9072
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9072 |
Rozszerzenie: |
9072 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9072 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9072 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9072 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Arthur C. Clarke
Tranzyt Ziemi
PR�BA MIKROFONU, raz, dwa, trzy, cztery, pi��...
M�wi Evans. B�d� nagrywa�, jak d�ugo si� da. To jest kaseta dwugodzinna, ale w�tpi�, bym j� wype�ni�.
Ta fotografia prze�ladowa�a mnie przez ca�e �ycie; teraz wiem dlaczego, lecz niestety za p�no. Ale czy to by co� zmieni�o, gdybym wiedzia� wcze�niej? Jest to jedno z takich nonsensownych pyta� bez odpowiedzi, kt�re nieustannie dr��� my�l jak koniec j�zyka obmacuj�cy z�amany z�b.
Nie widzia�em jej od lat, lecz wystarczy zamkn�� oczy i ju� jestem w tym krajobrazie prawie tak wrogim - i tak pi�knym - jak ten. Osiemdziesi�t pi�� milion�w kilometr�w bli�ej S�o�ca i siedemdziesi�t dwa lata wcze�niej pi�ciu ludzi patrzy�o w obiektyw aparatu w�r�d �nieg�w Antarktydy. Nawet grube futra nie mog� ukry� wyczerpania i pora�ki przebijaj�cych z tych postaci, a ich twarze ju� zdradzaj� dotkni�cie �mierci.
By�o ich pi�ciu. Nas te� by�o pi�ciu i oczywi�cie r�wnie� zrobili�my sobie grupow� fotografi�. Poza tym jednak wszystkim si� od nich r�nili�my. My�my si� u�miechali - weseli, pewni siebie. I nasze zdj�cie znalaz�o si� na wszystkich ekranach na Ziemi w ci�gu dziesi�ciu minut. Zanim odnaleziono ich aparat i przetransportowano do cywilizowanego �wiata, min�y d�ugie miesi�ce.
I my umieramy komfortowo, ze wszystkimi wygodami, ��cznie z wieloma takimi, jakich Robert Falcon Scott nie m�g� sobie nawet wyobrazi�, kiedy sta� na Biegunie Po�udniowym w 1912 roku.
Dwie godziny p�niej. Zaczn� podawa� dok�adny czas, kiedy to b�dzie wa�ne.
Wszystkie fakty s� w dzienniku pok�adowym i ca�y �wiat zd��y� ju� je pozna�. Przypuszczam wi�c, �e robi� to g��wnie dla uspokojenia umys�u, �eby �atwiej stawi� czo�o nieuniknionemu. K�opot z tym, �e nie jestem pewien, co pomin��, a czego nie. Hm, jest tylko jeden spos�b.
Punkt pierwszy: najdalej za dwadzie�cia cztery godziny sko�czy si� tlen. W�wczas pozostan� mi do wyboru trzy klasyczne rozwi�zania. Mog� poczeka�, a� nagromadzi si� dwutlenek w�gla i strac� przytomno��. Mog� wyj�� na zewn�trz i rozpru� skafander, a Mars zrobi swoje w ci�gu dw�ch minut. Mog� tak�e skorzysta� z tabletek, kt�re s� w apteczce.
CO 2. Wszyscy m�wi�, �e to bardzo �atwe - po prostu zasypiasz. Nie w�tpi�, �e to prawda; niestety w moim przypadku kojarzy mi si� to z koszmarem numer jeden...
Wola�bym nigdy nie czyta� tej przekl�tej ksi��ki pod tytu�em Prawdziwe historie z II wojny �wiatowej, czy co� w tym rodzaju. By� w niej rozdzia� o niemieckiej �odzi podwodnej, kt�r� odnaleziono i wydobyto po wojnie. Za�oga w dalszym ci�gu by�a wewn�trz - po dw�ch w koi. A mi�dzy ka�d� par� szkielet�w jeden respirator, z kt�rego wsp�lnie korzystali...
No, c�, tutaj przynajmniej to si� nie wydarzy. Ale jestem absolutnie pewien, �e kiedy zaczn� mie� trudno�ci z oddychaniem, poczuj� si� jak w tej skazanej na zag�ad� �odzi...
A mo�e wybra� szybszy spos�b? W pr�ni traci si� przytomno�� po dziesi�ciu czy pi�tnastu sekundach, a ludzie, kt�rzy to przeszli, m�wi�, �e to nic nie boli - ma si� tylko dziwne uczucie. Lecz my�l, by oddycha� czym�, czego nie ma, zbytnio przypomina mi koszmar numer dwa.
Tym razem sam to prze�y�em. Jako dziecko du�o nurkowa�em podczas wakacji sp�dzanych z rodzin� na Karaibach. By� tam stary frachtowiec, kt�ry przed dwudziestu laty zaton�� na rafie i le�a� kilka metr�w pod powierzchni� wody. Jego luki w wi�kszo�ci by�y otwarte, wi�c z �atwo�ci� ka�dy m�g� dosta� si� do wn�trza, szuka� pami�tek i polowa� na du�e ryby, kt�re lubi� chowa� si� w takich miejscach.
