7271

Szczegóły
Tytuł 7271
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7271 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7271 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7271 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jewgenij Gulakowski Planeta 412 bis Prze�o�y� Tadeusz Gosk P�aneta dla kontakta Wydanie oryginalne: 1976 Wydanie polskie: 1979 Rozdzia� 1 Gwiazdolot badawczy lecia� w nadprzestrzeni. Za�oga znajdowa�a si� w g��bokiej anabiozie, statkiem za� kierowa� centralny automat. Tylko jego m�zg pozbawiony jakichkolwiek emocji m�g� funkcjonowa� w takich warunkach: ignorowa� absolutn� pustk� otaczaj�c� gwiazdolot, kt�ra zdawa�a si� przes�cza� przez jego pow�ok� i wype�nia� wn�trze niewidzialn� mg��. W sze�ciowymiarowej przestrzeni, oddzielonej od statku pot�nymi polami ochronnymi, nie mog�o istnie� nic materialnego. W tej przestrzeni nie by�o ani cz�stek, ani kwant�w energii, ani p�l magnetycznych, kiedy wi�c w maszynowni statku rozleg� si� d�wi�k wywo�any przyczynami zewn�trznymi, automat centralny nie m�g� prawid�owo zinterpretowa� uzyskanej informacji. Wibracja obj�a zrazu tylko fragment czwartego generatora, ale bardzo szybko ogarn�a ca�� maszynowni�. Automat centralny dwukrotnie za��da� danych od ca�ej aparatury kontrolnej. B�yskawicznie zanalizowa� uzyskane informacje, wy��czy� czujniki wibracji jako niesprawne i wys�a� roboty naprawcze, aby je skontrolowa�y. Na statku nie by�o nic, co mog�oby powodowa� wibracj�, oddzia�ywanie �rodowiska zewn�trznego nale�a�o wykluczy�, gdy� owo �rodowisko po prostu nie istnia�o dla p�cherzyka zwyczajnej przestrzeni, jakim by� statek i otaczaj�ce go pola ochronne. Ka�de zjawisko musi mie� jak�� przyczyn�. Poniewa� wibracji po prostu nie ma, zosta�y wi�c uszkodzone przyrz�dy, kt�re nale�y naprawi�. Rozumowanie by�o logiczne i bezb��dne. Zgodnie z programem wprowadzonym do automatu za�oga mia�a spa� jeszcze cztery doby. Program nigdy nie by� przerywany i okre�la� obowi�zuj�ce prawa na czas wielu miesi�cy lotu. Nakazywa� on wprawdzie w razie niebezpiecze�stwa lub nieprzewidzianej sytuacji wyj�cie z nadprzestrzeni i przebudzenie dy�urnego nawigatora, w sytuacjach krytycznych nawet ca�ej za�ogi. Ale nie grozi�o �adne niebezpiecze�stwo, nie wydarzy�o si� te� nic nieprzewidzianego. Po prostu nawali�y czujniki w maszynowni. Robot rozebra� je, zameldowa� automatowi centralnemu o ich ca�kowitej sprawno�ci i ponownie zmontowa�. Tymczasem wibracja rozszerzy�a si� na trzy s�siednie przedzia�y i wprowadzi�a w rezonans p�yty fundamentowe generator�w. Na ca�ym statku w��czy�y si� syreny alarmowe, zamigota�y lampy ostrzegawcze. Wibracja pot�nia�a i trz�s�a ju� ca�ym statkiem. P�ka�y kwarcowe szybki przyrz�d�w, skr�ca�y si� i rwa�y na strz�py schody i �ciany wewn�trzne. Automat centralny walczy� z nieoczekiwanym zagro�eniem najlepiej, jak potrafi�. By� jednak tylko maszyn�, kt�ra w dodatku zbyt p�no przyst�pi�a do walki. Program nie zawiera� �adnych wskaz�wek co do t�umienia wibracji wyst�puj�cej bez powodu, ale automat centralny m�g� w wyj�tkowych sytuacjach wykorzysta� rezerwowe bloki analityczne do wypracowania dodatkowego programu. Gigantyczna pami�� maszyny zawiera�a dane o niezliczonych awariach, jakie wydarzy�y si� w ca�ej historii �eglugi kosmicznej. Wystarczy� u�amek sekundy, aby automat podj�� samodzieln� decyzj�. Uzna�, �e trzeba natychmiast zmniejszy� szybko��, i w tym celu rozpocz�� hamowanie silnikami g��wnymi. Aparatura kontrolna nie potwierdzi�a jednak wykonania rozkazu. Blokuj�ce urz�dzenia awaryjne uruchamia�y si� jedynie w�wczas, gdy dalsza praca silnik�w grozi�a wybuchem i zniszczeniem ca�ego statku. Mia�y sterowanie autonomiczne, niezale�ne od automatu centralnego. Silniki nie w��czy�y si�. Wibracja wygina�a poszycie, przesuwa�a wielotonowe zasobniki z paliwem j�drowym, rwa�a na strz�py instalacje. Wszystkie automaty remontowe pracowa�y z maksymalnym obci��eniem. Trwa�a walka o prze�ycie statku, o kabiny mieszkalne, gdzie w wannach anabiotycznych spoczywa�y nieruchome cia�a ludzi. W��czy�y si� silniki awaryjne, dysponuj�ce niewielkim zapasem paliwa, ale nie zdo�a�y zmniejszy� gigantycznej pr�dko�ci statku. Po zu�yciu paliwa silniki te zosta�y natychmiast wystrzelone w przestrze�. Wibracja nieco zmniejszy�a amplitud� i teraz zniszczy�a mikrostruktur� kryszta��w. P�ka�y i wybucha�y elementy elektroniczne automatu centralnego i po chwili ca�a sie� informacyjna przesta�a istnie�. To by� koniec. Po utracie ��czno�ci i sterowania roboty naprawcze, najwytrzymalsze urz�dzenia na pok�adzie statku, zacz�y miota� si� bez�adnie, niszcz�c wszystko, co napotka�y na swojej drodze. W ko�cu i one znieruchomia�y. Chrypia�y porozrywane ruroci�gi, ze szczelin wewn�trznego pancerza s�czy� si� p�ynny hel. W ��tym �wietle lamp awaryjnych wirowa�y p�atki �niegu, ale wkr�tce one r�wnie� wyparowa�y. Wreszcie zgas�o o�wietlenie awaryjne. *** Praktykant Rajkow �ni�. By� to bardzo dziwny sen, gdy� w anabiozie ludzie nie miewaj� sn�w, a Rajkow by� pewien, �e znajduje si� w g��bokiej anabiozie. Wydawa�o mu si�, �e na pod�odze kabiny le�y zwini�ty w k��bek ogromny bia�y w��, kt�ry od czasu do czasu unosi ogon i z potworn� si�� wali nim w �cian�. Praktykant drgn��, jakby stara� si� odp�dzi� koszmar. W�� eksplodowa� i rozpad� si� na tysi�ce b�yszcz�cych od�amk�w. - No i co z nim? - Wraca do siebie. - Zbyt d�ugo. Potrzebuj� ca�ej za�ogi. Zr�b mu jeszcze jeden zastrzyk! - Nie mog�, Nawigatorze. Trzeba poczeka� albo zaczyna� bez niego. Okropnie mu si� nie chcia�o otwiera� oczu. Le�e� by�o wygodnie, niemal przyjemnie, ale �wiadomo�� w��czy�a si� wbrew jego woli, wi�c ju� zrozumia�, �e Nawigator nie nalega�by na drugi zastrzyk bez powa�nego powodu. Spr�y� si� i otworzy� oczy. - W porz�dku. Teraz jeste�my w komplecie. Mia�e� niesprawny automat budz�cy. - Nawigator powiedzia� to takim tonem, jakby Praktykant umy�lnie uszkodzi� aparatur�. - Zosta�o nam trzydzie�ci minut, potem b�dzie ju� za p�no na hamowanie. Je�li przeskoczymy orbit�, nie uda si� ju� zawr�ci�. - Jak� orbit�? - szepn�� Praktykant. Kabina