieku, ale możliwe, że jest jeszcze starszy.
Maureen przyjrzała się uważnie wzorowi utworzonemu
przez małe kółeczka na powierzchni dysku pierścienia.
- Ten wzór wydaje się... znajomy. Mam wrażenie, że już
go widziałam. Wie pan, co on symbolizuje?
Powaga Mahmuda zelżała odrobinę.
- Nie potrafię powiedzieć z całą pewnością, co chciał
stworzyć artysta mniej więcej tysiąc pięćset lat temu. Sły-
szałem jednak, że był to pierścień kosmologa.
- Kosmologa?
- Kogoś, kto pojmuje związek między Ziemią a kosmo-
sem. „Jak w górze, tak na dole". Muszę pani powiedzieć, że
gdy po raz pierwszy zobaczyłem ten pierścień, od razu
pomyślałem o planetach krążących wokół Słońca.
Maureen policzyła na głos krofjki.
18
Strona 16
- ...Siedem, osiem, dziewięć. Ale przecież w tamtych
czasach nie wiedziano, że jest dziewięć planet albo że Słoń-
ce jest centrum naszego systemu. To niemożliwe, prawda?
- Nie powinniśmy zakładać, że wiemy, co pojmowali
starożytni. - Mahmud wzruszył ramionami. - Proszę włożyć
ten pierścień.
Maureen, wyczuwając nagle, że sprzedawca zaczyna za-
chwalać swój towar, chciała zwrócić pierścionek.
- Och, nie, dziękuję. Jest bardzo piękny, ale byłam tylko
ciekawa. Poza tym obiecałam sobie, że nie będę dziś wyda-
wać pieniędzy.
- Doskonale - oświadczył Mahmud, wzbraniając się os-
tentacyjnie przed wzięciem pierścienia. - Ponieważ i tak nie
jest na sprzedaż.
- Nie jest?
- Nie. Wielu ludzi pragnęło go kupić. Odmawiałem.
Więc może go pani spokojnie włożyć na palec. Dla przy-
jemności.
Może sprawił to żartobliwy ton, który znów pojawił się w
jego głosie, i świadomość, że nikt nie wywiera na nią
nacisku, a może zafascynował ją niezrozumiały, pradawny
wzór, w każdym razie Maureen wsunęła miedziany dysk na
palec serdeczny prawej dłoni. Pasował doskonale.
Mahmud, odzyskując powagę, skinął głową i zauważył
niemal szeptem:
- Jakby zrobiono go z myślą o pani.
Maureen uniosła dłoń do światła i przyjrzała się pier-
ścieniowi.
- Nie mogę oderwać od niego oczu.
- To dlatego, że jest dla pani przeznaczony.
Maureen popatrzyła na niego podejrzliwie, wyczuwa
jąc, że przystępują do targów. Mahmud wydawał się nieco
19
Strona 17
bardziej dystyngowany i elegancki od ulicznych sprzedaw-
ców, ale nie zmieniało to faktu, że był kupcem.
- Mówił pan chyba, że nie jest na. sprzedaż.
Zaczęła ściągać z palca pierścień, na co właściciel sklepu
zareagował gwałtownie, unosząc dłonie w geście sprzeciwu.
- Nie. Proszę go zatrzymać.
- Okej, okej. Mamy się targować, tak? Ile chce pan za
niego?
Przez chwilę Mahmud wyglądał na urażonego, nim od-
parł:
- Źle mnie pani zrozumiała. Ten pierścień został mi
powierzony, dopóki nie znajdę dla niego właściwej dłoni.
Takiej, dla której został wykonany. Widzę teraz, że już ją
znalazłem. Nie mogę go pani sprzedać, gdyż należy już do
pani.
Maureen popatrzyła na pierścień, a potem podniosła
zdumiony wzrok na Mahmuda.
- Nie rozumiem.
Mahmud uśmiechnął się znacząco i ruszył ku drzwiom
sklepu.
- Tak, nie rozumie pani. Ale pewnego dnia pani zrozu-
mie. Proszę po prostu zatrzymać ten pierścień. Jako podarek.
- Doprawdy, nie mogę...
- Może pani to zrobić i zrobi. Nie ma pani wyboru. W
przeciwnym razie okaże się, że zawiodłem. Jestem prze-
konany, że nie chciałaby pani brać tego na swoje sumienie.
Maureen potrząsnęła ze zdumieniem głową, podążając za
nim w stronę wyjścia. Nagle przystanęła.
- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć ani jak panu dzię-
kować.
- Nie trzeba, nie trzeba. Ale teraz musi już pani iść. Ta-
jemnice Jerozolimy czekają. ■"
20
Strona 18
Mahmud przytrzymał jej drzwi, Maureen zaś podzięko-
wała mu ponownie.
- Do widzenia, Magdaleno - wyszeptał, kiedy wyszła na
ulicę.
Maureen znów przystanęła i odwróciła się szybko.
- Słucham?
Mahmud uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiedziałem: „Do widzenia, moja pani".
Pomachał Maureen, która odpowiedziała mu tym samym
gestem, ponownie wychodząc na ostre słońce Bliskiego
Wschodu.
