7194
Szczegóły |
Tytuł |
7194 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7194 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7194 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7194 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
SZUT
OPOWIE�� PODRӯNICZA
PRZE�O�Y�A HALINA LEONOWICZ
TYTU� ORYGINA�U: DER SCHUT
I
HALEF W NIEBEZPIECZE�STWIE
Nasza podr� prawdopodobnie ju� dobiega�a ko�ca, jednak mo�na by�o przewidywa�, �e jej ostatni etap oka�e si� najtrudniejszy. Trudno�ci mog�y wynika� po cz�ci z warunk�w terenowych: przed nami by�y bowiem jeszcze g�ry, ska�y, doliny i w�wozy, puszcze i bagna, a po cz�ci st�d, �e wydarzenia nagli�y do po�piechu, a to zmusza�o nas do zwi�kszonego wysi�ku i nara�a�o na wi�cej niebezpiecze�stw, ni� mo�na by�o wcze�niej przewidzie�.
Izrad, nasz przewodnik, okaza� si� �wietnym kompanem. Opowiada� ciekawe historie ze swego �ycia, w zabawny spos�b opisywa� kraj i ludzi, dzi�ki czemu czas szybko nam mija�.
R�wnina Mustafy, sk�d przybywali�my, rozci�ga�a si� na lewym brzegu Wardaru. Na prawym brzegu tej rzeki, gdzie znajdowali�my si� obecnie, okolica jest bardziej wy�ynna, cho� nadal jeszcze urodzajna. Mijali�my pola bawe�ny, uprawy tytoniu, widzieli�my drzewa cytrynowe obsypane owocami. Izrad powiedzia� jednak, �e wkr�tce to si� sko�czy, za rzek� Tresk� wjedziemy bowiem na ziemie �meraly�.
Dla wyja�nienia, co to s�owo znaczy, trzeba przypomnie�, i� w imperium osma�skim w klasyfikacji grunt�w wyr�niano pi�� rodzaj�w ziem. Pierwszy, zwany �mirije�, obejmowa� obszary stanowi�ce w�asno�� pa�stwa, a nie by�y to bynajmniej grunty najbardziej nieurodzajne. Do drugiego, �wakuf�, zaliczano posiad�o�ci fundacji religijnych, w tym te� wszystkie ziemie, jakie im przypada�y po �mierci w�a�cicieli, kt�rzy nie pozostawili bezpo�rednich spadkobierc�w. Trzeci, �m�lk�, obejmowa� grunty b�d�ce w�asno�ci� prywatn�. Tytu�y w�asno�ci by�y tu z regu�y sporz�dzane bez okre�lania dok�adnych pomiar�w gruntu, jak to dzieje si� u nas, tylko wielko�� podawano w przybli�eniu. Przy zmianie w�a�ciciela ziemi, s�owem, przy kupnie, ka�dorazowo wymagane jest zezwolenie rz�du, jakie przy panuj�cych tu stosunkach prawie zawsze mo�na uzyska�, zjednawszy sobie przekupstwem w�a�ciwego urz�dnika. W�a�ciciele tych ziem n�kani s� nadu�yciami przy poborze podatk�w. Gospodarka gruntami obci��ona jest dziesi�cioprocentowym podatkiem pobieranym w ziemiop�odach. I na przyk�ad poborcy podatkowi celowo zwlekaj� z odbiorem owych dziesi�ciu procent tak d�ugo, a� zbiorom zagrozi zepsucie, i rolnik, chc�c je ratowa�, zaproponuje wi�cej ni� dziesi�� od sta. W kolejnej kategorii, �metruke�, mieszcz� si� drogi, place publiczne i grunty gminne. Drogi w wi�kszo�ci s� w stanie godnym po�a�owania, co jest g��wn� przyczyn� trudnej sytuacji gospodarczej kraju. Wreszcie ostatnia w klasyfikacji kategoria, �mera�, obejmuje wszystkie nieu�ytki i tereny pustynne. W�a�nie to mia� na my�li nasz przewodnik, m�wi�c o ziemiach �meraly�.
Musieli�my wspi�� si� na teren po�o�ony dwa albo trzy poziomy wy�ej, nim dotarli�my do p�askowy�u, od strony zachodniej stromo opadaj�cego ku brzegom Treski. Min�li�my kilka wiosek.
Wiadomo by�o, �e Izrad poprowadzi nas prosto do celu, dlatego te� nie stara�em si� szuka� �lad�w jad�cego przodem Suefa. Na nic by si� to nie zda�o, a tylko op�ni�oby nasz� jazd�. Po niespe�na czterech godzinach dotarli�my do lasu; drzewa ros�y tu rzadko, daleko od siebie i tam dostrzegli�my �lady jednego je�d�ca; bieg�y one z lewa w nasz� stron�. Obejrza�em je, nie schodz�c z siod�a. Mo�na by�o domniemywa�, �e pozostawi� je Suef; ko� musia� ostro rwa� do przodu, co �wiadczy�oby o tym, �e je�dziec bardzo si� �pieszy�. Poniewa� wiod�y one w tym samym kierunku, w kt�rym i my pod��ali�my, ruszyli�my za nimi, a po pewnym czasie odkryli�my z prawej strony liczne �lady kopyt.
Teraz zsiad�em z konia. Kto ma nieco wprawy, potrafi bez trudu rozpozna�, ile koni � je�li nie by�o ich zbyt wiele � pozostawi�o tropy. Stwierdzi�em, �e przeje�d�a�o t�dy pi�ciu je�d�c�w, a zatem byli to prawdopodobnie poszukiwani przez nas ludzie. Z obsypanych ju� troch� kraw�dzi odci�ni�tych podk�w wywnioskowa�em, �e przeje�d�ali t�dy przed oko�o siedmioma godzinami.
Przy takiej ocenie trzeba uwzgl�dni� wiele element�w: pogod�, rodzaj gruntu, czy jest twardy, czy mi�kki, piaszczysty czy gliniasty, nagi czy poro�ni�ty krzakami lub traw�. Nale�y te� bra� pod uwag� ruch powietrza i temperatur�, poniewa� s�o�ce, jak i ostry wiatr, szybko wysuszaj� �lady i zacieraj� ich kraw�dzie szybciej ni� w�wczas, gdy jest ch�odno i bezwietrznie. Kto� niewprawny m�g�by wi�c przy tego rodzaju ocenie wyprowadzi� b��dne wnioski.
Pojechali�my dalej po tych �ladach. Po pewnym czasie las si� sko�czy� i zn�w znale�li�my si� na otwartej przestrzeni. Tu kierunek naszej jazdy przecina�a z�a droga i zobaczyli�my, �e owe �lady kopyt skr�ca�y w prawo i bieg�y dalej t� �cie�k�. Zatrzyma�em si� i wyj��em lunet�, by spenetrowa� okolic� i by� mo�e znale�� miejsce, przedmiot czy zagrod�, z powodu kt�rego je�d�cy tu w�a�nie skr�cili. Ale nic takiego nie zobaczy�em.
��Co robimy, sihdi? � spyta� Halef. � Mo�emy zosta� przy �ladach albo jecha� za Izradem.
��Wybieram to drugie � zdecydowa�em. � Ci ludzie zboczyli przecie� na kr�tko, a potem z pewno�ci� tu zawr�c�. Wiemy, dok�d chc� jecha�, i po�pieszymy si�, �eby tam dotrze� przed nimi. Zatem naprz�d, jak dot�d!
Ju� mia�em spi�� konia, kiedy Izrad powiedzia�:
��Mo�e jednak by�oby wskazane pojecha� za nimi, efendi. Tam na prawo rozci�ga si� szersza przestrze�, kt�rej st�d nie widzimy. Jest te� ma�e gospodarstwo, do kt�rego ludzie �ledzeni przez nas by� mo�e zawitali.
��A czego mo�emy si� tam dowiedzie�? Pewnie nie zatrzymali si� d�u�ej, poprosili tylko o �yk wody czy kawa�ek chleba. W ka�dym razie nie nale�y s�dzi�, �e wobec mieszkaj�cych tam ludzi okazali si� rozmowni. Jed�my dalej!
Jednak ju� po nied�ugim czasie zmieni�em zdanie. �lady wraca�y z prawej strony i wystarczy� pobie�ny rzut oka, �eby dostrzec, i� by�y �wie�e. Dlatego zn�w zsiad�em z konia, zbada�em je uwa�nie i stwierdzi�em, �e pochodz� sprzed dw�ch godzin. Zatem je�d�cy sp�dzili we wspomnianym gospodarstwie oko�o pi�ciu godzin. Musia�em si� dowiedzie�, co by�o tego powodem. Spi�li�my konie ostrogami, skr�caj�c w prawo, aby odszuka� �w dom.
