2490
Szczegóły |
Tytuł |
2490 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2490 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2490 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2490 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RAYMOND E. FEIST
MISTRZ MAGII
(T�umaczy�: Mariusz Terlak)
MILAMBER I VALHERU
Tak, pi�kna kr�lowo...
�aden z nas wtedy nie patrzy� za siebie
Wierz�c, ze jutro b�dzie tak jak dzi�
i �e ch�opcami b�dziemy na zawsze.
William Szekspir, Opowie�� zimowa, akt I, scena 2
(t�um. W. Lewik)
NIEWOLNIK
Konaj�cy niewolnik le�a� na ziemi i krzycza� rozdzieraj�co. Dzie� by� niemi�osiernie gor�cy. Inni niewolnicy wykonywali swoj� prac�, staraj�c si� nie s�ysze� krzyku agonii. W obozie pracy �ycie mia�o bardzo nisk� cen�. Nie warto by�o zastanawia� si� nad losem, kt�ry mia� si� sta� udzia�em wielu z nich. Umieraj�cy zosta� pok�sany przez relli, stwora, kt�ry przypomina� w�a i zamieszkiwa� moczary i bagna. Jad dzia�a� powoli, lecz pogryziony cierpia� niewys�owione katusze, wyj�c z b�lu. Poza magi� nie znano �adnego leku. Uk�szony skazany by� na powoln�, lecz nieuchronn� �mier�.
Cisza zapad�a nagle, jak no�em uci��. Pug podni�s� g�ow�. Wartownik Tsuranich wyciera� zakrwawione ostrze miecza. Pug poczu� na ramieniu czyj�� d�o�. Przy uchu us�ysza� szept Lauriego.
- Wygl�da na to, �e krzyk umieraj�cego Toffstona przeszkadza� naszemu szacownemu nadzorcy. Pug obwi�za� si� mocno lin� w pasie.
- Przynajmniej sko�czy� szybko.
Odwr�ci� si� do wysokiego, jasnow�osego pie�niarza z kr�lewskiego miasta Tyr-Sog.
- Uwa�aj, Laurie. To stare drzewo mo�e by� spr�chnia�e.
Zacz�� wspina� si� po pniu ngaggi, drzewa przypominaj�cego �wierk, a rosn�cego na podmok�ych gruntach i bagnach. Tsurani �cinali je, wykorzystuj�c drewno i obfito�� �ywicy. W ich �wiecie prawie w og�le nie by�o metali. Tsurani, zmuszeni warunkami naturalnymi, do perfekcji opanowali sztuk� wyszukiwania i wykorzystywania substytut�w. Z drewna ngaggi po odpowiedniej obr�bce mo�na by�o uzyska� surowiec przypominaj�cy papier. Po wysuszeniu jasna masa stawa�a si� niewiarygodnie twarda, co wykorzystywano przy produkcji wielu rzeczy codziennego u�ytku. Odci�gan� z drewna �ywic� stosowano do nasycania i zewn�trznego laminowania innych gatunk�w drewna, a tak�e do wyprawiania sk�r. Ze sk�r poddanych odpowiedniej obr�bce robiono pancerze, r�wnie odporne na ciosy jak najdro�sze kolczugi w Kr�lestwie. Or� Tsuranich wykonany z nasyconego i pokrywanego �ywic� drewna niemal dor�wnywa� twardo�ci� stali Midkemii.
Cztery lata sp�dzone w obozie pracy w�r�d bagien zahartowa�y cia�o Puga. Kiedy wspina� si� na wysokie drzewo, twarde jak stal musku�y napina�y si� spr�y�cie pod sk�r� opalon� na ciemny br�z przez ostre s�o�ce �wiata Tsuranich. Twarz Puga okala�a zmierzwiona broda.
Dotar� do pierwszych grubych konar�w i spojrza� w d� na przyjaciela. Laurie sta� po kolana w m�tnej wodzie, t�uk�c odruchowo owady, kt�re by�y plag� okolic i przekle�stwem ich pracy. Pug polubi� Lauriego. Trubadur w�a�ciwie nie musia� si� znale�� w obcym �wiecie, ale z drugiej strony nikt mu nie kaza� w�drowa� za patrolem wojsk Kr�lestwa w nadziei, �e ujrzy przybysz�w z innego �wiata. T�umaczy� potem, �e potrzebowa� inspiracji i materia�u, aby tworzy� ballady, kt�re mia�y go uczyni� s�awnym w ca�ym Kr�lestwie. C�, w rezultacie Laurie zobaczy� znacznie wi�cej, ni� mia� nadziej� ujrze�. Patrol, kt�remu towarzyszy�, nadzia� si� na g��wny trzon armii ofensywnej Tsuranich i Laurie dosta� si� do niewoli. Przyby� do obozu na moczarach ponad cztery miesi�ce temu i on i Pug szybko zostali przyjaci�mi.
Pug wspina� si� coraz wy�ej i rozgl�da� bystro po konarach i korze pnia. Drzewa w Kelewanie zamieszkiwa�o mn�stwo r�wnie ciekawych co niebezpiecznych stwor�w i stworz�tek. Dotar� do miejsca, gdzie m�g� �atwo odci�� wierzcho�ek. Znieruchomia� nagle. K�tem oka dostrzeg� z boku jaki� ruch. Odetchn�� z ulg�. To tylko iglak, ma�y stworek, kt�ry chroni� si� przed czujnym okiem naturalnych wrog�w, udaj�c k�pk� igie� ngaggi. Na widok cz�owieka czmychn�� po konarze i zwinnie przeskoczy� na s�siednie drzewo. Pug dla pewno�ci jeszcze raz omi�t� wzrokiem najbli�sze s�siedztwo i zacz�� wi�za� liny. Jego zadaniem by�o obcinanie czubk�w pot�nych drzew, aby zmniejszy� zagro�enie przy zwalaniu drzewa.
Kilka razy dziabn�� w kor� ostrzem drewnianej siekiery. Po kt�rym� razie ostrze zag��bi�o � si� w mi�kk� papk�. Pug zbli�y� nos do pnia i pow�cha� uwa�nie. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e poczu� zapach zgnilizny. Zakl�� pod nosem. Spojrza� w d�.
- Laurie, to jest spr�chnia�e. Zawiadom nadzorc�.
Czeka�, spogl�daj�c w dal ponad wierzcho�kami drzew. W powietrzu a� roi�o si� od dziwacznych owad�w i przypominaj�cych ptaki stwor�w. Chocia� min�y cztery lata, odk�d zosta� niewolnikiem w tym �wiecie, ci�gle jeszcze nie m�g� si� przyzwyczai� do tutejszych form �ycia i przyrody. Nie r�ni�y si� one co prawda a� tak bardzo od tego, co zna� z Midkemii, ale przez to w�a�nie zar�wno podobie�stwa, jak i r�nice przypomina�y mu nieustannie, �e nie by� w domu. Przecie� pszczo�y powinny mie� czarno-��tawe paski, a nie jasno-czerwone. Kto s�ysza�, �eby na skrzyd�ach or��w l�ni�y ��te pasy, a u mniejszych jastrz�bi czy soko��w purpurowe?! Wiedzia�, �e tak naprawd� nie by�y to pszczo�y, or�y czy jastrz�bie, lecz podobie�stwo by�o uderzaj�ce. Ju� �atwiej przychodzi�o mu zaakceptowa� o wiele dziwniejsze stwory na Kelewanie ni� te podobne do zwierz�t na Midkemii. Udomowiona, poci�gowa needra o sze�ciu nogach, przypominaj�ca do z�udzenia roboczego wo�a, kt�remu przyprawiono dodatkow� par� klocowatych n�g, czy Cho-ja, stw�r o budowie owada s�u��cy Tsuranim, a do tego m�wi�cy ich j�zykiem. Przez te cztery lata przyzwyczai� si� do nich. Gorzej by�o, kiedy k�tem oka dostrzeg� zbli�aj�ce si� zwierz� i odwraca� si�, oczekuj�c pod�wiadomie, �e zobaczy co� znajomego z Midkemii, aby po sekundzie dozna� bolesnego rozczarowania. W takich momentach �wiadomo�� rozstania z domem dociera�a do niego z wyj�tkow� ostro�ci�.
Z zadumy wyrwa� go g�os Lauriego.
- Nadzorca idzie.
Pug zakl�� po cichu. Je�li nadzorca, id�c do nich przez bagno, zamoczy si� i ub�oci, b�dzie na pewno w�ciek�y, a to oznacza�o bicie i kolejne obci�cie i tak ju� skromnych racji �ywno�ciowych. Ju� sam chwilowy przest�j w wycince na pewno wprawi� go w z�y nastr�j. Rodzinka norowc�w, sze�cionogich stworze� podobnych do bobr�w, zadomowi�a si� pod wielkimi drzewami, podgryzaj�c delikatne korzenie. Drzewa chorowa�y, s�ab�y i w ko�cu usycha�y. Mi�kkie, papkowate drewno gni�o powoli, podchodz�c wodnist� ciecz�, aby w ko�cu zapa�� si� od �rodka pod w�asnym ci�arem i zwali� na ziemi�. Po odkryciu wydr��onych przez norowce tuneli podk�adano w nich co prawda trutk�, ale zwierz�ta zd��y�y ju� poczyni� znaczne szkody.