By�o to oczywi�cie niebezpieczne, je�li nie u�ywa�o si� sprz�tu do nurkowania. Jaki� ch�opiec opar�by si� takiemu wyzwaniu?
Moja ulubiona trasa zaczyna�a si� od g��bokiego nurka w luk na przednim pok�adzie, sk�d przep�ywa�em oko�o pi�tnastu metr�w korytarzem, do kt�rego co kilka metr�w wpada�o przy�mione �wiat�o z iluminator�w, a potem pod k�tem unosi�em si� wzd�u� kr�tkiego biegu schod�w i wynurza�em przez drzwi w rozbitej nadbud�wce. Ca�a wycieczka trwa�a nieca�� minut� - nic trudnego dla osoby w dobrej kondycji. Mia�em nawet do�� czasu, �eby si� rozejrze� czy pobawi� z rybami. Czasami dla odmiany pokonywa�em t� tras� w odwrotnym kierunku, zaczynaj�c od drzwi i ko�cz�c przy luku.
W�a�nie w ten spos�b p�yn��em ostatnim razem. Od tygodnia nie nurkowa�em - szala� sztorm i morze by�o zbyt wzburzone - wi�c bardzo si� niecierpliwi�em.
Na powierzchni wzi��em kilka g��bokich oddech�w, a� poczu�em w czubkach palc�w mrowienie, co oznacza�o, �e ju� do��. Wtedy skoczy�em do wody i ostro�nie skierowa�em si� ku ciemnemu prostok�towi drzwi.
Zawsze wygl�da�y z�owieszczo i gro�nie, co by�o cz�ci� emocji. Przez pierwsze kilka metr�w nie widzia�em prawie nic; kontrast mi�dzy tropikalnym �wiat�em nad wod� a ciemno�ci� na mi�dzypok�adziu by� tak wielki, �e wzrok przyzwyczai� si� dopiero po d�u�szym czasie. Zwykle w po�owie korytarza ju� wszystko dobrze widzia�em. Potem stawa�o si� coraz ja�niej w miar� zbli�ania si� do otwartego luku, gdzie snop �wiat�a s�onecznego malowa� o�lepiaj�cy prostok�t na zardzewia�ej, pokrytej skorupiakami, metalowej pod�odze.
Zbli�a�em si� do ko�ca drogi, gdy uzmys�owi�em sobie, �e tym razem nic si� nie rozja�nia. Nie widzia�em przed sob� uko�nego s�upa �wiat�a s�onecznego, kt�ry zwykle prowadzi� mnie do �wiata, gdzie by�o powietrze i �ycie. Skonsternowany, przez sekund� zastanawia�em si�, czy nie zab��dzi�em. I wtedy zrozumia�em, co si� sta�o - konsternacja przesz�a w najzwyklejsz� panik�. Sztorm musia� zatrzasn�� pokryw� luku, a ta wa�y�a przynajmniej z �wier� tony.
Nie pami�tam, jak zawr�ci�em; przypominam sobie jedynie, �e dosy� wolno p�yn��em z powrotem korytarzem, powtarzaj�c w my�li: nie �piesz si�, powietrza wystarczy ci na d�u�ej, je�li nie b�dziesz si� szarpa�. Doskonale wszystko widzia�em, gdy� up�yn�o do�� czasu, �eby wzrok przyzwyczai� si� do ciemno�ci. Dostrzeg�em mn�stwo szczeg��w, kt�rych przedtem nie zauwa�y�em, na przyk�ad przyczajone w cieniu, czerwone hajduki, zielone li�cie i algi rosn�ce w niewielkich plamach �wiat�a wok� iluminator�w, a nawet samotny kalosz, najwyra�niej w doskona�ym stanie, le��cy tam, gdzie kto� musia� go zrzuci� z nogi. W pewnej chwili w bocznym korytarzu zauwa�y�em du�ego strz�piela z p�otwartymi, grubymi wargami, kt�ry gapi� si� na mnie wy�upiastymi oczyma, jakby zdziwiony moim wtargni�ciem.
Stalowa obr�cz �ciska�a mi klatk� piersiow� coraz mocniej. Ju� d�u�ej nie mog�em wstrzymywa� oddechu - lecz schody zdawa�y si� niesko�czenie odleg�e. Wypu�ci�em z ust kilka baniek powietrza. Na moment poczu�em si� lepiej, ale ten cz�ciowy wydech sprawi�, �e b�l w p�ucach sta� si� jeszcze bardziej niezno�ny.
Teraz nie by�o ju� sensu si� oszcz�dza� i posuwa� r�wnomiernymi, niespiesznymi ruchami. Z maski na twarzy wyssa�em resztki powietrza - czu�em jak zacisn�a mi nos, kiedy to robi�em - i wci�gn��em je do spragnionych p�uc. R�wnocze�nie rzuci�em si� do przodu ze wszystkich si�...
To wszystko, co zapami�ta�em do chwili, gdy parskaj�c i kaszl�c znalaz�em si� na powierzchni, kurczowo przywarty do kikuta z�amanego masztu. Zdziwi�o mnie, �e woda dooko�a jest czerwona od krwi. W�wczas z ogromnym zaskoczeniem dostrzeg�em, �e mam g��bokie rozci�cie na prawej �ydce. Musia�em zawadzi� o jak�� ostr� przeszkod�, ale w og�le jej nie zauwa�y�em i nawet potem nie czu�em b�lu.