Gospodarstwo znajdowa�o si� niedaleko. Szybko dotarli�my do miejsca, w kt�rym teren opada� ku dolinie z niewielkim strumieniem. By�y tu soczyste ��ki i �yzne pole. Dom jednak�e sprawia� wra�enie biednego. Przed drzwiami zobaczyli�my stoj�cego m�czyzn�. Kiedy nas ujrza�, znikn�� w budynku i zamkn�� za sob� drzwi.
��Efendi, zdaje si�, �e ten ch�op nie chce nic o nas wiedzie� � odezwa� si� Osko.
��Zechce porozmawia�. Przypuszczam, �e jest wystraszony, poniewa� nasi przyjaciele, swoim zwyczajem, �le si� z nim obeszli. Znasz go mo�e, Izradzie?
��Z widzenia, ale nie wiem, jak si� nazywa � odpar� zapytany. � Nie wiem te�, czy on mnie zna, poniewa� nigdy u niego nie by�em.
Dotar�szy do drzwi, zastali�my je zamkni�te. Zapukali�my, ale odpowiedzi nie by�o. Podjechali�my zatem od ty�u domu, gdzie te� drzwi by�y zaryglowane. Kiedy zacz�li�my g�o�niej si� dobija� i wo�a�, jedna z okiennic, r�wnie� zamkni�tych, nagle odskoczy�a i zobaczyli�my luf� wymierzonego w nas karabinu. Us�yszeli�my g�os:
��Zabierajcie si� st�d, w��cz�gi! Je�li nie przestaniecie ha�asowa�, b�d� strzela�!
��Spokojnie, tylko spokojnie � odpowiedzia�em i skin��em na Izrada. Na widok m�odego cz�owieka ch�op z wolna opu�ci� karabin.
��To przecie� jest Izrad!
��Tak, to ja � powiedzia� Izrad. � Czy mnie te� uwa�asz za w��cz�g�?
��Nie, ty jeste� porz�dnym cz�owiekiem.
��Ci m�czy�ni to te� porz�dni ludzie. Oni �cigaj� tych, kt�rzy byli u ciebie, i chc� si� od ciebie dowiedzie�, czego tamci w��cz�dzy chcieli.
��Zaufam ci i otworz� drzwi.
I tak zrobi�. Kiedy wyszed� do nas, zrozumia�em, �e ten niski, cherlawy, patrz�cy przera�onym wzrokiem cz�owiek nie by�by w stanie wzbudzi� dla siebie respektu u takich ludzi, jakimi byli obydwaj Alad�i. Pewnie i nam nie ufa� do ko�ca, bo nadal trzyma� w r�ku flint�. Wreszcie krzykn�� do kogo� w domu:
��Matka, chod� tu i zobacz ich!
Schylona pod ci�arem lat kobieta wysz�a, podpieraj�c si� lask�, i obrzuci�a nas badawczym spojrzeniem. Spostrzeg�em zwisaj�cy u jej paska r�aniec. Dlatego powiedzia�em:
��Hasreti Issa Krist ilahi war, anad�yjim � niech b�dzie pochwalony Jezus Chrystus, staruszko! Bisi Kapundan Kowiormi�ssin � czy chcesz nam pokaza� drzwi?
Na jej pomarszczonej twarzy pojawi� si� u�miech i powiedzia�a:
��Efendi, jeste� chrze�cijaninem? O, ci bywaj� czasami najgorsi! Ale ty masz dobr� twarz. Czy nas nie skrzywdzicie?
��Nie, na pewno nie.
��To witajcie. Zsi�d�cie z koni i wejd�cie do nas!
��Pozwolisz, �e zostaniemy w siod�ach, zamierzamy bowiem zaraz odjecha�. Przedtem jednak ch�tnie dowiedzia�bym si�, czego chcieli od was ci je�d�cy.
��Najpierw przyjecha�o ich pi�ciu. Sz�sty do��czy� p�niej. Zsiedli z koni i bez naszej zgody zaprowadzili je na pole koniczyny, cho� trawy jest tu dosy�. Konie doszcz�tnie stratowa�y nasze pi�kne pole. Chcieli�my za��da� odszkodowania, bo jeste�my biednymi lud�mi. Ale przy pierwszym s�owie podnie�li pejcze i musieli�my milcze�.
��A w�a�ciwie po co przyjechali do was? Musieli przecie� nad�o�y� drogi, �eby dotrze� do tego domu.
��Jeden z nich zas�ab�. By� ranny w rami� i bardzo cierpia�. Tu zdj�li mu opatrunek i ch�odzili ran� wod�. Trwa�o to wiele godzin i podczas gdy jeden z nich zajmowa� si� rannym, inni zabierali z domu, co im si� podoba�o. Zjedli ca�y nasz zapas �ywno�ci. Mego syna i synow� zamkn�li na strychu i odsun�li drabin�, tak �e nie mogli zej�� na d�.
��A gdzie ty by�a�?
��ja? � zapyta�a, chytrze mrugn�wszy okiem. � Ja udawa�am, �e nie s�ysz�. Jestem stara, mo�na w to uwierzy�. Zosta�am wi�c w izbie i mog�am s�ucha�, o czym m�wili.
��A o czym m�wili?
��O jakim� Karze Ben Nemsim, �e on i jego towarzysze musz� umrze�.
��Ja jestem tym cz�owiekiem. A co dalej?
��M�wili te� o domu D�emala nad Tresk�, u kt�rego dzi� wieczorem chc� si� zatrzyma�, no i o w�glarzu, ale zapomnia�am jego imienia.
��Czy nie nazywa si� Szarka?
��Tak, tak. Jutro zostan� u niego. M�wili te� o niejakim Szucie. Chc� go spotka� w Kara� Kara� nie, nie pami�tam ju�.
��Karanirwan?
��Tak, maj� go spotka� w Karanirwan�Han.
��Wiecie mo�e, gdzie to jest?
��Nie, oni tego te� nie powiedzieli. Ale rozmawiali o bracie, kt�rego jeden z nich ma tam spotka�. Wymienili jego imi�, ale niestety nie mog� go sobie przypomnie�.
��Mo�e Hamd el Amasat?
��W�a�nie tak. Efendi, ty przecie� wi�cej wiesz ni� ja!
��Wiem sporo, ale pytam dlatego, �e chc� si� upewni�, czy nie jestem w b��dzie.
��Wspominali te�, �e w tym Karanirwan�Han siedzi uwi�ziony jaki� kupiec, bo chc� od niego wy�udzi� okup. Ale �miali si� z niego, m�wili, �e je�li nawet za�atwi te pieni�dze, to i tak nie uwolni� go. Chc� z niego wszystko wyci�gn��, a� ju� nic nie b�dzie mia�, i wtedy go zamorduj�.
��Tak! Co� takiego przewidywa�em. A w jaki spos�b �w kupiec dosta� si� do Karanirwan�Han?
��Zwabi� go tam Hamd el Amasat, kt�rego imi� wymieni�e�.
��Nie m�wili, jak si� nazywa ten kupiec?
��To by�o jakie� obco brzmi�ce nazwisko i nie zapami�ta�am, taka by�am wystraszona.
��Nie Galingre?
��Tak, teraz sobie przypominam.
��Czy ci �ajdacy nie wyjawili czego� wi�cej ze swoich plan�w?
��Nie, zreszt� potem przyby� sz�sty je�dziec. To �aciarz. M�wi� o jakich� wrogach, przez kt�rych wpad� do rzeki Wardar. Teraz wiem, �e wy jeste�cie tymi wrogami. Kazali mi roznieci� du�y ogie�, bo musia� wysuszy� odzienie. W�a�nie dlatego i z powodu starego, kt�remu bardzo dokucza�a rana, zabawili u nas tak d�ugo. Ten sz�sty opowiada� o bastonadzie, �e wych�ostali go w pi�ty. Ledwie si� porusza� i by� bez but�w. Mia� stopy owi�zane szmatami nasmarowanymi �ojem. Za��da� �wie�ych szmat, ale �oju nie mia�am, wi�c �eby go wytopi�, zad�gali nasz� koz�. Czy nie jest to straszne okrucie�stwo?
��Zapewne. A ile warta by�a wasza koza?
��Na pewno z pi��dziesi�t piastr�w.
��M�j towarzysz, Had�i Halef Omar, podaruje wam pi��dziesi�t piastr�w.
Halef natychmiast si�gn�� po sakiewk� i wyj�� z niej p�funtow� monet�.
��Efendi � odezwa� si� zdumiony starzec � chcesz zap�aci� za szkody wyrz�dzone przez twoich wrog�w?
��Nie, tego zrobi� nie mog�, bo nie posiadam bogactw padyszacha, ale mo�emy ci ofiarowa� pieni�dze za koz�. Przyjmij je!
��Tak si� ciesz�, �e zaufa�em wam i nie zamkn��em przed wami domu i ust. Niech b�dzie b�ogos�awione wasze przybycie i odej�cie, niech b�dzie b�ogos�awiony ka�dy wasz krok i wszystko, co czynicie!