Ochryp�y g�os przeklinaj�cy na czym �wiat stoi i towarzysz�ce mu w�ciek�e rozchlapywanie mulistej wody oznajmi�y przybycie Nogamu, ich nadzorcy. Chocia� sam by� niewolnikiem, uda�o mu si� wspi�� na najwy�szy, osi�galny dla niewolnik�w, szczebel. Nie m�g� co prawda nigdy liczy� na odzyskanie wolno�ci, jednak posiada� wiele przywilej�w. Mi�dzy innymi pod jego w�a�nie komend� znajdowali si� �o�nierze ze stra�y obozowej i wolni najemnicy. Tu� za Nogamu przyszed� m�ody �o�nierz. Na jego obliczu malowa� si� wyraz nie skrywanego rozbawienia. Kiedy spojrza� w g�r� na Puga, ch�opak mia� okazj� dobrze mu si� przyjrze�. �o�nierz mia� g�adko wygolon� twarz, na mod�� obowi�zuj�c� po�r�d wolnych Tsuranich. Mia� wystaj�ce policzki i prawie czarne oczy, tak charakterystyczne dla wi�kszo�ci przedstawicieli jego rasy. Ich wzrok spotka� si�. �o�nierz jakby lekko skin�� g�ow�. B��kitna zbroja, kt�r� mia� na sobie, nie by�a znana Pugowi, co jednak przy dziwnej strukturze i organizacji armii Tsuranich wcale go nie zdziwi�o. W ich �wiecie ka�dy mia� swoj� mniejsz� czy wi�ksz� armi�, nawet poszczeg�lne rodziny, maj�tki ziemskie, prowincje czy miasta. Zrozumienie wzajemnych zale�no�ci i powi�za� mi�dzy nimi w ramach struktury Imperium wykracza�o poza jego pojmowanie.
Nadzorca stan�� pod drzewem, unosz�c wysoko nad b�otem swoj� szat�. Burcza� co� pod nosem jak roze�lony nied�wied�, kt�rego zreszt� do z�udzenia przypomina�. Zadar� g�ow� do g�ry.
- Co znowu z tym drzewem?
Pug, kt�ry poza kilkoma starymi niewolnikami Tsuranich by� w obozie najd�u�ej, opanowa� j�zyk Tsuranich lepiej ni� inni niewolnicy z Midkemii.
- �mierdzi zgnilizn�. Powinni�my chyba przygotowa� inne drzewo, a to zostawi� w spokoju, Panie Niewolnik�w. Nadzorca potrz�sn�� w�ciekle pi�ci�.
- �mierdz�ce lenie! Drzewo jest zdrowe. Szukacie tylko pretekstu, aby nie pracowa�. Zabieraj si� natychmiast do roboty! �cinaj!
Pug westchn��. Sprzeczanie si� z Nied�wiedziem, jak nazywali go wszyscy niewolnicy z Midkemii, nie mia�o najmniejszego sensu. Co� go najwyra�niej gryz�o, a p�acili za to oczywi�cie niewolnicy. Zacz�� r�ba� i po chwili czubek spad� na ziemi�. Z przeci�tego pnia buchn�� kwa�ny od�r zgnilizny. Pug b�yskawicznie odwi�za� liny. W chwili, kiedy przyczepia� do pasa ostatni kawa�ek, tu� przed nim rozleg� si� rozdzieraj�cy trzask.
- Uwaga! Leci! - krzykn�� do stoj�cych na dole. Rozbiegli si� natychmiast. W�r�d pracuj�cych w lesie okrzyk "leci" nigdy nie by� ignorowany. Po odci�ciu wierzcho�ka pie� rozszczepi� si� u g�ry na p�. Chocia� nie zdarza�o si� to cz�sto, czasami jednak, gdy proces gnicia by� daleko posuni�ty, najmniejsze naruszenie kory powodowa�o rozszczepienie i zawalanie si� drzewa rozrywanego na boki ci�arem konar�w. Gdyby Pug by� nadal przywi�zany, liny przed rozerwaniem przeci�yby go na p�.
Pug oceni� b�yskawicznie kierunek upadku pnia. W chwili, kiedy po��wka, na kt�rej sta�, zacz�a si� przechyla�, odepchn�� si� mocno i skoczy�. Uderzy� p�asko plecami o wod�, staraj�c si�, aby jej powierzchnia jak najbardziej z�agodzi�a si�� uderzenia. W tym miejscu woda mia�a tylko oko�o p� metra g��boko�ci i po uderzeniu o powierzchni� nast�pi�o drugie, silniejsze, o dno, ale poniewa� by�o ono muliste, Pug nie odni�s� wi�kszej szkody. Ch�opak krzykn�� rozdzieraj�co, kiedy impet uderzenia wypchn�� powietrze z p�uc. Zawirowa�o mu w g�owie, lecz nie straci� przytomno�ci. Dzia�aj�c bardziej pod�wiadomie ni� celowo, usiad� i zacz�� gwa�townie, jak ryba, chwyta� powietrze ustami.
Niespodziewanie ogromny ci�ar uderzy� go w brzuch, pozbawiaj�c oddechu i wciskaj�c g�ow� pod wod�. Przygni�t� go ogromny konar. Z najwy�szym trudem wystawi� usta ponad powierzchni�, by z�apa� haust powietrza. P�uca p�on�y �ywym ogniem. Zaczerpn�� gwa�townie powietrza i do �rodka wdar�a si� woda. Zacz�� si� dusi�. Kaszl�c i prychaj�c na wszystkie strony, usi�owa� zwalczy� narastaj�c� panik�. Z ca�ych si� napiera� na przygniataj�cy go ci�ar. Na pr�no, konar by� zbyt ci�ki. G�owa niespodziewanie znalaz�a si� ponad wod�.
- Pluj, Pug! Pluj, ile wlezie! - krzycza� Laurie. - Wypluj mu�, bo dostaniesz bagiennej gor�czki p�uc.
Pug zacz�� kaszle� i plu� jak szalony. Laurie trzyma� jego g�ow� nad powierzchni� wody, umo�liwiaj�c mu normalne oddychanie.
- Unie�cie konar! Ja go wyci�gn�.
Rozchlapuj�c wysokie fontanny mulistej wody, nadbieg�o kilku ociekaj�cych potem niewolnik�w. Zanurzyli ramiona, chwycili drewno i z trudem unie�li o kilka centymetr�w. Nic z tego, Laurie nadal nie m�g� wyci�gn�� Puga.
- Przynie�cie siekiery. Trzeba odci�� konar od pnia. Kilku z nich ruszy�o po siekiery, lecz powstrzyma� ich g�os Nogamu.
- Wraca�! Zostawcie go. Nie ma na to czasu. Trzeba �cina� nast�pne drzewa.
- Nie mo�emy go tak zostawi�! - wrzasn�� Laurie. - Utopi si�!
Nadzorca podbieg� do Lauriego i z ca�ej si�y uderzy� go pejczem w twarz, rozcinaj�c mu g��boko sk�r� na policzku, lecz Laurie nie pu�ci� g�owy przyjaciela.
- Z powrotem do roboty, niewolniku! Wieczorem dostaniesz baty za to, �e odezwa�e� si� do mnie w ten spos�b. S� inni, kt�rzy potrafi� �cina� wierzcho�ki. Puszczaj go!
Znowu uderzy� pie�niarza. Laurie skrzywi� si� bole�nie, lecz nie wypu�ci� g�owy Puga z r�k.
Nogamu wzni�s� rami� do trzeciego uderzenia, kiedy powstrzyma� go jaki� g�os z ty�u: - Odci�� ga��� i wyci�gn�� niewolnika!
Laurie podni�s� wzrok i zobaczy�, �e s�owa te wypowiedzia� m�ody �o�nierz, kt�ry towarzyszy� nadzorcy. Nogamu, nie przyzwyczajony, aby kwestionowano jego rozkazy, odwr�ci� si� b�yskawicznie i w ostatniej chwili przygryz� wargi, aby nie powiedzie� tego, co zamierza�. Sk�oni� nisko g�ow�.
- Wedle woli mego pana.
Da� znak niewolnikom z siekierami, aby uwolnili Puga, i po chwili ch�opak zosta� wyci�gni�ty spod konara. Laurie wzi�� go na r�ce i zani�s� pod nogi m�odego �o�nierza.
Pug wykaszla� ostatnie kropelki wody i wydusi� ochryp�ym szeptem: - Dzi�kuj�, panie... za uratowanie mi �ycia...
