5590
Szczegóły |
Tytuł |
5590 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5590 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5590 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5590 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bruce Sterling
Sklepik z czarami
To by� tylko ma�y, zakurzony sklepik w Nowym Jorku, ale
zawarto�� buteleczki, kt�r� kupi� James Abernathy, by�a tego
rodzaju, �e kaza�a mu powraca� do sklepu przez wyj�tkowo
d�ugi czas.
M�odo�� Jamesa Abernathy'ego obfitowa�a w z�owieszcze
znaki.
Jego ojciec, inspektor celny z Nowej Anglii, mia�
artystyczne ambicje; zape�nia� szkicowniki wizerunkami
starych puryta�skich nagrobk�w i nowych statk�w
wielorybniczych z Nantucket. W ci�gu dnia sortowa� bele
importowanej herbaty i perkalu; wieczorami zabiera� Jamesa
na zebrania swoich intelektualnych przyjaci�, kt�rzy
popijali porto, kl�li na �ony i wydawc�w oraz cz�stowali
ch�opca cukierkami.
Ojciec Jamesa zagin�� podczas malarskiej wyprawy na
Wielk� Kamienn� Twarz w Vermont; znaleziono tylko jego buty.
Matka zosta�a wdow� z dzieckiem i w ko�cu po�lubi�a
wielkiego, w�ochatego m�czyzn�, kt�ry mieszka� w
rozpadaj�cym si� wiejskim domu w stanie Nowy Jork.
Rodzina cz�sto sp�dza�a wieczory w pobliskim mie�cie
Albany. Tam ojczym Jamesa dyskutowa� o polityce z
przyjaci�mi z Narodowej Partii Antymaso�skiej, a na g�rze
matka i jej przyjaci�ki gaw�dzi�y ze s�ynnymi zmar�ymi
osobisto�ciami za po�rednictwem wiruj�cego stolika.
Stopniowo ojczym Jamesa zacz�� przejawia� coraz wi�ksz�
podejrzliwo�� wobec knowa� mason�w. Rodzina zerwa�a z �yciem
towarzyskim. Szczelnie zas�oni�to okna, a wszystkim
domownikom przykazano uwa�a� na obcych ubranych na czarno.
Matka Jamesa schud�a, zblad�a i cz�sto po ca�ych dniach
chodzi�a w szlafroku.
Pewnego dnia ojczym Jamesa przeczyta� im artyku� w
miejscowej gazecie dotycz�cy anio�a Moroni, kt�ry odnalaz�
zakopane tablice ze z�ota, zawieraj�ce biblijn� histori�
dawnych Indian. Zanim ojczym doszed� do ko�ca artyku�u, g�os
mu dr�a�, a oczy b�yszcza�y dziko. Tej nocy w domu
s�yszano st�umione krzyki i gor�czkowe �omotanie.
Rano m�ody James znalaz� ojczyma na dole przy kominku,
ubranego w szlafrok, popijaj�cego ca�ymi fili�ankami brandy
i w roztargnieniu bawi�cego si� pogrzebaczem.
James przywita� go ze zwyk�� serdeczno�ci�. Ojczym
nieufnie spogl�da� spod nastroszonych brwi. Poinformowa�
pasierba, �e matka wyjecha�a z misj� mi�osierdzia do
dalekiej rodziny, dotkni�tej szkar�atn� gor�czk�. Rozmowa
wkr�tce zahaczy�a o pewien pok�j na g�rze, kt�rego drzwi
zosta�y zabite gwo�dziami. Ojczym surowo zakaza� Jamesowi
wst�pu do tego pomieszczenia.
Mija�y tygodnie. Nieobecno�� matki przed�u�a�a si�.
Pomimo coraz cz�stszych i wyra�niejszych ostrze�e�
ojczyma, James nie przejawia� �adnego zainteresowania
pokojem na g�rze. Wreszcie g��boko w m�zgu starego cz�owieka
jaka� tykaj�ca arteria p�k�a z czystej frustracji.
W czasie pogrzebu piorun uderzy� w rodzinny dom, kt�ry
sp�on�� ze szcz�tem. Pieni�dze z ubezpieczenia i los Jamesa
przesz�y w r�ce dalekiego krewnego, mamrocz�cego,
roztrz�sionego cz�owieczka, kt�ry prowadzi� kampani�
antyalkoholow� i wypija� kilka butelek laudanowego eliksiru
doktora Rifkina na tydzie�.
James poszed� do szko�y z internatem, prowadzonej przez
fanatycznego diakona kalwinist�. James radzi� tam sobie
doskonale dzi�ki pilnym studiom nad Pismem �wi�tym oraz
dzi�ki zr�wnowa�onemu, rozs�dnemu usposobieniu. Wyr�s� na
wysokiego, rozmi�owanego w nauce m�odzie�ca o spokojnym
usposobieniu i powa�nym obliczu. By� ca�kowicie pozbawiony
charakteru.