Wróciła na Via Dolorosa i kierując się wskazówkami
Mahmuda, odnalazła VIII stację. Była jednak niespokojna i
niezdolna do koncentracji; czuła się dziwnie po spotkaniu z
właścicielem sklepu. Podejmując wędrówkę, znów doznała
zawrotu głowy, tym razem jeszcze silniejszego; niemal
straciła orientację. Był to jej pierwszy dzień w Jerozolimie i
bez wątpienia odczuwała skutki gwałtownej zmiany strefy
czasowej. Lot z Los Angeles był długi i wyczerpujący, poza
tym niewiele spała poprzedniej nocy. Czy był to skutek
upału, wyczerpania i głodu, czy czegoś bardziej zagadko-
wego, to, co się po chwili wydarzyło, wykraczało poza jej
dotychczasowe doświadczenie.
Maureen znalazła kamienną ławkę i usiadła, żeby odpo-
cząć. Zachwiała się, uderzona kolejną falą zawrotów głowy,
podczas gdy oślepiający blask bezlitosnego słońca przeniósł
jej myśli gdzie indziej.
Została wrzucona gwałtownie w sam środek jakiegoś
tłumu. Otaczał ją zewsząd chaos - krzyki i popychania,
21
Strona 19
wielki zamęt z każdej strony. Maureen zachowała na tyle
przytomności umysłu, by dostrzec, że postaci wokół niej są
odziane w proste, ręcznie tkane szaty. Ci, którzy byli obuci,
mieli na nogach prymitywne sandały; zauważyła to, kiedy
ktoś nadepnął jej na stopę. Większość tego tłumu stanowili
mężczyźni, brodaci i brudni. Padało na nich światło
wszechobecnego słońca przedpołudniowych godzin, mie-
szając pot z brudem na gniewnych i pełnych bólu twarzach,
które ją otaczały. Znajdowała się na skraju wąskiej drogi, a
tłum z przodu zaczął się właśnie gwałtownie przemieszczać.
Z wolna utworzyła się szczelina, w niej zaś ukazała się
niewielka, idąca powoli grupka ludzi. Wydawało się, że
pozostali podążają za tą gromadką. Kiedy podeszli bliżej,
Maureen po raz pierwszy ujrzała tę kobietę.
Niczym samotna i nieruchoma wyspa w samym środku
owego chaosu, była jedną z nielicznych kobiet w tłumie -ale
nie to ją wyróżniało, tylko jej zachowanie, władcza postawa,
która nadawała jej cechy królowej pomimo warstwy brudu
pokrywającego dłonie i stopy. Była odrobinę niechlujna,
lśniące kasztanowe włosy wetknęła częściowo pod
szkarłatną chustę, zasłaniającą dolną część twarzy. Maureen
pojęła instynktownie, że musi zbliżyć się do tej kobiety, że
koniecznie powinna się z nią spotkać, dotknąć, porozma-
wiać. Jednakże niespokojny tłum ją powstrzymywał, ona zaś
poruszała się jak w zwolnionym tempie, typowym dla
koszmaru sennego.
Kiedy przepychała się nieubłaganie w stronę tamtej ko-
biety, uderzyło ją niemal bolesne piękno twarzy widzianej w
oddali, twarzy o drobnych kościach i niezwykłych,
delikatnych rysach. Ale to oczy robiły największe wrażenie,
a wspomnienie ich widoku miało prześladować Maureen
długo po zniknięciu tej wizji. Wielkie i błyszczące
22
Strona 20
od nieprzelanych łez, odznaczały się barwą po trosze
bursztynową i po trosze oliwkową, i niezwykłym orze-
chowym światłem, odbijającym nieskończoną mądrość i
przeogromny smutek, które chwytały nieubłaganie za serce.
Rozdzierające duszę spojrzenie kobiety napotkało oczy
Maureen i przez jedną, krótką chwilę wyrażało pełne
rozpaczy błaganie.
„Musisz mi pomóc".
Maureen wiedziała, że ta prośba jest skierowana właśnie
do niej. Urzeczona i zastygła w bezruchu, spoglądała w oczy
tamtej kobiety. Chwila ta przeminęła, gdy niewiasta spuściła
gwałtownie wzrok i popatrzyła na dziewczynkę, która
czepiała się gorączkowo jej dłoni.
Mała spojrzała na Maureen ogromnymi orzechowymi
oczami, zwierciadlanym odbiciem matczynych. Za nią stał
chłopiec, starszy od dziewczynki i o ciemniejszych niż ona
oczach, ale bez wątpienia syn tej kobiety. Maureen zrozu-
miała w tej przedziwnej chwili, że jest jedyną osoba zdolną
pomóc owej niezwykłej, cierpiącej królowej i jej dzieciom.
Kiedy sobie to uświadomiła, ogarnęło ją głębokie zmiesza-
nie i coś jeszcze... jakby niepowstrzymany smutek.
Potem tłum ruszył ponownie, zalewając Maureen mo-
rzem potu i rozpaczy.
Maureen zamrugała gwałtownie i przez kilka sekund nie
otwierała oczu. Potrząsnęła głową. Przez chwilę nie mogła
sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Zerknęła na swoje
dżinsy, plecak z mikrofibry, sportowe buty Nike i upewniła
się, że to dwudziesty wiek. Wokół nadal rozbrzmiewał gwar
Starego Miasta, ale ludzie byli ubrani według współczesnej
23