Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie § Meyer Eric - Cyfrowa katastrofa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Piraci komputerowi rozsyłają w świat wirusa, który otwiera na twardym dysku „tylne drzwi", umożliwiające terrorystom
zdalne kontrolowanie komputerów elektrowni atomowych, banków, linii lotniczych, laboratoriów farmaceutycznych,
wodociągów. Cyfrowa epidemia paraliżuje cały świat.
Zapobiec technologicznej katastrofie może tylko jedna osoba - Amerykanka Emma Shannon, która ze swoim dawnym
francuskim przyjacielem, informatykiem, wyrusza na poszukiwanie antidotum, informatycznego klucza, który pozwoli na
uniknięcie totalnego chaosu. Tylko gdzie go szukać? W podziemiach Pałacu w Wersalu? Na sporządzonym w 1662 roku przez
architekta królewskich ogrodów Le Nótrea planie ogrodów? W tajemniczej formule matematycznej, którą tam zapisano i która
dowodzi istnienia Boga?
Doskonały thriller, którego scenariusz zdaje się urzeczywistniać najgorsze obawy i zagrożenia XXI wieku.
VWDAWHICTWO SONIA DRAGA
Strona 2
cyfrowa
katastrofa
Strona 3
ERIC MEYER CHRISTIE KERDELIANT
cyfrowa
katastrofa
Z języka francuskiego przełożyła Lilia Teodorowska
SONIA
Strona 4
Tytuł oryginału: LA PORTE DEROBEE
Copyright © Editions Robert Laffont, Paris, 2007 Copyright © 2008 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2008 for the
Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Zdjęcie na okładce: Corbis
Redakcja: Ewa Penksyk - Kluczkowska Korekta: Magdalena Bargłowska, Bożena Sęk
ISBN: 978-83-7508-148-0
Sprzedaż wysyłkowa: www.merlin.cora.pl www.empik.com www.soniadraga.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o. PI. Grunwaldzki 8-10,40-950 Katowice tel. (32) 782 64 77, fax (32) 253 77 28 e-mail:
[email protected] www.soniadraga.pl
Skład i łamanie: DT Studio s.c, teł. 032 720 28 78, fax 032 209 82 25
Katowice 2008. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Strona 5
Ten kto umiera bogaty, umiera w niełasce.
- DALE CARNEGIE
Dla Pierre'a-Alexandre'a Dla Nicolasa, Alexis, Laurenta iMatthieu
za okazaną cierpliwość oraz kilka meczów piłki nożnej poświęconych dla redakcji tej książki.
Strona 6
PROLOG
Zanim nacisnął Enter, Owen Makresh pomyślał o swoim bracie Karimie, który zginął 11 września 2001 roku w
wielkim zgiełku World Trade Center. Dokładnie sześć lat później nadeszła pora, kiedy tak samo jak brat,
zostanie bohaterem.
Odwrócił się w stronę Dmitriego a jego uśmiech zamienił się w grymas. Tego ranka przylecieli razem do
Tallina, w Estonii, rejsem z Dżakarty, z międzylądowaniem w Moskwie. Autobusem dojechali do centrum
estońskiej stolicy, następnie pieszo dotarli do baru usytuowanego w średniowiecznej dzielnicy, na końcu
brukowanej uliczki. Organizacja zaopatrzyła ich w fałszywe paszporty oraz kartę magnetyczną umożliwiającą
przekroczenie dwojga drewnianych drzwi NoKu. Miejsce nie było dostępne dla szerokiej publiczności, tylko
stali bywalcy mieli tu wstęp. NoKu to „młoda kultura", ale w estońskim żargonie oznacza również „penisa".
- Wiesz, o której jutro przyjdą pozostali? - szepnął Dmi-tri, pokonując drzwi wejściowe.
- Gwiżdżę na to - odparował Owen. - Do pierwszej fazy ty i ja wystarczymy w zupełności.
