7208
Szczegóły |
Tytuł |
7208 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7208 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7208 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7208 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
KANADA�BILL
T�UMACZENIE: JAN KANDZIA
SZUBRAWIEC
NA STEPIE �MIERCI
Mi�dzy Teksasem, Nowym Meksykiem, terytorium Indian, a ci�gn�cymi si� na p�nocny�wsch�d g�rami Czark, po�o�one jest rozleg�e terytorium kraju, nie mniej straszne od azjatyckiej Gobi czy afryka�skiej Sahary. Oko nie mo�e spocz�� na �adnym drzewie, czy krzaku. Ani jeden pag�rek, czy godne wspomnienia wzniesienie nie przerywa �miertelnej, monotonnej r�wniny. �adne �r�d�o nie orze�wia tam spragnionych ust, by uratowa� przed �mierci�, na kt�r� jest nara�ony ka�dy, kto zbacza z kierunku, gubi�c drog� w g�ry, lub na jedn� z zieleni�cych si� prerii. Piach, piach jeszcze raz piach. Tylko czasami dzielny traper, kt�ry si� wa�y� na to pustkowie, trafia na kawa�ek l�du, na kt�rym przelotny deszcz zlitowa� si� nad k�pk� ro�linno�ci. Stopa unika tych p�l z powodu ostrych, k�uj�cych kaktus�w, gdy� rani� ludzi i zwierz�ta. Nie zawieraj� prawie kropli sok�w, mog�cych cho�by na chwil� orze�wi� p�on�cy j�zyk.
A jednak kilka dr�g przecina t� krain�: w g�r�, w stron� Santa F�, do Creeks, Springs i pok�ad�w z�ota G�r Skalistych oraz w d� przez Rio Grand� do bogatego Meksyku. Nie s� to jednak drogi komunikacyjne znane cywilizacji. To, co tam si� zwie drog�, sk�ada si� z paru suchych palik�w, wetkni�tych co jaki� czas w ziemi�, by wskaza� kierunek, wolno tocz�cemu si� wozowi, zaprz�onemu w wo�y, lub szybszemu traperowi czy squatterowi. Biada temu, kto pomyli te znaki, od kt�rych ta cz�� po�udniowo�zachodniej Ameryki otrzyma�a nazw� Liano Estacado. Biada, je�li zosta�y usuni�te przez dzikie hordy Indian albo zb�jeckie bandy, pragn�ce zmyli� nie znaj�cych terenu. Wtedy jest zgubiony!
Daleko, jak niezmierzony ocean, roztacza�a si� pustynia. S�o�ce pali�o niemi�osiernie, a nad gor�cym piaskiem dr�a� promie�, rani�c i o�lepiaj�c oczy. Na tym beznadziejnym pustkowiu wida� by�o pi�� �ywych istot je�d�ca, jego konia i trzy s�py, kr���ce wysoko w powietrzu, jakby tylko czeka�y na moment, w kt�rym rumak i je�dziec padn�, staj�c si� ich zdobycz�. Ju� drugi dzie� kr��y�y tropem je�d�ca, a ptactwo instynktownie wyczuwa�o, �e cz�owiek nie jest w stanie znie�� d�u�ej trud�w tej jazdy.
Samotnikiem w Liano by� m�ody, licz�cy mo�e dwadzie�cia sze�� lat, m�czyzna. Nosi� zwyk�e odzienie trapera prerii: sk�rzan�, wystrz�pion� koszul�, takie same legginsy i mokasyny, za� na g�owie mia� filcowy kapelusz, kt�rego zar�wno kolor, jak i kszta�ty pozwala�y przypuszcza�, �e jego w�a�ciciel dawno nie mia� styczno�ci z cywilizacj�. Jego blade, wyczerpane oblicze; smutne, szkliste oczy; zmierzwione, zwisaj�ce w�osy i r�ka, kurczowo trzymaj�ca strzelb� wskazywa�y na to, �e z ledwo�ci� opiera si� trudom i m�czarniom podr�y.
R�wnie zm�czone zwierz� by�o z pewno�ci�, z�apanym z jakiego� stada, mustangiem. Przed paroma dniami by� zapewne jeszcze pe�en wigoru, si�y i wytrwa�o�ci, teraz tylko um�czonym i pozbawionym resztek si�, koniem. Wysuszony j�zor zwisa� mu z pomi�dzy rozchylonych z�b�w, oczy nabieg�y krwi�. Krok po kroku mechanicznie posuwa� si� przed siebie.
Trwa�o to ju� od kilku dni. M�ody cz�owiek opu�ci� wraz z towarzystwem westmen�w Santa F�, aby dojecha� przez g�ry Czark do Arkansas, zosta� jednak napadni�ty przez grup� Komancz�w i tylko swemu koniowi zawdzi�cza, i� jako jedyny umkn�� czerwonym.
Gonili go a� do stepu, w przeciwnym razie nie odwa�y�by si� zapewne wyruszy� na t� pustyni� bez towarzystwa.
Ju� wczoraj rano sko�czy�y si� paliki, wskazuj�ce drog�. Nie mia� wi�c innych drogowskaz�w poza kompasem i gwiazdami na niebie. Od trzech dni jego usta nie zetkn�y si� z wod�, tote� beznadziejnym wzrokiem obserwowa� s�py. Im powolniejsze i bardziej utykaj�ce stawa�y si� ruchy konia, tym te skrzydlate bestie opuszcza�y si� ni�ej. Wreszcie ko� stan�� i nie mo�na go by�o nak�oni�, by szed� dalej. Dr�a� na ca�ym ciele i przy najmniejszym wysi�ku m�g� upa��.
��Dok�d teraz, w ka�dym b�d� razie dalej nie! � mrukn�� obcy po niemiecku. � Czy nie ma ratunku dla mnie i dla ciebie, poczciwy koniku?
Ju� mia� zeskoczy� z konia, ale zwr�ci� uwag� na zachowanie zwierz�cia. Dr�enie wydawa�o si� by� spowodowane po cz�ci zm�czeniem, a cz�ciowo strachem. Wiotkie nozdrza rozszerzy�y si� i napr�y�y, podni�s� �eb, jakby mia� zar�e�, co prawdziwy ko� prerii czyni, gdy zdradza blisko�� nieprzyjaznej istoty.
W�drowiec si�gn�� po lornetk�, aby sprawdzi� widnokr�g i zauwa�y�, i� s�py go opu�ci�y, zni�aj�c si� na zachodzie na ziemi�. Ujrza� tam kilka nieruchomych punkt�w, wi�c mimo woli si�gn�� po n�. Potem jednak rzek� sam do siebie, �e nie mo�e mu grozi� nic ze strony ludzi, bo wszystko co najgorsze ju� go spotka�o. Mo�e jednym z tych punkt�w by�o tylko zdychaj�ce zwierz�, na �mier� kt�rego, czeka�y pozosta�e, aby je rozszarpa�. Zsiad�, uj�� cugle i pocz�apa� wraz z koniem wolno przed siebie. Unosz�c od czasu do czasu lornetk�, spostrzeg�, �e na ziemi le�y cz�owiek, a w pewnej odleg�o�ci wok� niego siedzi kilka kojot�w i s�p�w. Z pewno�ci� nie by� jeszcze martwy, bo zwierz�ta si� na niego nie rzuci�y.
M�odego m�czyzn� przesz�y ciarki. Przed oczami ujrza� w�asny los, na jaki by� skazany, je�li nie nadejdzie rych�a pomoc.
��Kto to mo�e by�? Gdzie jest jego ko�? Rozszarpi� go, a jego krew�
Zamilk�. Ostatnie s�owo sk�oni�o go do namys�u.
��Nie, naszej krwi nie dostan�, ale ich krew uratuje nas przed �mierci� z pragnienia!
M�czyzna da� swemu koniowi um�wiony znak, aby si� po�o�y�. Ko� pos�ucha�. M�czyzna kucn�� i podkrad� si� w stron� kojot�w. Utworzy� ze swojego lassa p�tl�, umocowuj�c j� no�em w piasku, po czym po�o�y� kilka kawa�k�w suszonego bawolego mi�sa, kt�re zabra� ze swego woreczka z zapasami. Oddali� si� nieco i pad� na ziemi�.
Zwierz�ta, widz�c to, powoli i z pewnym wahaniem odesz�y od upatrzonego �upu. Teraz, gdy spokojnie i bez ruchu le�a� na ziemi, przyczai�y si�, podwijaj�c ogony, by spragnionymi j�zorami, zbada� now� ofiar�. Ledwo pierwsze z nich dosz�o do p�tli, w�sz�c przyn�t�, rzuci�o si� �apczywie i z�apa�o si�. Hukn�y dwa strza�y. Zwierz� pad�o i zaraz potem nast�pne.
