7299

Szczegóły
Tytuł 7299
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7299 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7299 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7299 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C.S. LEWIS OPOWIE�CI Z NARNII TOM 6 SREBRNE KRZES�O Siostrzeniec Czarodzieja Lew, Czarownica i stara szafa Ko� i jego ch�opiec Ksi��� Kaspian Podr� "W�drowca do �witu" Srebrne krzes�o Ostatnia bitwa C.S. LEWIS SREBRNE KRZES�O Ilustrowa�a Pauline Baynes Prze�o�y� Andrzej Polkowski Tytu� orygina�u THE SILVER CHAIR Ok�adk� projektowa� Jacek Pietrzynski Copyright (c) C S Lewis Pte Ltd 1950 Copyright O 1997 for Polish edition by Media Rodzina of Pozna� Copyright (c) 1997 for Polish translation by Andrzej Polkowski Wszelkie prawa zastrze�one Przedruk lub kopiowanie ca�o�ci albo fragment�w ksi��ki - z wyj�tkiem cytat�w w artyku�ach i przegl�dach krytycznych - mo�liwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy ISBN 83-85594-48-5 Przek�ad poprawiony Media Rodzina of Pozna�, ul Pasieka 24, 61-657 Pozna� tel 820-34-75, fax 820-34-11 l m ul mrot�/m i " lut i n isk pozn m pl Sk�ad, �amanie i diapozytywy perfekt sc, Pozna�, ul Grodziska 11 Druk ABEDIK - Pozna� DLA NICHOLASA HARDIE Rozdzia� 1 POZA MURAMI GIMNAZJUM BY� PONURY JESIENNY DZIE� i Julia Pole p�aka�a za budynkiem gimnazjum. Julia p�aka�a, poniewa� by�a jedn� z ofiar szkolnego gangu zn�caj�cego si� nad s�abszymi. Nie b�dzie to szkolna opowie��, wi�c o szkole, do kt�rej chodzi�a Julia, powiem wam tylko tyle, by�cie zrozumieli sytuacj�, zw�aszcza �e nie jest to wcale przyjemny temat. By�a to szko�a "koedukacyjna", szko�a dla dziewcz�t i ch�opc�w. Dawniej nazywano te szko�y "mieszanymi" i niekt�rzy byli zdania, �e w�a�nie ta by�a prawie tak mieszana, jak pomieszane mieli w g�owach ci, kt�rzy ni� kierowali. Wyznawali oni zasad�, �e nale�y pozwoli� dziewcz�tom i ch�opcom na wszystko, na co tylko maj� ochot�. A niestety, dziesi�cioro czy pi�tna�cioro najsilniejszych ch�opc�w i dziewcz�t najwi�ksz� ochot� mia�o na zn�canie si� nad innymi. R�ne okropne rzeczy, kt�re w normalnej szkole szybko by wykryto, a ich sprawc�w przyk�adnie ukarano, tu dzia�y si� spokojnie dzie� po dniu i nikt si� tym specjalnie nie przejmowa�. A nawet w�wczas, gdy wychowawcy dowiadywali si� o tym czy owym, sprawc�w ani nie wyrzucano ze szko�y, ani nawet nie karano. Dyrektorka uwa�a�a, �e s� oni interesuj�cymi przypadkami psychologicznymi, i bardzo lubi�a rozmawia� z nimi ca�ymi godzinami. A je�li si� wiedzia�o, co trzeba Dyrektorce powiedzie�, mo�na si� by�o nie obawia� �adnej kary - przeciwnie, �atwo zostawa�o si� jej ulubie�cem. W�a�nie dlatego Julia Pole p�aka�a w ten ponury jesienny dzie�, spaceruj�c samotnie po mokrej �cie�ce na ty�ach gimnazjum. I prawie ju� si� wyp�aka�a, gdy nagle zza rogu budynku wyszed� jaki� ch�opiec. Pogwizdywa� weso�o, r�ce trzyma� w kieszeniach i omal na ni� nie wpad�. - Nie mo�esz uwa�a�, jak idziesz? - zapyta�a Julia Pole. - No dobrze ju�, dobrze - powiedzia� ch�opiec. - Nie musisz od razu... - urwa� i spojrza� na jej twarz. - S�uchaj, Pole, co ci jest? Julia nic nie odpowiedzia�a, a po jej minie pozna� by�o, �e gdyby spr�bowa�a m�wi�, znowu zacz�aby p�aka�. - No tak, a wi�c to znowu ONI - westchn�� ch�opiec ponuro, jeszcze g��biej wciskaj�c r�ce w kieszenie. Julia pokiwa�a g�ow�. Gdyby nawet by�a w stanie co� powiedzie�, nie by�o to potrzebne. Oboje wiedzieli. - A wi�c pos�uchaj - rzek� ch�opiec. - Nic nam nie przyjdzie z tego, �e... Mia� dobre intencje, ale, niestety, przemawia� jak kto�, kto zaczyna wyk�ad. Julia nagle wpad�a w z�o�� (co jest chyba pierwsz� rzecz�, jaka si� mo�e zdarzy�, gdy nam nagle przerw� p�acz). - Och, id� ju� sobie i zajmij si� swoimi sprawami - powiedzia�a. - Nikt ci� nie prosi�, �eby� si�. wtr�ca�. My�lisz, �e z ciebie taki m�drala, kt�ry nagle o�wieci wszystkich, co maj� robi�? Pewnie chcesz powiedzie�, �e powinni�my IM nadskakiwa� od rana do wieczora, liczy� na ICH �ask� i ta�czy�, jak zagraj�? Za�o�� si�, �e sam nic innego nie robisz! - O rany! - zawo�a� ch�opiec, kt�ry usiad� na trawie, lecz szybko si� poderwa�, bo trawa by�a mokra. Nazywa� si�, niestety, Eustachy Klarencjusz Scrubb, ale wcale nie by� taki z�y. - Pole! - powiedzia� z wyrzutem. - Czy to uczciwe? Czy zrobi�em co� takiego w tym semestrze? Czy nie postawi�em si� Carterowi, gdy chodzi�o o tego kr�lika? I czy nie dotrzyma�em tajemnicy o Spiwinsach, nawet wtedy gdy mnie torturowali? I czy nie... - Nic o tym nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi - powiedzia�a Julia ju� przez �zy. Scrubb zauwa�y�, �e jeszcze si� nie uspokoi�a, i bardzo rozs�dnie pocz�stowa� j� gum� do �ucia. Po chwili Julia zacz�a widzie� �wiat w nieco ja�niejszych barwach. - Przepraszam ci�, Scrubb - powiedzia�a. - Rzeczywi�cie, niezbyt �adnie si� zachowa�am. Wiem, �e to wszystko robi�e�. W tym semestrze. - Wi�c nie m�wmy o poprzednim, je�li ci to nie sprawi r�nicy - wtr�ci� szybko Eustachy. - By�em wtedy kim� zupe�nie innym. By�em... ech, co tu du�o m�wi�, by�em ohydn� ma�� pluskw�. - No c�, prawd� m�wi�c, tak by�o - powiedzia�a Julia. - A wi�c uwa�asz, �e si� zmieni�em? - Nie tylko ja. Ka�dy to widzi. ONI te� to zauwa�yli. Eleonora Blakiston s�ysza�a, jak w szatni m�wi�a o tym Adela Pennyfather. Powiedzia�a: "Kto� ma wp�yw na tego ma�ego Scrubba. W tym semestrze w og�le nas nie s�ucha. B�dziemy si� musieli nim zaj��". Eustachy wzdrygn�� si�. Ka�dy w szkole widzia� zbyt dobrze, co oznacza "zaj�cie si�" kim� przez NICH. Oboje chwil� milczeli. Krople deszczu spada�y z li�ci wawrzyn�w. - Dlaczego tak si� zmieni�e� w tym semestrze? - zapyta�a w ko�cu Julia. - Wiele dziwnych rzeczy spotka�o mnie podczas wakacji - odrzek� tajemniczo Eustachy. - Jakich rzeczy? Eustachy d�ugo nie odpowiada�, a� wreszcie si� zdecydowa�: - Pos�uchaj, Pole. I ty, i ja nienawidzimy tego miejsca tak, jak tylko mo�na czego� nienawidzi�. Zgadzasz si� ze mn�? - Je�li chodzi o mnie, to jestem tego pewna. - A wi�c my�l�, �e mog� ci zaufa�. - Och, Scrubb, wyst�kaj wreszcie, o co ci chodzi! - Widzisz, to naprawd� straszliwa tajemnica. S�uchaj, Pole, czy potrafisz wierzy�? Chodzi mi o to, czy