O tej porze prywatny klub był prawie pusty. Normalne, przecież to środa po południu. Kilku młodych Rosjan
sączyło przy barze znane piwo saku. Muzyka, rock z krajów bałtyckich, tłumiła rozmowy. W głębi sali liczne
boksy kryty najnowsze PC, których monitory lśniły w mroku. Wszystkie komputery miały połączenie z
Internetem. Można było
6
Strona 7
stąd skontaktować się bardzo szybko z każdym miejscem na świecie.
Owen spojrzał na zegarek: 17.43. Dał znak Dmitriemu, aby podszedł do znajdującej się w głębi wnęki. W
sąsiednim boksie jakiś nastolatek, prawdopodobnie Rosjanin, jak można było sądzić na podstawie wyrazów,
które dużymi literami wyświetlały się na ekranie, ściągał pornograficzne obrazki i wstawiał je do zwiastuna
kolejnego filmu George'a Lucasa. Obok niego młoda kobieta w skórzanej kurtce, z krótko przystrzyżonymi
włosami, tworzyła stronę startową jakiegoś portalu. Owen miał wystarczająco dużo czasu, żeby zauważyć
wyświetloną nazwę: American Expresss, przez trzy „s". Bez wątpienia fałszywa wersja prawdziwej strony
American Express. Technikę phishingu hakerzy znali od ośmiu czy dziewięciu lat, ale nadal była w użyciu.
Polegała na fabrykowaniu identycznej z oficjalną strony dużej instytucji. Fałszywa różniła się tylko niewielkim
detalem, na przykład jedną literą. Nieuważni użytkownicy, sądząc, że znajdują się na stronie swojego banku,
spontanicznie podawali dane i hasło...
Owen dobrze znał te oszustwa, lecz dzisiaj patrzył na nie z pogardą. Już się nie bawił na tym podwórku. To co
ma zrobić, dokładnie w ciągu kolejnych dwudziestu czterech sekund, jest całkiem innego kalibru.
Jego twarz nie wyrażała najmniejszej nerwowości, w gestach nie widać było krzty zwątpienia. Owen czuł, że
prowadzi go, odurza perspektywa tego, co ma wypełnić. On, mały, pogardzany, nędzny, ten, który zawsze żył
w cieniu swojego brata, za kilka chwil także znajdzie się na kartach Historii.
W tym momencie wyobraził sobie falę uderzeniową, którą spowoduje. Wiedział, jaki będzie jej zasięg. Lecz
nikt, nawet on, nie mógł na tym etapie określić wszystkich jej konsekwencji. W jego głowie pojawił się obraz
Karima. Już sześć lat minęło od dnia, gdy jego brat spłonął w boeingu 747, który wbił się w południową wieżę.
7
Strona 8
Ten film tysiąc razy przewinął się w myślach Owena. Z pewnością Karim zginął na miejscu, jak większość
pasażerów. Być może nawet z uśmiechem na ustach... Ponieważ, w przeciwieństwie do tych wszystkich psów,
on się nie bał. On przecież wiedział, dokąd poleci samolot, już zanim wszedł na jego pokład. A w chwili
uderzenia nie siedział wśród pasażerów. Znajdował się w kabinie pilotów, na miejscu kapitana... którego
udusił dziesięć minut wcześniej.
Owen zaśmiał się szyderczo, kładąc dłoń na myszce komputera. Zamknął oczy, chcąc lepiej usłyszeć ciche
kliknięcie klawisza, który miał wcisnąć. I chwilę przed lekkim naciśnięciem klawisza palcem rzucił do
Dmitriego, który właśnie do niego dołączył:
- Jeszcze dziesięć sekund, bracie, i będziemy panami świata.
Strona 9
1
Emma Shannon postawiła walizkę marki Lancel przed drzwiami pokoju numer 17 w hotelu Overlord. Wyjęła z
kieszeni kartę magnetyczną, wsunęła ją do otworu w zamku i czekała na kliknięcie. Lubiła ów dyskretny
sygnał otwierający przed nią drzwi znanego jej świata: hotelowy pokój.
