§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana

Szczegóły
Tytuł § McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie § McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

§ McGowan Kathleen - Ród Magdaleny 01 - Oczekiwana - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Kathleen McGowan OCZEKIWANA Strona 2 Książka ta jest dedykowana: Marii Magdalenie Mojej muzie, mojej antenatce; Peterowi McGowanowi, Skale, na której zbudowałam swe życie; Moim rodzicom, Donnie ijoemu Za bezwarunkową miłość i ciekawą genetykę; I naszym książętom Graala, Patrickowi, Conorowi i Shane'owi Za to, że tchnęli w nasze życie miłość, radość i bezustanną inspirację. Strona 3 Do Wybranej Pani i do jej dzieci, Które miłuję w prawdzie, I nie tylko ja sam, Ale także wszyscy, którzy znają prawdę, Jaka w nas trwa I pozostanie z nami na wieki DRUGI LIST ŚW. JANA APOSTOŁA, I Strona 4 Prolog Południowa Galia, Rok 72 Nie pozostało już dużo czasu. Stara kobieta otuliła postrzępionym szalem ramiona. Tego roku jesień zbliżała się do czerwonych gór wcześnie; czuło się ją w kościach. Powoli i ostrożnie, kobieta roz- prostowała palce i rozluźniła artretyczne stawy. Nie chcia- ła, by dłonie ją zawiodły, właśnie teraz, w tak doniosłej chwili. Musiała tej nocy dokończyć pisanie. Niebawem miała zjawić się Tamar z dzbanami i wszystko powinno być gotowe. Pozwoliła sobie na długie i urywane westchnienie. Już od tak dawna odczuwam zmęczenie, pomyślała. Od tak dawna. Wiedziała, że owo zadanie będzie jej ostatnim. Minione dni wypełnione wspominaniem pozbawiły przywiędłe ciało resztek życia. Jej wiekowe kości przygniatał niewypowie- dziany ciężar i znużenie, nawiedzające zwykle tych, którzy żyją dłużej od swych bliskich i ukochanych. Bóg poddawał ją licznym próbom, i to niełatwym. Pozostała z nią tylko Tamar, jej jedyna córka i ostatnie żyjące dziecko. Była dla niej błogosławieństwem, błyskiem światła w tych najmroczniejszych godzinach, kiedy to wspomnienia bardziej przerażające od koszmarów sennych 7 Strona 5 napływały niepowstrzymaną falą. Prócz niej samej, jedynie córka przeżyła Wielki Czas, chociaż była zaledwie dziec- kiem, kiedy wszyscy oni odgrywali swe role w niedawnych dziejach, jednak świadomość, że jest przy niej ktoś, kto pa- mięta i rozumie, przynosiła ukojenie. Inni już odeszli. Większość zmarła śmiercią męczeńską, z rąk ludzi i za sprawą działań zbyt okrutnych, by ktokolwiek zdołał je przetrwać. Być może kilkoro jeszcze żyło, rozproszywszy się po wielkiej mapie Bożej Ziemi. Wiedzia- ła, że nigdy się tego nie dowie. Upłynęło wiele lat od czasu, gdy otrzymywała wieści od pozostałych, ale i tak modliła się za nich, od świtu do zmierzchu, w dni, kiedy wspomnienia odznaczały się wyjątkową mocą. Pragnęła z całego serca i duszy, by odnaleźli spokój i nie znosili męki tysięcy nieprzespanych nocy, tej męki, która stała się jej udziałem. Tak, Tamar stanowiła jej jedyną pociechę w tych latach zmierzchu. Dziewczyna była za młoda, żeby przypominać sobie straszliwe szczegóły Czasu Ciemności, ale dostatecz- nie duża, by pamiętać piękno i urok ludzi, którzy za