7271
Szczegóły |
Tytuł |
7271 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7271 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jewgenij Gulakowski
Planeta 412 bis
Prze�o�y� Tadeusz Gosk
P�aneta dla kontakta
Wydanie oryginalne: 1976
Wydanie polskie: 1979
Rozdzia� 1
Gwiazdolot badawczy lecia� w nadprzestrzeni. Za�oga znajdowa�a si� w g��bokiej
anabiozie, statkiem za� kierowa� centralny automat. Tylko jego m�zg pozbawiony
jakichkolwiek emocji m�g� funkcjonowa� w takich warunkach: ignorowa� absolutn�
pustk�
otaczaj�c� gwiazdolot, kt�ra zdawa�a si� przes�cza� przez jego pow�ok� i
wype�nia� wn�trze
niewidzialn� mg��. W sze�ciowymiarowej przestrzeni, oddzielonej od statku
pot�nymi
polami ochronnymi, nie mog�o istnie� nic materialnego. W tej przestrzeni nie
by�o ani
cz�stek, ani kwant�w energii, ani p�l magnetycznych, kiedy wi�c w maszynowni
statku
rozleg� si� d�wi�k wywo�any przyczynami zewn�trznymi, automat centralny nie m�g�
prawid�owo zinterpretowa� uzyskanej informacji.
Wibracja obj�a zrazu tylko fragment czwartego generatora, ale bardzo szybko
ogarn�a ca�� maszynowni�. Automat centralny dwukrotnie za��da� danych od ca�ej
aparatury
kontrolnej. B�yskawicznie zanalizowa� uzyskane informacje, wy��czy� czujniki
wibracji jako
niesprawne i wys�a� roboty naprawcze, aby je skontrolowa�y. Na statku nie by�o
nic, co
mog�oby powodowa� wibracj�, oddzia�ywanie �rodowiska zewn�trznego nale�a�o
wykluczy�,
gdy� owo �rodowisko po prostu nie istnia�o dla p�cherzyka zwyczajnej
przestrzeni, jakim by�
statek i otaczaj�ce go pola ochronne. Ka�de zjawisko musi mie� jak�� przyczyn�.
Poniewa�
wibracji po prostu nie ma, zosta�y wi�c uszkodzone przyrz�dy, kt�re nale�y
naprawi�.
Rozumowanie by�o logiczne i bezb��dne.
Zgodnie z programem wprowadzonym do automatu za�oga mia�a spa� jeszcze cztery
doby. Program nigdy nie by� przerywany i okre�la� obowi�zuj�ce prawa na czas
wielu
miesi�cy lotu. Nakazywa� on wprawdzie w razie niebezpiecze�stwa lub
nieprzewidzianej
sytuacji wyj�cie z nadprzestrzeni i przebudzenie dy�urnego nawigatora, w
sytuacjach
krytycznych nawet ca�ej za�ogi. Ale nie grozi�o �adne niebezpiecze�stwo, nie
wydarzy�o si�
te� nic nieprzewidzianego. Po prostu nawali�y czujniki w maszynowni. Robot
rozebra� je,
zameldowa� automatowi centralnemu o ich ca�kowitej sprawno�ci i ponownie
zmontowa�.
Tymczasem wibracja rozszerzy�a si� na trzy s�siednie przedzia�y i wprowadzi�a w
rezonans p�yty fundamentowe generator�w. Na ca�ym statku w��czy�y si� syreny
alarmowe,
zamigota�y lampy ostrzegawcze. Wibracja pot�nia�a i trz�s�a ju� ca�ym statkiem.
P�ka�y
kwarcowe szybki przyrz�d�w, skr�ca�y si� i rwa�y na strz�py schody i �ciany
wewn�trzne.
Automat centralny walczy� z nieoczekiwanym zagro�eniem najlepiej, jak potrafi�.
By�
jednak tylko maszyn�, kt�ra w dodatku zbyt p�no przyst�pi�a do walki. Program
nie
zawiera� �adnych wskaz�wek co do t�umienia wibracji wyst�puj�cej bez powodu, ale
automat
centralny m�g� w wyj�tkowych sytuacjach wykorzysta� rezerwowe bloki analityczne
do
wypracowania dodatkowego programu. Gigantyczna pami�� maszyny zawiera�a dane o
niezliczonych awariach, jakie wydarzy�y si� w ca�ej historii �eglugi kosmicznej.
Wystarczy�
u�amek sekundy, aby automat podj�� samodzieln� decyzj�. Uzna�, �e trzeba
natychmiast
zmniejszy� szybko��, i w tym celu rozpocz�� hamowanie silnikami g��wnymi.
Aparatura kontrolna nie potwierdzi�a jednak wykonania rozkazu. Blokuj�ce
urz�dzenia awaryjne uruchamia�y si� jedynie w�wczas, gdy dalsza praca silnik�w
grozi�a
wybuchem i zniszczeniem ca�ego statku. Mia�y sterowanie autonomiczne, niezale�ne
od
automatu centralnego. Silniki nie w��czy�y si�. Wibracja wygina�a poszycie,
przesuwa�a
wielotonowe zasobniki z paliwem j�drowym, rwa�a na strz�py instalacje. Wszystkie
automaty
remontowe pracowa�y z maksymalnym obci��eniem. Trwa�a walka o prze�ycie statku,
o
kabiny mieszkalne, gdzie w wannach anabiotycznych spoczywa�y nieruchome cia�a
ludzi.
W��czy�y si� silniki awaryjne, dysponuj�ce niewielkim zapasem paliwa, ale nie
zdo�a�y zmniejszy� gigantycznej pr�dko�ci statku. Po zu�yciu paliwa silniki te
zosta�y
natychmiast wystrzelone w przestrze�. Wibracja nieco zmniejszy�a amplitud� i
teraz
zniszczy�a mikrostruktur� kryszta��w. P�ka�y i wybucha�y elementy elektroniczne
automatu
centralnego i po chwili ca�a sie� informacyjna przesta�a istnie�.
To by� koniec. Po utracie ��czno�ci i sterowania roboty naprawcze,
najwytrzymalsze
urz�dzenia na pok�adzie statku, zacz�y miota� si� bez�adnie, niszcz�c wszystko,
co napotka�y
na swojej drodze. W ko�cu i one znieruchomia�y. Chrypia�y porozrywane ruroci�gi,
ze
szczelin wewn�trznego pancerza s�czy� si� p�ynny hel. W ��tym �wietle lamp
awaryjnych
wirowa�y p�atki �niegu, ale wkr�tce one r�wnie� wyparowa�y. Wreszcie zgas�o
o�wietlenie
awaryjne.
***
Praktykant Rajkow �ni�. By� to bardzo dziwny sen, gdy� w anabiozie ludzie nie
miewaj� sn�w, a Rajkow by� pewien, �e znajduje si� w g��bokiej anabiozie.
Wydawa�o mu
si�, �e na pod�odze kabiny le�y zwini�ty w k��bek ogromny bia�y w��, kt�ry od
czasu do
czasu unosi ogon i z potworn� si�� wali nim w �cian�. Praktykant drgn��, jakby
stara� si�
odp�dzi� koszmar. W�� eksplodowa� i rozpad� si� na tysi�ce b�yszcz�cych
od�amk�w.
- No i co z nim?
- Wraca do siebie.
- Zbyt d�ugo. Potrzebuj� ca�ej za�ogi. Zr�b mu jeszcze jeden zastrzyk!
- Nie mog�, Nawigatorze. Trzeba poczeka� albo zaczyna� bez niego.
Okropnie mu si� nie chcia�o otwiera� oczu. Le�e� by�o wygodnie, niemal
przyjemnie,
ale �wiadomo�� w��czy�a si� wbrew jego woli, wi�c ju� zrozumia�, �e Nawigator
nie
nalega�by na drugi zastrzyk bez powa�nego powodu. Spr�y� si� i otworzy� oczy.
- W porz�dku. Teraz jeste�my w komplecie. Mia�e� niesprawny automat budz�cy. -
Nawigator powiedzia� to takim tonem, jakby Praktykant umy�lnie uszkodzi�
aparatur�.
- Zosta�o nam trzydzie�ci minut, potem b�dzie ju� za p�no na hamowanie. Je�li
przeskoczymy orbit�, nie uda si� ju� zawr�ci�.
- Jak� orbit�? - szepn�� Praktykant.
Kabina wygl�da�a tak, jakby przeszed� przez ni� pot�ny huragan. Widok ten
zmusi�
Rajkowa do ponownego zamkni�cia oczu.
- Trzeba b�dzie mu wyt�umaczy� - powiedzia� twardo Fizyk.
- Tak s�dzisz? Ale to zajmie troch� czasu.
- Powinien wszystko wiedzie�. Ma do tego prawo.
