Regula basniowego mroku - DRUKARCZYK GRZEGORZ
Szczegóły |
Tytuł |
Regula basniowego mroku - DRUKARCZYK GRZEGORZ |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Regula basniowego mroku - DRUKARCZYK GRZEGORZ PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Regula basniowego mroku - DRUKARCZYK GRZEGORZ PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Regula basniowego mroku - DRUKARCZYK GRZEGORZ - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanislaw Baraniak
Regula basniowego mroku
Ilustracja na okladce:Janusz Giniewski
Ilustracje:
Witold Nowakowski
Projekt graficzny znaczka serii:
Witold Nowakowski
Redaktor serii:
Andrzej Szatkowski
Redaktorzy techniczni:
Zbigniew Podgorski
Wlodzimierz Kukawski
Wydano przy wspolpracy Polskiego Stowarzyszenia Milosnikow Fantastyki
ISBN 83-7020-001-X
Copyright by "ALMA-PRESS",
Studencka Oficyna Wydawnicza Zrzeszenia Studentow Polskich
Warszawa 1986
Wydanie I. Naklad 50 000 + 350 egz.
Ark. wyd. 4,5. Ark. druk. A
Papier offset, kl V, 70 g, rola 61 cm
Podpisano do druku w grudniu 1985 r.
Druk ukonczono w kwietniu 1986 r.
Zaklady Graficzne w Katowicach
Ul. Armii Czerwonej 1 38
Zam. 0793/1122/5 P-34
Cena zl 100,-
BAJKA
O DZIELNYM GREGU I PIEKNEJ
KARI
Nadchodzil zredukowany cykl snu, trzecie slonce wolno zapadalo poza linie horyzontu. Ostatnie, liliowe promienie gasly na panoramicznej szybie, grajac barwnymi refleksami wsrod izotropowych krysztalow. Majestatycznie splynely podczerwone blendy, okrywajac wylupiaste oko wideoramy delikatna powloka ochronna. Koloryt wnetrza pomieszczenia witalnego przeszedl w jasny braz lekko przycmiony matowymi niteczkami granatu. Z cichym trzaskiem zaskoczyly urzadzenia defiltracji, bzykliwie terkotal zmiennik pola malych natezen. Przyslony automatycznie zawezily szczeliny migawek dyfuzyjnych, komputer blyskajac kolorowymi lampkami dobieral parametry pola bezpieczenstwa. Zapowiadala sie bardzo radioaktywna noc.Stary czlowiek wstal ciezko z paraleptora i wolno poczlapal do pulpitu nastawczego. Chwile manipulowal przy dzwigniach wewnetrznej kontroli, sprawdzil poziom kadmowych manometrow, po czym - jakby powziawszy decyzje - szarpnal blokade komory edukacyjnej. Na ekranie wyskoczyly czerwone litery: "Minus dziesiec do wyjscia zoptymalizowanego. Koniecznosc poprawek w szostym cyklu."
Wiekowy mezczyzna ze zloscia kiwal glowa.
-Tak, tak, masz racje cholerna machino - mamrotal pod nosem - a ja i tak bede wypuszczal go wczesniej ile razy zechce! - podniosl glos - rozumiesz, ze bede wypuszczal go wczesniej?!
-Otrzyma zdeklasowana karte kolumny wyjscia - wolno brzeczal metaliczny glos komputera.
-Kiedys rozmontuje cie na elementarne jednostki - wycedzil z nienawiscia stary czlowiek.
Odskoczyla klapa bloku sanitarnego i we wlazie stanal maly, jasnowlosy chlopak: ubrany w texilowy kombinezon o wysoko pod brode zaciagnietym kolnierzu. Usmiechnieta, lobuzerska twarz promieniala radoscia i beztroska.
-Dziadku, znowu przerwales zajecia przed czasem. Nie zdazylem skonczyc obiegu Kriolisa - powiedzial z szelmowskim mrugnieciem - zabraklo siedmiu gradow do wniosku zwrotnego. Bede musial wrocic do stadium sprzed normy continuum.
-To nic - uradowany staruszek krecil sie kolo zasobnika odzywczego kodujac zestaw wieczornego posilku. Sekatymi palcami z wprawa operowal po klawiaturze czytnika. Na terazniejszy krag przedspoczynkowy zaprojektowal specjalne dania.
-Dla mnie omlet z aspiny - krzyknal maly zrzucajac skafander i nurkujac do kabiny regeneracyjnej.
Sedziwy czlowiek skonczyl ukladac jadlospis i teraz niecierpliwie oczekiwal na zielony przepust podajnika. Cale szesc gradow wczesnego cyklu zajely przygotowania, niemalo wysilku kosztowalo zsynchronizowanie biologicznego kodu z walorami smakowymi i estetycznymi. Musial nawet oszukac blok akceptacji podajac falszywe wzory molekularne potraw. Na szczescie maszyny jeszcze nie we wszystkim dorownuja ludzkiemu umyslowi, przynajmniej niektore z nich.
Zaterkotal automat finalnej kontroli i rozblysla czerwona lampka doboru wadliwego. Staruszek jednym szybkim ruchem szarpnal do maksimum dzwignie zasilania i dal martwe wyjscie na segment pamieciowy. Efekt byl do przewidzenia - krotkie zwarcie spalilo agregat czynnosciowy i caly mechanizm podajnika zastygl w bezruchu. Siwiutenki czlowiek smial sie cicho i zlosliwie. Niespiesznie zdjal zewnetrzna klape i poczal wybierac z zewnetrznej skrzynki wymyslne potrawy.
-Chcialas wywalic do kosza moj trud, ty tepa gadzino - gderal zadowolony
z siebie - Niedoczekanie twoje...
Ruchem dloni przywolal silowa plaszczyzne i poczal rozstawiac na niej przygotowana wieczerze, tak by calosc wygladala jak najokazalej. Podczas ukladania ostatnich naczyn z kabiny regeneracyjnej wyszedl blekitnooki chlopak, przebrany juz w lekka, biala toge. Bose stopy zostawily na ksylitowej posadzce wilgotne slady.
-Co za wspaniale zapachy? - krecil w niedowierzaniu glowa - czyzby
zasobnik nawalil? - zazartowal. Widzac jednak odkryta klape podajnika spowaznial na chwile, by za moment filuternie pogrozic dziadkowi palcem. - Znowu majstrowales przy aparaturze. Nasz bilans usterek wewnetrznych nie ma chyba rownego sobie. Oj dziadku, dziadku...
Malec wygodnie usadowiony w paraleptorze przed plaszczyzna z posilkiem chwile medytowal nad tabliczka zapotrzebowania, by wreszcie uciszyc wysokie buczenie niecierpliwym gestem.
-Na twoja odpowiedzialnosc - wbil chabrowe oczy w starego czlowieka - i tak dostane w przyszlym cyklu bure od nosnika genetycznego, wiec co mi tam - dodal zabawnie wydymajac policzki.
Dziadek pogladzil sekatymi palcami pszeniczna czupryne chlopaka. Nim przystapili do jedzenia zaczal wypowiadac tradycyjna formule:
-Ku czci Trzeciego Reformatora poza Okresem Obszaru Mierzalnego, ku
chwale Konstytucji Nadprzestrzennej, ku pamieci Wyprawy na Pola Zwrotne, za
zdrowie Moje i Wnuka Mojego.
Z uniesionego naczynia ze wzmacniajacym napojem ulal kilka kropel na podloge. Chlopak obserwowal te poczynania z poblazliwym usmiechem, kpiarskie ogniki blyskaly w blekitnych oczach, ale zachowywal nalezyta powage. Od dawna ogladal podobne sceny, wiec przywykl do dziwactw dziadka traktujac je jako swoisty i uswiecony rytual, bez ktorego zadna z normalnych sytuacji przejsc nie mogla. Odkad siegal pamiecia byli tu tylko we dwoch.
-Czy moglbys teraz zdradzic co to za swieto, ze az musiales rozwalic nasz
poczciwy zasobnik?