Na tym sko�czy�o si� moje nurkowanie do czasu, gdy dziesi�� lat p�niej rozpocz��em trening astronaut�w i wszed�em do podwodnego symulatora niewa�ko�ci. Tym razem by�o inaczej, bo u�ywa�em skafandra. Lecz miewa�em paskudne chwile i ba�em si�, �e psychologowie je zauwa�� - zawsze wystrzega�em si� przebywania pod wod� z prawie pust� butl�. Ju� raz omal si� nie udusi�em i nie mia�em zamiaru znowu ryzykowa�...
Dok�adnie wiem, jak b�dzie wygl�da�o oddychanie tym zbli�onym do pr�ni, lodowatym czym�, co na Marsie uchodzi za atmosfer�. Nie, dzi�kuj�.
A co z�ego jest w truci�nie? Przypuszczam, �e nic. Powiedziano nam, �e ta, kt�r� mamy, za�atwia ca�� spraw� w ci�gu zaledwie pi�tnastu sekund. Ale wszystko we mnie si� sprzeciwia, je�li nawet nie ma sensownej alternatywy.
Radio w�a�nie wydrukowa�o wiadomo�� z Ziemi, przypominaj�c� mi, �e tranzyt rozpocznie si� za dwie godziny. Jak gdybym mia� o tym zapomnie� - je�li czterech ju� nie �yje, b�d� przecie� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry to zobaczy. I jedynym przez dok�adnie sto lat. Niecz�sto S�o�ce, Ziemia i Mars znajduj� si� akurat w jednej linii; ostatnim razem w 1905 roku, kiedy jeszcze biedny, stary Lowell pisa� te swoje wspania�e bzdury o kana�ach i wielkiej gin�cej cywilizacji, kt�ra je zbudowa�a. Jaka szkoda, �e wszystko to okaza�o si� iluzj�.
Lepiej sprawdz� teleskop i chronometry.
Dzi� S�o�ce jest spokojne - takie w ka�dym razie powinno by� blisko po�owy cyklu. Par� ma�ych plam i kilka niewielkich obszar�w turbulencji wok� nich. Taka pogoda ustali�a si� na S�o�cu na kilka najbli�szych miesi�cy. Jest to jedyna rzecz, kt�r� tamci nie musz� si� przejmowa� w drodze powrotnej do domu.
S�dz�, �e najgorsze chwile prze�ywali�my obserwuj�c, jak Olympus startuje z Phobosa i kieruje si� ku Ziemi. Cho� od tygodni wiedzieli�my, �e nic nie mo�na zrobi�, by�o to jak nieodwo�alne zamkni�cie drzwi.
By�a noc, wi�c dok�adnie wszystko widzieli�my. Kilka godzin wcze�niej Phobos wyskoczy� od zachodu i jak szalony p�dzi� po niebie, zmieniaj�c si� z male�kiego sierpa w p�ksi�yc; przed osi�gni�ciem zenitu zniknie w cieniu Marsa, znalaz�szy si� w za�mieniu.
S�uchali�my odliczania, pr�buj�c oczywi�cie pracowa� normalnie. W ko�cu nie�atwo pogodzi� si� z faktem, �e na Marsa przyby�o nas pi�tnastu, a powr�ci tylko dziesi�ciu. Przypuszczam, �e mimo wszystko miliony ludzi na Ziemi wci�� nie mog� zrozumie� dlaczego. Musi im si� to wydawa� niewiarygodne, �e Olympus nie m�g� nad�o�y� zaledwie siedmiu tysi�cy kilometr�w drogi, by nas zabra�. Zarz�d Przestrzeni Kosmicznej bombardowano zwariowanymi pomys�ami przeprowadzenia akcji ratunkowej; B�g jedyny wie, ile sami o tym my�leli�my. Lecz kiedy zapad� si� sta�y l�d pod p�yt� l�dowiska nr 3 i Pegasus si� przewr�ci�, to by� ju� koniec. Tylko cudem statek nie wylecia� w powietrze, kiedy p�k� zbiornik z paliwem...
Zn�w odbieg�em od tematu. Wr��my do Phobosa i odliczania.
Kiedy si� oddzielili�my i sami zacz�li�my schodzi�, na monitorze teleskopu wyra�nie widzieli�my p�kni�cie p�yty w miejscu, gdzie wyl�dowa� Olympus. Cho� nasi przyjaciele nigdy nie wyl�duj� na Marsie, mieli przynajmniej swoj� w�asn�, ma�� planet� do badania; nawet na tak niewielkim satelicie jak Phobos na ka�dego cz�owieka przypada�o pi��dziesi�t kilometr�w kwadratowych. Wystarczy, �eby szuka� nieznanych minera��w i okruch�w materii z Kosmosu, czy te� wyskroba� swoje nazwisko, by przysz�e wieki wiedzia�y, �e t�dy przechodzi� pierwszy ze wszystkich ludzi.