Po�egnali�my ludzi, kt�rzy z daleka wykrzykiwali jeszcze podzi�kowania, i wr�cili�my do miejsca, w kt�rym zboczyli�my z drogi, �eby pod��a� dalej we wcze�niej obranym kierunku.
Na razie jechali�my przez otwart� okolic�, gdzie z rzadka ros�y pojedyncze drzewa. Nasz przewodnik, przedtem tak weso�y, teraz popad� w zamy�lenie. Zapytany o pow�d, odpowiedzia�:
��Efendi, nie traktowa�em zagra�aj�cego wam niebezpiecze�stwa tak powa�nie, jak na to zas�uguje. Teraz dopiero widz�, �e znajdujecie si� w bardzo z�ej sytuacji. To mnie martwi. Je�li wasi wrogowie zaatakuj� was nieoczekiwanie z zasadzki, b�dziecie zgubieni.
��Nie s�dz�, b�dziemy si� broni�.
��Nawet nie wyobra�acie sobie, z jak� pewno�ci� r�ki robi si� w tym kraju u�ytek z czekana. �aden cz�owiek nie jest w stanie obroni� si� przed dobrze rzuconym czekanem.
��Znam kogo�, kto to potrafi � odpowiedzia�em.
��Nie wierz�. Kt� to taki?
��Ja.
��Ach! � za�mia� si� Izrad, spogl�daj�c na mnie z boku. � Efendi naturalnie tylko �artuje.
��M�wi� najzupe�niej powa�nie. Pewien cz�owiek chcia� mnie ju� w ten spos�b pozbawi� �ycia.
��Nie pojmuj�. Wobec tego nie umia� si� pos�ugiwa� czekanem. Pojed� w g�ry, efendi, tam mo�esz zobaczy� mistrz�w tej straszliwej broni. Ka� kt�remu� ze Skipetar�w, a nawet Miridit�w, �eby ci pokazali, jak si� w�ada t� broni�, a zadziwi� ci�.
��Cz�owiek, z kt�rym mia�em do czynienia, by� Skipetarem.
Pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow� i m�wi� dalej:
��Skoro uda�o ci si� uj�� przed jego czekanem, to znalaz� si� przed tob� bezbronny i pokona�e� go?
��Rzeczywi�cie, mia�em go w r�ku, ale darowa�em mu �ycie. On da� mi za to sw�j toporek, kt�ry tkwi tu, za moim pasem.
��W skryto�ci podziwia�em ten czekan. Jest pi�kny, my�la�em jednak, �e gdzie� go kupi�e�, chc�c si� prezentowa� bardzo wojowniczo. Mimo to jest on w twojej r�ce bezu�yteczny, bo nie umiesz nim rzuca�. A mo�e pr�bowa�e� ju� si� w tej sztuce?
��Z czekanem nie, rzuca�em innymi toporkami.
��Gdzie to by�o?
��Daleko st�d, w Ameryce, gdzie �yj� dzikie plemiona, kt�rych ulubion� broni� jest toporek. Od nich si� tego nauczy�em. Tam top�r wojenny nazywa si� tomahawk.
��Ale dziki nie mo�e si� r�wna� ze Skipetarem, wykluczone!
��Przeciwnie! Nie s�dz�, �eby Skipetar umia� tak zr�cznie rzuca� czekanem, jak Indianin swoim tomahawkiem. Czekan wyrzuca si� po linii prostej, za� tomahawk �ukiem.
��I kto� rzeczywi�cie to potrafi?
��Ka�dy czerwonosk�ry wojownik i ja te�.
Zaczerwieni� si�, oczy mu b�yszcza�y. Zatrzyma� swego konia, zastawiaj�c mi drog�, musia�em wi�c przystan��, i powiedzia�:
��Efendi, zechciej wybaczy�, �e taki zapaleniec ze mnie. Czym�e ja jestem wobec ciebie! Mimo to jednak trudno mi uwierzy� twoim s�owom. Chc� ci wyzna�, �e jestem bieg�y w pos�ugiwaniu si� t� broni� i mog� z ka�dym podj�� walk�. Dlatego wiem, ile potrzeba lat, �eby zosta� mistrzem w tej sztuce. Nie mam niestety swego czekana przy sobie.
��Ja jeszcze nigdy nie rzuca�em czekanem � brzmia�a moja odpowied� � ale my�l�, �e je�li nawet przy pierwszym czy drugim rzucie chybi�bym celu, to za trzecim razem uda mi si�.
��O, efendi, nie wierz w to!
��Wierz� i rzucaj�c toporkiem, dokonam wi�kszej sztuki ni� ty.
��Jak to?
��Kiedy b�d� rzuca�, bro� przeleci pewien odcinek drogi nisko nad ziemi�, potem wzbije si� w g�r�, zakre�li �uk i opadnie dok�adnie w to miejsce, w kt�re ja chc� trafi�.
��To niemo�liwe!
��Naprawd� tak b�dzie.
��Efendi, trzymam ci� za s�owo. Gdybym mia� przy sobie du�o pieni�dzy, za�o�y�bym si� z tob�.
Izrad zsiad� z konia. By� tak uniesiony zapa�em, �e a� mnie to bawi�o.
��Biedaczysko! � powiedzia� Halef, unosz�c ramiona w�a�ciwym sobie dumnym gestem.
��Kogo masz na my�li? � spyta� Izrad.
��Ciebie naturalnie.
��My�lisz wi�c, �e efendi wygra�by ten zak�ad?
��Z ca�� pewno�ci�.
��Widzia�e� go kiedy rzucaj�cego czekanem?
��Nie, ale je�li czego� chce, to potrafi to zrobi�. Sihdi, radz� ci i�� o zak�ad z tym m�odym cz�owiekiem. Zap�aci i b�dzie musia� prosi� ci� o wybaczenie.
Przyj�cie propozycji Izrada by�o w�a�ciwie naganne. Zatrzymuj�c si� tu dla takiej zabawy, tracili�my czas. Ale przecie� nie chodzi�o o minuty, a przy tym sam by�em ciekaw, czy uda mi si� tak samo pos�ugiwa� czekanem jak tomahawkiem. Taka pr�ba by�a zreszt� niezb�dna, w ka�dej chwili bowiem m�g� zaistnie� pow�d, by si�gn�� po top�r w potrzebie. Dobrze by�o zatem wiedzie�, czy potrafi� si� z nim obchodzi�. Tak wi�c spyta�em Izrada:
��Ile masz przy sobie pieni�dzy?
��Tylko pi��, a mo�e sze�� piastr�w.
��Stawiam sto. Jakie warunki przyjmujemy? Zamy�li� si�.
��Ty nigdy nie rzuca�e� czekanem, a ja nie jestem przyzwyczajony do twego. By�oby wi�c s�uszne, �eby�my wykonali kilka pr�bnych rzut�w, mo�e trzy?
��Zgoda.
��Ale wtedy ka�dy ma tylko jeden rzut do celu � powiedzia�.
��To zbyt trudne. Mo�e si� zdarzy�, �e z jakiego� nieprzewidzianego powodu akurat ten rzut si� nie uda.
��Dobrze, a wi�c trzy rzuty dla ka�dego. Kto rzuci najlepiej, ten dostanie pieni�dze. Celem b�dzie drzewo, tam przed nami. Jesion. Top�r powinien utkwi� w pniu.
Zatrzymali�my si� niedaleko strumienia, chyba tego samego, kt�ry widzieli�my z doliny w miejscu, gdzie zboczyli�my z drogi. Na jego brzegu ros�y pojedyncze drzewa: jesiony, olchy i stare rosochate wierzby, z kt�rych pni wystrzeli�y ju� m�ode p�dy. Najbli�szym drzewem by� jesion rosn�cy w odleg�o�ci oko�o siedemdziesi�ciu krok�w od nas.
Zsiad�em z konia i poda�em czekan Izradowi. Stan�� mocno na rozstawionych nogach, zrobi� p�obr�t, wa��c w skupieniu top�r w r�ce, i rzuci�. Top�r przelecia� tu� obok jesionu, nawet go nie musn�wszy.
��Ten czekan jest ci�szy ni� m�j � usprawiedliwia� si�, podczas gdy Halef ruszy�, by przynie�� bro�. � Za drugim razem trafi�!
Za drugim razem trafi�, jednak nie ostrzem toporka, tylko trzonkiem. Trzeci rzut by� bardziej udany; toporek trafi� w pie�, ale jego ostrze, niestety, nie utkwi�o w nim.
��To nic � powiedzia�. � To by�a tylko pr�ba. Potem trafi� z pewno�ci�, bo ju� znam t� bro�. Teraz ty, efendi!
