7226
Szczegóły |
Tytuł |
7226 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7226 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7226 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7226 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Diana Gobaldon
Podr�niczka
(Voyager)
Przek�ad:
Justyna Kotlicka
Ewa Pankiewicz
Agata Puci�owska
Ma�gorzata Tougri
Data wydania oryginalnego 1994
Data wydania polskiego 2000
Moim dzieciom:
Laurze Juliet,
Samuelowi Gordonowi
i Jennifer Rose,
kt�rym ta ksi��ka zawdzi�cza dusz�, serce i kszta�t
Prolog
Kiedy by�am ma�a, nie bawi�o mnie w�a�enie w ka�u�e. Nie ba�am si� utopionych
robak�w ani zamoczenia skarpet; og�lnie rzecz bior�c, nale�a�am do dzieci
wiecznie
upapranych, kt�rych rado�ci �ycia nie m�ci� �aden brud.
Przyczyn� niech�ci do chlapania si� w ka�u�ach by�o niezbite przekonanie, �e pod
idealnie g�adk� tafl� kryje si� co� wi�cej ni� tylko woda. �wi�cie wierzy�am, �e
ka�da ka�u�a
wiedzie do tajemniczej, niezg��bionej przestrzeni. Gdy obserwowa�am drobniutkie
zmarszczki na wodzie, wywo�ane moim zbli�eniem si�, wyobra�a�am sobie ka�u��
jako co�
niewiarygodnie g��bokiego. My�la�am, �e w bezdennej otch�ani cichych g��bin
kryje si�
potw�r, kt�rego zwini�te, okryte b�yszcz�c� �usk�, ogromne cielsko i ostre z�by
stanowi� nie
lada zagro�enie.
Kiedy jednak widzia�am odbicie w�asnej okr�g�ej, okolonej lokami twarzy, na tle
b��kitnej kopu�y, przychodzi�o mi do g�owy, �e ka�u�a jest wej�ciem do jakiego�
innego
nieba. Jeden nieopatrzny krok, a wpad�abym tam i lecia�a coraz dalej i dalej w
niebieskiej
przestrzeni.
Tylko w jednej sytuacji odwa�a�am si� postawi� nog� w ka�u�y - o zmierzchu, gdy
na
niebie pojawia�y si� pierwsze gwiazdy. Bez �adnych obaw mog�am wej�� do wody
usianej
�wiate�kami, bo gdybym wpad�a w jak�� nieznan� przestrze�, zawsze istnia�a
szansa, �e po
drodze przytrzymam si� gwiazd, a to nie byle jaka gwarancja bezpiecze�stwa.
Jeszcze dzisiaj, po latach, gdy trafiam na ka�u��, w my�lach przed ni� przystaj�
-
chocia� nogi nie zwalniaj� tempa - po czym przy�pieszam kroku, aby czym pr�dzej
uciec od
echa dawnych wspomnie�.
No, bo gdybym tak wpad�a...
Bitwa i d�ug wdzi�czno�ci
1
Uczta kruk�w
Wielu wodz�w g�rskich klan�w posz�o w b�j,
wielu wspania�ych m�czyzn zgin�o.
Drogo okupili swoj� �mier�, staj�c w obronie
prawa i kr�l�w Szkocji.
Czy ju� nigdy nie wr�cisz?
16 kwietnia 1746 roku
Nie �y�. W nosie czu� jednak bolesne pulsowanie. Uzna� to za bardzo dziwne. Ufa�
w
wyrozumia�o�� i �ask� Stw�rcy, ale w duszy ko�ata�y mu resztki pierwotnego
poczucia winy,
kt�re sprawia, �e w ka�dym cz�owieku tkwi obawa przed trafieniem do piek�a.
Bior�c jednak
pod uwag� dotychczasow� wiedz� o siedzibie dusz pot�pionych, ani rusz nie m�g�
uwierzy�,
�e m�ki piekielne, przeznaczone dla nieszcz�snych mieszka�c�w otch�ani,
ograniczaj� si� do
b�lu nosa.
Z drugiej strony by� przekonany, �e nie trafi� te� do nieba. Z kilku przyczyn.
Po
pierwsze, zupe�nie na to nie zas�ugiwa�. Po drugie, nic na to nie wskazywa�o. A
po trzecie,
z�amany nos nie m�g� by� nagrod� dla b�ogos�awionych ani kar� dla pot�pionych.
Zawsze wyobra�a� sobie czy�ciec jako miejsce bezbarwne, ale teraz uzna�, i�
czerwonawa po�wiata, kryj�ca wszystko wok�, jest odpowiednia na czy��cow� aur�.
Bardzo
powoli umys� mu si� przeja�nia� i wraca�a zdolno�� logicznego rozumowania. Kto�,
pomy�la�
z irytacj�, powinien tu przyj�� i powiedzie�, jaki zapad� wyrok, jak d�ugo
przyjdzie mu
cierpie� czy��cowe m�ki, zanim stanie si� godny Kr�lestwa Niebieskiego. Sam nie
by� do
ko�ca pewien, czy oczekuje przybycia demona, czy anio�a. Nie mia� poj�cia, jakie
wymagania stawia si� pracownikom czy��ca; w szkole nauczyciele i ksi�a pomijali
ten
temat.
Zacz�� robi� przegl�d ca�ego cia�a i zastanawia� si�, co jeszcze przyjdzie mu
wycierpie�. Zobaczy� liczne drobne skaleczenia, nieco g��bsze rany oraz mn�stwo
siniak�w.
Zn�w z�ama� czwarty palec prawej r�ki - trudno go by�o os�oni�, bo stercza�
sztywny i
zmarzni�ty. Wszystkie obra�enia nie wygl�da�y jednak na zbyt powa�ne. Co
jeszcze?
Claire. To imi� przeszy�o mu serce, a wywo�any b�l by� trudniejszy do zniesienia
ni�
wszystkie dotychczasowe cielesne cierpienia.
Nie w�tpi�, �e gdyby istnia� jeszcze w realnym �wiecie, d�wi�k tego imienia
podwoi�by m�ki. Wiedzia�, �e tak b�dzie, gdy odsy�a� j� do kamiennego kr�gu.
Je�eli
cierpienia duchowe s� w czy��cu podstaw�, to dla niego wyznaczono kar� w postaci
prze�ywania b�lu rozstania. To wystarczy�o, jego zdaniem, do odkupienia
wszelkich
grzech�w, ��cznie z morderstwem i zdrad�.
Nie mia� poj�cia, czy w czy��cu wolno si� modli�. Postanowi� spr�bowa�. Panie,
spraw, aby ona by�a bezpieczna. Ona i dziecko. By� pewien, �e Claire da sobie
rad� i dojdzie
do samego kr�gu; by�a w ci��y zaledwie od dw�ch miesi�cy, nadal porusza�a si�
lekko i
szybko jak b�yskawica. Poza tym to najbardziej uparta i stanowcza kobieta, jak�
w �yciu
spotka�. Czy zdo�a jednak przeby� niebezpieczn� drog� do miejsca, z kt�rego
wysz�a?
Przemkn�� si� przez tajemnicze obszary oddzielaj�ce przysz�o�� od
tera�niejszo�ci, bezsilna
w�r�d ska�? On nigdy nie pozna odpowiedzi, ale na sam� my�l o tym zapomnia�
nawet o
swym bol�cym nosie.
Podj�� przerwan� na chwil� inwentaryzacj� cielesnych niedomaga�. Ogromnie
przygn�bi�o go odkrycie, �e najwyra�niej brakuje mu lewej nogi. Wszelkie
odczucia ko�czy�y
si� k�uj�cym mrowieniem w biodrze, dalej nie by�o nic. Przypuszczalnie odzyska
ko�czyn�,
kiedy nadejdzie w�a�ciwa pora; mo�e wtedy, gdy ju� wreszcie dostanie si� do
nieba, a
przynajmniej w Dniu S�du Ostatecznego. W ko�cu jego szwagier, Ian, zupe�nie
nie�le radzi�
sobie z drewnianym kikutem, kt�rym zast�pi� utracon� nog�.
Jego pr�no�� zosta�a jednak ura�ona. No tak, rzeczywi�cie; taka kara musia�a
mie�
na celu wyleczenie go z tego grzechu. Zacisn�� z�by. Postanowi� zaakceptowa�
wszystko
m�nie i z tak� pokor�, na jak� tylko b�dzie m�g� si� zdoby�. Nie zdo�a� jednak
powstrzyma�
badaj�cej d�oni (czy tego, co mu za d�o� s�u�y�o) i si�gn�� w d�, by si�
przekona�, w kt�rym
dok�adnie miejscu ko�czy si� noga.
Trafi� na co� twardego, palce zapl�ta�y si� w mokre, zmierzwione w�osy. Usiad�
gwa�townie i z wysi�kiem rozkruszy� warstw� zaschni�tej krwi zlepiaj�cej mu
powieki. James
Fraser przypomnia� sobie wszystko i g�o�no j�kn��. Tak bardzo si� myli�.
