2479

Szczegóły
Tytuł 2479
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2479 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2479 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2479 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Eddings Szafirowa r�a Ksi�ga trzecia dziej�w Elenium Prze�o�y�a Maria Duch PROLOG Otha i Azash wyj�tki ze Skr�conej historii Zemochu, opracowanej na Wydziale Historii Uniwersytetu Borraty W czasach staro�ytnych kontynent Eosii by� bardzo s�abo zaludniony. Zamieszkiwali go Styricy w z rzadka porozrzucanych wioskach. Z biegiem lat pierwotnych mieszka�c�w kontynentu pocz�li stopniowo wypiera� Eleni, migruj�cy na zach�d ze step�w centralnej Daresii. Najp�niej zosta� zasiedlony Zemoch. Tamtejsze plemiona znacznie ust�powa�y pod wzgl�dem rozwoju ludom mieszkaj�cym na Zachodzie. Nie dor�wnywali im stopniem spo�ecznego zorganizowania ani rozwojem ekonomicznym, a ich miasta sprawia�y wra�enie bardzo prymitywnych w por�wnaniu z tymi, kt�re wyrasta�y w powstaj�cych na Zachodzie kr�lestwach. Klimat Zemochu trudno nazwa� �agodnym, tote� �ycie toczy�o si� tam g��wnie wok� zaspokajania podstawowych potrzeb. Ko�ci� przejawia� niewielkie zainteresowanie tak biednym i niego�cinnym rejonem; w rezultacie kaplice Zemochu pozostawa�y w wi�kszo�ci bez duszpasterzy, a kongregacje bez opiekun�w. Z tej przyczyny Zemosi byli zmuszeni gdzie indziej szuka� duchowej strawy. Jako �e w dalekiej krainie dzia�a�o zaledwie kilku ksi�y, nie mia� kto nak�ania� osiad�ych tam ludzi do poszanowania na�o�onych przez Ko�ci� zakaz�w, dotycz�cych obcowania z poga�skimi Styrikami. Powszechnie dochodzi�o zatem do bratania przedstawicieli obu ras, a kiedy pro�ci wie�niacy Eleni spostrzegli, �e ich styriccy s�siedzi czerpi� konkretne korzy�ci ze znajomo�ci sztuk tajemnych, naturaln� kolej� rzeczy szerzy�a si� apostazja. W Zemochu ca�e wioski zamieszkane przez Elen�w nawraca�y si� na styricki panteizm. Wznoszono �wi�tynie ku czci tego lub innego boga; ciemne styrickie kulty prze�ywa�y sw�j rozkwit. Ma��e�stwa mi�dzy Elenami a Styrikami sta�y si� powszechne i z ko�cem pierwszego tysi�clecia Zemoch�w nie mo�na ju� by�o uwa�a� za nar�d Elen�w. Wraz z up�ywem kolejnych stuleci coraz bli�sze zwi�zki ze Styrikami spowodowa�y nawet tak znaczne zniekszta�cenie j�zyka, �e sta� si� on ledwie zrozumia�y dla Elen�w mieszkaj�cych w zachodniej Eosii. W jedenastym wieku m�ody pasterz k�z z g�rskiej wioski w Gandzie, w centralnym Zemochu, prze�y� do�wiadczenie, kt�re w ostateczno�ci wstrz�sn�o �wiatem. Ch�opak imieniem Otha podczas poszukiwa� zb��kanej w g�rach kozy natkn�� si� na ukryty i poro�ni�ty winoro�l� przybytek, wzniesiony w staro�ytno�ci przez wyznawc�w jednego z licznych styrickich kult�w. Kapliczka by�a po�wi�cona bo�kowi, kt�rego pos��ek o groteskowo powykrzywianych kszta�tach mia� dziwnie przyzywaj�c� moc. Otha odpoczywa� po trudach wspinaczki, gdy us�ysza� dobywaj�cy si� z g��bi kapliczki g�os, m�wi�cy po styricku. - Kim�e jeste�, ch�opcze? - Nazywam si� Otha - odpowiedzia� ch�opak, z wyra�nym trudem przypominaj�c sobie mow� Styrik�w. - I przyby�e� do tego miejsca, aby mi si� pok�oni�, pa�� na kolana i wielbi� mnie? - Nie - odpar� Otha z nietypow� dla siebie szczero�ci�. - Pr�buj� odszuka� jedn� z moich k�z. Na d�u�sz� chwil� zapad�o milczenie. Potem g�uchy, przejmuj�cy dreszczem g�os odezwa� si� ponownie: - A co musia�bym ci ofiarowa�, aby� zechcia� mi si� pok�oni� i odda� cze��? Od pi�ciu tysi�cy lat nikt z twego rodzaju nie odwiedza� mojej �wi�tynki, a ja �akn� uwielbienia i wiernych dusz. Otha by� pewien, �e przemawia do niego jaki� pastuch, chc�cy p�ata� figle, i postanowi� ci�gn�� zabaw� dalej. - Och, chcia�bym by� kr�lem �wiata, �y� wiecznie, mie� tysi�ce dziewcz�t ch�tnych do spe�nienia ka�dej mojej zachcianki i g�r� z�ota... aha, i jeszcze chcia�bym znale�� swoj� koz� - wyliczy� jakby od niechcenia. - I w zamian za to odda�by� mi sw� dusz�? Otha si� zastanowi�. Zaledwie zdawa� sobie spraw� z tego, �e mia� dusz�, tak wi�c jej strata nie powinna mu zbytnio przeszkadza�. Poza tym - jak rozmy�la� dalej - je�eli to nie by� figiel kt�rego� z wyrostk�w pas�cych kozy i propozycje mo�na by potraktowa� powa�nie, to niespe�nienie cho�by jednego z tych niewykonalnych ��da� uniewa�ni�oby ca�� umow�. - No dobrze - zgodzi� si� z oboj�tnym wzruszeniem ramion - ale najpierw udowodnij mi sw� moc. Chc� zobaczy� moj� koz�. - A zatem sp�jrz za siebie, Otho - poleci� g�os - i odbierz to, co by�o zgubione. Pastuszek si� obejrza�. Zgubiona koza spokojnie obgryza�a krzaki. Otha by� przeci�tnym zemoskim ch�opakiem. Lubowa� si� w zadawaniu b�lu bezbronnym istotom. Z upodobaniem oddawa� si� okrutnym �artom, drobnym kradzie�om i gdy tylko mia� po temu okazj�, ch�tnie ba�amuci� samotne pasterki. By� chciwy i niechlujny, a o swoim sprycie mia� wyg�rowane mniemanie. Przywi�zuj�c koz� do krzaka my�la� gor�czkowo. Je�eli ten zapomniany styricki bo�ek potrafi na ��danie zwr�ci� zaginion� koz�, do czego jeszcze m�g�by by� zdolny? Otha doszed� do wniosku, �e oto trafi�a mu si� okazja, kt�rej �al nie wykorzysta�. - Dobrze - zgodzi� si� - na razie masz u mnie jedn� modlitw� za zwrot kozy. Potem mo�emy porozmawia� o duszach, cesarstwach, bogactwie, nie�miertelno�ci i kobietach. Uka� si�. Nie b�d� si� k�ania� powietrzu. Jakie masz imi�? Musz� je zna�, aby u�o�y� poprawn� modlitw�. - Jam jest Azash, najpot�niejszy ze Starszych Bog�w. Je�eli zostaniesz mym s�ug� i przyprowadzisz innych, aby oddawali mi cze��, nagrodz� ci� sowicie. Wywy�sz� ci� i obdarz� bogactwami, jakich nie mo�esz sobie wyobrazi�. Najpi�kniejsze z panien b�d� twoje. B�dziesz �y� bez ko�ca, a co wi�cej, b�dziesz mia� tak� w�adz� nad �wiatem, jakiej nie mia� jeszcze nigdy �aden cz�owiek. W zamian za to prosz� jedynie o tw� dusz� i dusze tych, kt�rych do mnie przywiedziesz. Wielkie s� moje potrzeby i samotno��, ale moja nagroda dla ciebie b�dzie r�wnie wielka. Sp�jrz w me oblicze i zadr�yj przede mn�. Powietrze wok� pokracznego pos��ka zamigota�o i Otha ujrza� wznosz�ce si� nad niezdarnie wyrze�bionym wizerunkiem prawdziwe oblicze Azasha. Wzdrygn�� si� z przera�enia przed okropnym duchem, kt�ry pojawi� si� tak nagle, i pad� na ziemi�, korz�c si� przed zjaw�. W g��bi duszy Otha by� tch�rzliwy