sprawą Bożego wyboru kroczyli Jego ścieżką. Poświęciwszy życie pamięci wybranych, Tamar uosabiała bezinteresowną służbę i miłość. Oddanie, jakie dziewczyna okazywała matce w tych końcowych dniach, było niezwykłe. Rozstanie z ukochaną córką to ostatnia ciężka próba, jaka mi jeszcze pozostała. Teraz, kiedy nadchodzi śmierć, myślę o tym z niepokojem. A jednak... Wyjrzała z jaskini, która od prawie czterdziestu lat była jej domem. Uniosła twarz ku czystemu niebu, chłonąc piękno gwiazd. Nigdy nie przestała się zdumiewać dziełem Bożego stworzenia. Gdzieś daleko, za tymi gwiazdami, czekały na 8 Strona 6 nią dusze, które kochała najbardziej. Wyczuwała teraz ich obecność silniej niż kiedykolwiek. I wyczuwała Jego obecność. „Niech się stanie wola Twoja", wyszeptała ku ciemnemu niebu. Obróciwszy się powoli i z namysłem, stara kobieta weszła do jaskini. Z głębokim westchnieniem przyjrzała się surowemu pergaminowi, mrużąc oczy w przyćmionym i zadymionym świetle lampki oliwnej. Wzięła rysik i znów zaczęła uważnie skrobać. ... Choć upłynęło tyle lat, nie jest łatwiej pisać o Juda- szu z Kariotu niż za czasów mrocznych dni. Nie dlatego, bym pragnęła go osądzać, ale raczej dlatego, ze nie prag- nę tego czynić. Opowiem historię Judasza i mam nadzieję, że zrobię to sprawiedliwie. Był człowiekiem niezachwianym w swych zasadach i ci, którzy podążają za naszym we- zwaniem, muszą wiedzieć jedno: nie zdradził ich - ani nas - za worek srebrników. Zaprawdę, Judasz był naj- wierniejszym z dwunastu. W ciągu tych minionych lat miałam wiele powodów do smutku i żalu, a jednak wy- daje mi się, że tylko Jednego będę opłakiwać bardziej od Judasza. Jest wielu, którzy by chcieli, żebym napisała o nim źle - potępiła go jako zdrajcę, odszczepieńca, człowieka ślepego naprawdę. Nie mogę jednak tego uczynić, byłoby to bowiem kłamstwem, jeszcze nim mój rysik dotknąłby stronicy. Napiszą wiele kłamstw o naszym czasie; Bóg mi to ukazał i nadal ukazuje. Nie napiszę kolejnych. 9 Strona 7 Jakiż jest bowiem mój cel, jeśli nie wyznanie całej prawdy o tym, co się wówczas wydarzyło? EWANGELIA MARII MAGDALENY, NAPISANA W ARQUES, KSIĘGA UCZNIÓW Strona 8 Rozdział pierwszy Marsylia, Wrzesień, 1997 Marsylia to miasto, gdzie umierało się z łatwością, i to od wieków. Legendarny port morski miał określoną re- putację jako siedlisko piratów, przemytników oraz rzezi- mieszków, i cieszył się złą sławą od czasów, kiedy Rzy- mianie odebrali go Grekom w dniach poprzedzających narodziny Chrystusa. Przed upływem dwudziestego wieku, dzięki wysiłkom rządu francuskiego, miasto stało się bezpieczne, można więc było rozkoszować się bouillabaisse bez obawy, że czło- wiek zostanie napadnięty. Mimo to, przestępstwo nie robiło wielkiego wrażenia na mieszkańcach Marsylii. Przemoc była głęboko zakorzeniona w ich historii i genach. Rybacy o zrogowaciałej skórze na rękach nie okazali więc najmniej- szego zdziwienia, gdy wraz z siecią wyciągnęli zdobycz, któ- ra nie nadawała się do tutejszej potrawki rybnej. Roger-Bernard Gćlis nie był rdzennym mieszkańcem Marsylii. Urodził się i wychował u podnóża Pirenejów, w