Traper b�yskawicznie si� zerwa� i pobieg� w ich stron�. Znikn�o zm�czenie. No�em otworzy� �y�y pad�ego zwierz�cia, po czym jego wargi wessa�y si� w ciep��, s�odkaw� krew, kt�ra w innym czasie, wzbudzaliby w nim obrzydzenie. Potem dobieg� do konia i wyrwawszy zza pasa pojemnik, nape�ni� go krwi�. Nast�pnie podszed� do m�czyzny, kt�rego strza�y zbudzi�y z odurzenia i poda� mu pojemnik.
��Woda! � wyszepta�.
Paruj�cy nap�j pokrzepi� jego, na wp� umar�e cia�o. Uni�s�szy si�, spojrza� ze zdziwieniem na wybawc�.
��Uff, sir, dobrze mi to zrobi�o! Daj mi pan jeszcze kropl�! Po�pieszy� do kojot�w, by przynie�� resztk� ich krwi.
��Thank you, sir! Ju� my�la�em, �e jestem u bram nieba. Niewiele brakowa�o, a te bydlaki by mnie po�ar�y, gdyby im pan nie zepsu� apetytu!
��Te� by�em bliski takiego losu, pomy�la�em wi�c sobie: lepiej b�dzie, jak mi dadz� swoj� krew, zamiast ja im moje cia�o.
��Well! W�a�ciwie to wstr�tny nap�j, ale pana pomys� by� najlepszy z mo�liwych. Pom�g� panu i mnie, wprawdzie tylko na kr�tko, ale�
Przerwa�, zas�oni� oko r�k�, obserwuj�c ma��, niepozorn� chmurk�, jak� zauwa�y� na horyzoncie.
��Heigh day, nadchodzi pomoc w biedzie, sir! Za p� godziny b�dzie deszcz. Zamieni�by step �mierci w jezioro, gdyby piach nie wch�on�� wody. Ale, powiedz pan, jak pan si� dosta� w to miejsce bez konia, bez towarzystwa, bez�
��Bez konia? Tam le�y moja szkapa. Nie mog�a i�� ani kroku dalej. Wracam z Santa F�, uciek�em Koma�czom i chcia�em si� dosta� w g�ry, aby przej�� Red River do Arkansas. Nazywam si� Richard Klausen, moj� ojczyzn� jest Frankfort w Kentucky.
��Richard Klausen, Frankfort w Kentucky? To zapewne jest pan tym s�awnym cz�owiekiem, kt�ry pisze te pi�kne niemieckie pie�ni, czytane daleko poza Stanami?
Drugi, u�miechn�wszy si�, skin�� g�ow�.
��Zgad� pan! Jestem tym, kt�ry chcia� napisa� �Obrazki z prerii� i dlatego przyszed�em tutaj, aby o ma�o co, da� si� po�re� kojotom. Chcia�bym postawi� to samo pytanie, kt�re mi pan zada�.
��Chce pan wiedzie�, jak si� nazywam, sir? Nie jestem ani prezydentem ani gubernatorem. Nazywam si� Tom Summerland, od urodzenia, i tak ju� zostanie a� do utraty skalpu lub a� mnie po�re jaki� grizzly. S�ysza� pan mo�e o Billu Summerlandzie, lawyerze?
��Czy ma pan na my�li tego s�awnego adwokata Billa Summerlanda w Stenton, Arkansas?
��Tak. Jest moim bratem i do niego chcia�em si� dosta�. By�bym mu przyni�s� niez�y �adunek z�otego proszku i nugget�w, kt�re zebra�em nad Kanadian, ale zabrali mi je palikarze.
��Palikarze?
��Tak, palikarze. A mo�e pan nie wie, jakich szubrawc�w, tak si� nazywa? Jest to r�nego rodzaju ho�ota, kt�ra z pewnych powod�w musia�a opu�ci� Stany i tu na pustyni czuje si� bezpieczna z dala od wszelkiej sprawiedliwo�ci. Ci�gn� si� w grupach, pl�druj�, morduj� i g��wnie dybi� na podr�uj�cych karawanami, zmuszonych do przemierzania stepu �mierci. Aby ich zmyli� wyci�gaj� paliki, usuwaj�c je lub odwracaj�c w mylnym kierunku. Gdy w�drowiec jest ju� p�ywy, napadaj� na niego i� no wie pan, czemu si� ich nazywa palikarzami.
Gdy opu�cili�my Spanish Peaks i Kanadian by�o nas dwudziestu, dobrze uzbrojonych westmen�w. Wszyscy padli od cios�w tomahawk�w i �uk�w Kamancz�w. Wszyscy pr�cz mnie i jeszcze dw�ch. Mogli�my si� ratowa� ucieczk� przez Liano Estacado i mieli�my ju� wi�ksz� cz�� drogi za nami, gdy sko�czy�y si� paliki. To sk�oni�o nas do zachowania ostro�no�ci, jednak mimo przebieg�o�ci i uwadze, zostali�my napadni�ci. By� �rodek nocy; uciek�em w ciemno�ciach z pola walki, ale tak, jak mnie pan widzi, bez konia i broni. Trwa�o to trzy dni, a� zemdla�em. Nie wiem, jak d�ugo le�a�em. Gdy si� zbudzi�em, pan by� przy mnie. Dzi�ki, sir! Stary Tom Summerland ju� jako� dojdzie do jakiej� strzelby i konia, a wtedy, zobaczy pan, z wdzi�czno�ci po�knie nie takie rzeczy jak ten kubek pe�en soku z kojota!
Zamilk�. Nomadzi zachodu bywaj� zwykle milcz�cymi towarzyszami, a Tom Summerland, mimo swego wyczerpania, wyg�osi� chyba najd�u�sz� mow� swego �ycia. Ten poczciwy cz�owiek wygl�da� na prawdziwego gentlemana. Trudy da�y si� mu we znaki, a jeszcze bardziej jego ubraniu, ale mia� jedn� z tych nierzadkich twarzy trapera, na kt�rej odbija si� mieszanina niesamowitej przebieg�o�ci i chytro�ci z uczciwo�ci� i wierno�ci�, a to, mo�na wyczu� nawet w cz�owieku w �achmanach.
��Co si� tyczy strzelby, to ju� teraz mo�na panu pom�c � rzek� Klausen � Pr�cz mojej dubelt�wki mam zawieszony przy siodle �wietny sztucer. Mo�e go pan dosta�. Amunicji i prowiantu jest dosy�, tylko wody, wody trzeba, nie tylko dla nas, o wiele jeszcze bardziej dla konia, bez kt�rego jeste�my zgubieni. Ale Bogu dzi�ki, mia� pan racj�, chmura ro�nie w oczach. Obejmuje ju� p� nieba i my�l�, �e jeste�my uratowani od �mierci z pragnienia!
��To pewne, jak moja czapka! Za pi�� minut b�dzie ulewa, sir. Uwierz pan. Tom Summerland nie pierwszy raz jest na stepie �mierci i zna jego humory, jak sw�j woreczek na bro�. Po�piesz si� pan, uwi�� konia i zabezpiecz proch, bo pozb�dziemy si� i tego, i tego.
Podni�s�szy si�, na�o�y� czapk� na zmierzwione w�osy. By�o to nakrycie, w sam raz, na jego g�ow�.
Uszyta przed laty przez niego samego przy pomocy jelenich �ci�gien z kawa�ka nied�wiedziego futra, zapewne ju� dawniej mia�a niezwyk�y kszta�t. Z biegiem czasu znikn�a sier��. Zosta�o tylko kilka fr�dzli, kt�re zwisa�y d�ugimi pasmami z nagiej sk�ry. Przemoczona tysi�ce razy i tyle� samo razy wysuszona s�o�cem, przybra�a nieopisany kszta�t okaza�ego egzemplarza, le��c na g�owie niczym przywi�d�a meduza, albo wyprana papa, kt�r� skwar skurczy� w form� pokuli. Takie rekwizyty nie nale�� na prerii do rzadko�ci; dobrze s�u�y�y swemu w�a�cicielowi, tote� s� uwa�ane za �wi�te i nie rozstaje si� z nimi nawet wtedy, gdy na kr�tko styka si� z cywilizacj�.
Co prawda by�o bardziej parno ni� przedtem, ale nadzieja z jak� obaj m�czy�ni czekali na deszcz, jako� ich wzmocni�a. Ko� w�sz�c, unosi� �eb w g�r�. Jego instynkt sygnalizowa� rych�y ratunek. Przywi�zano go mocno, po czym Klausen zatroszczy� si� o to, aby zapasy �ywno�ci i amunicji nie zwilgotnia�y. Jak tylko sko�czy�, lun�o, i to nie stopniowo, ale nagle. Wygl�da�o to tak, jakby spadaj�ce z nieba jezioro chcia�o wszystko wt�oczy� w ziemi�. Traperzy padli na ziemi�. Summerland, zerwawszy czapk� z g�owy, przytrzyma� j� i ju� w kilka chwil si� nape�ni�a
��Cheer up, sir, we� pan kapelusz i uczy�, tak jak ja! Pana zdrowie i zdrowie starego Toma Summerlanda!