i obawia� si�, �e bardziej racjonalna reakcja na zmaterializowanego Azasha - natychmiastowa ucieczka - mo�e sprowokowa� ohydnego boga do uczynienia czego� okropnego, a Otha bardzo ba� si� o w�asn� sk�r�. - Chwal mnie, Otho - ozwa�o si� b�stwo. - Moje uszy s� ��dne twej adoracji. - O pot�ny... ojej, jak ci na imi�... aha, Azashu. Bogu bog�w i w�adco �wiata, wys�uchaj mej modlitwy, wys�uchaj swego pokornego czciciela. Jestem niczym py� przed tob�, a ty wznosisz si� nade mn� jak g�ra. Czcz� ci�, s�awi� i sk�adam z g��bi mego serca dzi�ki za zwrot mej nieszcz�snej kozy - kt�r�, gdy tylko wr�c� do domu, st�uk� na kwa�ne jab�ko za to, �e odesz�a od stada. - Trz�s�cy si� ze strachu Otha mia� nadziej�, �e jego modlitwa zadowoli�a Azasha lub przynajmniej na tyle rozproszy�a uwag� boga, aby nadarzy�a si� okazja do ucieczki. - Modlitwa by�a odpowiednia, Otho - oznajmi�o b�stwo. - Zaledwie odpowiednia. Z czasem nabierzesz bieg�o�ci w swej adoracji. Ruszaj teraz swoj� drog�, a ja b�d� delektowa� si� tw� niezdarn� modlitw�. Wr�� jutrzejszego ranka, ods�oni� przed tob� swe zamys�y. Kiedy po ci�kim marszu Otha przyby� z koz� do swej brudnej chaty, poprzysi�g� sobie nigdy nie wraca� do kapliczki wstr�tnego bo�ka. Tej nocy nie m�g� zasn��, przewraca� si� z boku na bok na n�dznym pos�aniu, dr�czony przez wizje bogactwa i us�u�nych panien, zezwalaj�cych mu da� upust ��dzom. - Zobaczmy, do czego to doprowadzi - mrukn�� do siebie, gdy �wit rozprasza� mroki nocy. - W razie potrzeby zawsze mog� uciec. I tak prosty Zemoch, pasterz k�z, zosta� wyznawc� Starszego Boga, Azasha, boga, kt�rego imienia styriccy s�siedzi Othy nie chcieli nawet wypowiada�, tak wielk� czuli przed nim boja��. W nast�pnych wiekach Otha zda� sobie spraw�, jak g��bokie by�o jego zniewolenie. Azash wi�d� go cierpliwie poprzez okres zwyk�ego oddawania mu czci do odprawiania zwyrodnia�ych rytua��w, a potem dalej do obmierz�ego kr�lestwa nieobyczajno�ci. W miar� jak straszne bo�yszcze �ar�ocznie po�era�o jego dusz�, prosty i nie budz�cy szczeg�lnego wstr�tu pastuszek k�z stawa� si� ponury i coraz mniej towarzyski. �y� wprawdzie kilkana�cie razy d�u�ej ni� przeci�tny cz�owiek, lecz jego cz�onki uwi�d�y, a brzuch i g�owa si� rozd�y. Poniewa� unika� s�o�ca, sta� si� trupio blady. Straci� w�osy. Zosta� wielkim bogaczem, ale bogactwo go nie cieszy�o. Na ka�de zawo�anie mia� ch�tne konkubiny, lecz ich urok nie robi� na nim wra�enia. Tysi�ce tysi�cy cieni, upior�w i stwor�w z ciemno�ci czeka�o jedynie na jego skinienie, ale nie potrafi� na tyle si� nimi zainteresowa�, aby im cokolwiek rozkaza�. Przyjemno�� czerpa� jedynie z kontemplacji b�lu i �mierci. Z rozkosz� przygl�da� si�, jak ku jego uciesze s�ugusi okrutnie pozbawiali �ycia bezbronne i dr��ce ofiary. Pod tym wzgl�dem Otha si� nie zmieni�. Na pocz�tku trzeciego tysi�clecia, gdy podobny �limakowi Otha sko�czy� dziewi��set lat, poleci� swym zaufanym s�ugom przenie�� prymitywn� kapliczk� Azasha do miasta Zemoch, po�o�onego w p�nocnowschodnich g�rach. Skonstruowano ogromn� figur� ohydnego boga, aby zamkn�� w niej pos��ek, a nad ni� wzniesiono olbrzymi� �wi�tyni�. Za �wi�tyni� kaza� Otha zbudowa� sw�j w�asny pa�ac, po��czony z ni� labiryntem korytarzy. By�a to okaza�a budowla o �cianach pokrytych najlepszym kutym z�otem, bogato inkrustowanym per�ami, onyksem i chalcedonem. Na kolumnach wyrysowano rubinowe i szmaragdowe litery o zawi�ych kszta�tach. Tam te� z ca�� oboj�tno�ci� og�osi� si� cesarzem wszystkich Zemoch�w. Proklamacji tej towarzyszy� grzmi�cy i troch� kpi�cy g�os Azasha, kt�ry wraz z t�umnym wyciem z�ych duch�w dobywa� si� ze �wi�tyni. Tak rozpocz�� si� okres straszliwego terroru w Zemochu. Wszystkie inne wyznania zosta�y bezlito�nie wyt�pione. Ofiary z noworodk�w i dziewic liczono w tysi�cach, a Eleni i Styricy byli jednako mieczem nawracani na wiar� w Azasha. Oko�o wieku zaj�o cesarzowi i jego s�ugusom wykorzenienie wszelkich �lad�w obyczajno�ci ze zniewolonych poddanych. Wszystkich ogarn�a ��dza krwi i niewyobra�alne okrucie�stwo, a rytua�y odprawiane przed wzniesionymi ku czci Azasha o�tarzami i kapliczkami stawa�y si� coraz wstr�tniejsze i bardziej odra�aj�ce. W dwudziestym pi�tym wieku Otha uzna�, �e wszystko zosta�o przygotowane do realizacji ostatecznego celu jego zwyrodnia�ego boga. Zgromadzi� wi�c na zachodniej granicy Zemochu swe ludzkie armie oraz sprzymierze�c�w z krainy ciemno�ci. Wkr�tce te�, gdy Azash zebra� swoje si�y, Otha uderzy�, wysy�aj�c wojska na r�wniny Pelosii, Lamorkandii i Cammorii. Nie da si� w pe�ni opisa� ludzkiego przera�enia wywo�anego inwazj�. Dziko�� zemoskich hord daleko wykracza�a poza zwyk�e okrucie�stwo, a niewypowiedziane okropie�stwa, jakich dopuszczali si� nieludzie towarzysz�cy armii naje�d�cy, by�y zbyt ohydne, aby o nich w tym miejscu wspomina�. Wznoszono g�ry z ludzkich g��w. Pojmanych do niewoli sma�ono �ywcem, a potem zjadano. Wzd�u� dr�g i trakt�w sta�y krzy�e, szubienice i pale. Niebo by�o ciemne od kr���cych s�p�w i kruk�w, a powietrze cuchn�o palonym i gnij�cym mi�sem. Armie Othy �mia�o zd��a�y w kierunku pola bitwy z pe�nym przekonaniem, �e ich sprzymierze�cy bez trudu pokonaj� ka�dy op�r. Nie wzi�li jednak pod uwag� si�y Rycerzy Ko�cio�a. Na r�wninie Lamorkandii, na po�udniowym kra�cu jeziora Randera, dosz�o do wielkiej bitwy. Ziemskie armie zwar�y si� z sob� w pot�nym starciu, ale jeszcze bardziej zdumiewaj�c� walk� stoczy�y ze sob� si�y nadnaturalne. Wzi�y w niej udzia� wszelkie wyobra�alne formy ducha. Pole walki omiata�y fale ciemno�ci i wielobarwne �uny �wiat�a. Ogie� i blask la�y si� z nieba. Ca�e bataliony poch�ania�a ziemia lub spala�y nag�e p�omienie. Od horyzontu po horyzont przetacza�y si� hucz�ce gromy. Ziemia dr�a�a od wstrz�s�w, a potoki lawy wyrzucane z jej g��bin poch�ania�y id�ce w szyku legiony. Wiele dni armie trwa�y zwarte w straszliwej bitwie na zbroczonym krwi� polu, a� w ko�cu Zemosi zostali odparci. Ze straszyd�ami rzuconymi przez Oth� starli si�, jak r�wny z r�wnym, Rycerze Ko�cio�a, i po raz pierwszy Zemosi zakosztowali smaku pora�ki. Pocz�tkowo niech�tny odwr�t zmieni� si� w paniczn� ucieczk�. Rozbite hordy pogna�y w kierunku granic. Eleni zwyci�yli, ale drogo okupili zwyci�stwo. Po�owa rycerstwa poleg�a na polu bitwy, a armie kr�l�w liczy�y