954
Szczegóły |
Tytuł |
954 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
954 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 954 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
954 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Rodziewicz�wna
Klejnot
I Szymon �ab�dzki p�yn�� ju� godzin�, nikogo nie napotkawszy na wodnym szlaku. Czas i pora nie by�y zach�caj�ce do wycieczki: p�na jesie� i p�ny zmierzch, ch��d i ciemno. Pami�ci� i nawyknieniem mo�na si� by�o tylko kierowa�, bo woda, niebo, ziemia by�y jedn� p�acht� siw�, tak je mg�y zasnu�y i spoi�y. Wilgo� przejmowa�a do ko�ci, a czasem, gdy s�aby powiew poruszy� opary, przewala�y si� leniwie, przybieraj�c postacie fantastyczne wied�m, choroby i �mierci. Na wydr��onym pniu stoj�c i wios�uj�c, Szymon �ab�dzki tak�e do widma by� podobny, tak miarowo i bez szelestu i powoli popycha� swe pierwotne cz�enko, tak milcza� i porusza� si� naprz�d, jakby w mgle czy chmurach p�yn��. Wko�o panowa�a tak zupe�na cisza, jak� tylko na tej wodnej pustyni przynosi jesie� zbieraj�c ptactwo, sp�dzaj�c ryby na g��bie, a my�liwych i rybak�w do zagr�d i ognisk domowych. Szymon, kt�ry rybakiem i my�liwym by� z tradycji rodowej i osobistego powo�ania, s�uch wyt�a�, oczami szpera� woko�o i nic nie znajdowa�, co by rozerwa�o monotoni� podr�y. Niekiedy tylko "p�awica" jego otar�a si� o �oz� nadbrze�n� lub z wios�a plusn�� w wod� szmat zagarni�tych mimochodem porost�w. Pomimo nawyknienia, zahartowania i znajomo�ci takich dr�g Szymona powoli ogarnia� smutek i przymus. Nie l�ka� si�, ale by�o mu nieswojo. Chcia� dla otuchy za�piewa�, zagwizda�, a milcza� przyt�oczony groz� i ponuro�ci� tego bezludzia. Ch�op w takich razach jest niefrasobliwy i oboj�tny, bo nie my�li du�o. Szymon by� nieustraszony, a dr�czy�o go, bo rozmy�la�. Rozmy�la� zrazu o niebezpiecze�stwie zatoni�cia, walki z fal� w nie�wiadomo�ci brzegu i miejsca, rozmy�la� potem o febrze i o gor�czkach, kt�re w tych mg�ach si� l�gn�; a wreszcie, rozdra�niony, wpad� w fantazj� i wszystkie ba�nie, s�yszane u komina w chatach, przysz�y mu na pami�: i widzia� w�r�d opar�w topielice i zwodne dziewki, co wiod� na manowce i trz�sawiska, wodz� po wertepach do rana. Zda�o mu si�, �e p�ynie bez ko�ca, noc ca��, �e zb��dzi�. A�eby si� uwolni� od nadchodz�cej trwogi, si�gn�� w zanadrze swej siwej kurty i wydoby� zegarek. Ale nic dostrzec na nim nie m�g�; wi�c, znowu zachowuj�c tysi�c ostro�no�ci, by nie straci� r�wnowagi, zapali� papierosa. Przy tej iskierce �wiat�a zobaczy� godzin�, uspokoi� si�: nie straci� czasu. W tej chwili gdzie� z boku, we mgle, rozleg� si� g�os kobiecy: - Ho, ho! Ostro�nie tam! - Ho, ho! - odkrzykn�� z otuch�, rze�wiej�c na d�wi�k ludzkiej mowy. Drugie cz�no zbli�a�o si�, ale go wida� nie by�o, tylko ten sam kobiecy g�os ozwa� si� wyra�niej: - Kto tam? - Szymon Hreczany! - odpar�. - A wy kto? - Dobry wiecz�r! Ja z Dubinek, Antolka Adamowa. - Dobry wiecz�r. A was co wygna�o z domu w tak� por�? - Szuka�am g�si. My�la�am, �e na Po�oni znajd�, a te szelmy zaw�drowa�y na Wir i tak mi czas zszed�. Dziadu� pewnie w strachu. - I nie dziw. �miertelna dzi� pora. - I was nie ochota te� wygna�a - zagadn�a po chwili, a by�a tak blisko, �e ju� sylwetk� jej ciemn� rozpozna� m�g� obok swej siwej p�awicy. - S�u�ba! - odpar� lakonicznie. - Do Dubinek wam? - Tak. My�la�em, �em zb��dzi� w tumanie. - Ej, nie! �eby�cie i nie chcieli, to was woda sama zaniesie. Z pr�dem droga. Czy to na zar�czyny �pieszycie? - Na zar�czyny? Czyje? - A to� wasz� Weronk� za Makarewicza wydaj�. - Pierwszy raz s�ysz�. Za tego koniokrada, opoja. - A c�? - za�mia�a si� szyderczo i urwa�a. I on milcza�, nierad z siebie, �e mu si� ten okrzyk wyrwa� o sprawach rodzinnych wobec ledwie znanej dziewczyny z za�cianka. Ona, prosta i prawdom�wna jak pierwotna natura, ci�gn�a po chwili dalej przykre nowiny: - Makarewicz bogaty, a proces kosztuje. Weronka te� nie od tego; wi�c, jak to m�wi�, sw�j swego pozna� i na piwo pozwa�! Dzi� mia�y by� zr�kowiny u waszych tatk�w. �achn�� si� i porywczo odpar�: - Nie mam niejakich tam tatk�w ani to moja familia! - Ach, prawda, wy�cie si� swoich wyparli! Cuchnie wam za�cianek po malowanych stancjach dworskich - roze�mia�a si� szyderczo. - A cuchnie! - potwierdzi� hardo, nie wdaj�c si� w dalszy sp�r. Dziewczyna niezra�ona, owszem jakby podniecona jego niech�ci�, m�wi�a znowu: - Jednak�e zbytnio sobie nie ufajcie. Gromada wielki cz�owiek... - Ja te� nikogo nie depcz�, kto mi w drog� nie wchodzi; pilnuj� swego i tyle! - Mnie to jednako, co z wami b�dzie. Ni brat, ni swat, ale jeszcze z waszej racji krew pop�ynie, to niezawodne, i dziadu� mo�e by� zamieszany do �ledztwa. - B�dzie s�usznie, bo gdzie m�odzi szalej� i pope�niaj� bezprawia i gwa�ty, starzy s� winni i odpowiedzialni. Teraz kolej oburzenia przysz�a na dziewczyn�. Podniesionym g�osem, w kt�rym s�ycha� by�o co� na kszta�t szcz�ku wilka, zawo�a�a: - B�dziecie mo�e mego dziadka uczy�... wy, dworski zaprzeda�cze, zdrajco swojej krwi! Dziadu� by wam m�g� powiedzie�, co znaczy szlachecki klejnot i hambicja, przez siedemdziesi�t lat cze swoj� i honor zachowuj�c, nie tak jak wy, co w obro�y dworskiej chodzicie od dziecka! Co wy? Ogar pa�ski! Szymon s�ucha� cierpliwie i nic nie odrzek�. To milczenie, pogardliwe czy lekcewa��ce, oburzy�o dziewczyn�. - Nie raczycie odpowiedzie�! Ja wiem! My dla was za g�upi, za pro�ci! Z paniczem tylko umiecie rozprawia�, liza� mu buty! Poczekacie na zap�at� pa�sk�! Po chwili milczenia Szymon troch� drwi�co spyta�: - A czy du�o wym�dli�a w tym roku panna Antolka? A kapusta obrodzi�a? Dziewczyna chwil� zamilk�a, zdziwiona nag�ym zwrotem rozmowy, potem si� opami�ta�a, �e to szyderstwo by�o i lekcewa�enie, i dr��cym g�osem od z�o�ci odpar�a: - Lnu mi starczy na moje potrzeby, a kapusty zb�dzie nawet dla �ebrak�w, kt�rym zabraknie cudzych ko�ci do ogryzienia. - Dzi�kuj� pannie Antolce i za proroctwo, i za obietnic�, i za mi�e towarzystwo! - zawo�a� Szymon skr�caj�c w lewo. - To ju� pan nie do Dubinek? Troch� strach oblecia�! - za�mia�a si� dziewczyna. - By� mo�e. Panie�skie j�zyki tamtejsze nadto ostre. Trzeba ust�pi�, bo u�mierc� czasem. Dziewczyna mia�a odpowied� gotow�, drwi�c�, ale poprzesta�a na cofni�ciu si� nieprzyjaciela i tylko pi��ci� mu pogrozi�a w ciemno�ci. Gdzie