Wlewa� wod� w szeroko otwarte usta, mlaskaj�c przy tym, jakby opr�nia� kufel prawdziwej whisky New�Hampshire. Gdy tylko sko�czy�, zn�w trzyma� w g�rze nied�wiedzi� sk�r�.
Klausen poszed� za jego przyk�adem, orze�wiaj�c si� nie mniej od swego kompana. Ko� g�o�no r�a�, kopi�c przednimi i tylnymi kopytami.
Ponad godzin� �luzy nieba spuszcza�y strumienie, po czym ulewa usta�a, tak nagle jak si� zacz�a.
��Sdeath, ale� to by�a ulewa! � stwierdzi� Summerland. � Chcia�bym, aby ca�a banda Komancz�w i palikarzy uton�a w niej niczym kr�l Belsazar w Morzu Czerwonym, gdy chcia� podbi� Egipcjan. Come on, wsiadaj pan, zr�bmy wszystko, aby wydosta� si� z tego cholernego stepu i doj�� do jakiego� obszaru, gdzie jest cho� troch� trawy i drzew!
��Czy nie chcia�by pan przedtem troch� mi�sa? Mam do�� zapas�w.
��Daj pan! Mo�na je�� id�c.
��Well! Ale kierunek, Tom, musimy co do tego, doj�� do porozumienia. Proponuj� p�nocny�wsch�d. W tamtym kierunku ucieka�y kojoty, gdy odda�em strza�y. �aden drapie�nik nie wytrzyma d�ugo bez wody, wi�c przypuszczam, �e tam jest rzeka, a w zwi�zku z tym r�wnie� ro�liny, czyli pokarm dla konia.
��Jest pan poet�, sir, a od takich gentlemen�w nie mo�na wymaga� zmys�u praktycznego, bo zwykle bujaj� w ob�okach. Tak by�bym o panu pomy�la�, teraz jednak musz� to odwo�a�, bo widz�, �e ma pan oczy tam, gdzie by� powinny. Ruszajmy wi�c na p�nocny�wsch�d!
��We� pan wpierw sztucer i m�j bowie. Strzelb� i tomahawk zatrzymam dla siebie. Musz� za�adowa�, bo nigdy nie wiadomo, co nas spotka.
��Ali right! Daj pan. Nie przynios� wstydu pana pukawce! Obaj opu�cili miejsce, kt�re mog�oby si� sta� dla nich zgubne.
Ko�, ju� ca�kiem rze�ki i sprawny, ni�s� swego je�d�ca z dawn� lekko�ci�. By� to zapewne tylko przej�ciowy skutek deszczu. Zwierz� od d�u�szego czasu nie widzia�o trawy, a nawr�t si� m�g� zosta� utrzymany jedynie rych�ym pokarmem.
Wytrzyma� jednak dzielnie do wieczora, po czym zn�w zacz�� s�abn��.
Summerland zatrzyma� si�, unosz�c g�ow�. Jaki� specyficzny zapach wzbudzi� jego uwag�. Klausen te� wci�gn�� powietrze.
��Kaktus � stwierdzi�. � Musimy go omin��.
��Omin��? Ani to w g�owie Tomowi Summerlandowi. W�a�nie musimy si� do niego zbli�y�, to tak pewne jak moja czapka.
��Dlaczego?
��Bo przez deszcz zrobi� si� soczysty i�
��Racja, Tom � rzek� Klausen. � Zdj�� sk�rk� z kolcami! By� mo�e ko� b�dzie go m�g� �re�.
��O ile to w�a�ciwy gatunek. A wi�c na wprost!
Po kr�tkim czasie dojechali do oazy kaktus�w. Ro�liny przewa�nie mia�y kszta�t kulisty. Wewn�trzny mi��sz, do kt�rego mo�na si� by�o dosta�, po obraniu ze sk�ry, zosta�by kiedy indziej zlekcewa�ony przez konia, teraz jednak �ar� �apczywie.
Po zaspokojeniu g�odu, zn�w podj�to podr�, jad�c do p�na w nocy, przy czym na zmian� jeden z nich jecha� konno, a drugi szed�. Potem jednak i ludzie, i ko� byli tak zm�czeni, �e trzeba by�o si� zatrzyma� i odpocz��.
Kr�tko po �wicie ruszono dalej, za� w po�udnie, ku wielkiej rado�ci obu m�czyzn, mi�dzy piaskiem ukaza�y si� pojedyncze, zasuszone �d�b�a kr�tkiej, falistej, bawolej trawy. Im dalej szli, tym bardziej zwarta stawa�a si� ro�linno��, a� wreszcie step si� sko�czy�, aby ust�pi� miejsca zielonej prerii. Byli uratowani. Ko� dos�ownie upaja� si� soczystym po�ywieniem, za� je�d�cy wyci�gn�li si� z prawdziw� rozkosz� w �wie�ej, ch�odnej trawie.
Potem postanowiono, aby jeszcze przed noc�, je�li to mo�liwe, dosta� si� do niebiesko�szarego pasa, jaki pokaza� si� na p�nocnym horyzoncie. By� to zapewne zagajnik lub zaczynaj�cy si� las.
S�o�ce sta�o ju� nisko, gdy osi�gni�to cel. By�y to rzadkie krzewy dzikiej wi�ni, przerywane gdzieniegdzie po�aciami trawy. Dalej ro�linno�� stawa�a si� coraz g�stsza a� wreszcie w dali pocz�y wy�ania� si� pojedyncze korony drzew.
��Farewell, g��d, pragnienie, skwar i n�dza! � rzek� Summerland. � Tam zaczyna si� las, i� widzi pan nad nim te linie, sir? To g�ry, to jest, by good, ju� wiem, gdzie jeste�my. Znam te wzg�rza. Porusza�em si� mi�dzy nimi, a tam po drugiej stronie p�ynie Beefork, kt�ra wpada do Red River, to tak pewne, jak moja czapka!
��To podjed�my a� do lasu. Jest jeszcze do�� widno, aby si� tam dosta� i wybra� dobre miejsce na ob�z.
Trzymaj�c si� ca�y czas linii prostej, przeciskali si� przez krzewy. Summerland siedzia� teraz na koniu. Klausen szed� z przodu, zwracaj�c uwag� na otoczenie i na ziemi�. Znajdowali si� na terenie, gdzie by�y �cie�ki, tote� trzeba si� by�o liczy� z tym, i� mog� spotka� wroga. Nagle, przystan�wszy, pochyli� si�, aby dok�adnie zbada� traw�. Summerland te� zsiad� z konia, obserwuj�c uwa�nie po�amane i pochylone �d�b�a.
���lady! Raz, dwa, pi��, osiem, dziewi�ciu je�d�c�w, z: raz, dwa, cztery, pi�cioma jucznymi zwierz�tami. Zgadza si�, sir?
��Tak. Dziewi�� odr�bnych �lad�w i pi�� odcisk�w koni, kt�re s� zwi�zane. To nie Indianie, ale biali, bo nie szli jeden za drugim, lecz beztrosko jeden obok drugiego. P�jdziemy za nimi?
��Czemu nie? Musimy i�� za nimi dla w�asnego bezpiecze�stwa.
��Ale powoli. Przechodzili t�dy zaledwie przed kwadransem, bo gdyby to by�o wcze�niej, �d�b�a ju� by si� wyprostowa�y.
Trzymaj�c konia mocno za cugle i bacz�c na �lady, skr�cili w prawo, uwa�aj�c przy tym i stale szukaj�c os�ony, na le��cym przed nimi terenie. Trop prowadzi� przez piaszczysty plac, wskazuj�cy �lady kopyt jeszcze wyra�niej. M�czy�ni musieli si� czu� ca�kowicie bezpiecznie, gdy� w przeciwnym wypadku, nie byliby zostawili �lad�w swej obecno�ci.
��God bless my soul, bo�e chro� moj� dusz� � zabrzmia�o �ciszone zawo�anie Summerlanda, � to palikarze, kt�rzy mi zabrali nuggety. By�o ich czternastu. Pi�ciu zabili�my, wi�c zostaje dziewi�ciu. Zgadza si�, jak moja czapka!
��Sk�d pan wie, �e to w�a�nie oni, Tom?
��Sk�d? Nie widzi pan �lad�w kopyt na piasku, kt�re� ach tak, sk�d pan to ma wiedzie�! Sp�jrz pan, na to prawe tylne kopyto. Czy� nie jest po lewej stronie troch� kr�tsze od drugiego?
��W samej rzeczy.