wygl�da�a tak, jakby przeszed� przez ni� pot�ny huragan. Widok ten zmusi� Rajkowa do ponownego zamkni�cia oczu. - Trzeba b�dzie mu wyt�umaczy� - powiedzia� twardo Fizyk. - Tak s�dzisz? Ale to zajmie troch� czasu. - Powinien wszystko wiedzie�. Ma do tego prawo. - Dobrze - podda� si� Nawigator. - Ale sam mu to wyt�umacz. - Nasza sytuacja jest bardzo z�a. Fizyk po�o�y� r�k� na ramieniu Rajkowa i mocno je u�cisn��. Praktykant ucieszy� si�, �e w kabinie pali si� tylko blade �wiat�o awaryjne i nikt nie mo�e zauwa�y�, jak bardzo ten u�cisk by� mu potrzebny. Fizyk tymczasem ci�gn�� bardzo cicho, niemal szeptem, nisko pochylony nad Praktykantem: - Automat centralny jest teraz kup� z�omu, ale zd��y� wypchn�� statek w normaln� przestrze�. Nie mog� zrozumie�, jak to zrobi� dysponuj�c tylko silnikami awaryjnymi. Nie znamy przyczyn katastrofy i nie wiemy, w jakim punkcie wyszli�my z nadprzestrzeni. Przy nie zako�czonym skoku wsp�rz�dne przebicia zawsze s� nieznane. Mo�e uda si� je wyliczy� z kszta�tu konstelacji? - zapyta� nagle z nadziej� w g�osie, zwracaj�c si� do Nawigatora. Ten jednak pokr�ci� g�ow�. - Zbyt daleko. Prawie dok�adnie dziesi�� lat �wietlnych... zreszt� nie mamy kalkulatora. - A po co nam w og�le te wsp�rz�dne? - zapyta� z irytacj� Energetyk. - Mnie na przyk�ad by�oby mi�o, gdybym wiedzia�, z kt�rej strony mamy S�o�ce - odpar� Doktor, ostro�nie wk�adaj�c do apteczki pop�kane ampu�ki. - M�wicie tak, jak by�cie planowali... - Niczego nie planuj�! - odpowiedzia� mu ostrym tonem Doktor. - Po prostu chc� zna� sytuacj�. I dobrze by�oby zdecydowa�, czy l�dujemy na tej planecie, czy te� nie! - Na jakiej planecie? - zapyta� Praktykant. Rozdzia� 2 Trudno powiedzie�, co umo�liwi�o im wyl�dowanie - szale�cza praca czy �ut szcz�cia. To, �e w zasi�gu rozbitego statku znalaz�a si� gwiazda z uk�adem planetarnym, by�o chyba dzie�em przypadku, chocia� p�niej, ju� po wyl�dowaniu, przestali wierzy� w jakiekolwiek przypadki. Zreszt� racjonalna ocena wszelkich zjawisk na tej planecie do niczego nie prowadzi�am Tego jednak dowiedzieli si� znacznie p�niej, bo najpierw by�o l�dowanie, je�li l�dowaniem mo�na nazwa� bezw�adny upadek statku, kt�ry utraci� prawie ca�y nap�d i stery. Nawigatorowi czterokrotnie uda�o si� go wyprostowa� i w�wczas z dysz rufowych tryska� o�lepiaj�cy niebieski p�omie�. Ca�a za�oga siedzia�a w sterowni w ci�kich skafandrach, mocno �ci�ni�ta pasami bezpiecze�stwa. Nie dzia�a�y antygrawitatory ani urz�dzenia obserwacyjne dalekiego zasi�gu. Prowizoryczny pulpit sterowniczy by� pospiesznie i niedbale zmontowany z ocala�ych uk�ad�w sterowania generatorem. Przez dwa miesi�ce hamowali, a potem wlekli si� w kierunku planety na tym jedynym generatorze, kt�ry uda�o im si� skleci� ze z�omu. W por�wnaniu z dotychczasowymi przeci��eniami teraz mia� on do spe�nienia wzgl�dnie �atwe zadanie. Za ka�dym razem kiedy Nawigatorowi uda�o si� skierowa� o� dysz rufowych w stron� powierzchni planety, szybko�� natychmiast spada�a do zera i statek zwala� si� na bok. Silniki nad�wietlne nie nadawa�y si� do przeprowadzenia manewru l�dowania, a nap�du planetarnego nie uda�o si� naprawi�. Gdy tylko Nawigator w��cza� silniki, Energetyk g�osem ochryp�ym ze zdenerwowania odlicza� biliergi mocy pozostaj�ce jeszcze w kondensatorach. Gdzie� by�o przebicie i generator dawa� ledwie jedn� trzeci� koniecznej energii. Je�li kondensatory wy�aduj� si� ca�kowicie, antyprotonowa plazma rozerwie p�aszcz magnetyczny i przekszta�ci statek w chmur� radioaktywnego gazu. Nawigatorowi po raz ostatni uda�o si� naprowadzi� lini� pionu na wska�nik pola grawitacyjnego planety oko�o czterdziestu tysi�cy metr�w nad jej powierzchni�. Troch� wida� przesadzi�, gdy� statek podskoczy�, pchni�ty pot�nym impulsem silnik�w. Nawigator nerwowo przesuwa� pokr�t�a ster�w bocznych, staraj�c si� wyr�wna� gwiazdolot. Pod�oga ster�wki wibrowa�a zgniatana ogromnymi przeci��eniami. Nagle rozleg�o si� �a�osne, jakby zduszone wycie syreny alarmowej. Energetyk pochyli� si� nad mikrofonem i powiedzia� spokojnie: - P�aszcz si� rozpada. - Wszyscy do szalupy! - zakomenderowa� Nawigator. Praktykant nie potrafi� p�niej zrekonstruowa� dalszego przebiegu wydarze�. Zapami�ta� jedynie poczucie nieuniknionej zag�ady i kilka nie zwi�zanych ze sob� szczeg��w, kt�re najbardziej nim wstrz�sn�y. Energetyk zignorowa� rozkaz. Wyj�� z kieszeni chusteczk� i zacz�� powoli wyciera� ni� d�onie, jakby nigdzie si� nie spieszy�, jakby nie mia� ju� dok�d si� spieszy�... P�dzili do w�azu. Praktykant obejrza� si� i zobaczy� pusty korytarz. Nawigator i Energetyk zostali w ster�wce! Powiedzia� o tym Fizykowi, ale ten bez s�owa wepchn�� go do szalupy, a Doktor, ju� po zatrza�ni�ciu w�azu, zacz�� rozwlekle opowiada� o drugiej szalupie ratunkowej, zapominaj�c, �e ogo�ocili j� przecie� ze wszystkich w miar� sprawnych urz�dze� i paliwa. Praktykant chcia� mu o tym przypomnie�, ale nie zd��y�. Rykn�y silniki i wyrzuci�y ich w przestrze�, a kiedy Rajkow ockn�� si� z szoku grawitacyjnego, od statku macierzystego dzieli�o ich co najmniej czterdzie�ci mil. Krzykn�� i chcia� wyskoczy� z uprz�y pas�w bezpiecze�stwa, ale nikt nie zwraca� najmniejszej uwagi na jego szamotanin�. Na ekranie rufowym p�cznia�a o�lepiaj�co bia�a kula, kt�ra po chwili rozprysn�a si� niczym ba�ka mydlana. Momentalnie zgas�y wszystkie ekrany i szalupa zadygota�a jak od uderzenia mechanicznego m�ota. Praktykant pomy�la�, i� rozbi�a si� o ska�y i �e to ju� naprawd� koniec, ale stateczek przesta� w ko�cu wibrowa�, zrobi�o si� zupe�nie cicho i w tej ciszy Fizyk powiedzia�, �e Aleksy od pocz�tku by� przeciwny ca�emu temu l�dowaniu. Praktykant dopiero po d�u�szej chwili zrozumia�, �e mowa o Nawigatorze, osch�ym mruku, kt�rego nie zd��y� w�a�ciwie pozna� i kt�rego teraz ju� nigdy nie pozna. - Czterdzie�ci mil od epicentrum... Nie rozumiem, jak im si� to uda�o? - mrukn�� Cybernetyk. - Kiedy w��czy�a si� syrena, p�aszcz by� ju� w strz�pach. - Dw�ch ludzi mog�o to zrobi�. Wy��czyli automaty i r�cznie sterowali generatorami magnetycznymi. My�la�em nawet, �e