Nie wyjawiaj�c niczego, obra�em sobie za cel nie jesion, ale dalej rosn�c� star� wierzb� o spr�chnia�ym pniu, z kt�rego stercza�a tylko jedna ga��� z uformowan� na niej ma�� koron�. Musia�em przede wszystkim przyzwyczai� r�k� do wagi czekana, dlatego pr�ba wypad�a podobnie jak u Izrada. Tyle tylko, �e ja nie zamierza�em celowa� w jesion, chodzi�o mi o rzut w okre�lonym kierunku. Toporek przelecia� z lewej strony, do�� daleko od jesionu i wbi� si� w mi�kk� ziemi�.
��Oj! Oj! � za�mia� si� nasz przewodnik. � I ty chcesz wygra� zak�ad, efendi?
��Tak! � odpowiedzia�em z powag�.
Mimo to dwa kolejne pr�bne rzuty wypad�y jeszcze gorzej. Pozwala�em Izradowi pokpiwa� ze mnie, by�em bowiem przekonany, �e gdy b�dzie trzeba, nie chybi�.
Halef, Omar i Osko nie �miali si�, byli wr�cz zirytowani, �e zgodzi�em si� na ten zak�ad.
��Koniec pr�by � oznajmi� Izrad. � Teraz ju� powa�nie. Kto rzuca pierwszy?
��Ty.
��Najpierw wy��my pieni�dze, �eby potem nie by�o nieporozumie�. Osko mo�e trzyma� bank.
Widocznie m�ody cz�owiek podejrzewa�, �e m�g�bym si� oci�ga� z wyp�aceniem stu piastr�w. By� przekonany, i� wygra zak�ad. Poda�em Osko pieni�dze. M�j przeciwnik przeliczy� kilka swoich piastr�w i si�gn�� po toporek. Trzy razy trafi�, ale tylko przy ostatnim rzucie ostrze utkwi�o w pniu.
��Ani razu nie chybi�em � cieszy� si�. � A raz czekan wbi� si� w drzewo. Zr�b to samo, efendi.
Teraz, skoro mia�em udowodni� wy�szo�� przyswojonej sobie od Indian sztuki, czym si� przechwala�em, musia�em rzuca� sposobem india�skim. Unios�em czekan nad g�ow� i obrotami ramienia nadaj�c mu ruch wirowy � przy grze w bilard nazywa si� to �efektem� � rzuci�em. Toporek, obracaj�c si� wok� w�asnej osi, poszybowa� nisko nad ziemi�, po czym wzbi� si� w g�r�, a po chwili opad� i wbi� si� w pie� jesionu.
Moi towarzysze dali g�o�no wyraz rado�ci, za� os�upia�y Izrad powiedzia�:
��Co za szcz�cie, efendi! A� trudno uwierzy�!
Halef przyni�s� toporek i dwa kolejne rzuty dosi�g�y celu. Towarzysze byli zachwyceni, tylko Izrad ci�gle nie m�g� uwierzy�, �e taki wynik zawdzi�czam nie jedynie szcz�ciu.
��Je�li jeszcze ci� nie przekona�em � powiedzia�em � to teraz dam ci niezbity dow�d. Widzisz t� star� wierzb�, tam z ty�u, za jesionem?
��Widz�, bo co?
��Rzuc� w ni�.
��Efendi, przecie� ta wierzba oddalona jest o dobrych sto krok�w st�d. Chcesz naprawd� w ni� trafi�?
��Nie tylko, b�d� celowa� w jej konar, i to tak, �e top�r uderzy najwy�ej w odleg�o�ci d�oni od pnia i odetnie go.
��To by�by cud!
��Po sze�ciu rzutach dobrze wyczuwam bro� w d�oni i nie powinienem chybi�. Teraz wprowadz� czekan w dwa razy szybszy ruch wirowy i zobaczysz, �e kiedy wzbije si� w g�r�, od razu osi�gnie trzykrotnie wi�ksz� szybko��. Uwa�aj!
Rzut uda� si�, jak zapowiedzia�em. Czekan wirowa� nad ziemi�, z wolna wzbi� si� ku g�rze, a potem nagle ze zwi�kszon� szybko�ci� opad� na wierzb�. Za chwil� odci�ty konar le�a� na ziemi.
��P�jd� tam i sprawd�! � za�mia�em si�. � Jest odci�ty od pnia w odleg�o�ci d�oni i r�wno, jak no�em, bo trafi�o we� ostrze toporka.
Na twarzy Izrada wida� by�o tak wielkie zdumienie, �e a� za�mia�em si� w g�os.
��A nie m�wi�em? � odezwa� si� Halef. � Czego m�j sihdi chce, tego dokona. Osko, daj mu pieni�dze! S� to piastry triumfu, niechaj je bierze.
Ja jednak wycofa�em sw�j wk�ad, a Izrad otrzyma� z powrotem w�asne pieni�dze. D�ugo nie m�g� och�on�� z wra�enia i nawet kiedy ju� kontynuowali�my nasz� podr�, jeszcze wykrzykiwa� s�owa podziwu. Ja te� by�em zadowolony, sprawdzi�em bowiem, �e mog� na swojej r�ce polega�.
Po tej kr�tkiej przerwie dalsza podr� przebiega�a bez dalszych zak��ce�. Zapada�a noc i Izrad o�wiadczy�, �e za niespe�na godzin� dotrzemy do Treska�Konak. Zn�w droga wiod�a przez las, na szcz�cie rzadki, a dalej teren obni�a� si�. Zobaczyli�my pastwisko i us�yszeli�my szczekanie ps�w.
��To s� samsunlar � owczarki moich krewniak�w � powiedzia� Izrad. � Przed nami w�a�nie jest Treska�Konak, a na lewo dom moich krewnych. Ale objedziemy go �ukiem. Na polu mo�e by� parobek Konakd�iego i zauwa�y� nas.
Skr�cili�my w lewo do rzeki, posuwaj�c si� dalej wzd�u� jej brzegu, a� do domu owczarza. By� to niski, d�ugi parterowy budynek. Niekt�re okiennice by�y otwarte i wida� by�o migoc�ce tam �wiat�o. Psy rzuci�y si� na nas z w�ciek�ym ujadaniem, ale gdy rozpozna�y g�os Izrada, zaraz si� uspokoi�y. Jaki� m�czyzna wyjrza� z okna i spyta�:
��Kto tam?
��Dobry znajomy!
��To Izrad! �ono! Izrad jest tam!
G�owa znikn�a, a w chwil� p�niej otworzy�y si� drzwi, z kt�rych wysz�a para staruszk�w, by przywia� Izrada. Owczarz zapyta�:
��Przyprowadzasz ludzi. Czy zostan� u nas?
��Zostan�, ale nie m�w tak g�o�no! Konakd�i D�emal nie mo�e zauwa�y�, �e ci ludzie tu s�. Przede wszystkim zatroszcz si�, �eby nasze konie wesz�y do stajni.
By�a tu tylko owczarnia, tak niska, �e g�ow� uderza�em o pu�ap. M�j Kary wzbrania� si� przed wej�ciem do �rodka. Zapach owiec wzbudza� w nim wstr�t i dopiero g�askaniem i namow� uda�o mi si� nak�oni� go do pos�usze�stwa. Potem poszli�my do izby, a raczej do tego, co tu nazywano izb�, poniewa� jedyne du�e pomieszczenie, stanowi�ce mieszkaln� cz�� domu, poprzedzielane by�o �ciankami z wiklinowej plecionki. Przesuwaj�c te przepierzenia, mo�na by�o izb� dowolnie powi�ksza� albo zmniejsza�. W domu zastali�my tylko ojca D�ord�e�a, matk� Szenk� i ich najstarszego syna Niko. Parobcy byli przy stadach owiec, a �e�skiej s�u�by tu nie by�o.
Izrad przedstawi� nas z imienia i od razu opowiedzia�, �e to my uratowali�my jego siostr� Sor�. Przyj�to nas wi�c bardzo serdecznie. Niko poszed� do stajni, �eby nakarmi� i napoi� nasze konie, a rodzice znie�li wszystko, co mieli w spi�arni, do przygotowania uroczystego posi�ku. Pocz�tkowo rozmowa toczy�a si� wok� tego, co ich najbardziej poruszy�o � uratowania synowej. Potem m�wili�my o celu naszej podr�y i dowiedzia�em si�, �e ci, kt�rych szukali�my, przybyli do Konaku. Pokr�tce opowiedzia�em, dlaczego �cigamy tych ludzi, wzbudzaj�c tym niema�e zainteresowanie.
��I pomy�le�, �e s� tacy ludzie! � wykrzykn�a stara kobieta, za�amuj�c r�ce. � To straszne!
��Tak, to jest straszne! � mrukn�� stary D�ord�e. � Ale nie powinno nas to dziwi�, przecie� s� stronnikami Szuta. Ca�y kraj dzi�kowa�by Bogu na kl�czkach, gdyby ta plaga narodu raz zosta�a unieszkodliwiona.
��Wiesz mo�e co� bli�szego o Szucie? � zapyta�em go.