Wyra�nie widzieli�my przysadzisty, jasny cylinder na tle ciemnoszarych ska�; od czasu do czasu jaka� p�aska powierzchnia jak lustro odbija�a �wiat�o szybko poruszaj�cego si� S�o�ca. Ale na oko�o pi�� minut przed startem, obraz ten sta� si� nagle r�owy, potem szkar�atny, by p�niej ca�kowicie znikn��, kiedy Phobos wpad� w cie�.
Do ko�ca odliczania pozostawa�o jeszcze dziesi�� sekund, gdy zaskoczy� nas pot�ny b�ysk �wiat�a. Przez chwil� zastanawiali�my si�, czy Olympus r�wnie� nie uleg� katastrofie. W�wczas dosz�o do naszej �wiadomo�ci, �e kto� filmowa� start i zapalono zewn�trzne reflektory.
S�dz�, �e na te kilka ostatnich sekund wszyscy zapomnieli�my o naszych w�asnych k�opotach - my�lami byli�my na pok�adzie Olympusa i pragn�li�my, by ci�g zwi�ksza� si� r�wno, unosz�c statek ze s�abego pola grawitacyjnego Phobosa, a potem, z dala od Marsa, w d�ug� drog� ku S�o�cu. S�yszeli�my, jak komandor Richmond powiedzia�: �Zap�on�, potem na kr�tko obraz si� zamaza� i w polu widzenia teleskopu zobaczyli�my poruszaj�c� si� plam� �wiat�a.
To wszystko. Nie widzieli�my p�on�cego s�upa ognia, poniewa� faktycznie zap�onu oczywi�cie nie ma, kiedy odpala si� rakiet� atomow�. �Odpala si� - rzeczywi�cie! To jeszcze jedna pozosta�o�� po starej technice chemicznej. Lecz strumienia gor�cego wodoru w og�le nie wida�; szkoda, �e ju� nigdy nie zobaczymy czego� tak widowiskowego, jak odpalenie Saturna czy Koralowa.
Tu� przed ko�cem odpalania Olympus wyszed� z cienia Marsa i zn�w znalaz� si� w �wietle S�o�ca, ukazuj�c si� ponownie prawie od razu niby jasna, szybko przemykaj�ca gwiazda. Blask �wiat�a musia� ich o�lepi�, bo s�yszeli�my, jak kto� krzykn�� �Zas�o� to okno!� Potem, kilka sekund p�niej, Richmond powiedzia� �Wy��czy� silnik�. Cokolwiek by si� sta�o, Olympus nieodwo�alnie zmierza� z powrotem ku Ziemi.
Jaki� g�os, kt�rego nie rozpozna�em - chocia� musia� to by� komandor - powiedzia� ��egnaj, Pegasusie� i wy��czono radio. Oczywi�cie nie by�o sensu �yczy� nam szcz�cia. Wszystko rozstrzygn�o si� przed tygodniami.
W�a�nie to sobie przes�ucha�em. Kiedy ju� mowa o szcz�ciu, to kogo� je spotka�o, ale nie nas. Maj�c zaledwie dziesi�cioosobow� za�og� na pok�adzie, Olympus m�g� pozby� si� jednej trzeciej zapas�w i zmniejszy� sw� wag� o kilka ton. Teraz wr�ci do domu na miesi�c przed czasem.
W ci�gu tego miesi�ca mog�yby wynikn�� liczne komplikacje; kto wie, mo�e nasza nieobecno�� jeszcze uratuje ekspedycj�? Oczywi�cie nigdy si� tego nie dowiemy - jednak sama my�l jest przyjemna.
Puszczam sobie mn�stwo muzyki, na pe�en regulator - bo ju� nikomu to nie przeszkadza. Gdyby nawet istnieli jacy� Marsjanie, to jak s�dz�, ten cie� atmosfery nie mo�e przenosi� d�wi�k�w dalej ni� na kilka metr�w.
Mamy niez�� fonotek�, ale musz� starannie wybiera�. �adnego jazzu ani nic, co wymaga zbyt wiele koncentracji. A przede wszystkim bez �piewu. Ograniczam si� wi�c do l�ejszej klasyki orkiestrowej; symfonia Nowy �wiat i koncerty fortepianowe Griega doskonale nadaj� si� do tego celu. W tej chwili s�ucham Rapsodii na temat Paganiniego Rachmaninowa, ale teraz musz� wy��czy� i zabra� si� do pracy.
Pozosta�o mi jeszcze pi�� minut. Ca�y sprz�t jest w doskona�ym stanie. Teleskop pod��a za S�o�cem, magnetowid czeka, chronometr odmierza czas.
Obserwacje przeprowadz� najdok�adniej, jak tylko potrafi�. Winien jestem to moim utraconym towarzyszom, do kt�rych wkr�tce do��cz�. Oddali mi sw�j tlen, �ebym do�y� tej chwili. Mam nadziej�, �e b�dziecie o tym pami�tali za sto czy dwie�cie lat, przekazuj�c te dane komputerowi.
Jeszcze tylko minuta; zabieram si� do pracy. Do protoko�u: rok 1984, miesi�c maj, dzie� 11, zbli�a si� godzina czwarta trzydzie�ci czasu efemerydalnego... ju�!