Naprawd� by� w
piekle. Tyle tylko, �e niestety wcale nie umar�.
Na nim le�a�y w poprzek zw�oki jakiego� m�czyzny. Pod ich ci�arem jego noga
ca�kowicie zdr�twia�a, dlatego jej nie czu�. G�owa zmar�ego, ci�ka niczym kula
armatnia,
zwr�cona twarz� w d�, wciska�a mu si� w brzuch. Wilgotne, spl�tane w�osy
tworzy�y ciemn�
plam� na jego mokrej koszuli. Fraser wstrz�sn�� si� w nag�ej panice; g�owa
zsun�a si� na
kolana i przekr�ci�a na bok, spoza os�ony lok�w na wp� otwarte, niewidz�ce oczy
patrzy�y w
niebo.
Jack Randall. Elegancki, czerwony mundur kapitana tak pociemnia� od wilgoci, �e
wydawa� si� niemal czarny. Jamie niezdarnie usi�owa� zepchn�� z siebie trupa. Ze
zdumieniem szybko si� przekona�, jak bardzo brak mu si�. Jego r�ka zsun�a si�
po plecach
zabitego, druga ugi�a si� znienacka, gdy spr�bowa� si� podeprze�. Znowu le�a�
p�asko na
wznak. W g�rze wirowa�o szare niebo. Pada� �nieg z deszczem. Z ka�dym oddechem
g�owa
Jacka Randalla nieprzyzwoicie porusza�a mu si� na brzuchu; w�drowa�a to w g�r�,
to w d�.
Fraser z ca�ej si�y przycisn�� d�onie do bagnistego gruntu. Mi�dzy palcami
przeciek�a
zimna woda, koszul� na plecach mia� przemoczon� do suchej nitki. Przewr�ci� si�
na bok.
Przekona� si�, �e zmar�y zapewnia� mu swoim cia�em odrobin� ciep�a. Gdy
bezw�adne zw�oki
Randalla powoli osun�y si� na ziemi�, lodowata woda zaatakowa�a �wie�o
ods�oni�te
fragmenty cia�a Jamiego. Prze�y� szok. Nag�y ch��d wywo�a� gwa�towne dreszcze.
W lepkiej mazi wykonywa� niezborne ruchy. Usi�owa� wydoby� spod siebie zmi�ty,
oblepiony b�otem pled. Do jego uszu dochodzi�y d�wi�ki, kt�rych nie zdo�a�o
zag�uszy�
zawodzenie kwietniowego wiatru. S�ysza� odleg�e okrzyki, p�acz, j�ki przywodz�ce
na my�l
nawo�uj�ce si� duchy. A ponad wszystko wybija�y si� ochryp�e g�osy kruk�w i
wron. Z
intensywno�ci krakania wynika�o, �e ptak�w by�y dziesi�tki.
Dziwne, my�la� Jamie. Podczas burzy ptaki nie powinny lata�. Jeszcze jeden ruch
i ju�
m�g� otuli� si� wydobytym spod siebie pledem. Wyci�gn�� r�k�, �eby okry� nogi.
Zauwa�y�,
�e jego lewa ko�czyna i kilt umazane s� krwi�. Widok ten nie wywo�a� wi�kszego
wra�enia,
wyda� si� Fraserowi nawet do�� interesuj�cy: ciemnoczerwone plamy ostro
kontrastowa�y z
szarozielon� barw� ro�lin wrzosowiska. Echa bitwy cich�y, a� wreszcie nad
pobojowiskiem
pod Culloden da�o si� s�ysze� wy��cznie krakanie kruk�w i wron.
Ockn�� si� znacznie p�niej. Kto� wykrzykiwa� jego imi� i nazwisko.
- Fraser! Jamie Fraser! Jeste� tu?
Nie, pomy�la�, nie ma mnie. Gdziekolwiek przebywa� podczas utraty �wiadomo�ci,
by�o to lepsze miejsce ni� obecne. Le�a� w niewielkim zag��bieniu do po�owy
wype�nionym
wod�. Przesta�o pada�, ale wiatr ani troch� nie os�ab�; zawodzi� nad
wrzosowiskiem i
przeszywa� ch�odem do szpiku ko�ci. Niebo zrobi�o si� niemal czarne. Nadszed�
ju� wiecz�r.
- M�wi� ci, gdzie� go tu widzia�em. Obok tej du�ej k�py kolcolistu. - G�os, z
pocz�tku
dono�ny, powoli si� oddala�.
Jamie us�ysza� jaki� szelest. Odwr�ci� g�ow� i zobaczy� wron�. Sta�a w trawie
nieca�e
p� metra od niego, z ciemnymi pi�rami nastroszonymi przez wiatr. Przygl�da�a mu
si�
okr�g�ymi, b�yszcz�cymi oczyma. Po chwili uzna�a, �e Jamie nie przedstawia
�adnego
niebezpiecze�stwa. Oboj�tnie przekrzywi�a szyj� i wbi�a mocny, ostry dzi�b w oko
Jacka
Randalla.
Jamie poderwa� si� gwa�townie z okrzykiem obrzydzenia, kt�ry sp�oszy�
padlino�erc�,
ptak odlecia�, skrzecz�c g�o�no na alarm.
- Patrz, jest tam!
Na mokrym gruncie rozleg�y si� chlupocz�ce kroki. Przed oczyma rannego
zamajaczy�a czyja� twarz, a na ramieniu spocz�a d�o�.
- On �yje! Ruszaj si�, MacDonald! Podtrzymaj go, bo sam nie da rady usta�. -
By�o
ich czterech. Podnie�li go z niema�ym trudem. Fraser opar� si� na ramionach
Ewana
Camerona i Jana MacKinnona.
Chcia� im powiedzie�, �eby go zostawili. Przypomnia� sobie, �e przecie�
zamierza�
umrze�. Lecz ich towarzystwo by�o czym� tak cudownym, �e nie mia� si�y si� go
wyrzec. Do
zdr�twia�ej nogi powraca�o �ycie. Dopiero teraz Fraser w pe�ni zda� sobie
spraw�, jak
powa�nie zosta� ranny. I tak nied�ugo umrze, a dzi�ki Bogu nie b�dzie musia�
tkwi� samotnie
w ciemno�ciach.
- Wody? - Poczu� na wargach kraw�d� kubka. Ostro�nie uni�s� si� na �okciu, �eby
si�
nie obla�. Kto� dotkn�� jego czo�a i cofn�� r�k� bez s�owa.
Ca�y p�on��. Pod powiekami czu� p�omienie, bola�y go wargi, sp�kane od gor�czki.
Ale z dwojga z�ego wola� to ni� ch��d i dreszcze. Gdy oblewa�o go gor�co, m�g�
przynajmniej le�e� spokojnie, dreszcze natomiast wyrywa�y ze snu demony
drzemi�ce w jego
ciele.
Murtagh. Gdy my�la� o ojcu chrzestnym, prze�ladowa�o go straszne uczucie, ale
pami�� nie podsuwa�a �adnych konkretnych obraz�w. Murtagh nie �y�; Fraser by�
tego
pewien, ale nie wiedzia�, sk�d to wie. Ponad po�owa armii szkockich g�rali
poleg�a na
wrzosowisku - tyle si� domy�li� z rozm�w m�czyzn zgromadzonych w wiejskim domu.
Samej bitwy jednak w og�le sobie nie przypomina�.
Ju� wcze�niej bra� udzia� w walkach i orientowa� si�, �e utrata pami�ci nie jest
u
�o�nierza niczym dziwnym. Widywa� podobne przypadki, ale sam nigdy dot�d czego�
podobnego nie do�wiadczy�. Wiedzia�, �e wspomnienia powr�c�, mia� jednak
nadziej�, �e uda
mu si� wcze�niej umrze�. Na my�l o �mierci drgn��. Ruch wywo�a� fal� ostrego
b�lu, jakby
kto� przejecha� po nodze rozpalonym do bia�o�ci �elazem. J�kn��.
- Wszystko w porz�dku, Jamie? - Le��cy obok Ewan podni�s� si� na �okciu. Jego
zmartwiona twarz biela�a w p�mroku. Zaczyna�o dopiero �wita�. G�ow� mia�
owini�t�
zakrwawionym banda�em, r�wnie� na ko�nierzu wida� by�o rdzawe plamy. Krew
wycieka�a z
drobnej rany przy uchu.
- Jako� wytrzymam - odpowiedzia� Fraser i z wdzi�czno�ci� dotkn�� ramienia
Ewana.
Kompan poklepa� go po r�ce i z powrotem si� po�o�y�.