zdo�aj� zastopowa� silniki... - Wraz z ubytkiem mocy zmniejsza� si� strumie� energii na magnesach. To nie mog�o zbyt d�ugo trwa�... Wyl�dowali bez k�opot�w. Nawet silniki hamuj�ce, kt�re mia�y z�agodzi� wstrz�s, w��czy�y si� we w�a�ciwym momencie. Wydawa�o si�, �e nic szczeg�lnego nie zasz�o. Ot, zwyczajna wyprawa zwiadowcza na powierzchni� nowej planety. Tyle tylko, �e nie �wieci�y panoramiczne ekrany obserwacyjne i tam, gdzie zawsze p�on�� rubinowy indykator sta�ej ��czno�ci ze statkiem macierzystym, teraz by�o pusto. - Od razu wysiadamy? - zapyta� Cybernetyk. Fizyk wzruszy� ramionami: - To w�a�ciwie nie ma �adnego znaczenia. Nie mamy wyboru. - Mogliby�cie przynajmniej zaczeka�, a� sko�cz� analizy - zirytowa� si� Doktor. Rajkowa zdumiewa�a i wr�cz przera�a�a powszednio�� tego wszystkiego i spos�b, w jaki starsi cz�onkowie za�ogi traktuj� sytuacj�, jak o niej m�wi�. Doktor, czerwony z wysi�ku, kr�ci ko�em sondy, ale nikt mu w tym nie pomaga. Wszyscy unikaj� rozm�w o wypadku, wszyscy jakby ju� pogodzili si� z beznadziejno�ci� po�o�enia i dlatego krz�taj� si� automatycznie po szalupie, analizuj� pr�bki, zak�adaj� skafandry, rozpakowuj� wyposa�enie... Po co to wszystko? Czego zamierzaj� szuka� na planecie? Co zamierzaj� robi� dalej? Nie wiadomo dlaczego kr�powa� si� zada� teraz te pytania i bez s�owa w��czy� si� do wsp�lnej roboty. We wzgl�dnej ciszy, jaka zapad�a w ster�wce po wyl�dowaniu, uporczywie rozlega�y si� jakie� dziwne, natr�tne szmery - pierwsze d�wi�ki obcej planety. Pocz�tkowo Rajkow s�dzi�, �e s� to po prostu trzaski stygn�cego pancerza, ale teraz, kiedy kad�ub ju� ostyg�, �w d�wi�k zacz�� mu si� kojarzy� ze zgrzytem papieru �ciernego o szk�o. Fizyk przytkn�� ucho do �cianki. - Piasek i wiatr - powiedzia�. - Przynajmniej jest tu atmosfera. - Dwadzie�cia procent tlenu! - zareagowa� natychmiast Doktor. - I nie ma bodaj �adnych truj�cych sk�adnik�w. - A bakterie, wirusy? - Jeszcze nie wiem, przecie� dopiero zabra�em si� do analiz! Musimy poczeka�, a� wyrosn� posiewy. - Co to, to nie! - zaprotestowa� Cybernetyk. - Nie mam najmniejszej ochoty siedzie� d�u�ej w tej �elaznej trumnie. - Gdyby nie ta �elazna trumna - powiedzia� spokojnie Fizyk - ju� by ci� nie by�o. Ale czeka� istotnie nie ma sensu. Analizy zako�czymy na zewn�trz. Pokrywa w�azu odchyli�a si� z nieoczekiwan� �atwo�ci� i wszyscy znale�li si� za progiem �luzy wej�ciowej. Rajkow nie pami�ta�, kt�ry z nich pierwszy zst�pi� na chropaw�, pokryt� rudymi plamami tlenk�w �elaza powierzchni� obcej planety. Ten dziki krajobraz wyda� im si� w pierwszej chwili ca�kiem zwyczajny chyba dlatego, �e w�az otworzy� si� tak �atwo. Niewysokie szare wzg�rza, o�wietlone zielonym blaskiem obcego s�o�ca, nie zas�ania�y linii horyzontu, gdy� szalupa sta�a na kopulastym szczycie jednego z nich. Wzg�rza obni�a�y si� stopniowo i przechodzi�y w szar� r�wnin�, kt�ra na granicy widnokr�gu zmienia�a barw�. Co� tam s�abiutko pulsowa�o, ale odleg�o�� nie pozwala�a stwierdzi�, czy to istotnie by� ruch, czy te� tylko z�udzenie wzrokowe. Teraz ju� wiedzieli, sk�d si� wzi�o zaskakuj�ce wra�enie zwyczajno�ci. Sprawi� je wiatr, kt�rego nap�r czuli nawet przez skafandry. Wiatr, zupe�nie jak na Ziemi, pogwizdywa� w mikrofony. - D�ugo tu b�dziemy stercze�? - warkn�� Cybernetyk. Pos�usznie ruszyli w d�, ku podn�u wzg�rza. Fizyk pochyli� si� i podni�s� szary kamie�. Praktykant wpatrywa� si� z napi�ciem w jego twarz. Fizyk zamachn�� si� i odrzuci� daleko od�amek ska�y. Ten zwyczajny gest sprawi�, �e Rajkow poczu� bolesne uk�ucie w sercu, ale jeszcze nie straci� zupe�nie nadziei, bo spyta�: - Bazalty? - Do�� niski teren. Dalej mog� by� inne ska�y. Praktykant nie uwierzy�, bo wiedzia�, �e bazalty na r�wninie oznaczaj� m�odo�� planety, a wi�c najprawdopodobniej brak �ycia na niej. Wprawdzie za wcze�nie na wyci�ganie ostatecznych wniosk�w, bo przecie� jest tutaj tlen, a sk�d m�g�by si� wzi��, gdyby glob by� martwy? Z drugiej jednak strony przypomnia� sobie niezliczone raporty wypraw badawczych na planety pozbawione �ycia, gdzie zawsze napotykano takie w�a�nie bazalty. Martwa planeta... Je�li to prawda - przegrali i ca�e to l�dowanie nie zda�o si� na nic. �atwiej by�oby zgin�� tam, razem. Czterdzie�ci megaton i jedna kula plazmy, wsp�lna dla wszystkich. Fizyk najwidoczniej domy�li� si�, co mu chodzi po g�owie. - Widzisz te zwietrzeliny? To erozja wodna. Mamy wi�c wod� i atmosfer�, a to ju� jest co�. - A gdzie jej nie ma? Wszystkie planety tego typu maj� atmosfer�. - Ale to nie s� atmosfery tlenowe. Mieli�my piekielne szcz�cie. Wiesz przecie�, �e tylko jedna na dziesi�� tysi�cy gwiazd ma w swoim uk�adzie planet� typu ziemskiego. A my�my j� znale�li. Jestem fatalist� i wierz�, �e taki przypadek zaistnia� tylko po to, aby... Jednym s�owem co� tu musi by�! A bazalty s� r�wnie� na Ziemi. Doktor zatrzyma� si� i zacz�� ustawia� statyw analizatora. Pozostali usiedli na piasku i czekali na wyniki analiz. Fizyk gapi� si� w niebo. Czego na nim szuka�, czego wypatrywa� - ptak�w czy chmur? Niebo by�o jednak zupe�nie puste i o�lepiaj�co szmaragdowe. S�o�ce znieruchomia�o nad horyzontem jak przyklejone. Planeta obraca�a si� bardzo wolno. Wszystko mo�na wyt�umaczy�, ale najbardziej szczeg�owe wyja�nienia niczego nie zmieni�. Jaki� tydzie� przetrwaj�, je�li powietrze nadaje si� do oddychania. Ziemski tydzie�, kt�ry tutaj trwa� b�dzie najwy�ej cztery dni. - Czterdzie�ci rentgen�w na godzin�! - Doktor oderwa� si� od analizatora. - Nie rozumiem, sk�d tu takie promieniowanie? - Zapominasz o nas. Najpierw silniki, potem... To z pewno�ci� t�o radioaktywne. - Nie. To jest jaki� promieniotw�rczy izotop argonu. Jeden ze sk�adnik�w tutejszej atmosfery. - Fizyk gwa�townie wsta� i podszed� do przyrz�du. - Nigdy nie s�ysza�em, �eby argon mia� takie izotopy. - To jest niebezpieczne? - W skafandrach oczywi�cie nie, ale je�eli promieniuje istotnie sk�adnik atmosfery, nigdy nie b�dziemy mogli ich zdj��. Tu wsz�dzie musi by� wt�rna radioaktywno��. Atmosfera zawiera dwadzie�cia procent tlenu i blisko osiemdziesi�t procent tego dziwnego argonu. Doktor