M�odzieniec nie odezwa� si� ani s�owem. Poczeka�, a� zbli�y si� nadzorca, i zwr�ci� si� do niego:
- To niewolnik mia� racj�, a nie ty. Drzewo by�o rzeczywi�cie zmursza�e. Nie mia�e� prawa kara� go za sw�j b��d i z�y humor. Powiniene� otrzyma� baty, ale szkoda marnowa� na to czas. Praca posuwa si� powoli. M�j ojciec nie jest zadowolony.
Nogamu sk�oni� si� nisko.
- Straci�em honor i twarz przed moim panem. Czy udzielisz, panie, pozwolenia, abym odebra� sobie �ycie?
- Nie. To zbyt wielki honor dla ciebie. Wracaj do pracy. Twarz nadzorcy poczerwienia�a z bezsilnej w�ciek�o�ci i wstydu. Wskaza� pejczem na Puga i Lauriego.
- Wy dwaj, natychmiast wraca� do roboty!
Laurie powsta�, Pug tak�e pr�bowa� si� podnie��. Kolana trz�s�y si� pod nim z wyczerpania i nerw�w po dramatycznej walce o �ycie. Po kilku pr�bach uda�o mu si�.
- Zwalniam tych dw�ch z pracy na reszt� dnia - powiedzia� m�ody panicz. - Ten - wskaza� na Puga - nie nadaje si� w tej chwili do niczego. Tamten opatrzy mu rany zadane przez ciebie, �eby nie wda�o si� zaka�enie. - Odwr�ci� si� do stra�nika. - Zaprowad� ich do obozu i zajmij si� nimi.
Pug by� bardzo wdzi�czny za okazane serce nie tyle ze wzgl�du na samego siebie, co raczej ze wzgl�du na Lauriego. On sam po kr�tkim odpoczynku m�g� przecie� powr�ci� do pracy, lecz otwarte rany na bagnie oznacza�y niechybn� �mier� w m�czarniach. Wysoka temperatura, brud i mu� stanowi�y doskona�� po�ywk� dla wielu infekcji, kt�rych nie potrafiono leczy�.
Poszli za stra�nikiem. Kiedy opuszczali teren wyr�bu, Pug zauwa�y�, �e nadzorca patrzy za nimi z zimn� nienawi�ci� w oczach.
Deski pod�ogi zatrzeszcza�y. Pug natychmiast przebudzi� si�. Wyrobiona w czasie pobytu w niewoli instynktowna ostro�no�� podszepn�a mu, �e ten d�wi�k nie powinien si� pojawi� w baraku w �rodku nocy.
Wpatrywa� si� intensywnie w mrok. Kroki zbli�a�y si�, aby po chwili zatrzyma� si� u st�p jego pos�ania. Us�ysza�, jak �pi�cy obok Laurie gwa�townie wci�ga powietrze. Trubadur te� si� przebudzi�. Nie tylko on, pomy�la�, pewnie po�owa niewolnik�w w baraku wyczekiwa�a z napi�ciem na to, co si� teraz stanie. Obcy waha� si� przez moment. Pug czeka�. Nerwy mia� napi�te do ostatnich granic. Co� siekn�o cicho i Pug, nie czekaj�c ani sekundy, stoczy� si� b�yskawicznie z pos�ania. Na mat� spad� jaki� ci�ar, a po chwili jego uszu doszed� g�uchy odg�os sztyletu uderzaj�cego w miejsce, gdzie przed sekund� znajdowa�a si� jego pier�. W pomieszczeniu zawrza�o nagle. Niewolnicy wydzierali si� wniebog�osy. Kto� z g�o�nym tupotem bosych st�p bieg� w stron� drzwi.
Pug wyczu� raczej, ni� zobaczy� wyci�gaj�ce si� do niego w mroku r�ce. Klatk� piersiow� przeszy� potworny b�l. Si�gn�� na �lepo przed siebie, staraj�c si� wyrwa� napastnikowi sztylet. Kolejny �wist ostrza w ciemno�ci. Pug z�apa� si� za rozci�t� g��boko praw� d�o�. Napastnik znieruchomia� nagle. Pug wyczu�, �e cia�o niedosz�ego zab�jcy zosta�o przygniecione przez kogo� trzeciego.
Drzwi otworzy�y si� z hukiem i do �rodka wbiegli �o�nierze z latarniami w r�kach. Pug spojrza� na pod�og�. Laurie le�a� rozci�gni�ty na nieruchomej postaci Nogamu. Nied�wied� dysza� jeszcze, ale s�dz�c ze stercz�cego spomi�dzy �eber sztyletu, niewiele zosta�o mu �ycia.
Do baraku wszed� m�ody �o�nierz, kt�ry rano ocali� �ycie Pugowi i Lauriemu. Reszta rozst�pi�a si� przed nim z szacunkiem. Stan�� ko�o trzech uczestnik�w b�jki.
- Nie �yje? - spyta� kr�tko.
Oczy nadzorcy rozchyli�y si� z trudem.
- �yj�, m�j panie... - wyszepta� ledwo s�yszalnym g�osem - lecz umr� od klingi... - Zlan� potem twarz rozja�ni� s�aby, lecz wyzywaj�cy u�mieszek.
M�ody �o�nierz nie pokaza� nic po sobie, lecz oczy zagorza�y strasznym gniewem.
- Nie s�dz� - wycedzi� cicho przez z�by. Odwr�ci� si� do dw�ch najbli�ej stoj�cych �o�nierzy. - Wyprowadzi� go natychmiast na zewn�trz i powiesi�. Jego klan nie b�dzie �piewa� pie�ni o chwalebnej i honorowej �mierci. Zostawcie cia�o, niech ze�re je robactwo. To b�dzie przestroga, �e nale�y wykonywa� moje polecenia. Marsz!
Twarz konaj�cego poblad�a nagle.
- Panie! Nie... - wyszepta� dr��cymi wargami - pozw�l mi umrze� od klingi... b�agam... tylko par� minut... - W k�cikach ust pojawi�a si� krwawa piana.
Dw�ch krzepkich wartownik�w schyli�o si� i nie zwa�aj�c na jego b�l, wywlok�o krzycz�cego przera�liwie Nogamu na dw�r. Strach przed stryczkiem wyzwoli� w nim na moment, w ostatniej chwili �ycia, resztki energii.
Zgromadzeni w baraku zamarli w bezruchu jak pos�gi. Po chwili wycie nadzorcy przesz�o w kr�tki, zd�awiony okrzyk �mierci. Zapad�a pulsuj�ca w uszach cisza. M�ody oficer zwr�ci� si� do Puga i Lauriego. Pug usiad� z trudem. Z d�ugiej, p�ytkiej rany na piersi s�czy�a si� krew. Lew� r�k� podtrzymywa� skrwawion� praw� d�o�. Ta rana by�a bardzo g��boka. Nie m�g� porusza� palcami.
- Podnie� rannego przyjaciela i chod� ze mn� - powiedzia� oficer do Lauriego. Trubadur d�wign�� Puga na nogi i wyprowadzi� go z baraku. Oficer zaprowadzi� ich do swojej kwatery i poleci� wej�� do �rodka. Zawo�a� stra�nika i rozkaza�, aby sprowadzono obozowego lekarza. Czekali na niego w milczeniu. Lekarzem by� stary Tsurani ubrany w szaty kap�ana jednego z ich bog�w, chocia� �aden z ch�opc�w nie wiedzia� kt�rego. Obejrza� dok�adnie rany Puga i stwierdzi�, �e ci�cie na piersi jest powierzchowne. Gorzej by�o z r�k�.
- Rana jest g��boka. Zosta�y przeci�te mi�nie i �ci�gna. Zagoi si� oczywi�cie po pewnym czasie, lecz ruchy i si�a mi�ni d�oni b�d� ograniczone. T� r�k� b�dzie m�g� wykonywa� jedynie najprostsze czynno�ci.
Oficer kiwn�� g�ow�, a na jego twarzy pojawi� si� dziwny wyraz: mieszanina obrzydzenia i zniecierpliwienia.
- W porz�dku. Opatrz rany i zostaw nas. Lekarz oczy�ci� rany, za�o�y� kilka szw�w na d�o� i zabanda�owa�. Na odchodnym ostrzeg� Puga, aby nie zanieczy�ci� ran. Pug zastosowa� stare �wiczenie umys�owe, aby z�agodzi� b�l i napi�cie.
Po wyj�ciu lekarza m�ody oficer przygl�da� si� im obu przez d�u�sz� chwil�.
- Zgodnie z prawem powinienem was kaza� powiesi� za zabicie nadzorcy.
Nie odzywali si� ani s�owem. Niewolnicy nie mieli prawa zabiera� g�osu, dop�ki nie otrzymali takiego polecenia.
- Ale poniewa� to ja go powiesi�em, mam prawo darowa� wam �ycie, je�eli jest to w zgodzie z moimi planami. Mog� was ukara� za zranienie nadzorcy - zawiesi� na moment g�os - czujcie si� ukarani.