społeczności, która egzystowała dumnie jako żywy ana- chronizm. Dwudziesty wiek nie odcisnął piętna na jej pra- starej kulturze, która ponad wszystko czciła moc miłości i pokoju. Mimo to ów człowiek w średnim wieku nie był całkowicie oderwany od rzeczywistości; bądź co bądź, Strona 9 przewodził swemu ludowi. I choć owa społeczność trwała w głębokiej duchowości, nie czyniąc nikomu krzywdy, miała wrogów. Roger-Bernard lubił powiedzenie, że najjaśniejsze światło przyciąga najgłębszą ciemność. Był człowiekiem o potężnej budowie ciała i budził u ob- cych respekt. Ci, którzy nie mieli pojęcia o łagodności prze- pełniającej jego duszę, mogliby brać go niesłusznie za kogoś niebezpiecznego. Zakładano później, że napastnicy nie byli mu nieznani. Powinien był się tego spodziewać, przewidzieć, że nie pozwolono by mu obnosić się bezkarnie z tak bezcennym przedmiotem. Czyż niemal milion jego przodków nie po- niósł śmierci z powodu owego skarbu? Jednakże strzał, któ- ry rozłupał mu czaszkę, oddano z tyłu, zanim zdążył się zorientować, że wróg jest w pobliżu. Nie było mowy o ekspertyzie sądowej z zakresu balistyki, ponieważ zabójcy nie poprzestali na prostym akcie morder- stwa z broni palnej. Musiało ich być kilku, gdyż ze względu na sam wzrost i ciężar ofiary potrzeba było znacznej siły, by dokonać tego, co nastąpiło. Całe szczęście, że Roger-Bernard umarł, nim zaczął się ten rytuał. Oszczędziło mu to wysłuchiwania przechwałek jego zabójców, gdy przystępowali do swego makabrycznego zadania. Zwłaszcza ich przywódca zdradzał niezwykły zapał, powtarzając przy pracy starodawną mantrę: Neca eos omnes. Neca eos omnes. Oddzielenie ludzkiej głowy od ciała jest brudnym i cięż- kim zadaniem. Wymaga siły, determinacji i bardzo ostrego narzędzia. Ci, którzy zamordowali Rogera-Bernarda Geli-sa, dysponowali tym wszystkim i odznaczali się niezwykłą skutecznością. 12 Strona 10 Ciało spoczywało w morzu bardzo długi czas, miotane falami i niepokojone przez głodnych mieszkańców głębin. Ludzie prowadzący śledztwo byli tak bardzo zniechęceni koszmarnym stanem zwłok, że nie przywiązywali szczegól- nej wagi do braku palca przy jednej dłoni. Protokół z sekcji, pogrzebany później przez biurokrację - a może coś więcej - stwierdzał po prostu, że wskazujący palec prawej ręki został odcięty. Jerozolima Wrzesień 1997 Pradawne i tętniące życiem Stare Miasto Jerozolimy roz- brzmiewało gwarem piątkowego popołudnia. W rozrzedzo- nym i przesiąkniętym świętością powietrzu bez trudu wy- czuwało się historię; wierni śpieszyli do domów modlitwy, by przygotować się do szabatu, chrześcijanie zaś podążali Via Dolorosa, Drogą Męki, labiryntem krętych brukowa- nych uliczek, które wyznaczały ścieżkę ukrzyżowania. To tutaj pobity i zakrwawiony Jezus Chrystus niósł na ramio- nach wielki ciężar, zmierzając ku swemu boskiemu losowi na wzgórzu Golgoty. Tego jesiennego popołudnia amerykańska pisarka Mau- reen Paschal nie różniła się niczym od innych pielgrzymów, którzy przybyli z odległych i przeróżnych zakątków ziemi. Mocny wrześniowy wiatr mieszał aromat skwierczącej szwarmy z wonią egzotycznych