2430

Szczegóły
Tytuł 2430
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2430 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2430 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2430 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jan Lema�ski Ofiara kr�lewny Pewien kr�lewicz bardzo a bardzo kocha� swoj� kr�lewn�. Dusz� by�a mu ona: my�l� i pi�knem, �yciem i �wiatem. D�ugo, d�ugo kr�lewna znosi�a to, a� pewnego razu powiada do kr�lewicza: � M�j kochany, czy� ty bardzo mocny? � Dosy� � powiada kr�lewicz. � Czy kr�la �wieczka pobi�by�? � Pobi�bym. � A kr�la Gwo�dzika? � Pobi�bym. � A kr�la Sztyf cika? � Tak�e. � A gdyby tak zebrali si� na ciebie wszyscy, wszyscy? � Wszyscy? Wszystkim to mo�e bym nie poradzi�. � I pobiliby ci�? � Zapewne. � Tak? I by�by� taki biedny? biedny? Tu kr�lewna zacz�o gorzko wzdycha�. Obj�a kr�lewicza za szyjk� i ca�owa�a go w usta, a serduszko jej �cisn�o si�, jak gdyby �egna�o kr�lewicza na zawsze. Upie�ciwszy kr�lewicza, kr�lewna zamkn�a si� w swojej sypialni i tam pisa�a sobie w swoim dzienniczku. ...Biedny kr�lewicz! Pobity od wszystkich!... �egnam ci� sercem. Pauvre enfant! Jak�e ci b�dzie smutno �y� beze mnie... ...Pe�nam niepokoj�w i po��da� niewiadomych nikomu, Pragn�abym pozna� kogo� takiego, kt�ry by wszystkim da� rad� i kt�remu ja bym ulec chcia�a. ...Znam, eo jest by� kochan�... ah, mon Dieu! tylko przez 31 kr�lewicza! Nie wiem, co znaczy kocha�... innego ni� kr�lewicz! Nazajutrz kr�lewicz, kt�ry wykrada� nieraz dzienniczek kr�lewnie, przeczyta� t� ostatni� jej notatk� i bardzo si� zmartwi�. Co tu robi� � my�li. Poszed� do swego Wezyra z dzienniczkiem, pokaza� mu i powiada: � Rad�! Wezyr przeczyta�, przeczyta� i pomy�liwszy rzecze: � Kr�lewna t�skni do idea�u. Hm... niedobrze jest. Kr�lewicza jakby co� �gn�o w serce. Powiada: � I c� na to si� robi? � S� dwa sposoby. Jeden: mog�aby Wasza Mo�� sama zosta� idea�em. � Zostan�. Wszystko zrobi�, byle kr�lewna nie t�skni�a. � Ho, ho, nie tak pr�dko zostaje si� idea�em w oczach kr�lewny, skoro raz oceni�a nasz� niedoskona�o��. To spos�b niepewny. � Wi�c c� robi�? � Trzeba kr�lewn� opu�ci� i pozwoli� jej na szukanie sobie idea�u samej. Ta jedynie ofiara mo�e kr�lewny serce Waszej Mo�ci zwr�ci�. Kr�lewiczowi zrobi�o si� przykro. Co widz�c, Wezyr zwi�kszy� przekonawczo�� tonu i rzek�: � Je�eli idea� znajdzie, to dobrze: wszak Wasza Mo�� pragnie jej szcz�cia. Niech je ma. A je�eli nie znajdzie, to do Waszej Mo�ci zat�skni. I to b�dzie Wasz� os�od� i pociech� za ofiar�. Kr�lewicz westchn��. Wezyr przekonywa� dalej. � �eby za� upozorowa� to opuszczenie, nale�y rozg�osi�, schowawszy si� gdzie� uprzednio, �e Wasza Mo�� zosta�a przez kr�la �wieczka pobita i wzi�ta do niewoli. Kr�lewna pojedzie niby to szuka� Was, a w rzeczy b�dzie rada pozna� si� z Waszej Mo�ci zwyci�zc�. My za� tu zostaniemy i b�dziemy idealnie� i doskonali� si�. Zgoda? A mo�e te� kiedy z czasem... 32 W kr�lewicza wst�pi�a otucha. � Dobrze � rzek�. � Zgadzam si�. Rz�d� mn� i kieruj, bo moja my�l za bardzo strapiona. I tak si� sta�o. Kr�lewicz z Wezyrem ukryli si� w parku, rozg�osiwszy uprzednio o mniemanej kr�lewicza pora�ce, i mogli ze schowania swego widzie�, jak kr�lewna, nie bardzo zmartwiona, odjecha�a w kierunku posiad�o�ci kr�la �wieczka. II �atwiej spe�ni� ofiar�, ni� jej nie �a�owa�. Wi�c i kr�lewicz po odje�dzie kr�lewny zap�aka� i j�� si� u�ala�. Wezyrowi te� by�o cokolwiek markotno. Ale �e Wezyr z urz�du obowi�zany jest wszystko umie� wyperswadowa� sobie i innym, wkr�tce odzyska� humor i zacz�� pociesza� kr�lewicza. � Czym jest szcz�cie? Czy ten jest szcz�liwy, kto o kr�lewnie my�li z t�sknot�? czy ten, kto j�, kr�lewn�, bez my�li i t�sknoty posiada? Czym jest byt kr�la �wieczka? Tkwieniem w podeszwie, czyli tkwieniem w ko�czynie obuwia ko�czyny, czyli tkwieniem w najsko�cze�szym sko�czeniu. Co podlega sko�czeniu to istotno�ci� by� nie mo�e. Istotno�ci� jest niesko�czono��, wi�c idea, wi�c MY�L. Skoro my�l� Waszej Mo�ci jest szcz�cie kr�lewny, tedy naprawd� nie �wieczek, tylko Wasza Mo�� jest szcz�liwa. Kr�lewicz podniecony rozumowaniem Wezyra o�ywi� si� troch� i nawet wpadaj�c w jego ton argumentacyjny, powiedzia�: � Ale czy sko�czono��, czy niesko�czono��, czy cokolwiek b�dziemy uwa�ali za szcz�cie, to jest ono albo moje, albo cudze. Poniewa� jam nieszcz�liwy, szcz�cie wi�c moje posiada kto inny... Tu kr�lewicz, rzucaj�c rozumowanie, kt�re mu tak bolesny ukaza�o wniosek, zap�aka�. l Ofiara kr�lewny 33 � Kto inny ma moj� kr�lewn� � rzek� p�aczliwie, a najp�aczliwiej: � Ach, ma j� kr�l �wieczek. � Widz� � zawo�a� Wezyr � �e Wasza Mo�� zanadto ma, z przeproszeniem, �wieczka w g�owie. �Cudzo�� jest wymys�em najlichszego gatunku, bo powsta�ym z niedo��stwa my�lowego. Tam si� �cudzo�� zaczyna, gdzie nasza my�l, czyli nasza prawdziwa w�asno��, nie si�ga. To nasze, co my�l� ogarn�� jeste�my zdolni. �wieczek my�l� ogarnia tylko podeszew buta, i to jest jego w�asno�ci�, a co jest wy�ej ponad butem, to ju� dla �wieczka stanowi cudzo��. �Cudzo�� to cielesno��. Kto o ni� walczy, kto jej si� czepia, zamiast ow�adn�� duchem, ten staje si� igraszk� bezmy�lnej u�udy. �Cudzo�� z�ud� swoj� prowadzi do walk konkretnych tam, gdzie powinna by� tylko emulacja my�li. Z�uda ta przypomina z�ud� owego prostaka, kt�ry zabi� kur� z�ote jaja rodz�c�, a�eby mie� wi�cej tej �jajo�ci�, czyli w�asno�ci z�otej! Ale kr�lewicz zrozumia� z tego tylko, jedno. � Ba � powiada � kiedy pomy�l�, �e mo�e t� cielesno��, czyli cudzo��, ju� nie moj�, niestety, ca�uje teraz kr�l �wieczek... � E � ofukn�� biedaka Wezyr: � Kr�lewiczu! Ka�dy bierze z �ycia tylko pewn� ilo��, stosownie do swoich uzdolnie�. Je�eli kr�l �wieczek ryfa, to ju�ci nie zabierze Waszej Mo�ci tego, co jej si�, nawet w tym samym przedmiocie nale�y i co nie dzi�, to jutro mo�e by� wyegzekwowane. Je�eli za� ten�e �wieczek jest duchem wy�szym... to by si� z Wasz� Mo�ci� uto�sami�, czyli �e jego szcz�cie konkretne by�oby Waszej Mo�ci szcz�ciem idealnym, i cokolwiek on m�g�by czu� w rzeczywisto�ci, to Wasza Mo�� czu� by mog�a to samo w pomy�leniu, czyli �ywiej, a nawet �ywotniej, bo� my�l� jest �ywot... Tak, wiem, co chcesz mi Wasza Mo�� zarzuci�. Je�eli � powiesz � kr�lewna jest wod� i je�eli