swych zabitych w dziesi�tki tysi�cy. Do nich nale�a�o zwyci�stwo, lecz byli zbyt wyczerpani i nieliczni, aby �ciga� uciekaj�cych Zemoch�w. Rozd�tego Oth�, kt�ry na swych os�ab�ych cz�onkach nie by� ju� w stanie ud�wign�� w�asnego ci�aru, zaniesiono w lektyce do �wi�tyni znajduj�cej si� za labiryntem, aby m�g� stawi� czo�o gniewowi Azasha. Cesarz czo�ga� si� przed pos�giem swego boga, b�agaj�c ze �zami o lito��. W ko�cu Azash przem�wi�: - Ostatni raz, Otho, jeszcze ten jedyny raz ulegn� twym b�aganiom. Chc� posi��� Bhelliom. Zdob�d� go i przynie� mi, bo przestan� by� wobec ciebie tak wielkoduszny. Skoro darami nie nak�oni�em ci� do poddania si� mej woli, by� mo�e dokonam tego m�czarni�. Id�, Otho. Znajd� mi Bhelliom, abym m�g� powr�ci� do swej dawnej postaci i odzyska� wolno��. Je�eli mnie zawiedziesz, z pewno�ci� zapragniesz �mierci, gdy� twoje umieranie b�dzie trwa�o wieczno��. I tak, pomimo i� kl�ska roznios�a w strz�py wojska Zemochu, zrodzi� si� ostatni spisek Othy przeciwko kr�lestwom Zachodu. Spisek, kt�ry mia� doprowadzi� ca�y �wiat na skraj przepa�ci. CZ�S� PIERWSZA BAZYLIKA ROZDZIA� 1 Wodospad nikn�� w bezdennych czelu�ciach, kt�re poch�on�y Ghweriga. Spadaj�ce wody nape�nia�y grot� g��bokim dudnieniem, podobnym do echa, jakie pozostaje po uderzeniu wielkiego dzwonu. Na kraw�dzi przepa�ci kl�cza� Sparhawk, mocno �ciskaj�c w d�oni Bhelliom. Rycerza og�usza� huk wodospadu, o�lepia�o �wiat�o uwi�zione w kolumnie spadaj�cej wody. Jego umys� by� wolny od wszelkich my�li. Powietrze w grocie by�o ci�kie od wilgoci. Mgie�ka wody rozpylonej przez wodospad zrasza�a ska�y. Mokre kamienie po�yskiwa�y w migotliwych blaskach rzucanych przez rw�cy potok oraz ostatnich b�yskach nikn�cej �wiat�o�ci, kt�ra towarzyszy�a bogini Aphrael. Sparhawk powoli opu�ci� wzrok na trzymany w d�oni klejnot. Szafirowa r�a sprawia�a wra�enie delikatnej, a nawet kruchej, mimo to rycerz czu�, i� jest niezniszczalna. Z jej serca dobywa�y si� pulsuj�ce b�yski, rozja�niaj�ce koniuszki p�atk�w b��kitem. Moc emanuj�ca z wn�trza drogocennego kamienia przyprawia�a Sparhawka o b�l r�k, a w g��bi jego duszy co� krzycza�o ostrzegawczo. Nie znaj�cy l�ku pandionita wzdrygn�� si� i oderwa� oczy od zniewalaj�cego b��kitu Bhelliomu. Waleczny rycerz Zakonu Pandionu szuka� wzrokiem blask�w gasn�cych na kamieniach, jakby w nadziei, �e Aphrael uchroni go przed klejnotem, o kt�rego zdobycie tak d�ugo zabiega� i kt�rego teraz tak dziwnie si� obawia�. Jednak�e nie tylko o to mu chodzi�o. Sparhawk pragn�� to s�abe �wiate�ko wry� w pami�� na zawsze, zachowa� w swym sercu cho� wizj� ma�ego, kapry�nego b�stwa. Sephrenia westchn�a i powoli wsta�a. Na jej twarzy mimo znu�enia malowa� si� zachwyt. Wiele wysi�ku kosztowa�o czarodziejk� dotarcie do tej wilgotnej groty w g�rach Thalesii, ale zosta�a nagrodzona cudownym momentem objawienia - mog�a spojrze� prosto w oblicze bogini. - Musimy teraz opu�ci� to miejsce, m�j drogi - powiedzia�a ze smutkiem. - Nie mo�emy zosta� kilka chwil d�u�ej? - zapyta� Kurik z nietypow� dla siebie t�sknot� w g�osie, gdy� giermek by� najmniej sentymentalnym z wszystkich ludzi. - Nie. Je�eli zostaniemy tu za d�ugo, zaczniemy szuka� usprawiedliwienia, aby pozosta� jeszcze d�u�ej. Po pewnym czasie w og�le nie chcieliby�my odej��. - Drobna, odziana w bia�� szat� czarodziejka spojrza�a na Bhelliom, a jej twarz gwa�townie zmieni�a wyraz. - Zabierz to z mych oczu, Sparhawku, i rozka�, aby umilk�. Jego obecno�� wszystkich nas kala. - Sephrenia wyci�gn�a przed siebie miecz, kt�ry przekaza� jej duch Gareda na pok�adzie statku kapitana Sorgiego. Przez chwil� szepta�a co� po styricku, a potem uwolni�a zakl�cie, kt�re rozjarzy�o kling� miecza, aby o�wietli� drog� powrotn� na powierzchni�. Sparhawk wsun�� klejnot pod p�aszcz i si�gn�� po w��czni� kr�la Aldreasa. Poczu�, �e jego kolczuga solidnie ju� pachnie. Marzy�, by si� jej pozby�. Kurik przystan�� i podni�s� okut� �elazem kamienn� maczug�, kt�r� pokraczny, kar�owaty troll zamierza� roztrzaska� im czaszki, zanim spad� w g��b czelu�ci. Giermek podrzuci� maczug� kilka razy w d�oni, a potem oboj�tnie cisn�� w przepa�� w �lad za Ghwerigiem. Sephrenia unios�a nad g�ow� �arz�cy si� miecz i ca�a tr�jka ruszy�a po zasypanej szlachetnymi kamieniami posadzce skarbca trolla w kierunku wej�cia do kr�tej sztolni, wiod�cej na powierzchni�. - My�lisz, �e jeszcze kiedy� j� ujrzymy? - zapyta� Kurik z rozmarzeniem, gdy wchodzili do korytarza. - Aphrael? Trudno powiedzie�. Ona zawsze by�a troch� kapry�na - odpar�a Sephrenia st�umionym g�osem. Przez pewien czas szli w milczeniu kr�t� sztolni�. Podczas wspinaczki Sparhawka ogarn�o uczucie dziwnej pustki. Gdy schodzili w d�, by�o ich czworo; teraz opuszczali grot� tylko we troje. Bogini-dziecka nie by�o mi�dzy nimi, cho� nie�li j� w swych sercach. Co� jeszcze nie dawa�o Sparhawkowi spokoju. - Czy nie powinni�my po wyj�ciu opiecz�towa� tej groty? - zapyta� sw� nauczycielk�. Sephrenia spojrza�a na niego z uwag�. - Mo�emy, je�eli b�dziesz sobie tego �yczy�, m�j drogi. Dlaczego jednak chcesz to uczyni�? - Trudno to wyrazi� w s�owach. - Zdobyli�my klejnot, po kt�ry tu przybyli�my, Sparhawku. Czemu mia�oby ci� martwi�, �e jaki� �winiopas mo�e si� natkn�� na grot�? - Nie potrafi� tego wyt�umaczy�. - Rycerz z wysi�kiem pr�bowa� sprecyzowa� swoje obawy. - Gdyby zaw�drowa� tu jaki� thalezyjski wie�niak, m�g�by odkry� skarbiec Ghweriga, prawda? - Tak, gdyby dostatecznie d�ugo szuka�. - I nie minie wiele czasu, a grota zaroi si� od Thalezyjczyk�w. - A czemu mia�oby ci� to martwi�? Czy�by� chcia� zatrzyma� skarby Ghweriga tylko dla siebie? - Bynajmniej. Nie jestem chciwy jak Martel. - A zatem czemu to ci� tak martwi? C� mog� ci� obchodzi� kr�c�cy si� tu Thalezyjczycy? - To jest bardzo szczeg�lne miejsce, mateczko. - Pod jakim wzgl�dem? - Jest �wi�te - rzek� Sparhawk kr�tko. Dociekliwo�� Sephrenii zaczyna�a go irytowa�. - Tu objawi�a si� nam bogini. Nie chc�, by grota zosta�a sprofanowana przez t�umy pijanych i chciwych poszukiwaczy skarb�w. Czu�bym si� tak samo, jakby kto� sprofanowa� bazylik� w Chyrellos. - M�j drogi - drobna, krucha czarodziejka obj�a i przytuli�a ros�ego rycerza - czy naprawd� tak wiele ci� kosztuje uznanie bosko�ci Aphrael? - Twoja bogini by�a bardzo przekonuj�ca, mateczko - skrzywi� si� Sparhawk. - Zachwia�a nawet hierarchi� Ko�cio�a Elen�w. Czy mo�emy zapiecz�towa� grot�? Czarodziejka zacz�a co� m�wi�, ale umilk�a i zmarszczy�a brwi. - Zaczekajcie tutaj - poleci�a. Opar�a miecz Gareda o �cian� sztolni, stawiaj�c go kling� do g�ry, i ruszy�a w g��b korytarza. Zatrzyma�a si� na skraju obszaru o�wietlonego blaskiem padaj�cym z ostrza miecza i zamy�li�a si� g��boko. Wreszcie wr�ci�a. - Mam zamiar prosi�, by� uczyni� co� ryzykownego, Sparhawku - powiedzia�a z powag� - my�l� jednak, �e tobie nic nie grozi. Twoja pami�� o Aphrael jest nadal bardzo �ywa i to powinno ci� ochroni�. - Co mam zrobi�? - Do opiecz�towania groty u�yjemy Bhelliomu. Mogliby�my wprawdzie skorzysta� z innego sposobu, lecz przekonajmy si�, czy klejnot ulegnie twej woli. Ja w to nie w�tpi�, ale lepiej si� upewni�. Musisz by� silny, Sparhawku. Bhelliom nie b�dzie chcia� spe�ni� twej pro�by, wi�c musisz go do tego zmusi�. - Potrafi� sobie poradzi� z uparciuchami. - Sparhawk wzruszy� ramionami. - Nie lekcewa� sobie Bhelliomu. Nigdy nie mia�am do czynienia z tak wielkim �ywio�em. Ruszajmy. Posuwali si� dalej kr�tym korytarzem. St�umiony ryk wodospadu cich� coraz bardziej. Wtem zda�o si�, �e ledwie s�yszalny d�wi�k uleg� zmianie. Jeden ci�g�y ton rozpad� si� na wiele, staj�c si� raczej ch�rem ni� pojedynczym d�wi�kiem. Pewnie by� to efekt wywo�any nak�adaniem si� ech. Wraz ze zmian� d�wi�ku zmieni� si� r�wnie� nastr�j Sparhawka. Przedtem czu� co� w rodzaju pe�nej znu�enia satysfakcji z wype�nionego nareszcie zadania, pomieszanej z nabo�n� czci� dla objawienia bogini-dziecka, a teraz ciemna, zat�ch�a grota wydawa�a mu si� z�owieszcza i gro�na. Sparhawka ogarn�o uczucie, jakiego nie do�wiadcza� od wczesnego dzieci�stwa. Nagle pocz�� si� l�ka� ciemno�ci. W mroku poza kr�giem �wiat�a, rzucanego przez kling� miecza, czai�y si� zwidy, bezpostaciowe zjawy ziej�ce okrutn� z�o�liwo�ci�. Sparhawk obejrza� si� z obaw�. Daleko z ty�u, w ciemno�ciach co� jakby si� poruszy�o, trwa�o to jednak na tyle kr�tko, �e wydawa�o si� jedynie drgni�ciem g��bokiego, najintensywniejszego mroku. Rycerz stwierdzi�, �e gdy pr�buje patrze� wprost, nic nie dostrzega, ale wystarczy, by zerkn�� k�tem oka, a na skraju pola widzenia pojawia� si� niewyra�ny i bezkszta�tny cie�. Nape�nia�o to Sparhawka nieokre�lonym l�kiem. - Bzdury - mrukn�� i ruszy� przed siebie, gor�co pragn�c jak najszybciej znale�� si� w kr�gu �wiat�a. Wczesnym popo�udniem dotarli na powierzchni�. Z ciemno�ci groty wyszli na o�lepiaj�ce s�o�ce. Rycerz wzi�� g��boki oddech i si�gn�� pod p�aszcz. - Jeszcze nie teraz, Sparhawku - poradzi�a Sephrenia. - Chcemy zawali� strop groty, ale nie mamy chyba ochoty, �eby ten skalny wyst�p run�� na nasze g�owy. Zejd�my na d�, do miejsca, w kt�rym zostawili�my konie. - Naucz mnie zakl�cia - poprosi�, gdy we troje przedzierali si� przez kamienisty �leb ci�gn�cy si� od wej�cia do groty. - Nie istnieje �adne zakl�cie. Masz klejnot i pier�cienie. Wystarczy, by� wyda� rozkaz. Gdy b�dziemy na dole, poka�� ci, jak to zrobi�. Skalnym parowem dotarli do trawiastej r�wniny, na kt�rej obozowali poprzedniej nocy. S�o�ce chyli�o ju� si� prawie ku zachodowi. W ko�cu znale�li si� przy namiotach i uwi�zanych koniach. Na widok zbli�aj�cego si� Sparhawka Faran po�o�y� po sobie uszy i wyszczerzy� z�biska. - O co chodzi? - Rycerz klepn�� srokacza po zadzie. - Wyczu�, �e masz Bhelliom - wyja�ni�a Sephrenia - i to mu si� nie podoba. Przez pewien czas trzymaj si� z dala od wierzchowca. - Obrzuci�a krytycznym spojrzeniem kamienisty �leb, kt�ry zostawili za plecami. - Tu jeste�my do�� bezpieczni - zdecydowa�a. - Wyci�gnij Bhelliom i trzymaj go w obu d�oniach tak, aby dotyka�y go pier�cienie. - Czy musz� stan�� twarz� do groty? - Nie. Bhelliom b�dzie wiedzia�, co ka�esz mu zrobi�. A teraz przypomnij sobie wn�trze groty, jej wygl�d, nawet zapach. A potem wyobra� sobie, �e strop run��. G�azy spadaj�, podskakuj� i staczaj� si� jeden na drugi, tworz�c stos. Z groty wylatuje olbrzymia chmura py�u i silny podmuch wiatru. Gra� nad grot� chyli si�, prawdopodobnie rusz� lawiny kamieni. Nie pozw�l, aby cokolwiek ci� rozproszy�o. Staraj si� utrzyma� w swej wyobra�ni stabiln� wizj�. - Troch� to bardziej skomplikowane od zwyk�ego zakl�cia, prawda? - Tak. Jednak�e to nie jest zakl�cie w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Pos�u�ysz si� elementarn� magi�. Skoncentruj si�, Sparhawku. Im bardziej szczeg�owo wszystko sobie wyobrazisz, z tym wi�ksz� moc� odpowie Bhelliom. Gdy twoja wizja b�dzie ju� dostatecznie wyrazista, rozka�, aby klejnot j� spe�ni�. - Czy mam rozkaza� w mowie trolli? - Nie jestem pewna. Spr�buj najpierw j�zyka Elen�w. Je�eli nie poskutkuje, u�yjemy mowy trolli. Sparhawk przypomnia� sobie wej�cie do groty i d�ug� kr�t� sztolni� prowadz�c� w d� do skarbca Ghweriga. - Czy powinienem r�wnie� zawali� strop nad wodospadem? - zapyta�. - Nie. Rzeka w swym dolnym biegu mo�e ponownie wyp�ywa� na powierzchni�. Je�eli j� zatamujesz, kto� m�g�by zauwa�y�, �e przesta�a p�yn��, i w�wczas zacz��by si� zastanawia� nad przyczyn�. A poza tym, ta cz�� pieczary jest chyba bardzo szczeg�lna? - Tak. - Zatem zabezpieczmy j� na zawsze. Sparhawk wyobrazi� sobie, jak strop groty zapada si� z hukiem w k��bach skalnego py�u. - Co mam powiedzie�? - zapyta�. - Wezwij B��kitn� R��. Tak Ghwerig nazywa� Bhelliom. Mo�e klejnot rozpozna swe imi�. - B��kitna R�o - rzek� Sparhawk tonem komendy - spraw, aby grota si� zawali�a. Szafirowy kwiat pociemnia�, a w jego wn�trzu pojawi�y z�e czerwone b�yski. - Stawia ci op�r - powiedzia�a Sephrenia. - Przed tym w�a�nie ci� ostrzega�am. Grota jest miejscem jego narodzin i Bhelliom nie chce jej zniszczy�. Zmu� go, Sparhawku. - Us�uchaj mnie, B��kitna R�o! - warkn�� rycerz, skupiaj�c ca�� wol� na klejnocie. W�wczas poczu� przyp�yw niewiarygodnej mocy. Szafir zdawa� si� pulsowa� w jego d�oniach. W momencie uwolnienia mocy klejnotu Sparhawka ogarn�o nag�e uniesienie, niemal fizyczna ekstaza. Ziemia zadr�a�a. Us�yszeli g�uche dudnienie. G��boko pod nimi ska�y zacz�y p�ka� z trzaskiem. Trz�sienie ziemi rujnowa�o ska�y, pok�ad po pok�adzie. Daleko w g�rze �ciana skalna majacz�ca nad wej�ciem do groty Ghweriga pocz�a si� przechyla�, a potem, gdy jej podn�e si� rozkruszy�o, run�a