Weber David - Na znak tryumfu
Szczegóły |
Tytuł |
Weber David - Na znak tryumfu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Weber David - Na znak tryumfu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Weber David - Na znak tryumfu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Weber David - Na znak tryumfu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
DAVID WEBER
NA ZNAK TRYUMFU
Przełożył Robert J. Szmidt
Dom Wydawniczy REBIS
Strona 3
W cyklu SCHRONIENIE dotychczas ukazały się:
Rafa Armagedonu
Schizmą rozdarci
Herezją naznaczeni
Potężna forteca
Fundamenty wiary
Trud i cierpienie
Niczym potężna armia
Fundamenty piekła drżą
Na znak tryumfu
Strona 4
Dla ks. George’a Ansona Clarke’a.
Naprawdę słuchałem przed półwieczem,
i ksiądz miał rację!
Strona 5
Wszystkie mapy Schronienia można znaleźć pod linkiem:
Strona 6
PAŹDZIERNIK
ROKU PAŃSKIEGO 897
Strona 7
.I.
Siedziba hrabiego Thirsku
Gorath
Dohlar
Wybacz najście, mój panie, ale musimy porozmawiać.
Hrabia Thirsku wpatrzył się w czarnowłosego, szafirowookiego
gwardzistę, który znienacka pojawił się w jego gabinecie. Mieszanina
szoku i niedowierzania sprawiła, że zamarł bez ruchu na krześle,
zapominając na moment o nieżyjących bliskich. Znał tego człowieka
i wiedział, że żadną miarą nie może się on tutaj znajdować. Nie
w Gorath. Przebywał przecież ze swoim cesarzem w Siddarze, prawie
trzy i pół tysiąca mil od tego miejsca. Wszyscy o tym wiedzieli. A nawet
gdyby jakimś cudem się przemieścił na taką odległość, nie było sposobu,
aby osoba w liberii Ahrmahków dostała się do serca stolicy Dohlaru
niezauważona i niezatrzymana.
Jakkolwiek było, Merlin Athrawes stał jakby nigdy nic w progu
gabinetu hrabiego Thirsku, który w końcu sięgnął ręką do pasa, gdzie
jednak namacał pustkę zamiast oczekiwanego sztyletu.
– Zapewniam cię, panie, że nie mam złych zamiarów względem nikogo
z obecnych pod tym dachem – zapewnił niespodziewany gość. – Niemniej
byłbym ci wdzięczny, gdybyś nie narobił rabanu. – Pogładził wąsa
i uśmiechnął się przelotnie. – W przeciwnym razie powstanie chaos,
wśród którego może ucierpieć niejeden człowiek.
Krople deszczu uderzały o szyby, strumyki ściekały z dachówek
i wirowały w rynnach, zalewając brukowane ulice bądź wpadając
kaskadami do studzienek odpływowych. Gdzieś w gęstych chmurach na
nocnym niebie zalśniła błyskawica, której towarzyszył odległy grzmot.
Widoczność na ulicach Gorath była kiepska nawet przy dobrej pogodzie,
jako że nieliczne latarnie dawały tylko mdły blask, który teraz, podczas
ulewy, nie mógł przebić wszechobecnego mroku. Może to tłumaczyło, jak
Athrawesowi udało się dostać aż tutaj niepostrzeżenie. Ledwie hrabia
Strona 8
Thirsku to pomyślał, uświadomił sobie, że czarna zbroja gościa
i wystająca spod niej równie ciemna tunika, jak również krucze włosy są
całkowicie suche. To zrodziło nowe pytania, nad którymi hrabia wolał się
nie zastanawiać. Cóż znaczy taki drobiazg jak suche włosy i odzienie,
skoro doszło do niemożliwego?
Głos, który usłyszał we własnej głowie, zabrzmiał wyjątkowo trzeźwo,
biorąc pod uwagę ilość whiskey spożytą przez niego tego wieczoru.
Athrawes zamknął za sobą drzwi i przeciął pomieszczenie na wskroś
w zupełnej ciszy, gdyż stąpnięcia jego – suchych oczywiście – butów
tłumił miękki dywan. Zatrzymał się kilka kroków od hrabiego Thirsku,
który wciągnął ze świstem powietrze, dostrzegłszy w świetle lampy
rewolwery w kaburach na obu biodrach, jak również zakrzywione ostrze
wystające znad ramienia seijina. Bóg Jedyny raczył wiedzieć, ilu ludzi
unicestwiła ta broń. Hrabia Thirsku poczuł jeszcze większy chłód na
myśl, jak Inkwizycja wyjaśniłaby tajemnicze pojawienie się
przybocznego cesarza Imperium Charisu w tym miejscu i o tej porze.