kto� umy� ju� w niej cho�by tylko nogi, to ja, kr�lewicz, chc�cy si� wyk�pa� w niej ca�kowicie, znajd� wod� zabrudzon�. Na to odpowiem Waszej Mo�ci, �e kobieta jest jak rzeka z wod� bie��c�, czerp, brud�, zawsze b�- 34 dzie czysta i niepami�tna, i gotowa do nowych obmy- wa�. � Czysta po wierzchu, a na dnie mu� i brud osiada. � Tote� nie trzeba domacywa� si� dna wody, bo si� zm�ci, a tylko, samemu b�d�c niebem pogodnym, w rzece si� niezm�conej przegl�da�. � Wol� jednak, �eby kr�lewna by�a nie rzeka, jeno oceanem: w p�ytkiej rzece zwykle si� brudu mo�na dogrun-towa�, ale ocean, cho� najbardziej wstrz�sany burz�, zawsze czysty. � O kr�lewiczu, kr�lewiczu! jak nieopatrzne twoje �yczenie! Niechaj kr�lewna ju� b�dzie rzek�, p�ytk�, w�sk�, ale s�odk�, ni�li przepastnym, szerokim oceanem, ale gorzkim. � Gorzkim, m�wisz? Pewnie, �e gorzkim. III Tak rozmawiali kr�lewicz z Wezyrem, w�druj�c po �wiecie, po szerokim. Id� sobie. Wezyr kijkiem, szach mach, ucina g��wki ostom przydro�nym, po�piewuje. czasem kr�lewicz obejrzy si�, zap�acze... I id�. Przechodzili ko�o ogrod�w nieznanych, gdzie g�stwina tai�a co� i strzeg�a milczeniem. Zza g�stych p�ot�w zwiesza�y si� p�ki zi� i pachnia�y; nad p�otami i zio�ami ros�y krzewy barwne i zas�ania�y szcz�cie �cudze�, niewiadome. � Mo�e by tam wej�� i odpocz��? � m�wi� kr�lewicz. � Po co? � odpowiada� Wezyr i machn�� kijkiem. � Je�eli tam szcz�liwi, to nie zajrzyjmy im i nie zagl�dajmy tam, po co przeszkadza�? A je�eli tam s� nieszcz�liwi, to c� im damy, chc�c sami zabiera�? Wyobra�r�y sobie, �e tam panuje d�uma. To zmusza nas do uciekania. Raz, dwa, trzy � uciekajmy! I uciekali... od szcz�cia. 35 l Zm�czeni ucieczk�, przysiedli na odpoczynek. � Co robi teraz kr�lewna? � westchn�� kr�lewicz. � Co robi? � rzek� Wezyr i spojrza� na s�o�ce. � Godzina przedwieczorna. Kr�lewna siedzi w ogrodzie, mi�dzy dwiema lipami, na �awie kamiennej, nad wod� zielon�. Lipy kwitn�, �aby wzdychaj�... Nikt tam nie przyjdzie, bo �cie�k� zna tylko ona i stary ogrodnik. � Nie m�wisz mi prawdy. Widz�, wyra�nie widz� przy niej kr�la �wieczka. Co� m�wi... Patrz, bierze j� na kolana... ca�uje... Cisza ich ogarnia... Nic nie m�wi�... tak d�ugo nic nie m�wi�! O, b�d� przekl�ty ze swoimi radami! � Kr�lewiczu, je�eli ty masz zdolno�� jasnowidzenia na swoj� niekorzy��, to ja za to mam dar jasnopatrzenia z uwzgl�dnieniem twojego dobra. Pod�ug mnie, kr�lewna albo kocha, albo nie kocha. Je�eli kocha, to nie zdradza, wi�c je�eliby zdradzi�a, to nie warto �a�owa� tego, co nie by�o kochaniem, tylko czczym jego pozorem, kt�ry mo�na znale�� u jakiej kr�lewny nie bardzo szukaj�c. � Milcz! Chod�my do kr�la �wieczka. Musz� go zabi�, inaczej oszalej�. � Pos�uchaj, kr�lewiczu. Przypu��my, �e� go zabi�, to c� zyskujesz? Pochlebiasz kr�lewnie, zwi�kszasz jej pr�no��, tym samym i wymagania, i im bardziej nie kocha�a ci� wpierw, tym bardziej nie pokocha teraz. � Dlaczego? � Bo tylko u zwierz�t samic� podbija si� zab�jstwem rywala. Kr�lewnom za�, cho� o panowaniu nad ��dzami niech�tnie si� wyra�aj�, tylko to imponuje, tylko ta moc woli rozkazuj�ca ��dzom dra�ni ka�d� kr�lewn� i ostatecznie zmusza j� do uleg�o�ci. Kr�lewiczom rozgorza�ym i niepohamowanym kr�lewna na kochanie siebie mo�e pozwoli�, ale sama pokocha tylko ��dzy pogromc�. Ufajmy, �e tym pogromc� nie jest kr�l �wieczek... � Wszystko mi jedno � zawo�a� kr�lewicz. � Wymorduj� wszystkich Cwieczk�w. W braku innych, mnie kocha� musi. Czy� na wyspie bezludnej, gdzie tylko dwoje, czy� nie musz� si� kocha�? 36 � Wszelki mus �le wp�ywa na mi�o��. A je�eliby nawet, to taka mi�o�� bezludna jest te� i bez smaku, bez por�wna�, bez j�trzenia, bez niepokoj�w, bez �echtania pr�-nostek w kr�lewnie zakorzenionych. Dla kr�lewny nie do�� wybra�. Wyb�r ten musi by� coraz nowymi dowodami stwierdzany; inaczej kr�lewna nie jest pewna jego trafno�ci. Najmilej jest, je�eli wyb�r �w mo�e kogo� z niewybra-nych, z odrzuconych, na �mier� zamartwi� lub zazazdro�ci�. W naturze samej mi�o�ci le�y jaka� zag�ada. Albowiem co� zgin�� musi, aby si� co� zrodzi� mog�o. Chodzi wi�c tylko o to: co i kto ma gin��. To ginie, co by�o drzewem: palenisko zostaje. Zazdro�� zabija, bo ci, co zdolni s� do jej uczu-wania, z g�ry ju� przeznaczeni na zag�ad�, dla u�wietnienia tryumfu wybra�ca. � Ja kpi� sobie z zag�ady, m�j panie, je�elim wszystkich tryumfator�w pomordowa�! � To nie rozwi�zuje po�o�enia. Zabijesz ich ziemsk� wi-domo��, ale nie zabijesz ich w sobie. Nie zdusisz tego g�osu, kt�ry nieustannie b�dzie ci szepta�: ten by� �adniejszy, ten milszy, ten mocniejszy, ten... A ja? � A ja kocha�em najbardziej, ja by�em arf�, na kt�rej co� gra�o z rozkoszy i b�lu. � Tak, w�a�nie. Ten b�l i t� rozkosz wygra�y jej r�ce; sko�czy�y i odrzucaj� narz�dzie z zerwanymi strunami... z kiszek baranich. � O wielki Wezyrze! Rzu� w traw� swoj� torb� z sy-logizmami i prowad� do kr�la �wieczka. Prosz� ci�, chod�my. � Chod�my. I poszli. Id�c pyta� Wezyr: � A kt�r�dy tu do kr�la �wieczka? � A to p�jdziecie � odpowiadano � hen tym polem, polem. Dalej b�dzie p�dro�ek. B�dziecie sobie po tym p�-dro�ku szli, szli, a� b�dzie taki jar, a za jarem sosna, a na so�nie kraska, a jak do was zagada, to i wy do niej. A potem b�dzie go�ciniec, a z tego go�ci�ca, na lewo, jak strzeli� do kr�la �wieczka. 37 IV Szli tedy polem, polem... A by� ju� wiecz�r. Naraz kr�lewicz zawo�a�: � A je�elim ich prze�y�? Oni zmarli, zabi�em ich, a ja �yj�, wi�c jestem silniejszy, co? Wezyr, kt�ry my�la� ju� o czym innym, ockn�� si� i powr�ci� do tej morderczo-o�ywczej materii, dusz� kr�lewicza opl�tuj�cej. � Nie, kr�lewiczu, mylisz si�. To oni, ci pomordowani, ci �wieczkowie �yj�, w tobie �yj�, bo wci�� o nich my�lisz, wci�� my�le� musisz. �yjesz, kr�lewiczu, tylko po to, a�eby oni, jako lepsi, w tobie �y� mogli. Twoja s�abo�� jest w tym w�a�nie, �e� ich pomordowa�. Przeciwstawi�e� im siebie, aby istnie�. Nie ma ciebie jako osoby niezale�nej duchem. Po�o�enie takie, rozumowo czy odczuciowo w tobie nurtuj�ce, w ko�cu mo�e doprowadzi ci� do tego, �e zabijesz siebie, aby oni �y� przestali w tobie. Ale czy przestan�? Unie�miertelni�e� ich swoj� nienawi�ci�, stworzy�e� ich w niej, w kr�lewnie. � A gdybym i j� zabi�, pr�cz siebie? � Zostan� drzewa, kt�re to