olejków, która napływała od strony starodawnych bazarów. Maureen dryfowała w tym nadmiarze zapachów, tak charakterystycznym dla Izraela, 13 Strona 11 ściskając w ręku przewodnik jakiejś chrześcijańskiej orga- nizacji, zakupiony przez Internet. Książka opisywała szcze- gółowo Drogę Krzyżową, zawierała też mapy i wskazówki dotyczące czternastu stacji chrystusowej ścieżki. - Lady, potrzebny różaniec? Może kawałek drewna z Góry Oliwnej? - Lady, potrzebny przewodnik? Nigdy się pani nie zgubi. Pokażę wszystko. Jak większość kobiet z Zachodu, była zmuszona odrzucać niepożądane nagabywania jerozolimskich przekupniów. Niektórzy wykazywali się niezmordowanym uporem, pro- ponując swój towar albo usługi, uwagę innych po prostu przyciągała drobna kobieta o długich rudych włosach i jasnej karnacji, co stanowiło niezwykłe połączenie w tej części świata. Maureen zniechęcała swych prześladowców grzecznym, ale stanowczym „nie, dziękuję". Potem odwra- cała wzrok i szła dalej. Jej kuzyn Peter, znawca spraw blisko- wschodnich, przygotował ją na spotkanie z kulturą Starego Miasta. Maureen przywiązywała ogromną wagę do najdrob- niejszych nawet szczegółów w swojej pracy i przestudiowała starannie wiecznie żywe obyczaje Jerozolimy. Jak dotąd przynosiło to pożądane rezultaty i Maureen zachowywała należyte skupienie, skoncentrowana na swych badaniach, zapisując szczegóły i uwagi w moleskinowym notatniku. Była poruszona do łez niezwykłością i pięknem osiem- setletniej franciszkańskiej Kaplicy Biczowania, gdzie Jezus cierpiał chłostę. Zaskoczyła ją głębia osobistego doznania, gdyż nie przybyła do Jerozolimy jako pielgrzym, tylko jako pisarka szukająca autentycznego historycznego tła dla swej pracy. Choć zawsze starała się pojąć sens wydarzeń Wiel- kiego Piątku, w swych badaniach kierowała się raczej rozu- mem niż sercem. 14 Strona 12 Odwiedziła klasztor Najświętszej Maryi Panny - Sióstr Syjońskich, nim ruszyła w stronę sąsiedniej Kaplicy Potę- pienia, legendarnego miejsca, gdzie Jezus otrzymał krzyż po wyroku wydanym przez Poncjusza Piłata. ,1 znów, wędrując po kaplicy, poczuła ucisk w gardle, czemu towarzyszyło uczucie smutku. Płaskorzeźby naturalnych rozmiarów uka- zywały wydarzenia tego straszliwego poranka sprzed dwóch tysięcy lat. Przystanęła, zauroczona wyrazistą sceną poru- szającego człowieczeństwa: jakiś uczeń osłaniał Maryję, matkę Jezusa, by oszczędzić jej widoku syna dźwigającego swój krzyż. Maureen poczuła łzy w oczach, spoglądając na ów obraz. Po raz pierwszy w życiu ujrzała w tych historycz- nych postaciach prawdziwych ludzi, istoty z krwi i kości, których udziałem stało się wydarzenie przepełnione niewy- obrażalnym bólem. Doznając przez chwilę zawrotu głowy, Maureen oparła się dłonią o zimne kamienie starożytnego muru. Odczekała chwilę, by odzyskać równowagę i znów zabrać się do spo- rządzania notatek. Kontynuowała wędrówkę, ale labirynt uliczek Starego Miasta okazał się zwodniczy, a starannie nakreślona mapa bezużyteczna. Punkty orientacyjne były niejednokrotnie naruszone zębem czasu, łatwe do przeoczenia przez kogoś niezorientowanego w ich lokalizacji. Maureen zaklęła pod nosem, uświadomiwszy sobie, że znów się zgubiła. Przy- stanęła pod okapem drzwi sklepowych, chroniąc się przed blaskiem słońca. Intensywność upału, nawet przy lekkim wietrze, przeczyła schyłkowi lata. Osłaniając przewodnik przed jaskrawym światłem, rozejrzała się, by odzyskać orientację. - Ósma stacja krzyżowa. To musi być gdzieś tutaj - mruknęła. 