– Czy twoje zapewnienie dotyczy także mojej osoby? – zapytał słabo
hrabia Thirsku. O dziwo, jego głos sprawiał równie naturalne wrażenie
jak głos Athrawesa. – Bo nie sądzę, abyś miał w tym mieście więcej
celów.
– O, możesz mi wierzyć, mój panie – odparł Athrawes z uśmieszkiem
– że celów mi nie brakuje. Co nie znaczy – uśmiech zniknął w mgnieniu
oka – że Charis nie ma i z tobą na pieńku.
– Tak, wiem. – Hrabia Thirsku poprawił się na krześle i zaraz sięgnął
zdrową ręką do drugiego ramienia, które przeszył nagły ból. – Nie
winiłbym Cayleba, gdyby przysłał cię tu po to, byś wymierzył mi taką
samą karę, jaka spotkała inkwizytorów na polu bitwy. Nie miałbym też
nic przeciwko temu, jeśli chcesz znać prawdę. Już mi wszystko jedno. –
Wargi mu drgnęły w parodii uśmiechu. – Wierzę, że rozprawiłbyś się ze
mną szybko, seijinie, bez względu na to, czy jesteś demonem czy nie. To
znacznie więcej, niż mógłbym oczekiwać od większości znanych mi osób.
Tak czy owak wyświadczyłbyś mi swego rodzaju przysługę.
W miarę jak szok mijał, brał go w posiadanie ból silniejszy od
jakiegokolwiek fizycznego cierpienia; hrabia Thirsku czuł, jak pazury
niczym z ognia i lodu szarpią jego serce udręczone śmiercią najbliższych.
– Rozumiem, skąd u ciebie takie podejście, mój panie.
Strona 9
W głosie Athrawesa nie było cienia gniewu. Jeśli już, przebijało
z niego współczucie, co tylko się przyczyniło do wzmożenia bólu
dręczącego hrabiego Thirsku. Arystokrata wiedział, że nie zasłużył na
litość żadnego Charisjanina, skoro pozwolił na to, aby ludzi, którzy
poddali się jego marynarzom, spotkał taki straszny los. W dodatku
w głowie dźwięczały mu słowa z Księgi Bédard: „Okaż dobroć tym,
którzy tobą gardzą, i odpłać uśmiechem tym, którzy cię szkalują, gdyż
tym sposobem węgle żarzące zgromadzisz na ich głowę”. Słyszał je przez
całe swoje życie, lecz dopiero teraz zrozumiał ich przesłanie. Słysząc
współczucie w głosie Athrawesa, widząc litość osoby, która miała
wszelkie powody, aby go nienawidzić, hrabia Thirsku załamał się pod
poczuciem winy, świadom, że Athrawes powinien raczej go nienawidzić.
Miał takie wrażenie, jakby jego duszę miażdżył młot Shan-wei.
– Naprawdę to rozumiem – powtórzył Merlin. – Uważam jednak, że
zbyt wcześnie na ten krok. Masz jeszcze wiele do zrobienia, mój panie.
– Jestem bezsilny, seijinie! – Hrabia Thirsku nieoczekiwanie
wybuchnął, powodowany żalem i winą. – Ten drań z Syjonu już się o to
postarał!
– Może nie do końca – wtrącił Athrawes.
Hrabia Thirsku wbił w niego wzrok. Gwardzista Cayleba musiał
wiedzieć, co stało się z jego rodziną – cały świat o tym wiedział!
Poczerwieniały na twarzy arystokrata już otwierał usta, aby rzucić jakąś
kąśliwą ripostę, lecz Merlin powstrzymał go uniesieniem dłoni.
– Dziś jestem posłańcem nie tylko Cayleba i Sharleyan, mój panie.
Przynoszę również wiadomość od kogoś innego.
– Ciekawe kogo – zareagował ostro hrabia Thirsku.
– Od twych córek – odpowiedział cicho Athrawes.
– Jak śmiesz przychodzić do mnie i twierdzić…?! – Tylko tyle zdołał
z siebie wyrzucić, zanim poderwał się z krzesła, nie bacząc na ból
rozdzierający mu ramię.
Moment później stał w wyzywającej pozie przed uzbrojonym po zęby
i przewyższającym go o dwie głowy seijinem, wyposażony zaledwie we
własną wściekłość.
– Mój panie, twoje córki żyją – oznajmił niewzruszony Athrawes. – To
samo dotyczy twych wnuków i zięciów.