widzia�y, zostanie powietrze tym zak��cone, zostanie ziemia krwi� zniewa�ona � ziemia, kt�ra wyrzuci was z siebie na now� m�k�. � Wi�c jakie� z tego wyj�cie? � Wyj�cia nie ma. Jest tylko wej�cie: wej�cie w siebie � zrozumienie. � A wi�c tak�e �mier�? Bo przyznasz, �e zrozumie�, wyt�umaczy� rzecz, to znaczy j� zabi�, zabi� w duchu. � Tak, w�a�nie. Trzeba zabi� co� w sobie, zabi� swoje nierozumienie, czyli s�abo��, a wi�c sta� si� mocnym, zwyci�y�. � I by� kochanym? Bo je�eli nie, to wol� zosta�, jak jestem: wol� cho� m�k� mi�o�ci, ani�eli brak jej zupe�ny. � Gdy zostaniesz silnym, nie b�dziesz jej pragn��, tej mi�o�ci. B�dziesz �y� jej sam� ide�, poj�ciem jej sa- 38 mym, kt�re, jako takie, b�dzie odt�d zawsze w twej duszy obecne, a co by�o niemo�ebne przedtem, w stanie n i e-pojmowania. B�dziesz �y� t� ide� w ka�dej chwili, nie jak dot�d, dorywczo, pobudzony niekt�rymi wi�zad�ami i zawik�aniami form cielesnych, stanowi�cych kr�lewn�. � Brr... a� mi zimno. Wezyrze, ty� nigdy nie kocha�! � Com mia� kocha�? Wszelka kr�lewna nie na to jest, �eby j� kocha�, tylko �eby�my przez ni� odczuwali silniej nasz� w�asn� doskona�o��, je�eli j� mamy. � Ale� nie my�lisz chyba, �e celem natury by�o, stwarzaj�c kobiet�, �echta� twoje wysokie o sobie mniemanie? � Bynajmniej nie s�dz�, aby natura by�a tak po kr�le-wiczowsku grubia�ska i �ywi�a nieprzyjemne jakie� cele wzgl�dem mnie, swego ho�downika, wdzi�cznego jej za dary. Gdyby natura zadawa�a sobie trud mie� cele! Ale mie� cel znaczy by� niedope�nionym, czego� �akn��. Naturze za� nic nie brak. Ona jest wszystkim dla siebie, bo w niej jest wszystko. Jest w iniej to, co zdo�amy pomy�le� i co zdo�amy wymarzy�, i co zdo�amy wy�ni� i przeczu�, jest w niej jeszcze i to, czego nie widzimy, nie wyczuwamy i co jest dla nas martwe i nie istniej�ce dot�d, a� sami staniemy si� martwot� i nico�ci�. Mina Wezyra, gdy to m�wi�, stawa�a si� coraz powa�niejsz�, tak �e kr�lewicz przesta� go rozumie� i z tego a� powesela�. A rozbawi�o go na dobre, gdy Wezyr, z okiem utkwionym w przestrze�, nie uwa�a� na nogi, potkn�� si� o wykrot, upad� i nabi� sobie na czole guza. � Ha! ha! O ma�o nie sta�e� si� nico�ci� i martwot�?... � Na to jeszcze nie dzwonili snad� � j�kn�� Wezyr. � I c� by si� sta�o z tob�, m�j biedny kr�lewiczu? Z ciebie by to wrony zrobi�y nico�� bardzo i bardzo szybko. Znik�by�, jak znika z oczu ten p�dro�ek, ciemny jak dusza zakochanych. Tak gderz�c, Wezyr rozgarn�� traw�, rozes�a� jej narwanej gar�ciami i na tym pos�aniu zaraz legli, bo ju� noc 39 si� zbli�a�a. Wieczerzy nie jedli, bo nieszcz�liwy kochanek je��, dla strapienia serdecznego, nie potrzebowa�, a Wezyr m�g� �y� samym pomy�leniem. Tote� wkr�tce spa� twardo. Tylko kr�lewicz zrywa� si� jak w gor�czce, szepta� co� do ksi�yca i zdawa�o si� nawet, �e p�aka�. A ksi�yc przystan��, niby chc�c go pocieszy�. Srebrnymi palcami g�aska� kr�lewicza po licu, po bia�ym, i w mowie, dla dusz jedynie zrozumia�ej, zwierza� mu si�, �e i on, ksi�yc, t�skni do swojej Ziemi ukochanej, ale mo�e j� pie�ci� tylko z daleka, promieniuj�c ku niej po�wiat�. Szli tak, szli, przebyli rzek� jedn�, dziesi�t�, a� ujrzeli jar, a w jarze sosn�, a na so�nie krask�, a t� krask� dzioba� jastrz�b i ju� mia� j� zadzioba�, gdy Wezyr � smyrg kamieniem � ugodzi� w jastrz�bia i przetr�ci� mu �ywot skrzydlaty. Spad� trup jastrz�bi, a kraska zatrzepota�a barwnymi pi�rkami i po ludzku rzek�a: � We�cie mnie z sob�, to si� wam przydam. � Dzi�kuj� � rzek� Wezyr. � Damy sobie rad� i sami. Kraska, nieprzygotowana wida� na tak� odpraw�, wzdrygn�a si� i zacz�a j�ka�: � No jak�e to? Oddali�cie mi przys�ug�... Nie mog� tak zosta� z niezaspokojon� wdzi�czno�ci�... � A c� mnie to obchodzi? Nie chc� by� obiektem twej cnoty. � To c� ja zrobi�? Nie mog� nie by� wdzi�czn�. � Je�eli nie mo�esz nie by� cnotliw�, to i od niecnoty nie mog�aby� si� powstrzyma�. A wi�c, pod�y ptaku, co si� dzia� ma, niech si� dzieje. Us�yszawszy to, kraska zachwia�a si�, spad�a na traw� i zdech�a. Wezyr wzi�� kr�lewicza za r�k�, �eby si� na zdech�ego ptaka nie gapi�, i nied�ugo ju� id�c, wkroczyli w jaki� 40 dziwny kraj, podobny do bardzo starannie utrzymanej pustyni. By�a to ju� �wieczkarnia, czyli kr�lestwo kr�la �wieczka. Do pustyni robi�o j� podobnym zupe�ne z drzew ogo�ocenie. Bory, lasy, gaje, zaro�la, ogrody, sady � wszystko wyci�to i poprzerabiano na �wieczki do but�w miejscowych oraz zamieszkuj�cych o�cienne kraje. Wsz�dzie sta�y poustawiane stosy tych �wiek�w, podobne do stert, szare z wierzchu od szarug, a w �rodku, gdy je rozebra�, bia�e. Wszystkiemu przewodniczy�a w tym kraju idea konkretnego po�ytku, poniewa� g��wnym sk�adnikiem �ycia tutejszego by� pierwiastek �yt. �yciem tu nazywa�o si�: �yt-ni�wka (esencja �ytnia), u�ytek, u�ywa�, prze�ytek, prze�ywa�, po�ytek, spo�ywa�, za�ywa�, nadu�ywa�, wy�ywa�, z�ywa� si�, do�ywa�. Uszanowanie po�ytku by�o takie, �e gdy sobie kto w�osy d�ugie zapuszcza�, uwa�any by� za z�ego obywatela, knuj�cego zamach na spo�eczn� prac� fryzjer�w. Ten sam zarzut spotyka� i �ysych. Dobry obywatel winien mie� co pewien, r�wno odmierzony czas, w�osy obcinane r�wno jak szczotka. Tu nawet cienie, kt�re zosta�y po �ci�ciu drzew, wykar-czowano i robiono z nich parasolki. Nawet cie� ka�demu obywatelowi, gdy mu dostatecznie urasta�, obcinano, jako rzecz zbytku, niepotrzebnie si� po ziemi w��cz�c�, o tyle tylko po�yteczn�, o ile mo�na j� by�o sprzeda� na eksport. Zamiast cieni�w, tam i sam, pozawieszane by�y na wielkich �wiekowatych �erdziach p�achty, na kszta�t pokrowc�w, zas�aniaj�cych s�siednie zadrzewione okolice, a�eby mieszka�cy nie mogli oba�amuca� umys��w czczym widokiem zielonych i kwiecistych mira��w pi�kna i �eby, podobni do szkap z czarnymi na oczach klapami, nie mogli zbacza� od po�ytku i od wytwarzania u�yteczno�ci konkretnych. Ojciec kr�la �wieczka, kr�l Pra�wiek, chcia� by� nawet � jak m�wi historia � nakry� ca�e pa�stwo jednym wielkim namiotem w kszta�cie szlafmycy, a�eby i widok nieba nie wp�ywa� na kraj rozmarzaj�ce. Ale sejm odrzu- 41 ci� ten wniosek, a ?o z tej racji, �e �wieczki, jako w podeszwach bucich cale �ycie tkwi�cy, i tak w niebo nie patrz�, wydatki za� na o�wietlenie dzienne, przy mrokach szlafmy-cowych niezb�dne, zanadto by szarpn�y