P� minuty do kontaktu. Nastawiam magnetowid i chronometr na maksimum. Sprawdzi�em k�t pozycyjny, by upewni� si�, �e patrz� na w�a�ciwe miejsce na kraw�dzi S�o�ca. Pi��setkrotnie powi�kszony obraz jest doskona�y, nawet przy tym niewielkim k�cie podniesienia.
Czwarta trzydzie�ci dwie. W ka�dej chwili...
Jest... jest! A� trudno uwierzy�! Male�ka, czarna szczerba na kraw�dzi S�o�ca... ro�nie, ro�nie, ro�nie...
Halo, Ziemia. Popatrzcie na mnie, na najja�niejsz� gwiazd� na waszym niebie, bezpo�rednio nad wami o p�nocy...
Zmniejszy�em pr�dko�� przesuwu ta�my w magnetowidzie.
Czwarta trzydzie�ci pi��. Jakby kto� wsadza� palec w kraw�d� S�o�ca, g��biej, coraz g��biej... Fascynuj�cy widok...
Czwarta czterdzie�ci jeden. Dok�adnie w po�owie. Ziemia jest idealnym, czarnym p�ksi�ycem - r�wnym wyci�ciem w S�o�cu. Jakby z�era�a je jaka� choroba...
Czwarta czterdzie�ci osiem. Wesz�a ju� dok�adnie w trzech czwartych.
Godzina czwarta trzydzie�ci dziewi�� minut i trzydzie�ci sekund. Magnetowid ponownie na maksimum.
Przerwa na kraw�dzi S�o�ca szybko si� kurczy. Teraz jest ledwo widoczn� czarn� nitk�. Za kilka sekund Ziemia w ca�o�ci znajdzie si� na tle S�o�ca.
Teraz widz� efekty w atmosferze. W�skie halo obejmuje czarny kr��ek na S�o�cu. Dziwne, �e w tej w�a�nie chwili widz� jarz�ce si� barwy wszystkich wschod�w i zachod�w S�o�ca...
Koniec wej�cia - godzina czwarta, pi��dziesi�t minut i pi�� sekund. Ca�a planeta przesuwa si� po tarczy S�o�ca. Idealnie okr�g�y, czarny kr��ek odcina si� od tego piek�a oddalonego o sto pi��dziesi�t trzy miliony kilometr�w. Jest wi�kszy, ni� oczekiwa�em, mo�na �atwo go wzi�� za do�� du�� plam� na S�o�cu.
Teraz nie b�dzie nic ciekawego do ogl�dania przez sze�� godzin, a� uka�e si� Ksi�yc, ci�gn�cy �ladem Ziemi przez p� szeroko�ci S�o�ca. Prze�l� dane z magnetowidu do Lunacomu, a potem spr�buj� troch� si� przespa�.
M�j ostatni sen. Ciekawe, czy b�d� potrzebowa� proszk�w. Wydaje si�, �e szkoda marnowa� ostatnie godziny, ale pragn� zachowa� si�y i oszcz�dzi� nieco tlenu.
Chyba to doktor Johnson powiedzia�, �e nic tak cudownie nie uspokaja umys�u cz�owieka jak - �wiadomo��, �e rano go powiesz�. Sk�d, u diab�a, on to wiedzia�?
Godzina dziesi�ta minut trzydzie�ci osiem czasu efemerydalnego. Doktor Johnson mia� racj�. Wzi��em tylko jeden proszek i nie pami�tam �adnych sn�w.
Skazaniec zjad� r�wnie� przyzwoite �niadanie.(Wytnijcie to...)
Z powrotem przy teleskopie. Teraz Ziemia jest w po�owie tarczy, mija jej �rodek do�� daleko od p�nocy. Za dziesi�� minut powinienem zobaczy� Ksi�yc.
W�a�nie nastawi�em teleskop na maksymalne powi�kszenie - dwa tysi�ce razy. Obraz jest troch� zamazany, ale w dalszym ci�gu dosy� dobry; bardzo wyra�ne halo. Mam nadziej� zobaczy� miasta po ciemnej stronie Ziemi...
Nie mam szcz�cia. Za du�o chmur. Szkoda, teoretycznie to mo�liwe, ale nigdy nam si� nie uda�o. Chcia�bym... niewa�ne...
Godzina dziesi�ta minut czterdzie�ci. Magnetowid na wolnych obrotach. Mam nadziej�, �e patrz� na w�a�ciwe miejsce.
Zaczynam za pi�tna�cie sekund. Magnetowid na maksimum.
Cholera - sp�ni�em si�. Nie szkodzi - magnetowid z�apa� ten moment. S�o�ce ma ju� z boku male�k� szczerb�. Kontakt musia� nast�pi� oko�o godziny dziesi�tej minut czterdzie�ci jeden i dwadzie�cia sekund c.e.
Jak�e ogromna odleg�o�� dzieli Ziemi� i Ksi�yc - jest to po�owa szeroko�ci S�o�ca. Nikt by nie pomy�la�, �e te dwa cia�a maj� ze sob� co� wsp�lnego. Cz�owiek uzmys�awia sobie, jak naprawd� wielkie jest S�o�ce...
Godzina dziesi�ta minut czterdzie�ci cztery. Dok�adnie po�owa Ksi�yca min�a kraw�d�. Widz� wyra�n�, p�kolist� szczerb� na kraw�dzi S�o�ca.