Dwa dni po ko�cowych egzaminach znaleziono p�nagie
cia�a diakona i jego �ony, posiekane na befsztyki i
wepchni�te do jednokonnej rodzinnej bryczki. James zosta� w
szkole dostatecznie d�ugo, �eby pocieszy� osierocon� c�rk�,
star� pann�, kt�ra siedzia�a z suchymi oczami w bujanym
fotelu, metodycznie dr�c na strz�py koronkow� chusteczk�.
P�niej James wyjecha� do Nowego Jorku, �eby
kontynuowa� nauk�. Tam w�a�nie znalaz� sklepik z czarami.
James wszed� do sklepu pod wp�ywem impulsu, szukaj�c
schronienia przed st�umionymi wrzaskami b�lu dochodz�cymi z
gabinetu dentystycznego po drugiej stronie ulicy.
Mroczne wn�trze sklepu cuchn�o przypalonym t�uszczem
wielorybim i rozgrzanym mosi�dzem. Wzd�u� �cian pi�trzy�y
si� g��bokie drewniane p�ki, zasnute paj�czynami. Tu i
�wdzie po��k�e polityczne odezwy ��da�y pomocy wojskowej
dla zbuntowanego Teksasu. James od�o�y� swoje �wi�te teksty
na szafk� aptekarsk�, gdzie zesp� wypchanych,
polakierowanych �ab potrz�sa� male�kimi tr�bkami i gitarami.
Sprzedawca wy�oni� si� zza czerwonej kotary.
- Czym mog� s�u�y� m�odemu paniczowi? - zapyta�
zacieraj�c r�ce. By� ma�ym, �wawym Irlandczykiem o
spiczastych uszach, ledwie przys�oni�tych w�osami. Nosi�
dwuogniskowe okulary i buty z mosi�nymi sprz�czkami.
- Podoba mi si� ten wachlarz pod kloszem - o�wiadczy�
James pokazuj�c palcem.
- Id� o zak�ad, �e znajdziemy co� lepszego dla
takiego m�odzie�ca jak pan - oznajmi� sprzedawca, chytrze
�ypi�c okiem. - Tak �wie�ego, tak pe�nego �ycia.
James zdmuchn�� grub� warstw� kurzu ze szklanego klosza.
- Interes dobrze idzie w dzisiejszych czasach?
- Mamy grono wiernych klient�w - odpar� sprzedawca i
przedstawi� si�. Nazywa� si� O'Beronne i niedawno uciek�
przed g�odem ziemniaczanym, pustosz�cym jego ojczyzn�. James
u�cisn�� ma��, wysuszon� d�o� pana O'Beronne.
- Na pewno szuka pan mi�osnego napoju - o�wiadczy�
sprzedawca, przenikliwie patrz�c na Jamesa. - Ch�opcy w pana
wieku zwykle tego potrzebuj�.
James wzruszy� ramionami.
- Nie, wcale nie.
- Wi�c to k�opoty z bud�etem? Mog� poleci� sakiewk� bez
dna. - Staruszek wyci�gn�� spod kontuaru wielk� torb� z
nied�wiedziej sk�ry.
- Pieni�dze? - powiedzia� James z nik�ym zainteresowaniem.
- A wi�c s�awa. Mamy czarodziejskie p�dzle... a je�li
woli pan nowomodne sztuczki, jest te� aparat fotograficzny,
kt�ry nale�a� do samego Montavardego.
- Nie, nie - odpar� niecierpliwie James. - Ile kosztuje
ten wachlarz? - Krytycznie obejrza� wachlarz, kt�ry by� w
nie najlepszym stanie.
- Mo�emy przywraca� m�odo�� - rzuci� pan O'Beronne z
nag�� desperacj�.
- Prosz� to wyja�ni� - za��da� James prostuj�c si�.
- Mamy dostaw� Patentowanej Wody M�odo�ci Doktora
Heideggera - oznajmi� pan O'Beronne. Z okutej mosi�dzem
skrzyni wydoby� sk�r� kwagi, pod kt�r� spoczywa�a kwadratowa
szklana butelka. Odkorkowa� j�. Zawarto�� lekko
musowa�a, majowe wonie wype�ni�y wn�trze sklepu.
- Jedna wypita butelka - o�wiadczy� pan O'Beronne -
przywraca stan kwitn�cej m�odo�ci ludziom i zwierz�tom.
- Istotnie? - mrukn�� James, marszcz�c brwi w
zamy�leniu. - Ile �y�eczek mie�ci si� w butelce?
- Nie mam poj�cia - przyzna� pan O'Beronne. - Nigdy nie
mierzy�em na �y�eczki. Uprzedzam, �e to towar dla starszych
ludzi. M�odzie�cy zwykle poszukuj� napoj�w mi�osnych.
- Ile za butelk�? - zapyta� James.
- Cena jest wyg�rowana - przyzna� gderliwie pan
O'Beronne. - Wszystko, co pan posiada.