- Dobrze - podda� si� Nawigator. - Ale sam mu to wyt�umacz.
- Nasza sytuacja jest bardzo z�a.
Fizyk po�o�y� r�k� na ramieniu Rajkowa i mocno je u�cisn��. Praktykant ucieszy�
si�,
�e w kabinie pali si� tylko blade �wiat�o awaryjne i nikt nie mo�e zauwa�y�, jak
bardzo ten
u�cisk by� mu potrzebny. Fizyk tymczasem ci�gn�� bardzo cicho, niemal szeptem,
nisko
pochylony nad Praktykantem:
- Automat centralny jest teraz kup� z�omu, ale zd��y� wypchn�� statek w normaln�
przestrze�. Nie mog� zrozumie�, jak to zrobi� dysponuj�c tylko silnikami
awaryjnymi. Nie
znamy przyczyn katastrofy i nie wiemy, w jakim punkcie wyszli�my z
nadprzestrzeni. Przy
nie zako�czonym skoku wsp�rz�dne przebicia zawsze s� nieznane. Mo�e uda si� je
wyliczy�
z kszta�tu konstelacji? - zapyta� nagle z nadziej� w g�osie, zwracaj�c si� do
Nawigatora. Ten
jednak pokr�ci� g�ow�.
- Zbyt daleko. Prawie dok�adnie dziesi�� lat �wietlnych... zreszt� nie mamy
kalkulatora.
- A po co nam w og�le te wsp�rz�dne? - zapyta� z irytacj� Energetyk.
- Mnie na przyk�ad by�oby mi�o, gdybym wiedzia�, z kt�rej strony mamy S�o�ce -
odpar� Doktor, ostro�nie wk�adaj�c do apteczki pop�kane ampu�ki.
- M�wicie tak, jak by�cie planowali...
- Niczego nie planuj�! - odpowiedzia� mu ostrym tonem Doktor. - Po prostu chc�
zna�
sytuacj�. I dobrze by�oby zdecydowa�, czy l�dujemy na tej planecie, czy te� nie!
- Na jakiej planecie? - zapyta� Praktykant.
Rozdzia� 2
Trudno powiedzie�, co umo�liwi�o im wyl�dowanie - szale�cza praca czy �ut
szcz�cia.
To, �e w zasi�gu rozbitego statku znalaz�a si� gwiazda z uk�adem planetarnym,
by�o
chyba dzie�em przypadku, chocia� p�niej, ju� po wyl�dowaniu, przestali wierzy�
w
jakiekolwiek przypadki. Zreszt� racjonalna ocena wszelkich zjawisk na tej
planecie do
niczego nie prowadzi�am Tego jednak dowiedzieli si� znacznie p�niej, bo
najpierw by�o
l�dowanie, je�li l�dowaniem mo�na nazwa� bezw�adny upadek statku, kt�ry utraci�
prawie
ca�y nap�d i stery.
Nawigatorowi czterokrotnie uda�o si� go wyprostowa� i w�wczas z dysz rufowych
tryska� o�lepiaj�cy niebieski p�omie�.
Ca�a za�oga siedzia�a w sterowni w ci�kich skafandrach, mocno �ci�ni�ta pasami
bezpiecze�stwa. Nie dzia�a�y antygrawitatory ani urz�dzenia obserwacyjne
dalekiego zasi�gu.
Prowizoryczny pulpit sterowniczy by� pospiesznie i niedbale zmontowany z
ocala�ych
uk�ad�w sterowania generatorem. Przez dwa miesi�ce hamowali, a potem wlekli si�
w
kierunku planety na tym jedynym generatorze, kt�ry uda�o im si� skleci� ze
z�omu. W
por�wnaniu z dotychczasowymi przeci��eniami teraz mia� on do spe�nienia
wzgl�dnie �atwe
zadanie.
Za ka�dym razem kiedy Nawigatorowi uda�o si� skierowa� o� dysz rufowych w stron�
powierzchni planety, szybko�� natychmiast spada�a do zera i statek zwala� si� na
bok. Silniki
nad�wietlne nie nadawa�y si� do przeprowadzenia manewru l�dowania, a nap�du
planetarnego nie uda�o si� naprawi�.
Gdy tylko Nawigator w��cza� silniki, Energetyk g�osem ochryp�ym ze zdenerwowania
odlicza� biliergi mocy pozostaj�ce jeszcze w kondensatorach. Gdzie� by�o
przebicie i
generator dawa� ledwie jedn� trzeci� koniecznej energii. Je�li kondensatory
wy�aduj� si�
ca�kowicie, antyprotonowa plazma rozerwie p�aszcz magnetyczny i przekszta�ci
statek w
chmur� radioaktywnego gazu.
Nawigatorowi po raz ostatni uda�o si� naprowadzi� lini� pionu na wska�nik pola
grawitacyjnego planety oko�o czterdziestu tysi�cy metr�w nad jej powierzchni�.
Troch�
wida� przesadzi�, gdy� statek podskoczy�, pchni�ty pot�nym impulsem silnik�w.
Nawigator
nerwowo przesuwa� pokr�t�a ster�w bocznych, staraj�c si� wyr�wna� gwiazdolot.
Pod�oga
ster�wki wibrowa�a zgniatana ogromnymi przeci��eniami. Nagle rozleg�o si�
�a�osne, jakby
zduszone wycie syreny alarmowej. Energetyk pochyli� si� nad mikrofonem i
powiedzia�
spokojnie:
- P�aszcz si� rozpada.
- Wszyscy do szalupy! - zakomenderowa� Nawigator.
Praktykant nie potrafi� p�niej zrekonstruowa� dalszego przebiegu wydarze�.
Zapami�ta� jedynie poczucie nieuniknionej zag�ady i kilka nie zwi�zanych ze sob�
szczeg��w, kt�re najbardziej nim wstrz�sn�y.
Energetyk zignorowa� rozkaz. Wyj�� z kieszeni chusteczk� i zacz�� powoli
wyciera�
ni� d�onie, jakby nigdzie si� nie spieszy�, jakby nie mia� ju� dok�d si�
spieszy�...
P�dzili do w�azu. Praktykant obejrza� si� i zobaczy� pusty korytarz. Nawigator i
Energetyk zostali w ster�wce! Powiedzia� o tym Fizykowi, ale ten bez s�owa
wepchn�� go do
szalupy, a Doktor, ju� po zatrza�ni�ciu w�azu, zacz�� rozwlekle opowiada� o
drugiej szalupie
ratunkowej, zapominaj�c, �e ogo�ocili j� przecie� ze wszystkich w miar�
sprawnych urz�dze�
i paliwa. Praktykant chcia� mu o tym przypomnie�, ale nie zd��y�. Rykn�y
silniki i wyrzuci�y
ich w przestrze�, a kiedy Rajkow ockn�� si� z szoku grawitacyjnego, od statku
macierzystego
dzieli�o ich co najmniej czterdzie�ci mil. Krzykn�� i chcia� wyskoczy� z uprz�y
pas�w
bezpiecze�stwa, ale nikt nie zwraca� najmniejszej uwagi na jego szamotanin�. Na
ekranie
rufowym p�cznia�a o�lepiaj�co bia�a kula, kt�ra po chwili rozprysn�a si� niczym
ba�ka
mydlana. Momentalnie zgas�y wszystkie ekrany i szalupa zadygota�a jak od
uderzenia
mechanicznego m�ota. Praktykant pomy�la�, i� rozbi�a si� o ska�y i �e to ju�
naprawd� koniec,
ale stateczek przesta� w ko�cu wibrowa�, zrobi�o si� zupe�nie cicho i w tej
ciszy Fizyk
powiedzia�, �e Aleksy od pocz�tku by� przeciwny ca�emu temu l�dowaniu.
Praktykant
dopiero po d�u�szej chwili zrozumia�, �e mowa o Nawigatorze, osch�ym mruku,
kt�rego nie
zd��y� w�a�ciwie pozna� i kt�rego teraz ju� nigdy nie pozna.
- Czterdzie�ci mil od epicentrum... Nie rozumiem, jak im si� to uda�o? - mrukn��
Cybernetyk. - Kiedy w��czy�a si� syrena, p�aszcz by� ju� w strz�pach.
- Dw�ch ludzi mog�o to zrobi�. Wy��czyli automaty i r�cznie sterowali
generatorami
magnetycznymi. My�la�em nawet, �e zdo�aj� zastopowa� silniki...
- Wraz z ubytkiem mocy zmniejsza� si� strumie� energii na magnesach. To nie
mog�o
zbyt d�ugo trwa�...