��Ten �lad nale�y do mojej klaczy. Je�eli tak nie jest, to niech mnie nadziej�! Nadepn�a kiedy� na kolec, kt�ry wyropia�. Stopa, co prawda, si� zagoi�a, ale jedna strona podkowy zakrzywi�a si� z ty�u troch� w g�r�, tak, �e w piasku nigdy nie zostaje ca�y �lad. Nawet teraz, kiedy biedne zwierz� jest ob�adowane ponad miar�, jak pan widzi po g��boko�ci i ostro�no�ci �lad�w. Musz� odzyska� kasztana, cho�by mnie to mia�o kosztowa� �ycie! B�dzie pan ze mn�, sir?
��Oczywi�cie! Usun�li paliki i o ma�o nie doprowadzili nas do �mierci, nie m�wi�c ju� o tym, �e zosta� pan przez nich napadni�ty i obrabowany. Musz� dosta� porz�dn� nauczk�, cho�, szczerze m�wi�c, niech�tnie zamierzam si� na �ycie �ywej istoty.
Szli dalej tym tropem. Pojedyncze drzewa przerywa�y niskie krzewy. Stopniowo by�o ich coraz wi�cej a� wreszcie utworzy�y, w miar� g�sty las, pod koronami kt�rego �lady prowadzi�y w linii prostej. Raptem poczuli sw�d spalenizny.
��Stop! � powiedzia� Summerland. � Rozbili ob�z i rozpalili ognisko. Poczekaj pan troch�. Zaraz wracam!
Odprowadzi� konia na skraj lasu, gdzie go przywi�za� mi�dzy krzakami, aby go nie by�o wida� i aby nie m�g� uciec. Potem wr�ci�.
��Teraz trzeba ich niepostrze�enie podej��. Chod� pan za mn�!
Bezszelestnie przeskakiwa� od drzewa do drzewa, szukaj�c os�ony. Klausen w podobny spos�b posuwa� si� za nim. Po jakim� czasie zauwa�yli dym, szukaj�cy uj�cia w�r�d li�ciastego dachu, a potem ogie�, przy kt�rym zaj�o miejsca dziewi�ciu m�czyzn. Summerland opar� si� o �wierk. Jego gruby pie� os�ania� obydw�ch bezpiecznie. Skin�� na towarzysza.
��Jeszcze nie rozprz�gli koni i nie wystawili warty!
��Gdzie s� konie?
��S�ysza�em r�enie tam, po drugiej stronie. Potrzebna mi bro�! Je�li tam s�, to nie musi pop�yn�� kropla krwi. Chod� pan!
Podczo�gali si� blisko koni, kt�re nie wydawa�y �adnego podejrzanego d�wi�ku, bo jeszcze ich nie puszczono wolno.
��Widzi pan tam mojego kasztana? Rzeczywi�cie ma jeszcze worki z nuggetami na grzbiecie. A tamten kary ma na jucznym siodle ca�e wyposa�enie �owieckie. Wezm� oba, pan te� jednego, albo i dwa, a pozosta�e spu�cimy. Go on! Szybko!
Przeciskaj�c si�, przedar� si� do przodu, przeci�� kilka lass, po czym da� zwierz�tom klapsa. Konie rozpierzch�y si� z g�o�nym r�eniem. Potem wskoczy� na kasztana, z�apa� karego za cugle i obejrza� si� na Klausena, kt�ry, siedz�c na gniadym, w�a�nie si� szykowa� do opuszczenia placu, gdy rozleg� si� g�o�ny krzyk. Palikarze zerwali si� zza drzew.
Pierwszy z nich, kt�ry b�yskawicznie rzuci� si� na Klausena, by� barczystym, czarnobrodym ch�opiskiem.
��Mister Poeto! � krzykn�� Summerland, kieruj�c sztucer na dw�ch pozosta�ych. � Urz�d� go pan!
Tomahawk Klausena �mign�� w powietrzu. Czarnobrody pad�.
��Hurra! To by�o dobre! Zwiewamy!
Zawr�cili, przymierzaj�c si� do ucieczki. Strza�y hukn�y za nimi. Rozleg�y si� g�o�ne przekle�stwa.
Las przeszkadza� w ucieczce, dotarli jednak ca�o do krzak�w, mi�dzy kt�rymi Summerland zostawi� konia.
��Szybko zabieramy konia, a potem dalej, sir! Zanim z�api� konie, nastanie noc i dopiero jutro b�d� mogli i�� naszym �ladem. Ale nie z�api� Toma Summerlanda i jego klaczy. To pewne, jak moja czapka!
POETA PRERII
W stanie Arkansas, nad rzek� o tej samej nazwie, o kilka godzin od Little Rock, le�y miasto Stenton. Tworzy ono, dzi�ki swemu po�o�eniu, przy uj�ciu dw�ch dop�yw�w, ruchliwy, l�dowy i rzeczny w�ze� komunikacyjny. W i�cie ameryka�skim tempie wyros�y tam w kr�tkim czasie budynek przy budynku, ulica przy ulicy, a tam, gdzie jeszcze niedawno dziki syn prerii poi� rumaka w wodach strumienia, tam teraz przeci�ga si� w bezpiecznym ��ku, bia�y brat, ciesz�c si� b�ogos�awie�stwem, a mo�e raczej przekle�stwem cywilizacji.
Tam, gdzie w odleg�o�ci kilku mil angielskich od miasta, g�ry opadaj� w r�wnin�, harcowa�o na koniach towarzystwo m�odych m�czyzn i dam, w puszystej trawie, upstrzonej kwieciem s�onecznika.
Jedyny starszy cz�owiek w tym towarzystwie wyr�nia� si� od innych swym wygl�dem zewn�trznym. By� niesamowicie gruby. Siedzia� na siwym koniu, r�wnie t�ustym jak on. Ruchy obydw�ch mia�y w sobie co� grubia�skiego, za� jaskrawe kolory, kt�re na�o�y� na siebie je�dziec, wygl�da�y do�� komicznie. Mia� na sobie ��te spodnie, kamizelk� w czerwon� krat�, jasnoniebieski �akiet i czarno�bia�y kapelusz o szerokim rondzie, pleciony z ko�skiego w�osia. Pod wy�o�onym, mocno wykrochmalonym ko�nierzem koszuli, mia� zwi�zan� w olbrzymi w�ze� zielono�liliow� apaszk�, kt�rej sfa�dowane ko�ce opada�y na kosztowne wisiorki, dyndaj�ce u grubego �a�cuszka od zegarka. Zarumieniona jazd� twarz mia�a wyraz niezwykle dobrotliwy, jeno osobliwie wy��obiona zmarszczka wok� ust, nadawa�a jej odcie� rozgoryczenia, za� kr�tki, gruby kark, wydawa� si� by� oznak� zawzi�tej wytrwa�o�ci.
Wraz ze swoim siwkiem usi�owa� pod��a� za dam�, kt�ra jako najsprawniejsza ze wszystkich, wyczynia�a szalone skoki i zygzaki, podczas gdy jej d�ugi, b��kitny szal trzepota� wysoko na wietrze.
��Zatrzymaj si�, zatrzymaj si� Marga! � lamentowa� pstrokaty.
Siwek z ogromnym wysi�kiem przymierzy� si� do skoku, kt�ry je�d�ca zupe�nie wytr�ci� z r�wnowagi.
��Z�amiesz kark, a ja z�ami� brr, stop, ohohoho, piekielna bestio!
Jeden z pan�w po�pieszy�, aby mu pom�c bezpiecznie i pewnie usi��� w siodle.
��Siwek ma zbyt dobr� opiek�, mister Olbers. Niech mu pan ka�e dawa� mniej owsa, wtedy nie b�dzie bryka� bez miary.
��Owies nie jest temu winien, raczej z�y przyk�ad, kt�ry burzy nawet najlepsze obyczaje. Prosz� pana gor�co, sir, niech pan podjedzie do mojej c�rki i powie jej, �e zaraz zemdlej�, je�li si� wa�y na jeszcze jedno ventr�?�terre!
��Niech jej pan zostawi t� przyjemno��. To wyrabia odwag�, utrzymuje w zdrowiu i sprawno�ci, a m�wi�c mi�dzy nami, ukazuje miss Marg� w takim �wietle, �e jej si� nie oprze �aden prawdziwy gentleman.
��Mowa! Mister Wilson; chwal� sobie bezpiecze�stwo mych zdrowych cz�onk�w.
��Sp�jrz pan na m�czyzn�, nadchodz�cego z tamtej strony. Jego ko� pow��czy nogami, jakby liczy� kwiatki, kt�re depcze i kt�rymi sobie zapycha pysk. Je�dziec cierpliwie mu na to pozwala, a wisi przy tym w siodle, jakby si� chcia� wgry�� w grzyw�, no i sprawia wra�enie, jakby mu by�o zupe�nie oboj�tne, czy dzi� czy jutro dotrze do Stenton. Nie jest takim �mia�kiem jak pan i Marga, a za pierwsze �ebro, jakie on z�amie, obiecuj� panu spokojnie pi��dziesi�t dolar�w.