- Brzmi rozs�dnie - stwierdzi� James. - Ile za dwie butelki?
Pan O'Beronne wyba�uszy� oczy.
- Nie szalej, m�ody cz�owieku - ostrzeg�. Starannie
zakorkowa� butelk�. - Pami�taj, �e musisz da� mi wszystko,
co posiadasz.
- Sk�d mam wiedzie�, czy dostan� ten towar w
przysz�o�ci, kiedy b�d� potrzebowa� wi�cej? - zapyta� James.
Pan O'Beronne z zak�opotaniem odwr�ci� wzrok.
- To ju� moje zmartwienie - odpar� i znowu chytrze
�ypn�� okiem, ale bez takiej pewno�ci siebie. - Nie
zamierzam zamkn�� sklepu... dop�ki mam podobnych do pana
klient�w.
- Wierz� - o�wiadczy� James i podali sobie r�ce,
�eby przypiecz�towa� umow�. James wr�ci� po dw�ch dniach,
sprzedawszy wszystko, co posiada�. Przekaza� sprzedawcy ma�y
woreczek ze z�otymi monetami oraz czek bankowy na
okaziciela, pokrywaj�cy warto�� skromnych resztek ojcowizny.
Wyszed� w samym tylko ubraniu na grzbiecie i z butelk�.
Min�o dwadzie�cia lat.
Stany Zjednoczone rozp�ta�y wojn� domow�. Setki tysi�cy
ludzi zgin�y od kul, min i pocisk�w artyleryjskich albo
zmar�o z chor�b w obozach jenieckich. Na ulicach Nowego
Jorku kartacze kosi�y setkami antywojennych demonstrant�w, a
przed sklepem z czarami uliczny bruk sp�yn�� krwi�.
Wreszcie, po zaci�tym oporze i niewypowiedzianych
cierpieniach, Konfederacja zosta�a pokonana. Wojna przesz�a
do historii.
James Abernathy powr�ci�.
- By�em w Kalifornii - poinformowa� zdumionego pana
O'Beronne. James by� zdrowo opalony, ubrany w aksamitny
p�aszcz, buty z ostrogami i srebrzyste sombrero. Dumnie
obnosi� wielki z�oty kieszonkowy zegarek, a na jego palcach
b�yszcza�y klejnoty.
- Zdoby� pan fortun� na z�otono�nych polach - domy�li�
si� pan O'Beronne.
- W�a�ciwie nie - sprostowa� James. - Prowadzi�em sklep
spo�ywczy. W Sacramento. Wie pan, mo�na by�o sprzeda� tuzin
jajek prawie na wag� z�otego piasku. - U�miechn�� si� i
wskaza� sw�j wyszukany str�j. - Powiod�o mi si� nie�le, ale
zwykle nie ubieram si� tak ekstrawagancko. Widzi pan, nosz�
na sobie wszystko, co posiadam. Pomy�la�em, �e to u�atwi
transakcj�.
Wyj�� pust� butelk�.
- Jest pan bardzo przewiduj�cy - stwierdzi�
O'Beronne. Krytycznie zmierzy� Jamesa wzrokiem, jakby szuka�
psychicznych odchyle� czy �lad�w moralnego zepsucia. - Nie
wygl�da pan starzej ani o jeden dzie�.
- Och, niezupe�nie - odpar� James. - Mia�em dwadzie�cia
lat, kiedy tu przyszed�em po raz pierwszy; teraz bez trudu
wygl�dam na dwadzie�cia jeden, nawet dwadzie�cia dwa. -
Postawi� butelk� na kontuarze. - Pewnie pana zainteresuje,
�e w butelce by�o dok�adnie dwadzie�cia �y�eczek.
- Nic pan nie rozla�?
- O nie - zapewni� James z u�miechem. - Otwiera�em j�
tylko raz do roku.
- Nie przysz�o panu do g�owy, �eby za�y� na przyk�ad
dwie �y�eczki? Albo od razu wypi� wszystko?
- W jakim celu? - zdziwi� si� James. Zacz�� �ci�ga�
pier�cienie i z brz�kiem rzuca� je na lad�. - Zak�adam, �e
wci�� ma pan na sk�adzie Wod� M�odo�ci.
- Umowa jest umow� - burkn�� pan O'Beronne. Wyj��
nast�pn� butelk�. James wyszed� na bosaka, tylko w
spodniach i koszuli, ale ni�s� butelk�.
Min�� rok 1870 i nar�d �wi�towa� swoje stulecie. Linie
kolejowe przeci�y kontynent. Na ulicach Nowego Jorku
zainstalowano latarnie gazowe. W niebo wystrzeli�y budynki
wy�sze od wszystkiego, co dot�d zbudowano, chocia� otoczenie
sklepiku z czarami pozosta�o nie zmienione.