z�o�y� analizator i wszyscy bez s�owa ruszyli do szalupy, kt�ra by�a namiastk� domu, bezpieczn�, ale zbyt ma��. - Po co idziemy do szalupy? - zapyta� Praktykant. - Spr�bujemy pobra� pr�bki w innym miejscu, bo to jednak mo�e by� wt�rna promieniotw�rczo��. To nie by�o wt�rne promieniowanie. Odlecieli jakie� dwadzie�cia kilometr�w. Fizyk nie chcia� ryzykowa� d�u�szego lotu, gdy� w akumulatorach zosta�o zbyt ma�o energii zasilaj�cej silniki grawitacyjne. Krajobraz planety w nowym miejscu wygl�da� niemal tak samo, a wyniki analiz ca�kowicie pokrywa�y si� z poprzednimi. Atmosfera planety okaza�a si� radioaktywna. Szalupa sta�a w lekkim przechyle. Praktykant usiad� w jej cieniu. Pozostali cz�onkowie za�ogi rozeszli si� w r�ne strony. Doktor zdrapywa� szary nalot z kamieni. Fizyk bezmy�lnie przesuwa� pokr�t�a analizatora. Tylko Cybernetyk, zaj�ty by� rozs�dn� robot�. Wy�adowa� z szalupy skrzynk� zawieraj�c� cz�� wyposa�enia planetarnego i teraz zdziera� z niej pow�ok� ochronn�. Zacz�� od skrzynki oznaczonej numerem dziesi��. Oddycha� by�o coraz trudniej, chocia� czyste powietrze nadal kr��y�o w przewodach skafandra. Syntronowa b�ona wydawa�a si� okropnie ci�ka niczym �redniowieczna zbroja rycerska. Oczywi�cie by� to efekt psychologiczny, ale nie zmienia�o to postaci rzeczy. Nie mo�na zdj�� skafandra. W og�le nie uda si� go zdj��. Nie uda si� zdj�� do ko�ca. Ale w�a�ciwie dlaczego? Praktykant jeszcze nie zd��y� tego pomy�le�, gdy odezwa� si� Doktor: - Mo�emy zrobi� filtry z aktanu. Aktan ca�kowicie wyt�umi promieniowanie. - Wod� te� przes�czysz przez te filtry? - mrukn�� ironicznie Fizyk. - Wod�? Nie pomy�la�em o tym. Cybernetyk rozbi� wreszcie skrzynk� i teraz usi�owa� w��czy� robota planetarnego. Rajkow nie m�g� zrozumie�, po co im teraz ten robot, a Cybernetyk, jakby odgaduj�c jego my�li, powiedzia� nagle: - On przynajmniej nie potrzebuje wody - i zamilk�, jakby to zdanie cokolwiek wyja�nia�o. Cybernetyk mia� jakie� trudno�ci z uruchomieniem robota, kt�ry drga� pod wp�ywem wy�adowa� elektrycznych jak �ywa istota zwijaj�ca si� z bol�. Zreszt� by� niemal �ywym stworzeniem. Nie mia� wprawdzie samoprogramuj�cego m�zgu, w kt�ry wyposa�ano tylko skomplikowane automaty pok�adowe, ale za to dysponowa� zdumiewaj�c� wytrzyma�o�ci� i m�g� regenerowa� uszkodzone cz�ci, je�li cz�ciami mo�na nazwa� w��kna syntetycznych mi�ni. Nagle robot poderwa� si� i pop�dzi� przed siebie, wznosz�c ca�e tumany kurzu. - Dok�d on polecia�? - zdziwi� si� Doktor. - Niech sobie pobiega. Troch� dodatkowych informacji nie zawadzi. - A wod� - odezwa� si� nieoczekiwanie Fizyk - mogliby�my zsyntetyzowa� z atmosfery. - Jak to? - zapyta� Doktor. - To bardzo proste. Trzeba tylko przepu�ci� powietrze przez filtr aktanowy, a potem przez syntetyzator. Je�li zu�yjemy ca�� energi� pozosta�� w akumulatorach, uzyskamy oko�o dw�ch tysi�cy litr�w czystej wody. Zacz�� omawia� z Cybernetykiem szczeg�y projektu, pisa� na piasku jakie� wzory, ale Rajkow ju� tego wszystkiego nie s�ucha�. My�la�, �e mo�na walczy� z planet� do ko�ca. Oddycha� przez mask�, wod� cedzi� po kropelce z syntetyzatora, zdobywa� ka�d� minut� �ycia. Tylko po co? �adna wyprawa nie dotrze w te okolice. Co najwy�ej nadleci automatyczna sonda, kt�ra dostarczy do bazy wiadomo�� o martwej planecie. Zreszt� kiedy to b�dzie, za tysi�c lat? Nikt nie b�dzie ich tu szuka�. Statek znalaz� si� w nie znanym punkcie przestrzeni. Mo�e nawigator potrafi�by okre�li� ich wsp�rz�dne. Ale po co wsp�rz�dne, skoro nie ma statku? Dlaczego tutejsze s�o�ce jest zielone, a w atmosferze odczuwa si� parowanie? Mo�e to sole strontu? �mierciono�na planeta i taki mi�y wietrzyk, takie jasne s�o�ce. W dolinie przezroczysty strumie� zdaje si� zaprasza� do skosztowania jego wody. Zatruta promieniotw�rcza woda p�ynie do rzeki. Tu� przed wyl�dowaniem na nowym miejscu, o jakie� cztery kilometry st�d, Rajkow zauwa�y� jakby lini� brzegow�. Morze? Nie maj� czasu na zajmowanie si� jakim� morzem, bo musz� produkowa� filtry i robi� wiele innych pozbawionych sensu rzeczy, zbiera� okruszyny, resztki �ycia - sekundy, minuty, godziny... Fizyk odrzuci� kamyk, kt�rym kre�li� wzory na piasku, i gwa�townie wsta�. - W takim upale d�ugo nie wytrzymamy. Musimy poszuka� os�oni�tego miejsca na sta�y ob�z. - A po co? - zapyta� leniwie Cybernetyk. - C� to za r�nica? - Zbyt wysok� cen� zap�acono za to, aby�my mogli teraz wylegiwa� si� na piasku. Do�� tego! - C� wi�c proponujesz? - wci�� tym samym leniwym tonem zapyta� Cybernetyk, ale Praktykant zauwa�y�, �e pod szybk� he�mu jego twarz przybra�a gniewny wyraz. - B�dziemy zbiera� dane i szuka� wyj�cia. - Jakiego wyj�cia? - Powiem ci, kiedy sam b�d� wiedzia�. A teraz wraz z Doktorem odprowadzisz szalup� pod zachodni �a�cuch wzg�rz, znajdziesz os�oni�te miejsce i oznaczysz je �wiec� dymn�. Ja z Rajkowem p�jd� zbada� sektor wschodni i lini� brzegow�. Poczekamy na powr�t robota i wieczorem przyjdziemy do obozu. - Czy rozdzielanie si� nie jest zbyt ryzykowne? - zapyta� Doktor. - A co nie jest ryzykowne? Mamy zbyt ma�o czasu, aby dzia�a� razem. W dw�ch grupach b�dziemy mogli zbada� wi�kszy obszar. - Czego ty w�a�ciwie chcesz szuka�? - niemal krzykn�� Cybernetyk. - Nie wiem. Jakiego punktu zaczepienia, szansy lub chocia�by cienia szansy. Ta planeta jest bardzo dziwna. Sk�d si� wzi�� tlen, je�li nie ma biosfery. Sk�d taka silna promieniotw�rczo��? Z czym zetkn�li�my si� w nadprzestrzeni? A mo�e jednak jest tu jakie� �ycie? Co z tymi twoimi posiewami? Doktor wzruszy� ramionami i powiedzia�: - Nie ma nic, nawet wirus�w. - W�a�nie. A tlen jest. W naszej sytuacji nie warto lekcewa�y� takich sprzeczno�ci. Poza tym czuj�, �e co� tu nie jest w porz�dku. Przecie� nie weszli�my na orbit� ko�ow�, nie mamy zdj��, w og�le nic nie wiemy o planecie. Rajkow nie czekaj�c na koniec dyskusji wszed� do szalupy i zacz�� pakowa� do plecaka niezb�dne rzeczy. Natkn�� si� na blaster, zwa�y� go w r�ku i od�o�y� na bok. Nie straci� jeszcze ch�opi�cego zami�owania do tej broni, ale wiedzia�, �e Fizyk nie pochwali go za zb�dne obci��enie. Drobne k�opoty chyba im tu