Strona 10
Lywys Gardynyr uniósł zaciśniętą pięść, gotów przypuścić atak na
górującego nad nim Charisjanina, który śmiał natrząsać się z jego
straty. Athrawes nie uczynił żadnego ruchu, aby uniknąć uderzenia.
Stał dalej jakby nigdy nic z rękami skrzyżowanymi na piersi. Sam jego
wzrok wystarczył jednak, aby pięść arystokraty zamarła w pół ruchu.
Hrabia Thirsku zdążył pomyśleć, że oczy seijina są bardzo ciemne,
zgoła czarne w blasku lampy, choć – jak wiedział – były szafirowe. Bez
względu na kolor wpijały się w arystokratę, nie przejawiając śladu kpiny
czy okrucieństwa. To właśnie sprawiło, że hrabia Thirsku przemyślał
swoje zachowanie i odstąpił od skazanego na porażkę ataku.
Równocześnie nie miał wątpliwości, że słowa Athrawesa to pułapka,
i to najgorsza z możliwych.Wiadomość, którą hrabia Thirsku przed
chwilą usłyszał, otwierała drzwi upragnionej ewentualności, groziła
rozszczelnieniem zbroi akceptacji, zmiękczała jego serce i pozwalała mu
mieć nadzieję…
– Chcesz mi powiedzieć, że Imperium Charisu posiadło zdolność
przywracania ludzi do życia? – zapytał gorzko, po tym jak już stłumił
rodzącą się otuchę. – Nawet sam Langhorne tego nie potrafił! Ale nie na
darmo Shan-wei nazywa się Matką Kłamstwa…
– Nie na darmo – potwierdził Athrawes z powagą. – Nie mogę cię
winić za ten sceptycyzm, mój panie. Jednakże wiedz, że twoja rodzina
nie przebywała na pokładzie Świętego Frydhelma, gdy doszło do
wybuchu. Płynęli szkunerem w towarzystwie moich dwóch… przyjaciół.
Hrabia Thirsku zamrugał. Przez chwilę stał bez ruchu, zanim
w końcu potrząsnął głową niczym stary, zdumiony niedźwiedź.
– Co takiego?
To krótkie pytanie zostało wypowiedziane głosem spokojnym. Zbyt
spokojnym. Jasno wskazywało na szok nawet większy niż ten, który
zrodziło nagłe pojawienie się seijina w gabinecie. Zarazem można było
mieć pewność, że mężczyzna, który je wypowiedział, robi wszystko co
w jego mocy, aby nie uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
Merlin sięgnął do mieszka noszonego przy pasie. Gdy wyciągnął dłoń
ze środka, arystokrata sapnął z wrażenia na widok lśnienia złota
leżącego na pokrytej odciskami dłoni gwardzisty. Znowu niedowierzanie,
ale tym razem także strach sprawiły, że hrabia Thirsku zamienił się
w nieruchomy głaz. Słysząc w tle szum deszczu i trzaskanie drewna
Strona 11
płonącego w kominku, nie spuszczał wzroku z medalionu, którego, jak
sądził, już nigdy nie zobaczy. Nie był w stanie zmusić się, aby go
dotknąć, przez dobre dziesięć sekund. W końcu jednak wyciągnął przed
siebie drżącą dłoń, a Athrawes obrócił rękę, aby przekazać mu medalion
wraz z cienkim złotym łańcuszkiem.
Hrabia Thirsku trzymał w palcach medalion i spoglądał na twarz
szarookiej, złotowłosej młodej kobiety przez naprawdę długą chwilę.
Wreszcie podniósł spojrzenie na Merlina Athrawesa, z którego oczu
wyzierało to samo współczucie, jakie wcześniej dało się słyszeć w jego
głosie.
– Mój panie, nie wątpię, że przedmiot ten mógłby trafić w moje ręce
na wiele różnych sposobów, z których praktycznie żaden nie byłby wiele
lepszy od tego, co twoim zdaniem spotkało lady Mahkzwail. Nie sądzisz
chyba jednak, że wydobyłbym go z dna Zatoki Dohlariańskiej, co?
Hrabia Thirsku odwrócił medalion w dłoni, aby przyjrzeć się
splecionym inicjałom na jego tylnej stronie. Choć sprawiło mu to
trudność przy tylko jednej sprawnej ręce, umieścił paznokieć kciuka
w wąskiej szczelinie i naparł nim, dzięki czemu medalion
z przeszklonym frontem otwarł się, ukazując drugi wizerunek. Teraz
patrzyła na niego jego własna podobizna, równie młoda jak podobizna
ukochanej Kahrmyncetah.