potrafisz wierzy� w takie rzeczy, kt�re tutaj ka�dy by wy�mia�? - Nigdy nie mia�am sposobno�ci - odpar�a Julia - ale my�l�, �e potrafi�. - Czy uwierzy�aby�, gdybym ci powiedzia�, �e podczas tych wakacji by�em poza �wiatem... poza TYM �wiatem? - Nie bardzo rozumiem, co masz na my�li. - No wi�c dobrze, nie m�wmy o �wiatach. Za��my, �e ci powiem, �e by�em w takim miejscu, w kt�rym zwierz�ta m�wi� i gdzie s�, no... czary i smoki, i... no wiesz, r�ne rzeczy, o kt�rych si� czyta w bajkach. Gdy to powiedzia�, poczu� si� bardzo g�upio i a� si� zaczerwieni�. - Ale jak si� tam dosta�e�? - zapyta�a Julia. I ona czu�a si� dziwnie zak�opotana. - W jedyny mo�liwy spos�b: dzi�ki magii - odpowiedzia� Eustachy prawie szeptem. - By�em tam z moimi kuzynami. Zostali�my po prostu porwani. Oni tam ju� przedtem byli. To, �e m�wili szeptem, w jaki� spos�b pomaga�o Julii uwierzy�. Ale nagle zrodzi�o si� w niej okropne podejrzenie i krzykn�a (tak dziko, �e przez chwil� wygl�da�a jak tygrysica): - Je�eli si� oka�e, �e mnie nabierasz, to ju� nigdy nie b�d� z tob� rozmawia�. Nigdy! Nigdy! Nigdy! - Nie nabieram ci� - powiedzia� Eustachy. - Przysi�gam, �e to prawda. Przysi�gam na... na wszystko. (Kiedy ja chodzi�em do szko�y, m�wi�o si�: "Przysi�gam na Bibli�". Ale Biblia nie by�a mile widziana w Eksperymentalnej Szkole Koedukacyjnej.) - No dobra - zgodzi�a si� Julia. - Wierz� ci. - I nikomu nie powiesz? - Za kogo mnie masz? Po tej wymianie zda� oboje byli bardzo podekscytowani. Ale kiedy Julia rozejrza�a si� naoko�o i zobaczy�a ponure jesienne niebo, i us�ysza�a kapanie deszczu z li�ci, i pomy�la�a o ca�ej beznadziejno�ci Eksperymentalnej Szko�y (semestr trwa� trzyna�cie tygodni, a zosta�o ich jeszcze jedena�cie), powiedzia�a: - Tylko co to da? Nie jeste�my tam, jeste�my tutaj. I nie ma sposobu, �eby TAM si� dosta�. A mo�e jest? - O tym w�a�nie wci�� my�l� - odrzek� Eustachy. - Kiedy mieli�my ju� wr�ci� z Tamtego Miejsca, Kto� powiedzia�, �e rodze�stwo Pevensie (to moi kuzyni, o kt�rych ci wspomina�em) nigdy ju� tam nie wr�ci. Widzisz, oni byli ju� tam trzy razy. Przypuszczam, �e wykorzystali sw�j przydzia�. Ale On nigdy nie powiedzia�, �e ja tam nie wr�c�. Przecie� na pewno by to powiedzia�, gdybym nie mia� tam wr�ci�, no nie? I wci�� �ami� sobie nad tym g�ow�. Mo�emy... mogliby�my... - My�lisz, �e mo�na co� zrobi�, aby to si� sta�o? Eustachy pokiwa� g�ow�. - My�lisz, �e mogliby�my nakre�li� ko�o na ziemi... i napisa� co� tajemnymi literami w kole... i stan�� w nim... i recytowa� zakl�cia? - C�... - powiedzia� Eustachy po d�u�szej chwili milczenia, w ci�gu kt�rej pr�bowa� jeszcze raz wszystko przemy�le� - chyba co� takiego chodzi�o mi po g�owie, chocia� nigdy tego nie pr�bowa�em. Ale teraz, jak si� nad tym konkretnie zastanawiam, zdaje mi si�, �e te wszystkie kr�gi, zakl�cia i tak dalej to chyba bzdury. Nie s�dz�, �eby Jemu si� podoba�y. Widzisz, wychodzi�oby na to, �e, wed�ug nas, mo�na Go zmusi�, aby co� zrobi�. A tak naprawd�, to mo�emy Go tylko prosi�. - O kim ty wci�� m�wisz? - W Tamtym Miejscu nazywaj� go Aslanem - powiedzia� Eustachy. - Co za dziwne imi�! - On sam jest sto razy bardziej dziwny - rzek� Eustachy uroczy�cie. - Ale do rzeczy. Nie zaszkodzi poprosi�. Sta� obok mnie, o tak. Wyci�gnijmy r�ce przed siebie, d�o�mi w d�, tak jak to robili na wyspie Ramandu... - Jakiej wyspie?! - Opowiem ci o tym innym razem. Trzeba chyba stan�� twarz� na wsch�d. Zaraz, gdzie jest wsch�d? - Nie mam zielonego poj�cia - odpar�a Julia. - To jest w�a�nie u dziewczyn najdziwniejsze: nigdy nie potrafi� okre�li� stron �wiata. - Sam ich nie potrafisz wskaza� - oburzy�a si� Julia. - Potrafi�, je�li tylko nie b�dziesz mi przeszkadza�a. Ju� wiem. Tam jest wsch�d, w stron� tych wawrzyn�w. A teraz, czy powt�rzysz za mn�? - Ale co? - S�owa, jakie zamierzam wypowiedzie�, rzecz jasna - zniecierpliwi� si� Eustachy. - Teraz! I zacz��: - Aslanie! Aslanie! Aslanie! - Aslanie! Aslanie! Aslanie! - powt�rzy�a Julia. W tym momencie us�yszeli g�os dobiegaj�cy zza rogu budynku: - Pole? Tak, wiem, gdzie jest. Beczy za bud�, przy krzakach. Mam j� stamt�d wyci�gn��? Julia i Eustachy spojrzeli na siebie, dali nurka w krzaki i zacz�li si� wspina� po rozmok�ym zboczu z szybko�ci�, kt�ra dawa�a im du�� szans� ucieczki. (Dziwne metody nauczania w Eksperymentalnej Szkole powodowa�y, �e wi�kszo�� uczni�w nie czyni�a widocznych post�p�w we francuskim, matematyce, �acinie i innych takich sprawach, za to potrafi�a ucieka� szybko i cicho, gdy tylko ONI kogo� szukali.) Po kilku minutach czo�gania zatrzymali si�, by pos�ucha�, co si� dzieje, i z przera�eniem stwierdzili, �e pogo� ruszy�a we w�a�ciwym kierunku. - Och, gdyby te drzwi by�y otwarte! - wyszepta� Eustachy, gdy wspinali si� dalej mi�dzy wawrzynami. Julia tylko pokiwa�a g�ow�. Na szczycie poro�ni�tego krzakami zbocza wznosi� si� bowiem mur, a w tym murze by�y niewielkie drzwi, przez kt�re mo�na by�o wydosta� si� na wrzosowisko. Drzwi by�y zawsze zamkni�te. Zdarza�o si� jednak w przesz�o�ci, �e niekt�rzy zostawiali je otwarte. A mo�e zdarzy�o si� tak tylko raz - w ka�dym razie pami�� nawet tego jednego razu podtrzymywa�a nadziej� wielu uczni�w i kaza�a im co jaki� czas pr�bowa�. �atwo sobie wyobrazi�, jak wspania�a by�aby to droga nie zauwa�onej przez nikogo ucieczki poza teren gimnazjum. Julia i Eustachy, porz�dnie ju� spoceni i zesztywniali, bo musieli si� przedziera� mi�dzy krzakami zgi�ci wp�, dopadli wreszcie muru. Drzwi by�y, jak zawsze, zamkni�te. - Mo�na si� by�o tego spodziewa� - powiedzia� Eustachy, szarpi�c zardzewia�� klamk�, gdy wtem wykrzykn��: - Och! Co� takiego! - bo klamka ust�pi�a i drzwi si� otworzy�y. Jeszcze przed chwil� marzyli tylko o tym, �e gdyby drzwi przypadkiem okaza�y si� otwarte, wyskoczyliby przez nie tak szybko, jak to mo�liwe, poza mur otaczaj�cy szko��. Ale teraz oboje zamarli, gapi�c si� przez otw�r i nie mog�c ruszy� si� z miejsca. Zobaczyli bowiem co� zupe�nie innego ni� to, czego oczekiwali. Spodziewali si� zobaczy� szare, poro�ni�te wrzosem zbocze, zlewaj�ce si� na horyzoncie z ponurym jesiennym niebem. Zamiast tego o�lepi� ich blask s�o�ca, wlewaj�cy si� przez otwarte drzwi, tak jak �wiat�o czerwcowego dnia