9361

Szczegóły
Tytuł 9361
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9361 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9361 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9361 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Morressy Wyzwoliciel z "NF" 6/94 (The Liberator) Unsen schodzi� w dolin� powoli nie z ostro�no�ci, bo drog� zna� dobrze, ale z powodu sztywnych kolan i og�lnie obola�ych na staro�� ko�ci. Przystawa� w os�oni�tych miejscach dla z�apania tchu, zatrzymywa� si� tylko na chwil� i zaraz rusza� dalej. Wilgotna i zimna g�rska mg�a przenika�a nawet jego gruby p�aszcz powoduj�c kurcze mi�ni. B�l by� mniej dokuczliwy kiedy szed� ni� kiedy sta�. Ostatnio Unsen l�ka� si� ka�dego wezwania Mashossy. Wok� jej jamy unosi� si� fetor �mierci i nawet podmuchy zawodz�cego wiatru nie mog�y go rozproszy�. Pod stopami chrz�ci�y od�amki ko�ci, wsz�dzie wok� wala�y si� szcz�tki zbroi i broni. Widok legowiska Mashossy stanowi� udr�czenie dla ludzkich zmys��w, ale znacznie gorszy by� strach, jakiego Unsen do�wiadcza� na widok wielkiej smoczycy. Wiedzia�, �e s�u�y� jej wiernie i w niczym nie uchybi�, ale Mashossa mog�a dostrzec uchybienie tam, gdzie on nawet go nie podejrzewa�. Albo mo�e kto� inny jej si� narazi�, on za� zosta� wezwany, �eby ponie�� kar� za cudze grzechy. Albo Mashossa wybra�a ten dzie�, �eby go zabi� czy okaleczy� jako ostrze�enie dla wsi. Nigdy nie wiedzia�, dlaczego zostaje wezwany. W�a�ciwie Mashossa nigdy nie by�a dla niego okrutna, nigdy nie wyrz�dzi�a mu krzywdy, ale w jej obecno�ci zawsze odczuwa� strach. Potrafi� tylko sta� przed ni� w pokorze w oczekiwaniu rozkazu i z nadziej�, �e zostanie oszcz�dzony. Unsen przewodzi� wioskowej starszy�nie i by� dziedzicznym s�ug� Mashossy. Tytu� ten ni�s� ze sob� zaszczyty i przywileje, a zdania Unsena s�uchano z szacunkiem, traktuj�c je jako wol� smoczycy. Wiele jednak by�o chwil, kiedy Unsen odda�by wszystko, co posiada, zaszczyty, dobrobyt i ca�e poszanowanie zwi�zane z urz�dem, �eby by� zwyk�ym starym, zapomnianym przez �wiat cz�owiekiem rozmy�laj�cym w spokoju przy kominku. Tym razem Mashossa okaza�a si� szczodrobliwa. W�a�nie za�atwi�a si� z ostatnim spo�r�d zb�jc�w, kt�rych uwi�zi�a w lecie i wr�czy�a Unsenowi w darze dla wsi sakiewk� znalezion� przy ich herszcie. Sakiewka zawiera�a sporo srebra i kilka sztuk z�ota. Smoczyca nie ��da�a niczego wzamian. Jej s�owa jednak brzmia�y dziwnie i niezrozumiale. Unsen zawsze mia� k�opoty ze zrozumieniem potwory. Jej mowa sk�ada�a si� z syk�w, kt�re rani�y uszy i ryk�w odzywaj�cych si� dr�eniem w ko�ciach, pe�na by�a nieznanych s��w i fraz, zda� w martwych j�zykach, imion ludzi i nazw miejsc, kt�re �y�y ju� tylko w pami�ci smok�w. Tym razem jej mowa by�a niezrozumia�a w nowy spos�b, jakby po raz pierwszy pr�bowa�a rzeczywi�cie si� z nim porozumie�. Nie �eby wyda� polecenie, ale �eby powiedzie� mu rzeczy, dla kt�rych nie ma s��w w j�zykach ludzi ani nawet na wp� pami�tanych obraz�w w ludzkich umys�ach. Rzeczy znane smokom i istotom z ich �wiata, ale nie do poj�cia dla dwunogich mieszka�c�w Ziemi. Ze wszystkich si� stara� si� poj��, tyle� ze strachu i poczucia obowi�zku, co z autentycznej ciekawo�ci, ale jej przemowa wywo�ywa�a tylko przeb�yski intuicji jak odleg�e robaczki �wi�toja�skie w ciemnym lesie. My�l, �e te iskierki ognia mog�yby rozb�ysn�� dla niego niczym s�o�ca, gdyby tylko potrafi� znale�� klucz do ich znaczenia, niepokoi�a i dra�ni�a Unsena. Kiedy doszed� do ostatniego zakr�tu drogi, do miejsca, gdzie zbocze gwa�townie opada�o ku wsi, przysiad� na chwil� w zag��bieniu skalnym, os�oni�ty od wiatru i wilgoci, staraj�c si� na pr�no pouk�ada� jako� to, co us�ysza�. Rozpo�ciera�a si� przed nim wie�, schludne