bud�et. Opozycjonista, kt�ry zwalcza� t� niefortunn� ide� szlaf-mycow� kr�la Pra�wieka, przytoczy�, �e �i w innych kr�lestwach jest niebo, a przecie nie przeszkadza to obywatelom w pracy, owszem, nape�nia ich ��dz� podbicia tych nieu�ytk�w pustych, zwanych niebem (nie wiadomo dlaczego), i zrobienia z nich poprzegradzanego, jak na ziemi, i pohipo-tekowanego terenu z wytkni�tymi do �eglug powietrznych drogami*. Inny m�wca, z opozycji nadmieni�, �e �gdy si� niebo szlafmyc� nakryje, wtedy �wieczki zaczn� o niebieskich migda�ach my�le�, co mo�e wp�yn�� na ustr�j �wieczkami dysolwujaco�. I chocia� zarzut ten, jako nie do�� powa�ny, ma�o na szali, w sumie opozycyjnych wag, zawa�y�, jednak ostatecznie wysuni�te przeze� na postrach widmo my�li, ��cznie z potrzeb� zwi�kszenia �wiat�a, w razie szlafmycowo�ci, spowodowa�o upadek projektu s�dziwego, zacnego Pra�wieka. Niemniej przeto, dzi�ki pracowitemu nawo�ywaniu r�nych zawo�anych dzia�aczy, stan uspo�ecznienia �wieczk�w by� prawie �e doskona�y. Obywatel �wiek, w nic nie zabity, nic nie utrzymuj�cy, nic nie �ci�gaj�cy i w �adnej nie tkwi�cy dziurce, szyd�em w podeszwie przek�utej, uwa�any by� za darmozjada; utlenia� si�, otoczony powszechn� pogard�. �wieczki, dop�ki m�ode, stanowi�y idealnie zwarty kloc spo�eczny, daj�cy si� struga� i ociosywa�, p�niej, jako indywidua, r�wnie� trzyma�y si� kupy, z�o�one w stert�; nast�pnie, te� gromadk�, pracowa�y nad wytworzeniem ��cznika mi�dzy podeszw� i przyszw� buta, w og�le mi�dzy dwoma kawa�ami sk�ry; na koniec, do szpiku przesi�kni�te b�otem �yciowym, umiera�y, wyszczerzywszy z�by z podartego ju� chodaka. R�wnouprawnienie p�ci by�o u �wieczk�w zupe�ne. 42 �wieczek m�ski od �e�skiego nie r�ni� si� niczym, ni zewn�trznie, ni duchowo. Pewien odcie� p�ciowo�ci nadawa�o jednak �wieczkom ich przeznaczenie, a mianowicie ta losowa sytuacja, kt�ra spaja�a ich z obuwiem damskim albo m�skim. �wiek, w bucie osadzony, uwa�a� si� za m�czyzn� i jako taki, przy sposobno�ci, nadeptywa� pod sto�em na trzewik, kt�rego �wieki, jako �e�skie, uwa�a�y nadeptywanie to za ca�kiem im nieuw�aczaj�ce, owszem. Atoli, poza t� podstolno�ci�, kiedy im rodzaj niejako narzuca�a sama styczno�� no�na, �wieczki, same przez si�, wskutek owego maszynowego uspo�ecznienia, zacieraj�cego wszelk� indywidualno��, by�y beznami�tne, tak �e do ma��e�stwa zmuszano je m�otkiem, wbijaj�c w podeszew tu� przy sobie, parkami. Z powszechnej szablonowo�ci �wieczk�w, od tej ich budowy na jedno kopyto, wyr�nia� si� jedynie sam kr�l �wieczek �ebkiem cokolwiek wi�kszym i miedzianym. VI Zaraz na wst�pie do tego kr�lestwa, niby spod ziemi wyros�y dwa du�e �wieki i zaaresztowa�y w�drowcom cienie. Poniewa� ani kr�lewicz nie chcia�, ani Wezyr od cienia swego si� od��cza�, musieli wi�c da� si� prowadzi� wraz z zaaresztowanymi cieniami. Dwa �wieki, o pokroju wojskowym, zachowuj�c si� wzgl�dem obcokrajowc�w mo�liwie spiczasto i co chwila depc�c po ich cieniach, przywiedli aresztant�w, przez pozawieszan� p�achtami okolic�, a� do pa�acu kr�lewskiego i tu, wepchn�wszy ich za bram�, odeszli. Wygna�com kazano czeka� i czeka�, i nikt nie przychodzi�. Wszyscy, snad� po dobrym obiedzie, zaj�ci byli drzemk�. Kr�lewicz wydziera� si� i�� naprz�d, aby natychmiast zaj�� si� poszukiwaniem kr�lewny. Wezyr, jako z urz�du obowi�zany by� rozs�dnym, zadecydowa�, �e jeden, to jest 43 t f on sam, p�jdzie na zwiady, a drugi tu poczeka i nie b�dzie �adnych g�upstw robi�. I tak si� sta�o. Kr�lewicz, po odej�ciu towarzysza, j�� przygl�da� si� pa�acowi i my�le�, co si� te� tu mog�o kr�lewnie podoba�? Pa�ac zbudowany by� w kszta�cie zbli�onym po cz�ci do olbrzymiego buta lakierowanego, po cz�ci do komina fabrycznego. Po bokach pa�acu stercza�y balkony w kszta�cie usz�w przy cholewach. G�rny otw�r cholewy czy te� komina dymi� sadz�, czy mo�e potem no�nym? Pa�ac ten oblany by� dooko�a brudno-czarnym asfaltem, a�eby si� nie mia� gdzie pok�ada� cie� i wylegiwa�. Nie widzia�e� tu �adnego drzewka ani krzaczka, ani klombu, ani sadzawki... � A gdzie� jest ogr�d z t� wod� zielona i z �abami, kt�re widzia�em by� w�wczas? � my�la� kr�lewicz. � By�-�eby to mira�? Tak, to Wezyr mi te wizj� podda�... Wi�c mo�e kr�lewna zupe�nie co innego robi?... Podci�ty nap�ywem rado�ci, kr�lewicz siad� na asfalcie i odda� dusz� na �er s�odkiej nadziei. Tak, kr�lewna zbyt czysta, aby mia�a k�pa� oczy w zielonej wodzie z �abami... Ale, w takim razie, c� robi?... I gorzka my�l kr�lewicza zn�w leg�a pod m�cze�skie ko�o domys��w. A Wezyr tymczasem zbli�y� si� do pa�acu i zadar� g�ow� do g�ry dla przeczytania napisu na frontonie: Lasciate ogni ombra*. Przeczytawszy ten napis, Wezyr uczu� w sobie poruszenie gniewu. Przy drzwiach g��wnych zast�pi� mu drog� lokaj, �wiek bez cienia zarostu i bez cienia jakich�kolwiek w�tpie� na g�adko wystruganej twarzy, i wskazuj�c na wieszak z pozahaczanymi na nim co� niby okrywkami nik�o szarawego koloru, rzek�: � Pan b�dzie �askaw cie� zostawi� w przedpokoju. � Id� do diab�a! Jestem nietutejszy. � Rozsta�cie si� z wszelkim cieniem. (Przyp. autora). 44 Wezyr powiedzia� te s�owa z takim wybuchem gniewnym, �e lokaj przesta� nalega� i wskaza� tylko jaki� ciemny, jak wn�trze cholewy, korytarz i rzek�: � W takim razie prosz� t�dy. Szli po omacku, przy czym Wezyr musia� zwalcza� w sobie przykre uczucie upokorzenia, bo zdawa�o mu si�, �e jest pch��, w�druj�c� w mrokach buta. Nareszcie lokaj wprowadzi� go do sali, o ile si� zdawa�o, pos�ucha�, i znikn��. W sali, na ruchomym, z ��tej sk�ry fotelu w kszta�cie obcasa, siedzia� kr�l i pilnikiem gorliwie czy�ci� paznokcie u jedynej swej nogi. By� sam. Co� jak aureola sp�ywa�o mu z czo�a miedzianego i l�ni�o w stali pilnika. Na biurku le�a�y pouk�adane graciki w na j skrupulatnie jsze j symetrii oraz wzorzysto�ci, na jak� tylko mo�e si� zdoby� podeszew buta, ponabijana �wieczkami. O�wietlenie sali by�o tak urz�dzone, i� �aden przedmiot nie �mia� dawa� cienia. Wezyr uk�oni� si�. � A co tam? � rzek� kr�l. � To ja, Wezyr. Przychodz� do Waszej �wieczkowo�ci ze skarg�. My z kr�lewiczem... � Wi�c �yje ten ciemi�ga? � zadziwi� si� kr�l. � C� tedy? � My z kr�lewiczem zostali�my tu przez stra� aresztowani wbrew wszelkiemu habeas corpus. � Prawo habeas corpus, czyli �miej cia�o*, jest to dobra stara zasada i u mnie si� stosuje. Ale pr�cz tego prawa, przez tradycj� szanowanego, u mnie w pa�stwie obowi�zuje prawo g��wne: corpus non habeat umbram: niechaj cia�o nie ma cienia. � Ale�, prosz� kr�lewskiej Mo�ci, wszak�e cia�o bez cienia to nadu�ycie, to bezprawie. Wed�ug pandekt�w: etiam capillus unus habet umbram suam: nawet w�os cie� sw�j posiada. R�wnie� orzeka i prawo obyczajowe: �ka�dy k�osek ma sw�j w�osek�. 