Wpatrywał się długo w tę zamierzchłą wersję Lywysa Gardynyra,
a w końcu zatrzasnął medalion i oplótł go mocno palcami. Nie wykluczał,
że ktoś w Imperium Charisu dowiedział się, że jego córka Stefyny nosiła
tę błyskotkę na szyi w dzień i w nocy. Istniała nawet możliwość, że
inicjały zdobiące tylną stronę medalionu przestały być tajemnicą. Mało
prawdopodobne jednak było, aby zwykły śmiertelnik zdołał stworzyć
równie idealną kopię. Zatem jeśli Cayleb i Sharleyan jednak nie służyli
demonom…
– Jak? – Nogi odmówiły mu nagle posłuszeństwa. Runął z powrotem
na siedzisko krzesła, nie zwracając najmniejszej uwagi na przenikliwy
ból ramienia. – Jak?!
– Mój panie, Cayleb i Sharleyan od lat wiedzieli, że Grupa Czworga
szantażuje cię, grożąc ci śmiercią twoich bliskich. Clyntahn jest zdolny
do najgorszych okropieństw, o czym przekonało się już na własnej skórze
wiele osób. Gdyby wielki inkwizytor był w stanie inspirować wiernych
Strona 12
choćby w części równie skutecznie, jak ich przeraża, Kościół Matka być
może nie przegrywałby świętej wojny. Strach jednak to niepewna broń:
gdy nagle znika zagrożenie, dotychczasowy oprawca pozostaje bezradny.
To chyba zrozumiałe, że Cayleb i Sharleyan postarali się wytrącić broń
z ręki Clyntahna, skoro było to w ich mocy.
– Ale…
– Mój panie, z pewnością zauważyłeś, że nasi szpiedzy nie mają sobie
równych. – Uśmiech Athrawesa stał się na mgnienie oka łajdacki. –
Dzięki temu wiedzieliśmy o planach Clyntahna, aby przenieść twoich
bliskich do Syjonu, na długo przed tym, zanim ty się o tym dowiedziałeś.
Trochę czasu zajęło nam odkrycie, jak zamierza ich tam
przetransportować, jednakże gdy stało się to dla nas jasne, bez trudu
opanowaliśmy Świętego Frydhelma. Pogoda nam sprzyjała, a zdobycie
pokładu przez moich przyjaciół poszło jak z płatka…
Mimo że hrabia Thirsku od dłuższej chwili był bombardowany
niespodziankami, nie zatracił ducha marynarza, którym był przez ponad
pół wieku. Dlatego też zrobił zdumioną minę, co z kolei wywołało
prychnięcie Athrawesa.
– Wszyscy uparli się nazywać mnie seijinem – podjął Merlin. – To
chyba normalne, że ja i moi przyjaciele od czasu do czasu zachowujemy
się tak, jak na prawdziwych seijinów przystało. Nie należy także
zapominać o Irys i Daivynie. Skromność każe mi zauważyć, że Gwyliwr
i Cleddyf nie mieli trudniejszego zadania niż ja wtedy. A już na pewno
uporali się z nim szybciej! Tak czy owak, ratowanie ludzi zaczyna nam
wchodzić w krew. Niewykluczone, że gdy wojna dobiegnie końca,
przekwalifikujemy się właśnie w ten sposób. Żeby nie wyjść z wprawy.
Arystokrata ponownie zamrugał – tym razem z rodzącej się w nim
wściekłości, że Athrawes pozwala sobie na żarciki w takiej chwili!
Zamiast jednak wybuchnąć, hrabia Thirsku zaczerpnął głęboko tchu dla
uspokojenia się.
– Pojmuję, seijinie. Pojmuję. – Skinął głową. – Niemniej nie należy
zapominać o załodze galeonu wojennego. Ktoś musiał się nią chyba
zająć?
– Oczywiście. – Rozbawienie zniknęło z twarzy Merlina, który
spoważniał w jednej chwili. – Seijin Gwyliwr postarał się, aby twoi
bliscy trafili na łódź rybacką, gdzie… pozwól, że dodam… twoi zięciowie
Strona 13
i młodzi Ahlyxzandyr i Gyffry także mieli swój udział w sukcesie.
Tymczasem seijin Cleddyf upewnił się, że załoga galeonu nie wejdzie im
w paradę.