Zn�w pojawi�y si� czarne jak noc ptaszyska. Gdy zapad� zmierzch, odlecia�y do
gniazd, ale wr�ci�y wraz z nastaniem poranka: kruki i wrony, ptaki wojny,
stawi�y si� na
uczt� z mi�sa poleg�ych. R�wnie dobrze mog�o si� zdarzy�, �e teraz okrutnymi
dziobami
rozszarpywa�yby i jego cia�o. Pod powiekami wyczuwa� kszta�t ga�ek ocznych.
Okr�g�e i
gor�ce k�ski smakowitej galarety obraca�y si� bezustannie, na pr�no wypatruj�c
zapomnienia. Wstaj�ce s�o�ce zabarwia�o powieki na ciemnokrwisty kolor.
Czterech m�czyzn zebranych pod jedynym oknem wiejskiego domu rozmawia�o
przyciszonymi g�osami.
- Z tego powodu pobiec? - odezwa� si� jeden z nich i wskaza� g�ow� za okno. -
Chryste, cz�owieku, najzdrowszy z nas ledwie ku�tyka, a sze�ciu jest kompletnie
unieruchomionych.
- Je�li mo�esz chodzi�, to id� - mrukn�� kto� z pod�ogi. Skrzywi� si� na widok
w�asnej
nogi owini�tej strz�pkami ko�dry. - Dinna zostanie z nami.
Duncan MacDonald odwr�ci� si� od okna, potrz�saj�c g�ow�. U�miecha� si� ponuro.
�wiat�o s�oneczne uwydatni�o ostre rysy twarzy, pog��bi�o bruzdy wywo�ane
zm�czeniem.
- Nie, zaczekamy - o�wiadczy�. - Przede wszystkim dlatego �e Anglik�w jest
wi�cej
ni� pche� na wiejskim kundlu; wida�, jak si� tam k��bi�. Nikt w tej chwili nie
zdo�a si�
wydosta� z Drumossie.
- Nawet ci, kt�rzy ju� wczoraj drapn�li z pola, nie zajd� daleko - wtr�ci�
�agodnie
MacKinnon. - Nie s�yszeli�cie w nocy, jak angielskie oddzia�y szybkim marszem
przechodzi�y w pobli�u? S�dzicie, �e wy�apanie tych wszystkich nieborak�w sprawi
im
trudno��?
Pytanie nie wymaga�o odpowiedzi, obecni znali j� a� za dobrze. Wielu g�rali
jeszcze
przed bitw� ledwo trzyma�o si� na nogach, tak byli os�abieni zimnem, trudami i
g�odem.
Jamie odwr�ci� twarz do �ciany. Modli� si�, aby jego ludzie wyruszyli do��
wcze�nie.
Do Lallybroch by�o bardzo daleko. Je�li tylko uda im si� wystarczaj�co oddali�
od Culloden,
z pewno�ci� nie zostan� z�apani. A przecie� Claire ostrzeg�a, �e z�aknione
odwetu oddzia�y
Cumberlanda dotr� daleko i spustosz� g�ry Szkocji.
Tym razem my�l o �onie wywo�a�a jedynie fal� straszliwej t�sknoty. Bo�e, �eby
tak
mie� Claire przy sobie, poczu� dotyk jej r�k; �eby tak opatrzy�a rany i
przytuli�a do piersi.
Ale odesz�a - o ca�e dwie�cie lat - i dzi�ki Bogu! Spod przymkni�tych powiek z
wolna
pociek�y �zy. Nie bacz�c na b�l, przewr�ci� si� na bok, aby je ukry�.
Bo�e, spraw, �eby by�a bezpieczna, modli� si�. Ona i dziecko.
Wczesnym popo�udniem powietrze wpadaj�ce przez rozbite okno przynios�o wo�
spalenizny. Intensywniejsz�, ostrzejsz� ni� zapach czarnego od sadzy dymu;
przywodzi�a na
my�l pieczone mi�so.
- Pal� zw�oki - powiedzia� MacDonald. Odk�d przybyli do chaty, prawie nie
opuszcza�
miejsca przy oknie. Jego twarz przypomina�a trupi� czaszk�: czarne jak w�giel,
matowe z
brudu w�osy by�y mocno �ci�gni�te do ty�u i uwidocznia�y wszystkie ko�ci twarzy.
Co jaki� czas od strony wrzosowisk dochodzi�y suche trzaski. Strza�y. Coups de
grace
by�y �askawie rozdzielane przez angielskich oficer�w, zanim odziani w tartan
nieszcz�nicy
mogli spocz�� na stosie u boku poleg�ych w boju pobratymc�w. Gdy Jamie znowu
spojrza� w
g�r�, Duncan MacDonald nadal tkwi� przy oknie, ale oczy mia� zamkni�te.
Siedz�cy tu� obok Ewan Cameron prze�egna� si�.
- �eby tylko okazano nam tyle samo �aski - wyszepta�.
Okazano. Nast�pnego dnia ledwie min�o po�udnie przed domem da�y si� s�ysze�
kroki obutych st�p. Drzwi na sk�rzanych zawiasach otworzy�y si� bezszelestnie.
- O, Chryste! - rozleg�y si� st�umione okrzyki.
Przeci�g poruszy� cuchn�ce wyziewy, kt�re unosi�y si� nad ponurymi,
obszarpanymi,
zakrwawionymi cia�ami le��cymi lub siedz�cymi na brudnej pod�odze.
My�l o walce nie za�wita�a w niczyjej g�owie. Jakobici stracili do niej serce, w
zbrojnym oporze nie widzieli zreszt� najmniejszego sensu. Siedzieli po prostu
bez ruchu.
Czekali na to, co ich go�ciom sprawi mn�stwo przyjemno�ci.
By� w randze majora. W mundurze bez jednej zmarszczki i w wypolerowanych butach
wygl�da� jak spod ig�y. Przez chwil� si� waha�. Obserwowa� z progu zebranych w
domu
m�czyzn, po czym wszed� do �rodka. Adiutant zamkn�� za nim drzwi.
- Jestem lord Melton - oznajmi�. Rozejrza� si� wok� w poszukiwaniu przyw�dcy,
do
kt�rego najwyra�niej kierowa� s�owa.
Duncan MacDonald rzuci� na przybysza okiem, wsta� powoli i sk�oni� g�ow�.
- Duncan MacDonald z Glen Richie - powiedzia�. - A pozostali - machn�� r�k� -
byli
�o�nierzami w s�u�bie Najja�niejszego Pana, kr�la Jakuba.
- Domy�lam si� - odpar� sucho Anglik. By� jeszcze m�ody, mia� niewiele ponad
trzydziestk�, ale emanowa�a z niego pewno�� siebie do�wiadczonego wojaka.
Ostentacyjnie
przenosi� spojrzenie z jednego m�czyzny na drugiego, potem si�gn�� pod kurtk� i
wyj��
z�o�on� kartk�.
- Mam tutaj rozkaz podpisany przez Jego Wysoko�� ksi�cia Cumberlandu -
o�wiadczy�. - Uprawnia mnie do natychmiastowej egzekucji ka�dego, kto bra�
udzia� w
zdradzieckiej rebelii, kt�ra w�a�nie zosta�a st�umiona. - Ponownie omi�t�
wzrokiem
pomieszczenie. - Czy kt�ry� z was uwa�a, �e nie jest winny zdrady?
W�r�d Szkot�w rozleg� si� cichutki �miech. O jakiej to niewinno�ci mo�na by�o
m�wi�, skoro znajdowali si� o krok od pobojowiska, a ich twarze jeszcze
czernia�y od
bitewnego py�u?
- Nie, m�j panie - odpar� MacDonald z nik�ym u�miechem. - Sami zdrajcy.
Zostaniemy powieszeni?
Melton skrzywi� si� z niesmakiem, ale zaraz jego twarz ponownie przybra�a wyraz
ca�kowitej oboj�tno�ci. Major by� niewysoki i drobny, lecz jego powaga i
autorytet nie
budzi�y w�tpliwo�ci.
- Zostaniecie rozstrzelani - oznajmi�. - Macie godzin� na przygotowanie si�. -
Zawaha�
si�, zerkn�� na towarzysz�cego mu porucznika, jakby obawia� si� okaza� nadmiern�
�ask� w
obecno�ci podw�adnego. - Je�li kt�ry� z was chcia�by napisa� list, pisarz
pu�kowy dostarczy
papier i pi�ro. - Skin�� g�ow� MacDonaldowi, zakr�ci� si� na pi�cie i wyszed�.
By�a to ponura godzina. Kilku m�czyzn rzeczywi�cie poprosi�o o materia�y do
pisania. Nabazgrali po par� s��w na papierze rozpostartym na uko�nie biegn�cym
kominie.
MacDonald b�aga� o lito�� dla Gilesa McMartina i Fredericka Murraya.
Argumentowa�, i� obaj mieli zaledwie po siedemna�cie lat i powinni by�
traktowani �agodniej
ni� doro�li. Pro�b� odrzucono. Ch�opcy siedzieli pod �cian� z poblad�ymi
twarzami,
trzymaj�c si� za r�ce.