James Abernathy powr�ci�. Wygl�da� teraz co najmniej na
dwadzie�cia cztery lata. Przekaza� sprzedawcy tytu�y
w�asno�ci do kilku nieruchomo�ci w Chicago i wyszed� z
nast�pn� butelk�.
Na prze�omie wiek�w James zjawi� si� ponownie za
kierownic� parowego automobilu, pogwizduj�c melodi� z
wystawy w St. Louis i g�adz�c nawoskowany w�sik. Podpisa�
zrzeczenie si� prawa w�asno�ci do samochodu, kt�ry by�
pi�knym okazem, cho� O'Beronne nie wykazywa� entuzjazmu.
Stary Irlandczyk skurczy� si� przez minione lata, r�ce mu
dr�a�y, kiedy przyjmowa� towary.
Wkr�tce potem wybuch�a wielka wojna pomi�dzy �wiatowymi
mocarstwami, ale Ameryka ucierpia�a niewiele. Nadszed� rok
1920 i James zjawi� si� d�wigaj�c walizk�, wypchan� akcjami
i obligacjami kt�rych warto�� szybko sz�a w g�r�.
- Za ka�dym razem nie�le pan sobie radzi - zauwa�y�
O'Beronne dr��cym g�osem.
- Kluczem jest umiarkowanie - wyja�ni� James. - A tak�e
pogoda ducha.
Krytycznym okiem rozejrza� si� po sklepie. Jako��
towar�w znacznie spad�a. Stare cz�ci silnika, pokryte
cuchn�cym smarem, le�a�y obok stos�w butwiej�cych
popularnych czasopism i szpul poczernia�ego kabla
telefonicznego. Egzotyczne sk�ry, paczuszki przypraw i
bursztynu, k�y s�oniowe rze�bione przez kanibali i tym
podobne ciekawostki znik�y bez �ladu.
- Mam nadziej�, �e nie przeszkadzaj� panu te nowe
opakowania - zaskrzecza� O'Beronne, podaj�c mu butelk� o
zaokr�glonych bokach, z fabrycznie wykonan� nakr�tk� z korka
i blachy.
- Ma pan k�opoty z zaopatrzeniem? - zagadn�� dyskretnie
James.
- To ju� moje zmartwienie! - warkn�� O'Beronne,
spogl�daj�c wyzywaj�co.
Nast�pna wizyta Jamesa wypad�a ju� po drugiej wojnie,
kt�ra przynios�a ze sob� niewyobra�alne okrucie�stwa. Sklep
pana O'Beronne by� zapchany towarami z odrzut�w wojskowych.
Go�e �ar�wki o�wietla�y sterty zaple�nia�ych mundur�w w
barwach ochronnych i sparcia�� gum�.
James wygl�da� teraz prawie na trzydzie�ci lat. By�
troch� za niski jak na wsp�czesne ameryka�skie standardy,
ale nie na tyle, by to si� rzuca�o w oczy. Nosi� spodnie z
podwy�szon� tali� i bia�� lnian� marynark� z wypchanymi
ramionami.
- Pewnie nigdy nie przysz�o panu do g�owy, �eby si�
tym podzieli�? - wycedzi� pan O'Beronne przez swoje sztuczne
z�by. - Z �onami, kochankami, dzie�mi?
James wzruszy� ramionami.
- O co chodzi?
- Patrzy pan oboj�tnie, jak pa�scy bliscy starzej� si�
i umieraj�?
- Nigdy nie zostaj� z nimi tak d�ugo - wyja�ni� James.
- Przecie� musz� tutaj wraca� co dwadzie�cia lat i za ka�dym
razem trac� wszystko, co posiadam. �atwiej jest zaczyna�
wszystko od pocz�tku.
- �adnych ludzkich uczu� - mrukn�� O'Beronne z gorycz�.
- Och, daj pan spok�j - prychn�� James. - W ko�cu pan
te� nie cz�stuje eliksirem wszystkich bez wyj�tku.
- Ale ja prowadz� magiczny interes - s�abo
zaprotestowa� O'Beronne. - Istniej� pewne niepisane
prawa.
- Ach tak? - rzuci� James, opieraj�c si� o kontuar z
niedba�� nonszalancj� m�odocianego stulatka. - Nigdy
przedtem pan o tym nie wspomina�. Nadprzyrodzone prawo...
to interesuj�cy przedmiot studi�w.
- Niewa�ne - uci�� O'Beronne. - Pan jest klientem i
istot� ludzk�. Niech pan pilnuje w�asnego nosa.
- Niepotrzebnie pan si� irytuje - odpar� James. Zawaha�
si�. - Widzi pan, mam kilka pomys��w zwi�zanych z nowym
przemys�em plastykowym. Przypuszczam, �e tym razem zarobi�
znacznie wi�cej pieni�dzy ni� zwykle. To znaczy, je�li
interesuje pana sprzeda� tego miejsca. - U�miechn�� si�. -
Powiadaj�, �e Irlandczyk zawsze t�skni za Starym Krajem. Mo�e
pan wr�ci� do dawnego trybu �ycia... garnek ze z�otem,
miseczka mleka na progu...