15 Strona 13 Miejsce owo interesowało ją szczególnie, gdyż jej praca koncentrowała się na związkach tej historii z kobietami. Ponownie sięgnęła do przewodnika i zaczęła czytać frag- ment Biblii dotyczący ósmej stacji. „A szło za Nim mnó- stwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki Jerozolimy, nie płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi»". Maureen wystraszyło gwałtowne pukanie w szybę za jej plecami. Odwróciła się, pewna, że napotka rozgniewany wzrok właściciela, pełnego pretensji, że blokuje mu wejście do sklepu. Ale twarz, która na nią spoglądała, była wyraźnie rozpromieniona. Nieskazitelnie ubrany Palestyńczyk w średnim wieku otworzył drzwi i skinął zachęcająco. Po chwili przemówił piękną, choć silnie akcentowaną angiel- szczyzną: - Proszę, niech pani wejdzie. Witam, jestem Mahmud. Zgubiła się pani? Maureen podsunęła mu niezgrabnie przewodnik. - Szukam ósmej stacji. Według mapy... Mahmud machnął ze śmiechem ręką. - Tak, tak, ósma. Jezus spotyka pobożne kobiety z Je ruzalem. To tutaj, tuż za rogiem. Można się zorientować po krzyżu nad kamiennym murem, ale trzeba uważnie pa trzeć. Przyglądał się jej przez chwilę, potem dodał: - Tak jest ze wszystkim w Jerozolimie. Trzeba wytężać wzrok, by widzieć właściwie. Maureen wpatrywała się w jego gestykulację, zadowo- lona, że rozumie udzielane wskazówki. Podziękowała mu z uśmiechem i już miała się odwrócić i ruszyć przed siebie, kiedy jej wzrok przyciągnął jakiś przedmiot na półce za jego 16 Strona 14 plecami. Sklep Mahmuda należał do bardziej ekskluzyw- nych w Jerozolimie, oferując oryginalne starocie - lampki oliwne z czasów Chrystusa czy monety z podobizną Pón- cjusza Piłata. Uwagę Maureen zwrócił jednak nadzwyczajny barwny błysk za oknem wystawowym. - To biżuteria wykonana z kawałków rzymskiego szkła - wyjaśnił Mahmud, kiedy Maureen podeszła do gabloty ze srebrną i złotą biżuterią, inkrustowaną mozaiką, - Jest wspaniała - stwierdziła Maureen, biorąc do ręki srebrny naszyjnik z wisiorkiem. Po ścianach sklepu zaczęły śmigać kolorowe błyski, kiedy uniosła ku światłu przedmiot tak bardzo przemawiający do wyobraźni pisarki. - Zastana- wiam się, jaką historię mogłoby opowiedzieć to szkło. - Któż wie, czym kiedyś było? - Mahmud wzruszył ra- mionami. - Buteleczką perfum? Pojemniczkiem na przy- prawy? Wazonikiem na róże albo lilie? - Wprost trudno uwierzyć, że dwa tysiące lat temu był to w jakimś domu przedmiot codziennego użytku. Fascynujące. Teraz, przyjrzawszy się dokładniej wnętrzu sklepu, Mau- reen była zaskoczona jakością towaru i pięknem poszczegól- nych kolekcji. Przesunęła palcem po porcelanowej lampce oliwnej. - Naprawdę ma dwa tysiące lat? - Oczywiście. Niektóre z tych przedmiotów mogą