Jamie mocno bola� nad ich losem. �al mu by�o r�wnie� pozosta�ych - dobrych
przyjaci� i dzielnych �o�nierzy. A co do siebie, to odczuwa� wy��cznie ulg�.
Nic ju� nie
b�dzie musia� robi�, o nic si� martwi�. Dla swoich ludzi, �ony, nie narodzonego
dziecka
zrobi�, co tylko m�g�. Niech ju� wreszcie m�ka si� sko�czy, niech nadejdzie
upragniony
spok�j.
Bardziej dla dobra innych ni� z wewn�trznej potrzeby zamkn�� oczy i zacz��
odmawia� akt skruchy, jak zwykle po francusku. Mon Dieu, je regrette... Tyle �e
nie
odczuwa� �alu, na to by�o ju� o wiele za p�no.
Zastanawia� si�, czy od razu po �mierci odnajdzie Claire. Czy te�, jak
podejrzewa�,
zostanie skazany na czasow� separacj�? W ka�dym razie zobaczy j� znowu; to
przekonanie
tkwi�o w nim o wiele silniej ni� wszelkie nauki Ko�cio�a. Sam B�g mu podarowa�
t� kobiet�,
wi�c kiedy� z pewno�ci� j� zwr�ci.
Zapominaj�c o modlitwie, przywo�a� w my�li obraz ukochanej: zarys policzk�w i
skroni, szerokie g�ste brwi, kt�re zawsze zach�ca�y go do poca�unk�w, niewielk�,
g�adk�
p�aszczyzn� u nasady nosa, mi�dzy przejrzystymi, bursztynowymi oczyma. Ca��
uwag�
skupi� na kszta�cie ust. W najdrobniejszych szczeg�ach wyobra�a� sobie s�odycz
pe�nych
warg, ich smak i w�asne uczucie rado�ci. Przesta� s�ysze� s�owa modlitwy,
skrzypienie pi�r
czy zd�awiony p�acz Gilesa McMartina.
By�o ju� dobrze po po�udniu, gdy Melton wr�ci� w asy�cie sze�ciu �o�nierzy,
porucznika i pisarza wojskowego. Oficer ponownie zatrzyma� si� w progu, lecz
zanim zd��y�
co� powiedzie�, MacDonald wsta� i o�wiadczy�.
- Id� pierwszy. - Miarowym krokiem przemierzy� izb�. Gdy ju� schyla� g�ow� w
drzwiach, lord po�o�y� mu d�o� na ramieniu.
- Prosz� poda� pisarzowi swoje imi� i nazwisko, sir.
MacDonald zerkn�� na urz�dnika. Gorzki u�miech rozci�gn�� mu k�ciki warg.
- Lista trofe�w, co? Nie ma sprawy. - Wzruszy� ramionami i wyprostowa� si�. -
Duncan William MacLeod MacDonald z Glen Richie. - Uk�oni� si� dwornie lordowi
Meltonowi. - Do us�ug, sir. - Przeszed� przez drzwi i wkr�tce rozleg� si� odg�os
pojedynczego
strza�u oddanego w pobli�u.
Ch�opcom pozwolono i�� razem. Przekroczyli pr�g. Nadal kurczowo trzymali si� za
r�ce. Reszt� brano pojedynczo. Ka�dego pytano o pe�ne imi� i nazwisko. Pisarz
siedzia� na
sto�ku przy samych drzwiach, z g�ow� pochylon� nad papierami, kt�re trzyma� na
kolanach, i
notowa�. Nawet nie rzuci� okiem na przechodz�cych m�czyzn.
Gdy nadesz�a kolej Ewana, Jamie z wysi�kiem podni�s� si� na �okciu i z ca�ej
si�y
chwyci� d�o� przyjaciela.
- Wkr�tce znowu si� zobaczymy - szepn��.
Cameronowi dr�a�a r�ka, ale tylko si� u�miechn��. Nagle pochyli� si�, uca�owa� w
usta
Jamiego i znowu si� wyprostowa�.
Sz�stk� niezdolnych do chodzenia rannych zostawiono na koniec.
- James Aleksander Malcolm MacKenzie Fraser - wyrecytowa� powoli Jamie, �eby
urz�dnik mia� czas wszystko zapisa�. - Pan na Broch Tuarach. - Cierpliwie
przeliterowa�
nazw� i zerkn�� na Meltona. - Musz� prosi� o przys�ug�, sir. Bez pomocy nie dam
rady wsta�.
Major nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� w le��cego, a wyraz lekkiego niesmaku na
jego twarzy zmieni� si� nagle w zdumienie i jednocze�nie przera�enie.
- Fraser? - zapyta�. - Z Broch Tuarach?
- Zgadza si� - odpar� cierpliwie Jamie, cho� wola�, �eby lord si� troch�
pospieszy�.
Czym innym jest poddanie si� w�asnemu losowi, a czym innym s�uchanie odg�os�w
egzekucji
dokonywanej w pobli�u na przyjacio�ach. Ramiona trz�s�y si� Jamiemu z wysi�ku,
bo ca�y
czas na nich si� wspiera�. Jelita natomiast nie podziela�y rezygnacji rannego i
g�o�nym
burczeniem zdradza�y jego strach.
- A �eby to piek�o poch�on�o! - wymrucza� Anglik. Pochyli� si� i przez chwil�
wpatrywa� w Jamiego, kt�ry le�a� w cieniu pod �cian�. Odwr�ci� si� i skin�� na
adiutanta. -
Pom� mi przenie�� go do �wiat�a - rozkaza�. Nie zrobili tego zbyt delikatnie.
Ranny j�kn��
g�o�no. Ostry b�l przeszy� cia�o od okaleczonej nogi a� po sam czubek g�owy.
Zamroczony
nie dos�ysza� ostatnich s��w Meltona.
- Czy to pana nazywaj� �Czerwonym Jamiem�? - dopytywa� si� niecierpliwie Anglik.
Frasera przenikn�� dreszcz strachu. Je�li tylko si� dowiedz�, �e to on jest
os�awionym
�Czerwonym Jamiem�, z pewno�ci� nie zadowol� si� zastrzeleniem zdobyczy. W
�a�cuchach
zawlok� do Londynu, aby go tam os�dzi�. By� przecie� bardzo cennym trofeum. A
potem go
poddusz� i po�o�� na platformie szubienicy. Oprawcy rozetn� cia�o i wywlok�
wn�trzno�ci.
W brzuchu g�o�no mu zaburcza�o. Najbli�sza przysz�o��, wyrazi�cie odmalowana w
duchu,
najwyra�niej nie spotka�a si� z aprobat� jelit.
- Nie - odpar� tak stanowczo, jak tylko zdo�a�. - Ko�czcie ju�, dobrze?
Lord Melton zignorowa� jego s�owa. Opad� na kolana i rozerwa� rannemu koszul� na
piersi. Chwyci� Jamiego za w�osy i odci�gn�� mu g�ow� do ty�u.
- Niech to diabli! - zakl��. Palce oficera d�ga�y Frasera w gard�o, tu� nad
obojczykiem.
Ranny mia� tam niewielk�, tr�jk�tn� blizn� i w�a�nie ona wzbudzi�a
zainteresowanie Anglika.
- James Fraser z Broch Tuarch. Rude w�osy i tr�jk�tna blizna na gardle. - Melton
pu�ci� w�osy ofiary i przysiad� na pi�tach. W zamy�leniu potar� d�oni�
podbr�dek, po czym
wskaza� na pi�ciu pozosta�ych rannych.
- We�cie reszt� - poleci� porucznikowi. Jasne brwi zbieg�y mu si� nad nosem, na
czole
pojawi�a si� g��boka zmarszczka. Z marsem na twarzy sta� nad rudow�osym Szkotem,
podczas gdy innych wynoszono z cha�upy.
- Musz� pomy�le� - wymamrota�. - Niech to cholera, musz� pomy�le�!
- Jasne, je�li jest pan do tego zdolny - odpar� Jamie. - Ale ja musz� si�
po�o�y�. - Z
pomoc� �o�nierzy usiad�. Opar� si� o �cian� i wyci�gn�� przed siebie nog�. Po
dw�ch dniach
bezustannego le�enia utrzymanie pozycji siedz�cej okaza�o si� jednak ponad jego
si�y; przed
oczyma pojawi�y mu si� mroczki, ca�e pomieszczenie wirowa�o. Przechyli� si� na
jedn� stron�
i opad� na pod�og�. Z zamkni�tymi oczyma czeka�, a� minie zawr�t g�owy.
Melton mrucza� co� pod nosem, ale Jamie nie chwyta� poszczeg�lnych s��w. Prawd�
m�wi�c, nie bardzo go to obchodzi�o. Wcze�niejsza pozycja i jasne �wiat�o
s�oneczne
umo�liwi�y mu dok�adne obejrzenie rannej nogi. Doszed� do wniosku, �e nie zd���
go
powiesi�, bo nie po�yje dostatecznie d�ugo.