- Zabieraj swoj� butelk� i odejd� - krzykn��
O'Beronne, wpychaj�c butelk� Jamesowi.
Min�y kolejne dwie dekady. James przyjecha�
kabrioletem mustangiem. Wszed� do sklepu. W �rodku cuchn�o
paczul�, �ciany pokrywa�y fosforyzuj�ce plakaty. Stojaki
pe�ne idiotycznych komiks�w stercza�y obok sto��w zawalonych
nargilami i glinianymi fajkami r�cznej roboty.
O'Beronne przycz�apa� zza paciorkowej zas�ony.
- Znowu pan - zaskrzecza�.
- W�a�nie - przyzna� James, rozgl�daj�c si� ciekawie. -
Podoba mi si�, �e to miejsce idzie z duchem czasu. Uroczo.
O'Beronne rzuci� mu jadowite spojrzenie.
- Ma pan sto czterdzie�ci lat. Czy ci�ar nienaturalnie
d�ugiego �ycia sta� si� nie do zniesienia?
James spojrza� na niego ze zdumieniem.
- �artuje pan?
- Czy uwierzy� pan, �e �mier� jest b�ogos�awie�stwem?
�e niedobrze jest �y� d�u�ej ponad wyznaczony czas?
- H�? - James wzruszy� ramionami. - Jedyne, czego si�
nauczy�em to, �e dobra materialne... s� tylko
ci�arem dla cz�owieka. Tym razem nie dostanie pan
samochodu, jest wypo�yczony. - Wyci�gn�� sk�rzany portfel
r�cznej roboty z kieszeni d�ins�w rozszerzanych u do�u. -
Mam kilka fa�szywych dowod�w to�samo�ci i karty kredytowe.
Wytrz�sn�� je na kontuar. Pan O'Beronne z
niedowierzaniem popatrzy� na skromny stosik.
- Czy to jaki� dowcip?
- Hej, to wszystko, co posiadam - powiedzia� �agodnie
James. - W pi��dziesi�tych latach mog�em kupi� patent na
kserokopiark�. Ale kiedy ostatnio z panem rozmawia�em, nie
by� pan zainteresowany. Pomy�la�em sobie, wie pan, �e nie
licz� si� pieni�dze, tylko sama istota transakcji.
O'Beronne chwyci� si� za serce d�oni� pokryt�
w�trobianymi plamami.
- Czy to si� nigdy nie sko�czy? Po co w og�le
wyje�d�a�em z Europy? Tam przynajmniej szanuj� tradycje! -
Prychn�� ze z�o�ci�. - Niech pan tylko popatrzy! To
oburzaj�ce! Czy tak wygl�da sklep z czarami?
Chwyci� grub� �wiec� w kszta�cie pieczarki i cisn�� na pod�og�.
- Pan jest przem�czony - stwierdzi� James. - Przecie�
sam pan powiedzia�, �e umowa jest umow�. Nie musimy tego
ci�gn��. Widz�, �e pan ju� nie ma do tego serca. Prosz�
mnie skontaktowa� z hurtownikiem.
- Nigdy! - zaprzysi�g� O'Beronne. - Nie pokona mnie
�aden zimnokrwisty... ksi�gowy.
- Nie wiedzia�em, �e to jaki� rodzaj rywalizacji -
odpar� James z godno�ci�. - Przepraszam, skoro pan to
odvbiera w ten spos�b.
Zabra� butelk� i wyszed�.
Wyznaczony czas min�� i James ponownie odby�
pielgrzymk� do czarodziejskiego sklepu. Dzielnica zesz�a na
psy. Po chodnikach przechadza�y si� kobiety w obcis�ych
sp�dniczkach i siatkowych rajstopach, a zza rog�w
obserwowali je m�czy�ni w szerokoskrzyd�ych kapeluszach i
b�yszcz�cych wypolerowanych butach. James starannie zamkn��
drzwi swojego BMW.
Okna sklepu, dawniej zas�oni�te kotarami,
teraz zamalowano na czarno. Neonowy napis nad drzwiami
g�osi�: FILMY DLA DOROS�YCH 25c.
Wewn�trz usuni�to wszystkie rupiecie. Pod �cianami
umieszczono pisemka opakowane w plastyk, kt�rych cieliste
ok�adki l�ni�y w b��kitnawym trupim blasku �wietl�wek. Stary
kontuar zast�piono d�ug� oszklon� gablot�, zawieraj�c�
w�laste pejcze oraz kremy nawil�aj�ce. Podeszwy but�w
Jamesa (od Gucciego) lepi�y si� do go�ej pod�ogi.
Zza kotary wyszed� m�ody cz�owiek, wysoki i chudy, z
ma�ym, starannie przyci�tym w�sikiem. Jego g�adka sk�ra
mia�a woskowy, chorobliwy odcie�. Gestykulowa� p�ynnie.