nie gro��, a przed wi�kszymi ta zabawka ich nie uratuje. Kiedy wreszcie wszystko spakowa�, tyle czasu zmitr�y� przy montowaniu zapasowej butli z tlenem do skafandra, �e musia� biegiem dop�dza� Fizyka. Zza szczytu wzg�rza nie by�o ju� wida� szalupy, ale wyra�nie dobiega�o mi�kkie dudnienie jej silnik�w. Odwr�cili si� jak na komend�. Na tle szmaragdowego nieba dysk siateczka wygl�da� jak obce cia�o brutalnie zak��caj�ce harmoni� tego �wiata. Kiedy wreszcie znik� i kiedy umilk� g�os silnik�w, poczuli, �e s� sam na sam z planet�. Podobne uczucie ogarnia czasem cz�owieka w polu lub w lesie, gdy znajdzie si� tam zupe�nie sam, gdy o niczym nie my�li, tylko ch�onie zapachy, barwy i rytm kipi�cego wok� �ycia. Tu jednak nie by�o �adnego rytmu. By�a cisza zak��cana martwymi d�wi�kami i martwe barwy. Cienka warstwa piasku pod nogami ust�powa�a czasem miejsca pasmom szarego py�u, z kt�rego gdzieniegdzie wystawa�y rudawe kamienie, pokryte ��tymi plamami pustynnej opalenizny. Upa� coraz bardziej dokucza� nawet ludziom ubranym w klimatyzowane skafandry. Obaj, nie umawiaj�c si�, skr�cili w stron� potoku. - P�ytkie koryto. W otwartym terenie i przy takiej temperaturze... Dlaczego nie wysycha? - Mo�e zasilaj� go podziemne �r�d�a? - Ile tych �r�de� musia�oby by�? A� po horyzont bieg� srebrzysty w�yk wody, rozcinaj�cy pustyni� na dwoje. Fizyk pochyli� si� i zanurzy� w wodzie lejek przeno�nego analizatora, po czym uwa�nie odczyta� w okienku przyrz�du symbole pierwiastk�w i liczby ich warto�ci procentowej. - Prawie ziemska woda. Troch� wi�cej soli strontu i �elaza. - Promieniowanie? - Mniejsze ni� w powietrzu. Fizyk zaczerpn�� pe�ne gar�cie wody i chlapn�� ni� na szybk� kasku. Woda ciemn� oleist� plam� rozla�a si� po skafandrze. By�o co� dziwnego w tej plamie, jakie� niezwyk�e odbicie �wiat�a, jakby skafander pod wilgotn� plam� posypany by� cienk� warstw� m�ki. Praktykant zrozumia�, �e s� to sole. Zbyt wiele soli. Woda wysycha i pozostawia warstewk� minera��w. Za przyk�adem Fizyka wszed� po kolana do strumienia, wy��czy� termoregulatory i natychmiast poczu� zimne dotkni�cie wody na cienkiej b�onie skafandra. - Zaledwie pi�tna�cie stopni! Rzeczywi�cie musz� tu by� gdzie� podziemne �r�d�a. Popatrz, co to? - Praktykant zanurzy� r�kawic� skafandra, na kt�rej przed chwil� utworzy�a si� matowa b�onka soli, i stwierdzi�, �e pod wod� b�ona nie znikn�a, lecz jakby stawa�a si� grubsza. Rajkow energicznie pociera� r�kawic�, zdzieraj�c ze �liskiego syntronu cienkie, postrz�pione �uski. - Wyjd� z wody! - krzykn�� Fizyk. By�o ju� jednak za p�no. Praktykant us�ysza� gwizd powietrza uchodz�cego ze skafandra. Syntronowa b�ona, kt�ra wytrzymywa�a bezpo�rednie trafienie promienia laserowego, przekszta�ca�a si� w brudne strz�py, rozpada�a si� i znika�a. Instynktownie wstrzyma� oddech, ale zobaczy�, �e Fizyk zrywa z siebie resztki skafandra i zach�ystuje si� powietrzem planety. Dosta� ataku kaszlu, ale chyba dlatego, �e nie by� przygotowany. Powietrze by�o bardzo ostre, lecz ju� po chwili wyda�o si� smaczne, ledwie uchwytnie pachn�ce such� ziemi�. Ka�dy oddech rozlewa� po ca�ym ciele ciep�o, jakby pi� gor�c� herbat�. Zbli�y� si� Fizyk. Bez skafandra wydawa� si� ni�szy. - Co to by�o - bardzo cicho, niemal szeptem zapyta� Praktykant. - Bakterie? - W wodzie nie ma �adnej materii organicznej. - Fizyk ze z�o�ci� cisn�� na ziemi� but od skafandra, kt�ry do tej pory obraca� w r�kach. - Tu w og�le nic nie ma! Nic podejrzanego! Nic niezwyk�ego! Nic takiego, co mog�oby zniszczy� syntron. - To ostatnie zdanie powiedzia� ju� spokojnie, z odcieniem zadumy, jakby odkry� co� wa�nego. - Ile mamy czasu? - zapyta� cichutko Praktykant. - Masz na my�li promieniowanie?... Przez jakie� sze�� godzin nic nie b�dziemy odczuwa�. - A potem? - Na potem mamy anestezyn�. - Fizyk pochyli� si�, pogrzeba� w stercie �achman�w, w kt�re zmieni�y si� skafandry, i wydoby� spod nich nie tkni�ty plecak. - Tkanina nie uleg�a zniszczeniu. Tak to wygl�da... Dalej szli w milczeniu, ka�dy zag��biony we w�asne my�li. Praktykant nie pyta�, dlaczego Fizyk nie skr�ci� na zach�d, tam gdzie teraz znajdowa�a si� szalupa. Chyba mia� racj�. W ci�gu sze�ciu godzin nie zdo�aj� tam dotrze�, a zreszt� nie mia�oby to sensu. Nawet Doktor ju� im nie pomo�e. Na to po prostu nie ma lekarstwa. Wolno, lecz nieodwracalnie rozpadaj� si� kom�rki cia�a, umieraj� z ka�dym oddechem, z ka�d� sekund�... Dokucza�y upalne promienie zielonego s�o�ca. Jego czterdziestostopniowe promieniowanie bi�o w niczym nie chronion�, odzwyczajon� od upa�u sk�r�. Po jakim� czasie nieco przywykli do nowej sytuacji. Oddycha�o si� �atwo. Dokucza�y im tylko zawroty g�owy i k�u�o �wiat�o bij�ce w oczy. Teren stopniowo opada� i wyr�wnywa� si� w miar� zbli�ania do morza. Obna�ony przedtem bazaltowy szkielet planety teraz ca�kowicie skry� si� pod p�aszczem zwietrzeliny i piasku. Za Praktykantem i Fizykiem ci�gn�y si� dwa �a�cuszki �lad�w - pierwszych ludzkich �lad�w na tej planecie. Rajkow stara� si� i�� mo�liwie energicznie, aby �lady by�y jak najg��bsze. Oddycha� te� g��boko, chocia� nie zapomina� ani na chwil� o tym, �e z ka�dym oddechem do jego p�uc wdzieraj� si� nowe miliony radioaktywnych atom�w, kt�re zacz�y ju� swoj� niszczycielsk� robot�. Mo�na o tym nie my�le�, nie spos�b jednak zapomnie�. Fizyk zaproponowa� kr�tki odpoczynek, a Praktykant pomy�la�, �e to bardzo dobrze, i� si� nie spiesz�. Roz�o�yli na p�askim g�azie papierowy obrusik, odpiecz�towali pude�ka ze �niadaniem. Nie byli wcale g�odni, pewnie z powodu upa�u, ale mimo wszystko co� przegry�li - z rozs�dku i z przyzwyczajenia. Praktykantowi wydawa�o si�, �e Fizyk dlatego si� nie odzywa, i� nie mo�e sobie wybaczy� nieostro�no�ci, b��dnej oceny tej zwariowanej wody, kt�ra �ywi�a si� skafandrami przypadkowych kosmonaut�w. C� mog�o by� g�upszego od sytuacji, w jakiej si� znale�li, i kt� w�a�ciwie m�g�by przewidzie� skutki swojego post�powania, nawet gdyby by� najostro�niejszy? Czy�by wszystko tu by�o takie? Nieznane niebezpiecze�stwo za ka�dym kamieniem? W ka�dym �yku powietrza i wody? C� to za planeta? Nawet