on zawr�ci�? pomy�la�a. To pro (przesmyk wodny) do Dubinek ch�opskich, nigdzie dalej! Czy�by do dziewek tamecznych zagl�da�? A mo�e panicza udaje... Na wieczornice je�dzi. Graf! (hrabia) Bodaj mu ostatni raz! Ale nie bez racji on tu si� wybra� i nie z dobrem jedzie! Trzeba donie o tym... Silniej zacz�a wios�owa�. Szymon tymczasem, skr�ciwszy w przesmyk, tak�e �ywiej si� rusza�. Sz�o mu widocznie o po�piech. Wojownicza Antolka by�a jeszcze o wiorst� od "okolicy" szlacheckiej, gdy on ju� wyl�dowa� na piaszczystym "wodopoju", przy wielkiej szarej wsi nadwodnej. P�awic� swoj� na piasek wyci�gn��, wyj�� z niej strzelb� i pas z �adunkami, i wszed� w ulic� wioskow�, kt�ra, jak wszystkie tameczne, schodzi�a i ko�czy�a si� w wodzie. * * * Niskie szare chaty ci�gn�y si� w dwa rz�dy, tak do siebie podobne, jak chaty bobr�w; gdzieniegdzie jeszcze ogie� w nich po�yska�, ogie� czerwony i dymny, ze smolnych drzazg. Szymon min�� chat dziesi�tek, op�dzaj�c si� psom i rachuj�c siedziby, nareszcie na jedno podw�rko zawr�ci�, zajrza� do izby przez malutkie okienko i do drzwi zako�ata�. Gwar i �piewy w chacie na chwil� ucich�y, kto� si� poruszy�, wyszed� do sieni i drzwi otworzy�. - S�awa Bogu! - pozdrowi� Szymon. - Na wieki! - odpar� ch�op tonem szacunku i usun�� si� na bok. - Ojciec w domu? - Doma, na wasze rozkazy! - odpar� ch�op. - To i dobrze! Zabior� go zaraz! - O, a gdzie to? - Wiadomo gdzie! - odpar� Szymon ramionami ruszaj�c. - Aha, do okolicy. To i �wiadkowie potrzebni? - A jak�e. Czterech t�gich ch�op�w, bo i bitwa by� mo�e. Na to has�o ch�op si� roze�mia� rado�nie, oczy mu zab�ys�y drapie�nie. Rzuci� si� do drzwi chaty, otworzy� je przed Szymonem i zawo�a�: - Tatusiu, pan nadle�ny "za dzie�em" do was! Ja skocz� po setnika * i �wiadk�w. setnik - cz�owiek maj�cy nadz�r nad stu lud�mi. Szymon stan�� w progu, jaskrawo o�wietlony czerwon� �un� �uczywa pal�cego si� w�r�d chaty w �elaznym, wisz�cym koszu. Fantastyczne to �wiat�o �le i nier�wno rozja�nia�o izb� wielk� i czarn�, pe�n� a� po brzegi ludzkiego mrowia. �awy woko�o obsiad�y kobiety z prz��nicami, przewa�nie m�ode, bia�o odziane; na �rodku izby bawi�a si� gromadka dzieci, po k�tach szarza�y postacie m�czyzn, bezczynnie siedz�cych i odpoczywaj�cych po dziennym trudzie. Tylko u progu ma�y parobczak pl�t� z �ozy wi�cierz na ryby, a u komina na zydlu dziad, siwy jak go��b, struga� no�em wrzeciona. Gwarno musia�o tu by� i �piewno, bo gdy Szymon si� ukaza�, jeszcze u�miechy zna� by�o na twarzach, jeszcze ostatnie echo przeci�g�ej pie�ni poleskiej dr�a�o w powietrzu; ale na jego widok wszystko ucich�o i czeka�o i s�ucha�o, wlepiwszy we� oczy troch� trwo�ne, troch� nie�mia�e. On, obyczaj�w i stosunk�w tej chaty snad� �wiadomy, wszed� schylaj�c w progu sw� olbrzymi� posta� i rozejrzawszy si� spyta�: - Czy baby nie ma? - Jestem! - odpar� zza pieca gruby g�os. - S�awa Bogu. Przyszed�em po waszego Makara. Z k�ta ruszy� si� ch�op barczysty, mo�e czterdziestoletni, ale zamiast si� odezwa�, podni�s� te� do pieca oczy i czeka�, zda si�, rozkazu. - Makar, id��e, synku, z panem! - ozwa� si� gruby g�os niewidzialnej istoty. A zaraz potem: - Tekla, podaj panu zak�sk�! Zr�bcie mu miejsce pod obrazami! Pi� bab usun�o si� z �aw, �wawo spe�niaj�c rozkaz, a od jednej k�dzieli wsta�a dziewczyna �liczna, m�oda, gibka, a b�ysn�wszy na go�cia gorej�cymi �renicami, wysz�a do komory po jad�o i napitek. Szymon usiad� i gdy pokorny Makar ubiera� si� przy pomocy �ony, j�� rozmawia� z niewidzialn� w�adczyni� chaty. - Na Dubinki pojedziemy z lud�mi, dzisiaj znowu siedem d�b�w w lesie mi ukradli. Kr�tki szyderczy u�miech mu odpowiedzia�. - Kto, mo�e Makarewicz? - spyta�a. - Zapewne, ale zreszt� tam ka�dy to potrafi. - O, Makarewicze najlepsi! U nich wszystko przepada. I dusze ich przepad�e. Wychyli�a si� ku �wiat�u �uczywa, kt�re ubarwi�o czerwono jej twarz �niad�, such�, o profilu orlim. Mia�a na ledwie siwiej�cych w�osach zaw�j bia�y, spod kt�rego m�odzie�czo jeszcze b�yska�y oczy czarne, przenikliwe, surowe. Spojrza�a ku nadle�nemu i wytrz�saj�c o kraw�d� pieca fajeczk� rzek�a: - Mnie nazywaj� Wilczyca. Ma�o kogo lubi� z cudzych; ma�o do kogo zagadam, nikogo nie goszcz�. Panu to mo�e �miech sprawi, ja panu powiem, �e ja pana jednego honoruj�. Ch�opski honor dla Lacha - to �miech! - Nie �miech! Dzi�kuj� wam! - odpar� powa�nie. Baba kiwn�a g�ow� protekcjonalnie i m�wi�a dalej: - A honoruj� ja panu za to, �e pan pierwszy nie zl�k� si� Dubinek i cho� to wasza krew i swojactwo, sam jeden za prawd� chcia� stan��. Szkoda was, bo g�ow� to na�o�ycie, ale cze wasza i s�awa junaka warte honoru, i p�ki Wilczyca �ywa, m�j r�d ca�y b�dzie na wasze s�u�by. S�yszeli ch�opcy? - zako�czy�a g�os podnosz�c. - S�yszelim! - odpowiedzia� zgodny pomruk wszystkich m�skich g�os�w. W tej chwili pi�kna Tekla wnios�a z komory i postawi�a przed go�ciem flaszk� w�dki, ser i kie�bas�. Szymon oczy na ni� podni�s� i spotkali si� wzrokiem jak dobrzy znajomi. U�miech rozja�ni� twarz dziewczyny, a on jej g�ow� skin�� na powitanie. Potem zwr�ci� si� do baby na piecu. - Przypijcie do mnie! - rzek�. - Niech Makar wypije - odpar�a. Rozkaz ten syn spe�ni� skwapliwie, a tymczasem Tekla, o r�g pieca oparta, sta�a bezczynnie, zadumanych oczu nie spuszczaj�c z go�cia. Dziwny to by� ten zachwyt, bo Szymon �ab�dzki ze sw� twarz� pooran� przez osp�, czarny, �niady, nie by� typem pi�kno�ci. By� w nim wyraz pi�kny otwartej, szczerej natury i nieustraszonej prawo�ci, wi�c tym bardziej dziw by�, �e dziewczyna ch�opska wyraz ten upodoba�a. Zapatrzona tak sta�a, a� z ciemnego pieca wysun�o si� ku niej wrzeciono i tr�ci�o j� w rami�. Dziewczyna drgn�a i podnios�a tam wzrok wyl�k�y. Baba grozi�a jej wrzecionem. Nie rzek�a s�owa, ale Tekla zrozumia�a i szybko wr�ci�a do swej k�dzieli. Nikt tego epizodu nie spostrzeg�, bo kobiety rozpocz�y gromadny rozhowor o nieprawo�ci szlachty Dubinek i o domniemanym z�odzieju d�biny. Drzwi rozwar�y si� w sieni, rozleg� si� tupot n�g, g�osy, i do izby wszed� m�ody parobczak, syn Makara, prowadz�c zwerbowanych setnika i dziesi�tnika. - Gotowe! - zawo�a�. - Ale za fatyg� to i mnie ze sob� zabierzcie. Mo�e b�dzie i b�jka! W koszuli tylko i bosy, z rozwian� p�ow� czupryn�, z b�yszcz�cymi oczami rwa� si� do b�jki jak brytan m�ody. Makar jak zwykle ku matce