��Nie wiem wi�cej ni� ty i inni. Gdyby znane by�o miejsce jego zamieszkania, to znano by te� jego samego i by�by z nim koniec.
��Niewiadomo. A mo�e wiesz, gdzie le�y Karanirwan�Han?
��Te� nie.
��Ale chyba znasz perskiego handlarza ko�mi?
��Tak. Nazywa si� Kara Ad�em. A co z nim?
��Podejrzewam, �e to on jest Szutem.
��Co? Ten Pers?
��Opisz mi go!
��Jest wy�szy i silniejszy ni� ty i ja, prawdziwy olbrzym, i nosi czarn� brod�, si�gaj�c� piersi.
��Od kiedy jest w kraju?
��Dok�adnie nie wiem. Jakie� dziesi�� lat temu zobaczy�em go po raz pierwszy.
��I pewnie od tak dawna m�wi si� o Szucie?
Spojrza� na mnie zaskoczony, zamy�li� si� na chwil�, a potem odpowiedzia�:
��Tak. Mniej wi�cej tak.
��A jak sobie tu poczyna ten handlarz ko�mi?
��Zachowuje si� nader w�adczo, jak wszyscy ludzie �wiadomi swego bogactwa. Chodzi zawsze uzbrojony po z�by i znany jest jako cz�owiek, z kt�rym nie ma �art�w.
��A wi�c sk�onny jest do gwa�townych czyn�w?
��Tak, u niego od razu pi�� albo pistolet, a m�wi si�, �e wielu z tych, kt�rzy go obrazili, ju� nie otworz� ust, bo umarli nie mog� m�wi�. Jednak nic nie mog� powiedzie� o rabunkach i kradzie�ach.
��Opis odpowiada mojemu wyobra�eniu tego cz�owieka. A mo�e wiesz co� o jego kontaktach z w�glarzem Szark�?
��O tym nie s�ysza�em. A ty mia�e� do czynienia z tym wypalaczem w�gla?
��Do tej pory nie, ale my�l�, �e si� z nim spotkam. Tych sze�ciu wybiera�o si� do niego, a wi�c znaj� jego siedzib�. Mo�e i ty j� znasz?
��Wiem tylko, �e mieszka w chacie, gdzie� za Glogovik, w g��bi lasu.
��Widzia�e� go kiedy?
��Tylko przelotnie.
��Chyba od czasu do czasu musi opuszcza� las, �eby sprzeda� w�giel, albo ludzie odwiedzaj� go w tym celu?
��On sam nie sprzedaje. Po tamtej stronie, w g�rach Szar Dagh jest pewien handlarz sadz� i on wszystko dla niego za�atwia. Kr��y po kraju wozem za�adowanym w�glem i bary�kami sadzy.
��Co to za cz�owiek?
��Ponury, ma�om�wny, z nikim si� nie zadaje. Ch�tniej si� go �egna, ni� wita.
��Hm! Mo�e b�d� zmuszony odszuka� go, �eby si� dowiedzie�, gdzie znajduje si� chata w�glarza.
��M�g�bym ci da� jednego parobka za przewodnika, przynajmniej do Glogovik. Dalej on te� drogi nie zna.
��Ch�tnie przyjmiemy t� propozycj�. Tw�j syn, Sef, m�wi�, �e na w�glarzu ci��y podejrzenie o morderstwo.
��Nie jest to tylko podejrzenie, ale pewno��, tylko �e nie ma �wiadk�w, przy pomocy kt�rych mo�na by to udowodni�. Utrzymywa� nawet kontakty z bra�mi Alad�i, kt�rych �o�nierze na pr�no u niego szukali.
��Sef te� o tym m�wi�. On widzia� dzi� tych dwu ludzi.
��Srokaczy? Naprawd�? Cz�sto pragn��em ich spotka�, naturalnie tak, �ebym nie musia� si� ich ba�.
��No i sta�o si�.
��Kiedy� to?
��Dzi�. Czy w�r�d sze�ciu je�d�c�w nie zauwa�y�e� dwu, jad�cych na srokatych koniach?
��O Bo�e! A wi�c s� tu, po drugiej stronie w Konaku! Nieszcz�cie jest blisko!
��Dzi� nie musisz si� obawia� bandyt�w, bo my tu jeste�my. Skoro tylko si� dowiedz�, �e zatrzymali�my si� u ciebie na popas, zaraz si� ulotni�. Zreszt� mo�e ich zobaczysz, je�li teraz wyjdziesz po kryjomu. Spr�buj si� rozejrze�, mo�e uda�oby si� ich pods�ucha�.
D�ord�e wyszed�, a my pod jego nieobecno�� zaj�li�my si� kolacj�. Gospodarz wr�ci� po p�godzinie i zameldowa�, �e widzia� naszych przeciwnik�w.
��Ale by�o ich tylko pi�ciu � powiedzia�. � Rannego z nimi nie widzia�em. Siedz� obok izby sypialnej s�siada. Obszed�em ukradkiem dom dooko�a, sprawdzaj�c wszystkie okiennice, czy nie ma gdzie jakiej� szpary, przez kt�r� mo�na by zajrze� do �rodka. Wreszcie znalaz�em jedn� z dziur� po s�ku. Ci poszukiwani siedzieli razem z Konakd�im, a przed nimi sta� dzban z rakij�.
��Rozmawiali?
��Tak, ale nie o waszej sprawie.
��Mo�na ich by�o pods�ucha�, stoj�c na zewn�trz przy okiennicy?
��Tylko pojedyncze s�owa s�ysza�em wyra�nie. Musia�bym wle�� do sypialni, �eby us�ysze� ca�� rozmow�. Okiennica jest tam otwarta.
D�ord�e opisa� po�o�enie tej izby i jej wn�trze, ale uzna�em, �e wej�cie do �rodka by�oby zbyt ryzykowne, zw�aszcza i� nale�a�o domniemywa�, �e tam w�a�nie znajdowa� si� stary M�barek.
��Nie! � powiedzia�em. � Zrezygnujemy z tego przedsi�wzi�cia. P�niej sam si� tam podkradn�.
I uzna�em spraw� za za�atwion�. W czasie gdy rozmawiali�my, Halef wsta� i skierowa� si� do wyj�cia.
��Mam nadziej�, �e nie zamierzasz tam si� zakra��! � zawo�a�em za nim. � Najsurowiej zabraniam ci tego!
Zrobi� gest maj�cy mnie uspokoi� i wyszed�. Ale bynajmniej nie uspokoi� mnie i dlatego upowa�ni�em Omara, �eby dyskretnie go �ledzi�. Omar wkr�tce wr�ci� i oznajmi�, i� Had�i uda� si� do stajni, �eby si� przekona�, czy koniom, a zw�aszcza mojemu karemu, niczego nie brak. Zadowoli�em si� tym wyja�nieniem. Min�� kwadrans, potem drugi, a Halef nie wraca�, co na nowo obudzi�o m�j niepok�j. Powiedzia�em o tym i gospodarz poszed� szuka� Halefa. Wr�ci� jednak z niczym � Halefa nie znalaz�.
��S�usznie przewidywa�em, pope�ni� g�upstwo i teraz prawdopodobnie znalaz� si� w niebezpiecze�stwie � powiedzia�em zdenerwowany. � Osko, Omarze, bierzcie karabiny, musimy uda� si� do Konaku, poniewa� s�dz�, �e Halef jest do�� zuchwa�y na to, by przedosta� si� do sypialni.
Sam zabra�em tylko sztucer; wystarczy�, �eby utrzyma� ca�e towarzystwo w ryzach. Na dworze by�o ciemno jak oko wykol. Owczarz prowadzi�. Musia�em jeszcze oszcz�dza� swoj� nog�, ruszyli�my wi�c wolno, wzd�u� brzegu rzeki, a� w odleg�o�ci jakich� pi��dziesi�ciu krok�w od Treski zobaczyli�my ciemn� bry�� Konaku. Cichaczem przekradli�my si� przed frontem domu, gdzie wszystkie okna by�y pozamykane, skr�cili�my pod �cian� boczn�, za kt�r� mie�ci�y si� stajnie. Ros�y tam m�ode �wierki, najni�szymi ga��ziami prawie dotykaj�ce ziemi. Mi�dzy nimi i domem by�a w�ska przestrze�.
Stamt�d owczarz poprowadzi� nas do tylnej �ciany budynku, wzd�u� kt�rej przeszli�my. Nigdzie ani �ladu Halefa; by�em jednak g��boko prze�wiadczony, �e znajdowa� si� on teraz w �rodku domu, uj�ty przez ludzi, kt�rych rozmow� chcia� pods�ucha�.
Nasz gospodarz przystan��, wskazuj�c na dwie okiennice, zreszt� jak wszystkie pozosta�e, zamkni�te od wewn�trz.
��Ta pierwsza � szepn�� � nale�y do izby, w kt�rej siedzieli ludzie, druga do sypialni.
��Czy nie m�wi�e�, �e ta druga by�a otwarta?