45 � Tak, ale to �le � rzek� kr�l surowo. � Cie� to zbytek, tak jak i w�os u k�osa. To niepotrzebne, niepo�ytecz-ne, wymaga wielkich obszar�w, przestrzeni lu�nej, osobistej, i jest wobec tego spo�ecznie szkodliwe. Przestrze� mi�dzy osobnikami powinna by� jak najmniejsza, �ci�le u�ytkowi odpowiadaj�ca: niech przedziela osobniki jaki� najwy�ej kawa�ek sk�ry, nask�rek... Gdyby si� jeden osobnik trzyma� od drugiego na odleg�o�� cienia, to nie by�oby zwarto�ci spo�ecznej. But by si� rozlaz�. Powiesz mi mo�e, i� ze zbytniego zwarcia si� cz�stek powstaje kloc. W�a�nie... Kloc u mnie w pa�stwie jest najpo��da�szym zjawiskiem, bo z kloca robi� si� �wieki. � A duch? � wtr�ci� Wezyr. � Jaki duch? � zdziwi� si� kr�l �wieczek. � Duch, to jest niby co� w rodzaju cienia w�a�nie, a wytworzenie cienia, czyli tego ducha zawdzi�cza si� s�o�cu, �wiat�u... � G�upstwo to wszystko � rzek� kr�l porywczo i nie staraj�c si� nawet zrozumie�. � Przeciwko �wiat�u mam p�achty porozwieszane nad pa�stwem. A zreszt�, gdyby nawet i by�o �wiat�o, to cie� nie m�g�by by� w posiadaniu ka�dego z osobna, bo tak s� wszyscy u mnie do siebie przywarci. Skupiam, zbijam do kupy pojedynczo��, cie� osobisty przez to ginie, i w rezultacie mam po�yteczny og�, kup� uszeregowan� i wt�umion�, wt�oczon� w podeszew. To jasne... Zreszt�, nie b�d� si� t�umaczy�. Czego tedy ��dasz, cudzoziemcze? Wezyr chcia� co� ostrzejszego odrzec, ale wstrzyma�a go wrodzona rozwaga i obowi�zek s�u�enia kr�lewiczowi. Rzek� wi�c: � My z kr�lewiczem przyw�drowali�my oto, aby si� pok�oni� Waszej �wieczkowej Mo�ci i zapyta� o zdrowie kr�lewny. � Aha, kr�lewny? Kr�l brwi zmarszczy�. � A wam co do niej? Znasz, widz�, autor�w, zatem wiesz: vae victis! Tu, na wspomnienie snad� odniesionego w swoim czasie zwyci�stwa, rozmarszozy� si� kr�l i �agodniej doda�: � Z przyjemno�ci� stwierdzam, �e przybywaj�c do mnie, przybyli�cie z celem. To dobrze. Bo u mnie celowo��... Nie znosz� pr�niaczego rozmarzenia, rozlaz�o�ci, czyli rozwi�z�o�ci. Wszystko u mnie musi by� celowe i... h�! h�!... celuj�ce. Szyd�o celuje w podeszew, �wiek celuje w dziurk�, noga celuje w cholew� i biada jej, je�li nie trafi: musi �y� na bosaka... Wtem, jakby sobie nagle uprzytomniwszy, �e ju� do�� d�ugo zostawa� bezczynnie, kr�l �wieczek schwyci� za pilnik i zn�w zaj�� si� pilnym oszlifowywaniem paznokcia u swej jedynej nogi. Nog� t� kr�l, cho� mia� jedyn�, ale tak czynem i sportami by�a rozwini�ta, �e mog�a obsta� za cztery. Tote� kr�l na koniu siadywa� jak przybity do podeszwy. Z gier sportowych, jako dobry patriota, kr�l uprawia� gr� zwan� gwintem, czyli �wiekiem. Z innych obyczaj�w kr�la tu przy sposobno�ci nadmieni� wypada, �e lubi� sk�r� dam haremowych, a harem mia� liczny, poniewa� ka�dy poddany, a nawet i urz�dnik najwy�szy, o niedostateczn� celowo�� podejrzany i s�downie o niej przekonany, musia� mu oddawa� kochank�. W pi�tki kr�l, dla przyk�adu, po�ci�. VII Wszystkie te szczeg�y, znane z historii, przypomnia� sobie Wezyr, stoj�c i nie wiedz�c, co dalej m�wi�. Na szcz�cie kr�l sam si� odezwa�. � ...Zreszt�, o kr�lewnie w tej chwili niewiele wi�cej wiem od was. � Jak to? Czy�by jej tu nie by�o? � Tak, nie ma jej tu. Szukajcie jej u kr�la Gwo�dzika, mojego siostrze�ca. Uciek�a do niego, ale mu nie zazdroszcz�. Niech j� tam! Przylgn�a ju� by�a do mnie, jak zmoczo- 46 47. na sk�ra. Chwili nie mia�em wolnej, ja, kt�ry jestem i tak zaj�ty i tkwi� w pracy poty. Tutaj kr�l wskazuj�cym palcem przeprowadzi� po szyi, jak gdyby j� odkrawa� od swego �ebka miedzianego, i m�wi�, niby w zapomnieniu, do kogo mowa jego si� skierowy-wa. � Stosunki nasze, cho� najs�odsze, przejad�y mi si�. Z pocz�tku ona skar�y�a si� na kr�lewicza, ja go broni�em, potem ona zacz�a kr�lewicza chwali�, a ja gani�em. To by�o gorsze. Nazwa�em j� czym� tam. Ona te� mnie nazwa�a.,. I uciek�a. � Do kr�la Gwo�dzika? � Tak. U mnie si� poznali. Wpad� jej w oko tak, �e o�lep�a et voila. W g�osie kr�lewskim pobrzmiewa�a jakby �a�o�� i razem zdziwienie, �e mo�na go by�o, jego, kr�la �wieczka, porzuci�. � I nic po niej nie zosta�o? � spyta� Wezyr. Kr�l zadzwoni�. Wszed� sztywny kamerdyner, stary �wiek, stukaj�cy nog�, jak gdyby by�a o kuli. � Id� no � rzek� kr�l � do pokoj�w, kt�re zajmowa�a kr�lewna, zobacz, co tam zosta�o, i tu przynie�. S�u��cy wyszed� i zapanowa�o do�� przykre milczenie. Kr�l, snad� �a�uj�c, �e za du�o m�wi�, zw�aszcza wobec osoby, w kt�rej podejrzewa� nie�yczliwo�� ku sobie, zatopi� si� w niemym cyzelowaniu paznokcia i tylko z lekka posapywa�. Wezyr rozgl�da� si� po sali. Na tle �cian bieli�y si� czaszki �wieczk�w pozabijanych w desenie, jakie zwykli�my widywa� w podeszwach but�w. Po�r�d deseni tych ja�nia�y lakierowane litery werset�w i sentencji. Jedna brzmia�a tak: �B�d�cie wszyscy na jedno kopyto�. Inna zaleca�a cel: �Tak celuj, aby� wcelowa� do celu�. Jeszcze inne aforyzmy orzeka�y lub radzi�y: 48 �But stoi � wiekami�. �Ko�cz spraw� i �egnaj!