spojrza�. - Ano, niechby szed�. Ja nie silny - mrukn��. - Niech idzie! - odpar�a baba. Parobczak u�miechn�� si� rado�nie, rzuci� si� po odzie� i obuwie, a Makar, rozweselony w�dk�, zawo�a� na �on�, by mu z bodni * przynios�a piecz� urz�dow� i medal. bodnia - beczka o zamykanym wieku. - Ja nie silny, ale m�j znak plec�w nie zast�pi. Ni pa�k�, ni pa�sk� strzelb� nie przewojowa� piecz�tki. Nu, gotowe. Mo�em i, panie. Wyszli, po�egnawszy tylko bab� na piecu. Zaraz w progu ciemno ich ogarn�a tak nieprzebita, �e jeden drugiego nie widzia�. Deszczyk teraz uczyni� si� z mg�y, drobny, przenikliwy, ch�odny. - Z�odziejska noc! - mrukn�� kt�ry� z ch�op�w. - I wilcza! - za�mia� si� syn Makara z dum�, bo ich we wsi wilkami zwano. Wi�cej si� nikt nie odezwa�. Szli cicho, niewidzialni, do rzeki.. Tam rozleg�o si� par� uderze� wiose� o brzeg �odzi, potem plusk wody i przepadli jak bobry w dzikim g�szczu ��z i tatarak�w. Do ��dki Szymona wsiad� Ihnat, syn Makara, na dnie przykucn�� i uwa�a� to za zupe�nie s�uszne, aby w�a�ciciel sam wios�owa�. Wzi�� tedy w opiek� strzelb� le�niczego, otuli� kurki po�� siermi�gi * i rozpocz�� rozmow�: siermi�ga - wierzchnie ubranie z grubego samodzia�u; sukmana. - To pan sam szkod� znalaz�? - Nie, znalaz� Denys, stra�nik, ale si� ba� sam do Dubinek nara�a�, bo mu przesz�ego pi�tku Makarewicz dwa z�by wybi�. - O! Ja bym mu za to szcz�ki po�ama�! Ale Denys to tch�rz. Wiadomo, taki, co pisa� umie z naszych, rozumie si�, to ju� trus i kaleka! Szymon si� u�miechn��. - Pisanie nikomu nie szkodzi. W innych stronach to i na pokaz nie znajdziesz niepi�miennego ch�opa, a przez to bogaci! - Oho! To nie dziw. Pisanie nauczy wszelakiego szachrajstwa i s�dzenia, i fa�szowania, a tym najpr�dzej bogactwo zbierzesz. Ale takie bogactwo nie pasuje ch�opu prawdziwemu. Uh, znam ja pi�miennych. Tekli ojciec zaszed� daleko pisaniem! Niechta przepadnie! - Nie ma o nim wie�ci? - Chwa�a Bogu, nie! A do kogo� by si� dowiadywa�, jak ciotka umar�a? A mo�e te� i on ju� zdech� w katorgach. Nie daj Bo�e, by wr�ci�. Zamy�li� si� chwil� i spyta�: - A nie widzia� kto pana po drodze? Nie maj� oni tam donosu? - Spotka�em Antolk� Adamow� na rzece! Ihnat splun��. - To i nasz trud przepad�, bo ona doniesie i drzewo zagrabi� na amen! By�o panu przyczai� si� przed ni� - zawo�a� frasobliwie. - Jeszcze ta przede mn� nic si� nie ukryje! - rzek� hardo Szymon. - Nie b��dzimy? Uwa�asz? Ihnat rozejrza� si� w prawo i lewo, r�k� kilkakrotnie do wody zanurzy�, poci�gn�� nosem powietrze jak wy�e�. - Nie - odpar�. - Za drog� jedziemy. Ojciec na przedzie, za nami stolnik z Micha�kiem, a wy naprzeciw Dubinieckich ju� wygon�w. - Sk�d ty to wiesz? - Ano, wiatr mamy w plecy, to czuj� stamt�d dym fajki. To nie od ojca, bo u nas opr�cz baby nikt nie pali tytuniu, a p�yniemy pod pr�d i uchwyci�em stamt�d �upin� "harbuzika", a widzia�em w chacie, �e Semen, co z ojcem p�ynie, harbuziki �uska�. Ot i wiem! - Dobrze u was, p�ki baba �yje i rz�dzi. Jak jej nie stanie, gorzej b�dzie. - Daj jej Bo�e d�ugie lata. Baba jak sok� m�dra, a potem, to ju� rozporz�dzi�a, jak ma by�. - No, jak�e? - zagadn�� Szymon ciekawie. - A tak: jest opr�cz ojca czterech braci. Nie podziel� si�, tylko dla kobiet i dzieci drug� chat� postawi�, bo z bab najgorsze swary. Dobro zostanie wsp�lne, a prawo baby i jej w�adz� we�mie najstarszy, Ustyn, stryj kulawy, wi�c do roboty niesposobny, a g�ow� m�dr� maj�cy. On ju� i teraz babie pomaga. - Nie ma go doma? Nie widzia�e�? - Nie ma, pojecha� na Pokrowski jarmark z towarem. - A jak�e b�dzie, gdy kt�ry nie zechce w gromadzie by� albo Ustyna s�ucha�. - Jest i na to postanowienie. Taki buntownik dostanie tysi�c rubli got�wk� i wyrzec si� musi za siebie i swoje pokolenie dziedzictwa, i nawet swojactwa zreszt�. Baba wszystko obmy�li�a. - Prawda, �e sok�_baba. Pieni�dzy u was ju� pewnie wiele si� zebra�o? - Pewnie! Gromada wielki cz�owiek. Co wiosny dwunastu z naszej chaty idzie na flis�w. Pieni�dze baba zabiera, to prawda; ale co my do domu naniesiemy jad�a z naszej ordynacji, * co �yk, co r�nego zapasu zrobimy po drodze! W kompanii zapas si� zbiera! Potem do sianokosu stajemy gromad�, bo i kobiet zbierze si� z dziesi�tek, wi�c siana �wiat przekosimy i byd�a huk mamy przez to. A dzieci, to a� si� roi w chacie. Co mniejsze, to ich baba dogl�da, co starsze, to im nie da pr�nowa�. Od male�stwa to nawyknie do przemy�lno�ci i zaj�cia. Ch�opaki na rzece jak kaczki za ryb�, dziewcz�tka w lesie za grzybami i jagodami, pastuszk�w nie brak do ptactwa, a baba wszelkiej rzeczy por� zna; czy manna, czy orzechy - nic jej nie ucieknie, ze wszystkiego musi korzy mie�. Dzieci do niej nigdy nie mog� z pr�nymi r�kami wr�ci�, bo bije... oj, bije t�go! Wi�c si� to nauczy porz�dku upatrywa�, na swawol� i pr�niactwo nie ma czasu. Tak� ka�dy po kolei szko�� przejdzie pod jej r�k�, a� zwyknie, i ju� potem sam inaczej nie potrafi. ordynacja - maj�tek ziemski. - Sok�_baba - powt�rzy� Szymon. W tej chwili w ciemno�ci i ciszy rozleg� si� huk strza�u. Nab�j grubego �rutu przelecia� obok g�owy le�niczego i posypa� si� z pluskiem w rzek�. ��dka zachybota�a si� mocno; gdy oszo�omiony Szymon si� obejrza�, Ihnata w niej nie by�o. Na przedzie, za nim rozleg�y si� g�osy, nawo�ywania i wnet wszystkie trzy cz�na zbieg�y si� w gromadk�. - Ranili was, panie? - zagadn�� starosta. - Mnie nic, troch� ucho dra�ni�te, ale wasz Ihnat przepad�! - Nie mo�e by�! Od �rutu? - flegmatycznie ch�op spyta�. - Ani krzykn��, ani zakl��... jak od gromu! Nie mo�e by�! Wpad� w wod� i z impetu gard�o wod� zala�. Hej, Ihnat! - zawo�a� par� razy bezskutecznie. Tedy i jego l�k zdj�� wobec czarnej nocy i toni; bezradnie obejrza� si� wko�o. - Nu! Niech no mu si� co stanie! - zamrucza�, w stron� niewidzialnego brzegu posy�aj�c zajad�e spojrzenie. - Trzeba go szuka� cho� do rana, cho� do �mierci! - zawo�a� Szymon zrzucaj�c ju� kurt� z siebie, by i w wod� po towarzysza. - �uczywa trzeba! - zawo�a� setnik. Wtem Makar sykn��, by si� uciszyli. Ucha nadstawi�, r�k� w dal wskaza�. Poprzez ci�k� mg�� i deszcz przedar� si� ku nim st�umiony, kr�tki skowyt wilka. Dwa razy si� odezwa� i uci��. Tedy Makar ramionami podrzuci�, w d�o� splun��, za wios�o uchwyci� i cichym szeptem rzek�: - Ruszaj no za swoj� spraw�. M�j wilczek na polowanie si� wybra�. Zdobycz b�dzie! Ale