��Tak, przedtem by�a.
��Ale tymczasem zosta�a zamkni�ta. Musia� by� jaki� pow�d. A jaki� inny m�g�by by� ni� ten, �e ci �ajdacy spostrzegli, �e s� pods�uchiwani?
Podkrad�em si� do pierwszej okiennicy i zajrza�em przez dziur� po s�ku. Izb� ledwie rozja�nia� nik�y p�omie� �oj�wki umieszczonej w drucianym lichtarzu, ale to, co zobaczy�em, wystarczy�o.
Na dywanie siedzieli Manach el Barsza i Barud el Amasat. U wej�cia sta� m�czyzna kr�py, silnej postaci, o twarzy grubo ciosanej, jednym s�owem: Konakd�i D�emal. Po mojej prawej r�ce podpierali �cian� obydwaj Alad�i. W rogu, na drewnianych hakach wisia�y ich karabiny. Spojrzenia ca�ej pi�tki zwr�cone by�y na Halefa, kt�ry le�a� na pod�odze ze zwi�zanymi r�kami i nogami. Twarze jego wrog�w nie wr�y�y nic dobrego. Wydawa�o si�, �e Manach el Barsza prowadzi� przes�uchanie. W ka�dym razie by� bardzo zagniewany i m�wi� tak g�o�no, �e mog�em zrozumie� ka�d� sylab�.
��Czy widzisz co�, sihdi? � szepn�� Omar.
��Tak � odpowiedzia�em cicho. � Had�i le�y zwi�zany na ziemi i jest w�a�nie przes�uchiwany. Chod�cie tu! Gdy tylko rozwal� okiennic�, pomo�ecie mi, wsuwaj�c tam lufy waszych strzelb. Okiennica musi zosta� b�yskawicznie rozbita, �eby nie da� im czasu na zaatakowanie Halefa, zanim my nie damy mu os�ony. A teraz cisza!
Nas�uchiwa�em.
��Kto ci zdradzi�, �e tu jeste�my? � dopytywa� si� Manach el Barsza.
��Suef powiedzia� � odpar� Halef.
Tego ostatniego nie widzia�em, ale teraz pojawi� si� z lewej strony. Mo�liwe, �e by� w sypialni.
��Psi synu, nie ��yj! � powiedzia�.
��Milcz i przesta� ur�ga�! � odpar� Had�i. � Czy nie powiedzia�e� w naszej obecno�ci do hand�iego w Rumelii, �e chcia�e� jecha� do Treska�Konaku?
��Tak, ale nie powiedzia�em, �e ci ludzie te� tu si� znajd�.
��Tego mogliby�my si� domy�li�. W Kilisseli m�j efendi powiedzia� ci przecie� otwarcie, �e szybko wyjedziesz st�d, �eby do nich do��czy�.
��Niech szejtan porwie tego giaura! Obijemy mu podeszwy do �ywego mi�sa, wtedy dowie si�, co ja dzi� prze�y�em. Ledwie mog� sta�.
Suef przysiad� obok Halefa.
��W jaki spos�b dowiedzieli�cie si�, gdzie le�y Konak? � wypytywa� dalej Manach.
��Pytali�my, to zrozumia�e.
��A dlaczego ty sam jecha�e� za nami? Dlaczego inni zostali? Halef by� tak przebieg�y, �e udawa�, jakoby by� tu sam. W og�le zachowywa� si� nad wyraz spokojnie. I nie by�o w tym nic dziwnego, m�g� bowiem my�le�, �e niepok�j o niego wkr�tce nas tu przywiedzie.
��Czy�by Suef wam nie powiedzia�, �e m�j sihdi wpad� do wody?
��Tak, i przypuszczalnie si� utopi�.
��Nie, takiej uprzejmo�ci wam nie wy�wiadczy�. �yje, chocia� jest chory. Inni musz� go piel�gnowa�. A mnie wys�a� przodem, aby was obserwowa�. Je�li to b�dzie mo�liwe, to jutro przyjedzie. Jestem pewny, �e do wieczora tu przyb�dzie. Na pewno jutro pojawi si� tu, a wtedy mnie uwolni.
Wszyscy rykn�li �miechem.
��G�upcze! � zawo�a� Manach el Barsza. � Ty my�lisz, �e jutro wieczorem jeszcze b�dziesz naszym wi�niem?
��Chcecie mnie zwolni� wcze�niej? � zapyta� Halef z niewinn� min�.
��Pu�cimy ci� wolno wcze�niej. Pozwolimy ci odej��, ale tylko do piek�a.
���artujecie. Ja nie znam drogi.
��Nie martw si�. Ju� my ci poka�emy. Przedtem jednak damy ci nauczk�, kt�ra pewnie nie przypadnie ci do gustu.
��Zawsze jestem wdzi�czny za wszelkie pouczenia.
��Miejmy nadziej�, �e i tym razem tak b�dzie. Chcemy ci bowiem przypomnie�, �e istnieje zasada: oko za oko, krew za krew. Wy ukarali�cie ch�ost� Murada Habulama, Humuna i Suefa. Dobrze. Wobec tego i ty dostaniesz kar� bastonady, i to tak, �e ci mi�so na pi�tach odpadnie od ko�ci. Wy zalali�cie wie�� wod�, �eby�my si� potopili. No to dalej, �mia�o, my te� wsadzimy ciebie do wody i b�dziesz si� topi�, ale powoli, �eby�my z tego mieli uciech�. Po�o�ymy ci� w rzece tak, �eby ci tylko nos z wody wystawa�. B�dziesz m�g� oddycha�, jak d�ugo zdo�asz.
��Nie zrobicie tego! � j�kn�� �a�o�nie Halef.
��Nie? Dlaczego mieliby�my z tego zrezygnowa�?
��Dlatego, �e jeste�cie wyznawcami Proroka i nie b�dziecie torturowali i mordowali muzu�manina.
��Zostaw Proroka! Powiniene� umrze� �mierci� gorsz� ni� samo piek�o, kt�re ci� potem czeka.
��Co wam przyjdzie z tego, �e mnie zabijecie? B�d� was dr�czy�y wyrzuty sumienia do chwili, a� po was przyjdzie anio� �mierci.
��Z naszym sumieniem sami sobie poradzimy. Pewnie oblatuje ci� ju� �miertelny strach? Tak, gdyby� by� m�dry, to m�g�by� tego unikn��.
��Co musia�bym zrobi�? � zapyta� szybko.
��Wszystko wyzna�. Kim jest tw�j pan, czego chce od nas i co przeciwko nam knuje.
��Tego nie mog� wyjawi�.
��No to musisz umrze�. Mia�em dobre zamiary. Je�li jednak na moje pytania zamykasz usta, wobec tego tw�j los jest przes�dzony.
��Przejrza�em ci� � odpowiedzia� Halef. � Chcesz mnie zwie�� obietnic�. A kiedy wszystko powiem, wy�miejecie mnie i nie dotrzymacie s�owa.
��Dotrzymamy.
��Przysi�gasz?
��Przysi�gam na wszystko, w co wierz� i co szanuj�. A teraz decyduj si� szybko, bo u mnie gotowo�� �wiadczenia �aski nie trwa d�ugo.
Halef jak gdyby zastanawia� si� przez chwil�, wreszcie powiedzia�:
��Co mi po moim efendi, je�li nie b�d� �y�? Wol� �y�, wi�c udziel� wam informacji.
��To twoje szcz�cie! � odezwa� si� Manach. � A wi�c najpierw powiedz, kim jest w�a�ciwie tw�j pan.
��Nie s�yszeli�cie, �e on jest Niemcem?
��Tak, m�wiono nam.
��I uwierzyli�cie? Czy jaki� Alaman mo�e mie� trzy paszporty su�tana?
��Wi�c pewnie nie jest Alamanem.
��Ani mu to w g�owie.
��Ale to giaur?
��Te� nie. On tylko udaje, �eby nikt si� nie domy�li�, kim jest.
��No to gadaj pr�dko! Kim on jest?
Halef z nadzwyczaj powa�n� min� odpowiedzia�: � S�dz�c z jego dotychczasowego zachowania, musicie przyzna�, ze to nie byle kto, tylko cz�owiek znakomity. Przysi�ga�em, i� nie zdradz� jego tajemnicy, ale je�li tego nie uczyni�, wy zabijecie mnie, a �mier� uniewa�nia wszystkie przysi�gi. Dowiedzcie si� wi�c, �e jest cudzoziemcem i szahsade � synem kr�la.
��Ty psie! Chcesz nas ok�ama�?! � wrzasn�� Manach el Barsza.
��Je�li nie wierzycie, to ju� nie moja wina.
��Czy�by efendi by� synem su�tana?
��Nie. Przecie� powiedzia�em, �e pochodzi z innego kraju.
��A z jakiego?
��Z Hindustanu, kt�ry le�y za Persj�.