- Kabiny od ty�u - oznajmi� piskliwym g�osem, nie
patrz�c Jamesowi w oczy. - Trzeba kupi� �etony. Trzy dolce.
- S�ucham? - zapyta� James.
- Trzy dolce, cz�owieku!
- Och. - James wyj�� pieni�dze. M�czyzna poda� mu
tuzin plastykowych �eton�w i natychmiast znik� za kotar�.
- Przepraszam pana! - zawo�a� James. Nikt nie
odpowiedzia� - Halo?
Automaty wideo sta�y na zapleczu - rz�d zas�oni�tych
kabin. Winylowe zas�onki cuchn�y potem i uryn�. James
wrzuci� �eton i patrzy�.
Potem przeszed� do drugiego automatu. Obejrza� wszystko
i wr�ci� do pomieszczenia od frontu. Sprzedawca siedzia� na
sto�ku, zrywaj�c opakowania z nie sprzedanych pisemek i
ogl�daj�c film na ma�ym telewizorze, ukrytym pod lad�.
- Te filmy - zacz�� James. - Tam by� Charlie Chaplin. I
Douglas Fairbanks. I Gloria Swanson.
M�czyzna podni�s� wzrok i przyg�adzi� fryzur�.
- No to co? Nie lubisz niemych film�w?
James zawaha� si�.
- Nie mog� uwierzy�, �e Charlie Chaplin robi� pornosy.
- Przykro mi niszczy� cudze z�udzenia - ziewn��
sprzedawca. - Ale to s� oryginalne zdj�cia. S�ysza�e� kiedy�
o Hearst Mansion? San Simeon? Stary Hearst lubi� filmowa�
swoich hollywoodzkich go�ci w akcji. Wszystkie sypialnie
by�y na podgl�dzie.
- Och - powiedzia� James. - Rozumiem. Aha, zasta�em
pana O'Beronne?
M�czyzna po raz pierwszy okaza� zainteresowanie.
- Znasz starego? Niewielu przychodzi takich, kt�rzy go
znaj�. S�ysza�em, �e jego klienci maj� bardzo specyficzne
gusta.
James kiwn�� g�ow�.
- Powinien trzyma� dla mnie butelk�.
- Dobra, sprawdz� na zapleczu. Mo�e facet nie �pi.
Sprzedawca ponownie znik�. Po kilku minutach wr�ci� z
br�zow� fiolk�.
- Masz tutaj nap�j mi�osny.
James potrz�sn�� g�ow�.
- Przepraszam, to nie to.
- To jest prawdziwe, cz�owieku! Dzia�a, jak trzeba! -
Sprzedawca by� zdumiony. - Wy, m�odzi, zawsze potrzebujecie
napoj�w mi�osnych. No, w takim razie b�d� musia� obudzi�
starego. Chocia� nie lubi� tego robi�.
Min�a d�uga chwila. Zza kotary dochodzi�y st�umione
szelesty i mamrotania. Wreszcie pojawi� si� sprzedawca,
popychaj�c w�zek inwalidzki. W w�zku siedzia� pan O'Beronne,
owini�ty banda�ami, w brudnej szlafmycy nad pomarszczon�
twarz�.
- Och - powiedzia�. - To znowu pan.
- Tak, wr�ci�em po...
- Wiem, wiem. - O'Beronne umo�ci� si� wygodniej
mi�dzy poduszkami. - Widz�, �e pozna� pan mojego...
pomocnika, pana Ferry'ego.
- Teraz ja prowadz� interes - wyja�ni� Ferry.
Mrugn�� do Jamesa za plecami pana O'Beronne.
- Nazywam si� James Abernathy - przedstawi� si� James.
Wyci�gn�� r�k�.
- Przepraszam, ale nigdy nie podaj� r�ki. - Ferry
skrzy�owa� ramiona w obronnym ge�cie.
O'Beronne za�mia� si� skrzekliwie i dosta� napadu kaszlu.
- No, m�j ch�opcze - powiedzia� w ko�cu, kiedy
paroksyzm min�� - mia�em nadziej�, �e doczekam do nast�pnego
spotkania... Panie Ferry! Na zapleczu stoi skrzynka, pod
tymi pa�skimi paskudnymi plakatami...
- Dobra, dobra - rzuci� pob�a�liwie Ferry i wyszed�.
- Niech�e si� panu przyjrz� - powiedzia� O'Beronne.
Jego oczy w wyschni�tych oczodo�ach przypomina�y oczy
jaszczurki. - No, co pan my�li o tym miejscu? Prosz� m�wi�
szczerze.
- Przedtem wygl�da�o lepiej - stwierdzi� James. - I pan tak�e.
- I reszta �wiata r�wnie�, h�? - gdakn�� O'Beronne.