teraz cicho, panoczku, bo kto wie, ilu ich tam czatuje na was, nas�uchuje g�osu. - To ju� drugi raz! - mrukn�� Szymon. - Oj, z�e strzelby w Dubinkach! Teraz, zda si�, wszystko zamar�o na rzece. Ch�opi przypadli do dna ��dek, najl�ejszym szmerem nie zdradzaj�c swej obecno�ci, nieradzi sk�ry swej nara�a� na o��w i gin�� jak kaczki za Lacha. Jedn� my�l wszyscy obracali w m�zgu: na co i po co ten Lach tak o cudze dobro zawzi�ty? Byli przed nim inni we dworze, �yli ludzie przy nich, do�yli staro�ci, u pana zachowanie umieli zachowa� i zebrali dla dzieci dostatki. Dw�r przecie przez to nie zubo�a� ani przepad� i teraz by dalej trwa� bez zapalczywo�ci �ab�dzkiego. Trzy lata jak s�u�b� obj��; �e zrazu ostro stan��, nie dziw, ka�dy tym zaczyna; ale ju� by pora by�a ust�pi�, zel�e�, do rozumu przyj! A on wci�� taki sam. Cudak si� wyrodzi� czy tylko sprytniejsty od tamtych i sekret utrzyma� umie! My�leli tak wszyscy, ale dot�d nikt jeszcze si� nie o�mieli� s�owa mu podsun�� ani przez �yda, ani przez kobiet�. Czekali nie rozumiej�c go, a respekt maj�c wielki. Pod wierzb�, kt�ra swe bezlistne sploty p�awi�a w rzece, Szymon sw� ��dk� zatrzyma� i na brzeg wyskoczy�. Zebrali si� wko�o niego w gromadk�, a on szeptem wydawa� rozkazy, obejmuj�c bez protestu komend�. - P�jdziecie, starosto, z Semenem w prawo, my z setnikiem w lewo. Od zagrody do zagrody przetrz��niemy k�ty, sami nie budz�c uwagi. Zejdziemy si� przy krzy�u, co �r�d osady stoi, i wtedy na pewniaka ruszymy. Cicho i ostro�nie, bo psy tu okrutne. Za�cianek szlachecki, tak zwana w narzeczu miejscowym "okolica", sk�ada� si� z kilkunastu osad rozrzuconych bez�adnie woko�o wody i boru w g��bi. Domki by�y wi�ksze od ch�opskich cha�up, a otacza�y je sady owocowe i warzywne ogrody okolone wysokimi p�otami z �ozy. W tym labiryncie i ciemno�ci trudno si� by�o zorientowa�, tym bardziej, �e wrotka wszystkie by�y szczelnie zaparte, budynki podobnie�, a ka�dego obej�cia strzeg� kundys p�dziki. Szcz��ciem dla sprawy Szymona kundysy tej nocy rozdra�nione by�y ha�asem, kt�ry panowa� w jednej z zagr�d. Rozlega�y si� tam �piewy i krzyki, tupanie ci�kich n�g i d�wi�ki skrzypiec. Le�niczy z setnikiem przesadzili jeden i drugi p�ot, szperali po gumnach i szopach, a psy wci�� ku ha�a�liwej zagrodzie zwraca�y pyski i wy�y do wt�ru dzikiej uciesze. Pod w�g�em jednej stodo�y, w s�omie, setnik znalaz� co� ukrytego. By�o to drzewo, ale lipowe. - To z grafskiego, od Niemc�w! - mrukn�� oboj�tnie. Potem Szymon wyszpera� w ciemnym k�cie podw�rza ca�y ul, ale te� min�� go oboj�tnie. Szlachta z Dubinek kradzie�e le�ne uprawia�a jako proceder i zaw�d; wi�c ka�dy z s�siednich maj�tk�w szuka� swojej tylko w�asno�ci, o innych si� nie troszcz�c. W trzeciej zagrodzie nic nie znale�li. - Jednak stary Adam "najsprawiedliwszy" - zauwa�y� setnik. - Dlatego, �e jego wnuk tylko zwierzyn� kradnie, ca�e �ycie po cudzych lasach si� w��cz�c, a dziewczyna, Antolka, nie ma czasu ani si� tym si� zaj��. Och, taka sprawiedliwo! - mrukn�� Szymon. - Ten Hipek ich strzela, jakby "co" zna�! Onegdaj u mnie kun� w sieni zastrzeli�. A dziewczyna okrutnie "dowcipna" do wszelkiej roboty. - J�dza! - kr�tko stre�ci� swe zdanie Szymon. W czwartej zagrodzie sp�oszy� ich pies; musieli d�ug� chwil� przetrwa� nieruchomie u p�otu, a� si� uspokoi� i odbieg�; w pi�tej ruch by� na gumnie. Dw�ch ludzi narz�dza�o w�z do jakiej� podejrzanej wycieczki nocnej i rozmawiali spokojnie: - To Antolka spotka�a tego rakarza? - Aha, i wystraszy�a, �e jedzie na przeszpiegi! - Niech sobie u nas trz�sie, nawet wr�t nie zamkn�. - Wr�cimy do dnia? - Hej, jeszcze si� prze�pimy. - A suche te tarcice? - Jak pieprz. - �ydy mocno �pi�? - Jak i co pos�ysz�, to udawa� b�d� sen. Ju� oni mnie znaj� i nie zaczepi�. - Wicka nie bierzecie? - Choroba na niego! Zar�czyny swe prawi! Jakby nie do by�o dw�ch kobiet w domu, �eby starczy�o swar�w na ca�y dzie�! My si� z nim o to dzi� poswarzyli. Nawet umy�lnie w drog� ruszam, �eby tam nie i, na te g�upie zr�kowiny. Marcin te� si� kiedy� powl�k� z Hipkiem Adam�w, wi�c kiedy oni takie harde, zarobimy z wami, kumie, a im b�dzie figa. Zobacz�, co to znaczy starszego nie szanowa�. Oho! Dajcie no klaczy pi�, a ja po siekier� wst�pi�. - A po c� siekiera do desek? - A na �yda, jak spa� nie zechce - tamten odpar�, �miej�c si� z�owieszczo. Szymon setnika tr�ci�; jak cienie posun�li si� dalej. - Makarewicze wnet ca�� "ryzyk�" strac�, bo si� podziel� - rzek� ch�op. - Ano, chwa�a Bogu, bo �eby d�u�ej potrwali w takiej sile, to albo by nas zjedli, albo by ich po jednemu uby�o. Nie by�o mocy do wytrwania. - Podziel� si� albo ich s�d podzieli - rzek� Szymon. - Bo niedoczekanie, abym ja im dopu�ci� d�ugo jeszcze rozboje pope�nia�! Setnik g�ow� pokr�ci� niedowierzaj�co, ale milcza�. Krzy� wielki, czarny sta� przed nimi: punkt zborny. Stan�li przy nim, stropieni niepowodzeniem poszukiwa�. - Trzeba b�dzie wr�ci� w dzie� - rzek� setnik. - Doczekamy ranka! - odpar� spokojnie Szymon. Ch�op na t� wiadomo przykucn�� do ziemi, otuli� si� szczelniej �wit� * i st�kn�� nieznacznie. Nie buntowa� si� na z�y los; ch��d, deszcz i ciemno postanowi� znosi� stoicznie. Tylko ju� zupe�nie straci� do gaw�dy ochot�. Czekali tak d�ug� chwil�, gdy wreszcie szmer si� rozleg� za p�otem i cichy szept starosty: �wita - wierzchnia odzie� wie�niak�w lub drobnej szlachty. - Panoczku, jest d�bina. Dziesi� sztuk! - Stra�nicy m�wili o siedmiu, ale i te trzy pewnie daleko od tamtych nie ros�y. Gdzie�cie znale�li? - Pod strzech� le��, od sadu, w zagrodzie tych niby waszych Feliks�w. Ot, tam, gdzie graj�. - No to chod�my! - B�dzie rozb�j! - szepn�� Makar. - Nie obejdzie si�! A jak�e! odpar� Szymon oboj�tnie, przoduj�c gromadce. Po chwili si� obejrza�: - Nie oci�gajcie si�! Nie stanie si� nikomu z was �adna krzywda. Przysi�gam to wam! Ch�opi w milczeniu przy�pieszyli kroku. W o�wietlonej zagrodzie nikt si� takich go�ci nie spodziewa�. Towarzystwo do liczne i stosownie do weso�ej uroczysto�ci podochocone, zabawia�o si� w�a�nie ta�cem i ha�a�liw� gaw�d�. Obie izby mieszkalne i kuchnia pe�ne by�y po brzegi. Matrony i starsi m�czy�ni obsiedli woko�o �awy, sto�ki, kufry, przygl�daj�c si� uciesze m�odzie�y. Szymon stan�� w sieni, zajrza� do izb, potem do kuchni i tam si� skierowa� wprost do niem�odego m�czyzny, kt�ry otoczony