Godzina dziesi�ta minut czterdzie�ci siedem i pi�� sekund. Kontakt wewn�trzny. Ksi�yc min�� kraw�d� i jest w ca�o�ci na tle S�o�ca. Niech wam si� nie wydaje, �e mog� co� dojrze� po jego ciemnej strome, ale spr�buj� jeszcze powi�kszy� obraz.
Zabawne.
No, no! Kto� chce mi co� powiedzie�; widz� jakie� pulsuj�ce �wiate�ko na ciemnej stronie Ksi�yca. To prawdopodobnie laser w bazie Imbrium.
Bardzo was przepraszam. Wszystko, co mia�em do powiedzenia na po�egnanie, ju� powiedzia�em i nie b�d� tego powtarza�. Teraz nie mo�e by� wa�nych spraw.
Jednak to prawie hipnotyzuje - taki mrugaj�cy punkcik, �wiec�cy z samego S�o�ca. Trudno uwierzy�, �e po przebyciu takiej odleg�o�ci jego promie� ma zaledwie jakie� sto sze��dziesi�t kilometr�w szeroko�ci. �e te� Lunacom zadaje sobie tyle trudu, by wycelowa� go dok�adnie we mnie - my�l�, �e ignoruj�c go, powinienem czu� si� winny. Ale si� nie czuj�.
Prawie sko�czy�em swoj� prac�, a sprawy ziemskie ju� mnie przesta�y obchodzi�.
Godzina dziesi�ta pi��dziesi�t. Magnetowid wy��czony. To by�oby wszystko - a� do ko�ca tranzytu Ziemi przez tarcz� S�o�ca, co nast�pi od tej chwili za dwie godziny.
Przegryz�em co� i w tym momencie po raz ostatni ogl�dam widok z kopu�y obserwacyjnej. S�o�ce jest jeszcze wysoko, wi�c nie ma zbyt wielkiego kontrastu, lecz �wiat�o o�ywia wszystkie barwy - niezliczone odcienie czerwieni, r�u, purpury, tak zaskakuj�ce na tle granatowego nieba. Zupe�nie inaczej ni� na Ksi�ycu, cho� tam te� jest pi�knie.
To dziwne, jak mog� zaskakiwa� rzeczy oczywiste. Wszyscy wiedzieli�my, �e Mars jest czerwony. Ale naprawd� nie spodziewali�my si� zobaczy� czerwieni rdzy czy krwi. Zupe�nie jak z Kolorow� Pustyni� w Arizonie - po chwili oko t�skni za zieleni�.
Na p�nocy jedyna mile widziana zmiana barwy - �nie�na czapa dwutlenku w�gla na Mount Burroughs tworzy o�lepiaj�co bia�� piramid�. I jeszcze jedna niespodzianka. Wysoko�� Mount Burroughs si�ga stu czterdziestu tysi�cy metr�w ponad �redni� podstaw� odniesienia; kiedy by�em ma�y, s�dzono, �e na Marsie nie ma �adnych g�r...
Najbli�sza wydma piaszczysta le�y w odleg�o�ci czterystu metr�w i r�wnie� na jej zacienionym stoku s� p�aty �niegu. S�dzili�my, �e w czasie ostatniej burzy przesun�a si� o kilka metr�w, ale nie mieli�my pewno�ci. Oczywi�cie tutejsze wydmy w�druj�, jak na Ziemi. Przypuszczam, �e piasek kiedy� przysypie t� baz� - uka�e si� znowu dopiero za tysi�c lat. Albo dziesi�� tysi�cy.
Ta dziwna grupa ska� - S�o�, Kapitol i Biskup - jeszcze zachowa�a swoje sekrety, a dra�ni mnie wspomnieniem o naszym pierwszym wielkim rozczarowaniu. Mogliby�my przysi�c, �e s� to ska�y osadowe; jak ochoczo p�dzili�my tam, by szuka� skamielin! Nawet teraz nie wiemy, jak powsta�y. Geologia Marsa jest wci�� pe�na sprzeczno�ci i tajemnic...
Pozostawiamy przysz�o�ci wiele problem�w do rozwi�zania, a ci, kt�rzy po nas tu przyjd�, znajd� ich o wiele wi�cej. Jest jednak pewna tajemnica, o kt�rej nigdy nie zawiadomili�my Ziemi, a nawet nigdy jej nie zapisali�my w dzienniku...
Pierwszej nocy po wyl�dowaniu kolejno trzymali�my wart�. Zaraz po p�nocy, w czasie swego dy�uru obudzi� mnie Brennan. By�em w�ciek�y - zrobi� to przed czasem - i wtedy powiedzia� mi, �e widzia� jakie� �wiat�o poruszaj�ce si� wok� podstawy Kapitelu.
Obserwowali�my przynajmniej godzin�, a� przysz�a moja kolej na obj�cie warty. Lecz nic nie zobaczyli�my; czymkolwiek by�o to �wiat�o, ju� nigdy wi�cej si� nie ukaza�o.