Hrabia Thirsku zmierzył poważnego Athrawesa przeciągłym
spojrzeniem, po czym skinął wolno głową. Przypomniały mu się
opowieści o tym, jak Merlin Athrawes wyciął w pień załogę aż trzech
corisandzkich galer. I jak przedarł się przez ścianę mieczy i włóczni,
biegnąc na pomoc królowi Haarahldowi, ówczesnemu władcy Charisu.
Jak sam jeden obronił pokład okrętu flagowego przed co najmniej
dwiema setkami przeciwników, podczas gdy jego śmiertelnie ranny
władca oddawał ostatnie tchnienie w ramionach zwykłego marynarza.
Wszystko to nie mieściło się w głowie zwykłemu człowiekowi, lecz mimo
to takie historie były podawane z ust do ust przy piwie i przy whiskey,
ilekroć w pobliżu nie było żadnego inkwizytora. Hrabia Thirsku, który
brał udział w niejednej bitwie, nie wierzył w nie… aż do dzisiaj.
– Ci marynarze zasługiwali na lepszy los – dodał Athrawes
schrypniętym głosem. – Jednakże Clyntahn wydał na nich wyrok
śmierci, z chwilą gdy umieścił twoich bliskich na pokładzie tego okrętu.
– Wysadziliście go, czy tak? – zapytał arystokrata, chociaż znał
odpowiedź.
– Tak – potwierdził Merlin. Nozdrza mu się nadęły, ale nie odwrócił
wzroku. – Nie mieliśmy wyboru. – Gdyby Clyntahn choćby podejrzewał,
że twoi bliscy żyją, nie wspominając o tym, że pozostają w rękach
Charisjan, raczej byśmy teraz nie rozmawiali. Wiesz o tym równie
dobrze jak ja.
– To prawda. – Hrabia Thirsku odezwał się ledwie słyszalnie, kiwając
głową. – Szczera prawda.
Po tych słowach zapadła cisza, wzmagana jeszcze przez dudnienie
deszczu. Trwała kilka dobrych sekund, zanim arystokrata poprawił się
na krześle, nadal nie wypuszczając z zaciśniętej dłoni medalionu.
– Domyślam się – podjął – że teraz to ty będziesz mnie szantażował.
Właściwie nie mogę cię winić. Bóg Jedyny świadkiem, że twój cesarz ma
wszelkie powody mnie nienawidzić. Na jego miejscu nigdy bym nie
zapomniał łaski, którą okazał na Rafie Armagedonu, i tego, co spotkało
z dohlariańskich rąk jego własnych ludzi.
– Cóż, nie będę ukrywał, mój panie, że zarówno cesarz z cesarzową,
Strona 14
jak i ja mamy to wyryte w pamięci na zawsze. Poznałeś jednak Cayleba.
Jak możesz sądzić, że wykorzysta twoje dzieci i wnuki w charakterze
broni na tej wojnie? Wolałby umrzeć, niż zamienić się w Zhaspahra
Clyntahna!
Szafirowe oczy przepełniła wściekłość, na co Lywys Gardynyr poczuł
wstyd, gdyż istotnie poznał Cayleba i znał człowieka, który ukrywał się
za legendą cesarza Imperium Charisu. Z drugiej strony jednak miał
świadomość, czym jest wojna i jakie środki się na niej wykorzystuje.
– Seijinie, nawet gdybym żył dwakroć dłużej niż do tej pory, nie
zdołałbym wyrazić wdzięczności, którą teraz czuję. Razem z Caylebem
przywróciliście w moich oczach życie moim bliskim, a zrobiliście to, jak
wierzę, ponieważ waszym zdaniem był to właściwy postępek. –
Potrząsnął głową ze zdumienia, że tak właśnie przedstawia się prawda.
– Jednakże Cayleb jest cesarzem, który w dodatku prowadzi wojnę
z Kościołem Matką. Z pewnością dostrzega możliwość, ba, nawet coś
więcej niż możliwość, konieczność zgoła, by skłonić mnie do zachowania,
które byłoby po jego myśli. W przeciwnym razie nie byłby godny miana
władcy jakiegokolwiek imperium. Ale Cayleb nie musi grozić moim
bliskim, aby osiągnąć swój cel!
– Oczywiście, że nie – przytaknął Merlin. – Wystarczy, że świat dowie
się o dobrym samopoczuciu twoich bliskich, jak również o fakcie
przetrzymywania ich przez Charisjan. Naturalnie Clyntahn
wszystkiemu zaprzeczy, gdyż taka wiadomość gryzie się mocno z wizją,
którą od dawna roztacza. Rzecz jasna, wielki inkwizytor zda sobie
sprawę, jak niebezpiecznym narzędziem się stałeś w rękach Imperium
Charisu; narzędziem, które nagle sam przestał kontrolować. Jego
reakcję łatwo sobie wyobrazić. Na nieszczęście dla niego jednak Cayleb
i Sharleyan wolą, abyś pozostał przy życiu i nie przedzierzgnął się
w męczennika.