gronem szlachty, co� dowodzi�, gwa�townie gestykuluj�c. Tak byli zaj�ci rozmow�, �e wej�cia Szymona nie spostrzegli, a� dziewczyna niem�oda, zaj�ta w kuchni, krzykn�a przera�ona: - Szymon! Wtedy tamci si� obejrzeli i nagle m�wca umilk�, reszta zwr�ci�a si� do le�niczego z gro�nym pomrukiem. On, jak zawsze oboj�tny, g�ow� skin�� w stron� m�wcy i bez powitania rzecz zagai�: - Przyszed�em tu po dziesi� sztuk d�biny, kt�re zesz�ej nocy wasi synkowie w dworskim lesie ukradli. - ��esz! �adnej d�biny u mnie nie ma! - odpar� szlachcic porywaj�c si� od sto�u. - Jest, kiedy ja m�wi�! - twardo, ostro g�os podnosz�c rzek� Szymon. Jeden z obecnych, suchy, ko�cisty starzec, naprz�d wyst�pi�. - Je�li tak i jest, to dzi� nie czas naje�d�a� na dom, gdzie ludzie si� zebrali na uciech�, i despekt * czyni� w�asnej rodzinie. Chamy tak robi�, i nie dziwi�bym si�, �eby was tu jak chama pocz�stowali! Ot, co jest! despekt - uchybienie komu, ubli�enie, dyshonor. - Cham jest, kto kradnie, a w moim rodzie z�odzej�w nie by�o, wi�c ja tu rodziny nie mam. W uciesze te� nie przeszkadzam i wiele czasu gospodarzowi nie zajm�, tylko tyle, co piecz�cie na kradzionym drzewie po�o�y� i protok� policyjny spisa�. Nie unosi� si� ani obra�a�, ani zna� by�o po nim strachu, pomimo �e ju� woko�o niego skupi�o si� wszystko co w chacie: m�czy�ni rozpaleni trunkiem i nienawi�ci� silni, pot�ni i kobiety zapalczywe a z�e, gotowe do kl�tw i wymy�la�. Pierwszy przyskoczy� drab rudy i czerwony, kt�remu wargi dr�a�y od pasji: - Ja krad�em twoje d�by! Ja! Powt�rz! Szymon, do gospodarza zwr�cony, powoli, zimno przem�wi�: - Dwa razy synk�w waszych pojmano w borze i ostrzega�em was, by�cie im oszcz�dzali krymina�u. Teraz na s�d p�jdziecie, bo ju� si� miarka przebra�a. Prosz� wyj ze mn� do d�b�w! - Do jakich d�b�w? Ja nic nie wiem! Rozb�j, napa! To ja was zaskar�� o potwarz. Szlachcic si� miota�, a tymczasem patrzy� w t�um, daj�c oczami znaki. Zaskoczony by� widocznie znienacka, ale wiedzia�, �e synkowie z kolegami drzewo uprz�tn�, byle spraw� przed�u�y�. Przyszed� mu te� sukurs w osobie �ony, kt�ra matk� Szymona by�a. Kobieta jak d�b, czarna, sucha, o lataj�cych oczach, przedar�a si� przez t�um, przyskoczy�a do syna i w boki si� bior�c, zakrzycza�a: - Ty, jak �miesz mnie zaczepia�! Do tego ju� dosz�o! Wyrodku, ga�ganie, �otrze! Ty tu przyszed� umy�lnie, na z�o, wstyd mi robi�, skandal za to, �e ci nie w smak, �em ci� na zr�kowiny Weronki nie wo�a�a, o rad� nie pyta�a. Ty gadzino, m�cisz si� nade mn�, przed ca�ym �wiatem nas brudzisz! Id� precz st�d, s�yszysz, bo po�a�ujesz! Szymon jakby nie s�ysza�. �niada sucha twarz pozosta�a niewzruszenie ch�odn�. - Panie Morski - rzek�, zawsze do gospodarza zwr�cony - prawo znacie i policyjne, i s�dowe, bo to wasz zaw�d i amatorstwo, wi�c wedle prawa wska�cie mi ukradzion� d�bin� i wys�uchajcie protoko�u. Wi�cej was zatrudnia� nie b�d�, ale ju� i zwleka� nie warto, bo u d�biny jest ju� stra� policyjna i sprz�tn�� jej wam si� nie uda. Wyjdziecie ze mn� czy nie? Pytam raz ostatni. - A jak nie wyjdzie, to co? - zawo�a�a ma�a sucha kobiecina o lataj�cych oczach i wiecznie �miej�cej si� twarzy. - Ej, panie Szymonie, nie st�jcie jak kat nad naszym panem Feliksem! Taki kweres, * gwa�t! G�upstwo wszystko, gdy skrzypki i basetla w domu. Ot, ja tu pr�dzej trupem padn�, jak bym nie mia�a z panem walca zata�czy�. Muzyka, r�nijcie! A gdzie Weronka? Marsz do brata, dziewucho! Poca�uj go i na ten ch��d pocz�stuj krupnikiem! kweres - dochodzenie, �ledztwo; zamieszanie, k�opot. Porwa�a �ab�dzkiego za rami� i ci�gn�a z kuchni w sie�, nie przestaj�c �artowa� i dogadywa�: - Pami�ta pan, jake�my hasali na weselu u Szumla�skiego we dworze? To by�a uciecha! Dalib�g, �em wtedy g�ow� straci�a za panem i po�ci�am trzy wtorki do �wi�tego Antoniego, �eby mi pana da�. Och, Bo�e m�j! Obesz�o si�. �wi�ty Antoni przyprowadzi� mi mego Seweryna. No, co robi�! Ka�dy m�� ga�gan, a ka�dy kawaler z�ote jab�ko. Muzyka, gdzie�e�cie? Szymon da� si� wyprowadzi� w sie�, ale do izby nie da� si� zaci�gn��. - Darujcie, pani Sewerynowa; nie b�d� tu ni ta�czy�, ni pi�, ni bawi� si�. W przysz�� niedziel� Szumla�ski drug� c�rk� wydaje za m��, to walca we dworze odta�czymy. Teraz s�u�y� pani nie mog�. M�wi� do niej �agodnie, z lekkim u�miechem, ug�askany jej weso�o�ci�. - A c� to za zwierz zrobi� si� w tej le�nicz�wce! - zawo�a�a kobiecina. - Zamieni�a pana ta stara znachorka czy czarownica, co j� pan trzyma za gospodyni�. To mi pan taki despekt czyni za moje dobre s�owa! Pfe! - Owszem, za dobre s�owo, kt�re mnie raz pierwszy spotyka w Dubinkach, ods�u�� pani przy pierwszej okazji! - Ot� i okazja. Id� pan, odpraw ch�op�w i zosta� z nami, a je�li ci tu niemi�o, to id� sobie precz, ale d�bin� zostaw i do s�du nie zaprowadzaj! - Oho, pani Sewerynowa, a gdzie� to pani s�ysza�a, by kto p�aci� cudzym? D�bina pa�ska przecie. - At, dw�r nie zginie dla tych paru ko�k�w, a pan by moj� wdzi�czno sobie tym kupi�! Pan my�li, �e obejdzie si� beze mnie! O zak�ad, �e nie! Co? - Bardzo by� mo�e, ale za us�ug� zawsze tylko swoim zap�ac�. Wrzawa w g��bi podw�rza przerwa�a rozmow�. Snad� korzystaj�c z mitr�gi, szlachta usi�owa�a ukry� corpus delicti (�ac. dow�d rzeczowy). Szymon do drzwi si� rzuci� w pomoc ch�opom, ale te zabarykadowane znalaz� t�umem go�ci Morskiego. Gdy usun�� jednego, trzech rzuci�o mu si� do piersi i rozpocz�a si� bitwa, a raczej napad na jednego w �cisku i ciemno�ci. Le�niczy s�awny by� z mocy i odwagi; zacz�� si� broni� w�ciekle, wci�� ku drzwiom si� kieruj�c, ale by�a to nier�wna walka. Ledwie si� otrz�s� z jednych ramion, porywa�y go drugie; otrzymywa� razy w plecy, w piersi, w g�ow�, traci� przytomno, wreszcie upad�. Wtedy go pocz�li depta� kutymi obcasami, szarpa� jak gromada g�odnych wilk�w. Kobiety krzykiem zagrzewa�y walcz�cych, starzy przygl�dali si�, �miej�c si� zajadle. Kto �y� w osadzie, bieg� do zagrody Morskich, a na wie, �e to �ab�dzkiego morduj�, przypatrywa� si� z uciech� lub pomaga� czynnie. W g��bi podw�rza trwa�a te� wrzawa, ale mniejsza. Na d�bach siedzia� Makar w swym urz�dowym medalu; ch�opi otoczyli go zewsz�d. Szlachta przyskakiwa�a do nich, l��c i wymy�laj�c, ale do czynu nie przychodzi�o, bo si� bali zatargu z policj�. Nagle w t�uszcz� zn�caj�c� si� nad powalonym �ab�dzkim pad� z ciemno�ci