prosto do kotliny. Nawet z tej odleg�o�ci huk towarzysz�cy rozpadni�ciu si� stromej ska�y by� og�uszaj�cy. Z rumowiska uni�s� si� olbrzymi ob�ok py�u i poszybowa� na p�nocny wsch�d, jakby niesiony podmuchem, kt�ry zrujnowa� wn�trze g�ry. Wtem, tak samo jak w grocie, Sparhawkowi mign�o co� na skraju pola widzenia - co� ciemnego i pe�nego z�o�liwej ciekawo�ci. - Jak si� czujesz? - zapyta�a Sephrenia przygl�daj�c si� rycerzowi uwa�nie. - Troch� dziwnie - przyzna� Sparhawk. - Mam poczucie przeogromnej mocy. - Wstrzymaj si� od podobnych my�li. Miast tego skup si� na Aphrael. Dop�ki nie opu�ci ci� to uczucie, nie my�l o Bhelliomie. Ukryj klejnot. Nie patrz na niego. Sparhawk ponownie wsun�� szafir pod p�aszcz. Giermek spojrza� w g�r� parowu, w kierunku olbrzymiej sterty kamieni, kt�ra zasypa�a kotlin�, zamykaj�c na wieki wej�cie do groty Ghweriga. - To wszystko wydaje si� tak ostateczne - westchn�� z �alem. - Twoje wra�enie ci� nie myli - powiedzia�a Sephrenia. - Grota jest teraz bezpieczna. Skierujmy swoje my�li w inn� stron�, moi drodzy. Nie rozw�d�my si� nad tym, co w�a�nie zrobili�my, w przeciwnym razie nigdy nie przestaniemy o tym my�le�. Giermek wyprostowa� swe muskularne ramiona i rozejrza� si� dooko�a. - Rozpal� ogie� - mrukn�� i ruszy� po drwa na ognisko. Sparhawk w sakwach wyszuka� naczynia i prowiant na wieczerz�. Po posi�ku usiedli dooko�a ognia. - Jeszcze nie widzia�em, �eby na rozkaz cz�owieka wali�y si� g�ry - rzek� z podziwem Kurik. - Sparhawku, czy maj�c Bhelliom czujesz si� jak w�adca �wiata? Mo�emy chyba o tym teraz rozmawia�? - spojrza� na czarodziejk�. - Nie wiem, zobaczymy. Odpowiedz mu, Sparhawku. - To by�o niepodobne do �adnego z poprzednich do�wiadcze� - odpar� pandionita. - Poczu�em si� nagle wielki jak d�b i wszechmocny. Przy�apa�em si� nawet na tym, �e my�la�em nad nast�pnym krokiem... zastanawia�em si� czyby nie rozbi� w py� ca�ego pasma tych g�r. - Sparhawku, przesta�! - krzykn�a ostro Sephrenia. - Bhelliom ci� kusi, pr�buje nak�oni�, by� go u�y�. Za ka�dym razem, gdy to uczynisz, b�dzie zdobywa� coraz wi�ksz� w�adz� nad tw� dusz�. Pomy�l o czym� innym. - Na przyk�ad o Aphrael? - zasugerowa� Kurik. - A mo�e i o niej niebezpiecznie my�le�? - O tak, bardzo niebezpiecznie. - Czarodziejka u�miechn�a si� spokojnie. - Ona posiad�aby tw� dusz� jeszcze szybciej ni� Bhelliom. - Twoje ostrze�enie jest troch� sp�nione, mateczko. My�l�, �e ju� to uczyni�a. T�skni� za ni�. - Nie musisz. Ona jest ci�gle z nami. Giermek rozejrza� si� dooko�a. - Gdzie? - Duchem, Kuriku. - To nie jest dok�adnie to samo. - Zajmijmy si� teraz Bhelliomem - powiedzia�a Sephrenia w zamy�leniu. - Jego wp�yw jest silniejszy, ni� przypuszcza�am. Czarodziejka wsta�a i podesz�a do niewielkiej sakwy zawieraj�cej jej osobiste rzeczy. Pogrzeba�a w niej chwil� i wyci�gn�a p��cienny woreczek, du�� ig�� oraz k��bek czerwonych nici. Nast�pnie pocz�a wyszywa� na p��tnie osobliwie asymetryczny karmazynowy wz�r. W czerwonym blasku ogniska pracowa�a w skupieniu, poruszaj�c bez przerwy ustami. - Mateczko, szyjesz krzywo - zauwa�y� Sparhawk. - Ta strona r�ni si� od tamtej. - Tak te� powinno by�. M�j drogi, prosz�, nie odzywaj si� teraz do mnie. Usi�uj� si� skoncentrowa�. - Wyszywa�a jeszcze przez jaki� czas, po czym wpi�a ig�� w r�kaw i wyci�gn�a d�o� z woreczkiem w kierunku ognia. Zacz�a m�wi� co� po styricku, a ogie� ta�czy� w takt jej s��w, to przygasaj�c, to rosn�c rytmicznie. Wtem p�omienie nagle sk��bi�y si� i zafalowa�y, jakby chcia�y nape�ni� p��cienn� sakiewk�. - W�� tu Bhelliom, Sparhawku - powiedzia�a czarodziejka, otwieraj�c woreczek. - B�d� stanowczy. Prawdopodobnie Bhelliom b�dzie pr�bowa� ponownie tob� zaw�adn��. Rycerz niech�tnie si�gn�� pod p�aszcz po klejnot i spr�bowa� w�o�y� go do woreczka. Zdawa�o mu si�, �e us�ysza� pisk protestu. Szafir zrobi� si� gor�cy. Sparhawk mia� wra�enie, �e usi�uje przepchn�� co� przez lit� ska��. W g�owie mia� zam�t, by� przekonany, i� zamierza dokona� rzeczy niemo�liwej: Zacisn�� z�by i spr�bowa� jeszcze raz. Niemal wyra�nie s�ysza� p�acz, gdy szafirowa r�a znik�a w woreczku. Sephrenia �ci�gn�a mocno sznurek i zawi�za�a ko�ce w skomplikowany w�ze�, kt�ry przeszy�a wielokrotnie ig�� z czerwon� nitk�. - Gotowe - powiedzia�a odgryzaj�c nitk�. - Co zrobi�a�? - zapyta� Kurik. - To forma modlitwy. Aphrael nie potrafi umniejszy� mocy Bhelliomu, ale potrafi go uwi�zi�, aby nie m�g� nad nikim zapanowa�. Nie jeste�my zupe�nie bezpieczni, ale nic wi�cej nie da si� napr�dce uczyni�. P�niej postaramy si� o co� solidniejszego. Schowaj woreczek, Sparhawku, i staraj si�, by od sk�ry oddziela�a go kolczuga. My�l�, �e to mo�e pom�c. Aphrael m�wi�a mi kiedy�, �e Bhelliom nie znosi dotyku stali. - Czy nie jeste� przesadnie ostro�na, mateczko? - zapyta� rycerz. - Nie wiem. Nigdy przedtem nie mia�am do czynienia z czym� tak pot�nym jak Bhelliom i nawet nie potrafi� sobie wyobrazi� granic jego mocy. Jednak�e wiem na tyle du�o, by mie� �wiadomo��, �e potrafi on zaw�adn�� ka�dym, nawet Bogiem Elen�w lub M�odszymi Bogami Styricum. - Ka�dym, z wyj�tkiem Aphrael - poprawi� Kurik. Czarodziejka pokr�ci�a g�ow�. - Nawet Aphrael, gdy wynosi�a go z otch�ani, znalaz�a si� pod jego urokiem. - Dlaczego zatem nie zatrzyma�a klejnotu dla siebie? - Przyczyn� by�a mi�o��. Moja bogini kocha nas wszystkich i dlatego odda�a nam Bhelliom. Bhelliom nie potrafi zrozumie�, czym jest mi�o��. W ostateczno�ci mo�e to si� okaza� nasz� jedyn� broni� przeciwko niemu. Tej nocy Sparhawk spa� niespokojnie, nieustannie przewracaj�c si� z boku na bok. Kurik trzyma� stra� stoj�c poza kr�giem �wiat�a rzucanego przez ogie�, tak wi�c Sparhawk by� zdany jedynie na siebie w walce z sennymi koszmarami. Wydawa�o mu si�, �e przed jego oczyma wisi szafirowa r�a, b�yszcz�c uwodzicielsko ciemnoniebieskim blaskiem. Ze �rodka tego blasku dobywa� si� d�wi�k - d�wi�k, kt�ry szarpa� mu dusz�. Dooko�a unosi�y si� cienie, dotykaj�c niemal jego plec�w - by�o ich z ca�� pewno�ci� wi�cej ni� jeden, ale chyba mniej ni� dziesi��. Cienie nie by�y kusz�ce. Zion�y nienawi�ci� zrodzon� z zawodu. Pod b�yszcz�cym Bhelliomem sta�a obrzydliwie groteskowa gliniana figurka Azasha, ta sama, kt�r� rozbi� w Ghasku i kt�ra zaw�adn�a dusz� hrabianki Belliny. Twarz pos��ka nie by�a martwa, wykrzywia�a