Machn�� r�k�.
- Zostawcie mnie teraz, ale zameldujcie si� o �wicie. Musz� zdecydowa�, co z wami pocz��.
Wyszli, zdaj�c sobie doskonale spraw�, jakie mieli szcz�cie. Wed�ug wszelkich prawide� sztuki u Tsuranich, powinni teraz dynda� na sznurze obok by�ego nadzorcy.
- O co tu chodzi? - zastanawia� si� g�o�no Laurie.
- Za bardzo mnie boli, �eby teraz nad tym g��wkowa�. Na razie jestem tylko wdzi�czny za to, �e ujrzymy jutrzejszy poranek.
Przez ca�� drog� do baraku Laurie nie odezwa� si� ani s�owem.
- Nie mog� si� oprze� wra�eniu, Pug, �e m�ody oficer trzyma co� w zanadrzu...
- Niewa�ne. Ju� dawno zrezygnowa�em z pr�b zrozumienia motyw�w post�powania naszych pan�w. I dlatego, Laurie, uda�o mi si� prze�y� tak d�ugo. Robi� po prostu, co mi ka��, i staram si� wytrzyma�.
Pug wskaza� na ko�ysz�ce si� na drzewie w s�abej po�wiacie ksi�yca - tej nocy wzeszed� tylko mniejszy ksi�yc - cia�o Nogamu.
- Zbyt �atwo mo�na sko�czy� w ten spos�b. Laurie pokiwa� powoli g�ow�.
- Mo�e masz racj�, ale ja nadal nie rezygnuj� z ucieczki. Pug za�mia� si� kr�tko i gorzko.
- I gdzie to chcesz ucieka�, pie�niarzu? Dok�d? Do �luzy i dziesi�ciu tysi�cy Tsuranich?
Laurie nie odezwa� si� ani s�owem. Po�o�yli si� na swoich pos�aniach i pr�bowali zasn�� w t� gor�c�, parn� noc.
M�ody oficer siedzia�, zgodnie ze zwyczajem Tsuranich, ze skrzy�owanymi nogami na stosie poduszek. Oddali� wartownika, kt�ry przyprowadzi� Puga i Lauriego, i kaza� im usi���. Pos�uchali polecenia z pewnym wahaniem, poniewa� niewolnikom zazwyczaj nie pozwalano na siadanie w obecno�ci pana.
- Jestem Hokanu, z rodu Shinzawai. Ob�z jest w�asno�ci� mego ojca - zacz�� bez zb�dnych wst�p�w. - Jest bardzo niezadowolony z tegorocznych wynik�w. Wys�a� mnie tutaj, �ebym si� zorientowa�, co mo�na z tym zrobi�. Teraz, jak wiecie, nie mam nawet nadzorcy, kt�ry by potrafi� nadzorowa� roboty, poniewa� ten idiota was obci��y� win� za swoj� w�asn� g�upot�. Co mam robi�? Milczeli.
- Jak d�ugo tu jeste�cie?
Odpowiedzieli po kolei. Zastanawia� si� przez chwil�.
- Ty - wskaza� na Lauriego - jak si� dobrze zastanowi�, nie jeste� nikim nadzwyczajnym, no mo�e poza tym, �e lepiej ni� reszta opanowa�e� nasz j�zyk. Ale ty - wskaza� na Puga - uda�o ci si� prze�y� d�u�ej ni� wi�kszo�ci waszych rodak�w o sztywnych karkach. Dobrze te� w�adasz j�zykiem Tsuranich. Od biedy m�g�by� nawet uj�� za wie�niaka z odleg�ej prowincji.
Siedzieli w milczeniu, nie bardzo wiedz�c, do czego zmierza Hokanu. Pug zda� sobie nagle ze zdziwieniem spraw�, �e jest pewnie o rok czy dwa starszy od tego m�odego pana. Hokanu by� bardzo m�ody, a mia� tak wielk� w�adz�. Zwyczaje Tsuranich by�y bardzo dziwne. W Crydee Hokanu by�by terminatorem lub gdyby by� szlacheckiego pochodzenia, �wiczy�by si� nadal w sztuce rz�dzenia pa�stwem u boku starszych.
- Jak to mo�liwe, �e w�adasz tak dobrze naszym j�zykiem?
- By�em jednym z pierwszych siedmiu, panie, kt�rzy dostali si� do waszej niewoli i zostali przetransportowani do waszego �wiata. Byli�my jedynymi niewolnikami z Midkemii w�r�d ogromnej rzeszy niewolnik�w Tsuranich. Wszyscy starali�my si� nauczy�, jak przetrwa�, lecz po pewnym czasie by�em jedynym, kt�remu si� to uda�o. Reszta zmar�a od zainfekowanych ran, trawiona gor�czk� bagienn� czy po prostu zabita przez wartownik�w. Nie zosta� ani jeden cz�owiek, z kt�rym m�g�bym rozmawia� w ojczystym j�zyku, a przez ponad rok nie sprowadzano nowych niewolnik�w z Midkemii.
Oficer pokiwa� g�ow�. Popatrzy� na Lauriego.
- A ty?
- Ja, panie, jestem w�drownym pie�niarzem, trubadurem. Podr�uj�c du�o po kraju, musia�em si� nauczy� wielu j�zyk�w. Opr�cz tego mam dobry, muzyczny s�uch. Wasz j�zyk, panie, nale�y do grupy j�zyk�w tonalnych, jak nazywamy je w naszym �wiecie. Oznacza to, �e s�owa o takich samych g�oskach, lecz wypowiedziane w r�nej intonacji, maj� inne znaczenie. Na po�udniu naszego Kr�lestwa mamy kilka takich j�zyk�w, a ja szybko si� ucz�.
Oczy m�odego oficera rozb�ys�y zainteresowaniem.
- Dobrze jest dowiadywa� si� czego� nowego. - Zamy�li� si� na chwil�. Pokiwa� powoli g�ow�. - Wiele czynnik�w kszta�tuje los cz�owieka, niewolnicy. - U�miechn�� si� i przez moment wygl�da� bardziej na ch�opca ni� doros�ego m�czyzn�. - Ten ob�z to rze�nia. Moim zadaniem by�o przygotowanie raportu dla ojca, pana Shinzawai. Chyba ju� wiem, na czym polega g��wny problem. - Wskaza� palcem na Puga. - Chcia�bym, �eby� si� podzieli� ze mn� swoimi przemy�leniami na ten temat. Jeste� tutaj d�u�ej ni� wszyscy inni.
Pug skupi� si�. Ju� dawno nikt nie prosi� go o wypowiedzenie opinii na jaki� temat.
- Panie, pierwszy nadzorca, kt�rego zasta�em w obozie po dostaniu si� do niewoli, by� m�drym cz�owiekiem. Dobrze rozumia�, �e nawet niewolnik�w nie mo�na zmusi� do ci�kiej i efektywnej pracy, je�eli s� zbyt wycie�czeni g�odem. Dostawali�my wtedy lepsze jedzenie, a je�eli kto� by� ranny czy chory, mia� czas, aby doj�� do siebie. Nogamu by� okropny i ka�de niepowodzenie czy op�nienie w pracy przyjmowa� jako osobisty afront. Kiedy kolonia norowc�w zaatakowa�a kawa�ek lasu, winni byli niewolnicy. Kiedy umiera� jaki� niewolnik, traktowa� to jak spisek, maj�cy na celu zniszczenie jego reputacji jako nadzorcy rob�t. Ka�da trudno�� ko�czy�a si� kolejnym obci�ciem racji �ywno�ciowych lub wyd�u�eniem dnia pracy, natomiast wszelkie post�py traktowa� jako s�usznie mu si� nale��c� nagrod� za jego wysi�ki.
- Podejrzewa�em to. Nogamu by� kiedy� bardzo wa�nym cz�owiekiem. By� hadonra - zarz�dzaj�cym posiad�o�ciami swego ojca. Jego rodzin� uznano winn� knucia spisku przeciwko Imperium i jego klan sprzeda� wszystkich jej cz�onk�w do niewoli, to znaczy tych, kt�rych nie powieszono od razu. Nogamu nigdy nie by� dobrym niewolnikiem. Uznano wtedy, �e powierzenie mu odpowiedzialno�ci za ob�z mog�o si� przyczyni� do praktycznego wykorzystania jego zdolno�ci. No c�, pope�niono omy�k�. Jak s�dzicie, czy po�r�d niewolnik�w jest kto�, kto m�g�by sprawnie zarz�dza� obozem? Laurie lekko sk�oni� g�ow�.
- Pug, panie.
- Nie s�dz�. Co do was, mam osobne plany.
Pug zdziwi� si�. Zastanawia� si�, do czego tamten zmierza�.
- Mo�e Chogana, panie. By� kiedy� rolnikiem. Zosta� sprzedany w niewol�, bo nie m�g� zap�aci� podatk�w, gdy mia� kiepskie zbiory. Ma bardzo trze�w� g�ow�.