Siwy czlowiek wolno powstawszy z paraleptora potruchtal do nieduzej, zlotej skrzynki. Blyszczace pudelko zawsze przyciagalo uwage malca, wiazac sie z tajemnica, ktorej dziadek strzegl zazdrosnie, a ktora rozpalala wyobraznie chlopaka. Staruszek majstrowal cos przy niej przez dluzsza chwile, po czym wrociwszy polozyl przed wnukiem zlote, wysadzone brylantami cacko.
-To dla ciebie. Wlasnie mija rocznica dziesiatego odplywu, podczas ktorego
przyszedles na swiat. Przekazuje Tobie owe relikwie, bys w przyszlym istnieniu
mial sile i odwage zmienic bieg rzeczy zaszlych. W tym cyklu stales sie moim spadkobierca i nastepca, oddaje wiec w Twoje rece wspomnienia i czesc samego siebie... Ku czci Trzeciego Reformatora poza Okresem Obszaru Mierzalnego, ku chwale Konstytucji Nadprzestrzennej, ku pamieci Wyprawy na Pola Zwrotne, dla chwaly Mojej i Wnuka Mojego.
Chlopak ze zdziwieniem obserwowal starego czlowieka - po jego ogorzalych policzkach plynely lzy. Ale tylko przez chwile pozwolil sobie na okazanie slabosci. Szybko otarl wierzchem dloni pobruzdzona twarz i zakrzatnal sie przy automatach porzadkujacych. Na dawna modle pokrzykiwal na nie, wymyslajac od bezdusznych stworow.
Po krotkim czasie tajemniczych manewrow przy podajniku, dziadek z triumfalnym usmiechem wydobyl z jego przepastnego brzucha dwa przezroczyste kubki z jakims brunatnym napojem.
-Specjalnie na Te okazje wedlug mojego, oryginalnego projektu - oswiadczyl podajac jeden chlopcu.
Ciecz o dziwnym, cierpko-gorzkim smaku pilo sie z niezwykla przyjemnoscia. Powodowala uczucie blogostanu, oderwania sie od wszystkiego wokol, niezwykla jasnosc mysli. Sennosc pierzchla, a cale cialo odprezylo sie.
Wysoki, piskliwie modulowany dzwiek seneleptora przywolal ich do rzeczywistosci. Nadchodzila pora zredukowanego cyklu snu. Czujniki kontroli letargu poblyskiwaly roznobarwnie, domagajac sie cial. Stary czlowiek zachnal sie gniewnie.
-Znowu to paskudztwo dyktuje nam co robic. A ja chcialbym opowiedziec tobie pewna rzecz: bajke, taka historyjke, ktora niegdys opowiadano dzieciom by usnely. Tak niezwykly cykl mozna by raz zakonczyc inaczej... - z nadzieja spojrzal na jasnowlosa pocieche.
-Nasza karta usterek jest juz tak bogata, ze jeden punkt wiecej niczego nie zmieni. - maly z szelmowskim usmiechem puscil oczko do dziadka - tylko jak to zrobic?
-Moja w tym glowa. Sa sposoby! - z zapalem wykrzyknal staruszek, spiesznie podnoszac sie z paraleptora.
Dwie przezroczyste pokrywy seneleptora podjechaly do gory, odkrywajac poslania energetycznej anabiozy. Chitynowe, mleczno biale skorupy oplotla siatka czujnikow zewnetrznej regulacji procesow uspienia. Indykator poboru mocy terkotal jazgotliwie zaniepokojony brakiem danych wejscia. Z cichym piskiem wystartowaly bebny komputera odtwarzajac zakodowane czynnosci. Dopiero po kilku sekundach system wewnetrznej kontroli zablokowal polaczenia programu. Jakby zdziwiony brakiem cial w kokonach seneleptora zgrzytliwie zakomunikowal:
-Trzy poza bariera optymalnego wejscia. Natychmiastowe rozpoczecie procesu anabiozy przy nadrzednym stopniu awitalizacji.
W tym momencie we wlazie pokladow rezerwowych ukazal sie stary czlowiek, zgiety pod ciezarem jakiegos nieforemnego wieloscianu.
-Akurat zobaczysz nasza anabioze z awitalizacja, ty poczwaro - gderal stawiajac dziwny instrument na silowej podstawie. Rozplecione nici swiatlowodow
poczal wtykac w rezerwowe wyjscia czujnikow seneleptora. Poczatkowo, tu i tam, blysnela czerwona lampka sprzezenia wadliwego, zaspiewal dlawik oslony funkcji pola, czy - z cichym trzaskiem - przeszeregowaly sie krystaliczne struktury obwodow.
Kiedy staruszek oderwal wreszcie pomarszczone dlonie od plyty kontroli cyklu snu, wszystkie czujniki w jednej chwili spokojnie wrocily na pozycje robocze. Powoli zjechaly obie, polprzezroczyste czasze idealnie wpasowujac sie w synchron oslonowy. Po raz drugi zaskoczyly bebny komputera.
Siwy mezczyzna dalej majstrowal przy blokach awaryjnych, usilujac wepchnac w gniazdo retransmitora kawalek drutu. Raptowny blysk zwarcia i nastepne sekundy uplynely w kompletnej ciemnosci. Z zalosnym zawodzeniem wlaczyly sie systemy awaryjne i znow wnetrze pomieszczenia zajasnialo blaskiem selenoidow.
-No, gotowe - z zadowoleniem zacieral dlonie - mamy mnostwo wolnego czasu i zadne tepe automaty nie beda roscily sobie prawa do dyktowania polecen.
-Dziadku, co to za urzadzenie, ktore podlaczyles do seneleptora?
-Symulator procesow biologicznych. Skonstruowalem to podczas ubieglej periody, w oczekiwaniu na koniec twoich zajec. Bedzie udanie imitowal bodzce naszych cial.
-A czemu zwarles obwod retransmitora? - ciekawie indagowal chlopak.
-System awaryjny bazuje na uproszczeniach. Normalny przebieg wykrylby oszustwo w trzecim gradzie, przy przejsciu przez proces awitalizacji. Ot i cala tajemnica. Dobrze pomyslane, co? - uradowany nowym psikusem staruszek domagal sie pochwaly.
Kontrolki graly migotliwymi blyskami, seledynowa poswiata emanowaly cztery wielkie monitory. Ledwo uchwytna wibracja ksylitowej posadzki oznajmila rozpoczecie radioaktywnej nawalnicy.
-Dziadku, kiedy bedzie bajka? - malec niecierpliwie wiercil sie w wygodnych objeciach paraleptora.
Stary czlowiek, z ociaganiem wlaczyl tonowizjer. Olowiana plyta uniosla sie bezglosnie, odkrywajac panorame planety. Mimo, iz znieksztalcona wybiorczymi wlasnosciami ciezkiej szyby bezpieczenstwa, byla tak wyrazna i sugestywna, ze w pomieszczeniu jakby powialo chlodem. Jednoczesnie nosniki akustyczne przekazywaly dzwiek szalejacej burzy - trzask rozladowan w towarzystwie olbrzymich, poszarpanych blyskawic rozdzierajacych sinoblekilna, wodorowa
pustke. Jonowe wiatry niosly w strone oceanu kraterow tumany kurzu z pumeksowych skal. Zryta czarnymi wrebami powierzchnia brunatnego globu sprawiala przygnebiajace wrazenie - wrazenie kompletnej pustki. Najdrobniejsza iskierka zycia- nie tlila sie za metrowa szybka wideoramy. Ostre wypietrzenia bazaltowych figur - dziwacznie poskrecanych, pogietych na ksztalt niezwyklych form, jakie moze zrodzic jedynie abstrakcja - oddzielaly pas lekko sfaldowanej rowniny od Cor Zwidow. Dziwne gory, najdziwniejsze z poznanych tworow geologicznych. Gory falujace zmienna wysokoscia w rytm przyplywow pylastych oblokow. Olbrzymie wierzcholki godzace w gwiazdy, ktore potrafia zapasc sie pod powierzchnie w ciagu kilku gradow, nie objete wzrokiem niecki wydymane w strzeliste stozki. A wszystko do wtoru niepowtarzalnego pulsowania calej planety.