Tym razem jednak nic nie usłyszała. Wskaźnik pozostawał uparcie czerwony. Emma Shannon przetarła pasek
karty
0 podszewkę garsonki i spróbowała ponownie. Bezskutecznie. Etażowy, który pojawił się właśnie w głębi
korytarza, natychmiast spostrzegł wyraz irytacji na jej twarzy.
- Pani karta nie działa?
- Niczego nie da się przed panem ukryć.
- Mamy w recepcji problemy informatyczne. Najwyraźniej szwankuje główny serwer. Otworzę pani kluczem
uniwersalnym.
Emma pchnęła drzwi do pokoju. Czuła się zmęczona
1 zdenerwowana. Uprzejmość etażowego niczego nie zmieniła. Kiedy docierała do hotelu, zwłaszcza po
męczącej podróży, nie znosiła żadnych przeciwności. Jak zwykle skierowała się w stronę łóżka najbardziej
oddalonego od okna. Ponieważ często bywała w tych identycznych wewnątrz miejscach, nadawała im swoje
oznaki, swoje punkty odniesienia, które pomagały jej zdobyć pozorny spokój. Położyła więc walizkę na łóżku i
otworzyła ją. Na wierzchu leżała piżama z niebieskiego jedwabiu, którą zawsze zabierała w podróż. Odsu-
Strona 10
nęła następnie grube zasłony w oknie, aby zobaczyć widok. Podobnie jak w ubiegłym tygodniu w Barcelonie
czy miesiąc wcześniej na Kubie poczuła się rozpieszczana. Okna pokoju 17 wychodziły na morze. Widziała
groble tworzące sztuczny port, te betonowe barki sprowadzone do zatoki przez amerykańskie okręty 6
czerwca 1944 roku.
Emma podziwiała długą wstęgę morskiej piany, która zdawała się obrębiać niebo, po czym przesunęła
wzrokiem po białych żaglach, które w oddali odcinały się od turkusowej tafli. Słońce niebawem skryje się w
morzu. Na koniec tego lata wody kanału La Manche miały kolor Karaibów.
„Francuzi mają naprawdę szczęście - pomyślała Amerykanka rozpogodzona na chwilę tą wizją. - Mają do
wyboru palmy i Alpy, morza ciepłe i morze lodu, a wszystko na terytorium mniejszym od Kalifornii. I jeszcze
się skarżą!"
Pokój był przestronny, jasny, przepełniony żółtymi i czerwonymi blaskami słońca, dzięki którym przypominał
domy w Prowansji i płótna Van Gogha, ulubionego przez jej matkę. Już przy wejściu zauważyła także
telewizor z płaskim ekranem zawieszony na ścianie dokładnie naprzeciw łóżka. Wzięła do ręki pilota i
poszukała kanału CNN. Gdziekolwiek na świecie się znajdowała, lubiła odnajdywać refren tej sieci - This is
CNN, befirst to know! „Oglądacie CNN, dowiedzcie się pierwsi". Generalnie nie należała do osób, które
ostatnie dowiadywały się o najświeższych wydarzeniach na świecie. Alarmy docierały bezpośrednio na jej
telefon komórkowy. Toteż nie słuchała CNN dla wiadomości, ale po to, żeby odetchnąć powietrzem swojego
kraju. W Bangkoku, Abu Zabi, Tokio lub jak tego wieczoru, nad brzegiem kanału La Manche, wszędzie tam,
dokąd wiodły ją interesy i konferencje, ona, wyobcowana, odnajdywała z tym programem więź podobną do
pępowiny, matczynego głosu, niemal zapach ojczyzny. Przez długi czas walczyła z tym dziecięcym odruchem,
lecz zauważyła, że wielu kolegów różnych narodowości rów
10
Strona 11
nież posiada taki rodzaj automatyzmu Pawiowa. Na przykład Francuzi, gdy przyjeżdżają do Stanów
Zjednoczonych, nie spoczną, póki nie znajdą jakiegoś „bistra", w którym podają „prawdziwą" kawę...