si� okropnie w wyrazie najni�szych nami�tno�ci - ��dzy, chciwo�ci, nienawi�ci i wznios�ej pogardy p�yn�cej z poczucia mocy absolutnej. Sparhawk pocz�� szamota� si� we �nie. Rzuca� si� na wszystkie strony. Bhelliom napiera� na niego; Azash napiera� na niego, a wraz z nim pe�ne nienawi�ci cienie. I klejnot, i wstr�tny bo�ek by�y obdarzone nieprzepart� moc�. Rycerz czu�, �e jego umys� i cia�o rozdzieraj� przeciwstawne, nieludzkie si�y. Pr�bowa� krzycze� i obudzi� si� zlany potem. Zakl��. By� wyczerpany, ale sen pe�en koszmar�w nie dawa� wytchnienia. Po�o�y� si� w ponurej nadziei, �e zapadnie w zapomnienie bez sn�w. Jednak�e wszystko zacz�o si� od nowa. Ponownie mocowa� si� we �nie z Bhelliomem, z Azashem i czaj�cymi si� za nim nienawistnymi cieniami. - Sparhawku - us�ysza� cichy znajomy g�os - nie pozw�l si� zastraszy�. Wiesz przecie�, �e nie mog� ci zrobi� nic z�ego. Pr�buj� ci� jedynie przestraszy�. - Po co to robi�? - Poniewa� boj� si� ciebie. - To niemo�liwe, Aphrael, jestem tylko cz�owiekiem. Jej �miech zabrzmia� niczym srebrny dzwoneczek. - Ale� z ciebie czasami g�uptas, ojcze! Nie jeste� podobny nikomu, kto �y� kiedykolwiek. W pewien szczeg�lny spos�b jeste� pot�niejszy od samych bog�w. A teraz �pij spokojnie. B�d� strzeg�a twego snu. Sparhawk poczu� na policzku delikatny poca�unek i zda�o mu si�, �e para drobnych ramion z matczyn� czu�o�ci� obj�a jego g�ow�. Koszmarne majaki zafalowa�y i znik�y. Up�yn�o wiele czasu. Do namiotu wszed� Kurik i obudzi� �pi�cego rycerza. - P�no ju�? - zapyta� Sparhawk. - Oko�o p�nocy. We� p�aszcz. Ch�odno na dworze. Sparhawk wsta�, przywdzia� kolczug�, przypasa� miecz i si�gn�� po p�aszcz. - �pij dobrze - rzek� do giermka i wyszed� z namiotu. Gwiazdy �wieci�y bardzo jasno, a na wschodzie, nad poszarpan� lini� szczyt�w, pojawi� si� w�a�nie ksi�yc w pierwszej kwadrze. Sparhawk odszed� od przygasaj�cego ogniska, by przyzwyczai� oczy do ciemno�ci. Stan��. W ch�odnym g�rskim powietrzu jego oddech zamienia� si� w drobne ob�oczki pary. Senne marzenia, cho� coraz mniej wyraziste, nadal go niepokoi�y. Wyra�ne pozosta�o jedynie wspomnienie delikatnego dotyku ust Aphrael na policzku. Zdecydowanie zatrzasn�� drzwi do komnaty, w kt�rej przechowywa� swe senne marzenia, i skierowa� my�li ku innym sprawom. Bez ma�ej bogini i jej umiej�tno�ci obchodzenia si� z czasem dotarcie do wybrze�a zajmie im pewnie tydzie�. B�d� musieli znale�� statek, kt�ry przewiezie ich na deira�sk� stron� Cie�niny Thalezyjskiej. Po ich ucieczce kr�l Wargun bez w�tpienia postawi� ju� na nogi wszystkie si�y Eosii. A zatem, aby unikn�� pojmania, b�d� musieli jecha� bardzo ostro�nie. Jednak�e najpierw musieli dotrze� do Emsatu. Po pierwsze, trzeba odszuka� Talena, a po drugie, na bezludnym wybrze�u trudno o statek. Tej nocy, pomimo lata, w g�rach by�o ch�odno. Rycerz otuli� si� p�aszczem. By� zm�czony i pos�pny. Wydarzenia minionego dnia na d�ugo pozostan� mu w pami�ci. Sparhawk nie by� cz�owiekiem g��boko religijnym. By� bardziej oddany Zakonowi Rycerzy Pandionu ni� wierze Elen�w. Rycerze Ko�cio�a dbali o zachowanie pokoju na �wiecie, tym samym stwarzaj�c pozosta�ym, nieskorym do wojaczki Elenom warunki do odprawiania mi�ych Bogu - tak przynajmniej twierdzi�o duchowie�stwo - obrz�d�w. Sam Sparhawk rzadko rozmy�la� o Bogu. A jednak... Zdarzenia, w kt�rych dzi� uczestniczy�, mia�y g��boko duchowe znaczenie. Ze skruch� musia� przyzna�, �e cz�owiek o pragmatycznym spojrzeniu na �wiat nigdy tak naprawd� nie jest got�w na podobnie silne religijne doznania. Jego d�o� niemal bezwiednie zb��dzi�a w kierunku ukrytego pod p�aszczem woreczka. Sparhawk zdecydowanym ruchem wyci�gn�� miecz, wbi� go w dar� i mocno spl�t� d�onie na r�koje�ci. Skierowa� my�li na inne tory, z dala od religii i spraw nadprzyrodzonych. By�o ju� prawie po wszystkim. Czas, jaki jego kr�lowa b�dzie zmuszona pozosta� zamkni�ta w krysztale, kt�ry utrzymywa� j� przy �yciu, mo�na ju� by�o liczy� bardziej na dni ni� tygodnie czy miesi�ce. Sparhawk i jego przyjaciele przew�drowali ca�y kontynent Eosii, by zdoby� t� jedn� jedyn� rzecz, kt�ra mog�a uleczy� w�adczyni� Elenii. Lekarstwo spoczywa w p��ciennym woreczku na jego piersi. Rycerz wiedzia�, �e teraz, gdy ma Bhelliom, nic go ju� nie jest w stanie powstrzyma�. Za pomoc� szafirowej r�y mo�e w razie potrzeby zniszczy� ca�e armie. Z surow� stanowczo�ci� odrzuci� jednak od siebie t� my�l. Jego zm�czone oblicze przybra�o pos�pny wyraz. Kiedy ju� kr�lowa b�dzie bezpieczna, on ostatecznie rozprawi si� z Martelem, prymasem Anniasem i ka�dym, kto pomaga� im w zbrodniczym spisku. Sparhawk pocz�� w my�lach sporz�dza� list� ludzi o nieczystych sumieniach. To by� mi�y spos�b na sp�dzenie nocnych godzin. Zaj�� czym� umys� i ju� nie nachodzi�y go z�e my�li. Sze�� dni p�niej o zmierzchu dotarli na szczyt wzg�rza, sk�d zobaczyli w dole dymi�ce pochodnie i o�wietlone �wiecami okna stolicy Thalesii. - Zaczekacie tutaj - rzek� Kurik do Sephrenii i Sparhawka. - Wargun pewnie zd��y� rozes�a� wasze rysopisy po ca�ej Eosii. Pojad� do miasta i odszukam Talena. Zobaczymy, co si� da zrobi� w sprawie okr�tu. - Na pewno tobie nic nie grozi? - zapyta�a Sephrenia. - Przecie� Wargun m�g� rozes�a� i tw�j rysopis. - Kr�l Wargun jest szlachcicem - mrukn�� Kurik - a szlachta zwraca ma�� uwag� na s�u�b�. - Nie jeste� s�u��cym - zaprotestowa� Sparhawk. - Tak si� mnie okre�la, Sparhawku, i tak widzi mnie Wargun - gdy jest dostatecznie trze�wy, by cokolwiek widzie�. Zaczaj� si� na jakiego� podr�nego i okradn� go z odzienia. W przebraniu bez trudu dotr� do Emsatu. Daj mi troch� pieni�dzy na wypadek, gdybym musia� kogo� przekupi�. - Ach, Eleni... - westchn�a Sephrenia, gdy giermek odjecha� w kierunku miasta. - Jak�e ja mog�am zbrata� si� z lud�mi tak pozbawionymi skrupu��w? Powoli zapada� zmrok i wysokie �ywiczne jod�y dooko�a nich zmieni�y si� w majacz�ce cienie. Sparhawk uwi�za� Farana, juczne konie i Ch'iel, bia�� klacz Sephrenii. Potem roz�o�y� na trawie sw�j p�aszcz i zaprosi� czarodziejk�, by usiad�a. - Co ci� trapi, Sparhawku? - zapyta�a po chwili. - Jestem zm�czony. - Stara� si� m�wi� lekkim tonem. - Zawsze po wype�nieniu zadania przychodzi odpr�enie. - Jednak�e tu chodzi o co� wi�cej, prawda? Rycerz westchn�� ci�ko. - Tak naprawd� nie by�em przygotowany