– Domyślam się, że z czystej dobroci serca – wtrącił sucho hrabia
Thirsku.
– Możesz nie wierzyć, mój panie, ale oni naprawdę mają dobre serca.
Chociaż masz rację, w tym wypadku w grę wchodzą także ich
zobowiązania, których są świadomi w równym stopniu, jak ty jesteś
świadom swoich obowiązków. Tak czy owak nie stanowią zagrożenia dla
twojej rodziny. Na pewno nie wyjawią światu faktu ocalenia twych
Strona 15
dzieci i wnuków. Obawiam się jednak, że nie uczynią też tego, o co
poprosiła nas lady Stefyny.
– A co takiego Ste… – zaczął Lywys Gardynyr, ale zaraz przerwał
i pokręcił głową. – No tak. Już wiem. Stefyny pragnęła, abym i ja został
„ocalony”.
– Lady Stefyny bardzo cię kocha – powiedział Athrawes, a hrabia
Thirsku uśmiechnął się na tę dwuznaczność. – Aczkolwiek nie z jej
powodu tu jestem, niestety – dodał seijin, nie tając zawodu w swoim
głosie. – Przynoszę ci to. – Wydobył z mieszka przy pasie grubą kopertę,
zapieczętowaną woskiem. – List jest krótszy, niżby sobie życzyła, a to
dlatego, że wiedziała, iż posłaniec nie zabawi w Gorath zbyt długo,
a przecież chciała, abyś zdążył napisać odpowiedź. Właściwie
powinienem już się zbierać, ale dam ci około kwadransa na lekturę
i napisanie paru słów. Poza tym – dorzucił, wyciągając przed siebie rękę
z kopertą – muszę cię poprosić, abyś spalił ten list zaraz po
przeczytaniu. Lepiej, aby nie wpadł w łapy Inkwizycji.
Hrabia Thirsku obrzucił wzrokiem kopertę, po czym praktycznie
wyrwał ją z dłoni Athrawesa, jak tylko rozpoznał charakter pisma córki.
– Przypuszczam, mój panie, że w środku znajdziesz jej wersję
wydarzeń. Seijin Cleddyf obiecał, że dostarczę ten list nieprzeczytany, co
też uczyniłem, i choć nie mogę być pewien, sądzę, że spisana wersja
wydarzeń nie będzie się różnić znacząco od tej, którą ci przedstawiłem
ustnie. Nie spodziewam się jednak, aby całkowicie się pokrywały.
W końcu perspektywa tych dwojga nie jest taka sama. – Merlin
uśmiechnął się przelotnie. – Moim zadaniem jest przekazanie ci
wiadomości od Cayleba.
– Mianowicie?
– Wiadomość jest prosta. Nadmienię, że niegdyś zasiadaliście
naprzeciwko siebie przy stole, a musisz wiedzieć, że Cayleb ma
niebywałą zdolność przeniknięcia drugiego człowieka na wskroś. Tak też
się stało z tobą. Cesarz żywi więc pewność, że nie wszystko z tego, co
robi Kościół Matka, ci się podoba. Zważ, że powiedziałem „Kościół
Matka”, a nie „Bóg Jedyny”. To duża różnica, którą bez wątpienia
zdążyłeś już pojąć.
– Nie będę udawał, że nie rozumiem twoich słów. Jednakże
nikczemność i zepsucie Clyntahna nie znaczy jeszcze, że Cayleb
Strona 16
Ahrmahk i Maikel Staynair mają prawo sprzeciwić się woli Boga i Jego
Kościoła.
– Bynajmniej nie wierzysz, że ci dwaj dostojnicy sprzeciwiają się woli
Boga – posłał szybką ripostę Athrawes. – I zapewne nigdy w to nie
wierzyłeś. A nawet jeśli tak było, zmieniłeś zdanie już dawno temu.
Słowa seijina zawisły w powietrzu niczym wyzwanie, którego jednak
hrabia Thirsku nie zdecydował się podjąć. Patrzył tylko twardo na
rozmówcę w pełnym milczeniu, ani nie potakując, ani nie zaprzeczając.
– Mój panie, jak już wspomniałem, czas mnie nagli. Ciebie czeka
lektura listu i napisanie odpowiedzi na niego, a przede mną długa droga.