Wyl�dowali bez k�opot�w. Nawet silniki hamuj�ce, kt�re mia�y z�agodzi� wstrz�s,
w��czy�y si� we w�a�ciwym momencie. Wydawa�o si�, �e nic szczeg�lnego nie
zasz�o. Ot,
zwyczajna wyprawa zwiadowcza na powierzchni� nowej planety. Tyle tylko, �e nie
�wieci�y
panoramiczne ekrany obserwacyjne i tam, gdzie zawsze p�on�� rubinowy indykator
sta�ej
��czno�ci ze statkiem macierzystym, teraz by�o pusto.
- Od razu wysiadamy? - zapyta� Cybernetyk.
Fizyk wzruszy� ramionami:
- To w�a�ciwie nie ma �adnego znaczenia. Nie mamy wyboru.
- Mogliby�cie przynajmniej zaczeka�, a� sko�cz� analizy - zirytowa� si� Doktor.
Rajkowa zdumiewa�a i wr�cz przera�a�a powszednio�� tego wszystkiego i spos�b, w
jaki starsi cz�onkowie za�ogi traktuj� sytuacj�, jak o niej m�wi�. Doktor,
czerwony z wysi�ku,
kr�ci ko�em sondy, ale nikt mu w tym nie pomaga. Wszyscy unikaj� rozm�w o
wypadku,
wszyscy jakby ju� pogodzili si� z beznadziejno�ci� po�o�enia i dlatego krz�taj�
si�
automatycznie po szalupie, analizuj� pr�bki, zak�adaj� skafandry, rozpakowuj�
wyposa�enie...
Po co to wszystko? Czego zamierzaj� szuka� na planecie? Co zamierzaj� robi�
dalej? Nie
wiadomo dlaczego kr�powa� si� zada� teraz te pytania i bez s�owa w��czy� si� do
wsp�lnej
roboty.
We wzgl�dnej ciszy, jaka zapad�a w ster�wce po wyl�dowaniu, uporczywie rozlega�y
si� jakie� dziwne, natr�tne szmery - pierwsze d�wi�ki obcej planety. Pocz�tkowo
Rajkow
s�dzi�, �e s� to po prostu trzaski stygn�cego pancerza, ale teraz, kiedy kad�ub
ju� ostyg�, �w
d�wi�k zacz�� mu si� kojarzy� ze zgrzytem papieru �ciernego o szk�o. Fizyk
przytkn�� ucho
do �cianki.
- Piasek i wiatr - powiedzia�. - Przynajmniej jest tu atmosfera.
- Dwadzie�cia procent tlenu! - zareagowa� natychmiast Doktor. - I nie ma bodaj
�adnych truj�cych sk�adnik�w.
- A bakterie, wirusy?
- Jeszcze nie wiem, przecie� dopiero zabra�em si� do analiz! Musimy poczeka�, a�
wyrosn� posiewy.
- Co to, to nie! - zaprotestowa� Cybernetyk. - Nie mam najmniejszej ochoty
siedzie�
d�u�ej w tej �elaznej trumnie.
- Gdyby nie ta �elazna trumna - powiedzia� spokojnie Fizyk - ju� by ci� nie
by�o. Ale
czeka� istotnie nie ma sensu. Analizy zako�czymy na zewn�trz.
Pokrywa w�azu odchyli�a si� z nieoczekiwan� �atwo�ci� i wszyscy znale�li si� za
progiem �luzy wej�ciowej. Rajkow nie pami�ta�, kt�ry z nich pierwszy zst�pi� na
chropaw�,
pokryt� rudymi plamami tlenk�w �elaza powierzchni� obcej planety. Ten dziki
krajobraz
wyda� im si� w pierwszej chwili ca�kiem zwyczajny chyba dlatego, �e w�az
otworzy� si� tak
�atwo.
Niewysokie szare wzg�rza, o�wietlone zielonym blaskiem obcego s�o�ca, nie
zas�ania�y linii horyzontu, gdy� szalupa sta�a na kopulastym szczycie jednego z
nich.
Wzg�rza obni�a�y si� stopniowo i przechodzi�y w szar� r�wnin�, kt�ra na granicy
widnokr�gu zmienia�a barw�. Co� tam s�abiutko pulsowa�o, ale odleg�o�� nie
pozwala�a
stwierdzi�, czy to istotnie by� ruch, czy te� tylko z�udzenie wzrokowe. Teraz
ju� wiedzieli,
sk�d si� wzi�o zaskakuj�ce wra�enie zwyczajno�ci. Sprawi� je wiatr, kt�rego
nap�r czuli
nawet przez skafandry. Wiatr, zupe�nie jak na Ziemi, pogwizdywa� w mikrofony.
- D�ugo tu b�dziemy stercze�? - warkn�� Cybernetyk.
Pos�usznie ruszyli w d�, ku podn�u wzg�rza. Fizyk pochyli� si� i podni�s�
szary
kamie�. Praktykant wpatrywa� si� z napi�ciem w jego twarz. Fizyk zamachn�� si� i
odrzuci�
daleko od�amek ska�y. Ten zwyczajny gest sprawi�, �e Rajkow poczu� bolesne
uk�ucie w
sercu, ale jeszcze nie straci� zupe�nie nadziei, bo spyta�:
- Bazalty?
- Do�� niski teren. Dalej mog� by� inne ska�y.
Praktykant nie uwierzy�, bo wiedzia�, �e bazalty na r�wninie oznaczaj� m�odo��
planety, a wi�c najprawdopodobniej brak �ycia na niej. Wprawdzie za wcze�nie na
wyci�ganie ostatecznych wniosk�w, bo przecie� jest tutaj tlen, a sk�d m�g�by si�
wzi��,
gdyby glob by� martwy? Z drugiej jednak strony przypomnia� sobie niezliczone
raporty
wypraw badawczych na planety pozbawione �ycia, gdzie zawsze napotykano takie
w�a�nie
bazalty.
Martwa planeta... Je�li to prawda - przegrali i ca�e to l�dowanie nie zda�o si�
na nic.
�atwiej by�oby zgin�� tam, razem. Czterdzie�ci megaton i jedna kula plazmy,
wsp�lna dla
wszystkich. Fizyk najwidoczniej domy�li� si�, co mu chodzi po g�owie.
- Widzisz te zwietrzeliny? To erozja wodna. Mamy wi�c wod� i atmosfer�, a to ju�
jest co�.
- A gdzie jej nie ma? Wszystkie planety tego typu maj� atmosfer�.
- Ale to nie s� atmosfery tlenowe. Mieli�my piekielne szcz�cie. Wiesz przecie�,
�e
tylko jedna na dziesi�� tysi�cy gwiazd ma w swoim uk�adzie planet� typu
ziemskiego. A
my�my j� znale�li. Jestem fatalist� i wierz�, �e taki przypadek zaistnia� tylko
po to, aby...
Jednym s�owem co� tu musi by�! A bazalty s� r�wnie� na Ziemi.
Doktor zatrzyma� si� i zacz�� ustawia� statyw analizatora. Pozostali usiedli na
piasku i
czekali na wyniki analiz. Fizyk gapi� si� w niebo. Czego na nim szuka�, czego
wypatrywa� -
ptak�w czy chmur? Niebo by�o jednak zupe�nie puste i o�lepiaj�co szmaragdowe.
S�o�ce
znieruchomia�o nad horyzontem jak przyklejone. Planeta obraca�a si� bardzo
wolno.
Wszystko mo�na wyt�umaczy�, ale najbardziej szczeg�owe wyja�nienia niczego nie
zmieni�.
Jaki� tydzie� przetrwaj�, je�li powietrze nadaje si� do oddychania. Ziemski
tydzie�, kt�ry
tutaj trwa� b�dzie najwy�ej cztery dni.
- Czterdzie�ci rentgen�w na godzin�! - Doktor oderwa� si� od analizatora. - Nie
rozumiem, sk�d tu takie promieniowanie?
- Zapominasz o nas. Najpierw silniki, potem... To z pewno�ci� t�o radioaktywne.
- Nie. To jest jaki� promieniotw�rczy izotop argonu. Jeden ze sk�adnik�w
tutejszej
atmosfery. - Fizyk gwa�townie wsta� i podszed� do przyrz�du.
- Nigdy nie s�ysza�em, �eby argon mia� takie izotopy.
- To jest niebezpieczne?
- W skafandrach oczywi�cie nie, ale je�eli promieniuje istotnie sk�adnik
atmosfery,
nigdy nie b�dziemy mogli ich zdj��. Tu wsz�dzie musi by� wt�rna radioaktywno��.
Atmosfera zawiera dwadzie�cia procent tlenu i blisko osiemdziesi�t procent tego
dziwnego
argonu.
Doktor z�o�y� analizator i wszyscy bez s�owa ruszyli do szalupy, kt�ra by�a
namiastk�
domu, bezpieczn�, ale zbyt ma��.
- Po co idziemy do szalupy? - zapyta� Praktykant.