A Brennan by� osob� zr�wnowa�on� i pozbawion� bujnej wyobra�ni; je�li wi�c powiedzia�, �e widzia� jakie� �wiat�o, to znaczy je widzia�. Mo�e to by�o jakie� wy�adowanie elektryczne albo odblask Phobosa na wypolerowanej przez piasek skale. W ka�dym razie postanowili�my nie wspomina� o tym Lunacomowi, p�ki znowu go nie zobaczymy...
Od kiedy zosta�em sam, cz�sto budzi�em si� w nocy i patrzy�em na te ska�y. W s�abym �wietle Phobosa i Deimosa przypomina�y mi sylwetk� ciemnego miasta na tle nieba. Pozosta�o ciemne na zawsze. �adne �wiat�a nigdy mi si� tam nie ukaza�y...
Godzina dwunasta minut czterdzie�ci dziewi�� czasu efemerydalnego. Zaraz rozpocznie si� ostatni akt. Ziemia prawie dotyka kraw�dzi S�o�ca. Dwa w�skie rogi �wiat�a, kt�re j� obejmuj�, ledwo si� stykaj�...
Magnetowid na maksimum.
Kontakt! Godzina dwunasta minut pi��dziesi�t i szesna�cie sekund. Sierpy �wiat�a ju� si� nie stykaj�. Na kraw�dzi S�o�ca ukaza�a si� ma�a, czarna plamka, a wi�c Ziemia zaczyna przez ni� przechodzi�. Plamka zw�a si�, zw�a...
Zwolni�em obroty magnetowidu. Za osiemna�cie minut Ziemia ca�kowicie zejdzie z tarczy S�o�ca.
Ksi�yc ma ponad po�ow� drogi; jeszcze nie osi�gn�� �rodkowego punktu swego tranzytu. Wygl�da jak ma�a kropelka atramentu o wymiarach zaledwie jednej czwartej wielko�ci Ziemi. Nie ma ju� b�ysk�w �wiat�a. Lunacom musia� zrezygnowa�.
No, c�. Pozosta�o mi jeszcze p� godziny, tu, w moim ostatnim domu. Czas wydaje si� biec coraz szybciej jak w ostatnich minutach przed startem. Zreszt� to niewa�ne; ju� wszystko zrobi�em. Mog� nawet sobie odpocz��.
Ju� teraz czuj� si� cz�ci� historii. - Jak ci, kt�rzy z kapitanem Cookiem obserwowali na Tahiti tranzyt Wenus przez tarcz� S�o�ca w roku 1769. Poza obrazem ci�gn�cego si� z ty�u Ksi�yca wszystko musia�o wygl�da� tak samo...
Co by sobie pomy�la� Cook ponad dwie�cie lat temu, gdyby wiedzia�, �e pewnego dnia jaki� cz�owiek b�dzie z innej planety obserwowa� tranzyt Ziemi? Z pewno�ci� by�by zdziwiony, a potem by si� ucieszy�...
Ja jednak czuj� si� bli�szy cz�owiekowi, kt�ry jeszcze si� nie narodzi�. Mam nadziej�, �e s�yszysz te s�owa, gdziekolwiek jeste�. Mo�e za tysi�c lat staniesz w tym samym miejscu, kiedy wypadnie nast�pny tranzyt?
Pozdrowienia na dzie� 10 listopada 2084 roku! �ycz� ci, by� mia� wi�cej szcz�cia od nas. Przypuszczam, �e dotrzesz tu na pok�adzie luksusowego statku pasa�erskiego. Albo urodzisz si� na Marsie i b�dziesz obcym na Ziemi. Poznasz rzeczy, kt�rych ja nie mog� sobie wyobrazi�. Jako� jednak ci nie zazdroszcz�. Nawet nie zamieni�bym si� z tob�.
Ty bowiem zapami�tasz moje nazwisko i b�dziesz wiedzia�, �e to ja w�a�nie, jako pierwszy ze wszystkich ludzi, widzia�em tranzyt Ziemi. I nikt tego nie zobaczy przez sto lat...
Godzina dwunasta minut pi��dziesi�t dziewi��. Dok�adnie po�owa emersji. Ziemia jest idealnym p�ksi�ycem - czarnym cieniem na tarczy S�o�ca. Ci�gle nie mog� pozby� si� wra�enia, �e co� nadgryz�o z�ocisty dysk. Za dziewi�� minut szczerba zniknie i S�o�ce zn�w b�dzie ca�e.
Godzina trzynasta siedem. W kraw�dzi S�o�ca jest tylko p�ytki, p�aski do�ek. Mo�na by go wzi�� za niewielk� plam� przechodz�c� przez kraw�d�.
Godzina trzynasta osiem.
Odchodzi, odchodzi, odchodzi. �egnaj, �eg...
Ju� dobrze. Wszystkie zapisy chronometru odes�a�em do domu w wi�zce fal radiowych. Za pi�� minut powi�ksz� nagromadzon� wiedz� ca�ej ludzko�ci. Lunacom za� b�dzie wiedzia�, �e wytrwa�em na posterunku.
Tego jednak nie wy�l�. Zostawi� tutaj dla nast�pnej ekspedycji - niewa�ne, kiedy si� zjawi. Mo�e up�ynie dziesi�� albo dwadzie�cia lat, zanim ponownie kto� tu dotrze. Nie ma sensu odwiedza� starych miejsc, kiedy na zbadanie czeka ca�y �wiat...