Oficer klasn�� w d�onie. Wartownik pojawi� si� b�yskawicznie w pokoju.
- Po�lij po niewolnika Chogan�. Wartownik zasalutowa� i wyszed�.
- Dobrze, �e Chogana to Tsurani. Wy, barbarzy�cy, nie znacie swego miejsca. A� mnie ciarki przechodz�, gdy pomy�l�, co by si� sta�o, gdybym mianowa� kogo� z Midkemii. Nie min�oby wiele czasu, a �o�nierze �cinaliby drzewa, podczas gdy niewolnicy trzymaliby przy nich wart�.
Przez chwil� panowa�a cisza, po czym Laurie za�mia� si� g��bokim, szczerym �miechem. Hokanu u�miechn�� si�. Pug obserwowa� go uwa�nie. M�ody cz�owiek, od kt�rego zale�a�a ich �mier� czy �ycie, stara� si� ze wszystkich si� zdoby� ich zaufanie. Laurie ju� go polubi�, jednak Pug trzyma� swe uczucia na wodzy. D�u�ej ni� Laurie nie mia� kontaktu ze spo�ecze�stwem na "starej" Midkemii, gdzie braterstwo broni czasu wojny uczy�o dzieli� bied� i wsp�ln� �o�niersk� misk�, zar�wno prostych, jak i szlachetnie urodzonych bez wzgl�du na stopie�. Tutaj, ju� na samym pocz�tku niewoli, nauczy� si� jednego: Tsurani nigdy, nawet na kr�tk� chwil�, nie zapominali o swojej pozycji w hierarchii spo�ecznej. Wszystko, co dzia�o si� w tej chacie, dzia�o si� za spraw� woli i planu m�odego oficera i na pewno nie zdarzy�o si� przypadkiem. Hokanu wyczu� na sobie wzrok Puga. Spojrza� na niego. Ich wzrok spotka� si� na kr�tki moment. Po chwili Pug opu�ci� oczy - tego oczekiwano od niewolnika. Przez t� kr�tk� chwil� rozci�gn�a si� mi�dzy nimi cienka ni� porozumienia, jakby m�ody oficer chcia� powiedzie� Pugowi: "Nie wierzysz, �e jestem waszym przyjacielem? Niech i tak b�dzie, pod warunkiem �e odegrasz swoj� rol�".
Hokanu machn�� r�k�.
- Wracajcie do baraku. Dobrze wypocznijcie. Wyruszamy zaraz po po�udniowym posi�ku.
Wstali, sk�onili si� nisko i wycofali ty�em z chaty. Pug szed� pogr��ony w milczeniu. Laurie zerkn�� na niego.
- Ciekawe, gdzie nas bior�? - Kiedy nie us�ysza� �adnej odpowiedzi, doda�: - Przynajmniej jedno jest pewne, nie b�dzie tam gorzej ni� tutaj.
Pug zastanawia� si�, czy aby na pewno Laurie ma racj�.
Kto� potrz�sn�� Puga za rami�. Obudzi� si�. Wykorzystuj�c dodatkowy czas na odpoczynek, drzema� w mi�ym, porannym cieple. Po obiedzie mieli opu�ci� ob�z w towarzystwie m�odego szlachcica. Chogana, by�y rolnik, kt�rego Pug zaproponowa� na stanowisko nadzorcy, przy�o�y� palec do ust i pokaza� na �pi�cego g��bokim snem Lauriego.
Pug wyszed� za starym niewolnikiem z baraku. Usiedli w cieniu pod �cian�. Chogana zawsze m�wi� powoli, z uwag� dobieraj�c s�owa.
- M�j pan, Hokanu, m�wi, �e odegra�e� decyduj�c� rol� w mianowaniu mnie nadzorc� obozu. - Kiedy to m�wi�, jego pobru�d�ona, �niada twarz wygl�da�a bardzo szlachetnie. Sk�oni� si� g��boko przed Pugiem. - Jestem twoim d�u�nikiem.
Pug odda� formalny uk�on, co w warunkach obozowych by�o nies�ychan� rzadko�ci�.
- Nie ma mowy o �adnym d�ugu. Jestem pewien, �e b�dziesz si� zachowywa� i dzia�a�, jak na prawdziwego nadzorc� przysta�o, i dobrze opiekowa� swoimi bra�mi.
Usta Chogany rozchyli�y si� w szerokim u�miechu, ukazuj�c z�by po��k�e ze staro�ci i od soku orzech�w tateen, kt�re stary ci�gle gryz�. Wyst�powa�y one na bagnach w du�ych ilo�ciach. Mia�y lekko narkotyczne dzia�anie i nie wp�ywaj�c na efektywno�� pracy, czyni�y j� jednak nieco l�ejsz�. Pug, jak i reszta niewolnik�w z Midkemii, stara� si� nie popada� w nieszkodliwy na��g, chocia� gdyby go zapyta�, nie potrafi�by odpowiedzie� dlaczego. By� mo�e dlatego, �e wygl�da�oby to na ostateczne poddanie si� utracie wolno�ci.
Chogana patrzy� na ob�z w�skimi szparkami oczu. S�o�ce �wieci�o ostro. Teren by� opustosza�y. Poza osobist� ochron� m�odego pana i oddzia�em kucharza nie by�o nikogo. Z daleka dochodzi�o echo pokrzykiwa� pracuj�cych przy wycince.
Stary spojrza� na Puga.
- Kiedy by�em ch�opcem na farmie mego ojca w Szetac, odkryto, �e mam talent. Zosta�em poddany badaniu, po kt�rym stwierdzono, �e jestem niepe�ny. - Pug nie zrozumia� ostatniej uwagi, ale nie przerywa� Choganie. - Wi�c jak m�j ojciec, zosta�em rolnikiem. Ale talent by�... Czasem widz� r�ne rzeczy, Pug, r�ne rzeczy wewn�trz ludzi. Gdy dorasta�em, wiadomo�� o moim talencie rozchodzi�a si� po okolicy. Ludzie, najcz�ciej biedni, zacz�li przychodzi� do mnie, szukaj�c rady. Jako m�ody ch�opak bywa�em arogancki i pewien siebie. Kaza�em sobie s�ono p�aci� za wyjawienie tego, co ujrza�em w ich wn�trzu. Potem, kiedy si� zestarza�em, spokornia�em i bra�em to, co mi dawano, lecz nadal opowiada�em wszystko, co zobaczy�em. I tak �le, i tak nie dobrze - ludzie zawsze odchodzili �li, wiesz dlaczego? - zapyta� na koniec, chichocz�c rado�nie. - Pug pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Poniewa� nie przychodzili po to, aby us�ysze� prawd�, ch�opcze, lecz po to, aby us�ysze� to, co chcieli us�ysze�.
Pug r�wnie� zacz�� si� �mia�.
- C� mia�em robi�? Uda�em, �e talent widzenia zanikn�� i z czasem ludzie przestali przychodzi� na moj� farm�. Ale talent nie znikn��, Pug, nadal czasami potrafi� dostrzec, co si� dzieje w �rodku. W tobie tak�e co� ujrza�em, ch�opcze. Powiem ci o tym, zanim odejdziesz st�d na zawsze. Ja umr� w obozie, ale przed tob� jest zupe�nie inna przysz�o��. Czy got�w jeste� tego wys�ucha�? - Pug skin�� powoli g�ow�. - W twoim wn�trzu uwi�ziona jest wielka moc... jaka� si�a. Co to jest i co oznacza, nie wiem.
Pug, znaj�c dziwne podej�cie Tsuranich do mag�w, poczu� narastaj�c� w nim panik� - mo�e Chogana odkry� jego poprzednie powo�anie. Dla wi�kszo�ci wsp�wi�ni�w by� po prostu innym niewolnikiem, a tylko dla kilku by�ym szlachcicem z Midkemii.
Chogana m�wi� dalej z zamkni�tymi oczami.
- Mia�em sen o tobie, Pug. Ujrza�em ci� na szczycie ogromnej wie�y, gdy walczy�e� ze strasznym przeciwnikiem. - Otworzy� oczy. - Nie mam poj�cia, co ten sen oznacza, ale o jednym musisz wiedzie�. Zanim wejdziesz na szczyt wie�y, aby zmierzy� si� ze swoim przeciwnikiem, musisz odnale�� swoj� ja��; jest to �w tajemniczy �rodek twego bytu, miejsce idealnego spokoju we wn�trzu. Kiedy uda ci si� tam dotrze�, b�dziesz bezpieczny, nic ci nie zagrozi. Twoje cia�o mo�e cierpie�, nawet umrze�, ale we wn�trzu swej ja�ni b�dziesz nadal trwa� w pokoju. Pug, musisz stara� si� ze wszystkich si�, bo tylko nielicznym udaje si� odnale�� w�asn� ja��.
Chogana wsta�.
- Wkr�tce nas opu�cisz, Pug. Chod�, musimy obudzi� Lauriego.