wlewa si� do gara�u po otwarciu bramy. Na trawie l�ni�y jak diamentowe paciorki krople deszczu, a na pobrudzonej b�otem twarzy Julii b�yszcza�y strumyczki pozostawione przez �zy. Blask s�o�ca p�yn�� ze �wiata, kt�ry z ca�� pewno�ci� nie wygl�da� jak ten �wiat - nawet je�li s�dzi� tylko po tym, co mogli dot�d zobaczy�. A zobaczyli g�adk� muraw�, g�adsz� i �wie�sz� ni� najwspanialszy trawnik, jaki Julia kiedykolwiek widzia�a, i b��kitne niebo, i - polatuj�ce tu i tam - jakie� stworzenia tak ja�niej�ce i barwne, �e mog�y by� klejnotami lub wielkimi motylami. Julia od dawna t�skni�a za czym� takim, a jednak teraz poczu�a l�k. Spojrza�a na twarz Scrubba i zobaczy�a, �e on te� si� boi. - No, dalej, Pole, idziemy - powiedzia� zmienionym g�osem. - A czy b�dziemy mogli wr�ci�? Czy to bezpieczne? W tym momencie us�yszeli za plecami cienki, m�ciwy g�os: - Pos�uchaj no, Pole. Ka�dy wie, �e tu jeste�. Z�a� z powrotem. By� to g�os Edyty Jackle. Nie nale�a�a do gangu, ale by�a jedn� z jego s�ug i donosicieli. - Szybko! - krzykn�� Scrubb. - T�dy! Daj mi r�k�. Nie mo�emy si� rozdzieli�. - I zanim Julia zda�a sobie spraw� z tego, co si� dzieje, z�apa� j� za r�k� i poci�gn�� za sob� przez drzwi w murze. Poza teren szko�y, poza Angli�, poza ca�y nasz �wiat - do Tamtego Miejsca. G�os Edyty Jackle urwa� si� tak nagle jak g�os w radiu, kiedy si� je wy��czy. W tej samej chwili us�yszeli zupe�nie inne d�wi�ki. Wydawa�y je owe dziwne stworzenia w powietrzu, kt�re teraz okaza�y si� ptakami. By�o to bardziej podobne do muzyki - do�� ha�a�liwej i niezbyt melodyjnej - ni� do ptasiego �piewu w naszym �wiecie. A t�em tej muzyki by�a przejmuj�ca cisza. W�a�nie ta cisza, w po��czeniu ze �wie�o�ci� powietrza, kaza�a Julii pomy�le�, �e znajduj� si� na szczycie jakie� bardzo wysokiej g�ry. Eustachy trzyma� j� wci�� za r�k� i szli tak przed siebie, rozgl�daj�c si� dooko�a. Ros�y tu wysokie, roz�o�yste drzewa przypominaj�ce cedry, lecz jeszcze od nich wy�sze. Ros�y w pewnym oddaleniu od siebie, a poniewa� nie by�o tu le�nego podszycia, mo�na by�o widzie� wszystko daleko na lewo i na prawo. I dok�d tylko Julia mog�a si�gn�� wzrokiem, wsz�dzie widzia�a to samo: g�adk� muraw�, �migaj�ce w powietrzu ptaki o ��tym, b��kitnosrebrnym lub t�czowym upierzeniu, granatowe cienie i pustk�. W ch�odnym, ja�niej�cym powietrzu nie czu�o si� najl�ejszego powiewu wiatru. By� to bardzo dziwny las. Tylko przed nimi nie by�o drzew - nie by�o nic opr�cz trawy i b��kitnego nieba. Szli przed siebie w milczeniu, a� nagle Eustachy wrzasn��: - Uwaga!! - i poci�gn�� j� gwa�townie do ty�u. Stali na kraw�dzi skalnego urwiska. Julia nale�a�a do tych szcz�liwc�w, kt�rzy nie boj� si� wysoko�ci. Stanie na skraju przepa�ci nie robi�o na niej �adnego wra�enia. Z�a by�a na Eustachego, � poci�gn�� j� do ty�u - "jakbym by�a dzieckiem" - i wyrwa�a r�k�. Zauwa�y�a, �e zblad�, i popatrzy�a na niego z pogard�. - O co chodzi? - spyta�a. I chc�c pokaza�, �e wcale si� nie boi, stan�a zupe�nie blisko kraw�dzi, prawd� m�wi�c nieco bli�ej, ni� mia�a na to ochot�. Potem spojrza�a w d�. Teraz zrozumia�a, �e Scrubb mia� pewne powody, by zmieni� si� na twarzy. �adne urwisko �wiata nie mog�o si� r�wna� z tym, co zobaczy�a. Wyobra�cie sobie, �e patrzycie w d�, na dno przepa�ci. A potem wyobra�cie sobie, �e dno przepa�ci jest jeszcze dalej: dwa razy dalej, dziesi�� razy dalej, dwadzie�cia razy dalej. A kiedy ju� patrzycie w d�, w t� niewiarygodn� przepa��, wyobra�cie sobie tam ma�e, bia�e plamki, kt�re mo�na na pierwszy rzut oka wzi�� za owce, ale w rzeczywisto�ci s� chmurami - nie jakimi� strz�pami bia�ej mg�y, lecz olbrzymimi, bia�ymi, wzd�tymi chmurami, wielkimi jak g�ry. I w ko�cu, mi�dzy tymi chmurami, dostrzegacie prawdziwe dno przepa�ci, tak dalekie, �e trudno powiedzie�, czy to pola czy las, ziemia czy woda; o wiele ni�ej POD chmurami, ni� wy jeste�cie NAD nimi. A Julia na to patrzy�a. Pomy�la�a, �e - mimo wszystko - mo�e jednak powinna odsun�� si� nieco od kraw�dzi, ale zawaha�a si� ze strachu i ze wstydu. Nie trwa�o to jednak d�ugo. Pr�dko dosz�a do wniosku, �e ma w nosie, co teraz pomy�li o niej Scrubb, i �e musi natychmiast cofn�� si� od tej straszliwej kraw�dzi, i �e ju� nigdy nie b�dzie si� �mia� z kogo�, kto ma l�k przestrzeni. Kiedy jednak spr�bowa�a si� poruszy�, stwierdzi�a, �e nie mo�e: nogi jakby jej przyros�y do ziemi. Zakr�ci�o si� jej w g�owie. - Co ty robisz, Pole?! Cofnij si�, ty... sko�czona wariatko! - wrzasn�� Eustachy, ale jego g�os dobieg� j� jakby z daleka. Poczu�a, �e ch�opiec pr�buje j� z�apa�, lecz teraz nie panowa�a ju� nad swoimi r�kami i nogami. Przez chwil� szamotali si� na kraw�dzi przepa�ci. Julia by�a zbyt przera�ona i zbyt kr�ci�o si� jej w g�owie, �eby wiedzie�, co robi, ale dwie rzeczy zapami�ta�a na ca�e �ycie (cz�sto do niej powraca�y w snach). Jedn� by�o to, �e wyrwa�a si� z uchwytu Scrubba, upadaj�c przy tym na ziemi�. Drug� - �e w tym samym momencie Scrubb straci� r�wnowag� i z przera�liwym krzykiem run�� w przepa��. Na szcz�cie nie mia�a czasu, aby zastanowi� si� nad tym, co zrobi�a. Jakie� wielkie bia�e zwierz� podbieg�o do brzegu urwiska i po�o�y�o si�, wychylaj�c �eb poza kraw�d�. Najdziwniejsze by�o to, �e zwierz� nie rycza�o, nie warcza�o, tylko DMUCHA�O - dmucha�o szeroko otwartym pyskiem, dmucha�o r�wnomiernie i spokojnie, jak odkurzacz z tego drugiego ko�ca. Julia le�a�a tak blisko, �e czu�a, jak od tego tchnienia cia�o zwierz�cia r�wnomiernie wibruje. Le�a�a nieruchomo, bo i tak nie mog�a wsta�. By�a bliska omdlenia. Prawd� m�wi�c, bardzo chcia�a zemdle�, ale, niestety, nie mdleje si� na zawo�anie. Nagle daleko w dole zobaczy�a jaki� ciemny punkcik unosz�cy si� powoli w g�r�, a jednocze�nie oddalaj�cy si� od urwiska. Kiedy ju� wzni�s� si� na wysoko�� szczytu, by� tak daleko, �e wkr�tce znikn�� jej z oczu. Julia by�a prawie pewna, �e �w ciemny punkcik zdmuch- n�o w�a�nie to le��ce obok stworzenie. Odwr�ci�a wi�c powoli g�ow� i spojrza�a na nie. By� to lew. Rozdzia� 2 JULIA OTRZYMUJE ZADANIE LEW WSTA�, nawet nie spojrzawszy na Juli�, i dmuchn�� ostatni raz. Potem, jakby zadowolony ze swego dzie�a, odwr�ci� si� i powoli odszed� w stron� drzew. - To musi by� sen, to musi