Dekodery przenosily do wnetrza pomieszczenia witalnego niezwykla, rzewna melodie swiata poza pancerzami stacji. Grala na wysokich, przeciagnietych tonach, znajdujacych posluch w najglebszych zakamarkach mozgu, rozpalajac wyobraznie wszechpotezna wizja bezkresnej przestrzeni. Trzaski wyladowan jonowych - niezwykly i niepojety fenomen natury - stawial czlowieka w obliczu potegi, przy ktorej on, pozorny pogromca, jest tylko mizernym robakiem pelzajacym w niewiadomym kierunku.
Kolejna blyskawica rozdarla granat nieba, tuman pylow uderzyl w oslone energetyczna stacji. Na moment niewidzialna czasza jakby zmaterializowala sie blaskiem reakcji wytlumienia - lekko drgnely czujniki poboru mocy - i znowu tylko nostalgiczny hymn wirowal w zacisznym pomieszczeniu.
Dawno, dawno temu - jeszcze przed powstaniem Wspolnoty Wybiorczej, nawet przed Konwencja Przymusu - za Trzecim Obszarem Pierscieni, za strefa Gradienow Graffa, za Morzem Biegu Wstecznego zyl na nieduzej planecie Medrzec: ostatni czlonek Rady Gwiazdowej, ostatni z tworcow Ery Tolerancyjnej Ekspansji. Mieszkal we wspanialej stacji bedacej niegdys siedziba Rady - stacji tak wielkiej i pieknej, ze uwazano ja za cud rowny swietnoscia fenomenom Archetolu. Planeta kierowana madrymi wyrokami oplywala we wszelkie dostatki. Nie znano pojecia braku energii, zywnosci, nosnikow reaktywacji witalnej, ograniczen w doborze naturalnym i ilosci potomstwa. Ludzie na tym przepieknym ladzie byli wladcami wlasnego czasu.
Wsrod pozostalych lennikow Unii Galaktycznej panowaly podowczas stosunki przyporzadkowania spolecznego w zbior. Straz dzierzyly specjalne jednostki Nadzorcow. Nic wiec dziwnego, ze planeta rzadzona przez Medrca stanowila dziwna oaze wewnatrz systemu Unii, do ktorej sciagali uciekinierzy z calego obszaru mierzalnego klasy trzeciej. Kazdego przyjmowano z otwartym sercem i naturalizowano po bardzo krotkim obiegu edukacyjnym. Niezbyt przychylnie przygladaly sie temu pozostale planety lenna, ale uklady wewnetrzne pozwalaly na daleko posunieta niezaleznosc - pod warunkiem rzetelnego uczestniczenia w bilansie energetycznym. A poniewaz nieduza Eltra wywiazywala sie z zobowiazan, nikt nie mial prawa ingerowac.
Wsrod zbiegow byl tez pewien chlopak, ktory na Sybiliusie w Zoltym Pierscieniu mial skierowanie kasacyjne w ramach uporzadkowania genetycznego.
Ratujac glowe umknal potajemnie wysluzonym Patrolowcem i - bardziej dzieki szczesliwemu przypadkowi niz swiadomej decyzji - trafil na Eltre. Przyjety serdecznie na tej goscinnej ziemi postanowil osiasc tam na stale. W krotkim czasie przyszla karta naturalizowania i zamiast kodu z szesciocyfrowym przyporzadkowaniem, normalne imie Greg. Poniewaz posiadal wysoka specyfikacje mechanika-pilota nietrudno bylo mu znalezc prace w Osrodku Lotow Przestrzennych. Po dwoch obrotach postanowiono przeniesc go do stacji Medrca.
W tym czasie, w cudownej stolicy planety panowalo niezwykle ozywienie. Corka ostatniego czlonka Rady dobiegala wieku dojrzalego i nadeszla pora, by oglosic Wielki Turniej Doboru Naturalnego. Rozeslano testy wstepnej selekcji do wszystkich Nadzorcow planet Unii podczas gdy na stacji trwaly goraczkowe przygotowania na ich przyjecie. Turniej zapowiadal sie jak zaden inny, bo i uroda corki Medrca podbila juz Galaktyke prezentowana we wszystkich serwisach wizyjnych. Jeszcze jeden fakt niezwykle necil konkurentow do reki przeslicznej Kari: przejecie panowania nad dostatnia Eltra i zdobycie jej bogactwa. Nie trudno wiec pojac z jakim zniecierpliwieniem oczekiwali mieszkancy blekitnej planety na pierwszych rywali.
Tymczasem Greg, skonczywszy ktoregos razu wczesniej prace w Doku Centralnym, postanowil zwiedzic slynne ogrody wokol stacji. Wiele opowiadan krazylo o ich niezwyklym uroku i pieknosci, o cudach niewidzianych, o wspanialych widokach jakimi mogly ucieszyc oczy niewielu smiertelnikow.
Stary czlowiek przerwal i zamyslil sie gleboko. Za szyba wideoramy ciagle szalala radioaktywna burza. Tumany pylu spowily wszystko brunatna woalka, poza ktora ginely zarysy Gor Zwidow i pumeksowych zwalisk. Oslona silowa palila drobiny gruntu unoszone jonowym wiatrem - rozjarzona niczym aureola - opasywala bezpiecznym usciskiem krucha skorupke z dwoma samotnymi ludzmi.
-Dziadku, i co dalej? - naruszyl milczenie dziecinny glos chlopca - Co bylo dalej?
-Chwile, niech no odsapne. Zaschlo mi w gardle - tonem wyjasnienia odparl staruszek - przyrzadze cos orzezwiajacego - to mowiac podreptal do rozmontowanego podajnika. Przez moment biedzil sie nad dzwignia mechanicznej obrobki zestawow prostych, po czym zlawszy do retorty kilka plynow wrocil na miejsce. Napelnil dwa naczynia i podnioslszy do ust swoje, dlugo delektowal sie napojem. Maly tez usaczywszy nieuwaznie kilka lykow z napieciem oczekiwal wznowienia przerwanej opowiesci.
Blysk poteznego wyladowania jonowego rozswietlil na chwile wnetrze kabiny. Dekodery zdazyly wytlumic towarzyszacy mu huk.
Greg posiadajac karte identyfikacyjna, zezwalajaca na przebywanie jedynie w obrebie Doku Centralnego i dwoch segmentow technicznych stacji, musial do ogrodu dostac sie nielegalnie. Wykorzystal swoje mozliwosci swobodnego przebywania na terenie czesci nadzorujacej automaty kontrolne, by zlikwidowac w jednym miejscu silowe ogrodzenie.
Jakiz byl jego zachwyt po przekroczeniu energetycznych oslon. Ogrod przerastal pieknoscia najsmielsze wyobrazenia. Oszalamiajace, niezwykle rosliny o ksztaltach i barwach powodujacych niewiare w realnosc spostrzezen; skrzace sie alejki wysypane drogimi kamieniami: brylanty, szmaragdy, szafiry uformowane w drozyny wsrod tajemniczych tworow natury; cudownie pachnace jeziorka w olbrzymich czaszach gorskiego krysztalu.
Greg zupelnie stracil poczucie czasu i jak bledny walesal sie sciezkami basniowego ogrodu. Ogladal najprzerozniejsze zwierzeta i olsniewajaco kolorowe ptaki. Az wreszcie zmeczony wspanialosciami niezwyklego miejsca usiadl na hebanowej laweczce, pod drzewem ukwieconym dziwnymi kielichami. Odurzony upojnym aromatem, nie zdajac sobie z tego sprawy, usnal twardo.