Arromanches. Znała. Lubiła. Women's Annual Congress od dobrych dziesięciu lat prowadził swój letni
uniwersytet w Overlordzie. „Prawdziwa operacja desantowa", mawiali miejscowi. Co roku, na zakończenie
sezonu turystycznego, kohorty samotnych kobiet w średnim wieku przez cały tydzień przetaczały się wąskimi
uliczkami niewielkiego normandzkie-go miasteczka. Taksówkarze, właściciele kafejek i trafik zacierali ręce.
Starzy rybacy, którzy widzieli tamtą operację desantową, w roku 1944, parskali śmiechem, stojąc na grobli.
Główne obchody feministycznego święta, na którym Emma była w tym roku jednym z gości honorowych,
rozpoczęły się w ubiegłą sobotę i miały zakończyć w piątek. Amerykanka zamierzała spędzić na nich trzy
ostatnie dni; jej córka, Rebecca, ma dołączyć do niej na weekend i razem zwiedzą region: plaże Utah, Omaha,
Gold, Juno, ale również cmentarze wojskowe oraz jeśli wystarczy im czasu, półwysep Co-tentin
przypominający Irlandię.
Jeszcze trzy godziny do kolacji. Emma zastanowiła się, czy wykorzystać ten czas, żeby pójść na plażę, czy
raczej powinna po raz ostatni przejrzeć swoją jutrzejszą prezentację: „Czy kobiety są lepszymi kierownikami
niż mężczyźni?". Ostatecznie usiadła na łóżku i rozpuściła włosy, delektując się chwilą wytchnienia. Kiedy
była w delegacji, lubiła przekształcać te przerwy w chwile „tylko dla siebie". Rzadkie epizody, które czasami,
przez przypadek, pojawiały się w jej przeładowanym kalendarzu, między dwoma spotkaniami, dwoma
zebraniami, dwoma wyjazdami. Jej najlepsza przyjaciółka, która przeżyła ciężki wypadek samochodowy,
powtarzała regularnie: czym jest szczęście, jeśli nie gromadzeniem „codziennych okruszków" przyjemności?
11
Strona 12
Ale tego popołudnia Emma nie umiała pozbyć się uczucia niepokoju i przygnębienia, które odczuwała od
samego rana i które teraz się wzmagało. Czy to z powodu długiej podróży z Londynu do Arromanches? Czy
może chłodnego wiatru, który właśnie się zerwał? Incydentu z kartą do pokoju? Nie. Po prostu nie chciała
przyznać przed samą sobą, co wzmogło jej złe samopoczucie. Obraz, który męczył ją od chwili, gdy minęła
recepcję. Sylwetka, którą z oddali zauważyła w holu. Przez ułamek sekundy ten wygląd, styl, ostry profil
wydały jej się znajome.
Podeszła do barku, otworzyła puszkę coli light, zdjęła garsonkę i bluzkę w kolorze antracytu i rzuciła na łóżko.
Następnie, ubrana tylko w czarną bieliznę, wyciągnęła się na drugim łóżku, spoglądając na otwarte drzwi
balkonowe i starając się wyrzucić z pamięci ten uporczywy obraz, aby lepiej wykorzystać ów moment w niemal
znajomej scenerii. Co prawda nie była u siebie, nic tu nie należało do niej, lecz po latach spędzonych w
podróży tak dobrze nauczyła się oswajać te bezosobowe miejsca, że zaczęła się zastanawiać, czy hotelowe
pokoje nie są ostatecznie jej domem".
- Wszystko to, co jest mi drogie, nie należy do mnie, nic z tego, co do mnie należy, nie jest mi drogie -
wyszeptała.