��Tak pan s�dzi? � spyta�, spogl�daj�c uwa�nie na odleg�ego jeszcze, obcego je�d�ca. � Obawiam si�, �e zaraz pan straci te dolary, gdy� m�czyzna ten zaryzykowa� ju� niejedno �ebro.
��Och! Nie wygl�da na takiego.
��Pan tak my�li, bo nie by� pan jeszcze na prerii. Za�o�� si� nawet o t� sam� sum�, �e to prawdziwy westman, kt�ry odby� tak� jazd�, jakiej pan w �yciu nie widzia� i codziennie zagl�da� �mierci w oczy. Znam to, bo moje posiad�o�ci w Teksasie granicz� z preri� i cz�sto mam sposobno�� obserwowa� tych ludzi. W�a�nie jego pochylona sylwetka wskazuje na to, �e jest traperem. Oni wszyscy tak siedz� na koniu, bo inaczej ta wieczna jazda by�aby nie do zniesienia.
��Traper z prerii? P�dziki? Musimy do niego zagada�! Rozmowa z nim na pewno sprawi przyjemno�� naszym damom.
��Te� tak my�l�! Pozw�l pan, �e to uczyni�!
M�wi�cy te s�owa by� do�� m�odym i urodziwym m�czyzn�, a jego ciemnol�ni�ce oczy znakomicie harmonizowa�y z czarn� wypiel�gnowan� brod�. By� do przesady wytwornie ubrany i siedzia� z niezwyk�� gracj� na koniu. Szeroki panama osun�� mu si� nieco z czo�a na kark, ods�aniaj�c ciemnoczerwon� blizn�, ci�gn�c� od nasady nosa do w�os�w. Kilka g�o�nych okrzyk�w wystarczy�o, by zgromadzi� towarzystwo.
��Moje panie i panowie, czeka nas przyjemno��. Nadje�d�a �owca sk�r bobrowych, kt�rego we�miemy na spytki. Ten cz�owiek z pewno�ci� nigdy jeszcze nie widzia� prawdziwej damy i wpadnie w straszne zak�opotanie, je�li za��damy, aby z nami porozmawia�.
Zarozumia�e towarzystwo przyj�o propozycj� z rado�ci�, tylko c�rka pstrokatego pr�bowa�a temu zapobiec.
��Zostawcie go w spokoju, panowie! Nic wam nie zrobi� i mo�e si� poczu� ura�ony!
��Ura�ony? � za�mia� si� Wilson. � Powinien to uwa�a� za zaszczyt, �e tak wytworni ludzie odzywaj� si� do niego. Dam mu to do zrozumienia.
Obcy zbli�a� si�, nie zwracaj�c uwagi na towarzystwo.
��Good day, cz�owieku � zawo�a� Wilson. � �pi i �ni pan lub te� pozby� si� pan swych dw�ch ostatnich zmys��w?
Obaj spojrzeli na siebie do�� dziwnie. G��boki b��kit oczu trapera wwierci� si� k�uj�co w oblicze bogatego w�a�ciciela plantacji, za� oczy drugiego zab�ys�y, jakby nagle kogo� rozpozna�.
��Good day, panie i panowie � pozdrowi� traper dobitnym, d�wi�cznym g�osem. � �ni� o Liano Estacado oraz o znikni�ciu palik�w i nugget�w. Good bye!
Przymierzy� si� do kontynuacji jazdy, Wilson jednak stan�� mu w drodze.
��Stop, nie pojedzie pan dalej, a� nie wyja�ni pan, co ma znaczy� ta odpowied�!
Czarnobrody zblad�, ale oczy si� zaiskrzy�y, a blizna na jego czole nabrzmia�a purpur�.
��Stop? � spyta� z wynios�ym u�miechem nieznajomy. � Kto si� wa�y rozkazywa� wolnemu cz�owiekowi pod wolnym niebem? Kto mu mo�e rozkazywa�, co ma m�wi�, skoro to co robi, robi bez przymusu?
��Ja tego chc�, cz�owieku! Co znaczy ta pa�ska mowa? M�w pan, albo�
Wilson uni�s� pejcz, zanim jeszcze kto� go powstrzyma�.
��Albo�? � zagrzmia� traper, potrz�saj�c d�ugimi, jasnymi lokami, lew� r�k� uni�s� cugle i natychmiast w jego, pozornie leniwego konia, wst�pi�o jakby potr�jne �ycie. � We� pan natychmiast ten pejcz!
��Odpowied�! � zagro�ono mu z naprzeciwka.
��Oto i ona!
Lekki ucisk ud, a mustang doskoczy� do Wilsona, ten za�, uderzony pot�nym ciosem, run�� z siod�a na traw�. M�czyzna, tryskaj�cy teraz ogniem i energi�, szarpn�� konia, lustruj�c pozosta�ych gro�nym wzrokiem.
��Czy jeszcze kt�ry� z gentleman�w chce odpowiedzi? Nikt si� nie ruszy�.
��Nikt? Well, no to w zasadzie by�my sko�czyli. Ostrzegam was. Nie wa�cie si� dzielnego westmana uwa�a� za odpowiedni obiekt do �art�w. Jego ma�y palec jest wi�cej wart, ni� wy wszyscy. Ju� z daleka widzi, o co wam chodzi i dok�adnie wie, kto si� b�dzie �mia�.
Ju� mia� odjecha�, ale nagle skierowa� swego konia w stron� Margi. Jego twarz przybra�a inny wyraz. Z wielkim szacunkiem �ci�gn�� kapelusz, po czym z podziwem popatrzy� na dziewczyn�, za� jego g�os zabrzmia� mi�kko, gdy powiedzia�:
��Dzi�ki mylady! Jest pani jedyn�, kt�ra nie mia�a zamiaru szydzi� ze mnie i jest pani godna lepszego towarzystwa. Good bye!
Z gracj� dobrze u�o�onego gentlemana na�o�y� kapelusz, przyci�gn�� mocniej pas strzelby i odjecha� kr�tkim, zgrabnym galopem. Nie obejrza� si� ani razu, cho� jaka� si�a ci�gn�a jego wzrok za siebie. Jeden, jedyny raz spojrza� w twarz dziewczyny i wiedzia�, �e jej nigdy nie zapomni.
Dojechawszy do miasta, zsiad� przed ober��, odda� konia stajennemu i wszed� do pijalni, gdzie wzbudzi� og�lne zainteresowanie ze wzgl�du na gwa�towno��, z jak� si�gn�� po pras�. Traper, umiej�cy czyta�, jest traktowany prawie jak cud. Po chwili skin�� na board�keepera.
��Kim jest matka Smolly?
��Nie zna pan matki Smolly, mister? To w takim razie nigdy pan tu jeszcze nie by�! By�a najpi�kniejsz� Mulatk� w okolicy i dosta�a zgod� na po�lubienie bogatego handlarza z Mississippi, a teraz jest wdow� po nim. Jest najpoczciwsz� kobiet� w ca�ym mie�cie, znan� wsz�dzie jako anio� biedak�w, dlatego ka�dy nazywa j� matk� Smolly.
Traper podzi�kowa� za informacje i ponownie przeczyta� og�oszenie, kt�re go sk�oni�o do postawienia pytania:
��Prawdziwy gentleman mo�e u matki Smolly otrzyma� komfortowe mieszkanie z mo�liwo�ci� korzystania z biblioteki i dobrym wy�ywieniem.
Ta oferta, by� mo�e, ze wzgl�du na tre�� mia�a dla niego co� przyci�gaj�cego. Dowiedziawszy si� adresu Mulatki, postanowi� j� odszuka�.
Dom, kt�ry mu opisano, le�a� przy jednej z najpi�kniejszych oraz najspokojniejszych ulic w Stenton. Zadzwoni� przy wej�ciu na parterze; przez luk� w drzwiach wy�oni�a si� mi�a, ciemna twarz.
��Czy matka Smolly jest w domu, moje dziecko?
��Tak, zawo�am j�!
��Nie, zamelduj mnie � u�miechn�� si�, czuj�c nieufno��, jak� wywo�a� jego str�j. � Chc� z ni� porozmawia�.
��To prosz� poczeka�.
Po d�u�szym czasie, zapewne dopiero wtedy, gdy s�u��ca opisa�a szczeg�owo go�cia, zosta� wpuszczony, ale tylko do holu. Tam przyj�a go krzepka, schludnie ubrana kobieta, mniej wi�cej czterdziestoletnia, kt�rej kolor twarzy m�wi� o jej pochodzeniu. By�a pi�kn� coloured�lady.
��Przepraszam, mylady, gdy�
��Matka Smolly, nie inaczej, je�li mog� prosi�! � wpad�a mu w s�owo.