* Niekt�re z orzecze�, widocznie dla unikni�cia niew�a�ciwych komentowa� ich, podane by�y w t�umaczeniu urz�dowym umieszczonym tu� pod orygina�em: Hodie mihi cras tibi: �Dzi� dla mnie, a jutro dla ciebie�. Beatus qui tenet: �Tyle zysku, co w pysku�. Wisia�o te� tu kilka obraz�w, kt�rych miernot� artystyczn� zamaskowywa�a poczciwa tendencja. Jeden obraz, traktowany olejnym drukiem i b�yszcz�cy, jak �wie�o uko�czony kamasz, przedstawia� zgrupowane narz�dzia pracy w taki spos�b, �e formowa�y nadzwyczaj buduj�c� posta� alegoryczn�. Posta� trzyma�a w jednej r�ce, zrobionej z �okcia mierniczego, pociegiel; drug� r�k�, zrobion� z �opaty, napycha�a sobie do ust, kamasz przypominaj�cych, jakie� jad�o; na obrazie by� napis: ��wicz, �wicz, �wicz si�. Sens obrazu uzupe�nia� komentarz obja�niaj�cy, �e ��wiczenie� mo�na i nale�y rozumie� potr�jnie, to jest: jako bicie, jako jedzenie i jako nauk�. Inny obraz, te� o zakroju symbolicznym, przedstawia� du�y but ze z�owrogo stercz�cymi uszami i z paszcz� cholewy, kt�ra zion�a, zda si�, zagadkow� pr�ni�, nasycon� potem. U do�u szyldzik opiewa�: �Swinks�. Jeszcze inny obraz, oczywi�cie z okresu dziej�w legendowych, kiedy to jeszcze niski poziom spo�eczny pozwala� istnie� krajobrazom, mia� za tre�� w�a�nie jaki� widok bajeczny. Na drzewach ros�y gotowe ju� buty; rzeki p�yn�y piwem i �ytni�wk�, a p�oty by�y grodzone kie�basami. Na lewym planie obrazu sta�a grupa �wieczk�w do g�ry * Ofiara kr�lewny 49 ff "'� nogami, a z ich �ebk�w pozanurzanych w traw�, jak �mijki powywijane widnia�y j�zyczki z napisami: Sursum crepidas: Do g�ry kopytka! Ogl�dziny Wezyrskie zosta�y przerwane wej�ciem poko-jowca, kt�ry przyni�s� na tacy jak�� pomi�t� kartk� i przykl�kn�wszy odda� j� kr�lowi. Kr�l pod�o�y� kartk� t� pod ci�ki, na biurku spoczywaj�cy tom �O�wieczenia powsze-chnego�; potrzyma� j� tam chwil�, a gdy si� wyg�adzi�a, zacz�� czyta�. W miar� czytania, kr�l �wieczek stawa� si� coraz czer-wie�szy, poczynaj�c od twarzy, a� wreszcie ca�kiem czerwony, zgni�t� papier i rzuci� go na ziemi�, pod nogi Wezyra, kt�ry nieznacznie nakry� i przycisn�� go butem. Kr�l, z�y najwidoczniej, stuka� pilnikiem po biurku i pomrukiwa�: � ...�e jej tu nie ma! Ach, jak bym j� kaza� �o�wie-czy�.'� S�owa te wypowiedziane przez zaci�ni�te z�by, nie zach�ca�y Wezyra do d�u�szego obcowania z kr�lem. Zreszt� mia� kartk�. � Najo�wiecze�szy �wieczku! � rzek�. � Mog� odej��? � A id�.'... Id�cie sobie na cztery wiatry, ty i tw�j kro- f lewicz, wraz z waszymi cieniami... Pr�niaki i darmozjady! Powiedziawszy t� niegrzeczno��, kr�l, jakby mu przysz�a do �ebka my�l jaka� nag�a, zapyta�: � Czy chcesz si� zobaczy� z kr�lewn� koniecznie? � Tak, przynajmniej tego sobie �yczy kr�lewicz, pan m�j. � To dobrze. Dam wam list polecaj�cy do mego sy-nowca, Gwo�dzika, dam glejt i kogo� do wskazywania drogi, ale pod warunkiem... � Jakim? � �e uprowadzicie kr�lewn� od kr�la Gwo�dzika. � To w�a�nie i naszym by�oby zamiarem... � I �e, z powrotem, z kr�lewn� wst�picie tutaj, do mnie. Tu Wezyr mrukn�� co�, co mo�na by�o t�umaczy� rozmaicie. Kr�l, nie zwa�aj�c na t� dwuznaczno�� mrukni�cia, nakre�li� co� pismem �wiekowym, kt�re wysz�o ju� z u�ycia, wyj�wszy w rzeczach sekretnych. Nakre�liwszy list, da� s�u��cemu odpowiednie zlecenie, a gdy wszystko by�o gotowe, zako�czy� audiencj� szorstkim jak pilnik: � �egnam. � Dzi�kuj� � rzek� Wezyr niemniej kostropato. A z�o�ywszy bardzo g��boki uk�on, dla pozoru, zr�cznie, w chwili uk�onu, wydosta� spod podeszwy zgniecion� kartk�, schowa� j� w pi�� i wyszed� za przewodnikiem. VIII Zastali kr�lewicza siedz�cego na �awie kamiennej, w wielkim zniecierpliwieniu. � M�w � zawo�a�. Wezyr opowiedzia� swoj� rozmow� i wszystko co widzia�. Kr�lewicza to obesz�o najbardziej, �e ju� kr�lewny tu nie ma. Cieszy� si�, �e porzuci�a kr�la �wieczka, ale znowu ten jaki� tam kr�l Gwo�dzik, kt�rego nie zna� wcale. Gdy Wezyr w opowiadaniu swym doszed� do kartki i t� mu okaza�, kr�lewicz rzuci� si� na ni�, z wrodzonym kochankowi idealnemu po��daniem rzeczy materialnych, i � schowa� j� w zanadrze. Chcia� zosta� z t� kartk� sam na sam, jakoby z sam� kr�lewn�. Przy tym kr�powa� go przewodnik. I tu dopiero obaj z Wezyrem j�li przygl�da� si� baczniej ma�emu temu �wieczkowi, kt�ry mia� ich zaprowadzi� do kr�la Gwo�dzika. 50 Ale �wieczek ten nie wyr�nia� si� od innych widzianych �wieczk�w �adn� osobliwo�ci� zewn�trzn�. By� wystrugany czworogrannie i mia� tylko jedn� n�k�. Co za� do jego strony duchowej, to zbyt niewiele by�o do s�dzenia jej danych. �wieczek trzyma� si� z mechaniczn� prostot� i wk�uwaj�c oczy to w kr�lewicza, to w Wezyra, czeka� ich rozkaz�w. � Jak ci na imi�, ma�y? � spyta� Wezyr. � Tutkwi moje nazwisko � odrzek� sztywno malec. � A wi�c, m�j Tutkwi, nie tkwijmy tu. Lewo zwrot! naprz�d marsz! raz, dwa, trzy! Idziemy. I szli. Zaraz za pa�acem kr�lewskim zaczyna�a si� pustynia, zwana �wieczkarni�. W pustyni tej czerni�y si�, do mrowisk podobne, widziane ju� przez podr�nik�w kopce czy sterty. By�y to w�a�nie ��wiekowiska�, rodzaj wsp�lnych mieszka�, o kszta�cie wy-olbrzymia�ego, nieforemnego buta. Ustr�j ten �wiekowisk mia� g��wnie na widoku zniewolenie �wieczk�w do �ycia w nieprzerwanym mroku, bez indywidualnego cienia i bez jego rodziciela-s�o�ca. Cel ten by� osi�gany w zupe�no�ci, poniewa� w but spo�eczny nie przenika�o �wiat�o i nie mog�o tam rysowa�, tworzy� indywidualnych cieni�w. Wezyr pragn�� nieraz przedosta� si� do �rodka tych zabudowa�, ale Tutkwi ch�ci te odradza�, m�wi�c, �e �wieczki nie znosz�, gdy si� ma cie� w�asny, i zaraz -na ten cie� nast�puj� i dziurawi�. � A jak�e to mog� zrobi�, kiedy tam w tych norach cienia naszego nie by�oby wida�? � Cie� si� czuje � rzek� Tutkwi przekonywaj�co. � A ty? � zagadn�� Wezyr niespodzianie � c� ty dla naszych cieni czujesz? Tutkwi, jakby mu odpowied� przychodzi�a z trudno�ci�, tonem kobieco pow�ci�gliwym i wahaj�cym si� rzek�: � Dla mnie wasz cie� nie jest przykry. � No, no � mrukn�� Wezyr. � A to oryginalne. � Co to jest oryginalne? � spyta� Tutkwi. � �wieczek pytaj�cy? Ho, ho! � zawo�a� Wezyr. � Oryginalne, oryginalno�� to jest... Powiedz mi, malcze, zali jeste� przez swoich lubiany? � Nie bardzo... tak, nie bardzo. � No, to musisz mie� jak�� osobliwo��, czyli �sobo��, czyli talent. Umiesz pokazywa� drog�, wi�c umia�e� i patrze�... Ej, pewno ty czasami my�lisz? My�lisz sobie, �e tkwienie w bucie to nie jest idea� �ycia? Tutkwi milcza�, zawstydzony i jakby odgadni�ty. � No, widzisz � ko�czy� Wezyr � takie my�lenie to jest w�a�nie oryginalno��. Kr�lewicz w rozmowach podobnych rzadko bra� udzia� i wzgl�dem docieka� Wezyra zachowywa� si� oboj�tnie na zewn�trz, a w duszy nieraz i wrogo. Zdawa�o mu si�, �e te wszystkie rzeczy, zaspokajaj�ce ciekawo�� podr�nicz� zm�wi�y si� przeciwko niemu i chc� rozpr�szy� jego bo�esno--s�odki stan mi�osnego skupienia. On nie ciekaw innej rzeczy ponad kr�lewn�. Ku niej d��y, j� tylko chce ogl�da�, nad jej tylko budow� zastanawia� si�, nad jej ustrojem rozmy�la�. Dlatego nagli� Wezyra i przewodnika, aby mogli jak najpr�dzej wyj�� z tych pozbawionych kr�lewny okolic, kt�rych widok