na wydarzenia w grocie. W pewnym sensie to wszystko wydaje si� bardzo bezpo�rednie i osobiste. Czarodziejka skin�a g�ow�. - Nie mam zamiaru ci� obrazi�, Sparhawku, ale z religii Elen�w zrobiono w znacznej mierze instytucj�, a instytucj� trudno kocha�. Bogowie Styricum pozostaj� w bardziej osobistych stosunkach ze swymi wyznawcami. - My�l�, �e wol� jednak by� Elenem. To �atwiejsze. Osobiste stosunki z bogami budz� niepok�j. - Ale czy ani troch� nie kochasz Aphrael? - Oczywi�cie, �e j� kocham. Co prawda czu�em si� w duchu o wiele spokojniejszy, gdy by�a po prostu Flecikiem, ale nadal j� kocham. - Skrzywi� si�. - Wiedziesz mnie wprost ku herezji, mateczko. - Niezupe�nie. Od samego pocz�tku Aphrael pragn�a jedynie twojej mi�o�ci. Nie prosi�a ci�, aby� sta� si� jej wyznawc�... na razie. - W�a�nie owo ,,na razie" mnie niepokoi. Czy� nie jest to jednak raczej dziwne miejsce i czas na teologiczne dysputy? Zaraz potem rozleg� si� na drodze t�tent kopyt i niewidoczni je�d�cy wstrzymali konie opodal miejsca, gdzie ukryli si� Sparhawk i Sephrenia. Rycerz powsta�, k�ad�c d�o� na r�koje�ci miecza. - Musz� by� gdzie� tutaj - us�yszeli chrapliwy g�os. - Jego cz�owiek w�a�nie wjecha� do miasta. - Nie wiem jak wam - odezwa� si� inny g�os - ale mnie wcale si� nie �pieszy, aby go osobi�cie znale��. - Jest nas trzech! - Pierwszy g�os zabrzmia� wojowniczo. - My�lisz, �e dla niego mia�oby to jakiekolwiek znaczenie? To Rycerz Ko�cio�a. Mo�e nas wszystkich trzech �ci�� i nawet si� nie zasapie. Je�eli zginiemy, nie b�dziemy mieli okazji wyda� tych pieni�dzy. - Racja - przyzna� trzeci g�os. - Najlepiej ustalmy miejsce jego pobytu. Gdy ju� b�dziemy wiedzieli, gdzie jest i w kt�r� stron� jedzie, zorganizujemy zasadzk�. Wszystko jedno, Rycerz Ko�cio�a czy nie, trafiony strza�� w plecy powinien sta� si� uleg�y. Rozgl�dajmy si� dalej. Kobieta jedzie na bia�ej klaczy. To nam u�atwi szukanie. Niewidoczni je�d�cy ruszyli dalej i Sparhawk wsun�� do pochwy sw�j na wp� wyci�gni�ty miecz. - Czy to ludzie Warguna? - zapyta�a szeptem Sephrenia. - Nie s�dz� - mrukn�� Sparhawk. - Wargun w z�o�ci jest troch� nieobliczalny, ale nie nale�y do tych, kt�rzy wysy�aj� p�atnych morderc�w. On chcia�by mnie zwymy�la� i by� mo�e na jaki� czas wrzuci� do lochu. Chyba nie jest dostatecznie roze�lony, by chcie� mnie zamordowa�. Przynajmniej mam tak� nadziej�. - A zatem kto� inny? - Prawdopodobnie. - Sparhawk zmarszczy� brwi. - Nie przypominam sobie jednak, abym ostatnio narazi� si� komu� w Thalesii. - Annias ma d�ugie r�ce, m�j drogi. - Mo�liwe, �e to jego sprawka. Nim Kurik wr�ci, przyczajmy si� i miejmy uszy otwarte. Jaki� czas p�niej us�yszeli innego konia, wlok�cego si� rozje�d�onym traktem z Emsatu. Ko� zatrzyma� si� na szczycie wzg�rza. - Panie Sparhawku?! - zawo�a� kto� cicho. G�os brzmia� nieco znajomo. Sparhawk b�yskawicznie po�o�y� d�o� na r�koje�ci miecza i oboje z Sephreni� wymienili szybkie spojrzenia. Wiem, �e gdzie� tu jeste�, dostojny panie. To ja, Tel, wi�c nie si�gaj po bro�. Tw�j cz�owiek powiedzia�, �e chcesz si� dosta� do Emsatu. Stragen mnie przys�a� po ciebie. - Tu jeste�my - odezwa� si� Sparhawk. - Poczekaj, ju� idziemy. Wyprowadzili konie na drog�, gdzie czeka� p�owow�osy rozb�jnik, kt�ry kilkana�cie dni temu, kiedy zmierzali do groty Ghweriga, eskortowa� ich do Heidu. - Czy mo�esz wprowadzi� nas do miasta? - zapyta� rycerz. - Nic prostszego - wzruszy� ramionami Tel. - W jaki spos�b miniemy stra�e przy bramie? - Po prostu przejedziemy obok nich. Wartownicy przy bramie pracuj� dla Stragena. To znacznie u�atwia nam �ycie. Mo�emy jecha�? Emsat by� typowym miastem P�nocy. Spadziste dachy dom�w �wiadczy�y o obfitych �niegach zim�. Na kr�tych i w�skich uliczkach wida� by�o zaledwie kilku ludzi, Sparhawk jednak�e rozgl�da� si� dooko�a uwa�nie, maj�c ci�gle w pami�ci trzech rzezimieszk�w, spotkanych na drodze. - Ze Stragenem rozmawiaj uprzejmie, dostojny panie - przestrzega� Tel, gdy wjechali do n�dznej dzielnicy w pobli�u wybrze�a. - Jest nie�lubnym dzieckiem hrabiego i to jego czu�y punkt. �yczy sobie, aby tytu�owa� go milordem, a �e jest dobrym przyw�dc�, bawimy si� w t� jego g�upi� gr�. Pojedziemy t�dy - wskaza� za�miecon� ulic�. - A jak daje sobie rad� Talen? - Ju� si� uspokoi�, ale z�y by� jak pies. Obrzuca� ci� takimi wyzwiskami, jakich nigdy przedtem nie s�ysza�em. - Wyobra�am sobie. - Sparhawk postanowi� szczerze porozmawia� z rozb�jnikiem. Zna� Tela i przynajmniej po cz�ci by� pewien, �e mo�e mu ufa�. - Zanim nas spotka�e�, jacy� ludzie przeje�d�ali w pobli�u naszej kryj�wki - powiedzia�. - Szukali nas. Czy to by� kto� od was? - Nie. Przyby�em sam. - Tak te� sobie my�la�em. Rozmawiali o naszpikowaniu mnie strza�ami. Czy Stragen m�g�by by� zamieszany w co� takiego? - Niemo�liwe - odpar� Tel bez wahania. - Dostojny panie, ty i twoi przyjaciele korzystacie ze z�odziejskiego prawa azylu. Stragen nigdy by go nie z�ama�. Porozmawiam z nim. On si� ju� zatroszczy, by ci w�drowni �ucznicy dali ci spok�j. - Tel roze�mia� si� cicho, z�owieszczo. - Jednak�e bardziej go pewnie zdenerwuje fakt, �e sami brali si� do interes�w, ni� to, �e na ciebie polowali. W Emsacie nikt nie poder�nie gard�a i nie ukradnie grosza bez jego pozwolenia. O, na tym punkcie Stragen jest bardzo czu�y. Jasnow�osy rozb�jnik poprowadzi� ich do zabitego deskami sk�adu na ko�cu ulicy. Podjechali od ty�u, zsiedli z koni i para zabijak�w pilnuj�cych drzwi wpu�ci�a ich do �rodka. Wn�trze sk�adu zadawa�o k�am n�dznemu wygl�dowi z zewn�trz. By�o jedynie nieznacznie mniej bogate ni� wn�trze pa�acu. Zabite deskami okna przes�ania�y karmazynowe draperie, skrzypi�ce pod�ogi by�y zas�ane b��kitnymi dywanami, a �ciany z surowych dech obwieszone gobelinami. Na pi�tro wiod�y �agodnym �ukiem schody z polerowanego drewna, a wej�cie o�wietla�o migotliwe �wiat�o �wiec w kryszta�owym kandelabrze. - Wybaczcie, zaraz wr�c�... - Tel znikn�� w bocznej komnacie, sk�d wy�oni� si� po chwili, przyodziany w kremowy kubrak i niebieskie nogawice. U boku mia� rapier. - Eleganckie - zauwa�y� Sparhawk. - Jeszcze jeden z g�upich pomys��w Stragena - �achn�� si� Tel. - Ja jestem cz�owiekiem czynu, a nie wieszakiem na strojne szatki. Chod�my na g�r�, przedstawi� was milordowi. Pi�tro by�o urz�dzone jeszcze bardziej