��Dobrze wi�c, matka Smolly! Czyta�em anons, �e wynajmuje pani komfortowe mieszkanie z dobrym wy�ywieniem.
��W samej rzeczy. Ale, czy pan te� przeczyta�, komu?
��Prawdziwemu gentlemanowi.
��A wi�c nie jednemu z tych wielu, kt�rzy siebie tak okre�laj�, mimo �e nimi nie s�, lecz komu�, kogo ja tak mog� nazwa�.
��Ten gatunek jest tu, na po�udniowym zachodzie, niezwykle rzadki, matko Smolly.
��W takim razie moje mieszkanie zostanie nie wynaj�te. Do mojego domu bior� tylko ludzi, dla kt�rych b�d� mog�a by� surow� gospodyni� i �agodn� matk� Smolly. Czy kto� pana przys�a�?
��Nie. Mam zamiar u pani zamieszka�, je�li moja osoba si� pani spodoba, a mnie pani mieszkanie.
Nie mog�a ukry� �miechu.
��Moje mieszkanie zapewne spodoba�oby si� panu, ale niech mi pan powie, kim i czym pan jest! Podejrzewam, �e traperem albo k�usownikiem.
��S�dz�c po obecnym wygl�dzie, tak. Wracam z G�r Skalistych i jeszcze nie mia�em czasu by zmieni� ubi�r i bielizn�. Chcia�bym to uczyni� dopiero, kiedy tu znajd� lokum.
��Czemu tu w Stenton?
��Bo tu jest drukarnia, w kt�rej chc� co� nieco� opublikowa�. Spojrza�a na niego zaskoczona.
��To jest pan w�a�ciwie uczonym, a mo�e nawet poet�?
��Mo�e. Podr�uj� tylko w celach naukowych. Nazywam si� Richard Klausen.
��Rich� Klaus� prosz�, prosz�, sir, niech�e pan wejdzie!
Otworzywszy drzwi, popchn�a go do bardzo �adnie urz�dzonego pokoju, �ci�gn�a z p�ki, spo�r�d kilku ksi��ek, tom oprawiony w aksamit, pokazuj�c mu stron� tytu�ow�.
���D�wi�ki serca�, sir. Czy to pan napisa� te pie�ni?
��Tak.
��Czy to mo�liwe? M�j m�� by� Niemcem. Zostawi� cenn� bibliotek�, a pa�skie ksi��ki by�y jego ulubionymi. Nie mog� ich czyta�, ale znam ich tytu�y i zachowuj� je tu, w moim pokoju jak relikwie. Dostanie pan mieszkanie. Musi je pan wzi��. Chod� pan; chc� je panu pokaza�!
Nagle si� bardzo o�ywi�a. �wawo poprowadzi�a go na pi�tro, gdzie otworzy�a drzwi do trzech pomieszcze�, kt�re mog�yby zadowoli� ka�dego wykszta�conego cz�owieka.
��Tu jest sypialnia, tu pok�j mieszkalny z balkonem, a tu biblioteka, w kt�rej mo�e pan pracowa�. Nikomu ch�tniej nie powierz� tych ksi��ek, jak panu!
��Dobrze. Zamieszkam tu. A cena?
��Nie teraz, o tym p�niej. Niech pan najpierw obejrzy, czy si� panu u mnie naprawd� spodoba! Nie puszcz� pana, a wszystko czego panu potrzeba, natychmiast za�atwi�.
��Co si� tyczy bielizny i podobnych rzeczy, tak: b�d� musia� prosi� o pani pomoc, moja dobra matko Smolly. Pozosta�e sprawy sam b�d� musia� wzi�� na siebie. R�wnie� koniem, kt�ry stoi w ober�y, b�d� si� musia� zaj��.
��Ka�emy go przyprowadzi�. Na ty�ach domu mam okaza�e stajnie, kt�re z pewno�ci� pana zadowol�.
Zanim zapad� wiecz�r, Klausen przeobrazi� si� w zupe�nie innego cz�owieka, a to dzi�ki handlarzowi konfekcj� i fryzjerowi. Zaskoczona gospodyni a� z�o�y�a r�ce, gdy wr�ci�, aby jej si� przedstawi� w nowym wcieleniu.
Potem uda� si� do ksi�garza i w�a�ciciela drukarni, b�d�cego zarazem wydawc� gazety porannej i popo�udni�wki w Stenton. Ten przyj�� go niezwykle uprzejmie. W drukarni dowiedzia� si� r�wnie� o adres adwokata Summerlanda.
Rozsta� si� z dzielnym Tomem w Preston nad Red River, bo chcia� si� jeszcze przedosta� na terytorium Indian, a teraz nie m�g� dopu�ci� do tego, aby min�� dzie� bez nawi�zania z nim kontaktu. Niestety, nie zasta� go w domu. By� zaproszony wraz z rodzin�, jak powiedzia�a s�u��ca, na wiecz�r do bankiera Olbersa.
Wr�ciwszy do domu, Klausen zaj�� si� bibliotek� zmar�ego kupca znad Mississippi. Zauwa�y� przy tym, �e drugie pi�tro, le��cego po przeciwnej stronie, domu, by�o jasno o�wietlone. Stamt�d nie�le mo�na by�o obserwowa� jego pokoje, dlatego zas�oni� firanki.
Po drugiej stronie zgromadzi�o si� liczne towarzystwo, kt�remu przewodzi�a Marga. W�r�d zgromadzonych przy stole byli, nie licz�c Wilsona, wszyscy uczestnicy dzisiejszej konnej przeja�d�ki oraz Bili Summerland z �on� i bratem. Ten, ze wzgl�du na domownik�w, zrezygnowa� ze zwyk�ego stroju trapera. Da�o si� jednak wyczu�, �e w stroju wizytowym czu� si� niezwykle skr�powany.
By� w zasadzie g��wn� postaci� wieczoru i niestrudzenie opowiada� o swych przygodach. W�a�nie opisywa� pustyni� i swoje uratowanie, kt�re zawdzi�cza� Klausenowi.
��Wiecie, komu to zawdzi�czam, �e mnie nie rozszarpa�y s�py? � zapyta� � Poecie! Tak, widz�, �e spogl�dacie zaskoczeni, poecie, ale nie takiemu, co to buja mi�dzy niebem a ziemi� bezradnie wierzgaj�c nogami, ale prawdziwemu m�czy�nie, kt�ry wsz�dzie, gdzie by si� nie znalaz�, wie co robi�, aby wszystko posz�o jak najlepiej.
��Jak si� nazywa? � spyta� gruby bankier, wielki sympatyk literatury, niech�tnie przepuszczaj�cy okazj�, by si� nie wykaza� swym oczytaniem.
��Klausen, Richard Klausen, je�li wam to co� m�wi. Jego rymy s� mi�kkie jak mas�o, a jego pi�� twarda jak stal. Jest olbrzymem o sercu dziecka, co mog� przysi�c, na moj� czapk�!
��Klausen? Ten Niemiec? Tu oto siedzi jego najwi�ksza wielbicielka � stwierdzi� bankier, pokazuj�c na c�rk�.
��Pozna�a jego wiersze u matki Smolly. Rzeczywi�cie jest �wietny w swoim gatunku, ale prawdziwie wielki m�g�by si� sta� dopiero, wtedy, gdyby pisa� po angielsku.
��Po angielsku? � spyta� Tom Summerland. � Nie wiem, czy bi� po angielsku, czy po niemiecku, ale jego ciosy by�y dobre, mo�ecie mi wierzy�. Widzia�em to, jak odbierali�my moje nuggety. Musicie pos�ucha� tej historii!
Opowiedzia� histori�, ko�cz�c uwag�:
��A je�li go chcecie zobaczy�, to niebawem mo�e do tego doj��, bo gdy rozstawa�em si� z nim nad Red River, obieca� mi, �e przyjedzie do Stenton. Wyruszy� na preri� tylko po to, aby o niej napisa� ksi��k� pe�n� rym�w. Chce j� tu wydrukowa�.
Wstano od sto�u, a go�cie rozeszli si� po pokojach. Marga uwa�nie wys�ucha�a opowie�ci trapera, zwracaj�c szczeg�ln� uwag� na histori� o znikni�ciu palik�w i skradzionych nuggetach. Po��czy�a jedno z drugim i przypomnia�a sobie odpowied� trapera, kt�ry da� tak ostr� nauczk� zuchwa�emu Wilsonowi. Co mia�y znaczy� te zaskakuj�ce spojrzenia, jakimi zmierzyli si� przeciwnicy? Nie mog�a zapomnie� wysokiej, dumnej postaci obcego. A jak mi�kko i ciep�o brzmia� jego g�os! Poczeka�a na okazj�, aby by� sam na sam z Tomem Summerlandem.
��Czy nie powiedzia� pan, �e Klausen chce przyby� do Stenton?