Tymczasem zdarzylo sie, ze Kari - corka Medrca - spacerowala po ogrodzie w gronie rowiesniczek przydzielonych jej do towarzystwa. Widzac spokojnie spiacego chlopca, az zaklaskala w dlonie z radosci. Trzeba powiedziec, ze smutno plynely dni slicznej dziewczynie - mimo najgoretszych staran ojca by nieba jej przychylic. Tesknila za ludzkimi twarzami, za radoscia i smiechem i wreszcie jej mlode serduszko poczynalo szukac pokrewnej duszy. Wiec ucieszyla sie ogromnie widzac Grega i zaraz tez przywolala dziewczeta, by przy ich pomocy przeniesc go do ogrodowej altany. Tam odprawiwszy towarzyszki i przykazawszy zachowanie calkowitej tajemnicy poczela cucic rozespanego chlopaka.
Jakiez bylo zdumienie Grega, kiedy ocknawszy sie ujrzal anielsko piekna twarz Kari. Ze scisnietej krtani nie potrafil dobyc glosu, co niezwykle ubawilo urocza dziewczyne. Postanowila, ze zatrzyma go w tym przytulnym schronieniu. Mlodzi od pierwszej chwili poczuli do siebie cos wiecej niz tylko wzajemna sympatie. Dosc powiedziec, ze Greg uwazal czas spedzony w altanie za najszczesliwszy w jego zyciu.
Tymczasem konkurenci do reki slicznej Kari poczeli przybywac na Eltre. Jako pierwszy stawil sie Zmiennik Thorwald - genetyczny wladca Sybiliusa w Zoltym Pierscieniu. Po nim wspanialymi statkami gwiezdnymi zjechali: Ti6 - Nadzorca Praxi z Obiegow Zwolnionych, Amokryt - Naczelnik Potrojnego Ukladu Czerwonego Giganta, Iti - zwariowany przywodca niezrzeszonego Zwiazku Meola, i jeszcze wielu innych, rownie swietnych i wysoko postawionych.
Ktoregos wieczoru, kiedy jak zwykle przyszla pora rozstania sie Grega z Kari, dziewczyna ze szlochem rzucila mu sie w ramiona.
-Jutro poczatek Turnieju, to juz ostatnie nasze spotkanie... Musze towarzyszyc ojcu przy testach Doboru Naturalnego. A pozniej... - wybuchnela zalosnym lkaniem i bezradnie przytulila sie do chlopaka, jakby u niego szukajac ratunku i opieki.
Od Prawa Przynaleznosci nie bylo odwolania, zadna sila nie mogla zmienic odwiecznego Rytualu Godowego. Jedyna, nikla nadzieja pozostawala mysl, ze konkurs Doboru odrzuci wszystkich pretendentow i Turniej zostanie odlozony do nastepnego obiegu.
Greg opuscil ogrod w smutku i rozpaczy. Chodzily mu po glowie szalone mysli, ale na ich realizacje nawet wazyc sie nie mogl. W Doku Centralnym czekala karta wymowienia z deklasacja pierwszego stopnia - byl teraz wolnym obserwatorem z wylaczeniem na okres jednego obiegu. Na Gregu nie zrobilo to najmniejszego wrazenia, zyl w zupelnym oderwaniu od swiata.
Nastepnego dnia, razem z innymi mieszkancami Eltry, przybyl na Wielki Plac Igrzysk, by obserwowac zmagania pretendentow do reki pieknej Kari. Siedziala na trybunie honorowej obok ojca, wzbudzajac powszechny zachwyt i uwielbienie.
Goscie butnie maszerowali przed podium, wymieniajac godnosci i zachwalajac krainy przez nich rzadzone. Rozpoczynala sie wstepna faza Tokowania. Od swietnych stroi, niezwyklych ferii energetycznych, bogatych podarunkow, az pojasnial turniejowy plac. Ludzie w zachwycie sledzili ruchy poszczegolnych postaci bioracych udzial w zmaganiach, ktorych nagroda miala byc reka ksiezniczki i wladanie Eltra. Robiono zaklady, przekomarzano sie i rozpatrywano szanse poszczegolnych konkurentow.
Medrzec, w pelni dostojenstwa, uciszyl zgromadzony tlum i ruchem dloni zezwolil na pierwsza probe - Kontrole Lancuchow Bialkowych. Magnaci rozeszli sie do wyznaczonych kopul bloku Mikropenetratora. Nad Placem Igrzysk wykwitly olbrzymie, przestrzenne obrazy z wnetrza poszczegolnych pomieszczen, wzmocniony glos Komputera Zwierzchniego dudnil odczytem danych. Szeregi rownan przebiegaly przed oczami zgromadzonych z predkoscia nie pozostawiajaca marginesu porownan - zreszta zupelnie zbytecznego przy wspanialej kontroli niezawodnego mozgu Komputera.
I oto wlasnie jeden z przebiegow lamal sie w rytm czerwonego, coraz szybciej zamierajacego pulsowania. Po trzech tysiecznych sekundy wzglednej - pozostawionych dla ewentualnego powrotu do cyklu - obraz odwzorowania Ti6: Nadzorcy Praxi z Obiegow Zwolnionych, zgasl. Pierwszy zawodnik odpadl i to juz przy probie bialkowej - niezbyt to chlubny dla niego fakt. Tlum zafalowal kiedy kopula wypuscila czerwonego ze wstydu pokonanego dostojnika o rozbieganym spojrzeniu unikajacym trybuny honorowej. W pospiechu opuscil Wielki Plac Igrzysk trasa kolumnowa. Po kilku chwilach statek gwiezdny, z hukiem wyrzuconych antycial grawitacyjnych, wzbil sie w powietrze niknac w oslepiajacym blasku slonca.
-Jednego mniej - ze zlosliwa satysfakcja pomyslal Greg.
Powoli proba dobiegala konca i Ti6 jako jedyny odpadl w poczatkowej fazie testu Doboru Naturalnego. Pozostali wyszli z niej zwyciesko, dopiero nastepne sprawdziany mialy postawic ich przed rzeczywiscie trudnym zadaniem. Spod pancernych kloszy, w asyscie Sedziow Turnieju, wychodzili promieniujacy zadowoleniem bohaterzy. Z dumnymi minami maszerowali przed obliczem Medrca i jego corki, ponownie wymieniajac swe godnosci i wymieniajac, jak wymagal tego drugi etap Tokowania, lenne wlosci. Parade zakonczylo napowietrzne widowisko barw nadczasowych: przedstawienie przygotowane przez obecnego Artyste Eltry.
Greg spiesznie wydostal sie z tlumu i ruszyl do ogrodow w nadziei, ze spotka Kari, albo przynajmniej uda sie przeslac jej jakas informacje, ktora podtrzymalaby na duchu biedna dziewczyne. Niestety, na prozno czekal w altanie, na prozno walesal sie szmaragdowymi alejkami, na prozno wypatrywal oczy za jej cieniem w oknach stacji - na prozno...
Nadszedl wieczor, a z nim czas drugiej proby: Stalej Ciagu Logicznego. Stanowila ona zaporowy prog uzytecznego skoku, stad olbrzymi stopien trudnosci. To sito nie powinno przepuscic wiecej jak kilku zawodnikow - najinteligentniejszych i najbardziej przebieglych. Plac Igrzysk otaczal kilkudziesieciotysieczny tlum, mimo iz wszystkie osrodki wizyjne transmitowaly turniejowe zmagania.
Konkurenci, wpol lezac w kokonach fotronow, uszeregowani byli w wielki okrag. Olbrzymie szeregi zalozen uformowaly sie na niebie, jednoczesnie Komputer przekazal ich tresc ukrytym w kokonach dostojnikom.
Jako pierwszy rozpoczal ciag logiczny Iti - przywodca Zwiazku Meola. Przekazal pierwszy krok myslowy kolejnemu w okregu zawodnikowi. Projektory przestrzenne krystalizowaly nad Placem Igrzysk tresc przesylanych wnioskow. Pierwsze dwa obiegi przeszly poprawnie. Rozgrywke zapoczatkowal Anokryt, wprowadzajac blad logiczny szostej skali trudnosci. Trzech nastepnych poprowadzalo go dalej nie zorientowawszy sie w misternej pulapce - okrag zmniejszyl sie o trzy kokony, pozostawiajac je poza swoim obrebem.