Od po�owy uda ku g�rze w�drowa�a intensywna czerwie� ostrego zapalenia, przy
kt�rej blak�y plamy zaschni�tej krwi. Z rany s�czy�a si� ropa. Gdy tylko
zmniejszy� si� od�r
bij�cy od innych rannych, da�o si� wyczu� s�aby s�odko-mdl�cy smr�d wydzieliny.
Ci�gle
jednak strza� w g�ow� wydawa� si� Szkotowi bardziej poci�gaj�cy ni� �mier� na
skutek
zaka�enia, wraz z towarzysz�cym jej b�lem i wysok� gor�czk�. S�ysza�e� huk,
zd��y�
pomy�le� i odp�yn�� w nico��. Ch�odna, brudna pod�oga pod rozpalonym policzkiem
wyda�a
si� mi�a i delikatna jak matczyna pier�.
Ranny pow�drowa� w �wiat wywo�anych gor�czk� majak�w; ostry g�os Meltona tylko
cz�ciowo przywo�a� Jamiego do stanu �wiadomo�ci.
- Grey - m�wi� g�os. - John William Grey! Zna pan to nazwisko?
- Nie - odpar� Fraser, nadal oszo�omiony wysi�kiem i gor�czk�. - Pos�uchaj no,
cz�owieku, albo mnie zastrzel, albo id� sobie st�d. Jestem chory.
- W pobli�u Carryarrick. - Melton niecierpliwie dr��y� temat. - Pytam o ch�opca,
jasnow�osego, oko�o szesnastu lat. Spotka� go pan w lesie.
Jamie spojrza� na dr�czyciela. Wizerunek, jaki mia� przed oczyma, by�
zniekszta�cony
przez gor�czk�, ale w pochylonej twarzy o delikatnych rysach i wielkich, niemal
dziewcz�cych oczach Fraser dostrzeg� co� znajomego.
- Och - mrukn��, gdy wychwyci� jedn�, konkretn� podobizn� z powodzi obraz�w
chaotycznie przep�ywaj�cych przez jego m�zg. Drobny ch�opaczek, kt�ry usi�owa�
mnie
zabi�. Owszem, pami�tam. - Znowu przymkn�� oczy. Dziwny, gor�czkowy stan, w
jakim si�
znajdowa�, sprawia�, �e jedno odczucie ca�kowicie wypiera�o poprzednie. Z�ama�
Johnowi
Williamowi Greyowi r�k�; wspomnienie szczup�ego ramienia ch�opca w jego w�asnych
d�oniach przes�oni� obraz przedramion Claire, kiedy uwalnia� j� z kamiennej
pu�apki.
Ch�odny, wilgotny powiew musn�� mu twarz, gdy dotkn�y jej palce dziewczyny.
- Obud� si�, do cholery! - G�owa Frasera polecia�a do ty�u, gdy major potrz�sn��
nim
niecierpliwie. - Prosz� mnie pos�ucha�!
Jamie z trudem uni�s� powieki.
- Tak?
- John William Grey jest moim bratem - wysapa� Melton. - Opowiedzia� mi o swoim
spotkaniu z panem. Darowa� mu pan �ycie, a on z�o�y� obietnic�. To prawda?
Jamie z wielkim wysi�kiem skierowa� my�li ku tamtemu zdarzeniu. Spotka� ch�opca
na dwa dni przed pierwsz� bitw� powsta�c�w, przed potyczk� pod Preston,
zako�czon�
zwyci�stwem Szkot�w. Od tamtej chwili up�yn�o sze�� miesi�cy, a wydawa�o si�,
�e min�o
ca�e stulecie, tak wiele si� w tym czasie wydarzy�o.
- Jasne, przypominam sobie. Obieca�, �e mnie zabije. Nie b�d� mia� jednak nic
przeciwko temu, je�li pan to uczyni za niego. - Powieki znowu mu opad�y. Czy�by
musia� by�
przytomny, �eby go mogli zastrzeli�?
- Powiedzia�, �e ma wobec pana d�ug wdzi�czno�ci. - Melton wsta�, otrzepa�
spodnie i
zwr�ci� si� do adiutanta, kt�ry obserwowa� przes�uchanie z narastaj�cym
zdziwieniem.
- Niez�y bigos, Wallace. Ten... ten jakobita jest bardzo znany. S�ysza�e� o
�Czerwonym Jamiem�? Tym z og�osze�? - Porucznik skin�� g�ow�. Z zainteresowaniem
spogl�da� w d�, na obszarpany kszta�t le��cy w brudzie u jego st�p. Melton
u�miechn�� si�
gorzko.
- Nie, teraz nie wygl�da a� tak niebezpiecznie? Nadal jednak jest �Czerwonym
Jamiem� Fraserem. Jego Wysoko�� b�dzie wi�cej ni� zadowolony, gdy si� dowie,
kogo
wzi�li�my do niewoli. Nie znaleziono jeszcze Karola Stuarta, ale jego popularni
poplecznicy
r�wnie dobrze zabawi� gawied� pod Tower Hill.
- Powiadomi� kr�la? - Porucznik si�gn�� po przybory do pisania.
- Nie! - Lord wbi� wzrok w wi�nia. - W tym ca�y problem! Ten plugawy urz�dnik
jest
pierwszym kandydatem na szubienic�, ale opr�cz tego jest tak�e cz�owiekiem,
kt�ry ko�o
Preston wzi�� do niewoli mojego najm�odszego brata. I zamiast go zastrzeli�, na
co smarkacz
w pe�ni zas�ugiwa�, darowa� mu �ycie i pozwoli� odej�� do swoich. I tym sposobem
-
wycedzi� przez z�by major - na�o�y� na moj� rodzin� cholernie du�y d�ug
wdzi�czno�ci!
- O Jezu - westchn�� porucznik. - A wi�c nie mo�e pan podarowa� �Czerwonego
Jamiego� Jego Wysoko�ci.
- Nie, do licha! Nie wolno mi nawet zastrzeli� tego �otra, je�li chc� ocali�
honor brata!
Fraser otworzy� jedno oko.
- Je�li mnie pan zabije, to przecie� nie powiem nikomu ani s�owa - rzuci� i
ponownie
opu�ci� powiek�.
- Zamknij si�! - Melton straci� panowanie nad sob� i ze z�o�ci kopn�� wi�nia.
Ranny
j�kn�� z b�lu.
- Mo�e nale�a�oby go zastrzeli� pod przybranym nazwiskiem - podsun�� us�u�nie
porucznik.
Lord rzuci� podw�adnemu pogardliwe spojrzenie, potem zerkn�� w okno.
- Za jakie� trzy godziny si� �ciemni. B�d� nadzorowa� pogrzeb pozosta�ych
skaza�c�w. Zdob�d� w tym czasie w�zek i nape�nij go sianem. Trzeba te� znale��
wo�nic�.
Niech si� tu stawi zaraz po zmroku. Tylko uwaga, Wallace, chc� kogo�
dyskretnego, a to
oznacza �asego na pieni�dze.
- Tak, sir. Sir? Aaa... co z wi�niem? - Porucznik wskaza� cia�o le��ce na
pod�odze.
- Nic. Jest za s�aby, aby si� czo�ga�, a co dopiero chodzi�. Sam nigdzie si� nie
wybierze - odpar� szorstko Melton.
- W�z? - Ranny da� znak �ycia. Pod wp�ywem nag�ego wzburzenia zdo�a� nawet
podnie�� si� na jednym ramieniu. Szeroko rozwarte, nabieg�e krwi� oczy l�ni�y
czujnie spod
brudnych rudych w�os�w. - Dok�d mnie wysy�acie?
Melton odwr�ci� si� od drzwi i spojrza� na niego z niech�ci�.
- Jest pan w�a�cicielem Broch Tuarach, prawda? C�, tam w�a�nie pana po�l�.
- Nie chc� wraca� do domu! Zastrzelcie mnie!
Anglicy wymienili spojrzenia.
- Bredzi - rzuci� znacz�co porucznik. Oficer potwierdzi� skinieniem g�owy.
- W�tpi�, czy prze�yje podr�, ale na szcz�cie jego �mier� nie spadnie na moje
sumienie.
Drzwi zatrzasn�y si� za Anglikami. W �rodku zosta� Jamie Fraser, ca�kiem sam i
ci�gle �ywy.
2
Pocz�tek polowania
Inverness, 2 maja 1968 roku
Oczywi�cie, �e nie �yje! - Podniecenie sprawi�o, �e s�owa Claire zabrzmia�y
ostro;
g�o�no rozleg�y si� w na p� opustosza�ym pokoju, echem odbi�y si� od
opr�nionych p�ek.
Na tle wyk�adanych korkiem �cian Claire wygl�da�a jak wi�zie� oczekuj�cy plutonu
egzekucyjnego. Jej spojrzenie przenosi�o si� z c�rki na Rogera Wakefielda i z
powrotem.