- Spr�bujemy pobra� pr�bki w innym miejscu, bo to jednak mo�e by� wt�rna
promieniotw�rczo��.
To nie by�o wt�rne promieniowanie. Odlecieli jakie� dwadzie�cia kilometr�w.
Fizyk
nie chcia� ryzykowa� d�u�szego lotu, gdy� w akumulatorach zosta�o zbyt ma�o
energii
zasilaj�cej silniki grawitacyjne.
Krajobraz planety w nowym miejscu wygl�da� niemal tak samo, a wyniki analiz
ca�kowicie pokrywa�y si� z poprzednimi. Atmosfera planety okaza�a si�
radioaktywna.
Szalupa sta�a w lekkim przechyle. Praktykant usiad� w jej cieniu. Pozostali
cz�onkowie za�ogi rozeszli si� w r�ne strony. Doktor zdrapywa� szary nalot z
kamieni. Fizyk
bezmy�lnie przesuwa� pokr�t�a analizatora. Tylko Cybernetyk, zaj�ty by� rozs�dn�
robot�.
Wy�adowa� z szalupy skrzynk� zawieraj�c� cz�� wyposa�enia planetarnego i teraz
zdziera� z
niej pow�ok� ochronn�. Zacz�� od skrzynki oznaczonej numerem dziesi��.
Oddycha� by�o coraz trudniej, chocia� czyste powietrze nadal kr��y�o w
przewodach
skafandra. Syntronowa b�ona wydawa�a si� okropnie ci�ka niczym �redniowieczna
zbroja
rycerska. Oczywi�cie by� to efekt psychologiczny, ale nie zmienia�o to postaci
rzeczy. Nie
mo�na zdj�� skafandra. W og�le nie uda si� go zdj��. Nie uda si� zdj�� do ko�ca.
Ale
w�a�ciwie dlaczego? Praktykant jeszcze nie zd��y� tego pomy�le�, gdy odezwa� si�
Doktor:
- Mo�emy zrobi� filtry z aktanu. Aktan ca�kowicie wyt�umi promieniowanie.
- Wod� te� przes�czysz przez te filtry? - mrukn�� ironicznie Fizyk.
- Wod�? Nie pomy�la�em o tym.
Cybernetyk rozbi� wreszcie skrzynk� i teraz usi�owa� w��czy� robota
planetarnego.
Rajkow nie m�g� zrozumie�, po co im teraz ten robot, a Cybernetyk, jakby
odgaduj�c jego
my�li, powiedzia� nagle:
- On przynajmniej nie potrzebuje wody - i zamilk�, jakby to zdanie cokolwiek
wyja�nia�o.
Cybernetyk mia� jakie� trudno�ci z uruchomieniem robota, kt�ry drga� pod wp�ywem
wy�adowa� elektrycznych jak �ywa istota zwijaj�ca si� z bol�. Zreszt� by� niemal
�ywym
stworzeniem. Nie mia� wprawdzie samoprogramuj�cego m�zgu, w kt�ry wyposa�ano
tylko
skomplikowane automaty pok�adowe, ale za to dysponowa� zdumiewaj�c�
wytrzyma�o�ci� i
m�g� regenerowa� uszkodzone cz�ci, je�li cz�ciami mo�na nazwa� w��kna
syntetycznych
mi�ni.
Nagle robot poderwa� si� i pop�dzi� przed siebie, wznosz�c ca�e tumany kurzu.
- Dok�d on polecia�? - zdziwi� si� Doktor.
- Niech sobie pobiega. Troch� dodatkowych informacji nie zawadzi.
- A wod� - odezwa� si� nieoczekiwanie Fizyk - mogliby�my zsyntetyzowa� z
atmosfery.
- Jak to? - zapyta� Doktor.
- To bardzo proste. Trzeba tylko przepu�ci� powietrze przez filtr aktanowy, a
potem
przez syntetyzator. Je�li zu�yjemy ca�� energi� pozosta�� w akumulatorach,
uzyskamy oko�o
dw�ch tysi�cy litr�w czystej wody.
Zacz�� omawia� z Cybernetykiem szczeg�y projektu, pisa� na piasku jakie� wzory,
ale Rajkow ju� tego wszystkiego nie s�ucha�. My�la�, �e mo�na walczy� z planet�
do ko�ca.
Oddycha� przez mask�, wod� cedzi� po kropelce z syntetyzatora, zdobywa� ka�d�
minut�
�ycia. Tylko po co? �adna wyprawa nie dotrze w te okolice. Co najwy�ej nadleci
automatyczna sonda, kt�ra dostarczy do bazy wiadomo�� o martwej planecie.
Zreszt� kiedy to
b�dzie, za tysi�c lat? Nikt nie b�dzie ich tu szuka�. Statek znalaz� si� w nie
znanym punkcie
przestrzeni. Mo�e nawigator potrafi�by okre�li� ich wsp�rz�dne. Ale po co
wsp�rz�dne,
skoro nie ma statku? Dlaczego tutejsze s�o�ce jest zielone, a w atmosferze
odczuwa si�
parowanie? Mo�e to sole strontu? �mierciono�na planeta i taki mi�y wietrzyk,
takie jasne
s�o�ce. W dolinie przezroczysty strumie� zdaje si� zaprasza� do skosztowania
jego wody.
Zatruta promieniotw�rcza woda p�ynie do rzeki. Tu� przed wyl�dowaniem na nowym
miejscu, o jakie� cztery kilometry st�d, Rajkow zauwa�y� jakby lini� brzegow�.
Morze? Nie
maj� czasu na zajmowanie si� jakim� morzem, bo musz� produkowa� filtry i robi�
wiele
innych pozbawionych sensu rzeczy, zbiera� okruszyny, resztki �ycia - sekundy,
minuty,
godziny...
Fizyk odrzuci� kamyk, kt�rym kre�li� wzory na piasku, i gwa�townie wsta�.
- W takim upale d�ugo nie wytrzymamy. Musimy poszuka� os�oni�tego miejsca na
sta�y ob�z.
- A po co? - zapyta� leniwie Cybernetyk. - C� to za r�nica?
- Zbyt wysok� cen� zap�acono za to, aby�my mogli teraz wylegiwa� si� na piasku.
Do�� tego!
- C� wi�c proponujesz? - wci�� tym samym leniwym tonem zapyta� Cybernetyk, ale
Praktykant zauwa�y�, �e pod szybk� he�mu jego twarz przybra�a gniewny wyraz.
- B�dziemy zbiera� dane i szuka� wyj�cia.
- Jakiego wyj�cia?
- Powiem ci, kiedy sam b�d� wiedzia�. A teraz wraz z Doktorem odprowadzisz
szalup� pod zachodni �a�cuch wzg�rz, znajdziesz os�oni�te miejsce i oznaczysz je
�wiec�
dymn�. Ja z Rajkowem p�jd� zbada� sektor wschodni i lini� brzegow�. Poczekamy na
powr�t
robota i wieczorem przyjdziemy do obozu.
- Czy rozdzielanie si� nie jest zbyt ryzykowne? - zapyta� Doktor.
- A co nie jest ryzykowne? Mamy zbyt ma�o czasu, aby dzia�a� razem. W dw�ch
grupach b�dziemy mogli zbada� wi�kszy obszar.
- Czego ty w�a�ciwie chcesz szuka�? - niemal krzykn�� Cybernetyk.
- Nie wiem. Jakiego punktu zaczepienia, szansy lub chocia�by cienia szansy. Ta
planeta jest bardzo dziwna. Sk�d si� wzi�� tlen, je�li nie ma biosfery. Sk�d
taka silna
promieniotw�rczo��? Z czym zetkn�li�my si� w nadprzestrzeni? A mo�e jednak jest
tu jakie�
�ycie? Co z tymi twoimi posiewami?
Doktor wzruszy� ramionami i powiedzia�:
- Nie ma nic, nawet wirus�w.
- W�a�nie. A tlen jest. W naszej sytuacji nie warto lekcewa�y� takich
sprzeczno�ci.
Poza tym czuj�, �e co� tu nie jest w porz�dku. Przecie� nie weszli�my na orbit�
ko�ow�, nie
mamy zdj��, w og�le nic nie wiemy o planecie.
Rajkow nie czekaj�c na koniec dyskusji wszed� do szalupy i zacz�� pakowa� do
plecaka niezb�dne rzeczy. Natkn�� si� na blaster, zwa�y� go w r�ku i od�o�y� na
bok. Nie
straci� jeszcze ch�opi�cego zami�owania do tej broni, ale wiedzia�, �e Fizyk nie
pochwali go
za zb�dne obci��enie. Drobne k�opoty chyba im tu nie gro��, a przed wi�kszymi ta
zabawka
ich nie uratuje. Kiedy wreszcie wszystko spakowa�, tyle czasu zmitr�y� przy
montowaniu
zapasowej butli z tlenem do skafandra, �e musia� biegiem dop�dza� Fizyka. Zza
szczytu
wzg�rza nie by�o ju� wida� szalupy, ale wyra�nie dobiega�o mi�kkie dudnienie jej
silnik�w.