Ludzie z zapartym tchem sledzili niebotyczne szeregi cyfr, ktore odzwierciedlaly rozwoj niezwyklej walki intelektow. Z kazdym nowym obiegiem narastal stopien trudnosci, roslo tez napiecie wsrod zgromadzonych tlumow.
Zmiennik Thorwald wplotl rozumowanie w martwa petle tak przebiegle, ze istnienie jej wykryl dopiero Iti. Okrag zmniejszyl sie o kilka kolejnych kokonow. Ciag logiczny rosl. Paru zawodnikow nie wytrzymalo zawrotnego tempa budowania i przekazywania informacji - wypadli poza kolapsujace kolo. Odpadl Bor: Wielki Nastepca na Takade 3 w systemie Syriusza, probujac zmylic Thorwalda falszywym wnioskiem. Ryzyko nie przynioslo owocow. Zmiennik w pore wykryl potrzask, a niefortunny gracz znalazl sie na zewnatrz hermetycznego obwodu. Powoli odchodzili pokonani najznamienitsi wladcy. Oszalaly wir mysli bezwzglednie mscil najdrobniejsze uchybienia, czy chwilowy brak koncentracji. Krag zaciesnial sie coraz bardziej. Na placu boju pozostalo piec kokonow. Tuz przed finalem proby przepadl slawny Majala formulujac przedwczesny wniosek zamykajacy.
Wreszcie klarowna definicja wystrzelila z chaosu bezladnych cyfr i proba Stalej Ciagu Logicznego dobiegla konca. Wyprowadzeni z zamknietych kabin, dumnie - choc po przebytym wysilku niezbyt jeszcze pewnie - kroczyli: Anokryt - Naczelnik Potrojnego Ukladu Czerwonego Giganta, Zmiennik Thorwald - genetyczny wladca w Zoltym Pierscieniu, SisasiS - udzielny ksiaze Ukladu Symetrycznego w zbiorze TereT i Iti - przywodca niezrzeszonego Zwiazku Meola.
Greg nie mial najmniejszej ochoty na ogladanie trzeciej fazy Tokowania, czym predzej wiec opuscil Plac Igrzysk. Przyszlosc Kari nie wygladala zbyt dobrze. Najbardziej prawdopodobnym zwyciezca - o pewnosci siedmiu dziesiatych - byl Zmiennik Thorwald, okrutny i bezwzgledny wladca Sybiliusa. Jego barbarzynstwa Greg znal az nazbyt dobrze, bo sam omal glowa nie przyplacil szalonych zarzadzen tyrana. I po to umknal niebezpieczenstwu, zeby teraz jego ukochana wyrownala rachunek. Dusza buntowala sie w mlodym chlopaku.
-Dziadku, dziadku! Cos sie dzieje ze stabilizatorami - przerwal maly pokazujac rozbiegane wskazniki. Wiekowy mezczyzna szparko przyskoczyl do pulpitu dyspozycyjnego. Po chwili wrocil na miejsce uspokojony.
-Bedziemy mieli magnetyczna wichure. Dziwne, ostatnia pamietam sprzed szesciu odplywow - dodal z niedowierzaniem krecac glowa - musze uruchomic automaty oslony dipolowej.
Wlokac ciezko nogi wyszedl do maszynowni. Chlopca korcilo, by zajrzec do
zlotego puzdra, ale przyzwyczajony do posluszenstwa i nie chcac sprawic dziadkowi przykrosci pohamowal sie. Siwy mezczyzna byl juz z powrotem. Usiadl w paraleptorze i rozlal do kubkow reszte napoju.
-Wszystko dobrze. Obejrzymy ciekawe widowisko, ale jeszcze nie teraz.
-Dziadku, bajka - upomnial sie malec.
-Tak, bajka.
Greg nie uczestniczyl w dalszych rozgrywkach Turniejowych. Dochodzily go tylko ich echa. Odpadl Iti, w czwartej probie wyeliminowano Anokryta. Zostal juz tylko Zmiennik Thorwald i ksiaze SisasiS. Chlopak blakal sie po miescie szarpany zlymi myslami.
Jakiez bylo jego zdumienie, kiedy serwisy wizyjne przyniosly wiadomosc o porazce genetycznego wladcy Sybiliusa. I chociaz taki bieg rzeczy w niczym nie zmienil sytuacji Grega, to jednak lzej na sercu zrobilo mu sie, ze Kari nie pojdzie w rece okrutnego Thorwalda.
Medrzec oglosil na Eltrze swieto ktore mialo potrwac trzy dni. Uradowani ludzie wiwatowali na czesc nowego wladcy, wszedzie zapanowal nastroj beztroski i wesolosci.
I tulaj bylby chyba koniec bajki, gdyby nie... zly Thorwald. Drugiego dnia powszechnego swieta straszliwa wiesc obiegla Eltre. Zmiennik potajemnie porwal Kari i bezbronna uwiozl w straszliwe krainy Sybiliusa. Blekitna planeta pograzyla sie w zalobie. Medrzec, zrozpaczony i zalamany strata ukochanej corki, wyznaczyl ogromna nagrode za jej uwolnienie. Niewielu smialo wazyc sie na podobny hazard. Niechlubna slawa genetycznego wladcy Sybiliusa obiegla galaktyczne szlaki i malo kto nie drzal na mysl o wyprawie w kierunku Zoltego Pierscienia.
Greg niezwlocznie udal sie do bloku przeznaczonego na kwatere dla dostojnego ksiecia SisasiS. Wytlumaczywszy Obroncom cel wizyty zostal dopuszczony przed jego oblicze.
-Slyszalem chlopcze - rozpoczal wladca - ze chcesz podjac sie uwolnienia pieknej Kari z rak bezwzglednego Thorwalda.
-Tak, panie. - ksiaze Ukladu Symetrycznego uciszyl go nieznacznym gestem.
-Wiesz, ze po tescie Doboru Naturalnego jest to sprawa wylacznie miedzy mna i Zmiennikiem i nie moglbys liczyc na zadne poparcie Unii Galaktycznej?
-Tak panie.
-Wobec tego musisz zlozyc przyrzeczenie na wiernosc i przyjac naturalizacje TereT. O tym takze wiesz?
-Tak panie.
-Przyjmuje chlopcze twoja propozycje z wdziecznym sercem. Nie jestes pierwszy i jak sadze nie ostatni. Poza tym podejme stosowne dzialanie rowniez we wlasnym zakresie. Liczysz sie ze smiercia?
-Tak panie!
-Czy potrzeba ci czegokolwiek?
-Nie panie.
-Zycze powodzenia - to mowiac ksiaze SisasiS odprawil go ruchem dloni.
Potraktowal Grega jak kolejnego szalenca ogarnietego nierealnymi mrzonkami. On sam, kiedy opadla pierwsza fala uniesienia, poczal na trzezwo rozpatrywac szanse sukcesu. Prawdopodobienstwo, najmniejszym nawet ulamkiem, nie wyrastalo nad zero. Tylko ze chlopak mial za nic caly rachunek pewnosci. Przed oczami jawila mu sie slodka twarz Kari, dodajac sily i odwagi.
Jeszcze tego samego wieczoru, przygotowawszy do drogi stary Patrolowiec, opuscil Eltre kierujac sie na wspolrzedne odleglego Ukladu Zoltego Pierscienia. Byla to niezwykle daleka podroz, podroz ktora mogla okazac sie dla niego ostatnia.
Po wprowadzeniu statku na trzecia predkosc styczna toru stacjonarnego mial duzo czasu, by przemyslec taktyke calego, skomplikowanego przedsiewziecia. Gdyby przegral, wowczas los uprowadzonej Kari bylby straszny, stokroc gorszy niz smierc. Wszystko zalezalo od rozsadku i spokojnego dzialania. Jak bardzo inteligentnym czlowiekiem jest Zmiennik Thorwald, przekonal sie podczas proby Stalej Ciagu Logicznego.