wystawnie. Pod�og� stanowi� parkiet z cennych gatunk�w drewna, �ciany pokrywa�y boazerie w najlepszym gatunku. Przestronny hol prowadz�cy na ty� domostwa �yrandole i kandelabry nape�nia�y z�otawym �wiat�em. W�a�nie trwa� bal. W jednym z rog�w kwartet miernie uzdolnionych muzyk�w brzd�ka� na instrumentach, po parkiecie wirowa�y pary wystrojonych z�odziei i ladacznic. Wszyscy wytwornie ubrani, cho� m�czy�ni byli nie ogoleni, a kobiety mia�y potargane w�osy i umorusane twarze. Ca�a ta scena sprawia�a wra�enie sennego koszmaru; ochryp�e g�osy i grubia�skie �miechy jeszcze pot�gowa�y to wra�enie. Uwaga obecnych by�a skierowana na niepozornego m�czyzn� z kaskadami lok�w spadaj�cych na kryz�. Odziany w bia�y at�as siedzia� pod przeciwleg�� �cian� w fotelu, niezwykle podobnym do tronu. Oczy, zapadni�te g��boko w twarzy o sardonicznym wyrazie, przy�miewa�a mu bole��. Tel przystan�� u szczytu schod�w i rozmawia� przez chwil� ze starym kieszonkowcem wystrojonym w purpurow� liberi� i trzymaj�cym d�ug� lask�. Siwow�osy �otr odwr�ci� si�, zastuka� lask� w pod�og� i przem�wi� gromkim g�osem: - Milordzie, markiz Tel prosi o pozwolenie przedstawienia dostojnego pana Sparhawka, Rycerza Ko�cio�a i Obro�cy Korony Elenii. Niepozorny cz�owieczek wsta� i klasn�� energicznie w d�onie. Muzycy przerwali swe brzd�kanie. - Drodzy przyjaciele, mamy wa�nych go�ci - zwr�ci� si� do tancerzy. Mia� bardzo g��boki g�os, kt�ry �wiadomie modulowa�. - Oddajmy nale�yte honory niezwyci�onemu panu Sparhawkowi. On swym mocarnym ramieniem broni �wi�tego Ojca, Ko�cio�a. B�agam ci�, dostojny panie Sparhawku, zbli� si�, aby�my mogli ci� powita�. - Mi�e przem�wienie - mrukn�a Sephrenia. - Jak�eby inaczej - odburkn�� Tel, krzywi�c si� niemi�osiernie. - Prawdopodobnie ostatni� godzin� sp�dzi� na jego uk�adaniu. - P�owow�osy zabijaka powi�d� ich przez t�um tancerzy, kt�rzy sk�aniali si� lub dygali pokracznie. Dotarli wreszcie do m�czyzny w at�asach i Tel sk�oni� si� nisko. - Milordzie - powiedzia� - mam zaszczyt przedstawi� dostojnego pana Sparhawka, Rycerza Zakonu Pandionu. Dostojny panie Sparhawku, oto milord Stragen. - Z�odziej - doda� ze z�o�liwym u�miechem Stragen, po czym zgi�� si� w eleganckim uk�onie. - Zaszczyt to dla mego niegodnego domu, cny rycerzu. Sparhawk sk�oni� si� w odpowiedzi. - To ja jestem zaszczycony, milordzie. - Usilnie si� stara�, by nie parskn�� �miechem w twarz temu nad�temu fanfaronowi. - A wi�c w ko�cu si� spotykamy, dostojny panie - rzek� Stragen. - Pewien m�odzieniec, Talen, zapozna� nas z twoimi wspania�ymi wyczynami. - Talenowi nie zawsze nale�y wierzy�, milordzie. - A ta dama to...? - Sephrenia, moja nauczycielka magii. - Droga siostro - Stragen po styricku m�wi� p�ynnie - czy pozwolisz, bym ci� pozdrowi�? Nawet je�eli zaskoczy� czarodziejk�, ona nie da�a tego po sobie pozna�. Wyci�gn�a ku niemu d�onie do uca�owania. - Jestem zdziwiona, milordzie, spotykaj�c cywilizowanego cz�owieka w �wiecie Elen�w, barbarzy�c�w - powiedzia�a. Stragen roze�mia� si� perli�cie. - Czy� to nie zabawne, panie Sparhawku, �e nawet Styricy nie s� wolni od drobnych uprzedze�? - Fa�szywy arystokrata rozejrza� si� po holu. - Ale przerwali�my wielki bal. Moi towarzysze znajduj� szczeg�ln� przyjemno�� w p�ochych zabawach. - Nieco podni�s� sw�j d�wi�czny g�os, zwracaj�c si� do t�umu wystrojonych rzezimieszk�w: - Drodzy przyjaciele, wybaczcie nam, prosz�. Oddalimy si�, by kontynuowa� debat�. Za nic w �wiecie nie chcieliby�my psu� wam tak mi�o rozpocz�tego wieczoru. - Przerwa�, po czym spojrza� surowo na ciemnow�os� ladacznic�, kt�ra w�a�nie �wiadczy�a us�ugi kt�remu� ze z�oczy�c�w. - Ufam, �e pami�ta pani nasz� rozmow� po ostatnim balu, hrabino. Aczkolwiek jestem pe�en podziwu dla twej dba�o�ci o interesy, pani, jednak ostateczne finalizowanie pewnych negocjacji powinno by� raczej prowadzone na osobno�ci, a nie odbywa� si� na �rodku parkietu. To bardzo zabawne... nawet kszta�c�ce, ale innym przeszkadza w ta�cu. - Ja tylko w troch� inny spos�b ta�cz� - odpar�a dziewka nosowym g�osem, przypominaj�cym kwik �wini. - Och, hrabino, obecnie modny jest taniec w pionie. Horyzontalna forma nie przyj�a si� jeszcze w bardziej konserwatywnych kr�gach, a my chcemy chyba by� wytworni, prawda? - Stragen odwr�ci� si� do Tela. - Doskonale si� spisa�e�, markizie. W�tpi�, czy b�d� m�g� kiedykolwiek odp�aci� ci si� nale�ycie. - Znu�onym ruchem uni�s� do nosa uperfumowan� chusteczk�. - M�c ci s�u�y� jest ju� dostateczn� zap�at�, milordzie - odpar� Tel, sk�aniaj�c si� nisko. - Bardzo �adnie powiedziane, Telu - pochwali� Stragen. - Mo�e obdaruj� ci� tytu�em hrabiowskim. - Wyprowadzi� Sparhawka i Sephreni� z sali balowej. Gdy tylko znale�li si� na korytarzu, jego zachowanie uleg�o gwa�townej zmianie. W jednej chwili pozby� si� uk�adno�ci, jego spojrzenie przybra�o czujny i twardy wyraz. - Czy wprawi�em ci� w zak�opotanie nasz� niewinn� maskarad�, dostojny panie? - zapyta�. - A mo�e uwa�asz, �e ludzie naszej profesji powinni mieszka� w miejscach podobnych do piwnicy Platima w Cimmurze czy strychu Melanda w Acie? - Taki pa�ac jest z pewno�ci� wygodniejszy, milordzie - odpar� ostro�nie Sparhawk. - Mo�emy sobie podarowa� tego ,,milorda", dostojny panie. To zwyk�a poza, jednak�e ma na celu co� wi�cej ni� tylko zaspokojenie mych zachcianek. Szlachta ma dost�p do wi�kszych bogactw ni� posp�lstwo, wi�c �wicz� moich towarzyszy w grabieniu bogatych i leniwych raczej ni� biednych i pracowitych. Wyuczenie zwyk�ych z�odziei wytwornych manier op�aca si� na d�u�sz� met�. Tak... lecz t� grup� czeka jeszcze daleka droga. Tel radzi sobie ca�kiem nie�le, ale pr�ba uczynienia damy z hrabiny doprowadza mnie do rozpaczy. Ona ma dusz� i g�os ladacznicy. - Stragen westchn�� zrezygnowany. - W ka�dym razie �wicz� swoich ludzi w przyw�aszczaniu sobie tytu��w oraz w wytwornym zachowaniu, by przygotowa� ich do powa�niejszych zada�. Oczywi�cie nadal jeste�my z�odziejami i �otrami, ale mamy do czynienia z klientel� lepszej klasy. Weszli do du�ej, jasno o�wietlonej izby, w kt�rej zastali Kurika i Talena siedz�cych na szerokiej kanapie. - Czy mia�e� dobr� podr�, dostojny panie? - zapyta� Talen ze �ladem urazy w g�osie. Ubrany by� w paradny kubrak i po raz pierwszy, odk�d Sparhawk go zna�, mia� uczesane w�osy. Ch�opak wsta� i sk�oni