- Ten m�ody Ferry naprawd� rozkr�ci� interes. Powinien pan
zobaczy�, jak on prowadzi ksi�gowo��... - Machn�� drobn�
d�oni� o powykr�canych artretyzmem stawach. - Jestem
szcz�liwy, �e pozby�em si� odpowiedzialno�ci.
Ferry wr�ci� d�wigaj�c drewnian� skrzynk�, wype�nion�
zakurzonymi opakowaniami po sze�� puszek w ka�dym. Postawi� j�
ostro�nie na ladzie. Ka�da puszka zawiera�a Wod� M�odo�ci.
- Dzi�kuj� - wyj�ka� James, patrz�c w zdumieniu. Z
szacunkiem wyj�� jedno opakowanie i pr�bowa� wyci�gn��
puszk�.
- Niech pan tego nie robi - powstrzyma� go O'Beronne. -
To wszystko dla pana. Prosz� z tego korzysta�. Mam nadziej�,
�e jest pan zadowolony.
James powoli od�o�y� opakowanie.
- A co z nasz� umow�?
O'Beronne spu�ci� oczy wyra�nie upokorzony.
- Najmocniej przepraszam, ale po prostu nie mog�
dotrzyma� umowy. Nie mam ju� si�y, jak pan widzi. Wi�c
oddaj� to panu. To wszystko, co mog�em znale��.
- Taak, to ju� resztka - doda� Ferry, ogladaj�c w�asne
paznokcie. - Od dawna mieli�my k�opoty z dostawami... pewnie
fabrykanci zwin�li interes.
- A� tyle puszek... - zamy�li� si� James. Wyj��
portfel. - Przyprowadzi�em panu �adny samoch�d, stoi przed
sklepem...
- To ju� niewa�ne - odpar� O'Beronne. - Niech pan
zatrzyma wszystko, prosz� to traktowa� jako odszkodowanie. -
G�os mu si� za�ama�. - Nigdy nie my�la�em, �e do tego
dojdzie, ale przyznaj�, �e pan mnie pokona�.
O'Beronne zwiesi� g�ow�. Ferry uj�� r�czki w�zka.
- On jest zm�czony - powiedzia� �agodnie. - Zawioz� go
na zaplecze...
Odchyli� kotar� i nog� przepchn�� w�zek przez pr�g.
Odwr�ci� si� do Jamesa.
- Mo�esz zabra� skrzynk�. Mi�o robi� z tob� interesy.
Do widzenia. - Kr�tko kiwn�� g�ow�.
- Do widzenia, sir! - zawo�a� James. Nie otrzyma� odpowiedzi.
James zataszczy� skrzynk� do samochodu i ustawi� j� na
tylnym siedzeniu. Potem przez chwil� siedzia� bez ruchu,
b�bni�c palcami po kierownicy.
Wreszcie wr�ci� do sklepu.
Pan Ferry wyci�gn�� telefon spoza kasy. Na widok Jamesa
trzasn�� s�uchawk�.
- Zapomnia�e� czego�, kolego?
- Mam k�opot - odpar� James. - Zastanawiam si�... co z
tymi niepisanymi prawami?
Sprzedawca przyjrza� mu si� ze zdziwieniem.
- Aj, ten stary ci�gle o tym gada. Prawa, regu�y,
zasady. - W zamy�leniu popatrzy� na swoje towary, a potem
spojrza� Jamesowi w oczy. - Jakie prawa, cz�owieku?
Na chwil� zapad�o milczenie.
- Nigdy nie by�em pewien - odpar� James. - Ale
chcia�bym zapyta� pana O'Beronne.
- Dostatecznie go wym�czy�e� - o�wiadczy� sprzedawca. -
Nie widzisz, �e on umiera? Dosta�e�, czego chcia�e�, wi�c
sp�ywaj, zejd� mi z oczu.
Skrzy�owa� ramiona. James nie ruszy� si� z miejsca.
Sprzedawca westchn��.
- S�uchaj, nie robi� tego dla przyjemno�ci. Chcesz
tutaj zosta�, to musisz kupi� wi�cej �eton�w.
- Widzia�em ju� filmy - odpar� James. - Co jeszcze
sprzedajecie?
- Aha, kabinki ci nie wystarcz�, co? - Ferry
podrapa� si� po podbr�dku. - No, w�a�ciwie to nie moja
dzia�ka, ale mog� ci odpali� jeden czy dwa gramy Prawdziwego
Magicznego Kolumbijskiego Proszku Seniora Buendii. Pierwszy
niuch za darmo. Nie? Trudno ci dogodzi�, kolego.
Ferry usiad� ze znudzon� min�.
- Nie widz� powodu, �eby zmienia� repertuar tylko ze
wzgl�du na ciebie. Taki spryciarz jak ty powinien zaj��
si� czym� wi�kszym ni� ma�ym sklepikiem z czarami. Chyba tutaj
nie jest twoje miejsce, kolego.
- Zawsze lubi�em ten sklep - o�wiadczy� James. -
Przynajmniej do tej pory... Nawet chcia�em go kupi�.