dra�ni� go i przygn�bia�. Szli tedy szparko. Po drodze jednak musieli niekiedy zatrzymywa� si� i op�dza� r�nym urz�dowym �wiekom, chc�cym odbiera� im cienie. Ale glejt i przewodnik starczy�y za obron�. �wieki salutuj�c, wraca�y do buta, a w�drowcy szli dalej krajem pustym i bez widok�w. Nic nie dawa�o cienia, bo �wiekowiska by�y pozas�ania-ne z r�nych stron wielkimi p�achtami, p�cienie za� od p�acht le�a�y z��czone z sob�, tworz�c jednolite, szare pod-�cielisko, sprzyjaj�ce porostowi zaledwie grzyb�w, liszaj�w, �ywokostu, pokrzyw, rze�uchy i �wi�skiego ziela. Kwiat�w nie by�o, a je�eli zjawia�y si�, to wnet, jak dzieci, kt�re z mieszka� piwnicznych wybieg�szy na podw�rze ciemne, 52 53 niebawem, na g�os matek, nieogrzane s�o�cem, do piwnic swych wracaj� i niklej� z wolna: tak tu nik�y owe kwiaty, pora�one szaro�ci�, a blaskiem nieupieszczone. Na tle tym szarym nawet cienie kr�lewicza i Wezyra odbija�y si� mizernie i prawie �e ich nie by�o wida�. Tym niemniej, dostrzegane przez obywateli �wiekowisk, wsz�-dze wzbudza�y jak�� dzik� zawi�� i nie�yczliwo��. Ka�da spotkana gromada tubylc�w uwa�a�a za najchlubniejsz� rzecz po nich, po tych cieniach depta�. Zdumiewaj�cym by� spryt, z jakim �wieczki posi�kowa�y si� swoj� jedyn� nog�, skacz�c na podobie�stwo pche� lub kangur�w. Jedne do skok�w u�ywa�y nogi, inne skaka�y na g�owie, gdy� istotnej r�nicy mi�dzy nogami �wiecz-k�w a ich g�owami nie by�o, chyba ta r�nica, �e g�owy mieli t�pe, a nogi spiczaste. Ustr�j taki by� nadzwyczaj celowy i po�yteczny. Ka�dy �wiek, w danym razie, m�g� si� w co� wetkn��, a skoro uci�li mu nog�, stawa� w tym czym� na g�owie. Niekiedy w�drowcom zdarza�o si� spotyka� grube, klus-kowate potworki, tocz�ce si� lub toczone po �wi�skim zielu, na kszta�t beczu�ek. Toczenia dokonywa�y �wieczki wybiedzone i chude, maj�ce na �ebkach szyldziki z napisem: Pous-se-pousse. Tutkwi utrzymywa�, �e te bary�kowate, bezkszta�tne istoty, pozbawione zdolno�ci ruch�w samodzielnych, s� to zbogaceni na ob�upywaniu ze sk�ry innych �wieczk�w obywatele. Od nadmiernego darcia, nie s�u�� im ji;� nogi; nieruchomo�� n�g sprowadza tycie, tak �e t�u-�ciochy te, podobne do k��d, musz� a� wynajmowa� sobie �popychad�a�, biedne, poobdzierane przez nich samych stworzenia i kt�re jeszcze musz� swych zdzierc�w tacza�. Jedyn� przyjemno�ci� tych wydziedziczonych helot�w by�o to, �e mogli swoich pan�w na wszystkie boki obraca� i niekiedy nawet siada� na nich. Grubas, cho� si� gniewa�, ale w zale�no�ci od pousse-pousse'a b�d�c, musia� wszystko cierpliwie znosi�. Ba� si�, �e rozdra�niony wym�wkami lub nagan� pousse-pousse mo�e go w jakie� nieczyste miejsce wtoczy�. I cz�sto tak si� zdarza�o: obywatel bary�ka le�y 54 w gnoj�wce i nie mo�e si� ruszy�, bo pousse-pousse wtoczy� go tam i gdzie� sobie odszed� na papierosa. Z brzucha grubasa wyp�ywa mocz z ka�em, a on le�y i nie mo�e si� podnie��, bo nie ma pousse-pousse'a, kt�ry by przyszed� i z gnoju go wytoczy�. Ha�b� takiego potoczystego, czyli raczej poto-nie-czys-tego �ycia, spasione �wieki okupywa�y tym, �e prowadzi�y handel sk�rami i kopytami i �e zak�ada�y fabryki. Z fabryk tych jednak, z maszyn, zwanych �wieczkorodami, wychodzi�o na �wiat pokolenie za pokoleniem �wieczk�w � pcmsse-pousse'�w. Obja�nie� o tym wszystkim udziela� Tutkwi niech�tnie i jakby teraz dopiero, m�wi�c przy tych cudzoziemcach, bardzo dla niego sympatycznych, u�wiadamia� sobie niedol� swego kraju. IX Pewnego dnia kr�lewicz, zaj�ty, po raz nie wiadomo ju� kt�ry, odczytywaniem owego �wistka kr�lewny, dostarczonego mu przez Wezyra � pozosta� by� nieco w tyle i dozna� niemi�ej przygody. Gdy by� zatopiony w czytaniu, napad�a na� banda �wiek�w o powierzchowno�ci tak plugawej, jak gdyby pochodzili z buta ra�onego tr�dem. Rzuciwszy si� hurmem na cie� kr�lewicza, utkwili w nim skancerowane ko�czyny i zacz�li cie� rozszarpywa� z dzikim piskiem i wrzaskiem. Zanim Wezyr z Tutkwi, na trzask dartego cienia, zd��yli przybiec, ju� kilka kawa�k�w tego� by�o w posiadaniu rabusi�w, kt�rzy natychmiast zacz�li przyk�ada� je sobie do strupia�ych cz�onk�w. Niekt�rzy wznosili wydarte fragmenty cienia nad g�owami, na kszta�t parasolek, wi�cej z ur�gowiska ni� z rado�ci. Biedny kr�lewicz, sparali�owany ze wstr�tu, wcale si� nie broni�. Dopiero Wezyr nadbieg� i wal�c napastnik�w po �ebkach swoim listem �elaznym, zmusi� ich do ucieczki. 55 W zaj�ciu tym odznaczy� si� i ma�y przewodnik. Mianowicie na jednego zbira naskoczy� tak zajadle, �e go na dwoje rozszczepi� i drewnianego pozbawi� �ycia. Zb�j drga� przez chwil�, jak dogorywaj�ca zapa�ka, a� zgas�, poczernia�, tu� zaraz si� spopieli� i rozsypa� mi�dzy li�cie �wi�skiego ziela. Po dokonaniu tego czynu Tutkwi zwr�ci� si� do kr�lewicza. � Jak�e ci. panie? Kr�lewicz blady by� i nic nie m�wi�. � Czy aby zosta� kawa�ek cienia? � Zdaje si�, �e zosta� � rzek� s�abo kr�lewicz. � O, to odro�nie. Kr�lewicz zdawa� si� by� troch� pocieszony. � Cie� odrasta � doda� Tutkwi � je�eli go niezupe�nie straci�. � A ty sk�d wiesz o tym? � spyta� Wezyr. � Tak... wychodzi�em czasami z buta... za p�acht�. � No, no � mrukn�� Wezyr i przyja�nie spojrza� na Tutkwi. Zaj�to si� rannym kr�lewiczem, ale i on sam ju� przychodzi� do siebie. Nadchodz�cy wiecz�r wyd�u�y� mu resztki ocalonego cienia i doprowadzi� je nawet do rozmiar�w znacznie wi�kszych, ni� by�o potrzeba. Skrzepiony na cieniu kr�lewicz, kt�remu napa�� ta przerwa�a na chwil� w�tek my�li o kr�lewnie, m�g� spokojnie teraz patrze� wraz z towarzyszami na zachodz�c� czerwie� kuli s�onecznej, kt�ra przez dziurawo�� p�acht, a nawet przez ich w��kna prze�witywa�a. � A ty dlaczego nie masz cienia? � spyta� kr�lewicz i wskaza� palcem na miejsce, gdzie pod�ug jego zapatrywa�, winien by� le�e� cie� Tutkwi. � Ja?... � westchn�� �wieczek i podni�s� twarzyczk�, jakby z wyrzutem ku czerwonemu zachodowi. A zach�d nie �yczy� sobie wystawia� Tutkwi na dalsze �wiecenie oczami i zacz�� spiesznie dogasa�. Cienie kr�lewicza i Wezyra po- 56 rozci�ga�y si� tak, �e ich brzeg znik� zupe�nie, i niebawem ciemno�� ogarn�a wszystkich. Wezyr ze spodu najbli�szej p�achty zrobi� namiot, umie�ci� tam kr�lewicza i sam leg�. Tutkwi podj�� si� tkwi� na stra�y. W "tym celu, na kilka pi�dzi podskoczy� ku g�rze i spadaj�c, utkwi� w