Dlatego będę się streszczał. Cayleb i Sharleyan nie żądają niczego
w zamian za zapewnienie twoim bliskim bezpieczeństwa. Poza tym
w pełni rozumieją, że zostałeś wychowany w wierze w Boga Jedynego
jako wierny syn Kościoła Matki, no i że masz swoje zobowiązania wobec
Dohlaru i wobec floty, którą dowodzisz. Człowiek honoru, taki jak ty,
właściwie nie ma wyboru, no chyba że ktoś wykorzysta przeciwko niemu
argument dobrostanu najbliższych. Cayleb i Sharleyan jednak nigdy by
tego nie zrobili. Nie spodziewają się po tobie zdrady ani jej na tobie nie
wymuszą. Gdyby to uczynili, okazaliby się nie lepsi od Grupy Czworga,
a że tego nie chcą z całych sił, przysłali mnie do ciebie
z najokrutniejszym darem na świecie. – Obdarzył hrabiego Thirsku
uważnym spojrzeniem. – Mowa o wolności, mój panie. Oto, co daruje ci
Charis. Jesteś wolny i możesz postępować wedle własnego uznania,
czyniąc to, co twoim zdaniem słuszne… bez względu na konsekwencje.
Strona 17
LISTOPAD
ROKU PAŃSKIEGO 897
Strona 18
.I.
Kanał Sheryl–Seridahn
Marchia Południowa
Republika Siddarmarku
Cholera – zaklął porucznik Klymynt Hahrlys z wielkim uczuciem,
odepchnąwszy się od podłoża obiema rękami, aby wydobyć prawą nogę
z głębokiego błota, które właśnie zabrało mu jeden but.
– Fakt, robi się nieciekawie – przyznał sierżant Gyffry Tyllytsyn
i kierowany współczuciem pokonał kawałek mazistej brei, aby
wyciągnąć do przełożonego pomocną dłoń.
Hahrlys splunął siarczyście, złapał podaną mu rękę i niezgrabnie
podniósł się do pozycji stojącej przy wydatnej pomocy podwładnego.
Palce nagiej stopy skurczyły się pod wpływem zimnego, mokrego błota,
które je oblepiało. Porucznik otarł z twarzy błotnistą maź, podczas gdy
sierżant schylił się, aby po omacku szukać straconego buta. Tyllytsyn
gmerał rękami pod powierzchnią przez krótką chwilę, po czym wydał
z siebie zadowolone sapnięcie, kiedy jego palce natrafiły na zgubę.
Musiał użyć całej siły muskularnych ramion, aby wydobyć but
z głębokiego dołu, który maskowało bagno. Odniósłszy sukces, odwrócił
but cholewką do dołu i wylał ze środka strumień koloru i gęstości
owsianki. Gdy w końcu rwący strumień zamienił się w wątły
strumyczek, potrząsnął butem, aby pozbyć się ostatnich kropli brei,
i dopiero wtedy wręczył zgubę właścicielowi.
– Chyba najlepiej będzie, jeśli wesprze się pan na moim ramieniu,
dopóki nie przebrniemy tego odcinka – rzucił sierżant. –Nie
zaszkodziłoby też, gdyby przekonał pan kwatermistrza, że przydałaby
się panu nowa para butów. – Skrzywił się mocno. – Tak, najwyższa pora
sprawić sobie kamasze jak się patrzy, ze sznurówkami i w ogóle. Te
będzie bardzo trudno doczyścić i dosuszyć.
– Skąd u ciebie pewność, że kwatermistrz będzie dysponował parą
butów w moim rozmiarze? – zapytał kwaśno Hahrlys, odbierając od
Strona 19
podwładnego but jedną ręką, a drugą obejmując sierżanta za szyję.
Moment później kuśtykał już na obutej nodze po płytszym błocie na
obrzeżach dołu.
– No, mam wciąż tę butelkę whiskey, którąśmy skitrali z Edwyrdsem.
Tak sobie myślę, że butelczyna może podziałać na kwatermistrza
motywująco.
– Przekupstwo jest wbrew regulaminowi. – Hahrlys posłał
Tyllytsynowi karcące spojrzenie, ale zaraz wzruszył ramionami. –
Zresztą i tak by nie zadziałało. Obecnie panuje niedobór obuwia.
– Zawsze warto spróbować, panie poruczniku – rzekł filozoficznie
sierżant, co Hahrlys skwitował rozbawionym parsknięciem.