skupiska budynk�w przedzielone brukowanymi ulicami. Nie otacza�y jej mury ani palisady, nie strzeg�y wie�e stra�nicze ani bramy. Unsen widzia� r�ne wsie i wiedzia�, �e jego jest inna. Dzi�ki Mashossie pozostawa�a wolna i bezpieczna. Smoczyca broni�a ich przed bandami maruder�w, rabusiami-rycerzami, z�odziejami i bandytami, nied�wiedziami, wilkami i kr�lami. Plagi tu nie dociera�y, a urodzaje by�y obfite. Mo�e ��dania smoczycy wydawa�y si� twarde, a jej obecno�� budzi�a l�k, ale os�ania�a swoich. Ten, kto ba� si� Mashossy, m�g� nie ba� si� niczego wi�cej. Byli jednak i tacy, kt�rzy narzekali i burzyli si� pod jej panowaniem. M�odzi, oczywi�cie, ale czego innego mo�na si� spodziewa� po m�odych. Nie widzieli tego, co ogl�dali starsi od nich. Kiedy�, dawno temu, Unsen te� mia� w�tpliwo�ci. Ale najgorsi byli starzy, ci, kt�rzy znali opowie�ci o dawnych czasach przed przybyciem Mashossy, g�upie i szkodliwe opowie�ci. Zwodzi�y i wprowadza�y w b��d do tego stopnia, �e niekt�rzy pr�bowali opu�ci� smocze kr�lestwo. Dotychczas okazywa�a wyrozumia�o�� starym, ale Unsen by� pewien, �e zna�a ich s�owa, a nawet ich my�li. Mashossa wiedzia�a wszystko. Unsen wsta� potrz�saj�c g�ow� z zak�opotaniem. Mo�e Mashossa mia�a umiej�tno�� s�yszenia s��w i czytania ludzkich my�li na odleg�o��, ale Unsen nie mia� takiej w�adzy nad s�owami i my�lami Mashossy. Je�eli chcia�a mu co� przekaza�, musia�a to zrobi� w spos�b dost�pny dla jego ludzkich zdolno�ci, bo inaczej nigdy jej nie zrozumie. Wie� zebra�a si� tego wieczoru, �eby us�ysze�, co ma do powiedzenia Unsen. Kiedy powiedzia� im o darze smoczycy i pokaza� sakiewk�, rozleg�y si� okrzyki zadowolenia i nawet niech�tne s�owa podzi�ki. Kiedy poinformowa�, �e Mashossa nie ma �adnych ��da�, ich ulga by�a wielka. Mimo �e ludzie rozeszli si� ju�, Unsen pozosta� na placu. Nie opuszcza� go niepok�j. W s�owach podzi�kowania i pochwa�y wyczu� co� wymuszonego i fa�szywego. Je�eli Mashossa wiedzia�a o ich nieszczero�ci - a bez w�tpienia potrafi�a si� tego dowiedzie�, je�eli chcia�a - kara mog�a by� okrutna. Nast�pnego dnia po pracy Unsen odby� na osobno�ci rozmow� ze swoim wnukiem. Marnen by� zdolnym m�odzie�cem, bystrym i dobrze si� wys�awiaj�cym. Unsen mia� zamiar przekaza� mu sw�j urz�d, kiedy przyjdzie czas, ale tego wieczoru Marnen j�ka� si�, kr�ci� i wyra�nie co� ukrywa�, a� Unsen spyta� go wprost, co si� dzieje we wsi. - Ludzie s� niezadowoleni - powiedzia� Marnen. - Jaki maj� pow�d do niezadowolenia? Jeste�my bezpieczni, zbiory zapowiadaj� si� dobrze... Czy jest co�, o czym nale�a�oby powiedzie� Mashossie? - To Mashossa jest tym czym� - wyrzuci� z siebie gwa�townie Marnen. - Nie chcemy wi�cej jej rz�d�w. Mamy do�� �ycia w niewoli! - Milcz, ch�opcze! Kara�a mnie surowo za mniejsze rzeczy. - Niech wi�c ukarze mnie. Gdyby kara�a wszystkich, kt�rzy jej nienawidz�, nie mia�aby nikogo na swoje us�ugi poza tob� i kilkoma zastrachanymi niewolnikami. - Dawa�a nam z�oto i srebro. Czy tak si� traktuje niewolnik�w? - Na co komu z�oto i srebro, skoro nikomu nie wolno wychodzi� ze wsi bez jej pozwolenia? Unsen zmarszczy� brwi. - Podajesz w w�tpliwo�� rzeczy przekraczaj�ce twoje wyobra�enie, ch�opcze. Mashossa panuje, my jej s�uchamy, �yjemy i dobrze nam si� powodzi. Czy chcia�by� to zmieni�? - Blexter i jego rodzina nie �yj�. - Z�amali prawo Mashossy. Zas�u�yli na kar�. - Chcieli tylko odej�� ze wsi. - Mashossa tego zabrania - stwierdzi� po prostu Unsen. - Ale Mashossa odchodzi, kiedy chce. Nikomu si� nie opowiada, nikogo nie prosi o pozwolenie. Ostatnio odesz�a na trzy lata, a poprzednio nie by�o jej jeszcze d�u�ej. Unsen ze z�o�ci� uderzy� kijem o pod�og�. - Mashossa jest nasz� w�adczyni�! Ona stanowi prawa, a my ich