by� sen, to musi by� sen - powtarza�a sobie Julia na glos. - Zaraz si� obudz�. Ale to nie by� sen i nie obudzi�a si�. - O Bo�e, co bym da�a za to, �eby by� z powrotem w szkole! Co za okropne miejsce! Nie wierz�, �eby Scrubb wiedzia� o nim wi�cej ni� ja w tej chwili. A je�eli wiedzia�, to naprawd� nie mam poj�cia, dlaczego mu zale�a�o na tym, �eby mnie tu �ci�gn��, nie uprzedzaj�c jak tu jest. To nie moja wina, �e spad� z urwiska. Gdyby mnie zostawi� w spokoju, oboje byliby�my cali i zdrowi. Lecz teraz przypomnia�a sobie przera�liwy krzyk Scrubba spadaj�cego w przepa�� i wybuchn�a p�aczem. P�acz troch� pomaga - dop�ki si� p�acze. Ale w ko�cu, wcze�niej czy p�niej, trzeba przesta� p�a- ka�, a wtedy trzeba si� zdecydowa�, co robi� dalej. Kiedy Julia wyla�a ju� wszystkie �zy, zachcia�o si� jej okropnie pi�. Ptaki przesta�y muzykowa� i w przejmuj�cej, doskona�ej ciszy us�ysza�a dochodz�cy z oddali s�aby, nieprzerwany d�wi�k. Nas�uchiwa�a uwa�nie przez chwil� i teraz by�a ju� pewna, �e to plusk wody. Wsta�a i rozejrza�a si� ostro�nie dooko�a. Lew znikn��, ale by�o tu tyle drzew, �e przecie� m�g� si� schowa� za kt�rym� z nich i obserwowa� j� z ukrycia. Z tego, co wiedzia�a o lwach, wynika�o, �e mo�e ich by� kilka. Ale plusk wody jeszcze bardziej wzm�g� jej pragnienie. W ko�cu zebra�a ca�� odwag� i posz�a jej szuka�. Sz�a na palcach, od drzewa do drzewa, przystaj�c co chwila, by rozejrze� si� dooko�a. Las by� tak cichy, �e nie mia�a w�tpliwo�ci, sk�d dochodzi plusk wody. Z ka�dym krokiem stawa� si� coraz g�o�niejszy. Wkr�tce - wcze�niej ni� si� spodziewa�a - dosz�a do otwartej polany i zobaczy�a strumie�, czysty jak kryszta�, biegn�cy w�r�d trawy na odleg�o�� rzutu kamieniem. Ale chocia� widok wody sprawi�, �e poczu�a pragnienie dziesi�� razy wi�ksze, nie podbieg�a do niej, aby si� napi�. Sta�a, wstrzymuj�c oddech, z otwartymi ustami. A mia�a do tego pow�d: po tej stronie strumienia le�a� lew. Le�a� z podniesion� g�ow� i wyci�gni�tymi przed siebie przednimi �apami jak kamienne lwy na Trafalgar Square. Julia wiedzia�a, �e j� zauwa�y�, bo jego oczy patrzy�y przez chwil� w jej oczy, a potem odwr�ci� g�ow�, jakby zna� Juli� dobrze i przesta� si� ni� interesowa�. "Je�eli zaczn� ucieka�, z�apie mnie w mgnieniu oka - pomy�la�a Julia. - A je�li p�jd� dalej, wpadn� mu prosto w �apy." Ale i tak nie mog�a si� ruszy�, gdyby nawet chcia�a, i nie mog�a oderwa� od niego oczu. Jak d�ugo to trwa�o, nie wiedzia�a, mog�o trwa� ca�e godziny. Pragnienie stawa�o si� tak m�cz�ce, �e by�a ju� bliska pozwolenia lwu, by j� po�ar�, gdyby tylko mia�a pewno��, �e przedtem zd��y prze�kn�� porz�dny �yk wody. - Je�li jeste� spragniona, mo�esz si� napi�. By�y to pierwsze s�owa, jakie us�ysza�a od czasu k��tni ze Scrubbem na skraju przepa�ci. Przez chwil� rozgl�da�a si� tu i tam, szukaj�c tego, kto je wypowiedzia�. G�os powt�rzy�: - Je�li jeste� spragniona, przyjd� i napij si�. Teraz przypomnia�a sobie, co Scrubb m�wi� o zwierz�tach w tym innym �wiecie, i zrozumia�a, �e s�yszy g�os lwa. W ka�dym razie dostrzeg�a ruch jego warg, a g�os na pewno nie by� g�osem cz�owieka. By� g��boki, troch� dziki, mocny, przywodz�cy na my�l ci�kie z�oto. Julia nie przestraszy�a si�, bo nic nie mog�o ju� jej bardziej przestraszy�, ale g�os nape�ni� j� innym rodzajem l�ku. - Czy chce ci si� pi�? - zapyta� Lew. - UMIERAM z pragnienia - powiedzia�a Julia. - A wi�c pij. - Czy mog�abym... czy by�oby... czy m�g�by� odej��, kiedy b�d� pi�? - wyj�ka�a Julia. Lew tylko na ni� popatrzy�, a w jego gardle odezwa�o si� co�, co mog�o by� pocz�tkiem straszliwego ryku. Patrz�c na jego cielsko, Julia poj�a, �e r�wnie dobrze mog�aby prosi� g�r�, aby si� przesun�a. Cudowny, pluszcz�cy �piew strumienia doprowadza� j� do sza�u. - Czy przyrzekniesz, �e nie... �e nic mi nie zrobisz, je�li si� zbli��? - Ja nie przyrzekam - powiedzia� Lew. Julia by�a ju� tak spragniona, �e zrobi�a krok do przodu, nawet o tym nie wiedz�c. - Czy ty zjadasz dziewczynki? - Po�yka�em ju� dziewczynki i ch�opc�w, kobiety i m�czyzn, kr�l�w i cesarzy, miasta i pa�stwa - powiedzia� Lew. Nie powiedzia� tego tak, jakby si� chwali� albo jakby tego �a�owa�, albo jakby by� z�y. Po prostu to powiedzia�. - Nie mam odwagi, aby podej�� i pi� - odezwa�a si� Julia. - A wi�c umrzesz z pragnienia - rzek� Lew. - Och, nie! - zawo�a�a Julia, robi�c jeszcze jeden krok w jego stron�. - Czy nie mog�abym p�j�� i poszuka� sobie innego strumienia? - Nie ma innego strumienia - odpowiedzia� Lew. Nie przysz�o jej do g�owy, �eby mu nie uwierzy�; jestem zreszt� pewny, �e nie przysz�oby to do g�owy nikomu, kto widzia� to spojrzenie. Nagle podj�a decyzj�. By�a to najtrudniejsza rzecz, jak� zdarzy�o jej si� zrobi�. Podesz�a do strumienia, ukl�k�a i nabra�a w d�onie wody - najch�odniejszej i najbardziej orze�wiaj�cej wody, jak� kiedykolwiek pi�a. Nie trzeba by�o pi� jej du�o, od razu gasi�a pragnienie. Zanim nachyli�a si� nad strumieniem, przyrzek�a sobie uciec od Lwa natychmiast, gdy tylko si� napije. Teraz zrozu- mia�a, �e by�oby to najgorsze, co mog�aby zrobi�. Wyprostowa�a si� i sta�a bez ruchu z mokrymi ustami. - Podejd� do mnie - powiedzia� Lew. I Julia musia�a to zrobi�. Znalaz�a si� prawie mi�dzy jego przednimi �apami i spojrza�a mu w oczy. Ale nie mog�a patrzy� d�ugo. Spu�ci�a g�ow�. - Ludzkie Dzieci� - rzek� Lew - gdzie jest ch�opiec? - Spad� z kraw�dzi urwiska... - odpowiedzia�a Julia i doda�a szybko: - ...Panie. - Nic innego nie przysz�o jej do g�owy, a wydawa�o si� zuchwalstwem nie nazwa� go w jaki� spos�b. - Jak do tego dosz�o, Ludzkie Dzieci�? - Pr�bowa� mnie uratowa�. Gdyby nie on, spad�abym w przepa��. - Dlaczego znalaz�a� si� tak blisko kraw�dzi? - Chcia�am pokaza�, jaka jestem dzielna. - To bardzo dobra odpowied�, Ludzkie Dzieci�. Nie r�b tego wi�cej. A teraz - i tu po raz pierwszy g�os Lwa zabrzmia� mniej surowo - teraz dowiedz si�, �e ch�opiec czuje si� dobrze. Zdmuchn��em go do Narnii. Twoje zadanie b�dzie jednak trudniejsze ze wzgl�du na to, co zrobi�a�. - Co to za zadanie? - spyta�a Julia. - Jest to zadanie, z powodu kt�rego wezwa�em ciebie i jego z waszego �wiata. To, co us�ysza�a, bardzo j� zaskoczy�o. "Chyba myli mnie z kim� innym", pomy�la�a. Nie �mia�a jednak powiedzie� tego na g�os, chocia� czu�a, �e je�li b�dzie milcze�, wszystko si� jeszcze bardziej pogmatwa. - Powiedz mi, o czym my�lisz, Ludzkie Dzieci�? - zapyta� Lew. - Zastanawiam si�... to znaczy... czy nie zasz�a jaka� pomy�ka? Bo przecie� nikt mnie i Scrubba nie wzywa�. To my sami bardzo chcieli�my si� tu dosta�. Scrubb m�wi�, �e musi o to poprosi�... tego Kogo�... nigdy nie s�ysza�am tego imienia... i mo�e wtedy ten Kto� nam pozwoli. I poprosili�my, a potem okaza�o si�, �e drzwi s� otwarte. - Nie wzywaliby�cie mnie, gdybym ja sam was nie wezwa� - powiedzia� Lew. - A wi�c to ty jeste� owym Kim�? - Tak, to ja. A teraz pos�uchaj, jakie masz zadanie. Daleko st�d, w krainie Narnii, �yje s�dziwy kr�l, bardzo zasmucony, bo nie ma syna, kt�ry mia� po nim panowa�. Nie ma dziedzica, poniewa� jego jedyny syn zagin�� wiele lat temu i nikt w Narnii nie wie, gdzie on jest i czy jeszcze �yje. Oto moje polecenie: macie szuka� tego kr�lewicza dot�d, dop�ki go nie znajdziecie i nie przyprowadzicie do jego ojca, chyba �e spotka was �mier�... albo te� powr�cicie do swojego �wiata. - Ale jak?... Powiedz mi, Panie, jak mamy tego dokona�? - Powiem ci, dziecko. Oto s� Znaki, kt�rymi b�d� was prowadzi�. Pierwszy: gdy tylko ch�opiec Eustachy znajdzie si� w Narnii, spotka swojego starego, dobrego przyjaciela. Musi go zaraz powita�, a on wam bardzo pomo�e. Drugi: musicie opu�ci� Narni� i uda� si� na p�noc, a� znajdziecie ruiny miasta staro�ytnych olbrzym�w. Trzeci: w tych ruinach znajdziecie napis na kamieniu i musicie zrobi� to, co napis m�wi. Czwarty: poznacie zaginionego kr�lewicza (je�li go znajdziecie) po tym, �e b�dzie pierwsz� osob� w waszej w�dr�wce, kt�ra poprosi was o co� w moje imi�, w imi� As lana. Wszystko wskazywa�o na to, �e Lew sko�czy�, i Julia pomy�la�a, �e powinna co� powiedzie�. Powiedzia�a wi�c: - Aha, rozumiem. Bardzo dzi�kuj�. - Moje dziecko - rzek� Lew �agodnie - by� mo�e nie rozumiesz wszystkiego tak, jak ci si� wydaje. Ale pierwszy krok to zapami�tanie tego, co ci powiedzia�em. Powt�rz po kolei wszystkie cztery Znaki. Julia spr�bowa�a powt�rzy� cztery Znaki, ale nie bardzo jej to wysz�o. Lew poprawi� j� i kaza� powtarza� Znaki kilka razy, a� mog�a je wyrecytowa� poprawnie. Wykazywa� przy tym wiele cierpliwo�ci, tak �e wreszcie Julia nabra�a odwagi, by go zapyta�: - Czy m�g�by� mi powiedzie�, jak si� dostan� do Narnii? - Polecisz tam na moim oddechu - odrzek� Lew. - Zdmuchn� ci� na zach�d �wiata, jak to uczyni�em z Eustachym. - My�l�, �e powinnam go z�apa� we w�a�ciwym czasie, �eby mu zd��y� powiedzie�, jaki jest pierwszy Znak. Chocia�... to chyba nie ma znaczenia. Je�li zobaczy swojego starego przyjaciela, to na pewno go pozdrowi, prawda? - Nie ma czasu do stracenia - powiedzia� Lew. - Musz� ci� tam wysia� natychmiast. Id� przede mn� do kraw�dzi urwiska. Julia wiedzia�a zbyt dobrze, �e je�li czas nagli, to tylko z jej winy. "Gdybym si� tak nie wyg�upi�a, byliby�my teraz razem, Eustachy i ja. A wtedy on sam us�ysza�by wszystkie wskaz�wki." Zrobi�a wi�c szybko to, czego Lew ��da�. Powr�t do kraw�dzi przepa�ci nie by� przyjemny, zw�aszcza �e Lew nie kroczy� obok niej, lecz za ni�, nie czyni�c przy tym najmniejszego ha�asu. Ale zanim zbli�y�a si� do kraw�dzi, us�ysza�a za sob� glos: - Zatrzymaj si� i st�j spokojnie. Za chwil� zaczn� dmucha�. Ale przede wszystkim: pami�taj, pa- mi�taj, pami�taj o Znakach. Powtarzaj je sobie, kiedy obudzisz si� rano i kiedy b�dziesz wieczorem k�ad�a si� spa�, i kiedy przebudzisz si� w �rodku nocy. I cokolwiek dziwnego si� wydarzy, niech nic nie wyma�e z twej pami�ci Znak�w. A po drugie: ostrzegam ci�. Tu, na g�rze, m�wi�em do ciebie jasno, ale w Narnii tak nie b�dzie. Tu, na tej g�rze, powietrze jest czyste, a tw�j umys� jasny, kiedy jednak znajdziesz si� w Narnii, powietrze b�dzie g�stsze. Dbaj o to, by nie zaciemni�o twojego umys�u. A Znaki, kt�rych ci� tu nauczy�em, wcale nie b�d� wygl�da�y tak, jak si� tego spodziewasz. W�a�nie dlatego jest tak wa�ne, aby je dobrze pami�ta� i nie s�dzi� po pozorach. Pami�taj o Znakach i ufaj Znakom. Wszystko inne nie ma znaczenia. A teraz, C�rko Ewy, �egnaj... W miar� jak ko�czy� m�wi�, jego g�os cich� coraz bardziej, a� ucich� zupe�nie. Julia odwr�ci�a g�ow� i ku swemu zdumieniu zobaczy�a skalne urwisko jakie� dwie�cie metr�w za sob�. Na jego kraw�dzi ja�nia�a z�ota plamka, kt�ra musia�a by� Lwem. S�uchaj�c tego, co m�wi�, Julia zaciska�a ju� z�by i pi�ci, szykuj�c si� na straszliwe uderzenie jego pot�nego tchnienia, a tymczasem okaza�o si� tak �agodne, �e nawet nie zauwa�y�a, kiedy znalaz�a, si� w powietrzu. A teraz - wok� niej, nad ni� i tysi�ce, tysi�ce metr�w pod ni� - nie by�o ju� nic pr�cz powietrza. Jej przera�enie trwa�o tylko sekund�. �wiat by� tak daleko, tak niesko�czenie daleko, �e wydawa� si� nie mie� z ni� nic wsp�lnego, a unoszenie si� w powietrzu na tchnieniu Lwa by�o �agodne i przyjemne. Odkry�a, �e mo�e le�e� na plecach albo na brzuchu, albo obraca� si� w r�ne strony zupe�nie tak jak w wodzie (je�li si� umie naprawd� dobrze p�ywa�). A poniewa� lecia�a z t� sam� pr�dko�ci� co tchnienie, nie czu�a najl�ejszego powiewu. Nie przypomina�o to r�wnie� lotu samolotem, bo nie by�o �adnego ha�asu ani wibracji. Gdyby Julia lecia�a kiedy� balonem, mog�aby pomy�le�, �e to wra�enie jest najbli�sze, tyle �e jej lot by� o wiele przyjemniejszy. Kiedy teraz spojrza�a za siebie, mog�a po raz pierwszy oceni� prawdziwe rozmiary g�ry, kt�r� opu�ci�a w tak niecodzienny spos�b. Dziwi�a si�, �e tak wielka g�ra nie by�a pokryta �niegiem i lodem. "Przypuszczam, �e w tym �wiecie po prostu wszystko dzieje si� inaczej", pomy�la�a. Potem spojrza�a w d�, ale szybowa�a tak wysoko, �e trudno by�o wywnioskowa�, czy leci nad ziemi�, czy nad morzem; trudno te� by�o okre�li� szybko�� lotu. - O Bo�e! Znaki! - zawo�a�a nagle. - Lepiej je powt�rz�. - Przez chwil� ogarn�a j� panika, ale okaza�o si�, �e wci�� potrafi je wyrecytowa� we w�a�ciwej kolejno�ci. - A wi�c wszystko w porz�dku. - Po czym u�o�y�a si� wygodnie na plecach, jakby by�a na kanapie, i westchn�a z rozkoszy. - Hej, niech mnie g� kopnie, je�li nie spa�am! - powiedzia�a do siebie Julia w kilka godzin