W tak trudnej sytuacji z pomoca przyszedl mu przypadek. Otoz ktorejs jednostki czasu wzglednego Greg odebral sygnal alarmowy pierwszego stopnia koniecznosci. Gdzies w czarnej pustce wzywano natychmiastowej pomocy.
Niewiele myslac skierowal Patrolowiec na wspolrzedne nieznanego statku. Czytnik zwrotny dokladnie okreslal trajektorie lotu, nosnik masy podawal czystosc przestrzeni mierzalnej klasy trzeciej. Ponaglany rozpaczliwymi sygnalami zdecydowal sie na przejscie przez obszar drugi z nadrzednym przyspieszeniem. Bierny przyrost podcienia pozbawil go na pewien czas przytomnosci.
Kiedy biologiczne rewitalizatory doprowadzily organizm do stanu normalnego, Patrolowiec byl w zasiegu optycznym kolizji. Obraz obcego okretu gwiezdnego - o zupelnie nieznanej, dziwacznej konstrukcji - wypelnial ekran centralnego monitora. Niezwykla budowa obcego nasuwala przypuszczenie, iz jest on spoza obszarow mierzalnych - mial ksztalt rozny od jakichkolwiek tworow powstajacych w dokach planet Unii.
Greg wystrzelil czerwona flare w kierunku gluchej bryly ogromnego statku, a pozniej zolta i perlowa. Po ostatnim swietlnym sygnale glosniki Patrolowca ozyly slabym blaganiem o ratunek. Porozumienie trwalo na linii unitarnej z wylaczeniem kodu slownego. Z urwanych zdan chlopak wywnioskowal, ze na drugim statku zapasy energetyczne sa na wyczerpaniu. Konieczna byla szybka akcja z pominieciem procedury bezpieczenstwa.
Po niedlugim czasie Patrolowiec byl przycumowany magnetycznie do obcego, transmitory przesylaly rezerwowe zapasy energii, a w kabinie Grega siedziala Dobrozka - istota spoza stref mierzalnych obszaru wektorowo uporzadkowanego.
-Dziekuje ci chlopcze - korzystajac z translatora przemowila zwiewna, swietlana postac - uratowales mi zycie dzielac sie zapasem energetycznym. Jak moglabym odplacic twoja dobroc?
-Alez ja nie z checi zysku - gwaltownie zaoponowal Greg - Prawo Kosmiczne nakazuje niesc pomoc potrzebujacym az do prawdopodobienstwa ryzyka zero dziewiec. Moj komputer sygnalizowal jedynie zero cztery. Zwykly obowiazek.
-Widze, ze skromnosc Twoja rowna jest szlachetnosci. W nagrode pomoge Ci w uwolnieniu Kari, corki Medrca z blekitnej Planety.
-Alez skad...
-My, Dobrozki, znamy bieg mysli kazdego czlowieka - wyjasnila z ujmujacym usmiechem.
Greg slyszal niegdys o dziwnych i tajemniczych istotach, ale jedynie w nieprawdopodobnych opowiesciach. Teraz nie za bardzo jeszcze wierzyl, ze cudowny przypadek sprowadza oto na jego droge jedna z nich.
-Niczemu sie nie dziw chlopcze i wysluchaj moich rad dokladnie, bo od tego bedzie zalezal los Twoj i Twojej ukochanej.
Greg z napieciem oczekiwal slow Dobrozki. Iskierka nadziei zablysla w jego duszy, zwatpienie ustapilo miejsca niesmialej radosci. Tymczasem promienna wewnetrznym blaskiem istota ciagnela:
-Hen, hen, daleko wsrod roju Bialych Karlow, na niedostepnej planecie Czarnych Lodow zyje Pustelnik. Od wiekow wiedzie samotny zywot w ponurych ostepach kadmowych lasow, nie znajac blasku dnia ni zadnej radosci. Tam musisz udac sie swoim Patrolowcem, bowiem ow samotnik posiada niezwykly skarb, ktory pozwoli ci bezpiecznie uwolnic Kari. Nie mysl jednak, ze Pustelnik odda swoj bezcenny skarb dobrowolnie... Bedziesz musial przejsc test odwagi i niezlomnosci i jesli ugniesz sie, choc na chwile bojazn opanuje mysli, smierc ci pisana. Kiedy jednak przejdziesz zwyciesko przez owa probe, Pustelnik zaproponuje wspaniale nagrody: olbrzymie bogactwa, nieograniczona wladze, niesmiertelnosc i jeszcze wiele innych. Nie daj sie zwiesc pustym obietnicom i twardo zadaj zlotego puzdra z blekitnej skrzynki. Bedzie probowal podstepnie odwiesc cie od tego postanowienia kuszac cudownymi wizjami, wreszcie zaprzeczy posiadaniu szkatuly. Wtedy uderzysz go ta paleczka - Dobrozka podala Gregowi dziwny precik - i wypowiesz slowa: Oblyparastaly Hiper Protus. To dla niego najwiekszy przymus, ktorego zlamac nie ma prawa. Wyda wiec swoj skarb juz bez dalszego zwlekania. Wewnatrz znajdziesz pierscien czasowy obustronnego rzedu trzydziestu sekund bezwzglednych, interlokator kulisty nadprzestrzenny i emitor przenikliwy. Z pomoca owych niezwyklych przedmiotow mozesz smialo ruszyc na spotkanie ze Zmiennikiem Thorwaldem. Zycze szczescia!
Greg goraco podziekowal Dobrozce za tak cudowna pomoc. Poniewaz nabijanie komor energetycznych jej statku dobieglo konca, pozegnawszy sliczna istote ruszyl w kierunku planety Czarnych Lodow.
-Dziadku! - przerwal jasnowlosy chlopak - czy moge o cos zapytac?
-Tak, oczywiscie.
-Bez Dobrozki Greg nie mialby zadnych szans uwolnienia Kari? - zaaferowany mowil malec.
-Nie, chyba nie...
-Jest to w takim razie zdarzenie zalezne, nieprawdaz? - ciekawie pytal dalej.
-Masz racje, jest.
-Dziadku, a czy wiesz, ze nawet nie trzeba przeprowadzac rachunku wariacyjnego, zeby okreslic prawdopodobienstwo podobnego spotkania cyfra zero?
-Wnuczku - z rozbawieniem przemowil siwy czlowiek - a czy wiesz, ze moglo to byc zdarzenie podwojnie zalezne, w ktorym Dobrozka zainscenizowala caly ten "przypadek"?
-Tak nie pomyslalem... - ze zdziwieniem stwierdzil chlopiec - a powiedz mi jeszcze dziadku, skad Greg znal wspolrzedne planety Czarnych Lodow?
-Przed rozstaniem dowiedzial sie od cudownej istoty.
-A jakie byly?
-FTL-O coma 6 coma 7 osmiu steradianach - wyrecytowal stary mezczyzna bez chwili zastanowienia.
-Zawsze w bajkach okresla sie tak dokladnie miejsca? - zapytal malec dumny ze swojej domyslnosci.
-Nie, nie zawsze, ale ta bajka jest inna, jest bardzo niezwykla...
Za plyta wideoramy rozpoczelo sie fantastyczne widowisko - magnetyczna wichura. Olbrzymie ilosci pumeksowego pylu formowaly przestrzenna siatke pajeczyn. Martwa powierzchnia globu obrastala w dziwne wlosy, ginace gdzies w sinej poswiacie gornych warstw wodorowej atmosfery. Jednoczesnie niezliczone nici zachety fosforyzowac, tworzac scenerie jak z fantastycznego snu. Gaszcz magnetycznych wici falowal do wtoru rosnacej melodii - powoli, majestatycznie, ospale jak lan glaskany delikatnymi podmuchami wiatru. Rytm z kazda chwila przybieral na gwaltownosci, w naglych porywach szarpiac zwarta siatka, gnac elastyczne pedy w niezwykle ksztalty, wreszcie wprawiajac pylaste struktury w oszalaly wir zmieniajacych sie jak w kalejdoskopie przeszeregowan. Nie sposob bylo objac wzrokiem jednej mozaiki, gdy na jej miejsce powstawala nastepna, i jeszcze jedna i jeszcze...