- My�l�, �e nie masz racji. - Roger czu� si� straszliwie zm�czony. Potar� d�oni�
twarz,
po czym wzi�� z biurka teczk�. Zawiera�a wyniki bada�, jakie podj�� z chwil�,
gdy Claire
wraz z c�rk� po raz pierwszy przysz�y do niego i poprosi�y o pomoc. By�o to trzy
tygodnie
temu.
Otworzy� teczk� i przekartkowa� jej zawarto��. Jakobici z Culloden. Powstanie z
czterdziestego pi�tego roku. Dzielni g�rale, skupieni wok� sztandar�w pi�knego
ksi�cia
Karola, jak b�yskawica przeszli ca�� Szkocj� po to tylko, aby ponie�� druzgoc�c�
kl�sk� z r�ki
ksi�cia Cumberlandu na szarych wrzosowiskach pod Culloden.
- Prosz�. - Wyci�gn�� kilka spi�tych ze sob� kartek. Archaiczne litery wygl�da�y
dziwnie na kserokopiach. - Oto spis oficer�w i �o�nierzy pu�ku Lovata.
Popchn�� kartki w stron� Claire, ale to jej c�rka, Brianna, wzi�a je i zacz�a
przegl�da�. Mi�dzy rudawymi brwiami dziewczyny pojawi�a si� niewielka
zmarszczka.
- Wystarczy, jak przeczytasz pierwsz� - rzuci� Roger. - Pod nag��wkiem:
�Oficerowie�.
- Zgoda. �Oficerowie� - odczyta�a na g�os. - Szymon, pan na Lovat...
- M�ody Lis - wpad� jej w s�owo Roger. - Syn Lovata. I jeszcze pi�� nazwisk,
zgadza
si�?
Brianna unios�a brew, lecz nie przerwa�a czytania.
- William Chisholm Fraser, porucznik; George D�Amerd Fraser Shaw, kapitan;
Duncan Joseph Fraser, porucznik; Bayard Murray Fraser, major... - przerwa�a,
�eby prze�kn��
�lin� przed odczytaniem ostatniego nazwiska - ... James Aleksander Malcolm
MacKenzie
Fraser, kapitan. - Opu�ci�a papiery, twarz jej lekko poblad�a. - M�j ojciec.
Claire szybko podesz�a do Brianny i �cisn�a j� za rami�. By�a r�wnie blada, jak
c�rka.
- Tak - zwr�ci�a si� do Rogera. - Wiem, �e poszed� pod Culloden. Kiedy mnie
zostawi�... tam, przy kamiennym kr�gu... mia� zamiar wr�ci� pod Culloden, �eby
ratowa�
swoich ludzi w szeregach Karola Stuarta. I wiemy, �e to zrobi�... - G�ow�
wskaza�a teczk�
le��c� na biurku. W �wietle lampy powierzchnia kartonu wygl�da�a na dziewiczo
czyst�. -
Znalaz�e� ich nazwiska. Ale... ale... Jamie... - D�wi�k tego imienia wywo�a� w
niej burz�.
Mocno zacisn�a wargi.
Teraz Brianna musia�a podtrzyma� matk�.
- Powiedzia�a�, �e zamierza� tam i��. - Pe�ne zach�ty, ciemnoniebieskie oczy
dziewczyny intensywnie wpatrywa�y si� w twarz matki. - Chcia� skrzykn�� swoich
ludzi z p�l
i wzi�� udzia� w bitwie.
Claire przytakn�a. Odzyska�a panowanie nad sob�.
- Wiedzia�, �e jego szans� na wyj�cie z tego ca�o by�y niewielkie. Gdyby Anglicy
go
z�apali... M�wi�, �e ju� woli zgin�� z broni� w r�ku. I w�a�nie to zamierza�
zrobi�. - Zwr�ci�a
si� ku Rogerowi, jej bursztynowe oczy po�yskiwa�y niespokojnie. M�odemu
m�czy�nie
kojarzy�y si� z oczami jastrz�bia. Odnosi� wra�enie, �e stoj�ca przed nim
kobieta widzia�a
znacznie dalej ni� inni ludzie. - Nie mog� uwierzy�, �e tam nie zgin��. Tylu ich
przecie�
poleg�o... W dodatku on pragn�� �mierci!
Niemal po�owa szkockiej armii wygin�a pod Culloden, zmasakrowana pociskami
artyleryjskimi i kulami z muszkiet�w. Ale nie Jamie Fraser.
- Nie - powt�rzy� z uporem Roger. - Pami�tasz fragment, kt�ry ci odczyta�em z
ksi��ki Linklatera? - Si�gn�� po bia�o oprawiony tom zatytu�owany: Ksi��� we
wrzosach.
�Po bitwie - czyta� - osiemnastu oficer�w jakobickich schroni�o si� w wiejskiej
cha�upie w pobli�u wrzosowisk. Przez dwa dni le�eli z nie opatrzonymi ranami,
znosz�c b�l.
Na koniec zostali wyprowadzeni i rozstrzelani. Jeden z m�czyzn, Fraser z pu�ku
Lovata,
unikn�� rzezi. Reszta zosta�a pochowana na skraju ogrodu za domem�.
- Widzicie? - od�o�y� ksi��k� i patrzy� z powag� na obie kobiety. - Oficer z
pu�ku
Lovata. - Chwyci� kartki z wykazem ofiar. - O, tu mamy nazwiska rozstrzelanych.
By�o ich
sze�ciu. No, i tak: wiemy, �e wymienionym m�czyzn� nie m�g� by� M�ody Szymon;
jest to
posta� historykom dobrze znana i wiadomo, co si� z nim sta�o. Z grup� swoich
ludzi wycofa�
si� z pola bitwy, gdzie nie odni�s� �adnych ran, i szpad� otworzy� sobie drog�
na p�noc. W
ko�cu doszed� z powrotem a� do zamku Beaufort, niedaleko st�d. - Roger machn��
r�k� w
stron� okna, przez kt�re by�o wida� mrugaj�ce nocne �wiat�a Inverness.
- Ocala�ym m�czyzn� nie m�g� by� tak�e �aden z pozosta�ych czterech oficer�w:
William, George, Duncan czy Bayard - stwierdzi� Roger. - Dlaczego? - M�ody
historyk wyj��
z teczki kolejny dokument i potrz�sn�� nim triumfalnie. - Poniewa� ca�a czw�rka
zgin�a pod
Culloden! Wszyscy czterej polegli w czasie walki. Znalaz�em ich nazwiska na
tablicy
pami�tkowej w ko�ciele w Beauly.
Claire d�u�sz� chwil� wypuszcza�a powietrze z p�uc. Opad�a na stary, sk�rzany
fotel
stoj�cy za biurkiem.
- Jezu Chryste! - j�kn�a i przymkn�a powieki. Siedzia�a z r�koma opartymi na
biurku, z twarz� ukryt� w d�oniach, za zas�on� z g�stych, kr�conych, br�zowych
w�os�w.
Brianna, na twarzy kt�rej malowa�o si� silne wzruszenie, pochyli�a si� nad matk�
i po�o�y�a
r�k� na jej plecach. Dziewczyna by�a wysoka i szczup�a; d�uga ruda grzywa
Brianny ciep�o
po�yskiwa�a w �wietle stoj�cej na biurku lampy.
- Je�eli nie zgin��... - zacz�a nie�mia�o.
Claire poderwa�a g�ow�.
- Ale przecie� on nie �yje! - krzykn�a. Jej twarz zdradza�a napi�cie, wok�
oczu
uwidoczni�y si� drobne zmarszczki. - Na mi�o�� bosk�! Min�o ju� dwie�cie lat.
Zgin�� pod
Culloden czy nie, teraz z pewno�ci� nie �yje!
Brianna a� si� cofn�a przed gwa�towno�ci� matki. Nisko pochyli�a g�ow�. Rude
w�osy, identyczne jak u ojca, opad�y wzd�u� policzk�w.
- Pewnie masz racj� - szepn�a. Roger zauwa�y�, �e dziewczyna z trudem opanowuje
�zy. I nic dziwnego, pomy�la�. W kr�tkim czasie dowiedzia�a si�, �e po pierwsze,
m�czyzna
kochany i przez ca�e �ycie zwany �ojcem� wcale nim nie by�; po drugie, prawdziwy
ojciec,
szkocki g�ral, �y� przed dwustu laty; a po trzecie, najprawdopodobniej zgin��
jak�� straszliw�
�mierci�, gdy, na zawsze rozdzielony z �on� i dzieckiem, po�wi�ci� siebie dla
ich
uratowania... To by ka�dego zwali�o z n�g.