przestrzegamy. - Kiedy Marnen tylko zacisn�� szcz�ki i mierzy� go gniewnym spojrzeniem, Unsen ci�gn�� dalej spokojniejszym ju� g�osem. - Ona jest m�drzejsza od nas, m�drzejsza ni� jakikolwiek cz�owiek. Oddala si� tylko, �eby zwabi� do wsi ofiary. Widzia�e�, jak si� pojawi�a, kiedy w lecie przyszli bandyci. Trzy lata nieobecno�ci, a kiedy jej potrzebujemy, spada na naszych wrog�w niczym jastrz�b na stado kur! - Spada�a i na nas. Przed rodzin� Blaxter�w byli inni. - Przeciwstawili si� jej i ona ich ukara�a, jak przystoi w�adczyni. Za twojego �ycia nie ��da�a od wsi daniny, a wy��cznie lojalno�ci i pos�usze�stwa. Marnen chwyci� go za s�owo. - Ale za czas�w twojej m�odo�ci ��da�a daniny z ludzi. - Kto ci to powiedzia�? - Wszyscy to wiedz�. Mashossa po�era�a kiedy� naszych ludzi i b�dzie ich zn�w po�era�, je�eli zabraknie obcych. Unsen zamkn�� oczy pow�ci�gaj�c gniew. Sprawy wygl�da�y gorzej ni� s�dzi�. Starzy deprawowali umys�y m�odzie�y ujawniaj�c rzeczy, kt�re przysi�gali utrzyma� w tajemnicy. Marnen i jego r�wie�nicy nie byli w stanie zrozumie� przesz�o�ci. Widzieli nagi fakt i natychmiast zapalczywie go oceniali. - Nie s�ysz� zaprzeczenia, dziadku. �ywi�a si� nami, a mimo to s�u�ysz jej i m�wisz nam, �e mamy by� wobec niej lojalni. - To nie by�o tak, jak my�lisz. Dzia�o si� to dawno temu i wszystko wygl�da�o wtedy inaczej. Cztery posi�ki rocznie to wszystko, czego potrzebowa�a. Bra�a tylko w��cz�g�w i zmar�ych. Marnen roze�mia� si� szyderczo. - A je�eli nikt si� nie przyb��ka� i nikt nie umar�? Czy Mashossa cierpliwie czeka�a? - Ci�gn�li�my uczciwie losy. Wszyscy tak samo ryzykowali, wszyscy korzystali z dobrodziejstwa jej opieki. - Co to za opieka, je�eli domaga si� ofiar z ludzi? - Tak! - krzykn�� Unsen. - W najgorszym razie Mashossa bra�a kilka os�b, ale w zamian zapewnia�a nam pok�j i bezpiecze�stwo. Mieli�my szcz�cie, �e strzeg�a naszej wsi. Marnen wsta�. Przez chwil� patrzy� z g�ry na starego, a potem potrz�sn�� g�ow� i bez s�owa wyszed� z chaty. Rozmowa przygn�bi�a Unsena. Je�eli Marnen wa�y� si� m�wi� takie rzeczy otwarcie, to znaczy, �e nie by� osamotniony w swoim niepos�usze�stwie. Mashossa na pewno nie pu�ci tego p�azem. Nie chcieli rozumie� i B�g z nimi. Nie potrafili oceni� reali�w sytuacji, podobnie jak Unsen nie potrafi� zrozumie� wielu wypowiedzi smoczycy. Bez ochrony Mashossy mieszka�cy wsi byliby nara�eni na wszystkie okropno�ci zewn�trznego �wiata. Samo jej imi� dawa�o r�kojmi� bezpiecze�stwa. Kiedy banda maruder�w o�mielona jej d�ug� nieobecno�ci� napad�a na wie�, Mashossa pojawi�a si� na niebie jak miecz bo�y. Nie zawiod�a swoich poddanych. Gdyby istnia�a jakakolwiek szansa bezpiecznego �ycia bez Mashossy, sprawy mia�yby si� inaczej, ale takiej szansy nie by�o. Unsen pami�ta� opowie�ci ojca o dniach przed przybyciem smoczycy, kiedy wie�niacy zbici w gromad� trz�li si� ze strachu na widok ka�dego zbrojnego, siali z niewielk� nadziej�, �e uda im si� zebra� plon, a je�eli zbierali, to z przekonaniem, �e zapasy zostan� spl�drowane, a wie� spalona przy najmniejszej pr�bie oporu. Ojciec opowiada� o morderstwach, gwa�tach i grabie�ach, o potwornych okrucie�stwach bez innego powodu jak zachcianka bandyty, o �yciu bez nadziei i zawsze b�ogos�awi� dzie� przybycia Mashossy. Unsen widzia� w jego oczach �zy rado�ci, kiedy wspomina� odwet smoczycy na naje�d�cach. Jego pokolenie nigdy nie kwestionowa�o ��da� opiekunki. Ka�de inne rozwi�zanie by�o gorsze. A teraz starzy zapomnieli o przesz�o�ci i podburzali m�odzie�, kt�ra zna�a dawne czasy tylko z opowie�ci. Unsen l�ka� si� o przysz�o�� wioski. Wkr�tce potem Mashossa wezwa�a go ponownie i trzyma�a w swojej jamie przez pe�ne dziewi�� dni, zanim odes�a�a z powrotem. Wr�ci� do wioski bez �adnych