��Dlaczego tam nie zosta�? Dlaczego je�dzi po naszym kraju?
��Chce znale�� dla siebie �on�.
���on�? � spyta� el Barsza, nie tyle ze zdziwieniem, ile z min�, jak� robi cz�owiek, wykrzykuj�c nagle: �Aha!�
Wyznanie Had�iego nie wydawa�o si� tym ludziom zbyt nieprawdopodobne. Wszak historia ksi�cia, podr�uj�cego pod przybranym nazwiskiem i szukaj�cego najpi�kniejszej z pi�knych, by j� poj�� za �on�, przy czym okazuje si� ona prawie zawsze c�rk� bardzo ubogich ludzi, znana jest z setek wschodnich ba�ni. W tym przypadku te� mog�o tak by�.
��Ale dlaczego szuka w�a�nie tu? � pad�o nast�pne pytanie.
��Dlatego, �e tu s� najpi�kniejsze c�rki, ponadto �ni�o mu si�, �e w�a�nie tu znajdzie kwiat swego haremu.
��Niech sobie szuka! Tylko dlaczego przy tym miesza si� w nasze sprawy?
Ma�emu, cho� znalaz� si� w trudnej sytuacji, nie zabrak�o sprytu. Odpowiedzia� z powag�:
��Do waszych spraw? Ani my�li o tym. Ma tylko spraw� do M�bareka.
��Co to znaczy?
��Ot� we �nie widzia� ojca Najpi�kniejszej i miasto, w kt�rym mia� go znale��. Miasto to Ostromd�a, za� ojciec to stary M�barek. Dlaczego M�barek ucieka przed moim panem? Powinien mu da� swoj� c�rk�, a jak zostanie kaynat�, te�ciem najbogatszego hinduskiego ksi�cia, uzyska wielk� w�adz�.
Nagle z przyleg�ego pomieszczenia da� si� s�ysze� chrapliwy g�os rannego:
��Zamilcz, synu suki! Ja nigdy w �yciu nie mia�em c�rki! Tw�j j�zyk jest pe�en k�amstw! Mo�e my�lisz, �e nie wiem, kim jest tw�j pan, kt�remu �ycz� piekielnych m�k? Do tej pory milcza�em, chc�c wyczeka� najstosowniejszej chwili do zemsty. Dlatego te�, niestety, nie powiedzia�em tego przed s�dem w Ostromd�y, ale teraz musz� powiedzie�. Twoje k�amstwo jest tak wielkie, �e a� mnie uszy pal�. Wyznam, co wiem, d�u�ej nie zmilcz�, nie wolno mi!
��Co takiego? Co takiego? � pytali inni.
��Czy wy wiecie, ludzie, �e ten cudzoziemiec jest po prostu przekl�tym przest�pc�, �e zbezcze�ci� �wi�te miejsce? Widzia�em go w Mekce, w mie�cie adoracji. Zosta� rozpoznany; sta�em obok i ju� po niego wyci�ga�em r�k�, ale szatan mu dopom�g� i uszed� mi. A ten Had�i Halef Omar, mam podstawy, by tak przypuszcza�, dopom�g� jeszcze w tym, �eby spojrzenie tego chrze�cija�skiego psa zbezcze�ci�o najwi�ksz� �wi�to�� muzu�man�w. Nie zapomnia�em twarzy tego niewiernego i zn�w go rozpozna�em, kiedy udaj�c kalek� siedzia�em na drodze przed Ostromd�a, a on przeszed� ko�o mnie. Nie dajcie si� zwie�� bezczelnymi k�amstwami, tylko we�cie straszliwy odwet za ten zbrodniczy wyst�pek. D�ugo my�la�em, jak� kar� powinien ponie�� zbrodniarz, ale nie znalaz�em takiej, kt�ra wydawa�aby mi si� wystarczaj�ca. Teraz wy zastan�wcie si� nad tym i dzia�ajcie. Ale pr�dko i skutecznie!
Stary m�wi� szybko, zapalczywie, jak cz�owiek w gor�czce. Potem j�kn�� g�o�no, zmo�ony b�lem rany. Moje przypuszczenia okaza�y si� wi�c prawd�: po�o�ono go w sypialni.
I nagle wszystko sta�o si� dla mnie jasne. To dlatego jego chuda, tak bardzo charakterystyczna twarz wyda�a mi si� znajoma! Jak we �nie zamajaczy� mi przed oczyma wielki t�um, wzburzony, rozgor�czkowany, a po�rodku tego morza ludzi posta�, d�ugie chude r�ce wyci�gni�te w moj� stron� i rozczapierzone ko�ciste palce niczym szpony drapie�nego ptaka spadaj�cego na zdobycz! By�o to w Mekce, tam go widzia�em. Ten obraz nie�wiadomie wbi� mi si� w pami�� i kiedy zn�w zobaczy�em tego cz�owieka w Ostromd�y, odnios�em wra�enie, �e gdzie� go ju� spotka�em, tylko miejsca nie mog�em sobie przypomnie�.
S�owa starego wywo�a�y oczekiwany przez niego skutek. Ci ludzie byli przest�pcami, ale r�wnocze�nie muzu�manami. Ju� sama my�l, �e ja, chrze�cijanin, zbezcze�ci�em �wi�t� kaab�, wzbudzi�a w nich najg��bsze oburzenie. Za� fakt domniemanego uczestnictwa Halefa w tym �miertelnym grzechu rozpali� w nich tak wielk� ��dz� zemsty, �e nie by�o dla niego �aski ani lito�ci.
Ledwie M�barek si� wypowiedzia�, Manach i Barud zaraz podskoczyli, jak gdyby ich �mija uk�si�a, i Suef te� poderwa� si� z pod�ogi. K�amca! � wrzasn�� i kopn�� Halefa. � Przekl�ty k�amca i zdrajca swojej wiary! A mo�e masz odwag� twierdzi�, �e M�barek nie powiedzia� prawdy?
Tak, m�w! � krzykn�� te� Bybar. � Gadaj, albo ci� zmia�d�� w�asnymi pi�ciami! By�e� w Mekce czy nie?!
Twarz Halefa nie zmieni�a wyrazu. Ma�y Had�i by� naprawd� odwa�nym cz�owiekiem. Odpowiedzia�:
��Dlaczego tak si� denerwujecie? Zachowujecie si� tak, jak gdyby drapie�ny ptak spad� na stado kaczek. Jeste�cie m�czyznami czy dzie�mi?
��Psi synu, nie obra�aj nas! � rykn�� Manach el Barsza. � Kara dla ciebie i tak b�dzie straszna. Czy chcesz uczyni� j� jeszcze bardziej okropn�, podwajaj�c nasz gniew? Odpowiedz, by�e� w Mekce?
��A czy nie musia�em tam by�, skoro jestem Had�im?
��I by� tam z tob� ten Kara Ben Nemsi?
��Tak.
��On jest chrze�cijaninem?
��Tak.
��A wi�c nie jest synem kr�la Hindustanu?
��Nie.
��A wi�c ok�ama�e� nas przedtem! �wi�tokradco! Odpokutujesz teraz! Zakneblujemy ci usta, �eby� nie m�g� pisn��, i zaczniemy tortury. D�emal, daj tu co�, �eby mu zatka� g�b�.
Konakd�i wyszed� i wr�ci� zaraz z chustk�.
��Otw�rz g�b�, �ajdaku, za�o�� ci knebel! � rozkaza� Barud el Amasat i si�gn�wszy po chustk�, pochyli� si� nad Halefem. Had�i nie us�ucha� nakazu. � Otwieraj, bo ci po�ami� z�by, kiedy rozewr� je no�em!
Kl�kn�� obok Halefa i wyci�gn�� zza pasa n�. By� ju� najwy�szy czas, �eby wkroczy� do akcji.
��Uderzajcie! � rzuci�em rozkaz towarzyszom.
Obiema r�kami chwyci�em sztucer za luf�. Jedno uderzenie kolb� i dwie deski okiennicy wpad�y do wn�trza. Reszta rozpad�a si� pod ciosami r�wnocze�nie atakuj�cych Osko i Omara. B�yskawicznie obr�cili�my bro�, kieruj�c lufy do �rodka.
��Sta�! Nie rusza� si�, je�li nie chcecie posmakowa� naszych kul! � krzykn��em do nich.
Barud el Amasat, kt�ry trzyma� n� nad g�ow� Halefa, poderwa� si� na nogi.
��Alaman � Niemiec! � wrzasn�� przera�ony.
��Sihdi! Zabij ich! � zawo�a� Halef.
Strzelanie by�oby jednak pozbawione sensu, poniewa� zabrak�o celu. Ledwie bowiem owi nikczemnicy us�yszeli g�os i w nik�ym �wietle zdo�ali rozpozna� moj� twarz, zerwali z hak�w swoje karabiny i czmychn�li z izby, a wraz z nimi Konakd�i.