Ruszyli w stron� baraku.
- Chogana, dzi�kuj� ci bardzo, ale chcia�bym ci zada� jeszcze jedno pytanie. Wspomnia�e� co� o wrogu na wie�y. Czy mo�esz go opisa�... wskaza�?
Chogana roze�mia� si� g�o�no, kiwaj�c szybko g�ow�.
- O tak, o tak... dobrze mu si� przyjrza�em. - Wchodzi� na stopnie baraku, nie przestaj�c chichota� rado�nie. - To przeciwnik, kt�rego wszyscy obawiaj� si� najbardziej. - Zmru�y� oczy i spojrza� z uwag� na Puga. - To by�e� ty sam.
Pug i Laurie siedzieli na schodach �wi�tyni. Dooko�a kr�ci�o si� sze�ciu wartownik�w. Stra�nicy przez ca�� niezbyt trudn�, ale uci��liw� i m�cz�c� podr� byli, jak na Tsuranich, dosy� uprzejmi. Nie maj�c koni ani �adnych innych zwierz�t, kt�re mog�yby je zast�pi�, ka�dy Tsurani, kt�ry nie podr�owa� w wozie ci�gni�tym przez needra, porusza� si� za pomoc� n�g, swoich w�asnych lub cudzych. Szerokie bulwary a� si� roi�y od r�nych wielmo��w wygodnie podr�uj�cych w lektykach d�wiganych przez zlanych potem niewolnik�w.
Pug i Laurie otrzymali proste, kr�tkie szaty w szarym kolorze, kt�re zazwyczaj nosili niewolnicy. Przepaski na biodra, kt�rych u�ywali w czasie pracy na bagnach, uznano za nieobyczajne dla podr�y po�r�d obywateli Tsuranich, kt�rzy przywi�zywali do skromno�ci stroju pewn� wag�, chocia� nie tak wielk� jak mieszka�cy Kr�lestwa na Midkemii.
W�drowali drog� wzd�u� wybrze�a wielkiej wody zwanej potocznie Zatok� Bitwy. Pug zastanawia� si� po drodze, �e je�eli istotnie by�a to zatoka, to swymi rozmiarami bi�a na g�ow� wszystkie, o kt�rych s�ysza� na Midkemii, poniewa� nawet z wysokich ska� g�ruj�cych ponad wodami zatoki nie by�o wida� drugiego brzegu. Po kilku dniach w�dr�wki wkroczyli w okolic� uprawnych p�l i pastwisk i wkr�tce dostrzegli zbli�aj�cy si� drugi brzeg. Min�o kilka nast�pnych, nim dotarli do miasta Jamar.
W czasie, kiedy Hokanu sk�ada� ofiar� w �wi�tyni, Pug i Laurie przygl�dali si� leniwie przechodz�cym obok. Wszystko wskazywa�o na to, �e Tsurani mieli bzika na punkcie kolor�w. Nawet najprostszy robotnik by� tutaj ubrany w bajecznie kolorow�, kr�tk� szat�. Bogatsi odziani byli zazwyczaj w kunsztownie uszyte stroje, ozdobione zawi�ymi wzorami. Na tym kolorowym tle tylko niewolnicy wyr�niali si� szaro�ci� i prostot� ubioru.
Miasto t�tni�o �yciem. Wsz�dzie, jak okiem si�gn��, k��bi� si� kolorowy t�um farmer�w, handlarzy, karawan kupieckich i podr�nik�w. Ulicami toczy�y si� kolumny woz�w z produktami rolniczymi i towarami, ci�gni�tych w statecznym tempie przez sze�cionogie needra. Ju� sama liczba t�ocz�cych si� ludzi zapiera�a obu ch�opcom dech w piersi. Tsurani do z�udzenia przypominali im mr�wki - p�dzili bez wytchnienia przed siebie, tak jakby handel w Imperium nie m�g� ani na moment spocz�� na laurach, daj�c chwil� wytchnienia ludziom. Co jaki� czas przechodnie przystawali i przygl�dali si� z ciekawo�ci� ogromnym barbarzy�com z Midkemii. Wzrost wi�kszo�ci mieszka�c�w Imperium nie przekracza� stu siedemdziesi�ciu centymetr�w, wi�c nawet Pug, kt�ry mia� prawie metr siedemdziesi�t pi��, uwa�any by� za bardzo wysokiego. Midkemianie za� nazywali Tsuranich mi�dzy sob� kurduplami.
Pug i Laurie rozgl�dali si� ciekawie dooko�a. Czekali w samym �rodku miasta, gdzie znajdowa�y si� wielkie �wi�tynie. Po�r�d rozlicznych park�w i ziele�c�w rozsiad�o si� dostojnie dziesi�� piramid. Ich �ciany zdobi�y bogate malowid�a lub mozaiki z b�yszcz�cych kafelk�w. Ze stopni �wi�tyni, na kt�rych siedzieli, widzieli przed sob� trzy parki. Wszystkie zosta�y za�o�one na malowniczo schodz�cych w d� tarasach. Po�r�d drzew i klomb�w p�yn�y miniaturowe strumyczki, a tu i �wdzie l�ni�y w s�o�cu male�kie wodospady. Rozleg�e trawniki, zajmuj�ce wi�ksz� cz�� park�w, urozmaica�y zar�wno specjalnie prowadzone kar�owate drzewka, jak i wielkie, roz�o�yste, daj�ce du�o cienia. Mi�dzy k�pami krzew�w i drzew przechadzali si� spokojnym krokiem muzykanci graj�cy na fletach i dziwnych instrumentach strunowych, obco brzmi�ce, polifoniczne melodie, urozmaicaj�c czas przechadzaj�cym si� po parku i przechodniom na ulicach.
Laurie nagle zacz�� nas�uchiwa�.
- Pug! Pos�uchaj tylko... te p�tony! I te wyciszone d�wi�ki minorowe! - Westchn�� g��boko i popatrzy� ze smutkiem w ziemi�. - Obco brzmi, ale to pi�kna muzyka. - Spojrza� na Puga i tym razem nie by�o w jego oczach zwyk�ych u niego weso�ych iskierek. - Gdybym tylko m�g� znowu gra�. - Popatrzy� na przechadzaj�cych si� w oddali muzyk�w. - M�g�bym nawet polubi� muzyk� Tsuranich. - Pug nic nie odpowiedzia�, zostawiaj�c Lauriego sam na sam z jego marzeniami.
Rozejrza� si� po gwarnym placu, usi�uj�c uporz�dkowa� bogactwo wra�e�; kt�rych do�wiadcza� nieustannie od chwili wkroczenia do przedmie��. Wsz�dzie dooko�a �pieszyli si� ludzie zaj�ci swoimi sprawami. Nie opodal gmach�w �wi�ty� roz�o�y� si� targ, podobny do tych w Kr�lestwie, ale znacznie wi�kszy. Gwar, krzyki przekupni�w i kupuj�cych, unosz�ce si� nad targowiskiem zapachy, gor�co, wszystko to w jaki� nieuchwytny spos�b przypomina�o mu o domu.
Posp�lstwo rozst�powa�o si� przed grup� Hokanu. Na jej czele kroczy�o kilku �o�nierzy, kt�rzy nieustannie krzyczeli:
"Shinzawai! Shinzawai!", daj�c zna�, �e zbli�a si� przedstawiciel rodu szlacheckiego. Tylko raz oddzia� Hokanu ust�pi� drogi grupie m�czyzn ubranych w d�ugie szaty ze szkar�atnych pi�r. Id�cy na jej czele Tsurani, kt�rego Pug uzna� za wysokiego kap�ana, mia� na twarzy czerwon�, drewnian� mask� w kszta�cie czaszki. Twarze pozosta�ych by�y pomalowane na czerwono. Dmuchali w gwizdki zrobione z trzciny i ludzie rozpierzchali si� gwa�townie na boki, zostawiaj�c im wolne miejsce. Jeden z �o�nierzy Hokanu wykona� ochronny gest. Pug dowiedzia� si� p�niej, �e byli to kap�ani Turakamu, po�eracza serc, brata bogini Sibi, tej, kt�ra jest �mierci�.
Pug zwr�ci� si� do najbli�ej stoj�cego �o�nierza i gestem d�oni poprosi� o pozwolenie odezwania si�. �o�nierz kiwn�� g�ow�.
- Panie, jaki b�g zamieszkuje t� �wi�tyni�? - zapyta�,
wskazuj�c na t�, w kt�rej modli� si� Hokanu.
�o�nierz popatrzy� na niego z politowaniem, ale przyja�nie.
- Ach, ci nieokrzesani barbarzy�cy... Bogowie nie zamieszkuj� tych wspania�ych budowli, lecz �yj� w Niebie Wy�szym i Ni�szym. �wi�tynia jest dla ludzi, aby mieli gdzie si� modli�. Syn mego pana sk�ada teraz ofiar� i prosi Chochocana, dobrego boga z Nieba Wy�szego, i jego s�ug�, Tomachaca, boga pokoju, o powodzenie i szcz�liwo�� dla rodu Shinzawai.