rozkaz�w i polece� dla jej mieszka�c�w. Tym razem jej pos�anie by�o przeznaczone wy��cznie dla niego i w g�owie mu hucza�o od wysi�ku d�ugotrwa�ego skupienia przy s�uchaniu sycz�cego, charkotliwego g�osu smoczycy. Umys� Unsena wype�nia�y niewyt�umaczalne poj�cia i nieznane obrazy. Zbli�a�a si� zmiana, to jedno by�o pewne. Mashossa podlega�a zmianie, jej stosunek do wsi mia� ulec zmianie i pewnie nawet sami wie�niacy b�d� inni. Unsen nie potrafi� jednak zrozumie� istoty tych zmian. Mo�e Mashossa opowiada�a o swojej przemianie w co� niewyobra�alnego albo o swojej zbli�aj�cej si� �mierci, albo o zniszczeniu wsi. A mo�e to ca�y �wiat zbli�a� si� do ko�ca. Unsen nie wiedzia�, czy cieszy� si�, czy dr�e� ze strachu. Umys� Mashossy by� tak odmienny, �e mimo wysi�k�w nic wi�cej nie m�g� zrozumie�. M�g� tylko czeka�. Na wiosn� do wsi przyby� D'Amberlan i Unsen uzna� to za znak, �e s�owa Mashossy wkr�tce wyja�ni� si�. W poprzednich latach zjawiali si� i inni ch�tni do walki. Ich ko�ci biela�y na szczycie g�ry. Ale D'Amberlan r�ni� si� od nich. By� m�odszy, silniejszy i nie zna� l�ku. Przyszed� do nich weso�y, u�miecha� si� do t�umu, kt�ry si� zebra� na jego powitanie i cz�sto wybucha� g�o�nym �miechem z rozpieraj�cej go energii. Jego zbroja b�yszcza�a jak zimowe s�o�ce na wymiecionym przez wiatr lodzie. Jego myszaty ko� mia� na sobie ozdobny czaprak z metalowymi p�ytami i ozdobami. Kiedy D'Amberlan wydoby� z pochwy miecz i uni�s� go nad g�ow� og�aszaj�c swoje imi� i cel przybycia, m�odzie� zgotowa�a mu owacj�, podczas gdy starsi wymieniali ukradkowe spojrzenia. Unsen zobaczy� swojego wnuka wznosz�cego z zapa�em okrzyki, zagrzewaj�cego s�siad�w i poczu� strach zmieszany na po�y z gniewem. D'Amberlan zapowiedzia�, �e stawi czo�o Mashossie nast�pnego dnia. Ludzie jeden przez drugiego prosili o zaszczyt goszczenia go i g�os Marnena nale�a� do najg�o�niejszych, rycerz jednak wybra� Lahala, jednego z wioskowej starszyzny. Marnen do��czy� do improwizowanego orszaku towarzysz�cego wyzwolicielowi. Kiedy tego wieczoru Unsen rozmawia� z wnukiem, ten nie okazywa� najmniejszej skruchy i nie t�umaczy� si� ze swojej nielojalno�ci. By� pe�en oczekiwania niczym pan m�ody, podniecony niczym �o�nierz przed bitw�, usta mu si� nie zamyka�y. Unsen nie przerywa� tego potoku s��w i dopiero, kiedy wnuk zamilk� z braku tchu, ale wci�� pe�en entuzjazmu, powstrzyma� go spokojnym gestem. - Czy straci�e� pami��? Stu, mo�e wi�cej rycerzy wyzywa�o Mashoss�, a jednak ona �yje - powiedzia�. - �aden z nich nie by� taki jak ten. - Rzeczywi�cie, takiego jak on nie by�o. Nie za mojej pami�ci - zgodzi� si� Unsen. - Ale jest sam. Cho� dzielny i wspania�y, ale sam i to tylko cz�owiek przeciwko smokowi. Nie ma �adnej szansy, a ci, kt�rzy go popieraj�, nara�aj� si� na niebezpiecze�stwo. - Nie s�dz� - powiedzia� Marnen. - To g�upio s�dzisz - powiedzia� starzec z gniewem. - Je�eli b�dziesz trzyma� z tym przybyszem i wiwatowa� na jego cze��, Mashossa ci� ukarze. Marnen potrz�sn�� g�ow�. - Nadchodzi zmiana, dziadku. Wiem, mia�em sny. - Jakie sny? Opowiedz. - S� niejasne i trudne do zrozumienia. Ale zbli�a si� co�, co wszystko zmieni, to wiem na pewno. �wiat b�dzie inny. Unsen uj�� obur�cz d�o� wnuka. - Ona powiedzia�a mi to samo tam, na g�rze. To jest ostrze�enie dla ciebie, Marnen. Ze wzgl�du na nasz� rodzin�, za nasz� wiern� s�u�b�, Mashossa daje ci szans� ratunku. - W moich snach nie ma nic takiego. S� mgliste i niejasne, ale czuj� w nich strach. - Mashossa nie boi si� �adnego cz�owieka. - Zatem boi si� czego� innego. Mo�e istniej� si�y pot�niejsze od niej i przeczuwa ich nadej�cie. Ta my�l uciszy�a na chwil� obu m�czyzn. Unsen wsta� sztywno i wzi�� sw�j kij podr�ny. - Musz� i�� do Mashossy. Wie� mo�e