Znalazła kiedyś ten cytat w wypowiedzi jednego ze znanych globtroterów, ale im więcej mijało czasu, tym
bardziej uważała go za dyskusyjny. To prawda, Emma posiadała rzeczy, które naprawdę należały do niej i
leżały jej na sercu: jej dom rodzinny w Farmington, liczącym trzy tysiące mieszkańców miasteczku w stanie
Minnesota, nawet jeśli tak naprawdę nigdy tam nie mieszkała. Fotografia zrobiona, gdy miała dwadzieścia lat,
a powieszona w mieszkaniu w San Francisco, na której jest ze swoją babcią ze strony matki. I kilka listów,
które wzięłaby na bezludną wyspę, gdyby pozwolono jej zabrać tylko jedną walizkę... Lecz czy to, co było jej
tak naprawdę drogie, należało do niej? Ojciec, który mieszkał
12
Strona 13
w Brazylii ze swoją trzecią żoną i nigdy nie zostawał w jednym kraju dłużej niż trzy lata? Spotykali się na
lotniskach w przerwach między lotami - i całe szczęście, bo nie umieli już ze sobą rozmawiać. Córka Rebecca,
która wychowała się we Francji, u swojej babci, i która w wieku siedemnastu lat należy do grona najbardziej
obiecujących tancerek Opery Paryskiej? Uwielbiała ją, dzwoniła do niej codziennie i ściągała do Frisco, gdy
tylko mogła wziąć kilka wolnych dni. Zdarzało się to jednak nieczęsto, ponieważ Rebecca brała podczas wa-
kacji dodatkowe lekcje u dawnej primabaleriny.
Był też Bradley, przyjaciel Emmy od pięciu lat, bankier, z którym dzieliła życie. Bradleyowi bardzo na niej
zależało, była tego pewna, ponieważ jednak żył z kobietą, która przez połowę roku była nieobecna, on również
nabrał pewnych zwyczajów: golf z kolegami z banku, zarządzanie akcjami przez Internet, kolekcja kół
ratunkowych i wędrówki w parku Yosemite, czasami... Oczywiście za każdym razem, gdy było to możliwe,
jeździli tam wspólnie. Ale rzeczywiście tylko za każdym razem, gdy było to możliwe. Czy należą do ciebie
istoty, które są ci najbliższe?
„Jedyna rzecz, która naprawdę do ciebie należy, to twoje sny" - pomyślała.
I zagryzła wargi. Całkiem bezwiednie obraz mężczyzny z hotelowego holu nałożył się na obraz Bradleya. Jakby
chcąc usunąć powstały w niej zamęt, Emma rzuciła się do swojej torebki i wyjęła z portfela fotografię matki,
Anne-Laure Le Ménestrel. Dwa lata minęły od jej śmierci, a Emmie ciągle jej brakowało, zwłaszcza we Francji,
w tym kraju, który nigdy tak do końca nie stał się jej krajem mimo spędzonych w nim lat. Jej matka tu się
wychowała, a po rozwodzie wróciła, by tu zamieszkać.
- Tęsknię za tobą, mamo - szepnęła. - Brakuje mi ciebie.
Odłożyła fotografię na łóżko i nagle pomyślała z poczuciem winy, że Rebecca musi jeszcze bardziej cierpieć z
powo-
13
Strona 14
du śmierci babci. I że ona, Emma, bywa tu zbyt rzadko, aby zrekompensować córce ten brak.
Sygnał dźwiękowy World Business News, ekonomicznego dziennika CNN, odwrócił jej uwagę. Prowadzący
mówił
0 powtarzających się od rana incydentach związanych z działaniem Internetu. Emma słuchała jednym uchem,
ale czytała przesuwający się u dołu ekranu pasek z kursem giełdowym akcji wielkich amerykańskich firm na
otwarcie sesji na Wall Street. IBM: 2025 dolarów, -1%; General Motors: 50,75 dolara, -2%; Controlware: 70,25
dolara, +10%. Oto jedyna firma, której udało się uniknąć syndromu 11 września: faktycznie od sześciu lat
bowiem w tę przygnębiającą rocznicę traktowano poważnie najbardziej szalone plotki, co często powodowało
spadek kursu.
- Dziesięć procent! Mój Boże! Dan zarobił dziś fortunę! - wykrzyknęła Emma po angielsku.