Podszed� do Brianny i dotkn�� jej ramienia. Zerkn�a na niego bez
zainteresowania,
ale spr�bowa�a si� u�miechn��. Roger otoczy� j� ramieniem. Mimo wsp�czucia,
jakie mia�
dla dziewczyny w tej trudnej chwili, nie m�g� si� powstrzyma� od my�li, jak
cudowne w
dotyku jest jej cia�o, tak mi�kkie i ciep�e, a przy tym bardzo spr�yste.
Claire nadal siedzia�a przy biurku w ca�kowitym bezruchu. Pod wp�ywem wspomnie�
��te oczy jastrz�bia nabra�y nieco cieplejszej barwy. Kobieta niewidz�cym
wzrokiem
wpatrywa�a si� we wschodni� �cian� gabinetu, od pod�ogi po sufit upstrzon�
notatkami,
pozostawionymi przez �wi�tej pami�ci wielebnego Wakefielda.
Roger pod��y� za spojrzeniem Claire i dostrzeg� zawiadomienie o dorocznym
spotkaniu Towarzystwa Bia�ej R�y, skupiaj�cego rozmaitych ekscentryk�w i
entuzjast�w,
gotowych dalej walczy� o niepodleg�o�� Szkocji. Spotykali si� co roku, by z�o�y�
ho�d
Karolowi Stuartowi i g�ralom, kt�rzy bohatersko wytrwali u boku �Pi�knego
Ksi�cia�.
M�ody historyk cicho odchrz�kn��.
- Je�eli Jamie Fraser nie zgin�� pod Culloden... - zagadn��.
- To najprawdopodobniej zmar� wkr�tce potem. - Claire spojrza�a m�odzie�cowi
prosto w oczy. W jej wzroku czai� si� dawny ch��d. - Nie masz poj�cia, jak przed
dwustu laty
wygl�da�o �ycie - o�wiadczy�a. - W g�rach Szkocji panowa� g��d. Ju� na wiele dni
przed
bitw� �o�nierze musieli si� obywa� bez wi�kszo�ci posi�k�w. Wiemy, �e Jamie by�
ranny.
Nawet je�li uciek�... to nie mia� przy sobie nikogo, kto by o niego zadba�. -
Przy tych s�owach
g�os nieznacznie si� jej za�ama�. Obecnie mia�a dyplom lekarza, ale uzdrawianiem
zajmowa�a
si� zawsze, tak�e wtedy, gdy dwadzie�cia lat temu wkroczy�a do kamiennego kr�gu
i spotka�a
Jamesa Aleksandra Malcolma MacKenzie Frasera, swoje przeznaczenie.
Roger zdawa� sobie spraw� ze swojego trudnego po�o�enia. Znalaz� si� w
towarzystwie dw�ch ci�ko do�wiadczonych przez �ycie kobiet: jedna rozdygotana
wtula�a
si� w jego ramiona; druga siedzia�a przy biurku, spokojna i zr�wnowa�ona.
Claire, kt�ra
wkroczy�a w kamienny kr�g i odby�a podr� w czasie, by�a podejrzana o
szpiegostwo i
aresztowana jako czarownica, przez nieprawdopodobny splot okoliczno�ci zosta�a
wyrwana z
ramion pierwszego m�a, Franka Randalla. A w trzy lata p�niej drugi m��, James
Fraser,
odes�a� j� przez kamienny kr�g z powrotem, w desperackim wysi�ku uratowania �ony
i nie
narodzonego dziecka przed nadchodz�cym nieszcz�ciem, kt�re jego samego mia�o
niebawem poch�on��.
Szkoda gada�, pomy�la�, sporo prze�y�a. Tyle tylko, �e Roger by� historykiem.
Mia� w
sobie typow� dla wszystkich uczonych, nigdy nie nasycon�, amoraln� ciekawo��,
kt�rej
�adne wsp�czucie nie mog�o do ko�ca st�umi�. Co wi�cej, Roger w pe�ni
u�wiadamia� sobie
istnienie trzeciego bohatera rodzinnej tragedii: Jamiego Frasera.
- Je�eli nie zgin�� pod Culloden - zacz�� znowu, tym razem bardziej stanowczo -
to
mo�e zdo�am stwierdzi�, co si� z nim sta�o. Chcesz, �ebym spr�bowa�? - Z
zapartym tchem
czeka� na odpowied�. Przez koszul� czu� ciep�y oddech Brianny.
Jamie Fraser prze�y� swoje �ycie i umar�. Roger pragn�� odkry� ca�� prawd�.
Uwa�a�,
�e obie kobiety zas�ugiwa�y na to, by wiedzie� jak najwi�cej o losach zmar�ego.
Dla Brianny
wiedza ta by�aby wszystkim, co pozostanie jej po prawdziwym, nigdy nie poznanym
ojcu. A
co do Claire... Za postawionym pytaniem kry� si� pomys�, kt�ry w umy�le
wstrz��ni�tej
kobiety jeszcze do ko�ca si� nie wykrystalizowa�: skoro dwukrotnie przekroczy�a
granic�
czasu, to niewykluczone, �e uda jej si� zrobi� to ponownie. A je�eli Jamie
Fraser nie zgin��
pod Culloden...
W zamglonych, bursztynowych oczach Roger dostrzeg� migocz�ce �wiate�ko, oznak�
u�wiadomienia sobie szansy. Zwykle blada twarz Claire przybra�a kolor ko�ci
s�oniowej,
identyczny, jaki mia�a r�koje�� le��cego przed ni� no�a do otwierania list�w.
Palce lekarki
zacisn�y si� na nim z tak� si��, �e zbiela�e kostki mocno si� uwydatni�y.
D�ugi czas nie odezwa�a si� ani s�owem. Jej spojrzenie pow�drowa�o ku Briannie,
po
chwili powr�ci�o na twarz Rogera.
- Tak - odpar�a ledwie s�yszalnym szeptem. - Tak. Dowiedz si� dla mnie
wszystkiego.
Bardzo o to prosz�.
3
Szczere wyznanie
Inverness, 9 maja 1968 roku
Na chodnikach mostu ��cz�cego brzegi rzeki Ness panowa� du�y ruch, wszyscy
spieszyli do domu na podwieczorek. Tu� przede mn� szed� Roger. Dzi�ki jego
szerokim
ramionom nie by�am szturchana przez t�ocz�cych si� wok� ludzi.
Moje serce t�uk�o w sztywne ok�adki ksi��ki, kt�r� mocno przyciska�am do piersi
za
ka�dym razem, gdy przystawa�am, �eby si� zastanowi�, co my tak naprawd� robimy.
Sama
ju� nie wiedzia�am, kt�ra z dw�ch mo�liwo�ci wydawa�a mi si� gorsza: czy ta, �e
Jamie
zgin�� pod Culloden, czy �e prze�y� wojn�.
Byli�my coraz bli�ej plebanii. Ka�dy kolejny krok dudni� g�ucho na mo�cie. Pod
naszymi stopami rozwiera�a si� pr�nia. Ramiona rozbola�y mnie od ci�aru
niesionych
tom�w; co chwila przesuwa�am je z jednej strony na drug�.
- Psiakrew! Uwa�aj, jak jedziesz, cz�owieku! - wrzasn�� Roger i zr�cznie odsun��
mnie na bok, gdy jaki� robotnik na rowerze, toruj�c sobie drog� w�r�d t�umu
przechodni�w,
omal nie wypchn�� mnie za por�cz mostu.
- Przepraszam! - odkrzykn�� rowerzysta ze skruch� i da� nura mi�dzy wracaj�ce ze
szko�y dzieciaki. Obejrza�am si�, �eby sprawdzi�, czy przypadkiem nie pojawi�a
si� Brianna,
ale nigdzie nie by�o jej wida�.
Roger i ja sp�dzili�my ca�e popo�udnie w Towarzystwie Opieki nad Zabytkami.
Brianna posz�a do biura przechowuj�cego dokumenty dotycz�ce g�rskich klan�w, aby
odebra� kserokopie materia��w wyszperanych przez Rogera.
- To mi�o z twojej strony, �e zada�e� sobie tyle trudu, Rogerze - powiedzia�am
podniesionym g�osem, �eby przekrzycze� dudnienie mostu i szum rzeki.
- Nie zrobi�em przecie� nic takiego - odpar� nieco zak�opotany i przystan��,
�ebym
mog�a zr�wna� z nim krok. - A wszystko z ciekawo�ci - doda� z u�miechem. - Znasz
historyk�w: nie potrafi� zostawi� nie wyja�nionej zagadki. - Potrz�sn�� g�ow�.
Usi�owa�
odrzuci� do ty�u w�osy, kt�re wiatr zwia� mu na oczy.
Owszem, zna�am historyk�w. Nawet �y�am z jednym przez dwadzie�cia lat. Frank te�
nie chcia� zostawi� tej konkretnej zagadki bez wyja�nienia. Tyle tylko, �e nie
mia� r�wnie�
ochoty na jej zg��bianie. Ale od dw�ch lat nie �y�, nadesz�a wi�c moja kolej...