Stary mezczyzna i maly chlopiec w zachwycie sledzili niesamowite przedstawienie. Nie trwalo zreszta dlugo - gaszcz uformowany z drobinek granatu rozsypal sie w szara mgle, otulajaca nieprzenikliwa woalka powierzchnie planety. Tylko jonowe wyladowania rozrywaly czasami jednostajny opar.
Wnuczek szarpnal dziadka za rekaw.
-I co bylo dalej? - natarczywie domagal sie wznowienia przerwanej opowiesci. Siwy mezczyzna, po chwili namyslu, podjal:
Jak juz mowilem, Greg pozegnawszy Dobrozke ruszyl w kierunku planety Czarnych Lodow. Wiele niebezpiecznych przygod spotkalo go przy przejsciu przez roj Bialych Karlow, ale szczescie dopisywalo naszemu bohaterowi. Kierujac sie wskazowkami swojej dobrodziejki wyladowal na ponurym globie, nieopodal Kadmowego Lasu. Smutny i przygnebiajacy byl to lad - straszny, bo bez najdrobniejszego ruchu czy dzwieku. Martwe kikuty metalowych zarosli sterczaly ponuro na ksztalt zlowieszczych, gigantycznych postaci. Wszedzie panowala absolutna cisza, zadnych zwierzat, a tylko ciemnosc i mrok zlowrogi. Straszna kraina.
Chlopak pamietny swojej misji ruszyl na poszukiwanie Pustelnika. Dlugo bladzil wsrod bezdusznych, kadmowych tworow. Nigdzie nie trafiwszy na slad jedynego mieszkanca Czarnych Lodow poczal watpic, czy kiedykolwiek go znajdzie. Wowczas pojawil mu sie przed oczami obraz slodkiej postaci Dobrozki przypominajacej o podarunku.
Greg wydobywszy ze skafandra owa dziwna rozdzke, wypowiedzial zaklecie: Oblyparastaly Hiper Protus. Na efekt nie trzeba bylo dlugo czekac. Ostatnie sylaby wyrecytowanej formuly zmaterializowaly odrazajaca maszkare, tak okropna jak i planeta Czarnych Lodow. Dlugie kudly w ogromnym nieladzie, z wplecionymi w ich straki kamieniami, czarna broda az do ziemi, resztki poszarpanej odziezy,
ktorej pochodzenia na prozno dochodzic - oto byla postac Pustelnika,
-Kim jestes, ze osmielasz sie zaklocac glosem moj spokoj? - wysyczalo strasznym glosem monstrum.
-Przybylem z dalekiej Eltry po zlota skrzynke, bez ktorej nigdy nie uwolnie kochanej Kari z rak okrutnego Thorwalda- hardo odparl Greg.
-Czys oszalal?! - gniewnie ryczal przerazajacy stwor - moglbym rozerwac twoje cialo w jednej sekundzie, rozrzucic po calej planecie, moglbym urwac ci glowe i postawic ja w swojej pustelni ku przestrodze innym glupcom, moglbym jeszcze wiele innych rzeczy...
-Ale nie zrobisz tego.
-Skad wiesz?!
-Od Dobrozki. Nie masz do mnie prawa dopoki nie przelekne sie, dopoki strach nie zagosci w moim sercu...
W tym momencie Pustelnik przybral postac potwornej osmiornicy, ktora zlapala Grega w oslizle macki. Z metalicznym hukiem ruszyl Kadmowy Las. Drzewa wyciagnely konary, jakby chcac zmiazdzyc chlopaka. Zewszad zlatywaly wstretne robaki, obsiadajac cale cialo. Pod nogami pelzaly odrazajace gady, wieloramienne monstrum grzebalo przy pochlaniaczu, probujac za wszelka cene zerwac go z Plecow Grega. Pamietajac ostrzezenie Dobrozki stal nieporuszenie, a mysli bladzily wokol pieknej Kari.
Po pewnej chwili wszystkie straszydla zniknely, a przed Gregiem stal Pustelnik w dawnej postaci. Wbijal upiorne, czarne oczy w mlodzienca drazac jego mysli. Chlopak czul, jak umysl przenika zimna drzazga, jak wbija sie coraz glebiej dazac do najtajniejszych zakamarkow mozgu. Mur wyimaginowany przez Grega zastopowal ostra drzazge na krotka chwile: chwile, w ktorej zmudnie rozdlubywala monolit zapory. Jeszcze trzy podobne gardy legly w gruzach. Gdy zdawalo sie, ze juz nic nie powstrzyma chlodnej klingi w drodze do strachu, powstala blokada z uczucia, potezniejsza od pozostalych, bo niematerialna. Pustelnik musial skapitulowac po raz drugi.
Jak w przepowiedniach, probowal necic wspanialymi klejnotami, wladza, slawa i niesmiertelnoscia, ale Greg z uporem obstawal przy zlotym puzdrze. Wreszcie, pod grozba rozdzki, otrzymal upragniony skarb. A poniewaz juz nic nie stalo na przeszkodzie w drodze do Sybiliusa, spiesznie opuscil niegoscinna planete Czarnych Lodow.
Po siedmiu jednostkach czasu kosmicznego monitory zajasnialy obszarem Zoltego Pierscienia. Greg po raz pierwszy wyprobowal tutaj dar Pustelnika, dzieki interlokatorowi kulistemu odszukujac miejsce ukrycia corki Medrca. Uwieziona byla w rodowej bazie genetycznych wladcow Sybiliusa - w niedostepnym rejonie smiercionosnych Gor, otoczonych Oceanem Nieprawdopodobienstwa. Zmiennik Thorwald wybral rejon, do ktorego zaden czlowiek nie byl w stanie dostac sie bez jego wiedzy i przyzwolenia.
W tym momencie czytnik zwrotny zasygnalizowal uchwycenie Patrolowca w radarowy namiar. Jednoczesnie rozjarzyla sie czerwona plytka nosnika masy - nadlatywaly trzy Scigacze z Sybiliusa. Greg nie mial chwili do stracenia. Przerzucil dzwignie automatycznego sterowania na reczne i popedzil do kabiny
pilota. Sadowiac sie w fotelu szybko dopinal pasy, jedna reka programujac komputer. W tej rozgrywce czas mial odegrac niebagatelna role.
Urzadzenie nawigacyjne poddano sekundowej samokontroli, po czym Greg zazadal koordynat Scigaczy. Zielony ekran zapelnil sie drobnymi cyferkami ilustrujacymi wyrysowane trajektorie - wszystko wskazywalo na manewr oskrzydlajacy. Bez ociagania sie wdusil dzwignie akceleratorow, katem oka kontrolujac czystosc pola mierzalnego klasy pierwszej. Potezny zryw wdusil go w fotel, przed oczami zawirowaly miliony platkow. Monitor kontrolny rysowal idealnie dokladny - jak na paradzie - zwrot trzech statkow. Rozwial sie ostatni cien nadziei - chodzi im o niego. Blyskaly odczyty interpretujace: rownolegle z odpowiednimi wariantami ewentualnej ucieczki.
Chlopak nie zwracal uwagi na rady maszyny, calkowicie pochloniety wydrukiem czytnika zwrotnego. Przeprowadzil blyskawicznie rozumowanie - tamci maja swoje komputery wcale nie gorsze, wobec czego studiuja prawdopodobny manewr i bez trudu moga modyfikowac poscigowe trajektorie. Tutaj trzeba bylo ludzkiego umyslu z cala slaboscia tego bialkowego tworu, ktora w podobnej rozgrywce dawala niejakie szanse zwyciestwa.