Kiedy wreszcie dotarli na pewniejszy grunt, porucznik przestał
wspierać się na podoficerze, za to uśmiechnął się do niego
z wdzięcznością. Jednakże uśmiech zniknął z jego twarzy w tej samej
chwili, w której spojrzał na nieszczęsny but. Na myśl, że musi włożyć
w niego stopę, przeszły go ciarki obrzydzenia – niestety nie miał wyboru,
gdyż brakowało czasu na czyszczenie i suszenie. Kapitan Maizak
wyznaczył termin zebrania kadry oficerskiej na za dwie godziny, a do
punktu dowodzenia był jeszcze spory kawał drogi. Myśl, że będzie
musiał pokonać ten dystans boso – czy też półboso – wydała się
porucznikowi równie obrzydliwa. W końcu doszedł do wniosku, że bosa
stopa jest oklejona tym samym co wnętrze buta, tak więc ostatecznie nie
powinien odczuć większej różnicy. A w bucie będzie mu przynajmniej
ciepło.
Porucznik westchnął, żałując, że kwatermistrz nie ma porządnych
butów w jego rozmiarze, takich, co by trzymały się na nogach nawet
w najcięższych warunkach polowych. Niestety Hahrlys urodził się
z ogromnymi stopami, a poza tym zdążył już znosić dwie pary
prawdziwych butów polowych. Przez to musiał się zadowolić parą
zwykłych butów z cholewami, takich, jakich używa konna piechota
Cesarskiej Armii Charisu. Rzecz jasna, nie on jeden potrzebował nowych
butów. Można było mieć nadzieję, że kwatermistrzostwo o nie zadba,
zanim połowa plutonu dostanie zapalenia płuc.
Hahrlys skrzywił się paskudnie, ale wsunął stopę w chlupoczący
wciąż but.
– No, nie opierdzielajmy się, Gyffry! – rzucił. – Komu w drogę, temu
Strona 20
czas.
Nie udało mu się całkiem ukryć rezygnacji w głosie, co jako oficer
powinien zrobić w obecności podwładnego, wszakże znali się
z Tyllytsynem od tak dawna, że jedyną reakcją sierżanta był cichy
śmiech.
– Racja, panie poruczniku – potaknął Tyllytsyn i ruszył przez błoto,
stąpając ostrożniej niż jego przełożony, aby uniknąć co bardziej
niebezpiecznych odcinków.
Kierowali się obaj w stronę inżynierów, którzy robili co mogli, żeby
załatać resztki traktu biegnącego równolegle do kanału Sheryl–
Seridahn.
Pojawił się kolejny wóz ciągniony przez smoki pociągowe
i wyładowany zaledwie w jednej trzeciej w stosunku do ładunku
dopuszczalnego na drodze z prawdziwego zdarzenia i minął obu
żołnierzy. Jego koła były wysokie jak dorosły mężczyzna, a paka szeroka
tak, że nawet smoki miały problem z uciągnięciem całości. Chociaż
podobnych wozów nie brakowało – tak samo jak pracujących mozolnie
smoków pociągowych – w ten sposób można było przerzucić zaledwie
dwie trzecie zapasów potrzebnych Armii Thesmaru. A do tego trakt
bardziej utrudniał, niż ułatwiał przejazd, co sprawiało, że wozy zbaczały
na pobocza, przyczyniając się do zwiększenia ilości błota w okolicy, które
z kolei przeszkadzało inżynierom w naprawach nawierzchni, co
dodatkowo uniemożliwiało rychły powrót w utarte koleiny.
Dohlarianie postarali się o to, aby moim ludziom nie było lekko,
pomyślał Hahrlys z ponurą miną, człapiąc za sierżantem w siąpiącym
deszczu. Tyle dobrego, że nie zerwała się ulewa… na razie. W Marchii
Południowej zimą nie było tak lodowato jak na północy, jednakże poza
tym nic dobrego nie dało się powiedzieć o tej porze roku. Chociaż ziąb nie
doskwierał im tak bardzo ani tak często, jak mógłby to robić gdzie
indziej, i tak chodzili cały czas zmarznięci i przemoknięci, a za niecały
pięciodzień sytuacja miała się pogorszyć o tyle, że błoto zacznie
zamarzać nocami. Pod koniec miesiąca temperatura obniży się
wystarczająco, by zmarzlina przetrwała działanie promieni słonecznych
za dnia, dzięki czemu będzie po niej można śmiało chodzić i jeździć, nie
ryzykując zapadnięcia się po kolana w lodowatą breję. Albo i nie obniży
się. Hahrlys osobiście wątpił, aby pogoda miała dość wyczucia, by