p�niej. - Ot, po prostu spa�am sobie w powietrzu. Chyba nikt jeszcze tego nie robi� przede mn�. Nie! Nie b�d� g�upia, panno Pole! Przecie� nieco wcze�niej na pewno Scrubb drzema� sobie podczas takiej samej podr�y. Ale popatrzmy, co to takiego, tam w dole. Wygl�da jak mech... W dole majaczy�a rozleg�a, ciemnogranatowa r�wnina. Nie by�o wida� �adnych wzg�rz, tylko jakie� du�e, bia�e plamy, przesuwaj�ce si� powoli po r�wninie. "To przecie� chmury! - pomy�la�a. - Tylko o wiele wi�ksze ni� te, kt�re widzia�am ze szczytu g�ry. Chyba dlatego s� wi�ksze, �e s� bli�ej. Czy�bym si� zni�a�a? Ojej, �eby mo�na by�o co� zrobi� z tym s�o�cem!" S�o�ce, kt�re na pocz�tku powietrznej podr�y Julii by�o wysoko nad g�ow�, teraz �wieci�o prosto w oczy. Eustachy mia� zupe�n� racj�, �e Julia (nie wiem, jak to jest ze wszystkimi dziewczynkami) nie bardzo si� orientuje w stronach �wiata. Bo gdyby si� orientowa�a, wiedzia�aby, �e leci prawie dok�adnie na zach�d. Przypatruj�c si� granatowej r�wninie, zauwa�y�a na niej ma�e, nieco ja�niejsze plamki. "To jest morze! - pomy�la�a. - I naprawd�, g�ow� bym da�a, �e to wyspy." I mia�a racj�. Bardzo mo�liwe, �e by�aby troch� zazdrosna, gdyby wiedzia�a, �e s� to wyspy, kt�re Scrubb widzia� ju� kiedy� z pok�adu statku (a nawet po niekt�rych chodzi�), ale nie mia�a o tym poj�cia. Nieco p�niej zacz�a dostrzega� zmarszczki na g�adkiej dot�d niebieskiej p�aszczy�nie: male�kie zmarszczki, kt�re musia�y by� wielkimi morskimi falami dla tych, kt�rzy p�yn�li po�r�d nich okr�tem. A potem na horyzoncie pojawi�a si� gruba, ciemna kreska, kt�ra tak szybko robi�a si� coraz grubsza i coraz ciemniejsza, �e dos�ownie ros�a w oczach. Teraz dopiero u�wiadomi�a sobie, jak szybko lecia�a. I by�a pewna, �e rosn�ca w oczach linia jest l�dem. Naraz z lewej strony (poniewa� wiatr d�� od po�udnia) pojawi�a si� wielka, bia�a chmura, p�dz�ca ku niej na tej samej wysoko�ci. Zanim Julia zrozumia�a, co si� dzieje, da�a nurka prosto w zimn�, mokr� mglisto��. Wstrzyma�a oddech, lecz na szcz�cie po kilku sekundach wystrzeli�a w pe�ne s�o�ce, o�lepiona jego blaskiem. Ubranie zrobi�o si� wilgotne. (Mia�a na sobie �akiet, sweter, kr�tk� sp�dnic�, po�czochy i do�� ci�kie buty - w Anglii by� to mglisty, ch�odny dzie�.) Wynurzy�a si� z chmury o wiele ni�ej i natychmiast dotar�o do niej co�, czego, jak s�dz�, powinna si� by�a spodziewa�, a jednak by�o dla niej du�ym wstrz�sem. Us�ysza�a d�wi�ki. A� dot�d lecia�a w ca�kowitej ciszy. Teraz dobieg� j� po raz pierwszy szum fal i krzyk mew. A potem poczu�a zapach morza. Z jak� szybko�ci� lecia�a! Zobaczy�a dwie wielkie fale zderzaj�ce si� z �oskotem, ale zanim zd��y�a si� przyjrze� grzywie piany, kt�ra pojawi�a si� w wyniku tego zderzenia, by�a ju� ze sto metr�w za ni�. L�d zbli�a� si� coraz szybciej. W g��bi dostrzeg�a g�ry, a potem inne pasmo, nieco bli�ej brzegu, na lewo od siebie. Widzia�a zatoki i przyl�dki, lasy i pola, �achy piaszczystej pla�y. Huk za�amuj�cych si� na brzegu fal narasta� z ka�d� chwil� i wkr�tce zag�uszy� wszystkie inne d�wi�ki. Nagle wprost przed ni� ukaza� si� l�d. Lecia�a ku uj�ciu jakiej� wielkiej rzeki. By�a teraz tak nisko, �e w pewnej chwili wielki j�zor ba�wana dosi�gn�! jej st�p, a bryzgi piany zmoczy�y j� a� do pasa. Wyra�nie traci�a szybko��. �agodne tchnienie nios�o j� ku lewemu brzegowi rzeki. By�o tu tyle niespodziewanych i ciekawych rzeczy, �e Julia nie nad��a�a wszystkiemu dobrze si� przyjrze�: g�adka zielona ��ka, okr�t, tak cudownie pomalowany, �e wygl�da� jak wielki drogocenny klejnot, wie�e i blanki, proporce powiewaj�ce na wietrze, t�um, kolorowe stroje, kolczugi, z�ote ozdoby, miecze, d�wi�k muzyki. W ka�dym razie wiedzia�a jedno: �e l�duje pod drzewami nad brzegiem rzeki, a kilka metr�w od niej stoi Eustachy Scrubb. Kiedy na niego spojrza�a, wyda� si� jej okropnie brudny, niechlujny i bardzo niepozorny. A potem pomy�la�a: "O Bo�e, jaka jestem mokra!" Rozdzia� 3 MORSKA WYPRAWA KR�LA TYM, CO SPRAWIA�O, �e Eustachy wyda� si� jej tak bardzo niepozorny i brudny (sama zreszt� nie wygl�da�a ani troch� lepiej), by�a wspania�o�� tego, co ich otacza�o. Lepiej b�dzie, jak to zaraz opisz�. Przez prze��cz w g�rach, kt�re Julia widzia�a z wysoka w g��bi l�du, wlewa�o si� na zielone b�onie �wiat�o zachodz�cego s�o�ca. Na skraju ��ki, z chor�giewkami mieni�cymi si� na szczytach baszt i wie�yczek, wznosi� si� najwspanialszy zamek, jaki kiedykolwiek widzia�a. Na brzegu za� - przysta� z wyk�adanymi marmurem nabrze�ami, a w niej okr�t: strzelisty, z�otopurpurowy okr�t z wysok� dziob�wk� i jeszcze wy�sz� ster�wk�, z wielk� flag� na szczycie masztu, z proporcami powiewaj�cymi z pok�ad�w i rz�dem ja�niej�cych srebrem tarcz wywieszonych wzd�u� burt. Z nabrze�a przerzucony by� na statek pomost, a przed nim, got�w do wej�cia na pok�ad, stal s�dziwy m�czyzna. Ubrany by� w kr�lewski szkar�atny p�aszcz, kt�ry rozchyla� si�, ukazuj�c srebrn� kolczug�. Na g�owie mia� z�oty diadem. Bia�a, we�nista broda opada�a mu prawie do pasa. Sta� wyprostowany, wspieraj�c si� jedn� r�k� na ramieniu bogato ubranego barona, nieco m�odszego od siebie, cho� r�wnie� s�dziwego i w�t�ego. Zdawa�o si�, �e silniejszy podmuch wiatru mo�e go unie�� w powietrze. W oczach mia� �zy. Tu� przed kr�lem - kt�ry odwr�ci� si� teraz, aby przem�wi� do swego ludu przed wej�ciem na po- k�ad okr�tu - sta�o co� w rodzaju fotela na k�kach, do kt�rego by� zaprz�ony osio�ek niewiele wi�kszy od du�ego psa. W fotelu siedzia� gruby karze�. Ubrany by� r�wnie bogato jak kr�l, ale jego tusza i stos poduszek, kt�rymi by� ob�o�ony, sprawia�y, �e efekt by� zupe�nie r�ny: wygl�da� jak bezkszta�tny worek z jedwabiu i aksamitu. By� tak stary jak kr�l, lecz bardziej �wawy i krzepki, a oczy mia� uderzaj�co bystre i przenikliwe. Jego �ysa, niezwykle du�a g�owa l�ni�a w blasku zachodz�cego s�o�ca jak olbrzymia kula bilardowa. Nieco dalej sta�a p�kolem grupa os�b, w kt�rych nietrudno by�o si� domy�li� kr�lewskich dworzan. Ju� na same ich szaty i zbroje warto by�o popatrzy�. Prawd� m�wi�c, bardziej przypominali kwitn�cy klomb ni� t�um. Ale nie stroje tych ludzi sprawi�y, �e Julia otworzy�a szeroko oczy i usta. Je�li tylko "ludzie" jest odpowiednim s�owem... Przynajmniej