Odwr�cili si� jak na komend�. Na tle szmaragdowego nieba dysk siateczka wygl�da�
jak obce
cia�o brutalnie zak��caj�ce harmoni� tego �wiata. Kiedy wreszcie znik� i kiedy
umilk� g�os
silnik�w, poczuli, �e s� sam na sam z planet�.
Podobne uczucie ogarnia czasem cz�owieka w polu lub w lesie, gdy znajdzie si�
tam
zupe�nie sam, gdy o niczym nie my�li, tylko ch�onie zapachy, barwy i rytm
kipi�cego wok�
�ycia. Tu jednak nie by�o �adnego rytmu. By�a cisza zak��cana martwymi d�wi�kami
i
martwe barwy.
Cienka warstwa piasku pod nogami ust�powa�a czasem miejsca pasmom szarego py�u,
z kt�rego gdzieniegdzie wystawa�y rudawe kamienie, pokryte ��tymi plamami
pustynnej
opalenizny. Upa� coraz bardziej dokucza� nawet ludziom ubranym w klimatyzowane
skafandry. Obaj, nie umawiaj�c si�, skr�cili w stron� potoku.
- P�ytkie koryto. W otwartym terenie i przy takiej temperaturze... Dlaczego nie
wysycha?
- Mo�e zasilaj� go podziemne �r�d�a?
- Ile tych �r�de� musia�oby by�?
A� po horyzont bieg� srebrzysty w�yk wody, rozcinaj�cy pustyni� na dwoje. Fizyk
pochyli� si� i zanurzy� w wodzie lejek przeno�nego analizatora, po czym uwa�nie
odczyta� w
okienku przyrz�du symbole pierwiastk�w i liczby ich warto�ci procentowej.
- Prawie ziemska woda. Troch� wi�cej soli strontu i �elaza.
- Promieniowanie?
- Mniejsze ni� w powietrzu.
Fizyk zaczerpn�� pe�ne gar�cie wody i chlapn�� ni� na szybk� kasku. Woda ciemn�
oleist� plam� rozla�a si� po skafandrze. By�o co� dziwnego w tej plamie, jakie�
niezwyk�e
odbicie �wiat�a, jakby skafander pod wilgotn� plam� posypany by� cienk� warstw�
m�ki.
Praktykant zrozumia�, �e s� to sole. Zbyt wiele soli. Woda wysycha i pozostawia
warstewk�
minera��w. Za przyk�adem Fizyka wszed� po kolana do strumienia, wy��czy�
termoregulatory
i natychmiast poczu� zimne dotkni�cie wody na cienkiej b�onie skafandra.
- Zaledwie pi�tna�cie stopni! Rzeczywi�cie musz� tu by� gdzie� podziemne �r�d�a.
Popatrz, co to? - Praktykant zanurzy� r�kawic� skafandra, na kt�rej przed chwil�
utworzy�a
si� matowa b�onka soli, i stwierdzi�, �e pod wod� b�ona nie znikn�a, lecz jakby
stawa�a si�
grubsza.
Rajkow energicznie pociera� r�kawic�, zdzieraj�c ze �liskiego syntronu cienkie,
postrz�pione �uski.
- Wyjd� z wody! - krzykn�� Fizyk. By�o ju� jednak za p�no. Praktykant us�ysza�
gwizd powietrza uchodz�cego ze skafandra. Syntronowa b�ona, kt�ra wytrzymywa�a
bezpo�rednie trafienie promienia laserowego, przekszta�ca�a si� w brudne
strz�py, rozpada�a
si� i znika�a. Instynktownie wstrzyma� oddech, ale zobaczy�, �e Fizyk zrywa z
siebie resztki
skafandra i zach�ystuje si� powietrzem planety. Dosta� ataku kaszlu, ale chyba
dlatego, �e nie
by� przygotowany. Powietrze by�o bardzo ostre, lecz ju� po chwili wyda�o si�
smaczne,
ledwie uchwytnie pachn�ce such� ziemi�. Ka�dy oddech rozlewa� po ca�ym ciele
ciep�o,
jakby pi� gor�c� herbat�.
Zbli�y� si� Fizyk. Bez skafandra wydawa� si� ni�szy.
- Co to by�o - bardzo cicho, niemal szeptem zapyta� Praktykant. - Bakterie?
- W wodzie nie ma �adnej materii organicznej. - Fizyk ze z�o�ci� cisn�� na
ziemi� but
od skafandra, kt�ry do tej pory obraca� w r�kach. - Tu w og�le nic nie ma! Nic
podejrzanego!
Nic niezwyk�ego! Nic takiego, co mog�oby zniszczy� syntron. - To ostatnie zdanie
powiedzia�
ju� spokojnie, z odcieniem zadumy, jakby odkry� co� wa�nego.
- Ile mamy czasu? - zapyta� cichutko Praktykant.
- Masz na my�li promieniowanie?... Przez jakie� sze�� godzin nic nie b�dziemy
odczuwa�.
- A potem?
- Na potem mamy anestezyn�. - Fizyk pochyli� si�, pogrzeba� w stercie �achman�w,
w
kt�re zmieni�y si� skafandry, i wydoby� spod nich nie tkni�ty plecak.
- Tkanina nie uleg�a zniszczeniu. Tak to wygl�da...
Dalej szli w milczeniu, ka�dy zag��biony we w�asne my�li. Praktykant nie pyta�,
dlaczego Fizyk nie skr�ci� na zach�d, tam gdzie teraz znajdowa�a si� szalupa.
Chyba mia�
racj�. W ci�gu sze�ciu godzin nie zdo�aj� tam dotrze�, a zreszt� nie mia�oby to
sensu. Nawet
Doktor ju� im nie pomo�e. Na to po prostu nie ma lekarstwa. Wolno, lecz
nieodwracalnie
rozpadaj� si� kom�rki cia�a, umieraj� z ka�dym oddechem, z ka�d� sekund�...
Dokucza�y upalne promienie zielonego s�o�ca. Jego czterdziestostopniowe
promieniowanie bi�o w niczym nie chronion�, odzwyczajon� od upa�u sk�r�. Po
jakim� czasie
nieco przywykli do nowej sytuacji. Oddycha�o si� �atwo. Dokucza�y im tylko
zawroty g�owy i
k�u�o �wiat�o bij�ce w oczy.
Teren stopniowo opada� i wyr�wnywa� si� w miar� zbli�ania do morza. Obna�ony
przedtem bazaltowy szkielet planety teraz ca�kowicie skry� si� pod p�aszczem
zwietrzeliny i
piasku. Za Praktykantem i Fizykiem ci�gn�y si� dwa �a�cuszki �lad�w -
pierwszych ludzkich
�lad�w na tej planecie. Rajkow stara� si� i�� mo�liwie energicznie, aby �lady
by�y jak
najg��bsze. Oddycha� te� g��boko, chocia� nie zapomina� ani na chwil� o tym, �e
z ka�dym
oddechem do jego p�uc wdzieraj� si� nowe miliony radioaktywnych atom�w, kt�re
zacz�y
ju� swoj� niszczycielsk� robot�. Mo�na o tym nie my�le�, nie spos�b jednak
zapomnie�.
Fizyk zaproponowa� kr�tki odpoczynek, a Praktykant pomy�la�, �e to bardzo
dobrze,
i� si� nie spiesz�. Roz�o�yli na p�askim g�azie papierowy obrusik,
odpiecz�towali pude�ka ze
�niadaniem. Nie byli wcale g�odni, pewnie z powodu upa�u, ale mimo wszystko co�
przegry�li - z rozs�dku i z przyzwyczajenia. Praktykantowi wydawa�o si�, �e
Fizyk dlatego
si� nie odzywa, i� nie mo�e sobie wybaczy� nieostro�no�ci, b��dnej oceny tej
zwariowanej
wody, kt�ra �ywi�a si� skafandrami przypadkowych kosmonaut�w. C� mog�o by�
g�upszego
od sytuacji, w jakiej si� znale�li, i kt� w�a�ciwie m�g�by przewidzie� skutki
swojego
post�powania, nawet gdyby by� najostro�niejszy? Czy�by wszystko tu by�o takie?