by� w niebezpiecze�stwie. - My�l�, �e to Mashossa jest w niebezpiecze�stwie. Ostrze� j�, je�eli chcesz. D'Amberlan da sobie z ni� rad� i tak. Wreszcie pozb�dziemy si� jej tyranii. - Czy tego ci� ucz� starzy? - To prawda! Unsen potrz�sn�� g�ow�. - To k�amstwo. Mi�e, ale k�amstwo. Je�eli ten rycerz zwyci�y, miejsce pot�nego stra�nika zajmie cz�owiek. Dopiero wtedy poznasz, co to tyrania. - D'Amberlan nie jest potworem. Przyby�, �eby nas uwolni�. - Mo�e teraz nie jest - powiedzia� Unsen z ch�odn� pewno�ci�. - Ale z czasem b�dzie. Zwyci�stwo czyni ludzi tyranami. - Lepszy tyran ni� potw�r. - Cz�owiek te� mo�e by� potworem. - Dlaczego m�wisz z tak� pewno�ci�? Sk�d mo�esz wiedzie� takie rzeczy? - spyta� Marnen. - Mashossa pi�ciokrotnie wysy�a�a mnie w �wiat. Pozna�em go wystarczaj�co, by wiedzie�, �e chcecie pope�ni� co� g�upiego i niebezpiecznego. Kiedy Mashossa zabije ju� tego cz�owieka, mo�e ukara� tych, kt�rzy wiwatami zach�cali go do wyst�pienia przeciw niej. - A je�eli to D'Amberlan pokona smoka? - Wtedy mo�ecie �ci�gn�� na siebie inne nieszcz�cie. Marnen odszed� bez po�egnania. Starzec zarzuci� p�aszcz i natychmiast wyruszy� w drog�. Ksi�yc �wieci� s�abo, ale Unsen nie potrzebowa� wiele �wiat�a na dobrze znanej drodze. Zbli�a� si� �wit, kiedy doszed� na szczyt g�ry, w pobli�e jamy Mashossy. Wtedy dopiero u�wiadomi� sobie, �e nie wie, co ma jej powiedzie�. Nie potrzebowa�a jego ostrze�enia, a nie m�g� zrobi� nic, �eby jej pom�c. W�a�ciwie nie bardzo wiedzia�, po co przyszed� do smoczycy poza tym, �e uwa�a� to za sw�j obowi�zek. Teraz by� zbity z tropu, ale wszystkie jego w�tpliwo�ci rozwia�y si�, kiedy us�ysza� g�os smoczycy. - Szybko! Szybko do mnie! Nadszed� czas! - Mashosso, do wioski przyby� rycerz! Rano wyst�pi przeciwko tobie! - wykrzycza� Unsen. - Rycerze si� nie licz�. Moje zadanie dobieg�o ko�ca. Twoje si� zaczyna. Podejd� - rozkaza�a smoczyca. - Mashosso, ten rycerz jest znakomity. - M�wi�, �e to niewa�ne. Wype�ni�o si�. Musz� wr�ci� do starego kraju, ale zanim odejd�, przeka�� ci rozkazy. Jeste� s�ug� Mashossy i pozostaniesz s�ug� Mashossy. Weszli do jaskini, kiedy pierwszy odblask zorzy porannej rozja�ni� niebo nad wschodnimi wzg�rzami. Kiedy s�o�ce stan�o nad horyzontem, nadci�gn�� D'Amberlan z gromad� towarzysz�cych mu wie�niak�w. Jama Mashossy wychodzi�a na owalne zag��bienie w zboczu g�ry. Z przeciwnego ko�ca do zag��bienia prowadzi� w�ski w�w�z. D'Amberlan wyjecha� z w�wozu i zatrzyma� wierzchowca o kilka krok�w od otworu jamy. Wie�niacy zaj�li miejsca na skraju zag��bienia us�anego ko��mi i rdzewiej�cymi szcz�tkami zbroi. D'Amberlan podni�s� sw�j r�g i wydoby� z niego trzy silne, czyste d�wi�ki wyzwania. Potem pochyli� kopi� i czeka�. Tego dnia nie mia� na sobie zbroi, tylko prost� kolczug� do kolan i cylindryczny he�m. Nie mia� opo�czy, w kt�r� mog�yby si� wczepi� szpony Mashossy ani zb�dnych cz�ci uzbrojenia, kt�re mog�yby kr�powa� ruchy. Jego plan walki opiera� si� na szybko�ci i ruchliwo�ci. Pojawienie si� smoka by�o tak gwa�towne, �e widzowie cofn�li si� o krok, a niekt�rzy krzykn�li. D'Amberlan uderzy� natychmiast, �eby dosi�gn�� potwora, zanim wzbije si� w powietrze. Jego kopia by�a wymierzona w gard�o smoczycy, ale w ostatniej chwili zmieni�a kierunek i ugodzi�a z si�� w nasad� skrzyd�a. Kiedy smoczyca wyrywa�a kopi�, D'Amberlan zeskoczy� z konia, wydoby� miecz i skoczy� do ataku na jej przedni� �ap�. Jego pomys� polega� na tym, �eby Mashoss� unieruchomi� raczej ni� pr�bowa� zabi� od razu, jak to robili inni. P�ki mog�a lata� i przemieszcza� si� b�yskawicznie po skalnym rumowisku, mia�a nad cz�owiekiem przewag�. Niezdolna do lotu i okaleczona by�aby tylko zaszczutym zwierz�ciem. Mashossa jakby natychmiast