podw�rza strza�. Wszystko to mrowie pijane i zaciek�e zawy�o nieludzkim g�osem i rozlecia�o si� na wsze strony. Nab�j by� z drobnego �rutu, wi�c pokaleczy� kilkunastu. Rozleg�y si� j�ki b�lu, przera�enia, zgrozy i oto na progu le�niczy zosta� sam na ziemi, tak zbity, �e ledwie po chwili na nogi si� d�wign�� i otar� krew z twarzy. - Strzelaj�! O Jezu! Rozb�j! Krymina�! - krzycza�y kobiety uciekaj�c bez�adnie do chaty. - Kto strzeli�? �apa� go! Bra� - wyli m�czy�ni rzucaj�c si� na o�lep w ulic�, w pogo�. �ab�dzki, chwiej�c si�, na podw�rze wyszed� do studni i zacz�� obmywa� krew z twarzy. Orze�wi�o go to, ruszy� w stron� d�biny i upad� nareszcie na drzewo obok starosty. - Ja panu m�wi�, �e tak b�dzie - rzek� flegmatycznie Makar. - Pan to kiedy� �yciem przypiecz�tuje. Ale kto to strzeli�? - Nie ja, bom strzelb� w cz�nie zostawi�. �ycie mi ten strza� uratowa�. Ot, zwierz�ta! Odzie� jego by�a w strz�pach, r�ce i twarz ze sk�ry odarte. Trzyma� si� nies�ychan� energi�. - Nu, co teraz b�dzie? - zagadn�� Makar. - Teraz p�jdziemy znowu do nich i spiszemy protok�! - odpar� spokojnie. - Nie l�kajcie si�, ju� wytrze�wieni! Ja ich znam! - A gdzie to Ihnat? - szepn�� starosta. Spojrzeli na siebie i zrozumieli si� wzrokiem. U�miech chytrego zadowolenia skrzywi� wargi ch�opa i r�wnie cicho doda�: - Teraz pan b�dzie wiedzia�, �e Wilki wi�cej warci od innych. - No, chod�my - rzek� Szymon wstaj�c. Rzeczywi�cie, zagroda Morskich by�a ju� spokojna. Pokaleczeni i kobiety gdzie� pogin�li, reszta szuka�a w ciemno�ci i �ozach sprawcy strza�u. Zabawa by�a te� przerwana i na twarzach rodziny na widok wchodz�cej policji malowa� si� tylko bezsilny gniew i nienawi. Stary Morski z podwi�zan� twarz�, bo go �rut zaczepi�, siedzia� w k�cie i ani s�owa nie rzek�, gdy Szymon zaj�� miejsce za sto�em. Ch�opi stan�li u progu na kijach wsparci i nas�uchiwali na wrzaw� ob�awy. U komina skulona p�aka�a Weronka, narzeczona. �ab�dzki doby� z torby napisany ju� w domu protok�, podr�ny ka�amarz i pi�ro. Chwil� trwa�o milczenie, wpisywa� brakuj�ce nazwiska, potem j�� czyta�. Gdy sko�czy�, Makar jak automat u spodu dokumentu przycisn�� sw� piecz�. Wtedy Szymon zwr�ci� si� do gospodarza. - Oto i wszystko! B�d�cie przygotowani, �e to was zaprowadzi daleko! - A ciebie g��boko! - zamrucza� stary ponuro. Le�niczy dos�ysza�. Wyprostowa� si�. - Strzelano do mnie, gdym tu p�yn��, pod razami waszymi omal duszy nie wyzion��em przed chwil�. Ale to sobie pami�tajcie, �e wara od dobra, kt�re jest pod moj� piecz�. Nie daruj� ni ga��zki, ni listka, ni �d�b�a, bo ja sw�j klejnot tak rozumiem i tak go nosi� b�d� a� do �mierci! Wiem ci, �e mnie zguba nie minie z waszych r�k, ale to sobie zapami�tajcie, �e moja zguba ni spokoju wam nie da, ni chwa�y, a owszem wstyd nad wstydy. Zwr�ci� si� do wyj�cia i ujrza� przed sob� Antolk� Adamow�. - I waszego Hipolita ostrzec bym chcia�, �eby si� ze strzelb� w nasze lasy nie zap�dza� - doda�, do niej si� zwracaj�c. Dziewczyna widocznie nie by�a podczas bitwy w chacie. Przybieg�a ostatnia, wystraszona strza�em, o dziadka si� dowiedzie�. Widok le�niczego w poszarpanej odzie�y, z krwi� na twarzy, przerazi� j� do reszty. Zapomnia�a swej ci�tej mowy wobec spokoju tego cz�owieka, kt�rego omal nie zabito. - Hipka tu nie by�o. On was nie bi�! - wyj�ka�a trwo�nie. - Ja po dziadziusia wst�pi�am. - Ja wiem, �e go tu nie by�o, i wiem, �e wy nie kradniecie drzewa. Ale i zwierzyny pa�skiej pilnuj�, wi�c go ostrzegam! Wyszed� i zaraz za nim wybieg�a dziewczyna. Osada wygl�da�a jak mrowisko, gdy w nie kij w�o��. Nikt nie spa�, wsz�dy b�yska�o �wiat�o i snu�y si� postaci ludzkie ponure, gro�ne, ale nikt nie zaczepia� ju� gromadki zmierzaj�cej ku �odziom. Antolka sz�a z nim, te� ku rzece, ale w pewnym oddaleniu i milcz�ca. Szymon zrozumia�, �e chcia�a mu co� powiedzie� wi�c ch�op�w naprz�d odes�a�, a sam w bok skr�ci� mi�dzy wierzby. - Macie co do mnie? - spyta� zatrzymuj�c si�. - Nie, tylko �eby�cie zapami�tali, �e Hipka w bitwie nie by�o. On boi si� s�du jak piek�a i nam przykaza� do niczego si� nie wtr�ca�. W tej chwili Szymon poczu� ch�, by hard� cho� raz upokorzy�. - Czy Hipek by�, to si� poka�e przy �ledztwie, ale co�cie mnie dzi� nagadali na rzece, to wam p�azem nie ujdzie! - odpar�. - Nic wam nie gada�am obra�liwego! - To si� oka�e na s�dzie! - powt�rzy�. Antolka zadygota�a ze strachu. - Ja mam by� w s�dzie! - zawo�a�a z p�aczem. - Jak otrzymacie pozew, to b�dziecie! - rzek� id�c dalej. - Wiele kobiet b�dzie z waszej racji! Pod dziewczyn� zachwia�y si� nogi. - O, ja nieszcz��liwa - zaj�cza�a. Szymon, id�c, mimo woli si� u�miechn��. By� pewny, �e wystraszeniem Antolki rzuci pop�och na wszystkie kobiety w Dubinkach, kt�re za najwy�sz� ha�b� mia�y stawanie w s�dzie. W �odziach ju� ch�opi na niego czekali. Gdy wst�powa� do swojej, spostrzeg� szary przedmiot le��cy na dnie. Schyli� si�, dotkn�� r�k� i nic nie m�wi�c odbi� od brzegu. P�yn�li w zupe�nym milczeniu i wnet cisza pustki znowu ich ogarn�a. Wtedy Szymon przykucn�� w �odzi i szeptem spyta�: - Ihnat, to ty strzeli�? - Nie, panoczku! - odpar� podobnie� ch�opak. - Aha! A sk�de� ty si� wzi��? - Goni� tego, co do was strzeli�, ale rady nie da�. A �al! Strzelba taka dobra! By�aby moja! - Sk�d�e wiesz, �e dobra? - A bo to by� Makarewicz. - Kt�ry? - Marcin. - To i Hipolit Adam�w by� z nim? - Nie! Sam by�! A silna, bestia! Szkoda strzelby, szkoda! - Je�li� ty nie strzela� do tej ci�by, co mnie powali�a, to dobrze. �ycie mi ten kto� uratowa�, ale wol� nie wiedzie� kto, bobym musia� go oskar�y� o bezprawie! No, dzi� mi si� uda�o, alem zbity na kwa�ne jab�ko. Dowieziesz mnie, ch�opcze, do le�nicz�wki, bo sam nie dam rady. - Dowioz�, niech si� pan u�o�y i spocznie. �le by�o, to prawda, ale przecie Lachy musia�y nam ust�pi�! Szymon na dnie cz�na leg� i ma�o co dalej pami�ta�. Spe�ni� swoj� powinno do kresu; teraz go otrzymane rany powali�y b�lem i zm�czeniem okropnym. Le�a� jak drewno, st�kaj�c co chwila. Gdy dobili do wsi, Makar z synem przenie�li go na r�kach do drugiego cz�na i powie�li do domu. Gdy zostali z nim samym na pustej rzece, starosta szeptem zagadn�� syna: - Zabi�e� Makarewicza? - Nie wiem, mo�e! Napad�em go z ty�u, uderzy�em w g�ow�, upad�. Zaci�gn��em w �oz�, alem si� �pieszy�, wi�c uchwyci�em strzelb� i w