Po powrocie Hokanu znowu ruszyli w drog� przez miasto, a Pug z uwag� obserwowa� mijanych przechodni�w. Nat�ok nowych wra�e� by� niewiarygodnie wielki i gwa�towny i Pug dziwi� si�, jak mogli to wytrzyma� bez rozstroju nerwowego. Pug i Laurie zachowywali si� zupe�nie jak wie�niacy, kt�rzy po raz pierwszy zawitali do wielkiego miasta - szli, gapi�c si� na otoczenie z otwartymi z podziwu g�bami, zachwycaj�c si� wspania�o�ciami Jamar. Nawet trubadur Laurie, kt�ry przecie� uchodzi� za wielkiego �wiatowca, nie m�g� powstrzyma� okrzyk�w oczarowania. Nie min�o wiele czasu, a stra�nicy chichotali otwarcie z niek�amanego zachwytu barbarzy�c�w nad zupe�nie przyziemnymi rzeczami.
Ogromna wi�kszo�� budynk�w w mie�cie by�a zbudowana z drzewa i p�prze�roczystego materia�u, cienkiego, lecz sztywnego. Kilka, jak na przyk�ad �wi�tynie, wzniesiono z blok�w kamiennych. Najbardziej jednak zdumiewa�o przybysz�w z Midkemii to, �e wszystkie domy, poczynaj�c od wspania�ych �wi�ty�, po najskromniejsze chatynki robotnik�w, by�y pomalowane w ca�o�ci na bia�o, z wyj�tkiem belek na obrze�ach konstrukcji i futryn drzwi, kt�re pozostawiono w naturalnym kolorze g��bokiego, wypolerowanego br�zu. Wszystkie wolne powierzchnie ozdobiono barwnymi malowid�ami, w�r�d kt�rych dominowa�y obrazy przedstawiaj�ce zwierz�ta, krajobrazy, rozlicznych bog�w czy sceny bitewne. W kt�r�kolwiek by stron� spojrze�, zewsz�d atakowa�a zmys�y patrz�cego feeria barw.
Na p�noc od kompleksu �wi�ty�, po drugiej stronie jednego z park�w, a naprzeciwko szerokiego bulwaru, po�r�d otoczonego �ywop�otami szerokiego trawnika wznosi� si� pojedynczy budynek. Przy wej�ciu sta�o na stra�y dw�ch wartownik�w nosz�cych zbroje i henny podobne do tych, jakie mieli towarzysz�cy im �o�nierze. Kiedy oddzia� Hokanu zbli�y� si�, wartownicy zasalutowali.
Nie czekaj�c na rozkaz, �o�nierze Hokanu pomaszerowali na ty�y budynku, zostawiaj�c m�odego oficera z niewolnikami. Hokanu da� znak r�k� i jeden z wartownik�w odsun�� na bok du�e, pokryte materi� drzwi. Weszli do �rodka. Hokanu poprowadzi� ich szerokim korytarzem z szeregiem drzwi po obu stronach do samego ko�ca. Niewolnik otworzy� przed nimi ostatnie z nich.
Pug i Laurie stwierdzili, �e budynek by� zbudowany na planie kwadratu, w �rodku kt�rego znajdowa� si� du�y ogr�d, dost�pny ze wszystkich czterech stron. Nad brzegiem sadzawki z chlupocz�c� wod� siedzia� starszy m�czyzna ubrany w prost�, lecz uszyt� z drogocennego materia�u szat� w kolorze ciemnego b��kitu. Czyta� z uwag� jaki� zw�j. Kiedy weszli, podni�s� wzrok i powsta�, aby przywita� si� z Hokanu.
M�odzieniec zdj�� he�m i stan�� na baczno��. Pug i Laurie trzymali si� nieco z ty�u nie odzywaj�c si�. M�czyzna skin�� g�ow� i Hokanu podszed�. Obj�li si�.
- M�j synu, jak to dobrze zn�w ci� widzie�. Jak by�o w obozie?
Hokanu przedstawi� ojcu zwi�z�y raport o obozie, nie pomijaj�c �adnego istotnego aspektu. Na koniec przedstawi� kroki, kt�re poczyni�, aby naprawi� zastan� sytuacj�.
- Tak wi�c, ojcze, nowy nadzorca ma dopilnowa�, �eby niewolnicy otrzymywali regularnie odpowiednie racje �ywno�ciowe i mieli w�a�ciwy odpoczynek. Mo�emy si� spodziewa�, �e wkr�tce zwi�ksz� produkcj�.
Starszy m�czyzna pokiwa� powoli g�ow�.
- S�dz�, �e post�pi�e� roztropnie, m�j synu. Za kilka miesi�cy b�dziemy musieli znowu kogo� tam wys�a�, aby oceni� post�py, lecz wydaje mi si�, �e gorzej ni� by�o, d�u�ej by� nie mog�o. Komendant ��da wy�szej produkcji i niewiele brakowa�o, aby�my popadli u niego w nie�ask�.
Spojrza� na Puga i Lauriego, jakby dopiero teraz ich zauwa�y�.
- A ci? - spyta� kr�tko, wskazuj�c na obu niewolnik�w.
- S� wyj�tkowi, ojcze. My�la�em o naszej wieczornej rozmowie przed wyjazdem brata na pomoc. Mog� by� u�yteczni.
- Czy m�wi�e� o tym z kim� jeszcze? Wok� szarych oczu starego rozci�ga�a si� sie� g��bokich zmarszczek i chocia� by� znacznie ni�szy, �ywo przypomina� Pugowi ksi�cia Borrica.
- Nie, ojcze. Wiedz� tylko ci, kt�rzy tamtego wieczora uczestniczyli w radzie.
Pan domu przerwa� mu kr�tkim ruchem r�ki.
- Zachowaj swoje uwagi na potem. "Nie powierzaj miastu sekret�w". Zawiadom Septiema. Zamykamy dom i o �wicie wyruszamy do naszych posiad�o�ci.
Hokanu sk�oni� si� lekko i odwr�ci�, by odej��.
- Hokanu. - Zatrzyma� go g�os ojca. - Dobrze si� spisa�e�.
Na twarzy m�odzie�ca pojawi� si� wyraz nie skrywanej dumy. Z u�miechem opu�ci� ogr�d.
Pan domu usiad� na rze�bionej w kamieniu �awie przy niewielkiej fontannie. Przypatrzy� si� uwa�nie obu niewolnikom.
- Jak was nazywaj�?
- Pug, panie.
- Laurie, panie.
Przez moment starszy m�czyzna sprawia� wra�enie, jakby w wyniku tych prostych i kr�tkich odpowiedzi uzyska� jak�� wiedz�, g��bsze zrozumienie.
- Te drzwi - powiedzia�, wskazuj�c w lewo - prowadz� do kuchni. M�j hadonra nazywa si� Septiem. On zajmie si� waszymi potrzebami. Odejd�cie teraz.
Sk�onili si� i wyszli z ogrodu. Po drodze, kiedy wychodzili zza rogu, Pug wpad� na m�od� dziewczyn� i omal jej nie przewr�ci�. Ubrana by�a w prost� sukni� niewolnicz� i d�wiga�a pod pach� wielk� g�r� mokrego prania. Wszystko rozsypa�o si� na pod�og�.
- Och! - krzykn�a. - Dopiero co to wypra�am. A teraz b�d� musia�a od nowa...
Pug po�piesznie schyli� si� i zacz�� zbiera� porozrzucane pranie. Zerkn�� na dziewczyn�. Jak na Tsuranich, by�a bardzo wysoka, prawie dor�wnywa�a mu wzrostem, i �adnie zbudowana. Kasztanowe w�osy mia�a zwi�zane w ko�ski ogon, piwne oczy zakrywa�y d�ugie, ciemne rz�sy. Pug przesta� zbiera� rozsypane rzeczy i wpatrywa� si� w ni� z nie skrywanym podziwem. Spostrzeg�a to i zamar�a na chwil� w bezruchu, po czym szybko pozbiera�a reszt� ubra� i odesz�a. Laurie �ledzi� wzrokiem jej szczup�� sylwetk� i opalone na ciemny br�z nogi, widoczne spod kr�tkiej, niewolniczej sukni.
Laurie klepn�� z rozmachem Puga w plecy.
- Ha! A nie m�wi�em, �e otwiera si� przed nami jasna przysz�o��!
Wyszli z domu i ruszyli w stron� kuchni. Zapach gotuj�cych si� potraw sprawi�, �e pociek�a im �lina.