ziemi sw� ostr� nog�, aby tak ju� pozosta� do rana. Wezyr usn�� wkr�tce, tylko kr�lewicz d�ugo jeszcze rzuca� oczyma w ciemne przestrzenie i s�a� do ukochanej my�l rozt�sknion�. Kr�lewicz ockn�� si� z pewnym niedomaganiem. Nadwer�enie cienia, bodajby tylko chwilowe, dzia�a przygn�biaj�co na tych, kt�rym ten cie� jest wrodzony. Cie�, odblask, refleks potrzebny jest dlatego, �e przypomina, �e zwiastuje obecno�� �wiat�a tym, kt�rym �y� �wiat�o�ci� przeznaczono. Je�eli cie� w jakikolwiek spos�b ginie, to znaczy, �e zb��dzili z drogi �wietlanej. W nocy, gdy cienia nie wida�, b��dzi si� te� najcz�ciej. Bo i sama ziemia w�wczas b��dzi, odwraca si� po�owicznie od s�o�ca, zapoznaje �wiat�o po�owicznie. Ta grzeszna po�owiczno�� ziemi w dziedzinie �wiat�a i ciep�a jest b��dem czasowym, wskutek obrotu ziemskiej bry�y naoko�o swej osi, i jest b��dem przestrzennym, wskutek obrotu jej naoko�o s�o�ca. B��dna ziemia kr��y dooko�a tego �wietlanego centrum, jakby szuka�a sposobu z��czenia si� z nim, a�eby ju� �y� �wiat�o�ci� nie cz�ciowo, nie czasowo, lecz ca�kowicie i nieprzerwanie. Cie� rzeczy to jakby sm�tek ich, �e w tej swojej postaci materialnej �y� ca�kowicie �yciem s�onecznym nie mog�. Wszystkie cieniob�jcze urz�dzenia w kraju kr�la �wieczka mia�y za zadanie udost�pni� obywatelom �ycie ca�kowit� jednostajn� szaro�ci� bez t�sknot pr�niaczych ku �ywotowi s�onecznemu. Obywatel �wieczek wola� by� ciemnym 57 kwiat�w, ani jak but, ale z raz na zawsze ustalon� pewno�ci�, �e �adnego �wiat�a nie ma na �wiecie i �e je wytwarza tylko jaka� niezdrowa histeria ............ � �e te� ty, kr�lewiczu � m�wi� Wezyr tonem wym�wki � nie mo�esz si� do�� naczyta� tego �wistka kr�lewny?... Mi�o�� jest rzecz� bardzo niespo�eczn�, bo zakochany nie trzyma si� kupy, tylko po��da �y� w parze, a je�li pary nie ma, to gdzie� od�azi, marnuje cie� i nap�dza nam i sobie strachu... A propos, co te� tam kr�lewna pisze, je�eli wolno wiedzie�? � A nie powiesz nikomu, s�owo? � S�owo. � No to masz, czytaj. Wezyr wzi�� papier i czyta�, co nast�puje: �...Dziwny kraj! Nie ma tu ani drzew, ani , _~> �wiate�, ani cieni, ani �wiat�ocieni. ...Pe�nam niepokoj�w i po��da�, o kt�rych nikt nie wie. A chcia�abym si� da� pozna�. Chcia�abym kogo�, coby mi� tak wzi��, przenikn�� i uciszy�... ...Kr�l �wieczek? Nie m�wcie mi o nim. Nie jest on ani drzewem, ani kwiatem, ani cieniem, ani �wiat�em, ani �wiat�ocieniem. Jest parweniuszem � c'est tout dit. Le Tsfiets-che�ue � quel nom!... ...�wieczek by� taki bia�y i czysty, gdym go pozna�a, jakby �wie�o oheblowany, ale teraz jest brudny i brzydal. My�la�am, �e opr�cz mnie nie b�dzie kocha� nic i nikogo. A jak�e! Kocha systematyczno��, praktyczno��, oszcz�dno�� i celowo��. Te wszystkie o�ci, te oderwano�ci, ces choses abs-traites, ca me degoute. Takie to wszystko nudne, dalekie od �ycia!... ...Kr�lewicz te� bredzi� czasami o oderwaniach, i wtedy odrywa� si� ode mnie, szed� do swego brzydkiego Wezyra, a mnie zostawia� sam�... ...Dziwne! Jak mo�na odrywa� si� od �ycia? Jak mo�na zostawia� kr�lewn� sam� i zapomina�, �e kr�lewna jest �ycia pi�knem? Jak mo�na to by�o robi�, o kr�lewiczu!... 58 ...Pi�kno idealne? � pusty wyraz. Przecie �aden malarz nie namalowa� �adniejszej kr�lewny nad kr�lewn� �yj�c�, rzeczywist�. A je�eli namaluje co� z fantazji, to musi namalowa� tak, �eby to mia�o poz�r rzeczywisto�ci, nie oderwania. Rzeczywisto�� wi�c jest obowi�zuj�c�... ...A jednak poza rzeczywisto�ci� co� jest. Jest mo�e poezja i sztuka? Ale� to ja jestem w�a�nie i poezj�, i sztuk�. Jestem pi�knem, bom pi�kna, czuj� to. Jestem �yw� ide�, idea�em. Tak, ale trzeba by� pi�kn�... ...Widz� si� w lustrze ca�a, ogl�dam. Szata moja czerwona zsuwa si� wolno, bo j� zatrzymuje wynios�o�� bioder... Piersi moje jak go��bice pojmane w siatk�: jedna chce wyfrun�� ku wschodowi, a druga na zach�d... Tak, jestem pi�kna, jestem pi�knem. ...J'ai une idee toute chose: po��dam siebie. ...Biedny kr�lewicz! Co on te� robi? P�acze po mnie? Powinien p�aka�. Mnie utraci�, to tak jakby zgubi� �ycie. A je�li si� zgubi co� drogiego, to si� p�acze. A m�g�by mnie przecie by� nie gubi�. Ale si� odrywa�! I po co si� odrywa�? ...Chocia�by nie wiem jaki wzi��� idea� i do zostania nim d��y�, to gdy si� ju� nim zostanie, trzeba nim �y�, trzeba urealnia� go. Wi�c co tu m�wi�? II n'y a que la realit�, ...Przyby� tu kr�l Gwo�dzik. Co za imi� kwieciste! II doit etre la poesie realisee. To mi poezja! Taki pe�ny, postawny i taki rzeczywisty! ...Zabawny �wieczek, kt�ry sobie wyobra�a, �e ja go kocham! Dzi� na przyk�ad mi si� pyta�: czemu go nie wzywam? czemu go nie potrzebuj�? Dlatego, odpowiedzia�am, �e nie jestem butem. Kr�l si� zaczerwieni�, powiedzia�, �em twarda jak podeszew, i zaraz odszed�. Va! ...Gdy mi� zapach lip doleci z mojego ogrodu wspomnie� i gdy tu widz� asfalt naoko�o... taka si� czuj� zm�czona! Tak bym chcia�a, �eby przyszed� kto� mi�y i powiedzia�: �yj tak i tak � to bym �y�a... Kr�lewicz umia� tylko kocha� i sam nie wiedzia�... ...�ycie nie mo�e by� jedyn� rzeczywisto�ci� na �wiecie. Musi by� poza tym co�, musi by� co� poza �yciem?... 59 l L ...A mo�e tylko trzeba �y� inaczej, �eby to inne d�j-; r�e�? Tak, trzeba zmiany! ...Kwiat�w! Kwiat�w! Kwiat�w! Ach, tak bym ju� chcia�a st�d odlecie�! Dok�d?... czy wiem? Poza �wiat, au-deli d'ici-bas... Dans la vie, U n'y a que cela de vrai! Tylko te jest prawd�, co le�y poza prawd��. l Gdy Wezyr sko�czy� czyta�, kr�lewicz, kt�ry przez tenj czas niecierpliwie bada� jego wyraz twarzy, spyta�: -, � No c� powiesz? Ale na twarzy Wezyrsfeiej nie zna� by�o �adnych wzrusze�. � Powiem ci, kr�lewiczu � rzeki � jest to dziennik rajskiego ptaka. � Przynajmniej rajskiego! Dzi�kuj� w imieniu kr�lewny � rzek� cierpko kr�lewicz. � I to przez ciebie jam j ten raj utraci�! j � Zapominasz, kr�lewiczu, �e� go ju� nie mia�, gdy� przyszed� prosi� mi� o rad�. Ju� by�e� wygna�cem z jej serca. � Kiedy kr�lewna pisze, �em to ja si� od niej oderwa�, wyrzuca mi to... Patrz, czytaj. � Pami�tam, Ale tak samo kot m�g�by wyrzuca� myszy, kt�ra m�czy�, �e oderwa�a si� od niego i uciek�a. Gdy j wr�cisz, b�dzie to samo. Pos�uchaj mi�, kr�lewiczu. Zboczmy z tej drogi, nie chciej ju� szuka� kr�lewny po �wiecie. Obierz sobie inn� drog� do je