Nieznane
niebezpiecze�stwo za ka�dym kamieniem? W ka�dym �yku powietrza i wody? C� to za
planeta? Nawet z zamkni�tymi oczyma umia�by okre�li� jej typ wedle wynik�w
analiz i
nielicznych znanych im fakt�w. Poza radioaktywno�ci� i t� histori� z
rozpuszczonymi
skafandrami. Ale mo�e akurat w tym kryje si� rozwi�zanie tajemnicy? �eby
przerwa� ci���c�
mu cisz� Rajkow zacz�� z podejrzanym zapa�em przekonywa� Fizyka, �e ca�a ta
przygoda
wysz�a im na korzy��, bo i tak nie wytrzymaliby d�ugo w skafandrach, a teraz
przynajmniej
mog� czu� powiew wiatru i oddech bliskiego ju� morza.
Fizyk nie odpowiedzia�, tylko popatrzy� na niego ironicznie i ruszy� dalej.
Zrobi�o si� znacznie ch�odniej. Czasami, teraz ju� zupe�nie blisko, b�yska�y zza
wzg�rz niebieskie plamy wody. Rajkow stara� si� nie patrze� w tamt� stron�,
jakby obawia�
si� zepsu�, zak��ci� spotkanie z morzem. Kiedy wreszcie za ostatnim wzg�rzem
ukaza�a si�
linia dalekiego horyzontu, morze dos�ownie ich og�uszy�o. Nie ha�asem, gdy�
rozci�ga�o si� u
ich st�p zupe�nie spokojnie; o�lepiaj�co niebieskie w�r�d szarych brzeg�w w
promieniach
jaskrawozielonego s�o�ca. Nawet nie przestrzeni�, od kt�rej odzwyczaili si� w
ci�gu wielu
miesi�cy lotu. Chyba jednak tym, �e przebywszy ca�e miliony kilometr�w,
straciwszy statek i
towarzyszy, w t� swoj� ostatni� godzin� stan�li na brzegu zwyczajnego,
niebieskiego jak na
Ziemi, morza. Nie, jednak nie ca�kiem zwyczajnego. Zdumiewa�y niewysokie,
niezwyk�e
grube wa�y fal, jakby to by�a nie woda, lecz rt��. Zdumiewa� te� przyb�j, kt�ry
nie atakowa�
brzegu, jak na Ziemi, lecz ostro�nie, delikatnie liza� szare kamienne brzegi.
Praktykant ruszy� wolno na spotkanie fali z r�kami wyci�gni�tymi przed siebie,
ale w
ostatniej chwili zawaha� si�, odwr�ci� i spojrza� pytaj�co na Fizyka. Fizyk
milcza�. Rajkow
zaczerpn�� gar�� wody i chlapn�� ni� sobie w twarz. Nic si� nie sta�o. Nie czu�
ani pieczenia,
ani b�lu. Normalna woda, tyle tylko, �e ta cz�stka morza w jego d�oni nie
zblak�a, nie utraci�a
swej barwy. Wydawa�o si� nawet, �e jeszcze bardziej pociemnia�a, przesyci�a
b��kitem, jakby
kto� rozpu�ci� w niej spor� porcj� ultramaryny.
- Wygl�da jak stopiona s�l lub przesycony roztw�r.
Zerkn�� na Fizyka, kt�ry obserwowa� go z zainteresowaniem zabarwionym
niewczesn� teraz ironi�. W tej ironii by�o co� niejasnego. Jaka� my�l, oczywista
ju� dla
Fizyka, lecz niepoj�ta dla niego. Jakby w prote�cie przeciw ironicznemu
milczeniu starszego
kolegi podni�s� gar�� niebieskiej wody do warg. Daj spok�j! - przemkn�a my�l. -
Nie
wyg�upiaj si�! - Zaraz jednak wr�ci�a: - A co teraz nie jest g�upie? Czeka�, a�
minie sze��
godzin, a potem �yka� anestyzyn�?
Woda mia�a orze�wiaj�cy zapach g�rskiego strumienia i nie by�a s�ona. Dziwny
szorstki posmak. Mo�e w�a�nie zaufania oczekiwa�a od nich planeta?
- No i jak, smakuje? - zapyta� Fizyk.
- Nie wiem. Niesiona, troch� przypomina... w�a�ciwie niczego nie przypomina.
Fizyk �ci�gn�� koszul�. Ci�ko oddycha�, po jego plecach sp�ywa�y krople potu.
Zacz�� niezgrabnie biec i z rozp�du wskoczy� do wody. Fale rozst�pi�y si� jak
elastyczna
guma i wyrzuci�y go na powierzchni�. Niebieska b�ona ugina�a si� pod ci�arem
jego cia�a,
jakby Fizyk by� ig�� ze szkolnego do�wiadczenia demonstruj�cego napi�cie
powierzchniowe
cieczy.
Fizyk zaczerpn�� wody i opryska� sobie pier�. Woda rozsypa�a si� l�ni�cymi
kulkami.
- Dziwna rzecz, nie uwa�asz? Wygl�da na to, �e nie mo�na si� w niej wyk�pa�.
Szkoda. Ale i tak le�y si� przyjemnie, zupe�nie jak w hamaku, a r�ka swobodnie
przechodzi
przez wod�. Ma jak�� wybi�rcz� g�sto��, r�n� dla r�nych przedmiot�w. Szkoda,
�e nie
mamy wi�kszego analizatora, bo nasz sobie tutaj nie poradzi. No dobra, w�a�.
Na powierzchni morza istotnie le�a�o si� ca�kiem przyjemnie. Aby zmoczy� sobie
g�ow� i pier�, trzeba by�o czerpa� wod� d�o�mi. P�niej spr�bowali usi���, co
si� nie od razu
im uda�o. Teraz woda si�ga�a prawie do pasa, cho� nie wsz�dzie przylega�a do
cia�a.
Utworzy� si� pod nimi do�� g��boki lejek o �ciankach z niby-gumy.
Kiedy wreszcie znudzi�a im si� ta dziwna k�piel i wyszli na brzeg, nie musieli
si�
wyciera�, bo woda nie zwil�y�a im sk�ry.
Fizyk wybra� niewielki kamyk i rzuci� w morze. Znikn�� bez najmniejszego plusku,
a
na g�adkiej powierzchni wody nie ukaza�a si� nawet zmarszczka.
Przez jakie� dwie godziny szli brzegiem bez celu. W g�owach im wirowa�o od upa�u
lub promieniowania. Chcia�o si� spa�. Wreszcie Fizyk zatrzyma� si� w cieniu
wielkiego g�azu
i wyr�wna� mia�ki suchy piasek. Usiad� i wyj�� z kieszeni pude�eczko z czerwon�
kresk� na
pokrywce.
- Je�li �le si� poczujesz, za�yj jedn� tabletk�...
- A czy to nie wszystko jedno, ile ich za�yj�!
- Nie. Nie wszystko jedno. Do tej pory wci�� si� spieszyli�my, a teraz spr�bujmy
poczeka�.
...Wszystko mo�na sprowadzi� do absurdu, nawet �w demonstracyjny brak
po�piechu... Czy on naprawd� zdo�a usn��? - pomy�la� Rajkow. - Up�yn�y co
najmniej cztery
godziny, a wi�c zosta�o najwy�ej dwie. - Fizyk odwr�ci� si� i oddycha� r�wno i
g��boko.
Pewnie tak trzeba, trzeba te ostatnie dwie godziny sp�dzi� sam na sam ze sob�.
Mo�e istotnie
zbyt si� ostatnio spieszyli, jakby kto� ich pop�dza�, tak kierowa� wydarzeniami,
�e nie by�o
ju� czasu na zastanawianie si� nad tym, co w�a�ciwie zasz�o, dlaczego tak g�upio
sko�czy�a
si� ich doskona�e zaplanowana i bez zarzutu zorganizowana wyprawa ku gwiazdom...
W ostatnich dziesi�cioleciach gin�� tylko u�amek procenta wypraw kosmicznych.
Trzeba by�o mie� wyj�tkowego pecha, aby znale�� si� w�r�d tych, kt�rzy nie
wr�cili, kt�rzy
zagin�li bez wie�ci. Od czego w�a�ciwie zacz�o si� to w ich wypadku? Automat
prowadzi�
statek dok�adnie wytyczonym kursem, bo nie m�g� inaczej. Statek zboczy� albo
raczej na co�
si� natkn��... Na co jednak mo�na si� natkn�� w nadprzestrzeni, gdzie nie ma
�rodowiska
materialnego? Zagadka numer jeden. Zdarza si�. Przypu��my, cho� to ma�o
prawdopodobne,
�e automat si� rozregulowa�. Awaria z nie znanej przyczyny. Niemal wszystkie
awarie maj�
to do siebie. Z drugiej jednak strony sam fakt awarii, kt�ra doprowadzi�a do
zag�ady,
wydawa�oby si�, niezniszczalnego statku jako� nie mie�ci si� w g�owie. Automat
nie zdo�a�
jej opanowa�. Nie zdo�a�, czy nie chcia�? Nie, to czysty absurd, automat nie
mo�e post�pi�
wbrew programowi. Mamy wi�c zagadk� numer dwa. Nowoczesny gwiazdolot,
nafaszerowany automatami zdolnymi do regeneracji, zostaje uszkodzony. Zauwa�my
przy
okazji, �e mimo wszystko statek nie ginie, a za�oga wychodzi z tego bez szwanku,
za to
ca�kowicie rozpada si� na skutek wibracji automat centralny. Przypu��my. W
ka�dym razie
wypada z gry jeden z najwa�niejszych element�w. Nie ma automatu centralnego,
wi�c
realizacja programu zostaje przerwana. Na scenie zjawia si� wreszcie za�oga. W
punkcie
wyj�cia z nadprzestrzeni, w zasi�gu okaleczonego statku, znajduje si� nie znana
gwiazda...