odgad�a plan rycerza. Cofn�a �ap� i jego miecz trafi� w stos ko�ci. D'Amberlan odzyska� postaw� i zmusi� smoczyc� do odwrotu seri� cios�w w pysk. Miecz odskakiwa� wprawdzie od rogatego pancerza, ale Mashossa potrz�sn�a �bem i sykn�a gniewnie, odczuwszy si�� cios�w. Uskakiwa�a z lewa na prawo z trudem unikaj�c najgro�niejszych ci�� i stale cofa�a si� w g�r� po stoku prowadz�cym do otworu jamy. Koniec walki by� szybki. Mashossa cofn�a si� prawie do jamy, a potem, kiedy D'Amberlan wdrapywa� si� za ni�, rzuci�a si� na niego. Jej szcz�ki zatrzasn�y si� na udach rycerza. Potrz�sn�a nim w g�rze jak pies szczurem i uderzy�a z ca�ej si�y o g�az. Zawis� na nim bezw�adny, bez �ycia. Jeszcze raz zacisn�a szcz�ki, potrz�sn�a �bem i tu��w rycerza odlecia� w fontannie krwi mi�dzy wyschni�te szcz�tki poprzednik�w. Chrz�st szcz�k Mashossy by� podw�jnie przera�aj�cy w ciszy poranka. Odpowiedzia� mu dono�ny i wyra�ny okrzyk Marnena ze stoku. - Mashossa, ty gadzie, pom�cimy go! S�yszysz mnie? Pom�cimy jego i wszystkich innych! Smoczyca zwr�ci�a �eb w jego stron� i otworzy�a zakrwawion� paszcz� w ostrzegawczym ryku. Ludzie stoj�cy z obu stron Marnena wypu�cili strza�y prosto w jej gardziel, sam Marnen za� skoczy� ze swoim kijem, godz�c w jej bok. Kij trzasn�� jak zapa�ka. Marnen uchyli� si� przed skrzyd�em i uderzy� drugim ko�cem. Tymczasem pozostali wie�niacy zbiegali si� ku Mashossie ze wszystkich stron tn�c siekierami, d�gaj�c no�ami i kijami. Marnen podni�s� miecz D'Amberlana i cho� pos�ugiwa� si� nim niezr�cznie, zadawa� cios za ciosem. Ogon smoczycy powala� wszystkich, kt�rzy znale�li si� w jego kosz�cym zasi�gu, ale cho� jedni padali, reszta osacza�a j� ze wszystkich stron. Kto� ci�� j� siekier� tu� za oczami, docieraj�c do m�zgu. �eb smoczycy odskoczy� do ty�u. Wyda�a przera�aj�cy skrzek i zwali�a si� na bok. Jej pal�cy oddech zmi�t� cia�a powalonych pomi�dzy ko�ci napastnik�w. Wtedy inny wie�niak wbi� od�amek kija g��boko w ran�. Smoczyca j�kn�a. Potem wyda�a ostatni d�ugi syk i znieruchomia�a. Przez chwil� ludzie stali w odr�twieniu. Niemo�liwe sta�o si�. Patrzyli na cia�o smoczycy, potem spojrzeli po sobie i dopiero wtedy poczuli swoje rany. Przez chwil� s�ycha� by�o tylko ich ci�kie oddechy, a� wreszcie jeden z nich powiedzia� ze zdumieniem: - Ona nie �yje. - Zabili�my Mashoss� - powiedzia� inny. Marnen wdrapa� si� na grzbiet smoka. - Potw�r nie �yje! - zawo�a� pokazuj�c zakrwawione r�ce. - Nasza wie� jest nareszcie wolna! Ludzie odpowiedzieli okrzykami. �miali si� i wiwatowali, a ci, kt�rym zosta�o jeszcze si�, pu�cili si� w szalone tany rado�ci. Inni, nagle otrze�wieni, podchodzili do poleg�ych, jeszcze inni osuwali si� wyczerpani na ziemi�. Byli jak ludzie dochodz�cy do siebie po szale�czej libacji albo wracaj�cy z innego �wiata, oszo�omieni, nie do ko�ca �wiadomi wielkiego czynu, kt�rego dokonali, niezdolni zebra� my�li i zaj�� si� sprawami praktycznymi. Dwaj przedstawiciele starszyzny, kt�rzy weszli na g�r�, ale nie brali udzia�u w walce, teraz chodzili w�r�d ludzi rozdzielaj�c pochwa�y, pocieszaj�c rannych, przykrywaj�c zmar�ych. Rozdawali wod� i ka�demu mieli co� do powiedzenia. Wszyscy zdrowi zebrali si� przy wej�ciu do jaskini, gdzie przem�wi� do nich Lahal: - Ka�dy mieszkaniec wsi powinien tu przyj�� i zobaczy� trupa Mashossy. Niech go dotknie, niech we�mie na pami�tk� �usk� albo z�b, �eby nie by�o �adnych w�tpliwo�ci co do jej �mierci - m�wi� i wszyscy mu potakiwali. - A co z jam�? - spyta� kto�. - Zawali�. - Poszuka� skarb�w! - W jamie Mashossy nie ma �adnych skarb�w - powiedzia� Marnen staj�c obok Lahala. - Unsen zna� ka�dy zak�tek jej legowiska i m�wi� mi, �e Mashossa nic tam nie trzyma. - Ka�dy smok gromadzi skarby - krzykn�� kto� wywo�uj�c