��Yes, tak powiedzia�em, miss.
��Czy mo�e mi go pan opisa�?
��Bardzo dok�adnie. Sylwetka wysoka, dobrze zbudowana i silna w�osy jasne, d�ugie; broda tak�e, oczy niebieskie, usta ma�e, z�by zdrowe. Ubi�r to typowa kurtka trapera; wyfr�dzlowana i podarta. Legginsy wyfr�dzlowane i wystrz�pione: mokasyny mocno pop�kane, a kapelusz to kawa�ek filcu, bez kszta�tu i bez koloru. Ko� to kasztan z bia�� gwiazd�; bro�: dubelt�wka, sztucer, tomahawk i lariat; znaki szczeg�lne: pisze wiersze i zabija palikarzy. Teraz mo�e go pani szuka� listem go�czym, gdy� poda�em bardzo dok�adny rysopis.
Dziewczyna wiedzia�a wystarczaj�co wiele, charakterystyka pasowa�a do obcego trapera.
��Przyprowadzi go pan kiedy� do nas, gdy przyb�dzie, mister Summerlad?
��Skoro sobie pani tego �yczy, miss, to jest pewne, jak moja czapka, �e go przyprowadz�.
��Trzymam pana za s�owo!
Richard Klausen dopiero o bardzo p�nej porze pomy�la� o tym, aby si� uda� na spoczynek.
Kiedy wszed� do ciemnego salonu, zauwa�y�, �e w domu po przeciwnej stronie na drugim pi�trze, zgas�y �wiat�a. Teraz tylko kilka okien na pierwszym pi�trze by�o o�wietlonych. Zas�ony by�y odsuni�te, a drzwi na balkon sta�y otwarte. Za nimi �wieci�a du�a kopu�a lampy, stoj�ca na stoliku obok sofy. Do sto�u podesz�a kobieta w bia�ej, przewiewnej szacie. O�lepiaj�ce, jasne �wiat�o pada�o na jej wysok�, kszta�tn� sylwetk�. Jako, �e sta�a ty�em do Klausena, nie m�g� ujrze� jej twarzy. Nieruchomo utkwi� wzrok w kobiecej postaci. Unios�a ksi��k�, otworzy�a j� i przytrzyma�a bli�ej �wiat�a.
Szybko przyni�s� lornetk�, po�pieszy� na balkon, gdzie w ciemno�ci nie mo�na go by�o zauwa�y� i przytrzyma� j� przed oczami.
Nieznajoma sta�a przed nim bardzo dobrze widoczna, a kiedy odwr�ci�a si� profilem w jego stron�, ujrza� ze zdumieniem, t� sam� cudownie pi�kn� twarz, kt�ra dzi� po po�udniu wywar�a na nim tak g��bokie wra�enie.
��To ona, tak podejrzewa�em!
Gor�ce fale poruszy�y jego sercem. Dozna� zawrotu g�owy. Zna� si�� kobiecej urody, ale nie do�wiadczy� jej jeszcze na sobie.
Obserwowana wzi�wszy lamp�, wesz�a do s�siedniego pokoju. Bia�e firanki, kt�rymi by�y zas�oni�te okna, pozwala�y ujrze� tylko jej cie�, kt�ry rych�o znik�, gdy� zgasi�a �wiat�o i najprawdopodobniej u�o�y�a si� do snu.
Klausen, z ci�kim sercem wr�ci� do biblioteki. Co� go pcha�o w stron� biurka. R�ka si�gn�a za pi�ro i wnet przela� na papier �arliwe strofy: d�wi�czne jak dzwon i pe�ne kolor�w, takie jakie mo�e wywo�ywa� tylko rodz�ca si� dopiero pierwsza mi�o��. Wzi�� kartk� i przeczyta�.
��To moja najlepsza praca. Co robi�? Wypada czy nie, redakcja jest jeszcze zaj�ta uk�adaniem porannego wydania! Odwagi!
Si�gn�wszy po kapelusz, opu�ci�, mimo p�nej nocnej pory dom, aby si� uda� do drukarni. Jego praca zosta�a przyj�ta z wielkim zadowoleniem.
Wr�ciwszy, zauwa�y� w ciemnej niszy drzwi dwie osoby, z kt�rymi w swym po�piechu si� zderzy�: wysoki m�czyzna i delikatna kobieta.
��Kto to?
��To ja, Sara.
��Jaka Sara?
��S�u��ca matki Smolly.
��Ach tak. Dobranoc!
Ta ma�a, sympatyczna tercerona mia�a wi�c adoratora. Klausenowi, niewyra�ne kontury m�skiej postaci, wydawa�y si� znajome. Nie chcia� si� jednak naprzykrza� m�odym ludziom, wi�c wszed� do mieszkania, by po d�ugim czasie tu�aczki zn�w spa� w mi�kkim, wygodnym ��ku.
ZEMSTA
Klausen zbudzi� si� wczesnym rankiem. Ubrawszy si� szybko, podszed� do okna, aby podziwia� pi�kny widok, jaki roztacza� si� po drugiej stronie. Wszystkie okna po przeciwleg�ej stronie by�y zamkni�te, ale tak jak wczoraj, otwarte by�y drzwi balkonowe. Klausen spu�ci� zas�ony, tak, by dalej m�c obserwowa�, sam nie b�d�c widzianym.
Nie czeka� d�ugo, gdy zauwa�y�, jak po drugiej stronie poruszy�y si� zas�ony i jak otwarto okno. Na balkon wysz�a Marga. Spojrza�a na ulic�.
Klausen sta� jak urzeczony. By�a pi�kniejsza ni� wszystko co dot�d widzia�, milsza od wszystkiego, co dot�d wyduma�a jego fantazja.
Po �niadaniu zn�w si� zjawi�a, siadaj�c naprzeciw ojca w czerwonym aksamitnym fotelu, kt�ry jej przysun�� ma�y Murzyn. Potem s�u��cy roz�o�y� gazety, kt�re oboje zacz�li czyta�. Klausen sta� przy oknie, obserwuj�c ich.
��Ten gruby gentleman wydaje si� by� jej ojcem � zaskoczony podnosi wzrok. � Wydaje si�, jakby co� znalaz� w gazecie, co przyku�o jego uwag�. Z u�miechem podaje jej teraz pismo. Czy�by to by� m�j wiersz? Gdy go przeczyta, musi si� zorientowa�, �e jest skierowany do niej!
Wzi�� lornetk�. Wed�ug u�o�enia gazety, zorientowa� si�, �e jej wzrok utkwi�, nie gdzie indziej, jak tylko na jego wierszu. G��boki rumieniec obla� jej twarz od czo�a a� po kark.
��Przeczyta�a go! � szepn�� Klausen. � Zn�w go czyta. Och, gdyby mog�a czu�, jak bije teraz dla niej serce poety!
Wtem kto� zapuka� do drzwi: tercerona, s�u��ca, przynios�a mu spis, wed�ug kt�rego mia� ustali� menu na bie��cy tydzie�. Nie by� z tego zadowolony, ale nie da� nic po sobie pozna�, dziewczyna wyra�nie oci�ga�a si� z opuszczeniem pokoju.
���yczysz sobie czego�?
��Mam pro�b�, mylord � odpowiedzia�a, rumieni�c si�. � Spotka� mnie pan dzisiejszej nocy przy drzwiach z pewnym gentlemanem�
Przypomnia� sobie, �e m�czyzna wydawa� mu si� znajomy, wi�c postanowi� to sprawdzi�.
��Gentleman? Jaki gentleman noc� wystaje ze s�u�b� pod bram�?
��To jest tak, mylord, on jest gentlemanem, znam go dobrze, bo jest moim� moim�
��Twoim narzeczonym?
��Tak � odpowiedzia�a cicho. � Pani jednak nie mo�e o tym wiedzie�, i� i dlatego chcia�am pana prosi�, aby pan jej nie m�wi�, �e mnie pan z nim widzia�!
��Well! Ale, kim jest �w gentleman, kt�ry zam�ci� w twym serduszku?
��Nazywam go Fred, mylord.
��A jak si� dalej nazywa?
��Powinnam to przemilcze�, panu jednak powiem. Nazywa si� Fred Wilson i jest bogatym w�a�cicielem plantacji w Teksasie. Cz�sto bywa u bankiera Olbersa. Pewnego razu zobaczy� mnie przez okno i pokocha�.
��Olbers? Czy to ten grubas, kt�ry teraz siedzi tam na balkonie.
��Tak, a ta lady, to miss Margareth, jego c�rka, kt�ra cz�sto przychodzi do mojej pani. Wszyscy m�wi� na ni� Marga.
Klausen pozna� wi�c nazwisko tej, kt�r� si� �ywo interesowa�. Wpad�a mu do g�owy pewna my�l.
��Czy tw�j narzeczony ma blizn� na czole?