być jeszcze starsze. Maureen pokręciła głową. - Czy takie eksponaty nie powinny się znajdować w mu zeum? Mahmud wybuchnął śmiechem. - Moja droga, cała Jerozolima to jedno wielkie muzeum. Wystarczy pokopać trochę w ogrodzie, a zawsze znajdzie 17 Strona 15 się coś bardzo starego. To, co jest rzeczywiście wartościowe, trafia do poważnych zbiorów. Ale nie wszystko. Maureen podeszła do szklanej gabloty, wypełnionej pra- starą biżuterią, którą wykonano z miedzi pokrytej zielonka- wym nalotem. Przystanęła, gdyż jej uwagę zwrócił pierścień w kształcie dysku wielkości małej monety. Podążając za jej spojrzeniem, Mahmud wyjął przedmiot z gabloty i podał Maureen. Promień słońca wpadający przez okno wystawowe padł na dysk, oświetlając wykuty dłutem wzór dziewięciu dziurek, tworzących krąg. - Bardzo ciekawy wybór - zauważył Mahmud. Jego we- soły dotąd nastrój uległ zmianie. Mężczyzna przyglądał się Maureen ze skupieniem i powagą, kiedy pytała go o pier- ścień. - Czy jest bardzo stary? - Trudno powiedzieć. Moi rzeczoznawcy stwierdzili, że pochodzi z czasów Bizancjum, prawdopodobnie z szóstego albo siódmego wieku, ale możliwe, że jest jeszcze starszy. Maureen przyjrzała się uważnie wzorowi utworzonemu przez małe kółeczka na powierzchni dysku pierścienia. - Ten wzór wydaje się... znajomy. Mam wrażenie, że już go widziałam. Wie pan, co on symbolizuje? Powaga Mahmuda zelżała odrobinę. - Nie potrafię powiedzieć z całą pewnością, co chciał stworzyć artysta mniej więcej tysiąc pięćset lat temu. Sły- szałem jednak, że był to pierścień kosmologa. - Kosmologa? - Kogoś, kto pojmuje związek między Ziemią a kosmo- sem. „Jak w górze, tak na dole". Muszę pani powiedzieć, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem ten pierścień, od razu pomyślałem o planetach krążących wokół Słońca. Maureen policzyła na głos krofjki. 18 Strona 16 - ...Siedem, osiem, dziewięć. Ale przecież w tamtych czasach nie wiedziano, że jest dziewięć planet albo że Słoń- ce jest centrum naszego systemu. To niemożliwe, prawda? - Nie powinniśmy zakładać, że wiemy, co pojmowali starożytni. - Mahmud wzruszył ramionami. - Proszę włożyć ten pierścień. Maureen, wyczuwając nagle, że sprzedawca zaczyna za- chwalać swój towar, chciała zwrócić pierścionek. - Och, nie, dziękuję. Jest bardzo piękny, ale byłam tylko ciekawa. Poza tym obiecałam sobie, że nie będę dziś wyda- wać pieniędzy. - Doskonale - oświadczył Mahmud, wzbraniając się os- tentacyjnie przed wzięciem pierścienia. - Ponieważ i tak nie jest na sprzedaż. - Nie jest? - Nie. Wielu ludzi pragnęło go kupić. Odmawiałem. Więc może go pani spokojnie włożyć na palec. Dla przy- jemności. Może sprawił to żartobliwy ton, który znów pojawił się w jego głosie, i świadomość, że nikt nie wywiera na nią nacisku, a może zafascynował ją niezrozumiały, pradawny wzór, w każdym razie Maureen wsunęła miedziany dysk na palec serdeczny prawej dłoni. Pasował doskonale. Mahmud, odzyskując powagę, skinął głową i zauważył niemal szeptem: - Jakby zrobiono go z myślą o pani. Maureen uniosła dłoń do światła i przyjrzała się pier- ścieniowi. - Nie mogę oderwać od