Ferry zachichota�.
- Ty? Nie wyg�upiaj si�. - Rysy jego twarzy
stwardnia�y. - Je�li ci si� tutaj nie podoba, wiesz, jaka na
to rada.
- Nie, nie, na pewno co� sobie znajd� - szybko
powiedzia� James. Na chybi� trafi� wskaza� grub� ksi��k� w
twardej oprawie, na najni�szej p�ce pod lad�. - Chcia�bym
to obejrze�.
Ferry niech�tnie wzruszy� ramionami i wyci�gn�� ksi��k�.
- Spodoba ci si� - mrukn�� bez przekonania. - Marylin
Monroe i Jack Kennedy na prywatnej pla�y.
James przewertowa� l�ni�ce kartki.
- Ile?
- Chcesz to kupi�? - upewni� si� sprzedawca. Zerkn�� na
ok�adk�. - Okay, pi��dziesi�t dolc�w.
- Tylko pieni�dze? - zdziwi� si� James. - �adnych czar�w?
- Pieni�dze robi� czary, kolego. - Sprzedawca wzruszy�
ramionami. - Okay, czterdzie�ci dolc�w i moja strata.
- Zap�ac� pi��dziesi�t - oznajmi� James. Wyci�gn��
portfel. Portfel spad� na pod�og� za kontuarem. Ferry
schyli� si�. Kiedy si� prostowa�, James r�bn�� go w g�ow�
ci�k� ksi��k�. Sprzedawca upad� z j�kiem.
James przeskoczy� przez lad� i odsun�� zas�on�.
Wyci�gn�� w�zek na zewn�trz. Ko�a dwukrotnie podskoczy�y na
rozrzuconych nogach Ferry'ego. O'Beronne obudzi� si� od
wstrz�su.
James przyci�gn�� go do zas�oni�tego okna.
- Stary cz�owieku - wydysza�. - Ile czasu min�o, odk�d
ostatnio oddycha�e� �wie�ym powietrzem?
Kopniakiem otworzy� drzwi.
- Nie! - zaskamla� O'Beronne. Zakry� oczy obiema
r�kami. - Musz� zosta� w �rodku! Takie jest prawo!
James wytoczy� w�zek na trotuar. O'Beronne j�kn�� i
skuli� si� ze strachu, kiedy trafi�y go promienie s�o�ca.
K��by kurzu buchn�y z poduszek, banda�e za�opota�y na
wietrze. James otworzy� drzwi samochodu, podni�s� pana
O'Beronne i wepchn�� go na siedzenie pasa�era.
- Nie mo�e pan tego zrobi�! - wrzasn�� staruch,
gubi�c szlafmyc�. - Powinienem zosta� w czterech �cianach.
Nie wolno mi wychodzi�...
James zatrzasn�� drzwi, obieg� samoch�d i wskoczy� za
kierownic�.
- Na zewn�trz jest niebezpiecznie - zaskowycza�
w�a�ciciel sklepu z czarami, kiedy silnik o�y� z rykiem. -
Tam by�em bezpieczny...
James wcisn�� peda� gazu. Samoch�d skoczy� do przodu.
James zerkn�� we wsteczne lusterko i zobaczy� t�um
roze�mianych, wiwatuj�cych prostytutek.
- Dok�d jedziemy? - zapyta� potulnie pan O'Beronne.
James przeskoczy� skrzy�owanie na ��tym �wietle. Jedn�
r�k� si�gn�� na tylne siedzenie i wyci�gn�� puszk� z
opakowania.
- Gdzie by�a ta fabryka?
O'Beronne zamruga� z pow�tpiewaniem.
- To ju� tak dawno... Chyba na Florydzie.
- Floryda brzmi nie�le. S�o�ce, �wie�e powietrze... -
James zr�cznie lawirowa� w�r�d samochod�w, podwa�aj�c
kciukiem uchwyt na wieczku. Poci�gn�� spory �yk, a potem
poda� puszk� panu O'Beronne. - Masz, doko�cz, staruszku.
O'Beronne spojrza� na puszk�, oblizuj�c wyschni�te wargi.
- Ale ja nie mog�. Jestem w�a�cicielem, nie klientem.
Po prostu nie wolno mi robi� takich rzeczy. Jestem tylko
w�a�cicielem sklepu z czarami.
James potrz�sna� g�ow� i roze�mia� si� g�o�no.
O'Beronne zadygota�. Podni�s� puszk� do ust obiema
s�katymi r�kami i zacz�� �apczywie ch�epta�. Przerwa� tylko
raz, �eby zaczerpn�� tchu.
Majowe wonie wype�ni�y wn�trze samochodu.
O'Beronne otar� usta, zgni�t� pust� puszk� w d�oni i
rzuci� j� za siebie.
- Z ty�u jest miejsce r�wnie� na te banda�e - odezwa�
si� James. - Zapraszam pana na wycieczk�.