Zmienil ukierunkowanie dysz i na drugim przyspieszeniu stycznym poszedl na wprost najbardziej wysunietego Scigacza. Z przyspieszeniem 9g lecial na spotkanie intruzow. Sygnal obszaru kolizyjnego zawodzil wysoka nuta zagrozenia w akompaniamencie metalicznego glosu odliczajacego czas do kolizji. Z napieciem sledzil tor lotu tamtego. Zawodzenie generatorow nieprzyjemnie ranilo uszy, gdakaly indykatory poboru mocy. Nosnik masy sygnalizowal bierny jej wzrost, wielkosc podcienia rosla do wielkosci krytycznej... Nagle biala kreseczka trajektorii zagrozonego Scigacza stracila idealny ksztalt, statek odchodzil z kursu w coraz gwaltowniejszym zwrocie. Jednoczesnie systemy obronne Patrolowca automatycznie postawily oslone cieplna, ktora w tym samym momencie rozblysla uderzona laserowa wiazka.
-Zaczelo cie - mial czas pomyslec Greg, nim nowy manewr nie pozbawil go przytomnosci.
Z szesciokrotnym przyspieszeniem szedl ostrym korkociagiem, o krzywiznie wewnetrznej o trzy stopnie nizszej od dozwolonych w instrukcji pilotazu. Tylko ze przepisy nie przewidywaly walki o zycie. Kiedy wyszedl po stycznej z karkolomnych zawijasow, siedzial juz na ogonie upatrzonego Scigacza. Jeszcze lekko oszolomiony skontrolowal pozycje dwoch pozostalych: przez najblizsze dwadziescia sekund nic mu z ich strony nie grozilo. Mozna bylo skoncentrowac cala uwage na umykajacym statku. Sekcja razenia podala sygnal gotowosci. Palce na dzwigniach miotaczy synchronizowaly celownik, by po chwili zewrzec sie raptownie na bezpieczniku laserowych wyrzutni. Czarna bryla Scigacza rozgorzala blekitnym plomieniem. Greg natychmiast cofnal reke - jego celem nie bylo zniszczenie, a tylko unieszkodliwienie.
Jedynie przez chwile mogl obserwowac efekt trafienia, bo juz w nastepnej sekundzie cieplna oslona Patrolowca rozjarzyla sie od trafienia. Pchnal stery w prawo na maksimum z pieciokrotnym przyspieszeniem przeskakujac w obszar klasy trzeciej - bez skontrolowania czystosci. Widocznie opatrznosc czuwala nad nim, bo przestrzen nie byla skazona. Dwa pozostale statki z Sybiliusa weszly na nadrzedna z malym opoznieniem, pierwsza lekcja uswiadomila im, ze osaczone zwierze potrafi kasac. Sekcja obrony sygnalizowala pocisk rakietowy na
torze poscigowym. Bez namyslu zwolnil blokade czlonu paliwowego. Patrolowiec drgnal, uwolniony od zbednego zbiornika.
W sama pore - pomyslal, obserwujac na monitorach kontrolnych blysk
potwornego wyladowania za rufa statku.
-A teraz pastylki z mojej apteki - ze zlosliwym usmiechem dal sygnal odpalenia sond taktycznych. Boczny ekran zajasnial obrazem malych plamek, mknacych obok siebie w strone Scigaczy. Po chwili centralny monitor przekazal obledny taniec obu statkow. Krzywe trajektorii wykreslaly niezwykle ksztalty. Najprzerozniejszych ewolucji probowaly jednostki Sybiliusa, by ujsc tropiacym sondom - na prozno. W czarnej pustce, niemal jednoczesnie rozblysly dwa slonca...
Pierwsza konfrontacja zakonczyla sie bezspornym sukcesem Grega. Nie bylo jednak czasu na radosc, w kazdej chwili mogly nadciagnac posilki. Wrociwszy do glownej dyspozytorni poczal szykowac sie do drogi. Ustaliwszy parametry manewru ladowania zaprogramowal komputer, zdajac sie zupelnie na jego precyzje.
Po niedlugim czasie Patrolowiec osiadl na plaskowyzu, tuz przed poteznym masywem Gor Smiercionosnych. Do bazy Zmiennika Thorwalda nie bylo daleko, natomiast droga wiodla przez niebezpieczne rejony: pilnie strzezone i pelne najprzerozniejszych pulapek. Ktos, kto dotarl tak daleko przez Ocean Nieprawdopodobienstwa, stanowil prawdziwe zagrozenie. Roboty strzegace mialy zakodowany rozkaz zabijania - nie chwytania jencow, nie ostrzegania przybyszy, ale zabijania bez slowa upomnienia.
Greg lekcje agresji mial juz za soba, wiec nie tracac spokoju, zaraz po ukonczeniu stawiania oslon maskujacych, ruszyl malym mobilem zwiadowczym w kierunku mistycznej bazy genetycznego wladcy Sybiliusa. Sukces zalezal jedynie od skarbu Pustelnika. Interlokator kulisty wyznaczal trase z niezwykla dokladnoscia, jednoczesnie informujac o wszelkich zasadzkach i obcych obiektach.
Pierwsze starcie mialo miejsce na trzeciej mili. Robot zewnetrznego kordonu probowal wysadzic mobil ladunkiem pirotytu. Greg od pewnego czasu poinformowany czerwona kontrolka interlokatora poradzil sobie z automatem bez wiekszych klopotow. Seria plasera rozwalila metalowy korpus na elementy pierwsze... Gorzej, ze wybuch musial zaalarmowac pozostale straze. Ale nie bylo juz czasu na wahanie i niepewnosc. Ruszyl pelnym ciagiem liczac na zaskoczenie. Na nastepna zapore trafil przy siodmej mili, tym razem byla przygotowana bardziej starannie i przemyslnie. Ciezkie transportery utworzyly regularny kordon w ksztalcie otwartego polokregu. Jednoczesnie z powietrza ruszyly do ataku bojowe wiroloty. Nim mial czas zastanowic sie, zwiadowcza maszyna skakala w szalonych podrygach unikajac laserowego ognia. Gdyby nie pasy bezpieczenstwa, Greg dawno skonczylby z roztrzaskana glowa. Skonczyly sie zarty, teraz kazda sekunda mogla byc ostatnia. Zadecydowal, ze pora na uzycie emitora przenikliwego. Wyczekawszy na chwile spokoju, pomiedzy jednym unikiem mobilu a drugim, wzial na cel najblizszy wirolot i poslal uderzeniowa wiazke.
Cicha bron, straszna bron - w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna szybowal aparat bojowy, pozostal szary, niepozorny oblok pylu. Bez blysku, bez huku, bez jakiejkolwiek detonacji. Zwiekszyl kat razenia i objal rozwibrowana energia polkole transportowcow: razem z kilkoma wzniesieniami podzielily los wirolotu.
Bez zbednej zwloki ruszyl dalej. Do niedostepnej bazy Thorwalda pozostawalo nie wiecej jak dwadziescia mil.
Przez dlugi czas Greg nie napotkal najmniejszego oporu, co zamiast uspokoic chlopaka wywolalo w nim uczucie nierealnego zagrozenia. Niewatpliwie szykowano specjalny komitet powitalny.
Niemal w ostatniej chwili interlokator zasygnalizowal obecnosc obcej formacji za kolejnym wzgorzem. Odczyt przedstawial zatrwazajaca sile przeciwnika - po raz pierwszy z udzialem Straznikow bazy genetycznego wladcy Sybiliusa. Pionowe sciany bazaltowego kanionu uniemozliwialy proby zmiany trasy. A u wylotu, za pochylym wzniesieniem, czaily sie moce zdolne do natychmiastowego unicestwienia calego korpusu bojowego, nie wspomniawszy nawet o mobilu zwiadowczym. Nalezalo dzialac nader przemyslnie, bo w bezposredniej konfrontacji