Wzięła ponownie pilota i zrobiła głośniej. Prowadzący ogłosił, że na początku 2008 roku Controlware wypuści
na rynek nowe oprogramowanie przeznaczone dla szerokiej publiczności. Cena akcji wzrosła w ciągu dwóch
dni o 17%. Na ekranie pojawił się uśmiechnięty Dan Barett, sławny właściciel Controlware.
- Mogli wziąć jakieś wcześniejsze zdjęcie - westchnęła Emma, podciągając kolana pod brodę i popijając kolejny
łyk coli.
Rzeczywiście, twarz Dana Baretta zmieniła się. Najbogatszy człowiek świata dojrzał. Nadal udało mu się
uniknąć zmarszczek, lecz lata dodały kilka zbędnych kilogramów.
1 oczywiście okulary, kwadratowe. Wydawał się jednak bardziej wyluzowany niż kiedyś. Nigdy nie widywano
go w garniturze i krawacie, nawet w telewizji. Barett przychodził do pracy ubrany w czarne spodnie, czarne
polo z długim rękawem i sandały założone na bose stopy. Nosił się w wyważonym stylu człowieka, który
odniósł sukces. Człowieka bar
Strona 15
dzo bogatego, który podobnie jak człowiek bardzo biedny może utrzymywać, że prawdziwe bogactwo jest w
jego wnętrzu. Jeden szczegół sprawiał, że Emma żałowała lat młodości: włosy Dana. Przedziałek w jego dziś
już siwych włosach był zupełnie prosty. Wytknęła mu to podczas ich ostatniego wspólnego weekendu.
- To Amelia - odparł Dan, wzruszając ramionami. Od czasu ślubu z Amelią wydawał się jeszcze bardziej
niż zwykle obojętny na estetyczną przypadkowość. Tak jakby nie istniały dla niego reguły wyglądu. Ciekawy
paradoks u tego człowieka, który nieustannie udowadniał, że jest we wszystkim najlepszy.
W tej chwili jej myślami ponownie zawładnęło wspomnienie osobnika, którego spostrzegła po przyjściu do
hotelu. I znowu poczuła takie samo zmieszanie. I ochotę, żeby zadzwonić do Brada.
Zegarek na jej prawej ręce, który wskazywał zawsze godzinę w San Francisco - ten na lewej ręce ustawiony był
na czas w jej miejscu pobytu - pokazywał 8 rano. Nietrudno sobie wyobrazić, co teraz Bradley robi. Z
pewnością siedzi na tylnym siedzeniu swojego samochodu na autostradzie nr i i czyta „Wall Street Journal",
akcentując swoją lekturę komentarzami przeznaczonymi dla kierowcy. Emma często brała udział w tej scenie.
Zbyt często. Pobudka wcześnie rano, wcześnie w pracy, a wieczorem jak najszybciej do domu. No i przede
wszystkim żadnych „francuskich śniadań", jak je nazywał, przekomarzając się z Emmą. Brad był dosyć
przewidywalnym mężem.
Amerykanka podniosła do twarzy lewy nadgarstek i powiedziała „Brad", zwracając się w stronę zegarka. Na
maleńkim ekranie pojawił się i wybrał automatycznie numer telefonu męża. Zanim jednak uzyskała
połączenie, jakiś głos oznajmił po francusku:
- Połączenie nie może zostać zrealizowane. Proszę spróbować później.
15
Strona 16
- Do licha! Zawsze to samo z tymi prototypami, działają co drugi raz! Niech na mnie nie liczą w kwestii
sfinansowania tego gadżetu!
Od rana Emma testowała ostatni wynalazek niewielkiej londyńskiej firmy: zminiaturyzowany telefon
komórkowy w kształcie zegarka. Wczesnym popołudniem w poczekalni na lotnisku udało jej się wykonać kilka
telefonów. Wiele osób patrzyło na nią z ciekawością. Ale to nie był wcale koniec testu.
Poszukała w torebce swojej komórki i po staremu, naciskając na klawisze, wybrała numer Brada. „Połączenie
przerwane".