- i Brianny.
- Czy doktor Linklater ju� si� odezwa�? - spyta�am, gdy mijali�my filar mostu.
By�o
p�ne popo�udnie, ale s�o�ce sta�o jeszcze wysoko na niebie. Spoza li�ci lip
rosn�cych na
brzegu rzeki o�wietla�o r�owym blaskiem pusty granitowy grobowiec usytuowany
tu� pod
mostem.
Roger potrz�sn�� g�ow� i zmru�y� oczy przed wiatrem.
- Jeszcze nie, ale to dopiero tydzie�, gdy do niego napisa�em. Je�li nie odezwie
si� do
poniedzia�ku, zatelefonuj�. Nic si� nie martw - u�miechn�� si� do mnie krzywo -
wyra�a�em
si� bardzo ogl�dnie. Stwierdzi�em tylko, �e potrzebuj� listy jakobickich
oficer�w, kt�rzy
zaraz po bitwie pod Culloden znale�li si� w posiad�o�ci Leanach. I spyta�em, czy
dysponujemy informacjami na temat m�czyzny ocalonego przed egzekucj�. Prosi�em,
�eby
mi poda� oryginalne �r�d�a.
- Znasz Linklatera? - spyta�am. Zn�w przesun�am ci�ar niesionych ksi��ek
bardziej
na biodro, aby odci��y� lew� r�k�.
- Nie, ale u�y�em papieru firmowego Balliol College i wspomnia�em o moim
opiekunie z studi�w, panu Cheesewright, kt�ry zna Linklatera osobi�cie. - Roger
mrugn��
uspokajaj�co, a ja si� roze�mia�am.
Jego oczy l�ni�ce przejrzyst� zieleni�, kontrastowa�y ze �niad� cer�. Ch��
pomocy w
odtworzeniu los�w Jamiego Roger t�umaczy� ciekawo�ci� historyka, ale w pe�ni
zdawa�am
sobie spraw�, �e jego zainteresowanie si�ga�o znacznie g��biej, w kierunku
Brianny.
Wiedzia�am, �e mojej c�rce on r�wnie� nie jest oboj�tny. Pytanie tylko, czy on
zdawa� sobie
z tego spraw�.
Gdy ju� znale�li�my si� w gabinecie �wi�tej pami�ci wielebnego Wakefielda, z
ulg�
rzuci�am ksi��ki na st�. Sama pad�am na bujany fotel stoj�cy przed kominkiem.
Roger
przyni�s� mi z kuchni szklank� lemoniady.
Oddech si� wyr�wna�, gdy pi�am cierpko-s�odki nap�j, t�tno natomiast znacznie
przyspieszy�o, gdy spojrza�am na imponuj�cy stos przytaszczonych tom�w. Czy
nazwisko
Jamiego figurowa�o na jednej z setek stron? Je�li tak... d�onie trzymaj�ce zimn�
szklank�
raptem zwilgotnia�y. Zd�awi�am t� my�l w zarodku. Nie wybiegaj zbyt daleko w
przysz�o��,
ostrzeg�am si� w duchu. Lepiej poczeka� i zobaczy�, na czym stoimy.
Roger przegl�da� ksi��ki na p�kach w gabinecie. Wielebny Wakefield by� ca�kiem
dobrym historykiem amatorem, a poza tym nigdy niczego nie wyrzuca�. Listy,
czasopisma,
broszury, periodyki fachowe, stare wydania i wsp�czesne edycje, upchni�te byle
jak,
zalega�y wszystkie p�ki.
Roger zawaha� si�. Po chwili jego r�ka zawis�a nad stosem ksi��ek u�o�onych na
pobliskim stoliku. By�y autorstwa Franka. Niez�e osi�gni�cie, s�dz�c z pochwa�
drukowanych
na zakurzonych obwolutach.
- Czyta�a� to? - spyta� Roger. Podni�s� tom zatytu�owany Jakobici.
- Nie - odpar�am. Wla�am do ust ostatni �yk lemoniady i zakrztusi�am si�. - Nie
-
powt�rzy�am. - Nie mog�am. - Po powrocie do wsp�czesno�ci stanowczo odm�wi�am
zajmowania si� materia�ami dotycz�cymi historii Szkocji, mimo �e Frank
specjalizowa� si� w
badaniach osiemnastego wieku. Przekonana o �mierci Jamiego, zmuszona do �ycia
bez niego,
unika�am wszystkiego, co mog�oby mi go przypomina�. Pr�ny wysi�ek, nie by�o
sposobu
usuni�cia z my�li rudow�osego Szkota, skoro samo istnienie Brianny budzi�o o nim
wspomnienia. Mimo to nie mog�am czyta� ksi��ek o niewiele wartym �Pi�knym
Ksi�ciu� i
jego zwolennikach.
- Rozumiem. My�la�em tylko, �e mo�e si� orientujesz, czy jest sens szuka� w tej
monografii... czy mamy szans� natkn�� si� tutaj na jak�� u�yteczn� wskaz�wk�. -
Urwa�, jego
twarz pokry�a si� ciemnym rumie�cem. - Czy... czy tw�j m��... mam na my�li
Franka - doda�
pospiesznie... - czy powiedzia�a� mu... o... - G�os �cich� zd�awiony
zak�opotaniem.
- Oczywi�cie, �e tak - odpar�am odrobin� za ostro. - A co sobie wyobra�asz? �e
po
trzech latach nieobecno�ci wesz�am tak po prostu do jego biura i spokojnie
o�wiadczy�am:
�Cze��, kochanie, co by� zjad� dzisiaj na kolacj�?
- Nie, oczywi�cie, �e nie - wymamrota�. Odwr�ci� si� do mnie ty�em. Wzrok wci��
mia� utkwiony w p�kach z ksi��kami.
- Przepraszam - powiedzia�am i zrobi�am g��boki wdech. - Mia�e� prawo zapyta�.
Chodzi tylko o to, �e... ta rana jest wci�� �wie�a. - Sama by�am zdumiona i
przera�ona, gdy
si� przekona�am, jak bardzo jeszcze krwawi�a. Postawi�am szklank� na stole, tu�
przy �okciu.
Je�li nadal b�dziemy dr��y� ten temat, z pewno�ci� przyda mi si� co�
mocniejszego od
lemoniady.
- Tak, powiedzia�am mu o wszystkim. O kamiennym kr�gu... o Jamiem... Wszystko.
Przez chwil� Roger milcza�. Potem zrobi� p� obrotu, tak �e uwidoczni�y si�
tylko linie
jego profilu. Nie patrzy� na mnie, lecz w d�, na stos ksi��ek, na zamieszczon�
na obwolucie
fotografi� Franka: szczup�ego, ciemnow�osego i przystojnego, u�miechaj�cego si�
dla
potomno�ci.
- Uwierzy�? - spyta� cicho. Wargi lepi�y mi si� od lemoniady. Obliza�am je
starannie,
zanim odpowiedzia�am.
- Nie. Pocz�tkowo nie. My�la�, �e oszala�am. Odes�a� mnie nawet do psychiatry. -
Roze�mia�am si� kr�tko. Na samo wspomnienie jeszcze dzisiaj pi�ci same
zaciska�y mi si� z
w�ciek�o�ci.
- No, a potem? - Roger zwr�ci� si� twarz� do mnie. Rumieniec znikn�� ju� niemal
zupe�nie, tylko w oczach pozosta� b�ysk ciekawo�ci. - Co my�la�?
Zaczerpn�am powietrza i zamkn�am oczy.
- Nie mam poj�cia.
Malutki szpitalik w Inverness rozsiewa� obce zapachy, g��wnie kwasu karbolowego
jako �rodka dezynfekcyjnego oraz krochmalu.
Nie mog�am my�le� i stara�am si� nic nie czu�. Powr�t okaza� si� znacznie
bardziej
przera�aj�cy ni� wyprawa w przesz�o��. Wtedy otacza�a mnie ochronna warstwa
w�tpliwo�ci
i niewiary w to, gdzie si� znajdowa�am i czego do�wiadcza�am. Ponadto �y�a we
mnie
niegasn�ca nadzieja ucieczki. Teraz a� zbyt dobrze si� orientowa�am, gdzie
jestem, i
wiedzia�am, �e nie mam dok�d ucieka�. Jamie nie �y�.
Lekarze i piel�gniarki przemawiali do mnie �agodnie, karmili i poili, ale ja
by�am
wype�niona rozpacz� i przera�eniem; na nic innego nie starcza�o ju� miejsca.
Powiedzia�am im, jak si� nazywam, gdy o to zapytali, ale potem nie odezwa�am si�
ani s�owem.
Z zamkni�tymi oczyma le�a�am w czystym, bia�ym ��ku i os�ania�am d�o�mi brzuch.
Wci�� na nowo przywo�ywa�am z pami�ci obrazy, kt�re widzia�am tu� przed
wst�pieni