��Tak! Zna go pan, mylordzie? Indianin go tak urz�dzi�.
��Naprawd�, a sk�d wiesz, �e jest bogaty?
��Zaprowadzi� mnie kiedy� do swego mieszkania i pokaza� mi mn�stwo proszk�w z�ota i nugget�w, kt�re przywi�z� ze swych podr�y, a nied�ugo zn�w wyjedzie.
Dziewczyna sta�a si� rozmowna. Klausen postanowi� to wykorzysta�, gdy� informacje te mog�y by� dla niego wa�ne.
��Dok�d?
��Do Meksyku, do swego brata.
��Ach, dlaczego tak daleko?
��Jego brat, kt�ry jest alkadem w Morelii, napisa� mu, �e chce z nim zrobi� dobry interes. Czyta�am ten list.
��Jak si� nazywa ten alkad? Naturalnie te� Wilson!
��Nie, bo jest jego przyrodnim bratem i nazywa si� Antonio Molez.
��Jaki to interes?
��To nie by�o napisane. Spe�ni pan moj� pro�b�, mylordzie?
��Tak, ale tylko pod jednym warunkiem, �e nic nie powiesz twemu ukochanemu o naszej rozmowie!
Wysz�a, a Klausen zn�w podszed� do okna. Marga i jej ojciec opu�cili balkon. Usiad�szy przy biurku, sporz�dzi� menu. Potem przygotowa� si� do wyj�cia, chcia� odwiedzi� Summerlanda. Podczas tego zaj�cia nie zauwa�y�, �e ta, kt�r� skrycie kocha�, ubrana teraz w czarny, szeleszcz�cy jedwab, opu�ci�a mieszkanie i przeszed�szy ulic�, wesz�a do domu matki Smolly, kt�ra by�a przyjaci�k� jej zmar�ej matki. By�a bardzo przywi�zana do uroczej dziewczyny, tote� przyj�a j� z uprzejmym wyrzutem.
��Wczoraj przez ca�y dzie� nawet na chwilk� do mnie nie przysz�a�!
��Ach, cioteczko, by�o tyle roboty. Ju� przed po�udniem musia�am czyni� przygotowania do wieczornego przyj�cia, a po obiedzie musia�am na �yczenie tego obrzydliwego Wilsona, kt�rego papa tak niesamowicie faworyzuje, uczestniczy� w konnej przeja�d�ce. Kiedy zatem mog�am przyj��?
��Wydaje mi si�, �e nie lubisz Wilsona?
��Nie, ciociu, wi�cej ni� nie lubi�. Czy mo�esz sobie wyobrazi�, dlaczego? Napomkn�� papie, �e przebywa w Stenton tylko z mojego powodu i papa domaga si� bym by�a w stosunku do niego, tak uprzejma jak tylko potrafi�. Zamierza z nim zrobi� jaki� wa�ny interes i chce go pozyska� dla siebie jakim� �ci�lejszym zwi�zkiem. Czy to nie irytuj�ce?
��Z pewno�ci�, je�eli osobnik nie przypada nam do gustu. Ale, poczekaj Marga, nadejdzie czas, �e�
���e wynajmiesz pok�j, nieprawda, ciociu Smolly, to chcia�a� powiedzie�?
��W�a�ciwie nie, szelmo, ale jako �e poruszasz ten temat, to wiedz, �e w�a�nie wczoraj go wynaj�am.
��Prawdziwemu gentlemanowi?
��Tak. Popatrz!
Mulatka, otworzywszy tomik wierszy, przytrzyma�a triumfuj�co stron� tytu�ow� przed oczami Margi.
��Tu jest napisane jego nazwisko. Przeczytaj, ale g�o�no!
��Richard Klausen! Cioteczko, czy to mo�liwe? Czy mieszka on u ciebie?
��U mnie! � skin�a g�ow�, robi�c powa�n� min�.
��A jak do tego dosz�o? � spyta�a uradowana dziewczyna, klaszcz�c w r�ce.
��Tak nieoczekiwanie, �e pope�ni�am niewybaczalny b��d, moje dziecko. Pomy�l tylko, ciotka Smolly by�a nieuprzejma i bezwzgl�dna, po raz pierwszy w �yciu i to w dodatku w stosunku do najprawdziwszego gentlemana, jaki w og�le mo�e istnie� i to w dodatku do twojego ulubionego poety!
Dziewczyna nie zd��y�a odpowiedzie�, bo rozleg� si� dzwonek i wesz�a s�u��ca.
��Mister Klausen przynosi menu, prosz� pani. Czy mo�e wej��?
��Naturalnie! Zawsze, kiedy przyjdzie! Zapami�taj to na przysz�o��, Saro!
Marga odwr�ci�a si�, jakby szuka�a kryj�wki, w kt�rej by si� mog�a schowa�. By�o jednak za p�no, bo anonsowany stan�� ju� w drzwiach. Gdy zobaczy� Marg�, jego twarz rozja�ni� radosny u�miech.
��Good morning, myladies � powiedzia� � Prosz� wybaczy�, �e o�mielam si� przeszkadza�.
��Powinny�my panu dzi�kowa�, a nie wybacza�, sir. Zastaje mnie pan w mi�ym towarzystwie � odrzek�a matka Smolly, przedstawiaj�c sw� m�od� przyjaci�k�. � Oto miss Margareth Olbers, wielka wielbicielka poezji niemieckiej.
��Jestem szcz�liwy, �e spotykam pani� w tak znakomitym domu, miss, � odpar�.
��Spotkanie, kt�re b�dzie zapewne bardziej pokojowe ni� to wczorajsze � powiedzia�a cicho.
��Zawrzemy pok�j? � zapyta�, podaj�c jej r�k�.
��Ch�tnie!
Podni�s� jej r�k� do swoich warg.
��Kocha pani niemieck� poezj�. Wi�c m�wi pani po niemiecku? � zapyta� Klausen.
��Jeszcze ch�tniej ni� po angielsku. Z mam� prawie zawsze m�wi�am po niemiecku. Teraz rzadziej mam t� przyjemno��. Ojciec w domu nie zwyk� spotyka� si� z Niemcami, a sam m�wi tylko po angielsku.
��W takim razie b�d� musia� zaniecha� pomys�u, aby prosi�, �eby mu mnie przedstawiono. Posiadam troch� papier�w warto�ciowych, kt�re chcia�em u pani ojca zrealizowa�, gdy� polecono mi go, jako najlepszego buisnesmana w Stenton.
��Podkre�lam, �e m�wi�am tylko o jego domowych kontaktach. A wy��czanie Niemc�w nie jest zasad�, lecz zwyk�ym przypadkiem.
��Wi�c mog� si� odwa�y� na ten krok?
Poczu�a si� zak�opotana, gdy� w tym pytaniu kry�o si� co�, czego nie mog�a ani potwierdzi� i ani zaprzeczy�. By�o zrozumia�e, �e zaproszenie to rzecz konieczna do takiej prezentacji.
��Nie b�dzie to ryzyko � odpowiedzia�a, pr�buj�c spu�ci� wzrok.
Ta zgoda ucieszy�a go. Ch�tnie by�by kontynuowa� rozmow�, ale nie chcia� by� natarczywym, poda� wi�c menu i po�egna� si�.
W domu Summerlanda powiedziano mu, �e bracia udali si� do klubu czytelniczego. By�a to pora, kiedy jego cz�onkowie zag��biali si� w prasie porannej, a Tom z przywi�zania do brata adwokata te� poszed�, chocia� �atwiej by mu przysz�o powali� nied�wiedzia ni� przeliterowa� linijk�. Klausen poszed� za nimi. Wszed� do ma�ych pomieszcze� klubu.
W jednym z pokoi wisia� regulamin stowarzyszenia. Podszed�szy do tablicy, sprawdzi�, czy wst�p dla obcych jest dozwolony. Grube dywany, pokrywaj�ce pod�og�, wycisza�y jego kroki, tote� jego obecno�� pozosta�a niezauwa�ona w s�siednim pokoju, z kt�rego zza cienkiej zas�ony dochodzi�y �ciszone g�osy dw�ch m�czyzn. Mimowolnie s�ysza� ka�de s�owo prowadzonej rozmowy.
��Well, sir, ca�kowicie mnie pan przekona�, �e ten interes przyniesie niezwykle du�y i pewny zysk. Teksas nieraz czyni� usilne pr�by, aby si� odci�� od Meksyku, ale dot�d by�o to t�umione przez wojsko. Teraz Waszyngton jest zdecydowany wesprze� go pomoc�, a nast�pstwem b�dzie to, �e ten cudowny, bogaty i urodzajny kraj, b�dzie musia� stan�� po stronie Unii. Przeleje si� fala imigrant�w, a ceny grunt�w w kr�tkim czasie podskocz� dwudziestokrotnie i wi�cej. Kto m