- A to co znowu? Czemu nie działa?
Trudno, będzie musiał wystarczyć mejl. Wyjęła laptopa, ostatni model firmy Sony, wsuniętego w wewnętrzną
kieszeń walizki i usiadła za biurkiem, niedaleko drzwi balkonowych. Podczas gdy się ładował, skończyła
rozpakowywać swój bagaż, rozkładając jego zawartość na półki w szafie, do szuflad w komodzie oraz na
stoliku w łazience. Następnie usiadła wygodnie na łóżku, wsunęła jasiek pod nogi i zaczęła czytać mejla,
którego Bradley wysłał wczoraj wieczorem, a ona ściągnęła dziś rano w Londynie. Oprócz wiadomości
dotyczących willi, którą chcieli kupić na wzniesieniach Sausalito, oraz zwyczajowych czułości radził jej rzucić
okiem na jedną ze stron internetowych, obiecując „miłą niespodziankę". Natychmiast kliknęła na załączony
na końcu tekstu adres: www.operade-paris.fr. Z pewnością ma to związek z Rebeccą.
Ale strona się nie pojawiła. Poziomy niebieski pasek u dołu ekranu, wskazujący czas oczekiwania na otwarcie
strony, był zablokowany. Emma zaczekała jeszcze chwilę, po czym straciła cierpliwość. Spróbowała połączyć
się z www. fool.com, swoją ulubioną stroną informacji giełdowych. Na próżno. Komputer obracał się w
próżni. W końcu na ekranie pojawiło się ostrzeżenie:
16
Strona 17
„Nie można uzyskać połączenia". Co się dzieje?
Zadzwoniła do recepcji i wyjaśniła, w języku francuskim, którego znajomość powróciła spontanicznie, że nie
udaje jej się ani złapać sieci telefonicznej przez komórkę, ani połączyć przez Internet.
- Pani Shannon, proszę się uspokoić, nie jest pani jedyna! - odpowiedział recepcjonista.
Wymówił jej nazwisko „sza-ną", z silnym francuskim akcentem, ale Emma pilnowała się, by go nie poprawić.
Przynajmniej zwrócił się do niej po nazwisku. Rzadko spotykana u Francuzów personalizacja usług. Wolałaby
jednak, żeby facet potrafił naprawić system.
- Ach, tak? - odparła. - Dlaczego? Co się dzieje?
- Cała sieć jest zapchana - bronił się pracownik. - Zdaje się, że nawet w Stanach Zjednoczonych nie ma dziś od
rana Internetu. Nie słyszała pani? Mówili o tym w radiu!
Recepcjonista wydawał się zdenerwowany.
- Nie macie w hotelu kogoś, kto mógłby to naprawić? - rzuciła Emma.
W dobrze zorganizowanej firmie - zajmowała odpowiednie stanowisko, żeby o tym wiedzieć - problemy natury
informatycznej zazwyczaj szybko rozwiązywano.
- Nie, proszę pani, przecież mówię, że to światowa sieć...
W chwili gdy recepcjonista urwał zdanie, Emma usłyszała rozlegający się dźwięk dzwonka drugiego telefonu.
- Przepraszam panią na chwilę, proszę nie odkładać słuchawki.
Usłyszała suche szczęknięcie. Rzucona gwałtownie na ladę słuchawka - stwierdziła Emma, pozostając z uchem
Przy aparacie.
- Lekarz? Nie proszę pani, jeszcze go nie ma. Ale już jedzie. Tak, ta osoba została przeniesiona do pokoju 12...
Tak,
17
Strona 18
uczestniczki kongresu trochę panikują: wygląda na to, że przewróciła się na scenie podczas swojego
wystąpienia.
Nagle dobiegający z oddali krzyk przerwał stłumiony głos recepcjonisty. To była kobieta, prawdopodobnie
inna pracownica hotelu, która musiała znajdować się blisko niego. Emma instynktownie nastawiła uszu:
- Michael, zadzwoń znowu do lekarza, powiedz mu, żeby się pospieszył! Klientka skręca się z bólu na łóżku.