��Spieszcie do Halefa! � poleci�em Osko i Omarowi. � Rozwi��cie go! Ale najpierw zga�cie �wiat�o, �eby�cie si� nie stali celem dla nieprzyjacielskich kul! Zosta�cie w izbie, p�ki nie wr�c�!
Us�uchali natychmiast.
��Mo�esz tu na mnie zaczeka� � rzuci�em w biegu do owczarza, pod��aj�c wzd�u� muru do rogu, sk�d przybyli�my, i przesmykn��em si� mi�dzy m�odymi �wierkami i �cian� domu, a� do jego frontu.
I sta�o si�, jak przewidywa�em. Mimo ciemno�ci dostrzeg�em kilka postaci id�cych w moj� stron�, wi�c szybko cofn��em si� i ukry�em w�r�d niskich ga��zi �wierk�w. W chwil� potem nadeszli: Manach, Barud, obydwaj Alad�i, Suef i Konakd�i D�emal.
��Naprz�d! � cicho rozkaza� Barud. � Oni jeszcze stoj� przy okiennicach. W izbie jest �wiat�o, wi�c b�dzie ich wida�. Zastrzelimy ich.
Na przedzie szed� Ormianin. Kiedy dotar� do rogu, sk�d m�g� widzie� ty� domu, przystan��.
��Do diab�a! � zasycza�. � Nic nie wida�. Nie ma �wiat�a. Co robi�?
Zapad�a cisza.
��Kto m�g� zgasi� �wiat�o? � odezwa� si� w ko�cu Suef.
��Mo�e kt�ry� z nas je przewr�ci� w czasie ucieczki? � domy�la� si� Manach.
��Psi syn! � zakl�� Sandaf. � Ten Niemiec naprawd� paktuje z diab�em. Ilekro� my�limy, �e ju� mamy jego albo jego ludzi, on nagle si� rozp�ywa jak mg�a. A teraz stoimy i nie wiemy, co mamy robi�.
W tej samej chwili z miejsca, w kt�rym czeka� owczarz, da�o si� s�ysze� ciche kas�anie. Pewnie nie m�g� si� od kaszlu powstrzyma�.
��S�yszycie? Jeszcze tam jest � zauwa�y� Manach.
��Po�lijmy mu kul� � doradzi� Sandar.
��Opu�ci� strzelby! � nakaza� Manach. � St�d jest niewidoczny, strzelaj�c, nie trafisz, tylko zdradzisz nasz� obecno��. Trzeba zrobi� co� innego. D�emal wr�ci do domu i powie nam, co si� tam w �rodku dzieje.
��Do diab�a! � odpowiedzia� z pow�tpiewaniem Konakd�i. � Mam si� da� zastrzeli� za was?
��Ci obcy nic ci nie zrobi�. Powiesz, �e zmusili�my ci� do tego. Zwalisz wszystko na nas. Przecie� mogli do nas strzela� w domu, a nie strzelali. Z tego mo�na wnosi�, �e nie czyhaj� na nasze �ycie. Id� wi�c i nie ka� d�ugo na siebie czeka�!
Konakd�i oddali� si�. Pozostali szeptali co� mi�dzy sob�. Po kr�tkiej chwili wr�ci�.
��Do domu wej�� nie mo�ecie � meldowa� � bo oni s� w izbie.
Sprzymierze�cy naradzali si�, czy powinni uciec, czy pozosta�. Zanim jednak podj�li decyzj�, zdarzy�o si� co�, co mnie samego zaskoczy�o. Us�ysza�em miarowe kroki zbli�aj�ce si� od ty�u domu i rozkaz wydany �ciszonym g�osem:
��Dur! Askerler, t�fenkler doldurunus! � Sta�! �o�nierze! �adowa� bro�!
Ku mojemu zdumieniu by� to g�os Had�iego.
��S�yszeli�cie? � szepn�� gospodarz. � To �o�nierz. Czy nie dowodzi nimi ten ma�y Arab?
��Tak, to on z pewno�ci� � odpowiedzia� Barud el Amasat. � Rozwi�zali go i wyskoczy� przez okno, �eby sprowadzi� �o�nierzy, kt�rych �ci�gn�� tu jego pan. To mo�e by� tylko oddzia� z �sk�b*. Ale w jaki spos�b tak szybko dosta� tych ludzi?
��Szatan zsy�a im pomoc ze wszystkich stron! � burkn�� ze z�o�ci� Manach el Barsza. � Nie ma tu dla nas schronienia. S�uchajcie!
I zn�w dobieg� ich g�os Had�iego:
��Durun burada! Arasztyryrim! � Zaczekajcie tu! Ja si� rozejrz�.
��Musimy st�d odej�� � szepn�� Manach. � Skoro ten ma�y opu�ci� izb�, to innych te� tam nie ma. D�emal, wejd� szybko do �rodka. Je�li ich nie ma, to wyniesiesz M�bareka. On te� musi znikn��, cho�by nawet mia� wysok� gor�czk�. My w tym czasie przyprowadzimy konie. Spotkasz nas na prawo od brodu, pod czterema kasztanami. Ale szybko, szybko! Nie ma ani chwili do stracenia.
Wida� pozostali zgodzili si� na to, bo w okamgnieniu czmychn�li. Teraz najwa�niejsze by�o, bym dotar� do owych kasztan�w jeszcze przed nimi. Nie zna�em dobrze okolicy, ale wiedzia�em, �e drzewa znajduj� si� po prawej stronie brodu, a poniewa� tamt�dy ju� przechodzi�em, mia�em nadziej� na odnalezienie miejsca spotkania bez trudu. Sztucer na razie ukry�em pod �wierkiem, bo m�g�by mi w drodze zawadza�.
Us�yszawszy skrzypni�cie drzwi, zapewne do stajni, jak mog�em najszybciej, ruszy�em do brodu. Tam skr�ci�em w prawo i w odleg�o�ci czterdziestu niespe�na krok�w zobaczy�em drzewa. By�y obficie ulistnione. Dwa z nich mia�y korony wysoko, za� najni�sze konary pozosta�ych m�g�bym prawie uchwyci� r�k�. Obj��em pie� drzewa, potem kilka chwyt�w, odbicie, i ju� siedzia�em na ga��zi do�� mocnej, by ud�wign�� ci�ar kilku m�czyzn mojej wagi. Ledwie zd��y�em si� tam usadowi�, us�ysza�em odg�os ko�skich kopyt. Uciekinierzy trzymali konie na wodzy i przystan�li tu� pode mn�. Konakd�i prowadzi� te� M�bareka. Od strony domu dochodzi� g�os Halefa:
��My wchodzimy! Kiedy us�yszycie nasze strza�y, rozbijajcie okiennice.
��Allach ci�ko mnie do�wiadcza � cicho uskar�a� si� M�barek. � Moje cia�o jest jak ogie�, a dusza pali si� p�omieniem. Nie wiem, czy b�d� m�g� dosi��� konia.
Musisz! � odpowiedzia� Manach. � My te� ch�tnie odpocz�liby�my, ale te diab�y p�dz� nas z miejsca na miejsce. Trzeba st�d odej��, tylko koniecznie musimy wiedzie�, co tu dzi� jeszcze b�dzie si� dzia�o. D�emal, przy�lesz nam wiadomo��.
��A gdzie cz�owiek z wiadomo�ci� mo�e was spotka�?
��Gdzie� na drodze do chaty w�glarza. A tych obcych musisz skierowa� na nasz �lad. Powiesz im, �e zamierzali�my jecha� do Szarki. Na pewno za nami pojad� i b�d� zgubieni. Zaczaimy si� na nich przy Diabelskiej Skale. Stamt�d nie mo�na uciec ani w prawo, ani w lewo, musz� wpa�� w nasze r�ce.
��A je�li ujd� wam mimo wszystko? � spyta� Bybar, drugi z braci Alad�i.
��Wtedy tym pewniej wpadn� w nasze r�ce u w�glarza. D�emal powinien opowiedzie� im o skarbach w Jaskini Klejnot�w, tak jak opowiada� wszystkim, kt�rych z�owi� w pu�apk�. Musieliby mie� pakt z ca�ym piek�em, �eby im si� uda�o znale�� ip merdiwani � drabink� linow�, prowadz�c� w g�r� do spr�chnia�ego, pustego pnia jesionu. Kara Nirwan zechce pewnie zatrzyma� konia tego Alamana. Reszt� podzielimy mi�dzy siebie i my�l�, �e b�dziemy zadowoleni. Cz�owiek, kt�ry wypuszcza si� w takie podr�e, na pewno ma przy sobie du�o pieni�dzy.
Manach by� w wielkim b��dzie. Ca�ym moim bogactwem by�y w tej chwili zas�yszane od niego informacje. Teraz wiedzia�em ju�, �e Kara Nirwan i Szut to ta sama osoba. Wiedzia�em te�, �e ofiary w�glarza zwabiane by�y opowiada