czterech na pi�- ciu dworzan wcale nie by�o lud�mi! By�y to istoty, jakich si� nie widuje w naszym �wiecie: fauny, satyry, centaury - Julia potrafi�a je nazwa�, bo widzia�a je kiedy� na obrazkach. By�y te� kar�y. I mn�stwo zwierz�t, kt�re dobrze zna�a: nied�wiedzie, borsuki, krety, leopardy, myszy i rozmaite ptaki. Jednak wszystkie te zwierz�ta bardzo si� r�ni�y od tych, jakie mo�na zobaczy� w Anglii. Niekt�re by�y o wiele wi�ksze, na przyk�ad myszy stoj�ce na tylnych �apach mia�y chyba metr wysoko�ci. A niezale�nie od rozmiar�w wszystkie zwierz�ta wygl�da�y zupe�nie inaczej. Ju� z samego wyrazu twarzy wida� by�o, �e potrafi� m�wi� i my�le� tak jak my. "Ojej, a wi�c to wszystko prawda! - pomy�la�a Julia. - Tylko czy aby na pewno s� przyjazne?" Na skraju t�umu zauwa�y�a w�a�nie dwa lub trzy olbrzymy i jakie� istoty, kt�rych w og�le nie potrafi�a nazwa�. W tym momencie przypomnia�a sobie o Aslanie i Znakach. - Eustachy! - szepn�a, chwytaj�c go za rami�. - Eustachy, szybko! Czy widzisz kogo� znajomego? - A wi�c znowu MIA�A� szcz�cie? - przywita� j� Scrubb niezbyt mi�ym tonem (i trzeba przyzna�, �e mia� ku temu powody). - Ale mo�e by� zechcia�a siedzie� cicho? Chc� pos�ucha�. - Nie b�d� g�upi. Musimy si� spieszy�. Czy widzisz tu jakiego� swojego dawnego przyjaciela? Bo musisz i�� i natychmiast do niego przem�wi�. - O czym ty w�a�ciwie m�wisz? - To Aslan, ten Lew, ka�e ci to zrobi� - odpar�a Julia z rozpacz� w g�osie. - Widzia�am go. - Ach tak? I co on takiego powiedzia�? - Powiedzia�, �e pierwsz� osob�, kt�r� zobaczysz w Narnii, b�dzie pewien stary przyjaciel i musisz natychmiast do niego przem�wi�. - No c�, nie ma tu nikogo, kogo bym ju� widzia� w swym �yciu, a w og�le to wcale nie mam pewno�ci, czy jeste�my w Narnii. - Wydawa�o mi si�, �e by�e� tu kiedy� - zauwa�y�a Julia. - A wi�c �le ci si� wydawa�o. - A to dopiero! M�wi�e�, �e... - Na mi�o�� bosk�, zamknij si� wreszcie i pozw�l mi pos�ucha�, co oni tam m�wi�! Kr�l powiedzia� teraz co� do kar�a, ale Julia nie dos�ysza�a co. Karze� nie odpowiedzia�, tylko pokiwa� g�ow�, a potem potrz�sn�� ni� kilka razy. Potem kr�l podni�s� g�os, zwracaj�c si� do ca�ego dworu, ale by� to g�os tak �ami�cy si� i s�aby, �e niewiele zrozumia�a z tej mowy, zw�aszcza �e pe�no w niej by�o imion ludzi i nazw miejsc, o kt�rych nigdy przedtem nie s�ysza�a. Sko�czywszy sw� mow�, kr�l nachyli� si� i uca�owa� kar�a w oba policzki, wyprostowa� si�, podni�s� praw� r�k� jakby w ge�cie b�ogos�awie�stwa i powoli, niepewnym krokiem wszed� na pomost, a potem na po- k�ad okr�tu. Dworzanie wygl�dali na bardzo wzruszonych jego odjazdem. Pojawi�y si� chusteczki, a ze wszystkich stron rozleg�o si� pochlipywanie i �kanie. Podniesiono trap, z pok�adu ster�wki zagrzmia�y tr�by i okr�t odbi� od nabrze�a. (Porusza� si� na wios�ach, ale tego Julia nie zauwa�y�a.) - No, a teraz... - zacz�� Eustachy, ale nie sko�czy�, poniewa� w tym samym momencie co� wielkiego i bia�ego - Julia my�la�a przez chwil�, �e to latawiec - poszybowa�o w powietrzu i wyl�dowa�o u ich st�p. By� to bia�y puchacz, tak du�y jak sporego wzrostu karze�. Na przemian mru�y� i wytrzeszcza� oczy, jakby mia� bardzo kr�tki wzrok, a potem nieco przekrzywi� g�ow� i przem�wi� matowym, hucz�cym g�osem: - Tu-huuuu, tu-huuu! Kim jeste�cie? - Nazywam si� Scrubb, a to jest Pole - powiedzia� Eustachy. - Czy m�g�by� nam powiedzie�, gdzie jeste�my? - W krainie Narnii, przy kr�lewskim zamku Ker-Paravel. - Czy to kr�l w�a�nie odp�ywa? - Niestety, niestety - odpowiedzia� puchacz ponuro, trz�s�c wielk� g�ow�. - Ale kim wy jeste�cie? Otacza was jaka� magia. Widzia�em wasze przybycie: PRZYLECIELI�CIE. Wszyscy byli tak zaj�ci �egnaniem kr�la, �e nikt o tym jeszcze nie wie. Opr�cz mnie. Mia�em szcz�cie was zauwa�y�. Wasz przylot. - Zostali�my tu przys�ani przez Aslana - powiedzia� Eustachy przyciszonym g�osem. - Tu-huuuu! Tu-huuuu! - zahucza� puchacz, strosz�c pi�ra. - To dla mnie troch� za wiele tak wcze�nie wieczorem. Nie czuj� si� zbyt dobrze przed zachodem s�o�ca. - Zostali�my tu przys�ani, aby odnale�� zaginionego kr�lewicza - wtr�ci�a Julia, kt�ra od pewnego czasu wierci�a si� niecierpliwie, pragn�c w��czy� si� do rozmowy. - Pierwsze s�ysz� - rzek� Eustachy. - Jakiego znowu kr�lewicza? - Powinni�cie od razu i�� i porozmawia� z Lordem Regentem - powiedzia� puchacz. - To ten w w�zku zaprz�onym w os�a. Karze� Zuchon. - Odwr�ci� si� i zacz�� ich prowadzi�, mrucz�c do siebie: - Huuuu! Tu-huuuu! Co robi� tu-uuu! Trudno mi zebra� my�li. Jest za wcze�nie. - Jak si� kr�l nazywa? - zapyta� Eustachy. - Kaspian Dziesi�ty - odrzek� puchacz, a Julia ze zdziwieniem spostrzeg�a, �e Scrubb nagle stan�� jak wryty, a potem zacz�� i�� dalej z wypiekami na twarzy. Nigdy jeszcze nie widzia�a go w takim stanie. Ale nie mia�a czasu, by zada� mu jakie� pytanie, bo ju� stan�li przed kar�em, kt�ry w�a�nie �ci�ga� lejce, zamierzaj�c zapewne wr�ci� do zamku. T�um dworzan te� ju� si� rozszed�, opuszczaj�c nabrze�e jak ludzie powracaj�cy z meczu lub wy�cig�w. - Tu-huuuu! Lordzie Regencie! - zahucza� puchacz, zbli�aj�c haczykowaty dzi�b do jego ucha. - H�? Co znowu? - zapyta� karze�. - Dwoje cudzoziemc�w, panie - powiedzia� puchacz. - Rozjemc�w? Co masz na my�li? - zdziwi� si� karze�. - Widz� dwoje ma�ych, niezwykle brudnych ludzik�w. Czego chc�? - Nazywam si� Julia - powiedzia�a Julia, zrobiwszy krok naprz�d, chc�c jak najszybciej ukaza� wag� sprawy, z jak� przybywaj�. - Dziewczynka nazywa si� Julia! - hukn�� puchacz tak g�o�no, jak potrafi�. - Co? - zawo�a� karze�. - Dziewczynka nie�ywa si� turla? Jest martwa? Nie mog� w to uwierzy�. Co za dziewczynka? Kto j� zabi�? - To jest �ywa dziewczynka - powiedzia� puchacz. - Ma na imi� Julia. - Powiedz wreszcie, o co chodzi - zniecierpliwi� si� karze� - i przesta� mi brz�cze� i �wierka� do ucha. Kto zosta� zabity? - Nikt nie zosta� zabity - hukn�� puchacz. - Kto? - NIKT! - W porz�dku, w porz�dku. Nie musisz wrzeszcze�. Nie jestem w ko�cu tak g�uchy. Ale dlaczego w�a�ciwie przychodzisz tu i m�wisz mi, �e nikt nie zosta� zabity? Dlaczego kto� mia�by by� zabity? - Powiedz mu lepiej, �e ja nazywam si� Eustachy - wtr�ci� si� Scrubb. - Ch�opiec nazywa si� Eustachy - zahucza� puchacz ze wszystkich si�. - Strachy? - spyta� karze� lekko poirytowany. - Trudno zaprzeczy�, �e wygl�daj� jak strachy. Czy jest jaki� pow�d, dla kt�rego mieliby by� przyj�ci na dworze? H�?! - Nie strachy - wyja�ni� puchacz. - EUSTACHY! - Nosy w piachy? To po nich wida�. Nie wiem tylko, o czym ty w�a�ciwie m�wisz. Ale co� ci powiem, panie �wiecopuchu. Kiedy by�em m�odym kar�em, w tym kraju BY�Y m�wi�ce zwierz�ta, kt�re rzeczywi�cie potrafi�y m�wi�. Nie mamla�, mamrota� i szepta�, ale m�wi�. I mam ju� tego naprawd� do��. Nie b�dziemy tego d�u�ej tolerowa�, m�j panie. Urnusie, moja tr�bka... Ma�y faun, kt�ry przez ca�y czas sta� spokojnie przy w�zku, poda� mu srebrn� tr�bk�. Przypomina�a instrument muzyczny zwany serpentem. Karze� za�o�y� j� na szyj�, wtykaj�c cienki koniec do ucha. Wykorzystuj�c chwil� przerwy w rozmowie, puchacz szepn�� do dzieci: - M�j m�zg pracuje ju� nieco lepiej. Nie m�wcie nic o zaginionym kr�lewiczu. P�niej wam to wyja�ni�. To nic nie da tu, tu-huuu! Och, co za awantu-uura! - No, a teraz - rzek� karze� - je�li MASZ co� do powiedzenia, mistrzu �wiecopuchu, spr�buj to wreszcie zrobi�. We� g��boki oddech i staraj si� nie m�wi� zbyt szybko. Przy pomocy dzieci i pomimo ataku kaszlu, jaki z�apa� kar�a w trakcie rozmowy, �wiecopuch wyja�ni�, �e cudzoziemcy zostali wys�ani przez Aslana, aby z�o�y� wizyt� na dworze kr�la Narnii. Karze� popatrzy� na nich bystro z zupe�nie innym wyrazem twarzy. - Przys�ani przez samego Lwa, h�? - powiedzia�. - Z tego... hm... z tego Innego Miejsca... za ko�cem �wiata, h�? - Tak, m�j panie! - wrzasn�� Eustachy do wylotu tr�bki. - Syn Adama i C�rka Ewy, h�? - zapyta� karze�. Ale w Eksperymentalnej Szkole nie uczono o Adamie i Ewie, wi�c Julia i Eustachy nie mogli tego potwierdzi�. Na szcz�cie karze� nie zwr�ci� na to uwagi. - C�, moi kochani - przem�wi�, bior�c ka�de za r�k� i przechylaj�c lekko g�ow�. - Jeste�cie tu bardzo mi�ymi go��mi. Gdyby kr�l, m�j biedny pan, nie po�eglowa� dopiero co ku Siedmiu Wyspom, na pewno bardzo by si� ucieszy� z waszego przybycia. Na pewno cho� na chwil�... ach na chwil�... przywr�ci�oby mu to jego m�odo��. No, ale ju� najwy�szy czas na kolacj�. Jutro rano opowiecie mi dok�adnie, co za sprawa was tu sprowadza. Mistrzu �wiecopuchu, dopilnuj, aby go�cie otrzymali wszystko, co trzeba, kwatery, stroje, wszystko, jak przysta�o na najbardziej honorowych go�ci. I, �wiecopuchu, nachyl ucha... Tu karze� zbli�y� usta do ucha puchacza, maj�c bez w�tpienia zamiar powiedzie� co� szeptem, ale, jak to bywa z g�uchymi, nie potrafi� najlepiej oceni� si�y swojego g�osu i dzieci us�ysza�y wyra�nie, jak doda�: - I przypilnuj, �eby si� dobrze umy�y! Potem lekko potrz�sn�� lejcami i osio�ek ruszy� w stron� zamku czym� pomi�dzy truchtem konia i chodem kaczki (by� to bardzo ma�y i gruby osio�), podczas gdy faun, puchacz i dzieci pod��ali za nim nieco wolniej. S�o�ce ju� zasz�o i robi�o si� coraz ch�odniej. Przeszli przez b�onie, a potem przez sad do P�nocnej Bramy Ker-Paravelu. Brama by�a otwarta. Wewn�trz zobaczyli poro�ni�ty traw� dziedziniec. Okna w wielkiej sali tronowej (po prawej stronie) i w wielu r�nych budynkach przed nimi jarzy�y si� ju� �wiat�em. W�a�nie tam poprowadzi� ich puchacz, a kiedy ju� byli w �rodku, zabra� gdzie� Eustachego, zostawiaj�c Juli� z wezwan� wcze�niej cudown� istot�. By�a to m�oda dziewczyna, niewiele wy�sza od Julii, ale o wiele bardziej smuk�a i z pewno�ci� starsza, pe�na wdzi�ku m�odej wierzby. Prawd� m�wi�c, jej w�osy by�y naprawd� bardzo wierzbowate i wydawa�o si�, �e jest w nich mech. Dziewczyna zaprowadzi�a Juli� do okr�g�ej komnaty w jednej z wie�yczek, gdzie w pod�og� wpuszczona by�a balia, na palenisku p�on�y polana s�odko pachn�cego drewna, a ze sklepionego sufitu zwiesza�a si� na srebrnym �a�cuchu lampa. Okno wychodzi�o na zach�d i Julia ujrza�a przez nie czerwone, szybko ciemniej�ce niebo poza dalekimi szczytami g�r. Na ten widok zat�skni�a za nowymi przygodami i poczu�a, �e to dopiero pocz�tek. Kiedy si� wyk�pa�a, wyszczotkowa�a w�osy i w�o�y�a szaty, kt�re jej przygotowano - a by�y to takie szaty, �e nie tylko mi�o ich by�o dotyka�, ale wygl�da�y mi�o, pachnia�y mi�o i szele�ci�y mi�o przy poruszaniu - mia�a w�a�nie zamiar wr�ci�, aby jeszcze raz popatrzy� przez okno w �a�ni na ten wspania�y, ekscytuj�cy widok, gdy us�ysza�a pukanie do drzwi. - Prosz� wej�� - powiedzia�a Julia. Wszed� Eustachy, te� ju� wyk�pany i ubrany we wspania�e narnijskie szaty. Ale nie wygl�da� na bardzo zadowolonego. - Wi�c wreszcie jeste� - powiedzia� sucho, opadaj�c na krzes�o. - Do�� d�ugo ci� szuka�em. - No i znalaz�e�. S�uchaj, Eustachy, czy to wszystko nie jest zbyt sza�owe i niesamowite, by da�o si� wyrazi� s�owami? - Na chwil� zupe�nie zapomnia�a o Znakach i zaginionym kr�lewiczu. - Tak my�lisz? - zapyta� Eustachy, a po chwili doda�: - Wiele bym da� za to, �eby�my si� tu nie znale�li. - Co ci przysz�o do g�owy? - Nie mog� tego znie��. Widok kr�la Kaspiana... trz�s�cego si� starca... to... to... okropne. - Ale dlaczego? Dlaczego ci to przeszkadza? - Ach, nie mo�esz tego zrozumie�. Teraz dopiero do mnie dotar�o, �e nie mo�esz. Nie powiedzia�em ci, �e w tym �wiecie czas biegnie zupe�nie inaczej ni� w naszym. - Co chcesz przez to powiedzie�? - Czas, kt�ry tu sp�dzamy, nie zabiera nic z naszego czasu na ziemi. Rozumiesz ju�? Mo�emy tu by� nie wiem jak d�ugo, a jednak wr�cimy do Eksperymentalnej Szko�y w tym samym momencie, w kt�rym j� opu�cili�my. - To wcale nie jest zabawne... - Och, cicho b�d�! Przesta� wreszcie przerywa�. A kiedy si� jest z powrotem w Anglii - w naszym �wiecie - nigdy si� nie wie, ile czasu up�ywa tutaj. U nas mija rok, a tu, w Narnii, mo�e up�yn�� ka�da liczba lat. To rodze�stwo Pevensie, o kt�rym ci ju� m�wi�em, wszystko mi wyja�nia�o, ale ja, g�upi, zupe�nie o tym zapomnia�em. A teraz najwyra�niej up�yn�o z siedemdziesi�t lat, narnijskich lat, od czasu, kiedy by�em tu ostatnim razem. Czy teraz rozumiesz? I wracam tu, i widz� Kaspiana starcem. - A wi�c kr�l BY� twoim dawnym przyjacielem? - wykrzykn�a Julia. Przerazi� j� sens tego zdania. - Pewno, �e by� - powiedzia� Eustachy ze smutkiem. - By� tak dobrym przyjacielem, �e trudno