Zatem ta kaseta zostanie tutaj jak dziennik Scotta w namiocie, a� znajd� j� nast�pni. Ale mnie nie znajd�.
To dziwne, jak trudno uwolni� si� od Scotta. My�l�, �e to on podsun�� mi ten pomys�.
Jego zamarzni�te cia�o nie b�dzie bowiem wiecznie spoczywa� na Antarktydzie, poza wielkim cyklem �ycia i �mierci. Dawno temu jego samotny namiot zacz�� przesuwa� si� w stron� morza. Po kilku latach przysypa� go padaj�cy �nieg i sta� si� cz�ci� lodowca, kt�ry bezustannie oddalacie od bieguna. Minie kilka kr�tkich wiek�w i �eglarz powr�ci do morza. Ponownie w��czy si� w obieg �ycia i b�dzie istnia� w planktonie, fokach, pingwinach, wielorybach, w licznej faunie Oceanu Lodowatego.
Tu, na Marsie, nie ma ocean�w, nie by�o ich te� przynajmniej przez ostatnie pi�� miliard�w lat. Ale tam, na pustynnych obszarach Chaosu II, kt�rych nigdy nie mieli�my czasu zbada�, jest jakie� �ycie.
Te przemieszczaj�ce si� plamy na fotografiach zrobionych z orbity s� dowodem, �e nie erozja, lecz jakie� inne si�y usun�y kratery z ca�ych obszar�w Marsa. A jeszcze ten d�ugi �a�cuch optycznie czynnych cz�stek w�gla, przechwyconych przez pr�bniki atmosferyczne.
I oczywi�cie tajemnica Vikinga 6. Nawet teraz nikt nie mo�e doszuka� si� sensu w ostatnich wskazaniach jego przyrz�d�w, zanim co� du�ego i ci�kiego zmia�d�y�o sond� w ciszy lodowatej, marsja�skiej nocy...
I prosz� mi nie wspomina� o prymitywnych formach �ycia w takim miejscu jak to! Cokolwiek tu przetrwa�o, musi by� tak skomplikowane, �e mo�emy przy tym wygl�da� jak dinozaury.
W zbiornikach statku jest jeszcze do�� paliwa, by pojazd terenowy m�g� z powodzeniem objecha� Marsa dooko�a. Pozosta�o mi trzy godziny �wiat�a dziennego - mn�stwo czasu, by zjecha� w doliny, a potem ruszy� dalej, w g��b Chaosu. Po zachodzie S�o�ca, mog� w dalszym ci�gu utrzymywa� przyzwoit� szybko��, o�wietlaj�c sobie drog� reflektorami. Jakie to romantyczne, tak jecha� noc� w �wietle ksi�yc�w Marsa...
Przed odjazdem mam jeszcze co� do za�atwienia. Nie podoba mi si� pozycja Sama, tam, na zewn�trz. Zawsze tak �adnie si� porusza�, mo�na powiedzie� z wdzi�kiem. Chyba to nie w porz�dku, �e teraz wygl�da tak niezgrabnie. Musz� co� z tym zrobi�.
Ciekaw jestem, czy przeszed�bym sto metr�w bez skafandra, id�c powoli, wytrwale - jak on - do samego ko�ca.
Musz� zobaczy� wyraz jego twarzy.
I tyle. Wszystko w idealnym porz�dku. Jestem got�w do odjazdu.
Terapia okaza�a si� skuteczna. Jestem spokojny - nawet zadowolony - kiedy ju� wiem, co zrobi�. Dawne koszmary straci�y sw� moc.
To prawda: wszyscy umieramy w samotno�ci. Ostatecznie co za r�nica, �e si� umiera osiemdziesi�t pi�� milion�w kilometr�w od domu?
Z przyjemno�ci� pojad� przez ten cudownie kolorowy krajobraz. B�d� my�la� o tych wszystkich, kt�rzy marzyli o Marsie - o Wellsie, Lowellu i Burroughsie, o Weinbaumie i Bradburym. Wszyscy si� mylili - lecz rzeczywisto�� jest tu dok�adnie tak dziwna, dok�adnie tak pi�kna, jak sobie wyobra�ali.
Nie wiem, co mnie tam czeka i prawdopodobnie nigdy tego nie zobacz�. Ale na tej wyg�odnia�ej planecie to co� musi rozpaczliwie pragn�� w�gla, fosforu, tlenu, wapnia. Mo�e skorzysta� ze mnie.
A kiedy us�ysz� ostatnie �ping� alarmu spowodowanego wyczerpaniem si� tlenu, sko�cz� w wielkim stylu. Jak tylko pojawi� si� trudno�ci z oddychaniem, wysi�d� i zaczn� i�� - z odtwarzaczem pod��czonym do s�uchawek w kasku i nastawionym na pe�en regulator.
W ca�ej muzyce nic tak nie oddaje triumfuj�cej si�y i chwa�y, jak Toccata z fug� d-moll. Nie starczy mi czasu, �eby wys�ucha� tego do ko�ca - nie szkodzi.
Oto id�, Janie Sebastianie.