nogi. - Pozna� ciebie? - Nie. Czarno by�o jak w piecu. Ja jego uchem wytropi�em. - To dobrze. A strzelba w rzece? - Tak. Aj, szkoda mi jej! - Niech przepada! Za t� sztuk�, co� zrobi�, mo�na p�j, gdzie bawi Tekli ojciec. Ty milcz, pami�taj! - Oho, czy ja g�upi! B�d�cie, bat'ku (ros. ojczulku), spokojni. Nie powiem nawet babie. Po chwili Makar rzek�: - Ale� nasz Lach zawzi�ty! Ot, s�uga taki to skarb. - Powiadaj� te�, �e go pan bardzo uwa�a. - Jak�eby nie mia� ho�ubi�? A to� to ten zatraceniec w piek�o p�jdzie za pa�skim. - Prosili�cie go, ojcze, o paliwo na zim�? - Nie �mia�em. On co� takiego ma, �e do niego ani rusz z pro�b�. Mo�e ty �mielszy z nim? - Nie chc�. Jego oczy na wskro� przejmuj� i wstyd si� robi! Id�cie raczej do pana po kwit za wasz� fatyg� przy tych z�odziejach. - Chyba - mrukn�� Makar. - Fatyga bo spora, ot i dzi� chyba zanocujemy w stra�y. Ja bo ju� r�k nie czuj� od wios�a! Psia pora! Szymon rozmowy tej nie s�ysza� ani powrotnej drogi nie pami�ta�. Zbudzi� si� zaledwie, ko�atany na w�zku, kt�ry ch�opi naj�li w drugiej wsi, s�siaduj�cej z jego le�nicz�wk�. Wyboje przyprawia�y go o md�o�ci, zaciska� z�by i cierpia� w milczeniu. Tak stan�� wreszcie w osadzie le��cej na skraju puszcz dworskich, gdzie od lat trzech mieszka� zarz�dzaj�c lasami. Powita�o go radosnym sczekaniem par� ps�w_faworyt�w i stara kobieta, ch�opka, kt�ra gospodarzy�a u niego. W osadzie pali�o si� �wiat�o, bo go oczekiwano od dawna. Stara na widok swego chlebodawcy nawet si� ju� nie zdziwi�a. - Wnie�cie do izby i po��cie w po�ciel - komenderowa�a ch�opom. - To w Dubinkach tak pewnie urz�dzili. Makar zacz�� rozwlek�� opowie wypadku, ale mu przerwa�a: - Dosy� baja�! Ja to wszystko znam i wiem, �e przyjdzie ten dzie�, i� go u�mierc�. Ano, ju� i nie odzywam si�. Taki jego hambit i z tym umrze. Le�nicz�wka sk�ada�a si� z mieszkalnego domu i gospodarskich zabudowa�. Sta�a na skraju puszczy samotna, z dala od dworu i wsi. W domu zna� by�o �ad i pewne staranie. Dwie izby, kt�re zajmowa� �ab�dzki, stroi�y trofea my�liwskie i bardzo czyste sprz�ty. W pierwszej zbierali si� zwykle na polowanie go�cie ze dworu, w drugiej mieszka� le�niczy. Mia� tam p�ki z ksi��kami, pr�bki drzewa, snopy zi� le�nych, a na �cianach �adne drzeworyty. Zna� by�o od razu, �e cz�owiek ten, pe�ni�cy s�u�b� nie�wietn�, w zapad�ym k�cie, samotny, my�la� i pracowa�, i do otoczenia swego zupe�nie nie nale�a� wychowaniem i dusz�. - Nie przysy�ano po mnie ze dworu? - zagadn�� star�, gdy go po�o�ono na pos�aniu. - Owszem, by� sam panicz wedle polowania niedzielnego. Zostawi� kartk�. - Zapalcie lamp� i dajcie list. Wy mo�ecie odej. Ugocie dobrze Makara i ch�opca. - Mo�e panu da� jaki ratunek? - Nie! Ko�ci ca�e. B�l jutro minie. Wzi�� kartk� panicza i czyta�: "- Kochany Szymonie! Dowiaduj� od twej czarownicy, �e� ruszy� na stracenie, mi�dzy zb�j�w. Je�li �yw stamt�d wr�cisz, przyjed� jutro do mnie. Go�cie niezawodnie b�d� w sobot�. Polowanie musi by� dobre. Sokolnicki." �ab�dzki odetchn��. Ba� si�, �e otrzyma rozkaz natychmiastowego przybycia. Do jutra b�dzie zdr�w, bo musi by�! Przymkn�� oczy i nie mog�c z b�lu zasn�� rozmy�la�. Z paniczem, kt�ry mu t� kartk� pisa�, on si� razem uczy� w stolicy, na koszt dworski chowany od dziecka. Ojciec jego, ubogi szlachcic, wiek zby� w tym samym dworze, troch� s�u��c, troch� rezyduj�c przy starym panu, kt�ry nami�tnym by� my�liwym. �ab�dzki uk�ada� mu psy i soko�y, towarzyszy� w �owach. O�eni� si� niem�odo, z dziewczyn� z Dubinek, kt�ra mu wnios�a w posagu swary domowe. Szymon w najdawniejszych wspomnieniach pami�ta� ojca rzadko w domu, w oficynie dworskiej, gdzie na �wiat przyszed�. Stary mia� okrutne w�siska i bia�� czupryn�, bra� czasem dzieciaka na kolana i ca�uj�c k�u� go tymi w�sami. Gdy matka wchodzi�a do izby, ojciec si� chy�kiem wynosi� do psiarni lub w las. Dlatego Szymon ma�o go pami�ta�, a� do dnia, kt�ry na wieki utkwi� w jego dziecinnej g�owie i sercu. Tego dnia przyniesiono starego �ab�dzkiego na noszach z boru, poci�tego �miertelnie przez rannego ody�ca. �y� jeszcze kilka godzin, a gdy pan Sokolnicki go odwiedzi�, rzetelnie strapiony wypadkiem i strat� poczciwca, tak rzek� do niego: - Prosz� pana, nie ma czego si� trapi�. Od �mierci nikt si� nie wykr�ci. Trzeba to odby� i basta. Wol� tak, pr�dko, ni�bym mia� d�ugo kaw�czy� w ��ku, w domu, w�r�d kobiecych lament�w. Szkoda mi tylko ps�w, bo to zmarnieje ze szcz�tem beze mnie. Ot, ju� s�ysz�, jak wyj�, niebogie. Mam te� pro�b� do pana i legat. Troch� grosza mam w kasie, to prosz� odda� �onie, na otarcie �ez. Mam te� ch�opaka, to tego darowuj� na w�asno. Oto przy �wiadkach. Pieni�dze �onie, ch�opak pa�ski! Niech go pan nie opu�ci, a ju� ja dopilnuj�, �eby on to panu ods�u�y�. Czy dobrze? - B�d� spokojny. Ojcem mu b�d�! - Dzi�kuj� panu. Oj, jak psy wyj�! To ju� po mnie zawodz�! Maj� racj�. B�dzie im �le! To wszystko Szymon dobrze pami�ta�. Te s�owa i ojcowskie b�ogos�awie�stwo, i pogrzeb starego, na kt�rym istotnie psy tak wy�y, jakby przeczuwa�y, �e trac� opiekuna, i potem swe przesiedlenie z oficyny do pokoju panicza, z kt�rym si� ju� nie roz��czy�, a� wr�cili obaj z patentem sko�czenia nauk. Wtedy panicz stan�� do pomocy ojcu, kt�ry w swym d�ugoletnim trudzie gospodarskim stera� si�y i zdrowie, a Szymon osiedli� si� w le�nicz�wce, by spe�ni� to, co za niego ojciec obieca�: ods�u�y�! Nie poszed� za karier�; stan�� do obowi�zku. Obowi�zek by� ci�ki i trudny, pole ciasne do dzia�ania, rezultat w�tpliwy. Ale Szymon nie miewa� bunt�w i waha�, bo na stra�y swego �ycia postawi� dwie zasady: wdzi�czno i wyg�rowane, dziwne, starodawne poczucie swego szlachectwa. Mo�e to ostatnie zza grobu wpoi� mu ojciec, kt�ry ow� archaiczn� ide� nosi� bardzo wysoko i lubi� si� owym klejnotem przechwala�. Szymon, przeciwnie, nigdy tego nie wspomina�, ale w g��bi serca nosi� ukryte jak talizman. Broni�o go to od z�ego, a zatem m�g� si� na tym �mia�o oprze�. Panicz, kt�ry swego koleg� dobrze zna�, a kocha� jak brata, czasem z niego �artowa�. - Ty, Szymku, �adnie by� wygl�da� w przy�bicy i misiurce, jak Don Kiszot! W�wczas �ab�dzki si� rozchmurza�. - Bodajby ch�opy, �ydy i Dubinki by�y wiatrakami! - odpowiada� z u�miechem. - Ju� bym je dawno zawojowa�, ale niestety zaczynam w�tpi�, czy im dam rady. - Damy, zobaczysz! Pracowali te� obaj usilnie. Dobra by�y