szum aprobaty. - Mashossa nie potrzebowa�a skarb�w. Wszystko, co zdoby�a, oddawa�a wsi na zakup �ywno�ci w czasie g�odu - powiedzia� Marnen. - Wiem to od Unsena. Pi�ciokrotnie wyrusza� po �ywno�� dla wsi. - To prawda - potwierdzi� jeden z obecnych. Lahal gestem uciszy� wie�niak�w. - Mashossa u�ywa�a swoich �up�w, �eby nas tuczy�, tak jak my tuczymy swoje byd�o - powiedzia�. - Ale teraz nie musimy si� ju� ba� jej g�odu. - Co zrobimy z Unsenem? - pad�o pytanie. - Ukara� go! Wys�ugiwa� si� smoczycy - krzykn�li inni. Tym razem Marnen poprosi� gestem o uwag� i poczeka�, a� si� ucisz�. - Unsen odszed�. Opowiedzia�em mu sw�j sen o wielkiej zmianie i bardzo si� przestraszy�. Chyba wiedzia�, �e Mashossa zginie i uciek� ze strachu o w�asne �ycie. - Poszukajmy go! - Sprowad�my go do wsi i ukarzmy! - Nigdy go nie znajdziemy - przekrzycza� ich Marnen. - Jaskinia Mashossy ma setk� wyj��. Unsen zna zewn�trzny �wiat, a my nie. Zostawmy go. - To zdrajca! - Unsen musi odpokutowa�! - Zostawcie go - powiedzia� Lahal. - Mamy inne rzeczy na g�owie. Unsen nie jest teraz wa�ny. Po �mierci smoczycy Unsen straci� swoje znaczenie. Nigdy zreszt� nie budzi� nienawi�ci, raczej zazdro��. Ci dwaj, kt�rzy wznosili okrzyki przeciwko niemu, nie pr�bowali podburza� pozosta�ych i o Unsenie wkr�tce zapomniano. W ko�cu postanowiono zawali� kamieniami wej�cie do jaskini i wr�ci� do wsi, gdzie starsi mieli zorganizowa� procesj� na szczyt g�ry i festiwal z okazji wyzwolenia. Przez nast�pne dwa lata niewiele zmieni�o si� we wsi. Pogoda by�a dobra, zbiory obfite i ludzie ze �miechem wspominali stare przes�dy, �e obecno�� smoka zapewnia�a dobrobyt. Ale w trzecim roku od �mierci Mashossy przysz�a zima d�uga i sroga, a sk�pe wiosenne deszcze ledwo zwil�y�y gleb�. Lato, kiedy wreszcie nasta�o, spad�o na nich �arem, kt�ry nie dawa� chwili wytchnienia. Gwa�towne ulewy przysz�y zbyt p�no, �eby uratowa� zasiewy, zmy�y tylko pylist� gleb�, pozostawiaj�c wyja�owione pola. Tego roku mieszka�cy wsi zmuszeni byli do wypraw w poszukiwaniu �ywno�ci, kt�r� kupowali za z�oto i srebro pozostawione im przez Mashoss�. Nast�pny rok by� pomy�lny, ale w czasie �niw nadci�gn�li bandyci. Wymordowali dwie rodziny zamieszka�e w pewnej odleg�o�ci od wsi, zabili jednego m�czyzn� ze wsi, uprowadzili dwie kobiety i dziecko. Zabrali prawie czwart� cz�� zbior�w i drugie tyle zniszczyli. Wie� �y�a tym, co pozosta�o. Nie odbudowano spalonych gospodarstw. Mieszka�cy trzymali si� razem dla wzajemnego bezpiecze�stwa. Wznie�li wie�� stra�nicz� i rozpocz�li budow� wa��w obronnych, ale kiedy by�y one jeszcze tylko kopcami ziemi i kamieni, nadci�gn�li nowi �upie�cy. Wie�niacy odp�dzili ich, zabijaj�c trzech bandyt�w, ale w walce zgin�o kolejnych dw�ch m�czyzn ze wsi i zniszczeniu uleg�a znaczna cz�� zapas�w. Kiedy do wsi przyby� ma�y oddzia� zbrojnych, nosz�cych te same barwy co D'Amberlan, ludzie uwierzyli, �e szcz�cie si� odwr�ci�o i �e wreszcie b�d� bezpieczni pod opiek� wielkiego lorda Pavache, ojca D'Amberlana. Wie�niacy rado�nie witali rycerzy. Pokazali im szcz�tki smoka i skaln� nisz�, w kt�rej pochowali cia�o D'Amberlana. �arliwie wychwalali cz�owieka, kt�ry odda� za nich �ycie, pobudzaj�c ich do walki o wolno�� od smoczego jarzma. Dwaj zbrojni pojechali z wie�ciami do lorda Pavache, reszta pozosta�a we wsi. Bandyci nie pojawili si� wi�cej. Nie wszyscy wie�niacy byli zadowoleni z pobytu rycerzy twierdz�c, �e zachowuj� si� bardziej jak zdobywcy ni� jak obro�cy, ale wi�kszo�� by�a wdzi�czna za ich obecno��. Ludzie w milczeniu prze�ykali zniewagi i przymykali oko na ich wyst�pki. Na wiosn� przysz�y wie�ci od lorda Pavache. Wie� zosta�a przyj�ta pod jego opiek�. Kiedy pos�aniec obwie�ci� ludziom, �e