W ten spos�b tworzy si� do�� d�ugi, ale jeszcze w miar� prawdopodobny �a�cuch
przypadk�w. Popatrzmy co b�dzie dalej.
Podczas l�dowania rozpada si� p�aszcz magnetyczny generatora... Uznajemy, �e to
skutek awarii. Statek jest tak poharatany, �e w tej ostatniej awarii nie ma ju�
nic
tajemniczego. Dziwne jest tylko to, �e zd��yli�my wystrzeli� szalup� ratunkow�,
bo
zazwyczaj wybuchy reaktor�w nast�puj� natychmiast. Inna rzecz, �e nie wszyscy
si�
uratowali. Nawigator i Energetyk co� jednak musieli zrobi�...
Teraz planeta. Ci�nienie, grawitacja, sk�ad atmosfery, tlen, zakres temperatur,
brak
wrogiej biosfery, wszystko to mie�ci si� w owym w�ziutkim przedziale warunk�w, w
kt�rym
mo�e egzystowa� niczym nie chroniony cz�owiek. Niczym nie chroniony... Mo�e
w�a�nie
dlatego stracili�my skafandry? Tylko to promieniowanie... Rajkow obliza� suche
wargi.
Obawia� si� ci�gn�� sw� my�l dalej, gdy� u�wiadomi� sobie, �e doszed� do punktu,
w kt�rym
objawi mu si� co� niezmiernie dla nich wa�nego, decyduj�cego.
A je�li za�o�y�, tylko za�o�y�, �e to wszystko nie jest dzie�em przypadku?
Przecie� ten
ci�g zbieg�w okoliczno�ci uk�ada si� w klarowny schemat, w kt�rym nie mie�ci si�
jedynie
promieniowanie. Ale mo�e i ono si� w nim mie�ci? Je�li po prostu nie rozumiej�
jego
znaczenia? Kr�tko m�wi�c, je�li jego domys�y s� s�uszne, radioaktywno�� jest dla
nich
nieszkodliwa.
Poderwa� si� na r�wne nogi i zapatrzy� na intensywny b��kit morza.
Pi�kne? Tak, chyba nawet zbyt pi�kne jak na dzik� planet�. Trzeba obudzi�
Fizyka.
Tak, ale w�a�ciwie nie ma mu nic do powiedzenia. �adnych konkret�w, tylko
g��bokie
przekonanie, �e to wszystko, co ich otacza, i wszystko, co im si� dotychczas
przydarzy�o,
musi mie� jaki� sens, kt�rego do tej pory nie dostrzegali. Kto� kierowa�
wszystkimi
wydarzeniami. Ale to przecie� zakrawa na szale�stwo! To prawda, �e nie ma
�adnych
dowod�w, ale nied�ugo ju� b�dzie je mia�. Za godzin�, za dwie, za dziesi��.
Trzeba tylko
poczeka�, jeszcze troch� poczeka�.
W najgorszym razie, je�li si� myli i ju� si� nie obudzi, nikt nie b�dzie mu
wytyka�
ostatniej pomy�ki.
Praktykant jeszcze usi�owa� walczy� ze snem, ale powieki ci��y�y mu coraz
bardziej,
cia�o domaga�o si� wypoczynku. �ni�y mu si� sosny. Prawdziwe ziemskie sosny z
d�ugimi
ig�ami, w kt�rych pogwizduje wiatr. Nawet we �nie zdawa� sobie spraw� z tego, �e
tu nie
mo�e by� �adnych sosen, ale widzia� je jak na jawie. Widzia� traw� rosn�c� wok�
ich pni,
g�adzi� szorstk� kor�, na kt�rej l�ni�y krople �ywicy. Obudzi� go Fizyk.
Wok� sta�a zwarta �ciana sosnowego lasu. Na brunatnej korze drzew b�yszcza�y
z�ociste nacieki �ywicy. �wiat�o z trudem przedziera�o si� przez pot�ne iglaste
korony. O
dwa kroki od ich piaszczystego pos�ania kwit�y dmuchawce, kt�re w g�stej
zielonej trawie
wygl�da�y jak cz�steczki ziemskiego s�o�ca.
Rozdzia� 3
Je�li mo�na by�o ufa� kursografowi, szalupa lecia�a niemal pionowo w g�r�. Nie
dzia�a� ani jeden ekran obserwacyjny. Cybernetyk z irytacj� przerzuca� manetki
ster�w
poziomych.
- Wysoko�� jest odpowiednia, ale nie mog� przecie� prowadzi� szalupy po omacku.
Kto� musi korygowa� lot. Mo�esz mnie zast�pi�?
- Zda�em egzamin z pilota�u, ale wola�bym...
- Nie kryguj si�, tylko zajmuj moje miejsce.
Cybernetyk z trudem otworzy� pokryw� w�azu i zobaczy� pod sob� rudaw�
powierzchni� planety. Odetchn�� z ulg�, bo nie czu� si� ju� jak �lepiec
zamkni�ty w p�dz�cej
gdzie� �elaznej klatce.
Doktor prowadzi� szalup� nier�wnymi szarpni�ciami i Cybernetyk musia� z ca�ej
si�y
trzyma� si� por�czy, aby nie wypa��. Wy��czy� na chwil� intercom skafandra i
zacz�� g�o�no
przeklina� Doktora, planet�, szalup�, upa� i ca�� reszt�.
Krajobraz w dole zmienia� si� stopniowo. Pofalowana pustynia ust�pi�a miejsca
pog�rzu. Coraz cz�ciej trafia�y si� ostre szczyty samotnych ska�. W pewnej
chwili jedna z
nich znalaz�a si� wprost na kursie. Cybernetyk musia� w��czy� intercom i
poprosi� Doktora,
aby zmniejszy� szybko�� i skr�ci�. Zamiast tego Doktor doda� gazu i tylko cudem
nie rozbili
si� o ska��. Tym razem Cybernetyk zapomnia� wy��czy� mikrofon, wi�c Doktor
obrazi� si� i
powiedzia�, �e nie b�dzie dalej prowadzi�. To nie mia�o wi�kszego znaczenia,
gdy� i tak
trzeba by�o l�dowa�, bo kondensatory by�y ju� prawie puste. Cybernetyk wybra�
niewielki
w�w�z, a Doktor, naprowadzony przez niego, wcale zgrabnie usiad� tu� pod urwist�
�cian�.
By�o to znakomite miejsce na obozowisko, bo skalisty w�w�z os�ania� szalup� z
trzech stron,
a s�o�ce, wedle oblicze� Cybernetyka, zagl�da�o tam tylko o �wicie, co
oznacza�o, �e teraz
przynajmniej upa� nie b�dzie ju� ich m�czy�. Poza tym urwiste �ciany stanowi�y
rodzaj
naturalnej fortecy i w razie jakiego� napadu trzeba b�dzie broni� si� tylko z
jednej strony.
Cybernetyk nie bardzo wierzy� w ca�kowity brak biosfery. Uwa�a� wniosek Doktora
za zbyt
po�pieszny, gdy� wiedzia� z do�wiadczenia, jak wiele niespodzianek mog� kry�
takie nowe,
nie zbadane planety.
Urz�dzenie obozu postanowili od�o�y� do powrotu Fizyka i Praktykanta i tylko o
um�wionej godzinie zapalili �wiec� dymn�. Min�� pierwszy termin kontrolny i
stopniowo
niepok�j o los towarzyszy zacz�� wypiera� wszystkie inne my�li. Wzi�li lornetki
i ruszyli w
stron� wyj�cia z w�wozu. Nie uszli daleko, bo po jakich� stu metrach w�w�z
sko�czy� si�,
ods�aniaj�c szerok� panoram� r�wniny, nad kt�r� niedawno lecieli.
S�o�ce p�on�o tu� nad horyzontem. Wiatr ucich� i teraz w ca�ej tej martwej
przestrzeni nie by�o nawet �ladu ruchu. Czekali w milczeniu cztery godziny.