z zamkni�tymi oczyma umia�by okre�li� jej typ wedle wynik�w analiz i nielicznych znanych im fakt�w. Poza radioaktywno�ci� i t� histori� z rozpuszczonymi skafandrami. Ale mo�e akurat w tym kryje si� rozwi�zanie tajemnicy? �eby przerwa� ci���c� mu cisz� Rajkow zacz�� z podejrzanym zapa�em przekonywa� Fizyka, �e ca�a ta przygoda wysz�a im na korzy��, bo i tak nie wytrzymaliby d�ugo w skafandrach, a teraz przynajmniej mog� czu� powiew wiatru i oddech bliskiego ju� morza. Fizyk nie odpowiedzia�, tylko popatrzy� na niego ironicznie i ruszy� dalej. Zrobi�o si� znacznie ch�odniej. Czasami, teraz ju� zupe�nie blisko, b�yska�y zza wzg�rz niebieskie plamy wody. Rajkow stara� si� nie patrze� w tamt� stron�, jakby obawia� si� zepsu�, zak��ci� spotkanie z morzem. Kiedy wreszcie za ostatnim wzg�rzem ukaza�a si� linia dalekiego horyzontu, morze dos�ownie ich og�uszy�o. Nie ha�asem, gdy� rozci�ga�o si� u ich st�p zupe�nie spokojnie; o�lepiaj�co niebieskie w�r�d szarych brzeg�w w promieniach jaskrawozielonego s�o�ca. Nawet nie przestrzeni�, od kt�rej odzwyczaili si� w ci�gu wielu miesi�cy lotu. Chyba jednak tym, �e przebywszy ca�e miliony kilometr�w, straciwszy statek i towarzyszy, w t� swoj� ostatni� godzin� stan�li na brzegu zwyczajnego, niebieskiego jak na Ziemi, morza. Nie, jednak nie ca�kiem zwyczajnego. Zdumiewa�y niewysokie, niezwyk�e grube wa�y fal, jakby to by�a nie woda, lecz rt��. Zdumiewa� te� przyb�j, kt�ry nie atakowa� brzegu, jak na Ziemi, lecz ostro�nie, delikatnie liza� szare kamienne brzegi. Praktykant ruszy� wolno na spotkanie fali z r�kami wyci�gni�tymi przed siebie, ale w ostatniej chwili zawaha� si�, odwr�ci� i spojrza� pytaj�co na Fizyka. Fizyk milcza�. Rajkow zaczerpn�� gar�� wody i chlapn�� ni� sobie w twarz. Nic si� nie sta�o. Nie czu� ani pieczenia, ani b�lu. Normalna woda, tyle tylko, �e ta cz�stka morza w jego d�oni nie zblak�a, nie utraci�a swej barwy. Wydawa�o si� nawet, �e jeszcze bardziej pociemnia�a, przesyci�a b��kitem, jakby kto� rozpu�ci� w niej spor� porcj� ultramaryny. - Wygl�da jak stopiona s�l lub przesycony roztw�r. Zerkn�� na Fizyka, kt�ry obserwowa� go z zainteresowaniem zabarwionym niewczesn� teraz ironi�. W tej ironii by�o co� niejasnego. Jaka� my�l, oczywista ju� dla Fizyka, lecz niepoj�ta dla niego. Jakby w prote�cie przeciw ironicznemu milczeniu starszego kolegi podni�s� gar�� niebieskiej wody do warg. Daj spok�j! - przemkn�a my�l. - Nie wyg�upiaj si�! - Zaraz jednak wr�ci�a: - A co teraz nie jest g�upie? Czeka�, a� minie sze�� godzin, a potem �yka� anestyzyn�? Woda mia�a orze�wiaj�cy zapach g�rskiego strumienia i nie by�a s�ona. Dziwny szorstki posmak. Mo�e w�a�nie zaufania oczekiwa�a od nich planeta? - No i jak, smakuje? - zapyta� Fizyk. - Nie wiem. Niesiona, troch� przypomina... w�a�ciwie niczego nie przypomina. Fizyk �ci�gn�� koszul�. Ci�ko oddycha�, po jego plecach sp�ywa�y krople potu. Zacz�� niezgrabnie biec i z rozp�du wskoczy� do wody. Fale rozst�pi�y si� jak elastyczna guma i wyrzuci�y go na powierzchni�. Niebieska b�ona ugina�a si� pod ci�arem jego cia�a, jakby Fizyk by� ig�� ze szkolnego do�wiadczenia demonstruj�cego napi�cie powierzchniowe cieczy. Fizyk zaczerpn�� wody i opryska� sobie pier�. Woda rozsypa�a si� l�ni�cymi kulkami. - Dziwna rzecz, nie uwa�asz? Wygl�da na to, �e nie mo�na si� w niej wyk�pa�. Szkoda. Ale i tak le�y si� przyjemnie, zupe�nie jak w hamaku, a r�ka swobodnie przechodzi przez wod�. Ma jak�� wybi�rcz� g�sto��, r�n� dla r�nych przedmiot�w. Szkoda, �e nie mamy wi�kszego analizatora, bo nasz sobie tutaj nie poradzi. No dobra, w�a�. Na powierzchni morza istotnie le�a�o si� ca�kiem przyjemnie. Aby zmoczy� sobie g�ow� i pier�, trzeba by�o czerpa� wod� d�o�mi. P�niej spr�bowali usi���, co si� nie od razu im uda�o. Teraz woda si�ga�a prawie do pasa, cho� nie wsz�dzie przylega�a do cia�a. Utworzy� si� pod nimi do�� g��boki lejek o �ciankach z niby-gumy. Kiedy wreszcie znudzi�a im si� ta dziwna k�piel i wyszli na brzeg, nie musieli si� wyciera�, bo woda nie zwil�y�a im sk�ry. Fizyk wybra� niewielki kamyk i rzuci� w morze. Znikn�� bez najmniejszego plusku, a na g�adkiej powierzchni wody nie ukaza�a si� nawet zmarszczka. Przez jakie� dwie godziny szli brzegiem bez celu. W g�owach im wirowa�o od upa�u lub promieniowania. Chcia�o si� spa�. Wreszcie Fizyk zatrzyma� si� w cieniu wielkiego g�azu i wyr�wna� mia�ki suchy piasek. Usiad� i wyj�� z kieszeni pude�eczko z czerwon� kresk� na pokrywce. - Je�li �le si� poczujesz, za�yj jedn� tabletk�... - A czy to nie wszystko jedno, ile ich za�yj�! - Nie. Nie wszystko jedno. Do tej pory wci�� si� spieszyli�my, a teraz spr�bujmy poczeka�. ...Wszystko mo�na sprowadzi� do absurdu, nawet �w demonstracyjny brak po�piechu... Czy on naprawd� zdo�a usn��? - pomy�la� Rajkow. - Up�yn�y co najmniej cztery godziny, a wi�c zosta�o najwy�ej dwie. - Fizyk odwr�ci� si� i oddycha� r�wno i g��boko. Pewnie tak trzeba, trzeba te ostatnie dwie godziny sp�dzi� sam na sam ze sob�. Mo�e istotnie zbyt si� ostatnio spieszyli, jakby kto� ich pop�dza�, tak kierowa� wydarzeniami, �e nie by�o ju� czasu na zastanawianie si� nad tym, co w�a�ciwie zasz�o, dlaczego tak g�upio sko�czy�a si� ich doskona�e zaplanowana i bez zarzutu zorganizowana wyprawa ku gwiazdom... W ostatnich dziesi�cioleciach gin�� tylko u�amek procenta wypraw kosmicznych. Trzeba by�o mie� wyj�tkowego pecha, aby znale�� si� w�r�d tych, kt�rzy nie wr�cili, kt�rzy zagin�li bez wie�ci. Od czego w�a�ciwie zacz�o si� to w ich wypadku? Automat prowadzi� statek dok�adnie wytyczonym kursem, bo nie m�g� inaczej. Statek zboczy� albo raczej na co� si� natkn��... Na co jednak mo�na si� natkn�� w nadprzestrzeni, gdzie nie ma �rodowiska materialnego? Zagadka numer jeden. Zdarza si�. Przypu��my, cho� to ma�o prawdopodobne, �e automat si� rozregulowa�. Awaria z nie znanej przyczyny. Niemal wszystkie awarie maj� to do siebie. Z drugiej jednak strony sam fakt awarii, kt�ra doprowadzi�a do zag�ady, wydawa�oby si�, niezniszczalnego statku jako� nie mie�ci si� w g�owie. Automat nie zdo�a� jej opanowa�. Nie zdo�a�, czy