ogromne, w szachownicach i ci�kich warunkach. Na ten obszar i �m� z�odziej�w, i rabusi�w domowych i s�siednich ich dw�ch tylko by�o do pracy i walki. - Mam wra�enie, �em w mrowisku - mawia� czasem panicz. - Mrowie to ma�e, pod�e, ale �ywcem do ko�ci obra� pragn�ce. Brr! - C� robi�! Nie ma Jerozolimy do zdobycia ani �wi�tego Graala do odzyskania. Nie zdob�dziemy s�awy, ale mo�e chwa��! - odpowiada� �ab�dzki. Rozmowy te toczy�y si� zwykle w le�nicz�wce, gdy panicz przyje�d�a� do kolegi po rad� lub pomoc, incognito. We dworze �ab�dzki wym�wi� sobie stanowisko s�ugi, nie bywa� nigdy go�ciem, a stawia� si� tylko w niedziel� do kancelarii wraz z innymi oficjalistami po rozkazy i z raportem swej le�nej gospodarki. Le�niczym by� z zawodu i zami�owania. Kocha� puszcz� i zwierza, zapalonym by� przyrodnikiem, a w borze by�o mu daleko ra�niej ni� w�r�d ludzi. Wiedzia� i czu�, �e tu, w tej okolicy, wykolejonym jest i musi by� samotnym. By� s�ug�, ale ze s�ugami, kolegami obcowa� nie m�g�, wyr�s� ponad t� sfer�; by� przyjacielem dziedzica, a kry� si� z tym. Wi�c towarzyszem by� mu b�r i praca. Pracowitym by� nies�ychanie i mo�e dlatego w swej dwuznacznej pozycji spo�ecznej zachowa� r�wnowag� umys�u i pogod� duszy. Mia� jedno marzenie, by maj�tek kolegi by� w �wietnym stanie kultury i finans�w, by wywalczy� dobrobyt i spok�j. I tak prze�ywa� m�ode swe lata, nienawidzony przez podw�adnych i r�wnych sobie, pogardzany przez m�ode szlachcianki, wy�miewany przez koleg�w, kt�rzy uczciwo mieli za synonim g�upoty. Takim by� Szymon �ab�dzki, bohater nie�wietny i nies�awny boju bardzo prozaicznego - o k�s roli, nawet nie w�asny, ale przyjaciela. II Nazajutrz le�niczy wsta� o w�asnych si�ach i chocia� go bola�y niezno�nie cz�onki, kaza� swemu parobkowi zaprz�ga� konia, a tymczasem dawa� rozkazy przyby�ym stra�nikom le�nym. Byli to ch�opi ma�o co lepsi od innych. S�u�yli niedbale, kradli, je�li si� uda�o, a z tch�rzostwa patrzyli przez szpary na kradzie�. Przywykli do nadu�y� poprzednich zwierzchnik�w, zrazu szanowali i bali si� Szymona, potem widz�c, �e do sp�ki si� nie zda�, urz�dzili mi�dzy sob� stowarzyszenie, by go oszukiwa� i wyk�amywa� si� wzajemnie. Wskutek tego pozornie nienawidzili si� i donosili jeden na drugiego fa�szywie, godz�c si� i jednomy�lnie pope�niaj�c za jego plecami nadu�ycia. Wybieg ten Szymon odkry� wkr�tce i co kilka miesi�cy systematycznie wygania� lub przenosi� po�ow� z nich. Traktowa� te� ich ostro i bezwzgl�dnie, nawet nie udaj�c, �e wierzy w jak�kolwiek z ich strony �yczliwo. Siedmiu ich by�o, osiad�ych na rubie�ach bor�w; ze wszystkich najsprytniejszym by� Ony�ko, ch�op jak d�b, patrz�cy chytrze, rudy jak lis, silny jak nied�wied�. Ten od trzech lat wywija� si� zr�cznie kontroli, z wszelkich podejrze� umia� si� wykr�ci� i potrafi� dogodzi� nawet wymagaj�cemu Szymonowi. - Dziki stoj� w Krasnem? - bada� go pierwszego le�niczy. - Stoj�, panoczku. Jest tego sztuk siedem! - Sarny widzia�e�? - Widzia�, jedn� onegdaj wilk zadar�. - Albo� sam sprz�tn�� dla �yda z Jeziora! - Bodajem sczernia� jak ta ziemia, je�lim kiedy ze strzelb� wyszed� z chaty. - No, nie zaklinaj si�. Strzelb� i teraz masz na plecach, a ta ziemia, na kt�rej stoisz, to jest malowana pod�oga. �yd z Jeziora bywa u ciebie, po co pytam? Co to za konszachty? - Raz wst�pi�, pyta� o grzyby! Jak Boga kocham, ja pierwszy stryczek bym jemu podarowa�! - A Hipek z Dubinek tak�e po grzyby do ciebie wst�puje? - Hipek tak�e raz wst�pi�, chcia� po�yczy� prochu. Wygna�em go zwymy�lawszy, ile wlaz�o. Na co mnie kompania? Tyle roboty! - No, zalecam ci mniej stosunk�w. Roboty masz ma�o, bo w twoim rewirze nie ma por�b�w, wi�c ci� korci wynale�� jakie z�odziejskie �r�d�o dochodu. Pami�taj to sobie, �e ka�da wiewi�rka w boru jest pa�ska i nie wa� si� jej tkn��. A ze z�odziejami zwierzyny si� nie zadawaj, bo stracisz s�u�b� w przeci�gu doby. Twarz Ony�ka skurczy�a si�; usta zaci��, oczy wbi� w ziemi�, cofn�� si� o krok. - Denys! - zawo�a� Szymon drugiego ch�opa. - W Dubinkach znalaz�em dziesi� d�b�w, a ty� mi poda� siedem. Nie umiesz nie tylko szkody upilnowa�, ale nawet obrachowywa�, co wzi�to, a niby� to pi�mienny. Pami�taj, �e jak u ciebie por�b, to drzewo masz liczone jak zbo�e w �pichlerzu. Sprawa o d�by idzie do s�du. Pami�taj, �e� wskazany jako �wiadek, wi�c zapowiadam, by� si� nie da� przekupi� ani spoi�, ani wystraszy�. - Oni mnie spal�, panie! - j�kn�� ch�op nie�mia�o. - Nie spal�, je�li� w ich szajce nie by�. Wy tam, reszta, mo�ecie wraca� do roboty. Zwierzyny mi trzeba dobrej na niedziel�. B�d� sam w lepszych ost�pach. �eby�cie mi byli na miejscu, a nie w��czyli si� po wsiach za w�asnymi interesami! Ch�opi radzi, �e si� wizyta sko�czy�a, umkn�li co tchu sprzed jego oblicza, a Szymon na w�zek siad� i odprawiwszy parobka, sam ruszy� do dworu. Dzie� by� ch�odny i ponury. We mgle wszystko mia�o posta� fantastyczn�: stogi po ��kach, chaty, drzewa, byd�o i ludzie. Do oboj�tnie mija� Szymon grunty w�o�cian i dopiero na dworskich obszarach zacz�� si� z zaj�ciem rozgl�da�. Zaraz na wst�pie wygna� kilku ch�op�w pas�cych wo�y w koniczynie, potem nap�dzi� fornali le��cych w gromadzie nad rowem, gdy konie drzema�y w p�ugach, wreszcie niedaleko ju� dworu spotka� �yda, dzier�awc� Jeziora, z na�adowan� worami fur�. - Sk�d�e tak rano? - zagadn��, zatrzymuj�c go. �yd na sekund� si� stropi�, ale wnet odzyska� rezon. - Sk�d�e? Z m�yna! - odpar� zacinaj�c szkap�. - C� to tak �pieszno? - A to pan nie wie, �e dzi� pi�tek? Musz� zawczasu by� z m�k� w miasteczku. - To�cie me�li w dworskim m�ynie, a jedziecie ze dworu. Dziwne wybieracie drogi dla po�piechu! - Mia�em interes we dworze, wi�c wst�pi�em. Czy to pan �ledczym tu jest? - Nie �ledczym, ale dozorc�! A wy zbyt hardo si� nie stawiajcie i po m�k� do naszego m�yna nie wst�pujcie! Rozumiecie? - Nie, i nie ciekawy jestem. Droga ka�demu s�u�y i stoi otworem, a za pieni�dze kupi� ka�demu wolno. Kupi�em, wi�c to moje. Po zuchwalstwie �yda Szymon zrozumia�, �e je�li nawet wi�z� kradzione, to sprawa by�a zagmatwana wy�mienicie. W ka�dym razie zamiast do dworu ruszy� do m�yna, kt�ry nad rzeczk�, wpadaj�c� do jeziora, klekota� bez ustanku. M�ynarza zmieniono niedawno, wi�c mo�na by�o zaskoczy� go jeszcze zr�cznymi pytaniami. - Dzie� dobry, Borys! Zabra� te� ju� Alter swo