Ma wywrócone oczy, myślę, że się przekręci!
Strona 19
2
Pierre wyskoczył z łóżka na równe nogi. To nie był sen: syrena, której przeraźliwe dźwięki rozlegały się pod
jego oknem, to samochód strażacki. Wyskoczył na balkon dokładnie w porę, aby zobaczyć zamykające się za
noszami drzwi czerwonego samochodu, który ruszył z impetem.
Dzięki Bogu, pomyślał, hotel się nie pali. Bez wątpienia to jakiś nurek, który przekroczył próg dekompresji,
lub kąpiąca się ofiara szoku termicznego.
Rzucił okiem na zegarek i zaklął. 7.55! Wczoraj nastawił budzik w komórce na 7.15. Niestety! Kiedy rozległ się
dzwonek - głos Freddy'ego Mercurj^ego wyśpiewującego na całe gardło We are the champions - wyłączył go,
machinalnie naciskając czerwony przycisk, i schował twarz w poduszkę, wpychając ręce pod spód, w pozycji
„poranne lenistwo". Gdyby nie strażacka syrena, jeszcze by chrapał. I zawalił spotkanie o 8.15.
Teraz pozostało mu już tylko tyle czasu, by wziąć prysznic, ogolić się i wciągnąć beżowe dockersy. Oraz zejść
szybko na śniadanie. Pierre nie znosił pracować z pustym żołądkiem.
Biegnąc do łazienki, włączył telewizor na LCI. O drugiej w nocy, kiedy kładł się spać, Internet ciągle nie działał.
Ale teraz nie miał czasu na to, żeby sprawdzić na swoim komputerze, czy już wszystko w porządku. Miał do
wyboru to &lbo kawę.
19
Strona 20
Pod prysznicem dobiegł do niego przerywany głos dziennikarki; mówiła o serii incydentów, do których doszło
na północnoamerykańskim kontynencie. Niespodziewanie popsuły się systemy klimatyzacyjne w Nowym
Orleanie. Wiele linii lotniczych, w tym Air Canada i Continental, informowało
0 opóźnieniach spowodowanych nieprawidłowym funkcjonowaniem ich centrów rezerwacji. Punkty odpraw
na lotniskach w Bostonie i La Guardia zostały zamknięte. Najwyraźniej jednak nic nowego na temat Internetu.
Pierre wsunął kartę magnetyczną do tylnej kieszeni dżinsów, złapał telefon komórkowy i wyszedł na korytarz,
nie wyłączając telewizora. Zaledwie wprowadził kod PIN, zaraz rozległ się sygnał odebranej wiadomości SMS.
Właśnie miał go przeczytać, kiedy usłyszał za plecami nowy dzwonek. Telefonu w jego pokoju. Kto mógłby
dzwonić o tej porze? Wszyscy koledzy z pracy mieli numer jego komórki. Także żona, kiedy był w podróży,
dzwoniła zawsze na numer jego nokii. Zdenerwowany otworzył ponownie drzwi i podszedł do nocnego
stolika.
-Halo?
- Halo? Pierre, to ty? Rozpoznał głos Clary.
- Tak, cześć! Co słychać? Masz szczęście, właśnie miałem zejść na śniadanie i już jestem spóźniony. Jeszcze
chwila
1 twój telefon dzwoniłby w próżnię. A ponadto dlaczego nie zadzwoniłaś jak zwykle na komórkę?
- Próbowałam wiele razy, ale sieć nie działa! Nie wiem, co się dzieje. W Marsylii od wczorajszego wieczoru nie
działają komórki.
- Ach, tak?
Jego chyba działała, bo jakiś SMS czekał na odebranie.
- Tak... Ale nie w tej sprawie dzwonię. Mamy też problem z komputerem. Gaetan musi przygotować na jutro
wykład, potrzebuje z Internetu zdjęcia Mont Saint Michel, a w ża
20