niego oczu. - To dlatego, że jest dla pani przeznaczony. Maureen popatrzyła na niego podejrzliwie, wyczuwa jąc, że przystępują do targów. Mahmud wydawał się nieco 19 Strona 17 bardziej dystyngowany i elegancki od ulicznych sprzedaw- ców, ale nie zmieniało to faktu, że był kupcem. - Mówił pan chyba, że nie jest na. sprzedaż. Zaczęła ściągać z palca pierścień, na co właściciel sklepu zareagował gwałtownie, unosząc dłonie w geście sprzeciwu. - Nie. Proszę go zatrzymać. - Okej, okej. Mamy się targować, tak? Ile chce pan za niego? Przez chwilę Mahmud wyglądał na urażonego, nim od- parł: - Źle mnie pani zrozumiała. Ten pierścień został mi powierzony, dopóki nie znajdę dla niego właściwej dłoni. Takiej, dla której został wykonany. Widzę teraz, że już ją znalazłem. Nie mogę go pani sprzedać, gdyż należy już do pani. Maureen popatrzyła na pierścień, a potem podniosła zdumiony wzrok na Mahmuda. - Nie rozumiem. Mahmud uśmiechnął się znacząco i ruszył ku drzwiom sklepu. - Tak, nie rozumie pani. Ale pewnego dnia pani zrozu- mie. Proszę po prostu zatrzymać ten pierścień. Jako podarek. - Doprawdy, nie mogę... - Może pani to zrobić i zrobi. Nie ma pani wyboru. W przeciwnym razie okaże się, że zawiodłem. Jestem prze- konany, że nie chciałaby pani brać tego na swoje sumienie. Maureen potrząsnęła ze zdumieniem głową, podążając za nim w stronę wyjścia. Nagle przystanęła. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć ani jak panu dzię- kować. - Nie trzeba, nie trzeba. Ale teraz musi już pani iść. Ta- jemnice Jerozolimy czekają. ■" 20 Strona 18 Mahmud przytrzymał jej drzwi, Maureen zaś podzięko- wała mu ponownie. - Do widzenia, Magdaleno - wyszeptał, kiedy wyszła na ulicę. Maureen znów przystanęła i odwróciła się szybko. - Słucham? Mahmud uśmiechnął się tajemniczo. - Powiedziałem: „Do widzenia, moja pani". Pomachał Maureen, która odpowiedziała mu tym samym gestem, ponownie wychodząc na ostre słońce Bliskiego Wschodu. Wróciła na Via Dolorosa i kierując się wskazówkami Mahmuda, odnalazła VIII stację. Była jednak niespokojna i niezdolna do koncentracji; czuła się dziwnie po spotkaniu z właścicielem sklepu. Podejmując wędrówkę, znów doznała zawrotu głowy, tym razem jeszcze silniejszego; niemal straciła orientację. Był to jej pierwszy dzień w Jerozolimie i bez wątpienia odczuwała skutki gwałtownej zmiany strefy czasowej. Lot z Los Angeles był długi i wyczerpujący, poza tym niewiele spała poprzedniej nocy. Czy był to skutek upału, wyczerpania i głodu, czy czegoś bardziej zagadko- wego, to, co się po chwili wydarzyło, wykraczało poza jej dotychczasowe doświadczenie. Maureen znalazła kamienną ławkę i usiadła, żeby odpo- cząć. Zachwiała się, uderzona kolejną falą zawrotów głowy, podczas gdy oślepiający blask bezlitosnego słońca przeniósł jej myśli gdzie indziej. Została wrzucona gwałtownie w sam środek jakiegoś tłumu. Otaczał ją zewsząd chaos - krzyki i popychania, 21 Strona 19 wielki zamęt z każdej strony. Maureen zachowała na tyle przytomności umysłu, by dostrzec, że postaci wokół niej są odziane w proste, ręcznie tkane szaty. Ci, którzy byli obuci, mieli