maj� p�aci� danin�, byli wstrz��ni�ci. Kiedy doda�, �e lord obci��y� ich kar� za �mier� syna, wpadli w rozpacz. Suma przekracza�a wielokrotnie maj�tek wioski. Nie by�o najmniejszej nadziei na jej sp�acenie. Rycerze zapewnili wie�niak�w, �e ich d�ug wobec lorda Pavache mo�e by� i niew�tpliwie zostanie sp�acony. Trzeba pracowa� dwa razy ci�ej i dwa razy d�u�ej, �y� z pustymi brzuchami i obola�ymi grzbietami, ale z zobowi�za� si� wywi���. A to, czego nie oddadz�, sp�ac� ich dzieci i dzieci ich dzieci. Lord Pavache jest sprawiedliwy i cierpliwy. Nast�pne lata stanowi�y dla mieszka�c�w wsi jedno pasmo udr�ki. W czasie �niw po�ow� ludzi zabierano do pracy dla ich obro�cy a odsy�ano, kiedy trzeba by�o przyst�pi� do kolejnych prac polowych. Reszt� zatrudniano przy budowie fortyfikacji. Nikt nie by� zwolniony od pracy. Dzie� za dniem wlok�y si� w ot�pieniu, przerywanym uderzeniem kija, kiedy kto� przystawa� albo upada�. A� pewnej nocy Marnen mia� sen. Wiedzia�, �e podobny, mo�e ten sam sen nawiedzi� go przed laty, ale by� tak ot�pia�y, �e pami�� go zawodzi�a. Sen powraca�. Za pi�tym razem by� jak rozkaz, nie pozostawiaj�cy w�tpliwo�ci, niby smagni�cie batem. Marnen obudzi� si� przytomny i rze�ki. Nie czu� porannej oci�a�o�ci, umys� mia� jasny jak cz�owiek uwolniony z hipnozy. Wsta� z pos�ania, ubra� si� szybko i zabrawszy tyle wody i �ywno�ci, ile m�g� unie��, wymkn�� si� ze wsi. Przed �witem stan�� mi�dzy zbiela�ymi ko��mi Mashossy. Nie zatrzyma� si�, tylko podszed� prosto do otworu jaskini i zacz�� odrzuca� blokuj�ce wej�cie g�azy. Sam jeden burzy� to, co zbudowa�o dwudziestu ludzi i co zarasta�o mchem i bluszczem przez dwana�cie lat, ale przed zachodem odrzuci� wi�kszo�� zewn�trznej warstwy kamieni. Nast�pnego dnia przebi� si� do wn�trza jaskini, a na trzeci dzie� zrobi� otw�r wystarczaj�co du�y, �eby wej�� do �rodka. Droga prowadzi�a w d� w pe�nej ciemno�ci, skoro tylko pierwszy zakr�t przes�oni� �wiat�o otworu, ale Marnen szed� bez wahania, pewien ka�dego kroku. Nie powstrzymywa�y go nag�e podmuchy ch�odu z bocznych korytarzy ani echo jego krok�w odbijaj�ce si� w niewidocznych galeriach. Po pewnym czasie poczu�, �e powietrze nie jest ju� tak zimne i dostrzeg� przed sob� s�aby blask. Siedzia�a na p�askim g�azie nad jeziorkiem kipi�cego ognia, kt�ry nape�nia� wielk� jaskini� ciep�em, �wiat�em i lekko siarczanym dymem. Wok� niej le�a�y szmaragdowe od�amki skorupy jaja oraz ko�ci i strz�py szmat. By�a ma�a - nie wi�ksza od kopki siana - a jej �uski mia�y kolor bladego z�ota. - Zosta�e� wezwany, �eby obj�� s�u�b� u Anaxtal - wysycza�a cicho, g�osem jeszcze dziecinnym, ale ju� tonem zdecydowanej komendy. Marnen by� wstrz��ni�ty emocjami, kt�re si� w nim budzi�y. Po latach rozpaczy, zm�czenia w ka�dej ko�ci, umys�owego i duchowego ot�pienia, odradza�y si� uczucia. Rado�� i gniew, nienawi�� i wdzi�czno��, mi�o��, przera�enie i potrzeba wolno�ci walczy�y w nim, kiedy sta� przed obliczem Anaxtal. Przem�wi�a ponownie i jej s�odki syk nape�ni� jego umys� pewno�ci�. Upad� na twarz, przycisn�� wargi do jej przedniej �apy i wyrzuci� z siebie przez �zy: - Ratuj nas, Anaxtal! Ratuj nas i wyzw�l nas! Prze�o�y� Lech J�czmyk JOHN MORRESSY Pisarz dobrze znany czytelnikom naszego miesi�cznika, zosta� nawet uznany przez nich za jednego z ulubionych autor�w. Opowiadanie o smoczycy Mashossie stanowi dobry przyk�ad literatury mitycznej, m�wi�cej o sprawach towarzysz�cych cz�owiekowi przez wszystkie czasy. Oto stoj�cy zawsze przed ka�dym cz�owiekiem i ka�dym spo�ecze�stwem wyb�r mi�dzy wolno�ci� a bezpiecze�stwem. U nas nawet urz�d zajmuj�cy si� pozbawianiem ludzi wolno�ci nazywa� si� Urz�dem Bezpiecze�stwa. Za� gromki okrzyk "Smoczyco, wr��!" us�yszeli�my ca�kiem niedawno. L.J. 1