Zrobi�o si�
ciemno, gdy� mimo wolnego ruchu planety s�o�ce zd��y�o si� prawie zupe�nie skry�
za
widnokr�giem. Kolejny termin kontrolny up�ywa� za dwadzie�cia godzin, a zreszt�
jakiekolwiek poszukiwania przed nastaniem �witu nie mia�y najmniejszego sensu.
Wr�cili do
obozu i po�ywili si� koncentratem z tuby. Cia�a pali�y ich pod pancerzem
skafandr�w,
regulatory temperatury pracowa�y niezbyt precyzyjnie.
- Czuj�, �e zamieniam si� w ��wia - poskar�y� si� Doktor. - Wyjd�my na zewn�trz
-
poprosi�.
Noc by�a jasna i mglista, rozjarzona fioletowym blaskiem atmosfery tak, �e nawet
nie
by�o wida� gwiazd. Kontury ska� by�y niejasne i rozmyte, a ich cienie
nieustannie zdawa�y si�
zmienia� kszta�t, porusza� si� przy akompaniamencie niewyra�nych szmer�w. Chyba
przez
dwie godziny starali si� zasn��, a� wreszcie Doktor zaproponowa� powr�t do
szalupy.
Cybernetyk nie zareagowa� na to, gdy� na sam� my�l, �e zn�w znajdzie si� w
ciasnej
ster�wce zat�oczonej kanciastymi aparatami, cuchn�cej spalon� gum� i plastykami,
dostawa�
md�o�ci.
Min�o kilka godzin, ale jeszcze nie �wita�o, a oni wci�� czuwali, wi�c
Cybernetyk
postanowi� zabra� si� do urz�dzania obozu. Cho� nale�a�o oszcz�dza� energi�,
postanowi�
jednak zapali� reflektor. B��kitny sto�ek �wiat�a pad� na sp�kan� �cian� w�wozu.
Doktorowi
wyda�o si�, �e w momencie zapalania �wiat�a przy wej�ciu do w�wozu co� si�
poruszy�o.
Jaka� wielka masa ledwie widoczna w rozproszonym blasku.
- Po�wie� w kierunku wyj�cia - poprosi� Cybernetyka.
Promie� trysn�� w bok i Doktor zobaczy� po�rodku w�wozu dziwnie g�adk� ska��.
M�g� przysi�c, �e wczoraj wieczorem nie by�o tam �adnej ska�y. Zauwa�y� te�, �e
mi�dzy
dnem w�wozu a g�azem jest szczelina szeroka na jakie� p� metra. Ska�a unosi�a
si�
nieruchomo w powietrzu, nie zd��yli jeszcze przyj�� do siebie ze zdumienia, gdy
ska�a
zacz�a dygota�, jakby by�a wyci�ta z ogromnego bloku galarety i bardzo wolno,
nieomal
niedostrzegalnie ruszy�a w ich stron�.
- No i masz sw�j brak biosfery!
Zanim Doktor zd��y� odpowiedzie�, zanim zdo�a� zapobiec nieszcz�ciu, b��kitny
promie� blastera rozpru� ciemno��. B��kitna chmurka pojawi�a si� w miejscu,
gdzie jeszcze
przed chwil� porusza� si� nie znany przedmiot i zapad�a ciemno��. Reflektor
zgas�.
- Zapal reflektor! - krzykn�� Cybernetyk, nie wypuszczaj�c blastera z r�ki, ale
Doktor
mu nie odpowiedzia�.
Nie odpowiedzia�, bo gor�czkowo naciska� wszystkie guziki na pasie skafandra,
cho�
rozumia� ju�, �e to nie ma sensu: ca�e wyposa�enie energetyczne odm�wi�o
pos�usze�stwa,
nie zapali�a si� nawet awaryjna lampa na kasku i tylko intercom nadal pracowa�.
Doktor
wyra�nie s�ysza� ci�kie sapanie Cybernetyka, trzaski prze��cznik�w i ciche
przekle�stwa.
Cybernetyk szarpn�� zamek blastera, obr�ci� si� do �ciany i pewien, �e to na nic
si�
nie zda, nacisn�� spust. Ale blaster nie zawi�d�. Widocznie jego automatyczny
reaktor nadal
pracowa�, i cho� wy�adowanie by�o znacznie s�absze od normalnego, w jego z�otym
blasku
zdo�ali zobaczy�, �e wok� nie by�o ju� �adnych ruchomych ska�.
- Daj spok�j - powiedzia� Doktor. - Chod�my do szalupy. Mo�e przynajmniej tam
co�
ocala�o.
Wracali w milczeniu. By�o ciemno, cho� oko wykol pewnie dlatego, �e o�lepi� ich
rozb�ysk blastera. Zrobili dziesi��, pi�tna�cie krok�w, a szalupy wci�� nie
by�o.
- Jeste� pewien, �e dobrze idziemy? - zapyta� Doktor.
- Zaraz sprawdzimy!
Cybernetyk zn�w szcz�kn�� zamkiem, ale Doktor chwyci� go za r�k�.
- Daj spok�j - powt�rzy�. - Twoja iluminacja tylko nas dekonspiruje.
W plecy uderzy� ich poryw wiatru, w powietrzu zata�czy�y jakie� nik�e ogniki.
- Chyba mieni mi si� w oczach... - powiedzia� Doktor. - Widzisz te iskierki?
- To pewnie wy�adowania. Nic dziwnego, tutaj wsz�dzie jest piekielnie du�o
energii
radioaktywnej i dostarczanej przez to zwariowane zielone s�o�ce. Ale gdzie jest
szalupa?
- Mo�e by�my wr�cili?
- Lepiej nie, bo ju� na pewno zab��dzimy. Dlaczego oni nie atakuj�? Teraz maj�
najdogodniejsze warunki, bo na otwartej przestrzeni jeste�my bezbronni i �lepi,
a nocne
drapie�niki zazwyczaj znakomicie widz� w ciemno�ci. Je�li spr�buj� jeszcze raz,
r�bn�
protonami...
- Co spr�buj�?
- Jak to co? Napa�� na nas!
- Dlaczego s�dzisz, �e nas atakowali?
- A twoim zdaniem bawili si� w ciuciubabk�? Po co p�dzili prosto na nas? Nie
mogli
sobie gdzie indziej pobiega�?
- Wiesz przynajmniej, do kogo strzela�e�?
- Do kogo? Dlaczego �do kogo�? To by�o jakie� ogromne zwierz�!
- A je�li nie?
- No wiesz... - speszy� si� Cybernetyk.
Doktor nie mia� najmniejszej ochoty na kontynuowanie tej rozmowy, a mimo to
powiedzia�:
- Nie s�dzisz, �e w naszej sytuacji wypowiadanie wojny ca�ej planecie jest
niezbyt
rozs�dne?
- Nie przesadzaj, Piotrze Siemionowiczu! Kto tu m�wi o wojnie? Napad�o na nas
nie
znane zwierz�, ja do niego strzeli�em, i to wszystko!
- A je�li to nie by�o zwyczajne zwierz�?
- M�wisz tak, jakby� tu ju� odkry� cywilizacj�! Wobec tego mog�e� wcze�niej mnie
o�wieci�.
- Doskonale wiesz, �e nic nie odkry�em, ale uwa�am, �e nale�y post�powa� tak,
jakby
tu taka cywilizacja istnia�a, a w ka�dym razie nie zapomina�, �e nie jeste�my u
siebie. Nie ma
sensu od razu chwyta� za blaster. Jestem pewien, �e to co� nie mia�o wrogich
zamiar�w, gdy�
w przeciwnym razie ju� by nas nie by�o. Jeste�my tylko dw�jk� intruz�w,
przeciwko kt�rym
mog�y si� zjednoczy� w obliczu zagro�enia wszystkie miejscowe istoty, cho�by
by�y
najbardziej prymitywne.
- No i widzisz! M�wi�e�, �e na tej planecie nie ma biosfery, twoje analizy
wykaza�y
nawet brak wirus�w!
Doktor u�miechn�� si�.
- Cz�owiek ma to do siebie, �e ch�tnie wytyka b��dy innym, zw�aszcza wtedy,
kiedy
sam nie jest bez winy. A co do biosfery, to zgadzam si� z tob�, �e wyda�em
pochopn� opini�.
Chocia�, czy ja wiem? To wszystko jest bardzo dziwne i niezrozumia�e. Mo�e Fizyk
i
Praktykant znajd� co� nowego?
- Oni nawet nie wzi�li broni!
- Bro� tu na nic si� nie zda.
- To si� jeszcze zobaczy! Lepiej od pocz�tku okazywa� si��, a nie s�abo��.
Doktor zamilk� na d�ugo. Wiatr stopniowo wzmaga� si� i teraz trudno by�o
utrzyma