na nogach prymitywne sandały; zauważyła to, kiedy ktoś nadepnął jej na stopę. Większość tego tłumu stanowili mężczyźni, brodaci i brudni. Padało na nich światło wszechobecnego słońca przedpołudniowych godzin, mie- szając pot z brudem na gniewnych i pełnych bólu twarzach, które ją otaczały. Znajdowała się na skraju wąskiej drogi, a tłum z przodu zaczął się właśnie gwałtownie przemieszczać. Z wolna utworzyła się szczelina, w niej zaś ukazała się niewielka, idąca powoli grupka ludzi. Wydawało się, że pozostali podążają za tą gromadką. Kiedy podeszli bliżej, Maureen po raz pierwszy ujrzała tę kobietę. Niczym samotna i nieruchoma wyspa w samym środku owego chaosu, była jedną z nielicznych kobiet w tłumie -ale nie to ją wyróżniało, tylko jej zachowanie, władcza postawa, która nadawała jej cechy królowej pomimo warstwy brudu pokrywającego dłonie i stopy. Była odrobinę niechlujna, lśniące kasztanowe włosy wetknęła częściowo pod szkarłatną chustę, zasłaniającą dolną część twarzy. Maureen pojęła instynktownie, że musi zbliżyć się do tej kobiety, że koniecznie powinna się z nią spotkać, dotknąć, porozma- wiać. Jednakże niespokojny tłum ją powstrzymywał, ona zaś poruszała się jak w zwolnionym tempie, typowym dla koszmaru sennego. Kiedy przepychała się nieubłaganie w stronę tamtej ko- biety, uderzyło ją niemal bolesne piękno twarzy widzianej w oddali, twarzy o drobnych kościach i niezwykłych, delikatnych rysach. Ale to oczy robiły największe wrażenie, a wspomnienie ich widoku miało prześladować Maureen długo po zniknięciu tej wizji. Wielkie i błyszczące 22 Strona 20 od nieprzelanych łez, odznaczały się barwą po trosze bursztynową i po trosze oliwkową, i niezwykłym orze- chowym światłem, odbijającym nieskończoną mądrość i przeogromny smutek, które chwytały nieubłaganie za serce. Rozdzierające duszę spojrzenie kobiety napotkało oczy Maureen i przez jedną, krótką chwilę wyrażało pełne rozpaczy błaganie. „Musisz mi pomóc". Maureen wiedziała, że ta prośba jest skierowana właśnie do niej. Urzeczona i zastygła w bezruchu, spoglądała w oczy tamtej kobiety. Chwila ta przeminęła, gdy niewiasta spuściła gwałtownie wzrok i popatrzyła na dziewczynkę, która czepiała się gorączkowo jej dłoni. Mała spojrzała na Maureen ogromnymi orzechowymi oczami, zwierciadlanym odbiciem matczynych. Za nią stał chłopiec, starszy od dziewczynki i o ciemniejszych niż ona oczach, ale bez wątpienia syn tej kobiety. Maureen zrozu- miała w tej przedziwnej chwili, że jest jedyną osoba zdolną pomóc owej niezwykłej, cierpiącej królowej i jej dzieciom. Kiedy sobie to uświadomiła, ogarnęło ją głębokie zmiesza- nie i coś jeszcze... jakby niepowstrzymany smutek. Potem tłum ruszył ponownie, zalewając Maureen mo- rzem potu i rozpaczy. Maureen zamrugała gwałtownie i przez kilka sekund nie otwierała oczu. Potrząsnęła głową. Przez chwilę nie mogła sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Zerknęła na swoje dżinsy, plecak z mikrofibry, sportowe buty Nike i upewniła się, że to dwudziesty wiek. Wokół nadal rozbrzmiewał gwar Starego Miasta, ale ludzie byli ubrani według współczesnej 23