nie chcia�? Nie, to czysty absurd, automat nie mo�e post�pi� wbrew programowi. Mamy wi�c zagadk� numer dwa. Nowoczesny gwiazdolot, nafaszerowany automatami zdolnymi do regeneracji, zostaje uszkodzony. Zauwa�my przy okazji, �e mimo wszystko statek nie ginie, a za�oga wychodzi z tego bez szwanku, za to ca�kowicie rozpada si� na skutek wibracji automat centralny. Przypu��my. W ka�dym razie wypada z gry jeden z najwa�niejszych element�w. Nie ma automatu centralnego, wi�c realizacja programu zostaje przerwana. Na scenie zjawia si� wreszcie za�oga. W punkcie wyj�cia z nadprzestrzeni, w zasi�gu okaleczonego statku, znajduje si� nie znana gwiazda... W ten spos�b tworzy si� do�� d�ugi, ale jeszcze w miar� prawdopodobny �a�cuch przypadk�w. Popatrzmy co b�dzie dalej. Podczas l�dowania rozpada si� p�aszcz magnetyczny generatora... Uznajemy, �e to skutek awarii. Statek jest tak poharatany, �e w tej ostatniej awarii nie ma ju� nic tajemniczego. Dziwne jest tylko to, �e zd��yli�my wystrzeli� szalup� ratunkow�, bo zazwyczaj wybuchy reaktor�w nast�puj� natychmiast. Inna rzecz, �e nie wszyscy si� uratowali. Nawigator i Energetyk co� jednak musieli zrobi�... Teraz planeta. Ci�nienie, grawitacja, sk�ad atmosfery, tlen, zakres temperatur, brak wrogiej biosfery, wszystko to mie�ci si� w owym w�ziutkim przedziale warunk�w, w kt�rym mo�e egzystowa� niczym nie chroniony cz�owiek. Niczym nie chroniony... Mo�e w�a�nie dlatego stracili�my skafandry? Tylko to promieniowanie... Rajkow obliza� suche wargi. Obawia� si� ci�gn�� sw� my�l dalej, gdy� u�wiadomi� sobie, �e doszed� do punktu, w kt�rym objawi mu si� co� niezmiernie dla nich wa�nego, decyduj�cego. A je�li za�o�y�, tylko za�o�y�, �e to wszystko nie jest dzie�em przypadku? Przecie� ten ci�g zbieg�w okoliczno�ci uk�ada si� w klarowny schemat, w kt�rym nie mie�ci si� jedynie promieniowanie. Ale mo�e i ono si� w nim mie�ci? Je�li po prostu nie rozumiej� jego znaczenia? Kr�tko m�wi�c, je�li jego domys�y s� s�uszne, radioaktywno�� jest dla nich nieszkodliwa. Poderwa� si� na r�wne nogi i zapatrzy� na intensywny b��kit morza. Pi�kne? Tak, chyba nawet zbyt pi�kne jak na dzik� planet�. Trzeba obudzi� Fizyka. Tak, ale w�a�ciwie nie ma mu nic do powiedzenia. �adnych konkret�w, tylko g��bokie przekonanie, �e to wszystko, co ich otacza, i wszystko, co im si� dotychczas przydarzy�o, musi mie� jaki� sens, kt�rego do tej pory nie dostrzegali. Kto� kierowa� wszystkimi wydarzeniami. Ale to przecie� zakrawa na szale�stwo! To prawda, �e nie ma �adnych dowod�w, ale nied�ugo ju� b�dzie je mia�. Za godzin�, za dwie, za dziesi��. Trzeba tylko poczeka�, jeszcze troch� poczeka�. W najgorszym razie, je�li si� myli i ju� si� nie obudzi, nikt nie b�dzie mu wytyka� ostatniej pomy�ki. Praktykant jeszcze usi�owa� walczy� ze snem, ale powieki ci��y�y mu coraz bardziej, cia�o domaga�o si� wypoczynku. �ni�y mu si� sosny. Prawdziwe ziemskie sosny z d�ugimi ig�ami, w kt�rych pogwizduje wiatr. Nawet we �nie zdawa� sobie spraw� z tego, �e tu nie mo�e by� �adnych sosen, ale widzia� je jak na jawie. Widzia� traw� rosn�c� wok� ich pni, g�adzi� szorstk� kor�, na kt�rej l�ni�y krople �ywicy. Obudzi� go Fizyk. Wok� sta�a zwarta �ciana sosnowego lasu. Na brunatnej korze drzew b�yszcza�y z�ociste nacieki �ywicy. �wiat�o z trudem przedziera�o si� przez pot�ne iglaste korony. O dwa kroki od ich piaszczystego pos�ania kwit�y dmuchawce, kt�re w g�stej zielonej trawie wygl�da�y jak cz�steczki ziemskiego s�o�ca. Rozdzia� 3 Je�li mo�na by�o ufa� kursografowi, szalupa lecia�a niemal pionowo w g�r�. Nie dzia�a� ani jeden ekran obserwacyjny. Cybernetyk z irytacj� przerzuca� manetki ster�w poziomych. - Wysoko�� jest odpowiednia, ale nie mog� przecie� prowadzi� szalupy po omacku. Kto� musi korygowa� lot. Mo�esz mnie zast�pi�? - Zda�em egzamin z pilota�u, ale wola�bym... - Nie kryguj si�, tylko zajmuj moje miejsce. Cybernetyk z trudem otworzy� pokryw� w�azu i zobaczy� pod sob� rudaw� powierzchni� planety. Odetchn�� z ulg�, bo nie czu� si� ju� jak �lepiec zamkni�ty w p�dz�cej gdzie� �elaznej klatce. Doktor prowadzi� szalup� nier�wnymi szarpni�ciami i Cybernetyk musia� z ca�ej si�y trzyma� si� por�czy, aby nie wypa��. Wy��czy� na chwil� intercom skafandra i zacz�� g�o�no przeklina� Doktora, planet�, szalup�, upa� i ca�� reszt�. Krajobraz w dole zmienia� si� stopniowo. Pofalowana pustynia ust�pi�a miejsca pog�rzu. Coraz cz�ciej trafia�y si� ostre szczyty samotnych ska�. W pewnej chwili jedna z nich znalaz�a si� wprost na kursie. Cybernetyk musia� w��czy� intercom i poprosi� Doktora, aby zmniejszy� szybko�� i skr�ci�. Zamiast tego Doktor doda� gazu i tylko cudem nie rozbili si� o ska��. Tym razem Cybernetyk zapomnia� wy��czy� mikrofon, wi�c Doktor obrazi� si� i powiedzia�, �e nie b�dzie dalej prowadzi�. To nie mia�o wi�kszego znaczenia, gdy� i tak trzeba by�o l�dowa�, bo kondensatory by�y ju� prawie puste. Cybernetyk wybra� niewielki w�w�z, a Doktor, naprowadzony przez niego, wcale zgrabnie usiad� tu� pod urwist� �cian�. By�o to znakomite miejsce na obozowisko, bo skalisty w�w�z os�ania� szalup� z trzech stron, a s�o�ce, wedle oblicze� Cybernetyka, zagl�da�o tam tylko o �wicie, co oznacza�o, �e teraz przynajmniej upa� nie b�dzie ju� ich m�czy�. Poza tym urwiste �ciany stanowi�y rodzaj naturalnej fortecy i w razie jakiego� napadu trzeba b�dzie broni� si� tylko z jednej strony. Cybernetyk nie bardzo wierzy� w ca�kowity brak biosfery. Uwa�a� wniosek Doktora za zbyt po�pieszny, gdy� wiedzia� z do�wiadczenia, jak wiele niespodzianek mog� kry� takie nowe, nie zbadane planety. Urz�dzenie obozu postanowili od�o�y� do powrotu Fizyka i Praktykanta i tylko o um�wionej godzinie zapalili �wiec� dymn�. Min�� pierwszy termin kontrolny i stopniowo niepok�j o los towarzyszy zacz�� wypiera� wszystkie inne my�li. Wzi�li lornetki i ruszyli w stron� wyj�cia z w�wozu. Nie uszli daleko, bo po jakich� stu metrach w�w�z sko�czy� si�, ods�aniaj�c szerok� panoram� r�wniny, nad kt�r� niedawno lecieli. S�o�ce p�on�o tu� nad horyzontem. Wiatr ucich� i teraz w ca�ej tej martwej przestrzeni nie