- Zrobi�e� na niej piorunuj�ce wra�enie, Pug. Do�wiadczenie Puga z kobietami by�o skromne i teraz, po uwadze przyjaciela, poczu�, �e piek� go uszy. W obozie niewolnik�w wiele rozm�w kr��y�o wok� tematu kobiet, co sprawia�o, �e czu� si� w tym zagadnieniu o wiele bardziej niedo�wiadczonym ch�opcem ni� w ka�dym innym. Odwr�ci� si�, �eby sprawdzi�, czy Laurie nie nabija si� z niego. Zauwa�y�, �e jasnow�osy trubadur wpatruje si� w co� poza jego plecami. Skierowa� sw�j wzrok w to samo miejsce i zd��y� jeszcze zauwa�y�, jak w jednym z okien domu znika nie�mia�o u�miechni�ta twarz dziewczyny.
Nast�pnego dnia w domu rodziny Shinzawai zapanowa�o niezwyk�e poruszenie. Niewolnicy i s�udzy uwijali si� jak w ukropie, szykuj�c si� do podr�y na p�noc. Poniewa� wszyscy byli zaj�ci swoimi sprawami, nikt nie mia� g�owy, aby wyznaczy� ch�opcom jak�� robot� i w rezultacie pozostawiono ich samych sobie. Usiedli w cieniu roz�o�ystego, podobnego do wierzby drzewa, napawaj�c si� now� dla siebie sytuacj�, wolnym czasem, i przypatrywali si� z ciekawo�ci� rozgardiaszowi.
- Oni s� szurni�ci, Pug. U nas w domu, pami�tam, nie ma tylu przygotowa�, kiedy wyrusza du�a karawana. Wygl�da tak, jakby chcieli zabra� ze sob� sw�j ca�y dobytek.
- Mo�e rzeczywi�cie chc�? Tsurani przestali mnie ju� dziwi�. - Pug wsta� i opar� si� wygodnie o pie� drzewa. - Widzia�em ju� rzeczy, kt�re przecz� podstawowej logice.
- Masz racj�. Ale kiedy si� widzia�o tyle r�nych kraj�w i ziem co ja, przekonujesz si�, �e im bardziej co� si� wydaje r�ne, w rzeczywisto�ci tym bardziej jest podobne jedno do
drugiego.
- Co masz na my�li?
Laurie wsta� i opar� si� plecami o drzewo z drugiej strony.
- Nie jestem pewien - powiedzia� cichym g�osem. - ale co� wisi w powietrzu. Co�... w czym, b�d� pewien, odgrywamy jak�� rol�. Je�eli b�dziemy sprytni, mo�emy to obr�ci� na nasz� korzy��. Nigdy nie zapominaj, bracie, je�eli kto� czego� od ciebie chce, zawsze mo�esz si� potargowa�, bez wzgl�du na to, jak wielka mo�e by� mi�dzy wami r�nica.
- Oczywi�cie. Daj mu to, czego chce, a on pozwoli ci �y�.
- Jeste� zbyt m�ody, aby by� takim cynikiem, Pug - sprzeciwi� si� Laurie z weso�ym b�yskiem w oczach. - Co� ci powiem. Zostaw t� poz� zm�czonego �yciem i �wiatem takim starym podr�nikom jak ja, a ja ju� dopilnuj�, �eby� nie przegapi� �adnej okazji.
- Jakiej zn�w okazji? - prychn�� Pug.
- No c�, po pierwsze - powiedzia� Laurie, wskazuj�c co� za plecami Puga - ta ma�a, kt�rej wczoraj omal nie przewr�ci�e�, najwyra�niej nie mo�e sobie poradzi� z tymi ci�kimi skrzynkami.
Pug odwr�ci� si� szybko i zobaczy�, jak dziewczyna z pralni z trudem usi�uje ustawi� wysoki stos skrzynek, kt�re mia�y by� zapakowane na wozy.
- Odnosz� wra�enie, �e przyda�aby si� jej jaka� pomocna, silna, m�ska d�o�, nie wydaje ci si�? Pug zmiesza� si�.
- Co?
Laurie popchn�� go delikatnie w tamt� stron�.
- Rusz ty�ek, g�upku. Teraz troch� pomocy, a potem... kto wie?
Pug potkn�� si�.
- Potem?
- O Bogowie! - krzykn�� Laurie i �artobliwie kopn�� Puga w siedzenie.
Humor trubadura by� zara�liwy i kiedy Pug podchodzi� do dziewczyny, u�miecha� si� weso�o. Usi�owa�a w�a�nie postawi� jedn� ci�k� skrzyni� na drugiej. Pug zabra� j� od niej.
- Daj, mnie b�dzie �atwiej.
Niepewna, co ma zrobi�, odsun�a si� o krok.
- Nie jest ci�ka... tylko troch� dla mnie za wysoko - powiedzia�a, patrz�c wsz�dzie, tylko nie na Puga.
Pug d�wign�� skrzyni� i z �atwo�ci� postawi� na szczycie innych, troch� uwa�aj�c na swoj� s�absz� r�k�.
- No i gotowe - powiedzia�, staraj�c si� m�wi� naturalnym g�osem.
Dziewczyna odgarn�a z czo�a kosmyk w�os�w, kt�ry wchodzi� jej w oczy.
- Jeste� barbarzy�c�, prawda? - spyta�a z wahaniem w g�osie.
Pug skrzywi� si�.
- To wy tak nas nazywacie. Ja uwa�am, �e jestem r�wnie cywilizowany jak wszyscy inni. Zaczerwieni�a si�.
- Nie chcia�am ci� urazi�. M�j lud te� tak nazywaj�. Ka�dy, kto nie jest Tsuranim, to dla nich barbarzy�ca. Chcia�am przez to powiedzie�, �e pochodzisz z innego �wiata.
Pug kiwn�� g�ow�.
- Jak ci na imi�?
- Katala - odpowiedzia�a i spyta�a po�piesznie: - A tobie?
- Pug. U�miechn�a si�.
- Pug to dziwne imi�... - powiedzia�a cicho, ale wida� by�o, �e jego brzmienie podoba si� jej.
W" tym momencie zza rogu wyszed� hadonra, Septiem, stary, lecz wyprostowany jak trzcina i przypominaj�cy godnym wygl�dem genera�a w stanie spoczynku.
- Hej, wy dwoje! - powiedzia� ostrym g�osem. - Robota czeka! Nie st�jcie bezczynnie!
Katala odwr�ci�a si� szybko i pobieg�a do domu. Pug sta�, przest�puj�c z nogi na nog� przed zarz�dc� ubranym w d�ug�, ��t� szat�
- A ty? Jak ci na imi�?
- Pug, panie.
- Widz�, �e ty i ten tw�j ogromny przyjaciel nie macie nic do roboty. Trzeba jako� temu zaradzi�. Zawo�aj go.
Pug westchn�� ci�ko. Tak oto sko�czy� si� ich wolny czas. Machn�� r�k� do Lauriego i gdy ten podszed�, obu zap�dzono do �adowania woz�w.
W MAJ�TKU
W ostatnich trzech tygodniach znacznie si� och�odzi�o.
Pomimo to nadal by�o ciep�o, jak w lecie. W �wiecie Tsuranich typowa zima, je�eli w og�le przychodzi�a, trwa�a zaledwie sze�� tygodni i praktycznie sprowadza�a si� do kr�tkotrwa�ego okresu obfitych opad�w deszczu, kt�re gna� z p�nocy ch�odny wiatr.
Wi�kszo�� drzew zachowywa�a b��kitno-zielone listowie i nic w przyrodzie nie �wiadczy�o o tym, �e sko�czy�a si� jesie�. Pug sp�dzi� na obcej ziemi Tsuranuanni ju� cztery lata i ani razu nie ujrza�, tak dobrze znanych z domu, znak�w przemijania p�r roku: nie by�o tutaj w�dr�wek ptak�w na po�udnie, ostrych, szczypi�cych przymrozkiem porank�w, marzn�cej m�awki, �niegu czy wreszcie szale�stwa rozkwitaj�cych na wiosn� polnych kwiat�w. Ziemia Tsuranich wydawa�a si� stale pogr��ona w delikatnym bursztynie lata.
Przez kilka pierwszych dni podr�y pod��ali z Jamar g��wn� drog� na p�noc, do miasta Sulan-qu. Po wodach towarzysz�cej drodze rzeki Gagajin ni�s� si� nieustanny skrzyp p�yn�cych barek, statk�w i �odzi, �opot �agli, plusk wiose� i �wist wiatru w olinowaniu. Na drodze r�wnie� panowa� nieustanny ruch i harmider: przechodzi�y dostojnie juczne karawany, turkota�y ch�opskie wozy, niewolnicy nios�cy lektyki szlachty pokrzykiwali dono�nie, toruj�c przej�cie swoim panom.
Pan Shinzawai odp�yn�� pierwszego dnia statkiem do �wi�tego Miasta, aby wzi�� udzia� w obradach Wysokiej Rady. Jego domownicy poruszali si� w wolniejszym tempie. Hokanu zatrzyma� si� na d�u�szy czas na przedmie�ciach Sulan-qu, bo chcia� z�o�y� wizyt� pani Acoma; Pug i Lauri