by�o nawet �ladu ruchu. Czekali w milczeniu cztery godziny. Zrobi�o si� ciemno, gdy� mimo wolnego ruchu planety s�o�ce zd��y�o si� prawie zupe�nie skry� za widnokr�giem. Kolejny termin kontrolny up�ywa� za dwadzie�cia godzin, a zreszt� jakiekolwiek poszukiwania przed nastaniem �witu nie mia�y najmniejszego sensu. Wr�cili do obozu i po�ywili si� koncentratem z tuby. Cia�a pali�y ich pod pancerzem skafandr�w, regulatory temperatury pracowa�y niezbyt precyzyjnie. - Czuj�, �e zamieniam si� w ��wia - poskar�y� si� Doktor. - Wyjd�my na zewn�trz - poprosi�. Noc by�a jasna i mglista, rozjarzona fioletowym blaskiem atmosfery tak, �e nawet nie by�o wida� gwiazd. Kontury ska� by�y niejasne i rozmyte, a ich cienie nieustannie zdawa�y si� zmienia� kszta�t, porusza� si� przy akompaniamencie niewyra�nych szmer�w. Chyba przez dwie godziny starali si� zasn��, a� wreszcie Doktor zaproponowa� powr�t do szalupy. Cybernetyk nie zareagowa� na to, gdy� na sam� my�l, �e zn�w znajdzie si� w ciasnej ster�wce zat�oczonej kanciastymi aparatami, cuchn�cej spalon� gum� i plastykami, dostawa� md�o�ci. Min�o kilka godzin, ale jeszcze nie �wita�o, a oni wci�� czuwali, wi�c Cybernetyk postanowi� zabra� si� do urz�dzania obozu. Cho� nale�a�o oszcz�dza� energi�, postanowi� jednak zapali� reflektor. B��kitny sto�ek �wiat�a pad� na sp�kan� �cian� w�wozu. Doktorowi wyda�o si�, �e w momencie zapalania �wiat�a przy wej�ciu do w�wozu co� si� poruszy�o. Jaka� wielka masa ledwie widoczna w rozproszonym blasku. - Po�wie� w kierunku wyj�cia - poprosi� Cybernetyka. Promie� trysn�� w bok i Doktor zobaczy� po�rodku w�wozu dziwnie g�adk� ska��. M�g� przysi�c, �e wczoraj wieczorem nie by�o tam �adnej ska�y. Zauwa�y� te�, �e mi�dzy dnem w�wozu a g�azem jest szczelina szeroka na jakie� p� metra. Ska�a unosi�a si� nieruchomo w powietrzu, nie zd��yli jeszcze przyj�� do siebie ze zdumienia, gdy ska�a zacz�a dygota�, jakby by�a wyci�ta z ogromnego bloku galarety i bardzo wolno, nieomal niedostrzegalnie ruszy�a w ich stron�. - No i masz sw�j brak biosfery! Zanim Doktor zd��y� odpowiedzie�, zanim zdo�a� zapobiec nieszcz�ciu, b��kitny promie� blastera rozpru� ciemno��. B��kitna chmurka pojawi�a si� w miejscu, gdzie jeszcze przed chwil� porusza� si� nie znany przedmiot i zapad�a ciemno��. Reflektor zgas�. - Zapal reflektor! - krzykn�� Cybernetyk, nie wypuszczaj�c blastera z r�ki, ale Doktor mu nie odpowiedzia�. Nie odpowiedzia�, bo gor�czkowo naciska� wszystkie guziki na pasie skafandra, cho� rozumia� ju�, �e to nie ma sensu: ca�e wyposa�enie energetyczne odm�wi�o pos�usze�stwa, nie zapali�a si� nawet awaryjna lampa na kasku i tylko intercom nadal pracowa�. Doktor wyra�nie s�ysza� ci�kie sapanie Cybernetyka, trzaski prze��cznik�w i ciche przekle�stwa. Cybernetyk szarpn�� zamek blastera, obr�ci� si� do �ciany i pewien, �e to na nic si� nie zda, nacisn�� spust. Ale blaster nie zawi�d�. Widocznie jego automatyczny reaktor nadal pracowa�, i cho� wy�adowanie by�o znacznie s�absze od normalnego, w jego z�otym blasku zdo�ali zobaczy�, �e wok� nie by�o ju� �adnych ruchomych ska�. - Daj spok�j - powiedzia� Doktor. - Chod�my do szalupy. Mo�e przynajmniej tam co� ocala�o. Wracali w milczeniu. By�o ciemno, cho� oko wykol pewnie dlatego, �e o�lepi� ich rozb�ysk blastera. Zrobili dziesi��, pi�tna�cie krok�w, a szalupy wci�� nie by�o. - Jeste� pewien, �e dobrze idziemy? - zapyta� Doktor. - Zaraz sprawdzimy! Cybernetyk zn�w szcz�kn�� zamkiem, ale Doktor chwyci� go za r�k�. - Daj spok�j - powt�rzy�. - Twoja iluminacja tylko nas dekonspiruje. W plecy uderzy� ich poryw wiatru, w powietrzu zata�czy�y jakie� nik�e ogniki. - Chyba mieni mi si� w oczach... - powiedzia� Doktor. - Widzisz te iskierki? - To pewnie wy�adowania. Nic dziwnego, tutaj wsz�dzie jest piekielnie du�o energii radioaktywnej i dostarczanej przez to zwariowane zielone s�o�ce. Ale gdzie jest szalupa? - Mo�e by�my wr�cili? - Lepiej nie, bo ju� na pewno zab��dzimy. Dlaczego oni nie atakuj�? Teraz maj� najdogodniejsze warunki, bo na otwartej przestrzeni jeste�my bezbronni i �lepi, a nocne drapie�niki zazwyczaj znakomicie widz� w ciemno�ci. Je�li spr�buj� jeszcze raz, r�bn� protonami... - Co spr�buj�? - Jak to co? Napa�� na nas! - Dlaczego s�dzisz, �e nas atakowali? - A twoim zdaniem bawili si� w ciuciubabk�? Po co p�dzili prosto na nas? Nie mogli sobie gdzie indziej pobiega�? - Wiesz przynajmniej, do kogo strzela�e�? - Do kogo? Dlaczego �do kogo�? To by�o jakie� ogromne zwierz�! - A je�li nie? - No wiesz... - speszy� si� Cybernetyk. Doktor nie mia� najmniejszej ochoty na kontynuowanie tej rozmowy, a mimo to powiedzia�: - Nie s�dzisz, �e w naszej sytuacji wypowiadanie wojny ca�ej planecie jest niezbyt rozs�dne? - Nie przesadzaj, Piotrze Siemionowiczu! Kto tu m�wi o wojnie? Napad�o na nas nie znane zwierz�, ja do niego strzeli�em, i to wszystko! - A je�li to nie by�o zwyczajne zwierz�? - M�wisz tak, jakby� tu ju� odkry� cywilizacj�! Wobec tego mog�e� wcze�niej mnie o�wieci�. - Doskonale wiesz, �e nic nie odkry�em, ale uwa�am, �e nale�y post�powa� tak, jakby tu taka cywilizacja istnia�a, a w ka�dym razie nie zapomina�, �e nie jeste�my u siebie. Nie ma sensu od razu chwyta� za blaster. Jestem pewien, �e to co� nie mia�o wrogich zamiar�w, gdy� w przeciwnym razie ju� by nas nie by�o. Jeste�my tylko dw�jk� intruz�w, przeciwko kt�rym mog�y si� zjednoczy� w obliczu zagro�enia wszystkie miejscowe istoty, cho�by by�y najbardziej prymitywne. - No i widzisz! M�wi�e�, �e na tej planecie nie ma biosfery, twoje analizy wykaza�y nawet brak wirus�w! Doktor u�miechn�� si�. - Cz�owiek ma to do siebie, �e ch�tnie wytyka b��dy innym, zw�aszcza wtedy, kiedy sam nie jest bez winy. A co do biosfery, to zgadzam si� z tob�, �e wyda�em pochopn� opini�. Chocia�, czy ja wiem? To wszystko jest bardzo dziwne i niezrozumia�e. Mo�e Fizyk i Praktykant znajd� co� nowego? - Oni nawet nie wzi�li broni! - Bro� tu na nic si� nie zda. - To si� jeszcze zobaczy! Lepiej od pocz�tku okazywa� si��, a nie s�abo��. Doktor zamilk� na d�ugo. Wiatr stopniowo wzmaga� si� i teraz trudno by�o utrzyma